W głębi lądu
AutorWiadomość
Idąc w głąb lądu od latarnii skalista plaża przeistacza się niechętnie w bardziej piaszczystą, a z czasem trawiastą okolicę porośniętą głównie przez polce, niewybredne kwiaty i wysokie trawy. Nielicznie, samotnie rozsiane drzewa są przeważnie karłowate, powyginane przez wiatr. Na umiejscowionym w takiej scenerii pagórku, między takimi właśnie drzewami znajdują się porozciągane przez Sheltę sznurki na których to czarownica wiesza pranie. Widać stąd bardzo dobrze samą latarnię, jak i rozpościerającą się na skalnych wzniesieniach sąsiedzką zabudowę niewielkiego miasteczka jakim jest Fleetwood. Wraz z odległością od morza zalesienie okolicy miarowo gęstnieje.
angel heart | devil mind
Ostatnio zmieniony przez Shelta Vane dnia 14.08.20 20:20, w całości zmieniany 2 razy
Długo siedziała nad równaniami myśląc o tym, jak poprawić efektywność korelacji składników tworzonego przez pana Andersa eliksiru. Tak właściwie powinna w dalszym ciągu to robić, lecz odnosiła wrażenie, że jeżeli nie oderwie się od pergaminów w tym momencie to odpowiedź na nurtujące ją pytanie ucieknie bezpowrotnie na zawsze. Wysunęła się więc zza lady dębowego biurka splatając palce obu dłoni. Wyciągnęła je ku niebu stawiając jednocześnie na palcach by w kolejnej chwili opaść na całą stopę z pomrukiem rozluźnienia. Poszła przemyć zmęczoną twarz chłodna wodą. Będąc w łazience zorientowała się, że mydło, jak i tarka do prania którą zaczarowała w wannie parę godzin temu skończyły swoją pracę wypierając jej rzeczy, które w tym momencie zalegały mokrą stertą w łazience czekając na zainteresowanie. Dłużej nie musiały.
Vane związała włosy w luźnym koku, podciągnęła rękawy bawełnianej sukienki za łokcie. Napuściła do wanny letniej wody do której dodała kilka kropel eliksiru mającego nadać tkaninom zapach morza po sztormie i maciejek. W tak przyrządzonym roztworze opłukała tkaniny delikatnie wyrzynając z nich nadmiar wody. Pranie ułożyła w bardzo dużym koszu, który początkowo lewitowała, a gdy znalazła się przed budynkiem za pomocą magii transmutacji przeistoczyła w wielkiego, stąpającego za nią leniwym krokiem żółwia. Pranie w jego skorupie kołysało się miarowo. Sama czarownica trzymała w jednej ręce kołdrę z zamiarem jej przewietrzenia, a drugą zakasała iskającą wysoką, młodą trawę sukienkę przez którą przedzierała się w wiosennych trzewikach. Rajstopy i okrywająca plecy, ramiona chusta z ciepłego moheru zawiązano pod szyją chroniły ją przed zdradzieckimi, chłodnymi, wiosennymi podmuchami sunącymi znad morza. Upięte niedbale włosy zdawały się przegrywać z nim walkę poddając się ich sile. Szczypane rześkim powietrzem poliki stały się nieznacznie bardziej rumiane, tak jak chwilę później palce sięgające po wilgotny materiał koszul, spódnic, sukienek. Przewlekała je przez sznurki zamykając je na uwięzi magicznymi klamerkami z których uwolnić same już się nie mogły. Słońce świecił wysoko, coraz wyżej. Może było już południe...? Mewy śmiały się skrzekliwie. Zupełnie jakby wojna która toczyła Anglię nie istniała. Niech tak na jakiś czas więc będzie.
Bezwiednie zaczęła toczyć melodię jednej z romantycznych kołysanek kontynuując przypinanie kolejnych części wilgotnej garderoby, gdy wtem czy to z roztargnienia, nieporadności czy psikus losu podmuch wiatru wyplótł jej z dłoni lekki, śliski materiał halki...
Vane związała włosy w luźnym koku, podciągnęła rękawy bawełnianej sukienki za łokcie. Napuściła do wanny letniej wody do której dodała kilka kropel eliksiru mającego nadać tkaninom zapach morza po sztormie i maciejek. W tak przyrządzonym roztworze opłukała tkaniny delikatnie wyrzynając z nich nadmiar wody. Pranie ułożyła w bardzo dużym koszu, który początkowo lewitowała, a gdy znalazła się przed budynkiem za pomocą magii transmutacji przeistoczyła w wielkiego, stąpającego za nią leniwym krokiem żółwia. Pranie w jego skorupie kołysało się miarowo. Sama czarownica trzymała w jednej ręce kołdrę z zamiarem jej przewietrzenia, a drugą zakasała iskającą wysoką, młodą trawę sukienkę przez którą przedzierała się w wiosennych trzewikach. Rajstopy i okrywająca plecy, ramiona chusta z ciepłego moheru zawiązano pod szyją chroniły ją przed zdradzieckimi, chłodnymi, wiosennymi podmuchami sunącymi znad morza. Upięte niedbale włosy zdawały się przegrywać z nim walkę poddając się ich sile. Szczypane rześkim powietrzem poliki stały się nieznacznie bardziej rumiane, tak jak chwilę później palce sięgające po wilgotny materiał koszul, spódnic, sukienek. Przewlekała je przez sznurki zamykając je na uwięzi magicznymi klamerkami z których uwolnić same już się nie mogły. Słońce świecił wysoko, coraz wyżej. Może było już południe...? Mewy śmiały się skrzekliwie. Zupełnie jakby wojna która toczyła Anglię nie istniała. Niech tak na jakiś czas więc będzie.
Bezwiednie zaczęła toczyć melodię jednej z romantycznych kołysanek kontynuując przypinanie kolejnych części wilgotnej garderoby, gdy wtem czy to z roztargnienia, nieporadności czy psikus losu podmuch wiatru wyplótł jej z dłoni lekki, śliski materiał halki...
angel heart | devil mind
Nigdy nie umiał stwierdzić, czy wolał tryb pracy nocny, czy bardziej poranny. Potrafił działać do późnych godzin, nie patrząc na porę, by następnego dnia wstać skoro świt. Wszystko zależało od motywacji, która akurat nim kierowała. Burzowy świat, magiczna zorza, czy łowy na kolejnej wyprawie. Powodów było tak wiele i tak różnych, jak mijające poranki. A dzisiejszy zerwał go znajomym tchnieniem i postanowieniem krótkiej (w założeniu), pieszej wyprawy.
Kamienica, w której mieszkał z siostrą, znajdowała się na obrzeżach miasta i nie musiał nawet daleko szukać, by trafić na tereny pozbawione niemal całkowicie, obecności ludzkiej. W tęskny, za Rumunią sposób, podobała mu się wizja wędrówki, tym bardziej - chcąc poznać okolicę, w której się znajdował. I zapewne, przez jakiś czas będzie mieszkał. Słyszał też o latarni, która ciekawiła go położeniem oraz obecnością w okolicy dosyć rzadkiego zioła, które kwitło o tej porze. Znał ledwie względne wytyczne drogi, którą miałby pokonać, a że wolny dzień nie zdarzał mu się za często, pozwolił sobie na oderwanie.
Na jasna koszulę zarzucił płaszcz, który wiązał na ramieniu, pozostawiając go luźno. Dopiero, gdy słońce rozpoczęło wędrówkę, zsunął materię, pospiesznie pomniejszając i chowając ją do torby, którą przerzucił przez ramię. Towarzyszka, miała się jednak okazać jego sówka, która początkowo zmęczona lotem, wróciła, sadzając się na jego ramieniu, nieco mocniej wbijając ostre pazurki w skórę - Nie przesadzaj tylko - mruknął i gwizdnął cicho, ale nie strącił skrzydlatego posłańca, poprawiając tylko pozycję i ruszając dalej. Czuł nawet bardziej intensywne powiewy wiatru, które musiały podążać znad morza. Im bliżej rzeczonej latarni był, tym bryza zdawała się być bardziej świeża, wywołując na twarzy Kaia niezmywalny uśmiech. Gdzieś w międzyczasie Yippe zerwała się do lotu, zupełnie, jakby chciała poprowadzić go krętą ścieżką w stronę - widocznego już zarysu latarni. I nie spodziewał się całkowicie, że niezamieszkała - w teorii - okolica, przyniesie mu więcej wrażeń, niż się spodziewał.
Promienie stojącego wysoko już słońca, zalały spojrzenie blaskiem, które przez moment oślepiło go, gdy podążał za lotem sówki. W kolejnej chwili, słyszał cichą melodią nucona kobiecym głosem, by z opóźnieniem dostrzec falująca na wietrze plamę bieli, która w zastraszająco szybki tempie zatańczyła nad jego głową, by opaść.... centralnie na jego twarz.
Nieco gwałtowniej cofnął się o krok, próbując zdjąć z siebie wilgotną, acz bardzo delikatną w dotyku materię. Dopiero po chwili orientując, czym owa była. I... do kogo należała. Wpatrzone w niego ciemne źrenice należały do drobnej, ciemnowłosej piękności - i to musiał przyznać już teraz. Wydawała się być niemal eteryczną postacią z legendy, którą szalony mag rzucił do teraźniejszości. Bez najmniejszego zastanowienia, usta rozciągnęły się w łobuzerskim uśmiechu, a on sam skłonił się - Mniemam, że to należy do Ciebie... Pani - pomiędzy palcami wciąż tkwiła śliska materia, a on zmył początkowe zaskoczenie. Nie poruszył się jednak w niemym oczekiwaniu na przyzwolenie, bądź pospieszne odtrącenie. Oczywiście, jeśli rzeczywiście nie spotkał tajemniczej nimfy, która legenda uwięziła na latarnianym wzgórzu.
Kamienica, w której mieszkał z siostrą, znajdowała się na obrzeżach miasta i nie musiał nawet daleko szukać, by trafić na tereny pozbawione niemal całkowicie, obecności ludzkiej. W tęskny, za Rumunią sposób, podobała mu się wizja wędrówki, tym bardziej - chcąc poznać okolicę, w której się znajdował. I zapewne, przez jakiś czas będzie mieszkał. Słyszał też o latarni, która ciekawiła go położeniem oraz obecnością w okolicy dosyć rzadkiego zioła, które kwitło o tej porze. Znał ledwie względne wytyczne drogi, którą miałby pokonać, a że wolny dzień nie zdarzał mu się za często, pozwolił sobie na oderwanie.
Na jasna koszulę zarzucił płaszcz, który wiązał na ramieniu, pozostawiając go luźno. Dopiero, gdy słońce rozpoczęło wędrówkę, zsunął materię, pospiesznie pomniejszając i chowając ją do torby, którą przerzucił przez ramię. Towarzyszka, miała się jednak okazać jego sówka, która początkowo zmęczona lotem, wróciła, sadzając się na jego ramieniu, nieco mocniej wbijając ostre pazurki w skórę - Nie przesadzaj tylko - mruknął i gwizdnął cicho, ale nie strącił skrzydlatego posłańca, poprawiając tylko pozycję i ruszając dalej. Czuł nawet bardziej intensywne powiewy wiatru, które musiały podążać znad morza. Im bliżej rzeczonej latarni był, tym bryza zdawała się być bardziej świeża, wywołując na twarzy Kaia niezmywalny uśmiech. Gdzieś w międzyczasie Yippe zerwała się do lotu, zupełnie, jakby chciała poprowadzić go krętą ścieżką w stronę - widocznego już zarysu latarni. I nie spodziewał się całkowicie, że niezamieszkała - w teorii - okolica, przyniesie mu więcej wrażeń, niż się spodziewał.
Promienie stojącego wysoko już słońca, zalały spojrzenie blaskiem, które przez moment oślepiło go, gdy podążał za lotem sówki. W kolejnej chwili, słyszał cichą melodią nucona kobiecym głosem, by z opóźnieniem dostrzec falująca na wietrze plamę bieli, która w zastraszająco szybki tempie zatańczyła nad jego głową, by opaść.... centralnie na jego twarz.
Nieco gwałtowniej cofnął się o krok, próbując zdjąć z siebie wilgotną, acz bardzo delikatną w dotyku materię. Dopiero po chwili orientując, czym owa była. I... do kogo należała. Wpatrzone w niego ciemne źrenice należały do drobnej, ciemnowłosej piękności - i to musiał przyznać już teraz. Wydawała się być niemal eteryczną postacią z legendy, którą szalony mag rzucił do teraźniejszości. Bez najmniejszego zastanowienia, usta rozciągnęły się w łobuzerskim uśmiechu, a on sam skłonił się - Mniemam, że to należy do Ciebie... Pani - pomiędzy palcami wciąż tkwiła śliska materia, a on zmył początkowe zaskoczenie. Nie poruszył się jednak w niemym oczekiwaniu na przyzwolenie, bądź pospieszne odtrącenie. Oczywiście, jeśli rzeczywiście nie spotkał tajemniczej nimfy, która legenda uwięziła na latarnianym wzgórzu.
Ostatnio zmieniony przez Kai Clearwater dnia 14.08.20 23:59, w całości zmieniany 1 raz
Kai Clearwater
Zawód : Łowca ingrediencji, podróżnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ostatnimi czasy zaczęła odnosić wrażenie, że świat z chwili na chwile jakoś tak uważniej jej się przygląda oceniając, jak i wyceniając posiadane umiejętności. To w jaki sposób je pożytkowała, jak na nich zarabiała, jak bardzo podległe jej woli były arkany niewidzialnych, magicznych konstruktów. Do niedawna zajmowała się w końcu niewielkimi projektami, skupiała na świstoklikach nawet nie zdając sobie sprawy, że czynienie rzeczy wielkich od dawna znajdowało się w zasięgu jej możliwości. Dziś świadomość tego gniotła ją odpowiedzialnością. Próbowała zagłuszać ją szumem miałkich problemów, wartkich zleceń, lecz myśli wciąż uciekały w stronę sieci Fiu i tego, że to ona pchnęła całą machinę na przód i teraz musiała nosić się z konsekwencjami.
Odetchnęła głębiej spoglądając zmęczonymi oczami na podniesiony z misy biały kawałek poszewki na poduszkę rozciągnięty początkowo za rogi pomiędzy jej dłońmi, a zaraz później na długości sznurka. Kawałek materiału utwierdziła na miejscu za pomocą klamerek. By zaraz sięgnąć po kolejny skrawek wilgotnej mieszaniny materiałów. Był to dla niej swoisty rodzaj medytacji - takie chwytanie się przyziemności w chwilach w których odrywała bądź zapadała się od ziemi pod wyporem lub naciskiem rzeczywistości. Los (a może niewidzialne struny magii...?) jej uwagę gdzie indziej. Przesycony łobuzerską werwą wiatr skorzystał z jej nieostrożności porywając materiał. Tak właściwie nawet nie poderwała się by ukrócić wietrzne harce. Patrzyła z zazdrością jak porywany przez nadmorski wiatr materiał lekko, beztrosko suną w powietrzu by zaraz z rosnącym niepokojem i coraz bardziej rozdziawionymi z niedowierzania ustami obserwować gdzie ląduje. Czując na sobie taksujące spojrzenie uśmiechnęła się jednak uprzejmie, niewinnie, przepraszająco.
- Sądząc po zadziwiająco wąskim gronie podejrzanych w okolicy chyba zmuszona jestem mniemać podobnie... Panie - idąc za ciosem, nieco żartobliwie podejmując grę - dygnęła odwzajemniając uprzejmość. Ze swobodą, być może nieco nieświadomie pozwoliła by jego własny uśmiech znalazł odzwierciedlenie na jej twarzy w podobnie szerokim, uprzejmym, podszytym iskrą kształcie. Przejęty z powrotem na własność materiał przewiesiła na sznurku znajdującym się pomiędzy nimi tym samym przysłaniając część twarz za białym prostokątem znad którego wlepiała się w niego parą ciekawskich, ciemnych oczu - To niewielka miejscowość - zaczęła mocując jedną klamerkę, a potem sięgając po kolejną. Przekaz choć krótki to jednak był treściwy: wprost sugerowała, że zdaje sobie sprawę z tego, że wcześniej go tu nie wiedziała, a przecież znała miejscowych - Szuka pan kogoś...?
Odetchnęła głębiej spoglądając zmęczonymi oczami na podniesiony z misy biały kawałek poszewki na poduszkę rozciągnięty początkowo za rogi pomiędzy jej dłońmi, a zaraz później na długości sznurka. Kawałek materiału utwierdziła na miejscu za pomocą klamerek. By zaraz sięgnąć po kolejny skrawek wilgotnej mieszaniny materiałów. Był to dla niej swoisty rodzaj medytacji - takie chwytanie się przyziemności w chwilach w których odrywała bądź zapadała się od ziemi pod wyporem lub naciskiem rzeczywistości. Los (a może niewidzialne struny magii...?) jej uwagę gdzie indziej. Przesycony łobuzerską werwą wiatr skorzystał z jej nieostrożności porywając materiał. Tak właściwie nawet nie poderwała się by ukrócić wietrzne harce. Patrzyła z zazdrością jak porywany przez nadmorski wiatr materiał lekko, beztrosko suną w powietrzu by zaraz z rosnącym niepokojem i coraz bardziej rozdziawionymi z niedowierzania ustami obserwować gdzie ląduje. Czując na sobie taksujące spojrzenie uśmiechnęła się jednak uprzejmie, niewinnie, przepraszająco.
- Sądząc po zadziwiająco wąskim gronie podejrzanych w okolicy chyba zmuszona jestem mniemać podobnie... Panie - idąc za ciosem, nieco żartobliwie podejmując grę - dygnęła odwzajemniając uprzejmość. Ze swobodą, być może nieco nieświadomie pozwoliła by jego własny uśmiech znalazł odzwierciedlenie na jej twarzy w podobnie szerokim, uprzejmym, podszytym iskrą kształcie. Przejęty z powrotem na własność materiał przewiesiła na sznurku znajdującym się pomiędzy nimi tym samym przysłaniając część twarz za białym prostokątem znad którego wlepiała się w niego parą ciekawskich, ciemnych oczu - To niewielka miejscowość - zaczęła mocując jedną klamerkę, a potem sięgając po kolejną. Przekaz choć krótki to jednak był treściwy: wprost sugerowała, że zdaje sobie sprawę z tego, że wcześniej go tu nie wiedziała, a przecież znała miejscowych - Szuka pan kogoś...?
angel heart | devil mind
jeszcze chwila nieświadomości. Kilka kroków bez celu. Beztroska, którą rysował - nawet jeśli miała znamiona pozorów, pozwalała umknąć myśli od ciężaru odpowiedzialności, dla której przecież też wrócił. Wykorzystywał jednak namiastki wolności, które wyrywał z rzeczywistości oblanej... szaleństwem. Jak inaczej można było nazwać chaos zmian, który zatrząsł Londynem?
Spokoju szukał w wędrówce. Cieszył go fakt, że mieszkanie znajdowało się na tyle daleko miejskiej zawieruchy, że potrafił wczuć się w daleki klimat podróży. Brakowało tylko wartkiej rzeki i bosych stóp. Miał jednak skrzydlate towarzystwo i ciągnący od morza zapach tęsknoty. Gdzie byłby teraz, gdyby nie powrót do Anglii? Jakie krańce zwiedzałby, za czym gonił, czego szukał?
Dziś wiedział tylko, że potrzebował rozproszenia. A skrzące się słońce raz za razem odnajdowało jego spojrzenie, jakby za horyzontem miała się wychylić przygoda. Co prawda, inaczej wyobrażał sobie jej znamiona, ale nieoczekiwaność kilku, zlepionych ze sobą - niby przypadkiem - elementów, tworzyły przyjemna mozaikę wrażeń. Lekki dotyk materii, cicha melodia kobiecego głosu i ślicznie wpisująca się w całość obecność. Ulotność momentu wręcz wołała o interwencję i zaczepkę. Kai nie umiał jej odmówić, a tym bardziej zrezygnować z danej mu od losu możliwości rozszyfrowania tajemnicy, którą prezentowała sobą nieznajoma. I czemu, tak właściwie, wciąż słyszał cień śpiewanej melodii? Jak dawno słyszana kołysanka, albo nucona, wieczorna opowieść przy ognisku.
- Cóż, o podobne zapędy nie będę podejrzewał swojej sówki, dlatego przystaję na zgodę - pozostawił wciąż drgające w jasnych oczach ogniki wesołości, zapominając o bardziej ważkich myślach, które zalegały w umyśle. A rzeczona sowa, zerwała się gdzieś zza wzniesienia, by zatoczyć nad nimi koło i z gracją wylądować na męskim ramieniu. Tylko na moment odwrócił uwagę od oczu i kształtnych ust tak przyjemnie odbijających jego własny uśmiech. Nie mogła należeć do tych chłodnych, zbyt dumnych kobiet, które gniewały się za niecną uwagę. Niezawstydzona też względnie niecodzienną sytuacją. Pomyłka wchodziła w grę, ale pozostawił jej znamiona z dala od podjętej w impulsie gry - Zapewne - potwierdził, chociaż pewności wcale nie miał. To za to, czego pewien był, to narastającej potrzeby dotarcia za białą granicę materiału, którym celowo, bądź nie przysłaniała twarz. Nie postąpił jednak naprzód. Nie bez zgody ciemnookiej czarownicy - Wychodząc z mieszkania, właściwie nie byłem pewien - zawiesił na jeden ton głos. Poruszył też ramieniem, dając znak skrzydlatej towarzyszce, by zechciała znaleźć sobie - przynajmniej chwilowo - inne miejsce - ...ale spotykając ciebie, Pani, twierdziłbym, że znalazłem cel dzisiejszej wędrówki - przechylił głowę, kiedy sówka w końcu poderwała się obrażona, pozostawiając pod cienką koszulą wyraźne ślady swej bytności. Niemal jak znamiona rozeźlonej kochanki - i chciałbym nadać mu imię. Mogę poznać twoje? - odjął uwagę od twarzy czarownicy, by nieco dokładniej zlustrować okolicę, szukając wskazówek - z kim właściwie przyszło mu się tak nieoczekiwanie spotkać.
Spokoju szukał w wędrówce. Cieszył go fakt, że mieszkanie znajdowało się na tyle daleko miejskiej zawieruchy, że potrafił wczuć się w daleki klimat podróży. Brakowało tylko wartkiej rzeki i bosych stóp. Miał jednak skrzydlate towarzystwo i ciągnący od morza zapach tęsknoty. Gdzie byłby teraz, gdyby nie powrót do Anglii? Jakie krańce zwiedzałby, za czym gonił, czego szukał?
Dziś wiedział tylko, że potrzebował rozproszenia. A skrzące się słońce raz za razem odnajdowało jego spojrzenie, jakby za horyzontem miała się wychylić przygoda. Co prawda, inaczej wyobrażał sobie jej znamiona, ale nieoczekiwaność kilku, zlepionych ze sobą - niby przypadkiem - elementów, tworzyły przyjemna mozaikę wrażeń. Lekki dotyk materii, cicha melodia kobiecego głosu i ślicznie wpisująca się w całość obecność. Ulotność momentu wręcz wołała o interwencję i zaczepkę. Kai nie umiał jej odmówić, a tym bardziej zrezygnować z danej mu od losu możliwości rozszyfrowania tajemnicy, którą prezentowała sobą nieznajoma. I czemu, tak właściwie, wciąż słyszał cień śpiewanej melodii? Jak dawno słyszana kołysanka, albo nucona, wieczorna opowieść przy ognisku.
- Cóż, o podobne zapędy nie będę podejrzewał swojej sówki, dlatego przystaję na zgodę - pozostawił wciąż drgające w jasnych oczach ogniki wesołości, zapominając o bardziej ważkich myślach, które zalegały w umyśle. A rzeczona sowa, zerwała się gdzieś zza wzniesienia, by zatoczyć nad nimi koło i z gracją wylądować na męskim ramieniu. Tylko na moment odwrócił uwagę od oczu i kształtnych ust tak przyjemnie odbijających jego własny uśmiech. Nie mogła należeć do tych chłodnych, zbyt dumnych kobiet, które gniewały się za niecną uwagę. Niezawstydzona też względnie niecodzienną sytuacją. Pomyłka wchodziła w grę, ale pozostawił jej znamiona z dala od podjętej w impulsie gry - Zapewne - potwierdził, chociaż pewności wcale nie miał. To za to, czego pewien był, to narastającej potrzeby dotarcia za białą granicę materiału, którym celowo, bądź nie przysłaniała twarz. Nie postąpił jednak naprzód. Nie bez zgody ciemnookiej czarownicy - Wychodząc z mieszkania, właściwie nie byłem pewien - zawiesił na jeden ton głos. Poruszył też ramieniem, dając znak skrzydlatej towarzyszce, by zechciała znaleźć sobie - przynajmniej chwilowo - inne miejsce - ...ale spotykając ciebie, Pani, twierdziłbym, że znalazłem cel dzisiejszej wędrówki - przechylił głowę, kiedy sówka w końcu poderwała się obrażona, pozostawiając pod cienką koszulą wyraźne ślady swej bytności. Niemal jak znamiona rozeźlonej kochanki - i chciałbym nadać mu imię. Mogę poznać twoje? - odjął uwagę od twarzy czarownicy, by nieco dokładniej zlustrować okolicę, szukając wskazówek - z kim właściwie przyszło mu się tak nieoczekiwanie spotkać.
Kai Clearwater
Zawód : Łowca ingrediencji, podróżnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W głębi lądu
Szybka odpowiedź