Wren Chang
Nazwisko matki: Runcorn
Miejsce zamieszkania: Ulica Pokątna
Czystość krwi: Czysta ze skazą
Status majątkowy: Średniozamożny
Zawód: oficjalnie handlarz alchemicznymi ingrediencjami; nieoficjalnie pozyskuje krew mugolskich dziewic na potrzeby czarownic i ich wiecznej młodości
Wzrost: 160 centymetrów
Waga: 45 kilogramów
Kolor włosów: Czarne
Kolor oczu: Bardzo ciemny brąz
Znaki szczególne: Azjatycka uroda; trzy pieprzyki na wewnętrznej stronie nadgarstka prawej dłoni; rozległe blizny na brzuchu i klatce piersiowej
12 cali, dość giętka, kasztanowiec, pióro znikacza
Slytherin
Czapla
jej własne ciało: wykrzywione, z rozrośniętymi kośćmi pleców na skutek nieleczonego rozrostu albioni
szpitalnym korytarzem, spirytusem, śliwkami, morską solą
skrytkę bankową tak pełną, że nie sposób domknąć jej wrót
wszystkim co przynosi dochód
-
wodzi mugolki na pokuszenie
czego tylko popadnie
Xiao Wen Ju
Niewypowiedziane lecz niemniej palące pragnienie otrzymania męskiego potomka w rezultacie spełzło na niczym, jak trzydziestego drugiego roku przekonał się Yong Chang. Jego chorowita żona w pocie czoła pojęła dziewczynkę fioletową, płaczliwą i skądinąd dość brzydką, tak dziwnie pomarszczoną i pulchną - czy to było sławetnym urokiem noworodków? Pewien niewypowiedziany żal wymuszał uśmiech sztucznego zachwytu nad pięknem nowej istotki. Nie zrozum mnie źle, przyjacielu, Chang był rozradowany. Po prostu nie na tyle, by obrosnąć w pióra i wzbić się do nieba. Odmiennym podejściem wykazywała się z kolei Euclid Chang z domu Sykes, której wielogodzinny poród zakończył się niczym najpiękniejszy sen. Dziewczynka jakiej wspólnie z mężem nadali imię Wren była silna i przede wszystkim zdrowa, reagowała prawidłowo na badania uzdrowicieli i już niebawem znalazła się w ramionach swojej opiekunki. Syn czy córka - dla Euclid nie miało to absolutnie żadnego znaczenia tak długo, jak dzieciątko słodko kwiliło w jej objęciach kołysane do snu. Bała się przecież, że jej przypadłość pokrzyżuje wszelkie poczynione plany. Że w trakcie porodu dojdzie do komplikacji, spętane bólem ciało przekieruje swoją uwagę na zmizerniałe kości i rozedrze jej plecy. Magomedycy zapewniali, że do niczego takiego dojść nie mogło, jednak przelękniony umysł wytwarzał projekcje trujące jej ciało dodatkowym stresem. Mężowi nigdy nie powiedziała o swojej chorobie i nie chciała, by dowiedział się w sposób tak obrazoburczy, jak sugerowała to jej wyobraźnia. Koniec końców dzień ten miał jednak swój szczęśliwy finał, już niebawem zarówno matka, jak i córka zostały wypuszczone do domu. Domu, w którym - prócz typowo chłopięcych zabawek zgromadzonych przez pana Chang, a teraz upchniętych na dno szaf - pełno było koniecznej wyrozumiałości. Wren płakała często. Budząc w środku nocy oboje rodziców, przyczyniała się do coraz to bardziej purpurowych cieni pod oczami Yong, który każdego ranka mimo wszystko meldował się w departamencie kontroli nad magicznymi stworzeniami i wypełniał swoje obowiązki, zmęczony, rozdrażniony i kąśliwy. Do coraz to bardziej dokuczliwych strzykań w krzyżu Euclid Chang; pomimo zaleceń uzdrowicieli czarownica potrafiła nosić i kołysać w ramionach swoją pociechę aż do wzejścia słońca. Z początku młodzi rodzice obawiali się, że nocne bolączki mogły być objawem niewykrytej dotąd choroby - ale każda wizyta w Szpitalu Świętego Munga kończyła się fiaskiem. Badania przeprowadzane przez magomedyków nie wykazywały nic prócz ogólnego niezadowolenia malucha. Może to objaw charłactwa?, rozmyślała w strachu Euclid. Może syn byłby cichszy?, zastanawiał się beznadziejnie Yong. Ku ich szczęściu, napady płaczliwości niebawem utraciły na swojej częstotliwości jakby samoistnie. Mimo to, pochodząca z czystokrwistej rodziny Euclid nie mogła odgonić od siebie myśli, że nieszczęście jej własnego świata miało zostać przypieczętowane brakiem magicznych zdolności u jej latorośli.
Merlinowi dzięki - nic bardziej mylnego. Pierwszy przebłysk odziedziczonych po rodzicach darów nadszedł niecałe trzy lata później. Tego ranka w domu Changów ciskano gromami. Euclid zarzucała mężowi brak wyrozumiałości, Yong nalegał, by małżonka w końcu przestała wydawać jego ciężko zarobione galeony na kolejne puszki pigmejskie, które dotrzymywały jej towarzystwa. Zarzuty sypały się niczym z rękawa; niech twoja hodowla roślin zacznie przynosić dochody, wtedy nie będę miał nic przeciwko, sama zapłacisz za wyżywienie tej zgrai. Może zacznij wracać do domu trochę wcześniej, może częściej ze mną rozmawiaj, a wtedy nie będę musiała rekompensować sobie samotności. Jakiej samotności, przecież masz dziecko. Mamy dziecko, czyżbyś zapomniał? Stare ściany domu w Dolinie Godryka znały wiele tego typu sprzeczek wraz z odejściem pierwszej sielanki, a każda z nich odchodziła w niepamięć nie więcej niż kilka godzin później, gdy jedno przyznawało rację drugiemu tylko po to, by cykl mógł trwać w nieskończoność. Tym razem było odrobinę inaczej. Unoszący się dumą pan Chang zapowiedział, że przez małżonkę i jej fanaberie spóźni się do pracy, sięgnął po stojącą nieopodal drzwi teczkę i już miał zamiar wyjść, trzasnąć drzwiami na zgrzytające w uszach zarzuty kobiety, gdy... Kraniec jego ulubionego płaszcza zatlił się płomieniami. Euclid zamilkła szybko, niemalże wypuszczając z objęć usadowione na jej kolanach dziecko gdy sięgała po różdżkę by ugasić płomienie. Pierwsze oskarżenia o sabotaż ze strony ukochanej i jemu wydawały się bzdurne - ale jej własne zdumienie jedynie utwierdziło go w przekonaniu. Żadne z nich nie wypowiedziało podpalającej inkantacji. Żadne z nich nie trzymało nawet różdżki w momencie skutecznego przejawu zaklęcia. A to mogło znaczyć... Yong Chang nagle stał się dumny, nagle przeszczęśliwy, nagle prawdziwie ojcowski: zamiast wrzasnąć ze strachu czy oburzenia na ruinę garderoby, ten tylko wypiął pierś do przodu, nastroszył metaforyczny pawi ogon, odłożył teczkę na podłogę i przemierzył salon, by na czole maleństwa złożyć prawdziwie zadowolony pocałunek. Po kłótni nie było już ani śladu. Skumulowany w umyśle matki stres odszedł w niepamięć dzięki widokowi zwęglonego kawałka materiału dyndającego przy kolanach jej męża. Przesadna płaczliwość, niechęć do jedzenia i ospałość nie sygnalizowały zatem charłactwa. Tak jak i oni, ich czystokrwista pociecha okazała się być czarodziejem.
W życiu Wren niewiele działo się do momentu otrzymania listu z Hogwartu. Dzieckiem była dość przeciętnym, zainteresowanym wszystkim i niczym jednocześnie. Nie przejawiała inspirujących talentów, w związku z czym i wymagania rodziców pozostawały względnie niewygórowane; jednakże dość często wykorzystywała swoją dziecięcą magię, czystą, nieskażoną zewnętrznym wpływem, wciąż nieukształtowaną, bawiła się nią do rozpuku. W dniu siódmych urodzin otrzymała pierwszą miotełkę; i tutaj zabawa była przednia, choć krótka. Rozbity nos i roztrzaskana w wióry porcelana doprowadziły do kolejnej awantury, podczas której pani Chang zakwestionowała logikę rodzicielstwa swej drugiej połowy pozwalającej ich latorośli na takie figle w jadalni. Następne prezenty urodzinowe wybierała już tylko i wyłącznie matka. Matka, której strach o zdrowie dziecka przybierał monstrualne formy z każdym przeżytym rokiem.Wojna w świecie czarodziejów jeszcze bardziej nadszarpnęła jej nerwami, wystawiając zgodność małżeństwa na próbę; kobieta nie pragnęła bowiem niczego tak bardzo, jak spakowania najpotrzebniejszych rzeczy i teleportacji do dalekiego zakątka świata, gdzieś, gdzie nad głowami nie wisiało widmo walk. Czyż nie dlatego twoi rodzice przybyli tu z Chin?!, pytała z zarzutem, gdy Yong nie podzielał jej paniki i próbował na trzeźwo ocenić sytuacje, zagrożenia, z jakimi mogliby mieć do czynienia oni sami. Czyż nie po to by uniknąć kolejnych mugolskich konfliktów, ich wojen, ich-- ich głupot?! Nie pamiętasz już co wojna blisko domu robi z człowiekiem?!, kontynuowała. Pamiętał. Chang pamiętał jak dziś, gdy jeszcze niedawno jego ojciec wystąpił do chińskiego rządu czarodziejów o przeniesienie do brytyjskiego Ministerstwa Magii, do departamentu przestrzegania prawa czarodziejów w ramach zacieśniania stosunków międzynarodowych. Ta niemagiczna wojna zabrała mu wówczas niemal wszystkich: żonę, brata i jego dzieci, ojca... Wszystko dzięki ich obrzydliwym wynalazkom, krwiożerczej nierozwadze. Ale to już nie był ten czas. Nie ten wróg. Yong wierzył, że będą bezpieczni, że dadzą sobie radę - bo niby dokąd mieli uciekać?
Wren żyła wtedy w błogiej nieświadomości strachu rodziców, zdobywając własne wojenne blizny. Otarcia, zadrapania, zwichnięte kończyny - było tego pełno jeszcze przed dwoma cyframi sygnującymi długość jej egzystencji i coś podpowiadało jej, że przyszłość wcale nie zamierzała być dlań łaskawsza. A ta nadeszła dość szybko, obwieszczona uderzeniem dzióbka w okienną szybę. Sowa dostarczyła adresowany do niej list ze szkoły magii i czarodziejstwa: niebawem miała rozpocząć swój pierwszy rok nauki! Euforia rozgrzewała krew nastoletniej już czarownicy, podczas gdy jej rodzice szeptem rozmawiali o konsekwencjach niedawno otwartej Komnaty Tajemnic. Euclid Chang uważała, że kategorycznie powinni zabronić córce uczęszczania Hogwartu pomimo czystości ich rodowodów, przynajmniej odłożyć to w czasie, jeszcze nie teraz, nie w tym roku; przeciwnym tego był ojciec, coraz częściej zmartwiony panicznym strachem własnej żony.
Wren była w świecie bezpiecznym od ich dysput. Pieczołowicie dbała o adresowaną do niej wiadomość, wielokrotnie przeglądała listę potrzebnych przyborów i zamęczała rodziców prośbami o konkretną datę wyruszenia na ulicę Pokątną w celu ich skompletowania. Jak najszybciej, najlepiej jeszcze dziś, najlepiej teraz, tak, chodźmy teraz. Trwało to aż do momentu, w którym ojciec zdecydował się zabrać ją do centrum szkolno-sklepikarskiego życia bez wiedzy żony. To Wren prowadziła ich zatłoczoną ulicą - z planem w dłoniach przyglądała się szyldom każdego sklepu decydując, czy powinni go odwiedzić, czy może ruszyć dalej. Tamtego dnia otrzymała swoją pierwszą sowę: dość złośliwą i nieurodziwą, ale, według ekspedientki, Wren była pierwszą osobą, której ptak najwyraźniej nie zamierzał dziobać. To przypieczętowało poszukiwania odpowiedniego zwierzęcego towarzysza.
Tiara Przydziału zdecydowała dość szybko. Swoimi barwami przywitał ją Slytherin, a Wren, pierwszy raz z daleka od domu i nadopiekuńczej matki, wdychała do płuc wolność własnych wyborów. W listach do rodziców zaczęły pojawiać się pierwsze kłamstwa. Pierwsze słodkie słówka i zapewnienia, że wszystko u niej dobrze, że czas spędza wyłącznie na nauce i trzyma się z daleka od wszelkich zagrożeń. Prawda była odrobinę inna: siniaki zdobiły kolana purpurą, gdzieniegdzie na jej konto dopisywano szlaban, chociaż pomimo psotliwej natury spuszczonego z krótkiej smyczy dziecka wyniki w nauce nie zdawały się cierpieć przez jej wybryki. Od pierwszej lekcji brylowała w zaklęciach. Cieszyła się nimi, samym faktem ich istnienia; nawet po zajęciach ćwiczyła nowopoznane inkantacje, dopracowywała ruchy nadgarstka tak długo, dopóki efekt wypowiedzianej inkantacji nie był perfekcyjny przed następnymi zajęciami.
Hogwart prawdziwie otwierał ją na życie. Pomimo zagubionych w kątach korytarzy wspomnień o Komnacie Tajemnic i wciąż rozgorzałych plotkach uczniów, Wren miała dość strachu w swoim życiu - obserwowała jak dotąd wyniszczał jej matkę, jak wzmagał się po każdej informacji o zmianie w świecie czarodziejów, o czyjejś śmierci - szczególnie Albusa Dumbledore'a - i nie miała zamiaru pójść podobną ścieżką. Zamiast tego smakowała uroków czarodziejskiego świata adolescencji aż do przepicia. Była sprytna, przebiegła, z łatwością namawiała bardziej bojaźliwe koleżanki do testowania narzuconych przez szkołę granic i najczęściej uchodziło jej to płazem, bo wiedziała kiedy zwiewać gdy na horyzoncie pojawiało się zagrożenie w postaci prefekta, nauczyciela czy woźnego. Czasem odbywało się to kosztem towarzyszek. Niektóre z nich były wolniejsze, mniej uważne czy - choć Wren nigdy nie dawała tego po sobie poznać - stanowiły jej własną zasłonę dymną przed konsekwencjami. Ucierpiały wówczas pierwsze relacje; większość z nich udało się jej jednak naprawić poprzez umiejętnie dobrane słowa, obietnice czy przyniesione z wypraw do Hogsmeade łakocie.
Na czwartym roku nie sposób było wygonić jej z klubu pojedynków. Każda wygrana była powodem do radości, każda przegrana powodem do nauki - i do utemperowania wściekle urażonej dumy. W ferworze walki starała się przyglądać własnym umiejętnościom, zaklęciom, analizować je, w miarę możliwości robić to samo względem przeciwnika i czerpać mądrość z doświadczeń. To pozwalało jej szlifować braki i uczyć się trzymać język za zębami, kiedy świat nie rzucał jej laurów do stóp. Byli przecież uczniowie bardziej uzdolnieni, lepiej zaznajomieni z taktyką, Merlin niech ich trzaśnie, a ich zwycięstwa - chociaż bezdennie irytujące! - zachęcały do uzupełnienia swoich braków. Dopiero po roku nauczyła się jednak prosić o pomoc. Schować dumę do kieszeni i zapytać z czego wynika ich przewaga, skąd biorą się pomysły na wyszukane strategie, jakim cudem udaje im się bez przeszkód rzucać bardziej skomplikowane zaklęcia. To pozwoliło jej niemal na nowo pokochać uroki - bo zdawały się zachowywać inaczej dla każdego czarodzieja.
Mniej więcej w tym samym czasie jej listowne odpowiedzi na zasypujące wiadomości od matki stawały się coraz rzadsze. Z początku kobieta zdawała się nie rozumieć dystansu córki, dla której chciała jak najlepiej, którą tylko pragnęła zatrzymać pod rodzicielskim skrzydłem bezpieczeństwa; późniejsze próby emocjonalnej manipulacji tylko dolewały oliwy do ognia, aż wspólnie spędzane wakacje w domu stały się gehenną. Ku własnemu zdziwieniu Wren lepiej dogadywała się wówczas z ojcem. Mężczyzna rzadko kiedy bywał w domu, prawdopodobnie równie zmęczony przedziwnym wręcz zachowaniem małżonki, ale jego obecność zdejmowała z ramion dziewczyny przynajmniej część tyrad i podejrzliwości. Być może to właśnie interakcje z matką nauczyły ją kłamać tak dobrze. Każde zawahanie przy udzielanej odpowiedzi, każdy przejaw niepewności własnej racji, każda nieścisłość przedstawianej historii, każda niedopracowana reakcja - Euclid Chang wyłapywała wszystko niczym niuchacz węszący błyskotki. Podczas wakacji po szóstym roku nauki zielarka nie była w stanie wyłapać już nic.
Niebawem po ukończeniu nauki w Hogwarcie Wren zdecydowała się opuścić dom rodzinny. Umożliwiła jej to finansowa pomoc ze strony ojca; obiecał wesprzeć jej przez pierwsze miesiące samodzielnego życia, jednak wyraźnie oczekiwał z jej strony szybkiego wypracowania samowystarczalności. W końcu tak wyglądało też jego życie - kres edukacji przyniósł ze sobą dorosłość i małżeństwo ze szkolną miłością. Ona przynajmniej nie miała zamiaru popełniać tych samych błędów względem życiowych wyborów.
Pierwszą pracą okazała się być pomoc w sklepie z alchemicznymi ingrediencjami na ulicy Pokątnej. Szkolna wiedza, owszem, była przydatna, ale o wiele więcej Wren dowiadywała się już w praktyce, ucząc się od bardziej doświadczonych handlarzy, korzystając z ich podręcznych spisów i biblioteczek, opowieści. To właśnie w jednej z książek natrafiła na coś, co zmienić miało całe jej dotychczasowe plany. Stary, pożółkły tomik z najniższej półki, dokąd trafiały te pozycje, którymi nikt nie zawracał sobie głowy; niektóre strony wręcz rozpadały się w dłoniach ze swej starości, niektórych nie było w ogóle. Opisy prezentowały rzadko używane i niepopularne składniki alchemiczne, jakie - według przewidywań i rozprawek autora - pewnego dnia miały zrewolucjonizować czarodziejski rynek. To tam przeczytała o dziwnych praktykach kobiet z zamierzchłych czasów, kobiet przerażonych widmem nadchodzącej starości, czarownic, które decydowały się młodość zatrzymać krwią. Najlepsze efekty przynosiła ponoć krew niezbrukanej grzechem dziewuszki, młodej, niewinnej i słodkiej, a której młodość, niewinność i słodkość przywracały blask zmęczonej i szarej skórze. Wersy czytane pomiędzy kompletowaniem zamówień stały się iskrą nowego, ryzykownego planu. Przecież nie miała pewności, że rezultaty podobnych zabiegów mogą być prawdziwe. Nie miała pewności, że ktokolwiek byłby zainteresowany takimi ingrediencjami. Nie miała pewności, że plan zarobku nie miał zakończyć się koszmarną katastrofą, fiaskiem na każdej linii... Ale była podekscytowana perspektywą postawienia wszystkiego na jedną kartę. Być może wynikało to z krnąbrności wobec utartych schematów bezpiecznego postępowania jakie przez lata wpajała jej matka, być może z szaleństwa w osądzie. Niezależnie od powodów, Wren rozpoczęła wszelkie przygotowania do wcielenia pomysłu w życie.
Rozpoczęła od podpytywania mądrzejszych od siebie. Jej własne motywacje i powody ciekawości zacierała kłamstwem, uważnie słuchając rozważań alchemików i znawców ingrediencji, wirtuozów czarodziejskich kosmetyków. Kiedy wyczerpała wiedzę jednego, udawała się do następnego - znało ją wielu, pomimo dość krótkiego stażu w zawodzie potrafiła zręcznie dogadać się niemal z każdym; wtedy natrafiła na kram pewnego sprzedawcy, który chętny był podjąć współpracę na specjalne zamówienie. Przejrzał jej fasadę niewinnego głodu wiedzy i zaproponował, że zna odpowiednie osoby, które sowicie zapłacą za fiolkę bądź dwie każdego miesiąca - i jeżeli Wren miała w sobie na tyle rezonu, by podjąć się ich systematycznej suplementacji, nie widział przeszkód, by nie dać jej szansy rozwinięcia skrzydeł na własnych zasadach. Nie pytał bowiem o metody. Nie chciał brudzić ani własnych rąk, ani zamęczać własnej głowy - to do niej należałby wybór taktyki w pozyskiwaniu krwi. Jeżeli wpadnie w ręce organów prawa, które z przymrużeniem oka spojrzą na jej poczynania, sama poniesie odpowiedzialność i przyjmie na siebie karę. Zasady ich układu były jasne. Niekoniecznie dla niej przychylne, ale oferujące tyle upragnionej adrenaliny.
Do czego przydatni byli mugole? Co dokładnie było celem ich egzystencji, po co krzątali się obok czarodziejskiego świata, skoro z góry znajdowali się na przegranej pozycji? Do tej pory Wren nie skupiała się na formowaniu własnych poglądów odnośnie ich jestestwa i racji bytu, hołdując myśli, że są kwestie dlań ważniejsze i bardziej zajmujące. Ale właśnie wtedy nastąpił przełom: Chang zrozumiała bowiem, że mugole - a przede wszystkim mugolki - żyli po to, by się na nich wzbogacać. By liczyć galeony dzięki ich poświęceniu. By wypełniać bankową skrytkę... A to narodziło potrzebę poznania ich świata. Jej plan zakładał utworzenie kilku, kilkunastu stałych źródeł poboru krwi: musiała skrupulatnie wybrać swoje dawczynie, zjednać sobie ich przychylność, zdobyć zaufanie dzięki personom wykreowanym na potrzeby ich spotkań, by raz na jakiś czas rozcinać ciało i napełniać fiolki karmazynowym płynem. Obliviate powinno zająć się kwestią wymazywania pamięci z ostatniego spotkania, czy przynajmniej samego momentu nadzorowanego wykrwawiania się... Ale co z ranami? Co z potencjalnymi bliznami po takich spotkaniach? I, być może przede wszystkim, jak do cholery odnaleźć się w dziwnym, mugolskim światku na tyle, by swobodnie się po nim poruszać?
Z pomocą przyszły niemal zapomniane szkolne kontakty. Na przestrzeni lat udało jej się zakolegować z kilkoma nieszczęśnikami splugawionymi mugolską krwią - i Wren postanowiła obrócić ich niefortunny los w galeony. Pod różnymi pretekstami odnawiała koneksje, jeszcze inaczej tłumacząc swoje nagłe zainteresowanie ich korzeniami, okolicznościami dorastania, charakterystyką znanych im standardów życia. Wszystko to starała się zapamiętać na bieżąco, często notując co dziwniejsze kwestie po rozstaniu ze swoimi nieuświadomionymi informatorami. To co przemierza ulice i ryczy, a w środku ma mugoli, to nie trawiące zwierzę. Nie podejmować próby ratunku. Niektórzy z nich chętnie zabierali ją na podróże po ulicach niemagicznego dominium. Tłumaczyli czym były poszczególne przedmioty, jak ich używać, wyjaśniali kwestie różnic walutowych i opowiadali gdzie ich pozbawione magii odpowiedniki najchętniej spędzają czas. To wystarczyło by niedługo potem poczuła się na tyle pewnie, by podobnych eskapad spróbować już na własną rękę, pomimo kilku nieuchronnych wpadek wprawiających pobliskich mugoli w konsternację. Powoli uczyła się ich zwyczajów, ich zainteresowań (wątpliwie ciekawych zresztą), ich struktur społecznych i, przede wszystkim, wszelkich kwestii dotyczących młodych, dojrzewających kobietek. To one były na celowniku. To one miały przynieść jej bogactwo i uznanie.
A gdy tę kwestię miała w miarę już opanowaną, następnym krokiem było zasięgnięcie lekcji magii leczniczej. Fortunnie lub wręcz przeciwnie, w wieku dwudziestu jeden lat do chodzącego kompendium wiedzy miała dostęp dzięki matce. Matce, którą chorobliwe lęki i napady paniki doprowadziły do coraz częstych wizyt w Szpitalu Świętego Munga, u jednego z wyszkolonych w lecznictwie przyjaciół jej męża. Wren nie miała skrupułów prosić go o pomoc w poznaniu kilku podstawowych zaklęć pod pretekstem pomocy w razie gdyby dolegliwości Euclid doprowadziły ją do fizycznego zranienia. Takie sytuacje miały przecież miejsce w przeszłości. Magomedyk uznał jej prośbę za logiczną, zgodził się zatem udzielić czarownicy kilku lekcji: przedstawił jej między innymi odpowiednie do zasklepiania ran inkantacje, czary mające na celu wprowadzenie w stan ukojenia, spokoju. Z początku Wren, ku swojemu zdziwieniu, była uczennicą dość oporną. Rany nie goiły się całkowicie, czasem wcale. Inne babrały się niesamowicie. W porównaniu do uwielbianych przez nią uroków, magia lecznica wymagała od niej jeszcze więcej skupienia i zaangażowania w każdą próbę rzucenia nowego zaklęcia; zadowalające rezultaty i biegłość w tych czarach, które uważała za przydatne, osiągnęła po dłuższym niż zazwyczaj czasie, ale osiągnęła. Więcej nie było potrzeba do szczęścia.
To wtedy też prawdziwie rozpoczęła proces pozyskiwania krwi dziewic. Wciąż pracując w jednym z alchemicznych sklepików, swoje popołudnia poświęcała przebywaniu w świecie mugolek. Starała się być taką jak one, być tym, czego akurat samotne dusze potrzebowały, czego poszukiwały w towarzyszce zesłanej im przez łaskawy los. Swoje dawczynie wybierała precyzyjnie. Były nimi kobiety społecznie wycofane, wstydliwe, obracające się głównie we własnym towarzystwie. Zdobycie ich zaufania nie było łatwe, ale wykonalne.
Niektóre relacje pielęgnowała miesiącami zanim na ciałach pojawiały się pierwsze nacięcia, pierwsze wkłucia... I pierwsze kłopoty. Na papierze plan wydawał się jasny, ale gdy przyszło co do czego, organizmy wybranych kobiet okazały się reagować na magię zupełnie inaczej, niż zakładały to jej bezbłędne kalkulacje. Już na wstępie dostarczały jej samych problemów; dwie z początkowo wybranych kobiet - których imiona dziwnie zapadły w pamięć - z zaklęcia usypiającego nie wybudziło się w ogóle, a trzecia próba była nim tak otumaniona, że Wren więcej energii musiała włożyć w cucenie niemagicznej dawczyni niż w sam proces pobierania jej krwi. A gdy to udało się już osiągnąć, zasklepianie ran zaklęciem przyniosło kolejne wyboje na drodze do bogactwa - w niektórych miejscach zaczęło pojawiać się wiele zgrubień, inne natomiast formowały blizny zamiast niwelować ich ryzyko. Merlinie, czemu rzucasz mi kłody pod nogi?
Mimo to daleko było jej do poddania się. Perfekcja wymagała praktyki, praktyka wymagała koniecznych ofiar. Wiele mugolek stało się jej eksperymentem. Na ich ciałach ćwiczyła pozyskiwanie wyczekiwanych rezultatów, sprawdzała ile magicznej siły wymagało od niej obustronnie bezpieczne przeprowadzenie całego procederu by dawczynie przestały być jednorazowe, jak mocno musiała je otępiać by nie stawiały jakiegokolwiek oporu, do ich słabowitej natury dopasowywała siłę Obliviate. Zależało jej przecież na wymazaniu jedynie ostatniego spotkania niż kilkutygodniowej egzystencji, broń Merlinie całej znajomości. Bywały bowiem i takie przypadki - okropnie dla niej męczące i irytujące. Kluczowym czynnikiem okazała się cierpliwość; miesiącami Wren dopracowywała technikę stosowania magii na swoich niefortunnych przyjaciółkach dopóki ręka nie poczuła się pewnie przy rzucaniu inkantacji, a umysł odpowiednio skoncentrowany, by zminimalizować szkody i zmaksymalizować zyski.
Optowała za wieloma płytkimi ranami niż jedną głęboką: łatwiej było jej takowe leczyć, a i otępiałe mugolki odczuwały przy tym mniejszy ból. Pomimo wcześniejszych doświadczeń Chang nie postrzegała się przecież jako rzeźnika, bardziej społecznika - owszem, z reguły gardziła ich brakiem magicznych zdolności, ale nie uważała, by źródło swojego zarobku - i szczęścia tak wielu czarownic - należało dodatkowo męczyć fizycznymi torturami. Zamiast tego oferowała im wręcz letargiczne doświadczenia, z których każda ze stron miała wyjść na plus. One zyskiwały przyjaciółkę, ona - galeony. Pierwsze partie oferowanego specyfiku trafiły do klientek, których nazwisk sklepikarz nie chciał jej zdradzać. Zapewnił jedynie, że krew błękitna miała w końcu zrobić użytek z krwi niewinnie beznadziejnej, a to wystarczyło, by zmotywować ją do intensywnych starań. Po niecałym roku mogła już utrzymać się wyłącznie z nowej praktyki.
Gdy świat stawał przed nią otworem, nowe możliwości przyprowadziły ze sobą utajnioną chorobę. W boleściach i łupaniu w krzyżu dowiedziała się bowiem, że genetyczne predyspozycje do rozwoju rozrostu albioni wynikały z obciążenia ze strony matki. O ile kobieta kilka lat wcześniej przyznała się mężowi do zmagania się z dolegliwością, o tyle wspólnie stwierdzili, że nie będą obarczać Wren oczekiwaniem na to, co w ogóle może nie nadejść. Niestety - nadeszło. Pierwszy rzut choroby pojawił się w książkowym dwudziestym trzecim roku jej życia; czarownica szybko wylądowała wówczas w szpitalu, a magomedycy z łatwością zdiagnozowali chorobę, która wydawała się przewrócić jej żołądek do góry nogami - póki co tylko metaforycznie. Wren panicznie bała się bowiem swojej przypadłości. Proces zmniejszenia kości był nieprzyjemny, był bolesny, na tyle, by nigdy więcej nie chciała go powtarzać... Lecz los miał wobec niej inne plany. Choroba miała powracać, a jej nawroty zaleczane niż wyleczone. Koszmarne obrazy zaczęły pojawiać się w jej snach; widziała w nich skrzydła wydzierające się z jej własnego ciała, kości osiągające niebywałe rozmiary, widziała siebie niczym smoka spętanego agonią. Merlinie, czy to kara za to, co robię tym kobietom?
Wojna jaka zawładnęła światem czarodziejów nigdy nie była jej własną wojną. Niezależnie od poglądów, dla bezpieczeństwa siebie i swojego interesu Chang nie pchała się na fronty. Zamiast tego liczyła galeony. Niektóre z dostaw załatwiała już sama dla poznanych dam, oferując lepszą cenę ze względu na bezpośredniość transakcji, inne wciąż doprowadzała do skutku z pomocą sklepikarza z ulicy Pokątnej. Kto jeszcze nie wiedział o istnieniu jej praktyki, ten z pewnością niebawem przeczytał o jej wzmiance w Czarownicy, a to przysporzyło nowych zleceń. Zleceń w zrewolucjonizowanym Londynie, z którego pozbywano się mugoli. I mugolek. Jej mugolek. W tym czasie ciągle dbała o własne interesy, niektórym z nich udało się zapewnić bezpieczne kryjówki jeszcze przed pełną eskalacją przemocy (profilaktycznie Wren zadbała i o to, by nie można było jej z podobnymi aktami prawnej niesubordynacji powiązać; z reguły wykorzystywała dawne kontakty czarodziejów z mugolską krwią chcących nieść pomoc uciśnionym, znów zasłaniając się wymyślonymi i wzniosłymi powodami) - inne ucierpiały w egzekwowaniu nakazów Ministerstwa, kończąc kilka ze źródeł jej dostaw.
Raz czy dwa zdarzyło się, że krwi do ostatniej kropli upuściła im sama w akcie łaski. Kobiety te zbliżały się do granicy wieku, kiedy ich krew przestawała być młodzieńcza i de facto nie do końca przydatna, a przecież to, co oferowała im nowa wojna było dużo bardziej drastycznym końcem niż czyste metody Wren. Przynajmniej takimi tłumaczeniami zaskarbiała sobie spokojny sen - i pokaźne zapasy przygotowane na niespokojną sytuację na rynku. To w tym czasie zdecydowała się też na zakup dobermana z hodowli Rookwood; o ile niemagiczny, o tyle agresywny pies miał za zadanie przynajmniej w małym stopniu stać na straży jej bezpieczeństwa w brutalnym porządku. Wiwat czystość krwi - tylko czemu kosztem jej społeczniczej pracy?
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 11 | 0 |
Uroki: | 21 | 4 (rożdżka) |
Czarna magia: | 6 | 0 |
Magia lecznicza: | 5 | 1 (rożdżka) |
Transmutacja: | 3 | +3 (zmiennokształtny koral) |
Eliksiry: | 0 | 0 |
Sprawność: | 1 | Brak |
Zwinność: | 14 | Brak |
Język | Wartość | Wydane punkty |
Angielski | II | 0 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Anatomia | II | 10 |
Historia Magii | I | 2 |
Kłamstwo | III | 25 |
Kokieteria | I | 2 |
ONMS | I | 2 |
Perswazja | II | 10 |
Spostrzegawczość | II | 10 |
Skradanie | I | 2 |
Zielarstwo | I | 2 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Ekonomia | I | 2 |
Mugoloznawstwo | I | 2 |
Savoir-vivre | I | 2 |
Wytrzymałość psychiczna | I | 5 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Rozpoznawalność | I | 0 |
Rycerze Walpurgii | 0 | 3 |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Krawiectwo | I | 0.5 |
Gotowanie | I | 0.5 |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Latanie na miotle | I | 0.5 |
Pływanie | I | 0.5 |
Taniec współczesny | I | 0.5 |
Taniec z wachlarzami | I | 0,5 | Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | (+0) |
Reszta: 0 |
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Witamy wśród Morsów
Kartę sprawdzał: Tristan Rosier
[25.06.20] Ingrediencje (kwiecień-czerwiec)
[29.07.20] Kryształ (lipiec-wrzesień)
[15.01.21] Komponenty (październik/grudzień)
[26.07.21] Styczeń/marzec
[25.07.20] Wsiąkiewka (kwiecień-czerwiec): + 2 PB do reszty
[08.09.20] Wsiąkiewka (lipiec-wrzesień): +2 PB do reszty
[13.09.20] Rozwój postaci: biegłość Spostrzegawczości z I na II, -8 PB z reszty
[10.10.20] Rozwój biegłości: Taniec z wachlarzami ( 0 -> I); -0,5 PB z reszty
[12.03.21] Rozwój: obniżenie biegłości numerologia (+ 2PB), zwrot (+3PB) za mugoloznawstwo, wykupienie biegłości savoir-vivre I (- 2PB), wykupienie biegłości kokieteria I (- 2PB) ; 1 PB do reszty
[14.07.21] Wsiąkiewka (październik-grudzień); + 3 PB
[25.06.20] Rejestracja różdżki
[04.07.20] Zmiana wizerunku postaci
[04.07.20] Wykonywanie zawodu +50 PD
[25.07.20] Wsiąkiewka (kwiecień-czerwiec): +90 PD, + 2 PB
[09.08.20] Osiągnięcie (Do wyboru, do koloru): +30 PD
[12.08.20] Osiągnięcie (Obieżyświat): +30 PD
[12.08.20] [G] Zakupy: Oko Ślepego; -100 PM
[13.08.20] Wykonywanie zawodu (lipiec-wrzesień): +50 PD
[08.09.20] Wsiąkiewka (kwiecień-czerwiec): +120 PD, +2 PB
[16.09.20] Ain eingarp: +3 PD
[05.10.20] Ain eingarp: +4 PD
[10.10.20] Rozwój postaci: +5 zwinność, -0,5 PB z reszty; -400 PD
[22.10.20] [G]Rozwój postaci: zakup popiół feniksa -300PM
[01.11.20] Osiągnięcia (Wywłoka, Genealog): +65 PD
[03.11.20] Otrzymanie lusterka od Friedricha
[16.11.20] [G] Rozwój postaci; zakup Niuchacz -40PM
[19.11.20] Rozegranie lusterka, Ain Eingarp, +4 PD
[28.11.20] +1 CM, zmiana wizerunku: -180 PD
[07.12.20] Lusterko: +3PD
[16.01.21] Aktualizacja postaci
[16.01.21] Lusterko: +3 PD
[17.01.21] Zdobycie osiągnięcia: Wór pełen ziół; +30 PD
[27.03.21] Powiększenie limitu zmiany wizerunku: -100 PD
[01.05.21] Wykonywanie zawodu (październik-grudzień): +20 PD
[10.05.21] Zdobycie osiągnięcia: Virtus; + 5 PD
[11.05.21] Rozwój postaci: +5 punktów statystyk do czarnej magii, -400 PD
[14.07.21] Wsiąkiewka (październik-grudzień); +120 PD
[23.07.21] Spokojnie jak na wojnie: +19 PD
[16.08.21] Spokojnie jak na wojnie: +20 PD, +1 PB organizacji
[18.08.21] Osiągnięcia (Wielki głód): +30 PD
[22.08.21] [G] Zakup Diablego Ziela i Wideł; -60 PM
[19.09.21] +2 OPCM, zmiana wizerunku; -260 PD
[19.09.21] [G] Zakup: Ręka Glorii, skóra wsiąkiewki, wełna kudłonia 2x; -325 PM
[14.10.21] Aktualizacja postaci: -50 PD za dokupiony 1 PB
[26.10.21] Osiągnięcia (Mały pędzibimber); +30 PD
[28.02.22] Wydarzenie: Pan na włościach +50PD +1PB
[20.03.22] Spokojnie jak na wojnie: +50 PD; +1 PB organizacji