Arnou Rowle
AutorWiadomość
T H E F O O L
Beeston Castle
1935
Ten dzień nie różnił się od reszty dni spędzonych w Beeston.
Odkąd Arnou skończył trzy lata i przebudziła się w nim magia, nie znał innej rzeczywistości. Zaprzęgnięty do pracy, miał doskonalić się niczym hartowana stal, którą jego przodkowie sobie tak ukochali. Miał być doskonałym mieczem swojego pokolenia, wilkiem na wrogów i tarczą dla swoich krewnych. Dlatego właśnie jeszcze nim nadchodził świt, zjawiał się Mistrz i okrutnie budził zarówno Arnou, jak i jego brata swoim szorstkim, głośnym głosem. Do dziesiątych urodzin młody lord zawsze dawał się zaskakiwać, mimo że obiecywał sobie dzień wcześniej, że nie zaśnie. Że będzie gotów jeszcze przed przyjściem nauczyciela, lecz tak się nie stawało. Dopiero po siedmiu długich latach organizm dziecka nawykł do krótkiego, płytkiego snu przerywanego wraz z pierwszym brzaskiem. Nawet gdy w ciągu roku przebywał później w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, Rowle budził się przed wszystkimi, by w krużgankach bądź na błoniach powtarzać nauki Mistrza i nie zawieść oczekiwań. Nawykły do wydawania rozkazów męski głos zdołał wryć się w umysł szlacheckiego dziedzica, który wstawał właśnie z nim wpisanym z tyłu świadomości. Mogłoby się wydawać, że ochrypłe komendy byłego szefa brygadierów pasowały bardziej do aurorskich, policyjnych obozów, a nie do zamku zamieszkałego przez artystokratów - nic bardziej mylnego. Ród Rowle różnił się od innych szlacheckich domów i niestraszne były mu brutalności, chłód oraz wymogi. Nie dbano o komfort, który miał być dobrem zasłużonym dla starszych, będącym jednak niepotrzebnym dla młodych. Zahartowanie za młodu miało umocnić ich do pójścia w dorosłość, a skłonności spowinowaconych do agresji były świetnie wykorzystywane w fizycznych aspektach. Predyspozycje bywały nader często spotykane, chociaż starszy z synów Conana nie wykazywał nawet odrobiny zainteresowania w pastwieniu się nad innymi. Między innymi właśnie dlatego Mistrz wymagał od niego dwa razy więcej od jego brata. Wstawaj, pięknisiu! Nastał nowy dzień!, krzyczał za każdym razem i łajał młode ciało trzciną. W ten sposób budził Arnou oraz jego brata, wypędzając ich na treningi jeszcze zanim nestor, chociażby pomyślał o śniadaniu. Gdy rozpoczęła się nauka w Hogwarcie, chłopcy skupiali się na zamkowych czynnościach, lecz po powrocie do domu wiedzieli, że miał na nich czekać Mistrz ze swoją rózgą.
Przerwa świąteczna w trzydziestym piątym roku nie różniła się niczym od każdego poprzedniego okresu, podczas którego bracia przebywali w Beeston. W poranek Świąt Bożego Narodzenia nauczyciel przyszedł do ich komnat dokładnie tak samo, jak w każdy inny dzień i nie inaczej miało się z Sylwestrem. Koniec roku równał się też urodzinom bliźniaków, ale nie traktowano ich z tej okazji ulgowo - ojciec obiecał im jednak, że mieli tym razem dostać coś wyjątkowego. Bo piętnaście lat oznaczało mężczyznę. Pamiętając słowa rodzica, Arnou nie mógł usnąć z podekscytowania, a z samego rana czekał gotowy na Mistrza i wysłuchiwał znajomych kroków byłego brygadzisty na schodach. Doskonale wiedział, jak miał wyglądać ich rutynowy dzień, jednak nigdy mu ta monotonia nie przeszkadzała. Musiał więc zmusić się, by przestać myśleć o ojcowskiej obietnicy, a skupić na treningu w szarudze wschodzącego słońca. Padał śnieg, ale nauczyciel jak zawsze kazał im biegać, lawirować między przeszkodami, walczyć kijami ze sobą nawzajem lub sobą samym. Wymagał, wymagał i wymagał. Był nieustępliwy i chociaż czasami Arnou był na granicy wytrzymałości, czuł do Mistrza wielki szacunek, bo każda jego nauka miała swój cel. Dopiero gdy ból rozrywał mięśnie, a na porannej bieli śniegu zaczęły pojawiać się pierwsze promienie słońca, czarodziej pozwolił dwójce chłopców odejść. Starszy nie wyklinał jak młodszy, lecz szedł zamyślony i mocno zziębnięty, by trafić do łaźni. Był to jeden z niewielu momentów w ciągu dnia, w którym mógł, chociaż na chwilę odpocząć, odetchnąć i zregenerować się w buchającym cieple wydobywającym się z rozpalonego pieca. Później zgodnie z procedurą opłukał się lodowatym kubłem wody, na nowo pobudzając ciało do odświeżenia oraz umysł do pracy - nigdy nie sądził, że kiedykolwiek będzie za tym tęsknić, a jednak będąc z dala od domu, czuł, że jego dzień był niepełny. Gdy brakło w nim Mistrza, kostek lodu, bólu i siniaków. Dlatego też powrót do dawnych przyzwyczajeń powitał z masochistycznym wyczekiwaniem, a narzucając na schłodzone, twarde ciało pokryte siniakami lniane ubrania poczuł się jak w domu. Biała, luźna koszula z długim rękawem, spodnie z tego samego materiału, które nie miały krępować ruchów - wszystko było na swoim miejscu. Siadając do skromnego śniadania, nie odczuwał głodu, jednak wiedział, że przez rozum musiał sięgnąć po przygotowane potrawy. Jedli z bratem sami przy kuchennym stole, gdy dokoła krzątała się służba, bo nie mieli dostępu do głównej jadalni, gdzie zasiadał nestor razem z resztą rodziny - ich kuzyni ze swoimi Mistrzami musieli podporządkować się tym samym zasadom, jednak taka była cena bycia synem Rowle'ów. Arnou wiedział, że po całym dniu treningu czekała ich uroczysta kolacja ze wszystkimi krewnymi, gdzie nie było już surowych zasad nauczyciela. Jednak poza wieczorami był jedynie pośpiech, skromny strój i skromne posiłki. Niekończące się godziny ćwiczeń. Kaligrafia, języki, strategia, historia, poezja, polityka, jazda konna, walka włócznią, kijem, mieczem, dwiema szablami, walka wręcz, pływanie.
Jeszcze dwa razy tego dnia bliźniacy trafiali do łaźni, a gdy w końcu rozpoczęła się wieczerza ku uczczeniu ich piętnastych urodzin, nie dało się po nich poznać, że jeszcze chwilę wcześniej byli cali wymęczeni. Wszyscy krewni cieszyli się, wołali głośno imiona jubilatów, zarówno mężczyźni, jak i kobiety zdawali się być całkowicie oddani tym chwilom. Arnou odkąd pamiętał, uwielbiał klimat za zamkniętymi murami Beeston, gdy nikt z zewnątrz nie mógł uczestniczyć w rodzinnych uroczystościach, bo te organizowane przez lordów Cheshire zawsze różniły się od tych wyprawianych przez inne rody. Tu na każdym kroku wybijała się dzikość i chociaż spokojny syn swojej matki nie powinien był dostrzegać w tym wartości, było inaczej. Bo każdy obcy to wróg, a zjednoczona rodzina była silniejsza nad podzieloną. Widząc więc jedność wśród krewnych, byłby głupi, gdyby nie widział dobrego wpływu głośnych spędów. Nie spodziewał się jednak tego wieczoru, że miał zostać wystawiony na próbę razem ze swoim bratem. W pewnym momencie dwóch z najemników ojca zostało wezwanych na środek wielkiej sali balowej i postawiono przed nimi synów Conana. Pojedynki pokazowe często kończyły się krwią i bólem i nie inaczej było i tym razem. Arnou ani zaraz po walce, ani później nie mógł przypomnieć sobie, co się działo podczas starcia - zupełnie jakby przepadł i ocknął się już, stojąc przy bracie z dłonią zaciśniętą na kiju i drżącymi mięśniami. Na knykciach miał krzepnącą krew, ale nie wiedział, czy należała do niego, czy do kogoś innego. Nie był w stanie nawet niczego powiedzieć, z trudem łapiąc oddech. A przecież nawet po najbardziej morderczych treningach, nie odczuwał tak palącego w płucach bólu.
- Dobrze. - Na dźwięk ojcowskiego głosu jubilat podniósł spojrzenie, by natrafić nim na twarz rodzica. Ten patrzył wprost na swojego syna i młody Rowle po raz pierwszy nie widział w nich gniewu, złości. Nie potrafił ocenić to to tak naprawdę było - w tym jednym momencie. Nadzieja? Przez piętnaście lat obserwował, a jednnak nie umiał zrozumieć tego, który dał mu życie. Arnou pomimo posiadania drugiego imienia po ojcu, nie był taki jak Conan Edward. Ten wysoki na ponad dwa metry mężczyzna budził grozę, jego stalowe oczy krzyczały chłodem, a szalony uśmiech błąkał się na wargach w niepojętych momentach. Młody szlachcic wiedział jednak jedno - rodzic uwielbiał krew, brutalność i swoje korzenie. A wokół tego kręcił się ten nieustępujący ból. Trwający od momentu narodzin. Mięśnie mu drżały, ale w końcu zdołał rozluźnić zaciśnięte kurczliwie palce na trzymanmy kij i opuścił salę, słysząc za plecami odgłosy wiwatu. Walka się skończyła, jednak wewnątrz syna Arnaude Malfoy kotłowała się niepewność. Chciał, musiał pobyć sam, dlatego gnał szybko do swoich komnat umieszczonych na drugim końcu zamku. Z daleka od wszystkiego i wszystkich. Jeśli tak wyglądało szaleństwo, nie chciał go. Nie potrafił zaakceptować. Tego właśnie chciał jego ojciec? Chciał go zobaczyć takiego? Niemyślącego, nieobecnego? Wchodząc do swoich komnat, Arnou upewnił się, że nikt za nim nie szedł, a następnie skierował się od razu do misy z wodą, by zmyć z siebie zaschniętą krew i pot. Po raz kolejny tego dnia. Nie minęło zbyt wiele czasu, gdy odgłos otwieranych drzwi doszedł uszu arystokraty.
- Powiedziałem, żeby mi nie przeszkadzano - warknął, po czym obrócił się ku upartej osobie, sądząc, że dojrzy swojego stryja, który zawsze potrafił rozwiać wątpliwości bratanka, jednak nie stał tam dorosły mężczyzna. W ciemnych komnatach osnuta jedynie łuną księżyca stała młoda dziewczyna. Sądząc po rysach twarzy, była zapewne mniej więcej w tym samym wieku co Arnou. Miała kręcone czarne włosy, które splecione były w skromny warkocz. Rowle był pewien, że nigdy jej jeszcze nie widział w Beeston.
- Jestem Rasina. Przysłał mnie twój ojciec - odezwała się, pochylając głowę na znak oddania szacunku i już w tej pozycji pokłonu zastygając. Miała przyjemny, nieco zachrypnięty głos, a między zgłoskami dało się wyczuć obcy akcent. Skrywany jednak skrupulatnie najpewniej długimi godzinami nauki. - Od teraz mam się tobą zajmować.
- Mam już służbę - odparł nieprzyjemnie, nie rozumiejąc, dlaczego ojciec przysyłał mu jeszcze kogoś. Rąk do pracy nie brakowało i zatrudnieni na zamku unikali raczej kontaktów z jego panami, woląc być niewidzialnymi. Na tym wszak polegała dobra służba. Co więc się zmieniło?
- Zrobię, jak rozkażesz, lordzie - odezwała się spokojnie, nie zmieniając tonu wypowiedzi. - Twój ojciec ostrzegał mnie, że może ci się nie spodobać ten pomysł. Kazał ci powiedzieć, że jeżeli się nie zgodzisz, okażę się nic niewarta i z chęcią odeśle mnie do jednego z burdeli w Londynie.
Rowle nie odezwał się, nie mogąc wyjść z zaskoczenia i niezrozumienia. A więc to był ten podarunek ojca? Dziewczyna? Prezent na piętnaste urodziny? Walka i czekająca później czarownica? Zacisnął pięści, czując wzbudzającą niechęć do ojcowskich decyzji. Do jego osoby i tego, co robił. Jednak młody szlachcic czuł największą irytacę faktem, że rodzic przewidział ruchy potomka. Conan znał go lepiej niż Arnou mógł przypuszczać, bo przecież dobrze wiedział, że po usłyszeniu konsekwencji odrzucenia dziewczyny nie był w stanie odmówić. Nigdy nie miał zapędów do krzywdzenia innych, patrzenia na ich cierpienia, preferując słowo nad oręż. Czy to była próba? Skupiony na wewnętrznych rozterkach nie zauważył, że Rasina podeszła do niego i dopiero, gdy ułożyła delikatnie palce na jego zaciśniętej pięści, zwrócił na nią uwagę. I na to jak blisko stała, gdy jej perfumy pachnące morwą ogarnęły blondyna. - Sprawię, że ta złość odejdzie. Obiecuję. - I miała rację. Koiła młodzieńczy bunt po długich dniach treningów, czekając na powrót swojego lorda.
Odkąd Arnou skończył trzy lata i przebudziła się w nim magia, nie znał innej rzeczywistości. Zaprzęgnięty do pracy, miał doskonalić się niczym hartowana stal, którą jego przodkowie sobie tak ukochali. Miał być doskonałym mieczem swojego pokolenia, wilkiem na wrogów i tarczą dla swoich krewnych. Dlatego właśnie jeszcze nim nadchodził świt, zjawiał się Mistrz i okrutnie budził zarówno Arnou, jak i jego brata swoim szorstkim, głośnym głosem. Do dziesiątych urodzin młody lord zawsze dawał się zaskakiwać, mimo że obiecywał sobie dzień wcześniej, że nie zaśnie. Że będzie gotów jeszcze przed przyjściem nauczyciela, lecz tak się nie stawało. Dopiero po siedmiu długich latach organizm dziecka nawykł do krótkiego, płytkiego snu przerywanego wraz z pierwszym brzaskiem. Nawet gdy w ciągu roku przebywał później w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, Rowle budził się przed wszystkimi, by w krużgankach bądź na błoniach powtarzać nauki Mistrza i nie zawieść oczekiwań. Nawykły do wydawania rozkazów męski głos zdołał wryć się w umysł szlacheckiego dziedzica, który wstawał właśnie z nim wpisanym z tyłu świadomości. Mogłoby się wydawać, że ochrypłe komendy byłego szefa brygadierów pasowały bardziej do aurorskich, policyjnych obozów, a nie do zamku zamieszkałego przez artystokratów - nic bardziej mylnego. Ród Rowle różnił się od innych szlacheckich domów i niestraszne były mu brutalności, chłód oraz wymogi. Nie dbano o komfort, który miał być dobrem zasłużonym dla starszych, będącym jednak niepotrzebnym dla młodych. Zahartowanie za młodu miało umocnić ich do pójścia w dorosłość, a skłonności spowinowaconych do agresji były świetnie wykorzystywane w fizycznych aspektach. Predyspozycje bywały nader często spotykane, chociaż starszy z synów Conana nie wykazywał nawet odrobiny zainteresowania w pastwieniu się nad innymi. Między innymi właśnie dlatego Mistrz wymagał od niego dwa razy więcej od jego brata. Wstawaj, pięknisiu! Nastał nowy dzień!, krzyczał za każdym razem i łajał młode ciało trzciną. W ten sposób budził Arnou oraz jego brata, wypędzając ich na treningi jeszcze zanim nestor, chociażby pomyślał o śniadaniu. Gdy rozpoczęła się nauka w Hogwarcie, chłopcy skupiali się na zamkowych czynnościach, lecz po powrocie do domu wiedzieli, że miał na nich czekać Mistrz ze swoją rózgą.
Przerwa świąteczna w trzydziestym piątym roku nie różniła się niczym od każdego poprzedniego okresu, podczas którego bracia przebywali w Beeston. W poranek Świąt Bożego Narodzenia nauczyciel przyszedł do ich komnat dokładnie tak samo, jak w każdy inny dzień i nie inaczej miało się z Sylwestrem. Koniec roku równał się też urodzinom bliźniaków, ale nie traktowano ich z tej okazji ulgowo - ojciec obiecał im jednak, że mieli tym razem dostać coś wyjątkowego. Bo piętnaście lat oznaczało mężczyznę. Pamiętając słowa rodzica, Arnou nie mógł usnąć z podekscytowania, a z samego rana czekał gotowy na Mistrza i wysłuchiwał znajomych kroków byłego brygadzisty na schodach. Doskonale wiedział, jak miał wyglądać ich rutynowy dzień, jednak nigdy mu ta monotonia nie przeszkadzała. Musiał więc zmusić się, by przestać myśleć o ojcowskiej obietnicy, a skupić na treningu w szarudze wschodzącego słońca. Padał śnieg, ale nauczyciel jak zawsze kazał im biegać, lawirować między przeszkodami, walczyć kijami ze sobą nawzajem lub sobą samym. Wymagał, wymagał i wymagał. Był nieustępliwy i chociaż czasami Arnou był na granicy wytrzymałości, czuł do Mistrza wielki szacunek, bo każda jego nauka miała swój cel. Dopiero gdy ból rozrywał mięśnie, a na porannej bieli śniegu zaczęły pojawiać się pierwsze promienie słońca, czarodziej pozwolił dwójce chłopców odejść. Starszy nie wyklinał jak młodszy, lecz szedł zamyślony i mocno zziębnięty, by trafić do łaźni. Był to jeden z niewielu momentów w ciągu dnia, w którym mógł, chociaż na chwilę odpocząć, odetchnąć i zregenerować się w buchającym cieple wydobywającym się z rozpalonego pieca. Później zgodnie z procedurą opłukał się lodowatym kubłem wody, na nowo pobudzając ciało do odświeżenia oraz umysł do pracy - nigdy nie sądził, że kiedykolwiek będzie za tym tęsknić, a jednak będąc z dala od domu, czuł, że jego dzień był niepełny. Gdy brakło w nim Mistrza, kostek lodu, bólu i siniaków. Dlatego też powrót do dawnych przyzwyczajeń powitał z masochistycznym wyczekiwaniem, a narzucając na schłodzone, twarde ciało pokryte siniakami lniane ubrania poczuł się jak w domu. Biała, luźna koszula z długim rękawem, spodnie z tego samego materiału, które nie miały krępować ruchów - wszystko było na swoim miejscu. Siadając do skromnego śniadania, nie odczuwał głodu, jednak wiedział, że przez rozum musiał sięgnąć po przygotowane potrawy. Jedli z bratem sami przy kuchennym stole, gdy dokoła krzątała się służba, bo nie mieli dostępu do głównej jadalni, gdzie zasiadał nestor razem z resztą rodziny - ich kuzyni ze swoimi Mistrzami musieli podporządkować się tym samym zasadom, jednak taka była cena bycia synem Rowle'ów. Arnou wiedział, że po całym dniu treningu czekała ich uroczysta kolacja ze wszystkimi krewnymi, gdzie nie było już surowych zasad nauczyciela. Jednak poza wieczorami był jedynie pośpiech, skromny strój i skromne posiłki. Niekończące się godziny ćwiczeń. Kaligrafia, języki, strategia, historia, poezja, polityka, jazda konna, walka włócznią, kijem, mieczem, dwiema szablami, walka wręcz, pływanie.
Jeszcze dwa razy tego dnia bliźniacy trafiali do łaźni, a gdy w końcu rozpoczęła się wieczerza ku uczczeniu ich piętnastych urodzin, nie dało się po nich poznać, że jeszcze chwilę wcześniej byli cali wymęczeni. Wszyscy krewni cieszyli się, wołali głośno imiona jubilatów, zarówno mężczyźni, jak i kobiety zdawali się być całkowicie oddani tym chwilom. Arnou odkąd pamiętał, uwielbiał klimat za zamkniętymi murami Beeston, gdy nikt z zewnątrz nie mógł uczestniczyć w rodzinnych uroczystościach, bo te organizowane przez lordów Cheshire zawsze różniły się od tych wyprawianych przez inne rody. Tu na każdym kroku wybijała się dzikość i chociaż spokojny syn swojej matki nie powinien był dostrzegać w tym wartości, było inaczej. Bo każdy obcy to wróg, a zjednoczona rodzina była silniejsza nad podzieloną. Widząc więc jedność wśród krewnych, byłby głupi, gdyby nie widział dobrego wpływu głośnych spędów. Nie spodziewał się jednak tego wieczoru, że miał zostać wystawiony na próbę razem ze swoim bratem. W pewnym momencie dwóch z najemników ojca zostało wezwanych na środek wielkiej sali balowej i postawiono przed nimi synów Conana. Pojedynki pokazowe często kończyły się krwią i bólem i nie inaczej było i tym razem. Arnou ani zaraz po walce, ani później nie mógł przypomnieć sobie, co się działo podczas starcia - zupełnie jakby przepadł i ocknął się już, stojąc przy bracie z dłonią zaciśniętą na kiju i drżącymi mięśniami. Na knykciach miał krzepnącą krew, ale nie wiedział, czy należała do niego, czy do kogoś innego. Nie był w stanie nawet niczego powiedzieć, z trudem łapiąc oddech. A przecież nawet po najbardziej morderczych treningach, nie odczuwał tak palącego w płucach bólu.
- Dobrze. - Na dźwięk ojcowskiego głosu jubilat podniósł spojrzenie, by natrafić nim na twarz rodzica. Ten patrzył wprost na swojego syna i młody Rowle po raz pierwszy nie widział w nich gniewu, złości. Nie potrafił ocenić to to tak naprawdę było - w tym jednym momencie. Nadzieja? Przez piętnaście lat obserwował, a jednnak nie umiał zrozumieć tego, który dał mu życie. Arnou pomimo posiadania drugiego imienia po ojcu, nie był taki jak Conan Edward. Ten wysoki na ponad dwa metry mężczyzna budził grozę, jego stalowe oczy krzyczały chłodem, a szalony uśmiech błąkał się na wargach w niepojętych momentach. Młody szlachcic wiedział jednak jedno - rodzic uwielbiał krew, brutalność i swoje korzenie. A wokół tego kręcił się ten nieustępujący ból. Trwający od momentu narodzin. Mięśnie mu drżały, ale w końcu zdołał rozluźnić zaciśnięte kurczliwie palce na trzymanmy kij i opuścił salę, słysząc za plecami odgłosy wiwatu. Walka się skończyła, jednak wewnątrz syna Arnaude Malfoy kotłowała się niepewność. Chciał, musiał pobyć sam, dlatego gnał szybko do swoich komnat umieszczonych na drugim końcu zamku. Z daleka od wszystkiego i wszystkich. Jeśli tak wyglądało szaleństwo, nie chciał go. Nie potrafił zaakceptować. Tego właśnie chciał jego ojciec? Chciał go zobaczyć takiego? Niemyślącego, nieobecnego? Wchodząc do swoich komnat, Arnou upewnił się, że nikt za nim nie szedł, a następnie skierował się od razu do misy z wodą, by zmyć z siebie zaschniętą krew i pot. Po raz kolejny tego dnia. Nie minęło zbyt wiele czasu, gdy odgłos otwieranych drzwi doszedł uszu arystokraty.
- Powiedziałem, żeby mi nie przeszkadzano - warknął, po czym obrócił się ku upartej osobie, sądząc, że dojrzy swojego stryja, który zawsze potrafił rozwiać wątpliwości bratanka, jednak nie stał tam dorosły mężczyzna. W ciemnych komnatach osnuta jedynie łuną księżyca stała młoda dziewczyna. Sądząc po rysach twarzy, była zapewne mniej więcej w tym samym wieku co Arnou. Miała kręcone czarne włosy, które splecione były w skromny warkocz. Rowle był pewien, że nigdy jej jeszcze nie widział w Beeston.
- Jestem Rasina. Przysłał mnie twój ojciec - odezwała się, pochylając głowę na znak oddania szacunku i już w tej pozycji pokłonu zastygając. Miała przyjemny, nieco zachrypnięty głos, a między zgłoskami dało się wyczuć obcy akcent. Skrywany jednak skrupulatnie najpewniej długimi godzinami nauki. - Od teraz mam się tobą zajmować.
- Mam już służbę - odparł nieprzyjemnie, nie rozumiejąc, dlaczego ojciec przysyłał mu jeszcze kogoś. Rąk do pracy nie brakowało i zatrudnieni na zamku unikali raczej kontaktów z jego panami, woląc być niewidzialnymi. Na tym wszak polegała dobra służba. Co więc się zmieniło?
- Zrobię, jak rozkażesz, lordzie - odezwała się spokojnie, nie zmieniając tonu wypowiedzi. - Twój ojciec ostrzegał mnie, że może ci się nie spodobać ten pomysł. Kazał ci powiedzieć, że jeżeli się nie zgodzisz, okażę się nic niewarta i z chęcią odeśle mnie do jednego z burdeli w Londynie.
Rowle nie odezwał się, nie mogąc wyjść z zaskoczenia i niezrozumienia. A więc to był ten podarunek ojca? Dziewczyna? Prezent na piętnaste urodziny? Walka i czekająca później czarownica? Zacisnął pięści, czując wzbudzającą niechęć do ojcowskich decyzji. Do jego osoby i tego, co robił. Jednak młody szlachcic czuł największą irytacę faktem, że rodzic przewidział ruchy potomka. Conan znał go lepiej niż Arnou mógł przypuszczać, bo przecież dobrze wiedział, że po usłyszeniu konsekwencji odrzucenia dziewczyny nie był w stanie odmówić. Nigdy nie miał zapędów do krzywdzenia innych, patrzenia na ich cierpienia, preferując słowo nad oręż. Czy to była próba? Skupiony na wewnętrznych rozterkach nie zauważył, że Rasina podeszła do niego i dopiero, gdy ułożyła delikatnie palce na jego zaciśniętej pięści, zwrócił na nią uwagę. I na to jak blisko stała, gdy jej perfumy pachnące morwą ogarnęły blondyna. - Sprawię, że ta złość odejdzie. Obiecuję. - I miała rację. Koiła młodzieńczy bunt po długich dniach treningów, czekając na powrót swojego lorda.
to be continued...
Gość
Gość
Arnou Rowle
Szybka odpowiedź
Uprawnienia
Nie możesz odpowiadać w tematach