Randall Rowle
Nazwisko matki: Rowle
Miejsce zamieszkania: Zamek Beeston
Czystość krwi: czysta szlachetna
Status majątkowy: Bogacz
Zawód: Młodszy Strażnik w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów.
Wzrost: 183 cm
Waga: 93 kg
Kolor włosów: Czarny
Kolor oczu: Brązowy
Znaki szczególne: Sporych rozmiarów blizna na prawym boku. Kilka zagojonych oparzeń na klatce piersiowej i ramionach.
16 cali Amboina Sierść Mantykory
Instytut Magii Durmstrang
Wilk
Świnia hodowlana...
Zapach lasu iglastego
Randall, lecący na smoku
Hodowla zwierząt, Polowania, Pojedynki
Osy z Wimbourne
Pojedynki Czarodziejów, Polowania, Szermierka i Walka wręcz
Muzyka klasyczna
Daniel Gillies
Chłopiec drżał z zimna, skulony, starając się zachować choćby te resztki ciepła, które jeszcze nie zostały pochłonięte przez mróz. Temperatura była jeszcze gorsza, niż ostatnim razem, jak tutaj trafił. Wtedy przeszkadzał mu unoszący się w powietrzu zapach ekskrementów, miał też siłę żeby krzyczeć i żądać uwolnienia. Teraz jedynie leżał. Nawet łzy bólu przestały płynąć z jego oczu, choć okowy swym lodowym uściskiem wrzynały się, niczym tysiące igieł, w jego kostki i nadgarstki.
Nagle usłyszał szczęk starego zamka, który rozległ się, odbijając nieprzyjemnym dźwiękiem od wilgotnych, kamiennych ścian. Uniósł lekko głowę, kierując spojrzenie w górę schodów. Światło! Wątły płomień pochodni rozświetlający komuś drogę, obudził nadzieję, że jego kara w końcu dobiegła końca. Uwięziony chciał dalej wypatrywać, jednak powiew mroźnego wiatru zmusił go do zamknięcia oczu.
- Nigdy nie spodziewałem się, że w lochach rezydencji Rowle, znajdę jednego z nich. - przyjemny ciepły głos starszego mężczyzny, trafił do uszu chłopaka. Zmarznięty, uniósł głowę, żeby spojrzeć na mówiącego. To był Alastor Yordanov. Rozpoznał go od razu, nawet teraz, gdy przez mróz zaczął już odchodzić od zmysłów. W końcu był to jeden z bliskich przyjaciół jego ojca, jedna z niewielu osób, które kilka razy do roku gościły w jego posiadłości. - Trzy złamane żebra, pęknięta czaszka, twarz tak zrujnowana, że gdyby nie zaawansowane czary lecznicze to własna matka, by go nie poznała... dlaczego to zrobiłeś? - zapytał w końcu starszy mężczyzna. Z ust chłopaka wydobyło się coś podobnego do warknięcia, a jego oczy rozbłysły na chwilę, jakby na moment przestał doskwierać mu paraliżujący chłód i zaczął odzyskiwać siły - Jego spojrzenie mnie irytowało - odpowiedział przez zaciśnięte zęby. Nie miał dość siły by pozbierać się z ziemi, był osłabiony, wyczerpany, wyglądał nędznie, a jednak jego głos był silny, brzmiał jakby mimo swojej sytuacji nadal był niebezpieczny. Ten błysk nie zdążył jeszcze zniknąć, gdy usłyszał świst różdżki, a okowy przestały go więzić. - Masz wybór chłopcze. Twój ojciec stracił już cierpliwość do twojego zachowania. Żyj dalej w ten sposób, a w przeciągu najbliższych lat umrzesz w tym lochu. Możesz też teraz wstać i pójść ze mną na górę ogrzać się, ubrać, zjeść normalny posiłek i zastanowić się jak powinna wyglądać twoja przyszłość. - mówił spokojnym głosem. Mimo sytuacji nie dało się w nim wyczuć pogardy, czy choćby złości. - Jaka przyszłość? - zapytał chłopiec nie rozumiejąc co niby ma się zmienić skoro do tej pory w jego życiu nic nigdy nie zmieniało się na lepsze. Niekontrolowane napady agresji były początkowo doceniane przez ojca. Zwykł wtedy mawiać: "To jest prawdziwy Rowle!". Ostatecznie przestały się komukolwiek podobać. Rodzina zaczęła się od niego dystansować. Zabroniono mu polować, trenować, by potem zamknięto w domu. Ostatecznie wylądował w lochach. - Wielu ma cię za szalonego kundla, którego trzeba zamknąć w klatce. Miałem wielu uczniów, żaden nie miał w sobie tyle gniewu co ty. Naucz się to kontrolować, wykorzystywać, a nikt nie śmie więcej Cię zamknąć. - po tych słowach odwrócił się i zaczął iść w stronę schodów, którymi zmierzał później do wyjścia. Chłopak natomiast leżał jeszcze przez kilka minut na ziemi. Ciało mimowolnie drżało z zimna, ale jego umysł był teraz zupełnie gdzieś indziej. Uwierzył, że starzec chce mu pomóc i szukał powodu dla którego nie powinien mu ufać. W końcu jednak, powolnymi ruchami, wstał z ziemi, żeby wyjść z lochów i spotkać się z Alastorem. Miało to miejsce na trzy miesiące przed jego jedenastymi urodzinami.
W rodzie Rowle na świat przyszedł chłopak. Odziedziczył on wyjątkową genetykę, która powiązana była z rodem od wielu pokoleń wstecz, kiedy to ich przodek poślubił czystokrwistą czarownice spoza rodziny, tylko przez wzgląd na jej zdolności. Zdrowy, utalentowany z wrodzonym wstrętem do świń. Chłopiec okazał się jednak zawodem dla ojca, który mimo surowych metod, nie potrafił nad nim zapanować. Kiedy skończył jedenaście lat, został wysłany do Durmstrangu.
Zaraz po oficjalnej części rozpoczęcia roku, młodzieniec udał się do gabinetu profesora. Ściany zasłonięte były dębowymi regałami na których porozstawiana była masa różnorakich przedmiotów, od zwykłych ozdób po cenne artefakty. Na środku pomieszczenia stało ogromne biurko, za którym siedział wykładowca. - Profesorze, wzywał mnie Pan do siebie. - Powiedział Randall, aby zwrócić uwagę zajętego praca starca. - Ach tak, dobrze cię widzieć chłopcze. Właśnie czytałem list od twojego ojca, powiedział, że dotrzymałeś naszej obietnicy. - odpowiedział mężczyzna, orientując się, że ma w gabinecie gościa.
Mimo młodego wieku i opinii mało bystrego, chłopak rozumiał dlaczego wysłano go do szkoły w Bułgarii. Ojciec nie chciał, aby jego szalony syn przyniósł hańbę jego imieniu w rodzimym Hogwarcie, wolał posłać go do Durmstrangu. Poza tym to tam uczył Alastor, jedyna osoba która od lat miała jakikolwiek wpływ na Randalla. Od ich ostatniego spotkania, kilka miesięcy przed rozpoczęciem roku szkolnego, najmłodszy Rowle zmienił się. Arcellus, jego ojciec, poszedł za rada przyjaciela i dał mu więcej swobód. Wymogiem było regularne przyjmowanie eliksiru uspokajającego. Na te kilka miesięcy Randall miał bardzo dokładnie rozpisany plan każdego dnia, aż do rozpoczęcia nauki. Powtórna nauka etykiety, którą obawiano się, ze zatracił, odkąd zaczął zachowywać się bardziej jak zwierzę, niż czarodziej, podstawowa edukacja przygotowawcza, a to pomieszane z zajęciami z szermierki, walki wręcz i polowaniami. Yordanow zaznaczył, że na ostatnie trzy musi być kładziony olbrzymi nacisk, albo cała reszta się nie powiedzie. Jego eliksir mógł jedynie pomóc utrzymać w ryzach naturalną skłonność młodego Rowla do agresji, ale nie mógł jej całkiem zablokować. Obietnica, o której wspomniał nauczyciel była całkiem prosta, ale wybitnie wymagająca. Miał trzymać się planu i nie stwarzać problemów, a w szczególności takich jak pobicie starszego kuzyna do nieprzytomności.
- Zrobiłem co kazałeś... - w ust chłopaka wydobyło się przeciągłe, wściekłe warknięcie. - ...dzień w dzień wykonywałem ten twój plan. Każdego cholernego poranka wychodziłem rano i wracałem do dworu z rozwalonymi od walenia w drzewo pięściami, tylko po to, by nie rzucić się na nikogo w ciągu dnia. Uczyłem się, trenowałem. Mam nadzieję, że wywiążesz się teraz ze swojej części. - chłopak był ledwie jedenastolatkiem, nie miał żadnej siły w obliczu czarodzieja naprzeciw, którego stał, a jednak jego spojrzenie porównać można było do drapieżnika, który patrzy na swoja ofiarę. Zdawało się, że jakby nie usłyszał satysfakcjonującej odpowiedzi to gotowy byłby tu i teraz rzucić się na Alastora.
- To zdumiewające! - Niemal wykrzyknął Yordanov, wstając ze swojego miejsca. - Kontrola poprzez zadawanie sobie bólu, nie sądziłem, że się do tego posuniesz. To na prawdę zdumiewające chłopcze. - mówił dalej, po tym jak wstał z miejsca i podszedł do Randalla. - Spełnię swoją obietnicę, ale wciąż nie jesteś gotowy. Musisz się wiele nauczyć, bo bez tego cała twoja praca pójdzie na marne. Jesteś niecierpliwy, wypływa z ciebie gniew, nie potrafisz go zatrzymać. Porozmawiam z nauczycielami. Nie będziesz chodził na zajęcia z uroków na których będą omawiać zaklęcia ofensywne. Inne przydadzą Ci się w opanowaniu mocy, ale te mogą zachwiać twoją słaba równowagę. Skupimy się na innych dziedzinach, tych wymagających spokoju i koncentracji. - profesor wygłosił ten przydługi wywód wędrując po gabinecie, wyglądając jakby w głowie układał jakiś wyjątkowo skomplikowany plan. - To będzie dla Ciebie ciężki rok. Przetrwaj, a spełnię swoją obietnicę.
Ćwiczenie szermierki i walki wręcz w wolnym czasie nie zostało przerwane, nowy plan nadal je obejmował. Nie było jednak polowań, żeby jakkolwiek zaspokoić gorejącą potrzebę adrenaliny i rywalizacji. Chłopak za namową profesora zaczął grać w Quidditcha na pozycji pałkarza. To było trochę jak polowanie, ale na ruchome cele na boisku, które trzeba było zrzucić z miotły za pomocą tłuczka. Trzymanie się zasad i to, że nie mógł po prostu przywalić komuś kijem było co najmniej irytujące, ale satysfakcja płynąca z widoku lecącego z wysokości na ziemię ciała, rekompensowała mu nerwy i dawała dziwne ukojenie. Jeśli chodzi o edukacje, tak jak przykazał mu Alastor, skupił się na transmutacji i magii obronnej. Każda z lekcji podsycała w nim niecierpliwość i gniew, które później wyładowywał podczas długich i wyczerpujących treningów.
- To jest szaleństwo! - Wyszczekał chłopak w stronę Alastora, za którym szedł korytarzami zamku. - Przez pierwszy rok nie nauczyłem się żadnego uroku, który mógłby przydać mi się w pojedynku, a teraz mam zapisać się do klubu pojedynków?! Niby jak mam sobie tam pora... - młody Rowle nie zdążył skończyć zdania, kiedy zorientował się, że jego profesor sięgnął po różdżkę. - Perturbo - wypowiedział mężczyzna, rzucając zaklęciem oszałamiającym w chłopaka, który odruchowo przetoczył się po ziemi, unikając zaklęcia, po czym stanął na równe nogi. - Co to miało być!? - wydarł się na profesora, jakby zaraz miał się na niego rzucić. Ten pokręcił tylko bezradnie głową. - Liczyłem, że pomyślisz o zaklęciu obronnym, ale tak długo jak tego uniknąłeś, chyba wszystko jest w porządku. Klub pojedynków to kolejny etap twojej pracy nad sobą. Odbijaj atak przeciwnikówi, sklej im język, oślep, dezorientuj. Dobrze wiesz jakie to uczucie być nieustannie wściekłym, niech oni choć przez chwilę czuja się tak jak ty przez całe swoje życie, a kiedy stracą kontrolę, zwyczajnie ich rozbroisz. Z naszych ćwiczeń wnioskuję, że tyle potrafisz już bez problemu zrobić. - po tych słowach profesor uznał sprawę za zamkniętą i ruszył dalej do sali, w której niedługo miał zacząć zajęcia. - A co z naszą obietnicą? Tak jak mówiłeś, przetrwałem poprzedni rok. - młody Rowle zawołał za swoim nauczycielem, a ten odpowiedział ledwie kilkoma słowami. - Zostań jednym z trzech najlepszych drugorocznych w klubie, potem porozmawiamy.
Ta rozmowa związała Randalla z klubem pojedynków na kolejne 6 lat. Do dziś ma w pamięci swój pierwszy pojedynek. Jego przeciwnik rzucił w jego stronę wiele zaklęć, ale wypracowane przez sport refleks i sprawność młodego Rowla za każdym razem, pozwalały mu zareagować na czas. Szybkie uniki, czasem wymagające zrobienia ledwie kroku w bok, wspomagane zaklęciami obronnymi, były jak przekleństwo dla ucznia półkrwi, którego imienia nigdy nie zapamiętał. Ostatecznie w końcu udało mu się wytrącić przeciwnikowi różdżkę za pomocą zaklęcia Expelliarmus. Można powiedzieć, że ten oponent miał szczęście, mierząc się z nim wtedy. Z czasem Randal stawał się coraz bardziej bezwzględny i brutalny. Nie fizycznie, wielu z jego przeciwników wychodziło z przegranych pojedynków bez najmniejszych obrażeń, ale tracąc godność i szacunek. Odbierał im zdolność mówienia, by nie mogli się poddać, odbierał im wzrok i osłabiał ich ciała, tak że tarzali się po arenie, zanim to on zrobił im łaskę i pozwolił się poddać. To zachowanie dotyczyło głównie uczniów półkrwi, inni tak długo jak mu w jakiś sposób nie podpadli, byli bezpieczni. Oczywiście, nie wygrywał zawsze. Jednak kiedy w pewnym momencie ktoś przebił jego obronę to musiał zrobić to dość mocno, by można było zakończyć szkolny pojedynek. Przez całe sześć lat pojedynkowania się w Durmstrangu nikt nigdy nie odegrał się na nim, traktując go na arenie w ten sam sposób w jaki on swoich przeciników.
Drugi rok zakończył na trzeciej pozycji, jeśli chodzi o drugorocznych. Pierwsze miejsce zajął raz w przeciągu wszystkich lat nauki, na czwartym roku. Ani razu nie opuścił trójcy najlepszych.
Profesor przeglądał listy, które miał porozrzucane na biurku, kiedy młody Rowle wszedł do jego gabinetu. Alastor uniósł głowę, aby spojrzeć na młodzieńca, zwracając szczególną uwagę na odznakę. - Zadziwia mnie to jak przez te wszystkie lata wywiązałeś się z każdej obietnicy jaką mi złożyłeś. Zostałeś nawet prefektem. Poinformuję o tym twojego ojca. - powiedział spokojnym głosem mężczyzna. - Dziękuję, profesorze. - Rowle skłonił się lekko w podziękowaniu, odwrócił się i ruszył w stronę wyjścia z gabinetu, uznając, że to wszystko. - Zaczekaj chłopcze - zatrzymał go głos Yordanova. - To pierwszy raz, gdy nie prosisz mnie o spełnienie mojej części naszej umowy. - wytknął Randallowi z lekkim uśmiechem jego domaganie się o swoją nagrodę. - Kiedyś chciałem zmienić skórę i uciec. Wykonywałem twoje zadania, myśląc, że wytrzymam, a potem będę mieć spokój. Teraz... nie nienawidzę swojego obecnego życia. Dalej chce spełnienia obietnicy, ale jestem gotowy na to poczekać. - odpowiedział Randall bez większego zastanowienia, tłumacząc skąd zauważona zmiana. W tym momencie jednak jego mentor otworzył jedną z szuflad biurka i wyjął z niej liść mandragory. Długo interesował się tematem i dobrze wiedział co to ma oznaczać. - Tym razem to ja spełnię obietnicę. Jesteś gotowy. Pomogę ci się tego nauczyć.
Tego dnia zaczął się długi proces. Chociaż nie, zaczął się on pięć lat wcześniej, kiedy chłopak obiecał profesorowi, że przygotuje się na pierwszy rok nauki. Musiał poznać sztukę transmutacji, osiągnąć poziom wystarczająco wysoki, by móc w ogóle myśleć o takiej umiejętności jak animagia. Same zdolności to było jednak za mało. Rowle nie cenił życia jako człowiek, przez jakiś czas może sam się za takiego nie uważał. Odcięty od rodziny, pozbawiony wolności, trawiony przez gniew. Gdyby przeprowadzić proces w tamtym czasie to prawdopodobnie nie powiódłby się. Może i przyjąłby zwierzęca formę, nie... w tamtym czasie byłoby to bardziej jak porzucenie ludzkiej i stanie się prawdziwą bestią. To dlatego każdy etap przygotowań był taki ważny. Młody chłopiec musiał przejść wiele prób i testów, ale teraz jako młodzieniec był gotowy.
Spędzili czas na nauce zaklęcia, wspólnie stworzyli eliksir używając wyjętego wtedy z biurka liścia mandragory. Potem czekali na burzę, która przyszła dopiero pod koniec roku. Wiele miesięcy, podczas których dzień w dzień Randall był zmuszony do wypowiadania tego samego zaklęcia o wschodzie i zachodzie słońca. Wszystko po to, by w chwili uderzenia pierwszego pioruna wypowiedzieć je po raz ostatni, pojąc się przyrządzonym eliksirem. Tej nocy zawył głośno do księżyca, po czym dokonał przemiany.
Już wcześniej z powodu jego warknięć i wycia do księżyca na jednej z wycieczek, niektórzy w szkole nazywali go wilkiem. Od tamtego momentu na prawdę po części nim był. Niedługo później zarejestrował się w ministerstwie jako animag.
W następnym roku chłopak został wybrany prefektem naczelnym. Prawdopodobnie jego aktywność w tak wielu dziedzinach życia szkoły miała na to spory wpływ.
Edukację zakończył wyróżniając się wybitnymi umiejętnościami w transmutacji oraz mając solidne zdolności w OPCM.
Po siedmiu latach nauki, Randall po raz pierwszy powrócił do posiadłości w Wielkiej Brytanii. Ubrany w czarny garnitur trzyczęściowy i równie czarną koszulę. Był dobrze zbudowany, zdecydowanie lepiej, niż większość czarodziejów. Może i Durmstrang cenił rozwój fizyczny, ale dla młodego absolwenta to było coś więcej, bardziej jak styl życia. Od trzech lat regularne treningi nie były już czymś co musiał robić, żeby zachować spokój, po prostu były nieodłączną częścią jego cyklu. Do tego krucze włosy, takie jak miał jego ojciec, zanim całkiem osiwiał, idealnie przystrzyżone i jednodniowy zarost, którego nie chciało mu się pozbywać, gdyż uznał poranne golenie za zbyt kłopotliwe. - Wróciłeś, synu. - Powitał go głos siwego mężczyzny w średnim wieku. To był jego ojciec Arcellus. Młodzieniec pokłonił mu się, a następnie, gdy ten wykonał znaczący gest dłonią, ruszył za nim go gabinetu.
Kiedy senior usiadł za biurkiem, a głowa dał znak młodemu, że może uczynić to samo, zajął miejsce na fotelu naprzeciw niego. - Patriarcha wyraził zaniepokojenie brakiem aranżacji twojego ślubu. Jak sam wiesz nie było to łatwe zadanie i aż do niedawna planowałem znaleźć ci żonę pośród mniej znaczących rodzin. Twoje osiągnięcia w szkole wiele zmieniły i zamierzam zweryfikować te plany. Pozostawimy ten temat jednak do czasu, aż znajdę dla ciebie odpowiednią kandydatkę. - Randall skinął jedynie głową na znak zrozumienia. Nie było to coś na co mógłby się zwyczajnie nie zgodzić, chyba że postanowiłby nagle zerwać kontakty z rodziną, które od pewnego czasu stały się dla niego dziwnie ważne. Nie spodziewał się, że kiedykolwiek tak będzie, ale chyba przemiana, która przeszedł przed kilkoma laty obudziła w nim coś na podobieństwo instynktu stadnego. Mimo trudnych przeżyć z ojcem, to była jego rodzina, był swój i samo to sprawiało, że podświadomie nie chciał wchodzić z nim w spory. Od waśni i pogardzania byli obcy.
- Jeśli chodzi o twoją przyszłość zawodową, pozostawiam ci tutaj wybór. Zasłużyłeś sobie na to. Mam jednak pewną sugestię i ucieszyłoby mnie, gdybyś wziął sobie ją do serca. Nasza rodzina ma mniejszy wpływ na ministerstwo, niż byśmy sobie tego życzyli. Dopływ tajnych informacji jest zdecydowanie mniejszy, niż jeszcze kilkanaście lat temu. - po tych słowach mężczyzna westchnął. Napięta sytuacja polityczna i walki o wpływy były bardzo stresogenne. Prawdopodobnie to właśnie był jeden z powodów jego siwizny. - Widziałem twoje oceny, powinieneś bez większych problemów móc zacząć pracę w ministerstwie. - słowa seniora były dość proste do interpretacji. Masz wybór gdzie w ministerstwie chcesz pracować, ale masz spełnić nasze oczekiwania, jeżeli chcesz dość do czegokolwiek w tej rodzinie. Pójdź inną drogą, a najzwyczajniej nie będziesz nam do niczego potrzebny. Chociaż czuł, że gdyby nagle postanowił zostać hodowca mandragor to raczej nie zostałby wydziedziczony, prędzej w przyszłości byłby zwyczajnie pominięty. - Dobrze to przemyślę, ojcze. - odparł po chwili, dodając do tego skinienie głowy. W tej chwili Arcellus wstał z miejsca, jakby dał znak, że to koniec rozmowy, po czym skierował swoje kroki w stronę wyjścia z dworu, spojrzeniem wyraźnie dając do zrozumienia, że chce, żeby młodzieniec poszedł za nim. Na zewnątrz senior pokazał mu małą klatkę, w której zamknięte było szczenię. Randall szybko poznał w nim małego wilka, który dopiero co został odstawiony od matki. - Gratuluję ukończenia szkoły. Wbrew temu co myślałem, nie przyniosłeś nam wstydu. - po tych słowach mężczyzna odwrócił się i wrócił do dworu, pozostawiając dyna wraz z prezentem.
Randall zrobił sobie rok przerwy od nauki. Nikt nie miał mu tego za złe, że po tylu latach chce jakiś czas spędzić w rodzinnych stronach, korzystając z lasów do polowań, ćwicząc szermierkę z kuzynostwem i wychowując swojego młodego wilka, który powoli wyrastał na silne zwierze. Aby nie pozbawić go dzikiej natury wykorzystywał swój dar głosu, który pozwalał komunikować się z nim na jego poziomie, nadal będąc w formie człowieka. Postać wilka tez była przydatna, zarówno do zabawy, jak i nauki.
Po upłynięciu wspomnianego roku, zaczął szkolenie wstępne dla wiedźmiej straży, po którym w wieku dwudziestu dwóch lat, zgodnie z oczekiwaniami rodziny, zatrudnił się w ministerstwie. Ostatecznie nie robił tego w żadnej mierze wbrew sobie. Umiejętności nabyte w Durstrangu silnie wpasowywały się w specyfikę tego zawodu, a w tamtym czasie wierzył, że jest zbyt młody, by dać się przykuć do biurka.
Równolegle do wykonywanej pracy, kontynuował szkolenie, aby stać się pełnoprawnym strażnikiem.
W roku 1956 za sprawą kontaktów rodzinnych przystał do Rycerzy Walpurgii. Zrobił to tak późno głównie dlatego, że nie było to wcześniej konieczne. Pracując dla swojej rodziny niejako realizował też założenia organizacji.
Dziś ma dwadzieścia pięć lat, pozostał mu jeszcze rok szkolenia i wiele, wiele innych ambicji do spełnienia. Wszystko po to, by jego wataha stała się silniejsza i bardziej wpływowa.
Wspomnieniem jakie przywołuje, aby przywołać patronusa, jest spotkanie z Alastorem w lochach posiadłości. Wtedy nie wydawało się tak znaczące, ale to właśnie wtedy rozpoczęła się jego bliska relacja z przyszłym mentorem.
Statystyki i biegłości | |||
Statystyka | Wartość | Bonus | |
OPCM: | 15 | 2 (rożdżka) | |
Zaklęcia i uroki: | 0 | 0 | |
Czarna magia: | 0 | 0 | |
Magia lecznicza: | 0 | 0 | |
Transmutacja: | 20 | 3 (rożdżka) | |
Eliksiry: | 0 | 0 | |
Sprawność: | 11 | Brak | |
Zwinność: | 11 | Brak | |
Język | Wartość | Wydane punkty | |
Angielski | II | 0 | |
Bułgarski | II | 2 | |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty | |
Kłamstwo | I | 2 | |
ONMS | I | 2 | |
Perswazja | I | 2 | |
Spostrzegawczość | II | 10 | |
Ukrywanie się | II | 10 | |
Zręczne ręce | I | 2 | |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty | |
Ekonomia | I | 2 | |
Wytrzymałość Fizyczna | I | 2 | |
Szczęście | I | 5 | |
Szlachecka Etykieta | I | 0 | |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty | |
Rycerze Walpurgii | 0 | 0 | |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty | |
Literatura (wiedza) | I | 0.5 | |
Muzyka (wiedza) | I | 0.5 | |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty | |
Latanie na miotle | I | 0.5 | |
Quidditch | I | 0.5 | |
Pływanie | I | 0.5 | |
Szermierka | II | 7 | |
Akrobatyka | II | 7 | |
Walka wręcz | II | 7 | |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty | |
Wilkousty | - | 7.5 (+15) | |
Reszta: 00 |
Różdżka, Wilk
Ostatnio zmieniony przez Randall Rowle dnia 16.05.20 19:27, w całości zmieniany 21 razy
'k100' : 100