Przed domem
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Przed domem
Dom znajduje się na niewielkim wzgórzu porośniętym niebieskimi szafirkami, które dzięki magii rosną od początku marca aż do późnego października. Prowadzi do niego wąska dróżka, wijąca się pośród połaci niebieskich kwiatków, kończąca się kamiennym płotem oraz białą, drewnianą furtką. Przed samym domem znajduje się kilkanaście zadbanych rabatek kwiatowych, pełnych pachnących roślin. Cały dom, jeszcze za czasów poprzedniego właściciela, został ukryty przed wzrokiem mugoli.
Nałożone zabezpieczenia: Somniamortem, Cave Inicum, Zawierucha, Oczobłysk, Tenuistis (aportacja), Szklane Domy, Mała twierdza (przedpokój)[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Frances Wroński dnia 16.04.21 0:14, w całości zmieniany 3 razy
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Słuchał wskazówek przekazywanych mu przez Frances w skupieniu, starając się odnotować w pamięci wszystkie informacje, które dla całego projektu były kluczowe: głównie te o temperaturze i rozkładzie pomieszczeń; ten ostatni wydawał się typowy – dwie komory połączone przedsionkiem nie powinny nastręczyć problemów, konstrukcja takiego rozwiązania była raczej prosta; środkowa ściana mogła być jednocześnie elementem nośnym, podpierając strop idealnie na środku, jeśli oczywiście rozmiary obu pomieszczeń mogły być do siebie podobne. Próbował przypomnieć sobie, jak wyglądała szklarnia matki, oraz ta, w której rośliny hodowała Penny, a nad doprowadzeniem do porządku której trochę pracował, starając się jakoś odwdzięczyć kuzynce za użyczenie mu dachu nad głową na kilka tygodni. – W takim razie w p-p-porządku. Jeśli znaczenie ma k-k-kontrolowanie nasłonecznienia, to na przeszklonym dachu i części ścian m-m-możemy zamontować odsuwane rolety – zasugerował, kiwając głową w odpowiedzi na uwagę o rzucanym przez wierzbę cieniu i ewentualnym spaleniu hodowanych roślin. Przeniósł spojrzenie na twarz Frances, posyłając jej pytające spojrzenie, a z oczu starając się wyczytać, co na ten temat myślała. Pomimo tego, co mówiła, zdawała się wiedzieć już sporo na temat swoich oczekiwań co do końcowego efektu – projekt wyglądał na przemyślany. – Utrzymanie różnej temp-p-peratury w oddzielnych częściach szklarni nie powinno być p-p-problemem, można ją podnieść i obniżyć przy p-p-pomocy zaklęć – jest to więc m-m-marzenie jak najbardziej do spełnienia – przytaknął, uśmiechając się przyjaźnie. Choć zaklęcia transmutacyjne bywały skomplikowane, to zastosowanie ich było z pewnością łatwiejsze i skuteczniejsze niż próby osiągnięcia tego samego mugolskimi sposobami; w tym drugim wypadku potrzebnych byłoby sporo warstw dobrej izolacji, jakiś system wentylacyjny i piec, którym można by ogrzewać pomieszczenia w zimie – wątpił, czy w obecnej sytuacji udałoby im się zdobyć chociażby połowę potrzebnych materiałów. Na szczęście – nie musieli tego robić. – Wiatrołap przy w-w-wejściu ochroni główne p-po-pomieszczenia przed chłodem z zewnątrz – przytaknął, potwierdzając jedynie słowa Frances. – Jeśli jedna część ma mieć dostęp b-b-bezpośrednio do ziemi, posadowiłbym ją nieco n-n-niżej niż resztę – w ten sposób powstrzymamy wilgoć przed p-p-przedostaniem się do pomieszczenia z ingrediencjami – dodał, myśląc również o tym, że gdyby zaszła potrzeba dosypania dodatkowej warstwy specjalnej ziemi (nie miał bladego pojęcia na temat hodowania roślin, ale nawet on wiedział, że nie każdy jej rodzaj nadawał się do wszystkiego), będzie na to miejsce.
Kiedy Frances zniknęła wewnątrz budynku, spędził chwilę na przyjrzeniu się wskazanemu przez nią miejscu – zmierzył przyszły plac budowy krokami, sprawdzając (na razie pobieżnie) jaką powierzchnię mógł ostatecznie zająć budynek, i czy istniały jakieś przeszkody, które musiał mieć na uwadze. Ziemia wydawała się dobra, trochę kamienista, ale nie uginała się zbytnio pod jego stopami, a położony na wzgórzu teren nie był podmokły – nie obawiał się więc, czy przeniesie ciężar szklarni, zresztą – spodziewał się konstrukcji raczej lekkiej, lżejszej z pewnością, niż kamienny domek. Gdy kobieta ponownie pojawiła się na tarasie, przykucał właśnie przy wspomnianej wcześniej wierzbie, starając się ocenić, jak daleko mogły sięgać jej korzenie. Podniósł się, czując na sobie jej spojrzenie, odruchowo otrzepując spodnie i przemierzając dzielący ich dystans, żeby zatrzymać się na tarasie. Na widok szarlotki zaświeciły mu się oczy; uwielbiał ją od dziecka. – Och, wygląda wspaniale p-p-pani Burroughs, dziękuję. Nie musiała się pani k-k-kłopotać – odpowiedział, po chwili zawahania odgonionego ciepłym uśmiechem Frances nakładając na jeden z talerzyków kawałek szarlotki. Nie zapominając jednak, że był tu przede wszystkim w pracy, nachylił się nad rozłożoną na stole książką, palcami jednej ręki przytrzymując stronę przed zamknięciem, a drugą sięgając do szklanki, żeby upić łyk chłodnej wody. – Tak, na p-p-pewno da się to zrobić – potwierdził, przebiegając spojrzeniem po opisie umieszczonym pod ryciną, szukając przede wszystkim sugestii odnośnie wymiarów i materiałów. – Miejsce, które pani wybrała, p-p-powinno się nadać, ale odsunąłbym tę część – wskazał opuszkiem palca na wydzielony prostokąt z dostępem bezpośrednio do ziemi – jak najdalej od d-d-drzewa, żeby rozrastające się korzenie nie p-p-przeszkadzały rosnącym w ziemi roślinom – podzielił się z nią swoją sugestią, unosząc pytające spojrzenie nad książki; końcowa decyzja miała należeć w końcu do niej. – Jeśli chodzi o stoły w d-d-drugiej części – planuje je pani zakupić osobno, czy mają być wykonane od razu, na w-w-wymiar? – postanowił dopytać. Wykonanie prostych, pozbawionych zdobień mebli nie byłoby problemem.
Kiedy Frances zniknęła wewnątrz budynku, spędził chwilę na przyjrzeniu się wskazanemu przez nią miejscu – zmierzył przyszły plac budowy krokami, sprawdzając (na razie pobieżnie) jaką powierzchnię mógł ostatecznie zająć budynek, i czy istniały jakieś przeszkody, które musiał mieć na uwadze. Ziemia wydawała się dobra, trochę kamienista, ale nie uginała się zbytnio pod jego stopami, a położony na wzgórzu teren nie był podmokły – nie obawiał się więc, czy przeniesie ciężar szklarni, zresztą – spodziewał się konstrukcji raczej lekkiej, lżejszej z pewnością, niż kamienny domek. Gdy kobieta ponownie pojawiła się na tarasie, przykucał właśnie przy wspomnianej wcześniej wierzbie, starając się ocenić, jak daleko mogły sięgać jej korzenie. Podniósł się, czując na sobie jej spojrzenie, odruchowo otrzepując spodnie i przemierzając dzielący ich dystans, żeby zatrzymać się na tarasie. Na widok szarlotki zaświeciły mu się oczy; uwielbiał ją od dziecka. – Och, wygląda wspaniale p-p-pani Burroughs, dziękuję. Nie musiała się pani k-k-kłopotać – odpowiedział, po chwili zawahania odgonionego ciepłym uśmiechem Frances nakładając na jeden z talerzyków kawałek szarlotki. Nie zapominając jednak, że był tu przede wszystkim w pracy, nachylił się nad rozłożoną na stole książką, palcami jednej ręki przytrzymując stronę przed zamknięciem, a drugą sięgając do szklanki, żeby upić łyk chłodnej wody. – Tak, na p-p-pewno da się to zrobić – potwierdził, przebiegając spojrzeniem po opisie umieszczonym pod ryciną, szukając przede wszystkim sugestii odnośnie wymiarów i materiałów. – Miejsce, które pani wybrała, p-p-powinno się nadać, ale odsunąłbym tę część – wskazał opuszkiem palca na wydzielony prostokąt z dostępem bezpośrednio do ziemi – jak najdalej od d-d-drzewa, żeby rozrastające się korzenie nie p-p-przeszkadzały rosnącym w ziemi roślinom – podzielił się z nią swoją sugestią, unosząc pytające spojrzenie nad książki; końcowa decyzja miała należeć w końcu do niej. – Jeśli chodzi o stoły w d-d-drugiej części – planuje je pani zakupić osobno, czy mają być wykonane od razu, na w-w-wymiar? – postanowił dopytać. Wykonanie prostych, pozbawionych zdobień mebli nie byłoby problemem.
I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Uśmiechnęła się promiennie, gdy mężczyzna wspomniał o roletach.
- Och, to cudowny pomysł! - Odpowiedziała z wyraźnym zachwytem w głosie. Pan Moore, mimo iż niepozorny oraz posiadający pewne problemy z wymową (kto wie, może dałoby się wyleczyć to nową recepturą eliksiru?) zdawał się być mężczyzną niezwykle zaradnym oraz pomysłowym, przynajmniej w tej kwestii, która jej nie była bliżej znana. Zaciekawienie przez chwilę błysnęło w szaroniebieskim spojrzeniu, gdy odwzajemniła jego spojrzenie. - To również niezwykle dobra wieść, niektóre z moich roślin raczej nie przeżyłyby zimna londyńskiej zimy. - Eteryczna alchemiczka wyraźnie była uradowana informacjami, jakie przekazywał jej mężczyzna - wymarzona szklarnia stawała się być marzeniem coraz bardziej realnym oraz niezwykle bliskim spełnienia, a to oznaczało kilka groszy więcej w skrytce - własne ingrediencje sprawiały, iż nie musiała ich kupować.
- W kwestiach technicznych zdaję się w pełni na pana, panie Moore. Skoro uważa pan, że ta część powinna być niżej, niech tak będzie. Czy jest jeszcze coś, co powinnam według pana rozważyć? - Spytała, unosząc z zaciekawieniem brew ku górze. Kto wie, może był w stanie podpowiedzieć jej coś, czego nie znalazła w swojej książce? Zapewne. I niezwykle cieszyła się, iż przyszło jej znaleźć namiar na podobnego fachowca - tych porządnych nie łatwo było znaleźć, nie często również mieli wolne terminy, co sprawiało, że im więcej odpowiednich kontaktów, tym z pewnością lepiej. Chwilę później zniknęła w kamiennym domku, by powrócić z tacą dobroci oraz książką, która wydawała jej się niezwykle istotna, w wyjaśnieniu zawiłego, w jej pojęciu, projektu szklarni. Eteryczna alchemiczka machnęła dłonią, gdy mężczyzna odpowiedział jej po chwili zawahania. Jeśli jest jedna, jedyna rzecz jaką wiedziała o mężczyznach, z pewnością był to fakt, iż nie odmawiają domowych posiłków, nawet w formie prostego ciasta. - To wcale nie problem, jeśli będzie pan czegoś potrzebował bądź zgłodnieje, proszę dać znać. - Rozbawienie pojawiło się w delikatnych tonach jej głosu. Wolała przyrządzić coś do jedzenia niż obserwować, jak mężczyzna pada bez sił, zwłaszcza, iż budowa szklarni jawiła jej się jako niezwykle ciężkie zajęcie.
- Oczywiście, ma pan rację, korzenie drzewa mogą przeszkadzać roślinom, a wycięcie wierzby nie wchodzi w grę, gdyż, jak wspominałam, czasem goszczą na niej dzikie nieśmiałki… - I jej nieśmiałek lubił się bawić pośród koron tego drzewa. Frances doskonale pamiętała, jak zmarniały wydawał się Nicolas, kiedy go znalazła… I z pewnością nie chciała, aby dzikie stworzonka również czekał taki los. Zamyślenie przez chwilę pojawiło się na delikatnej buzi, gdy kolejne pytanie powędrowało w jej kierunku. - Jeśli byłby pan w stanie je zrobić, nie byłoby to większym problemem i starczyłoby materiału, byłabym niezmiernie wdzięczna za wykonanie również stołów. - Postanowiła w końcu, pewna, że jej samej z pewnością zabraknie odpowiedniej ilości czasu, aby zadbać i o tę kwestię. Nowa praca była niezwykle wymagająca, a wrodzone, niezwykle wysokie ambicje zapowiadały długie godziny spędzone na dodatkowej pracy.
- Proszę za mną, panie Moore. - Poprosiła z uśmiechem, by podążyć przez ogród. Czarna materia tańczyła wokół jej łydek, gdy przemierzali kolejne ścieżki między klombami, wypełnionymi najróżniejszymi kwiatami. W końcu alchemiczka zatrzymała się przy dróżce, prowadzącej do niewielkiego stawiku. - To materiały, jakie udało mi się zebrać. Czy są one odpowiednie? I czy uda się z nich wybudować wspomnianą szklarnię? - Spytała z wyraźnym zainteresowaniem, uważnie przyglądając się jego twarzy. Jeden z jej oddalonych o kilka mil sąsiadów pomógł jej odnaleźć odpowiednie materiały, w zamian za stały dostęp do mikstur leczniczych. Układ prosty oraz niezwykle uczciwy. Pozostawało mieć nadzieję, iż zebrane materiały faktycznie na cokolwiek się przydadzą.
- Och, to cudowny pomysł! - Odpowiedziała z wyraźnym zachwytem w głosie. Pan Moore, mimo iż niepozorny oraz posiadający pewne problemy z wymową (kto wie, może dałoby się wyleczyć to nową recepturą eliksiru?) zdawał się być mężczyzną niezwykle zaradnym oraz pomysłowym, przynajmniej w tej kwestii, która jej nie była bliżej znana. Zaciekawienie przez chwilę błysnęło w szaroniebieskim spojrzeniu, gdy odwzajemniła jego spojrzenie. - To również niezwykle dobra wieść, niektóre z moich roślin raczej nie przeżyłyby zimna londyńskiej zimy. - Eteryczna alchemiczka wyraźnie była uradowana informacjami, jakie przekazywał jej mężczyzna - wymarzona szklarnia stawała się być marzeniem coraz bardziej realnym oraz niezwykle bliskim spełnienia, a to oznaczało kilka groszy więcej w skrytce - własne ingrediencje sprawiały, iż nie musiała ich kupować.
- W kwestiach technicznych zdaję się w pełni na pana, panie Moore. Skoro uważa pan, że ta część powinna być niżej, niech tak będzie. Czy jest jeszcze coś, co powinnam według pana rozważyć? - Spytała, unosząc z zaciekawieniem brew ku górze. Kto wie, może był w stanie podpowiedzieć jej coś, czego nie znalazła w swojej książce? Zapewne. I niezwykle cieszyła się, iż przyszło jej znaleźć namiar na podobnego fachowca - tych porządnych nie łatwo było znaleźć, nie często również mieli wolne terminy, co sprawiało, że im więcej odpowiednich kontaktów, tym z pewnością lepiej. Chwilę później zniknęła w kamiennym domku, by powrócić z tacą dobroci oraz książką, która wydawała jej się niezwykle istotna, w wyjaśnieniu zawiłego, w jej pojęciu, projektu szklarni. Eteryczna alchemiczka machnęła dłonią, gdy mężczyzna odpowiedział jej po chwili zawahania. Jeśli jest jedna, jedyna rzecz jaką wiedziała o mężczyznach, z pewnością był to fakt, iż nie odmawiają domowych posiłków, nawet w formie prostego ciasta. - To wcale nie problem, jeśli będzie pan czegoś potrzebował bądź zgłodnieje, proszę dać znać. - Rozbawienie pojawiło się w delikatnych tonach jej głosu. Wolała przyrządzić coś do jedzenia niż obserwować, jak mężczyzna pada bez sił, zwłaszcza, iż budowa szklarni jawiła jej się jako niezwykle ciężkie zajęcie.
- Oczywiście, ma pan rację, korzenie drzewa mogą przeszkadzać roślinom, a wycięcie wierzby nie wchodzi w grę, gdyż, jak wspominałam, czasem goszczą na niej dzikie nieśmiałki… - I jej nieśmiałek lubił się bawić pośród koron tego drzewa. Frances doskonale pamiętała, jak zmarniały wydawał się Nicolas, kiedy go znalazła… I z pewnością nie chciała, aby dzikie stworzonka również czekał taki los. Zamyślenie przez chwilę pojawiło się na delikatnej buzi, gdy kolejne pytanie powędrowało w jej kierunku. - Jeśli byłby pan w stanie je zrobić, nie byłoby to większym problemem i starczyłoby materiału, byłabym niezmiernie wdzięczna za wykonanie również stołów. - Postanowiła w końcu, pewna, że jej samej z pewnością zabraknie odpowiedniej ilości czasu, aby zadbać i o tę kwestię. Nowa praca była niezwykle wymagająca, a wrodzone, niezwykle wysokie ambicje zapowiadały długie godziny spędzone na dodatkowej pracy.
- Proszę za mną, panie Moore. - Poprosiła z uśmiechem, by podążyć przez ogród. Czarna materia tańczyła wokół jej łydek, gdy przemierzali kolejne ścieżki między klombami, wypełnionymi najróżniejszymi kwiatami. W końcu alchemiczka zatrzymała się przy dróżce, prowadzącej do niewielkiego stawiku. - To materiały, jakie udało mi się zebrać. Czy są one odpowiednie? I czy uda się z nich wybudować wspomnianą szklarnię? - Spytała z wyraźnym zainteresowaniem, uważnie przyglądając się jego twarzy. Jeden z jej oddalonych o kilka mil sąsiadów pomógł jej odnaleźć odpowiednie materiały, w zamian za stały dostęp do mikstur leczniczych. Układ prosty oraz niezwykle uczciwy. Pozostawało mieć nadzieję, iż zebrane materiały faktycznie na cokolwiek się przydadzą.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Uśmiechnął się, gdy Frances entuzjastycznie przyjęła podsunięty przez niego pomysł, ciesząc się, że zdawali się nie mieć problemów z odnalezieniem porozumienia; ustalenie szczegółów projektu było co prawda tylko pierwszym etapem budowy, ale najczęściej stanowiło też jeden z punktów najważniejszych – ewentualne niezgodności zdecydowanie łatwiej było poprawić na papierze niż w momencie, gdy część budynku została już wzniesiona. Wiedział o tym – zdążył się już nauczyć tego na własnych błędach – dlatego zadawał kolejne pytania, mając nadzieję, że nie zirytuje tym młodej czarownicy. Póki co wydawało się, że nie – wprost przeciwnie, im więcej czasu mijało, tym bardziej rozpraszała się początkowa niezręczność, a on sam czuł się w towarzystwie Frances swobodniej. – Jakie rośliny p-pani hoduje? – pozwolił sobie zapytać, gdy wspomniała, że niektóre z nich nie przetrwałyby zimy. Sam co prawda niezbyt znał się na zielarstwie, będąc w stanie rozpoznać jedynie te podstawowe, ale jego rozmówczyni wyglądała na obeznaną w temacie.
Zapytany o inne sugestie, zastanowił się przez chwilę. – Można by p-p-przemyśleć dodanie podmurówki, k-kamiennej na przykład. Budowa potrwa wtedy trochę d-d-dłużej, ale taki budynek będzie solidniejszy, no i łatwiej b-b-będzie utrzymać w środku temperaturę i w-w-wilgotność – zaproponował, zastanawiając się już, ile materiału potrzebowałby na wykonanie takiego elementu. – Kamień jest raczej łatwo d-d-dostępny – dodał. Nieco trudniejsze było obrobienie go, ale nie do poziomu, który czyniłby całość niewykonalną.
Pozostawiwszy decyzję w rękach Frances (nie musiała być podjęta dzisiaj), sam zajął się sprawdzeniem terenu, wracając do swojej nowej pracodawczyni, gdy znów pojawiła się na horyzoncie, niosąc tacę i książkę. Zachęcony jej słowami, sięgnął wreszcie po widelczyk, żeby skosztować nałożonego na talerzyk ciasta; było przepyszne. – Dziękuję bardzo, pani Burroughs – odpowiedział, odsuwając na moment zastawę, żeby bliżej przyjrzeć się książce. Nie miał wątpliwości, że znajdowało się w niej sporo istotnych wskazówek; choć na wznoszeniu prostych konstrukcji znał się całkiem nieźle, to już na hodowaniu roślin – kompletnie nie; nie chciałby, żeby w trakcie planowania umknęły mu jakieś kluczowe szczegóły, które uczyniłyby cały budynek niezdatnym do użytku.
Odwrócił na chwilę spojrzenie, zatrzymując je na wspomnianej wierzbie. – Och nie, nie sug-g-gerowałbym jej wycięcia – sprostował szybko. Nie uważał tego za konieczne, poza tym – drzewo wyglądało na wiekowe; szkoda byłoby się go pozbyć. Nie mówiąc już o losie biednych, żyjących na nim stworzeń. – Nie chciałbym zdenerwować n-n-nieśmiałków, słyszałem, że potrafią walczyć o swoje – zażartował lekko, na nowo skupiając uwagę na projekcie. – To żaden p-p-problem – zapewnił, odnosząc się do wykonania mebli. – Jeśli posiada pani p-pod ręką czysty arkusz p-p-pergaminu, możemy uzgodnić wstępny p-projekt, razem z wyposażeniem. Detale można będzie oczywiście pop-p-prawić i zmienić w trakcie – zaoferował. Nie chciał prosić jej o pożyczenie książki, sądząc, że prawdopodobnie była jej potrzebna, ale zerknął pobieżnie na tytuł i nazwisko autora – w razie, gdyby pojawiła się potrzeba, żeby do niej wrócić.
W odpowiedzi na jej prośbę, podniósł się od razu, odkładając na blat szklankę z częściowo wypitą wodą i ostrożnie zamykając książkę. Ruszył za Frances, trzymając się w pół kroku za nią, po drodze rozglądając się dookoła i pilnując, by nie nadepnąć przypadkowo na żadne rosnące przy ścieżce rośliny. Do celu dotarli szybko, bez trudu też zauważył, gdzie go prowadziła, zatrzymując spojrzenie na schludnie poukładanych materiałach: dostrzegł odłożone na bok drewno, zapewne przeznaczone na szkielet konstrukcji, oraz szklane panele, które miały wkrótce stać się ścianami i dachem. – Świetnie, o wszystkim pani p-po-pomyślała – skomentował, podchodząc bliżej. Materiały wydawały się dobrze zabezpieczone, na oko było ich też wystarczająco dużo. – To, ile d-d-dokładnie ich potrzebujemy, będzie jasne po przeliczeniu p-p-projektu konstrukcyjnego, ale myślę, że te powinny być wystarczające. Jeśli zostanie d-d-drewna, można będzie je wykorzystać na dodatkowe półki lub regały – zasugerował, podchodząc do ułożonych w staranny blok desek i kilka razy stukając knykciami w najbliższą. – Jeżeli zdecyduje się pani na p-p-podmurówkę, to resztą kamieni można wyłożyć ścieżkę z d-d-domu do szklarni. Tak, żeby jesienią i wiosną można było p-p-przejść tam suchą stopą – dodał z uśmiechem; ślizganie się po zmytym deszczem błocie nie należało do najprzyjemniejszych doświadczeń.
Zapytany o inne sugestie, zastanowił się przez chwilę. – Można by p-p-przemyśleć dodanie podmurówki, k-kamiennej na przykład. Budowa potrwa wtedy trochę d-d-dłużej, ale taki budynek będzie solidniejszy, no i łatwiej b-b-będzie utrzymać w środku temperaturę i w-w-wilgotność – zaproponował, zastanawiając się już, ile materiału potrzebowałby na wykonanie takiego elementu. – Kamień jest raczej łatwo d-d-dostępny – dodał. Nieco trudniejsze było obrobienie go, ale nie do poziomu, który czyniłby całość niewykonalną.
Pozostawiwszy decyzję w rękach Frances (nie musiała być podjęta dzisiaj), sam zajął się sprawdzeniem terenu, wracając do swojej nowej pracodawczyni, gdy znów pojawiła się na horyzoncie, niosąc tacę i książkę. Zachęcony jej słowami, sięgnął wreszcie po widelczyk, żeby skosztować nałożonego na talerzyk ciasta; było przepyszne. – Dziękuję bardzo, pani Burroughs – odpowiedział, odsuwając na moment zastawę, żeby bliżej przyjrzeć się książce. Nie miał wątpliwości, że znajdowało się w niej sporo istotnych wskazówek; choć na wznoszeniu prostych konstrukcji znał się całkiem nieźle, to już na hodowaniu roślin – kompletnie nie; nie chciałby, żeby w trakcie planowania umknęły mu jakieś kluczowe szczegóły, które uczyniłyby cały budynek niezdatnym do użytku.
Odwrócił na chwilę spojrzenie, zatrzymując je na wspomnianej wierzbie. – Och nie, nie sug-g-gerowałbym jej wycięcia – sprostował szybko. Nie uważał tego za konieczne, poza tym – drzewo wyglądało na wiekowe; szkoda byłoby się go pozbyć. Nie mówiąc już o losie biednych, żyjących na nim stworzeń. – Nie chciałbym zdenerwować n-n-nieśmiałków, słyszałem, że potrafią walczyć o swoje – zażartował lekko, na nowo skupiając uwagę na projekcie. – To żaden p-p-problem – zapewnił, odnosząc się do wykonania mebli. – Jeśli posiada pani p-pod ręką czysty arkusz p-p-pergaminu, możemy uzgodnić wstępny p-projekt, razem z wyposażeniem. Detale można będzie oczywiście pop-p-prawić i zmienić w trakcie – zaoferował. Nie chciał prosić jej o pożyczenie książki, sądząc, że prawdopodobnie była jej potrzebna, ale zerknął pobieżnie na tytuł i nazwisko autora – w razie, gdyby pojawiła się potrzeba, żeby do niej wrócić.
W odpowiedzi na jej prośbę, podniósł się od razu, odkładając na blat szklankę z częściowo wypitą wodą i ostrożnie zamykając książkę. Ruszył za Frances, trzymając się w pół kroku za nią, po drodze rozglądając się dookoła i pilnując, by nie nadepnąć przypadkowo na żadne rosnące przy ścieżce rośliny. Do celu dotarli szybko, bez trudu też zauważył, gdzie go prowadziła, zatrzymując spojrzenie na schludnie poukładanych materiałach: dostrzegł odłożone na bok drewno, zapewne przeznaczone na szkielet konstrukcji, oraz szklane panele, które miały wkrótce stać się ścianami i dachem. – Świetnie, o wszystkim pani p-po-pomyślała – skomentował, podchodząc bliżej. Materiały wydawały się dobrze zabezpieczone, na oko było ich też wystarczająco dużo. – To, ile d-d-dokładnie ich potrzebujemy, będzie jasne po przeliczeniu p-p-projektu konstrukcyjnego, ale myślę, że te powinny być wystarczające. Jeśli zostanie d-d-drewna, można będzie je wykorzystać na dodatkowe półki lub regały – zasugerował, podchodząc do ułożonych w staranny blok desek i kilka razy stukając knykciami w najbliższą. – Jeżeli zdecyduje się pani na p-p-podmurówkę, to resztą kamieni można wyłożyć ścieżkę z d-d-domu do szklarni. Tak, żeby jesienią i wiosną można było p-p-przejść tam suchą stopą – dodał z uśmiechem; ślizganie się po zmytym deszczem błocie nie należało do najprzyjemniejszych doświadczeń.
I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Eteryczna alchemiczka uśmiechnęła się delikatnie, gdy została zapytana o rośliny. A tych, w jej ogrodzie z pewnością nie brakowało. Wokół pary czarodziejów znajdowały się kwiaty we wszystkich kolorach, jakie tylko dało się odnaleźć w palecie natury.
- Och, głównie hoduję rośliny, z których pozyskuję ingrediencje alchemiczne. Widzi pan, zajmuję się pracą naukową w dziedzinie alchemii, a w tych czasach ciężko o dobrych i rzetelnych dostawców. Po za tym, jak pan widzi, hoduję dużo kwiatów gdyż lubię ich otoczenie… Chciałabym również zacząć hodować trochę warzyw oraz owoców. - Odpowiedziała lekko, miękko otulając spojrzeniem buzię mężczyzny. W przydomowym ogrodzie posiadała całkiem sporo miejsca, które chciała jak najlepiej wykorzystać, a własna, niewielka hodowla warzyw czy owoców nie wydawała jej złym pomysłem.
Uważnie słuchała słów, jakie padały z ust budowlańca, a zamyślenie przyozdobiło jej twarz. Nie sądziła, że coś, zwanego podmurówką może przydać się przy budowie szklarni, do tej pory pewna że szklane ściany są wszystkim, czego potrzeba szklarni do funkcjonowania. Kiwnęła delikatnie głową, złote pukle zatańczyły wokół jej twarzy, nie odpowiedziała jednak, pozwalając sobie dokładniej przemyśleć kwestię która mogłaby okazać się istotna.
Uśmiechnęła się ślicznie, słysząc podziękowania dotyczące ciasta. - Och, nie ma za co, naprawdę. - Odpowiedziała skromnie, a delikatny rumieniec pojawił się na jej jasnym licu. Lubiła gotować, jeszcze bardziej jednak lubiła, gdy przyrządzone przysmaki smakowały innym. Ta kwestia szybko jednak uleciała w niebyt, zastąpiona książką z projektem oraz planowaniem przedsięwzięcia.
- To prawda, widzi pan, zagrożone próbują wydrapać oczy. - Potwierdziła jego słowa, na chwilę przenosząc spojrzenie ku wierzbie. Przezornie zaniosła zwierzątkom rano całą paczuszkę elfich jajeczek, ku rozpaczy jej własnego, udomowionego nieśmiałka. Nie chciała ryzykować, iż dzikie zwierzątka poczują się zagrożone budową. - Oczywiście, już przynoszę. - Odpowiedziała, po czym zniknęła w domu, by po chwili wrócić z kawałkiem pergaminu oraz zaostrzonym ołówkiem - ten wydawał się jej lepszym wyborem niż pióro oraz zdradziecki kałamarz. - Proszę. - Z tymi słowami na ustach wręczyła mężczyźnie odpowiednie narzędzia, niezwykle ciekawa projektu, jaki jej przedstawi. Eteryczna alchemiczka miała nadzieję, iż zrozumieli się w kwestii projektu, a poprawki będą jedynie sprawą kosmetyczną.
Uśmiechnęła się ślicznie, gdy znaleźli się przy zgromadzonych materiałach. - Lubię być przygotowana. - Odpowiedziała prosto, wzruszając wątłym ramieniem. W ten sposób nie musieli się już o nie martwić, a pan Morre doskonale wiedział, z czym przyjdzie mu pracować. Frances założyła ramiona na piersi, uważnie wsłuchując się w słowa majstra. - Oczywiście, jeśli zostanie drewna możemy je wykorzystać na półki lub regały… Nigdy nie wiadomo, kiedy dodatkowy regał czy półka okażą się przydatne, inaczej pozostałe drewno pewnie leżałoby i niepotrzebnie niszczało. - Przytaknęła, przekonana do podobnego rozwiązania, nawet jeśli musiałaby za podobną usługę trochę dopłacić do zlecenia. W tej chwili wygoda jawiła jej się jako jeden z ważniejszych czynników - eteryczna alchemiczka spędzała niezwykle długie godziny w pracy bądź nad księgami, a skoro istniała opcja pozbycia się resztek po budowie, z pewnością przypadała jej do gustu. - Wydaje mi się, że pański pomysł z podmurówką nie jest zły. Skoro szklarnia będzie solidniejsza, ale i łatwiej będzie utrzymać odpowiednie warunki uważam, iż powinniśmy tak zrobić. - Wyznała z pewnością w głosie, zaciekawione spojrzenie szaroniebieskich tęczówek lokując w męskiej buzi. - Ścieżka również wydaje mi się dobrym pomysłem, zwłaszcza, że nie mam jeszcze pewności, jak drogi przez ogród będą wyglądać na jesieni… - Mieszkała w tym domu dopiero od czerwca, nie mając jeszcze okazji poznać jak Szafirowe Wzgórze reaguje na różne pory roku. - Jaki kamień będzie najlepszym wyborem? I… czy będzie pan w stanie zorganizować odpowiedni kamień czy ja powinnam się tym zająć? - Kolejne, niezwykle istotne dla niej pytania uleciały z jej ust.
- Och, głównie hoduję rośliny, z których pozyskuję ingrediencje alchemiczne. Widzi pan, zajmuję się pracą naukową w dziedzinie alchemii, a w tych czasach ciężko o dobrych i rzetelnych dostawców. Po za tym, jak pan widzi, hoduję dużo kwiatów gdyż lubię ich otoczenie… Chciałabym również zacząć hodować trochę warzyw oraz owoców. - Odpowiedziała lekko, miękko otulając spojrzeniem buzię mężczyzny. W przydomowym ogrodzie posiadała całkiem sporo miejsca, które chciała jak najlepiej wykorzystać, a własna, niewielka hodowla warzyw czy owoców nie wydawała jej złym pomysłem.
Uważnie słuchała słów, jakie padały z ust budowlańca, a zamyślenie przyozdobiło jej twarz. Nie sądziła, że coś, zwanego podmurówką może przydać się przy budowie szklarni, do tej pory pewna że szklane ściany są wszystkim, czego potrzeba szklarni do funkcjonowania. Kiwnęła delikatnie głową, złote pukle zatańczyły wokół jej twarzy, nie odpowiedziała jednak, pozwalając sobie dokładniej przemyśleć kwestię która mogłaby okazać się istotna.
Uśmiechnęła się ślicznie, słysząc podziękowania dotyczące ciasta. - Och, nie ma za co, naprawdę. - Odpowiedziała skromnie, a delikatny rumieniec pojawił się na jej jasnym licu. Lubiła gotować, jeszcze bardziej jednak lubiła, gdy przyrządzone przysmaki smakowały innym. Ta kwestia szybko jednak uleciała w niebyt, zastąpiona książką z projektem oraz planowaniem przedsięwzięcia.
- To prawda, widzi pan, zagrożone próbują wydrapać oczy. - Potwierdziła jego słowa, na chwilę przenosząc spojrzenie ku wierzbie. Przezornie zaniosła zwierzątkom rano całą paczuszkę elfich jajeczek, ku rozpaczy jej własnego, udomowionego nieśmiałka. Nie chciała ryzykować, iż dzikie zwierzątka poczują się zagrożone budową. - Oczywiście, już przynoszę. - Odpowiedziała, po czym zniknęła w domu, by po chwili wrócić z kawałkiem pergaminu oraz zaostrzonym ołówkiem - ten wydawał się jej lepszym wyborem niż pióro oraz zdradziecki kałamarz. - Proszę. - Z tymi słowami na ustach wręczyła mężczyźnie odpowiednie narzędzia, niezwykle ciekawa projektu, jaki jej przedstawi. Eteryczna alchemiczka miała nadzieję, iż zrozumieli się w kwestii projektu, a poprawki będą jedynie sprawą kosmetyczną.
Uśmiechnęła się ślicznie, gdy znaleźli się przy zgromadzonych materiałach. - Lubię być przygotowana. - Odpowiedziała prosto, wzruszając wątłym ramieniem. W ten sposób nie musieli się już o nie martwić, a pan Morre doskonale wiedział, z czym przyjdzie mu pracować. Frances założyła ramiona na piersi, uważnie wsłuchując się w słowa majstra. - Oczywiście, jeśli zostanie drewna możemy je wykorzystać na półki lub regały… Nigdy nie wiadomo, kiedy dodatkowy regał czy półka okażą się przydatne, inaczej pozostałe drewno pewnie leżałoby i niepotrzebnie niszczało. - Przytaknęła, przekonana do podobnego rozwiązania, nawet jeśli musiałaby za podobną usługę trochę dopłacić do zlecenia. W tej chwili wygoda jawiła jej się jako jeden z ważniejszych czynników - eteryczna alchemiczka spędzała niezwykle długie godziny w pracy bądź nad księgami, a skoro istniała opcja pozbycia się resztek po budowie, z pewnością przypadała jej do gustu. - Wydaje mi się, że pański pomysł z podmurówką nie jest zły. Skoro szklarnia będzie solidniejsza, ale i łatwiej będzie utrzymać odpowiednie warunki uważam, iż powinniśmy tak zrobić. - Wyznała z pewnością w głosie, zaciekawione spojrzenie szaroniebieskich tęczówek lokując w męskiej buzi. - Ścieżka również wydaje mi się dobrym pomysłem, zwłaszcza, że nie mam jeszcze pewności, jak drogi przez ogród będą wyglądać na jesieni… - Mieszkała w tym domu dopiero od czerwca, nie mając jeszcze okazji poznać jak Szafirowe Wzgórze reaguje na różne pory roku. - Jaki kamień będzie najlepszym wyborem? I… czy będzie pan w stanie zorganizować odpowiedni kamień czy ja powinnam się tym zająć? - Kolejne, niezwykle istotne dla niej pytania uleciały z jej ust.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Domyślenie się, że jego rozmówczyni lubiła bliskość roślin, nie było trudne – otoczenie domu na Szafirowym Wzgórzu zdawało się w nich tonąć, wszystkie wyglądały też na zdrowe i zadbane; o ile nad porządkiem w ogrodzie nie czuwał ogrodnik, Billy mógł jedynie zgadywać, ile czasu i wysiłku wymagało pielęgnowanie cieszących oko kwiatów. Być może on sam również powinien pochylić się nad nauką zielarstwa; nie był co prawda pewien, czy ziemia w Oazie nadawała się do hodowli warzyw, pogoda tam była wyjątkowo surowa, ale może gdyby udało się postawić podobną szklarnię na wyspie, to uprawa również byłaby możliwa? Braki w żywności wśród mieszkających tam ludzi martwiły go coraz mocniej – zwłaszcza, że na horyzoncie majaczyła już zima. – Ma pani do nich rękę. D-d-do roślin – bardziej stwierdził niż zapytał, uśmiechając się w odpowiedzi na słowa kobiety. – Proszę wybaczyć banalność p-p-pytania, ale czy w takiej szklarni, w k-kontrolowanych warunkach, warzywa i owoce mogą rosnąć przez cały rok? Bez względu na jego p-p-porę? – pozwolił sobie zapytać, zastanawiając się, czy pomysł, który zaczął kiełkować mu w głowie, miał w ogóle rację bytu. Wspomnienie o karierze naukowej wywołało u niego ukłucie podziwu, uniósł wyżej brwi, zawieszając na moment spojrzenie na ładnych, młodych rysach czarownicy. – Obawiam się, że na temat alchemii nie uda nam się p-po-porozmawiać. Odkąd odkryłem, że mam niezwykły t-t-talent do wysadzania kociołków, st-t-taram się raczej ich unikać – przyznał z mieszaniną zakłopotania i rozbawienia, przypominając sobie swoją ostatnią próbę uwarzenia eliksiru słodkiego snu, która skończyła się powstaniem przed jego chatą przypominającej wulkan skamieliny. Podejrzewał, że Frances byłaby w stanie od razu wytknąć mu, co wtedy zrobił źle – ale postanowił oszczędzić jej tej opowieści, zresztą – stało przed nim zadanie zdecydowanie istotniejsze.
Odwzajemnił uśmiech, nieco zmieszany pojawiającym się na jasnych policzkach rumieńcem; bezwiednie sięgnął dłonią do karku, żeby podrapać się nieświadomym, ale charakterystycznym dla siebie gestem, jednak wspomnienie o wydrapujących oczy nieśmiałkach sprowadziło go na ziemię dosyć szybko; zaśmiał się, przez chwilę przekonany, że alchemiczka żartowała, i dopiero po paru sekundach orientując się, że wcale nie. – W takim razie p-p-postaram się zrobić wszystko, żeby nie uznały mnie za wroga – zapewnił. Bez względu na to, czy drobne stworzonka naprawdę potrafiły być aż tak groźne, czy też nie, nie miał ochoty sprawdzać tego na własnej skórze. Czy w tym przypadku – oczach. Przeniósł ostrożne spojrzenie na rosnącą w rogu wierzbę, przyglądając się jej, dopóki Frances nie wróciła z czystym arkuszem pergaminu i ołówkiem. – Dziękuję pani b-b-bardzo – powiedział, rozkładając pergamin na stole i wygładzając go prostym gestem; zerknął raz jeszcze na rycinę w otwartej książce, po czym naszkicował zarys ścian zewnętrznych i wewnętrznych o podobnym kształcie, lekko obrysowując również krawędź dachu. Cieńszymi liniami po bokach zaznaczył głównie wymiary, wyznaczone tak, że budynek powinien bez trudu wpasować się we wskazanym miejscu. – Proponowałbym usytuować szklarnię w ten sp-p-posób – powiedział, z boku budynku dorysowując jeszcze zarys wierzby oraz zaznaczając, po której stronie znajdował się dom – tak, żeby Frances mogła bez trudu wyobrazić sobie, w jaki sposób zorientowany został rysunek. – Wejście umieściłbym po tej st-t-tronie, bo wydaje się bardziej osłonięta od wiatru. Zaraz za wejściem p-p-przedsionek, i przejście do następnej części. Jeśli wysuniemy szklarnię nieco do p-p-przodu, korzenie wierzby znajdą się pod częścią z podłogą, gdzie nie b-b-będą przeszkadzać roślinom rosnącym bezp-p-pośrednio w ziemi – objaśnił krótko, wracając do swojej poprzedniej sugestii. Oderwawszy ołówek od pergaminu, zerknął na Frances pytająco, czekając cierpliwie na ewentualne uwagi; później przeszedł do prowizorycznego naszkicowania mebli, stojaków na donice i stołów, a także szafek, w których można było składować ingrediencje.
Gdy ruszyli w stronę zgromadzonych materiałów, pergamin zwinął w rulon i zabrał ze sobą, żeby móc już na miejscu nanieść zmiany – jeśli okazałyby się konieczne. – Świetnie – przytaknął w odpowiedzi na jej słowa, zatrzymując się jeszcze przy drewnie; przykucnął, szybko przeliczając belki i deski, ostateczną ilość zapisując jeszcze ołówkiem na krawędzi rysunku. To samo zrobił ze szklanymi panelami. – Pozostałe drewno można oczywiście zab-b-bezpieczyć, ale jeśli nie planuje pani żadnych dodatkowych prac, to szkoda, żeby zajmowało m-m-miejsce – odpowiedział, podnosząc spojrzenie znad papieru i zerkając na nią z uśmiechem. – Do podmurówki wystarczy kamień n-n-naturalny, w Redhill na pewno znajdzie się odpowiedni d-d-dostawca. Mogę skontaktować się z nim w p-p-pani imieniu i zająć transportem. Wcześniej oczywiście przekażę pani końcowy p-p-projekt do zaakceptowania – zaproponował, prostując się i rozglądając raz jeszcze; zastanawiał się, czy o czymś nie zapomniał – ale wydawało się, że nie; pozostawało zabrać się do pracy.
Odwzajemnił uśmiech, nieco zmieszany pojawiającym się na jasnych policzkach rumieńcem; bezwiednie sięgnął dłonią do karku, żeby podrapać się nieświadomym, ale charakterystycznym dla siebie gestem, jednak wspomnienie o wydrapujących oczy nieśmiałkach sprowadziło go na ziemię dosyć szybko; zaśmiał się, przez chwilę przekonany, że alchemiczka żartowała, i dopiero po paru sekundach orientując się, że wcale nie. – W takim razie p-p-postaram się zrobić wszystko, żeby nie uznały mnie za wroga – zapewnił. Bez względu na to, czy drobne stworzonka naprawdę potrafiły być aż tak groźne, czy też nie, nie miał ochoty sprawdzać tego na własnej skórze. Czy w tym przypadku – oczach. Przeniósł ostrożne spojrzenie na rosnącą w rogu wierzbę, przyglądając się jej, dopóki Frances nie wróciła z czystym arkuszem pergaminu i ołówkiem. – Dziękuję pani b-b-bardzo – powiedział, rozkładając pergamin na stole i wygładzając go prostym gestem; zerknął raz jeszcze na rycinę w otwartej książce, po czym naszkicował zarys ścian zewnętrznych i wewnętrznych o podobnym kształcie, lekko obrysowując również krawędź dachu. Cieńszymi liniami po bokach zaznaczył głównie wymiary, wyznaczone tak, że budynek powinien bez trudu wpasować się we wskazanym miejscu. – Proponowałbym usytuować szklarnię w ten sp-p-posób – powiedział, z boku budynku dorysowując jeszcze zarys wierzby oraz zaznaczając, po której stronie znajdował się dom – tak, żeby Frances mogła bez trudu wyobrazić sobie, w jaki sposób zorientowany został rysunek. – Wejście umieściłbym po tej st-t-tronie, bo wydaje się bardziej osłonięta od wiatru. Zaraz za wejściem p-p-przedsionek, i przejście do następnej części. Jeśli wysuniemy szklarnię nieco do p-p-przodu, korzenie wierzby znajdą się pod częścią z podłogą, gdzie nie b-b-będą przeszkadzać roślinom rosnącym bezp-p-pośrednio w ziemi – objaśnił krótko, wracając do swojej poprzedniej sugestii. Oderwawszy ołówek od pergaminu, zerknął na Frances pytająco, czekając cierpliwie na ewentualne uwagi; później przeszedł do prowizorycznego naszkicowania mebli, stojaków na donice i stołów, a także szafek, w których można było składować ingrediencje.
Gdy ruszyli w stronę zgromadzonych materiałów, pergamin zwinął w rulon i zabrał ze sobą, żeby móc już na miejscu nanieść zmiany – jeśli okazałyby się konieczne. – Świetnie – przytaknął w odpowiedzi na jej słowa, zatrzymując się jeszcze przy drewnie; przykucnął, szybko przeliczając belki i deski, ostateczną ilość zapisując jeszcze ołówkiem na krawędzi rysunku. To samo zrobił ze szklanymi panelami. – Pozostałe drewno można oczywiście zab-b-bezpieczyć, ale jeśli nie planuje pani żadnych dodatkowych prac, to szkoda, żeby zajmowało m-m-miejsce – odpowiedział, podnosząc spojrzenie znad papieru i zerkając na nią z uśmiechem. – Do podmurówki wystarczy kamień n-n-naturalny, w Redhill na pewno znajdzie się odpowiedni d-d-dostawca. Mogę skontaktować się z nim w p-p-pani imieniu i zająć transportem. Wcześniej oczywiście przekażę pani końcowy p-p-projekt do zaakceptowania – zaproponował, prostując się i rozglądając raz jeszcze; zastanawiał się, czy o czymś nie zapomniał – ale wydawało się, że nie; pozostawało zabrać się do pracy.
I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Frances uśmiechnęła się ślicznie, w podzięce za komplement, jaki opuścił męskie usta.
- Widzi pan, to niezwykle interesująca kwestia. Otóż, teoretycznie, rośliny hoduje się razem z rytmem roku, a aby uzyskać plony potrzebne są do tego choćby owady, które pomagają w zapyleniu roślin. Jestem jednak niemal pewna, że jeśli zapewni się im odpowiednie warunki, wspomoże odpowiednim eliksirem oraz dokona się ręcznego zapylenia kwiatów w odpowiedni sposób, będzie można otrzymać plony niezależnie od pory roku… Mam zamiar sprawdzić swoje podejrzenia. - Wyznała, delikatnie wzruszając wątłymi ramionami. Wszelkiego rodzaju eksperymenty zdawały się jej wejść w krew, a jeśli jej założenia okażą się poprawne, będzie mogła cieszyć się świeżymi warzywami oraz roślinami przez cały rok. - Jeśli jest pan tym zainteresowany, mogę dać znać, czy moja teoria się sprawdziła… - Dodała, posyłając w jego kierunku ciepły uśmiech. Panu Moore dobrze patrzyło z oczu, a jeśli temat wydawał się go zainteresować, mogła napisać mu więc list z rezultatami jej działań.
Szaroniebieskie spojrzenie błysnęło zainteresowaniem, gdy ten wspominał o jej pasji, pełniącej również funkcję jej zawodu.
- Och, wysadzenie kociołka to bardzo częsta sytuacja. Widzi pan, alchemia uwielbia perfekcję, czasem wystarczy jeden, nieodpowiedni gest by mikstura nie wyszła tak, jak powinna. Radziłabym nie zrażać się jednym niepowodzeniem. - Odpowiedziała miękko. Jej samej czasem zdarzało się, że mikstura nie wychodziła a kociołek wybuchał. Rzadziej niż na początku, cały czas jednak miewała podobne sytuacje, zwłaszcza, gdy przyszło jej opracowywać nowe receptury, bądź wprowadzać niewielkie zmiany w tych, które już istniały.
- Również dołożę ku temu starań. - Odpowiedziała na słowa tyczce się nieśmiałków, nie chcąc, aby mężczyzna nie czuł się bezpiecznie podczas pracy. Pewna, że przy odpowiedniej przezorności z pewnością nie dojdzie do katastrofy.
Uśmiechnęła się po raz kolejny, gdy pan Moore podziękował za pergamin. Nie chcąc przeszkadzać nałożyła sobie kawałek szrlotki, by zatopić w niej niewielki widelczyk, co chwilę zerkając w kierunku rysunku z wyraźnym zainteresowaniem wypisanym w szaroniebieskim spojrzeniu. I musiała przyznać, że obserwowanie mężczyzny podczas pracy było zjawiskiem niezwykle fascynującym. A gdy ten skończył rysunek, odłożyła talerzyk na blat stołu, by dokładnie się mu przyjrzeć. Przez chwilę wsłuchiwała się w jego słowa analizując szczegóły przedstawionego zarysu, finalnie kiwając głową, jakby chciała potwierdzić przyjęcie przekazanych wiadomości.
- Świetnie, możemy tak zrobić. - Zgodziła się z przedstawionym projektem, uznając go, okiem osoby nie zaznajomionej z tematem, za całkiem logiczny. - Skoro twierdzi pan, że takie ustawienie będzie najlepsze, nie widzę żadnych przeciwwskazań. - Dodała, na chwilę przenosząc szaroniebieskie spojrzenie na męską twarz. Postanowiła zawierzyć specjaliście i miała wielką nadzieję, że nie przyjdzie jej żałować podjętej decyzji, a pan Moore był profesjonalistą, na jakiego wyglądał.
Przeszli do zgromadzonych materiałów, a jej spojrzenie ponownie zogniskowało się na na twarzy Williama, ciekawa jego opinii dotyczącej zgromadzonych materiałów.
- Nie, nie wydaje mi się, abym planowała jakieś dodatkowe prace. Szczerze mówiąc, nie mam zbyt wiele wolnego czasu na podobne przedsięwzięcia. - Przyznała, delikatnie wzruszając wątłymi ramionami. Nowa praca wymagała od niej poszerzenia swojej wiedzy oraz odpowiedniego poświęcenia, a Frances nie miała zamiaru zaprzepaścić szansy, nawet jeśli zakrawało to o skrajny pracoholizm. - Och, byłoby cudownie! Będę niezmiernie panu wdzięczna. - Odparła, na wspomnienie dotyczące zamówienie odpowiedniego kamienia. Jej z pewnością stworzyłoby to pewien problem i zapewne musiałaby poprosić o pomoc któregoś przyjaciół, choćby do negocjacji z dostawcą. - Czy coś jeszcze będzie panu potrzebne? I… Byłby w stanie mniej więcej określić, ile zajmą prace? - Spytała, unosząc z zaciekawieniem brew ku górze.
- Widzi pan, to niezwykle interesująca kwestia. Otóż, teoretycznie, rośliny hoduje się razem z rytmem roku, a aby uzyskać plony potrzebne są do tego choćby owady, które pomagają w zapyleniu roślin. Jestem jednak niemal pewna, że jeśli zapewni się im odpowiednie warunki, wspomoże odpowiednim eliksirem oraz dokona się ręcznego zapylenia kwiatów w odpowiedni sposób, będzie można otrzymać plony niezależnie od pory roku… Mam zamiar sprawdzić swoje podejrzenia. - Wyznała, delikatnie wzruszając wątłymi ramionami. Wszelkiego rodzaju eksperymenty zdawały się jej wejść w krew, a jeśli jej założenia okażą się poprawne, będzie mogła cieszyć się świeżymi warzywami oraz roślinami przez cały rok. - Jeśli jest pan tym zainteresowany, mogę dać znać, czy moja teoria się sprawdziła… - Dodała, posyłając w jego kierunku ciepły uśmiech. Panu Moore dobrze patrzyło z oczu, a jeśli temat wydawał się go zainteresować, mogła napisać mu więc list z rezultatami jej działań.
Szaroniebieskie spojrzenie błysnęło zainteresowaniem, gdy ten wspominał o jej pasji, pełniącej również funkcję jej zawodu.
- Och, wysadzenie kociołka to bardzo częsta sytuacja. Widzi pan, alchemia uwielbia perfekcję, czasem wystarczy jeden, nieodpowiedni gest by mikstura nie wyszła tak, jak powinna. Radziłabym nie zrażać się jednym niepowodzeniem. - Odpowiedziała miękko. Jej samej czasem zdarzało się, że mikstura nie wychodziła a kociołek wybuchał. Rzadziej niż na początku, cały czas jednak miewała podobne sytuacje, zwłaszcza, gdy przyszło jej opracowywać nowe receptury, bądź wprowadzać niewielkie zmiany w tych, które już istniały.
- Również dołożę ku temu starań. - Odpowiedziała na słowa tyczce się nieśmiałków, nie chcąc, aby mężczyzna nie czuł się bezpiecznie podczas pracy. Pewna, że przy odpowiedniej przezorności z pewnością nie dojdzie do katastrofy.
Uśmiechnęła się po raz kolejny, gdy pan Moore podziękował za pergamin. Nie chcąc przeszkadzać nałożyła sobie kawałek szrlotki, by zatopić w niej niewielki widelczyk, co chwilę zerkając w kierunku rysunku z wyraźnym zainteresowaniem wypisanym w szaroniebieskim spojrzeniu. I musiała przyznać, że obserwowanie mężczyzny podczas pracy było zjawiskiem niezwykle fascynującym. A gdy ten skończył rysunek, odłożyła talerzyk na blat stołu, by dokładnie się mu przyjrzeć. Przez chwilę wsłuchiwała się w jego słowa analizując szczegóły przedstawionego zarysu, finalnie kiwając głową, jakby chciała potwierdzić przyjęcie przekazanych wiadomości.
- Świetnie, możemy tak zrobić. - Zgodziła się z przedstawionym projektem, uznając go, okiem osoby nie zaznajomionej z tematem, za całkiem logiczny. - Skoro twierdzi pan, że takie ustawienie będzie najlepsze, nie widzę żadnych przeciwwskazań. - Dodała, na chwilę przenosząc szaroniebieskie spojrzenie na męską twarz. Postanowiła zawierzyć specjaliście i miała wielką nadzieję, że nie przyjdzie jej żałować podjętej decyzji, a pan Moore był profesjonalistą, na jakiego wyglądał.
Przeszli do zgromadzonych materiałów, a jej spojrzenie ponownie zogniskowało się na na twarzy Williama, ciekawa jego opinii dotyczącej zgromadzonych materiałów.
- Nie, nie wydaje mi się, abym planowała jakieś dodatkowe prace. Szczerze mówiąc, nie mam zbyt wiele wolnego czasu na podobne przedsięwzięcia. - Przyznała, delikatnie wzruszając wątłymi ramionami. Nowa praca wymagała od niej poszerzenia swojej wiedzy oraz odpowiedniego poświęcenia, a Frances nie miała zamiaru zaprzepaścić szansy, nawet jeśli zakrawało to o skrajny pracoholizm. - Och, byłoby cudownie! Będę niezmiernie panu wdzięczna. - Odparła, na wspomnienie dotyczące zamówienie odpowiedniego kamienia. Jej z pewnością stworzyłoby to pewien problem i zapewne musiałaby poprosić o pomoc któregoś przyjaciół, choćby do negocjacji z dostawcą. - Czy coś jeszcze będzie panu potrzebne? I… Byłby w stanie mniej więcej określić, ile zajmą prace? - Spytała, unosząc z zaciekawieniem brew ku górze.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
– Och – mruknął cicho, starając się nie okazać swojego rozczarowania, gdy Frances zaczęła wykładać przed nim kwestię hodowli roślin w kontrolowanych warunkach. W pierwszej chwili odniósł wrażenie, że mogło to być stosunkowo proste – że wystarczyła odpowiednia temperatura i ochrona przed kapryśną pogodą – ale ręczne zapylanie kwiatów i stosowanie specjalistycznych eliksirów brzmiały nieskończenie bardziej skomplikowanie. Tego z pewnością nie był w stanie zrobić samodzielnie, choć możliwe, że dla czarodziejów bardziej od niego obeznanych z zielarstwem – Vincenta, Charlene – prowadzenie podobnej hodowli okazałoby się osiągalne. Będzie musiał o to zapytać przy następnej okazji. – Byłbym b-b-bardzo wdzięczny, jeśli to oczywiście nie jest p-p-problem – odpowiedział, już z większym entuzjazmem przyjmując propozycję podzielenia się wynikami prowadzonych eksperymentów. Posłał kobiecie pełen wdzięczności uśmiech, zaraz potem tymczasowo porzucając milczące rozważania na temat upraw warzyw w Oazie, gdy temat dosyć niespodziewanie zszedł na alchemię.
Spojrzał na Frances z niejakim zaskoczeniem, kiedy wspomniała, że wysadzenie w powietrze kociołka w trakcie warzenia eliksirów wcale nie należało do rzadkości – a choć nie był pewien, czy budziło to w nim raczej ulgę czy przerażenie (zdecydowanie nie chciałby powtórzyć ostatniej porażki), to ta świadomość sprawiła, że poczuł się trochę lepiej. – Naprawdę? M-m-myślałem, że musiałem wyjątkowo namieszać – przyznał, zawieszając na moment wzrok na kobiecej twarzy, zastanawiając się, czy przypadkiem nie była po prostu uprzejma – ale wydawało się, że mówiła szczerze. – W takim razie zawierzę p-p-pani słowom – dodał, uśmiechając się; koniec końców miał do czynienia ze specjalistką w temacie.
Nie spieszył się, rozrysowując projekt, chcąc, by był jak najdokładniejszy – gdyby tworzył go wyłącznie na własny użytek, zapewne nie starałby się aż tak bardzo, nie mając problemów z późniejszym rozszyfrowaniem swoich skrótów myślowych, ale czując na sobie spojrzenie Frances, poświęcił kilka dodatkowych chwil na skrupulatne opisanie schematu. Dopiero później przesunął pergamin w jej stronę, objaśniając go pokrótce i czekając na decyzję; na szczęście wyglądało na to, że udało mu się trafić w jej oczekiwania. – Świetnie. Jeśli nie ma p-p-pani nic przeciwko, zachowam rysunek, żeby w domu na sp-p-pokojnie przeliczyć jeszcze materiały, a następnym razem przekażę pani kopię – zaproponował, planując później ponownie wszystko sprawdzić; nie chciał popełnić żadnej pomyłki na tym etapie, to był najlepszy moment, żeby je skorygować; gdy pojawią się ściany i dach, będzie to już o wiele trudniejsze.
Kiwnął głową, kiedy czarownica potwierdziła jego przypuszczenia. Uśmiechnął się lekko. – No tak, p-p-praca nad ogrodem i alchemia muszą zabierać mnóstwo czasu – zauważył. Nie wiedział, czym dokładnie zajmowała się Frances – czy prowadziła badania na własną rękę, czy była częścią jakiegoś większego projektu – ale nie miał wątpliwości co do tego, że taki tryb życia wymagał wielu poświęceń i wysiłku. – Postaram się w takim razie nie angażować p-p-pani w większym stopniu, niż będzie to k-k-konieczne – chyba, że trzeba będzie podjąć jakąś istotną d-d-decyzję – zapewnił, jednocześnie obiecując, że zajmie się załatwieniem dostawy kamienia na podmurówkę; nie było to dla niego problemem – i tak musiał wybrać kruszywo o odpowiedniej wielkości, zbyt duże byłoby niewygodne w obróbce; zbyt małe mogłoby okazać się nietrwałe. Nie było z kolei potrzeby, by towarzyszyła mu przy tym druga osoba. – Nie, w tej chwili mam wszystko, czego p-p-potrzebuję. Prace nie powinny zająć dłużej niż dwa t-t-tygodnie; trzy, jeśli pogoda nie dop-p-pisze – odpowiedział po chwili zastanowienia, prostując się i zatrzymując przed kobietą. Póki co nie wyglądało na to, by warunki miały się drastycznie pogorszyć, ale pogoda w Anglii bywała kapryśna – a prowadzenie prac przy ulewie byłoby trudne. – Mógłbym zacząć jutro z samego rana, czy to by p-p-pani odpowiadało? – upewnił się jeszcze, posyłając Frances ciepły uśmiech. Na zaczęcie prac dzisiaj było już za późno, słońce przechyliło się już na drugą stronę nieba, poza tym – nie miał ze sobą wszystkich narzędzi; nie widział jednak przeszkód, by zabrać się za budowę następnego dnia.
| zt x2
Spojrzał na Frances z niejakim zaskoczeniem, kiedy wspomniała, że wysadzenie w powietrze kociołka w trakcie warzenia eliksirów wcale nie należało do rzadkości – a choć nie był pewien, czy budziło to w nim raczej ulgę czy przerażenie (zdecydowanie nie chciałby powtórzyć ostatniej porażki), to ta świadomość sprawiła, że poczuł się trochę lepiej. – Naprawdę? M-m-myślałem, że musiałem wyjątkowo namieszać – przyznał, zawieszając na moment wzrok na kobiecej twarzy, zastanawiając się, czy przypadkiem nie była po prostu uprzejma – ale wydawało się, że mówiła szczerze. – W takim razie zawierzę p-p-pani słowom – dodał, uśmiechając się; koniec końców miał do czynienia ze specjalistką w temacie.
Nie spieszył się, rozrysowując projekt, chcąc, by był jak najdokładniejszy – gdyby tworzył go wyłącznie na własny użytek, zapewne nie starałby się aż tak bardzo, nie mając problemów z późniejszym rozszyfrowaniem swoich skrótów myślowych, ale czując na sobie spojrzenie Frances, poświęcił kilka dodatkowych chwil na skrupulatne opisanie schematu. Dopiero później przesunął pergamin w jej stronę, objaśniając go pokrótce i czekając na decyzję; na szczęście wyglądało na to, że udało mu się trafić w jej oczekiwania. – Świetnie. Jeśli nie ma p-p-pani nic przeciwko, zachowam rysunek, żeby w domu na sp-p-pokojnie przeliczyć jeszcze materiały, a następnym razem przekażę pani kopię – zaproponował, planując później ponownie wszystko sprawdzić; nie chciał popełnić żadnej pomyłki na tym etapie, to był najlepszy moment, żeby je skorygować; gdy pojawią się ściany i dach, będzie to już o wiele trudniejsze.
Kiwnął głową, kiedy czarownica potwierdziła jego przypuszczenia. Uśmiechnął się lekko. – No tak, p-p-praca nad ogrodem i alchemia muszą zabierać mnóstwo czasu – zauważył. Nie wiedział, czym dokładnie zajmowała się Frances – czy prowadziła badania na własną rękę, czy była częścią jakiegoś większego projektu – ale nie miał wątpliwości co do tego, że taki tryb życia wymagał wielu poświęceń i wysiłku. – Postaram się w takim razie nie angażować p-p-pani w większym stopniu, niż będzie to k-k-konieczne – chyba, że trzeba będzie podjąć jakąś istotną d-d-decyzję – zapewnił, jednocześnie obiecując, że zajmie się załatwieniem dostawy kamienia na podmurówkę; nie było to dla niego problemem – i tak musiał wybrać kruszywo o odpowiedniej wielkości, zbyt duże byłoby niewygodne w obróbce; zbyt małe mogłoby okazać się nietrwałe. Nie było z kolei potrzeby, by towarzyszyła mu przy tym druga osoba. – Nie, w tej chwili mam wszystko, czego p-p-potrzebuję. Prace nie powinny zająć dłużej niż dwa t-t-tygodnie; trzy, jeśli pogoda nie dop-p-pisze – odpowiedział po chwili zastanowienia, prostując się i zatrzymując przed kobietą. Póki co nie wyglądało na to, by warunki miały się drastycznie pogorszyć, ale pogoda w Anglii bywała kapryśna – a prowadzenie prac przy ulewie byłoby trudne. – Mógłbym zacząć jutro z samego rana, czy to by p-p-pani odpowiadało? – upewnił się jeszcze, posyłając Frances ciepły uśmiech. Na zaczęcie prac dzisiaj było już za późno, słońce przechyliło się już na drugą stronę nieba, poza tym – nie miał ze sobą wszystkich narzędzi; nie widział jednak przeszkód, by zabrać się za budowę następnego dnia.
| zt x2
I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
11 października '57
Szafirowe Wzgórze w ostatnich tygodniach nabrało w sobie wielu niewielkich, acz niezwykle istotnych oraz przyjemnych zmian. Powoli jej dom stawał się ich domem, nabierał naleciałości nowej, dopiero kształtującej się rzeczywistości wprawiając właścicielkę w stan dziwnej, nie do końca zrozumianej przez nią radości. Sam fakt, iż ściany jej domu przestały być tak niezwykle samotne, a wieczory mogła spędzać w towarzystwie najbliższej jej osoby znaczyły dla niej niezwykle wiele.
Nic więc też dziwnego, że w ostatnich dniach eterycznej alchemiczce sprzyjał wyśmienity humor. Nawet w popołudnia takie jak te, gdy siedziała pogrążona w manuskryptach spisanych starożytnymi runami, poszukując odpowiedzi mających ułatwić jej pracę nad kilkoma projektami, których rozpoczęcie planował przełożony. Pochłonięta pracą zapewne nie zauważyłaby nawet zbliżającego się gościa, mimo iż siedziała tuż naprzeciwko okna wychodzącego przed dom. Dopiero niewielka, zielona istotka która wskoczyła na blat zaalarmowana nieznaną sylwetką, zwróciła jej uwagę na zbliżającego się gościa. Szaroniebieskie spojrzenie oderwało się od manuskryptu by przyjrzeć się zmierzającej ku Szafirowemu Wzgórzu czarodziejowi... W pierwszej chwili go nie rozpoznając. Zaproszenie wysłała dawno temu, czasem mając nawet wrażenie, jakby miało ono miejsce w zupełnie innym świecie. Czy było to możliwe? Nie wiedziała.
Odłożyła manuskrypty na bok, by poprawić materię granatowej sukienki - niezwykle kobiecej, podkreślającej jej atuty... i takiej, której z pewnością nie odważyłaby się założyć jeszcze kilka miesięcy temu. Nim wstała od stołu nieśmiałek wspiął się na jej ramię i tak oboje przekroczyli próg domu, by powitać gościa tuż przy białej bramce.
- Nie sądziłam, że jeszcze kiedykolwiek przyjdzie mi pana spotkać, panie Clearwater. - Rzuciła z udawanymi, karcącymi tonami w jej głosie pewna, że jeśli nie odzywał się przez dłuższy czas, z pewnością miał ku temu odpowiedni powód. Po kilku uderzeniach serca uśmiech zagościł na jej buzi, a wątłe ramiona na jedną, krótką chwilę owinęły się wokół jego szyi. - Dobrze widzieć Cię całego, Kai. - Wypowiedziała eterycznym półszeptem, nim odsunęła się na przyzwoitą odległość. Szaroniebieskie spojrzenie uważnie powiodło po sylwetce Clearwater'a, jakoby chciała sprawdzić, iż faktycznie znajduje się w jednym kawałku. - Milej tu niż w dokach, czyż nie? No chodź do środka, może znajdę nawet dla Ciebie filiżankę kawy... -Rzuciła radośnie, po czym ostrożnie poprawiła złote pukle dłonią, upewniając się iż fryzura prezentuje się tak, jak powinna. Niewielka, zielona istotka wychyliła się zza jej ramienia, uważnie przyglądając się mężczyźnie czarnymi oczkami.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Zniżył lot dużo wcześniej niż wskazywałby cel. Wylądował daleko poza ścieżką, przez moment zastanawiając się, czy uda mu się wyhamować bez kolizji z rozsypanym wokoło płaszczem błękitu. Rozpoznawał kwiaty, chociaż z zaskoczeniem przyjmował ich obecność w fazie kwitnięcia jeszcze w październiku. Zarył w końcu butami w ciemnej ziemi, rozglądając się wokół. Widok był zdecydowanie przyjemny, pozbawiony miastowej duszności. Samo wzgórze dawało widok na okolicę, samemu przez to znajdując się "odsłoniętym". Odetchnął głośno, nie przejmując się zbytnio tym faktem. Nie tutaj.
Ścieżkę odnalazł wcześniej, zarzucając miotłę na bark i poprawiając kołnierz kurtki. Włosy związał jeszcze przed wyjściem, nie dając im swobody do potarganej burzy, jaką prezentował po zwyczajowych lotach na miotle.
Tym razem, wizyta nie miała charakteru zleceniowego. List, który już jakiś czas temu dostał, zachęcał nie tylko zaproszeniem. Lubił młodziutką alchemiczkę, czasem dziwiąc się, że w takim wieku potrafiła zadbać o tak wiele rzeczy sama. Tylko pozornie delikatna, przejawiła daleko idącą ambicję. Bez pomocy rodziny. I sam fakt posiadania nowego domu i oderwania się od toksycznej (bo inaczej tego nazwać nie mógł) rodziny, wzbudzał w nim specyficzne zainteresowanie. O tym, że była śliczną kobietą, nie trzeba było dodawać. Ale odsuwał od siebie zbyt niespokojne od wieloznaczności myśli. Odwiedzał po prostu znajomą. I chciał poznać nieśmiałka. To miało być wszystko.
Wizyty jak ta, poza mieszkaniem, poza echem wojny, dawały mu iluzoryczną pewność, że wszystko jeszcze będzie dobrze. Niezależnie od tego, ile zdążył sam zobaczyć wśród czarodziei. Jakie zlecenia nie raz przychodziło odmówić i... jak często jego siostra znikała na noce. I nie tylko na noce. Czasem udawał kretyna. A może bardziej w duszonym gniewie, w panice?, gdy w końcu wracała do mieszkania, tłumacząc się jakimś podjętym zleceniem. Może i rzeczywiście pracowała, ale coraz częściej zerkał na listę terrorystów z niepokojem zastanawiając się, czy kiedyś to jej oblicze pojawi się w poszukiwaniach. Zacisnął dłoń na trzonku miotły, aż pobielały mu knykcie, ale widok domu, o który wspomniała mu w liście Frances, pozwolił rozegnać uciążliwe refleksje, które długo nie dawały mu spokoju - Skazała mnie Panienka już na straty? - odpowiedział bez namysłu, z szelmowsko wygiętymi wargami, zupełnie tak, jakby wcześniejsze myśli nie miały miejsca. Przerzucił miotłę przez bark i postawił ją obok nóg, a sam oparł się dłońmi o białą bramkę. Dużo wygodniej i łatwiej było wcielić się tę lżejszą naturę, witając wszystko uśmiechem. I tym samym, poszerzającym się powitał delikatne ramiona zaplecione na jego szyi. Objął jedną dłonią smukła talię czarownicy, ale równie szybko rozluźnił gest - Nie do twarzy mi w kawałkach - zmrużył powieki - Jeśli chcesz mnie obejrzeć dokładniej, powinienem przynajmniej zdjać kurtkę - odrobina bezczelności, jaką zaprawił zdanie, nie powinna była dziwić alchemiczki. Zdążył zaprezentować nieco ze swoich konwersacyjnych możliwości.
- Zdecydowanie - odjął spojrzenie od kobiety, nieco uważniej śledząc miejsce, do którego dotarł, ale ostatecznie, to kobiecy gest dłoni i niewielka istotka na ramieniu, skupiły jego uwagę - No proszę, co za niezwykły obserwator - pochylił się lekko - Ma tu swoje drzewo? - chociaż pytanie skierował do alchemiczki, wciąż utrzymywał wzrok na nieśmiałku. I wyglądało na to, że w swojej torbie, miał coś, co niewielkiemu stworzonku mogło się spodobać (a nawet posmakować).
Ścieżkę odnalazł wcześniej, zarzucając miotłę na bark i poprawiając kołnierz kurtki. Włosy związał jeszcze przed wyjściem, nie dając im swobody do potarganej burzy, jaką prezentował po zwyczajowych lotach na miotle.
Tym razem, wizyta nie miała charakteru zleceniowego. List, który już jakiś czas temu dostał, zachęcał nie tylko zaproszeniem. Lubił młodziutką alchemiczkę, czasem dziwiąc się, że w takim wieku potrafiła zadbać o tak wiele rzeczy sama. Tylko pozornie delikatna, przejawiła daleko idącą ambicję. Bez pomocy rodziny. I sam fakt posiadania nowego domu i oderwania się od toksycznej (bo inaczej tego nazwać nie mógł) rodziny, wzbudzał w nim specyficzne zainteresowanie. O tym, że była śliczną kobietą, nie trzeba było dodawać. Ale odsuwał od siebie zbyt niespokojne od wieloznaczności myśli. Odwiedzał po prostu znajomą. I chciał poznać nieśmiałka. To miało być wszystko.
Wizyty jak ta, poza mieszkaniem, poza echem wojny, dawały mu iluzoryczną pewność, że wszystko jeszcze będzie dobrze. Niezależnie od tego, ile zdążył sam zobaczyć wśród czarodziei. Jakie zlecenia nie raz przychodziło odmówić i... jak często jego siostra znikała na noce. I nie tylko na noce. Czasem udawał kretyna. A może bardziej w duszonym gniewie, w panice?, gdy w końcu wracała do mieszkania, tłumacząc się jakimś podjętym zleceniem. Może i rzeczywiście pracowała, ale coraz częściej zerkał na listę terrorystów z niepokojem zastanawiając się, czy kiedyś to jej oblicze pojawi się w poszukiwaniach. Zacisnął dłoń na trzonku miotły, aż pobielały mu knykcie, ale widok domu, o który wspomniała mu w liście Frances, pozwolił rozegnać uciążliwe refleksje, które długo nie dawały mu spokoju - Skazała mnie Panienka już na straty? - odpowiedział bez namysłu, z szelmowsko wygiętymi wargami, zupełnie tak, jakby wcześniejsze myśli nie miały miejsca. Przerzucił miotłę przez bark i postawił ją obok nóg, a sam oparł się dłońmi o białą bramkę. Dużo wygodniej i łatwiej było wcielić się tę lżejszą naturę, witając wszystko uśmiechem. I tym samym, poszerzającym się powitał delikatne ramiona zaplecione na jego szyi. Objął jedną dłonią smukła talię czarownicy, ale równie szybko rozluźnił gest - Nie do twarzy mi w kawałkach - zmrużył powieki - Jeśli chcesz mnie obejrzeć dokładniej, powinienem przynajmniej zdjać kurtkę - odrobina bezczelności, jaką zaprawił zdanie, nie powinna była dziwić alchemiczki. Zdążył zaprezentować nieco ze swoich konwersacyjnych możliwości.
- Zdecydowanie - odjął spojrzenie od kobiety, nieco uważniej śledząc miejsce, do którego dotarł, ale ostatecznie, to kobiecy gest dłoni i niewielka istotka na ramieniu, skupiły jego uwagę - No proszę, co za niezwykły obserwator - pochylił się lekko - Ma tu swoje drzewo? - chociaż pytanie skierował do alchemiczki, wciąż utrzymywał wzrok na nieśmiałku. I wyglądało na to, że w swojej torbie, miał coś, co niewielkiemu stworzonku mogło się spodobać (a nawet posmakować).
Ostatnio zmieniony przez Kai Clearwater dnia 25.02.21 20:03, w całości zmieniany 1 raz
Kai Clearwater
Zawód : Łowca ingrediencji, podróżnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pani Wroński uśmiechnęła się ślicznie, słysząc słowa jakie opuściły usta pana Clearwater. Nie spisywała go na straty, nigdy nie śmiałaby zrobić podobnej rzeczy, zwłaszcza po tak długiej, owocnej współpracy jaką mieli za sobą. Nawet ona jednak wiedziała iż nastały dziwne czasy, w których zniknięcie kogoś bez choćby najmniejszego znaku nie było niczym niezwykle odstającym od codzienności. Tak samo jak fakt, iż wiele z zaginionych osób nigdy nie wracało, chociaż ostatnie tygodnie eterycznej alchemiczki obfitowały w dziwne powroty. I jedynie powrót towarzystwa Kaia wydawał jej się czymś przyjemnym ora pozytywnym.
- Och, Kai… Takich mężczyzn jak Ty, nie można spisywać na straty… - Zaczęła z niewinnym uśmiechem wymalowanym na malinowych ustach, ten jednak zbladł po chwili, gdy wspomnienia tych gorszych części ostatnich miesięcy przez chwilę powróciły do umysłu. - Chociaż to co się dzieje odbiera pewność, tyczącą się powrotów. - Dodała, z odrobiną ulgi w delikatnym głosie. Szczerze cieszyła się, że Kai stoi tu przed nią, nadal żywy i zdawało się że w pełni zdrowia.
Delikatny rumieniec przyozdobił jasne lico, gdy wypowiedział kolejne słowa. Wiele zmieniło się w niej przed ostatnie miesiące. Pogłębiała wiedzę, nabierała pewności siebie oraz powoli oswajała się z życiem społecznym, które do tej pory bywało dla niej bardziej odległe, nadal jednak pozostawała istotą nieśmiałą, niezależnie ile razy słyszała podobną bezczelność w jego głosie.
- Och, z pewnością byłby to niezwykle estetyczny widok… - Zaczęła, spojrzeniem na chwilę uciekając gdzieś w bok. Clearwater był przystojnym mężczyzną, temu nie dało się choć odrobinę zaprzeczyć. - Obawiam się jednak, że wtedy z pewnością skończyłbyś w kawałeczkach. - Dodała, a delikatny uśmiech wyrysował się na jej ustach. Niezwykle szybko przywykła do pierścionka, obecności przyjaciela w jej domu jak i nowego nazwiska, choć to, jak często musiała je powtarzać zdawało jej się odrobinę irytującym. Sam fakt, iż nosiła miano pani Wrońskiej, żony Daniela wydawał jej się dziwnie naturalny.
Uśmiechnęła się szerzej gdy Kai zauważył jej niewielkiego przyjaciela, który z zainteresowaniem zerkał w jego kierunku, nie odważył się jednak jeszcze do niego podejść.
- Och, daj mu chwilę, a z pewnością Cię zachwyci. - Odpowiedziała z wyraźnym entuzjazmem w głosie, ruszając powoli w kierunku domu. Szaroniebieskie spojrzenie na chwilę powędrowało w kierunku mężczyzny. - Ja… Nie jestem pewna, wiesz? Widzisz, w moim ogrodzie jest jedno drzewo, na którym czasem pojawiają się dzikie nieśmiałki, Nicolas jednak zdaje się z nimi nie do końca dogadywać… - Spokojnym głosem wyjaśniała zachowanie swojego zwierzątka, nie przerywając gdy przekroczyli próg domu, jedynie dłonią wskazując mu drogę ku kuchni. - Znalazłam go niedaleko tego drzewa. Był wygłodzony i mocno poturbowany, nie potrafiłam go zostawić na pastwę losu… Ale gdy doszedł do siebie nawet nie próbował wrócić na tamto drzewo. Nie chciał zostawać sam na dłuższy czas i ciągle próbował, i nadal próbuje, chodzić wszędzie tam, gdzie ja. - Eteryczna alchemiczka zasiadła przy stole, odruchowo poprawiając smukłymi palcami materię swojej sukienki. Nieśmiałek zbiegł z z ramienia pani Wroński, by znaleźć się na blacie stołu. Przez chwilę uważnie przyglądał się mężczyźnie, by postawić kilka niepewnych kroków, zaczepić jego dłoń spiczastym palcem i uciec za dłoń alchemiczki, by pokazać Kaiowi zielony język. - Wbrew pozorom, to niezwykle zaczepny nieśmiałek… - Rzuciła z rozbawieniem, spojrzenie lokując w niewielkim stworzonku, które utkwiło spojrzenie w złotej obrączce, zdobiącej jej dłoń, która w ostatnim czasie niezwykle go intrygowała. - Och, Nicolasie! Mówiłam Ci, że obrączka to nie zabawka. No już. - Przypomniała wyraźnie niepocieszonemu stworzonku, którego czarne oczka ponownie powędrowały w kierunku gościa. - Nicolas jest niezwykle ciekawski i charakterny, wyobrażasz sobie, że potrafi ciągnąć ludzi za włosy? Nie wiem, czy powinnam się tym martwić. - Zaciekawione spojrzenie pani Wroński powędrowało ku twarzy Kaia. Posiadała wiedzę z zakresu Opieki nad Magicznymi Zwierzętami, Kai jednak kojarzył jej się jako niezwykle zdolny specjalista, z pewnością przewyższający ją wiedzą.
- Och, Kai… Takich mężczyzn jak Ty, nie można spisywać na straty… - Zaczęła z niewinnym uśmiechem wymalowanym na malinowych ustach, ten jednak zbladł po chwili, gdy wspomnienia tych gorszych części ostatnich miesięcy przez chwilę powróciły do umysłu. - Chociaż to co się dzieje odbiera pewność, tyczącą się powrotów. - Dodała, z odrobiną ulgi w delikatnym głosie. Szczerze cieszyła się, że Kai stoi tu przed nią, nadal żywy i zdawało się że w pełni zdrowia.
Delikatny rumieniec przyozdobił jasne lico, gdy wypowiedział kolejne słowa. Wiele zmieniło się w niej przed ostatnie miesiące. Pogłębiała wiedzę, nabierała pewności siebie oraz powoli oswajała się z życiem społecznym, które do tej pory bywało dla niej bardziej odległe, nadal jednak pozostawała istotą nieśmiałą, niezależnie ile razy słyszała podobną bezczelność w jego głosie.
- Och, z pewnością byłby to niezwykle estetyczny widok… - Zaczęła, spojrzeniem na chwilę uciekając gdzieś w bok. Clearwater był przystojnym mężczyzną, temu nie dało się choć odrobinę zaprzeczyć. - Obawiam się jednak, że wtedy z pewnością skończyłbyś w kawałeczkach. - Dodała, a delikatny uśmiech wyrysował się na jej ustach. Niezwykle szybko przywykła do pierścionka, obecności przyjaciela w jej domu jak i nowego nazwiska, choć to, jak często musiała je powtarzać zdawało jej się odrobinę irytującym. Sam fakt, iż nosiła miano pani Wrońskiej, żony Daniela wydawał jej się dziwnie naturalny.
Uśmiechnęła się szerzej gdy Kai zauważył jej niewielkiego przyjaciela, który z zainteresowaniem zerkał w jego kierunku, nie odważył się jednak jeszcze do niego podejść.
- Och, daj mu chwilę, a z pewnością Cię zachwyci. - Odpowiedziała z wyraźnym entuzjazmem w głosie, ruszając powoli w kierunku domu. Szaroniebieskie spojrzenie na chwilę powędrowało w kierunku mężczyzny. - Ja… Nie jestem pewna, wiesz? Widzisz, w moim ogrodzie jest jedno drzewo, na którym czasem pojawiają się dzikie nieśmiałki, Nicolas jednak zdaje się z nimi nie do końca dogadywać… - Spokojnym głosem wyjaśniała zachowanie swojego zwierzątka, nie przerywając gdy przekroczyli próg domu, jedynie dłonią wskazując mu drogę ku kuchni. - Znalazłam go niedaleko tego drzewa. Był wygłodzony i mocno poturbowany, nie potrafiłam go zostawić na pastwę losu… Ale gdy doszedł do siebie nawet nie próbował wrócić na tamto drzewo. Nie chciał zostawać sam na dłuższy czas i ciągle próbował, i nadal próbuje, chodzić wszędzie tam, gdzie ja. - Eteryczna alchemiczka zasiadła przy stole, odruchowo poprawiając smukłymi palcami materię swojej sukienki. Nieśmiałek zbiegł z z ramienia pani Wroński, by znaleźć się na blacie stołu. Przez chwilę uważnie przyglądał się mężczyźnie, by postawić kilka niepewnych kroków, zaczepić jego dłoń spiczastym palcem i uciec za dłoń alchemiczki, by pokazać Kaiowi zielony język. - Wbrew pozorom, to niezwykle zaczepny nieśmiałek… - Rzuciła z rozbawieniem, spojrzenie lokując w niewielkim stworzonku, które utkwiło spojrzenie w złotej obrączce, zdobiącej jej dłoń, która w ostatnim czasie niezwykle go intrygowała. - Och, Nicolasie! Mówiłam Ci, że obrączka to nie zabawka. No już. - Przypomniała wyraźnie niepocieszonemu stworzonku, którego czarne oczka ponownie powędrowały w kierunku gościa. - Nicolas jest niezwykle ciekawski i charakterny, wyobrażasz sobie, że potrafi ciągnąć ludzi za włosy? Nie wiem, czy powinnam się tym martwić. - Zaciekawione spojrzenie pani Wroński powędrowało ku twarzy Kaia. Posiadała wiedzę z zakresu Opieki nad Magicznymi Zwierzętami, Kai jednak kojarzył jej się jako niezwykle zdolny specjalista, z pewnością przewyższający ją wiedzą.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Uśmiech za uśmiech. To była prosta technika. Często naturalnie wciągająca, jeszcze częściej praktykowana w mniej lub bardziej konkretnym celu. Wiedział przecież, jakie efekty chciał osiągnąć i - jak potrafił wpływać na kobiety. Nie tylko ze względu na profesję i oferowane umiejętności. I wiedział całkiem nieźle, jak przekręcić znaczenie słów, by nadać im bardziej żartobliwego kontekstu. Jak odciągnąć uwagę od niewygodnych tematów. Jak, nie mówić o własnych emocjach. Nie było to nawet kłamstwo a styl bycia. Śmiech, był wręcz jego firmową odznaką. Czasem prowokując, a czasem po prostu rozładowując napięcie - Mam nadzieję, że Ty tego nie zrobiłaś - nie zgasił uśmiechu, przeciągając chwilę przyjemności. Młodziutka alchemiczka, wbrew początkowym zapewnieniom, nie była tak niedoświadczona w kontaktach z mężczyznami. Być może była to naturalna, kobieca intuicja, w którą z łatwością się wczuwała, a może, było w tym coś więcej. Niezależnie od źródeł - nie przeszkadzało mu to. Frances miała w sobie coś takiego, że łatwiej było zgodzić się na jej propozycje. nie wszystkie, ale wciąż korzystał. Korzystali oboje we wzajemnej współpracy - Dlatego warto cieszyć się z tych dobrych spotkań - w tym był bardzo dobry. W przysłanianiu wszystkich niewygodnych spraw pod maskę uśmiechu, ale i odnajdując w tym świadomie, pozytywne aspekty. Nie byłby sobą, gdyby nie przeciągnął rozmowy, albo wyciągnął na wierzch mniej poważny aspekt.
Nigdy miał mu się nie znudzić efekt, jaki widział na kobiecych licach. Rozlewający się ładnie rumieniec świadczył o tym, że cel został osiągnięty, chociaż musiał wiedzieć, kiedy przestać, by nie przesadzić z bezczelnością w żadną ze stron. Ale kolejne wyrazy, które otrzymał w odpowiedzi, nie spodziewał się usłyszeć - Musiałaby Panienka przekonać się w praktyce, żeby być pewną tej wiedzy - zakołysał uśmiechem powtórnie i westchnął, niemal teatralnie - Nie tylko skazujesz na straty, ale jeszcze nie wierzysz w moje możliwości... to mnie rani - skończył odsuwając się i przeczuwając, że za wypowiedzią czarownicy, kryło się coś więcej, coś, czego jeszcze nie rozumiał. I nie był pewien, czy odpowiedź miała mu się spodobać - Wszystko w porządku, Frances? - dodał już poważniej, bardziej przenikliwie, rezygnując na moment, nawet z zawadiackiej mimiki. O tym, ze zmiany sięgały wszystkich, był pewien. te jednak, jakie dostrzegał ostatnimi czasy, nie napawały go radością. Spotkanie, na które zdecydował się po dłuższym milczeniu, miało raczej należeć do tych pozytywnych. Być może, miał się zawieść. Dopóki jednak prawda nie była jasna, czekał.
To jednak nie prawda, którą próbowała mu przekazać czarownica, zainteresowała go uwagą. Niewielkie stworzonko bardzo skutecznie pociągnęło go za sobą spojrzeniem i uśmiechem. Tym bardziej rzeczywistym, zainteresowanym i szczerym - Domyślam się., Nie bez przyczyny jest określany mianem niesmiałka - nachylił się, chociaż pozostawił istotce znaczna przestrzeń, nie chcąc reagować pospiesznie. Wciąż przyglądając się maluchowi, słuchał relacji kobiety. Kiwnął nieznacznie głową i nieznacznie przesunął torbę na bok, sięgając dłonią ku wnętrzu - Bardzo rzadko się to zdarza, ale niestety jest możliwe odrzucenie - odpowiedział nieco ciszej - tylko szkoda będzie go oddzielać od swoich. Jeśli za bardzo przyzwyczai się do ciebie, kiedyś może mieć problem z ponowna aklimatyzacją z pobratymcami - powoli przeniósł wzrok z nieśmiałka, na alchemiczkę - ale poradziłaś sobie świetnie - dodał lżej, chociaż powaga, która pojawiała się gdy mówił o tematyce magicznych stworzeń była łatwo dostrzegalna. I dla samej Frances na pewno znajoma. O pracy raczej nie żartował. Nie zareagował więc na zaczepkę nieśmiałka, pozwalając, by skubnął jego dłoni i posyłając mu lekki uśmiech na widok pokazanego języka - A więc tych kilka tłustych kotników, które mam dla ciebie, musi poczekać - rzucił, jakby wyzwanie do samego malucha z nieskrywanym zainteresowaniem obserwując jego poczynania, a wolną dłonią wysunął w końcu niewielką fiolkę ze wskazaną zawartością. Dopiero potem podążył wzrokiem do kobiecej dłoni i obrączki. Uniósł brwi, by uchwycić spojrzenie alchemiczki - Rozumiem...że coś się zmieniło w Twoim życiu - bardziej stwierdził niż zapytał. I nie zapytał kim był ten, z którym, prawdopodobnie dzieliła małżeństwo. Szkoda. Pomyślał, nie werbalizując jednak myśli.
- To raczej dla nich naturalne. Budują z nich gniazda - odpowiedział nieco bardziej mechanicznie, wracając uwagę ku niewielkiej istotce.
Nigdy miał mu się nie znudzić efekt, jaki widział na kobiecych licach. Rozlewający się ładnie rumieniec świadczył o tym, że cel został osiągnięty, chociaż musiał wiedzieć, kiedy przestać, by nie przesadzić z bezczelnością w żadną ze stron. Ale kolejne wyrazy, które otrzymał w odpowiedzi, nie spodziewał się usłyszeć - Musiałaby Panienka przekonać się w praktyce, żeby być pewną tej wiedzy - zakołysał uśmiechem powtórnie i westchnął, niemal teatralnie - Nie tylko skazujesz na straty, ale jeszcze nie wierzysz w moje możliwości... to mnie rani - skończył odsuwając się i przeczuwając, że za wypowiedzią czarownicy, kryło się coś więcej, coś, czego jeszcze nie rozumiał. I nie był pewien, czy odpowiedź miała mu się spodobać - Wszystko w porządku, Frances? - dodał już poważniej, bardziej przenikliwie, rezygnując na moment, nawet z zawadiackiej mimiki. O tym, ze zmiany sięgały wszystkich, był pewien. te jednak, jakie dostrzegał ostatnimi czasy, nie napawały go radością. Spotkanie, na które zdecydował się po dłuższym milczeniu, miało raczej należeć do tych pozytywnych. Być może, miał się zawieść. Dopóki jednak prawda nie była jasna, czekał.
To jednak nie prawda, którą próbowała mu przekazać czarownica, zainteresowała go uwagą. Niewielkie stworzonko bardzo skutecznie pociągnęło go za sobą spojrzeniem i uśmiechem. Tym bardziej rzeczywistym, zainteresowanym i szczerym - Domyślam się., Nie bez przyczyny jest określany mianem niesmiałka - nachylił się, chociaż pozostawił istotce znaczna przestrzeń, nie chcąc reagować pospiesznie. Wciąż przyglądając się maluchowi, słuchał relacji kobiety. Kiwnął nieznacznie głową i nieznacznie przesunął torbę na bok, sięgając dłonią ku wnętrzu - Bardzo rzadko się to zdarza, ale niestety jest możliwe odrzucenie - odpowiedział nieco ciszej - tylko szkoda będzie go oddzielać od swoich. Jeśli za bardzo przyzwyczai się do ciebie, kiedyś może mieć problem z ponowna aklimatyzacją z pobratymcami - powoli przeniósł wzrok z nieśmiałka, na alchemiczkę - ale poradziłaś sobie świetnie - dodał lżej, chociaż powaga, która pojawiała się gdy mówił o tematyce magicznych stworzeń była łatwo dostrzegalna. I dla samej Frances na pewno znajoma. O pracy raczej nie żartował. Nie zareagował więc na zaczepkę nieśmiałka, pozwalając, by skubnął jego dłoni i posyłając mu lekki uśmiech na widok pokazanego języka - A więc tych kilka tłustych kotników, które mam dla ciebie, musi poczekać - rzucił, jakby wyzwanie do samego malucha z nieskrywanym zainteresowaniem obserwując jego poczynania, a wolną dłonią wysunął w końcu niewielką fiolkę ze wskazaną zawartością. Dopiero potem podążył wzrokiem do kobiecej dłoni i obrączki. Uniósł brwi, by uchwycić spojrzenie alchemiczki - Rozumiem...że coś się zmieniło w Twoim życiu - bardziej stwierdził niż zapytał. I nie zapytał kim był ten, z którym, prawdopodobnie dzieliła małżeństwo. Szkoda. Pomyślał, nie werbalizując jednak myśli.
- To raczej dla nich naturalne. Budują z nich gniazda - odpowiedział nieco bardziej mechanicznie, wracając uwagę ku niewielkiej istotce.
Kai Clearwater
Zawód : Łowca ingrediencji, podróżnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
11 października
Już jakiś czas temu usłyszała od Frances, że brakuje jej paru produktów, a spiżarnia Crabbe’ów, choć w szwach nie pękała, tak było w niej dostatecznie tyle, aby Forsycja mogła wynieść coś, bez potrzeby pytania o pozwolenie. Zapakowała melasę, paprykę, pół kilo jabłek i czarną herbatę do niewielkiego koszyczka, a następnie przykryła wszystko starannie haftowaną w niebieskie kwiaty serwetką. Wybyła z domu, wsiadła na jedną z rodzinnych mioteł - nigdy nie przywiązywała do nich większej wagi – i poleciała w kierunku Szafirowego Wzgórza. Nigdy tam nie była, a przecież obiecała przyjaciółce, że ją odwiedzi. Poza tym wciąż próbowała przekonać się do Daniela, lecz nadal martwiły ją interesy, które prowadził z jej ojcem. Cały świat się zmieniał, jedni stawali się lepsi, inni zaś gorsi. A jak było z panną Bur… panią Wroński? Wierzyła gdzieś głęboko, że cała ta zawierucha ominie takie osoby, nie zmusi ich do opowiedzenia się po żadnej ze stron. Może to naiwność, a może ostatnie resztki wiary w dobroć serca, nie wiedziała…
Sprawdziła kilkakrotnie adres po wylądowaniu, aż w końcu zapukała do drzwi, lecz najwyraźniej nikogo nie zastała. Czyżby pomyliła godziny? A może daty? Zmieszała się, rozglądając po przestrzeni wokół, doszukując się jakiejkolwiek sylwetki, lecz zastała jedynie szarzejącą w październikowym powiewie naturę. Zapukała ponownie, lecz wciąż nikt nie odpowiadał. Cholera… Wygrzebała z kieszeni jakiś świstek papieru i ministerialny ołówek, którym napisała krótką notatkę, postanawiając pozostawić kosz z drobnymi podarunkami przed domem. Uprzednio zaczarowała kosz, tak aby ujawniał się jedynie jeśli stanie przy nim Frances lub Daniel.
„Droga Franiu, pozostawiam Ci te kilka produktów. Wierzę, że się przydadzą. Przesyłam tysiące całusów, wybacz, że pomyliłam dni. Wpadnę do Ciebie wkrótce!”
- Forsycja
Chociaż chciała zostać, a widok Szafirowego Wzgórza był niesamowicie zachwycający, tak pannę Crabbe wzywały londyńskie powinności. Posłała ostatnie spojrzenie pięknemu domostwu, w którym najwyraźniej nie przyjdzie jej dziś jeszcze wypić herbaty i wsiadła na miotłę, odlatując w kierunku stolicy.
| zt + przekazuję Frances: melasę, jabłka 0,5kg, czarną herbatę 150g, papryka (1 sztuka)
Brew eterycznej kobiety powędrowała ku górze, gdy słowa opuściły kształtne usta co jakiś czas rozciągające się w przyjemnym dla oka uśmiechu. - O tym powinieneś przekonać się sam. - Odpowiedziała lekko, ciepłym tonem głosu. Frances nie zwykła skreślać czarodziejów bez odpowiedniego powodu, a tak się składało, iż Kai jeszcze jej żadnego nie podsunął. Owszem, nie odzywał się przez całkiem długo, czasy jednak były niepewne - o tym Pani Wroński wiedziała aż nazbyt dobrze. Kiwnęła delikatnie głową w potwierdzeniu jego kolejnych słów, a złote pukle zatańczyły wokół delikatniej buzi. Subtelnie uniosła dłoń ku górze, by poprawić fryzurę tak, by choć przez chwilę nie prezentowała się w sposób nieodpowiedni.
Kolejne słowa mężczyzny sprawiły, że blondynka posłała mu dłuższe, uważne spojrzenie. Kai Clearwater z pewnością był przystojnym mężczyzną, lecz w oczach Pani Wroński nie mógł się równać z jej mężem.
- Och, proszę mi wybaczyć. Ostatnim czego bym chciała to zranienie pańskich uczuć, Panie Clearwater. - Rzuciła miękko, z odrobiną rozbawienia w delikatnym głosie, sprawnie przechodząc do bardziej formalnych zwrotów, którymi w ostatnim czasie coraz częściej przychodziło jej operować. - Obawiam się jednak, że powinien popracować pan nad odpowiednią argumentacją, gdyż do tej pory pańskie słowa nie wydały mi się odpowiednio przekonujące. - Dodała z delikatnym uśmiechem wyrysowanym na malinowych ustach, obracając całą sytuację w delikatny, subtelny żart. Chyba nic na tym świecie nie byłoby w stanie sprawić, by przystała na podobną propozycję, mając u boku mężczyznę spełniającego wszystkie, nawet najmniejsze jej marzenia. - Tak, wszystko w porządku. - Odpowiedziała spokojnie, nie do końca będąc pewną, do czego dokładnie piło pytanie Kaia. Wiele wydarzyło się wciągu ostatnich miesięcy, Frances była jednak pewna, że jeszcze nadejdzie moment, gdy będą mogli nadrobić pewne braki w informacjach.
- Och, czasem mam wrażenie, iż to miano zostało wybrane zbyt pochopnie. - Wtrąciła z rozbawieniem w delikatnym głosie, doskonale wiedząc, iż jej nieśmiałek nie raz zachowywał się… Co najmniej specyficznie. I z pewnością nie nieśmiało. Uważnie wsłuchiwała się w jego słowa, a gdy ten przyznał, że dobrze sobie poradziła, eteryczna alchemiczka uśmiechnęła się delikatnie. Nieśmiałek zaś przez chwilę mocniej uczepił się jej ramienia. - Nie wydaje mi się, aby gdziekolwiek chciał wracać, wiesz? Sama z resztą nie chcę go nigdzie siłą wyganiać, całkiem dobrze się dogadujemy. - Wyznała, wzruszając delikatnie wątłymi ramionami, a nieśmiałek zdawał się rozluźnić, przynajmniej póki gość nie stał się obiektem jego zainteresowania. Nicolas miał to do siebie, iż niezwykle lubił ściągać na siebie uwagę czarodziejów swoimi, całkiem uroczymi, złośliwościami. Fiolkę z kotnikami wpierw zignorował, zbyt zainteresowany błyszczącym krążkiem, lecz po chwili niepewnie podszedł w kierunku Kaia. Wpierw zerknął na fiolkę, po czym w górę ku buzi czarodzieja, by finalnie przebiec po jego ramieniu, zatrzymując się gdzieś koło jego ramienia. - Och, zmieniło się niezwykle wiele… - Zaczęła, przerwała jednak widząc, jak nieśmiałek wplątuje długie palce w przydługie pukle włosów Kaia, by boleśnie za nie pociągnąć. - Och, Nicolasie! - Skarciła zwierzątko, które zbiegło po ramieniu Kaia, by począć grzebać przy zamknięciu fiolki, aby dostać się się do smakowitego przysmaku. - Widzisz, on robi to z czystej złośliwości by zwrócić na siebie uwagę. Próbuję pracować nad jego wychowaniem, ale idzie nam opornie. Szkoliłeś kiedyś nieśmiałki? - Odpowiedziała, szaroniebieskie spojrzenie kierując na chwilę w kierunku zwierzątka, zajętego siłowaniem się z korkiem fiolki. - A u mnie… dostałam nową pracę, wiesz? Jeden z wybitnych profesorów zaproponował mi posadę swojej prawej ręki, teraz zajmuję się badaniami oraz projektami naukowymi z dziedziny alchemii. - Wyznała z dumą wybrzmiewającą w delikatnym głosie. Nowe stanowisko pozwalało jej spełnić się w swojej pasji oraz rozwijać tak, by pewnego dnia spełnić swoje najskrytsze marzenia dotyczące wielkich odkryć. Szaroniebieskie spojrzenie powędrowało w kierunku obrączki, a delikatny uśmiech wyrysował się na malinowych ustach. - A dwa tygodnie temu wyszłam za Daniela, niedawno wróciliśmy z podróży poślubnej. - Dodała z radością w głosie, nie widząc sensu aby skrywać tę informację. Sam Kai doradzał jej w końcu, by znaleźć kogoś kto mógłby się nią zaopiekować. Daniel w tej kwestii był przy niej zawsze w niezrozumianej chęci chronienia ją przed złem tego świata, która dopiero po ślubie nabrała pełni sensu. - A co u Ciebie? - Spytała, z zaciekawieniem unosząc brew ku górze.
Kolejne słowa mężczyzny sprawiły, że blondynka posłała mu dłuższe, uważne spojrzenie. Kai Clearwater z pewnością był przystojnym mężczyzną, lecz w oczach Pani Wroński nie mógł się równać z jej mężem.
- Och, proszę mi wybaczyć. Ostatnim czego bym chciała to zranienie pańskich uczuć, Panie Clearwater. - Rzuciła miękko, z odrobiną rozbawienia w delikatnym głosie, sprawnie przechodząc do bardziej formalnych zwrotów, którymi w ostatnim czasie coraz częściej przychodziło jej operować. - Obawiam się jednak, że powinien popracować pan nad odpowiednią argumentacją, gdyż do tej pory pańskie słowa nie wydały mi się odpowiednio przekonujące. - Dodała z delikatnym uśmiechem wyrysowanym na malinowych ustach, obracając całą sytuację w delikatny, subtelny żart. Chyba nic na tym świecie nie byłoby w stanie sprawić, by przystała na podobną propozycję, mając u boku mężczyznę spełniającego wszystkie, nawet najmniejsze jej marzenia. - Tak, wszystko w porządku. - Odpowiedziała spokojnie, nie do końca będąc pewną, do czego dokładnie piło pytanie Kaia. Wiele wydarzyło się wciągu ostatnich miesięcy, Frances była jednak pewna, że jeszcze nadejdzie moment, gdy będą mogli nadrobić pewne braki w informacjach.
- Och, czasem mam wrażenie, iż to miano zostało wybrane zbyt pochopnie. - Wtrąciła z rozbawieniem w delikatnym głosie, doskonale wiedząc, iż jej nieśmiałek nie raz zachowywał się… Co najmniej specyficznie. I z pewnością nie nieśmiało. Uważnie wsłuchiwała się w jego słowa, a gdy ten przyznał, że dobrze sobie poradziła, eteryczna alchemiczka uśmiechnęła się delikatnie. Nieśmiałek zaś przez chwilę mocniej uczepił się jej ramienia. - Nie wydaje mi się, aby gdziekolwiek chciał wracać, wiesz? Sama z resztą nie chcę go nigdzie siłą wyganiać, całkiem dobrze się dogadujemy. - Wyznała, wzruszając delikatnie wątłymi ramionami, a nieśmiałek zdawał się rozluźnić, przynajmniej póki gość nie stał się obiektem jego zainteresowania. Nicolas miał to do siebie, iż niezwykle lubił ściągać na siebie uwagę czarodziejów swoimi, całkiem uroczymi, złośliwościami. Fiolkę z kotnikami wpierw zignorował, zbyt zainteresowany błyszczącym krążkiem, lecz po chwili niepewnie podszedł w kierunku Kaia. Wpierw zerknął na fiolkę, po czym w górę ku buzi czarodzieja, by finalnie przebiec po jego ramieniu, zatrzymując się gdzieś koło jego ramienia. - Och, zmieniło się niezwykle wiele… - Zaczęła, przerwała jednak widząc, jak nieśmiałek wplątuje długie palce w przydługie pukle włosów Kaia, by boleśnie za nie pociągnąć. - Och, Nicolasie! - Skarciła zwierzątko, które zbiegło po ramieniu Kaia, by począć grzebać przy zamknięciu fiolki, aby dostać się się do smakowitego przysmaku. - Widzisz, on robi to z czystej złośliwości by zwrócić na siebie uwagę. Próbuję pracować nad jego wychowaniem, ale idzie nam opornie. Szkoliłeś kiedyś nieśmiałki? - Odpowiedziała, szaroniebieskie spojrzenie kierując na chwilę w kierunku zwierzątka, zajętego siłowaniem się z korkiem fiolki. - A u mnie… dostałam nową pracę, wiesz? Jeden z wybitnych profesorów zaproponował mi posadę swojej prawej ręki, teraz zajmuję się badaniami oraz projektami naukowymi z dziedziny alchemii. - Wyznała z dumą wybrzmiewającą w delikatnym głosie. Nowe stanowisko pozwalało jej spełnić się w swojej pasji oraz rozwijać tak, by pewnego dnia spełnić swoje najskrytsze marzenia dotyczące wielkich odkryć. Szaroniebieskie spojrzenie powędrowało w kierunku obrączki, a delikatny uśmiech wyrysował się na malinowych ustach. - A dwa tygodnie temu wyszłam za Daniela, niedawno wróciliśmy z podróży poślubnej. - Dodała z radością w głosie, nie widząc sensu aby skrywać tę informację. Sam Kai doradzał jej w końcu, by znaleźć kogoś kto mógłby się nią zaopiekować. Daniel w tej kwestii był przy niej zawsze w niezrozumianej chęci chronienia ją przed złem tego świata, która dopiero po ślubie nabrała pełni sensu. - A co u Ciebie? - Spytała, z zaciekawieniem unosząc brew ku górze.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Strona 2 z 2 • 1, 2
Przed domem
Szybka odpowiedź