Biblioteka
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Biblioteka
Opis
Może to kwestia bycia Nottem, ale staram się nie stwarzać sobie wrogów - nawet jeśli animozje między Averymi a moją rodziną mogłyby być ku temu powodem. Tak mnie wychowano, szukaj wszędzie potencjalnych przyjaciół, znajomości, które możesz wykorzystać. Taka była droga polityków z zamiłowania, nawet jeżeli gdzieś w głębi serca żywisz do kogoś urazę, zapomnij o tym, spraw, by stał się użyteczny. Czy chciałem, żebyś stał się użyteczny? Może. Może kiedyś, nie pamiętam dokładnie chwili w której się poznaliśmy. Ale jakoś tak wyszło, że nasze ścieżki się przecięły, że zrozumieliśmy się, chociaż nigdy nie dzieliliśmy poglądów. Wręcz można by uznać nas prawie za przeciwieństwa. Kolejna różnica między nami - miałem wielu przyjaciół, a przynajmniej tak nazywałem sporą grupę ludzi. Wśród nich lord Shropshire wyróżniał się niczym plama atramentu na czystej kartce. On nigdy nie próbował zaskarbiać sobie mojej przychylności na siłę, nie wymagał ode mnie tego wszystkiego co od razu przypisywali mi inni. Może to właśnie dlatego go lubiłem.
- Muszę przyznać Ci rację. Chociaż darzę ciotkę Adelaidę ogromnym szacunkiem, nie ukrywam, że wiąże się z tym również pewien niepokój… Patrząc na to, ile młodych dam i arystokratów jest pełnych podziwu i strachu przed nią, choć z pewnością nie darzą ją sympatią, równie dobrze mogłaby nazywać się Avery - odpowiadam, zmęczonym, choć nieznudzonym głosem. - Oderint, dum metuant, czyż nie tak brzmiało Wasze motto?
Podnoszę szklankę do ust, które po chwili wypełniają się alkoholowym trunkiem. Gdyby widziała to którakolwiek z moich drogich kuzynek… W tej chwili słuchałbym kazania o tym, że za dużo piję. Jeszcze kilka lat temu rzadko raczyłem się alkoholem innym niż wino, a spójrzcie teraz na mnie, pochłaniającego kolejne litry nalewek. Mam ochotę śmiać się cierpko z samego siebie, bo wciąż skupiam się na swoich problemach, a oto przede mną stoi człowiek, człowiek którego nazywam przyjacielem, dotknięty prawdziwą rozpaczą. Widzę tą rozpacz w Twojej wychudzonej twarzy, w oczach pełnych smutku - lata spędzone na wyszukiwaniu słabości w przeciwnikach sprawiają, że targające nim uczucia nie ukryją się przed moim spojrzeniem. Jednak tym razem nie mam zamiaru ich przecież wykorzystać, choć jakaś część mnie, wykuta przez ojca, krzyczy bym bacznie zwracał uwagę na wszystkie szczegóły. Archibald zwykle mawiał, że przyjaźń trwa krótko, nienawiść natomiast wieki. Z wysiłkiem staram się wyrzucić jego wszelkie życiowe nauki, jednak spora część z nich wciąż czai się w mojej głowie, głęboko zakorzeniona w mózgu. Kiedyś rozmawialiśmy o polityce, dziś… Właściwie o czym rozmawialiśmy? O stracie? O błędach? Cierpieniach?
Kocham ją. A więc jednak, wszystko na tym świecie sprowadza się do jednego - do miłości. Zaciskam zęby, bo to słowo jest dla mnie niemal niezrozumiałe. Dla kogoś, kto, jakby się wydawało urodził się w rodzinie w której słowa były wszystkim, wyrazem uczuć, tarczą, bronią. Miłość była jednak słowem pełnym znaczenia. Nie mogłem powiedzieć, że zupełnie jej nie znałem. Znałem ją, jednak tylko w pewnej części. Podczas mojego wyjazdu na południe Europy o moje uszy obiło się to, że w starożytności Grecy rozróżniali cztery rodzaje miłości. I o ile mogę powiedzieć, że miłość do rodziny, czy nawet pewien platoniczny jej rodzaj jakim darzę Lucindę nie są mi obce, tak naprawdę kłamałbym mówiąc, że kiedykolwiek byłem w kimś romantycznie zakochany. Oczywiście, moje życie było pełne kobiet. Isabelle, Marianne, Justice, dziesiątki innych imion. Ale nie było to płomienne uczucie, nie niosło za sobą straty, takiej jak ta, która dotknęła Ciebie. Nie wyniszczało.
Milczę. Nie wiem co Ci podpowiedzieć, bo jestem słabym doradcą. Jak mam dawać rady, skoro sam sobie nie radzę? Powiedziałbym, żebyś zapomniał, ale zapominanie nigdy nie wychodzi. Starałem się zapomnieć o wielu osobach, ale one zawsze wracały. Odchrząkam, po czym spoglądam Ci prosto w oczy.
- Niestety nie znam się na takich sprawach, ale… Jeżeli miałbym dać Ci jakąkolwiek radę, to powiedziałbym, żebyś dał jej trochę czasu. Żeby ochłonęła, żebyś Ty ochłonął. Może on nie leczy ran, ale przynajmniej sprawia, że są mniej bolesne.
Splatam palce obu dłoni i kurczowo je ściskam - nie mam doświadczenia w dawaniu ludziom porad, a już napewno nie dobrych porad.
- Muszę przyznać Ci rację. Chociaż darzę ciotkę Adelaidę ogromnym szacunkiem, nie ukrywam, że wiąże się z tym również pewien niepokój… Patrząc na to, ile młodych dam i arystokratów jest pełnych podziwu i strachu przed nią, choć z pewnością nie darzą ją sympatią, równie dobrze mogłaby nazywać się Avery - odpowiadam, zmęczonym, choć nieznudzonym głosem. - Oderint, dum metuant, czyż nie tak brzmiało Wasze motto?
Podnoszę szklankę do ust, które po chwili wypełniają się alkoholowym trunkiem. Gdyby widziała to którakolwiek z moich drogich kuzynek… W tej chwili słuchałbym kazania o tym, że za dużo piję. Jeszcze kilka lat temu rzadko raczyłem się alkoholem innym niż wino, a spójrzcie teraz na mnie, pochłaniającego kolejne litry nalewek. Mam ochotę śmiać się cierpko z samego siebie, bo wciąż skupiam się na swoich problemach, a oto przede mną stoi człowiek, człowiek którego nazywam przyjacielem, dotknięty prawdziwą rozpaczą. Widzę tą rozpacz w Twojej wychudzonej twarzy, w oczach pełnych smutku - lata spędzone na wyszukiwaniu słabości w przeciwnikach sprawiają, że targające nim uczucia nie ukryją się przed moim spojrzeniem. Jednak tym razem nie mam zamiaru ich przecież wykorzystać, choć jakaś część mnie, wykuta przez ojca, krzyczy bym bacznie zwracał uwagę na wszystkie szczegóły. Archibald zwykle mawiał, że przyjaźń trwa krótko, nienawiść natomiast wieki. Z wysiłkiem staram się wyrzucić jego wszelkie życiowe nauki, jednak spora część z nich wciąż czai się w mojej głowie, głęboko zakorzeniona w mózgu. Kiedyś rozmawialiśmy o polityce, dziś… Właściwie o czym rozmawialiśmy? O stracie? O błędach? Cierpieniach?
Kocham ją. A więc jednak, wszystko na tym świecie sprowadza się do jednego - do miłości. Zaciskam zęby, bo to słowo jest dla mnie niemal niezrozumiałe. Dla kogoś, kto, jakby się wydawało urodził się w rodzinie w której słowa były wszystkim, wyrazem uczuć, tarczą, bronią. Miłość była jednak słowem pełnym znaczenia. Nie mogłem powiedzieć, że zupełnie jej nie znałem. Znałem ją, jednak tylko w pewnej części. Podczas mojego wyjazdu na południe Europy o moje uszy obiło się to, że w starożytności Grecy rozróżniali cztery rodzaje miłości. I o ile mogę powiedzieć, że miłość do rodziny, czy nawet pewien platoniczny jej rodzaj jakim darzę Lucindę nie są mi obce, tak naprawdę kłamałbym mówiąc, że kiedykolwiek byłem w kimś romantycznie zakochany. Oczywiście, moje życie było pełne kobiet. Isabelle, Marianne, Justice, dziesiątki innych imion. Ale nie było to płomienne uczucie, nie niosło za sobą straty, takiej jak ta, która dotknęła Ciebie. Nie wyniszczało.
Milczę. Nie wiem co Ci podpowiedzieć, bo jestem słabym doradcą. Jak mam dawać rady, skoro sam sobie nie radzę? Powiedziałbym, żebyś zapomniał, ale zapominanie nigdy nie wychodzi. Starałem się zapomnieć o wielu osobach, ale one zawsze wracały. Odchrząkam, po czym spoglądam Ci prosto w oczy.
- Niestety nie znam się na takich sprawach, ale… Jeżeli miałbym dać Ci jakąkolwiek radę, to powiedziałbym, żebyś dał jej trochę czasu. Żeby ochłonęła, żebyś Ty ochłonął. Może on nie leczy ran, ale przynajmniej sprawia, że są mniej bolesne.
Splatam palce obu dłoni i kurczowo je ściskam - nie mam doświadczenia w dawaniu ludziom porad, a już napewno nie dobrych porad.
Alastair Nott
Zawód : Urzędnik Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Hell is empty and all the devils are here
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zakorzenienie się stereotypów oraz utrwalanie ich w szlacheckiej teraźniejszości stanowiło pewnego rodzaju ograniczenie dla zawiązującej się sieci kontaktów. Avery zawsze uważał to za bzdurę (nie spoufalał się wyłącznie z nierozumnymi miłośnikami mugoli), klucząc gdzieś pomiędzy sympatią a pogardą. Nie wysilał się do okazywania obojętności, okraszonej niewielką dozą arogancji (ot, nieunikniony składnik arystokratycznego wychowania), co przychodziło mu równie naturalnie, jak rzucanie zaklęć niewybaczalnych. Bez mrugnięcia okiem.
Zasada ograniczonego zaufania obowiązywała zaś nieustannie, choć sprawiał wrażenie całkiem otwartego (przynajmniej w kwestiach dyplomatycznych) nie wykazywał żadnych chęci do zacieśnienia więzi bardziej, aniżeli było to koniecznie. Wiedział, ilu ludzi zadyndało na powrozach utkanych ze zdradzieckich włókien, więc starał się separować od takich intryg, otaczając się wyłącznie wybrańcami z dużej grupy, próbującej zaskarbić sobie jego uwagę. Oni byli wyjątkowi - musieli ukrywać w sobie coś szczególnego, co przekonało Avery'ego do wyciągnięcia ręki, do zaakceptowania ich i szczerego polubienia, do obnażenia własnych niedoskonałości przed świadkami. Nie postronnymi; tych, których znał, szanował oraz darzył specyficznym uczuciem. Silnym, ponieważ Samael potrafił odczuwać wyłącznie intensywnie. Nienawiść była ogniem, lekceważenie ścinało lodem, miłość utożsamiał z porywistym, ostrym wiatrem, sięgającym szpiku kości, mogącym wychłostać. Cała reszta uczuciowej gamy skrywała się za białą mgłą , nieinteresująca, zwyczajna, nudna.
-Dokładnie - potwierdził, kiwając głową nieco apatycznie, chociaż na moment błysk w jego granatowych oczach powrócił. A może to tylko odblask świecy? - ale nie demonizuj swojej ciotki, Alastairze. Z pewnością wzbudza grozę, zwłaszcza wśród pacholąt marzących o wielkich przygodach a nie o małżeńskim kieracie, lecz wątpię, by ktokolwiek ją nienawidził. Wszak to ona organizuje bale - elegancki eufemizm idealnie zastąpił tragiczny sabat, plączący się już na końcu języka - na których bawi się cała szlachta - zakończył, od niechcenia przysuwając bliżej siebie butelkę nalewki. Może egoistycznie, ale zasłaniał się potrzebą uśmierzenia bólu głowy (wbijał niestrudzenie kolejny klin), ukojenia smutków nikt nie mógł mu podarować. Nawet drogi mu Alastair, może i szczerze przejęty tą beznadziejną sytuacją. Chciałby móc uwierzyć w jego słowa, płynące na pewno nieskrępowanie i z widoczną chęcią postawienia Samaela na nogi. Musiał być naprawdę żałosny, zmuszając Notta do powtarzania tych ciepłych słów - bredni, ale rzeczywiście, czuł się odrobinę lepiej, po tych słowach szczątkowej, prostej otuchy. Zrobiło się ciepło, Toujours Pur rozgrzała ciało, w głowie już zaczynało szumieć, a on nadal rozważał o tej przeklętej miłości. Podejrzewał, że Alastair nie wie, jak się czuje z tą stratą... jakby do gardła miał przywiązaną żelazną kotwicę, ciągnącą go na dno nieznośnie powoli, rozciągając śmierć na długie minuty męki. Krztusił się, woda zalegała w płucach, a Samael dobrowolnie przystawał na to zniszczenie. Liczył, że po tym wszystkim, znowu będą razem, jak dawniej. Zazwyczaj nie marzył, a to, czego chciał, zdobywał samodzielnie. Nie dostał niestety podobnej szansy, więc zmuszał się do biernej egzystencji w zatęchłym już cierpieniu. Jak długo to znosił, jak długo nie wychodził z domu, jak długo otępiały spoglądał na jej autoportret, megalomański dar, który otrzymał od niej na dwudzieste urodziny?
-Och, ona nie wróci - przyznał obojętnie, wpatrzony martwo w jakiś daleki punkt na gzymsie kominka - dziękuję, że mnie wysłuchałeś - dopiero po dłuższej chwili odważył się odwrócić do Alastaira: ręce drżały mu na podłokietnikach fotela, zęby szczękały z przejmującego zimna, oczy szkliły się delikatnie, jednocześnie wyrażając szaleństwo i głód.
Zasada ograniczonego zaufania obowiązywała zaś nieustannie, choć sprawiał wrażenie całkiem otwartego (przynajmniej w kwestiach dyplomatycznych) nie wykazywał żadnych chęci do zacieśnienia więzi bardziej, aniżeli było to koniecznie. Wiedział, ilu ludzi zadyndało na powrozach utkanych ze zdradzieckich włókien, więc starał się separować od takich intryg, otaczając się wyłącznie wybrańcami z dużej grupy, próbującej zaskarbić sobie jego uwagę. Oni byli wyjątkowi - musieli ukrywać w sobie coś szczególnego, co przekonało Avery'ego do wyciągnięcia ręki, do zaakceptowania ich i szczerego polubienia, do obnażenia własnych niedoskonałości przed świadkami. Nie postronnymi; tych, których znał, szanował oraz darzył specyficznym uczuciem. Silnym, ponieważ Samael potrafił odczuwać wyłącznie intensywnie. Nienawiść była ogniem, lekceważenie ścinało lodem, miłość utożsamiał z porywistym, ostrym wiatrem, sięgającym szpiku kości, mogącym wychłostać. Cała reszta uczuciowej gamy skrywała się za białą mgłą , nieinteresująca, zwyczajna, nudna.
-Dokładnie - potwierdził, kiwając głową nieco apatycznie, chociaż na moment błysk w jego granatowych oczach powrócił. A może to tylko odblask świecy? - ale nie demonizuj swojej ciotki, Alastairze. Z pewnością wzbudza grozę, zwłaszcza wśród pacholąt marzących o wielkich przygodach a nie o małżeńskim kieracie, lecz wątpię, by ktokolwiek ją nienawidził. Wszak to ona organizuje bale - elegancki eufemizm idealnie zastąpił tragiczny sabat, plączący się już na końcu języka - na których bawi się cała szlachta - zakończył, od niechcenia przysuwając bliżej siebie butelkę nalewki. Może egoistycznie, ale zasłaniał się potrzebą uśmierzenia bólu głowy (wbijał niestrudzenie kolejny klin), ukojenia smutków nikt nie mógł mu podarować. Nawet drogi mu Alastair, może i szczerze przejęty tą beznadziejną sytuacją. Chciałby móc uwierzyć w jego słowa, płynące na pewno nieskrępowanie i z widoczną chęcią postawienia Samaela na nogi. Musiał być naprawdę żałosny, zmuszając Notta do powtarzania tych ciepłych słów - bredni, ale rzeczywiście, czuł się odrobinę lepiej, po tych słowach szczątkowej, prostej otuchy. Zrobiło się ciepło, Toujours Pur rozgrzała ciało, w głowie już zaczynało szumieć, a on nadal rozważał o tej przeklętej miłości. Podejrzewał, że Alastair nie wie, jak się czuje z tą stratą... jakby do gardła miał przywiązaną żelazną kotwicę, ciągnącą go na dno nieznośnie powoli, rozciągając śmierć na długie minuty męki. Krztusił się, woda zalegała w płucach, a Samael dobrowolnie przystawał na to zniszczenie. Liczył, że po tym wszystkim, znowu będą razem, jak dawniej. Zazwyczaj nie marzył, a to, czego chciał, zdobywał samodzielnie. Nie dostał niestety podobnej szansy, więc zmuszał się do biernej egzystencji w zatęchłym już cierpieniu. Jak długo to znosił, jak długo nie wychodził z domu, jak długo otępiały spoglądał na jej autoportret, megalomański dar, który otrzymał od niej na dwudzieste urodziny?
-Och, ona nie wróci - przyznał obojętnie, wpatrzony martwo w jakiś daleki punkt na gzymsie kominka - dziękuję, że mnie wysłuchałeś - dopiero po dłuższej chwili odważył się odwrócić do Alastaira: ręce drżały mu na podłokietnikach fotela, zęby szczękały z przejmującego zimna, oczy szkliły się delikatnie, jednocześnie wyrażając szaleństwo i głód.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie demonizuj swojej ciotki. Ale tym właśnie była Adelaide - demonem wśród szlachty, demonem o szmaragdowych oczach kryjącym się z dyplomatycznym uśmiechem. To ona właśnie była najgroźniejsza z nich wszystkich, nie postawni mężczyźni, nie groźno spoglądający starsi członkowie rodów. Takie przynajmniej zawsze odnosiłem wrażenie, zdawałem sobie także sprawę, że nie bez powodu pozwolono jej zostać starą panną, mającą do powiedzenia więcej niż niejeden mężczyzna. I może Ty nie znasz jej aż tak dobrze jak ja, może nigdy nie widziałeś tego blasku w jej zielonych oczach, przerażającego i jednocześnie intrygującego - bo z pewnością nie była ona tylko osobą wobec której można było przejść obojętnie. Ja wiedziałem, że to właśnie ona, szara persona kryjąca się za plecami nestora niejako zarządzała całą rodziną.
- Och, uwierz mi przyjacielu, nie zdążyłeś jeszcze do końca jej poznać - mówię tylko neutralnym tonem, unosząc nieznacznie jasne brwi w geście o wielu znaczeniach.
To ona organizuje bale. Och jak nienawidziłem bali. Chociaż przecież powinienem je kochać, to moja rodzina odpowiadała za ich wyprawianie - lecz w momencie w którym zaczynałem je nawet lubić, do czego nigdy bym się przed sobą nie przyznał, wydarzył się ten Sabat. Sabat który spłynął krwią.
Mam wrażenie, że właściwie nikt o tym nie mówi - milczenie sprawiało jedynie, że temat ten stawał się dużo bardziej bolesny.
Ktoś może powiedzieć, że nie dotknęło mnie to w żaden sposób, bo przecież nie było mnie wtedy w kraju. Bo przecież wylegiwałem się w Japonii, pod różowymi drzewami wiśni - może już nigdy nie będę miał takiej okazji, jeżeli tylko najwyższy głupiec brytyjskiej ziemi, zwany inaczej Ministrem Magii nie zmieni swojego postępowania. Na samą myśl o Wilhelminie Tuft robi mi się niedobrze - nie potrafię uwierzyć, że ktoś tak nieodpowiedni zajmuje tak ważne stanowisko.
Cóż, może to dobrze - może wreszcie zostanę w kraju, może ożenię się, dokładnie tak, jak wymaga tego ode mnie ojciec. Może już nigdy nie usłyszę o krwawej tragedii tylko dzięki zmęczonej sowie, która roznosi gazety - może już nigdy nie doświadczę takiego szoku jak wtedy. Bo wciąż pamiętam to uczucie, rozrywające, niszczące, uczucie niepewności i zdziwienia. Do Azji informacje docierały wolno i były niekompletne, więc nie wiem nawet jak długo żyłem w strachu, że coś mogło stać się jednemu z moich bliskich. Bo co jeśli zamiast nestorów, którzy byli dla mnie jedynie wielkimi imionami, zginąłby Percival, Quentin, Wynonna. Co jeśli zginęłaby Lucinda, co jeśli zginąłbyś Ty? Czy rzuciłbym wszystko i pędził do Anglii, czy może zdecydowałbym, że tym razem odchodzę na dobre? Przecież zaledwie kilka dni temu na morzu sam twierdziłem, że wolałbym chłodne objęcia fal podczas sztormu, niż spojrzenie ojcu prosto w oczy. Że wszystko co mnie tam czekało, zatonięcie, klątwy, niebezpieczeństwa, wszystko to było lepsze niż to co mam tutaj. A jednak wróciłem. Zawsze wracałem.
Może dlatego, że byłem słaby, może dlatego, że się przywiązywałem. Nie wiem. Nie pamiętam - za każdym razem robiłem to wszystko niemal bezwłasnowolnie, te wspomnienia w mojej pamięci przedstawiają kogoś innego, nie mnie. To nie ja dokonywałem wyborów.
- Cóż - przerywam krótką ciszę, która między nami zapada, starając się z całych sił nie utonąć w swoich rozmyślaniach. - Nie wszyscy kochają bale, uwierz mi. I z pewnością nie wszyscy kochają moją ciotkę, udało mi się ostatnio nawet rozmawiać z jedną taką, która gdyby nie obowiązująca etykieta chętnie spędziłaby życie na wysyłaniu do niej obelg i pogróżek. Nieszczęśliwe małżeństwo może zniszczyć życie, tak sądzę. Nie żebym coś o tym wiedział.
Ona nie wróci. Może tego nie wiedziałem, ale przecież mogłem się tego spodziewać. Bo czy gdyby miała wrócić siedziałbym tu teraz, ja, nie mający pojęcia o psychoterapeutyce? Bo co innego mogłem robić, niż tylko powtarzać swoje wymyślne zdania, zdania które owijają mi innych wokół palców, zdania w które ludzie chcą wierzyć? Co mogłem zrobić poza nieudolnymi próbami pocieszania? Nic. W tym wypadku słowa zostały tylko słowami.
- Od tego są przyjaciele. Choć ja jestem raczej kiepskim, ale cieszę się, że mogłem pomóc.
Wzdycham niemal niesłyszalnie i przekrzywiam się na krześle. Ponownie unoszę szklankę z alkoholowym trunkiem do ust, czuję się już jednak nieco lepiej.
- Czy jest coś poza felernym balem, co ominąłem bezpowrotnie, gdy spędzałem czas za granicą? - pytam, jednocześnie starając się chociaż na chwilę zmienić temat, odciągając Cię od myśli o Laidan.
- Och, uwierz mi przyjacielu, nie zdążyłeś jeszcze do końca jej poznać - mówię tylko neutralnym tonem, unosząc nieznacznie jasne brwi w geście o wielu znaczeniach.
To ona organizuje bale. Och jak nienawidziłem bali. Chociaż przecież powinienem je kochać, to moja rodzina odpowiadała za ich wyprawianie - lecz w momencie w którym zaczynałem je nawet lubić, do czego nigdy bym się przed sobą nie przyznał, wydarzył się ten Sabat. Sabat który spłynął krwią.
Mam wrażenie, że właściwie nikt o tym nie mówi - milczenie sprawiało jedynie, że temat ten stawał się dużo bardziej bolesny.
Ktoś może powiedzieć, że nie dotknęło mnie to w żaden sposób, bo przecież nie było mnie wtedy w kraju. Bo przecież wylegiwałem się w Japonii, pod różowymi drzewami wiśni - może już nigdy nie będę miał takiej okazji, jeżeli tylko najwyższy głupiec brytyjskiej ziemi, zwany inaczej Ministrem Magii nie zmieni swojego postępowania. Na samą myśl o Wilhelminie Tuft robi mi się niedobrze - nie potrafię uwierzyć, że ktoś tak nieodpowiedni zajmuje tak ważne stanowisko.
Cóż, może to dobrze - może wreszcie zostanę w kraju, może ożenię się, dokładnie tak, jak wymaga tego ode mnie ojciec. Może już nigdy nie usłyszę o krwawej tragedii tylko dzięki zmęczonej sowie, która roznosi gazety - może już nigdy nie doświadczę takiego szoku jak wtedy. Bo wciąż pamiętam to uczucie, rozrywające, niszczące, uczucie niepewności i zdziwienia. Do Azji informacje docierały wolno i były niekompletne, więc nie wiem nawet jak długo żyłem w strachu, że coś mogło stać się jednemu z moich bliskich. Bo co jeśli zamiast nestorów, którzy byli dla mnie jedynie wielkimi imionami, zginąłby Percival, Quentin, Wynonna. Co jeśli zginęłaby Lucinda, co jeśli zginąłbyś Ty? Czy rzuciłbym wszystko i pędził do Anglii, czy może zdecydowałbym, że tym razem odchodzę na dobre? Przecież zaledwie kilka dni temu na morzu sam twierdziłem, że wolałbym chłodne objęcia fal podczas sztormu, niż spojrzenie ojcu prosto w oczy. Że wszystko co mnie tam czekało, zatonięcie, klątwy, niebezpieczeństwa, wszystko to było lepsze niż to co mam tutaj. A jednak wróciłem. Zawsze wracałem.
Może dlatego, że byłem słaby, może dlatego, że się przywiązywałem. Nie wiem. Nie pamiętam - za każdym razem robiłem to wszystko niemal bezwłasnowolnie, te wspomnienia w mojej pamięci przedstawiają kogoś innego, nie mnie. To nie ja dokonywałem wyborów.
- Cóż - przerywam krótką ciszę, która między nami zapada, starając się z całych sił nie utonąć w swoich rozmyślaniach. - Nie wszyscy kochają bale, uwierz mi. I z pewnością nie wszyscy kochają moją ciotkę, udało mi się ostatnio nawet rozmawiać z jedną taką, która gdyby nie obowiązująca etykieta chętnie spędziłaby życie na wysyłaniu do niej obelg i pogróżek. Nieszczęśliwe małżeństwo może zniszczyć życie, tak sądzę. Nie żebym coś o tym wiedział.
Ona nie wróci. Może tego nie wiedziałem, ale przecież mogłem się tego spodziewać. Bo czy gdyby miała wrócić siedziałbym tu teraz, ja, nie mający pojęcia o psychoterapeutyce? Bo co innego mogłem robić, niż tylko powtarzać swoje wymyślne zdania, zdania które owijają mi innych wokół palców, zdania w które ludzie chcą wierzyć? Co mogłem zrobić poza nieudolnymi próbami pocieszania? Nic. W tym wypadku słowa zostały tylko słowami.
- Od tego są przyjaciele. Choć ja jestem raczej kiepskim, ale cieszę się, że mogłem pomóc.
Wzdycham niemal niesłyszalnie i przekrzywiam się na krześle. Ponownie unoszę szklankę z alkoholowym trunkiem do ust, czuję się już jednak nieco lepiej.
- Czy jest coś poza felernym balem, co ominąłem bezpowrotnie, gdy spędzałem czas za granicą? - pytam, jednocześnie starając się chociaż na chwilę zmienić temat, odciągając Cię od myśli o Laidan.
Let's stay lost on our way home
Alastair Nott
Zawód : Urzędnik Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Hell is empty and all the devils are here
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Czas z wolna przesuwał się do przodu. Nieodczuwalnie, spokojnie, charakterystycznie dla pomieszczenia miliona książek. Melancholijna atmosfera skropiona ciężkim alkoholem, raczyła przesiadujących arystokratów. Uderzała w najgłębsze zakamarki, ujawniając najskrytsze wizje. Rozwiązując język, uwidaczniając nacechowane emocjonalnie wspomnienia, boleści, ukryte bojaźnie. Nikłe, przygasłe światło mieniło się w kryształowej szklance, rzucając okrągły cień na ostrą krawędź stolika. Przykuwając mętny, rozedrgany wzrok. Ciężkie, poruszane tematy skłaniały do zastanowienia. Głębokich przemyśleń na temat codziennej, przyszłej egzystencji. Namnożone problemy przytłaczały szlacheckie ciała pozbawiając życiodajnego oddechu. Analiza, złote rady, próba rozwiązania nieoczywistego. Czy dojdą do upragnionej konkluzji? Nagłe nadejście skrzaciej służby przerywa intensywną relację. Jak na zawołanie pomarszczone stworzenie donosi kolejną porcję zbawiennego trunku. Kłania się nisko, stawiając srebrzystą tacę na samym środku drewnianej podpory. Ewidentnie chciałby zabrać głos i powiadomić o czymś Lorda Avery, jednakże w porę wycofuje się z ciepłego pomieszczenia. Czyżby pragnął delikatnie zasygnalizować koniec wizyty?
I show not your face but your heart's desire
Później właściwie milczymy. Próbujemy coś mówić, głównie Ty opowiadasz mi co przegapiłem. Tutaj ślub, spektakularnie zerwane zaręczyny. Daphne wciąż odrzuca kandydatów, to przynajmniej się nie zmieniło. Interesy Burke'ów idą zaskakująco dobrze, Soren zaręczony z Wynonną. Jakaś młoda Weasleyówna, uliczna malarka stała się lady Travers, jakaś Greengrass ożeniła się z Averym. Tajemnicze zaginięcie jakiejś Crouch, wszystko to rozmywa się w mojej głowie pod wpływem zmęczenia. Nie mam siły przetwarzać tych wszystkich informacji i wiem, że do części z nich będę musiał później wrócić. Moi kuzyni zaręczeni... Tak. Cassius i Victoria Parkinson, dobrze ją pamiętam. Przykładna dama. A także Percival, mój najukochańszy kuzyn, duchowy brat bliźniak, mający za niedługo poślubić jedną z moich najdroższych przyjaciółek - lady Inarę Carrow. Podobno nawet Raphael planował ożenek. Pozostawałem więc tylko ja, ja samotny na polu walki. Jak długo jeszcze tam pozostanę? Odpowiedź brzmi: zapewne bardzo niedługo, ponieważ nawet w odległym Shropshire, w zamku Ludlow, prawdziwej twierdzy, wciąż czułem na sobie gniew mojego ojca. Jakby był falą gorąca uderzającą we mnie, jakby był koszmarem sennym, porzucającym królestwo Morfeusza. Niestety, tym razem od niego nie ucieknę. Niestety, tym razem będę musiał się z nim zmierzyć.
Sekunda po sekundzie czas mija. A może płynie? Nie wiem nigdy co tak naprawdę czas robi, jest w końcu poza moim zasięgiem. Kiedy szklana butelka wcześniej wypełniona złocistym trunkiem jest teraz przeźroczysta zauważam, że wskazówki zegara posunęły się na jego tarczy o wiele. Być może zbyt wiele. Przybycie skrzatki jest już dla mnie ostatecznym sygnałem, że może powinienem się zbierać. Nie ma już wszakże dla nas zbyt wiele tematów do rozmów, ja jestem zmęczony i Ty zapewne również - nasze plotki, bo wygląda na to, że tym aktualnie się zajmujemy, możemy odłożyć na później.
- Raz jeszcze dziękuję za zaproszenie, Samaelu i mam nadzieję, że tym razem mniej czasu minie do naszego ponownego spotkania - mówię, kiedy podnoszę się z krzesła.
Pomieszczenie jest ciepłe, a ja jestem senny i najchętniej siedziałbym tu jeszcze długo, ale wiem, że nie mogę sobie na to pozwolić. Minuty są walutą, której mam za mało. W końcu odprowadzony przez Ciebie do wyjścia opuszczam posiadłość i otacza mnie gęsta kurtyna z mgły i mżawki.
z.t
Sekunda po sekundzie czas mija. A może płynie? Nie wiem nigdy co tak naprawdę czas robi, jest w końcu poza moim zasięgiem. Kiedy szklana butelka wcześniej wypełniona złocistym trunkiem jest teraz przeźroczysta zauważam, że wskazówki zegara posunęły się na jego tarczy o wiele. Być może zbyt wiele. Przybycie skrzatki jest już dla mnie ostatecznym sygnałem, że może powinienem się zbierać. Nie ma już wszakże dla nas zbyt wiele tematów do rozmów, ja jestem zmęczony i Ty zapewne również - nasze plotki, bo wygląda na to, że tym aktualnie się zajmujemy, możemy odłożyć na później.
- Raz jeszcze dziękuję za zaproszenie, Samaelu i mam nadzieję, że tym razem mniej czasu minie do naszego ponownego spotkania - mówię, kiedy podnoszę się z krzesła.
Pomieszczenie jest ciepłe, a ja jestem senny i najchętniej siedziałbym tu jeszcze długo, ale wiem, że nie mogę sobie na to pozwolić. Minuty są walutą, której mam za mało. W końcu odprowadzony przez Ciebie do wyjścia opuszczam posiadłość i otacza mnie gęsta kurtyna z mgły i mżawki.
z.t
Let's stay lost on our way home
Alastair Nott
Zawód : Urzędnik Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Hell is empty and all the devils are here
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Strona 2 z 2 • 1, 2
Biblioteka
Szybka odpowiedź