Kuchnia
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Kuchnia
Kawalerska kuchnia nie należy do najnowszych. Bielące się kiedyś ściany, aktualnie wyraźnie obdrapane ze śladami upływającego czasu. Ale znajdują się w niej wszystkie, podstawowe elementy wyposażenia z drewnianym stołem, kilkoma krzesłami i blatem tuż obok prowizorycznego paleniska na kuchnię i pieca, który ogrzewa mieszkanie.
Kilka, nieco chwiejnych w swej pozycji szafek mieści pod ścianami pozostałe przybory. Zdecydowanie widoczna, bardziej męska egzystencja z ususzonym gdzieś w w rogu kwiatkiem.
Tuż za ścianą pieca znajduje się otwarte pomieszczenie zwane tylko prowizorycznie salonem, który zajmuje Clearwater
Kilka, nieco chwiejnych w swej pozycji szafek mieści pod ścianami pozostałe przybory. Zdecydowanie widoczna, bardziej męska egzystencja z ususzonym gdzieś w w rogu kwiatkiem.
Tuż za ścianą pieca znajduje się otwarte pomieszczenie zwane tylko prowizorycznie salonem, który zajmuje Clearwater
Kai Clearwater
Zawód : Łowca ingrediencji, podróżnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Spotkanie ze znajomym, nic ważnego.
Nie wiedziała, czy powinna w to wierzyć, czy naprawdę planował na ten wieczór odnawianie zaniedbywanych przez swą nieobecność relacji, czy za lakoniczną wymówką kryło się coś więcej, coś, co powinno ją zmartwić. Lecz co innego mogło mu chodzić po tej kudłatej głowie? Londyn musiał już mu zbrzydnąć na dobre, do niego pewnie nie zamierzał się zbliżać – szczęście w nieszczęściu. Pozostawało jednak przynajmniej kilka innych scenariuszy, które mógł chcieć zrealizować, od podjęcia się kolejnego zlecenia po szukanie pocieszenia w ramionach jakiejś mniej lub bardziej znanej czarownicy, gubiła się już w jego sympatiach. Zmierzyła brata uważnym wzrokiem, nie chcąc dać po sobie poznać podejrzliwości, która pojawiła się wraz z oszczędną odpowiedzią, po czym skinęła lekko, na znak kapitulacji, głową; niech i tak będzie. Obdarzała go kredytem zaufania, próbując nie zamieniać się w ich nadopiekuńczą matkę. Nie traktować go jak obiektu obserwacji. – Przemyślałam sobie, jak nakłonić cię do pozostania w domu – rozwinęła, przelotnie podchwytując jego rozbawione spojrzenie, powierzając mu butelkę z Ognistą. Zaraz jednak spoważniał, na krótką chwilę zapominając o wyginaniu ust w zaczepnych uśmiechach, dodawaniu do wszystkiego odpowiedniej dawki żartobliwości. Mimo wszystko cieszyła się, kiedy widziała go takiego, a zza noszonej na co dzień maski przebijały inne emocje – oznaczało to, że czasem pozwalał sobie na bycie po prostu Kaiem, odkrywanie przed nią swej prawdziwej twarzy. Tylko czy miała rację? Czy raczej powinna obawiać się czającej się w jego oczach zadumy? Nie chciała niczego pośpieszać, czuła, że potrzebują czasu – i cierpliwości – by znaleźć odpowiedni rytm, odbudować zaufanie, nauczyć się znów ze sobą przebywać.
Kontynuowała obdarzanie Rolanda pieszczotami, nieco nieobecnie, nie poświęcając mu przy tym większej uwagi; zamiast tego myślała o słowach brata, o tym jak wiele o niej nie wiedział, jak wiele musieli się o sobie wzajemnie nauczyć. Chociażby tego, ile są w stanie wypić, zanim rozwiążą im się języki i zaczną gadać głupoty. Czasem odczuwała to silniej – mimowolny dystans, który między nimi narastał, nawet mimo tego, że przecież oboje chcieli dla siebie jak najlepiej. Wrócił do kraju, dla niej, zostawiając rodziców w bezpieczniejszej Rumunii. Kiedy miał zacząć tego żałować? Znów zniknąć za horyzontem? Zajęła się poszukiwaniami szklanek, później kart, nie myśląc wiele o sobie samej. To dla niego przygotowała ciepły posiłek, dla niego zdobyła flaszkę, dla niego próbowała odnaleźć zajęcie, które zaangażowałoby ich oboje. – Tym bardziej? Chcesz powiedzieć, że lepiej wygrywa się z pełnym brzuchem? – mruknęła pod nosem, unosząc wyżej jedną z brwi. Na przekór niewinnej zaczepce, którą zawarła w swym komentarzu, spolegliwie ruszyła w stronę paleniska; nie chciała się spierać, a już na pewno nie o tak błahe sprawy, choć gdyby Kai nie patrzył jej na ręce, nie zjadłaby nawet odrobiny potrawki. Nie z powodu smaku dania, to wychodziło jej już całkiem zjadliwie, a raczej chronicznego braku apetytu. Im większy odczuwała stres, tym mniej myślała o tak przyziemnych potrzebach. Jej głowę zaprzątały zgoła inne sprawy, jeżące włos na głowie wizje Azkabanu, zamkniętej w nim Tonks, powracające koszmary, w których główną rolę odgrywał pochowany rok temu brat… Do tego wciąż nie wiedziała, co stało się z żoną Jaydena, Pomoną, i gdzie jeszcze mogłaby jej szukać. Jaka była z niej przyjaciółka, jeśli nie potrafiła wykorzystać swych umiejętności, znajomości, by pomóc mu w tak trudnej chwili? Zerknęła na rozmówcę znad miski, z łyżką wciąż tkwiącą w buzi, podciągając kolana pod brodę. Ona również przekrzywiła głowę, bez oporów papugując gest starszego Clearwatera, drocząc się. Odpowiedziała dopiero po krótkiej chwili, gdy odstawiła już rozgrzebaną porcję obiadu na bok. – A czego to ja nie znam. Na przykład… – Zawiesiła głos, udając, że się nad tym poważnie zastanawia. – Znam Eksplodującego Durnia. Znam pokera. I wojnę. Ale oczko też, więc grajmy, o ile nie boisz się ewentualnej wysypki czy tam piór – dodała, obdarzając go wymownym, pozornie pewnym siebie spojrzeniem zmrużonych oczu. Bo przecież znaleziona w domu talia z pewnością była magiczna, a skoro tak, to musieli liczyć się z przykrymi konsekwencjami przegranej. Lecz niech i tak będzie, po alkoholu to nie powinnien być taki istotny problem. – Powiedziałabym, żebyśmy zagrali o to, kto zrobi jutro obiad, ale wtedy dałbyś mi fory – mruknęła, tasując karty wprawnym, podpatrzonym w portowych pubach ruchem. – Niech będzie pytanie lub zadanie – zaproponowała niewinnie, nie mając nic konkretnego na myśli, lecz może nie byłoby w tym nic złego, gdyby mogła wygrać sobie trochę wiedzy. Lub przegrać odrobinę własnej prywatności. W odpowiedzi na jego pytanie pokręciła krótko głową, nie chciała niczym przepijać, nie o to przecież chodziło, najwyżej znajdzie sobie później coś dla złagodzenia smaku. Odłożyła talię na środek stołu, kątem oka spoglądając na skradającego się po szafkach kuguchara, żeby tylko niczego nie zrzucił, nie potłukł, po czym zamknęła palce na szklaneczce wypełnionej whisky, uniosła ją wyżej, w stronę Kaia, z zamiarem zetknięcia ich szkieł, wzniesienia toastu, o który zdawał się prosić. – Za pokój na świecie – powiedziała niby to bez większych emocji, choć między kolejne zgłoski zakradały się fałszywe tony, a pozornie idealistyczne słowa wybrzmiały goryczą. Nie wiedziała, czy jeszcze w cokolwiek takiego wierzyła, w możliwość zażegnania sporów i stworzenia zgodnego, tolerancyjnego społeczeństwa. Czy mugole mogli zapomnieć o tym, co spotkało ich w Londynie, o istnieniu przeklętych czarodziejów i ich przeklętych patyków. Kiedy pojawią się pierwsze stosy? Kiedy dojdzie do kolejnej egzekucji? – Pozwól, że zacznę – dodała już lżej, lepiej maskując emocje, kiedy upiła pierwszy łyk alkoholu, niemalże się przy tym nie krzywiąc.
Nie wiedziała, czy powinna w to wierzyć, czy naprawdę planował na ten wieczór odnawianie zaniedbywanych przez swą nieobecność relacji, czy za lakoniczną wymówką kryło się coś więcej, coś, co powinno ją zmartwić. Lecz co innego mogło mu chodzić po tej kudłatej głowie? Londyn musiał już mu zbrzydnąć na dobre, do niego pewnie nie zamierzał się zbliżać – szczęście w nieszczęściu. Pozostawało jednak przynajmniej kilka innych scenariuszy, które mógł chcieć zrealizować, od podjęcia się kolejnego zlecenia po szukanie pocieszenia w ramionach jakiejś mniej lub bardziej znanej czarownicy, gubiła się już w jego sympatiach. Zmierzyła brata uważnym wzrokiem, nie chcąc dać po sobie poznać podejrzliwości, która pojawiła się wraz z oszczędną odpowiedzią, po czym skinęła lekko, na znak kapitulacji, głową; niech i tak będzie. Obdarzała go kredytem zaufania, próbując nie zamieniać się w ich nadopiekuńczą matkę. Nie traktować go jak obiektu obserwacji. – Przemyślałam sobie, jak nakłonić cię do pozostania w domu – rozwinęła, przelotnie podchwytując jego rozbawione spojrzenie, powierzając mu butelkę z Ognistą. Zaraz jednak spoważniał, na krótką chwilę zapominając o wyginaniu ust w zaczepnych uśmiechach, dodawaniu do wszystkiego odpowiedniej dawki żartobliwości. Mimo wszystko cieszyła się, kiedy widziała go takiego, a zza noszonej na co dzień maski przebijały inne emocje – oznaczało to, że czasem pozwalał sobie na bycie po prostu Kaiem, odkrywanie przed nią swej prawdziwej twarzy. Tylko czy miała rację? Czy raczej powinna obawiać się czającej się w jego oczach zadumy? Nie chciała niczego pośpieszać, czuła, że potrzebują czasu – i cierpliwości – by znaleźć odpowiedni rytm, odbudować zaufanie, nauczyć się znów ze sobą przebywać.
Kontynuowała obdarzanie Rolanda pieszczotami, nieco nieobecnie, nie poświęcając mu przy tym większej uwagi; zamiast tego myślała o słowach brata, o tym jak wiele o niej nie wiedział, jak wiele musieli się o sobie wzajemnie nauczyć. Chociażby tego, ile są w stanie wypić, zanim rozwiążą im się języki i zaczną gadać głupoty. Czasem odczuwała to silniej – mimowolny dystans, który między nimi narastał, nawet mimo tego, że przecież oboje chcieli dla siebie jak najlepiej. Wrócił do kraju, dla niej, zostawiając rodziców w bezpieczniejszej Rumunii. Kiedy miał zacząć tego żałować? Znów zniknąć za horyzontem? Zajęła się poszukiwaniami szklanek, później kart, nie myśląc wiele o sobie samej. To dla niego przygotowała ciepły posiłek, dla niego zdobyła flaszkę, dla niego próbowała odnaleźć zajęcie, które zaangażowałoby ich oboje. – Tym bardziej? Chcesz powiedzieć, że lepiej wygrywa się z pełnym brzuchem? – mruknęła pod nosem, unosząc wyżej jedną z brwi. Na przekór niewinnej zaczepce, którą zawarła w swym komentarzu, spolegliwie ruszyła w stronę paleniska; nie chciała się spierać, a już na pewno nie o tak błahe sprawy, choć gdyby Kai nie patrzył jej na ręce, nie zjadłaby nawet odrobiny potrawki. Nie z powodu smaku dania, to wychodziło jej już całkiem zjadliwie, a raczej chronicznego braku apetytu. Im większy odczuwała stres, tym mniej myślała o tak przyziemnych potrzebach. Jej głowę zaprzątały zgoła inne sprawy, jeżące włos na głowie wizje Azkabanu, zamkniętej w nim Tonks, powracające koszmary, w których główną rolę odgrywał pochowany rok temu brat… Do tego wciąż nie wiedziała, co stało się z żoną Jaydena, Pomoną, i gdzie jeszcze mogłaby jej szukać. Jaka była z niej przyjaciółka, jeśli nie potrafiła wykorzystać swych umiejętności, znajomości, by pomóc mu w tak trudnej chwili? Zerknęła na rozmówcę znad miski, z łyżką wciąż tkwiącą w buzi, podciągając kolana pod brodę. Ona również przekrzywiła głowę, bez oporów papugując gest starszego Clearwatera, drocząc się. Odpowiedziała dopiero po krótkiej chwili, gdy odstawiła już rozgrzebaną porcję obiadu na bok. – A czego to ja nie znam. Na przykład… – Zawiesiła głos, udając, że się nad tym poważnie zastanawia. – Znam Eksplodującego Durnia. Znam pokera. I wojnę. Ale oczko też, więc grajmy, o ile nie boisz się ewentualnej wysypki czy tam piór – dodała, obdarzając go wymownym, pozornie pewnym siebie spojrzeniem zmrużonych oczu. Bo przecież znaleziona w domu talia z pewnością była magiczna, a skoro tak, to musieli liczyć się z przykrymi konsekwencjami przegranej. Lecz niech i tak będzie, po alkoholu to nie powinnien być taki istotny problem. – Powiedziałabym, żebyśmy zagrali o to, kto zrobi jutro obiad, ale wtedy dałbyś mi fory – mruknęła, tasując karty wprawnym, podpatrzonym w portowych pubach ruchem. – Niech będzie pytanie lub zadanie – zaproponowała niewinnie, nie mając nic konkretnego na myśli, lecz może nie byłoby w tym nic złego, gdyby mogła wygrać sobie trochę wiedzy. Lub przegrać odrobinę własnej prywatności. W odpowiedzi na jego pytanie pokręciła krótko głową, nie chciała niczym przepijać, nie o to przecież chodziło, najwyżej znajdzie sobie później coś dla złagodzenia smaku. Odłożyła talię na środek stołu, kątem oka spoglądając na skradającego się po szafkach kuguchara, żeby tylko niczego nie zrzucił, nie potłukł, po czym zamknęła palce na szklaneczce wypełnionej whisky, uniosła ją wyżej, w stronę Kaia, z zamiarem zetknięcia ich szkieł, wzniesienia toastu, o który zdawał się prosić. – Za pokój na świecie – powiedziała niby to bez większych emocji, choć między kolejne zgłoski zakradały się fałszywe tony, a pozornie idealistyczne słowa wybrzmiały goryczą. Nie wiedziała, czy jeszcze w cokolwiek takiego wierzyła, w możliwość zażegnania sporów i stworzenia zgodnego, tolerancyjnego społeczeństwa. Czy mugole mogli zapomnieć o tym, co spotkało ich w Londynie, o istnieniu przeklętych czarodziejów i ich przeklętych patyków. Kiedy pojawią się pierwsze stosy? Kiedy dojdzie do kolejnej egzekucji? – Pozwól, że zacznę – dodała już lżej, lepiej maskując emocje, kiedy upiła pierwszy łyk alkoholu, niemalże się przy tym nie krzywiąc.
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Maeve Clearwater' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 6
'k6' : 6
Łatwiej było skupić się na codziennych zajęciach, na obowiązkach, na trosce o zdobycie kolejnego zlecenia niż zbyt długo zastanawiać się nad sytuacją panującą w Londynie. Bardzo chciałby odciąć siebie i siostrę od wojennej zawieruchy, ale był bardziej niż pewien, że to niemożliwe. Nie dlatego, że brakowało mu do tego środków. Nie dało się stać z boku i patrzeć jak płonie to co znał do tej pory i udawać, ze wszystko jest w porządku. Próbował. Ale rzeczywistość bardzo szybko zweryfikowała jego planu. Chciał czy nie, podejmował decyzje, które optowały za jedną ze stron konfliktu. I musiał mieć to na wiecznej uwadze, podwajając środki bezpieczeństwa. Ale wiecznie czujnym być nie mógł. Potrzebował odskoczni. Potrzebowała tego i siostra - a jeśli ją znał wystarczająco dobrze, miała tendencję do martwienia się na wiele szerszą skalę, niż on sam. Byłby głupcem, nie dostrzegając cieni, które otaczały ją niby aura. Czy byłby w stanie się kiedyś przez nie przebić? Zdawało się czasem, że była bardziej odległa niż zwykle. Zamyślona, milcząca. Grająca w grę, której zasady rozpoznawał dobrze. Kolejny z powodów, dla których nie miał zamiaru odmawiać dzisiejszej prośbie. Jednocześnie doceniając sposób, w jaki podjęła się realizacji przemyśleń. Sama, na chwilę wychodziła z cienie, wyciągając ku niemu rękę - Wyszło ci nieźle - podsumował zdawkowo, wciąż błyskając umykającym uśmiechem. Śledził czynione ku niemu gesty, chwytał zmiany w zieleni źrenic, ogniskując się i kugucharze. Wyglądało na to, że prezent był bardziej niż trafiony, że zwierzak stał się czymś więcej niż miękką maskotką. Uśmiechała się, gdy zwierzak krążył przy jej nogach, odrywała się od smutku, który zbyt często czaił się w oczach. Widok sprawiał mu rzeczywistą ulgę. Nawet, gdy musiał znosić kocie humory, odnajdując już kilak rozbitych fiolek i zrzucone z półek rzeczy.
Siadając przy stole i w końcu zapełniając żołądek, czuł się znacznie lepiej. Ciepło rozlewało się przyjemnym rozluźnieniem, przez moment przypominając o śnie. Ten jednak na dziś już mu wystarczył. Alkohol i towarzystwo siostry było zdecydowanie bardziej zajmująca alternatywą - Oczywiście. Kto wygrywa na głodniała, ten nie osiągnie pełni satysfakcji - odchylił się na krześle, które skrzypnęło, gdy zahaczył nogą o drewnianą podpórkę - Każdy głód odciąga od wyznaczonego celu - kontynuował niewzruszenie. I chociaż mogło się wydawać, że całość obleczona była w żartobliwą formułę, to istniało spore "ryzyko", że właśnie odkrywał jedną ze swoich głębszych myśli, niekoniecznie wypowiadanej ku rozbawieniu. Niespełnione pragnienia, potrafiły przerodzić się w coś bardzo groźnego. Tak dla samego właściciela, jak innych. Egoizm? Tak, miał w tym udział, chociaż nie stanowił centrum. Było coś wiele więcej. Jak ze wszystkimi.
Mimowolnie zerknął na siostrę, gdy wstała od stołu. W gruncie rzeczy, rzadko kiedy jedli posiłki wspólnie. Zazwyczaj mijali się w tej czynności. A może, był zbyt pochłonięty sobą, by zauważyć coś więcej? A biorąc pod uwagę sytuację w Londynie, naprawdę mieli jeszcze szczęście. Zbyt wielu zniknęło, porzuciło swoje domy lub zostało do tego zmuszonych. Oni, mieli gdzie się zatrzymać, względnie bezpieczni, nawet, jeśli rodzinny dom dalej tkwił pośrodku konfliktu. I wciąż mieli siebie i szansę na przetrwanie? Czy o to teraz chodziło? - Ej, to broń obusieczna moja droga. Uważaj, żeby nie obróciła się przeciw tobie - zmrużył oczy, gdy powtórzyła jego gest i minę, ale tylko prowokowało go do kontynuacji zagrywki. Przytrzymał uniesioną brew w górze, gdy wymieniała kolejne gry - ...i uczyłaś się tego, gdzie? - niektóre, były popularne jeszcze w czasach szkolnych i wcale nie zdziwiłby się, gdyby przyszło mu toczyć rozgrywki na korytarzach, czy dormitoriach Hogwartu, ale siostrę pamiętał w nieco innej perspektywie. Wiedział mniej niż przypuszczał - Nic co ludzkie, nie jest mi obce - zacytował z pamięci zdanie, które utkwiło mu w głowie po przeczytaniu jakiejś książki, której tytułu nawet nie pamiętał. I chociaż mógł interpretować je opacznie, pasowało mu do koncepcji i wartości, jakie kultywował - A więc Magiczne Oczko - zgodził się i przesunął szklankę z ognistą bliżej lewej dłoni - Trafiony - zaśmiał się szczerze, aż zatrzeszczała podłoga, gdy zachybotał się na odchylonym krześle. Wrócił do właściwej pozycji, dopiero, gdy padło kolejne zdanie - Hm, czyli inna gra. Prawda lub wyzwanie. Pasuje - kiwnął głową, gubiąc przy okazji uśmiech i zerkając na odstawioną miskę z potrawką. Nie był już głody, ale nie przeszkadzało mu poprawić - Mogę skończyć? - nie podsunął naczynie w swoją stroną, czekając na potwierdzenie, a w dłoń chwycił szklankę z ognistą i uniósł ją wyżej, by zetknąć ze szkłem, które trzymała Maeve - Za pokój - na moment wydął wargi, ale nie skomentował toastu, zaraz zapijając kiełkująca brzydko myśl. Alkohol rozlał się przyjemnym ogniem przez gardło. Odstawił naczynie, spoglądając na ułożoną na środku talię i pierwsza kartę, która pojawiła się w grze - Widzę, zaczynasz z przytupem - uniósł kącik ust i samemu sięgnął po kartę, w międzyczasie popijając raz jeszcze trunku, który znajdował się obok - I widzę, że bardzo ci smakuje Ognista - mrugnął okiem z drobną, typowo braterską złośliwością.
Siadając przy stole i w końcu zapełniając żołądek, czuł się znacznie lepiej. Ciepło rozlewało się przyjemnym rozluźnieniem, przez moment przypominając o śnie. Ten jednak na dziś już mu wystarczył. Alkohol i towarzystwo siostry było zdecydowanie bardziej zajmująca alternatywą - Oczywiście. Kto wygrywa na głodniała, ten nie osiągnie pełni satysfakcji - odchylił się na krześle, które skrzypnęło, gdy zahaczył nogą o drewnianą podpórkę - Każdy głód odciąga od wyznaczonego celu - kontynuował niewzruszenie. I chociaż mogło się wydawać, że całość obleczona była w żartobliwą formułę, to istniało spore "ryzyko", że właśnie odkrywał jedną ze swoich głębszych myśli, niekoniecznie wypowiadanej ku rozbawieniu. Niespełnione pragnienia, potrafiły przerodzić się w coś bardzo groźnego. Tak dla samego właściciela, jak innych. Egoizm? Tak, miał w tym udział, chociaż nie stanowił centrum. Było coś wiele więcej. Jak ze wszystkimi.
Mimowolnie zerknął na siostrę, gdy wstała od stołu. W gruncie rzeczy, rzadko kiedy jedli posiłki wspólnie. Zazwyczaj mijali się w tej czynności. A może, był zbyt pochłonięty sobą, by zauważyć coś więcej? A biorąc pod uwagę sytuację w Londynie, naprawdę mieli jeszcze szczęście. Zbyt wielu zniknęło, porzuciło swoje domy lub zostało do tego zmuszonych. Oni, mieli gdzie się zatrzymać, względnie bezpieczni, nawet, jeśli rodzinny dom dalej tkwił pośrodku konfliktu. I wciąż mieli siebie i szansę na przetrwanie? Czy o to teraz chodziło? - Ej, to broń obusieczna moja droga. Uważaj, żeby nie obróciła się przeciw tobie - zmrużył oczy, gdy powtórzyła jego gest i minę, ale tylko prowokowało go do kontynuacji zagrywki. Przytrzymał uniesioną brew w górze, gdy wymieniała kolejne gry - ...i uczyłaś się tego, gdzie? - niektóre, były popularne jeszcze w czasach szkolnych i wcale nie zdziwiłby się, gdyby przyszło mu toczyć rozgrywki na korytarzach, czy dormitoriach Hogwartu, ale siostrę pamiętał w nieco innej perspektywie. Wiedział mniej niż przypuszczał - Nic co ludzkie, nie jest mi obce - zacytował z pamięci zdanie, które utkwiło mu w głowie po przeczytaniu jakiejś książki, której tytułu nawet nie pamiętał. I chociaż mógł interpretować je opacznie, pasowało mu do koncepcji i wartości, jakie kultywował - A więc Magiczne Oczko - zgodził się i przesunął szklankę z ognistą bliżej lewej dłoni - Trafiony - zaśmiał się szczerze, aż zatrzeszczała podłoga, gdy zachybotał się na odchylonym krześle. Wrócił do właściwej pozycji, dopiero, gdy padło kolejne zdanie - Hm, czyli inna gra. Prawda lub wyzwanie. Pasuje - kiwnął głową, gubiąc przy okazji uśmiech i zerkając na odstawioną miskę z potrawką. Nie był już głody, ale nie przeszkadzało mu poprawić - Mogę skończyć? - nie podsunął naczynie w swoją stroną, czekając na potwierdzenie, a w dłoń chwycił szklankę z ognistą i uniósł ją wyżej, by zetknąć ze szkłem, które trzymała Maeve - Za pokój - na moment wydął wargi, ale nie skomentował toastu, zaraz zapijając kiełkująca brzydko myśl. Alkohol rozlał się przyjemnym ogniem przez gardło. Odstawił naczynie, spoglądając na ułożoną na środku talię i pierwsza kartę, która pojawiła się w grze - Widzę, zaczynasz z przytupem - uniósł kącik ust i samemu sięgnął po kartę, w międzyczasie popijając raz jeszcze trunku, który znajdował się obok - I widzę, że bardzo ci smakuje Ognista - mrugnął okiem z drobną, typowo braterską złośliwością.
Kai Clearwater
Zawód : Łowca ingrediencji, podróżnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Kai Clearwater' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 5
'k6' : 5
Każdy głód odciąga od wyznaczonego celu; przez chwilę dumała nad tym zdaniem, uciekając myślami daleko, poza ściany ich mieszkania, a nawet i samo Lancaster. Może jego słowa nie miały nieść w sobie żadnej uniwersalnej mądrości, może wprost przeciwnie, za fasadą lekkości brat chował jedną z przyświecających mu zasad. Tylko jaki głód – jakie pragnienia – wymagały zaspokojenia? I jaki postawił przed sobą cel, kiedy wrócił do Anglii…? Łatwiej było podejmować się choćby próby przeanalizowania jego osoby niż skupiać na sobie. Swoich słabościach, niespełnionych potrzebach i mogących wynikać z nich zagrożeniach. – Zapamiętam to sobie – mruknęła tylko, zakładając za ucho kosmyk włosów, odganiając od siebie wspomnienia rozświetlanego ogniskami wybrzeża, kręcącego się przy nogach Orloka i jego intrygującego właściciela. Próbowała walczyć z niewieścią naiwnością, nie wybiegać myślami w zbyt odległą przyszłość, zwłaszcza teraz, gdyby nie wiedziała nawet, czy świat, jej świat, nie skończy się za miesiąc, zakopany pod gruzami coraz straszniejszych zmian. Gdzie to wszystko zmierzało? I czy na wojnie było miejsce na uczucia?
- Jasne, jak gdyby jeszcze tego nie robiła – odpowiedziała szybko w reakcji na jego udawane – a może nie? – oburzenie. Grzebała w swojej potrawce, niewiele robiąc sobie z niewinnej groźby. Jeśli chce ją papugować, prowokować proszę bardzo. Najwyżej oberwie upiorogackiem albo nie dostanie jutro obiadu. Zaraz jednak przeszła do wymieniania gier, które znała, a którymi mogli umilić sobie wieczór. Jej wiedza była raczej teoretyczna niż praktyczna, więcej czasu spędziła podpatrując innych niż biorąc czynny udział w karczemnych rozgrywkach, mimo to wierzyła, że dałaby sobie radę z wprawnym zaadaptowaniem się do zasad i oczka, i pokera. – Tu i tam – odparła zagadkowo, lakonicznie, odruchowo. Przywykła do unikania odpowiedzi, tematów, które powinny pozostać tajemnicą. Od niemalże dekady skrywała się przed wzrokiem innych, tworząc na potrzeby radzenia sobie z niewygodnymi pytaniami bezbarwną i uwierającą dumę wymówkę. Pracowała w ministerstwie, owszem, na jednym z niższych szczebli, zajmując się przenoszeniem papierów z kupki na kupkę, parzeniem kawy i składaniem ust w uprzejmych uśmiechach. Teraz jednak było to już bez znaczenia; nie obowiązywała jej tajemnica, która ciążyła niczym kula u nogi, odkąd tylko dostała się na staż. – W pracy. W barach. – Zreflektowała się, po czym wzruszyła ramionami, czując się nieco niekomfortowo, jak gdyby zrobiła coś złego. – Pióra są niezbyt ludzkie, Kai, chyba że o czymś nie wiem – zauważyła, unosząc wyżej brwi, nie wiedząc nawet, czy do tej części wypowiedzi próbował się odnieść, czy zgubiła się w trakcie odbijania piłeczki. Skinęła głową, gdy zgodził się na oczko. Niech i tak będzie, może obędzie się bez wyjątkowo nieprzyjemnych skutków przegranej – najwyżej następnym razem użyją niemagicznej talii kart albo zdecydują się na inną, mniej nieprzewidywalną, rozgrywkę. – Wspaniale. W takim razie lepiej już zacznij szykować się na noc pełną zwierzeń – odezwała się znów tym samym tonem głosu, przesadnie pewnym siebie, prowokacyjnym. Zawahała się, zerkając kątem oka ku porzuconej misce; pewnie powinna zjeść więcej, napełnić żołądek, nim znów sięgnie po Ognistą, mimo to skinęła głową, zachęcając Kaia, by dojadł za nią. Wzniosła swój zgorzkniały toast, wpierw nieco zdziwiona, zaraz jednak uspokojona tym, że nie skomentował go nawet słowem. Wyciągnęła pierwszą kartę, marszcząc przy tym brwi. As, najwyższa karta – byle zaraz nie trafić na drugiego. – Król. Nieźle, ale daleko w tyle – mruknęła na widok jego zdobyczy, próbując trochę podrażnić, zaczepić. Kto wie, może wygra już w drugiej kolejce? Wszystko zależało od tego, ile będzie mieć szczęścia. I jak dobrze przetasowała talię. – Gdyby naprawdę zaczęła mi smakować, byłby to raczej powód do zmartwień – odpowiedziała cierpko, wspierając plecy na oparciu zajmowanego krzesła, bawiąc się szklaneczką. – A tobie? Smakuje? – Uniosła wyżej brwi, nie precyzując, do czego się odnosi, po czym wyjęła kolejną kartę.
| ja mam Asa (11 punktów), Kai ma Króla (4 punkty)
- Jasne, jak gdyby jeszcze tego nie robiła – odpowiedziała szybko w reakcji na jego udawane – a może nie? – oburzenie. Grzebała w swojej potrawce, niewiele robiąc sobie z niewinnej groźby. Jeśli chce ją papugować, prowokować proszę bardzo. Najwyżej oberwie upiorogackiem albo nie dostanie jutro obiadu. Zaraz jednak przeszła do wymieniania gier, które znała, a którymi mogli umilić sobie wieczór. Jej wiedza była raczej teoretyczna niż praktyczna, więcej czasu spędziła podpatrując innych niż biorąc czynny udział w karczemnych rozgrywkach, mimo to wierzyła, że dałaby sobie radę z wprawnym zaadaptowaniem się do zasad i oczka, i pokera. – Tu i tam – odparła zagadkowo, lakonicznie, odruchowo. Przywykła do unikania odpowiedzi, tematów, które powinny pozostać tajemnicą. Od niemalże dekady skrywała się przed wzrokiem innych, tworząc na potrzeby radzenia sobie z niewygodnymi pytaniami bezbarwną i uwierającą dumę wymówkę. Pracowała w ministerstwie, owszem, na jednym z niższych szczebli, zajmując się przenoszeniem papierów z kupki na kupkę, parzeniem kawy i składaniem ust w uprzejmych uśmiechach. Teraz jednak było to już bez znaczenia; nie obowiązywała jej tajemnica, która ciążyła niczym kula u nogi, odkąd tylko dostała się na staż. – W pracy. W barach. – Zreflektowała się, po czym wzruszyła ramionami, czując się nieco niekomfortowo, jak gdyby zrobiła coś złego. – Pióra są niezbyt ludzkie, Kai, chyba że o czymś nie wiem – zauważyła, unosząc wyżej brwi, nie wiedząc nawet, czy do tej części wypowiedzi próbował się odnieść, czy zgubiła się w trakcie odbijania piłeczki. Skinęła głową, gdy zgodził się na oczko. Niech i tak będzie, może obędzie się bez wyjątkowo nieprzyjemnych skutków przegranej – najwyżej następnym razem użyją niemagicznej talii kart albo zdecydują się na inną, mniej nieprzewidywalną, rozgrywkę. – Wspaniale. W takim razie lepiej już zacznij szykować się na noc pełną zwierzeń – odezwała się znów tym samym tonem głosu, przesadnie pewnym siebie, prowokacyjnym. Zawahała się, zerkając kątem oka ku porzuconej misce; pewnie powinna zjeść więcej, napełnić żołądek, nim znów sięgnie po Ognistą, mimo to skinęła głową, zachęcając Kaia, by dojadł za nią. Wzniosła swój zgorzkniały toast, wpierw nieco zdziwiona, zaraz jednak uspokojona tym, że nie skomentował go nawet słowem. Wyciągnęła pierwszą kartę, marszcząc przy tym brwi. As, najwyższa karta – byle zaraz nie trafić na drugiego. – Król. Nieźle, ale daleko w tyle – mruknęła na widok jego zdobyczy, próbując trochę podrażnić, zaczepić. Kto wie, może wygra już w drugiej kolejce? Wszystko zależało od tego, ile będzie mieć szczęścia. I jak dobrze przetasowała talię. – Gdyby naprawdę zaczęła mi smakować, byłby to raczej powód do zmartwień – odpowiedziała cierpko, wspierając plecy na oparciu zajmowanego krzesła, bawiąc się szklaneczką. – A tobie? Smakuje? – Uniosła wyżej brwi, nie precyzując, do czego się odnosi, po czym wyjęła kolejną kartę.
| ja mam Asa (11 punktów), Kai ma Króla (4 punkty)
Ostatnio zmieniony przez Maeve Clearwater dnia 29.01.21 14:38, w całości zmieniany 1 raz
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Maeve Clearwater' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 6
'k6' : 6
Mieli tendencję przerzucania uwagi z siebie. Każdy z Clearwaterów. Niezależnie od okoliczności, stopnia posiadania umiejętności, potrafili całkiem skutecznie skupić pytania i słowa w zupełnie innym kierunku, niż przewidywał rozmówcą. problem powstawał, kiedy spotykało się przynajmniej dwóch Clearwaterów w prawie równej walce. Maeve - zdążył już się na tym złapać - miała zdecydowanie do tego dar. Kształtowane słowa, gesty, mimika. Wszystko tworzyło subtelną nić powiązań, nić, którą - świadomie, bądź nie - pociągała, chwytając w nią nawet brata. Była zdolna.
Zdążył zwerbalizować kilka słów w odpowiedzi, które układały się we wcześniej targane wątpliwością myśli. Bo był głodny. Wiecznie. Wciąż czując niedosyt, być może niepotrzebnie pielęgnując i karmiąc emocją niejedną stratę. Nawet wtedy, gdy była to świadoma decyzja na poczet zyskania czegoś o wiele większego - Doprawdy? - uniósł lekko brwi, jakby niedowierzając półcichym słowom. Może kpiła, a może starała się uchwycić informacji, którą udało jej się zyskać. Nawet bez umiejętności legilimencji, potrafiła zajrzeć do jego głowy. Raz jeszcze - świadomie bądź nie. Czy potrafił sam przejrzeć się lustrze źrenic, które z taką uwagą na nim ogniskowała? I czy oboje umieli zmierzyć się ze smutkiem, które wierciło się pod nakładaną w nieskończoność maską unikania? I czy była to tylko losowa okazja, czy oboje pozwolili sobie opuścić mury odrobinę, korzystając z dobrodziejstwa i mocy alkoholu, który powoli znikał najpierw lądując w szklankach, potem, opróżniane w kolejnych łykach. Nie pozostawała w tym daleko za nim.
Ostry posmak trunku znieczulał gardło, ale - rozwiązywał język. Miał mocną głowę i nie raz wykorzystywał ten fakt podczas wielu spotkań. Kiedyś, łatwo dawał się ogarnąć otępieniu i kuszącej podpowiedzi popłynięcia z nurtem, który akurat oferowała okazja. Ucieczka, zapomnienie. Krótka bajka urywana nad ranem i rozmywająca się snem. Dziś, nie potrzebował tylu atrakcji, nie chciał nawet popadać w beztroskie odrętwienie, które wcześniej łaskawie trzymało go w objęciach. Świadomość bolała. I niechętnie przyjmował narzucone wojna brzemię. Ale - przyjmował je. Miał dla kogo. Jeszcze. I właśnie świadomość, że mógłby to stracić, napędzała go w pewności, że robił to co słuszne - Po prostu mam więcej doświadczenia - zmarszczył nos, serwują minę w bardziej bezczelnej formie - Grzebiesz tam, jakbyś szukała skarbu - mruknął, tym razem rozpogadzając mimiczną zmianę, nieco dłużej zatrzymując się siostrzanym obliczu. Miała nieodgadniony wyraz i ciężko było mu od razu zgadnąć, o czym właściwie myślała, tak pogrążona w refleksji. Twardo jednak trzymał język za zębami, przyjmując odpowiedzi tylko na te werbalnie zadane pytania - Tu i tam... - powtórzył, kiwając głową. Włosy zakołysały się przy geście - Mhm, patrz, chyba byliśmy w tych samych miejscach - burknął początkowo z ironią, dając jednak czas, by sprecyzowała odpowiedź. Uniósł do ust szklankę, opróżniając kolejną partię ognistego płynu - Brakuje ci tego, Mab? - wyrwało mu się nieco szybciej, zderzając się bezpośrednio z wrażeniem, które wychwycił wcześniej. Mógł brzmieć, jakby rzeczywiście pytał tylko o grę. Ale dzisiejszego wieczoru, zbyt często padały pytania, które miały w sobie więcej treści. I więcej prawdy, niż zakładałaby oczywistość.
- Szczegóły, szczegóły... - parsknął, bardziej rozbawiony wspomnianą perspektywą, niż możliwością rozkładania padających zdań na części pierwsze. Przychodziło mu to coraz lżej - Kto ma się szykować, ten niech się szykuje - odchylił się, napinając dumnie pierś, ale wrócił do poprzedniej pozycji, sięgając po końcówkę posiłku. Wyszczerzył się jeszcze, nim kolejne karty poszły w ruch. Zafalował brwiami, gdy wypadł mu król. Może nie zaczął zbyt dumnie, ale talia wydawała się sprzyjać jego szczęściu - Ty przynajmniej nie próbujesz mnie oszukiwać - przekręcił pustą szklankę i w momencie, gdy czarownica odkrywała nowa kartę, zrobił powtórkę dolewki, zapełniając szklani alkoholem - O nie. Gdyby zaczęła ci smakować portowa pryta, to zacząłbym się martwić. Ognista, to szlachetny trunek - odpowiedział z udawaną urazą, unosząc jedną brew w górę i krzywiąc wargi - Tak - może zbyt szybko odjął spojrzenie od jej twarzy, a może, to wypadająca na stół karta pociągnęła go uwagą - HA! Wygrałem - rzucił tryumfalnie. Odsunął się na krześle, zaplatając ramiona przed sobą - Jak to szło?... zacznij szykować się na noc pełną zwierzeń? - pełny uśmiech kołysał się na ustach, nie schodząc nawet wtedy, gdy rozplótł dłonie, które oparł na blacie stołu. Pochylił się do przodu, tylko przez moment zastanawiając się, jaki efekt w "nagrodę" otrzyma siostra. Im dłużej jednak patrzył na czarownicę, tym uśmiech stawał się mniej wyraźny - Ja ćwiczyłem grę z Calebem - wypuścił słowa niemal na wydechu. To on miał zadawać pytania, a mimo to dał jej odpowiedź. Ale, wszystko po kolei. Przymknął powieki w zamyśleniu, ale kąciki ust wciąż unosiły się odrobinę w górę, jakby reagując na błąkające się w myślach wspomnienie - Opowiadał mi wtedy o... - kobietach. Urwał, otwierając oczy i wracając z jakąś powagą do siostry. Właśnie - Jest... ktoś ci bliski? I nie, nie chodzi mi o żadne przyjaciółki. Mężczyzna - doprecyzował. I powiedz, ze to nie Wroński, pomyślał, ale dopowiedzenie pozostawił widoczne jedyne w nieodgadnionej minie.
Zdążył zwerbalizować kilka słów w odpowiedzi, które układały się we wcześniej targane wątpliwością myśli. Bo był głodny. Wiecznie. Wciąż czując niedosyt, być może niepotrzebnie pielęgnując i karmiąc emocją niejedną stratę. Nawet wtedy, gdy była to świadoma decyzja na poczet zyskania czegoś o wiele większego - Doprawdy? - uniósł lekko brwi, jakby niedowierzając półcichym słowom. Może kpiła, a może starała się uchwycić informacji, którą udało jej się zyskać. Nawet bez umiejętności legilimencji, potrafiła zajrzeć do jego głowy. Raz jeszcze - świadomie bądź nie. Czy potrafił sam przejrzeć się lustrze źrenic, które z taką uwagą na nim ogniskowała? I czy oboje umieli zmierzyć się ze smutkiem, które wierciło się pod nakładaną w nieskończoność maską unikania? I czy była to tylko losowa okazja, czy oboje pozwolili sobie opuścić mury odrobinę, korzystając z dobrodziejstwa i mocy alkoholu, który powoli znikał najpierw lądując w szklankach, potem, opróżniane w kolejnych łykach. Nie pozostawała w tym daleko za nim.
Ostry posmak trunku znieczulał gardło, ale - rozwiązywał język. Miał mocną głowę i nie raz wykorzystywał ten fakt podczas wielu spotkań. Kiedyś, łatwo dawał się ogarnąć otępieniu i kuszącej podpowiedzi popłynięcia z nurtem, który akurat oferowała okazja. Ucieczka, zapomnienie. Krótka bajka urywana nad ranem i rozmywająca się snem. Dziś, nie potrzebował tylu atrakcji, nie chciał nawet popadać w beztroskie odrętwienie, które wcześniej łaskawie trzymało go w objęciach. Świadomość bolała. I niechętnie przyjmował narzucone wojna brzemię. Ale - przyjmował je. Miał dla kogo. Jeszcze. I właśnie świadomość, że mógłby to stracić, napędzała go w pewności, że robił to co słuszne - Po prostu mam więcej doświadczenia - zmarszczył nos, serwują minę w bardziej bezczelnej formie - Grzebiesz tam, jakbyś szukała skarbu - mruknął, tym razem rozpogadzając mimiczną zmianę, nieco dłużej zatrzymując się siostrzanym obliczu. Miała nieodgadniony wyraz i ciężko było mu od razu zgadnąć, o czym właściwie myślała, tak pogrążona w refleksji. Twardo jednak trzymał język za zębami, przyjmując odpowiedzi tylko na te werbalnie zadane pytania - Tu i tam... - powtórzył, kiwając głową. Włosy zakołysały się przy geście - Mhm, patrz, chyba byliśmy w tych samych miejscach - burknął początkowo z ironią, dając jednak czas, by sprecyzowała odpowiedź. Uniósł do ust szklankę, opróżniając kolejną partię ognistego płynu - Brakuje ci tego, Mab? - wyrwało mu się nieco szybciej, zderzając się bezpośrednio z wrażeniem, które wychwycił wcześniej. Mógł brzmieć, jakby rzeczywiście pytał tylko o grę. Ale dzisiejszego wieczoru, zbyt często padały pytania, które miały w sobie więcej treści. I więcej prawdy, niż zakładałaby oczywistość.
- Szczegóły, szczegóły... - parsknął, bardziej rozbawiony wspomnianą perspektywą, niż możliwością rozkładania padających zdań na części pierwsze. Przychodziło mu to coraz lżej - Kto ma się szykować, ten niech się szykuje - odchylił się, napinając dumnie pierś, ale wrócił do poprzedniej pozycji, sięgając po końcówkę posiłku. Wyszczerzył się jeszcze, nim kolejne karty poszły w ruch. Zafalował brwiami, gdy wypadł mu król. Może nie zaczął zbyt dumnie, ale talia wydawała się sprzyjać jego szczęściu - Ty przynajmniej nie próbujesz mnie oszukiwać - przekręcił pustą szklankę i w momencie, gdy czarownica odkrywała nowa kartę, zrobił powtórkę dolewki, zapełniając szklani alkoholem - O nie. Gdyby zaczęła ci smakować portowa pryta, to zacząłbym się martwić. Ognista, to szlachetny trunek - odpowiedział z udawaną urazą, unosząc jedną brew w górę i krzywiąc wargi - Tak - może zbyt szybko odjął spojrzenie od jej twarzy, a może, to wypadająca na stół karta pociągnęła go uwagą - HA! Wygrałem - rzucił tryumfalnie. Odsunął się na krześle, zaplatając ramiona przed sobą - Jak to szło?... zacznij szykować się na noc pełną zwierzeń? - pełny uśmiech kołysał się na ustach, nie schodząc nawet wtedy, gdy rozplótł dłonie, które oparł na blacie stołu. Pochylił się do przodu, tylko przez moment zastanawiając się, jaki efekt w "nagrodę" otrzyma siostra. Im dłużej jednak patrzył na czarownicę, tym uśmiech stawał się mniej wyraźny - Ja ćwiczyłem grę z Calebem - wypuścił słowa niemal na wydechu. To on miał zadawać pytania, a mimo to dał jej odpowiedź. Ale, wszystko po kolei. Przymknął powieki w zamyśleniu, ale kąciki ust wciąż unosiły się odrobinę w górę, jakby reagując na błąkające się w myślach wspomnienie - Opowiadał mi wtedy o... - kobietach. Urwał, otwierając oczy i wracając z jakąś powagą do siostry. Właśnie - Jest... ktoś ci bliski? I nie, nie chodzi mi o żadne przyjaciółki. Mężczyzna - doprecyzował. I powiedz, ze to nie Wroński, pomyślał, ale dopowiedzenie pozostawił widoczne jedyne w nieodgadnionej minie.
Kai Clearwater
Zawód : Łowca ingrediencji, podróżnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Doprawdy? Spojrzała na niego w przelocie, stukając palcami o wyżłobiony blat stołu, lecz nie powiedziała już nic więcej. Choć byli już dorośli, niezmiennie bawili się w podchody. Każde słowo czy gest mogło oznaczać coś zgoła innego niż powinno, podszyte niejednoznacznością, tajemnicą. Nawet ta pozornie lekka uwaga o głodzie, pragnieniu, nad którą pochylała się jeszcze przez chwilę. Nie chciała jednak oddawać się rozmyślaniom zbyt długo, wróci do tego później, w samotności, teraz – powinna być obecna, skupiona na teraźniejszości, korzystać z okazji do spędzenia ze sobą choćby godziny czy dwóch. Kto wie, gdzie każde z nich będzie celebrować kolejny wieczór.
Przewróciła oczami, gdy nasilał swoje zaczepki, ostentacyjnie kontynuując grzebanie w przygotowanym daniu. Skutecznie przywracał ją do tu i teraz, niezależnie od tego, czy taki był jego zamiar, czy to jedynie skutek uboczny odgrywania roli starszego brata. Obawiała się o Kaia każdego dnia, o to, czy kolejne podejmowane przez nią decyzję w końcu się na nim odbiją, tak jak odbiła się ta o ratowaniu spotkanych w Londynie uchodźców. Nie umiała zignorować tego, w jakich przyszło im żyć czasach, majaczących na horyzoncie czarnych chmur, które coraz wyraźniej malowały się nad ich głowami – nawet jeśli narażała w ten sposób siebie, jego. Teraz jednak nie bała się, zamiast tego miała ochotę kopnąć go pod stołem albo zamachnąć ścierką, tak jak kiedyś. Jeszcze w rodzinnym domu, gdy mieli po kilkanaście lat, ganiali się po całej kuchni, a mama bez większego przekonania próbowała przywołać ich do porządku. Wspomnienia te pachniały jeszcze ciepłymi wypiekami, świeżym praniem i papierosowym dymem, Caleb już wtedy popalał.
Drgnęła, gdy zwrócił się do niej po swojemu; Mab, tylko on ją tak nazywał. Co dokładnie miał na myśli? Barowy hazard? Samą grę w karty? Czy może znacznie poważniejszy temat, którego nie zdążyli jeszcze przedyskutować – wiedźmią straż? Odchyliła się na krześle, posyłając bratu badawcze, pytające spojrzenie. Zmrużyła przy tym oczy, próbując podjąć decyzję, który ze scenariuszy wydawał się najbardziej prawdopodobny. I czy ma ochotę o tym rozmawiać. – Brakuje – przyznała w końcu cicho, oszczędnie, wypowiedź przerywając kolejnym łykiem Ognistej. – Mimo wszystkich problemów, wad czy rzucanych pod nogi kłód, tak, brakuje – rozwinęła nie tyle z goryczą, co melancholią wyraźnie pobrzmiewającą w kolejnych zgłoskach. Do niedawna wierzyła, że spędzi tak całe życie, dzieląc czas między ministerialne korytarze i pracę w terenie, pisanie raportów i podszywanie się pod przeróżnych czarodziejów, byle tylko zdobyć garść nowych informacji, pchnąć śledztwo do przodu. Zapobiec kolejnej tragedii. Dać jednostkom interwencyjnym możliwość działania. Teraz jednak wydawało się to odległym, naiwnym marzeniem – jeśli chciała się do czegoś przydać, musiała skierować swą uwagę w odmiennym kierunku. Zapomnieć o przeszłości, o sztywnych regułach, gwarantowanej przez niedawne zajęcie stabilności.
- Oczywiście, że nie. Brzydzę się oszustwem – odpowiedziała lekko, z przesadnie promiennym uśmiechem, który trudno było rozszyfrować. Dopóki jednak sytuacja jej do tego nie zmuszała, nie sięgała po takie zagrywki. Pragnienie wygranej nie było aż tak silne, by miała w tym celu naginać zasady, posuwać się do kłamstwa. – W przeciwieństwie do… kogo? Nawiązujesz do Tower? – dopytała ostrożnie; tego tematu również unikali, nie bez powodu. Nie zdziwiła by się, gdyby brat robił wszystko, by wyprzeć tamten tydzień z pamięci, po prostu o nim zapomnieć. – Może i szlachetny, ale trunek. Życzysz mi popadnięcia w alkoholizm? – Zmarszczyła brwi, powoli odsłaniając kolejną kartę, po czym skrzywiła się i jęknęła z zawodem, gdy ujrzała drugiego asa. I na co jej on? Jak do tego doszło? Gorsza od skutków ubocznych przegranej w czarodziejskie oczko była radość Kaia. Znała go przecież, wiedziała, że nie odpuści, że uśmiechnie się po swojemu – i wykorzysta pytanie do wprawienia w niemałe zakłopotanie. Na jej szczęście nic nie wybuchło, talia nie osmaliła się, czoło nie pokryło wysypką, a przedramiona nie obrosły piórami. Domyślała się, co to oznacza. Chwyciła kosmyk włosów między palce i skrzywiła się znowu, tym razem w reakcji na jaskrawy, kłujący w oczy różowy. – Na gacie Merlina, za co to? – burknęła, po czym upiła kolejny łyk alkoholu, odczuwając narastające napięcie, nadciągającą wielkimi krokami katastrofę. – Ćwiczyliście beze mnie? – dodała z udawanym oburzeniem, próbując go rozkojarzyć, a przy tym nie zacząć skupiać się na Calebie, jego gestach, brzmieniu śmiechu, którego już nigdy miała nie usłyszeć, nonszalanckim sposobie w jaki poprawiał wiecznie zwichrzoną czuprynę. Zanim zdążyłaby dopytać, o czym to wtedy rozmawiali – choć przecież domyślała się – Kai poszedł o krok dalej. Mógł zapytać o wszystko, o pracę, o Caleba, o kontakty z rodzicami, a jednak wybrał grząski grunt spraw sercowych. Wybałuszyła oczy i niemalże zakrztusiła się whisky, żołądek podszedł jej do gardła. Potrzebowała krótkiej chwili, by zapanować nad zdradliwą mimiką twarzy, stłumić falę oburzenia, wstydu, choć policzki i tak miała już zarumienione – chciała jednak wierzyć, że to sprawka alkoholu. – Nie wiem, jak odpowiedzieć na to pytanie – zaczęła. Bo naprawdę nie wiedziała. Jej myśli uciekały w kierunku sierpniowego wieczoru, tańca w blasku ogniska i czytanych po kryjomu listów, które zaczęli wymieniać z Foxem. Lecz czy powinna go tak traktować? Jako kogoś bliskiego? Podświadomie czuła, że już zaczynała to robić, mimo to starała się walczyć z tą słabością, próbując oszczędzić sobie w ten sposób zawodu. Ledwie się znali, nie mogła o tym zapominać. – Jest za wcześnie… – urwała, wzruszając ramionami, spoglądając w bok. – Wiem jednak, do kogo pijesz, Kai. Znam cię. I nie mówię o nim – dodała na koniec, brzmiąc już pewniej, bardziej stanowczo. Wroński nie podobał mu się dekadę temu, teraz, cóż, tym bardziej by mu się nie spodobał. Biznesmen z Nokturnu. Niezależnie jednak od tego, co myślała o nim wiele lat temu, do czego doszło pod pomnikiem Brynhildy, to nigdy nie mogłoby się udać.
Przewróciła oczami, gdy nasilał swoje zaczepki, ostentacyjnie kontynuując grzebanie w przygotowanym daniu. Skutecznie przywracał ją do tu i teraz, niezależnie od tego, czy taki był jego zamiar, czy to jedynie skutek uboczny odgrywania roli starszego brata. Obawiała się o Kaia każdego dnia, o to, czy kolejne podejmowane przez nią decyzję w końcu się na nim odbiją, tak jak odbiła się ta o ratowaniu spotkanych w Londynie uchodźców. Nie umiała zignorować tego, w jakich przyszło im żyć czasach, majaczących na horyzoncie czarnych chmur, które coraz wyraźniej malowały się nad ich głowami – nawet jeśli narażała w ten sposób siebie, jego. Teraz jednak nie bała się, zamiast tego miała ochotę kopnąć go pod stołem albo zamachnąć ścierką, tak jak kiedyś. Jeszcze w rodzinnym domu, gdy mieli po kilkanaście lat, ganiali się po całej kuchni, a mama bez większego przekonania próbowała przywołać ich do porządku. Wspomnienia te pachniały jeszcze ciepłymi wypiekami, świeżym praniem i papierosowym dymem, Caleb już wtedy popalał.
Drgnęła, gdy zwrócił się do niej po swojemu; Mab, tylko on ją tak nazywał. Co dokładnie miał na myśli? Barowy hazard? Samą grę w karty? Czy może znacznie poważniejszy temat, którego nie zdążyli jeszcze przedyskutować – wiedźmią straż? Odchyliła się na krześle, posyłając bratu badawcze, pytające spojrzenie. Zmrużyła przy tym oczy, próbując podjąć decyzję, który ze scenariuszy wydawał się najbardziej prawdopodobny. I czy ma ochotę o tym rozmawiać. – Brakuje – przyznała w końcu cicho, oszczędnie, wypowiedź przerywając kolejnym łykiem Ognistej. – Mimo wszystkich problemów, wad czy rzucanych pod nogi kłód, tak, brakuje – rozwinęła nie tyle z goryczą, co melancholią wyraźnie pobrzmiewającą w kolejnych zgłoskach. Do niedawna wierzyła, że spędzi tak całe życie, dzieląc czas między ministerialne korytarze i pracę w terenie, pisanie raportów i podszywanie się pod przeróżnych czarodziejów, byle tylko zdobyć garść nowych informacji, pchnąć śledztwo do przodu. Zapobiec kolejnej tragedii. Dać jednostkom interwencyjnym możliwość działania. Teraz jednak wydawało się to odległym, naiwnym marzeniem – jeśli chciała się do czegoś przydać, musiała skierować swą uwagę w odmiennym kierunku. Zapomnieć o przeszłości, o sztywnych regułach, gwarantowanej przez niedawne zajęcie stabilności.
- Oczywiście, że nie. Brzydzę się oszustwem – odpowiedziała lekko, z przesadnie promiennym uśmiechem, który trudno było rozszyfrować. Dopóki jednak sytuacja jej do tego nie zmuszała, nie sięgała po takie zagrywki. Pragnienie wygranej nie było aż tak silne, by miała w tym celu naginać zasady, posuwać się do kłamstwa. – W przeciwieństwie do… kogo? Nawiązujesz do Tower? – dopytała ostrożnie; tego tematu również unikali, nie bez powodu. Nie zdziwiła by się, gdyby brat robił wszystko, by wyprzeć tamten tydzień z pamięci, po prostu o nim zapomnieć. – Może i szlachetny, ale trunek. Życzysz mi popadnięcia w alkoholizm? – Zmarszczyła brwi, powoli odsłaniając kolejną kartę, po czym skrzywiła się i jęknęła z zawodem, gdy ujrzała drugiego asa. I na co jej on? Jak do tego doszło? Gorsza od skutków ubocznych przegranej w czarodziejskie oczko była radość Kaia. Znała go przecież, wiedziała, że nie odpuści, że uśmiechnie się po swojemu – i wykorzysta pytanie do wprawienia w niemałe zakłopotanie. Na jej szczęście nic nie wybuchło, talia nie osmaliła się, czoło nie pokryło wysypką, a przedramiona nie obrosły piórami. Domyślała się, co to oznacza. Chwyciła kosmyk włosów między palce i skrzywiła się znowu, tym razem w reakcji na jaskrawy, kłujący w oczy różowy. – Na gacie Merlina, za co to? – burknęła, po czym upiła kolejny łyk alkoholu, odczuwając narastające napięcie, nadciągającą wielkimi krokami katastrofę. – Ćwiczyliście beze mnie? – dodała z udawanym oburzeniem, próbując go rozkojarzyć, a przy tym nie zacząć skupiać się na Calebie, jego gestach, brzmieniu śmiechu, którego już nigdy miała nie usłyszeć, nonszalanckim sposobie w jaki poprawiał wiecznie zwichrzoną czuprynę. Zanim zdążyłaby dopytać, o czym to wtedy rozmawiali – choć przecież domyślała się – Kai poszedł o krok dalej. Mógł zapytać o wszystko, o pracę, o Caleba, o kontakty z rodzicami, a jednak wybrał grząski grunt spraw sercowych. Wybałuszyła oczy i niemalże zakrztusiła się whisky, żołądek podszedł jej do gardła. Potrzebowała krótkiej chwili, by zapanować nad zdradliwą mimiką twarzy, stłumić falę oburzenia, wstydu, choć policzki i tak miała już zarumienione – chciała jednak wierzyć, że to sprawka alkoholu. – Nie wiem, jak odpowiedzieć na to pytanie – zaczęła. Bo naprawdę nie wiedziała. Jej myśli uciekały w kierunku sierpniowego wieczoru, tańca w blasku ogniska i czytanych po kryjomu listów, które zaczęli wymieniać z Foxem. Lecz czy powinna go tak traktować? Jako kogoś bliskiego? Podświadomie czuła, że już zaczynała to robić, mimo to starała się walczyć z tą słabością, próbując oszczędzić sobie w ten sposób zawodu. Ledwie się znali, nie mogła o tym zapominać. – Jest za wcześnie… – urwała, wzruszając ramionami, spoglądając w bok. – Wiem jednak, do kogo pijesz, Kai. Znam cię. I nie mówię o nim – dodała na koniec, brzmiąc już pewniej, bardziej stanowczo. Wroński nie podobał mu się dekadę temu, teraz, cóż, tym bardziej by mu się nie spodobał. Biznesmen z Nokturnu. Niezależnie jednak od tego, co myślała o nim wiele lat temu, do czego doszło pod pomnikiem Brynhildy, to nigdy nie mogłoby się udać.
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Prościej było nie wracać do przeszłości. Do wspomnień pachnących palonym tytoniem, palącym język alkoholem i śmiechem brata, który zdradzał mu kolejną ze swoich historii. Smakowały też podziwem i nieodpartą chęcią dogonienia starszego Clearwatera. Smakowały też bólem braku, który tkwił w sercu ostrą drzazga, nie pozwalając, by jednak... zapomniał. I pachniały świadomością, że to brat był bliżej siostry. To on pozostał w Anglii. On trwał u jej boku. On też zranił ją najmocniej. Zranił ich wszystkich, pozostawiając po sobie niewiadomą i budującą gniew pustkę. Wciąż ściśniętą, duszoną do poziomu ścieżki, na której szukało się odpowiedzi. Nawet tu, w pobielonej kuchni, przy podrapanym, drewnianym stole z alkoholem na stole i kartami w ręku. Tylko nie było z nim Caleba. Była siostra. A wspomnienie i tak wierciło się analogią refleksji.
Lubił momenty, gdy odrywała wiecznie odległe spojrzenie do teraz. Przypominała czasem jednego z bielących skrzydła ptaków, które wyruszały w długie podróże, by zatrzymać się w miejscu tylko na chwilę. I świadomość, że mogła - i chciała - zatrzymać się przy nim, była pocieszająca. Dobra. I mimo wieku, przez moment można było udawać, że wszystko jest w porządku.
Nic sobie nie robił z min siostry. Jasne światło błyskało w jego oczach, prowokując i wołając, by zareagowała jak kiedyś. Ostatecznie wydął ostentacyjnie wargi, w smutnej podkówce - Miałem nadzieję, że przynajmniej kopniesz mnie w kostkę, bo na rzucanie talerzami mamy za mało naczyń - roześmiał się zaraz po wypowiedzeniu zdania, nie dając pozostawać na ustach zbyt długo początkowemu grymasowi. Odetchnął pełniej, przymykając oczy i zamykając palce na trzymanej szklance. Nie sięgnął jednak po alkohol, który zakołysał się w naczyniu, znacząc półprzeźroczyste ścianki. Uchylił powieki, gdy zadał pytanie, rozlewając przy tym drobinę trunku. W zamyśleniu uniósł dłoń do ust, zlizując rozlane krople. Z jakimś drgającym pod skóra napięciem, czekał na odpowiedź. Nawet, jeśli domyślał się, jaka będzie. Bo o niej, o siostrze, łatwiej było mu kiedyś rozmawiać z Calebem. Nawet w pisanych, wymienianych podczas jego nieobecności listach. Tyle tajemnic. Tyle słow. A on nigdy nie wspomniał o tym, w co właściwie się wpakował. Znowu, skupiali rozmowę na wszystkim, byle odsunąć prawdę o sobie.
Chwila milczenia nie była przykra. Zamyślenie, które krążyło między nimi, miało znamiona czegoś, co obojgu było potrzebne. Jakby plączące się nici porozumienia, odnajdowały właściwy splot, by wyprowadzić srebrzystą strunę do celu. Nie próbował naciskać, czekając, aż czarownica odnajdzie końcówkę nici, po którą sam sięgnął - Chciałbym cię kiedyś spotkać na takiej... misji - zaczął jakoś łagodniej - zobaczyć, jaka wtedy jesteś - kontynuował, unosząc wzrok do bliźniaczo podobnego spojrzenia siostry. Był poważny, a nawet kołyszący się na ustach uśmiech zdawał się mieć znamiona inne niż rozbawienie. Wiedział wiedział zbyt dobrze, że jego prośba była niemożliwa. Nie w czasach wojny, nie w perspektywie terroru, jaki serwowała aktualna władza. Nie w czasach, gdzie każdy został zmuszony do podjęcia wyboru, po której stronie barykady miał stanąć. I bał się - rzeczywiście odnajdując wiercące w piersi struny niepokoju, że Maeve rzuci się w wir stron bardziej, że kiedyś, dowie się o tym dopiero, gdy to jej wizerunek odnajdzie na jednym z listów gończych. Do tej jednak pory, skutecznie odsuwał niespokojne myśli, chociaż wracały uporczywie za każdym razem, gdy znikała na noc, czy nie zastawał jej po powrocie do mieszkania. Nie mówiła mu dużo. Chciał to zmienić.
- I bardzo dobrze, nie do twarzy byłoby ci z oszustwem - zmrużył oczy, jakby rzeczywiście stosował braterskie ostrzeżenie, ale zamilkł na moment - Możliwe - odpowiedział w końcu, przesuwając wzrok nieco wyżej, na czoło czarownicy i gdzieś wyżej, na fragment odpadającej farby na suficie - Grałem pierwszej nocy przed przesłuchaniem - doprecyzował w końcu, czując mimowolną suchość na języku. Przekręcił głowę w bok, wciskając na usta znajomy, bardziej szeroki uśmiech - Wtedy też wygrałem - wyszczerzył się szerzej, odciągając uwagę od innych pytań.
Nie dziś, Mab.
- Jeśli ze mną, to możesz - wzruszył ramionami, rozluźniając napięte jeszcze chwilę wcześniej ciało. A roześmiał się już całkowicie, gdy po przegranej, ciemne włosy czarownicy zabarwiły się ostrą odmianą różu - Tobie przynajmniej w tym kolorze do twarzy - otarł łzy śmiechu z kącików oczu i odetchnął głęboko, pozbywając się (przynajmniej częściowo) rozbawienia - Pewnych rzeczy, nie można ćwiczyć z siostrą - uniósł jedną brew, bardziej tajemniczo, prawdopodobnie w tym samym celu, dla którego czarownica przesunęła tor rozmowy -... a o niektórych, trzeba z nimi kiedyś porozmawiać - dopowiedział, gdy kiełkowała mu myśl, gdzie właściwie chciał sięgnąć. I o czym się dziś dowiedzieć - Zgodnie z prawdą - spokój i skupienie, jakie wplótł do słów, wydawały się zupełnie inne od chaosu, który miał w głowie. Nie spuszczał Maeve z wzroku, nie mogąc pozwolić sobie, by umknęła i reakcja i jakiekolwiek słowo. I mimo wszystko, odetchnął cicho, z jakąś ulgą - Chcę wiedzieć, kto to. Nawet jeśli mówisz, że to za wcześnie, albo może dlatego - nachylił się lekko, pozostawiając jednak przestrzeń czarownicy. Odsunął nawet szklankę z alkoholem.
Lubił momenty, gdy odrywała wiecznie odległe spojrzenie do teraz. Przypominała czasem jednego z bielących skrzydła ptaków, które wyruszały w długie podróże, by zatrzymać się w miejscu tylko na chwilę. I świadomość, że mogła - i chciała - zatrzymać się przy nim, była pocieszająca. Dobra. I mimo wieku, przez moment można było udawać, że wszystko jest w porządku.
Nic sobie nie robił z min siostry. Jasne światło błyskało w jego oczach, prowokując i wołając, by zareagowała jak kiedyś. Ostatecznie wydął ostentacyjnie wargi, w smutnej podkówce - Miałem nadzieję, że przynajmniej kopniesz mnie w kostkę, bo na rzucanie talerzami mamy za mało naczyń - roześmiał się zaraz po wypowiedzeniu zdania, nie dając pozostawać na ustach zbyt długo początkowemu grymasowi. Odetchnął pełniej, przymykając oczy i zamykając palce na trzymanej szklance. Nie sięgnął jednak po alkohol, który zakołysał się w naczyniu, znacząc półprzeźroczyste ścianki. Uchylił powieki, gdy zadał pytanie, rozlewając przy tym drobinę trunku. W zamyśleniu uniósł dłoń do ust, zlizując rozlane krople. Z jakimś drgającym pod skóra napięciem, czekał na odpowiedź. Nawet, jeśli domyślał się, jaka będzie. Bo o niej, o siostrze, łatwiej było mu kiedyś rozmawiać z Calebem. Nawet w pisanych, wymienianych podczas jego nieobecności listach. Tyle tajemnic. Tyle słow. A on nigdy nie wspomniał o tym, w co właściwie się wpakował. Znowu, skupiali rozmowę na wszystkim, byle odsunąć prawdę o sobie.
Chwila milczenia nie była przykra. Zamyślenie, które krążyło między nimi, miało znamiona czegoś, co obojgu było potrzebne. Jakby plączące się nici porozumienia, odnajdowały właściwy splot, by wyprowadzić srebrzystą strunę do celu. Nie próbował naciskać, czekając, aż czarownica odnajdzie końcówkę nici, po którą sam sięgnął - Chciałbym cię kiedyś spotkać na takiej... misji - zaczął jakoś łagodniej - zobaczyć, jaka wtedy jesteś - kontynuował, unosząc wzrok do bliźniaczo podobnego spojrzenia siostry. Był poważny, a nawet kołyszący się na ustach uśmiech zdawał się mieć znamiona inne niż rozbawienie. Wiedział wiedział zbyt dobrze, że jego prośba była niemożliwa. Nie w czasach wojny, nie w perspektywie terroru, jaki serwowała aktualna władza. Nie w czasach, gdzie każdy został zmuszony do podjęcia wyboru, po której stronie barykady miał stanąć. I bał się - rzeczywiście odnajdując wiercące w piersi struny niepokoju, że Maeve rzuci się w wir stron bardziej, że kiedyś, dowie się o tym dopiero, gdy to jej wizerunek odnajdzie na jednym z listów gończych. Do tej jednak pory, skutecznie odsuwał niespokojne myśli, chociaż wracały uporczywie za każdym razem, gdy znikała na noc, czy nie zastawał jej po powrocie do mieszkania. Nie mówiła mu dużo. Chciał to zmienić.
- I bardzo dobrze, nie do twarzy byłoby ci z oszustwem - zmrużył oczy, jakby rzeczywiście stosował braterskie ostrzeżenie, ale zamilkł na moment - Możliwe - odpowiedział w końcu, przesuwając wzrok nieco wyżej, na czoło czarownicy i gdzieś wyżej, na fragment odpadającej farby na suficie - Grałem pierwszej nocy przed przesłuchaniem - doprecyzował w końcu, czując mimowolną suchość na języku. Przekręcił głowę w bok, wciskając na usta znajomy, bardziej szeroki uśmiech - Wtedy też wygrałem - wyszczerzył się szerzej, odciągając uwagę od innych pytań.
Nie dziś, Mab.
- Jeśli ze mną, to możesz - wzruszył ramionami, rozluźniając napięte jeszcze chwilę wcześniej ciało. A roześmiał się już całkowicie, gdy po przegranej, ciemne włosy czarownicy zabarwiły się ostrą odmianą różu - Tobie przynajmniej w tym kolorze do twarzy - otarł łzy śmiechu z kącików oczu i odetchnął głęboko, pozbywając się (przynajmniej częściowo) rozbawienia - Pewnych rzeczy, nie można ćwiczyć z siostrą - uniósł jedną brew, bardziej tajemniczo, prawdopodobnie w tym samym celu, dla którego czarownica przesunęła tor rozmowy -... a o niektórych, trzeba z nimi kiedyś porozmawiać - dopowiedział, gdy kiełkowała mu myśl, gdzie właściwie chciał sięgnąć. I o czym się dziś dowiedzieć - Zgodnie z prawdą - spokój i skupienie, jakie wplótł do słów, wydawały się zupełnie inne od chaosu, który miał w głowie. Nie spuszczał Maeve z wzroku, nie mogąc pozwolić sobie, by umknęła i reakcja i jakiekolwiek słowo. I mimo wszystko, odetchnął cicho, z jakąś ulgą - Chcę wiedzieć, kto to. Nawet jeśli mówisz, że to za wcześnie, albo może dlatego - nachylił się lekko, pozostawiając jednak przestrzeń czarownicy. Odsunął nawet szklankę z alkoholem.
Kai Clearwater
Zawód : Łowca ingrediencji, podróżnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Może po prostu czekam na odpowiednią okazję, kiedy nie będziesz się spodziewać – odparowała cierpko, nie odnosząc się do kwestii ograniczonej liczby naczyń. Nie rzucałaby przecież w niego talerzami, za kogo on ją miał? Przez krótką chwilę rozważała, skąd się to Kaiowi wzięło, czy bazował jedynie na stereotypie płomiennej kuchennej kłótni, czy może ktoś go już tak kiedyś potraktował. Nie skomentowała tego nawet słowem, poruszając jedynie wymownie brwiami, zerkając przez ramię w kierunku skradającego się po szafkach kuguchara. Stąpał cicho, ostrożnie, prawdziwe niewiniątko – znała już jednak jego możliwości i podejrzewała, że w każdej chwili może rzucić się do przodu, na sam środek stołu, rozlewając alkohol i tłukąc co popadnie, byle tylko zwrócić na siebie uwagę. Posłała mu więc ostrzegawcze spojrzenie, wiedząc, że ten ją zrozumie. Bo czy posłucha – to już inna sprawa.
- Chciałbyś? – powtórzyła, gdy brat nawiązał do jej niedawnego zajęcia, zalała ją fala nostalgii. Wzruszyła tylko ramionami, nie będąc pewną, jak powinna zareagować. Jak czułaby się w takiej sytuacji? Przepaść między zawodem, którym się trudniła, a życiem prywatnym, była zbyt głęboka, by umiała to sobie zwizualizować, choć na wyobraźnię zwykle nie narzekała. – Widziałeś mnie wtedy, w trakcie spaceru po porcie… – urwała, robiąc sobie przerwę na kolejny łyk Ognistej. Powinna pewnie spowolnić, albo chociaż zjeść więcej, myślała jednak o zgoła innych problemach, nie poświęcając rozprzestrzeniającemu się po całym ciele ciepłu większej uwagi. – Za każdym razem byłam inna. Nie poznałbyś mnie choćbyś mnie spotkał. To właśnie sprawiało, że byłam w tym dobra – rozwinęła bez cienia fałszywej skromności, choć rozumiała, że to nie mogło zaspokoić jego ciekawości, przynosiło więcej pytań niż odpowiedzi. Sama chciałaby go zobaczyć przy pracy, to jednak było znacznie łatwiejsze do realizacji – jeszcze niedawno zapraszał ją do rezerwatu hipogryfów, pewnie mogliby się tam wybrać w niedalekiej przyszłości, spędzić razem więcej czasu. A przy okazji odkurzyć wiedzę na temat magicznych stworzeń; spotkanie z wężem uświadomiło jej, że braki w tej materii mogą okazać się fatalne w skutkach, że obycie ze zwierzętami może się przydać w najmniej oczekiwanym momencie.
- Rozumiem – mruknęła tylko, nie chcąc dłużej rozmawiać o Tower; widziała, że tamto wspomnienie ściera mu uśmiech z ust, zasnuwa spojrzenie mgłą. Sam jednak zdecydował się powiedzieć coś więcej, pochwalić się wygraną ze współwięźniami. – Moje gratulacje, wygrać z oszustami – odparła z udawanym podziwem, wciąż drażniąc się, prowokując, próbując w ten sposób podtrzymać pozory lekkości i swobody. – Do twarzy, jasne. Nikomu nie jest do twarzy w tak okropnym kolorze, Kai – zirytowała się, marszcząc z niezadowoleniem nos. Włosy miała na tyle krótkie, że nie musiała ich stale oglądać, jedyne pocieszenie. A im głośniej i wyraźniej okazywał swą wesołość, tym bardziej wyprowadzało ją to z równowagi. W końcu splotła ramiona, posyłając mu przy tym krytyczne spojrzenie zmrużonych złowróżbnie oczu. – Śmiej się póki możesz – warknęła tylko, testując jego braterską cierpliwość; sprawiała wrażenie nadąsanej, przesadzała jednak w swej reakcji, by ukrócić jego zapędy.
- Odpowiadam zgodnie z prawdą – odezwała się powoli, przesadnie spokojnie, robiąc wszystko, by zapanować nad gorącem, które ją nagle uderzyło i nie dać ponieść się zdradliwym emocjom. Uraził ją tym komentarzem; nie kłamała, próbowała być na tyle szczera, na ile potrafiła. – Po prostu nie wiem, Kai – dodała po krótkiej chwili, szybko, z powracającą irytacją – albo paniką. – A co to zmieni, że będziesz znać jego imię? Nazwisko? Nie chcę mamić cię wizją kogoś, kto może zniknąć z mojego życia równie szybko jak szybko się w nim pojawił. Nie chcę zrobić sobie krzywdy myśląc o nim poważniej niż powinnam. Dla mnie to nie jest takie łatwe. Rozumiesz? – Spojrzała ku niemu z ostrzegawczym błyskiem w oku, przy okazji wbijając szpilę. Kai zawsze zdawał się być prawdziwym lekkoduchem, zbyt swobodnie podchodzącym do relacji damsko-męskich, ona tak nie potrafiła, nie chciała potrafić. Poza tym, kiedy ostatnim razem rozmawiali o podobnych rzeczach, skończyło się to kłótnią. Westchnęła, przelotnie uciekając wzrokiem w stronę sufitu. Żałowała swej upartości, złości. – Frederick. Tyle musi ci wystarczyć. Jeśli odpowiedź cię nie satysfakcjonuje, zadaj inne pytanie – dodała po chwili, kiedy już lepiej panowała nad swym głosem; naprawdę nie chciała psuć tego wieczoru, a jednocześnie nie potrafiła zwierzać się na zawołanie, zwłaszcza z tak trudnych, wprawiających w zakłopotanie tematów.
Wtedy też do ich uszu dobiegł trzask uderzającego o podłogę… czegoś. Podejrzewała, że to szkło, może buteleczka perfum, może coś jeszcze innego. – Roland – jęknęła, prędko zrywając się z zajmowanego do tej pory miejsca, na tyle prędko, że aż zakręciło jej się od tego w głowie. – Zaraz wrócę – dodała jeszcze w formie usprawiedliwienia, maszerując w kierunku łazienki, gdzie najprawdopodobniej miała spotkać kociego złoczyńcę. W duchu modliła się, by Kai porzucił obraną ścieżkę, nim wrócą do gry w karty.
| zt
- Chciałbyś? – powtórzyła, gdy brat nawiązał do jej niedawnego zajęcia, zalała ją fala nostalgii. Wzruszyła tylko ramionami, nie będąc pewną, jak powinna zareagować. Jak czułaby się w takiej sytuacji? Przepaść między zawodem, którym się trudniła, a życiem prywatnym, była zbyt głęboka, by umiała to sobie zwizualizować, choć na wyobraźnię zwykle nie narzekała. – Widziałeś mnie wtedy, w trakcie spaceru po porcie… – urwała, robiąc sobie przerwę na kolejny łyk Ognistej. Powinna pewnie spowolnić, albo chociaż zjeść więcej, myślała jednak o zgoła innych problemach, nie poświęcając rozprzestrzeniającemu się po całym ciele ciepłu większej uwagi. – Za każdym razem byłam inna. Nie poznałbyś mnie choćbyś mnie spotkał. To właśnie sprawiało, że byłam w tym dobra – rozwinęła bez cienia fałszywej skromności, choć rozumiała, że to nie mogło zaspokoić jego ciekawości, przynosiło więcej pytań niż odpowiedzi. Sama chciałaby go zobaczyć przy pracy, to jednak było znacznie łatwiejsze do realizacji – jeszcze niedawno zapraszał ją do rezerwatu hipogryfów, pewnie mogliby się tam wybrać w niedalekiej przyszłości, spędzić razem więcej czasu. A przy okazji odkurzyć wiedzę na temat magicznych stworzeń; spotkanie z wężem uświadomiło jej, że braki w tej materii mogą okazać się fatalne w skutkach, że obycie ze zwierzętami może się przydać w najmniej oczekiwanym momencie.
- Rozumiem – mruknęła tylko, nie chcąc dłużej rozmawiać o Tower; widziała, że tamto wspomnienie ściera mu uśmiech z ust, zasnuwa spojrzenie mgłą. Sam jednak zdecydował się powiedzieć coś więcej, pochwalić się wygraną ze współwięźniami. – Moje gratulacje, wygrać z oszustami – odparła z udawanym podziwem, wciąż drażniąc się, prowokując, próbując w ten sposób podtrzymać pozory lekkości i swobody. – Do twarzy, jasne. Nikomu nie jest do twarzy w tak okropnym kolorze, Kai – zirytowała się, marszcząc z niezadowoleniem nos. Włosy miała na tyle krótkie, że nie musiała ich stale oglądać, jedyne pocieszenie. A im głośniej i wyraźniej okazywał swą wesołość, tym bardziej wyprowadzało ją to z równowagi. W końcu splotła ramiona, posyłając mu przy tym krytyczne spojrzenie zmrużonych złowróżbnie oczu. – Śmiej się póki możesz – warknęła tylko, testując jego braterską cierpliwość; sprawiała wrażenie nadąsanej, przesadzała jednak w swej reakcji, by ukrócić jego zapędy.
- Odpowiadam zgodnie z prawdą – odezwała się powoli, przesadnie spokojnie, robiąc wszystko, by zapanować nad gorącem, które ją nagle uderzyło i nie dać ponieść się zdradliwym emocjom. Uraził ją tym komentarzem; nie kłamała, próbowała być na tyle szczera, na ile potrafiła. – Po prostu nie wiem, Kai – dodała po krótkiej chwili, szybko, z powracającą irytacją – albo paniką. – A co to zmieni, że będziesz znać jego imię? Nazwisko? Nie chcę mamić cię wizją kogoś, kto może zniknąć z mojego życia równie szybko jak szybko się w nim pojawił. Nie chcę zrobić sobie krzywdy myśląc o nim poważniej niż powinnam. Dla mnie to nie jest takie łatwe. Rozumiesz? – Spojrzała ku niemu z ostrzegawczym błyskiem w oku, przy okazji wbijając szpilę. Kai zawsze zdawał się być prawdziwym lekkoduchem, zbyt swobodnie podchodzącym do relacji damsko-męskich, ona tak nie potrafiła, nie chciała potrafić. Poza tym, kiedy ostatnim razem rozmawiali o podobnych rzeczach, skończyło się to kłótnią. Westchnęła, przelotnie uciekając wzrokiem w stronę sufitu. Żałowała swej upartości, złości. – Frederick. Tyle musi ci wystarczyć. Jeśli odpowiedź cię nie satysfakcjonuje, zadaj inne pytanie – dodała po chwili, kiedy już lepiej panowała nad swym głosem; naprawdę nie chciała psuć tego wieczoru, a jednocześnie nie potrafiła zwierzać się na zawołanie, zwłaszcza z tak trudnych, wprawiających w zakłopotanie tematów.
Wtedy też do ich uszu dobiegł trzask uderzającego o podłogę… czegoś. Podejrzewała, że to szkło, może buteleczka perfum, może coś jeszcze innego. – Roland – jęknęła, prędko zrywając się z zajmowanego do tej pory miejsca, na tyle prędko, że aż zakręciło jej się od tego w głowie. – Zaraz wrócę – dodała jeszcze w formie usprawiedliwienia, maszerując w kierunku łazienki, gdzie najprawdopodobniej miała spotkać kociego złoczyńcę. W duchu modliła się, by Kai porzucił obraną ścieżkę, nim wrócą do gry w karty.
| zt
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
- Nauczyłem się takich rzeczy spodziewać zawsze - bo jesteś kobietą. Siostrą, ale wciąż kobietą. Nieprzewidywalną i walczącą, gdy zbyt mocno napinało się granice. I właściwie, to było w nich fascynujące. Lubił to nawet, tak podkreślone u siostry, gdy wychylała się zza fasady opanowania, pozwalając sobie na więcej. Na bycie sobą. Być może, z tego samego powodów kiedyś, jeszcze gdy biegali na podwórku u rodziców całą trójką, specjalizował się w prowokowaniu siostry. W testowaniu kiedy i jak zareaguje, przyglądając się z szerokim uśmiechem, jak blade policzki nadymają się, jak w jasnych oczach zapala się znajomy błysk, niby zapowiedź burzy. Bo potrafiła być burzą. Piękną. Kojącą, gdy już minęła. I po prostu żywą. Tak inną od obrazu, który widział ostatnimi czasy częściej. To smutek malował jej oblicze - No już już - dodał pojednawczo, chociaż ani w pozie, ani w oczach, ani gestach, nie było widać śladu skruchy.
- Tak - te same, rozbawione iskry, wciąż tańczyły między słowami, ale w tonie grało przejecie, którego trudno byłoby zignorować - Uhm... wtedy przeszkodził nam jeden kretyn - burknął, by na kilka sekund, całe rozbawienie rozmyło się, a on, by zapić wspomnienie, po prostu sięgnął po alkohol, kątem oka obserwując zbliżającego się kocura. To też był ciekawy widok. Jak bardzo stworzenie przywiązało się do do Maeve i jak często szukał u niej uwagi. Kaia zazwyczaj z uprzejmą wyższością tolerował, chociaż potrafił na niego odpowiednio wpłynąć, to było całkowicie jasne, kogo uznawał za bliskie towarzystwo. Jego, co najwyżej mógł od czasu do czasu traktować jak koniecznego dla przeżycia, przewodnika "stada". Niekoniecznie się z nim często zgadzająca.
Przepłukał usta, pozostawiając alkohol na języku nieco dłużej i z namysłem słuchając słów czarownicy - Podobno, ci najbliżsi najszybciej potrafią rozpoznać kłamstwo - nie był pewien, ile było w tym prawdy i gdzie właściwie słyszał podobne stwierdzenie. Był za to świadom umiejętności, których musiała nauczyć się Maeve w swojej profesji. Byłby ignorantem, gdyby chciał wierzyć, że bezbłędnie rozpoznałby ją, spotykając przypadkiem. Nie był ignorantem. Nie przyjmowali do wiedźmiej straży byle kogo. I nie byle kto tam zostawał - ale wciąż, chciałbym - zakończył, odstawiając szklankę na bok. Wzrok pognał gdzieś do własnych dłoni i zaciśniętych mimowolnie palców na brzegu krzesła. Rozluźnił je w kolejnej chwili i uśmiechnął się kącikiem wilgotnych od alkoholu ust - To serio było wyzwanie. Większe zwycięstwo - uniósł ręce najpierw na stół, potem skrzyżował ramiona przed sobą - No nie wiem, kobiety mają czasami upodobania w takich jaskrawościach - zmrużył oczy, tym razem to on sięgnął po udawany wyrzut. Nie, żeby t mu to przeszkadzało, ale przyznać musiał, że widok siostry w podobnym wydaniu, wywoływał rzeczywiste rozbawienie. Nie mógł się zbytnio powstrzymać i tego nie robił. Chrząknął znaczącą, nie gasząc jednaj uniesionych warg, które odsłaniały zęby - O nie, tego to mi nikt nie zabierze. Ja zawsze mogę - wzruszył ramieniem i oparł rękę na brodzie. Wzrok przyjemnie migotał chwilami, ale nie rozmazywał obrazu. Skupiał się na czarownicy, na słowach, gestach, spojrzeniach - tych otwartych i skrywanych pod maską.
- Chciałabym, żebyś chciała tak mówić, nie tylko musiała - dopowiedział, nieco bardziej ostrożnie. Na powagę nie było za późno, ale fakt, że napinał granice, które przy nim ustawiła, był zbyt jasny, by go zignorował. Musiał tylko zdecydować, czy i jak bardzo chce przesunąć je, by rzeczywiście chciała z nim rozmawiać o czymś więcej niż informacja o obiedzie, czy wyjściu - niewiadomo gdzie i po co. W zdawkowej formie. Odetchnął lekko - Nie chodzi mi o konkretne imię. Po prostu... - odetchnął powtórnie, nieco głębiej - Wiesz, że możesz mi ufać, prawda? - spróbował złapać spojrzenie należące do alkoholowej towarzyszki - to chyba nie jest tak straszne, żeby podzielić się z bratem swoim światem - do którego, często nie miał wstępu. Wiele było w tym jego winy, ale uparcie, decydował się to zmienić. Nie zastąpi nigdy Caleba, ale - też był jej bratem - Wystarczy - chwilowo - dodał w myśli, ale w tym momencie, zdecydował nie naciskać. Przynajmniej nie w tym temacie. Noc mieli jeszcze całkiem długą.
Kiwnął głową na stwierdzenie, tylko przez moment obserwując, jak podnosi się od stołu i idzie w stronę puchatej bestyjki. I to stworzeniu posłał bardziej zawadiacki uśmiech, jakby chciał mu powiedzieć, że właśnie ściągnął na siebie uwagę. Niekoniecznie taką, jaklą sobie życzył. Sam, sięgnął po karty, tasując talię i rozlewając do szklanek alkohol. Jeszcze trochę im zostało. I alkoholu. I gier. I niewypowiedzianych słów - Ah... dopóki pamiętam. Zostawiłem w składziku świstoklik - statek w butelce - zawiesił głos i podążył wzrokiem za siostrą - Przyda ci się - dodał już wiele ciszej, wracając wzrokiem na stół i rozkładaną na nowo talię.
| zt
- Tak - te same, rozbawione iskry, wciąż tańczyły między słowami, ale w tonie grało przejecie, którego trudno byłoby zignorować - Uhm... wtedy przeszkodził nam jeden kretyn - burknął, by na kilka sekund, całe rozbawienie rozmyło się, a on, by zapić wspomnienie, po prostu sięgnął po alkohol, kątem oka obserwując zbliżającego się kocura. To też był ciekawy widok. Jak bardzo stworzenie przywiązało się do do Maeve i jak często szukał u niej uwagi. Kaia zazwyczaj z uprzejmą wyższością tolerował, chociaż potrafił na niego odpowiednio wpłynąć, to było całkowicie jasne, kogo uznawał za bliskie towarzystwo. Jego, co najwyżej mógł od czasu do czasu traktować jak koniecznego dla przeżycia, przewodnika "stada". Niekoniecznie się z nim często zgadzająca.
Przepłukał usta, pozostawiając alkohol na języku nieco dłużej i z namysłem słuchając słów czarownicy - Podobno, ci najbliżsi najszybciej potrafią rozpoznać kłamstwo - nie był pewien, ile było w tym prawdy i gdzie właściwie słyszał podobne stwierdzenie. Był za to świadom umiejętności, których musiała nauczyć się Maeve w swojej profesji. Byłby ignorantem, gdyby chciał wierzyć, że bezbłędnie rozpoznałby ją, spotykając przypadkiem. Nie był ignorantem. Nie przyjmowali do wiedźmiej straży byle kogo. I nie byle kto tam zostawał - ale wciąż, chciałbym - zakończył, odstawiając szklankę na bok. Wzrok pognał gdzieś do własnych dłoni i zaciśniętych mimowolnie palców na brzegu krzesła. Rozluźnił je w kolejnej chwili i uśmiechnął się kącikiem wilgotnych od alkoholu ust - To serio było wyzwanie. Większe zwycięstwo - uniósł ręce najpierw na stół, potem skrzyżował ramiona przed sobą - No nie wiem, kobiety mają czasami upodobania w takich jaskrawościach - zmrużył oczy, tym razem to on sięgnął po udawany wyrzut. Nie, żeby t mu to przeszkadzało, ale przyznać musiał, że widok siostry w podobnym wydaniu, wywoływał rzeczywiste rozbawienie. Nie mógł się zbytnio powstrzymać i tego nie robił. Chrząknął znaczącą, nie gasząc jednaj uniesionych warg, które odsłaniały zęby - O nie, tego to mi nikt nie zabierze. Ja zawsze mogę - wzruszył ramieniem i oparł rękę na brodzie. Wzrok przyjemnie migotał chwilami, ale nie rozmazywał obrazu. Skupiał się na czarownicy, na słowach, gestach, spojrzeniach - tych otwartych i skrywanych pod maską.
- Chciałabym, żebyś chciała tak mówić, nie tylko musiała - dopowiedział, nieco bardziej ostrożnie. Na powagę nie było za późno, ale fakt, że napinał granice, które przy nim ustawiła, był zbyt jasny, by go zignorował. Musiał tylko zdecydować, czy i jak bardzo chce przesunąć je, by rzeczywiście chciała z nim rozmawiać o czymś więcej niż informacja o obiedzie, czy wyjściu - niewiadomo gdzie i po co. W zdawkowej formie. Odetchnął lekko - Nie chodzi mi o konkretne imię. Po prostu... - odetchnął powtórnie, nieco głębiej - Wiesz, że możesz mi ufać, prawda? - spróbował złapać spojrzenie należące do alkoholowej towarzyszki - to chyba nie jest tak straszne, żeby podzielić się z bratem swoim światem - do którego, często nie miał wstępu. Wiele było w tym jego winy, ale uparcie, decydował się to zmienić. Nie zastąpi nigdy Caleba, ale - też był jej bratem - Wystarczy - chwilowo - dodał w myśli, ale w tym momencie, zdecydował nie naciskać. Przynajmniej nie w tym temacie. Noc mieli jeszcze całkiem długą.
Kiwnął głową na stwierdzenie, tylko przez moment obserwując, jak podnosi się od stołu i idzie w stronę puchatej bestyjki. I to stworzeniu posłał bardziej zawadiacki uśmiech, jakby chciał mu powiedzieć, że właśnie ściągnął na siebie uwagę. Niekoniecznie taką, jaklą sobie życzył. Sam, sięgnął po karty, tasując talię i rozlewając do szklanek alkohol. Jeszcze trochę im zostało. I alkoholu. I gier. I niewypowiedzianych słów - Ah... dopóki pamiętam. Zostawiłem w składziku świstoklik - statek w butelce - zawiesił głos i podążył wzrokiem za siostrą - Przyda ci się - dodał już wiele ciszej, wracając wzrokiem na stół i rozkładaną na nowo talię.
| zt
Kai Clearwater
Zawód : Łowca ingrediencji, podróżnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 2 z 2 • 1, 2
Kuchnia
Szybka odpowiedź