Wydarzenia


Ekipa forum
Devlin Reid
AutorWiadomość
Devlin Reid [odnośnik]06.07.20 17:17

Devlin Reid

Data urodzenia: 05.07.1931
Nazwisko matki: Beckett
Miejsce zamieszkania: Ansdell Street 1/5
Czystość krwi: Mugolak
Status majątkowy: Średniozamożny
Zawód: Wiedźmi Strażnik
Wzrost: 176
Waga: 75
Kolor włosów: Rude
Kolor oczu: Zielone
Znaki szczególne: Duża ilość piegów na całym ciele, szczególnie na twarzy i brzuchu oraz plecach. Niewielka blizna na lewym policzku, tuż pod okiem.


Zwykła rodzina - czarodziej i czarownica. Oboje o krwi "brudnej", ale nigdy nie stanowiło to dla nich problemu. Świat mógł ich osądzać, lecz dopóki mieli siebie, nic ich to nie obchodziło. Ich pierwsze i jedyne dziecko przyszło na świat w piękny, lipcowy dzień. Z twarzy wykapany tatuś, nawet włosy miał rude po nim, ale oczy były idealną kopią tych należących do jego matki - zielonych jak wczesnowiosenne liście.
Devlin był mało wymagającym dzieckiem. Grzeczny, spokojny i cichy zachwycał sąsiadów i wprawiał w dumę rodziców. Kiedy już zaczynał się źle zachowywać, wystarczyło raz, ostro zwrócić mu uwagę by natychmiast się uspokoił. Według dorosłych świadczyło to o jego dobrym wychowaniu, ale w interakcjach z rówieśnikami od zawsze przysparzało problemów. Pomimo najszczerszych chęci, chłopiec nie odnajdywał się w towarzystwie innych dzieci, które często wykorzystywały jego wrodzony konformizm. Zamiast tego Dev wolał spędzać czas w swoim towarzystwie, bądź z dorosłymi, którzy zazwyczaj nie mieli nic przeciwko milczącemu, siedzącemu z boku małolatowi.
Moment w którym chłopak nauczył się czytać był definiujący w jego życiu. Devlin przerzucił się na pochłanianie każdej książki jaka trafiła mu w ręce i odkrył w sobie nieskończoną potrzebę poszerzania swojej wiedzy. Interesował go każdy temat, a kiedy nie miał nic nowego pod ręką, chętnie powtarzał materiał, który już raz przyswoił, utrwalając zdobywaną wiedzę. Takie zachowanie zadowalało też jego rodziców co było dodatkową nagrodą. I kiedy wszystko wydawało się być w jak najlepszym porządku i młody Reid, karmiony opowieściami ojca o pracy w Straży i latach nauki w Hogwarcie już nie mógł się doczekać otrzymania własnego listu ze szkoły, doszło do chyba najtragiczniejszego zdarzenia jakie mogło spotkać wówczas siedmioletniego chłopca. Jego ukochana matka, kobieta spajająca jego małą rodzinkę swoim wiecznym uśmiechem i optymizmem, zachorowała tak poważnie, że w przeciągu roku zmieniła się cień samej siebie. A potem... Tego co było potem Dev nie bardzo pamięta. To tak jakby jego młody umysł mógł znieść tylko pewną dozę okropności jakie przyszykowało dla niego życie, całą resztę całkowicie wymazując. Z późniejszych nielicznych rozmów na ten temat wiedział tylko, że w wieku ośmiu lat zmuszony został do udziału w pogrzebie na którym siedział równie cicho i grzecznie co zawsze. Nawet nie płakał, choć przecież musiał cierpieć i to niewyobrażalnie. Potem życie w domu Reidów diametralnie się zmieniło, a on zamknął się w sobie i zaakceptował wszystko co od tamtej pory stało się dlań codziennością. Nigdy nie okazał pretensji do ojca, który go od siebie odsunął i zajął pracą. Przywykł do tego, że wszystkie domowe obowiązki nagle spadły na niego i wykonywał je bez słowa sprzeciwu. Skończył się wspólne wycieczki, obiady i plany. Tylko jedno jak na złość skończyć się nie chciało - jego życie. I po tych paru latach, w mniemaniu Deva o wiele za późno, przyszedł do niego list z Hogwartu. Wcale się nie cieszył, choć poczuł jakąś ulgę. Wreszcie mógł choć na chwilę uciec z domu w którym czuł, że się powoli dusi.
Ravenclaw - tak zakrzyknęła tiara, gdy tylko dotknęła jego głowy. Devlin nie spodziewał się niczego innego, choć na tym etapie i tak nie robiłoby mu to za wielkiej różnicy. Ta cała zabawa w walkę o punkty dla domów i trzymanie się "swoich" nijak go nie interesowała. Przyjechał tu żeby się uczyć - nawet jego prawie zapominający o istnieniu syna ojciec przypomniał mu o tym fakcie tuż przed odprowadzeniem go na pociąg. Miał się szkolić, zdać wszystkie egzaminy, a na koniec wybrać się na wstępne szkolenie do Straży. To był jego cel istnienia. Marzenia, nawet jeśli kiedyś jakieś snuł, umarły wraz z matką o której starał się jak najszybciej zapomnieć. A ponieważ książki zawsze były ukojeniem dla jego duszy, Dev bez problemu wciągnął się w naukę. Przedmioty czysto teoretyczne jak Historia Magii oraz te związane z rzucaniem zaklęć czy warzeniem eliksirów szły mu jak z płatka. Kosztowało go to życie towarzyskie, łatkę samotnego dziwaka, brak dziewczyny, przyjaciół i wiele nieprzespanych nocy, ale dzięki temu nigdy nie miał żadnego zagrożenia ani problemów w domu. Jedynymi lekcjami na których musiał się naprawdę postarać było latanie na miotle (tak, to żałosne, ale nigdy nie był i nie będzie fanem siadania na badylu i wznoszenia się na nim ponad ziemię, nawet jeśli (już) z niego co chwila nie spada), wszelkie wróżby i inne zgadywanki (na co to komu?) oraz Opieka Nad Magicznymi Zwierzętami, choć on nazwałby to raczej Opieką Nad Agresywnymi, Nieprzewidywalnymi Potworami. Do ostatniego roku pobytu w Hogwarcie Devlin wykazywał się na równi talentem jak i zaangażowaniem w pracy nad samym sobą. I tylko jego osobowość z każdym kolejnym rokiem na karku zdawała się coraz bardziej  aspołeczna, podporządkowana i wycofana. Dlatego tym większy szok przeżył stary Reid kiedy jego syn tuż po zaliczeniu ostatnich egzaminów poinformował go, że postanowił iść na Aurora, a do tego się wyprowadza. Kiedy i dlaczego Dev postanowił się zbuntować? W jego oczach nie była to aż tak nagła decyzja, lecz efekt wielu lat obserwowania otaczającego go świata, wyciągania własnych wniosków z daleka od rodzica i podejmowania świadomych decyzji, którymi nie widział potrzeby żeby się z kimkolwiek dzielić. Ale dla jego ojca było to perfidne zagranie i dlatego jedyną reakcją jaką uraczył swe dziecko był niezwykle mocny policzek ciężką, twardą ręką dzierżącą rodzinny sygnet. Ten sam, który zamierzał przekazać potomkowi, gdy ten wreszcie zostanie członkiem Wiedźmiej Straży.  To było lata temu, ale Devlin wciąż ma widoczną bliznę w miejscu, gdzie metalowy pierścień uderzył w jego kość policzkową i naderwał skórę. Ta głupota, którą widzi codziennie w swoim odbiciu nigdy nie pozwoliła mu zapomnieć, że ostatecznie zawiódł całą swoją rodzinę - tak matkę, przez to, że nie potrafił jej uratować, jak i ojca, którego aspiracji postanowił nie spełniać.
Kurs na Aurora miał trwać trzy lata. Na początku młody Reid nie miał wcale stuprocentowej pewności, że dokonał właściwego wyboru. Sama praca jak i nauka nie były dla niego specjalnie trudne ani uciążliwe, zwłaszcza, że wiedział na co się pisze i czego oczekiwać. Ale w tym zawodzie istotne było również poświęcenie się idei i osobiste zaangażowanie. Pomimo wkładanego wysiłku, Dev nie potrafił wykrzesać z siebie prawdziwych, silnych emocji. Każde zadanie czy test były dla niego tylko kolejnymi krokami na długiej drodze do wybranego zawodu. Nie wiedział nawet czy poczuje różnicę, jeśli kiedyś faktycznie uda mu się zasłużyć na odpowiednie miano. Równie dobrze mógłby robić cokolwiek innego ze swoim życiem i wcale nie odczuwałby różnicy. A skoro tak, to dlaczego nie posłuchał się ojca i nie poszedł do Straży? Po co była ta cała afera przez którą jego ostatni krewny już zupełnie zerwał z nim kontakt? Czy to możliwe, że chłopak celowo do końca zniszczył swoją relację z rodzicem nie kierując się przy tym żadnymi wyższymi pobudkami? Z takim podejściem Devlin męczył się pierwsze miesiące w nowym środowisku. A potem, któregoś pięknego dnia, jakaś zołza wylała na niego kawę. Następnie zaczęła się z nim szarpać. A jeszcze później się jakoś pogodzili (pod groźbą kary ze strony przełożonych) i okazało się, że owa "zołza" potrafi naprawdę pięknie mówić o świecie, misji z jaką wiązał się ich przyszły zawód oraz o ludziach, którzy, jak się okazuje, czasem są naprawdę warci wszelkich poświęceń. I szkoda tylko, że ostatecznie chłopak i tak odszedł, porzucając tak swoją jedyną koleżankę jak i pracę do której dopiero się przekonał. Życie znowu nie dało mu wyboru. Gdy otrzymał list od ojca, który w tragicznym wypadku został kaleką, Devlin zapomniał o wszelkich rodzinnych animozjach i wrócił do domu.
Można to nazwać naiwnym, sentymentalnym, albo wręcz egoistycznym. Tak wyrażał stary Reid, gdy ujrzał syna po raz pierwszy od lat, choć poinformował go o swoim stanie nie dla jego pomocy czy współczucia, a ze zwykłego poczucia obowiązku. Okazało się jednak, że wcale nie był taki szczery w wysłanej sowie, a jego stan był naprawdę poważny. Uparty dziad nie zamierzał się tłumaczyć i Dev znowu poczuł się jak małe dziecko, które nie wie dlaczego ktoś mu bliski tak bardzo cierpi ani czy na pewno z tego wydobrzeje. Chłopak odchodził od zmysłów, na nowo przeżywając traumę z dzieciństwa, której jego ojciec ani nie rozumiał, ani nie próbował mu pomóc oswoić. Tyle chociaż, że był za słaby żeby szczególnie długo się stawiać i mimo urażonej dumy pozwalał sobie pomagać. Opieka nad tak trudną osobą była wyczerpująca i niewdzięczna. Coś co miało początkowo trwać tylko kilka miesięcy, zamieniło się w całe lata. Zmarnowany czas - tak to określił stary Reid, dusząc się i krztusząc, gdy leżał w łóżku czując jak zbliża się jego koniec. "Zmarnowałeś swoje życie. Dumny z siebie jesteś?" Jego ostatnie słowa kąsały prosto w serce, ale Devlin wcale nie zamierzał się z nimi zgadzać. Był jeszcze młody i miał mnóstwo czasu by nadrobić stracony czas. Poza tym świat zdawał się popadać w ruinę i chłopak czuł, że będzie miał jeszcze okazję się przydać. Ale nie jako Auror - ta droga zamknęła się przed nim i to nie tylko dlatego, że sam z niej zrezygnował. Poza tym Wiedźmia Straż miała teraz co najmniej jednego agenta mniej. Młody Reid nie czuł się już nic winny swemu ojcu. Gdy zdejmował z jego palca rodzinny sygnet, wiedział, że i tym razem decyzja, którą podejmuje jest jego własną. Ostatecznie wyrósł na mężczyznę, który szedł tylko swoją drogą, nie zważając na konsekwencje. Wróciwszy do Londynu od razu zapisał się na szkolenie do Straży. Tym razem zamierzał dać z siebie jeszcze więcej.


Patronus: Podczas nauki rzucania czaru Patronusa, Devlin miał ogromne trudności z przypomnieniem sobie dostatecznie dobrej chwili, która miałaby siłę rozjaśnić rzucaną przezeń magię. Wiele czasu poświęcił na próbach odkopania z pamięci czegoś naprawdę miłego i niezwykle długo okazywało się to bezowocne. Któregoś razu, zmęczony nieskończonymi ćwiczeniami i zdemotywowany, zaczął marzyć o zakopaniu się w pościeli i odpoczynku, co przypomniało mu dawno utracone wspomnienie wspólnych chwil z matką, gdy ta jeszcze była zdrowa. Kładąc go spać, okrywała go kocem i śmiała się, że wygląda jak mały nietoperz otulony skrzydełkami, taki sam jak ten z obrazka z jego ulubionej książki. Dopiero to wspomnienie ciepła, miłości i troski, które był pewny, że zapomniał na dobre, narodziło jego Patronusa - rudawkę wielką.

Statystyki i biegłości
StatystykaWartośćBonus
OPCM: 183 (rożdżka)
Uroki:50
Czarna magia:00
Magia lecznicza:00
Transmutacja:00
Eliksiry:72 (rożdżka)
Sprawność:3Brak
Zwinność:5Brak
JęzykWartośćWydane punkty
AngielskiII0
Biegłości podstawoweWartośćWydane punkty
Historia MagiiII10
KłamstwoII10
PerswazjaI2
SpostrzegawczośćII10
Ukrywanie sięI2
ZastraszanieI2
ZielarstwoI2
Biegłości specjalneWartośćWydane punkty
MugoloznawstwoII20
Wytrzymałość FizycznaIII10
MugoloznawstwoII0
Biegłości fabularneWartośćWydane punkty
NeutralnyNeutralny
Sztuka i rzemiosłoWartośćWydane punkty
Literatura (wiedza)I0.5
GotowanieI0.5
AktywnośćWartośćWydane punkty
Latanie na miotleI0.5
PływanieI0.5
GenetykaWartośćWydane punkty
Brak- (+0)
Reszta: 0
Gość
Anonymous
Gość
Re: Devlin Reid [odnośnik]06.07.20 17:27
Gotowe.
Gość
Anonymous
Gość
Devlin Reid
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach