Old Place 91
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Old Place 91
Dom pod numerem 91 nie wyróżnia się w niczym od rzędu innych, niemal identycznych budynków w najstarszej części Doliny Godryka. Dwupiętrowy, odgrodzony od reszty wysokim murem porośniętym bluszczem wydaje się jakby chciał uciec przed wzrokiem innych. Przez długi czas stał pusty, jednak od grudnia ma nowego właściciela oraz lokatorów. Średnich rozmiarów ogród za budynkiem jest królestwem dziko rosnących roślin oraz pozostałością po zielarskich grządkach, o które dbał kiedyś miejscowy zielarz.
Lyall Lupin
Zawód : Brygadzista
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Way deep down
Leaving me in a run around
Wanna care but
I don’t do Whats right
I won’t Wanna be found
Lettin loose the inner animal
Leaving me in a run around
Wanna care but
I don’t do Whats right
I won’t Wanna be found
Lettin loose the inner animal
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie rozumiał, dlaczego uparli się, aby mieć z nim coś jeszcze wspólnego. Dla Lyalla to, co robił, było oczywistym znakiem. Nie umiał wchodzić w interakcje z ludźmi, nie krzywdząc ich. I to nie dlatego, że lubił patrzeć na cierpienia drugiego człowieka. Nie. Nie chciał ich krzywdzić, ale jeśli oznaczało to, że mieli trzymać się z daleka - tak musiało najwidoczniej być. W końcu to nie on zabiegał o kontakt, dlatego wszelkie zło musieli brać na siebie. Mogli tego uniknąć, unikając jego osoby. Gdy tak się nie działo, sami byli sobie winni. Wolał, aby tak właśnie się działo, niż jakby miał sobie radzić z kolejną już śmiercią. Kolejną śmiercią kolejnej osoby w jego otoczeniu - wielu z nich ginęło w okrutny sposób. Jeśli nie z jego własnej ręki, to z kogoś innego. Ale zawsze ciągnęło się to za nim niczym klątwa. Ślad gęstej krwi. Teraz po raz pierwszy poczyniony z intencją i wysublimowaną prowokacją. Wyrachowaną do ostatniej części. Czy zalany wilkołaczą posoką czuł się lepiej? Wiedział, że odpowiedź na to pytanie nie była prosta, bo przecież nie czuł tak naprawdę nic. A jednak zrobił to. Zrobił to, bo taki właśnie miał cel. Nikt o tym nie wiedział. Tak samo jak nikt z rodziny nie zdawał sobie sprawy z wydarzenia, które naprawdę doprowadziło Lyalla do stanu, w jakim się aktualnie znajdował. Luna nie miała pojęcia, co zrobił Laurel. Być może powinien był się przyznać i patrzeć, jak przed nim uciekają. Jak nim gardzą, boją się, unikają. Jak wymazują go z rodzinnego drzewa. To była jednak tylko jedna z opcji. Druga kręciła się wokół wybaczenia, a tego nie byłby w stanie znieść. Nie odzywał się więc w ogóle.
Przyniesione w dobrej wierze jedzenie przerodziło się w potencjalną rozmowę, której Lupin nigdy się nie spodziewał. Nie dlatego, że nikt nie wiedział, gdzie był Randall, ale dlatego, że nie zamierzał nikogo wpuszczać. A jednak otworzył szerzej drzwi, pozwalając przejść przez próg siostrze. Nie zamierzał rozmawiać w przejściu. Przeszedł więc do salonu, który był tak samo pusty i zimny jak jego właściciel i mimo że było jeszcze wcześnie rano, sięgnął po stojącą na stoliku wypitą w trzech czwartych butelkę ognistej. Do dwóch szklanek nalał po małej ilości i postawił naprzeciw siostry, by samemu opaść na jednym z foteli. - W maju już go tu nie było - odpowiedział, będąc pewnym swoich słów i zatapiając przesuszone gardło alkoholem. Pod koniec kwietnia widział się z bratem ostatni raz, gdy szukali informacji o mężu Betty. Rozmawiali o dalszych tropach oraz wygłupach Randalla. Właśnie... Wygłupach. Patrząc na wyraźnie czującą się niekomfortowo siostrę, Lyallowi przemknęło przez myśl, czy nie wyjawić jej prawdy o udziale brata w Zakonie Feniksa? O tym jak łatwo było się domyśleć? O tym, że znajdował się na liście buntowników? Czy w ogóle powinna była wiedzieć? - W sierpniu zacząłem polowanie i wróciłem kilka dni temu - kontynuował, nakreślając sytuację. - Nie dostałem od niego wiadomości. - Sowy znajdowały go nawet w lesie - rozkazy od przełożonego spadały co jakiś czas z nieba tudzież informacje, których szukał wcześniej. Randall mógł więc bez problemu się z nim skontaktować, jeśli tylko tego chciał. Nie zrobił tego. Wybrał, aby milczeć. Zniknąć. Najprawdopodobniej właśnie dla sprawy Zakonu. - A wy od kiedy? - Nie dokończył, wiedząc, że zrozumiała przekaz. Być może Randall kontaktował się z resztą rodziny, gdy nie mieszkał już u brata. Być może potrzebował kasy. Być może przestraszył się faktu, że bliźniak odkrył jego sekret i pracował dalej w Ministerstwie Magii. Wszystko być może, ale żadnych konkretnych odpowiedzi. I chociaż nie zamierzał podejmować się żadnych działań do końca roku, podjął inną decyzję. Bo tego wymagała chwila. - Poszukam go.
Przyniesione w dobrej wierze jedzenie przerodziło się w potencjalną rozmowę, której Lupin nigdy się nie spodziewał. Nie dlatego, że nikt nie wiedział, gdzie był Randall, ale dlatego, że nie zamierzał nikogo wpuszczać. A jednak otworzył szerzej drzwi, pozwalając przejść przez próg siostrze. Nie zamierzał rozmawiać w przejściu. Przeszedł więc do salonu, który był tak samo pusty i zimny jak jego właściciel i mimo że było jeszcze wcześnie rano, sięgnął po stojącą na stoliku wypitą w trzech czwartych butelkę ognistej. Do dwóch szklanek nalał po małej ilości i postawił naprzeciw siostry, by samemu opaść na jednym z foteli. - W maju już go tu nie było - odpowiedział, będąc pewnym swoich słów i zatapiając przesuszone gardło alkoholem. Pod koniec kwietnia widział się z bratem ostatni raz, gdy szukali informacji o mężu Betty. Rozmawiali o dalszych tropach oraz wygłupach Randalla. Właśnie... Wygłupach. Patrząc na wyraźnie czującą się niekomfortowo siostrę, Lyallowi przemknęło przez myśl, czy nie wyjawić jej prawdy o udziale brata w Zakonie Feniksa? O tym jak łatwo było się domyśleć? O tym, że znajdował się na liście buntowników? Czy w ogóle powinna była wiedzieć? - W sierpniu zacząłem polowanie i wróciłem kilka dni temu - kontynuował, nakreślając sytuację. - Nie dostałem od niego wiadomości. - Sowy znajdowały go nawet w lesie - rozkazy od przełożonego spadały co jakiś czas z nieba tudzież informacje, których szukał wcześniej. Randall mógł więc bez problemu się z nim skontaktować, jeśli tylko tego chciał. Nie zrobił tego. Wybrał, aby milczeć. Zniknąć. Najprawdopodobniej właśnie dla sprawy Zakonu. - A wy od kiedy? - Nie dokończył, wiedząc, że zrozumiała przekaz. Być może Randall kontaktował się z resztą rodziny, gdy nie mieszkał już u brata. Być może potrzebował kasy. Być może przestraszył się faktu, że bliźniak odkrył jego sekret i pracował dalej w Ministerstwie Magii. Wszystko być może, ale żadnych konkretnych odpowiedzi. I chociaż nie zamierzał podejmować się żadnych działań do końca roku, podjął inną decyzję. Bo tego wymagała chwila. - Poszukam go.
i’ll tell you a secret. the really bad monsters never look like monsters.
ALL DARK, ALL BLOODY,
MY HEART.
MY HEART.
Lyall Lupin
Zawód : Brygadzista
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Way deep down
Leaving me in a run around
Wanna care but
I don’t do Whats right
I won’t Wanna be found
Lettin loose the inner animal
Leaving me in a run around
Wanna care but
I don’t do Whats right
I won’t Wanna be found
Lettin loose the inner animal
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie była natarczywa. To zawsze Lyall był jej najbardziej bliski. Oboje czuli się w tej rodzinie w podobny sposób. Oboje snuli plany, rozmawiali o przyszłości, to on rozumiał jak ważna była dla niej muzyka. Teraz patrząc na niego miała wrażenie, że rozmawia z innym człowiekiem. Człowiekiem, który wcale jej się nie podobał. Nie wiedziała czy miała na to wpływ wojna, ale podejrzewała, że problemy, których mężczyzna doświadcza sięgają o wiele dalej. Może nigdy nie była jakimś znakomitym obserwatorem ludzkich zachowań, ale znała swojego brata i zdawała sobie sprawę z tego jak wielkim ciosem dla niego była utrata narzeczonej. Nie było jej wtedy przy nim, nie mogła pomóc przez to przejść, ale nawet gdyby była na miejscu to też chyba nie mogłaby mu pomóc zważywszy na to jak wyglądał finał tego tragicznego wydarzenia.
Skłamałaby mówiąc, że nie żałuje, iż to wszystko potoczyło się w taki sposób. W tym strasznym czasie bliskość rodziny była najważniejsza. Bolało ją serce gdy patrzyła jak bardzo obcy się dla siebie stali. Chciałaby mieć w nim wsparcie i chciałaby go wspierać, ale ten rozdział ich wspólnej historii się zakończył. Na samą myśl o tym gorzki żal podchodził jej do gardła. Nie wiedziała czy kiedykolwiek będzie potrafiła się z tym pogodzić. Czy będzie w wstanie to zrozumieć.
Randall to była oddzielna historia. Równie bolesna, równie trudna i równie dla niej niezrozumiała. Kiedy jej starszy brat wspomniał o tym, że sam nie ma z nim kontaktu, Luna poczuła się tak jakby ktoś wyrwał jej z dłoni ostatni skrawek nadziei. Wolała wierzyć, że to jakaś konspiracja skierowana w stronę rodziców i jej samej. Chciała wierzyć, że oni mają się dobrze, że pozostają w ciągłym kontakcie. Prawda była jednak zupełnie inna.
Szatynka sięgnęła po szklankę, którą mężczyzna postawił przed nią. Upiła łyk ciesząc się, że smak alkoholu zabije gorycz w jej ustach. Luna przetrawiła słowa mężczyzny o polowaniu teraz już rozumiejąc dlaczego wygląda na tak wyniszczonego. – Od marca lub kwietnia nie miałam od niego żadnej informacji. Rodzice też nie. Właściwie… myślałam, że jesteście razem. – zaczęła znów upijając łyk chcąc uspokoić kołatające się w piersi serce. – Mówił coś? Chciał gdzieś wyjechać? Masz jakikolwiek trop, którym możemy się kierować? – specjalnie użyła zaimka „my”. Była Lupinem tak jak oni, miała ten sam upór we krwi i bardzo zależało jej na tym, żeby ich rodzina pozostała już w takim stanie jak jest teraz. Nawet jeśli często dzieliły ich lata świetlne od wspólnego zrozumienia. Kochała ich.
- Chce pomóc. Nie odtrącaj mnie znowu. – dodała znów przytykając szklankę do ust. Nawet nie wiedziała czy cokolwiek w niej jeszcze pozostało.
Skłamałaby mówiąc, że nie żałuje, iż to wszystko potoczyło się w taki sposób. W tym strasznym czasie bliskość rodziny była najważniejsza. Bolało ją serce gdy patrzyła jak bardzo obcy się dla siebie stali. Chciałaby mieć w nim wsparcie i chciałaby go wspierać, ale ten rozdział ich wspólnej historii się zakończył. Na samą myśl o tym gorzki żal podchodził jej do gardła. Nie wiedziała czy kiedykolwiek będzie potrafiła się z tym pogodzić. Czy będzie w wstanie to zrozumieć.
Randall to była oddzielna historia. Równie bolesna, równie trudna i równie dla niej niezrozumiała. Kiedy jej starszy brat wspomniał o tym, że sam nie ma z nim kontaktu, Luna poczuła się tak jakby ktoś wyrwał jej z dłoni ostatni skrawek nadziei. Wolała wierzyć, że to jakaś konspiracja skierowana w stronę rodziców i jej samej. Chciała wierzyć, że oni mają się dobrze, że pozostają w ciągłym kontakcie. Prawda była jednak zupełnie inna.
Szatynka sięgnęła po szklankę, którą mężczyzna postawił przed nią. Upiła łyk ciesząc się, że smak alkoholu zabije gorycz w jej ustach. Luna przetrawiła słowa mężczyzny o polowaniu teraz już rozumiejąc dlaczego wygląda na tak wyniszczonego. – Od marca lub kwietnia nie miałam od niego żadnej informacji. Rodzice też nie. Właściwie… myślałam, że jesteście razem. – zaczęła znów upijając łyk chcąc uspokoić kołatające się w piersi serce. – Mówił coś? Chciał gdzieś wyjechać? Masz jakikolwiek trop, którym możemy się kierować? – specjalnie użyła zaimka „my”. Była Lupinem tak jak oni, miała ten sam upór we krwi i bardzo zależało jej na tym, żeby ich rodzina pozostała już w takim stanie jak jest teraz. Nawet jeśli często dzieliły ich lata świetlne od wspólnego zrozumienia. Kochała ich.
- Chce pomóc. Nie odtrącaj mnie znowu. – dodała znów przytykając szklankę do ust. Nawet nie wiedziała czy cokolwiek w niej jeszcze pozostało.
no one can say what we get to be so why don't we rewrite the stars?
Lata ich słodkiego dzieciństwa dawno minęły, a oni byli już dorosłymi, nieznanymi sobie ludźmi. W końcu Luna nie wiedziała i nie miała wiedzieć o tym, co Lyall zrobił swojej ukochanej i chociaż w nieświadomości, nie miało to zmniejszyć okrucieństwa jego czynu. Nie chciał też niczyjego wybaczenia, bo podejrzewał, że właśnie w ten sposób podeszłaby jego siostra, gdyby poznała prawdę. Wiedział, co zrobił i sam nałożył na siebie pokutę, która nigdy nie miała się zakończyć. I karą wcale nie było trzymanie się z daleka od rodziny, cywilizacji, ludzi ogółem — to było jak wybawienie. Karą było noszenie świadomości i własnego, wewnętrznego potwora. Zaakceptował go całkowicie w momencie, gdy kończył sprawę Sorena. Despenser wyciągnął ostatnie człowieczeństwo, jakie pozostało w brygadziście, a ten dobrowolnie je utracił. Bo co innego miał zrobić? Nie zamierzał wypuszczać mordercy Laurel z rąk, bo czy nie byłaby to strata czasu? Pościg? Opuszczenie rodziny? Wyklęcie się ze społeczeństwa? Czy to wszystko nie poszłoby na marne? Przestał już o tym myśleć. Przestał też żałować, bo nie mógł cofnąć czasu. Mógł jedynie iść naprzód i wynajdywać kolejne cele — w końcu nic innego mu nie zostało. Wracając na zimę do Doliny Godryka, sądził, że ludzie dadzą mu spokój. Że nie będzie musiał mierzyć się z rzeczywistością, a przynajmniej w ten sposób chciał oszukać własny umysł. Doskonale jednak wiedział, że nic takiego nie miało się wydarzyć.
Myślałam, że jesteście razem.
- Bo byliśmy razem. Do czasu. - Co się wtedy wydarzyło? Przecież brat powiedział mu, że porozmawiają i chociaż Lyalla nie obchodziło to, co miał do powiedzenia, nie odezwał się. Nie odtrącił go w sposób, w jaki Randall by zrozumiał. Nie wyrzucił go z domu. Po prostu... Cisza. Sytuacja jego bliźniaka była aż nadto niebezpieczna i może zdecydował się odejść? Może dołączył na stałe do Zakonu Feniksa, który cholera wie, gdzie teraz był. Najdziwniejsze było jednak to, że drugi z Lupinów nie kontaktował się z rodziną. Był, czuł się jej częścią — nie zostawiłby przecież ich bez słowa. Nie odszedłby, nie zniknąłby bez przyczyny. Jeśli przydarzyło mu się coś, co uniemożliwiało kontakt... Na samą myśl we wnętrzu Lyalla rozległ się pomruk, a żółć rozlała się po żołądku, powodując nieprzyjemny ból. Jego twarz i tak już była wykrzywiona i poszatkowana długimi miesiącami spędzonymi w terenie, dlatego Luna mogła przegapić ową reakcję. Gdy spytała go o trop, spojrzał na nią w milczeniu, by przerwać je dopiero po dłuższej chwili. - Zawsze jakiś jest. - Nie chciał wyjawiać przed nią, co posiadał. Mogło to być wartościowe, mogło być bezużyteczne. Po co robić jej nadzieję? Po co widzieć kolejny zawód?
Chcę pomóc.
- Niby jak? - spytał od razu. Niby jak chciała pomóc? Znała się na szukaniu zaginionych? Wiedziała, jak to się robi? Lyall śledził wilkołaki, ale i wilkołaki były ludźmi w pewnej formie — mógł sobie poradzić z szukaniem przygłupiego brata. A ona jakie miała z tym doświadczenie? Chciał wiedzieć, czy zdawała sobie sprawę z faktu, że nie miała być pomocą w tym przypadku, a obciążeniem? Nie miała za sobą treningów fizycznych, bojowych. Jej życie miało być piękną opowieścią, dlatego nie potrzebowała szykować się na walkę. Preferowała muzykę, nie materię. Nie była żołnierzem. Była cywilem, który nie miał bladego pojęcia, jak wygląda pole bitwy. Zignorował kolejne słowa o odtrącaniu. Nie po to ją wpuścił i nie na ten temat dyskutowali. Starszy brat zamierzał stawiać barierę tak długo, jak długo siostra miała na nią napierać. A być może nie miało się to skończyć nigdy.
Myślałam, że jesteście razem.
- Bo byliśmy razem. Do czasu. - Co się wtedy wydarzyło? Przecież brat powiedział mu, że porozmawiają i chociaż Lyalla nie obchodziło to, co miał do powiedzenia, nie odezwał się. Nie odtrącił go w sposób, w jaki Randall by zrozumiał. Nie wyrzucił go z domu. Po prostu... Cisza. Sytuacja jego bliźniaka była aż nadto niebezpieczna i może zdecydował się odejść? Może dołączył na stałe do Zakonu Feniksa, który cholera wie, gdzie teraz był. Najdziwniejsze było jednak to, że drugi z Lupinów nie kontaktował się z rodziną. Był, czuł się jej częścią — nie zostawiłby przecież ich bez słowa. Nie odszedłby, nie zniknąłby bez przyczyny. Jeśli przydarzyło mu się coś, co uniemożliwiało kontakt... Na samą myśl we wnętrzu Lyalla rozległ się pomruk, a żółć rozlała się po żołądku, powodując nieprzyjemny ból. Jego twarz i tak już była wykrzywiona i poszatkowana długimi miesiącami spędzonymi w terenie, dlatego Luna mogła przegapić ową reakcję. Gdy spytała go o trop, spojrzał na nią w milczeniu, by przerwać je dopiero po dłuższej chwili. - Zawsze jakiś jest. - Nie chciał wyjawiać przed nią, co posiadał. Mogło to być wartościowe, mogło być bezużyteczne. Po co robić jej nadzieję? Po co widzieć kolejny zawód?
Chcę pomóc.
- Niby jak? - spytał od razu. Niby jak chciała pomóc? Znała się na szukaniu zaginionych? Wiedziała, jak to się robi? Lyall śledził wilkołaki, ale i wilkołaki były ludźmi w pewnej formie — mógł sobie poradzić z szukaniem przygłupiego brata. A ona jakie miała z tym doświadczenie? Chciał wiedzieć, czy zdawała sobie sprawę z faktu, że nie miała być pomocą w tym przypadku, a obciążeniem? Nie miała za sobą treningów fizycznych, bojowych. Jej życie miało być piękną opowieścią, dlatego nie potrzebowała szykować się na walkę. Preferowała muzykę, nie materię. Nie była żołnierzem. Była cywilem, który nie miał bladego pojęcia, jak wygląda pole bitwy. Zignorował kolejne słowa o odtrącaniu. Nie po to ją wpuścił i nie na ten temat dyskutowali. Starszy brat zamierzał stawiać barierę tak długo, jak długo siostra miała na nią napierać. A być może nie miało się to skończyć nigdy.
i’ll tell you a secret. the really bad monsters never look like monsters.
ALL DARK, ALL BLOODY,
MY HEART.
MY HEART.
Lyall Lupin
Zawód : Brygadzista
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Way deep down
Leaving me in a run around
Wanna care but
I don’t do Whats right
I won’t Wanna be found
Lettin loose the inner animal
Leaving me in a run around
Wanna care but
I don’t do Whats right
I won’t Wanna be found
Lettin loose the inner animal
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie była pewna czy uda jej się do tego przyzwyczaić. Do zimnego spojrzenia, do słów rzucanych bez uczuć. Chciała udawać, że jest silna. Myślała, że potrafi skrywać emocje bardzo głęboko. Właściwie to tak nawet było, ale do czasu. Ludzie nie byli dla niej najważniejsi. Często stawała się na nich obojętna i może właśnie dlatego wszystkie jej dotychczasowe związki kończyły się na samym starcie. Sprawa wyglądała całkowicie inaczej, gdy chodziło o bliskie jej osoby. Złączeni krwią nie mogli udawać, że są sobie obcy, a może tylko ona nie mogła? Może on czuł się obco w jej obecności. Idąc tu niczego sobie nie obiecywała. Podejrzewała, że jej brat nie zmienił zdania co do ich rodziny, co do ich relacji. Obiecała, że nie będzie naciskać, stanie się neutralna, prawdziwa oaza spokoju. Jednak tak się nie stało. Słowa, które opuszczały jej usta były niekontrolowane. Żałowała ich, rozpaczliwie szukała wyjścia z sytuacji, ale nigdzie go nie widziała. Los sprzyjał innym, na pewno nie spoglądał z uśmiechem na ich rodzinę.
Zaniepokojona nieobecnością Randalla próbowała sobie tłumaczyć, że to ich własna krucjata. Jawny sprzeciw skierowany wprost w serca rodziców. Teraz uzmysłowiła sobie, że wcale tak nie musiało być, a generalizowanie mogło sprawić, że stracili szansę na odnalezienie brata. Ile ludzi znika? Każdego dnia nowe nazwiska pojawiają się na listach zaginionych, chociaż tak naprawdę każdy wie, że ci ludzie nigdy się już nie odnajdą. Randalla nikt nie szukał. Wszyscy myśleli, że jest, że żyje, że ich zwyczajnie porzucił. Może Lyall też tak myślał? Szatynka skinęła głową, choć w jej myślach budowało się kolejne pytanie. Nie interesował się rodzicami, nie interesował się nią, ale skoro mieli kontakt, to dlaczego na Merlina nie zainteresował się chociażby własnym bratem? Czy można tak bardzo wyprać się z emocji i zapomnieć o świecie? Tego nie wiedziała. – Rozstaliście się w przyjaznych okolicznościach? – dobrze znała swoich braci, a przynajmniej ich przeszłe formy. Wiedziała, że zdarzało im się ranić siebie nawzajem, ale finalnie i tak byli nierozłączni. Ogień i woda, a jednak potrafili tworzyć całość. Zawsze im tego zazdrościła. Może i teraz doszło między nimi do jakiejś kłótni. – Powiedział ci coś kiedy ostatnim razem się widzieliście? – powtórzyła pytanie, na które wcześniej nie uzyskała odpowiedzi. Może wypowiedziała to jedynie w myślach? Luna zawsze była emocjonalna, chociaż nie potrafiła tego w żaden sposób okazywać. Do dziś gubi się w uczuciach.
Tajemnice, tajemnice i znowu tajemnice. Mógł powiedzieć wprost, mógł powiedzieć, że woli to zostawić dla siebie, a jednak dał jej nadzieje na to, że wie co robić, wie gdzie skierować uwagę. Chciałaby wiedzieć, uspokoić skołatane już nerwy. Luna miała dopiero dwadzieścia pięć lat, a czuła się tak jakby dochodziła do schyłku życia. Wyprana ze wszystkiego co ważne. Szatynka pokręciła głową z rezygnacją i cofnęła się o krok stawiając szklankę na stoliku przed nimi.
- Popytam w porcie, skontaktuje się z ludźmi, którzy… mogliby coś wiedzieć. Mogłabym zrobić więcej, ale nie zrobię tego sama. – zaczęła spoglądając w jego stronę, a gdy nie odpowiedział wzruszyła ramionami. – Rozumiem. Będę dla ciebie niepotrzebnym ciężarem. Nawet nie protestuje, pewnie taka jest prawda, ale to też mój brat i chcę pomóc. Zrobię to z tobą czy bez ciebie. – wiedział, że to zrobi, zawsze była uparta i nieprzewidywalna. Może i nie miała ducha wojownika, może i jej magia była na przeciętnym poziomie, ale dla ludzi jej bliskich potrafiła zrobić wiele, może nawet najwięcej.
Zaniepokojona nieobecnością Randalla próbowała sobie tłumaczyć, że to ich własna krucjata. Jawny sprzeciw skierowany wprost w serca rodziców. Teraz uzmysłowiła sobie, że wcale tak nie musiało być, a generalizowanie mogło sprawić, że stracili szansę na odnalezienie brata. Ile ludzi znika? Każdego dnia nowe nazwiska pojawiają się na listach zaginionych, chociaż tak naprawdę każdy wie, że ci ludzie nigdy się już nie odnajdą. Randalla nikt nie szukał. Wszyscy myśleli, że jest, że żyje, że ich zwyczajnie porzucił. Może Lyall też tak myślał? Szatynka skinęła głową, choć w jej myślach budowało się kolejne pytanie. Nie interesował się rodzicami, nie interesował się nią, ale skoro mieli kontakt, to dlaczego na Merlina nie zainteresował się chociażby własnym bratem? Czy można tak bardzo wyprać się z emocji i zapomnieć o świecie? Tego nie wiedziała. – Rozstaliście się w przyjaznych okolicznościach? – dobrze znała swoich braci, a przynajmniej ich przeszłe formy. Wiedziała, że zdarzało im się ranić siebie nawzajem, ale finalnie i tak byli nierozłączni. Ogień i woda, a jednak potrafili tworzyć całość. Zawsze im tego zazdrościła. Może i teraz doszło między nimi do jakiejś kłótni. – Powiedział ci coś kiedy ostatnim razem się widzieliście? – powtórzyła pytanie, na które wcześniej nie uzyskała odpowiedzi. Może wypowiedziała to jedynie w myślach? Luna zawsze była emocjonalna, chociaż nie potrafiła tego w żaden sposób okazywać. Do dziś gubi się w uczuciach.
Tajemnice, tajemnice i znowu tajemnice. Mógł powiedzieć wprost, mógł powiedzieć, że woli to zostawić dla siebie, a jednak dał jej nadzieje na to, że wie co robić, wie gdzie skierować uwagę. Chciałaby wiedzieć, uspokoić skołatane już nerwy. Luna miała dopiero dwadzieścia pięć lat, a czuła się tak jakby dochodziła do schyłku życia. Wyprana ze wszystkiego co ważne. Szatynka pokręciła głową z rezygnacją i cofnęła się o krok stawiając szklankę na stoliku przed nimi.
- Popytam w porcie, skontaktuje się z ludźmi, którzy… mogliby coś wiedzieć. Mogłabym zrobić więcej, ale nie zrobię tego sama. – zaczęła spoglądając w jego stronę, a gdy nie odpowiedział wzruszyła ramionami. – Rozumiem. Będę dla ciebie niepotrzebnym ciężarem. Nawet nie protestuje, pewnie taka jest prawda, ale to też mój brat i chcę pomóc. Zrobię to z tobą czy bez ciebie. – wiedział, że to zrobi, zawsze była uparta i nieprzewidywalna. Może i nie miała ducha wojownika, może i jej magia była na przeciętnym poziomie, ale dla ludzi jej bliskich potrafiła zrobić wiele, może nawet najwięcej.
no one can say what we get to be so why don't we rewrite the stars?
Prawda była taka, że wygodniej było mu nie liczyć się z emocjami innych ludzi. W szczególności swoich bliskich — gdyby wszak zaczął głębiej się w to zapuszczać, brzemię winy, którą odczuwał, byłoby nie do zniesienia. Lepiej było o tym nie myśleć, spychać to na dalszy plan i zapomnieć o jakichkolwiek więziach. Widząc i słysząc jednak Lunę na ulicy w Dolinie Godryka, nie mógł wmówić sobie, że nie czuł kompletnie nic. Przecież zajmował się nią, odkąd tylko się urodziła. Wspólnie spędzali czas na farmie rodziców, ucząc się obcowania z naturą, nie wspominając o ciężkiej pracy, którą musieli wykonywać, aby przetrwać kolejne dni. Musieli się wspierać. Chcieli się wspierać i nie było mowy o rozłamie. Ona chciała iść w świat, on chciał zostać na gospodarstwie i prowadzić je na starość rodziców, a także po ich śmierci. A gdzie byli teraz? Czy role nie odwróciły się okrutnie, by zadrwić z rodzeństwa razem, jak i osobno? Wszak starszy z bliźniaków Lupin nie prosił się o to. Nie chciał wędrować po całej Europie Środkowej, Północnej, Wschodniej i Zachodniej w poszukiwaniu śladu po tym, kto spowodował tragedie, naznaczającą jego późniejsze jestestwo. Życie jednak nie polegało na cudownych zakończeniach i musieli się o tym boleśnie przekonać. Niezależnie.
Rozstaliście się w przyjaznych okolicznościach?
- Nie kłóciliśmy się, jeśli o to pytasz - odparł jej jedynie, bo przyjazne stosunki w odniesieniu do osoby Lyalla nie istniały. Potrafił jedynie tolerować. Dziwne było to, że Randall był całkowitym przeciwieństwem swojego brata, a mimo to jedynie jego głupotę brygadzista mógł jeszcze znieść i nie odejść. Nie dodawał dawnemu policjantowi rozsądku czy logiki — po prostu braterska więź nawet i Lyalla łamała. Nie potrafił lub nie chciał jej wykrzesać w stosunku do młodszej siostry. Luna wszak była podobna bardziej do niego samego. Była mu bliższa, a przecież nie chciał widzieć w niej siebie. Nie chciał, aby szła jego śladem, ale upór, który wyczuwał, nie był mu obcy. Był dokładnie taki sam, jaki miał on.
Powiedział ci coś kiedy ostatnim razem się widzieliście?
- Nie wiem. Jeszcze. - Kłamstwo? Niekoniecznie. Czy powiedział coś ważnego? Nie. W końcu Randall nie wypowiedział niczego wprost. To Lyall domyślił się, wiedział, miał to na papierze w Ministerstwie Magii. Wszyscy pracownicy w rejestracji wiedzieli, że jego brat był poszukiwanym buntownikiem, który sprzeciwił się i wypowiedział posłuszeństwo władzy, przystając do Zakonu Feniksa. Przystając lub po prostu im pomagając. Ale co za różnica, czy było to doraźne wsparcie, czy członkostwo — gdyby złapali go ludzie Ministra, oczywiste było, że nie interesowałyby ich stopnie wtajemniczenia. Rozsądziliby go jako zbrodniarza wojennego. Postawiona szklanka i dalsze słowa dziewczyny sprawiły, że wzrok ze zirytowanego stał się złowrogi i po prostu gniewny. Szantażowała go i doskonale o tym wiedział, bo twierdziła, że zdawała sobie sprawę z bycia ciężarem, by zaraz później zdecydować o własnym zaangażowaniu. Lyall również odstawił szklankę, po czym wstał, zmniejszając dystans między nim i siostrą, ale i tak stali w pewnej odległości od siebie. - Chcesz pchać się w coś, czego nie rozumiesz - powiedział widocznie na nią zły, ale umilkł, zastanawiając się nad opcjami, które posiadał. Zrobiłaby to. Wiedział, że miała to zrobić. Lepiej jednak było mieć ją na oku, niż później zastanawiać się, czy nie wpakowała się w kolejne gówno. Jak jej starszy, kochany brat... - Daj mi czas do Nowego Roku - powiedział w końcu. - Rozejrzę się, a później... Później zrobimy to razem. - Nieważne, jak debilny to był pomysł. - Zarejestruj różdżkę, jeśli chcesz się pchać do Londynu - mruknął tylko jeszcze zanim się rozstali. Miał dotrzymać słowa — oboje to wiedzieli. I chociaż mógł czuć wewnętrzną złość na Lunę, większą winą obarczał samego siebie. Za to, że jego głupi bliźniak musiał znowu coś zjebać...
|zt
Rozstaliście się w przyjaznych okolicznościach?
- Nie kłóciliśmy się, jeśli o to pytasz - odparł jej jedynie, bo przyjazne stosunki w odniesieniu do osoby Lyalla nie istniały. Potrafił jedynie tolerować. Dziwne było to, że Randall był całkowitym przeciwieństwem swojego brata, a mimo to jedynie jego głupotę brygadzista mógł jeszcze znieść i nie odejść. Nie dodawał dawnemu policjantowi rozsądku czy logiki — po prostu braterska więź nawet i Lyalla łamała. Nie potrafił lub nie chciał jej wykrzesać w stosunku do młodszej siostry. Luna wszak była podobna bardziej do niego samego. Była mu bliższa, a przecież nie chciał widzieć w niej siebie. Nie chciał, aby szła jego śladem, ale upór, który wyczuwał, nie był mu obcy. Był dokładnie taki sam, jaki miał on.
Powiedział ci coś kiedy ostatnim razem się widzieliście?
- Nie wiem. Jeszcze. - Kłamstwo? Niekoniecznie. Czy powiedział coś ważnego? Nie. W końcu Randall nie wypowiedział niczego wprost. To Lyall domyślił się, wiedział, miał to na papierze w Ministerstwie Magii. Wszyscy pracownicy w rejestracji wiedzieli, że jego brat był poszukiwanym buntownikiem, który sprzeciwił się i wypowiedział posłuszeństwo władzy, przystając do Zakonu Feniksa. Przystając lub po prostu im pomagając. Ale co za różnica, czy było to doraźne wsparcie, czy członkostwo — gdyby złapali go ludzie Ministra, oczywiste było, że nie interesowałyby ich stopnie wtajemniczenia. Rozsądziliby go jako zbrodniarza wojennego. Postawiona szklanka i dalsze słowa dziewczyny sprawiły, że wzrok ze zirytowanego stał się złowrogi i po prostu gniewny. Szantażowała go i doskonale o tym wiedział, bo twierdziła, że zdawała sobie sprawę z bycia ciężarem, by zaraz później zdecydować o własnym zaangażowaniu. Lyall również odstawił szklankę, po czym wstał, zmniejszając dystans między nim i siostrą, ale i tak stali w pewnej odległości od siebie. - Chcesz pchać się w coś, czego nie rozumiesz - powiedział widocznie na nią zły, ale umilkł, zastanawiając się nad opcjami, które posiadał. Zrobiłaby to. Wiedział, że miała to zrobić. Lepiej jednak było mieć ją na oku, niż później zastanawiać się, czy nie wpakowała się w kolejne gówno. Jak jej starszy, kochany brat... - Daj mi czas do Nowego Roku - powiedział w końcu. - Rozejrzę się, a później... Później zrobimy to razem. - Nieważne, jak debilny to był pomysł. - Zarejestruj różdżkę, jeśli chcesz się pchać do Londynu - mruknął tylko jeszcze zanim się rozstali. Miał dotrzymać słowa — oboje to wiedzieli. I chociaż mógł czuć wewnętrzną złość na Lunę, większą winą obarczał samego siebie. Za to, że jego głupi bliźniak musiał znowu coś zjebać...
|zt
i’ll tell you a secret. the really bad monsters never look like monsters.
ALL DARK, ALL BLOODY,
MY HEART.
MY HEART.
Lyall Lupin
Zawód : Brygadzista
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Way deep down
Leaving me in a run around
Wanna care but
I don’t do Whats right
I won’t Wanna be found
Lettin loose the inner animal
Leaving me in a run around
Wanna care but
I don’t do Whats right
I won’t Wanna be found
Lettin loose the inner animal
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie wiedziała o co właściwie pyta. Przecież wiedziała ile dla siebie znaczą jako bracia. Czasami zdarzały się między nimi niesnaski, ale tak przecież było w każdym rodzeństwie. Jako młodsi chłopcy byli właściwie nierozłączni. Kroczyli wzajemnie przez wszystkie rozdziały życia i Luna bardzo często zazdrościła im tak silnej więzi braterskiej. Oczywiście, ona też czuła się z nimi związana, bo dawniej wszyscy pozostawali w bliskich relacjach, ale to co mieli jej bracia było wyjątkowe i byłaby głupią myśląc choć przez chwile inaczej. Nie wiedziała jednak co działo się w ich życiu, kiedy to wszystko tak mocno się skomplikowało. To działało w dwie strony. Ona nie wiedziała co się dzieje z nimi, a oni nie wiedzieli co działo się z nią i z resztą rodziny. Mimo wszystko nie była aż taką egoistką. Nie mogłaby się teraz obrócić i powiedzieć, że ją to nie interesuje, tak jak nie odmówiła rodzicom przyjścia tutaj dzisiaj nawet jeśli bardzo, ale to bardzo nie chciała tego robić. Życie pisało im różne scenariusze i zwykle nie są to scenariusze, które mogłyby się nam spodobać.
Skinęła głową, gdy wspomniał, że nie doszło między nimi do żadnej kłótni. To tym bardziej wydawało się być dla niej dziwne. Nie odzywałby się do brata przez tyle czasu? Czy Lyall nie pomyślał, że to może świadczyć o czymś złym? Ciągle w myślach mieszały jej się dwa obrazy brata. Z jednej strony sięgała pamięcią do tego kim był wcześniej i ciężko jej było racjonalizować jego zachowania, ale z drugiej strony już przecież nie był tym człowiekiem, którego znała, a jego zachowania odchodziły od jakiejkolwiek normy, którą sobie przyjęła.
Chcesz pchać się w coś, czego nie rozumiesz. Dziwne, że chce odnaleźć brata? Że nie chce by ich rodzina po raz kolejny przechodziła przez cierpienie, którego nie powinni nigdy doświadczyć. – Nie zrobiłam nic dla Betty – zaczęła choć te słowa bardzo wiele ją kosztowały. Rzadko zdarzało jej się poruszać temat siostry, ale w tym momencie nie widziała innego rozwiązania. Nie znała innej odpowiedzi. – Czasami to, że czegoś nie rozumiemy nie usprawiedliwia nas przed działaniem. – dodała. Nawet nie prosiła by pomógł jej zrozumieć choć tak naprawdę chyba to powinien zrobić.
Następne słowa mężczyzny naprawdę ją zaskoczyły. Nie spodziewała się, że ulegnie, ale chyba nie miał innego wyjścia. To płonna nadzieja, bo jak znała swojego brata, to wiedziała, że znajdzie sposób by zrobić to po swojemu, samemu. Ona jednak nie miała zamiaru odpuścić. Dała mu jasny komunikat, jeśli nie zrobi tego z nią, to ona i tak zrobi to sama. Szantaż może nie był jej mocną stroną, ale nie miała zbyt wiele do stracenia, a wciąż w takich momentach liczył się czas. – Prześlij sowę – odparła ze skinieniem głowy wiedząc, że ten nie będzie chciał pojawić się na farmie. Małe kroczki, malutkie.
Szatynka uśmiechnęła się delikatnie, kiedy brat wspomniał o zarejestrowaniu różdżki. Może i powinna to zrobić, ale do Londynu udaje się co chwile i wcale nie pchała się do jej rejestracji. Będzie to coś co warto przemyśleć. Może sama myśl o wszechogarniającej inwigilacji ją dobiła. Tak czy tak, pora była działać.
z.t
Skinęła głową, gdy wspomniał, że nie doszło między nimi do żadnej kłótni. To tym bardziej wydawało się być dla niej dziwne. Nie odzywałby się do brata przez tyle czasu? Czy Lyall nie pomyślał, że to może świadczyć o czymś złym? Ciągle w myślach mieszały jej się dwa obrazy brata. Z jednej strony sięgała pamięcią do tego kim był wcześniej i ciężko jej było racjonalizować jego zachowania, ale z drugiej strony już przecież nie był tym człowiekiem, którego znała, a jego zachowania odchodziły od jakiejkolwiek normy, którą sobie przyjęła.
Chcesz pchać się w coś, czego nie rozumiesz. Dziwne, że chce odnaleźć brata? Że nie chce by ich rodzina po raz kolejny przechodziła przez cierpienie, którego nie powinni nigdy doświadczyć. – Nie zrobiłam nic dla Betty – zaczęła choć te słowa bardzo wiele ją kosztowały. Rzadko zdarzało jej się poruszać temat siostry, ale w tym momencie nie widziała innego rozwiązania. Nie znała innej odpowiedzi. – Czasami to, że czegoś nie rozumiemy nie usprawiedliwia nas przed działaniem. – dodała. Nawet nie prosiła by pomógł jej zrozumieć choć tak naprawdę chyba to powinien zrobić.
Następne słowa mężczyzny naprawdę ją zaskoczyły. Nie spodziewała się, że ulegnie, ale chyba nie miał innego wyjścia. To płonna nadzieja, bo jak znała swojego brata, to wiedziała, że znajdzie sposób by zrobić to po swojemu, samemu. Ona jednak nie miała zamiaru odpuścić. Dała mu jasny komunikat, jeśli nie zrobi tego z nią, to ona i tak zrobi to sama. Szantaż może nie był jej mocną stroną, ale nie miała zbyt wiele do stracenia, a wciąż w takich momentach liczył się czas. – Prześlij sowę – odparła ze skinieniem głowy wiedząc, że ten nie będzie chciał pojawić się na farmie. Małe kroczki, malutkie.
Szatynka uśmiechnęła się delikatnie, kiedy brat wspomniał o zarejestrowaniu różdżki. Może i powinna to zrobić, ale do Londynu udaje się co chwile i wcale nie pchała się do jej rejestracji. Będzie to coś co warto przemyśleć. Może sama myśl o wszechogarniającej inwigilacji ją dobiła. Tak czy tak, pora była działać.
z.t
no one can say what we get to be so why don't we rewrite the stars?
Strona 2 z 2 • 1, 2
Old Place 91
Szybka odpowiedź