Lasy Cheshire
AutorWiadomość
Lasy Cheshire
Miejsce okryte grubym pierzem legend i niedostępne dla tych, którzy nie są członkami rodu Rowle. Tereny osnute mgielnymi oparami nie są otoczone żadnymi barierami - to zamieszkujące je duchy trzymają ciekawskich z dala. Lordowie Cheshire jednak nie boją się do nich wchodzić, by polować czy snuć się podczas wielogodzinnych wędrówek. Lasy od wieków izolują rodzinę od reszty świata, jednak arystokratom nie przeszkadza ów stan rzeczy. Czasami podczas spacerów można natrafić na bielący się w mchu szkielet głupiego śmiałka, przekraczającego linię drzew.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 23.07.20 11:12, w całości zmieniany 2 razy
Tym razem gdy budził się przed pierwszym brzaskiem i instynktownie nasłuchiwał odgłosów kroków Mistrza, nie usłyszał ich. Nigdy nie nadeszły i nadejść nie miały, a ostry głos nauczyciela nie rozległ się, by złajać szlacheckich synów. Arnou nie spodziewał się, że cokolwiek będzie w stanie wrócić go do dawnych czasów tak szybko. Wystarczyło jedynie wejść do dawnych komnat, które zostały dla niego odpowiednio przygotowane; spojrzeć na wielkie łoże, w którym setki razy kładł się wymęczony po całodniowych naukach; usiąść przy biurku, przy którym spędzał długie godziny nad politycznymi sprawunkami oraz nauką. Wszystko to znajdowało się w tym samym miejscu, co lata wcześniej - jakby zupełnie nic się nie zmieniło. Wyjechał jako chłopiec, a wrócił jako mężczyzna. Chociaż wiedział, że nigdy nie miał przestać czuć się w Beeston jak uczeń - nasłuchujący kroków Mistrza. Nie miał pojęcia czy jego dawny nauczyciel wciąż żył, jednak czy czułby dumę, gdyby dostrzegł w ambasadorze dziecko sprzed lat? Arnou nigdy nie miał dowiedzieć się tego, co myślał o nim jego ojciec. Wiecznie niezadowolony, nieusatysfakcjonowany lord Conan Magnus. Olbrzym o oczach pełnych gniewu i szaleństwa. Teraz martwy i czekający w swoich komnatach na ostatnią wędrówkę wilczych synów.
Obrzędy pogrzebowe miały zacząć się dopiero za parę dni, a w międzyczasie przygotowywano uroczystość - ambasador nie sprawował jednak nad tym pieczy. Mimo że jako syn miał ku temu prawo, oddał ten obowiązek oraz zaszczyt bratu, który zdecydowanie był bliżej zmarłego. Starszy z bliźniaczych braci nigdy nie był faworytem, chociaż spełniał wszelkie prośby, przechodził wszystkie próby. Czy Conan byłby dumny, wiedząc o drugiej naturze syna? Kiedyś być może chodziłoby o ojcowskie uczucie, lecz Arnou nie patrzył już na swoją odpowiedzialność tylko przez pryzmat udowodnienia swojej wartości opiekunowi. Posiadając pozycję, którą osiągnął sumienną pracą oraz poświęceniami, dostrzegł, że gra toczyła się o coś znacznie większego i poważniejszego niż jedynie drobny element w prostej linii. Rowle jako polityk, logistyk, dyplomata, jako ambasador patrzył na wszystko już z zupełnie innej perspektywy. Nie zatrzymywał się na jednym problemie i własnych pragnieniach - holistyczne spojrzenie przenikało dalej niż indywidualne zapędy. A tych naoglądał się w swoim życiu aż do oporu. Niecałe dwa dni na ojcowiźnie wystarczyły, by poczuł tę charakterystyczną atmosferę wojny, która rozpełzła się po Wielkiej Brytanii niczym choroba, żywiąc się jej gnijącym truchłem. Swąd nie był przysłonięty mdlącym zapachem róż, którymi tak uwielbiali się otaczać Francuzi, lecz zajmując się zawodowo walką o utrzymanie porozumienia, Arnou nie miał problemu z identyfikacją. I nie, nie czuł się ów faktem zaskoczony. To, co się działo nie było niczym nowym. Był to naturalny bieg wydarzeń, gdy przeciwstawne siły walczyły o wpływy, a szala dominacji przechylała się na jedną to drugą stronę. Ten konflikt toczył się nieprzerwanie, lecz zazwyczaj były to ciche wojny, eskalując w momentach kryzysu. Słyszał o Rycerzach Walpurgii - czarodziejach walczących dla czarnoksiężnika ze Stonehenge. Wiedział o Zakonie Feniksa oraz upadłym Ministrze Magii. Nie dostrzegał jednak dojrzałego prowadzenia walki czy przestrzegania zasady pięciu zasad, które mogły uchronić ich przed porażką. Zdawało mu się, że antymugolska Brytania podejmowała decyzje w emocjach i bez strategicznego punktu widzenia, a przeciwstawiający mu się bunt w normalnych warunkach winien zostać już dawno zgładzony i zduszony jeszcze w zarodku. To nie była Anglia, którą chciał reprezentować i którą warto było ratować. Nie oznaczało to jednak, że nie zamierzał ją kompletnie porzucać - zbyt wiele łączyło go z ziemią przodków, z terenami, gdzie po raz pierwszy zasmakował wilczej wolności. Gdzie rzeźbił umysł wraz z ciałem, zmierzając ku doskonałości. Zniszczone, szalone, nawiedzone było jego dziedzictwo, lecz był dumny jak każdy Rowle z dokonań przodków oraz ich agresji. Nie byli słabi, nie dali się wymazać z pamięci, dlatego i on nie zamierzał na to pozwolić. Przybywając do Wielkiej Brytanii, obiecał sobie, że utrzyma wilczy szaniec bez względu na wszystko - zarżnie wrogów na politycznym polu, by nocą rozszarpywać im gardła i czuć ciepło ich krwi przenikające w ziemię. Wpierw jednak chciał poczuć, że wrócił. Chciał znów poczuć Cheshire, za którym tęsknił tyle lat. Chciał poczuć dom. Dlatego też wszedł sam między drzewa i zniknął we mgle, wdychając trujące opary, które przeniknęły jego ciało jeszcze zanim się narodził. I w nich złapał po raz pierwszy głęboki oddech od dekady. Ceux qui meurent en moi ne goûteront pas la mort, car elle leur sera douce.
Gość
Gość
Towarzyszące jej wcześniej śpiewy ptaków ucichły, ustępując tajemniczej atmosferze lasu. Wolnym i ostrożnym krokiem szła przed siebie, na przemian patrząc to przed siebie, to pod nogi. Nie chciała zdeptać żadnej cennej roślinki, lecz nie mogła się powstrzymać przed czujnym obserwowaniem otoczenia. Co jakiś czas czuła lekkie szarpnięcia, gdy poły jej ciemnej szaty haczyły o wystające gałęzie. Od momentu przekroczenia niewidzialnej granicy lasu Cheshire, czuła narastający stopniowo niepokój, którego rozsądek nie był w stanie zdusić. Czy jednak można było mówić o rozwadze wchodząc do miejsca, którego niebezpieczna fama skutecznie odstraszała większość ryzykantów? Znała opowieści, które na przestrzeni lad wypełzły spoza niedostępnych zarośli lasu. To ją jednak nie powstrzymało, ryzykując w sposób nierozważny. Miała jednak swoje powody, które determinowały jej każdy krok. Gonił ją czas, a wciąż narastający konflikt pomiędzy czarodziejami a miłośnikami szlam tylko pogarszał sytuację. Choć była zwolenniczką nowego porządku, to narastała w niej irytacja z powodu odbieranej możliwości normalnego funkcjonowania. Przyczyny szukała w opieszałości Ministerstwa i braku radykalnych kroków, które negatywnie wpływały na jej interesy. Do tego ciągłe poczucie zagrożenia przy każdym opuszczeniu mieszkania i uwierająca ją troska w oczach Caelana. Nie mogła się czuć bezpiecznie i była tego świadoma, a przecież to przedstawiciele brudnej krwi powinni się obawiać. Co gorsza, obecna sytuacja skutecznie utrudniała jej pozyskiwanie ingrediencji, niezbędnych do przygotowywania eliksirów. Wcześniej w dużej mierze polegała na bracie, lecz nawet on mierzył się teraz z wieloma trudnościami. To zmuszało ją do szukania nowych źródeł oraz rozwiązań. Na szczęście udało jej się uruchomić pewne kontakty, co wykreśliło kilka pozycji na liście potrzebnych składników, ale wciąż było to za mało. Ciężkie czasy zmuszały ją do ryzykownych rozwiązań.
Od samego rana rozsądek nakazywał ponownie przemyśleć powziętą wcześniej decyzję, lecz to determinacja zwyciężyła tą walkę. Wolno szła przed siebie, w ręku trzymając różdżkę gotową do rzucenia zaklęcia. Na twarzy malowało się zdecydowanie, choć gdyby ktoś przyjrzał jej się uważniej, dostrzegłby w jej oczach czujność zmieszaną ze strachem. Nie była bojaźliwa, lecz znalazła się w miejscu, w którym nawet najmężniejsi okazywali słabość. Jedynie ród władający tymi lasami nie musiał się niczego obawiać, ale w jej żyłach nie płynęła nawet domieszka krwi Rowle.
Nagle poczuła na języku dziwny, kwaśny posmak. Niemalże natychmiast dłonią poprawiła chustę, którą jeszcze przed wyjściem zasłoniła usta oraz nos. Materiał miał ograniczyć ilość oparów, które dostaną się do jej płuc. W mieszkaniu zaś zażyła eliksir, którego działanie mogło okazać się pomocne, a przynajmniej na to liczyła. W rzeczywistości jednak działała po omacku, nie wiedząc przed czym tak naprawdę powinna się bronić. Wiedziała jednak po co przyszła do lasu, nie było już czasu na ucieczkę.
Nagle nadepnęła na gałąź, której trzask rozległ się echem po lesie. Mimowolnie stanęła, rozglądając się dookoła. Otoczenie robiło się coraz bardziej ponure, a mgła otaczająca drzewa, uniemożliwiała dostrzeżenie czegoś więcej. Kobieta poprawiła zawieszoną na ramieniu torbę, w której skryła kilka najpotrzebniejszych rzeczy, takich jak flakoniki czy rolki delikatnego, półprzezroczystego pergaminu, w który czasami pakowała roślinne ingrediencje.
Tojad, ludzkie kości, czterolistna kończyna, ciemiernik biały...
Lista była znacznie dłuższa, ale czarodziejka liczyła tak naprawdę na znalezienie czegokolwiek. Nie łudziła się, iż wejście do lasu przyniesie wszystkie niezbędne ingrediencje, ale w tym momencie każde znalezisko będzie miało dla niej wartość.
Trwała wciąż w miejscu, czekając aż echo trzasku ucichnie, choć tak naprawdę rozbrzmiewa on już tylko w jej głowie. Wtem dostrzegła małe roślinki o drobnych, błękitnych płatkach, które okalały korzenia jednego z drzew. Szybkim acz ostrożnym ruchem ruszyła w ich stronę, po czym uklękła chcąc bliżej przyjrzeć się kwiatom. Z torby wyciągnęła małe, srebrne nożyczki, którymi ucięła ucięła łodygę przy samej ziemi, by następnie z bliska obejrzeć kwiat. Była niemalże pewna, iż znalazła moly, a te mogły jej się przydać do jednego z eliksirów. Przez jej usta przebiegł cień uśmiechu, który jednak szybko zniknął gdy w oddali usłyszała trzask gałęzi. Uniosła wzrok, choć ponownie nie mogła nic dostrzec. Sprawnym ruchem zaczęła zbierać rośliny, po czym zapakowała je do wyciągniętego z torby pergaminu. Choć w pośpiechu, to działała z precyzją. Nie chciała zniszczyć ingrediencji, które kosztowały ją tak wiele. Schowała kwiecie do torby, wstała i po kolejnym rozejrzeniu się, ruszyła dalej. Czuła bolesne bicie serca, które próbowała ukoić nieco głębszymi i wolniejszymi oddechami. Dopiero po kilku głębszych wdechach zdała sobie jednak sprawę, iż coś się zmieniło w powietrzu. Teraz wszystkie zapachy dochodziły do niej o wiele wyraźniej mocniej, co doprowadziło do kilku kaszlnięć. Dopiero w tej chwili zdała sobie sprawę, iż błękitna chusta, za którą skrywała usta, zniknęła z jej szyi.
Mimowolnie odwróciła się chcąc sprawdzić, czy materiał nie upadł na ziemię niedaleko. Niestety, nie dostrzegła go pomiędzy zaroślami. Zacisnęła usta, po raz pierwszy czując wahanie. Nie chciała się jednak poddawać, skoro wystarczyło przejść jeszcze tylko kawałek. Ostatecznie ruszyła dalej, starając się przy tym ignorować cichy chichot dobiegający z oddali.
Od samego rana rozsądek nakazywał ponownie przemyśleć powziętą wcześniej decyzję, lecz to determinacja zwyciężyła tą walkę. Wolno szła przed siebie, w ręku trzymając różdżkę gotową do rzucenia zaklęcia. Na twarzy malowało się zdecydowanie, choć gdyby ktoś przyjrzał jej się uważniej, dostrzegłby w jej oczach czujność zmieszaną ze strachem. Nie była bojaźliwa, lecz znalazła się w miejscu, w którym nawet najmężniejsi okazywali słabość. Jedynie ród władający tymi lasami nie musiał się niczego obawiać, ale w jej żyłach nie płynęła nawet domieszka krwi Rowle.
Nagle poczuła na języku dziwny, kwaśny posmak. Niemalże natychmiast dłonią poprawiła chustę, którą jeszcze przed wyjściem zasłoniła usta oraz nos. Materiał miał ograniczyć ilość oparów, które dostaną się do jej płuc. W mieszkaniu zaś zażyła eliksir, którego działanie mogło okazać się pomocne, a przynajmniej na to liczyła. W rzeczywistości jednak działała po omacku, nie wiedząc przed czym tak naprawdę powinna się bronić. Wiedziała jednak po co przyszła do lasu, nie było już czasu na ucieczkę.
Nagle nadepnęła na gałąź, której trzask rozległ się echem po lesie. Mimowolnie stanęła, rozglądając się dookoła. Otoczenie robiło się coraz bardziej ponure, a mgła otaczająca drzewa, uniemożliwiała dostrzeżenie czegoś więcej. Kobieta poprawiła zawieszoną na ramieniu torbę, w której skryła kilka najpotrzebniejszych rzeczy, takich jak flakoniki czy rolki delikatnego, półprzezroczystego pergaminu, w który czasami pakowała roślinne ingrediencje.
Tojad, ludzkie kości, czterolistna kończyna, ciemiernik biały...
Lista była znacznie dłuższa, ale czarodziejka liczyła tak naprawdę na znalezienie czegokolwiek. Nie łudziła się, iż wejście do lasu przyniesie wszystkie niezbędne ingrediencje, ale w tym momencie każde znalezisko będzie miało dla niej wartość.
Trwała wciąż w miejscu, czekając aż echo trzasku ucichnie, choć tak naprawdę rozbrzmiewa on już tylko w jej głowie. Wtem dostrzegła małe roślinki o drobnych, błękitnych płatkach, które okalały korzenia jednego z drzew. Szybkim acz ostrożnym ruchem ruszyła w ich stronę, po czym uklękła chcąc bliżej przyjrzeć się kwiatom. Z torby wyciągnęła małe, srebrne nożyczki, którymi ucięła ucięła łodygę przy samej ziemi, by następnie z bliska obejrzeć kwiat. Była niemalże pewna, iż znalazła moly, a te mogły jej się przydać do jednego z eliksirów. Przez jej usta przebiegł cień uśmiechu, który jednak szybko zniknął gdy w oddali usłyszała trzask gałęzi. Uniosła wzrok, choć ponownie nie mogła nic dostrzec. Sprawnym ruchem zaczęła zbierać rośliny, po czym zapakowała je do wyciągniętego z torby pergaminu. Choć w pośpiechu, to działała z precyzją. Nie chciała zniszczyć ingrediencji, które kosztowały ją tak wiele. Schowała kwiecie do torby, wstała i po kolejnym rozejrzeniu się, ruszyła dalej. Czuła bolesne bicie serca, które próbowała ukoić nieco głębszymi i wolniejszymi oddechami. Dopiero po kilku głębszych wdechach zdała sobie jednak sprawę, iż coś się zmieniło w powietrzu. Teraz wszystkie zapachy dochodziły do niej o wiele wyraźniej mocniej, co doprowadziło do kilku kaszlnięć. Dopiero w tej chwili zdała sobie sprawę, iż błękitna chusta, za którą skrywała usta, zniknęła z jej szyi.
Mimowolnie odwróciła się chcąc sprawdzić, czy materiał nie upadł na ziemię niedaleko. Niestety, nie dostrzegła go pomiędzy zaroślami. Zacisnęła usta, po raz pierwszy czując wahanie. Nie chciała się jednak poddawać, skoro wystarczyło przejść jeszcze tylko kawałek. Ostatecznie ruszyła dalej, starając się przy tym ignorować cichy chichot dobiegający z oddali.
I’m not afraid of my truth anymore, and I will not omit pieces of myself to make you more comfortable.
Lasy Cheshire
Szybka odpowiedź