Palenisko przed chatą
AutorWiadomość
Palenisko przed chatą
Drewniany podest z paleniskiem i kilkoma krzesłami (każdym z innego kompletu) właściwie nie należy niepodzielnie do Billy'ego - umiejscowiony jest na ścieżce prowadzącej do chaty, w połowie drogi pomiędzy nią a sąsiednim budynkiem. Ponieważ jednak zdaje się być niczyj, Billy chętnie spędza tutaj wolne wieczory, czasami samotnie, a częściej - w towarzystwie innych mieszkańców Oazy, schodzących się z najbliższej okolicy. Ponieważ w pewnym sensie jest to dobro wspólne, dbają o nie wszyscy: tuż obok paleniska zawsze znajduje się uzupełniony stos wysuszonego drewna, a w niewielkiej skrzyni pod pobliskim drzewem upchnięto ciepłe koce, fajansowe i metalowe kubki oraz talię czarodziejskich kart.
I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
| 10 lipca
To się nie mogło skończyć dobrze.
Spojrzał z powątpiewaniem na rozłożoną na kuchennym blacie książkę, po raz kolejny przebiegając wzrokiem po rozpisanej starannie recepturze, która wraz z każdą mijającą minutą wydawała mu się bardziej skomplikowana i naszpikowana potencjalnymi pułapkami. Chociaż według autora podręcznika eliksir słodkiego snu stanowił jedną z prostszych do uwarzenia mikstur, z którą spokojnie powinien poradzić sobie przeciętny uczeń na poziomie SUM-ów, to Billy miał potężne wątpliwości co do faktycznego poziomu trudności stojącego przed nim zdania. Wyznaczonego sobie samodzielnie i zupełnie niepotrzebnie, mógł w każdej chwili poprosić o pomoc Charlene, która zapewne zrobiłaby to z zamkniętymi oczami i jedną ręką związaną za plecami; jedyny problem polegał na tym, że taka prośba mogłaby wywołać pytania, na które czułby się zobowiązany odpowiedzieć – a na które niekoniecznie odpowiadać chciał, woląc pozostawić dręczące go ostatnio koszmary tam, gdzie było ich miejsce: za zamkniętymi drzwiami maleńkiej sypialni.
Westchnął ciężko, podwijając rękawy prostej koszuli i decydując się zacząć od rzeczy, która wydawała mu się najłatwiejsza – czyli od przygotowania składników. Kociołek z wodą już wcześniej zawiesił ponad płonącym przed chatą paleniskiem, po namyśle stwierdziwszy, że było to lepsze miejsce niż ciasna kuchnia. Wywar bulgotał cicho na zewnątrz (Billy’emu wydawało się, że jakby złowieszczo – choć prawdopodobnie była to tylko jego wyobraźnia), parując w chłodnym, wieczornym powietrzu; zerknął w tamtą stronę kontrolnie przez otwarte na oścież drzwi chaty, ostatecznie stwierdzając, że im szybciej zacznie, tym szybciej skończy, po czym przyciągnął do siebie metalowy kubek z wyrysowaną miarką. Postawił go ostrożnie na blacie, żeby sięgnąć po niewielki słoik z cynamonem; odkręcając go, raz jeszcze skontrolował cyfry wypisane w recepturze. Powoli przechylił naczynie, odmierzając dokładnie tyle, ile potrzebował, a później jeszcze potrząsając lekko kubkiem, żeby wyrównać powierzchnię. Na koniec nachylił się nisko, przekrzywiając głowę i sprawdzając, czy góra usypanego cynamonu równo przylegała do odpowiedniej kreseczki na miarce, ale ledwie to zrobił, zawierciło go w nosie; skrzywił się, powstrzymując kichnięcie, nie udało mu się jednak powstrzymać całego wydostającego się z ust powietrza, a nim zdołałby się wyprostować, było już za późno – niewielka chmurka cynamonu pofrunęła w górę, osiadając na jego twarzy, włosach i meblach. Zakaszlał, klnąc cicho pod nosem i starając się pozbyć z niego gryzącego proszku, po czym raz jeszcze wziął do ręki worek; cierpliwie wyrównał poziom ingrediencji, tym razem pilnując, by niczego nie zepsuć. Dopiero później odetchnął. No cóż, mogło być gorzej.
Rozgniecenie na drobno zasuszonych liści mięty i pokrojenie imbiru przysporzyło mu zdecydowanie mniej trudności (choć długo zastanawiał się, czy powinien najpierw usunąć z korzenia suchą jak papier skórkę – receptura tego nie uwzględniała – ale finalnie zdecydował się ją zostawić). Nowe problemy wyrosły przy próbie odmierzenia odpowiedniej ilości pajęczyn – lepkie nici za nic nie chciały się od siebie odkleić, przywierając również do jego palców i rękawów, kiedy więc wreszcie znalazły się w przygotowanej wcześniej miseczce, wyglądały na odrobinę zmaltretowane. Billy przyjrzał im się dosyć krytycznie, czując pod skórą rosnący niepokój, ale stwierdzając, że być może nie miało to znaczenia.
Upewniwszy się, że miał już wszystko, co było mu potrzebne (fiolkę z zakupioną krwią reema schował do kieszeni – trzy krople musiały być odmierzone pod sam koniec), zabrał wszystko przed chatę, po czym odstawił ostrożnie na jednej z otaczających palenisko ławeczek. Woda w kociołku bulgotała spokojnie, co odpowiadało zamieszczonemu w książce opisowi – zaczął więc dodawać poszczególne ingrediencje, najpierw wsypując cynamon (musiał potrząsać przez chwilę kubkiem, bo unosząca się znad kociołka para sprawiła, że część proszku przykleiła się do wilgotnych ścianek), a następnie imbir i liście mięty; nim te zdążyłyby się rozpuścić, wziął do ręki chochlę, w myślach odliczając odpowiednią ilość obrotów: trzy zgodnie z ruchem wskazówek zegara, siedem przeciwnie; znów trzy zgodnie… Mieszał tak długo, dopóki eliksir nie przybrał na powrót jednolitej konsystencji (uznał to za drobny sukces), po czym dodał do niego pajęczyny, tu znów napotykając lekki problem z wyciągnięciem ich z naczynia. Na koniec odetchnął nieco niespokojnie, odkorkowując fiolkę z ciemnoczerwoną krwią. Nachylił się nad kociołkiem, uważnie obserwując koniec szklanej pipety i odliczając: jedna, dwie, trzy. Gdy ostatnia kropla zderzyła się z bulgoczącą miksturą, zakorkował naczynie i znów sięgnął po chochlę, zaczynając mieszać.
| próbuję uwarzyć eliksir słodkiego snu (ST 30), zużywam krew reema, wielki morsie miej nade mną litość
To się nie mogło skończyć dobrze.
Spojrzał z powątpiewaniem na rozłożoną na kuchennym blacie książkę, po raz kolejny przebiegając wzrokiem po rozpisanej starannie recepturze, która wraz z każdą mijającą minutą wydawała mu się bardziej skomplikowana i naszpikowana potencjalnymi pułapkami. Chociaż według autora podręcznika eliksir słodkiego snu stanowił jedną z prostszych do uwarzenia mikstur, z którą spokojnie powinien poradzić sobie przeciętny uczeń na poziomie SUM-ów, to Billy miał potężne wątpliwości co do faktycznego poziomu trudności stojącego przed nim zdania. Wyznaczonego sobie samodzielnie i zupełnie niepotrzebnie, mógł w każdej chwili poprosić o pomoc Charlene, która zapewne zrobiłaby to z zamkniętymi oczami i jedną ręką związaną za plecami; jedyny problem polegał na tym, że taka prośba mogłaby wywołać pytania, na które czułby się zobowiązany odpowiedzieć – a na które niekoniecznie odpowiadać chciał, woląc pozostawić dręczące go ostatnio koszmary tam, gdzie było ich miejsce: za zamkniętymi drzwiami maleńkiej sypialni.
Westchnął ciężko, podwijając rękawy prostej koszuli i decydując się zacząć od rzeczy, która wydawała mu się najłatwiejsza – czyli od przygotowania składników. Kociołek z wodą już wcześniej zawiesił ponad płonącym przed chatą paleniskiem, po namyśle stwierdziwszy, że było to lepsze miejsce niż ciasna kuchnia. Wywar bulgotał cicho na zewnątrz (Billy’emu wydawało się, że jakby złowieszczo – choć prawdopodobnie była to tylko jego wyobraźnia), parując w chłodnym, wieczornym powietrzu; zerknął w tamtą stronę kontrolnie przez otwarte na oścież drzwi chaty, ostatecznie stwierdzając, że im szybciej zacznie, tym szybciej skończy, po czym przyciągnął do siebie metalowy kubek z wyrysowaną miarką. Postawił go ostrożnie na blacie, żeby sięgnąć po niewielki słoik z cynamonem; odkręcając go, raz jeszcze skontrolował cyfry wypisane w recepturze. Powoli przechylił naczynie, odmierzając dokładnie tyle, ile potrzebował, a później jeszcze potrząsając lekko kubkiem, żeby wyrównać powierzchnię. Na koniec nachylił się nisko, przekrzywiając głowę i sprawdzając, czy góra usypanego cynamonu równo przylegała do odpowiedniej kreseczki na miarce, ale ledwie to zrobił, zawierciło go w nosie; skrzywił się, powstrzymując kichnięcie, nie udało mu się jednak powstrzymać całego wydostającego się z ust powietrza, a nim zdołałby się wyprostować, było już za późno – niewielka chmurka cynamonu pofrunęła w górę, osiadając na jego twarzy, włosach i meblach. Zakaszlał, klnąc cicho pod nosem i starając się pozbyć z niego gryzącego proszku, po czym raz jeszcze wziął do ręki worek; cierpliwie wyrównał poziom ingrediencji, tym razem pilnując, by niczego nie zepsuć. Dopiero później odetchnął. No cóż, mogło być gorzej.
Rozgniecenie na drobno zasuszonych liści mięty i pokrojenie imbiru przysporzyło mu zdecydowanie mniej trudności (choć długo zastanawiał się, czy powinien najpierw usunąć z korzenia suchą jak papier skórkę – receptura tego nie uwzględniała – ale finalnie zdecydował się ją zostawić). Nowe problemy wyrosły przy próbie odmierzenia odpowiedniej ilości pajęczyn – lepkie nici za nic nie chciały się od siebie odkleić, przywierając również do jego palców i rękawów, kiedy więc wreszcie znalazły się w przygotowanej wcześniej miseczce, wyglądały na odrobinę zmaltretowane. Billy przyjrzał im się dosyć krytycznie, czując pod skórą rosnący niepokój, ale stwierdzając, że być może nie miało to znaczenia.
Upewniwszy się, że miał już wszystko, co było mu potrzebne (fiolkę z zakupioną krwią reema schował do kieszeni – trzy krople musiały być odmierzone pod sam koniec), zabrał wszystko przed chatę, po czym odstawił ostrożnie na jednej z otaczających palenisko ławeczek. Woda w kociołku bulgotała spokojnie, co odpowiadało zamieszczonemu w książce opisowi – zaczął więc dodawać poszczególne ingrediencje, najpierw wsypując cynamon (musiał potrząsać przez chwilę kubkiem, bo unosząca się znad kociołka para sprawiła, że część proszku przykleiła się do wilgotnych ścianek), a następnie imbir i liście mięty; nim te zdążyłyby się rozpuścić, wziął do ręki chochlę, w myślach odliczając odpowiednią ilość obrotów: trzy zgodnie z ruchem wskazówek zegara, siedem przeciwnie; znów trzy zgodnie… Mieszał tak długo, dopóki eliksir nie przybrał na powrót jednolitej konsystencji (uznał to za drobny sukces), po czym dodał do niego pajęczyny, tu znów napotykając lekki problem z wyciągnięciem ich z naczynia. Na koniec odetchnął nieco niespokojnie, odkorkowując fiolkę z ciemnoczerwoną krwią. Nachylił się nad kociołkiem, uważnie obserwując koniec szklanej pipety i odliczając: jedna, dwie, trzy. Gdy ostatnia kropla zderzyła się z bulgoczącą miksturą, zakorkował naczynie i znów sięgnął po chochlę, zaczynając mieszać.
| próbuję uwarzyć eliksir słodkiego snu (ST 30), zużywam krew reema, wielki morsie miej nade mną litość
I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Billy Moore' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 1
'k100' : 1
Zbyt powolne mieszanie eliksiru w kotle w połączeniu ze zbyt wielkim ogniem sprawiły, że po dodaniu krwi reema eliksir szybko się zagotował. Bulgocąca substancja zaczęła się dymić, a potem już całkiem mocno kopcić. Nad paleniskiem uniosła się chmura czarnego dymu, a wokół rozniósł się swąd przypalonej ogórkowej. Sytuacja dramatycznie zaczęła się zmieniać, wymykając spod kontroli Moore'a. Bulgocące bąble na powierzchni zaczęły pęcznieć i pękać, chlapiąc na wszystkie strony, a w końcu mikstura wykipiała, wylewając się wkoło. Ziemia, na którą skapywała substancja syczała z gorąca, a potem zastygała, przypominając skamieniałą lawę. Niestety, ona sama stała się kompletnie niewrażliwa na zaklęta czyszczące. Jedyną możliwością usunięcia skamieliny było zeskrobywanie jej lub usunięcie wraz z ziemią. William musiał szybko zareagować, jeśli nie chciał, by zepsuty eliksir zmienił się w niezbyt atrakcyjną skałę tuż pod chatą.
| Rzucasz kością K3 (i ewentualnie każdy, kto znajdzie się w tym wątku, jeśli zdecyduje się Ci pomóc). Uwzględniasz zdarzenie z wylosowanego wyniku.
K1. Cokolwiek próbujesz robić, udaje Ci się uniknąć styczności z bulgocącą substancją. Pozostaje Ci jedynie usunięcie skamieliny z ziemi. Kocioł w końcu przestaje bulgotać, a ty musisz jakoś pozbyć się szkodliwej substancji.
K2. Eliksir bulgocze i ochlapuje Cię dość mocno. Szczęśliwie Twoje ubranie ochrania Cię przed bolesnym działaniem eliksiru, choć czujesz na skórze gorąc. Lekkie zaczerwienienia znikną w przeciągu kilkunastu minut. Niestety, Twoje ubranie sztywnieje bardzo szybko i utrudnia Ci ruchy na tyle, że nie jesteś w stanie samodzielnie skończyć pracy, chyba, że szybko się rozbierzesz.
K3. Mikstura pryska Cię delikatnie, parząc Twoje ręce, szyję i twarz. Na szczęście krople były na tyle drobne, że nie odczuwasz silnego bólu. Niestety, doszło do oparzenia, a Twoja skóra, po zdrapaniu twardych kropli, zostaje pokryta czerwonymi plamkami, przypominającymi ospę, które znikną w przeciągu tygodnia. Jedynym sposobem na usunięcie ich w krótszym czasie jest odpowiednia maść.
Wdychanie oparów eliksiru spowoduje u Billego i wszystkich osób przebywających w tym wątku bezsenność tej nocy.
Mistrz Gry nie kontynuuje rozgrywki.
| Rzucasz kością K3 (i ewentualnie każdy, kto znajdzie się w tym wątku, jeśli zdecyduje się Ci pomóc). Uwzględniasz zdarzenie z wylosowanego wyniku.
K1. Cokolwiek próbujesz robić, udaje Ci się uniknąć styczności z bulgocącą substancją. Pozostaje Ci jedynie usunięcie skamieliny z ziemi. Kocioł w końcu przestaje bulgotać, a ty musisz jakoś pozbyć się szkodliwej substancji.
K2. Eliksir bulgocze i ochlapuje Cię dość mocno. Szczęśliwie Twoje ubranie ochrania Cię przed bolesnym działaniem eliksiru, choć czujesz na skórze gorąc. Lekkie zaczerwienienia znikną w przeciągu kilkunastu minut. Niestety, Twoje ubranie sztywnieje bardzo szybko i utrudnia Ci ruchy na tyle, że nie jesteś w stanie samodzielnie skończyć pracy, chyba, że szybko się rozbierzesz.
K3. Mikstura pryska Cię delikatnie, parząc Twoje ręce, szyję i twarz. Na szczęście krople były na tyle drobne, że nie odczuwasz silnego bólu. Niestety, doszło do oparzenia, a Twoja skóra, po zdrapaniu twardych kropli, zostaje pokryta czerwonymi plamkami, przypominającymi ospę, które znikną w przeciągu tygodnia. Jedynym sposobem na usunięcie ich w krótszym czasie jest odpowiednia maść.
Wdychanie oparów eliksiru spowoduje u Billego i wszystkich osób przebywających w tym wątku bezsenność tej nocy.
Mistrz Gry nie kontynuuje rozgrywki.
W Oazie nie działo się za dużo i nie było też za wiele miejsc do zwiedzania. Nawet drzew tu nie było jakoś znacząco, a jak się jakieś pojawiały to były powyginane, karłowate, o giętkich, poskręcanych gałęziach. Mogło to wydawać się dziwne, lecz strasznie ciężko było je połamać lub urwać nie zyskując kilku otarć na wewnętrznej stronie dłoni. Debbie zatem z dumą nosiła wywalczone w trudach dwie wątłe witki. Po jednej na każdą rękę. W jej wyobraźni były to lejce powozu, którym manewrowała pomiędzy rozsianymi w wysokiej trawie resztkami pradawnych ruin. Widziała raz taki, jak lądował prosto z nieba zaprzężony w ogromne nietoperze. Zrobiło to na niej równie ogromne wrażenie czego musiała dać upust. Landrynka początkowo z zainteresowaniem obserwowała plątaninę ruchów swojej nieletniej właścicielki. Zmęczona patrzeniem po całej zabawie pozwoliła się dziewczynce odnieść w stronę domu. W splątanych w łódeczkę ramionach kocica leżała na plecach, a puchaty ogon poruszał się rytmicznie w tempo dziecięcych kroków. Rozleniwione zwierzątko mruczało zachwycone troską swojej nieletniej jeszcze służącej, która w tym czasie pouczająco monologowała o tym, że nie można było być aż tak leniwym kotem. Oczywiście, że mogła - właśnie dlatego, że była kotem.
Im bliżej była domu tym mocniej wyczuwała w powietrzu zapach spalonej zupy - ogórkowej. Momentalnie straciła i zyskała apetyt. Jednocześnie - O nieee... on chyba znowu coś robi, Drynka... - pożaliła się marszcząc nosek wraz z coraz to bardziej nasilającym się zapachem niosącym się w powietrzu. Do głowy jej jednak nie przyszło, że to nie jej opiekun, a sąsiad oddał się kulinarnym eksperymentom i to jeszcze w ogrodzie, a nie własnym domu. Jako dziewczynce wychowującej się w ścisłym centrum Londynu do głowy jej nawet nie przyszło, że tak było można! W chwili w której z kociołka wylała się pierwsza wyrwana spod kontroli fala Debbie przechodziła tuż obok. Magiczna kotka w panice szarpnęła się dodatkowo dezorientując dziewczynkę, która nim zorientowała się co się dzieje poczuła piekący gorąc na szyi, twarzy, zawieszonych w powietrzu rękach. Z lekkim opóźnieniem zaczęła histerycznie podskakiwać, machać rękami i przede wszystkim panicznie krzyczeć - AAAAAAAAA....!!! - Strach i panika rosły z czasem. Parząca breja momentalnie zaczęła twardnieć. Dziwne uczucie ściągania skóry przez nietypową maseczkę sprawiło, że przeszkliły jej się oczy - AAAA.... POMOCY! ZMIENIAM SIĘ W WĘGIEL! AAAAAAAAA....!! - potrząsała panicznie rękami chcąc by... cokolwiek do niej się przyczepiło odpadło.
Im bliżej była domu tym mocniej wyczuwała w powietrzu zapach spalonej zupy - ogórkowej. Momentalnie straciła i zyskała apetyt. Jednocześnie - O nieee... on chyba znowu coś robi, Drynka... - pożaliła się marszcząc nosek wraz z coraz to bardziej nasilającym się zapachem niosącym się w powietrzu. Do głowy jej jednak nie przyszło, że to nie jej opiekun, a sąsiad oddał się kulinarnym eksperymentom i to jeszcze w ogrodzie, a nie własnym domu. Jako dziewczynce wychowującej się w ścisłym centrum Londynu do głowy jej nawet nie przyszło, że tak było można! W chwili w której z kociołka wylała się pierwsza wyrwana spod kontroli fala Debbie przechodziła tuż obok. Magiczna kotka w panice szarpnęła się dodatkowo dezorientując dziewczynkę, która nim zorientowała się co się dzieje poczuła piekący gorąc na szyi, twarzy, zawieszonych w powietrzu rękach. Z lekkim opóźnieniem zaczęła histerycznie podskakiwać, machać rękami i przede wszystkim panicznie krzyczeć - AAAAAAAAA....!!! - Strach i panika rosły z czasem. Parząca breja momentalnie zaczęła twardnieć. Dziwne uczucie ściągania skóry przez nietypową maseczkę sprawiło, że przeszkliły jej się oczy - AAAA.... POMOCY! ZMIENIAM SIĘ W WĘGIEL! AAAAAAAAA....!! - potrząsała panicznie rękami chcąc by... cokolwiek do niej się przyczepiło odpadło.
To nie była jej pierwsza wizyta w Oazie. Od kiedy Anthony pokazał jej to miejsce, starała się znaleźć tutaj częściej niż rzadziej. Robiła różne rzeczy, głównie pomagała, bo niewiele innych mogła. Na tym całym budowaniu się nie znała. Na szyciu też nie bardzo. Umiała ugotować kilka rzeczy, więc to robiła, choć mistrzem w tym to nie była za bardzo. A właściwie, czasem zupa wychodziła jej taka nijaka. Ale chyba nikomu to nie przeszkadzało za bardzo. Pamiętała swoje pierwsze wrażenie, kiedy się tu znalazła. Wszystko zdawało się takie... odrealnione. Bo to trudne do pojęcia było i znów pokazywało że patronus więcej potrafi niż ona w ogóle wiedziała i to trochę w jej dumę uderzało za bardzo. Już od czasu doków i gadającego psa Skamandera zaczęła mocniej jeszcze niż zwykle zasiadać w książki i szukać, sprawdzać, próbować. Czytać, czytać i jeszcze raz czytać. I dowiedziała się nowych rzeczy, ale nie znalazła w sumie tego, czego szukała. Musiała poczekać na wyjaśnienia. Anthony obiecał. Powiedział - później. A ona się zgodziła, to później, musiało tylko po prostu nadejść. Kiedy przechodziła w okolicy domków, przesuwając palcami po kamieniach znajdujących się w kieszeni z ciekawości wyciągnęła jeden, oglądając wyrytą na nim runę. Przygoda. Cóż, to się dopiero okaże. Wrzuciła kamyczek do woreczka, splatając dłonie przed sobą. Rozglądając się dookoła, aż jej wzrok nie zatrzymał się na dłużej na mężczyźnie, pochylającym się nad kociołkiem. Zmarszczyła pokaźne brwi, skręcając gwałtownie na pięcie. Znała go. Gdzieś go już widziała. I tak idąc i marszcząc brwi do kompletu z nosem zastanawiała się, gdzie, jak i kiedy.
- To ty dostałeś pałką trolla po łbie. - stwierdziła na przywitanie, bo w końcu sobie przypomniała spotkanie w szpitalu, którego oboje byli uczestnikami i po którym trochę później bolało ją czoło. Uniosła wargi w uśmiechu, nachylając się nad kociołkiem. - Eliksiry? Zawsze byłam z nich noga. - przyznała splatając dłonie za plecami, nie ruszając na razie w dalszą drogę. I tak patrzyła, coraz mocniej unosząc brwi ku górze i postanawiając jednak cofnąć się o krok, kiedy eliksir zaczął bulgotać. A potem o kolejny, kiedy zaczęło się nad nim dymić. Skrzywiła się, czując zapach spalonej ogórkowej, nie mówiąc nic. Może tak powinno być? Może to był jakiś kulinarny eliksir, czy coś. Chyba różne były. Ale kiedy bąble zaczęły pękać a w końcu wybuchło wszystko uniosła rękę, żeby zasłonić twarz, czując, jak jej ubranie pokrywa to, co jeszcze chwilę wcześniej znajdowało się w kociołku. Zapiekło trochę, ale bardziej niepokojące było to, że ubranie zaczynało... sztywnieć. A do tego, niedaleko jakaś niewielka istota darła się w niebogłosy. Tangie spojrzała na mężczyznę, na dziewczynkę a później na bluzkę w pierwszym odruchu sięgając po nią i wyciągając ze spódnicy.
- Naprawdę zmienia się w węgiel? - zapytała mężczyzny spoglądając na niego, zaczynając rozpinać trochę za ciepłe guziki koszuli. Niewiele nad tym myśląc i jednocześnie jego uznając za znawcę w tym temacie, bo przecież to on nad eliksirem się pochylał.
- To ty dostałeś pałką trolla po łbie. - stwierdziła na przywitanie, bo w końcu sobie przypomniała spotkanie w szpitalu, którego oboje byli uczestnikami i po którym trochę później bolało ją czoło. Uniosła wargi w uśmiechu, nachylając się nad kociołkiem. - Eliksiry? Zawsze byłam z nich noga. - przyznała splatając dłonie za plecami, nie ruszając na razie w dalszą drogę. I tak patrzyła, coraz mocniej unosząc brwi ku górze i postanawiając jednak cofnąć się o krok, kiedy eliksir zaczął bulgotać. A potem o kolejny, kiedy zaczęło się nad nim dymić. Skrzywiła się, czując zapach spalonej ogórkowej, nie mówiąc nic. Może tak powinno być? Może to był jakiś kulinarny eliksir, czy coś. Chyba różne były. Ale kiedy bąble zaczęły pękać a w końcu wybuchło wszystko uniosła rękę, żeby zasłonić twarz, czując, jak jej ubranie pokrywa to, co jeszcze chwilę wcześniej znajdowało się w kociołku. Zapiekło trochę, ale bardziej niepokojące było to, że ubranie zaczynało... sztywnieć. A do tego, niedaleko jakaś niewielka istota darła się w niebogłosy. Tangie spojrzała na mężczyznę, na dziewczynkę a później na bluzkę w pierwszym odruchu sięgając po nią i wyciągając ze spódnicy.
- Naprawdę zmienia się w węgiel? - zapytała mężczyzny spoglądając na niego, zaczynając rozpinać trochę za ciepłe guziki koszuli. Niewiele nad tym myśląc i jednocześnie jego uznając za znawcę w tym temacie, bo przecież to on nad eliksirem się pochylał.
Tangwystl Hagrid
Zawód : Łamacz Klątw, tester nowych zaklęć
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
And it's to cold outside
for angels to fly
for angels to fly
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Przez chwilę naprawdę wydawało mu się, że zła passa alchemiczna, która trzymała się go konsekwentnie od czasów szkoły, wreszcie się odwróci – ale wyglądało na to, że upływające lata wcale nie uczyniły go w tej kwestii ani trochę mądrzejszym. Zaczęło się niewinnie, od zbyt wielu powietrznych bąbli pękających na powierzchni mikstury; widząc je, przykucnął, kierując różdżkę na tlące się pod kociołkiem płomienie, chcąc odrobinę je przygasić, jednak spuszczenie gotującego się wywaru z oczu również nie okazało się dobrym pomysłem. Wystarczyło kilka sekund, żeby ciecz zgęstniała, zmieniła formę i jakby napuchła, grożąc ucieczką poza cynowe naczynie. – Nie, nie, nie, nienienie… – mruknął do siebie, powtarzając pojedyncze słowo jak mantrę – ale ze strony bulgoczącej coraz gwałtowniej mikstury nie doczekał się odpowiedzi. Tej niespodziewanie udzielił mu inny głos, kobiecy, rozlegający się tuż obok – na tyle blisko, że prawie podskoczył, przenosząc zaskoczone spojrzenie na znajomą-nieznajomą twarz.
– Pałką… C-c-co? – zapytał, posyłając kobiecie zdezorientowane spojrzenie i dopiero po chwili dopasowując rysy do właściwej osoby. A raczej – do sytuacji, krótkiego spotkania na szpitalnym korytarzu, zdającego się mieć miejsce w zupełnie innym życiu – w takim, w którym wizyta w czarodziejskim szpitalu nie skończyłaby się dla niego aresztowaniem. Lub gorzej.
Chciał się przywitać, jednak zanim zdołałby przypomnieć sobie, jak jego towarzyszka miała na imię, ta zrobiła krok do przodu, pochylając się nad kociołkiem – który to widok przyprawił Billy’ego o drobny atak paniki. Na eliksirach co prawda się nie znał, reakcje zachodzące właśnie w kipiącej cieczy były dla niego tajemnicą, ale unoszący się dookoła smród spalonej zupy skutecznie przywoływał wspomnienie dusznego lochu, w którym znajdowała się klasa eliksirów – a to w pełni wystarczało, by przewidzieć, co za moment się stanie. – Nie, nie p-p-podchodź do tego, to zaraz… – zaczął – ale albo się spóźnił, albo erupcja osobliwego wulkanu nastąpiła przedwcześnie, a gorąca ciecz znalazła się wszędzie: na ubraniach, skórze, ziemi… oraz przechodzącej akurat kilkulatce, której obecność zaanonsował przedzierający się przez uszne bębenki krzyk.
Odskoczył od kociołka instynktownie, w pierwszym odruchu machając rękami prawie tak intensywnie jak dziewczynka, dopiero po chwili orientując się, że przed poparzeniem ochroniło go ubranie; sięgnął po różdżkę, żeby jednym machnięciem do końca wygasić płomienie, ale próba usunięcia wciąż eksplodującego eliksiru zakończyła się fiaskiem. – Sp-p-pokojnie, wszystko jest p-p-pod kontrolą – zapewnił, choć dla wszystkich obecnych było raczej jasne, że absolutnie nic nie było pod kontrolą. Sięgnął do kieszeni, chcąc schować różdżkę, ale wtedy zorientował się, że coś było nie tak – a rękawy koszuli zaczęły szybko sztywnieć. – Co do... – mruknął – po czym szybko rozpiął kilka pierwszych guzików, żeby następnie z trudem zsunąć z siebie wierzchnią warstwę ubrania, które zaczęło wyglądać jak odlane z gipsu. Całe szczęście, że pod spodem miał (czysty!) podkoszulek.
Przeniósł spojrzenie na swoje towarzyszki, błyskawicznie decydując, że krzycząca wniebogłosy dziewczynka stanowiła problem pilniejszy. – Nie zamieniasz się w w-w-węgiel – powiedział, odpowiadając zarówno kobiecie, jak i dziewczynce, i robiąc kilka szybkich kroków w jej stronę. Stygnąca na spodniach mikstura sprawiała, że chodziło mu się nieco dziwnie, ale uznał, że jego desperacja nie osiągnęła jeszcze takiego poziomu, żeby zdecydował się na rozebranie do bielizny przy ledwo poznanej czarownicy i kilkulatce. – P-p-pokaż, zaraz coś z tym z-z-zrobimy – odezwał się, wyciągając ręce, żeby złapać dziewczynkę za ramiona i powstrzymać przed dalszym podskakiwaniem. Jednocześnie odwrócił się przez ramię do drugiej z ofiar nieudanego alchemicznego eksperymentu. – Nie p-po-poparzyło cię? – zapytał, chcąc upewnić się, czy nie potrzebowała pomocy uzdrowiciela.
| tu rzuciłem kostką
– Pałką… C-c-co? – zapytał, posyłając kobiecie zdezorientowane spojrzenie i dopiero po chwili dopasowując rysy do właściwej osoby. A raczej – do sytuacji, krótkiego spotkania na szpitalnym korytarzu, zdającego się mieć miejsce w zupełnie innym życiu – w takim, w którym wizyta w czarodziejskim szpitalu nie skończyłaby się dla niego aresztowaniem. Lub gorzej.
Chciał się przywitać, jednak zanim zdołałby przypomnieć sobie, jak jego towarzyszka miała na imię, ta zrobiła krok do przodu, pochylając się nad kociołkiem – który to widok przyprawił Billy’ego o drobny atak paniki. Na eliksirach co prawda się nie znał, reakcje zachodzące właśnie w kipiącej cieczy były dla niego tajemnicą, ale unoszący się dookoła smród spalonej zupy skutecznie przywoływał wspomnienie dusznego lochu, w którym znajdowała się klasa eliksirów – a to w pełni wystarczało, by przewidzieć, co za moment się stanie. – Nie, nie p-p-podchodź do tego, to zaraz… – zaczął – ale albo się spóźnił, albo erupcja osobliwego wulkanu nastąpiła przedwcześnie, a gorąca ciecz znalazła się wszędzie: na ubraniach, skórze, ziemi… oraz przechodzącej akurat kilkulatce, której obecność zaanonsował przedzierający się przez uszne bębenki krzyk.
Odskoczył od kociołka instynktownie, w pierwszym odruchu machając rękami prawie tak intensywnie jak dziewczynka, dopiero po chwili orientując się, że przed poparzeniem ochroniło go ubranie; sięgnął po różdżkę, żeby jednym machnięciem do końca wygasić płomienie, ale próba usunięcia wciąż eksplodującego eliksiru zakończyła się fiaskiem. – Sp-p-pokojnie, wszystko jest p-p-pod kontrolą – zapewnił, choć dla wszystkich obecnych było raczej jasne, że absolutnie nic nie było pod kontrolą. Sięgnął do kieszeni, chcąc schować różdżkę, ale wtedy zorientował się, że coś było nie tak – a rękawy koszuli zaczęły szybko sztywnieć. – Co do... – mruknął – po czym szybko rozpiął kilka pierwszych guzików, żeby następnie z trudem zsunąć z siebie wierzchnią warstwę ubrania, które zaczęło wyglądać jak odlane z gipsu. Całe szczęście, że pod spodem miał (czysty!) podkoszulek.
Przeniósł spojrzenie na swoje towarzyszki, błyskawicznie decydując, że krzycząca wniebogłosy dziewczynka stanowiła problem pilniejszy. – Nie zamieniasz się w w-w-węgiel – powiedział, odpowiadając zarówno kobiecie, jak i dziewczynce, i robiąc kilka szybkich kroków w jej stronę. Stygnąca na spodniach mikstura sprawiała, że chodziło mu się nieco dziwnie, ale uznał, że jego desperacja nie osiągnęła jeszcze takiego poziomu, żeby zdecydował się na rozebranie do bielizny przy ledwo poznanej czarownicy i kilkulatce. – P-p-pokaż, zaraz coś z tym z-z-zrobimy – odezwał się, wyciągając ręce, żeby złapać dziewczynkę za ramiona i powstrzymać przed dalszym podskakiwaniem. Jednocześnie odwrócił się przez ramię do drugiej z ofiar nieudanego alchemicznego eksperymentu. – Nie p-po-poparzyło cię? – zapytał, chcąc upewnić się, czy nie potrzebowała pomocy uzdrowiciela.
| tu rzuciłem kostką
I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
- Jaką kontrolo? Jaką kontrolo? - wyduszała z siebie pytająco zasłyszaną od sąsiada opinię bo tak też radziła sobie z nadmiernym stresem. Wystraszona i zdezorientowana w najbardziej prymitywnym odruchu po prostu sięgnęła do twarzy. W miejscach w których zapiekła ją skóra poczuła ciepłe, grudkowate wypustki przypominające ni to strupy, ni to powierzchnię szorstkich kamyków. Przeszedł ją dreszcz przestrachu - Jaką kontrtolo...! - oznajmiła z wyraźnie gniewniejszą nutą i jednocześnie z wyraźniejszymi łezkami w oczach. Tu nic nie było pod kontrolą! I jak to nie zmieniała się w węgiel lub kamień?! Przecież czuła, że tak! - NO CZEMU MNIE KŁAMIESZ PRZECIEż CZUJE ŻE TAK - oburzyła się miotana jednocześnie przez panikę i jakąś dziecięcą butę. W jej przypadku jedno przekuwała w drugie z wyjątkową swobodą i łatwością. Zmieniała się w węgiel. Widziała i czuła to w kościach!
Zrobiła niepewny krok do tyłu widząc jak dziwnie mówiący sąsiad zaczął podchodzić do niej jakoś tak... też dziwnie. Jakby nie było chciała pomocy więc pozwoliła się chwycić za ramiona. Zdecydowanie nie była jednak zadowolona z tego co się zadziało i te emocje wcale nie opadły tym bardziej, że Moore tak naprawdę we wszystkim ją kłamał! Pociągnęła nosem. Usta miała zaciśnięte, wykrzywione. Z przeszklonych oczu nie popłynęły jednak łzy - Co z tym zrobisz?! - chciała wiedzieć. Już teraz, natychmiast. Czy to zniknie i będzie normalna? - Weź za to odpowiedzialność! - rzuciła z pretensją podświadomie powielając słowa mamy, które zdarzało jej się wypowiadać do taty kiedy się kłóciła i oczekiwała od niego reakcji. Tego samego oczekiwała od sąsiada - Nie widzisz, że tak!? Patrz jak mocno. Aż do żywego węgla. To jest wszędzie - ze strachem i wyolbrzymieniem spojrzała na czarne, grudkowate kropki na ramionach. Nawet nie chciała wiedzieć jak wygląda jej twarz. Cedric jak ją zobaczy znowu będzie prawił jej kazanie - Odrośnie mi skóra...? - mruknęła z cichą nadzieją. Wlepiła pełne prośby i groźby spojrzenie w sąsiada. Niech powie, że to da się odwrócić, że nie będzie taka do końca. Bo jeżeli tak to, jak to miało wyglądać? Już nigdy nie będzie mogła się ogrzać przy piecyku w obawie, że stanie się podpałką...?
Zrobiła niepewny krok do tyłu widząc jak dziwnie mówiący sąsiad zaczął podchodzić do niej jakoś tak... też dziwnie. Jakby nie było chciała pomocy więc pozwoliła się chwycić za ramiona. Zdecydowanie nie była jednak zadowolona z tego co się zadziało i te emocje wcale nie opadły tym bardziej, że Moore tak naprawdę we wszystkim ją kłamał! Pociągnęła nosem. Usta miała zaciśnięte, wykrzywione. Z przeszklonych oczu nie popłynęły jednak łzy - Co z tym zrobisz?! - chciała wiedzieć. Już teraz, natychmiast. Czy to zniknie i będzie normalna? - Weź za to odpowiedzialność! - rzuciła z pretensją podświadomie powielając słowa mamy, które zdarzało jej się wypowiadać do taty kiedy się kłóciła i oczekiwała od niego reakcji. Tego samego oczekiwała od sąsiada - Nie widzisz, że tak!? Patrz jak mocno. Aż do żywego węgla. To jest wszędzie - ze strachem i wyolbrzymieniem spojrzała na czarne, grudkowate kropki na ramionach. Nawet nie chciała wiedzieć jak wygląda jej twarz. Cedric jak ją zobaczy znowu będzie prawił jej kazanie - Odrośnie mi skóra...? - mruknęła z cichą nadzieją. Wlepiła pełne prośby i groźby spojrzenie w sąsiada. Niech powie, że to da się odwrócić, że nie będzie taka do końca. Bo jeżeli tak to, jak to miało wyglądać? Już nigdy nie będzie mogła się ogrzać przy piecyku w obawie, że stanie się podpałką...?
Co prawda ino nie spodziewała się, że wejdzie w istną tragedię która w swoich rolach głównych postanowiła obsadzić mężczyznę prawie obcego, dziewczynkę i kociołek z… trudno powiedzieć czym właściwie. Podeszła popchnięta jakąś dziwną potrzebą, ale było już zdecydowanie za późno, żeby się wycofać, kiedy maź pomknęła w jej stronę. Szczęśliwie zdążyła unieść dłonie i zasłonić twarz, chroniąc się chociaż trochę. Znajdująca się mieszanina na ubraniach zaczynała zasychać na koszuli, którą wyciągnęła ze spódnicy i zajęła się rozpinaniem guzików wypowiadając pytanie w jego stronę. Sama właściwie nie wiedziała, dziewczynka wydawała się przekonana, że właśnie w węgiel się zmienia i trochę Tangie jej nawet uwierzyła, ale nigdy też nie słyszała o zmienianiu się w węgle więc wolała jednak zapytać dla pewność. Rozpięła ostatni z guzików zrzucając z ramion bluzkę. Halka wysunęła się ze spódnicy, wepchnęła ją w nią ponownie, opuszczając dłonie w jednej trzymając poplamioną koszulę. Obserwowała złość dziewczynki unosząc pokaźnych rozmiarów brwi, jednak pozostawała w miejscu w którym stała wcześniej nie podchodząc bliżej przynajmniej na razie. Mężczyzna twierdził, że nikt nie zmieniał się w węgiel. Chociaż tyle dobrego w tym wszystkim zdawało się być.
Chyba trochę zgadzała się z dziewczynką, że niewiele było pod kontrolą, ale na rozlany eliksir złościć się już nie było po co, bo on i tak nie był w stanie nic z tym zrobić. Lawina pytań i pretensji pomknęła, omijając ją szczęśliwie. Zerknęła w stronę Billy’ego a potem znów na dziewczynkę. Sama ciekawa, jak się bierze odpowiedzialność za kociołek, który sam wybuchnął. W czasie Hogwartu dostawała do posprzątania całą klasę ręcznie bez użycia magii. Może o to samo chodziło dziewczynce?
- Może trochę ochłodzić ten węgiel. - zaproponowała więc. Magie leczniczą co prawda tylko liznęła, ale na oparzenie zaklęcie znała całkiem niezłe. W sensie, nie takie mocne. jak ci wszyscy uzdrowiciele, ale no to zawsze było coś. - Mogę podejść? - zapytała, bo wolała pewność mieć, niż żeby ta mała na nią też nakrzyczała za nic. Z kieszeni spódnicy wyciągnęła różdżkę, którą zacisnęła w ręce czekając na decyzję. Właściwie traktowała wszystkich równo i dzieci i dorosłych. Dlatego też zapytała i jej o zgodę. Przeniosła jasne tęczówki od dziewczynki na mężczyznę i z powrotem. Czuła ciężkość spódnicy, który zsuwała się z bioder powoli. Pociągnęła ją w górę, nie mówiąc już nic więcej.
Chyba trochę zgadzała się z dziewczynką, że niewiele było pod kontrolą, ale na rozlany eliksir złościć się już nie było po co, bo on i tak nie był w stanie nic z tym zrobić. Lawina pytań i pretensji pomknęła, omijając ją szczęśliwie. Zerknęła w stronę Billy’ego a potem znów na dziewczynkę. Sama ciekawa, jak się bierze odpowiedzialność za kociołek, który sam wybuchnął. W czasie Hogwartu dostawała do posprzątania całą klasę ręcznie bez użycia magii. Może o to samo chodziło dziewczynce?
- Może trochę ochłodzić ten węgiel. - zaproponowała więc. Magie leczniczą co prawda tylko liznęła, ale na oparzenie zaklęcie znała całkiem niezłe. W sensie, nie takie mocne. jak ci wszyscy uzdrowiciele, ale no to zawsze było coś. - Mogę podejść? - zapytała, bo wolała pewność mieć, niż żeby ta mała na nią też nakrzyczała za nic. Z kieszeni spódnicy wyciągnęła różdżkę, którą zacisnęła w ręce czekając na decyzję. Właściwie traktowała wszystkich równo i dzieci i dorosłych. Dlatego też zapytała i jej o zgodę. Przeniosła jasne tęczówki od dziewczynki na mężczyznę i z powrotem. Czuła ciężkość spódnicy, który zsuwała się z bioder powoli. Pociągnęła ją w górę, nie mówiąc już nic więcej.
Tangwystl Hagrid
Zawód : Łamacz Klątw, tester nowych zaklęć
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
And it's to cold outside
for angels to fly
for angels to fly
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Niosące się donośnie krzyki dziewczynki wcale nie pomagały mu w uspokojeniu nerwów, zamiast tego sprawiając, że na szyję i twarz (które szczęśliwie ominęła paskudna mikstura) wypłynął jaskrawoczerwony rumieniec; rozejrzał się niespokojnie, nie potrafiąc nie zastanawiać się, jak to wszystko musiało wyglądać dla postronnego obserwatora – ale póki co nie dostrzegał nigdzie wpatrzonych w niego z dezaprobatą oczu. Nie licząc, rzecz jasna, tych należących do Debbie; gdyby nie to, że od przeszło roku nadrabiał zaległości w obchodzeniu się z dziećmi, powoli wchodząc w rolę ojca kilkulatki i opiekuna dziecięcej drużyny Quidditcha, zapewne już dawno poddałby się tlącej się gdzieś we wnętrznościach panice, tym razem jednak tego nie zrobił – biorąc głęboki oddech i czerpiąc jakiś wewnętrzny spokój z obecności stojącej obok Tangwystl. – T-t-to nie jest węgiel – powtórzył prawie błagalnie, gdy dziewczynka zarzuciła mu kłamstwo, a młoda kobieta zaproponowała próbę ochłodzenia przylepiającej się do wszystkiego substancji. Nie węgla. Zwęglona nie była też potraktowana eliksirem skóra – a przynajmniej tak mu się wydawało, kiedy zdołał już podejść bliżej i przyjrzeć się mało estetycznym kropkom, którymi usłane były ramiona Debbie. Zaczerwienienie, które zaczęło się wokół nich pojawiać, nie nastrajało co prawda optymistycznie, ale nie mógł podzielić się tymi wątpliwościami z już i tak rozemocjonowaną dziewczynką. – Sp-p-pokojnie – powtórzył, przykucając, chociaż sztywniejące z każdą chwilą spodnie sprawiły, że zrobił to jakoś niezręcznie; miał nadzieję, że napięty materiał nie pęknie. Żądanie wzięcia odpowiedzialności za popełniony błąd przywołało do niego mgliste wspomnienie odległych kłótni z narzeczoną; kącik jego ust drgnął w rozbawieniu, spoważniał jednak szybko. – Jest tylko na wierzchu, z-zo-zobacz. Ze skórą nic się nie st-t-tało – powiedział, siląc się na spokojny ton głosu; słysząc pytanie Tangwystl, kiwnął głową, nie odrywając jednak jeszcze spojrzenia od poznaczonego zastygniętymi kroplami, szczupłego przedramienia. – T-t-tak. Możesz na to zerknąć? Znasz się trochę na leczeniu, p-p-prawda? – zapytał, nie do końca pewien, czy dobrze zapamiętał; spotkanie na szpitalnym korytarzu częściowo powleczone było mgłą, prawdopodobnie ze względu na stłuczoną wtedy czaszkę; pamiętał jednak kojący ton głosu i fakt, że kobieta odprowadziła go we właściwe miejsce.
Odwrócił głowę, przenosząc na nią wzrok i dopiero wtedy zauważając, że w międzyczasie pozbyła się koszuli, pozostając jedynie w spódnicy i wystającej z niej halce. – Och. Ojej – mruknął, zanim zdążyłby się powstrzymać, a pokrywający skórę rumieniec stał się jeszcze ciemniejszy. Odwrócił głowę tak gwałtownie, że strzyknęło mu w karku. – N-n-nie jest ci zimno? W domu mam k-k-kilka czystych koszul – zaproponował szybko, wskazując na półotwarte drzwi do chaty. Najchętniej poszedłby po ubranie dla Tangwystl sam, ale nie chciał pozostawiać Debbie samej sobie; skupił się na niej teraz, wyciągając dłoń, żeby dotknąć palcami jednej z grudek, przyklejonej do dziecięcej dłoni. – Sp-p-próbujemy ją ściągnąć, co? – zapytał, po czym zaczepił o zaschniętą ciecz krótkim paznokciem. Odeszła łatwo, jednak dokładnie tak, jak się spodziewał, pozostawiła po sobie wyraźny, czerwono-różowy ślad – okrągły jak knut. – Hm, to zaczerwienienie na p-p-pewno szybko zejdzie – powiedział, nie będąc tego wcale takim pewnym. Cedric go zabije.
Odwrócił głowę, przenosząc na nią wzrok i dopiero wtedy zauważając, że w międzyczasie pozbyła się koszuli, pozostając jedynie w spódnicy i wystającej z niej halce. – Och. Ojej – mruknął, zanim zdążyłby się powstrzymać, a pokrywający skórę rumieniec stał się jeszcze ciemniejszy. Odwrócił głowę tak gwałtownie, że strzyknęło mu w karku. – N-n-nie jest ci zimno? W domu mam k-k-kilka czystych koszul – zaproponował szybko, wskazując na półotwarte drzwi do chaty. Najchętniej poszedłby po ubranie dla Tangwystl sam, ale nie chciał pozostawiać Debbie samej sobie; skupił się na niej teraz, wyciągając dłoń, żeby dotknąć palcami jednej z grudek, przyklejonej do dziecięcej dłoni. – Sp-p-próbujemy ją ściągnąć, co? – zapytał, po czym zaczepił o zaschniętą ciecz krótkim paznokciem. Odeszła łatwo, jednak dokładnie tak, jak się spodziewał, pozostawiła po sobie wyraźny, czerwono-różowy ślad – okrągły jak knut. – Hm, to zaczerwienienie na p-p-pewno szybko zejdzie – powiedział, nie będąc tego wcale takim pewnym. Cedric go zabije.
I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Palenisko przed chatą
Szybka odpowiedź