Kuchnia
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Kuchnia
Kawalerska kuchnia nie należy do najnowszych. Bielące się kiedyś ściany, aktualnie wyraźnie obdrapane ze śladami upływającego czasu. Ale znajdują się w niej wszystkie, podstawowe elementy wyposażenia z drewnianym stołem, kilkoma krzesłami i blatem tuż obok prowizorycznego paleniska na kuchnię i pieca, który ogrzewa mieszkanie.
Kilka, nieco chwiejnych w swej pozycji szafek mieści pod ścianami pozostałe przybory. Zdecydowanie widoczna, bardziej męska egzystencja z ususzonym gdzieś w w rogu kwiatkiem.
Tuż za ścianą pieca znajduje się otwarte pomieszczenie zwane tylko prowizorycznie salonem, który zajmuje Clearwater
Kilka, nieco chwiejnych w swej pozycji szafek mieści pod ścianami pozostałe przybory. Zdecydowanie widoczna, bardziej męska egzystencja z ususzonym gdzieś w w rogu kwiatkiem.
Tuż za ścianą pieca znajduje się otwarte pomieszczenie zwane tylko prowizorycznie salonem, który zajmuje Clearwater
Kai Clearwater
Zawód : Łowca ingrediencji, podróżnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
| 12 maja
Zatrzymał go w pół kroku cichy pisk, który dotarł go od strony jednej z uliczek. Obrzeża miasta, gdzie zamieszkał z siostrą, nie należały do ruchliwych. A mimo to, dźwięk zdawał się mieszać z jakimś ludzkim głosem. Zmarszczył brwi, gdy skierował się w kierunku źródła hałasów i momentalnie skrzywił się, widząc dwójkę podrostków, która urządziła sobie "zabawę". Stłumiony pisk należał do małej, chudej, do tego brudnej, ale włochatej kulki schwytanej w prowizorycznej sieci. Powiązanej teraz tak, że maluch - bo im bliżej był tym pewniejszym zdawało się z czym miał do czynienie. I jeśli na początku uznał chłopców po prostu za głupich, tak dostrzegając próby podpalenia ich "zabawki", stracił pierwotne mniemanie - Wiecie... - odezwał się, zrywając podrostków do pionu. Na jego twarzy pojawił się uśmiech, chociaż nie było w tym wesołości - jaki jest problem w "znęcaniu" nad słabszymi? - stanął w przejściu przechylając głowę i blokując ewentualną ucieczkę - zawsze może pojawić się ktoś silniejszy - zmrużył oczy, a uśmiech zgasł - i jeśli nie chcecie się znaleźć na jego miejscu - wskazał ruchem brody skulone stworzenie - to radzę mocne postanowienie poprawy i mam nadzieję, że szybko biegacie - zrobił krok, przesuwając się w bok, a dwa gnojki bez słowa wystrzeliły do przodu, wcześniej z niepokojem spoglądając po sobie. Clearwater odetchnął. Młodość miała swoje prawa, ale miał wrażenie, że odkąd wrócił - wszystko zdawało się być gorsze, nawet młodzieńcze zapędy. A w ludziach częściej budził się egoizm i okrucieństwo.
Spojrzał na wciąż szamoczące się stworzenie, które znieruchomiało, gdy podszedł bliżej. Kai pochylił się, ostrożnie kucając obok - jak się okazało - bardzo młodego kuguchara. Ubłocone futerko, prawdopodobnie niedożywienie i jak widać niebezpieczne warunki sprawiły, ze bardziej wyglądał jak jeden z zabiedzonych kotów - Wyciągnę cię stąd - powiedział cicho, gdy malec spojrzał na niego szeroko otwartymi ślepkami, w których wciąż czaił się lęk, ale - i czujność. Pierwszy gest spotkał się z gwałtowną reakcją, a dłoń Kaia przerysowały wciąż uwiezione pazury - Ej, chcę pomóc - dodał, zawieszając dłoń w powietrzu. Pozwolił, by malec obwąchał dłoń, dał mu czas na uspokojenie i chociaż wciąż wydawał się wystraszony, pozwolił się uwolnić z pułapki i już bez większych kłopotów, znalazł się pod połą kurtki. Nie zastanawiał się mocno nad decyzją. Mignęła mu w myślach zmartwiona twarz Maeve, gdy wychodził rano i pomysł widocznie, zrealizował się sam.
Nie był pewien, czy siostra wciąż znajdowała się w mieszkaniu, ale szum w łazience zapowiadał coś innego - Mab... mamy gościa! - stanął w kuchni, wciąż jednak nie odsłaniając skulonego pod kurtką stworzenia. Zamknął za sobą drzwi i oparł się o framugę wejścia, czekając, aż ciemnowłosa czarownica pojawi się w przejściu. Nie ruszał się, dopóki sylwetka nie wysunęła się dla jego widoczności - Z okazji... moich urodzin dzisiejszych, twoich wcześniejszych i... że dziś jest czwartek... a ty wciąż nie rozczesałaś włosów - zmierzył siostrę spojrzeniem, w którym błyskała łobuzerska iskra. Z premedytacją obserwował, czekając, aż nadyma poliki na ostatnie, wypowiedziane wyrazy, by zaraz potem kontynuować - zaprosiłem gościa - po czym odsłonił chowane do tej pory stworzonko, które najwyraźniej zasnęło - będzie wymagało kilku zabiegów...ale powinniście się dogadać co do porannej toalety - odsłonił zęby w szerokim uśmiechu i już nie dręcząc kolejnymi zagadkami, podszedł do Maeve, by ostrożnie podać jej małego kuguchara - Wszystkiego najlepszego siostrzyczko - nie czekając na reakcję, przysunął się, by cmoknąć młodszą latorośl Clearwaterów w czoło. Chciał przeprosić, że musiała na niego tyle czekać. Żałował, że nie mógł być wcześniej, ale wierzył, że zdążą nadrobić wszystko - Tylko uważaj, to nie jest zwykły kot - dodał już ciszej, siadając przy stole, obserwując nieco uważniej tak Mab, jak i malca. W głowie układał sobie wiedzę, częściej mając do czynienie z tym większymi istotami. Nie zapominając jednak, jaki urok potrafiły mieć te mniejsze oraz ile historii o nich słyszał. Na moment odchylił głowę do tyłu, wygodniej opierając się o oparcie, by schwycić wzrokiem odklejony fragment sufitowej farby. Kawalerka wymagała remontu...ale dawała coś, czego w samym Londynie mieć już nie mogli. Namiastkę domu.
Zatrzymał go w pół kroku cichy pisk, który dotarł go od strony jednej z uliczek. Obrzeża miasta, gdzie zamieszkał z siostrą, nie należały do ruchliwych. A mimo to, dźwięk zdawał się mieszać z jakimś ludzkim głosem. Zmarszczył brwi, gdy skierował się w kierunku źródła hałasów i momentalnie skrzywił się, widząc dwójkę podrostków, która urządziła sobie "zabawę". Stłumiony pisk należał do małej, chudej, do tego brudnej, ale włochatej kulki schwytanej w prowizorycznej sieci. Powiązanej teraz tak, że maluch - bo im bliżej był tym pewniejszym zdawało się z czym miał do czynienie. I jeśli na początku uznał chłopców po prostu za głupich, tak dostrzegając próby podpalenia ich "zabawki", stracił pierwotne mniemanie - Wiecie... - odezwał się, zrywając podrostków do pionu. Na jego twarzy pojawił się uśmiech, chociaż nie było w tym wesołości - jaki jest problem w "znęcaniu" nad słabszymi? - stanął w przejściu przechylając głowę i blokując ewentualną ucieczkę - zawsze może pojawić się ktoś silniejszy - zmrużył oczy, a uśmiech zgasł - i jeśli nie chcecie się znaleźć na jego miejscu - wskazał ruchem brody skulone stworzenie - to radzę mocne postanowienie poprawy i mam nadzieję, że szybko biegacie - zrobił krok, przesuwając się w bok, a dwa gnojki bez słowa wystrzeliły do przodu, wcześniej z niepokojem spoglądając po sobie. Clearwater odetchnął. Młodość miała swoje prawa, ale miał wrażenie, że odkąd wrócił - wszystko zdawało się być gorsze, nawet młodzieńcze zapędy. A w ludziach częściej budził się egoizm i okrucieństwo.
Spojrzał na wciąż szamoczące się stworzenie, które znieruchomiało, gdy podszedł bliżej. Kai pochylił się, ostrożnie kucając obok - jak się okazało - bardzo młodego kuguchara. Ubłocone futerko, prawdopodobnie niedożywienie i jak widać niebezpieczne warunki sprawiły, ze bardziej wyglądał jak jeden z zabiedzonych kotów - Wyciągnę cię stąd - powiedział cicho, gdy malec spojrzał na niego szeroko otwartymi ślepkami, w których wciąż czaił się lęk, ale - i czujność. Pierwszy gest spotkał się z gwałtowną reakcją, a dłoń Kaia przerysowały wciąż uwiezione pazury - Ej, chcę pomóc - dodał, zawieszając dłoń w powietrzu. Pozwolił, by malec obwąchał dłoń, dał mu czas na uspokojenie i chociaż wciąż wydawał się wystraszony, pozwolił się uwolnić z pułapki i już bez większych kłopotów, znalazł się pod połą kurtki. Nie zastanawiał się mocno nad decyzją. Mignęła mu w myślach zmartwiona twarz Maeve, gdy wychodził rano i pomysł widocznie, zrealizował się sam.
Nie był pewien, czy siostra wciąż znajdowała się w mieszkaniu, ale szum w łazience zapowiadał coś innego - Mab... mamy gościa! - stanął w kuchni, wciąż jednak nie odsłaniając skulonego pod kurtką stworzenia. Zamknął za sobą drzwi i oparł się o framugę wejścia, czekając, aż ciemnowłosa czarownica pojawi się w przejściu. Nie ruszał się, dopóki sylwetka nie wysunęła się dla jego widoczności - Z okazji... moich urodzin dzisiejszych, twoich wcześniejszych i... że dziś jest czwartek... a ty wciąż nie rozczesałaś włosów - zmierzył siostrę spojrzeniem, w którym błyskała łobuzerska iskra. Z premedytacją obserwował, czekając, aż nadyma poliki na ostatnie, wypowiedziane wyrazy, by zaraz potem kontynuować - zaprosiłem gościa - po czym odsłonił chowane do tej pory stworzonko, które najwyraźniej zasnęło - będzie wymagało kilku zabiegów...ale powinniście się dogadać co do porannej toalety - odsłonił zęby w szerokim uśmiechu i już nie dręcząc kolejnymi zagadkami, podszedł do Maeve, by ostrożnie podać jej małego kuguchara - Wszystkiego najlepszego siostrzyczko - nie czekając na reakcję, przysunął się, by cmoknąć młodszą latorośl Clearwaterów w czoło. Chciał przeprosić, że musiała na niego tyle czekać. Żałował, że nie mógł być wcześniej, ale wierzył, że zdążą nadrobić wszystko - Tylko uważaj, to nie jest zwykły kot - dodał już ciszej, siadając przy stole, obserwując nieco uważniej tak Mab, jak i malca. W głowie układał sobie wiedzę, częściej mając do czynienie z tym większymi istotami. Nie zapominając jednak, jaki urok potrafiły mieć te mniejsze oraz ile historii o nich słyszał. Na moment odchylił głowę do tyłu, wygodniej opierając się o oparcie, by schwycić wzrokiem odklejony fragment sufitowej farby. Kawalerka wymagała remontu...ale dawała coś, czego w samym Londynie mieć już nie mogli. Namiastkę domu.
Ostatnio zmieniony przez Kai Clearwater dnia 25.07.20 16:07, w całości zmieniany 1 raz
Kai Clearwater
Zawód : Łowca ingrediencji, podróżnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Cała ta sytuacja była dla niej nowa. Na swój sposób ekscytująca, jednak w dużej mierze - przypominająca o tym wszystkim, co utraciła wraz z początkiem kwietnia. Nie dalej jak dwa dni temu po raz kolejny w przeciągu miesiąca zmieniła miejsce zamieszkania, nie wróciła jednak do wciąż niepokojonego walkami, będącego źródłem przerażających zmian Londynu - zamiast tego wyprowadziła się od Vane'ów, którzy okazali jej swą bezinteresowną dobroć, lecz których nie chciała dłużej obciążać swą osobą, by wraz z Kaiem zająć niewielkie, znajdujące się na obrzeżach Lancaster mieszkanko po Calebie. Bo w końcu wrócił, tak jak to obiecał w zostawionej przed wypłynięciem ku Rumunii wiadomości. To dawało nadzieję na przyszłość, przynosiło namiastkę ukojenia w tych jakże niespokojnych czasach, nawet jeśli mieli tak wiele do nadrobienia i nie była jeszcze pewna, czy będą potrafili ze sobą rozmawiać. Jak wiele mogła mu powiedzieć, by nie przytłaczać swym stanem ducha? Czy nie powinna naciskać, by wrócił do bezpieczniejszej Rumunii, zajął się rodzicami...?
Myślała, że wyszedł przynajmniej na kilka godzin, dlatego nie miała większych oporów przed zajęciem łazienki na dłużej - nie tylko po to, by w niej posprzątać, rozlokować odkupowane powoli kosmetyki, ale i w celu wzięcia gorącej, w założeniu odprężającej kąpieli. Próbowała oswoić się z nowym lokum, a przy tym nie myśleć, że jeszcze rok temu mieszkał w nim Caleb. Że to była jego wanna, jego poobdrapywana kuchnia, jego rozklekotane krzesła i powyszczerbiane kubki. Nie mogła jednak powstrzymać się przed wyobrażaniem go sobie w trakcie codziennych czynności, z papierosem między wygiętymi w uśmiechu wargami, z rozwichrzoną czupryną i zawadiackim błyskiem w oku. Czego on szukał na tym przeklętym Nokturnie, po co...? Nie wiedziała, ile czasu minęło, kiedy niespodziewanie usłyszała hałas; ktoś wszedł do mieszkania, niemalże przyprawiając ją tym o zawał. Nim jednak sięgnęła po odłożoną na bok różdżkę, dosłyszała donośne nawoływanie Kaia, tylko on nazywał ją w ten sposób i uspokoiła się nieco, lecz nie na długo. Gościa? Dobrze, że mógł teraz zobaczyć jej miny, wszak na myśl o jakimś, jakimkolwiek gościu odczuła ukłucie irytacji, wygięła usta w brzydkim grymasie niechęci. Nie potrzebowali teraz dodatkowego towarzystwa. Liczyła na to, że spędzą ten czas razem, że doprowadzą kuchnię do względnego porządku, że porozmawiają o podróży - i o rodzicach... Przez krótką chwilę rozważała zabarykadowanie się w łazience i pozostanie w niej jeszcze przez godzinę, czy dwie; w końcu miała ze sobą książkę, Dzieje magii, którą powoli sobie przypominała, nie powinna się nudzić. Mimo to zrezygnowała z tego pomysłu, by ledwie kilka minut później stanąć już przed wyraźnie oczekującym jej bratem, z wciąż wilgotnymi włosami, bez cienia entuzjazmu na bladej twarzy. - Jakiego gościa, Kai? - zapytała, marszcząc przy tym brwi, kiedy nie dostrzegła u jego boku żadnego niechcianego towarzystwa. Żadnej Penelope czy innej koleżanki z lat szkolnych. Otworzyła szerzej oczy, gdy rozpoczął swój rozbrajający wywód, czując, jak serce zamiera jej w piersi; jego urodziny, no tak, przecież mieli dwunasty maja. Jak mogła zapomnieć? Ostatnio tak wiele się działo, zbyt wiele, mimo to powinna pamiętać. Powinna mieć dla niego prezent... Wtedy jednak uraczył ją jedną ze swych charakterystycznych zaczepek i choć oburzyła się, mrużąc przy tym złowróżbnie oczy, ściągając usta w wąską kreskę, to przecież brakowało jej tego. Jego obecności. - Dobrze, że ty swoje rozczesałeś - mruknęła, przelotnie przenosząc wzrok wyżej, na jego rozwianą burzę przydługich włosów, mimo to bezwiednie zaczęła rozplątywać swe poskręcane kosmyki dłonią. Nie czekał dłużej, w końcu zapoznając ją ze wspomnianym gościem, a wyraz twarzy Maeve uległ diametralnej zmianie. Otworzyła usta, jak gdyby chciała coś powiedzieć, lecz przez chwilę nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Zamiast tego spoglądała to w górę, ku twarzy brata, to ku trzymanej przez niego kruszynie - malutkiemu, brudnemu i ewidentnie zaniedbanemu kotu. - Ja... Wypchaj się... Jest taki piękny i taki biedny... - Widok przyniesionego przez Kaia zwierzaka niewątpliwie ją rozczulił, pewnie nawet bardziej niż powinien, nie chodziło jednak tylko o niego. Chodziło też o gest. I o to, że on o niej pamiętał. Ostrożnie wyciągnęła przed siebie dłonie, nieco niepewnie odbierając od niego popiskującą cicho kulkę zmierzwionego futerka; gdy składał na jej czole czuły pocałunek, walczyła z narastającym wzruszeniem, by nie dać łzom napłynąć do oczu, a wargom złożyć się w płaczliwym grymasie. - Dziękuję - odpowiedziała po chwili, kiedy już czuła, że odzyskała kontrolę nad swym głosem, przytulając się do niego tak, by nie zgnieść trzymanego w dłoniach malucha. - Wszystkiego najlepszego, Kai - dodała jeszcze, spoglądając ku jego twarzy nie tylko z wdzięcznością, ale i wstydem. - Skąd go wziąłeś? - Powoli okrążyła stół, najpierw kładąc kota na jego blacie, później zasiadając na jednym ze stojących obok krzeseł. Starała się asekurować zwierzę dłońmi, by nie podeszło zbyt blisko krawędzi, ani nie zaczęło bawić się wciąż stojącymi na stole kubkami po porannej herbacie. - To nie jest zwykły kot? To kuguchar...? - Nie znała się na opiece nad magicznymi stworzeniami, a już na pewno nie tak jak Kai, lecz zdawała sobie sprawę z faktu, że wymagały one odpowiedzialnej opieki. Dopóki mieszkała sama, bałaby się pewnie takiego zobowiązania, lecz z jego pomocą powinna sobie dać radę. Powinni dać radę, razem. Prawda? - Od czego powinniśmy zacząć? - zapytała, próbując podchwycić przy tym wzrok siedzącego obok brata. Choć nowy domownik jeszcze jej nie podrapał czy nie ugryzł, to wolała doradzić się bardziej doświadczonego w tych tematach towarzysza, by nie popełnić jakiegoś, choćby niegroźnego, głupstwa.
Myślała, że wyszedł przynajmniej na kilka godzin, dlatego nie miała większych oporów przed zajęciem łazienki na dłużej - nie tylko po to, by w niej posprzątać, rozlokować odkupowane powoli kosmetyki, ale i w celu wzięcia gorącej, w założeniu odprężającej kąpieli. Próbowała oswoić się z nowym lokum, a przy tym nie myśleć, że jeszcze rok temu mieszkał w nim Caleb. Że to była jego wanna, jego poobdrapywana kuchnia, jego rozklekotane krzesła i powyszczerbiane kubki. Nie mogła jednak powstrzymać się przed wyobrażaniem go sobie w trakcie codziennych czynności, z papierosem między wygiętymi w uśmiechu wargami, z rozwichrzoną czupryną i zawadiackim błyskiem w oku. Czego on szukał na tym przeklętym Nokturnie, po co...? Nie wiedziała, ile czasu minęło, kiedy niespodziewanie usłyszała hałas; ktoś wszedł do mieszkania, niemalże przyprawiając ją tym o zawał. Nim jednak sięgnęła po odłożoną na bok różdżkę, dosłyszała donośne nawoływanie Kaia, tylko on nazywał ją w ten sposób i uspokoiła się nieco, lecz nie na długo. Gościa? Dobrze, że mógł teraz zobaczyć jej miny, wszak na myśl o jakimś, jakimkolwiek gościu odczuła ukłucie irytacji, wygięła usta w brzydkim grymasie niechęci. Nie potrzebowali teraz dodatkowego towarzystwa. Liczyła na to, że spędzą ten czas razem, że doprowadzą kuchnię do względnego porządku, że porozmawiają o podróży - i o rodzicach... Przez krótką chwilę rozważała zabarykadowanie się w łazience i pozostanie w niej jeszcze przez godzinę, czy dwie; w końcu miała ze sobą książkę, Dzieje magii, którą powoli sobie przypominała, nie powinna się nudzić. Mimo to zrezygnowała z tego pomysłu, by ledwie kilka minut później stanąć już przed wyraźnie oczekującym jej bratem, z wciąż wilgotnymi włosami, bez cienia entuzjazmu na bladej twarzy. - Jakiego gościa, Kai? - zapytała, marszcząc przy tym brwi, kiedy nie dostrzegła u jego boku żadnego niechcianego towarzystwa. Żadnej Penelope czy innej koleżanki z lat szkolnych. Otworzyła szerzej oczy, gdy rozpoczął swój rozbrajający wywód, czując, jak serce zamiera jej w piersi; jego urodziny, no tak, przecież mieli dwunasty maja. Jak mogła zapomnieć? Ostatnio tak wiele się działo, zbyt wiele, mimo to powinna pamiętać. Powinna mieć dla niego prezent... Wtedy jednak uraczył ją jedną ze swych charakterystycznych zaczepek i choć oburzyła się, mrużąc przy tym złowróżbnie oczy, ściągając usta w wąską kreskę, to przecież brakowało jej tego. Jego obecności. - Dobrze, że ty swoje rozczesałeś - mruknęła, przelotnie przenosząc wzrok wyżej, na jego rozwianą burzę przydługich włosów, mimo to bezwiednie zaczęła rozplątywać swe poskręcane kosmyki dłonią. Nie czekał dłużej, w końcu zapoznając ją ze wspomnianym gościem, a wyraz twarzy Maeve uległ diametralnej zmianie. Otworzyła usta, jak gdyby chciała coś powiedzieć, lecz przez chwilę nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Zamiast tego spoglądała to w górę, ku twarzy brata, to ku trzymanej przez niego kruszynie - malutkiemu, brudnemu i ewidentnie zaniedbanemu kotu. - Ja... Wypchaj się... Jest taki piękny i taki biedny... - Widok przyniesionego przez Kaia zwierzaka niewątpliwie ją rozczulił, pewnie nawet bardziej niż powinien, nie chodziło jednak tylko o niego. Chodziło też o gest. I o to, że on o niej pamiętał. Ostrożnie wyciągnęła przed siebie dłonie, nieco niepewnie odbierając od niego popiskującą cicho kulkę zmierzwionego futerka; gdy składał na jej czole czuły pocałunek, walczyła z narastającym wzruszeniem, by nie dać łzom napłynąć do oczu, a wargom złożyć się w płaczliwym grymasie. - Dziękuję - odpowiedziała po chwili, kiedy już czuła, że odzyskała kontrolę nad swym głosem, przytulając się do niego tak, by nie zgnieść trzymanego w dłoniach malucha. - Wszystkiego najlepszego, Kai - dodała jeszcze, spoglądając ku jego twarzy nie tylko z wdzięcznością, ale i wstydem. - Skąd go wziąłeś? - Powoli okrążyła stół, najpierw kładąc kota na jego blacie, później zasiadając na jednym ze stojących obok krzeseł. Starała się asekurować zwierzę dłońmi, by nie podeszło zbyt blisko krawędzi, ani nie zaczęło bawić się wciąż stojącymi na stole kubkami po porannej herbacie. - To nie jest zwykły kot? To kuguchar...? - Nie znała się na opiece nad magicznymi stworzeniami, a już na pewno nie tak jak Kai, lecz zdawała sobie sprawę z faktu, że wymagały one odpowiedzialnej opieki. Dopóki mieszkała sama, bałaby się pewnie takiego zobowiązania, lecz z jego pomocą powinna sobie dać radę. Powinni dać radę, razem. Prawda? - Od czego powinniśmy zacząć? - zapytała, próbując podchwycić przy tym wzrok siedzącego obok brata. Choć nowy domownik jeszcze jej nie podrapał czy nie ugryzł, to wolała doradzić się bardziej doświadczonego w tych tematach towarzysza, by nie popełnić jakiegoś, choćby niegroźnego, głupstwa.
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Odzwyczaił się do mieszkania w towarzystwie. Odkąd wyprowadził się z domu, dobre 11 lat temu, nauczył się mieszkać sam. Nawet w Rumunii, mając do dyspozycje nowych znajomych, dziewczyny, czy przyjaciół. Wyjątkiem były wyprawy, w których częściej spało się pod gołym niebem. I było w tym coś, co uznawał za wyjątkowo osobiste. Pierwiastek wolności, który kurczowo trzymał dla siebie, zupełnie, jakby z dziwnej obawy, że gdy tylko wpuści kogoś "do środka" utraci więcej. Poza mieszkaniem - był znany ze swej towarzyskiej natury. Nie miał większego problemu z nawiązaniem kontaktu z obcymi. Dbał jednak o swoja prywatność. I mimo trwałych, wieloletnich już przyzwyczajeń, nawet nie pomyślał, by próbować po powrocie szukać własnego lokum. Zbyt długo myślał o sobie. Zbyt daleko zawędrował, zostawiając za sobą rodziną, która zdawała się akceptować jego wybory. Być może też każde postanowiło działać na własną rękę, a pisane listy tylko o tym przypominały. A przecież tęsknił.
Nikt nie zmieniał się szybko. proces, który trwał nie raz zbyt długo, by dostrzec drobiny przekształceń. Czasami jednak to świat wymuszał gwałtowną zmianę. I taką zastał po powrocie do Londynu, gdzie wszystko co znał wywróciło się do góry nogami. Chmura tyranii, jaka zagościła w Anglii, wypluła kolejne, absurdalne dyrektywy w imię wydumanych idei. I jeśli w ogóle miał - mieli nauczyć się w nim funkcjonować, czy po prostu przetrwać, potrzebowali odskoczni. Azylu, który nawet na krótką chwilę odzieli ich od toczącego świat szaleństwa. Dla siebie znalazł kilka pomysłów, o których nie chciał mówić siostrze. Ale Maeve potrzebowała czegoś zgoła innego. I chociaż wiedział, że jak mało kto, potrafiła sobie radzić, chciał... by czasem była po prostu jego młodszą siostrą, która na nim polegała.
Nie miał większych planów na spędzenie swoich urodzin. W naturalny sposób ów fakt schodził na dalszy plan, chociaż wiek równał się okrągłej liczbie. I to przekorny los zdecydował się zainterweniować, ale jego kontynuacją zajął się sam. Ze skulonym pod kurtką zwierzakiem, z przeczuciem, dobrze podjętej decyzji, wrócił do zajmowanego z siostrą mieszkania.
od czasu do czasu czuł, jak zabiedzony maluch wierci się, próbując wyjrzeć zza poły skórzanej kurtki, ale dłoń delikatnie mierzwił czubek kugucharowego łebka, zmienił plany. Gdzieś po drodze nawet skinął głową jednemu z niewielu sąsiadów, którzy lokatorowali kamienicę. A przekraczając próg liczył się z zaskoczeniem Maeve. Zwyczajowo wychodził na długo, załatwiając kolejne zlecenia, łapiąc nowe kontakty, czy odświeżając niektóre znajomości. I chociaż od tak niedawna, na nowo przyzwyczajali się do własnej obecności - uprzedzał o dłuższej nieobecności, starając się jednak wracać na noc.
Było coś szalenie uroczego w widoku Maeve, gdy stała w progu łazienki, z wilgotnymi włosami, początkowym zaskoczeniem i znajomej irytacji, która malowała tak podobne do jego własnych - źrenice. Tak żywo przypominała lata dziecięctwa, podciągając wspomnienia bliżej uśmiechu, który kołysał się na ustach Kaia - Niespodziewanego - nie mógł powstrzymać kontynuowanej prowokacji z braterskim namaszczeniem przyglądając się, jak siostrzane usta wyginają się w niezadowoleniu. Mógł przewidywać, kogo spodziewałaby się zobaczyć w progu. Ale... nie tym razem. Nie teraz. Nie na początku. To miał być ich czas - Ja nie muszę - wyszczerzył się szerzej, aby jeszcze moment przedłużyć scenkę, którą z premedytacją wywołał. Gdyby mógł, przeczesałby włosy dłonią, ale te wciąż tkwiły przy zapięciu kurtki, by zaraz potem przekazać skulonego zwierzaka, który uwolniony, popiskiwał. I chociaż to Kai posiadał wiedzę, to dłonie Maeve ukoiły niepokój malucha.
- Wolę nie - wypychać się niczym. Wykrzywił usta ponownie, a widząc szklące się spojrzenie czarownicy, coś zacisnęło mu się w krtani, zmywając podtrzymywane rozbawienie. Przyjemne ciepło rozlało się przez ciało w kolejnej chwili, pozwalając się objąć dłoniom siostry, samemu otaczając ją ramionami - Dziękuję - odpowiedział cicho, z wdzięcznością, odsuwając się i uwalniając z ujęcia - Powiedzmy... że mieliśmy pouczającą pogadankę. I zaszczytnie pozwolił mi się zabrać ze sobą - oparł łokcie na stole i ułożył dłonie przed sobą, masując zadrapania na wierzchu nadgarstka - Na początek, potrzebuje ciepła, małych ilości mięsa i wody - wciąż obserwował stworzenie, które pokonało początkowy niepokój i z zainteresowaniem zwiedzało brzegi stołu - potem będzie trzeba go wykąpać... i uczesać - uniósł kącik warg, by z błyskiem zerknąć na twarz Mab. Nie sądził też, by brudne uliczki zaoferowały coś ponad śmietnikowe pasożyty - być może przyda się też coś wzmacniającego, ale mimo niedożywienia, wygląda na zdrowego - uśmiechnął się, kończąc zdanie i nachylając się nad stołem mocniej, przejechał palcami po karku kotowatego - Pozwalaj mu się obwąchać. Niech zapamięta Twój zapach - dodał jeszcze, odsuwając się i wracając uwagą do czarownicy - A najważniejsze... i to będzie wymagało od ciebie dużego skupienie - uniósł brwi, nadając głosowi powagi i starając się zbudować moment napięcia. Zaczekał, aż siostra spojrzy na niego i przyjmie jego uwagę - dać mu imię - zakończył nieco ciszej, po czym zaśmiał się, przez moment zastanawiając się, czy jego teatralna poza nie zakończy się rzuceniem w niego kubkiem. Odchylił się, przeczesując dłonią krótką brodę. Czuł się o wiele lżej, niż podczas porannej wędrówki.
Nikt nie zmieniał się szybko. proces, który trwał nie raz zbyt długo, by dostrzec drobiny przekształceń. Czasami jednak to świat wymuszał gwałtowną zmianę. I taką zastał po powrocie do Londynu, gdzie wszystko co znał wywróciło się do góry nogami. Chmura tyranii, jaka zagościła w Anglii, wypluła kolejne, absurdalne dyrektywy w imię wydumanych idei. I jeśli w ogóle miał - mieli nauczyć się w nim funkcjonować, czy po prostu przetrwać, potrzebowali odskoczni. Azylu, który nawet na krótką chwilę odzieli ich od toczącego świat szaleństwa. Dla siebie znalazł kilka pomysłów, o których nie chciał mówić siostrze. Ale Maeve potrzebowała czegoś zgoła innego. I chociaż wiedział, że jak mało kto, potrafiła sobie radzić, chciał... by czasem była po prostu jego młodszą siostrą, która na nim polegała.
Nie miał większych planów na spędzenie swoich urodzin. W naturalny sposób ów fakt schodził na dalszy plan, chociaż wiek równał się okrągłej liczbie. I to przekorny los zdecydował się zainterweniować, ale jego kontynuacją zajął się sam. Ze skulonym pod kurtką zwierzakiem, z przeczuciem, dobrze podjętej decyzji, wrócił do zajmowanego z siostrą mieszkania.
od czasu do czasu czuł, jak zabiedzony maluch wierci się, próbując wyjrzeć zza poły skórzanej kurtki, ale dłoń delikatnie mierzwił czubek kugucharowego łebka, zmienił plany. Gdzieś po drodze nawet skinął głową jednemu z niewielu sąsiadów, którzy lokatorowali kamienicę. A przekraczając próg liczył się z zaskoczeniem Maeve. Zwyczajowo wychodził na długo, załatwiając kolejne zlecenia, łapiąc nowe kontakty, czy odświeżając niektóre znajomości. I chociaż od tak niedawna, na nowo przyzwyczajali się do własnej obecności - uprzedzał o dłuższej nieobecności, starając się jednak wracać na noc.
Było coś szalenie uroczego w widoku Maeve, gdy stała w progu łazienki, z wilgotnymi włosami, początkowym zaskoczeniem i znajomej irytacji, która malowała tak podobne do jego własnych - źrenice. Tak żywo przypominała lata dziecięctwa, podciągając wspomnienia bliżej uśmiechu, który kołysał się na ustach Kaia - Niespodziewanego - nie mógł powstrzymać kontynuowanej prowokacji z braterskim namaszczeniem przyglądając się, jak siostrzane usta wyginają się w niezadowoleniu. Mógł przewidywać, kogo spodziewałaby się zobaczyć w progu. Ale... nie tym razem. Nie teraz. Nie na początku. To miał być ich czas - Ja nie muszę - wyszczerzył się szerzej, aby jeszcze moment przedłużyć scenkę, którą z premedytacją wywołał. Gdyby mógł, przeczesałby włosy dłonią, ale te wciąż tkwiły przy zapięciu kurtki, by zaraz potem przekazać skulonego zwierzaka, który uwolniony, popiskiwał. I chociaż to Kai posiadał wiedzę, to dłonie Maeve ukoiły niepokój malucha.
- Wolę nie - wypychać się niczym. Wykrzywił usta ponownie, a widząc szklące się spojrzenie czarownicy, coś zacisnęło mu się w krtani, zmywając podtrzymywane rozbawienie. Przyjemne ciepło rozlało się przez ciało w kolejnej chwili, pozwalając się objąć dłoniom siostry, samemu otaczając ją ramionami - Dziękuję - odpowiedział cicho, z wdzięcznością, odsuwając się i uwalniając z ujęcia - Powiedzmy... że mieliśmy pouczającą pogadankę. I zaszczytnie pozwolił mi się zabrać ze sobą - oparł łokcie na stole i ułożył dłonie przed sobą, masując zadrapania na wierzchu nadgarstka - Na początek, potrzebuje ciepła, małych ilości mięsa i wody - wciąż obserwował stworzenie, które pokonało początkowy niepokój i z zainteresowaniem zwiedzało brzegi stołu - potem będzie trzeba go wykąpać... i uczesać - uniósł kącik warg, by z błyskiem zerknąć na twarz Mab. Nie sądził też, by brudne uliczki zaoferowały coś ponad śmietnikowe pasożyty - być może przyda się też coś wzmacniającego, ale mimo niedożywienia, wygląda na zdrowego - uśmiechnął się, kończąc zdanie i nachylając się nad stołem mocniej, przejechał palcami po karku kotowatego - Pozwalaj mu się obwąchać. Niech zapamięta Twój zapach - dodał jeszcze, odsuwając się i wracając uwagą do czarownicy - A najważniejsze... i to będzie wymagało od ciebie dużego skupienie - uniósł brwi, nadając głosowi powagi i starając się zbudować moment napięcia. Zaczekał, aż siostra spojrzy na niego i przyjmie jego uwagę - dać mu imię - zakończył nieco ciszej, po czym zaśmiał się, przez moment zastanawiając się, czy jego teatralna poza nie zakończy się rzuceniem w niego kubkiem. Odchylił się, przeczesując dłonią krótką brodę. Czuł się o wiele lżej, niż podczas porannej wędrówki.
Kai Clearwater
Zawód : Łowca ingrediencji, podróżnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Niespodziewanego – powtórzyła za nim powoli, nieco cierpko, odruchowo splatając ramiona. Jeśli ktoś zaraz miał wychynąć zza jego pleców, nieważne kto dokładnie, czuła, że trudno będzie zachować spokój, przyjąć gościa jak należy. Nie miała na to siły. Na wcielanie się w rolę gospodyni, na wymuszone uśmiechy; jeszcze nie zdążyli się do końca rozpakować, uporządkować mieszkania, po co ktokolwiek miałby ich odwiedzać? Zresztą, im mniej osób wiedziało o tym, że tu przebywają, tym lepiej. Nie miała zamiaru chować się przed nielicznymi lokatorami kamienicy, czym innym było jednak zapraszanie obcych, ludzi, których już dawno nie widział, nie mógł nazywać zaufanymi… Na szczęście nie drażnił się z nią dłużej – no, może oprócz uwagi o tym, że on nie musi przejmować się swą fryzurą – i pokazał trzymanego do tej pory za pazuchą malucha; jeśli jeszcze przed chwilą drzemał w cieple Kaia, to teraz rozbudził się, popiskując cichutko. Nie próbował jej jednak atakować, przynajmniej jeszcze nie. Odetchnęła głębiej, głośniej, walcząc ze ściskającym gardło wzruszeniem. Odzwyczaiła się od okazywania słabości w towarzystwie kogokolwiek, również brata. Korzystała więc z faktu, że skrócił dystans, przez krótką chwilę nie przyglądał się jej twarzy; miała czas, by odsunąć od siebie wdzięczność, ale i smutek. Nie tak powinno to wyglądać, nie powinni świętować swych urodzin w tak niewielkim gronie, bez rodziców, bez Caleba. – Pouczającą pogadankę – mruknęła, z jednej strony podejrzliwie, z drugiej – z uśmiechem czającym się w kącikach ust. Od tego też się odzwyczaiła, od wiecznego braku powagi, od przekazywania informacji nie pod postacią suchych faktów, a okraszonych żartobliwością niedopowiedzeń. Mogła się tylko domyślać, gdzie i w jakiej atmosferze ucięli sobie tę pogawędkę, to jednak wystarczało. Potrzebował ich pomocy, musieli się nim zająć – wspólnie.
- Chcesz się czegoś napić? – zapytała jeszcze, nim rozpoczął swój krótki wykład na temat opieki nad zaniedbanym zwierzątkiem. Chciała odkupić swoje winy, w jakikolwiek sposób; przygotowanie herbaty mogło być dobrym początkiem. Jak mogła zapomnieć o jego urodzinach…? Tak wiele się działo, ciągle uciekała myślami gdzieś indziej, gdzieś dalej, lecz mimo wszystko. Zbyt długo minęło, odkąd w spokoju cieszyli się swoim towarzystwem. Poza tym, to nie były byle jakie urodziny, ale trzydzieste. Czy istniała szansa, by Kai mógłby się z tej okazji ustatkować? Spoważnieć, chociaż odrobinę…? – Podrapał cię? – dodała, kątem oka dostrzegając, w jaki sposób brat muskał skórę nadgarstków. Najwidoczniej ich dyskusja nie pozbawiona była ostrzejszych argumentów. Ostrożnie i widocznie niepewnie pilnowała wędrującą między kubkami znajdę, nie chcąc, by przypadkiem spadła ze stołu; może mebel nie był specjalnie wysoki, a koty podobno zawsze spadały na cztery łapy, wolała jednak nie sprawdzać tego akurat w tej chwili. Kiwała głową, gdy wymieniał kolejne rzeczy, których nowy lokator miał potrzebować; ciepło, woda, mięso... No i kąpiel; jego futerko było brudne i zmierzwione, przez co nie potrafiła jeszcze określić, jakiego tak naprawdę koloru miał umaszczenie. – Och, niewątpliwie, czesanie jest tutaj najważniejsze – burknęła w odpowiedzi, na krótką chwilę odlepiając wzrok od kota, przenosząc go na twarz siedzącego obok brata. – Wzmacniającego? Znasz kogoś, kto byłby w stanie przygotować taki specyfik? – Przez krótką chwilę myślała o Poppy, ta przecież znała się nie tylko na alchemii, na leczeniu, ale i sama posiadała mały zwierzyniec. Czy potrafiłaby im pomóc? Szybko jednak odrzuciła od siebie ten pomysł. Kuzynka musiała mieć wiele własnych zmartwień na głowie. – Staram się. Nie chcę tylko, żeby przy okazji wziął mnie za obiad – wymamrotała pod nosem w skupieniu. Od dawna nosiła się z zamiarem ofiarowania jakiemuś zwierzęciu domu, odwiedzała schronisko kilka razy, wciąż jednak brakowało jej pewności. Teraz z kolei została postawiona przed faktem dokonanym – może to i lepiej. O ile jej brakowało doświadczenia, o tyle Kai, który na przestrzeni swego życia miał do czynienia z wieloma różnymi, również wiele groźniejszymi istotami, miał nią odpowiednio pokierować. Zamarła w bezruchu, gdy zaczął mówić o najważniejszej rzeczy; ostrożnie ujęła kociaka w dłonie, by przypadkiem nie zwiał, gdy będzie patrzeć na rozmówcę, marszcząc przy tym brwi. Zaraz jednak wywróciła oczami w reakcji na rozwinięcie jego myśli i następującą po nim salwę śmiechu. – Uch, no tak, to faktycznie najważniejsze w tej sytuacji. Zaraz po czesaniu – odpowiedziała z nutą rozdrażnienia. Naprawdę dała się nabrać, powinna być ostrożniejsza. Zasłużył, żeby oberwać w tył tego nieuczesanego łba, nie mieli jednak na to czasu. A może to ona nie miała śmiałości. – Popilnuj go lepiej. I sprawdź, proszę, czy to chłopiec, czy dziewczynka. Bez tego nie mogę podjąć się tego niezwykle trudnego zadania – dodała, powoli przekazując opiekę nad miauczącym cicho kłębkiem futerka bratu. Wstała zza stołu, wypuszczając głośno powietrze, planując w myślach kolejne ruchy, po czym zaczęła krzątać się po obcej – jeszcze – kuchni.
- Chcesz się czegoś napić? – zapytała jeszcze, nim rozpoczął swój krótki wykład na temat opieki nad zaniedbanym zwierzątkiem. Chciała odkupić swoje winy, w jakikolwiek sposób; przygotowanie herbaty mogło być dobrym początkiem. Jak mogła zapomnieć o jego urodzinach…? Tak wiele się działo, ciągle uciekała myślami gdzieś indziej, gdzieś dalej, lecz mimo wszystko. Zbyt długo minęło, odkąd w spokoju cieszyli się swoim towarzystwem. Poza tym, to nie były byle jakie urodziny, ale trzydzieste. Czy istniała szansa, by Kai mógłby się z tej okazji ustatkować? Spoważnieć, chociaż odrobinę…? – Podrapał cię? – dodała, kątem oka dostrzegając, w jaki sposób brat muskał skórę nadgarstków. Najwidoczniej ich dyskusja nie pozbawiona była ostrzejszych argumentów. Ostrożnie i widocznie niepewnie pilnowała wędrującą między kubkami znajdę, nie chcąc, by przypadkiem spadła ze stołu; może mebel nie był specjalnie wysoki, a koty podobno zawsze spadały na cztery łapy, wolała jednak nie sprawdzać tego akurat w tej chwili. Kiwała głową, gdy wymieniał kolejne rzeczy, których nowy lokator miał potrzebować; ciepło, woda, mięso... No i kąpiel; jego futerko było brudne i zmierzwione, przez co nie potrafiła jeszcze określić, jakiego tak naprawdę koloru miał umaszczenie. – Och, niewątpliwie, czesanie jest tutaj najważniejsze – burknęła w odpowiedzi, na krótką chwilę odlepiając wzrok od kota, przenosząc go na twarz siedzącego obok brata. – Wzmacniającego? Znasz kogoś, kto byłby w stanie przygotować taki specyfik? – Przez krótką chwilę myślała o Poppy, ta przecież znała się nie tylko na alchemii, na leczeniu, ale i sama posiadała mały zwierzyniec. Czy potrafiłaby im pomóc? Szybko jednak odrzuciła od siebie ten pomysł. Kuzynka musiała mieć wiele własnych zmartwień na głowie. – Staram się. Nie chcę tylko, żeby przy okazji wziął mnie za obiad – wymamrotała pod nosem w skupieniu. Od dawna nosiła się z zamiarem ofiarowania jakiemuś zwierzęciu domu, odwiedzała schronisko kilka razy, wciąż jednak brakowało jej pewności. Teraz z kolei została postawiona przed faktem dokonanym – może to i lepiej. O ile jej brakowało doświadczenia, o tyle Kai, który na przestrzeni swego życia miał do czynienia z wieloma różnymi, również wiele groźniejszymi istotami, miał nią odpowiednio pokierować. Zamarła w bezruchu, gdy zaczął mówić o najważniejszej rzeczy; ostrożnie ujęła kociaka w dłonie, by przypadkiem nie zwiał, gdy będzie patrzeć na rozmówcę, marszcząc przy tym brwi. Zaraz jednak wywróciła oczami w reakcji na rozwinięcie jego myśli i następującą po nim salwę śmiechu. – Uch, no tak, to faktycznie najważniejsze w tej sytuacji. Zaraz po czesaniu – odpowiedziała z nutą rozdrażnienia. Naprawdę dała się nabrać, powinna być ostrożniejsza. Zasłużył, żeby oberwać w tył tego nieuczesanego łba, nie mieli jednak na to czasu. A może to ona nie miała śmiałości. – Popilnuj go lepiej. I sprawdź, proszę, czy to chłopiec, czy dziewczynka. Bez tego nie mogę podjąć się tego niezwykle trudnego zadania – dodała, powoli przekazując opiekę nad miauczącym cicho kłębkiem futerka bratu. Wstała zza stołu, wypuszczając głośno powietrze, planując w myślach kolejne ruchy, po czym zaczęła krzątać się po obcej – jeszcze – kuchni.
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Prawie trudno było utrzymać mu powagę, gdy przyglądał się, jak skrywana złość przenika cieniem przez jasne źrenice, jak maluje zaciśnięte lekko wargi i ostrzej malujące się rysy od napiętych mięśni. I gdyby nie znał prawdy i rzeczywiście wpadł na idiotyczny pomysł sprowadzenia kogoś już na początku ich przeprowadzki, to długo żałowałby decyzji. Nie chciał widzieć tak wyrazistych emocji tego kalibru, kierowanych ku niemu. Chociaż - najbardziej bolesny byłby zawód i smutek, który mógł wywołać. A jednak, w miarę narastającego napięcia i odsłonięcia prawdziwej formy ich niespodziewanego gościa, zmieniła się też mieszanka emocji zdobiąca oblicze siostry - ...bardzo pouczająca - przytakną energicznie, przez moment samemu zanurzając nos w wilgotnych włosach czarownicy. W tej jednej chwili, zdawało się zbierać o wiele więcej wrażeń, niż mógłby przewidywać. Jednoczesne przepraszam, dziękuję i proszę, które układało się w milczącej intonacji. Chciałby móc powiedzieć, że była to tylko krótka chwila wdzięczności, popchnięta impulsem braterskiej czułości, ale skłamałby. Czy było w tym coś dziwnego, że o tak wielkim braku przypomniał sobie, gdy stracił już jeden skarb? I nie chciał stracić kolejnego?
Kątem oka wciąż obserwował puchate stworzonko, które wierciło się najpierw będąc w ramionach Maeve, potem, usadzony na stole. Niepokój i nieufność, które w pierwszych chwilach dostrzegł w małych ślepkach, teraz ustępowały ciekawości. Przypominał mu trochę... siostrę. Jeszcze jak była dużo, dużo młodsza, a cała trójka rodzeństwa beztrosko biegała w ogrodzie za domem. Tak podobna, początkowa nieufność do nieznanego jej zjawiska, by potem ustąpić intensywnemu zainteresowaniu, by poznać, to co nieznane. Kai przeniósł wzrok na Mab - Herbata będzie idealna - przy odpowiedzi, nieco dłużej utrzymał wzrok na buzi, jakby chciał wyłapać czy - i jak zmieniła się przez tak długą - jego - absencję. Uśmiechnął się przy tym, na moment nie dając odczuć, że myśli o czymś ponad aktualną rozmowę. Mimo wieku - i jego własnego i jej - miał wrażenie, ze wciąż widzę w niej tę kilkulatkę, która rzucała w niego ołówkiem, gdy wyrwał jej z palców szkicownik i nieco "poprawił" kontury jej dziecięcego malunku - To nic takiego - zmarszczył brwi, przecierając dłoń i spoglądając na cienie, zaczerwienione linie. Drobiny krwi starł już po drodze, nie kłopocząc się ich oczyszczaniem. Znał się na tyle, by wiedzieć, że płytkie rozdarcia nie stanowiły większego zagrożenia. Chyba - Wiesz... - początkowo przechylił tylko głowę w bok, ale ostatecznie ułożył łokcie na stole, wyprostował ramiona i sam oparł się brodą o blat stołu. Odsunął się przy tym lekko na krześle. Bardziej intensywnie skupił się na zwiedzającym brzegi stołu kugucharku - Mógłbym mieć jedno życzenie? - wciąż nie patrzył na siostrę, czekając aż maluch podejdzie bliżej, nieco uważniej patrząc na jego twarz i spotykając jego oczy. Mrugał powoli, czekając za każdym razem na kocią odpowiedź w podobnym geście. Gdy w końcu nachylił pyszczek i otarł się o jego policzek, przerwał podjęty zabieg. Przejechał dłonią po wychudłym grzbiecie kociaka - Chciałbym, żebyś mi coś narysowała - uniósł wzrok, by tym razem skupić się na siostrze i pozwalając, by maluch zainteresował się nową towarzyszką.
- Z czesaniem, nie żartowałem akurat - suszył zęby w iście pokazowy sposób, ale kontynuował, gdy wziął oddech, a usta przestały się wyginać ku górze - Kuguchary mają dłuższa sierść niż zwykłe. Wymagają czesania, szczególnie, jak mają tyle kołtunów - zerknął znacząco w dół na malucha, potem znowu na siostrę i jeszcze raz na kociaka, ale pod naporem siostrzanego spojrzenia, dał sobie spokój, wzdychając tylko teatralnie, jakby własnie przerwano mu aktorska tyradę - Myślę, że znam kilku dobrych alchemiczek - przez głowę przeszło mu kilka nazwisk, ale być może mógł znaleźć kogoś, czyja eliksirowa wiedza dedykowana była dla małych, magicznych stworzeń.
Uderzył kilka razy palcem o nieco wyszczerbioną powierzchnię stołu. Chociaż zdawał się solidny, powinien zadbać o jego naprawę. Tak... jak odmalowanie ścian - Jesteś dla niego za dużą zdobyczą - odpowiedział poważnie, nawet nie zastanawiając się, jak mogło to głupio, czy żartobliwie zabrzmieć. Miał w końcu do przekazania coś bardzo ważnego, coś, o czym każdy nowy hodowca zwierzaka wiedzieć powinien - Wiesz, zawsze mogę mówić do niego per "Kot", bo krócej, niż "kugucharze" - w tym samym czasie maluch fuknął, jakby chciał przypomnieć kim był - No już, już, żartowała, na pewno dostaniesz fantastyczne imię... - puchaty zwierzak zawiercił się, gdy sięgnął dłonią po drobne ciałko i odwrócił, zaglądając pod ogonek, potwierdzając początkowe przypuszczenia - No to mamy tu panicza. Teraz twoja kolej - odwrócił stworzonko do właściwej pozycji, czując jak małe ząbki zakleszczają się na jego kciuku - Będzie mu też potrzebne jakieś ciche i ciepłe miejsce, w którym będzie mógł się schować - w sumie, chyba, każdy czasem takiego miejsca potrzebował. Nie tylko zwierzęta. Pozwolił, by mała kulka rozluźniła się i z przymkniętymi ślepkami i pyszczkiem na jego placach, zaczynała zasypiać.
Kątem oka wciąż obserwował puchate stworzonko, które wierciło się najpierw będąc w ramionach Maeve, potem, usadzony na stole. Niepokój i nieufność, które w pierwszych chwilach dostrzegł w małych ślepkach, teraz ustępowały ciekawości. Przypominał mu trochę... siostrę. Jeszcze jak była dużo, dużo młodsza, a cała trójka rodzeństwa beztrosko biegała w ogrodzie za domem. Tak podobna, początkowa nieufność do nieznanego jej zjawiska, by potem ustąpić intensywnemu zainteresowaniu, by poznać, to co nieznane. Kai przeniósł wzrok na Mab - Herbata będzie idealna - przy odpowiedzi, nieco dłużej utrzymał wzrok na buzi, jakby chciał wyłapać czy - i jak zmieniła się przez tak długą - jego - absencję. Uśmiechnął się przy tym, na moment nie dając odczuć, że myśli o czymś ponad aktualną rozmowę. Mimo wieku - i jego własnego i jej - miał wrażenie, ze wciąż widzę w niej tę kilkulatkę, która rzucała w niego ołówkiem, gdy wyrwał jej z palców szkicownik i nieco "poprawił" kontury jej dziecięcego malunku - To nic takiego - zmarszczył brwi, przecierając dłoń i spoglądając na cienie, zaczerwienione linie. Drobiny krwi starł już po drodze, nie kłopocząc się ich oczyszczaniem. Znał się na tyle, by wiedzieć, że płytkie rozdarcia nie stanowiły większego zagrożenia. Chyba - Wiesz... - początkowo przechylił tylko głowę w bok, ale ostatecznie ułożył łokcie na stole, wyprostował ramiona i sam oparł się brodą o blat stołu. Odsunął się przy tym lekko na krześle. Bardziej intensywnie skupił się na zwiedzającym brzegi stołu kugucharku - Mógłbym mieć jedno życzenie? - wciąż nie patrzył na siostrę, czekając aż maluch podejdzie bliżej, nieco uważniej patrząc na jego twarz i spotykając jego oczy. Mrugał powoli, czekając za każdym razem na kocią odpowiedź w podobnym geście. Gdy w końcu nachylił pyszczek i otarł się o jego policzek, przerwał podjęty zabieg. Przejechał dłonią po wychudłym grzbiecie kociaka - Chciałbym, żebyś mi coś narysowała - uniósł wzrok, by tym razem skupić się na siostrze i pozwalając, by maluch zainteresował się nową towarzyszką.
- Z czesaniem, nie żartowałem akurat - suszył zęby w iście pokazowy sposób, ale kontynuował, gdy wziął oddech, a usta przestały się wyginać ku górze - Kuguchary mają dłuższa sierść niż zwykłe. Wymagają czesania, szczególnie, jak mają tyle kołtunów - zerknął znacząco w dół na malucha, potem znowu na siostrę i jeszcze raz na kociaka, ale pod naporem siostrzanego spojrzenia, dał sobie spokój, wzdychając tylko teatralnie, jakby własnie przerwano mu aktorska tyradę - Myślę, że znam kilku dobrych alchemiczek - przez głowę przeszło mu kilka nazwisk, ale być może mógł znaleźć kogoś, czyja eliksirowa wiedza dedykowana była dla małych, magicznych stworzeń.
Uderzył kilka razy palcem o nieco wyszczerbioną powierzchnię stołu. Chociaż zdawał się solidny, powinien zadbać o jego naprawę. Tak... jak odmalowanie ścian - Jesteś dla niego za dużą zdobyczą - odpowiedział poważnie, nawet nie zastanawiając się, jak mogło to głupio, czy żartobliwie zabrzmieć. Miał w końcu do przekazania coś bardzo ważnego, coś, o czym każdy nowy hodowca zwierzaka wiedzieć powinien - Wiesz, zawsze mogę mówić do niego per "Kot", bo krócej, niż "kugucharze" - w tym samym czasie maluch fuknął, jakby chciał przypomnieć kim był - No już, już, żartowała, na pewno dostaniesz fantastyczne imię... - puchaty zwierzak zawiercił się, gdy sięgnął dłonią po drobne ciałko i odwrócił, zaglądając pod ogonek, potwierdzając początkowe przypuszczenia - No to mamy tu panicza. Teraz twoja kolej - odwrócił stworzonko do właściwej pozycji, czując jak małe ząbki zakleszczają się na jego kciuku - Będzie mu też potrzebne jakieś ciche i ciepłe miejsce, w którym będzie mógł się schować - w sumie, chyba, każdy czasem takiego miejsca potrzebował. Nie tylko zwierzęta. Pozwolił, by mała kulka rozluźniła się i z przymkniętymi ślepkami i pyszczkiem na jego placach, zaczynała zasypiać.
Kai Clearwater
Zawód : Łowca ingrediencji, podróżnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kiedy tylko potwierdził, że zechciałby napić się herbaty, zostawiła kota pod jego opieką, samej ruszając w stronę wyszczerbionego blatu z zamiarem odnalezienia niezbędnych do przygotowania i podania naparu przedmiotów. Gdzie tu, u licha, były czyste kubki? Westchnęła cicho, próbując zachować względny spokój, choć nic jej tak nie drażniło jak takie błądzenie na ślepo. Tyle dobrze, że żeliwny imbryk, z którego korzystali rano, wciąż był na swoim miejscu. Kilkoma sprawnymi ruchami różdżki zajęła się uzupełnieniem w nim wody, a następnie i przylewitowaniem do siebie naczyń, które wciąż znajdowały się na stole; tak chyba będzie łatwiej i prościej, wyczyścić te kubki, które miała na widoku, niż szukać teraz pozostałych. Mogły znajdować się w jednej z szafek, ale równie dobrze – w jakimś zakurzonym, ustawionym pod sufitem pudle. Gruntownymi porządkami zaś zajmie się później – i tak będzie musiała poznać każdy zakamarek tej nowej, obcej kuchni, jeśli miała zamiar przygotować jakiś obiad… A chciała – i to nie tylko z powodu urodzin Kaia, o których mimochodem jej przypomniał; nie miała dla niego prezentu, zasługiwał chociażby na ciepły i zjadliwy posiłek. Nigdy nie przykładała większej wagi do nauki gotowania, wszak dopóki mieszkała sama, nie było to aż tak ważne. Nie miała zresztą na to czasu; zawsze znajdowało się coś ważniejszego do zrobienia – wizyta w bibliotece, dokończenie raportu, zostanie po godzinach w biurze. Teraz jednak czuła się odpowiedzialna za żywienie starszego brata. Zwłaszcza w sytuacji, kiedy wybywał z mieszkania na długie godziny, by odnawiać zaniedbane znajomości, łapać dodatkowe zlecenia, zarabiać na utrzymanie ich obojga.
- Narysowała? – zdziwiła się, wpierw spoglądając ku niemu przez ramię, szybko odwracając się przodem; nadal musiała poczekać kilka minut na wodę, nie wracała więc jeszcze do stołu. Buchające od paleniska ciepło drażniło skórę odsłoniętych łydek, starała się nie zwracać na to większej uwagi, zamiast tego śledzić wzrokiem poczynania Kaia, który nawiązywał kontakt wzrokowy z powoli rozbudzającym się do życia kugucharem. – Coś konkretnego? Czy liczysz na moją inwencję twórczą? – dopytała, unosząc wyżej brwi. Jeśli naprawdę miałoby mu to sprawić przyjemność… – Muszę cię jednak lojalnie uprzedzić, że od dawna nie szkicuję już tak regularnie – mruknęła, woląc rozwiać jakiekolwiek wątpliwości. Kiedyś poświęcała na swój rozwój więcej czasu, nie tylko szkicując w swym notatniku, ale i chętnie rozsiadając się przed sztalugą z pędzlem w dłoni. Po śmierci Caleba wszystko, co wychodziło spod jej dłoni, było niepokojące, karykaturalne, jak gdyby kontrolę przejmowały nad nią czające się na granicy świadomości lęki. Może jednak przyszedł już czas na to, by odczarować niegdyś lubiany środek wyrazu, albo chociaż – spróbować tego dokonać.
- Och – wyrwało się jej, lecz wcale nie tak, jakby czuła się głupio, a z naciskiem, który w zamierzeniu miał ostudzić jego zapał. Im bardziej rozmówca się szczerzył, tym bardziej ona się stroszyła, wszystko pozostawało jednak w granicach typowych dla rodzeństwa tarć. Ostrożnie zalała znajdujący się w kubkach susz, by niewiele później wrócić do stołu, pomagając sobie przy podawaniu herbaty magią. – Skoro tym razem mówisz poważnie, zaraz spróbuję znaleźć jakiś drobny grzebień, powinien być w łazience – oświadczyła, wytrzymując wciąż podszyte żartobliwością spojrzenie brata, skupiając się jedynie na dosłownym znaczeniu jego słów. Niech jej fryzurze da już lepiej spokój, jeśli nie chciał rozpocząć wojny; dopiero odkupowała stracone w wyniku ataku bahanek kosmetyki, nie mogła panować nad wszystkim. – Tylko alchemiczek, żadnych alchemików? – sarknęła pod nosem, odsuwając swój kubek na bok, uważnie obserwując poczynania niewielkiego, zaniedbanego stworzenia. To nie był chyba jednak czas, by rozmawiać o kobietach życia Kaia. – Tak czy inaczej byłabym wdzięczna, gdybyś mógł zdobyć taki eliksir. Mnie nikt nie przychodzi teraz do głowy, najłatwiej byłoby pewnie znaleźć kogoś w Londynie, no ale… – urwała, wyginając przy tym usta w przelotnym grymasie. Dopiero uczyła się, jak żyć bez swobodnego dostępu do stolicy. – Per „kot” pewnie nie byłoby takie głupie – zaczęła, przechylając głowę, wwiercając w twarz rozmówcy nachalne spojrzenie zmrużonych oczu. – Ale skoro już wiemy, że to chłopiec… Hm. – Zamyśliła się na chwilę, próbując dopasować do małego, wgryzającego się w kciuk towarzysza stworzonka jakieś imię. Może z Dziejów magii? A może z mitologii? – Co powiedziałbyś na Rolanda, co? – odezwała się w końcu, nie precyzując, czy mówi do brata, czy raczej do kociaka. – Może też być Lir albo Eber, ale wyglądasz mi na Rolanda… Ciche i ciepłe miejsce. Powinniśmy mieć jakieś zbędne kartony. I koce – dodała, ostrożnie sięgając dłonią ku plączącej się po blacie kulce zmierzwionego futra.
- Narysowała? – zdziwiła się, wpierw spoglądając ku niemu przez ramię, szybko odwracając się przodem; nadal musiała poczekać kilka minut na wodę, nie wracała więc jeszcze do stołu. Buchające od paleniska ciepło drażniło skórę odsłoniętych łydek, starała się nie zwracać na to większej uwagi, zamiast tego śledzić wzrokiem poczynania Kaia, który nawiązywał kontakt wzrokowy z powoli rozbudzającym się do życia kugucharem. – Coś konkretnego? Czy liczysz na moją inwencję twórczą? – dopytała, unosząc wyżej brwi. Jeśli naprawdę miałoby mu to sprawić przyjemność… – Muszę cię jednak lojalnie uprzedzić, że od dawna nie szkicuję już tak regularnie – mruknęła, woląc rozwiać jakiekolwiek wątpliwości. Kiedyś poświęcała na swój rozwój więcej czasu, nie tylko szkicując w swym notatniku, ale i chętnie rozsiadając się przed sztalugą z pędzlem w dłoni. Po śmierci Caleba wszystko, co wychodziło spod jej dłoni, było niepokojące, karykaturalne, jak gdyby kontrolę przejmowały nad nią czające się na granicy świadomości lęki. Może jednak przyszedł już czas na to, by odczarować niegdyś lubiany środek wyrazu, albo chociaż – spróbować tego dokonać.
- Och – wyrwało się jej, lecz wcale nie tak, jakby czuła się głupio, a z naciskiem, który w zamierzeniu miał ostudzić jego zapał. Im bardziej rozmówca się szczerzył, tym bardziej ona się stroszyła, wszystko pozostawało jednak w granicach typowych dla rodzeństwa tarć. Ostrożnie zalała znajdujący się w kubkach susz, by niewiele później wrócić do stołu, pomagając sobie przy podawaniu herbaty magią. – Skoro tym razem mówisz poważnie, zaraz spróbuję znaleźć jakiś drobny grzebień, powinien być w łazience – oświadczyła, wytrzymując wciąż podszyte żartobliwością spojrzenie brata, skupiając się jedynie na dosłownym znaczeniu jego słów. Niech jej fryzurze da już lepiej spokój, jeśli nie chciał rozpocząć wojny; dopiero odkupowała stracone w wyniku ataku bahanek kosmetyki, nie mogła panować nad wszystkim. – Tylko alchemiczek, żadnych alchemików? – sarknęła pod nosem, odsuwając swój kubek na bok, uważnie obserwując poczynania niewielkiego, zaniedbanego stworzenia. To nie był chyba jednak czas, by rozmawiać o kobietach życia Kaia. – Tak czy inaczej byłabym wdzięczna, gdybyś mógł zdobyć taki eliksir. Mnie nikt nie przychodzi teraz do głowy, najłatwiej byłoby pewnie znaleźć kogoś w Londynie, no ale… – urwała, wyginając przy tym usta w przelotnym grymasie. Dopiero uczyła się, jak żyć bez swobodnego dostępu do stolicy. – Per „kot” pewnie nie byłoby takie głupie – zaczęła, przechylając głowę, wwiercając w twarz rozmówcy nachalne spojrzenie zmrużonych oczu. – Ale skoro już wiemy, że to chłopiec… Hm. – Zamyśliła się na chwilę, próbując dopasować do małego, wgryzającego się w kciuk towarzysza stworzonka jakieś imię. Może z Dziejów magii? A może z mitologii? – Co powiedziałbyś na Rolanda, co? – odezwała się w końcu, nie precyzując, czy mówi do brata, czy raczej do kociaka. – Może też być Lir albo Eber, ale wyglądasz mi na Rolanda… Ciche i ciepłe miejsce. Powinniśmy mieć jakieś zbędne kartony. I koce – dodała, ostrożnie sięgając dłonią ku plączącej się po blacie kulce zmierzwionego futra.
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Kątem oka obserwował, jak siostra wstaje i krząta się po kuchni w poszukiwaniu zaginionych naczyń. Nawet chciał wspomnieć, że dwa dodatkowe kubki stały w kuchennej szafie i pudle po sztućcach...ale ostatecznie zrezygnował, widząc, że sobie poradziła bez jego wiedzy. Tym bardziej, że większą uwagę, tymczasowo pochłaniał kudłaty maluch, który nabierał coraz więcej odwagi w zdobywaniu krańców stołu i sprawdzania wytrzymałości na gryzienie, jego dłoni. Kuguchar wydawał się rozumieć, że trafił do miejsca, w którym nie potrzebował bez przerwy trwać w czujnym instynkcie przetrwania. I - wciąż był kociakiem. Jeśli się takiemu pozwoliło na zabawę i miał zapewnione bezpieczeństwo - działał. Ruchliwe łapki dreptały, małe ząbki zaczepnie atakowały. Ewidentnie sprawdzał, na ile sobie może pozwolić, toteż Kai zatrzymał zapędy nim przekroczył pewne granice.
Powtórnie spojrzał na siostrę i na usta mimowolnie wdarł się lekki uśmiech, inny od tego, który serwował zazwyczaj. Ciepło. I w momencie, gdy myśli skrystalizowały się do słów, które mógłby powiedzieć - zaburczało mu w brzuchu. Wystarczająco głośno, by puchata kulka dygnęła zaskoczona, będą blisko jego dłoni. Kaszlnął cicho - Chyba też przydałby mi się jakiś kawałek mięsa - zażartował, przypominając sobie, że oprócz porannej kawy, w biegu nie złapał nawet kanapki. Chociaż "kanapka" to dużo powiedziane. Przy jego zdolnościach, po prostu łapał pajdę chleba i mięsa, zagryzając ewentualnie warzywem. Musiał nieco zmienić nawyki - Mhm - potwierdził raźno, wracając myślą do swojej prośby. Przechylił głowę, by łatwiej mu było dostrzec siostrzane oblicze, a jednocześnie mieć na uwadze łapiącego go za rękaw kociaka. I być może nie miał duszy artysty, a to co wychodziło spod jego ołówka, strach było pokazywać gdziekolwiek, ale w widoku czarownicy, gdy zza jej pleców jaśniała poświata z paleniska, miał swój specyficzny urok. Kojarzył mu się z domem - Konkretnego. Chcę hipogryfa - odsłonił zęby w pełnym uśmiechu, tym większym, że w stwierdzeniu kryło się coś więcej - zresztą, kiedyś będzie prawdziwy też... A rysunek chcę mieć taki większy do powieszenia na ścianie - pokręcił głową - Nie szkodzi. Nie chcę malunku od kogoś, kto podejdzie do tego sucho. Chcę, żeby był od ciebie. I w Twoim stylu - wyprostował się, zgarniając malucha bliżej siebie - ...i obiecuję nie dorysowywać mu niczego - puścił siostrze "kocie" oczko i opierając skroń o własną dłoń, gdy wsparł łokieć na stole. Może było w jego prośbie coś egoistycznego, jakby chciał zgarnąć jakiś "jej fragment" dla siebie. Kochał brata i wciąż tkwił w przekonaniu własnej winy, zajmował wiele z jego myśli i wspomnień, ale chciał mieć nieco więcej siostry dla siebie. Nie zawsze skupionej na tym co się wydarzyło. Nawet, jeśli oboje doskonale wiedzieli, że w końcu temat wypłynie na bardziej werbalne tematy rozmowy. Przeżywali żałobę na swój sposób.
- Czego, jak czego, ale herbaty nam nie zbraknie - przestał żartować przejmując parujący kubek z naparem, który pojawił się na stole. Skinął głową na potwierdzenie o grzebieniu - czasem nawet moja kpina jest prawdziwa - dodał tylko cicho, bardziej do siebie, rzeczywiście kończąc temat fryzur.
Obrócił w palcach naczynie, by wciąż gorącą herbatę unieść do ust, upijając niewielki łyk, ograniczając poparzenie języka. Wypuścił też kociaka, który wiercił się pod objęciem drugiej ręki - Cóż... być może będę znał jednego alchemika - wyraźnie wyczuł, do czego zmierzał kontekst pytania, dlatego zdecydował przecisnąć nieco inny temat - ale mieszka na Nokturnie - dodał ciszej. Miał zamiar się tam wybrać. Podążyć za nikłym śladem i zostawionym przez brata kontaktem. Mogło to doprowadzić go gdzieś konkretnie, a mogło też być tylko ślepym śladem. Wciąż jednak był to alchemik, a znajomości z nimi były mu na rękę - Załatwię - potwierdził krótko, nie dopowiadając, że jednak przygotuje go jakaś alchemiczka.
- To wciąż dobre imię... pomyśl... "Lord Kot" - wzniósł brwi w udawanym zamyśleniu, ale moment potem spoglądał w jasne źrenice najmłodszej z Clerawaterów - Roland - powtórzył, uśmiechając się mocniej - pasuje - dodał, przenosząc wzrok na kobiece dłonie i puchatego nosiciela nowego imienia - Coś się znajdzie. Tylko trzymaj go z dala od mojej skrzyni - zmrużył nieco oczy - nie tylko ze względu na wartość znajdujących się w niej ingrediencji, ale i bezpieczeństwo. Zdarzało mu się posiadać trucizny, który dla zwierząt były śmiertelne.
Objął drugą dłonią kubek, raz jeszcze przekręcając naczynie. Mimowolnie kojarzył sobie brata, który mógł siedzieć w tym samym miejscu sącząc gorący napój - Przejdę się jeszcze, ale wracam niedługo - zaznaczył szybko, dając tym samym do zrozumienia, ze ten dzień i popołudnie, chciał spędzić z siostrą - Chyba wypada zrobić nieco zapasów. Czegoś potrzebujesz? - zakładał też, że Maeve potrzebuje chwili dla siebie i... nowego lokatora. najważniejsze treści pokazał i wiedział, ze sobie poradzi. W końcu, była Clearwaterem.
Powtórnie spojrzał na siostrę i na usta mimowolnie wdarł się lekki uśmiech, inny od tego, który serwował zazwyczaj. Ciepło. I w momencie, gdy myśli skrystalizowały się do słów, które mógłby powiedzieć - zaburczało mu w brzuchu. Wystarczająco głośno, by puchata kulka dygnęła zaskoczona, będą blisko jego dłoni. Kaszlnął cicho - Chyba też przydałby mi się jakiś kawałek mięsa - zażartował, przypominając sobie, że oprócz porannej kawy, w biegu nie złapał nawet kanapki. Chociaż "kanapka" to dużo powiedziane. Przy jego zdolnościach, po prostu łapał pajdę chleba i mięsa, zagryzając ewentualnie warzywem. Musiał nieco zmienić nawyki - Mhm - potwierdził raźno, wracając myślą do swojej prośby. Przechylił głowę, by łatwiej mu było dostrzec siostrzane oblicze, a jednocześnie mieć na uwadze łapiącego go za rękaw kociaka. I być może nie miał duszy artysty, a to co wychodziło spod jego ołówka, strach było pokazywać gdziekolwiek, ale w widoku czarownicy, gdy zza jej pleców jaśniała poświata z paleniska, miał swój specyficzny urok. Kojarzył mu się z domem - Konkretnego. Chcę hipogryfa - odsłonił zęby w pełnym uśmiechu, tym większym, że w stwierdzeniu kryło się coś więcej - zresztą, kiedyś będzie prawdziwy też... A rysunek chcę mieć taki większy do powieszenia na ścianie - pokręcił głową - Nie szkodzi. Nie chcę malunku od kogoś, kto podejdzie do tego sucho. Chcę, żeby był od ciebie. I w Twoim stylu - wyprostował się, zgarniając malucha bliżej siebie - ...i obiecuję nie dorysowywać mu niczego - puścił siostrze "kocie" oczko i opierając skroń o własną dłoń, gdy wsparł łokieć na stole. Może było w jego prośbie coś egoistycznego, jakby chciał zgarnąć jakiś "jej fragment" dla siebie. Kochał brata i wciąż tkwił w przekonaniu własnej winy, zajmował wiele z jego myśli i wspomnień, ale chciał mieć nieco więcej siostry dla siebie. Nie zawsze skupionej na tym co się wydarzyło. Nawet, jeśli oboje doskonale wiedzieli, że w końcu temat wypłynie na bardziej werbalne tematy rozmowy. Przeżywali żałobę na swój sposób.
- Czego, jak czego, ale herbaty nam nie zbraknie - przestał żartować przejmując parujący kubek z naparem, który pojawił się na stole. Skinął głową na potwierdzenie o grzebieniu - czasem nawet moja kpina jest prawdziwa - dodał tylko cicho, bardziej do siebie, rzeczywiście kończąc temat fryzur.
Obrócił w palcach naczynie, by wciąż gorącą herbatę unieść do ust, upijając niewielki łyk, ograniczając poparzenie języka. Wypuścił też kociaka, który wiercił się pod objęciem drugiej ręki - Cóż... być może będę znał jednego alchemika - wyraźnie wyczuł, do czego zmierzał kontekst pytania, dlatego zdecydował przecisnąć nieco inny temat - ale mieszka na Nokturnie - dodał ciszej. Miał zamiar się tam wybrać. Podążyć za nikłym śladem i zostawionym przez brata kontaktem. Mogło to doprowadzić go gdzieś konkretnie, a mogło też być tylko ślepym śladem. Wciąż jednak był to alchemik, a znajomości z nimi były mu na rękę - Załatwię - potwierdził krótko, nie dopowiadając, że jednak przygotuje go jakaś alchemiczka.
- To wciąż dobre imię... pomyśl... "Lord Kot" - wzniósł brwi w udawanym zamyśleniu, ale moment potem spoglądał w jasne źrenice najmłodszej z Clerawaterów - Roland - powtórzył, uśmiechając się mocniej - pasuje - dodał, przenosząc wzrok na kobiece dłonie i puchatego nosiciela nowego imienia - Coś się znajdzie. Tylko trzymaj go z dala od mojej skrzyni - zmrużył nieco oczy - nie tylko ze względu na wartość znajdujących się w niej ingrediencji, ale i bezpieczeństwo. Zdarzało mu się posiadać trucizny, który dla zwierząt były śmiertelne.
Objął drugą dłonią kubek, raz jeszcze przekręcając naczynie. Mimowolnie kojarzył sobie brata, który mógł siedzieć w tym samym miejscu sącząc gorący napój - Przejdę się jeszcze, ale wracam niedługo - zaznaczył szybko, dając tym samym do zrozumienia, ze ten dzień i popołudnie, chciał spędzić z siostrą - Chyba wypada zrobić nieco zapasów. Czegoś potrzebujesz? - zakładał też, że Maeve potrzebuje chwili dla siebie i... nowego lokatora. najważniejsze treści pokazał i wiedział, ze sobie poradzi. W końcu, była Clearwaterem.
Kai Clearwater
Zawód : Łowca ingrediencji, podróżnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Uniosła wyżej brwi w reakcji na donośne burczenie, które nagle wydobyło się z brzucha Kaia; czy on jadł w ogóle śniadanie? Przygryzła wargę, próbując przypomnieć sobie, gdzie położyła wyniesioną z Londynu książkę kucharską. Może jednak nie powinna marnować czasu na porządkowanie łazienki, a zamiast tego iść na zakupy, zaplanować obiad. Chciałaby wykroczyć poza minimum, którym zwykle się ratowała; pomieszkując u Vane’ów miała okazję, przynajmniej przez pewien czas, podglądać Pomonę krzątającą się po kuchni. Móc ugotować smaczny, pożywny posiłek dla ukochanej osoby – było w tym coś pociągającego, z czego wcześniej nie zdawała sobie sprawy, zbyt zajęta robieniem kariery. – Zaraz wezmę się za gotowanie, jak tylko ustalimy, co chciałbyś zjeść… – zawiesiła głos, mając nadzieję, że brat pomoże dokonać wyboru. W międzyczasie ujrzała leżący z boku poradnik, przywołała go do siebie oszczędnym ruchem różdżki i zaczęła na szybko przeglądać kolejne przepisy. Wiedziała, że nie powinna porywać się z motyką na słońce, ale też nie chciała zawieść oczekiwań wyraźnie wygłodniałego towarzysza.
- Hipogryfa? – powtórzyła za nim nieco wybita z rytmu, momentalnie wznosząc spojrzenie znad kart książki, choć przecież nie powinna się dziwić. Już tęsknił za swoimi podopiecznymi? – Kiedyś będzie prawdziwy? A gdzie? Na dachu? Tam mamy jeszcze trochę wolnego miejsca – dodała zaczepnie, ewidentnie żartując, choć starała się modulować swój głos tak, by brzmiał spokojnie, obojętnie, rzeczowo. Musiał jednak wiedzieć, że ta wizja wydawała się jej nieosiągalna, przez co nieco zabawna. Przynajmniej w tej chwili. Walczyli o przetrwanie, chowali się w starym mieszkaniu zmarłego brata. Nie mieli ani środków, ani możliwości, by opiekować się takim stworzeniem. Wciąż jednak posiadali prawo do marzeń. – Narysuję go, oczywiście. Przydałaby mi się jednak jakiś wzór... Masz zdjęcia? Lub księgi z ilustracjami? Ostatnim razem widziałam je za czasów szkoły, muszę odświeżyć sobie pamięć – kontynuowała już przyjemniej, chociaż przy wzmiance o dorysowywaniu westchnęła cicho, ostentacyjnie. Ile to rysunków zostało popsutych przez niechciane, dodane ręką Kaia… ozdoby. Nie winiła go jednak; choć zwykle się irytowała, gdy zabierał jej szkicownik i poprawiał tworzone godzinami szkice, to sytuacje te wspominała teraz z nostalgią.
Wróciła do stołu, obdarowując brata kubkiem z herbatą, a kociaka – ostrożną pieszczotą. – Na Nokturnie? – podjęła, unosząc brwi do góry. – Skąd znasz alchemika z Nokturnu? – dodała niby to obojętnie, choć wspomnienie tamtej dzielnicy sprawiało, że po języku rozlewała się gorycz, a mięśnie nieprzyjemnie sztywniały. Wolałaby wierzyć, że nigdy się tam nie zapuszczał, że uczył się na błędach Caleba, jednak ostatnie wydarzenia odarły ją z resztek naiwności. Upiła łyk parującego naparu, rozważając, na ile powinna ciągnąć go za język, a na ile unikać drażliwych tematów. Nie chciała go przecież zniechęcić, nakłonić do zamykania się przed nią albo, co gorsza, ucieczki. – Dziękuję – mruknęła, nie drążąc już, kto przygotuje wspomniany specyfik dla nowego domownika, i jak ma ona na imię.
- Roland jest lepsze, nasz kot będzie prawdziwym rycerzem, nie żadnym lordem – odparła, ostatnie słowo wypowiadając z wyraźną kpiną. Nie miała jednak zamiaru ani rozwijać tematu, ani komentować, czy za tą wypowiedzią stało coś więcej. To było dawno, prawie zapominała o tamtych czasach. – Och. W takim razie pamiętaj, żeby ją dokładnie zamykać. I ja będę mieć na nią oko. Myślę, że możemy zrobić mu legowisko w starym kufrze Caleba… – urwała, przez krótką chwilę walcząc z powracającym, ściskającym gardło smutkiem. – Byle tylko nie polował na Artemizję.
Pokiwała krótko głową, w milczeniu, gdy niewiele później oświadczył, że idzie się przejść. Zapewne odnalezienie kociaka pokrzyżowało mu pierwotne plany, wciąż miał coś do załatwienia poza domem. Ucieszyła się przy tym, że nie powinno mu to zająć długo. – Przydałoby nam się coś do jedzenia. Poczekaj chwilę, zrobię listę – mruknęła, wstając z krzesła, wracając do rozłożonej na kuchennym blacie książki kucharskiej. W końcu podjęła męską decyzję, podając bratu skrawek pergaminu, na którym wymieniła niezbędne – jej zdaniem – składniki. Warzywa, kawałek mięsa, inny kawałek mięsa dla Rolanda...
- Hipogryfa? – powtórzyła za nim nieco wybita z rytmu, momentalnie wznosząc spojrzenie znad kart książki, choć przecież nie powinna się dziwić. Już tęsknił za swoimi podopiecznymi? – Kiedyś będzie prawdziwy? A gdzie? Na dachu? Tam mamy jeszcze trochę wolnego miejsca – dodała zaczepnie, ewidentnie żartując, choć starała się modulować swój głos tak, by brzmiał spokojnie, obojętnie, rzeczowo. Musiał jednak wiedzieć, że ta wizja wydawała się jej nieosiągalna, przez co nieco zabawna. Przynajmniej w tej chwili. Walczyli o przetrwanie, chowali się w starym mieszkaniu zmarłego brata. Nie mieli ani środków, ani możliwości, by opiekować się takim stworzeniem. Wciąż jednak posiadali prawo do marzeń. – Narysuję go, oczywiście. Przydałaby mi się jednak jakiś wzór... Masz zdjęcia? Lub księgi z ilustracjami? Ostatnim razem widziałam je za czasów szkoły, muszę odświeżyć sobie pamięć – kontynuowała już przyjemniej, chociaż przy wzmiance o dorysowywaniu westchnęła cicho, ostentacyjnie. Ile to rysunków zostało popsutych przez niechciane, dodane ręką Kaia… ozdoby. Nie winiła go jednak; choć zwykle się irytowała, gdy zabierał jej szkicownik i poprawiał tworzone godzinami szkice, to sytuacje te wspominała teraz z nostalgią.
Wróciła do stołu, obdarowując brata kubkiem z herbatą, a kociaka – ostrożną pieszczotą. – Na Nokturnie? – podjęła, unosząc brwi do góry. – Skąd znasz alchemika z Nokturnu? – dodała niby to obojętnie, choć wspomnienie tamtej dzielnicy sprawiało, że po języku rozlewała się gorycz, a mięśnie nieprzyjemnie sztywniały. Wolałaby wierzyć, że nigdy się tam nie zapuszczał, że uczył się na błędach Caleba, jednak ostatnie wydarzenia odarły ją z resztek naiwności. Upiła łyk parującego naparu, rozważając, na ile powinna ciągnąć go za język, a na ile unikać drażliwych tematów. Nie chciała go przecież zniechęcić, nakłonić do zamykania się przed nią albo, co gorsza, ucieczki. – Dziękuję – mruknęła, nie drążąc już, kto przygotuje wspomniany specyfik dla nowego domownika, i jak ma ona na imię.
- Roland jest lepsze, nasz kot będzie prawdziwym rycerzem, nie żadnym lordem – odparła, ostatnie słowo wypowiadając z wyraźną kpiną. Nie miała jednak zamiaru ani rozwijać tematu, ani komentować, czy za tą wypowiedzią stało coś więcej. To było dawno, prawie zapominała o tamtych czasach. – Och. W takim razie pamiętaj, żeby ją dokładnie zamykać. I ja będę mieć na nią oko. Myślę, że możemy zrobić mu legowisko w starym kufrze Caleba… – urwała, przez krótką chwilę walcząc z powracającym, ściskającym gardło smutkiem. – Byle tylko nie polował na Artemizję.
Pokiwała krótko głową, w milczeniu, gdy niewiele później oświadczył, że idzie się przejść. Zapewne odnalezienie kociaka pokrzyżowało mu pierwotne plany, wciąż miał coś do załatwienia poza domem. Ucieszyła się przy tym, że nie powinno mu to zająć długo. – Przydałoby nam się coś do jedzenia. Poczekaj chwilę, zrobię listę – mruknęła, wstając z krzesła, wracając do rozłożonej na kuchennym blacie książki kucharskiej. W końcu podjęła męską decyzję, podając bratu skrawek pergaminu, na którym wymieniła niezbędne – jej zdaniem – składniki. Warzywa, kawałek mięsa, inny kawałek mięsa dla Rolanda...
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
- Weźmiesz?... - chociaż nie miał tego w zamiarze, w głosie zadrgała autentyczna nadzieja i wdzięczność. Co prawda, absolutnie nie był pewien zdolności kulinarnych siostry, ale... w końcu była kobietą. A one, jakoś naturalnie miały do tego zdolności, prawda? Z tym kojarzyła mu się ich mama i z zalewającą go przyjemnością, nie tylko powiązaną ze smakiem potraw. Przez żołądek do serca, czy jakoś tak to szło, chociaż fraza bardziej kojarzyła mu się z anatomiczną instrukcją podziału na odpowiednie ingrediencje. O tym jednak nigdy na głos nie wspomniał, pozostawiając kojarzoną analogię we własnych myślach - właściwie, cokolwiek, byle z mięsem - usta szerzej rozciągnęły się w pozostawionym na dłużej uśmiechu. Nie było mu już nawet głupio za głośny odzew żołądka. Nie od dziś było wiadomo, że Kai należał do stereotypowego mięsożercy. W końcu był łowcą. Zielem nie dało się najeść i nikt nie mógł mu wmówić, że było inaczej.
- Tak, hipogryfa - powtórzył za czarownicą z wyraźną iskrą, które ujawniała się za każdym razem, gdy wracał temat dumnych, skrzydlatych istot - pfff... oczywiście, że pod łóżkiem! Nie wiedziałaś, że tam jest dodatkowa, niezbadana przestrzeń? Jayden kiedyś mówił, że istnieje jakaś koncepcja równoległego świata, czy jakoś tak. I jeśli tak jest, to tylko pod łóżkiem. Wiesz, co tam ostatnio znalazłem?... - podjął żartobliwie, nawet na moment nie spuszczając z tonu, który naśladował ten, należący do siostry. Miała jakiś naturalny talent do ukrywania prawdziwej intencji, chowając pod pozorem obojętności, czy wstawiając inną, emocjonalną wstawkę. Kai musiał być uważny, jeśli chciał nadążyć za prawdą. I był pewien, że była to biegłość konieczna w pracy, jaką... kiedyś wykonywała. Czy tęskniła za jej wykonywaniem? Czy sam byłby w stanie zrezygnować z dotychczasowej działalności, gdyby rzeczywistość wszystko przekreśliła? Musiał kiedyś zapytać. Jeszcze nie dziś.
Łatwiej mu było podjąć zaczepną grę, niż sięgać po głębsze emocje, które trącały niebezpieczne, nieruszane często struny. Ożywił się, palce energicznie zatańczyły wokół pilnowanego kociaka. Rozluźniał się za każdym razem, gdy miał możność powrotu do ulubionej dziedziny, która była centrum nie tylko jego profesji, ale i pasji. Wciąż było wiele rzeczy, których nie wiedział, ale nie poprzestawał w wysiłkach, by odkrywać kolejne tajemnice magicznych stworzeń. Tę największą i najbardziej go fascynującą, kryły hipogryfy - Mam w księgach szkice i fotografie, ale wiesz... - uniósł dłoń, która wcześniej zwinnie podążała za puchatym maluchem, wiercącym się na stole. uderzył kciukiem w kącik ust - zdążyłem już nawiązać porozumienie o współpracy z tutejszym rezerwatem hipogryfów - kontynuował w zamyśleniu, by utkwić bardziej poważny wzrok na twarzy Maeve - może chciałabyś zobaczyć je na żywo? Zabiorę cię tam - zakończył ni to z pytaniem, ni stwierdzeniem. Było jednak w nim coś z prośby? Nie z każdym dzielił się w ten sposób tą częścią swojego życia. Opowiadał o magicznych stworzeniach dosyć często, ale nie dopuszczał każdego do rzeczywistego świata swoich fascynacji. A z siostrą, chciał nadrobić stracony czas i nieco niezręczny dla siebie sposób pokazać, że chciał mieć ją bliżej niż kiedyś, wpuszczając do siebie. I samemu spróbować być bliżej.
- Uhm - usta na moment zakrył kubkiem, celowo ważąc słowa, jako odpowiedź na zadane pytanie - wspominałem ci, że odzyskuję listy kontaktów - zdawkowo, wymijająco. Nie dziś i nie teraz. Znaleziony pergamin w kufrze brata z adresem i tożsamością nokturnowego alchemika, przypomniała mu o zleceniach, jakie czasem otrzymywał od brata. I miał zamiar je sprawdzić najpierw sam. Dopiero potem podzielić się... wiedzą. Jeśli takową zdobędzie, jeśli nie był to złudny trop.
szybka zmiana tematu pozwoliła uniknąć (tymczasowo) wnikania w szczegóły. Wiedział jednak, że wiecznie unikać tematu Caleba się nie dało. I przecież, nie chciał tego.
- Czasem zdarzają się fajni lordowie - wzruszył ramionami, pozostawiając jednak komentarz bez większej kpiny - ale to twój zwierzak - podkreślił mocniej ostatni wyraz, by unieść obie dłonie w sugerowanym żartobliwie, obronnym geście - będę pamiętać, jak zapomnę, to mi przypomnij - na usta wrócił bardziej zawadiacki grymas, brwi uniosły się, a jasne, tak podobne do siostrzanych źrenice, zajaśniały i zgasły - powinno mu się spodobać - dodał ciszej i nie był do końca pewien, czy mówił o kocie, czy też o bracie, ale urwał niemal w tym samym momencie co Mab. Kiwnął głową. Dwie sowy i kuguchar to całkiem pokaźne już stadko stworzeń w ich małym mieszkaniu. Musiał na przyszłość zadbać, by rzeczywiście się między sobą nie atakowały.
- Dobrze - wstał od stołu z kubkiem w ręku, by dopić resztkę herbaty. Odstawił naczynie na blat i pokonał dzielącą go odległość od siostry. nachylił się, najpierw sięgając dłonią do kuguchara - Nie rozrabiaj za dużo dziś - nadał głosowi powagi, by odwrócić pyszczek kociaka w swoją stronę. To były inteligentne stworzenia i doskonale rozumiały, co się do nich mówiło. Tylko - oczywiście zazwyczaj wszystko ignorowały. Typowe. Prostując się, przeniósł dłoń na czubek głowy czarownicy, przesuwając palcami po włosach w ulotnym geście. Zaczekał na skrawek pergaminu, zerkając na listę i z tym samym, zwyczajowym dla siebie uśmiechem, zniknął za drzwiami mieszkania.
- Tak, hipogryfa - powtórzył za czarownicą z wyraźną iskrą, które ujawniała się za każdym razem, gdy wracał temat dumnych, skrzydlatych istot - pfff... oczywiście, że pod łóżkiem! Nie wiedziałaś, że tam jest dodatkowa, niezbadana przestrzeń? Jayden kiedyś mówił, że istnieje jakaś koncepcja równoległego świata, czy jakoś tak. I jeśli tak jest, to tylko pod łóżkiem. Wiesz, co tam ostatnio znalazłem?... - podjął żartobliwie, nawet na moment nie spuszczając z tonu, który naśladował ten, należący do siostry. Miała jakiś naturalny talent do ukrywania prawdziwej intencji, chowając pod pozorem obojętności, czy wstawiając inną, emocjonalną wstawkę. Kai musiał być uważny, jeśli chciał nadążyć za prawdą. I był pewien, że była to biegłość konieczna w pracy, jaką... kiedyś wykonywała. Czy tęskniła za jej wykonywaniem? Czy sam byłby w stanie zrezygnować z dotychczasowej działalności, gdyby rzeczywistość wszystko przekreśliła? Musiał kiedyś zapytać. Jeszcze nie dziś.
Łatwiej mu było podjąć zaczepną grę, niż sięgać po głębsze emocje, które trącały niebezpieczne, nieruszane często struny. Ożywił się, palce energicznie zatańczyły wokół pilnowanego kociaka. Rozluźniał się za każdym razem, gdy miał możność powrotu do ulubionej dziedziny, która była centrum nie tylko jego profesji, ale i pasji. Wciąż było wiele rzeczy, których nie wiedział, ale nie poprzestawał w wysiłkach, by odkrywać kolejne tajemnice magicznych stworzeń. Tę największą i najbardziej go fascynującą, kryły hipogryfy - Mam w księgach szkice i fotografie, ale wiesz... - uniósł dłoń, która wcześniej zwinnie podążała za puchatym maluchem, wiercącym się na stole. uderzył kciukiem w kącik ust - zdążyłem już nawiązać porozumienie o współpracy z tutejszym rezerwatem hipogryfów - kontynuował w zamyśleniu, by utkwić bardziej poważny wzrok na twarzy Maeve - może chciałabyś zobaczyć je na żywo? Zabiorę cię tam - zakończył ni to z pytaniem, ni stwierdzeniem. Było jednak w nim coś z prośby? Nie z każdym dzielił się w ten sposób tą częścią swojego życia. Opowiadał o magicznych stworzeniach dosyć często, ale nie dopuszczał każdego do rzeczywistego świata swoich fascynacji. A z siostrą, chciał nadrobić stracony czas i nieco niezręczny dla siebie sposób pokazać, że chciał mieć ją bliżej niż kiedyś, wpuszczając do siebie. I samemu spróbować być bliżej.
- Uhm - usta na moment zakrył kubkiem, celowo ważąc słowa, jako odpowiedź na zadane pytanie - wspominałem ci, że odzyskuję listy kontaktów - zdawkowo, wymijająco. Nie dziś i nie teraz. Znaleziony pergamin w kufrze brata z adresem i tożsamością nokturnowego alchemika, przypomniała mu o zleceniach, jakie czasem otrzymywał od brata. I miał zamiar je sprawdzić najpierw sam. Dopiero potem podzielić się... wiedzą. Jeśli takową zdobędzie, jeśli nie był to złudny trop.
szybka zmiana tematu pozwoliła uniknąć (tymczasowo) wnikania w szczegóły. Wiedział jednak, że wiecznie unikać tematu Caleba się nie dało. I przecież, nie chciał tego.
- Czasem zdarzają się fajni lordowie - wzruszył ramionami, pozostawiając jednak komentarz bez większej kpiny - ale to twój zwierzak - podkreślił mocniej ostatni wyraz, by unieść obie dłonie w sugerowanym żartobliwie, obronnym geście - będę pamiętać, jak zapomnę, to mi przypomnij - na usta wrócił bardziej zawadiacki grymas, brwi uniosły się, a jasne, tak podobne do siostrzanych źrenice, zajaśniały i zgasły - powinno mu się spodobać - dodał ciszej i nie był do końca pewien, czy mówił o kocie, czy też o bracie, ale urwał niemal w tym samym momencie co Mab. Kiwnął głową. Dwie sowy i kuguchar to całkiem pokaźne już stadko stworzeń w ich małym mieszkaniu. Musiał na przyszłość zadbać, by rzeczywiście się między sobą nie atakowały.
- Dobrze - wstał od stołu z kubkiem w ręku, by dopić resztkę herbaty. Odstawił naczynie na blat i pokonał dzielącą go odległość od siostry. nachylił się, najpierw sięgając dłonią do kuguchara - Nie rozrabiaj za dużo dziś - nadał głosowi powagi, by odwrócić pyszczek kociaka w swoją stronę. To były inteligentne stworzenia i doskonale rozumiały, co się do nich mówiło. Tylko - oczywiście zazwyczaj wszystko ignorowały. Typowe. Prostując się, przeniósł dłoń na czubek głowy czarownicy, przesuwając palcami po włosach w ulotnym geście. Zaczekał na skrawek pergaminu, zerkając na listę i z tym samym, zwyczajowym dla siebie uśmiechem, zniknął za drzwiami mieszkania.
Kai Clearwater
Zawód : Łowca ingrediencji, podróżnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Wezmę – powtórzyła, dobrze skrywając pojawiającą się przy tym irytację. Chyba nie wątpił jej słowa? Co prawda ona sama nie pokładała wiary w swe umiejętności, pocieszała się jednak, że z książką kucharską i wszelkimi niezbędnymi składnikami powinna dać sobie radę. To nie może być aż tak trudne. Prawda…? – Dobrze, sama podejmę decyzję – dodała jeszcze, choć wolałaby, by wyraził swe oczekiwania w jakiś bardziej precyzyjny sposób. Mięso. Mięso i tyle. Doskonale zdawała sobie sprawę z faktu, że w tym wieku powinna już być doświadczoną kucharką i o ile zwykle nawet o tym nie myślała, o tyle teraz, mieszkając z wygłodniałym bratem, który najwidoczniej bazował do tej pory tylko i wyłącznie na zdolnościach otaczających go kobiet, ramiona przygniatał ciężar obowiązku. Powinna też mieć narzeczonego, jeśli nie męża wraz z gromadką dzieci, dom i psidwaka, tym jednak nie miała zamiaru się martwić. Przetrwanie wojny, pomaganie potrzebującym – było to znacznie istotniejsze od spełniania oczekiwań innych.
- Naprawdę ci tak powiedział? Jesteś pewien, że czegoś nie pomieszałeś? – mruknęła pod nosem, nie kryjąc sceptycyzmu, choć kącik jej ust drgnął, jak gdyby chciały się one złożyć w uśmiechu. Powoli kartkowała zbiór przepisów, wspierając łokcie na kuchennym blacie. – Nie mam pojęcia i prawdę mówiąc, wolę nie wiedzieć, co znalazłeś pod łóżkiem, Kai – odezwała się znowu, ostrzegawczo celując w niego palcem. I ona dalej żartowała, mimo to czasem bała się, na co mogą natknąć się w opuszczonym mieszkaniu po Calebie i na ile mogłoby to wpłynąć na jej postrzeganie zmarłego brata. Większość pamiątek została wyniesiona niedługo po jego śmierci, nikt jednak nie miał wtedy głowy do dokładnego przeszukiwania wszystkich kątów, zakamarków, szuflad i pudełek. Była niemalże pewna, że w składziku znajdzie jakieś przeterminowane przetwory, zaś w salonie – bilet na mecz Quidditcha sprzed pięciu lat.
Z tego, że innym trudno było przejrzeć sprawiane przez nią pozory, nie zdawała sobie sprawy. Najwidoczniej jednak przesiąkła pracą na tyle, że pewnych odruchów nie mogła się pozbyć – już na zawsze miały jej przypominać, do czego była szkolona, co jej odebrano. – Naprawdę? – zainteresowała się żywo, szukając wzrokiem spojrzenia rozmówcy. Żartował, mówił prawdę? Zbyt wiele czasu minęło, odkąd przebywali w swoim towarzystwie na co dzień; jej umiejętność bezbłędnego rozpoznawania kpiny Kaia zakurzyła się. Wyglądało jednak na to, że był poważny, przynajmniej za fasadą zamyślenia i zaczepności. – Czy możesz tam tak po prostu zabierać kogo chcesz…? Tak czy inaczej, bardzo chętnie. W ten sposób mogłabym zrobić wiele szybkich szkiców, którymi później posiłkowałabym się przy tworzeniu większego rysunku... – Uśmiechnęła się szczerze, naprawdę ciesząc się jego szczęściem. Wiedziała, że dusiłby się, gdyby musiał znaleźć jakąś inną, mniej związaną ze swą pasją, pracę, byle tylko zarobić na utrzymanie. – I spóźnione gratulacje. Nie powinniśmy tego jakoś uczcić? – mruknęła jeszcze, wracając w stronę stołu. Może lista zakupów powiększy się o flaszkę Ognistej.
Obserwowała go z uwagą, nie chciała przy tym, by poczuł się osaczony czy przesłuchiwany. Martwiła się, lecz kłótnia o Nokturn z pewnością nie miałaby im teraz pomóc. Odzyskiwał listy kontaktów – oznaczało to tyle, że już kiedyś miał z nim do czynienia, jedynie odświeżał relację. Wspaniale. Nie skomentowała tego nawet słowem, samej wznosząc wyszczerbiony kubek do ust, biorąc pierwszy łyk gorącej jeszcze herbaty. Pokiwała głową, myślami przelotnie wracając do rozmowy, którą odbyła z Wrońskim, w trakcie której obiecał jej pomóc. I wymusił na niej obietnicę, że nie zapuści się tam sama. – Musisz mi chyba kiedyś opowiedzieć o tych fajnych lordach – burknęła sceptycznie, znów ostrożnie sięgając w kierunku kociaka, delikatnie mierzwiąc jego futerko. Zanim jeszcze weźmie się za obiad, powinna zająć się kąpielą Rolanda. – Powinno – zawtórowała mu, gdy zauważyła wyraz twarzy brata, uśmiech sam spełzł jej z twarzy. Wypowiedź była wystarczająco niejednoznaczna, by znów zmącić myśli, wywołać bolesne westchnięcie.
Przez chwilę skrobała coś na znalezionym kawałku pergaminu, gwałtownie przewracając kolejne strony książki kucharskiej. To zbyt skomplikowane, to zbyt pracochłonne – w końcu jednak znalazła przepis na potrawkę, którą powinna być w stanie ugotować bez podpalania kuchni. Drgnęła lekko, gdy dłoń brata przeniosła się z Rolanda na czubek jej głowy. – Uważaj na siebie – mruknęła jeszcze, wręczając mu listę zakupów, przez chwilę uparcie nie puszczając zapisanego skrawka papieru. Miał wrócić do niej w jednym kawałku… I pomóc z okiełznaniem nowego domownika.
| 2xzt
- Naprawdę ci tak powiedział? Jesteś pewien, że czegoś nie pomieszałeś? – mruknęła pod nosem, nie kryjąc sceptycyzmu, choć kącik jej ust drgnął, jak gdyby chciały się one złożyć w uśmiechu. Powoli kartkowała zbiór przepisów, wspierając łokcie na kuchennym blacie. – Nie mam pojęcia i prawdę mówiąc, wolę nie wiedzieć, co znalazłeś pod łóżkiem, Kai – odezwała się znowu, ostrzegawczo celując w niego palcem. I ona dalej żartowała, mimo to czasem bała się, na co mogą natknąć się w opuszczonym mieszkaniu po Calebie i na ile mogłoby to wpłynąć na jej postrzeganie zmarłego brata. Większość pamiątek została wyniesiona niedługo po jego śmierci, nikt jednak nie miał wtedy głowy do dokładnego przeszukiwania wszystkich kątów, zakamarków, szuflad i pudełek. Była niemalże pewna, że w składziku znajdzie jakieś przeterminowane przetwory, zaś w salonie – bilet na mecz Quidditcha sprzed pięciu lat.
Z tego, że innym trudno było przejrzeć sprawiane przez nią pozory, nie zdawała sobie sprawy. Najwidoczniej jednak przesiąkła pracą na tyle, że pewnych odruchów nie mogła się pozbyć – już na zawsze miały jej przypominać, do czego była szkolona, co jej odebrano. – Naprawdę? – zainteresowała się żywo, szukając wzrokiem spojrzenia rozmówcy. Żartował, mówił prawdę? Zbyt wiele czasu minęło, odkąd przebywali w swoim towarzystwie na co dzień; jej umiejętność bezbłędnego rozpoznawania kpiny Kaia zakurzyła się. Wyglądało jednak na to, że był poważny, przynajmniej za fasadą zamyślenia i zaczepności. – Czy możesz tam tak po prostu zabierać kogo chcesz…? Tak czy inaczej, bardzo chętnie. W ten sposób mogłabym zrobić wiele szybkich szkiców, którymi później posiłkowałabym się przy tworzeniu większego rysunku... – Uśmiechnęła się szczerze, naprawdę ciesząc się jego szczęściem. Wiedziała, że dusiłby się, gdyby musiał znaleźć jakąś inną, mniej związaną ze swą pasją, pracę, byle tylko zarobić na utrzymanie. – I spóźnione gratulacje. Nie powinniśmy tego jakoś uczcić? – mruknęła jeszcze, wracając w stronę stołu. Może lista zakupów powiększy się o flaszkę Ognistej.
Obserwowała go z uwagą, nie chciała przy tym, by poczuł się osaczony czy przesłuchiwany. Martwiła się, lecz kłótnia o Nokturn z pewnością nie miałaby im teraz pomóc. Odzyskiwał listy kontaktów – oznaczało to tyle, że już kiedyś miał z nim do czynienia, jedynie odświeżał relację. Wspaniale. Nie skomentowała tego nawet słowem, samej wznosząc wyszczerbiony kubek do ust, biorąc pierwszy łyk gorącej jeszcze herbaty. Pokiwała głową, myślami przelotnie wracając do rozmowy, którą odbyła z Wrońskim, w trakcie której obiecał jej pomóc. I wymusił na niej obietnicę, że nie zapuści się tam sama. – Musisz mi chyba kiedyś opowiedzieć o tych fajnych lordach – burknęła sceptycznie, znów ostrożnie sięgając w kierunku kociaka, delikatnie mierzwiąc jego futerko. Zanim jeszcze weźmie się za obiad, powinna zająć się kąpielą Rolanda. – Powinno – zawtórowała mu, gdy zauważyła wyraz twarzy brata, uśmiech sam spełzł jej z twarzy. Wypowiedź była wystarczająco niejednoznaczna, by znów zmącić myśli, wywołać bolesne westchnięcie.
Przez chwilę skrobała coś na znalezionym kawałku pergaminu, gwałtownie przewracając kolejne strony książki kucharskiej. To zbyt skomplikowane, to zbyt pracochłonne – w końcu jednak znalazła przepis na potrawkę, którą powinna być w stanie ugotować bez podpalania kuchni. Drgnęła lekko, gdy dłoń brata przeniosła się z Rolanda na czubek jej głowy. – Uważaj na siebie – mruknęła jeszcze, wręczając mu listę zakupów, przez chwilę uparcie nie puszczając zapisanego skrawka papieru. Miał wrócić do niej w jednym kawałku… I pomóc z okiełznaniem nowego domownika.
| 2xzt
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
| 5 września
Minął już miesiąc, odkąd pozwolono jej zobaczyć Oazę na własne oczy – pojawienie się węża mackowego, potężnego i niezwykle groźnego stworzenia, zwiastowało tragedię, mimo to dali mu radę, a po zabezpieczeniu wybrzeża kontynuowali zabawę. Nieoczekiwana namiastka normalności, wytchnienia od ciągłych zmartwień. Jedno z nielicznych dobrych wspomnień z ostatnich miesięcy. Łudziła się, że powoli zakradająca się do serca, rozganiająca mroki ulga zagości na dłużej. Wtedy jednak w ręce wpadło jej najnowsze wydanie Walczącego Maga, przeczytała o publicznej egzekucji, odrażające, w oczy rzuciło się nazwisko Justine. Bombarda Maxima? Przetransportowano do więzienia, gdzie będzie oczekiwać sprawiedliwego procesu…? Nie mogła w to uwierzyć. To tylko propaganda, kłamstwa, które miałyby złamać ich ducha, umocnić wizerunek Ministerstwa w oczach niezdecydowanych. Lecz kiedy potwierdziła te doniesienia z zaufanym źródłem, dalsze wypieranie prawdy straciło sens.
Nie wiedziała, co powinna ze sobą zrobić. Chciałaby pomóc, pomóc im wszystkim – lecz czy miała jak? Czy istniała jakakolwiek szansa na wyrwanie jej ze szponów wroga? Sama na pewno nie mogła niczego zdziałać, czekała więc na znak, sygnał. Snuła się z kąta w kąt, nie potrafiąc znaleźć dla siebie miejsca. A im więcej czasu mijało, tym silniejsze odczuwała wyrzuty sumienia – nie tylko względem uwięzionej w Azkabanie Gwardzistki, ale i brata. Przetrzymał zamknięcie w areszcie, wrócił do niej, ona zaś raczyła go niedopowiedzeniami, trzymała na bezpieczny dystans. Lecz przecież o niektórych rzeczach nie mogła mu powiedzieć, również dla jego dobra. O innych chyba oboje nie wiedzieli, jak powinni rozmawiać. Szerokim łukiem omijali temat Caleba, tego, co się z nim stało – jak długo mieli trwać w zawieszeniu? Bała się, że straci i jego, że znów zostanie sama; mimowolnie zaczęła wracać myślami do dawnych czasów, a w jej głowie pojawił się pomysł na zaangażowanie Kaia w coś, czym mogliby się zająć razem. Na grę w karty. I picie alkoholu. Pić zawsze lepiej, a przynajmniej przyzwoiciej, było w towarzystwie.
- Masz może jakieś plany na wieczór? Czy tym razem zostajesz w domu? – zapytała cicho, opierając się ramieniem o obłażącą z farby ścianę, ostrożnie zaglądając do zajmowanego przez niego pokoju. Czy raczej namiastki pokoju; poświęcił się, oddając jej sypialnię zamykaną na klucz, zapewniającą prywatność – i nie mogłaby mu być za to bardziej wdzięczna, nie wyobrażała sobie wypłakiwania oczu w poduszkę, czym ostatnio często się zajmowała, w otwartym na kuchnię saloniku. Uniosła wyżej brwi, próbując podchwycić przy tym wzrok brata, wybadać, w jakim jest nastroju. Wtedy też wyjęła zza pleców zamkniętą jeszcze butelkę z Ognistą, potrząsnęła nią zachęcająco. – Myślałam, że moglibyśmy w coś zagrać. Gdzieś tu powinny być karty – dodała, przelotnie spoglądając w dół, na ocierającego się o nogę Rolanda; rósł jak na drożdżach, rozpieszczone, inteligentne i jakże uparte kocisko. Nie wyobrażała już sobie powrotów do pustego mieszkania, spania bez bliskiej – i niekiedy natrętnej – obecności kuguchara. Zaraz jednak zogniskowała spojrzenie na sylwetce rozmówcy, starając się przy tym sprawiać wrażenie spokojnej, normalnej. Takiej jaką zapewne chciał ją widzieć. – U ciebie nie mamy się jak z tym rozłożyć, ale posprzątałam kuchnię, zrobiłam też coś do jedzenia… – urwała; pewnie słyszał, czuł, że pracowała nad czymś nieco bardziej skomplikowanym niż kanapki. Wszystko, byle tylko nie dać sobie czasu na myślenie. Na rozpacz. Nie odmawiaj mi, Kai.[bylobrzydkobedzieladnie]
Minął już miesiąc, odkąd pozwolono jej zobaczyć Oazę na własne oczy – pojawienie się węża mackowego, potężnego i niezwykle groźnego stworzenia, zwiastowało tragedię, mimo to dali mu radę, a po zabezpieczeniu wybrzeża kontynuowali zabawę. Nieoczekiwana namiastka normalności, wytchnienia od ciągłych zmartwień. Jedno z nielicznych dobrych wspomnień z ostatnich miesięcy. Łudziła się, że powoli zakradająca się do serca, rozganiająca mroki ulga zagości na dłużej. Wtedy jednak w ręce wpadło jej najnowsze wydanie Walczącego Maga, przeczytała o publicznej egzekucji, odrażające, w oczy rzuciło się nazwisko Justine. Bombarda Maxima? Przetransportowano do więzienia, gdzie będzie oczekiwać sprawiedliwego procesu…? Nie mogła w to uwierzyć. To tylko propaganda, kłamstwa, które miałyby złamać ich ducha, umocnić wizerunek Ministerstwa w oczach niezdecydowanych. Lecz kiedy potwierdziła te doniesienia z zaufanym źródłem, dalsze wypieranie prawdy straciło sens.
Nie wiedziała, co powinna ze sobą zrobić. Chciałaby pomóc, pomóc im wszystkim – lecz czy miała jak? Czy istniała jakakolwiek szansa na wyrwanie jej ze szponów wroga? Sama na pewno nie mogła niczego zdziałać, czekała więc na znak, sygnał. Snuła się z kąta w kąt, nie potrafiąc znaleźć dla siebie miejsca. A im więcej czasu mijało, tym silniejsze odczuwała wyrzuty sumienia – nie tylko względem uwięzionej w Azkabanie Gwardzistki, ale i brata. Przetrzymał zamknięcie w areszcie, wrócił do niej, ona zaś raczyła go niedopowiedzeniami, trzymała na bezpieczny dystans. Lecz przecież o niektórych rzeczach nie mogła mu powiedzieć, również dla jego dobra. O innych chyba oboje nie wiedzieli, jak powinni rozmawiać. Szerokim łukiem omijali temat Caleba, tego, co się z nim stało – jak długo mieli trwać w zawieszeniu? Bała się, że straci i jego, że znów zostanie sama; mimowolnie zaczęła wracać myślami do dawnych czasów, a w jej głowie pojawił się pomysł na zaangażowanie Kaia w coś, czym mogliby się zająć razem. Na grę w karty. I picie alkoholu. Pić zawsze lepiej, a przynajmniej przyzwoiciej, było w towarzystwie.
- Masz może jakieś plany na wieczór? Czy tym razem zostajesz w domu? – zapytała cicho, opierając się ramieniem o obłażącą z farby ścianę, ostrożnie zaglądając do zajmowanego przez niego pokoju. Czy raczej namiastki pokoju; poświęcił się, oddając jej sypialnię zamykaną na klucz, zapewniającą prywatność – i nie mogłaby mu być za to bardziej wdzięczna, nie wyobrażała sobie wypłakiwania oczu w poduszkę, czym ostatnio często się zajmowała, w otwartym na kuchnię saloniku. Uniosła wyżej brwi, próbując podchwycić przy tym wzrok brata, wybadać, w jakim jest nastroju. Wtedy też wyjęła zza pleców zamkniętą jeszcze butelkę z Ognistą, potrząsnęła nią zachęcająco. – Myślałam, że moglibyśmy w coś zagrać. Gdzieś tu powinny być karty – dodała, przelotnie spoglądając w dół, na ocierającego się o nogę Rolanda; rósł jak na drożdżach, rozpieszczone, inteligentne i jakże uparte kocisko. Nie wyobrażała już sobie powrotów do pustego mieszkania, spania bez bliskiej – i niekiedy natrętnej – obecności kuguchara. Zaraz jednak zogniskowała spojrzenie na sylwetce rozmówcy, starając się przy tym sprawiać wrażenie spokojnej, normalnej. Takiej jaką zapewne chciał ją widzieć. – U ciebie nie mamy się jak z tym rozłożyć, ale posprzątałam kuchnię, zrobiłam też coś do jedzenia… – urwała; pewnie słyszał, czuł, że pracowała nad czymś nieco bardziej skomplikowanym niż kanapki. Wszystko, byle tylko nie dać sobie czasu na myślenie. Na rozpacz. Nie odmawiaj mi, Kai.[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Maeve Clearwater dnia 03.12.20 14:45, w całości zmieniany 1 raz
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Przespał większość popołudnia. Wrócił z kolejnego zlecenia nad ranem, jeszcze przez większość dnia starając się ogarnąć zawartość powiększonej sakwy. W końcu pozostawił częściowo tylko posegregowane składniki w kufrze pod oknem. na wierzch rzucił jeden z notatników, wykreślając kilka kolejnych pozycji. Do zakończenia powierzonego mu zadania, brakowało jeszcze kilku. Szczęśliwie miał czas, ale noc spędzona na poszukiwaniach jednej konkretnej i to bardzo żywotnej ingrediencji, wyczerpała zasoby cierpliwości. Był zmęczony, ale zmęczeniem, które kładło się przyjemnym milczeniem na zbyt poważnych myślach. Te, nieustannie krył za uśmiechem, niezależnie od tego, czy ktoś widział w tym tylko maskę, objaw beztroskiej ignorancji, czy czegoś innego. Miał swoje powody.
Zbudził go głód. A ten, powodowany wołającą go wonią z kuchni. Maeve musiała coś działać i z niepisaną ulgą przywitał fakt, że siostra coraz bardziej umiejętnie dbała, by w malutkim mieszkaniu znalazło się coś ciepłego do zjedzenia. Był jej za to wdzięczny i w cichym postanowieniu, wyciągał kolejne zlecenia, byle to ciepło, nie umknęło.
Bywały dni, a może wieczory, kiedy budził się na posłaniu z niejasnym przeczuciem, że coś jest nie tak. Nasłuchiwał cichego łkania, ale gdy tylko wąskie łóżko skrzypnęło pod jego ciężarem, wszystko inne cichło. Zdążył nawet czasem stanąć przed wejściem do siostrzanej sypialni, z ręką uniesioną przy drzwiach, by ostatecznie, w milczeniu oprzeć czoło o chłodne drewno framugi. Długo wtedy nie spał, starając się dosłyszeć cokolwiek, ale w końcu witał go niespokojny sen. Czuł się winny. Winny własnego milczenia i jej łez. I wiercącego przekonania, że gdyby był z nimi Caleb - wszystko wyglądałoby inaczej. Starszy brat zawsze wiedział co, jak i kiedy zrobić. A on miał problem z zadbaniem o własną siostrę, coraz mocniej zanurzając winę w ilości przyjmowanej pracy. Nie chciał jej stracić, tym bardziej, że dopiero zaczął ją odzyskiwać.
Wciąż zaspany, w zmiętym ubraniu, boso, sięgnął po rzucony wcześniej notatnik, ale całkiem czujnie przyglądał się poczynaniom czarownicy. Nie tylko z troski - jeśli miał być szczery. Był też głodny, ale testował cierpliwość, dlatego na padające pytanie, odłożył przekładane kartki na kolano, pozwalając by jedna, najbardziej zabazgrana, spłynęła na chłodną podłogę. Uniósł spojrzenie, przecierając skroń wolną dłonią - Tylko w teorii, ale mogą ulec zmianie - odpowiedział równie cicho, unosząc mimowolnie kącik ust, chociaż w uśmiechu brakowało większej radości. Jeśli nie pracował, zdarzało mu się wybyć na wieczór. Doki wciąż oferowały kilka atrakcji, które pomagały mu pozbyć się nagromadzonych emocji. Od czasu do czasu, testował też podwieszony na sufitowej krokwi worek, który służył mu do porachunków z wyimaginowanymi wrogami - mniej lub bardziej znanymi. Po wydarzeniach z końca czerwca, starał się mimo wszystko, unikać częstych wizyt w centrum Londynu - Hm... widzę jesteś przygotowana z arsenałem ciężkich argumentów w razie odmowy - uśmiechnął się szerzej, przeganiając cienie bardziej niespokojnych myśli. I on podążył wzrokiem za futrzastą już nie tak chudą i małą kocią kulkę. Kiwnął powoli głową, czując, jak ciemne pasma włosów rozsypują się na ramiona. Sięgnął za siebie, wyciągając spod zmiętego koca rzemyk, którym wcześniej splatał włosy. Ostatecznie zrezygnował, rzucając tasiemkę na wierzch kufra - Wiem, ładnie pachnie - skrzyżował własne źrenice z tymi, należącymi do siostry, tak podobnymi do jego. Odetchnął nieco głębiej, rozluźniając się i stając do pionu. Czuł gdzieś "w powietrzu" niewypowiedziana prośbę, której nie chciał zaprzeczać - Nie wykorzystuj tego za często, ale ciężko ci odmawiać - wciąż boso, ruszył najpierw w stronę siostry - Umiesz ty w ogóle grać? - uniósł brwi z powątpiewaniem, chociaż w jasnych oczach wracała dawna, znajoma iskra rozbawienia - ...i pić? - dodał, mijając sylwetkę czarownicy i przesuwając dłonią po czubku jej ciemnowłosej głowy.
Zbudził go głód. A ten, powodowany wołającą go wonią z kuchni. Maeve musiała coś działać i z niepisaną ulgą przywitał fakt, że siostra coraz bardziej umiejętnie dbała, by w malutkim mieszkaniu znalazło się coś ciepłego do zjedzenia. Był jej za to wdzięczny i w cichym postanowieniu, wyciągał kolejne zlecenia, byle to ciepło, nie umknęło.
Bywały dni, a może wieczory, kiedy budził się na posłaniu z niejasnym przeczuciem, że coś jest nie tak. Nasłuchiwał cichego łkania, ale gdy tylko wąskie łóżko skrzypnęło pod jego ciężarem, wszystko inne cichło. Zdążył nawet czasem stanąć przed wejściem do siostrzanej sypialni, z ręką uniesioną przy drzwiach, by ostatecznie, w milczeniu oprzeć czoło o chłodne drewno framugi. Długo wtedy nie spał, starając się dosłyszeć cokolwiek, ale w końcu witał go niespokojny sen. Czuł się winny. Winny własnego milczenia i jej łez. I wiercącego przekonania, że gdyby był z nimi Caleb - wszystko wyglądałoby inaczej. Starszy brat zawsze wiedział co, jak i kiedy zrobić. A on miał problem z zadbaniem o własną siostrę, coraz mocniej zanurzając winę w ilości przyjmowanej pracy. Nie chciał jej stracić, tym bardziej, że dopiero zaczął ją odzyskiwać.
Wciąż zaspany, w zmiętym ubraniu, boso, sięgnął po rzucony wcześniej notatnik, ale całkiem czujnie przyglądał się poczynaniom czarownicy. Nie tylko z troski - jeśli miał być szczery. Był też głodny, ale testował cierpliwość, dlatego na padające pytanie, odłożył przekładane kartki na kolano, pozwalając by jedna, najbardziej zabazgrana, spłynęła na chłodną podłogę. Uniósł spojrzenie, przecierając skroń wolną dłonią - Tylko w teorii, ale mogą ulec zmianie - odpowiedział równie cicho, unosząc mimowolnie kącik ust, chociaż w uśmiechu brakowało większej radości. Jeśli nie pracował, zdarzało mu się wybyć na wieczór. Doki wciąż oferowały kilka atrakcji, które pomagały mu pozbyć się nagromadzonych emocji. Od czasu do czasu, testował też podwieszony na sufitowej krokwi worek, który służył mu do porachunków z wyimaginowanymi wrogami - mniej lub bardziej znanymi. Po wydarzeniach z końca czerwca, starał się mimo wszystko, unikać częstych wizyt w centrum Londynu - Hm... widzę jesteś przygotowana z arsenałem ciężkich argumentów w razie odmowy - uśmiechnął się szerzej, przeganiając cienie bardziej niespokojnych myśli. I on podążył wzrokiem za futrzastą już nie tak chudą i małą kocią kulkę. Kiwnął powoli głową, czując, jak ciemne pasma włosów rozsypują się na ramiona. Sięgnął za siebie, wyciągając spod zmiętego koca rzemyk, którym wcześniej splatał włosy. Ostatecznie zrezygnował, rzucając tasiemkę na wierzch kufra - Wiem, ładnie pachnie - skrzyżował własne źrenice z tymi, należącymi do siostry, tak podobnymi do jego. Odetchnął nieco głębiej, rozluźniając się i stając do pionu. Czuł gdzieś "w powietrzu" niewypowiedziana prośbę, której nie chciał zaprzeczać - Nie wykorzystuj tego za często, ale ciężko ci odmawiać - wciąż boso, ruszył najpierw w stronę siostry - Umiesz ty w ogóle grać? - uniósł brwi z powątpiewaniem, chociaż w jasnych oczach wracała dawna, znajoma iskra rozbawienia - ...i pić? - dodał, mijając sylwetkę czarownicy i przesuwając dłonią po czubku jej ciemnowłosej głowy.
Kai Clearwater
Zawód : Łowca ingrediencji, podróżnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W trakcie przygotowań do wieczoru starała się zachowywać możliwie jak najciszej; wszak przebudziła się nad ranem, znów męczona koszmarami, i słyszała, że Kai wrócił do domu dopiero bladym świtem. Wiedziała, że będzie musiał odespać taką wyprawę. Czy tego chciała, czy nie, podobne sytuacje nie należały do wyjątków. Rozmijali się, próbując zapanować nad nową, malującą się w ciemnych barwach rzeczywistością. Ciągle był czymś zajęty, jeśli nie pracą, zdobywaniem kolejnych ingrediencji, odnawianiem kontaktów, to wybywaniem… gdzieś. Domyślała się jedynie, że może odwiedzał jakieś przyjaciółki, a może widywał się z kolegami z dawnych lat. Chyba jednak wolałaby tę drugą opcję, tak dla spokoju własnego ducha. Mając to wszystko w pamięci, tym bardziej zależało jej, by wykazać się inicjatywą i spędzić ten czas razem. Pokazać bratu, że pamięta i rozumie, nawet jeśli nie potrafi ubrać tego w słowa. Zdawała sobie również sprawę ze swojej części winy, choć tę – zapewne z powodu wyrzutów sumienia – niekiedy umniejszała. Albo raczej próbowała. Trudno było bowiem kłócić się z faktami; i ona próbowała zarobić, wciąż pomagając uchodzącym z Londynu czy potrzebującym zabezpieczeń czarodziejom, nie zaprzestała poszukiwań zabójcy Caleba, do tego Zakon Feniksa pochłaniał coraz więcej uwagi. Chciała go lepiej zrozumieć, poczuć, że znów do czegoś przynależy. Chciała pomóc.
- Wyspałeś się? – dodała ostrożnie, wodząc wzrokiem po wygniecionym ubraniu brata; miała nadzieję, że nie obudziła go swym nagłym wtargnięciem. Z drugiej strony, było już późno. Najwyższa pora, żeby zebrać się z łóżka. Zauważyła tajemniczy notatnik, dostrzegła również lądującą na podłodze kartkę, nie śmiała jednak po nią sięgnąć. – I w takim razie jakie masz… miałeś plany? – Zmarszczyła przy tym brwi, nie chcąc brzmieć na wścibską, lecz przecież nie robiła nic złego. Była jego siostrą, mogła, powinna, się interesować tym, gdzie i na jak długo znika. Wolną dłonią odgarnęła wymykający się zza ucha kosmyk włosów, przez krótką chwilę ignorując pomiaukującego głośno, jak gdyby on również brał udział w rozmowie, kuguchara. Nie wytrzymała tak długo. – Oczywiście, że jestem przygotowana, dobrze to sobie przemyślałam. Możesz ją ode mnie wziąć? – zapytała, wyciągając w stronę Kaia butelkę, a kiedy już zwolniła w ten sposób dłonie, pochyliła się, by ująć w nie Rolanda. Zanurzyła buzię w futerku kociaka, z nietypowym dla niej, zawadiackim uśmiechem spoglądając na czuprynę brata. – Ktoś tu powinien się uczesać – mruknęła, trudno było jednak powiedzieć, czy kierowała swe słowa do trzymanego w ramionach pupila, czy do powoli zbierającego się z posłania towarzysza. Wciąż opierała się na ścianę, oczekując jednoznacznej odpowiedzi, zgody lub odmowy, i w końcu ją otrzymała. – Doprawdy? Nikt mi tak jeszcze nie powiedział. Muszę to sobie zapamiętać – odpowiedziała radośnie, zbyt radośnie, z pewną dozą powątpiewania, nie do końca wierząc w ten komplement. Szybko jednak spoważniała w reakcji na kolejne słowa rozmówcy. Przechyliła lekko głowę, mechanicznie głaszcząc domagającego się pieszczot kota, przez jej twarz przemknął cień. Nie chciała teraz myśleć o tych wszystkich samotnych wieczorach, podczas których sięgała po alkohol, byle tylko zapomnieć, zmusić ciało do zapadnięcia w sen – choćby i płytki, urywany, nieprzynoszący oczekiwanej ulgi. O tym wiedzieć nie mógł. Lecz przecież o wyprawach w teren, o uczeniu się kolejnych ról i powolnym przejmowaniu ich cech również. Co w takim razie o niej myślał? Jak wyobrażał sobie ostatnich kilka lat życia? – Nie jestem już małą dziewczynką, Kai – przypomniała kąśliwie, przelotnie podchwytując jego iskrzące rozbawieniem spojrzenie, po czym wskazała głową na kuchnię, nie mieli czasu do stracenia. Może i była niepozorna, drobna, to jeszcze niczego nie przesądzało. – I radziłabym ci nie lekceważyć przeciwnika – dodała bez większych emocji, jak gdyby nigdy nic, wychodząc już z jego sypialni, wracając w kierunku opróżnionego na tę okazję stołu. Od maja uporała się z uporządkowaniem pomieszczenia, rozpakowaniem wszelkich pudeł i przejrzeniem skrzypiących, zaniedbanych szafek w poszukiwaniu pozostałości po poprzednim właścicielu. Po Calebie. A każdy przypalony garnek, nadtłuczony kubek i wymięty bilet na mecz Quidditcha przypominał o dawnych czasach, o ziejącej pustką dziurze w sercu, która pozostanie z nią na zawsze. Po co poszedłeś na Nokturn? Heroicznym wysiłkiem doprowadziła kuchnię do stanu używalności, wszelkie pamiątki po zmarłym zbierając w jednym miejscu. Może potrzebowała tego. Choćby pozornego zamknięcia poprzedniego rozdziału. – Nałożysz sobie? – odezwała się po chwil mając na myśli potrawkę, którą niedawno skończyła gotować. Sama powoli odstawiła pomiaukującego z wyrzutem Rolanda na jedną z szafek, szukając czystych szkieł, w których mogliby się napić. A kiedy już je odnalazła, z roztargnieniem przeniosła je na stół, po czym przygryzła w zamyśleniu wargę i bezzwłocznie ruszyła dalej, na poszukiwania wspomnianych kart. Wróciła niewiele później, trzymając w dłoniach wysłużoną, powycieraną w wielu miejscach talię, która najpewniej wiernie służyła ich starszemu bratu przez wiele długich lat. – W co chciałbyś zagrać? I o co? – Zapytała cicho, zajmując miejsce na krześle, z miną niewiniątka zaczynając tasowanie. Może i nie była specjalistką, lecz podczas swych wypraw do portu nauczyła się tego i owego, czy to w praktyce, czy to przez dokładną obserwację innych graczy.
- Wyspałeś się? – dodała ostrożnie, wodząc wzrokiem po wygniecionym ubraniu brata; miała nadzieję, że nie obudziła go swym nagłym wtargnięciem. Z drugiej strony, było już późno. Najwyższa pora, żeby zebrać się z łóżka. Zauważyła tajemniczy notatnik, dostrzegła również lądującą na podłodze kartkę, nie śmiała jednak po nią sięgnąć. – I w takim razie jakie masz… miałeś plany? – Zmarszczyła przy tym brwi, nie chcąc brzmieć na wścibską, lecz przecież nie robiła nic złego. Była jego siostrą, mogła, powinna, się interesować tym, gdzie i na jak długo znika. Wolną dłonią odgarnęła wymykający się zza ucha kosmyk włosów, przez krótką chwilę ignorując pomiaukującego głośno, jak gdyby on również brał udział w rozmowie, kuguchara. Nie wytrzymała tak długo. – Oczywiście, że jestem przygotowana, dobrze to sobie przemyślałam. Możesz ją ode mnie wziąć? – zapytała, wyciągając w stronę Kaia butelkę, a kiedy już zwolniła w ten sposób dłonie, pochyliła się, by ująć w nie Rolanda. Zanurzyła buzię w futerku kociaka, z nietypowym dla niej, zawadiackim uśmiechem spoglądając na czuprynę brata. – Ktoś tu powinien się uczesać – mruknęła, trudno było jednak powiedzieć, czy kierowała swe słowa do trzymanego w ramionach pupila, czy do powoli zbierającego się z posłania towarzysza. Wciąż opierała się na ścianę, oczekując jednoznacznej odpowiedzi, zgody lub odmowy, i w końcu ją otrzymała. – Doprawdy? Nikt mi tak jeszcze nie powiedział. Muszę to sobie zapamiętać – odpowiedziała radośnie, zbyt radośnie, z pewną dozą powątpiewania, nie do końca wierząc w ten komplement. Szybko jednak spoważniała w reakcji na kolejne słowa rozmówcy. Przechyliła lekko głowę, mechanicznie głaszcząc domagającego się pieszczot kota, przez jej twarz przemknął cień. Nie chciała teraz myśleć o tych wszystkich samotnych wieczorach, podczas których sięgała po alkohol, byle tylko zapomnieć, zmusić ciało do zapadnięcia w sen – choćby i płytki, urywany, nieprzynoszący oczekiwanej ulgi. O tym wiedzieć nie mógł. Lecz przecież o wyprawach w teren, o uczeniu się kolejnych ról i powolnym przejmowaniu ich cech również. Co w takim razie o niej myślał? Jak wyobrażał sobie ostatnich kilka lat życia? – Nie jestem już małą dziewczynką, Kai – przypomniała kąśliwie, przelotnie podchwytując jego iskrzące rozbawieniem spojrzenie, po czym wskazała głową na kuchnię, nie mieli czasu do stracenia. Może i była niepozorna, drobna, to jeszcze niczego nie przesądzało. – I radziłabym ci nie lekceważyć przeciwnika – dodała bez większych emocji, jak gdyby nigdy nic, wychodząc już z jego sypialni, wracając w kierunku opróżnionego na tę okazję stołu. Od maja uporała się z uporządkowaniem pomieszczenia, rozpakowaniem wszelkich pudeł i przejrzeniem skrzypiących, zaniedbanych szafek w poszukiwaniu pozostałości po poprzednim właścicielu. Po Calebie. A każdy przypalony garnek, nadtłuczony kubek i wymięty bilet na mecz Quidditcha przypominał o dawnych czasach, o ziejącej pustką dziurze w sercu, która pozostanie z nią na zawsze. Po co poszedłeś na Nokturn? Heroicznym wysiłkiem doprowadziła kuchnię do stanu używalności, wszelkie pamiątki po zmarłym zbierając w jednym miejscu. Może potrzebowała tego. Choćby pozornego zamknięcia poprzedniego rozdziału. – Nałożysz sobie? – odezwała się po chwil mając na myśli potrawkę, którą niedawno skończyła gotować. Sama powoli odstawiła pomiaukującego z wyrzutem Rolanda na jedną z szafek, szukając czystych szkieł, w których mogliby się napić. A kiedy już je odnalazła, z roztargnieniem przeniosła je na stół, po czym przygryzła w zamyśleniu wargę i bezzwłocznie ruszyła dalej, na poszukiwania wspomnianych kart. Wróciła niewiele później, trzymając w dłoniach wysłużoną, powycieraną w wielu miejscach talię, która najpewniej wiernie służyła ich starszemu bratu przez wiele długich lat. – W co chciałbyś zagrać? I o co? – Zapytała cicho, zajmując miejsce na krześle, z miną niewiniątka zaczynając tasowanie. Może i nie była specjalistką, lecz podczas swych wypraw do portu nauczyła się tego i owego, czy to w praktyce, czy to przez dokładną obserwację innych graczy.
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Przetarł zaspane oczy, przeganiając resztki snu, który przybił go zmęczeniem do łóżka. Wyprostował ramiona, rozciągając zastałe mięśnie. Skrzywił lekko brew, czując wilgoć na plecach. Musiał zmienić przynajmniej koszulę. I jeśli kiedyś, nie przejmował się aż tak podobnymi zabiegami - od razu - tak mieszkając z siostrą, nie chciał narażać na niepotrzebne niedogodności. Powinien był zdjąć ją jeszcze przed snem, ale zastał ją na wpół rozpiętą, prawdopodobnie rezygnując gdzieś w trakcie zasypiania. Poprawił jej brzegi, starając się rozciągnąć zmęty materiał. Bez odpowiedniego skutku - Mniej więcej - mruknął bardziej, koncentrując się na obecności siostry nieco bardziej. Był wdzięczny, że nie był budzony do tej pory. I, że witała go intensywna woń szykowanego posiłku.
Miał świadomość, że zbyt często mijali się w mieszkaniu. Musiał tylko przyznać sam przed sobą, że nie tylko za jego przyczyną. Chociaż często próbował wierzyć, że Maeve częściej znajdowała schronienie w mieszkaniu, to byłby autentycznym ignorantem, by nie wiedzieć, że ktoś taki jak ona, nie usiedzi w miejscu długo. Nie tylko dlatego, że pamiętał czym się trudniła do tej pory, ale i z samego faktu bycia Clearwaterem. A z tym kłócić się nigdy nie miał zamiaru. Działanie mieli we krwi. W różnej formie jego wykonania. Bywały więc i dni, czasem noce, gdy nie zastawał jej w pokoju. Ba. Zdarzały się momenty, gdy z niejasnych przyczyn wychodził, starając się podążyć za jej sylwetką, która jednak szybko znikała mu z oczu. I jeśli wiedziała o jego próbach - nigdy nie dała po sobie poznać tej wiedzy. A on - znowu nie tłumaczył się. I prawdopodobnie, każde wiedziało dlaczego drugie - działało tak, a nie inaczej. Czy któreś głośno miało się przyznać, że na swój własny sposób, się martwiło?
Jakoś z roztargnieniem, przydeptał lądująca obok stopy kartkę. Nie dlatego, by ją zatrzymać, a dla zakrycia zawartości. Niekoniecznie ważnej. I niekoniecznie związanej z pracą. Adresy - Spotkanie... ze znajomym - zawyrokował szybko, nie czując się na siłach na wymyślone tłumaczenia. Miał wpaść do jednego ze znajomych mu lokali i popytać. O Caleba. Wiedział już nawet u kogo miał szukać informacji - Pokręcił jednak głową - nic ważnego - jeszcze - dodał z przepraszającym uśmiechem, szybko skupiając się na dalszej wypowiedzi czarownicy. I na czynności, którą wykonała. Nie spodziewał się, żeby łatwo uwierzyła w jego słowa. Częściej jednak mógł być posądzany o inne "rozrywki", niż plany, które aktualnie chodziły mu po głowie. I wolał, by chwilowo tak pozostało.
- Skoro nalegasz - zaśmiał się, przechwytując ciężar butelki i odnosząc się do ostatniej części zdania. Przytknął brzeg naczynie do ramienia, odwracając się przez ramię - ...co sobie przemyślałaś? - szurnął stopą o podłogę, jakby sprawdzał, czy przypadkiem nie załamie się pod jego ciężarem. Tylko jednak skrzypniecie, znajome, przypominało o lekkim załamaniu. I to znał. Tak jak jego historię - Doprawdy? Mi już nic nie zaszkodzi. Nie wiem jak jemu - kiwnął brodą, wskazując na futrzaste stworzenie w dłoniach siostry - Zapamiętaj - zapewne nie powiem tego zbyt szybko, znowu. Spoważniał, chociaż moment był tak krótki, ze tylko bystre oko byłej strażniczki, mogło wyłapać zmianę. Zresztą, znała go. lepiej niż ktokolwiek. Nawet, jeśli czas przykrył wiele z tej znajomości.
Było coś w spojrzeniu, w sposobie w jaki na niego patrzyła, że niemal potrafił błąkającą się, niewypowiedzianą gdzieś myśl. A może przekaz, który odpowiadał na jego pytanie inaczej, niż płynące między ustami wyrazy - Nie jesteś - potwierdził, ruszając w stronę stołu, na który odstawił butelkę, a potem obracając się w stronę blatu kuchni - Czasem o tym zapominam - odezwał się ciszej, nachylając się nad garnkiem i jego - jeszcze - przykrytą zawartością. Zmrużył oczy z przyjemnością, gdy woń posiłku wywołała dobrze słyszalne burczenie - Z przyjemnością... ty nie jesz? - zerknął przez ramię na czarownicę, która już stawiała szkła na stole. Sam odnalazł talerze, chociaż zrezygnował, by wysunąć z półki nieco głębszą, glinianą jeszcze miskę, uznając w niej godne potrawki naczynie. Nie żałował sobie, chociaż zawahał się przy końcu, strącając warstwy z pełnej chochli. Gruba pajda chleba miał zwieńczyć całość posiłku.
Usiadł na jednym z odsuniętych krzeseł - Jeśli mamy zamiar pić, to powinnaś też zjeść - skomentował, połykając kolejną warstwę pachnącego mięsiwem dzieła - A jeśli grać, to tym bardziej - szurnął łyżką na dnie naczynie, poprawiając ułomkiem ukruszonej skórki od chleba. Nie minęło dużo czasu, nim zawartość zniknęła - Sądząc po pytaniu, nawet mam wybór - najedzony, nieco bardziej czujnie przyjrzał się towarzyszce - A co znasz? - przechylił głowę, opierając - nieco zawadiacko - brodę o wierzch opartej o stół ręki. Zmrużył powieki, nieco wyzywająco - Oczko - zaproponował, wciąż nie odrywając spojrzenia od jasnych lic - I możesz wybrać " o co" zagramy - być może, prowokował, być może też sprawdzał, na ile z odebranych wrażeń, były prawdziwe.
Wciąż, z nieco podejrzliwym rozbawieniem, sięgnął po butelkę, przelotnie rozpoznając właściwą zawartość alkoholu. Nalał najpierw do jednej szklanki, potem zawahał się nad drugą - nie chcesz czymś popijać? - kobiety, które znał, częściej, wolały delikatniejsze smaki. A jeśli już sięgały po ognistą, zapijały zawartość słodszym napojem. Ostatecznie, wyrównał poziom obu szklanek - Pierwsza kolejka jest zawsze za coś - podsunął naczynie bliżej dłoni czarownicy, a sam, przesiadł się bliżej, zmuszając skrzypiący wysłużeniem mebel, do znoszenia jego ciężaru. Oparł łokieć o róg stołu, wciąż świdrując ślepiami swoją "małą" siostrzyczkę, która oto, chciała się z nim upić. Chyba. Jeśli porządnie zrozumiał intencję.
Miał świadomość, że zbyt często mijali się w mieszkaniu. Musiał tylko przyznać sam przed sobą, że nie tylko za jego przyczyną. Chociaż często próbował wierzyć, że Maeve częściej znajdowała schronienie w mieszkaniu, to byłby autentycznym ignorantem, by nie wiedzieć, że ktoś taki jak ona, nie usiedzi w miejscu długo. Nie tylko dlatego, że pamiętał czym się trudniła do tej pory, ale i z samego faktu bycia Clearwaterem. A z tym kłócić się nigdy nie miał zamiaru. Działanie mieli we krwi. W różnej formie jego wykonania. Bywały więc i dni, czasem noce, gdy nie zastawał jej w pokoju. Ba. Zdarzały się momenty, gdy z niejasnych przyczyn wychodził, starając się podążyć za jej sylwetką, która jednak szybko znikała mu z oczu. I jeśli wiedziała o jego próbach - nigdy nie dała po sobie poznać tej wiedzy. A on - znowu nie tłumaczył się. I prawdopodobnie, każde wiedziało dlaczego drugie - działało tak, a nie inaczej. Czy któreś głośno miało się przyznać, że na swój własny sposób, się martwiło?
Jakoś z roztargnieniem, przydeptał lądująca obok stopy kartkę. Nie dlatego, by ją zatrzymać, a dla zakrycia zawartości. Niekoniecznie ważnej. I niekoniecznie związanej z pracą. Adresy - Spotkanie... ze znajomym - zawyrokował szybko, nie czując się na siłach na wymyślone tłumaczenia. Miał wpaść do jednego ze znajomych mu lokali i popytać. O Caleba. Wiedział już nawet u kogo miał szukać informacji - Pokręcił jednak głową - nic ważnego - jeszcze - dodał z przepraszającym uśmiechem, szybko skupiając się na dalszej wypowiedzi czarownicy. I na czynności, którą wykonała. Nie spodziewał się, żeby łatwo uwierzyła w jego słowa. Częściej jednak mógł być posądzany o inne "rozrywki", niż plany, które aktualnie chodziły mu po głowie. I wolał, by chwilowo tak pozostało.
- Skoro nalegasz - zaśmiał się, przechwytując ciężar butelki i odnosząc się do ostatniej części zdania. Przytknął brzeg naczynie do ramienia, odwracając się przez ramię - ...co sobie przemyślałaś? - szurnął stopą o podłogę, jakby sprawdzał, czy przypadkiem nie załamie się pod jego ciężarem. Tylko jednak skrzypniecie, znajome, przypominało o lekkim załamaniu. I to znał. Tak jak jego historię - Doprawdy? Mi już nic nie zaszkodzi. Nie wiem jak jemu - kiwnął brodą, wskazując na futrzaste stworzenie w dłoniach siostry - Zapamiętaj - zapewne nie powiem tego zbyt szybko, znowu. Spoważniał, chociaż moment był tak krótki, ze tylko bystre oko byłej strażniczki, mogło wyłapać zmianę. Zresztą, znała go. lepiej niż ktokolwiek. Nawet, jeśli czas przykrył wiele z tej znajomości.
Było coś w spojrzeniu, w sposobie w jaki na niego patrzyła, że niemal potrafił błąkającą się, niewypowiedzianą gdzieś myśl. A może przekaz, który odpowiadał na jego pytanie inaczej, niż płynące między ustami wyrazy - Nie jesteś - potwierdził, ruszając w stronę stołu, na który odstawił butelkę, a potem obracając się w stronę blatu kuchni - Czasem o tym zapominam - odezwał się ciszej, nachylając się nad garnkiem i jego - jeszcze - przykrytą zawartością. Zmrużył oczy z przyjemnością, gdy woń posiłku wywołała dobrze słyszalne burczenie - Z przyjemnością... ty nie jesz? - zerknął przez ramię na czarownicę, która już stawiała szkła na stole. Sam odnalazł talerze, chociaż zrezygnował, by wysunąć z półki nieco głębszą, glinianą jeszcze miskę, uznając w niej godne potrawki naczynie. Nie żałował sobie, chociaż zawahał się przy końcu, strącając warstwy z pełnej chochli. Gruba pajda chleba miał zwieńczyć całość posiłku.
Usiadł na jednym z odsuniętych krzeseł - Jeśli mamy zamiar pić, to powinnaś też zjeść - skomentował, połykając kolejną warstwę pachnącego mięsiwem dzieła - A jeśli grać, to tym bardziej - szurnął łyżką na dnie naczynie, poprawiając ułomkiem ukruszonej skórki od chleba. Nie minęło dużo czasu, nim zawartość zniknęła - Sądząc po pytaniu, nawet mam wybór - najedzony, nieco bardziej czujnie przyjrzał się towarzyszce - A co znasz? - przechylił głowę, opierając - nieco zawadiacko - brodę o wierzch opartej o stół ręki. Zmrużył powieki, nieco wyzywająco - Oczko - zaproponował, wciąż nie odrywając spojrzenia od jasnych lic - I możesz wybrać " o co" zagramy - być może, prowokował, być może też sprawdzał, na ile z odebranych wrażeń, były prawdziwe.
Wciąż, z nieco podejrzliwym rozbawieniem, sięgnął po butelkę, przelotnie rozpoznając właściwą zawartość alkoholu. Nalał najpierw do jednej szklanki, potem zawahał się nad drugą - nie chcesz czymś popijać? - kobiety, które znał, częściej, wolały delikatniejsze smaki. A jeśli już sięgały po ognistą, zapijały zawartość słodszym napojem. Ostatecznie, wyrównał poziom obu szklanek - Pierwsza kolejka jest zawsze za coś - podsunął naczynie bliżej dłoni czarownicy, a sam, przesiadł się bliżej, zmuszając skrzypiący wysłużeniem mebel, do znoszenia jego ciężaru. Oparł łokieć o róg stołu, wciąż świdrując ślepiami swoją "małą" siostrzyczkę, która oto, chciała się z nim upić. Chyba. Jeśli porządnie zrozumiał intencję.
Kai Clearwater
Zawód : Łowca ingrediencji, podróżnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 1 z 2 • 1, 2
Kuchnia
Szybka odpowiedź