Taras
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Taras
Z salonu przez drzwi balkonowe można udać się wprost na niewielki taras. Drewniany podest skryty jest przed nadmiernym słońcem koronami wysokich drzew, zapewniając odrobinę cienia, w sam raz do popołudniowej herbatki. O ile drewniane meble są dziełem poprzedniego właściciela, tak panna Burroughs dodała odrobinę swojej ręki w postaci ręcznie szytych, miękkich poduch oraz kilku kocy w wypadku zimnego wieczoru. Czasem gdy pogoda dopisuje czarownica zamienia zestaw wypoczynkowy na stół jadalniany z kilkoma krzesłami, by móc zjeść obiad na powietrzu - zwykle w czyimś towarzystwie.
Nałożone zabezpieczenia: Cave Inicum, Zawierucha, Oczobłysk, Muffliatio, Tenuistis (aportacja)[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Frances Wroński dnia 05.04.21 22:49, w całości zmieniany 1 raz
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
24 X 1957
Dzisiaj się ubrałam dla tych wciąż z otwartą głową,
Napisane mam na ścianie, żeby zawsze zostać sobą
Napisane mam na ścianie, żeby zawsze zostać sobą
Krążyły wokół z niej z chichotem na małych ustach, z rozjaśnionymi buziami dopraszającymi się o więcej uwagi, o parę ciepłych słów, zanim je zostawi na cyrkowej arenie zajęta sprawami dorosłych, nawet jeśli błyszczące oczy wątpiły szczerze, by należała do tej grupy. I chyba czasem sama w to wątpiła, gdy przychodziło jej podejmować niezbyt mądre decyzje w równie niemądrych kwestiach, choć doprawdy nie rozumiała tego rozczarowania na ich twarzach, kiedy wyjaśniała cierpliwie, bez westchnień oraz kierowania spojrzenia ku wszystko wiedzącemu niebu, że ubrała się zdecydowanie schludniej nie na spotkanie z żadnym miłym chłopcem, ale z równie miłą dziewczyną, która swoją elegancją oraz wyczuciem stylu sprawiała, iż w nawet w najdroższych szatach można się czuć jak w łachmanach, jeśli tylko ta stanęłaby obok. Dłonie ułożyła na biodrach, wyrażając szczere niedowierzanie, kiedy małe akrobatki wydały z siebie przeciągłe zirytowane jęknięcie, by zaraz mogły zasypać ją jakże dobrymi radami, jakby o stosunkach damsko-męskich miały zdecydowanie większe pojęcie tylko dlatego, że zdołały podglądać wścibsko życie innych cyrkowców. Jeżeli wcześniej poczucie własnej wartości młodziutkiej szkotki nie spoczywało beztrosko w rynsztoku, poturbowane wydarzeniami minionymi, tak teraz dostawało dodatkowe kopniaki podarowane przez malutkie stópki i jedynym sposobem na ratunek było odwrócenie uwagi dziewczynek, zanim panna Jones kompletnie zapadnie się pod ziemię. Szczęśliwie paroletnie dzieci zwykły przeskakiwać z jednej myśli na drugą, niczym psotne małpki zasilające ich trupę, stąd gdy padło dosyć niezręczne - króliczy taniec? Małe skrzaty zapiszczały radośnie, unosząc rączki do góry, gotowe na pląsy, gdy Finnie siedząc na jednej z beczek ustawionych obok jednego z ognisk, zaczęła nucić, przechodząc zaraz płynnie w słowa starej irlandzkiej piosenki.
- Damhsa na gcoiníní i ngarraí na heorna, an coinín ab óige acu, briseadh a chos - śpiewała machając nogami, w rozbawieniu patrząc, jak wirują oraz kicają, jakże odbiegając od powagi, z jaką wykonywały podniebne akrobacje na końskich grzbietach. Niezwykle przy tym się ciesząc, że nie pytały nigdy o dokładne tłumaczenie gaelickich słów, bo jak mogłaby im wyznać, że cieszą się z piosenki o króliczku, który złamał łapkę, a jego brat najprawdopodobniej padł trupem z wyziębienia? Irlandczycy byli doprawdy okrutni w swym przekazie - An coinín ba sine acu, rinne sé uachta. Is thit sé ar a thóin i dtoimín an bhroibh - kontynuowała, śmiejąc się, gdy jeden z przechodzących obok wagonów siłaczy, porwał jedną z roztańczonych panienek do góry, okręcając się z nią w improwizowanym tańcu, tylko po to, żeby drugą zaraz w pasie podniósł bez trudu, niczym wór dosyć nieznośnych ziemniaków. Bawił się z nimi do końca piosenki, a kiedy szarooka zamilkła, mrugnął do niej wesoło, niemo zdradzając, iż on się nimi zajmie i blondynka ma szansę czmychnąć, nim niziutkie terrorystki będą dopraszać się o więcej. Jako mistrzyni ucieczek, tancerka nie mogła odmówić tej jakże hojnej ofercie zwiewając prędko, zauważając mimochodem, że czasem łatwiej było umknąć madame V. niż artystkom z namiotu podniebnego cwału. Co było dosyć przerażające.
Na Szafirowe Wzgórze dostała się bez problemu, acz ze wzdrygnięciem oraz głębszym wdechem, kiedy opuszczała ponury Londyn. Dłonie mimowolnie wygładziły wszelkie zmarszczki na brązowym płaszczu, a jedno zerknięcie na siedzącego na ramieniu nieśmiałka utwierdziło ją, że droga Eilidh ma ją za kompletną idiotkę. Albo coś podobnego, bo o dziwo nader trudno było zrozumieć wyraz pyszczka stworzenia, które niecierpliwie przebierało łapkami, wiedząc, że w skórzanej torbie gnieździ się słoiczek do połowy wypełniony kornikami, mający umilić spotkanie dwóch magicznych istot. Nieco błądząc, posilając się minimalnym wyczuciem kierunku, dotarła do oczekiwanych drzwi i po chwili zawahania, zapukała, wyczekując na gospodynię. Trochę zamrugała głupio, gdy pojawiła się Frances, kwitnąca oraz niebywale szczęśliwa, tak pełna entuzjazmu, o który nie można było ją posądzać, gdy spędzała swój czas w porcie, kiedy nie mogła mówić o ukochanej alchemii. Zesztywniała, czując, jak wątłe ramiona ją oplatają w ciepłym uścisku, jak fala słów ją zalewa, wywołując ssanie w żołądku, ciężką do zidentyfikowania przykrość.
- Finley. Mam na imię Finley - mruknęła cicho, czując się nagle śmiesznie małą w tym wielkim domu, tchnącym przyjemną atmosferą, kiedy eteryczna alchemiczka pomknęła w głąb swego królestwa, zapraszając w swe progi jakże gościnnie. Niezręczność wewnątrz narastała, ale dziewczyna u progu potrafiła kłamać, udawać, że wszystko było w porządku, dlatego też pełne wargi rozciągnęły się w uśmiechu, a ciekawskie spojrzenie sięgało korytarzy, pozwalając na rozejrzenie się po ładnie udekorowanym budynku.
- Ach? Co? Tak, tak, jasne, że pomogę - pokiwała głową, przy krojeniu owoców nie mogła się zbłaźnić, nawet jeśli królową kuchni nie była, to potrafiła wyżywić siebie oraz innych, chociaż większość kompletnie o tym zapominała, umieszczając ją w grupce tych nieszczęsnych artystów, którzy zginą marnie, jeżeli nie otoczy się ich należytą opieką. Ale Finley nie potrzebowała opieki, potrzebowała obecnie szklanki naprawdę mocnego alkoholu. Przyjęła jednak fartuszek bez słowa skargi, nieco ciesząc się, że był on w jej ulubionym kolorze, nawet jeżeli sama Frances nie miała o tym zapewne zielonego pojęcia. To nic, to nic, to miał być przyjemny dzień, bez żadnych złamanych króliczych nóg - Jasne, cokolwiek masz będzie dobre. Ach, mam też coś dla Ciebie, to niewiele, ale wiesz, byłoby mi źle przyjść z pustymi rękoma - przyznała Fin, ściągając płaszcz oraz sięgając do torby. Postawiony słoiczek z kornikami zdecydowanie nie był prezentem, ale pozwolił ostrożnie przenieść nieśmiałka na stolik, który zaraz przylgnął do szkła łapkami, wyczekująco zerkając na panie, jakby się dziwił, dlaczego jeszcze nie dostał przysmaku, dla którego znosił całą tę podróż. Jego właścicielka parsknęła cichym śmiechem na ten widok, lecz zaraz wyciągnęła dłonie do pani Wroński, trzymając całkiem ładnie zapakowane herbatniki w liczbie dziesięciu sztuk, ozdobione niebieską wstążką. Nie oszukiwała, mówiąc, że to nie było zbyt wiele, ale w tych czasach każdy gest chyba się liczył, więc Finnie miała nadzieję, iż nie obrazi swej towarzyszki za tylko tyle - Dla tak zajętej osobistości czas z pewnością płynie szybciej - zapewniła, zajmując wskazane uprzednio miejsce, czekając, aż Fran sama zajmie się swoją kuchenną robotą, by blondynka mogła pójść w jej ślady - Niewiele Franny, treningi oraz występy zajmują większość dni, ciężko o czas dla siebie - wyznała, bo przecież nie powie jej, że była zajęta włamaniem do smoczego rezerwatu, albo że walczyła o życie z cyrkowymi garnkami, albo spotkała specyficznego dzieciaka pochodzenia rosyjskiego - Ale widzę, że tobie się wiedzie naprawdę wspaniale. Jesteś szczęśliwa? - zapytała, chociaż to brzmiało abstrakcyjnie, być szczęśliwą w obecnych czasach, gdy głód stoi u bram, a ulice znaczy czerwień krwi, nieufność niesie się między mieszkańcami niczym swąd śmierci. Jednak eteryczna alchemiczka żyła w swoim eterycznym świecie, gdzie obliczenia oraz urok osobisty potrafiły ułożyć każde wydarzenie podług jej woli. To byłoby dobre, gdyby była szczęśliwa, twierdziła w duchu tancerka, zerkając na niezbyt subtelną obrączkę oraz pierścionek zaręczynowy zdobiące kruchą dłoń, pięknie błyszczące w kuchennym świetle.
| wesoła królicza piosenka o tutaj
Jak ja Cię obronię i po czyjej stronie
Stanąć mam dziś, gdy oczu wrogich sto?
Stanąć mam dziś, gdy oczu wrogich sto?
Jasne lico przyozdobiło się rumieńcem zawstydzenia, gdy drobna czarownica zwróciła jej uwagę, tyczącą przekręcenia jej imienia. Eteryczna alchemiczka nigdy wcześniej nie popełniła podobnego błędu, w ostatnich tygodniach jednak jej myśli wyjątkowo nie potrafiły się skupić na czymś, co wykraczało po za jej pracownię oraz wszystkie projekty i pomysły, jakie ciągle przewijały się przez bystry umysł alchemiczki.
- Och, wybacz mi Finley, ostatnio słowa plączą mi się w ustach pod natłokiem myśli. - Przeprosiła, szczerze poruszona swoją pomyłką, nawet jeśli pozornie była niewielka. Frances nie chciała, by ktokolwiek czuł się źle w progach jej domu, co dało się dojrzeć w szaroniebieskich tęczówkach wypełnionych prawdziwym przejęciem. Ostatnim, czego by chciała to urazić zaproszoną do siebie czarownicę.
Poprowadziła Finley dalej, w głąb kamiennego domku wprost do jasnej kuchni, mając nadzieję, iż niewielki błąd szybko umknie z jej pamięci i nadal będą mogły cieszyć się wspólnie spędzonym popołudniem. Szaroniebieskie spojrzenie uważnie przyglądało się delikatnej buzi blondynki, a gdy ta przyznała, iż pomoże przy przetworach, eteryczna alchemiczka uśmiechnęła się przyjaźnie. - Och, to cudownie! - Odparła, niezwykle ciesząc się z małej pomocy w kuchni. Daniel nie raz próbował pomagać jej przy przyrządzaniu posiłków, częściej jednak rozpraszając miast stanowić jakąkolwiek pomoc. - Planuję przygotować trochę słoików z powidłami z pigwy. Chciałabym również spróbować nastawić nalewkę z pigwy, ostatnio dostałam od znajomej całkiem prosty przepis... - Rzuciła wzruszając delikatnie wątłymi ramionami, w tym czasie nastawiając zaczarowany zestaw do herbaty, by przygotować gorący napar. Pani Wroński zawsze posiadała niezwykle słabą głowę, stroniąc od wszelkich, możliwych alkoholi, nie przyszło jej więc nawet przez głowę, by zaproponować coś mocniejszego. Przy pomocy magii ustawiła na stoliku dwa spodeczki oraz dwie filiżanki zdobione barwnymi, kwiecistymi wzorami, do których chwilę później dołączył pękaty dzbaneczek. Nim jednak szaroniebieskie tęczówki napotkały na przyniesione prezenty, Nicolas zbiegł po ramieniu właścicielki, zaciekawiony słoiczkiem pełnym korników. W pierwszej chwili nie zauważył drugiego nieśmiałka, wdrapując się na zakrętkę, by począć się z nią siłować. - Och, Nicolasie! Trochę cierpliwości. - Rzuciła z rozbawieniem w kierunku zwierzątka, ostrożnie ściągając zwierzątko i odstawić je na blat stołu. Niepocieszony nieśmiałek zerknął w kierunku drugiego zwierzątka, ze złością zakładając patyczkowate rączki na piersi wyraźnie niezadowolony ze szklanej przeszkody. Eteryczna alchemiczka ostrożnie odkręciła wieczko, by wysypać odrobinę korników na porcelanowy spodeczek, by postawić go przed dwoma stworzonkami. Nicolas od razu rzucił się w kierunku smakowitych korników, gdy jednak czarne oczka napotkały karcące spojrzenie właścicielki, ostrożnie ruszył w kierunku drugiego nieśmiałka, z nieśmiałością godną ich nazwy wyciągając w kierunku Elidh szpiczasty palec trzymający jednego z korników.
Spojrzenie pani Wroński dopiero teraz przeniosło się również na przyniesione herbatniki, przewiązane niebieską wstążeczką. Wzruszenie pojawiło się w szaroniebieskich tęczówkach przez jedną, krótką chwilę. - Och, Finley, nie musiałaś! Dziękuję, to cudowne prezenty! - W delikatnym głosie pojawiła się szczera wdzięczność. Frances doskonale zdawała sobie sprawę z podwyżek cen w sklepach, doceniając ten gest jeszcze mocniej. Niewielki nożyk znalazł się w dłoniach alchemiczki, która poczęła spokojnie obierać dorodną pigwę ze skórki. Przerwała na chwilę czynność słysząc kolejne słowa, jakie padły z ust jej dzisiejszej towarzyszki, by machnąć dłonią, jakby chciała podkreślić, iż wcale nie jest aż tak zapracowaną osobą... A raczej, że nie chciała o sobie tak myśleć. - Gdy wpadniesz w łapska pracoholizmu, niezwykle ciężko się z nich wyrwać. - Odpowiedziała z ciężkim westchnieniem. Dopiero teraz, gdy przyszło jej posiadać cudownego męża zauważała, jak okrutnie poświęcała się pracy, nie raz nie dosypiając. Chciała zmienić stare nawyki, choćby by mieć więcej czasu dla ukochanego, nie było to jednak zadaniem ani prostym, ani łatwym do wykonania.
- Jak ci jest na arenie? Dobrze? - Spytała, na chwilę dłużej lokując bystre spojrzenie w buzi ciemnowłosej czarownicy. Miejsce w którym pracowała wydawało się przyjemne, choć w jej umyśle zasłonięte przykrymi wspomnieniami z ostatniej tam wizyty. - Chciałabym kiedyś zobaczyć cię na scenie... Obawiam się jednak, że moja noga prędko tam nie postanie. Unikam pewnego, niezwykle niewychowanego oraz niegrzecznego czarodzieja. - Delikatne ramiona uniosły się w delikatnym wzruszeniu, a szaroniebieskie spojrzenie powędrowało do trzymanego przez nią nożyka. Przez chwilę skupiała się na obieraniu owoców, by ponownie powrócić spojrzeniem ku małej Finley. - Na tyle, na ile da się być szczęśliwym w obecnych czasach... - Zaczęła, nie mogła jednak powstrzymać radosnego uśmiechu, jaki wyrysował się na jej ustach , gdy tylko myśli powędrowały ku wspomnieniom zarówno ślubu, jak i wspaniałej podróży poślubnej. - Wyszłam za mąż, wiesz? Zupełnie niespodziewanie, to trochę skomplikowane, ale och, nie mogłam lepiej trafić! Wyobrażasz sobie, że mój wspaniały mąż zabrał mnie na podróż poślubną wprost do Paryża? Byliśmy tam tylko tydzień, nie mogłam wziąć więcej wolnego w pracy, bo pracuję nad pewnym projektem, ale było cudownie... - Entuzjazm pojawił się w głosie eterycznego dziewczęcia, a szczera radość wymalowała się w delikatnych rysach, gdy zakochane spojrzenie błądziło między dojrzałymi pigwami a buzią ślicznego dziewczęcia. - Chyba straciłam trochę głowę... - Wyznała z rumieńcem zawstydzenia, jaki ponownie wybrzmiał na jasnych policzkach. Nie dało się ukryć, iż eteryczna alchemiczka była po uszy zakochana w swoim mężu, samej nawet nie zauważając momentu, w którym oddała mu swoje serce na własność. - A Ty? Jesteś szczęśliwa Finley? - Spytała, z zaciekawieniem zerkając w szare oczęta towarzyszki. Szczęście dało odnaleźć się w najcięższych czasach. Szczęście, którego światło przyćmiewało mroki smutnej codzienności.
- Och, wybacz mi Finley, ostatnio słowa plączą mi się w ustach pod natłokiem myśli. - Przeprosiła, szczerze poruszona swoją pomyłką, nawet jeśli pozornie była niewielka. Frances nie chciała, by ktokolwiek czuł się źle w progach jej domu, co dało się dojrzeć w szaroniebieskich tęczówkach wypełnionych prawdziwym przejęciem. Ostatnim, czego by chciała to urazić zaproszoną do siebie czarownicę.
Poprowadziła Finley dalej, w głąb kamiennego domku wprost do jasnej kuchni, mając nadzieję, iż niewielki błąd szybko umknie z jej pamięci i nadal będą mogły cieszyć się wspólnie spędzonym popołudniem. Szaroniebieskie spojrzenie uważnie przyglądało się delikatnej buzi blondynki, a gdy ta przyznała, iż pomoże przy przetworach, eteryczna alchemiczka uśmiechnęła się przyjaźnie. - Och, to cudownie! - Odparła, niezwykle ciesząc się z małej pomocy w kuchni. Daniel nie raz próbował pomagać jej przy przyrządzaniu posiłków, częściej jednak rozpraszając miast stanowić jakąkolwiek pomoc. - Planuję przygotować trochę słoików z powidłami z pigwy. Chciałabym również spróbować nastawić nalewkę z pigwy, ostatnio dostałam od znajomej całkiem prosty przepis... - Rzuciła wzruszając delikatnie wątłymi ramionami, w tym czasie nastawiając zaczarowany zestaw do herbaty, by przygotować gorący napar. Pani Wroński zawsze posiadała niezwykle słabą głowę, stroniąc od wszelkich, możliwych alkoholi, nie przyszło jej więc nawet przez głowę, by zaproponować coś mocniejszego. Przy pomocy magii ustawiła na stoliku dwa spodeczki oraz dwie filiżanki zdobione barwnymi, kwiecistymi wzorami, do których chwilę później dołączył pękaty dzbaneczek. Nim jednak szaroniebieskie tęczówki napotkały na przyniesione prezenty, Nicolas zbiegł po ramieniu właścicielki, zaciekawiony słoiczkiem pełnym korników. W pierwszej chwili nie zauważył drugiego nieśmiałka, wdrapując się na zakrętkę, by począć się z nią siłować. - Och, Nicolasie! Trochę cierpliwości. - Rzuciła z rozbawieniem w kierunku zwierzątka, ostrożnie ściągając zwierzątko i odstawić je na blat stołu. Niepocieszony nieśmiałek zerknął w kierunku drugiego zwierzątka, ze złością zakładając patyczkowate rączki na piersi wyraźnie niezadowolony ze szklanej przeszkody. Eteryczna alchemiczka ostrożnie odkręciła wieczko, by wysypać odrobinę korników na porcelanowy spodeczek, by postawić go przed dwoma stworzonkami. Nicolas od razu rzucił się w kierunku smakowitych korników, gdy jednak czarne oczka napotkały karcące spojrzenie właścicielki, ostrożnie ruszył w kierunku drugiego nieśmiałka, z nieśmiałością godną ich nazwy wyciągając w kierunku Elidh szpiczasty palec trzymający jednego z korników.
Spojrzenie pani Wroński dopiero teraz przeniosło się również na przyniesione herbatniki, przewiązane niebieską wstążeczką. Wzruszenie pojawiło się w szaroniebieskich tęczówkach przez jedną, krótką chwilę. - Och, Finley, nie musiałaś! Dziękuję, to cudowne prezenty! - W delikatnym głosie pojawiła się szczera wdzięczność. Frances doskonale zdawała sobie sprawę z podwyżek cen w sklepach, doceniając ten gest jeszcze mocniej. Niewielki nożyk znalazł się w dłoniach alchemiczki, która poczęła spokojnie obierać dorodną pigwę ze skórki. Przerwała na chwilę czynność słysząc kolejne słowa, jakie padły z ust jej dzisiejszej towarzyszki, by machnąć dłonią, jakby chciała podkreślić, iż wcale nie jest aż tak zapracowaną osobą... A raczej, że nie chciała o sobie tak myśleć. - Gdy wpadniesz w łapska pracoholizmu, niezwykle ciężko się z nich wyrwać. - Odpowiedziała z ciężkim westchnieniem. Dopiero teraz, gdy przyszło jej posiadać cudownego męża zauważała, jak okrutnie poświęcała się pracy, nie raz nie dosypiając. Chciała zmienić stare nawyki, choćby by mieć więcej czasu dla ukochanego, nie było to jednak zadaniem ani prostym, ani łatwym do wykonania.
- Jak ci jest na arenie? Dobrze? - Spytała, na chwilę dłużej lokując bystre spojrzenie w buzi ciemnowłosej czarownicy. Miejsce w którym pracowała wydawało się przyjemne, choć w jej umyśle zasłonięte przykrymi wspomnieniami z ostatniej tam wizyty. - Chciałabym kiedyś zobaczyć cię na scenie... Obawiam się jednak, że moja noga prędko tam nie postanie. Unikam pewnego, niezwykle niewychowanego oraz niegrzecznego czarodzieja. - Delikatne ramiona uniosły się w delikatnym wzruszeniu, a szaroniebieskie spojrzenie powędrowało do trzymanego przez nią nożyka. Przez chwilę skupiała się na obieraniu owoców, by ponownie powrócić spojrzeniem ku małej Finley. - Na tyle, na ile da się być szczęśliwym w obecnych czasach... - Zaczęła, nie mogła jednak powstrzymać radosnego uśmiechu, jaki wyrysował się na jej ustach , gdy tylko myśli powędrowały ku wspomnieniom zarówno ślubu, jak i wspaniałej podróży poślubnej. - Wyszłam za mąż, wiesz? Zupełnie niespodziewanie, to trochę skomplikowane, ale och, nie mogłam lepiej trafić! Wyobrażasz sobie, że mój wspaniały mąż zabrał mnie na podróż poślubną wprost do Paryża? Byliśmy tam tylko tydzień, nie mogłam wziąć więcej wolnego w pracy, bo pracuję nad pewnym projektem, ale było cudownie... - Entuzjazm pojawił się w głosie eterycznego dziewczęcia, a szczera radość wymalowała się w delikatnych rysach, gdy zakochane spojrzenie błądziło między dojrzałymi pigwami a buzią ślicznego dziewczęcia. - Chyba straciłam trochę głowę... - Wyznała z rumieńcem zawstydzenia, jaki ponownie wybrzmiał na jasnych policzkach. Nie dało się ukryć, iż eteryczna alchemiczka była po uszy zakochana w swoim mężu, samej nawet nie zauważając momentu, w którym oddała mu swoje serce na własność. - A Ty? Jesteś szczęśliwa Finley? - Spytała, z zaciekawieniem zerkając w szare oczęta towarzyszki. Szczęście dało odnaleźć się w najcięższych czasach. Szczęście, którego światło przyćmiewało mroki smutnej codzienności.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Malutka skra niepewności potrafiła zaprószyć najprawdziwszy pożar wątpliwości, kruszący chwiejną fasadę obranej tożsamości, wywołujący na światło dnia wspomnienia o życiu, którego przecież nie było. Przypominające na nowo to poczucie raptownego osamotnienia, całkowitego zatracenia w morzu twarzy bez znaczenia, jakże łatwego zniknięcia z myśli oraz czyjegoś trwania. Bo to musiało być niesamowicie proste, zapomnieć o drobnej artystce, która swoją osobą zwykle potrafiła wywołać zniecierpliwione wywrócenie oczami. Wiedziała o tym, tak jak wiedziała, że to głupiutkie czuć się źle względem zwykłego przekręcenia imienia, które nawet nie jest jej tak naprawdę. Dłonie splatała nerwowo za plecami, podświadomie czując, że zachowuje się jak idiotka, że wychodzi z niej teraz ktoś zupełnie inny, niźli znana jakże niewielu cyrkówna i powinna wziąć się w garść, przykleić uśmiech do twarzy oraz zignorować wszelkie niedogodności. Jak zawsze. Ale kiedy kąciki ust uniosły się delikatnie, tak nie czaiły się nań sztuczność oraz gorycz, raczej lekkie przeprosiny, że w ogóle zwróciła na to uwagę, że pomimo lat, Ella wciąż ciążyła na duszy niezrozumiałym smutkiem, nawet jeśli Frances nie miała pojęcia, kim ta w ogóle była.
- To nic - wybąkała cicho, zaraz jednak odchrząknęła i wyprostowała się, beztroską nutą zarażając ton swego głosu - Czasem mnie dziwi, że pośród zawiłości swoich myśli potrafisz funkcjonować perfekcyjnie - i nie wpadasz przypadkiem na jakieś przedmioty w swym zamyśleniu, dodała w duchu rozbawiona Finnie, uznając podobną wizję za dosyć jednak niemożliwą, by móc o niej wspomnieć. Kuchnia tylko utwierdzała ją w podjętej decyzji, jasne pomieszczenie tchnęło swoistym ciepłem, a zarazem niemożliwym wręcz porządkiem, wszystko wydawało się być na swoim miejscu poza samą panną Jones, ale to nic, albowiem praca została jej przydzielona wdzięcznie, a czerwony fartuszek znalazł się na ciele, gotowy uchronić ją od niecnego ataku soku z owoców - To brzmi bardzo...przemyślanie? Chyba jesteś jedną z niewielu osób, która myśli przyszłościowo o zimie i faktycznie planuje się do niej przygotować - zauważyła, biorąc niewielki nożyk. Ona sama nie myślała, ogólnie zdarzało się jej nie myśleć wcale, co potwierdzały poprzednie dni, ale o zimie i związanych z nią brakach nie zastanawiała się wcale. Miała ten nieznośny, a zarazem przykry luksus pozostawienia podobnych trosk w rękach osób za to odpowiadających, Moe oraz pan Carrington niezmiennie zajmowali się zaopatrzeniem cyrku, ale czasem chyba brakowało jej podobnej kuchennej krzątaniny, gwaru głosów, gorączkowych prób tworzenia zapasów mogących umilić chłodne dni. To było dziwne, ale przebywając obok alchemiczki Finnie zaczęła odczuwać pewną nostalgię, którą szczęśliwie przepłoszyły oba nieśmiałki - Chyba poproszę cię o przepis, kieliszek byłby czymś miłym, bo przy tych zielonych potworkach czuje się czasem, jakbym miała do czynienia z wyjątkowo niziutkimi a zarazem nieznośnymi dziećmi, tak Eili widzę twoją minę młoda panno - uniosła aż palec wskazujący, iście karcąco, kiedy w międzyczasie Finleyowy nieśmiałek prędko capnął ofiarowanego kornika i uciekł jak najdalej od Nicolasa, by móc go zjeść w wielkim oburzeniu, jak przystało na królową zielonych istotek. W połowie spożywania robaczka zamarła, czując na sobie palące spojrzenie nieruchomych szarych tęczówek i niebywale obrażona, zbliżyła się wreszcie do Nicolasa i jej właścicielka nie miała żadnego pojęcia, czy ta planowała się pogodzić, czy też wejść na spodek i ogłosić go swoim - Widzisz? Widzisz? - jęknęła w rozczarowaniu, nie widząc w tym wcale swej winy w rozpuszczeniu podopiecznej, która była jedynym takim zwierzątkiem na terenie cyrku i zyskiwała należny jej poklask od reszty trupy. Kręcąc głową, wzięła się za obieranie pigw, uśmiechając się delikatnie na okazaną wdzięczność, zezując przy tym na Eilidh która chyba pogodziła się z tym, że dobrami należy się dzielić, a Nico był dla niej miłym towarzystwem, tylko kompletnie o tym zapominała w tej swojej pustej makówce. Dzieci, miała chęć westchnąć, jednak powstrzymała się przed tym, zadowalając się tym, co krnąbrna istotka wyprawiała w miarę opanowana - Może kiedyś nam się uda Fran i wtedy uczynimy najgorszą rzecz z możliwych dla zapracowanego ciała oraz umysłu, nie zrobimy nic. Kompletnie nic - odpowiedziała z lekkim rozmarzeniem, z wizją leżenia bezwładnie na łóżku i posiadania całego świata całkowicie gdzieś, bo oto był jej czas na drzemkę po drzemce. Pytanie, jakie padło z ust wiedźmy zmusiło ramiona mimowolnie do opadnięcia, do pojawienia się niewielkiej bruzdy między brwiami. Czy było jej dobrze na Arenie? Tak rzeczywiście? Czy komukolwiek teraz w Londynie było znośnie?
- Oczywiście, gdyby nie było chociaż trochę dobrze, to już byś zastała mnie przed swoimi drzwiami z walizką. Jednak bywa tam przytłaczająco, chwile oddechu są niezbędne - przyznała, gdyby nie czuła się w miarę swobodnie w cyrku, to nie zdecydowałaby się na objęcie podobnej profesji, ale kłamstwem byłoby uznanie, że wszystko było idealnie. Treningi, występy, obracanie się w tym samym towarzystwie, ciągłe uśmiechy ku uciesze publiki wymagały naprawdę wiele od umysłu, nakładając nieustanną presję, od której uciekała w momencie, kiedy nabranie głębszego wdechu sprawiało problem. Drgnęła zaraz, chcąc zapewnić, że przecież nie musi wcale dla niej się pojawiać, lecz słowa nie wyślizgnęły się spomiędzy lekko uchylonych warg, zaskoczenie zatańczyło w popielatych oczach na dalszą treść jej przekazaną - Kto miałby być wobec ciebie niegrzeczny Fran, przecież jesteś taka... - takim idealnym uosobieniem kobiecości, marzeniem wyrwanym z męskich wyobrażeń, o który można być tylko zazdrosnym, bo nawet za milion lat mu się nie dorówna - ...miła? To był Jonas? A może Mills? Nie jest z nami długo, ale to nie oznacza, że dostanie jakieś ulgi za bycie...draniem. Co zrobił? To był on? Nie? - dopytywała zagubiona, nie wiedząc, kto miałby być podły w stosunku do delikatnej wiedźmy. A może było wręcz przeciwnie? Może któryś z nich naprzykrzał się jej zalotami i nie potrafił znieść odrzucenia? I tak źle i tak niedobrze, podsumowała niezbyt pewnie, nie do końca wiedząc, jak się zachować. Serce twierdziło, że nikt z cyrkowych dusz nie mógłby nikogo celowo skrzywdzić, umysł jednak pamiętał wszystkie przezeń głupoty uczynione i poddawał w wątpliwość sercową wiarę. Zamrugała zaraz zaskoczona, oburzenie uleciało w momencie wyznania wielkiej nowiny i złość zastąpiła szczera radość, bo oczywiście, że Frances wyszła za mąż za najwspanialszego mężczyznę, to była przecież Frances. Nożyk oraz trzymany owoc opadły na stolik, kiedy blondyneczka złączyła w klaśnięciu ze sobą dłonie, szczerze urzeczona snutą opowieścią. Mogła udawać niedostępne, na wpół dzikie zwierzę, ale oprócz tego była też dziewczątkiem, które kiedyś wierzyło we wszystkie romantyczne bajki i cieszyło się, że dla kogoś one stają się prawdą, a nie tylko popiołem wyobrażeń ciężko na języku osiadającym - Na wszystkie gwiazdy, Frances! To...niespodziewane, trochę oburzające, bo gdzie tort Franny, jednak moje gratulacje! Mam nadzieję, że jest gotowy sprowadzić dla ciebie wszystkie ingrediencje świata, na tylko twoje ich wspomnienie. Bo inaczej, to nie byłby ideał, a dla ciebie powinien być tylko ideał! Gdzie się poznaliście? Jak długo się znacie? Kim on w ogóle jest? Czy ślub był piękny? Musiał być piękny! I Paryż...naprawdę? Musi mieć niesamowitą pracę, czym się zajmuje, że zdołał zdobyć świstoklik? Słyszałam, że teraz to mnóstwo papierologii, ale co ja tam wiem - wzruszyła ramionami, zasypując przy tym nieszczęsną świeżo upieczoną mężatkę lawiną zapytań. Niemniej pośród tych cieni oraz wszelkich ponurości oferowanych przez rzeczywistość, podobna iskra potrafiła wzniecić prawdziwy płomień ekscytacji, że wciąż życie toczy się dalej, że czasem jeszcze bywa pięknie - Nie. Nie sądzę bym całkowicie była, ale kiedyś będę Fran. Bo nic, o co warto walczyć, nie przychodzi łatwo - odpowiedziała zgodnie z prawdą, trochę posiłkując się cytatem widzianym tego ranka w namiocie jadalnym, to zepsułoby wrażenie zdecydowanie gdyby zacytowała go w pełni - A o własne szczęście dosyć warto - zakończyła kulawo, albowiem niezręczność towarzyska raz jeszcze się weń obudziła, szczęśliwie przypominając o porzuconej do połowy obranej pigwie.
- To nic - wybąkała cicho, zaraz jednak odchrząknęła i wyprostowała się, beztroską nutą zarażając ton swego głosu - Czasem mnie dziwi, że pośród zawiłości swoich myśli potrafisz funkcjonować perfekcyjnie - i nie wpadasz przypadkiem na jakieś przedmioty w swym zamyśleniu, dodała w duchu rozbawiona Finnie, uznając podobną wizję za dosyć jednak niemożliwą, by móc o niej wspomnieć. Kuchnia tylko utwierdzała ją w podjętej decyzji, jasne pomieszczenie tchnęło swoistym ciepłem, a zarazem niemożliwym wręcz porządkiem, wszystko wydawało się być na swoim miejscu poza samą panną Jones, ale to nic, albowiem praca została jej przydzielona wdzięcznie, a czerwony fartuszek znalazł się na ciele, gotowy uchronić ją od niecnego ataku soku z owoców - To brzmi bardzo...przemyślanie? Chyba jesteś jedną z niewielu osób, która myśli przyszłościowo o zimie i faktycznie planuje się do niej przygotować - zauważyła, biorąc niewielki nożyk. Ona sama nie myślała, ogólnie zdarzało się jej nie myśleć wcale, co potwierdzały poprzednie dni, ale o zimie i związanych z nią brakach nie zastanawiała się wcale. Miała ten nieznośny, a zarazem przykry luksus pozostawienia podobnych trosk w rękach osób za to odpowiadających, Moe oraz pan Carrington niezmiennie zajmowali się zaopatrzeniem cyrku, ale czasem chyba brakowało jej podobnej kuchennej krzątaniny, gwaru głosów, gorączkowych prób tworzenia zapasów mogących umilić chłodne dni. To było dziwne, ale przebywając obok alchemiczki Finnie zaczęła odczuwać pewną nostalgię, którą szczęśliwie przepłoszyły oba nieśmiałki - Chyba poproszę cię o przepis, kieliszek byłby czymś miłym, bo przy tych zielonych potworkach czuje się czasem, jakbym miała do czynienia z wyjątkowo niziutkimi a zarazem nieznośnymi dziećmi, tak Eili widzę twoją minę młoda panno - uniosła aż palec wskazujący, iście karcąco, kiedy w międzyczasie Finleyowy nieśmiałek prędko capnął ofiarowanego kornika i uciekł jak najdalej od Nicolasa, by móc go zjeść w wielkim oburzeniu, jak przystało na królową zielonych istotek. W połowie spożywania robaczka zamarła, czując na sobie palące spojrzenie nieruchomych szarych tęczówek i niebywale obrażona, zbliżyła się wreszcie do Nicolasa i jej właścicielka nie miała żadnego pojęcia, czy ta planowała się pogodzić, czy też wejść na spodek i ogłosić go swoim - Widzisz? Widzisz? - jęknęła w rozczarowaniu, nie widząc w tym wcale swej winy w rozpuszczeniu podopiecznej, która była jedynym takim zwierzątkiem na terenie cyrku i zyskiwała należny jej poklask od reszty trupy. Kręcąc głową, wzięła się za obieranie pigw, uśmiechając się delikatnie na okazaną wdzięczność, zezując przy tym na Eilidh która chyba pogodziła się z tym, że dobrami należy się dzielić, a Nico był dla niej miłym towarzystwem, tylko kompletnie o tym zapominała w tej swojej pustej makówce. Dzieci, miała chęć westchnąć, jednak powstrzymała się przed tym, zadowalając się tym, co krnąbrna istotka wyprawiała w miarę opanowana - Może kiedyś nam się uda Fran i wtedy uczynimy najgorszą rzecz z możliwych dla zapracowanego ciała oraz umysłu, nie zrobimy nic. Kompletnie nic - odpowiedziała z lekkim rozmarzeniem, z wizją leżenia bezwładnie na łóżku i posiadania całego świata całkowicie gdzieś, bo oto był jej czas na drzemkę po drzemce. Pytanie, jakie padło z ust wiedźmy zmusiło ramiona mimowolnie do opadnięcia, do pojawienia się niewielkiej bruzdy między brwiami. Czy było jej dobrze na Arenie? Tak rzeczywiście? Czy komukolwiek teraz w Londynie było znośnie?
- Oczywiście, gdyby nie było chociaż trochę dobrze, to już byś zastała mnie przed swoimi drzwiami z walizką. Jednak bywa tam przytłaczająco, chwile oddechu są niezbędne - przyznała, gdyby nie czuła się w miarę swobodnie w cyrku, to nie zdecydowałaby się na objęcie podobnej profesji, ale kłamstwem byłoby uznanie, że wszystko było idealnie. Treningi, występy, obracanie się w tym samym towarzystwie, ciągłe uśmiechy ku uciesze publiki wymagały naprawdę wiele od umysłu, nakładając nieustanną presję, od której uciekała w momencie, kiedy nabranie głębszego wdechu sprawiało problem. Drgnęła zaraz, chcąc zapewnić, że przecież nie musi wcale dla niej się pojawiać, lecz słowa nie wyślizgnęły się spomiędzy lekko uchylonych warg, zaskoczenie zatańczyło w popielatych oczach na dalszą treść jej przekazaną - Kto miałby być wobec ciebie niegrzeczny Fran, przecież jesteś taka... - takim idealnym uosobieniem kobiecości, marzeniem wyrwanym z męskich wyobrażeń, o który można być tylko zazdrosnym, bo nawet za milion lat mu się nie dorówna - ...miła? To był Jonas? A może Mills? Nie jest z nami długo, ale to nie oznacza, że dostanie jakieś ulgi za bycie...draniem. Co zrobił? To był on? Nie? - dopytywała zagubiona, nie wiedząc, kto miałby być podły w stosunku do delikatnej wiedźmy. A może było wręcz przeciwnie? Może któryś z nich naprzykrzał się jej zalotami i nie potrafił znieść odrzucenia? I tak źle i tak niedobrze, podsumowała niezbyt pewnie, nie do końca wiedząc, jak się zachować. Serce twierdziło, że nikt z cyrkowych dusz nie mógłby nikogo celowo skrzywdzić, umysł jednak pamiętał wszystkie przezeń głupoty uczynione i poddawał w wątpliwość sercową wiarę. Zamrugała zaraz zaskoczona, oburzenie uleciało w momencie wyznania wielkiej nowiny i złość zastąpiła szczera radość, bo oczywiście, że Frances wyszła za mąż za najwspanialszego mężczyznę, to była przecież Frances. Nożyk oraz trzymany owoc opadły na stolik, kiedy blondyneczka złączyła w klaśnięciu ze sobą dłonie, szczerze urzeczona snutą opowieścią. Mogła udawać niedostępne, na wpół dzikie zwierzę, ale oprócz tego była też dziewczątkiem, które kiedyś wierzyło we wszystkie romantyczne bajki i cieszyło się, że dla kogoś one stają się prawdą, a nie tylko popiołem wyobrażeń ciężko na języku osiadającym - Na wszystkie gwiazdy, Frances! To...niespodziewane, trochę oburzające, bo gdzie tort Franny, jednak moje gratulacje! Mam nadzieję, że jest gotowy sprowadzić dla ciebie wszystkie ingrediencje świata, na tylko twoje ich wspomnienie. Bo inaczej, to nie byłby ideał, a dla ciebie powinien być tylko ideał! Gdzie się poznaliście? Jak długo się znacie? Kim on w ogóle jest? Czy ślub był piękny? Musiał być piękny! I Paryż...naprawdę? Musi mieć niesamowitą pracę, czym się zajmuje, że zdołał zdobyć świstoklik? Słyszałam, że teraz to mnóstwo papierologii, ale co ja tam wiem - wzruszyła ramionami, zasypując przy tym nieszczęsną świeżo upieczoną mężatkę lawiną zapytań. Niemniej pośród tych cieni oraz wszelkich ponurości oferowanych przez rzeczywistość, podobna iskra potrafiła wzniecić prawdziwy płomień ekscytacji, że wciąż życie toczy się dalej, że czasem jeszcze bywa pięknie - Nie. Nie sądzę bym całkowicie była, ale kiedyś będę Fran. Bo nic, o co warto walczyć, nie przychodzi łatwo - odpowiedziała zgodnie z prawdą, trochę posiłkując się cytatem widzianym tego ranka w namiocie jadalnym, to zepsułoby wrażenie zdecydowanie gdyby zacytowała go w pełni - A o własne szczęście dosyć warto - zakończyła kulawo, albowiem niezręczność towarzyska raz jeszcze się weń obudziła, szczęśliwie przypominając o porzuconej do połowy obranej pigwie.
Jak ja Cię obronię i po czyjej stronie
Stanąć mam dziś, gdy oczu wrogich sto?
Stanąć mam dziś, gdy oczu wrogich sto?
Eteryczna alchemiczka zaśmiała się dźwięcznie, słysząc stwierdzenie jakie padło z ust towarzyszącej jej czarownicy. Stwierdzenie było niezwykle trafnym, sama Frances nie raz zastanawiała się, jak to było możliwym, iż jeszcze nie zgubiła się w swoich myślach i nie wpadła na pierwszy lepszy przedmiot, znajdujący się w pobliżu. - Och, chciałabym funkcjonować w pełni perfekcyjnie, lecz czasem i mi zdarza się popełnić błędy. - Odpowiedziała wzruszając jedynie delikatnie wątłymi ramionami. Ideały nie istniały - Frances doskonale o tym wiedziała. Powodem tego był fakt, iż każdy uznawał swój ideał za co innego. I nawet ukochana perfekcja nie raz zawodziła, zwłaszcza gdy zmęczenie zbyt mocno spoczywało na wątłych ramionach. Osiągnięcie odpowiedniego balansu w życiu było zadaniem niezwykle trudnym, zwłaszcza dla kogoś, kto do tej pory poświęcał każdą wolną chwilę na pogłębianie wiedzy oraz pracę z kociołkami.
Uśmiechnęła się delikatnie słysząc, iż jej działania są przemyślane. Temu nie dało się zaprzeczyć - eteryczna kobieta nie zwykła podejmować jakiejkolwiek decyzji bez odpowiedniego ich przeanalizowania, zwykle posiłkując się również alchemicznymi obliczeniami. Odpowiednie przygotowanie do działań zdawało się być czymś, charakterystycznym dla pani Wroński, zwłaszcza teraz, gdy przyszłość zdawała się być mglista oraz niepewna. I to wspomnienie sprawiło, iż w wygięciu malinowych warg dało się dostrzec odrobinę smutku. - Ciężko o tym nie myśleć, gdy ceny w sklepach tak drastycznie idą w górę, droga Finnie. - Odrobina melancholii wkradła się do delikatnego głosu dziewczęcia. Codzienność coraz bardziej przytłaczała, nawet jeśli Szafirowe Wzgórze zdawało się być pozbawione jakichkolwiek kłopotów. Frances doskonale wiedziała, że gdyby nie mąż zapewne miałaby problemy z pozyskaniem potrzebnych produktów, nawet teraz jednak nie potrafiła przestać martwić się o kwestie związane z ich wspólną codziennością, chcąc dla niego jak najlepiej. - Nie wiem, jak będą wyglądać kolejne miesiące, więc jeśli mogę się jakoś do nich przygotować, chcę skorzystać z szansy. - Dodała jeszcze wzruszając wątłym ramieniem, szaroniebieskie spojrzenie przenosząc na chwilę w kierunku towarzyszki. Październik był miesiącem, w którym jeszcze dało się coś znaleźć w okolicznych lasach, a eteryczna alchemiczka chciała również zadbać o domową spiżarkę, miast pozostawiać wszystko na ramionach ukochanego męża. Zwłaszcza, gdy gotowanie nie było dla niej sztuką nieznaną.
Frances parsknęła rozbawieniem, obserwując interakcję między nieśmiałkami okraszoną zabawnym oraz zrozumiałym komentarzem, jaki uleciał z ust blondynki. - Och, jeśli tylko okaże się trafny, z pewnością wyślę ci przepis, a nawet niewielką butelkę do degustacji. - Zaczęła z rozbawieniem, obserwując, jak Nicolas próbuje rzucić w Eili kawałkiem niedojedzonego kornika, gdy ta tylko odwróciła się by czmychnąć dalej. - Czasem mam wrażenie, że ich nazwa została dobrana niezwykle pochopnie. Wyobrażasz sobie, że Nicolas potrafi zwyczajnie ciągnąć obcych za włosy, gdy nie zwraca się na niego odpowiedniej uwagi bądź powie coś, co nie przypadnie mu do gustu? Próbowałam mu tłumaczyć, że tak nie można, w tej kwestii jest jednak niezwykle uparty. - Przytoczyła jedno z najdziwniejszych zachowań niewielkiego nieśmiałka z pobłażliwym uśmiechem wyrysowanym na malinowych ustach. Nicolas słysząc te słowa zerknął w kierunku Finnie, posyłając jej spojrzenie godne najniewinniejszego ze wszystkich, istniejących na tym świecie stworzeń, jak zawsze udając, iż niczemu nie zawinił. Sama Frances również nie przyznawała się do niewielkiego rozpieszczenia kochanego zwierzątka, zapewne powiązanego z tym, iż trafił do niej w stanie niemal krytycznym. Pani Wroński pokręciła z rozbawieniem głową, widząc zachowanie dwóch nieśmiałków, jednocześnie ciesząc się, iż jej zwierzątko ma okazję spędzić trochę czasu z przedstawicielem własnego gatunku. Nicolas ostrożnie podskoczył do drugiego nieśmiałka, by delikatnie zaczepić Eili szpiczastym palcem, przeskakując zaraz kawałek, tym samym chcąc zachęcić drugie zwierzątko do zabawy.
Eteryczna alchemiczka zaśmiała się dźwięcznie pod nosem, wizję całego dnia poświęconego na robieniu kompletnie niczego za niezwykle abstrakcyjną... oraz odrobinę przerażającą, tego jednak nie przyznawała głośno. - Och, to brzmi tak wspaniale, że aż przypomina odrobinę senne marzenie. Sądzisz, że dałybyśmy radę jedynie leżeć, nakładać kolejne kremy i pięknie wyglądać? - Spytała, z zaciekawieniem unosząc brew ku górze. Sama niedawno przekonała się, iż nierobienie niczego oraz odpoczywanie nie raz bywało niezwykle trudnym dla umysłu, przyzwyczajonego do ciągłej pracy oraz wysiłku.
Uśmiechnęła się delikatnie słysząc, iż Finnie odnajduje się na Arenie. Tamto miejsce było przepełnione magią oraz niezwykłą atmosferą, przynajmniej gdy zasiadało się na widowni oglądając przepiękne przedstawienia. Frances doskonale jednak wiedziała, iż nie wszystko co się świeciło było złotem, a nieraz piękna otoczka skrywała pod sobą paskudne wnętrze. - Każdy czasem musi złapać oddech, moja droga. Cieszę się jednak, że dobrze się tam czujesz, wiesz? Wiedz jednak, że na Szafirowym Wzgórzu zawsze znajdzie się dla Ciebie miejsce. - Głos alchemiczki był ciepły, przyjazny w swym delikatnym brzmieniu, a gdzieś w środku czaił się podziw względem młodszej koleżanki. Frances nigdy nie potrafiłaby się odnaleźć w podobnym otoczeniu, w blasku świateł oraz z setkami spojrzeń utkwionymi w jej postaci. O wiele pewniej czuła się w kameralnych pracowniach alchemicznych, w towarzystwie ingrediencji, kociołków oraz opasłych tomiszczy.
Ciche westchnienie wyrwało się z jej ust, gdy usłyszała kolejne pytania, przez chwilę skupiając się tylko na trzymanym w dłoniach owocu. - Marcelius. - Przyznała w końcu, przenosząc szaroniebieskie spojrzenie na buzię Finnie.- Spotkaliśmy się w lipcu, miał wysłać mi sowę i zaprosić mnie na spotkanie, lecz odezwał się dopiero we wrześniu... Powiedziałam mu, że ktoś się mną zainteresował, on uznał, że powinnam wyjść za niego... Odmówiłam i doszło między nami do paskudnej wymiany zdań, w której nawet nie próbował mnie słuchać i och, nie wydaje mi się, abym po tym była tam mile widziana. - W króciutkim podsumowaniu streściła, czemu wolała nie pojawiać się na Arenie w najbliższych miesiącach. Nie chciała ryzykować kolejnym starciem w którym nie potrafiliby dojść do porozumienia, chwilowo uznając to za najlepsze rozwiązanie. Temat na szczęście powoli zmieniał się na ten, o wiele przyjemniejszy, a policzki eterycznej alchemiczki pokryły się delikatnym rumieńcem.
- Och, to skomplikowane... - Zaczęła, poczynając kroić obrane pigwy na niewielkie kawałki. - Nazywa się Daniel, poznaliśmy się pod koniec marca... To trochę zabawne, kilka dni przed naszym spotkaniem mój brat ostrzegał mnie, że powinnam trzymać się od niego z daleka. - Rozbawienie pojawiło się na delikatnej buzi, sięgając nawet szaroniebieskiego spojrzenia. - Gdy się poznaliśmy... Wracałam wieczorem z pracy, mieszkałam jeszcze wtedy w porcie. Napadnięto na mnie, a Dan mnie uratował. Złamał mi się obcas w bucie a on uparł się, że odniesie mnie do domu... Zaczęliśmy rozmawiać i okazał się być niezwykle fascynującą osobą. Od tamtej pory zawsze mogłam na niego liczyć. Byłam pewna, że jedynie się przyjaźnimy ale och, Finnie on zawsze wiedział co zrobić, żebym czuła się wartościowa i bezpieczna. - Maślane spojrzenie powróciło do krojonej pigwy, jakoby Frances czuła się odrobinę zawstydzona uczuciami żywionymi do swojej bratniej duszy. - Oświadczył mi się w sierpniu, mieliśmy pobrać się w połowie października, ale Dan słyszał, że ponoć dzieje się coraz gorzej i uparł się, żeby wszystko przyspieszyć. Wiesz, chciał mieć pewność, że nic mi nie grozi. Pobraliśmy się w ogrodzie, jedynie z garstką rodziny i tak stałam się panią Wroński. - Odrobina dumy pojawiła się w jej głosie. Zostanie żoną najcudowniejszego czarodzieja, jakie przyszło jej poznać znaczyło dla niej niezwykle wiele, a fakt, iż posiadała jego serce na wyłączność nadal zdawał jej się nazbyt piękny na ponurą rzeczywistość. - A świstoklik, och nie mam pojęcia, jak mu się udało. - Dodała, machając delikatnie dłonią, jakoby ten fakt nie był istotny w ich rozmowie ani rzeczywistości. I istotnie nie był - eteryczna alchemiczka zachwycona niespodzianką nawet nie pomyślała, by spytać o pochodzenie świstoklika.
Uśmiechnęła się delikatnie, słysząc kolejne słowa towarzyszącej jej czarownicy.
- Mam nadzieję, że będziesz. - Wypowiedziała szczerze, życząc młodszej koleżance wszystkiego, co najlepsze, nawet jeśli codzienność zdawała się być coraz mniej przychylna spełnianiu marzeń. - Widzisz się na Arenie już do końca czy coś innego chodzi ci po głowie? - Spytała z wyraźnym zainteresowaniem, ostrożnie wrzucając do jednego z garnków pokrojone owoce pigwy. Nigdy nie jeszcze nie miały okazji rozmawiać o podobnych kwestiach, a Frances była ciekawa planów, jakie posiadała Finnie.
Uśmiechnęła się delikatnie słysząc, iż jej działania są przemyślane. Temu nie dało się zaprzeczyć - eteryczna kobieta nie zwykła podejmować jakiejkolwiek decyzji bez odpowiedniego ich przeanalizowania, zwykle posiłkując się również alchemicznymi obliczeniami. Odpowiednie przygotowanie do działań zdawało się być czymś, charakterystycznym dla pani Wroński, zwłaszcza teraz, gdy przyszłość zdawała się być mglista oraz niepewna. I to wspomnienie sprawiło, iż w wygięciu malinowych warg dało się dostrzec odrobinę smutku. - Ciężko o tym nie myśleć, gdy ceny w sklepach tak drastycznie idą w górę, droga Finnie. - Odrobina melancholii wkradła się do delikatnego głosu dziewczęcia. Codzienność coraz bardziej przytłaczała, nawet jeśli Szafirowe Wzgórze zdawało się być pozbawione jakichkolwiek kłopotów. Frances doskonale wiedziała, że gdyby nie mąż zapewne miałaby problemy z pozyskaniem potrzebnych produktów, nawet teraz jednak nie potrafiła przestać martwić się o kwestie związane z ich wspólną codziennością, chcąc dla niego jak najlepiej. - Nie wiem, jak będą wyglądać kolejne miesiące, więc jeśli mogę się jakoś do nich przygotować, chcę skorzystać z szansy. - Dodała jeszcze wzruszając wątłym ramieniem, szaroniebieskie spojrzenie przenosząc na chwilę w kierunku towarzyszki. Październik był miesiącem, w którym jeszcze dało się coś znaleźć w okolicznych lasach, a eteryczna alchemiczka chciała również zadbać o domową spiżarkę, miast pozostawiać wszystko na ramionach ukochanego męża. Zwłaszcza, gdy gotowanie nie było dla niej sztuką nieznaną.
Frances parsknęła rozbawieniem, obserwując interakcję między nieśmiałkami okraszoną zabawnym oraz zrozumiałym komentarzem, jaki uleciał z ust blondynki. - Och, jeśli tylko okaże się trafny, z pewnością wyślę ci przepis, a nawet niewielką butelkę do degustacji. - Zaczęła z rozbawieniem, obserwując, jak Nicolas próbuje rzucić w Eili kawałkiem niedojedzonego kornika, gdy ta tylko odwróciła się by czmychnąć dalej. - Czasem mam wrażenie, że ich nazwa została dobrana niezwykle pochopnie. Wyobrażasz sobie, że Nicolas potrafi zwyczajnie ciągnąć obcych za włosy, gdy nie zwraca się na niego odpowiedniej uwagi bądź powie coś, co nie przypadnie mu do gustu? Próbowałam mu tłumaczyć, że tak nie można, w tej kwestii jest jednak niezwykle uparty. - Przytoczyła jedno z najdziwniejszych zachowań niewielkiego nieśmiałka z pobłażliwym uśmiechem wyrysowanym na malinowych ustach. Nicolas słysząc te słowa zerknął w kierunku Finnie, posyłając jej spojrzenie godne najniewinniejszego ze wszystkich, istniejących na tym świecie stworzeń, jak zawsze udając, iż niczemu nie zawinił. Sama Frances również nie przyznawała się do niewielkiego rozpieszczenia kochanego zwierzątka, zapewne powiązanego z tym, iż trafił do niej w stanie niemal krytycznym. Pani Wroński pokręciła z rozbawieniem głową, widząc zachowanie dwóch nieśmiałków, jednocześnie ciesząc się, iż jej zwierzątko ma okazję spędzić trochę czasu z przedstawicielem własnego gatunku. Nicolas ostrożnie podskoczył do drugiego nieśmiałka, by delikatnie zaczepić Eili szpiczastym palcem, przeskakując zaraz kawałek, tym samym chcąc zachęcić drugie zwierzątko do zabawy.
Eteryczna alchemiczka zaśmiała się dźwięcznie pod nosem, wizję całego dnia poświęconego na robieniu kompletnie niczego za niezwykle abstrakcyjną... oraz odrobinę przerażającą, tego jednak nie przyznawała głośno. - Och, to brzmi tak wspaniale, że aż przypomina odrobinę senne marzenie. Sądzisz, że dałybyśmy radę jedynie leżeć, nakładać kolejne kremy i pięknie wyglądać? - Spytała, z zaciekawieniem unosząc brew ku górze. Sama niedawno przekonała się, iż nierobienie niczego oraz odpoczywanie nie raz bywało niezwykle trudnym dla umysłu, przyzwyczajonego do ciągłej pracy oraz wysiłku.
Uśmiechnęła się delikatnie słysząc, iż Finnie odnajduje się na Arenie. Tamto miejsce było przepełnione magią oraz niezwykłą atmosferą, przynajmniej gdy zasiadało się na widowni oglądając przepiękne przedstawienia. Frances doskonale jednak wiedziała, iż nie wszystko co się świeciło było złotem, a nieraz piękna otoczka skrywała pod sobą paskudne wnętrze. - Każdy czasem musi złapać oddech, moja droga. Cieszę się jednak, że dobrze się tam czujesz, wiesz? Wiedz jednak, że na Szafirowym Wzgórzu zawsze znajdzie się dla Ciebie miejsce. - Głos alchemiczki był ciepły, przyjazny w swym delikatnym brzmieniu, a gdzieś w środku czaił się podziw względem młodszej koleżanki. Frances nigdy nie potrafiłaby się odnaleźć w podobnym otoczeniu, w blasku świateł oraz z setkami spojrzeń utkwionymi w jej postaci. O wiele pewniej czuła się w kameralnych pracowniach alchemicznych, w towarzystwie ingrediencji, kociołków oraz opasłych tomiszczy.
Ciche westchnienie wyrwało się z jej ust, gdy usłyszała kolejne pytania, przez chwilę skupiając się tylko na trzymanym w dłoniach owocu. - Marcelius. - Przyznała w końcu, przenosząc szaroniebieskie spojrzenie na buzię Finnie.- Spotkaliśmy się w lipcu, miał wysłać mi sowę i zaprosić mnie na spotkanie, lecz odezwał się dopiero we wrześniu... Powiedziałam mu, że ktoś się mną zainteresował, on uznał, że powinnam wyjść za niego... Odmówiłam i doszło między nami do paskudnej wymiany zdań, w której nawet nie próbował mnie słuchać i och, nie wydaje mi się, abym po tym była tam mile widziana. - W króciutkim podsumowaniu streściła, czemu wolała nie pojawiać się na Arenie w najbliższych miesiącach. Nie chciała ryzykować kolejnym starciem w którym nie potrafiliby dojść do porozumienia, chwilowo uznając to za najlepsze rozwiązanie. Temat na szczęście powoli zmieniał się na ten, o wiele przyjemniejszy, a policzki eterycznej alchemiczki pokryły się delikatnym rumieńcem.
- Och, to skomplikowane... - Zaczęła, poczynając kroić obrane pigwy na niewielkie kawałki. - Nazywa się Daniel, poznaliśmy się pod koniec marca... To trochę zabawne, kilka dni przed naszym spotkaniem mój brat ostrzegał mnie, że powinnam trzymać się od niego z daleka. - Rozbawienie pojawiło się na delikatnej buzi, sięgając nawet szaroniebieskiego spojrzenia. - Gdy się poznaliśmy... Wracałam wieczorem z pracy, mieszkałam jeszcze wtedy w porcie. Napadnięto na mnie, a Dan mnie uratował. Złamał mi się obcas w bucie a on uparł się, że odniesie mnie do domu... Zaczęliśmy rozmawiać i okazał się być niezwykle fascynującą osobą. Od tamtej pory zawsze mogłam na niego liczyć. Byłam pewna, że jedynie się przyjaźnimy ale och, Finnie on zawsze wiedział co zrobić, żebym czuła się wartościowa i bezpieczna. - Maślane spojrzenie powróciło do krojonej pigwy, jakoby Frances czuła się odrobinę zawstydzona uczuciami żywionymi do swojej bratniej duszy. - Oświadczył mi się w sierpniu, mieliśmy pobrać się w połowie października, ale Dan słyszał, że ponoć dzieje się coraz gorzej i uparł się, żeby wszystko przyspieszyć. Wiesz, chciał mieć pewność, że nic mi nie grozi. Pobraliśmy się w ogrodzie, jedynie z garstką rodziny i tak stałam się panią Wroński. - Odrobina dumy pojawiła się w jej głosie. Zostanie żoną najcudowniejszego czarodzieja, jakie przyszło jej poznać znaczyło dla niej niezwykle wiele, a fakt, iż posiadała jego serce na wyłączność nadal zdawał jej się nazbyt piękny na ponurą rzeczywistość. - A świstoklik, och nie mam pojęcia, jak mu się udało. - Dodała, machając delikatnie dłonią, jakoby ten fakt nie był istotny w ich rozmowie ani rzeczywistości. I istotnie nie był - eteryczna alchemiczka zachwycona niespodzianką nawet nie pomyślała, by spytać o pochodzenie świstoklika.
Uśmiechnęła się delikatnie, słysząc kolejne słowa towarzyszącej jej czarownicy.
- Mam nadzieję, że będziesz. - Wypowiedziała szczerze, życząc młodszej koleżance wszystkiego, co najlepsze, nawet jeśli codzienność zdawała się być coraz mniej przychylna spełnianiu marzeń. - Widzisz się na Arenie już do końca czy coś innego chodzi ci po głowie? - Spytała z wyraźnym zainteresowaniem, ostrożnie wrzucając do jednego z garnków pokrojone owoce pigwy. Nigdy nie jeszcze nie miały okazji rozmawiać o podobnych kwestiach, a Frances była ciekawa planów, jakie posiadała Finnie.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nigdy nie potrafiła określić, czym mógł być dlań prawdziwy ideał, jaką postać obierał, by w swej śmiałości mogła spróbować wyciągnąć doń ręce, zaraz to je cofając w popłochu, jakby nie mogła zrozumieć, jak ktoś taki jak ona sądził, że mógłby, chociażby trochę jakiś przypominać. Być może poprawne funkcjonowanie, bez poczucia przytłaczającego ciężaru osiadającego na sercu było wystarczające, żeby mogła uznać je za perfekcyjne. Może właśnie dlatego nie oczekiwała niczego innego od Frances, mającej każdy złocisty włosek na swoim miejscu, ślicznie ubranej o poukładanej każdej szafeczce, o poukładanej każdej myśli. Morze talentu ostałe w małych dłoniach i pewność siebie, zmuszającą odpowiednio wysokie obcasy do stukotu, kiedy zmierzała po więcej. Błędy w jej wykonaniu zdawały się nierealne, jednak przypominały, że w żyłach tej eterycznej alchemiczki płynie krew, nie złoto, serce wciąż bije rytmem podobnym innym. Trochę pocieszające, chociaż za knuta Finley nie potrafiłaby stwierdzić, dlaczego tak właściwie takie było.
- Niemożliwe - odpowiedziała więc Finnie, z niebywałym wdziękiem wytykając język, zaraz jednak opuszki palców sięgnęły pełnych warg, nim chichot wypadł spomiędzy nich. Zaakceptowanie zwykłości w swej niezwykłości czarownicy było niebywale trudne, lecz niech jej będzie, niech jej będzie. Zwłaszcza, iż chęć do psot z lekka ulotniła się, na wzmiankę o rzeczywistości okrążającej ją na wzór dzikich kotów Nailah, czekających na najmniejsze potknięcie, jeden fałszywy ruch. Byłoby kłamstwem stwierdzić, iż wojna - nie widmo, prawdziwa wojna - wzięła każdego z zaskoczenia, niczym zima rok po roku się objawiająca, kiedy kłębowisko ciemnych chmur narastającego konfliktu wisiało nad krajem nisko od dawna. Jednak zaakceptowanie jej jako fragment codzienności, przystosowanie się do nowych warunków - to było trudne, czasem zbyt trudne dla artystki, której popiół spojrzenia z obawą śledził każdą nawet najmniejszą zmianę w porcie, której śmieszny sen o czarnych skrzydłach powoli urastał do miana tego niepoprawnego.
- To dobrze, to mądre. Oby wiosna była równie łaskawa, co jesień - wyraziła swe nadzieje, nie wykazując przy tym chęci na kontynuowanie tematu. Szafirowe Wzgórze było jasne, ciepłe, przyjemne, wydawało się, że żadne troski do niego nie docierają i Jones, przymykając na moment ociężałe powieki, naprawdę miała chęć się od nich odciąć, tylko na minutę. Tylko na wieczność. To miejsce, ten dom zezwalał na moment zgubnego zapomnienia, jakby wyrwano z osi czasu ten budynek z urokliwym ogrodem, pozwalając mu płynąć w beztrosce, a przecież to nie było możliwe. Ile lęku kryły w sobie te ściany, nie zawsze mogące liczyć na równie promienne uśmiechy, którymi była obdarowywana teraz niższa blondynka? Nieważne, czy musiała się nad tym teraz zastanawiać, kiedy los nieśmiałków zależał od wijących się korników i od tego, które z nich uzna, iż walka o ostatniego owada jest tym, co winno się czynić? Na razie słoiczek pozostawał w miarę zapełniony, niemniej konflikt mógł eskalować w każdej chwili, w końcu już zaczęły w siebie rzucać jedzeniem! Na Eilidh Tańczącą, aż miała chęć westchnąć i schować twarz w dłoniach, bo czy Finnie wymagała od swojego stworzonka zbyt wiele?
- Nicolas brzmi, jak twardy orzech do zgryzienia. Ale to, co robi Eili jest gorsze, bo widzisz Fran, ona ocenia. Każdy. Gest. Uczyniony - gdy tłumaczyła tak dramatycznie, wzrokiem sięgnęła swego nieśmiałka, który odpowiedział jej bardzo powolnym mrugnięciem, wpierw synchronicznie, potem zamknęło się jedno oczko, nim drugie doń dołączyło, tym samym przecząc słowom o rzekomej inteligencji istotki, ale Fin wiedziała. Wiedziała, że dostała chochlika kornwalijskiego w zielonej limitowanej wersji i nie ufała mu za grosz, za wyjątkiem chwil, w których szczerze ją uwielbiała. Eilidh znudziła się prędko drażnieniem swej właścicielki, zdążyła uskoczyć przed Nicolasem, nim chwyciła za wcześniej rzucony kawałek kornika - Och, nawet się nie waż - syknęła czarownica, zdając sobie sprawę, że mały potwór zaraz będzie gonił drugiego, gotowy uderzać go w głowę kawałkiem robala. I nie była to wbrew pozorom agresja, a bardzo, bardzo, bardzo dziwna forma zabawy, której sensu tancerka nie zamierzała pojąć. Nigdy. Nu-uh - Jasne. Myślę, że po godzinie zaczęłabyś mi opowiadać o ich składzie oraz sposobie ich przygotowywania, a ja bym się pytała, czy tak jak ja potrafisz je nakładać stojąc na rękach - uznała z niewinnością, zdając sobie sprawę, że odpoczynek dla pewnych osób nie był możliwy. Dla tych, które dbały o ognisko domowe i tych, które próbują odzyskać coś, co nigdy odnalezione nie będzie. Niemniej możliwość dłuższego snu wydawała się nad wyraz rozkoszna.
Na Szafirowym Wzgórzu zawsze znajdzie się dla Ciebie miejsce, dłonie pracowały wolniej, gdy umysł trawił niespiesznie usłyszaną informacje. Przygryzła dolną wargę, niby to w skupieniu, gdy kroiła pigwę na mniejsze kawałki. Znajdzie się dla Ciebie miejsce. Mogła mieć gdzieś miejsce? W tym świecie, w tym życiu, nic nie wydawało się jej i nie miała o to żalu, sama ściągnęła na siebie swój los, bez przeszłości i bez pytań. Tak miało być. Pojawić się oraz zniknąć, nikt nie będzie przecież o niej pamiętał. Posiadanie bezpiecznej przystani, przestrzeni, do której można uciec, gdy oczy stają się zbyt lepkie, gdy pierś z trudem się unosi, gdy każda kolejna uliczka jest ślepym zaułkiem. Mogła ją mieć?
- Dziękuję Frances - odpowiedziała tylko tyle i aż tyle, nie obracając nic a nic w żart, nie grożąc wcale walizkami gotowymi czekać pod drzwiami alchemiczki następnego dnia. Zagubiona we własnej głowie, nieco rozbita ofiarowaną dobrocią, wysłuchiwała towarzyszki w trochę mniejszym skupieniu, niż powinna, przekonana, że to któryś z wymienionych wcześniej drani naprzykrzał się ślicznej pannie i dźwięk znajomego imienia sprawił, że nóż się obsunął wobec kolejnych rewelacji, a ostrze przecięło skórę kciuka. Nożyk upadł z brzdękiem, kiedy natychmiast do ust skierowała zraniony palec, czując, jak metaliczny smak krwi osiada na języku, a niewielka ranka szczypie dotkliwie.
- Czekaj, owww, czekaj. Sas...Marcelius? Marcel? W sensie...Marcel? - zapytała trochę zagubiona, jakby na Arenie przebywało więcej chłopców o tym samym imieniu - Byliście razem? Znaczy...Czekaj. Zaprosił cię na spotkanie po obiecanym czasie, ty znalazłaś kogoś innego, a on uznał, że po tym jak mu powiedziałaś, to powinnaś za niego wyjść? - próbowała ułożyć to w jedną logiczną całość, a przecież nie było to możliwe. Bo Marcel nie kierował się logiką, rozumem, rozsądkiem. Słuchał serca, słuchał wnętrza, żyjąc kiedy coś czuł i poddawał się emocjom, w pochopność obracając swe czyny. Oświadczyny z miejsca? To brzmiało, jak on. Chyba. Co? - Co ci powiedział? - spytała tym razem łagodniej, tonem cichszym, cieplejszym. Nie chciała naciskać na Fran, problem tkwił jednak w tym, że nie mówiły o byle przypadkowym dzieciaku, narwanym chuliganie, mówiły o Marcelu.
Rozglądając się za materiałem mogącym zatamować krwawienie, pozwoliła złości ustąpić radości, klasnąć w poranioną dłoń i ucieszyć się szczerze. Wsłuchać się w historię, jak z baśni utkaną, niedotyczącą fikcyjnych postaci, a tych z krwi i kości.
- Naprawdę? Dlaczego? - zainteresowała się ostrzeżeniem, niczym zaintrygowany ptak, przekręcając głowę i nie drgając wcale na wieść o bracie kobiety, chociaż ciemne brwi zmarszczyły się lekko. Keat. Powinna ją zapytać, czy on jeszcze żyje? Czy odwiedza inne angielskie dachy? Nie, uznaje w duchu Fin, to nie jest bajka jej brata, to jej własna. Niech mówi, niech się cieszy - Brzmi jak wyjątkowa osoba - zgodziła się, uśmiechając się zaraz - Jak osobisty bohater - podkreśliła, chcąc się podroczyć z tym maślanym spojrzeniem towarzyszki. Wykrzywione do góry kąciki ust zamarły, myśli wróciły do poprzedniego tematu rozmowy. Jeśli poznali się pod koniec marca, a oświadczył się w sierpniu, zakładając, iż głęboka więź oraz pokłady zaufania, jakie zwykły prowadzić do podobnego wydarzenia, tworzyły się stopniowo, dając konkretne sygnały, to dlaczego Frances zgodziła się na spotkanie z Carringtonem? Dlaczego wyczekiwała jego sowy? Zaręczyny nie były takie proste, musiały wiązać się przecież z uczuciem, tak przynajmniej naiwnie sądziła Finley, której życie najwyraźniej nie uświadomiło, iż bywają inne powody dla podobnych związków. Lecz ciężko tłumaczyć rozmówczynię rozsądkiem, gdy jej policzki barwią się różem, a oczy tchną ciepłem wyraźnym - To brzmi...niezwykle romantycznie. Co tak fascynującego w nim znalazłaś? I droga pani Wroński, jak pan Wroński czuje się z myślą, iż poślubił jedną ze zdolniejszych czarownic, która swą ambicją zdaje się góry przenosić? - mówiła lekko, pogodnie, odrzucając zagubienie, jakie się weń rozgorzało. Bo Bur...Wroński była szczęśliwa, dumna, wyglądająca świeżo i kwitnąco, jak na swój wiek. To było urocze, naprawdę urocze. Chyba wolała słuchać opowieści o niezwykłym mężczyźnie, niż o własnej przyszłości, wobec której wzruszyła po prostu ramionami.
- Nikt nie widzi siebie do końca na Arenie, kurtyna opada niezależnie od talentu, a ja nie mam ich zbyt wiele - westchnęła cicho - Chyba trochę o tym nie myślę, wiesz? Nic nie jest pewne, a ja nigdy nie byłam zbyt pilną uczennicą. Nie wiem, czy poza tańcem mogę robić coś więcej. Chyba że śpiewać. Ale wierz mi lub nie, drugiej Celestyny ze mnie nie będzie - zaśmiała się, bo śmiech był łatwiejszy, niż stwierdzenie, że po prostu chciała do domu. Że to na szkockich ziemiach było jej miejsce, że to tam powinna snuć swe plany, martwić się o każdy dzień niepotrzebnie, bo przecież rezerwat przyrody na nią czekał. Ale Finnie nie była już Finellą, była po prostu dziewczynką z cyrku, nikim więcej - A ty? Gdzie planujesz zajść? - zainteresowała się, bo osiągnięcia alchemiczki nie były byle czym, ba! Artystka wręcz spodziewała się, że jej rozmówczyni zdradzi, iż zamierza umieścić swoją podobiznę na kartach czekoladowych żab, nie mogłoby być innej opcji. No, może ewentualnie Order Merlina, to też brzmiało świetnie.
- Niemożliwe - odpowiedziała więc Finnie, z niebywałym wdziękiem wytykając język, zaraz jednak opuszki palców sięgnęły pełnych warg, nim chichot wypadł spomiędzy nich. Zaakceptowanie zwykłości w swej niezwykłości czarownicy było niebywale trudne, lecz niech jej będzie, niech jej będzie. Zwłaszcza, iż chęć do psot z lekka ulotniła się, na wzmiankę o rzeczywistości okrążającej ją na wzór dzikich kotów Nailah, czekających na najmniejsze potknięcie, jeden fałszywy ruch. Byłoby kłamstwem stwierdzić, iż wojna - nie widmo, prawdziwa wojna - wzięła każdego z zaskoczenia, niczym zima rok po roku się objawiająca, kiedy kłębowisko ciemnych chmur narastającego konfliktu wisiało nad krajem nisko od dawna. Jednak zaakceptowanie jej jako fragment codzienności, przystosowanie się do nowych warunków - to było trudne, czasem zbyt trudne dla artystki, której popiół spojrzenia z obawą śledził każdą nawet najmniejszą zmianę w porcie, której śmieszny sen o czarnych skrzydłach powoli urastał do miana tego niepoprawnego.
- To dobrze, to mądre. Oby wiosna była równie łaskawa, co jesień - wyraziła swe nadzieje, nie wykazując przy tym chęci na kontynuowanie tematu. Szafirowe Wzgórze było jasne, ciepłe, przyjemne, wydawało się, że żadne troski do niego nie docierają i Jones, przymykając na moment ociężałe powieki, naprawdę miała chęć się od nich odciąć, tylko na minutę. Tylko na wieczność. To miejsce, ten dom zezwalał na moment zgubnego zapomnienia, jakby wyrwano z osi czasu ten budynek z urokliwym ogrodem, pozwalając mu płynąć w beztrosce, a przecież to nie było możliwe. Ile lęku kryły w sobie te ściany, nie zawsze mogące liczyć na równie promienne uśmiechy, którymi była obdarowywana teraz niższa blondynka? Nieważne, czy musiała się nad tym teraz zastanawiać, kiedy los nieśmiałków zależał od wijących się korników i od tego, które z nich uzna, iż walka o ostatniego owada jest tym, co winno się czynić? Na razie słoiczek pozostawał w miarę zapełniony, niemniej konflikt mógł eskalować w każdej chwili, w końcu już zaczęły w siebie rzucać jedzeniem! Na Eilidh Tańczącą, aż miała chęć westchnąć i schować twarz w dłoniach, bo czy Finnie wymagała od swojego stworzonka zbyt wiele?
- Nicolas brzmi, jak twardy orzech do zgryzienia. Ale to, co robi Eili jest gorsze, bo widzisz Fran, ona ocenia. Każdy. Gest. Uczyniony - gdy tłumaczyła tak dramatycznie, wzrokiem sięgnęła swego nieśmiałka, który odpowiedział jej bardzo powolnym mrugnięciem, wpierw synchronicznie, potem zamknęło się jedno oczko, nim drugie doń dołączyło, tym samym przecząc słowom o rzekomej inteligencji istotki, ale Fin wiedziała. Wiedziała, że dostała chochlika kornwalijskiego w zielonej limitowanej wersji i nie ufała mu za grosz, za wyjątkiem chwil, w których szczerze ją uwielbiała. Eilidh znudziła się prędko drażnieniem swej właścicielki, zdążyła uskoczyć przed Nicolasem, nim chwyciła za wcześniej rzucony kawałek kornika - Och, nawet się nie waż - syknęła czarownica, zdając sobie sprawę, że mały potwór zaraz będzie gonił drugiego, gotowy uderzać go w głowę kawałkiem robala. I nie była to wbrew pozorom agresja, a bardzo, bardzo, bardzo dziwna forma zabawy, której sensu tancerka nie zamierzała pojąć. Nigdy. Nu-uh - Jasne. Myślę, że po godzinie zaczęłabyś mi opowiadać o ich składzie oraz sposobie ich przygotowywania, a ja bym się pytała, czy tak jak ja potrafisz je nakładać stojąc na rękach - uznała z niewinnością, zdając sobie sprawę, że odpoczynek dla pewnych osób nie był możliwy. Dla tych, które dbały o ognisko domowe i tych, które próbują odzyskać coś, co nigdy odnalezione nie będzie. Niemniej możliwość dłuższego snu wydawała się nad wyraz rozkoszna.
Na Szafirowym Wzgórzu zawsze znajdzie się dla Ciebie miejsce, dłonie pracowały wolniej, gdy umysł trawił niespiesznie usłyszaną informacje. Przygryzła dolną wargę, niby to w skupieniu, gdy kroiła pigwę na mniejsze kawałki. Znajdzie się dla Ciebie miejsce. Mogła mieć gdzieś miejsce? W tym świecie, w tym życiu, nic nie wydawało się jej i nie miała o to żalu, sama ściągnęła na siebie swój los, bez przeszłości i bez pytań. Tak miało być. Pojawić się oraz zniknąć, nikt nie będzie przecież o niej pamiętał. Posiadanie bezpiecznej przystani, przestrzeni, do której można uciec, gdy oczy stają się zbyt lepkie, gdy pierś z trudem się unosi, gdy każda kolejna uliczka jest ślepym zaułkiem. Mogła ją mieć?
- Dziękuję Frances - odpowiedziała tylko tyle i aż tyle, nie obracając nic a nic w żart, nie grożąc wcale walizkami gotowymi czekać pod drzwiami alchemiczki następnego dnia. Zagubiona we własnej głowie, nieco rozbita ofiarowaną dobrocią, wysłuchiwała towarzyszki w trochę mniejszym skupieniu, niż powinna, przekonana, że to któryś z wymienionych wcześniej drani naprzykrzał się ślicznej pannie i dźwięk znajomego imienia sprawił, że nóż się obsunął wobec kolejnych rewelacji, a ostrze przecięło skórę kciuka. Nożyk upadł z brzdękiem, kiedy natychmiast do ust skierowała zraniony palec, czując, jak metaliczny smak krwi osiada na języku, a niewielka ranka szczypie dotkliwie.
- Czekaj, owww, czekaj. Sas...Marcelius? Marcel? W sensie...Marcel? - zapytała trochę zagubiona, jakby na Arenie przebywało więcej chłopców o tym samym imieniu - Byliście razem? Znaczy...Czekaj. Zaprosił cię na spotkanie po obiecanym czasie, ty znalazłaś kogoś innego, a on uznał, że po tym jak mu powiedziałaś, to powinnaś za niego wyjść? - próbowała ułożyć to w jedną logiczną całość, a przecież nie było to możliwe. Bo Marcel nie kierował się logiką, rozumem, rozsądkiem. Słuchał serca, słuchał wnętrza, żyjąc kiedy coś czuł i poddawał się emocjom, w pochopność obracając swe czyny. Oświadczyny z miejsca? To brzmiało, jak on. Chyba. Co? - Co ci powiedział? - spytała tym razem łagodniej, tonem cichszym, cieplejszym. Nie chciała naciskać na Fran, problem tkwił jednak w tym, że nie mówiły o byle przypadkowym dzieciaku, narwanym chuliganie, mówiły o Marcelu.
Rozglądając się za materiałem mogącym zatamować krwawienie, pozwoliła złości ustąpić radości, klasnąć w poranioną dłoń i ucieszyć się szczerze. Wsłuchać się w historię, jak z baśni utkaną, niedotyczącą fikcyjnych postaci, a tych z krwi i kości.
- Naprawdę? Dlaczego? - zainteresowała się ostrzeżeniem, niczym zaintrygowany ptak, przekręcając głowę i nie drgając wcale na wieść o bracie kobiety, chociaż ciemne brwi zmarszczyły się lekko. Keat. Powinna ją zapytać, czy on jeszcze żyje? Czy odwiedza inne angielskie dachy? Nie, uznaje w duchu Fin, to nie jest bajka jej brata, to jej własna. Niech mówi, niech się cieszy - Brzmi jak wyjątkowa osoba - zgodziła się, uśmiechając się zaraz - Jak osobisty bohater - podkreśliła, chcąc się podroczyć z tym maślanym spojrzeniem towarzyszki. Wykrzywione do góry kąciki ust zamarły, myśli wróciły do poprzedniego tematu rozmowy. Jeśli poznali się pod koniec marca, a oświadczył się w sierpniu, zakładając, iż głęboka więź oraz pokłady zaufania, jakie zwykły prowadzić do podobnego wydarzenia, tworzyły się stopniowo, dając konkretne sygnały, to dlaczego Frances zgodziła się na spotkanie z Carringtonem? Dlaczego wyczekiwała jego sowy? Zaręczyny nie były takie proste, musiały wiązać się przecież z uczuciem, tak przynajmniej naiwnie sądziła Finley, której życie najwyraźniej nie uświadomiło, iż bywają inne powody dla podobnych związków. Lecz ciężko tłumaczyć rozmówczynię rozsądkiem, gdy jej policzki barwią się różem, a oczy tchną ciepłem wyraźnym - To brzmi...niezwykle romantycznie. Co tak fascynującego w nim znalazłaś? I droga pani Wroński, jak pan Wroński czuje się z myślą, iż poślubił jedną ze zdolniejszych czarownic, która swą ambicją zdaje się góry przenosić? - mówiła lekko, pogodnie, odrzucając zagubienie, jakie się weń rozgorzało. Bo Bur...Wroński była szczęśliwa, dumna, wyglądająca świeżo i kwitnąco, jak na swój wiek. To było urocze, naprawdę urocze. Chyba wolała słuchać opowieści o niezwykłym mężczyźnie, niż o własnej przyszłości, wobec której wzruszyła po prostu ramionami.
- Nikt nie widzi siebie do końca na Arenie, kurtyna opada niezależnie od talentu, a ja nie mam ich zbyt wiele - westchnęła cicho - Chyba trochę o tym nie myślę, wiesz? Nic nie jest pewne, a ja nigdy nie byłam zbyt pilną uczennicą. Nie wiem, czy poza tańcem mogę robić coś więcej. Chyba że śpiewać. Ale wierz mi lub nie, drugiej Celestyny ze mnie nie będzie - zaśmiała się, bo śmiech był łatwiejszy, niż stwierdzenie, że po prostu chciała do domu. Że to na szkockich ziemiach było jej miejsce, że to tam powinna snuć swe plany, martwić się o każdy dzień niepotrzebnie, bo przecież rezerwat przyrody na nią czekał. Ale Finnie nie była już Finellą, była po prostu dziewczynką z cyrku, nikim więcej - A ty? Gdzie planujesz zajść? - zainteresowała się, bo osiągnięcia alchemiczki nie były byle czym, ba! Artystka wręcz spodziewała się, że jej rozmówczyni zdradzi, iż zamierza umieścić swoją podobiznę na kartach czekoladowych żab, nie mogłoby być innej opcji. No, może ewentualnie Order Merlina, to też brzmiało świetnie.
Jak ja Cię obronię i po czyjej stronie
Stanąć mam dziś, gdy oczu wrogich sto?
Stanąć mam dziś, gdy oczu wrogich sto?
Delikatny, pobłażliwy uśmiech wymalował się na malinowych wargach eterycznego dziewczęcia, gdzieś w środku czując niewielkie ukłucie radości. Roztaczanie wokół siebie perfekcyjnej otoczki było czymś, na czym zawsze bardzo jej zależało, odnajdując w masce ideału zwyczajne bezpieczeństwo; osłonę dla wrażliwego wnętrza, niezwykle łatwego do skruszenia bądź zranienia nieodpowiednim detalem, który jej mógł niezwykle zapaść w pamięć. Skrywała niektóre części swojej osobowości, zwyczajnie nie chcąc wystawić się na kolejne cierpienia, pierwszy raz przybierając podobną taktykę gdy kolejne kłamstwa oraz obojętność brata coraz mocniej wkradały się do jej serca, odbierając chęci do istnienia. Frances zaśmiała się dźwięcznie widząc uroczą reakcję małej Finnie. - Uznam to za komplement. - Odpowiedziała z rozbawieniem w głosie, tym samym kończąc temat jej perfekcji oraz niewielkich błędach, jakie przyszło jej popełniać. Pani Wroński była jedynie człowiekiem, niezależnie jak bardzo ukochała sobie wszystko co idealne zdarzały jej się niewielkie błędy, zwłaszcza w relacjach z innymi czarodziejami, w których nie posiadała zbyt wielkiej wprawy.
Pewne rzeczy zdawała się jednak wyłapywać niemal naturalnie, jakoby bystry umysł był przystosowany do niewielkich zmian nie tylko w miksturach bądź niezwykle długich linijkach obliczeń ale i nastroju towarzyszących jej osób. Szaroniebieskie spojrzenie na dłużej zatrzymało się na delikatnej buzi blondynki, nienachalnie przyglądając się popielatemu spojrzeniu.
- Och, musisz mnie odwiedzić wiosną, gdy zakwitną kwiaty w ogrodzie! - Wypowiedziała radośnie, z entuzjazmem w głosie, pozwalając poprzedniemu, ponuremu wspomnieniu rozpłynąć się gdzieś we wspomnieniach. I ona nie lubiła wracać myślami do szarości codzienności, w jakiej przyszło im żyć, mając niezwykle silną nadzieję, iż sytuacja minie szybko, niczym zły sen po przebudzeniu. - Spędziłam kilka tygodni rozplanowując sposób, w jaki posadziłam kwiaty, gdy kwitną wyglądają niezwykle pięknie. - Dodała z odrobiną rozmarzenia w głosie, nie mogąc doczekać się dnia, gdy przyjdzie jej znów spędzać większość wolnego czasu w ogrodzie pełnym kwitnących śliczności. Zima nigdy nie należała do ulubionych pór roku Frances. Przepełniona smutkiem, zimnem, pluchą moczącą eleganckie pantofelki oraz niewielką ilością słońca przytłaczała, utrudniając funkcjonowanie. Eteryczna alchemiczka o wiele bardziej wolała wiosnę z przyrodą budzącą się do życia, pełne kwiecia lato bądź nawet złotą jesień, niż tę paskudną zimę.
- Każdy ocenia. Czasem w pełni świadomie. Czasem zupełnie nieświadomie, nawet jego nie zauważając. Mało kto jednak się do tego przyznaje, moja droga... A Eilidh najwidoczniej ma na tyle odwagi, by w pełni się do tego przyznawać. - Opowiedziała odrobinę pobłażliwym tonem, nie potrafiąc spoglądać krytycznie na tak urocze stworzonko, jak nieśmiałek. Malinowe wargi ułożyły się w delikatny uśmiech, gdy szaroniebieskie spojrzenie wędrowało między jednym a drugim zwierzątkiem. Nicolas, słysząc słowa Finley, zaczepił małą Eili spiczastym palcem, by wskazać jej uchylone kuchenne okno, chcąc zaprosić ją do zabawy w ogrodzie, gdzie nikt nie będzie im dyktował, w jaki sposób będą mogli się bawić.
Kolejna porcja dźwięcznego śmiechu uleciała z ust eterycznej alchemiczki, gdy kolejne słowa dotarły do jej uszu. Wizja jaką roztoczyła przed nimi panna Jones wydawała się być niezwykle prawdopodobną. - Oczywiście, że nie potrafię stać na rękach, Finnie. - Nie potrafiła, w zasadzie nigdy nie będąc osobą bardzo aktywną fizycznie. Od gry w Quidditcha wolała przesiadywanie nad podręcznikami bądź na spotkaniach Klubu Ślimaka. - W zasadzie, ostatnio myślałam nad jakimiś ćwiczeniami, widzisz, po całym dniu stania w jednym miejscu bądź siedzeniu przy biurku dokucza mi ból mięśni. Nie mam jednak zielonego pojęcia, jak się do tego zabrać. - Przyznała znajomej, dzieląc się myślą której nie zwykła wypowiadać w kierunku innych. Wiedziała, że tak długie przebywanie w jednej pozycji może nieść negatywne skutki, lecz dopiero niedawno zaczęła odczuwać z tego powodu dyskomfort, na który nie znalazła jeszcze lekarstwa. Choć idea odpowiedniego eliksiru powoli kiełkowała w jej głowie, wszak wszystko da się rozwiązać przy pomocy alchemii.
Drobna dłoń alchemiczki powędrowała ku dłoni Finnie, by delikatnie się na niej zacisnąć na jedną, krótką chwilę, gdy ta podziękowała za złożoną propozycję. Frances, mimo iż posiadała świadomość o niewielkiej wiedzy na temat drugiej czarownicy, szczerze ją lubiła i życzyła jej wszystkiego, co najlepsze. Sama doskonale wiedziała, iż czasem potrzeba jedynie odrobiny zachęty; poczucia, że ma się kogoś, kto w nas wierzy oraz kto wyciągnie pomocną dłoń, aby móc nabrać wiatru w żagle i ruszyć do przodu. - Och! - Wyrwało się z jej ust, gdy zauważyła czerwone krople na dłoni towarzyszki. Na chwilę odłożyła narzędzia by podejść do jeden z niewielkich szafeczek i wyciągnąć słoiczek zielonej maści o przyjemnym, roślinnym zapachu. - Posmaruj. - Poleciła, wręczając Finnie drewniany słoiczek, by w ciszy wrócić do przygotowywania pigw pod przetwory, próbując zebrać myśli, powiązane z zadanymi pytaniami.
- Tak, Marcel. - Przyznała, a ciche westchnienie uleciało z jej ust. - Nie byliśmy razem. Spotkaliśmy się w lipcu przypadkiem, ale miło nam się rozmawiało i miałam wrażenie, że coś zaiskrzyło. Wtedy w lipcu jeszcze nie wiedziałam, że ktoś inny coś lubi mnie w ten sposób. Bo widzisz, ja byłam pewna, że z moim obecnym mężem jedynie się wtedy przyjaźniliśmy, zupełnie zaskoczył mnie oświadczynami w sierpniu. Gdy Marcel odezwał się do mnie po tak długim czasie byłam trochę zaskoczona, bo zniknął bez słowa... Z początku miałam spotkać się z nim na stopie przyjacielskiej, nie mówić mu nic o tym, że wychodzę za mąż, ale nie mogłam mu robić złudnych nadziei. - Frances przerwała na chwilę, spojrzenie szaroniebieskich tęczówek na buzię Finnie, z dziwną obawą iż ta pocznie ją oceniać w negatywny sposób. - Gdy mu o tym powiedziałam, wpierw począł oczerniać tego, którego wybrałam mówiąc, o nim rzeczy, które nie przejdą mi przez gardło. Później zapewniał mnie, że Dan nie da mi tego, czego chcę, że doprowadzi mnie jedynie do śmierci i że przy nim nie będę mieć życia, po czym uznał, że powinnam wyjść za niego... Spytałam go, jak by to widział, a ten uznał, że będę musiała porzucić Szafirowe Wzgórze i przenieść się do cyrku, w dodatku robiąc sobie przerwę w karierze. Powiedziałam mu, że po tym wszystkim co przeszłam w porcie nie mogłabym tam wrócić, on jednak mnie nie słuchał, mimo iż zarzekał się, że darzy mnie szacunkiem. Nie spytał mnie o to, czego bym chciała, od razu chcąc wrzucać w mnie w klatki jego przekonań; nie spróbował dowiedzieć się, jak ja chciałabym widzieć swoje życie; nie słuchał gdy mówiłam mu, że w takiej konfiguracji żadne z nas nie byłoby szczęśliwe jedynie próbował przekonać mnie, że nie powinnam wychodzić za kogoś innego. W zasadzie sam sprawił, że mu odmówiłam, wiesz? Nie wyobrażam sobie wyjść za kogoś, kto nie respektuje mojego zdania, ba! Kogoś, kto nawet nie próbował mnie słuchać... Gdy odmówiłam obrzucił mnie całą masą bardzo nie ładnych słów. - Zakończyła opowieść wzruszając wątłym ramieniem. Daniel ją słuchał, respektował je zdanie i co najważniejsze, brał je pod uwagę podczas snucia planów. A to dla eterycznej alchemiczki było czynnikiem niezwykle istotnym w budowaniu przyszłości, w której i ona była szczęśliwa. Nie chciała wracać do czasów, gdy rozważała czy aby przypadkiem nie powinna zakończyć swojego życia z odczuwanego nieszczęścia, jednocześnie będąc pewną, że sam Sallow z pewnością nie byłby szczęśliwy u jej boku gdyby poszedł choć na jeden kompromis.
Ledwie skończyła jedną opowieść, szybko jednak przyszło jej snuć kolejną, mając nadzieję, że nie zanudzi panienki Jones opowieściami z jej, dość spokojnego oraz raczej normalnego życia.
- Och, wiesz jaki jest Keat... - Zaczęła, wywracając szaroniebieskimi oczętami. - Zaszedł Danielowi za skórę i oberwał po nosie, co sprawiło, iż uznał go za wroga czy coś w tym stylu. - Wyjaśniła machając przy tym delikatną dłonią, jakoby ten fakt nie posiadał jakiejkolwiek wartości. I tak faktycznie było, Frances obawiała się Daniela przez pierwsze trzy minuty, szybko przekonując się, iż nie taki Wroński straszny, jak go malowali. - Dla mnie jest cudowny. - Przyznała, a jasna buzia pokryła się płonącym rumieńcem, a eteryczna alchemiczka kiwnęła głową, przytakując na jej słowa. Frances nie obchodziło to, jak Daniel podchodził do innych, w momencie gdy dla niej zdawał się być księciem wyjętym prosto z najpiękniejszej bajki. Pani Wroński ostrożnie kroiła kolejne owoce, a radosny uśmiech pojawił się na jej buzi. - Znalazłam to, czego brakowało mi w życiu. Zrozumienie, akceptację, wiarę w moje możliwości, ciepło... Pewność, że cokolwiek by się nie stało zawsze mogę na niego liczyć. - Wyznała z delikatnym westchnieniem, uśmiech jednak nadal widniał na jej buzi. Nie potrafiła ukryć, że życie stało się przyjemniejszym oraz odrobinę lepszym, odkąd mogła liczyć na swoją bratnią duszę, a fakt, iż oboje chcieli spędzić ze sobą resztę życia był zwyczajnie piękny. - Dan? Och, na początku chyba oboje nie mogliśmy w pełni w to wszystko uwierzyć, wydaje mi się jednak, że jest szczęśliwy. Wspiera mnie w pracy i skutecznie mnie od niej odciąga, gdy poświęcam jej zbyt wiele czasu. - Odpowiedziała z rozbawieniem w delikatnym głosie, mając nadzieję, iż póki co nie zawiodła pana Wrońskiego jako jego żona.
Uważnie wsłuchiwała się w słowa towarzyszące jej czarownicy, ostrożnie przesypując pokrojone kawałeczki pigwy do jednego z garnków, z wyrazem zamyślenia widocznym na delikatnej buzi.
- Och Finnie, na naukę nigdy nie jest za późno! - Wypowiedziała z przekonaniem, w zasadzie nie potrafiąc wyobrazić sobie życia bez opasłych tomiszczy. - Po za alchemią umiem jeszcze kilka innych, przydatnych rzeczy. Jeśli byś chciała mogę udzielić ci kilku lekcji, kto wie, może znajdziesz w tym coś dla siebie? Nie czuj jednak presji, by koniecznie mieć plan. To nic złego, że o tym nie myślisz, a życie bywa nieprzewidywalne. - Odpowiedziała miękko, ciepło chcąc zapewnić komfort swojej rozmówczyni. Obranie odpowiedniej drogi bywało problematyczne, stąd też propozycja Frances - była chętna, aby przekazać swoją wiedzę Finnie, jeśli którakolwiek z nich byłaby dla niej interesująca. Umiała gotować, umiała szyć, posiadała wiedzę z zakresu zielarstwa oraz kilku innych przedmiotów, które wydawały jej się nie tylko interesujące, ale i przydatne w codzienności.
- Ja? Och, chciałabym dokonać czego wielkiego, o czym będzie się mówić równie długo, jak o odkryciu Flamela. Odkrycia alchemicznego które zapisałoby moje nazwisko na kartach historii. Tworzę różne specyfiki z profesorem, to jednak nie to samo. Chciałabym, aby to odkrycie było jedynie moim wyczynem, stworzyłam już kilka receptur, to nadal jednak nic, co mogłoby okazać się aż tak wielkim odkryciem. - Wyznała z rumieńcem na jasnej buzi, niepewna czy przypadkiem nie przytłoczy towarzyszącej jej czarownicy swoją ambicją. Marzyły jej się wielkie odkrycia, coś, co przysłużyłoby się rozwojowi alchemicznej dziedziny, wiedziała jednak, iż czeka ją niezwykle długa droga pełna poświęceń oraz zapewne braku zrozumienia ze strony innych czarodziejów. Była wszak kobietą, która wedle opinii wielu winna skupiać się na założeniu rodziny oraz wychowaniu kolejnego pokolenia, miast próbować maczać smukłe palce w naukowym świecie. Frances jednak była pewna, że i tam, gdzie to mężczyźni zdawali się przewodzić, było miejsce również dla bystrych, kobiecych umysłów.
Pewne rzeczy zdawała się jednak wyłapywać niemal naturalnie, jakoby bystry umysł był przystosowany do niewielkich zmian nie tylko w miksturach bądź niezwykle długich linijkach obliczeń ale i nastroju towarzyszących jej osób. Szaroniebieskie spojrzenie na dłużej zatrzymało się na delikatnej buzi blondynki, nienachalnie przyglądając się popielatemu spojrzeniu.
- Och, musisz mnie odwiedzić wiosną, gdy zakwitną kwiaty w ogrodzie! - Wypowiedziała radośnie, z entuzjazmem w głosie, pozwalając poprzedniemu, ponuremu wspomnieniu rozpłynąć się gdzieś we wspomnieniach. I ona nie lubiła wracać myślami do szarości codzienności, w jakiej przyszło im żyć, mając niezwykle silną nadzieję, iż sytuacja minie szybko, niczym zły sen po przebudzeniu. - Spędziłam kilka tygodni rozplanowując sposób, w jaki posadziłam kwiaty, gdy kwitną wyglądają niezwykle pięknie. - Dodała z odrobiną rozmarzenia w głosie, nie mogąc doczekać się dnia, gdy przyjdzie jej znów spędzać większość wolnego czasu w ogrodzie pełnym kwitnących śliczności. Zima nigdy nie należała do ulubionych pór roku Frances. Przepełniona smutkiem, zimnem, pluchą moczącą eleganckie pantofelki oraz niewielką ilością słońca przytłaczała, utrudniając funkcjonowanie. Eteryczna alchemiczka o wiele bardziej wolała wiosnę z przyrodą budzącą się do życia, pełne kwiecia lato bądź nawet złotą jesień, niż tę paskudną zimę.
- Każdy ocenia. Czasem w pełni świadomie. Czasem zupełnie nieświadomie, nawet jego nie zauważając. Mało kto jednak się do tego przyznaje, moja droga... A Eilidh najwidoczniej ma na tyle odwagi, by w pełni się do tego przyznawać. - Opowiedziała odrobinę pobłażliwym tonem, nie potrafiąc spoglądać krytycznie na tak urocze stworzonko, jak nieśmiałek. Malinowe wargi ułożyły się w delikatny uśmiech, gdy szaroniebieskie spojrzenie wędrowało między jednym a drugim zwierzątkiem. Nicolas, słysząc słowa Finley, zaczepił małą Eili spiczastym palcem, by wskazać jej uchylone kuchenne okno, chcąc zaprosić ją do zabawy w ogrodzie, gdzie nikt nie będzie im dyktował, w jaki sposób będą mogli się bawić.
Kolejna porcja dźwięcznego śmiechu uleciała z ust eterycznej alchemiczki, gdy kolejne słowa dotarły do jej uszu. Wizja jaką roztoczyła przed nimi panna Jones wydawała się być niezwykle prawdopodobną. - Oczywiście, że nie potrafię stać na rękach, Finnie. - Nie potrafiła, w zasadzie nigdy nie będąc osobą bardzo aktywną fizycznie. Od gry w Quidditcha wolała przesiadywanie nad podręcznikami bądź na spotkaniach Klubu Ślimaka. - W zasadzie, ostatnio myślałam nad jakimiś ćwiczeniami, widzisz, po całym dniu stania w jednym miejscu bądź siedzeniu przy biurku dokucza mi ból mięśni. Nie mam jednak zielonego pojęcia, jak się do tego zabrać. - Przyznała znajomej, dzieląc się myślą której nie zwykła wypowiadać w kierunku innych. Wiedziała, że tak długie przebywanie w jednej pozycji może nieść negatywne skutki, lecz dopiero niedawno zaczęła odczuwać z tego powodu dyskomfort, na który nie znalazła jeszcze lekarstwa. Choć idea odpowiedniego eliksiru powoli kiełkowała w jej głowie, wszak wszystko da się rozwiązać przy pomocy alchemii.
Drobna dłoń alchemiczki powędrowała ku dłoni Finnie, by delikatnie się na niej zacisnąć na jedną, krótką chwilę, gdy ta podziękowała za złożoną propozycję. Frances, mimo iż posiadała świadomość o niewielkiej wiedzy na temat drugiej czarownicy, szczerze ją lubiła i życzyła jej wszystkiego, co najlepsze. Sama doskonale wiedziała, iż czasem potrzeba jedynie odrobiny zachęty; poczucia, że ma się kogoś, kto w nas wierzy oraz kto wyciągnie pomocną dłoń, aby móc nabrać wiatru w żagle i ruszyć do przodu. - Och! - Wyrwało się z jej ust, gdy zauważyła czerwone krople na dłoni towarzyszki. Na chwilę odłożyła narzędzia by podejść do jeden z niewielkich szafeczek i wyciągnąć słoiczek zielonej maści o przyjemnym, roślinnym zapachu. - Posmaruj. - Poleciła, wręczając Finnie drewniany słoiczek, by w ciszy wrócić do przygotowywania pigw pod przetwory, próbując zebrać myśli, powiązane z zadanymi pytaniami.
- Tak, Marcel. - Przyznała, a ciche westchnienie uleciało z jej ust. - Nie byliśmy razem. Spotkaliśmy się w lipcu przypadkiem, ale miło nam się rozmawiało i miałam wrażenie, że coś zaiskrzyło. Wtedy w lipcu jeszcze nie wiedziałam, że ktoś inny coś lubi mnie w ten sposób. Bo widzisz, ja byłam pewna, że z moim obecnym mężem jedynie się wtedy przyjaźniliśmy, zupełnie zaskoczył mnie oświadczynami w sierpniu. Gdy Marcel odezwał się do mnie po tak długim czasie byłam trochę zaskoczona, bo zniknął bez słowa... Z początku miałam spotkać się z nim na stopie przyjacielskiej, nie mówić mu nic o tym, że wychodzę za mąż, ale nie mogłam mu robić złudnych nadziei. - Frances przerwała na chwilę, spojrzenie szaroniebieskich tęczówek na buzię Finnie, z dziwną obawą iż ta pocznie ją oceniać w negatywny sposób. - Gdy mu o tym powiedziałam, wpierw począł oczerniać tego, którego wybrałam mówiąc, o nim rzeczy, które nie przejdą mi przez gardło. Później zapewniał mnie, że Dan nie da mi tego, czego chcę, że doprowadzi mnie jedynie do śmierci i że przy nim nie będę mieć życia, po czym uznał, że powinnam wyjść za niego... Spytałam go, jak by to widział, a ten uznał, że będę musiała porzucić Szafirowe Wzgórze i przenieść się do cyrku, w dodatku robiąc sobie przerwę w karierze. Powiedziałam mu, że po tym wszystkim co przeszłam w porcie nie mogłabym tam wrócić, on jednak mnie nie słuchał, mimo iż zarzekał się, że darzy mnie szacunkiem. Nie spytał mnie o to, czego bym chciała, od razu chcąc wrzucać w mnie w klatki jego przekonań; nie spróbował dowiedzieć się, jak ja chciałabym widzieć swoje życie; nie słuchał gdy mówiłam mu, że w takiej konfiguracji żadne z nas nie byłoby szczęśliwe jedynie próbował przekonać mnie, że nie powinnam wychodzić za kogoś innego. W zasadzie sam sprawił, że mu odmówiłam, wiesz? Nie wyobrażam sobie wyjść za kogoś, kto nie respektuje mojego zdania, ba! Kogoś, kto nawet nie próbował mnie słuchać... Gdy odmówiłam obrzucił mnie całą masą bardzo nie ładnych słów. - Zakończyła opowieść wzruszając wątłym ramieniem. Daniel ją słuchał, respektował je zdanie i co najważniejsze, brał je pod uwagę podczas snucia planów. A to dla eterycznej alchemiczki było czynnikiem niezwykle istotnym w budowaniu przyszłości, w której i ona była szczęśliwa. Nie chciała wracać do czasów, gdy rozważała czy aby przypadkiem nie powinna zakończyć swojego życia z odczuwanego nieszczęścia, jednocześnie będąc pewną, że sam Sallow z pewnością nie byłby szczęśliwy u jej boku gdyby poszedł choć na jeden kompromis.
Ledwie skończyła jedną opowieść, szybko jednak przyszło jej snuć kolejną, mając nadzieję, że nie zanudzi panienki Jones opowieściami z jej, dość spokojnego oraz raczej normalnego życia.
- Och, wiesz jaki jest Keat... - Zaczęła, wywracając szaroniebieskimi oczętami. - Zaszedł Danielowi za skórę i oberwał po nosie, co sprawiło, iż uznał go za wroga czy coś w tym stylu. - Wyjaśniła machając przy tym delikatną dłonią, jakoby ten fakt nie posiadał jakiejkolwiek wartości. I tak faktycznie było, Frances obawiała się Daniela przez pierwsze trzy minuty, szybko przekonując się, iż nie taki Wroński straszny, jak go malowali. - Dla mnie jest cudowny. - Przyznała, a jasna buzia pokryła się płonącym rumieńcem, a eteryczna alchemiczka kiwnęła głową, przytakując na jej słowa. Frances nie obchodziło to, jak Daniel podchodził do innych, w momencie gdy dla niej zdawał się być księciem wyjętym prosto z najpiękniejszej bajki. Pani Wroński ostrożnie kroiła kolejne owoce, a radosny uśmiech pojawił się na jej buzi. - Znalazłam to, czego brakowało mi w życiu. Zrozumienie, akceptację, wiarę w moje możliwości, ciepło... Pewność, że cokolwiek by się nie stało zawsze mogę na niego liczyć. - Wyznała z delikatnym westchnieniem, uśmiech jednak nadal widniał na jej buzi. Nie potrafiła ukryć, że życie stało się przyjemniejszym oraz odrobinę lepszym, odkąd mogła liczyć na swoją bratnią duszę, a fakt, iż oboje chcieli spędzić ze sobą resztę życia był zwyczajnie piękny. - Dan? Och, na początku chyba oboje nie mogliśmy w pełni w to wszystko uwierzyć, wydaje mi się jednak, że jest szczęśliwy. Wspiera mnie w pracy i skutecznie mnie od niej odciąga, gdy poświęcam jej zbyt wiele czasu. - Odpowiedziała z rozbawieniem w delikatnym głosie, mając nadzieję, iż póki co nie zawiodła pana Wrońskiego jako jego żona.
Uważnie wsłuchiwała się w słowa towarzyszące jej czarownicy, ostrożnie przesypując pokrojone kawałeczki pigwy do jednego z garnków, z wyrazem zamyślenia widocznym na delikatnej buzi.
- Och Finnie, na naukę nigdy nie jest za późno! - Wypowiedziała z przekonaniem, w zasadzie nie potrafiąc wyobrazić sobie życia bez opasłych tomiszczy. - Po za alchemią umiem jeszcze kilka innych, przydatnych rzeczy. Jeśli byś chciała mogę udzielić ci kilku lekcji, kto wie, może znajdziesz w tym coś dla siebie? Nie czuj jednak presji, by koniecznie mieć plan. To nic złego, że o tym nie myślisz, a życie bywa nieprzewidywalne. - Odpowiedziała miękko, ciepło chcąc zapewnić komfort swojej rozmówczyni. Obranie odpowiedniej drogi bywało problematyczne, stąd też propozycja Frances - była chętna, aby przekazać swoją wiedzę Finnie, jeśli którakolwiek z nich byłaby dla niej interesująca. Umiała gotować, umiała szyć, posiadała wiedzę z zakresu zielarstwa oraz kilku innych przedmiotów, które wydawały jej się nie tylko interesujące, ale i przydatne w codzienności.
- Ja? Och, chciałabym dokonać czego wielkiego, o czym będzie się mówić równie długo, jak o odkryciu Flamela. Odkrycia alchemicznego które zapisałoby moje nazwisko na kartach historii. Tworzę różne specyfiki z profesorem, to jednak nie to samo. Chciałabym, aby to odkrycie było jedynie moim wyczynem, stworzyłam już kilka receptur, to nadal jednak nic, co mogłoby okazać się aż tak wielkim odkryciem. - Wyznała z rumieńcem na jasnej buzi, niepewna czy przypadkiem nie przytłoczy towarzyszącej jej czarownicy swoją ambicją. Marzyły jej się wielkie odkrycia, coś, co przysłużyłoby się rozwojowi alchemicznej dziedziny, wiedziała jednak, iż czeka ją niezwykle długa droga pełna poświęceń oraz zapewne braku zrozumienia ze strony innych czarodziejów. Była wszak kobietą, która wedle opinii wielu winna skupiać się na założeniu rodziny oraz wychowaniu kolejnego pokolenia, miast próbować maczać smukłe palce w naukowym świecie. Frances jednak była pewna, że i tam, gdzie to mężczyźni zdawali się przewodzić, było miejsce również dla bystrych, kobiecych umysłów.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Naprawdę wierzysz, że wiosna nastanie? Pytanie tańczyło na skraju pełnych warg, gotowe wymknąć się niepostrzeżenie, ciężarem przygnieść wątłe ramiona, stłumić każdy zalążek entuzjazmu starszego dziewczęcia, niby skry tlące się na obrzeżach paleniska, którym przeznaczone jest zgasnąć w milczeniu. To wydawało się takie nierealne, to przebudzenie natury, przebicie zieleni ponad zmarzlinę ubitej ziemi, gdzie szarości zdawały się zagościć na dobre pomimo brązowych, złotych i czerwonych płaszczy z liści utkanych. Chłód wżarł się w jesienne powietrze, dreszcz na dobre skórę zrosił, przyszłość jawiła się niepewnością, gdy coraz więcej patroli przemierzało ulice, gdzie w zacisznych zakamarkach nielicznych otwartych knajp wciąż wspominało się szeptami o trwających walkach. Wojna opanowała cały kraj, strachem wdzierała się w życie codzienne, odbierała nadzieje, odbierała chęci, zmuszała do odwracania wzroku od czerwieni plam widniejących na bruku, do przyspieszenia kroku, kiedy pojedynczy krzyk dawał się słyszeć w nocnej ciszy. Ale tutaj, w Surrey, gdzie promienie słońca łaskotały odsłonięty kark, gdzie powietrze przesycał aromat ziół i słodycz pigwowego soku, to wydawało się możliwe. Tak marzyć o wiośnie, o przebudzeniu, o nadziei. Uśmiechać się ślicznie, z ciepłem tańczącym na obrzeżach szaroniebieskich tęczówek. Czy ona też by tak mogła? Śnić o kwitnących miesiącach, tańczyć w wyobrażeniach na miękkich, wonnych trawach ciesząc się chwilą. Chyba nie. Nie była Frances, uroczą, elegancko ubraną Frances, która z uporem przemierzała obraną ścieżkę usłaną mrowiem kwiecia. Była tylko dzieckiem z cyrku, bez przeszłości, którą odrzuciła przez własną głupotę i pozbawioną przyszłości, bo nie ośmielała się marzyć, myśli kierując tylko na jeden rozpaczliwy tor. Ale może kiedyś, jeśli kiedyś pojawi się rzeczywiście, może wtedy spróbuje pójść w ślady alchemiczki, patrząc na świat przychylniej, planując swój własny ogród, będąc równie zadowoloną z własnego życia. Kiedyś. Tak, to byłoby miłe, to całe kiedyś.
- Nie znam się na kwiatach, ale na pewno dobrałaś najładniejsze, zdecydowanie chciałabym je zobaczyć - zapewniła, nie obiecując jednak nic, jak mogłaby, biorąc pod uwagę kruchość własnego losu? Ale jeśli gwiazdy będą łaskawe, tak, odwiedzi ją i wszystko będzie piękne, nawet jeśli Finnie nie zdoła nazwać ni jednej pyszniącej się od ładnie wybarwianych płatków główki. Lubiła tylko konwalie, ich skromną biel, drobne dzwoneczki pochylone zawsze na przemian z niezapominajkami były ozdobą wianków splatanych na łąkach Skye, przetykanych czerwienią wstążek. Nie sądziła jednak, by w zbiorze alchemiczki mogły się one znaleźć, na pewno królowały u niej róże, o to mogła się założyć śmiało. Czy to nie było jednak formą oceniania, o którym wspominała jej droga koleżanka? Czy nie założyła właśnie z góry, iż Franny przedkłada zjawiskowość roślin ponad ich subtelność? Ach, zakłopotanie zamigotało na buzi tancerki, chyba naprawdę była okropną osobą, skoro tak śmiało i bez zastanowienia mogła snuć podobne wnioski. Nawet jeśli te nie wydawały się szkodliwe, a przecież czy nie tak rozpoczęło się piekło Elli? Od błahostki, która rozrosła się do niedorzecznych rozmiarów. Przestań, zamrugała gwałtownie, odganiając widmo, echo, którego nie chciała słyszeć wcale.
- Może Eilidh byłaby lepszym człowiekiem niż większość z nas - uznała w zamyśleniu, opuszkiem palca muskając główkę nieśmiałka, który ujął go swymi szponami i do swojego policzka przybliżył, by móc się weń wtulić. Rozczulenie spłynęło na blondynkę, surowość uleciała zeń nader prędko, acz okrucieństwo myśli własnych pozostało niezmiennie, sądząc, iż Eili na jej miejscu postąpiłaby o wiele rozważniej praktycznie we wszystkim. Nieświadome stworzonko puściło jednak swoją właścicielkę, obróciło się w stronę intruza łamanego na kolegę i złapawszy do pyszczka kolejnego kornika, w swej łaskawości pomaszerowała do ogrodu żądna wolności oraz możliwości pobicia Nicolasa bez świadków. Roześmiała się widząc to, nie tak dźwięcznie, perliście, rześko jak towarzyszka, ale szczerze. Zwierzęta zawsze wyciągały zeń wrażliwszą naturę, którą próbowała bronić przed każdym, kto się doń zbliżył, nie musiała tutaj, teraz jednak jej ukrywać, gdy miała do czynienia z tak urokliwym obrazkiem i snuciem wizji o chwilach wolności, pozbawionych sennych mar oraz powinności, zwykłych wygłupów godnych ich wieku.
- Powinnaś zastanowić się nad rozciąganiem, twoje mięśnie poczują ulgę, a i skóra stanie się jędrniejsza. Tak mi się wydaje, trochę to podsłuchałam od akrobatek - wyjaśniła, jedyny ból ciała odczuwając wtedy, gdy trening stawał się w pewnym momencie zbyt obciążający dla organizmu. Dyscyplina, ścisła dieta oraz praca fizyczna hartowała drobną powłokę, sprawiając, że przyszło się jej zastanawiać, czy mogłoby jej tego brakować. Wysiłku, zmęczenia tak wielkiego, iż ledwo mogła się dowlec do własnego łóżka, gdzie rezygnowała w połowie drogi, po prostu ściągając koc i układając się na podłodze. Madame V. brakować mi nie będzie, uznała w nadąsaniu oraz pewności oczywistej - Mogę ci pokazać kilka prostych ćwiczeń, kiedy tutaj skończymy. Obiecuję nie proponować nic ponad twoje możliwości - dodała, bo chyba Wroński oferowała jej w tak krótkim czasie zbyt wiele, że panienka Jones czuła, że powinna się jakoś odwdzięczyć. Chociażby za samą możliwość bycia. Ale ta sielskość ustąpiła pieczeniu, czerwieni krwi błyszczącej na bieli skóry, naruszonym nerwom oraz ciężarowi osiadającemu na klatce piersiowej. Zamrugała raz, trochę drugi, drgając dopiero, kiedy słoiczek znalazł się w zasięgu wzroku. Posłusznie posmarowała skaleczenie i chociaż dłoń odczuła ulgę, tak sama Finley nie poczuła jej wcale, wysłuchując uważnie słów alchemiczki, blednąc wyraźnie z każdym padającym zdaniem. To było tak, jakby opowiadała o kimś obcym i bliskim zarazem, bo to nie brzmiało tak znowu nieprawdopodobnie. Marcel był skłonny do poddawania się emocjom, przeżywał je jak chyba nikt inny, obierając pojedyncze odczucie, tonął w nim całkowicie, nie potrafiąc do końca panować nad konsekwencjami podobnego zachowania. Dlatego to on był czołowym artystą, tym który odważnie parł naprzód, podczas gdy Finnie stała zawsze w cieniu, nigdy do końca nie będąc tą, kogo oczekiwała ich trenerka.
- Marcel - głos uwiązł w gardle, nie mogąc odnaleźć odpowiedniego tonu, jakiego mogła użyć, którym mogłaby go usprawiedliwić chociaż trochę, troszeczkę, bo nieważne co sobie chłopak potrafił ubzdurać w głowie, upojony młodością, w duszy nadal był w miarę porządny, tylko trochę roztrzepany, nie do końca idealny, bo nie musiał, po prostu wolny - Marcel myśli sercem, nie rozumem. Kiedy czuje się zraniony, kiedy ma poczucie, że cały świat go krzywdzi, zaczyna się bronić. Nie twierdzę, że jego postępowanie było dobre. Na wszystkie gwiazdy, to wszystko brzmi strasznie, a on strasznie durnie. Ale to jego forma obrony, jeśli faktycznie czuł coś do ciebie - oczywiście, że czuł. Frances była zdolna, śliczna, miała w sobie nutę elegancji, której nie sposób odnaleźć w porcie. Każdy jasny włosek miała idealnie ułożony, każdy uśmiech słodki niczym miód, to oczywiste, że go przyciągnęła, że łatwo poddał się jej urokowi - To zawód musiał być ogromny - dodała ciszej, bo to wszystko było trudne. Czuła jak złość rośnie w niej, jak głupota tego hulającego niczym wiatr dzieciaka wzmaga w niej kolejne iskierki złości i jak bardzo jej wstyd, za to jak postąpił i za to, że uważała, że ślepo wierzyła, że cyrkowiec mógłby być inny. Wzdycha, twarz w dłoniach chowając, porzucając całkowicie owoce na rzecz próby otrząśnięcia się z zaskoczenia. Tego ogromnego rozczarowania. Nikt nigdy nie wymagał od niego, by kiedykolwiek porzucił swoją pasję. Arena nią była, każda chwila, gdzie mógł błyszczeć, należała do tych dlań najistotniejszych, jak więc mógł nie postawić się na miejscu Fran? I chociaż wiedziała, zdawała sobie sprawę, że to kobieta powinna podążać za mężczyzną, poddawać się obyczajom, by móc stworzyć dom, ciepło rodzinne to nie sądziła, że ktoś, kto kocha coś, co robi każdego dnia, naprawdę miałby czelność podążać utartymi schematami, zamiast wspierać, ofiarować wspólną przyszłość, gdzie oboje mogliby być szczęśliwi. Utalentowana alchemiczka oraz wywołujący poruszenie akrobata - To nie ode mnie powinnaś to słyszeć, ale przepraszam. Nie powinnaś tego wysłuchiwać, jeśli od początku byłaś szczera i postawiłaś między wami granice, których żadne z was nie przekroczyło. Nadzieja jest niebezpieczna na równi z porywczością, ale to jest jego natura i nie, nie usprawiedliwiam go, nie wymażę jego win, ale mam nadzieję, że zrozumiesz, że to był po prostu zauroczony chłopiec, który snuł wobec was plany i zapatrzony w swoją wizję, nieco się zapędził. Na pewno, jak tylko ochłoniecie, to jakoś...to będzie? Nie czuj do niego żalu, popatrz, jak teraz jesteś szczęśliwa. On tego też pragnął, być szczęśliwym, z tobą, a kiedy szansa przeszła mu obok nosa... - nie potrafiła dalej tego kontynuować, miała wrażenie, że pogrąża się coraz bardziej rozdarta między lojalnością wobec znajomego, a dziewczęcą naturą wzdychającą z oburzeniem na podobne zachowanie. Nie była dobra w takich kwestiach, nie mogła też oceniać Carringtona, ani go krytykować otwarcie, bo czy sama nie była mu podobna? Czy nie oddała niemal wszystkiego, co posiadała na srebrnej tacy, tylko dlatego, iż dała się zwieść słowom, że sama miała nadzieję na stąpanie wspólną ścieżką z kimś, kto mógłby ją docenić, odrobinę zrozumieć? - Przepraszam, chyba nie jestem odpowiednią osobą, która może cokolwiek mówić w tej sytuacji - przyznała, zakłopotana, palcami muskając wybarwione kosmyki. Temat niedorzecznie perfekcyjnego męża alchemiczki był zdecydowanie przyjemniejszy, łatwiejszy, kojący serce, tłumiący irytację brzęczącą niczym nieznośne muchy. Chociaż kwestia Keata nieco ją zmartwiła, wywołała zmarszczenie brwi, niepewność osnuwającą każdy kolejny ruch. Franny brzmiała zbyt pięknie, aż zbyt pięknie, naprawdę może być tak idealnie?
- Keat oberwał po nosie? Przecież on...dobrze się bije - zauważyła, inaczej nie mogąc określić siły pięści mężczyzny. Jakim potworem musiał być ten, który zdołał go powalić? Jak dziwnie - Tylko dla ciebie? - zapytała droczliwie, z rozbawieniem na nowo osiadłym w popiele spojrzenia. Uśmiechnęła się zaraz łagodnie - Ciesze się, że jesteś szczęśliwa, a on daje ci to, czego tylko zapragniesz. Wydaje się naprawdę wyjątkową osobą, mam nadzieję, że kiedyś uda mi się go spotkać i ocenić, czy faktycznie daje ci wszystko, na co zasługujesz. Karne punkty powinien odkupić ci w kwiatach - oświadczyła pewnie, jakby faktycznie mała tancerka miała cokolwiek w tej kwestii do powiedzenia. Ale to nie było istotne, grunt, że alchemiczka mogła zapomnieć o przykrościach zaznanych na Arenie, cieszyć się życiem, z którego czerpała garściami, miast stać jak ten kołek w miejscu, kołek, który nosił podarowane nazwisko Jones. Powinna coś ze sobą zrobić, wiedziała o tym, tylko chyba było łatwiej, kiedy użalała się nad sobą, kiedy szukała na oślep swej zguby, niż myślała, o tym, by wziąć się w garść i postąpić jak dojrzała kobieta, którą nieszczególnie była. Świadoma, że Arena nie zawsze będzie ją witać z otwartymi ramionami, że światła w końcu zgasną, a muzyka zamilknie.
- Chyba...chyba bym chciała, jeszcze nie teraz. Szykuje się nowy repertuar, wiesz? Ale...ale na pewno muszę coś ze sobą wreszcie zrobić, nie zawsze będę mogła tańczyć, wiem o tym, tylko to trochę straszne, utracić coś, nad czym się pracowało tak długo i z zapamiętaniem - wyznała, lecz to nie wojna była jej przeciwnikiem, tylko czas. Tylko ciało, które, póki było młode, wciąż poddawało się jej woli. Co jednak zrobi, gdy skomplikowane układy nabiorą dla niej niemożliwego wydźwięku? To było przerażające.
- Wydaje mi się, że dokonasz. O ile będziesz cierpliwa i uparta, odnajdziesz dziedzinę, jeśli to w alchemii możliwe, która będzie ci najbardziej miła. Drzemie w tobie pasja, nikt tego ci nie odmówi i każdy to dostrzeże - wyraziła swoją opinie Fin, wracając do przerwanego wreszcie krojenia. Sama nie mogła osiągnąć tak wiele, fikołki nie zapiszą cię na kartach historii, lecz z drugiej strony...naprawdę chciała na nich być? Była tłem, zawsze i na zawsze.
- Nie znam się na kwiatach, ale na pewno dobrałaś najładniejsze, zdecydowanie chciałabym je zobaczyć - zapewniła, nie obiecując jednak nic, jak mogłaby, biorąc pod uwagę kruchość własnego losu? Ale jeśli gwiazdy będą łaskawe, tak, odwiedzi ją i wszystko będzie piękne, nawet jeśli Finnie nie zdoła nazwać ni jednej pyszniącej się od ładnie wybarwianych płatków główki. Lubiła tylko konwalie, ich skromną biel, drobne dzwoneczki pochylone zawsze na przemian z niezapominajkami były ozdobą wianków splatanych na łąkach Skye, przetykanych czerwienią wstążek. Nie sądziła jednak, by w zbiorze alchemiczki mogły się one znaleźć, na pewno królowały u niej róże, o to mogła się założyć śmiało. Czy to nie było jednak formą oceniania, o którym wspominała jej droga koleżanka? Czy nie założyła właśnie z góry, iż Franny przedkłada zjawiskowość roślin ponad ich subtelność? Ach, zakłopotanie zamigotało na buzi tancerki, chyba naprawdę była okropną osobą, skoro tak śmiało i bez zastanowienia mogła snuć podobne wnioski. Nawet jeśli te nie wydawały się szkodliwe, a przecież czy nie tak rozpoczęło się piekło Elli? Od błahostki, która rozrosła się do niedorzecznych rozmiarów. Przestań, zamrugała gwałtownie, odganiając widmo, echo, którego nie chciała słyszeć wcale.
- Może Eilidh byłaby lepszym człowiekiem niż większość z nas - uznała w zamyśleniu, opuszkiem palca muskając główkę nieśmiałka, który ujął go swymi szponami i do swojego policzka przybliżył, by móc się weń wtulić. Rozczulenie spłynęło na blondynkę, surowość uleciała zeń nader prędko, acz okrucieństwo myśli własnych pozostało niezmiennie, sądząc, iż Eili na jej miejscu postąpiłaby o wiele rozważniej praktycznie we wszystkim. Nieświadome stworzonko puściło jednak swoją właścicielkę, obróciło się w stronę intruza łamanego na kolegę i złapawszy do pyszczka kolejnego kornika, w swej łaskawości pomaszerowała do ogrodu żądna wolności oraz możliwości pobicia Nicolasa bez świadków. Roześmiała się widząc to, nie tak dźwięcznie, perliście, rześko jak towarzyszka, ale szczerze. Zwierzęta zawsze wyciągały zeń wrażliwszą naturę, którą próbowała bronić przed każdym, kto się doń zbliżył, nie musiała tutaj, teraz jednak jej ukrywać, gdy miała do czynienia z tak urokliwym obrazkiem i snuciem wizji o chwilach wolności, pozbawionych sennych mar oraz powinności, zwykłych wygłupów godnych ich wieku.
- Powinnaś zastanowić się nad rozciąganiem, twoje mięśnie poczują ulgę, a i skóra stanie się jędrniejsza. Tak mi się wydaje, trochę to podsłuchałam od akrobatek - wyjaśniła, jedyny ból ciała odczuwając wtedy, gdy trening stawał się w pewnym momencie zbyt obciążający dla organizmu. Dyscyplina, ścisła dieta oraz praca fizyczna hartowała drobną powłokę, sprawiając, że przyszło się jej zastanawiać, czy mogłoby jej tego brakować. Wysiłku, zmęczenia tak wielkiego, iż ledwo mogła się dowlec do własnego łóżka, gdzie rezygnowała w połowie drogi, po prostu ściągając koc i układając się na podłodze. Madame V. brakować mi nie będzie, uznała w nadąsaniu oraz pewności oczywistej - Mogę ci pokazać kilka prostych ćwiczeń, kiedy tutaj skończymy. Obiecuję nie proponować nic ponad twoje możliwości - dodała, bo chyba Wroński oferowała jej w tak krótkim czasie zbyt wiele, że panienka Jones czuła, że powinna się jakoś odwdzięczyć. Chociażby za samą możliwość bycia. Ale ta sielskość ustąpiła pieczeniu, czerwieni krwi błyszczącej na bieli skóry, naruszonym nerwom oraz ciężarowi osiadającemu na klatce piersiowej. Zamrugała raz, trochę drugi, drgając dopiero, kiedy słoiczek znalazł się w zasięgu wzroku. Posłusznie posmarowała skaleczenie i chociaż dłoń odczuła ulgę, tak sama Finley nie poczuła jej wcale, wysłuchując uważnie słów alchemiczki, blednąc wyraźnie z każdym padającym zdaniem. To było tak, jakby opowiadała o kimś obcym i bliskim zarazem, bo to nie brzmiało tak znowu nieprawdopodobnie. Marcel był skłonny do poddawania się emocjom, przeżywał je jak chyba nikt inny, obierając pojedyncze odczucie, tonął w nim całkowicie, nie potrafiąc do końca panować nad konsekwencjami podobnego zachowania. Dlatego to on był czołowym artystą, tym który odważnie parł naprzód, podczas gdy Finnie stała zawsze w cieniu, nigdy do końca nie będąc tą, kogo oczekiwała ich trenerka.
- Marcel - głos uwiązł w gardle, nie mogąc odnaleźć odpowiedniego tonu, jakiego mogła użyć, którym mogłaby go usprawiedliwić chociaż trochę, troszeczkę, bo nieważne co sobie chłopak potrafił ubzdurać w głowie, upojony młodością, w duszy nadal był w miarę porządny, tylko trochę roztrzepany, nie do końca idealny, bo nie musiał, po prostu wolny - Marcel myśli sercem, nie rozumem. Kiedy czuje się zraniony, kiedy ma poczucie, że cały świat go krzywdzi, zaczyna się bronić. Nie twierdzę, że jego postępowanie było dobre. Na wszystkie gwiazdy, to wszystko brzmi strasznie, a on strasznie durnie. Ale to jego forma obrony, jeśli faktycznie czuł coś do ciebie - oczywiście, że czuł. Frances była zdolna, śliczna, miała w sobie nutę elegancji, której nie sposób odnaleźć w porcie. Każdy jasny włosek miała idealnie ułożony, każdy uśmiech słodki niczym miód, to oczywiste, że go przyciągnęła, że łatwo poddał się jej urokowi - To zawód musiał być ogromny - dodała ciszej, bo to wszystko było trudne. Czuła jak złość rośnie w niej, jak głupota tego hulającego niczym wiatr dzieciaka wzmaga w niej kolejne iskierki złości i jak bardzo jej wstyd, za to jak postąpił i za to, że uważała, że ślepo wierzyła, że cyrkowiec mógłby być inny. Wzdycha, twarz w dłoniach chowając, porzucając całkowicie owoce na rzecz próby otrząśnięcia się z zaskoczenia. Tego ogromnego rozczarowania. Nikt nigdy nie wymagał od niego, by kiedykolwiek porzucił swoją pasję. Arena nią była, każda chwila, gdzie mógł błyszczeć, należała do tych dlań najistotniejszych, jak więc mógł nie postawić się na miejscu Fran? I chociaż wiedziała, zdawała sobie sprawę, że to kobieta powinna podążać za mężczyzną, poddawać się obyczajom, by móc stworzyć dom, ciepło rodzinne to nie sądziła, że ktoś, kto kocha coś, co robi każdego dnia, naprawdę miałby czelność podążać utartymi schematami, zamiast wspierać, ofiarować wspólną przyszłość, gdzie oboje mogliby być szczęśliwi. Utalentowana alchemiczka oraz wywołujący poruszenie akrobata - To nie ode mnie powinnaś to słyszeć, ale przepraszam. Nie powinnaś tego wysłuchiwać, jeśli od początku byłaś szczera i postawiłaś między wami granice, których żadne z was nie przekroczyło. Nadzieja jest niebezpieczna na równi z porywczością, ale to jest jego natura i nie, nie usprawiedliwiam go, nie wymażę jego win, ale mam nadzieję, że zrozumiesz, że to był po prostu zauroczony chłopiec, który snuł wobec was plany i zapatrzony w swoją wizję, nieco się zapędził. Na pewno, jak tylko ochłoniecie, to jakoś...to będzie? Nie czuj do niego żalu, popatrz, jak teraz jesteś szczęśliwa. On tego też pragnął, być szczęśliwym, z tobą, a kiedy szansa przeszła mu obok nosa... - nie potrafiła dalej tego kontynuować, miała wrażenie, że pogrąża się coraz bardziej rozdarta między lojalnością wobec znajomego, a dziewczęcą naturą wzdychającą z oburzeniem na podobne zachowanie. Nie była dobra w takich kwestiach, nie mogła też oceniać Carringtona, ani go krytykować otwarcie, bo czy sama nie była mu podobna? Czy nie oddała niemal wszystkiego, co posiadała na srebrnej tacy, tylko dlatego, iż dała się zwieść słowom, że sama miała nadzieję na stąpanie wspólną ścieżką z kimś, kto mógłby ją docenić, odrobinę zrozumieć? - Przepraszam, chyba nie jestem odpowiednią osobą, która może cokolwiek mówić w tej sytuacji - przyznała, zakłopotana, palcami muskając wybarwione kosmyki. Temat niedorzecznie perfekcyjnego męża alchemiczki był zdecydowanie przyjemniejszy, łatwiejszy, kojący serce, tłumiący irytację brzęczącą niczym nieznośne muchy. Chociaż kwestia Keata nieco ją zmartwiła, wywołała zmarszczenie brwi, niepewność osnuwającą każdy kolejny ruch. Franny brzmiała zbyt pięknie, aż zbyt pięknie, naprawdę może być tak idealnie?
- Keat oberwał po nosie? Przecież on...dobrze się bije - zauważyła, inaczej nie mogąc określić siły pięści mężczyzny. Jakim potworem musiał być ten, który zdołał go powalić? Jak dziwnie - Tylko dla ciebie? - zapytała droczliwie, z rozbawieniem na nowo osiadłym w popiele spojrzenia. Uśmiechnęła się zaraz łagodnie - Ciesze się, że jesteś szczęśliwa, a on daje ci to, czego tylko zapragniesz. Wydaje się naprawdę wyjątkową osobą, mam nadzieję, że kiedyś uda mi się go spotkać i ocenić, czy faktycznie daje ci wszystko, na co zasługujesz. Karne punkty powinien odkupić ci w kwiatach - oświadczyła pewnie, jakby faktycznie mała tancerka miała cokolwiek w tej kwestii do powiedzenia. Ale to nie było istotne, grunt, że alchemiczka mogła zapomnieć o przykrościach zaznanych na Arenie, cieszyć się życiem, z którego czerpała garściami, miast stać jak ten kołek w miejscu, kołek, który nosił podarowane nazwisko Jones. Powinna coś ze sobą zrobić, wiedziała o tym, tylko chyba było łatwiej, kiedy użalała się nad sobą, kiedy szukała na oślep swej zguby, niż myślała, o tym, by wziąć się w garść i postąpić jak dojrzała kobieta, którą nieszczególnie była. Świadoma, że Arena nie zawsze będzie ją witać z otwartymi ramionami, że światła w końcu zgasną, a muzyka zamilknie.
- Chyba...chyba bym chciała, jeszcze nie teraz. Szykuje się nowy repertuar, wiesz? Ale...ale na pewno muszę coś ze sobą wreszcie zrobić, nie zawsze będę mogła tańczyć, wiem o tym, tylko to trochę straszne, utracić coś, nad czym się pracowało tak długo i z zapamiętaniem - wyznała, lecz to nie wojna była jej przeciwnikiem, tylko czas. Tylko ciało, które, póki było młode, wciąż poddawało się jej woli. Co jednak zrobi, gdy skomplikowane układy nabiorą dla niej niemożliwego wydźwięku? To było przerażające.
- Wydaje mi się, że dokonasz. O ile będziesz cierpliwa i uparta, odnajdziesz dziedzinę, jeśli to w alchemii możliwe, która będzie ci najbardziej miła. Drzemie w tobie pasja, nikt tego ci nie odmówi i każdy to dostrzeże - wyraziła swoją opinie Fin, wracając do przerwanego wreszcie krojenia. Sama nie mogła osiągnąć tak wiele, fikołki nie zapiszą cię na kartach historii, lecz z drugiej strony...naprawdę chciała na nich być? Była tłem, zawsze i na zawsze.
Jak ja Cię obronię i po czyjej stronie
Stanąć mam dziś, gdy oczu wrogich sto?
Stanąć mam dziś, gdy oczu wrogich sto?
Uśmiech wyrysował się na malinowych ustach alchemiczki, gdy Finnie wyraziła domyślną pochwałę dla kwiecia, jakie znajdowało się w ogrodzie. Pani Wrońska, odkąd tylko zamieszkała na Szafirowym Wzgórzu, uważała swój ogród za swoją dumę oraz miejsce, w którym najchętniej spędzała czas (po za pracownią alchemiczną, oczywiście).
- Zawsze jesteś tu mile widziana, moja droga. - Odparła więc nadal się uśmiechając, jednocześnie będąc szczerą w swych słowach. Młoda akrobatka zaskrobiła sobie sympatię eterycznej alchemiczki, a co za tym idzie, mogła liczyć na jej gościnę oraz chęci do wspólnego spędzania czasu. Zwłaszcza, jeśli w to wspólne spędzanie czasu wliczało się przebywanie wśród kolorowych, kwietnych główek rozjaśniających humor pani Wroński. - Och, będę niezmiernie wdzięczna, za wszelkie wskazówki! Niestety, ciągłe siedzenie przy księgach oraz stanie nad kociołkiem okrutnie odbija mi się na mięśniach. - Przyznała z wdzięcznością, gotowa przyjąć wszelkie rady, które tylko uwolniłyby ją od bólu mięśni, jaki towarzyszył jej każdego wieczoru po zakończonej pracy. Dłonie pani Wroński nadal zajęte były przygotowywaniem owoców do włożenia ich w słoiki, a szaroniebieskie tęczówki co raz wracały do twarzy jej towarzyszki, to nieśmiałków wesoło hasających po kwiatach za oknem oraz kuchennych szafkach. Nie czuła w tej kwestii zaniepokojenia - Nicolas doskonale wiedział, w których miejscach było bezpiecznie oraz gdzie zwyczajnie nie mógł chodzić.
Ciężkie westchnienie wyrwało się z piersi Frances. Jej relacja z Marcelem zdawała się być oddalona o całe lata świetlne, jakoby znajdowała się w zupełnie innym życiu, w jeszcze dziwniejszym wymiarze. Domyślała się, że mężczyzna może żywić do niej pewne żale, w tamtym jednak momencie musiała podjąć niełatwą decyzję, która byłaby dla nich wszystkich najlepsza - i tak właśnie zrobiła.
- Wiesz, ja... lubię go. Ale im więcej o tym myślałam, tym bardziej dochodziłam do wniosku, iż żadne z nas nie byłoby w przyszłości szczęśliwe. Ja nie zostawiłabym alchemii, on nie zostawiłby cyrku i... och, mniejsza z tym. Nie powinnyśmy zaprzątać sobie głów przeszłością. - Wysnuła, by finalnie machnąć smukłą dłonią, nie chcąc wchodzić w dłuższe rozważania dotyczące tego właśnie tematu.
Uśmiech ciągle widniał na delikatnej buzi, gdy przyszło im rozmawiać o tej lepszej relacji, będącej dla niej zaskoczeniem oraz spełnieniem wszystkich, nawet najskrytszych pragnień. Frances wzruszyła delikatnie ramionami, na kolejne stwierdzenie. - Najwidoczniej niewystarczająco dobrze. - Nie przyznała, iż jej małżonek miał w tym wszystkim o wiele większą wprawę, niż jej brat. - To jaki jest dla mnie, liczy się dla mnie najmocniej, droga Finnie... A miast kwiatów wolę igrediencje oraz aparatury alchemiczne. - Dodała z rozbawieniem. Wszak nie powinno być dziwnym, iż panią Wroński najlepiej udobrucha się tym, co powiązane było z jej pasjami.
Uśmiech widniał również, gdy kolejne słowa uciekały z ust jej towarzyszki.
- Jeśli byś chciała, z przyjemnością Ci pomogę. Mam nadzieję, że w tym repertuale będziesz grać główną rolę? Powinnaś... - Dopytała z zaciekawieniem, życząc młodszej koleżance jak najlepiej. - Kto wie? Może wynajdę miksturę, dzięki czemu będziesz tańczyć ile tylko będziesz chciała? Wiesz, wiele jest możliwym. - Dodała jeszcze, chcąc zaszczepić w towarzyszce choćby odrobinę pozytywnego myślenia. A chwilę później delikatny rumieniec przyozdobił jasną buzię. - Zobaczymy, co przyniesie czas. Mam jednak nadzieję, że jestem na dobrej drodze. No, weźmy się za te przetwory... - Zgrabnie zmieniła temat ze swojej osoby, nie chcąc wydać się monotonną bądź nazbyt skupioną na sobie.
- Zawsze jesteś tu mile widziana, moja droga. - Odparła więc nadal się uśmiechając, jednocześnie będąc szczerą w swych słowach. Młoda akrobatka zaskrobiła sobie sympatię eterycznej alchemiczki, a co za tym idzie, mogła liczyć na jej gościnę oraz chęci do wspólnego spędzania czasu. Zwłaszcza, jeśli w to wspólne spędzanie czasu wliczało się przebywanie wśród kolorowych, kwietnych główek rozjaśniających humor pani Wroński. - Och, będę niezmiernie wdzięczna, za wszelkie wskazówki! Niestety, ciągłe siedzenie przy księgach oraz stanie nad kociołkiem okrutnie odbija mi się na mięśniach. - Przyznała z wdzięcznością, gotowa przyjąć wszelkie rady, które tylko uwolniłyby ją od bólu mięśni, jaki towarzyszył jej każdego wieczoru po zakończonej pracy. Dłonie pani Wroński nadal zajęte były przygotowywaniem owoców do włożenia ich w słoiki, a szaroniebieskie tęczówki co raz wracały do twarzy jej towarzyszki, to nieśmiałków wesoło hasających po kwiatach za oknem oraz kuchennych szafkach. Nie czuła w tej kwestii zaniepokojenia - Nicolas doskonale wiedział, w których miejscach było bezpiecznie oraz gdzie zwyczajnie nie mógł chodzić.
Ciężkie westchnienie wyrwało się z piersi Frances. Jej relacja z Marcelem zdawała się być oddalona o całe lata świetlne, jakoby znajdowała się w zupełnie innym życiu, w jeszcze dziwniejszym wymiarze. Domyślała się, że mężczyzna może żywić do niej pewne żale, w tamtym jednak momencie musiała podjąć niełatwą decyzję, która byłaby dla nich wszystkich najlepsza - i tak właśnie zrobiła.
- Wiesz, ja... lubię go. Ale im więcej o tym myślałam, tym bardziej dochodziłam do wniosku, iż żadne z nas nie byłoby w przyszłości szczęśliwe. Ja nie zostawiłabym alchemii, on nie zostawiłby cyrku i... och, mniejsza z tym. Nie powinnyśmy zaprzątać sobie głów przeszłością. - Wysnuła, by finalnie machnąć smukłą dłonią, nie chcąc wchodzić w dłuższe rozważania dotyczące tego właśnie tematu.
Uśmiech ciągle widniał na delikatnej buzi, gdy przyszło im rozmawiać o tej lepszej relacji, będącej dla niej zaskoczeniem oraz spełnieniem wszystkich, nawet najskrytszych pragnień. Frances wzruszyła delikatnie ramionami, na kolejne stwierdzenie. - Najwidoczniej niewystarczająco dobrze. - Nie przyznała, iż jej małżonek miał w tym wszystkim o wiele większą wprawę, niż jej brat. - To jaki jest dla mnie, liczy się dla mnie najmocniej, droga Finnie... A miast kwiatów wolę igrediencje oraz aparatury alchemiczne. - Dodała z rozbawieniem. Wszak nie powinno być dziwnym, iż panią Wroński najlepiej udobrucha się tym, co powiązane było z jej pasjami.
Uśmiech widniał również, gdy kolejne słowa uciekały z ust jej towarzyszki.
- Jeśli byś chciała, z przyjemnością Ci pomogę. Mam nadzieję, że w tym repertuale będziesz grać główną rolę? Powinnaś... - Dopytała z zaciekawieniem, życząc młodszej koleżance jak najlepiej. - Kto wie? Może wynajdę miksturę, dzięki czemu będziesz tańczyć ile tylko będziesz chciała? Wiesz, wiele jest możliwym. - Dodała jeszcze, chcąc zaszczepić w towarzyszce choćby odrobinę pozytywnego myślenia. A chwilę później delikatny rumieniec przyozdobił jasną buzię. - Zobaczymy, co przyniesie czas. Mam jednak nadzieję, że jestem na dobrej drodze. No, weźmy się za te przetwory... - Zgrabnie zmieniła temat ze swojej osoby, nie chcąc wydać się monotonną bądź nazbyt skupioną na sobie.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
To było dziwne, śmieszne, niedorzeczne. Czuć się zagubioną, nie wiedzieć co robić, kiedy dłonie wypielęgnowane zwykle w rękawiczki obleczone wskazują jasno drogę. A mimo to, waha się, nie mogąc uczynić kroku. Bo coś w niej szepce, podle i okrutnie, że to sen jaki, że wcale nie czeka na nią dom skąpany w słońcu, otoczony rozkwitającymi kwiatami oraz parujący kubek z herbatą, postawiony przez roześmianą czarownicę. Że nie będzie rozmów o wszystkim i o niczym, malinowych warg wykrzywionych w ciepłym uśmiechu oraz tych wszystkich idealnych rzeczy będących integralną częścią perfekcyjnego życia. Uwolniła się, ta eteryczna alchemiczka o słowiczym głosie, wyrwała się z pęt portu, by móc wreszcie podążać ścieżką, która od zawsze była jej pisana. Z kolei kostki Finley wciąż zaplątane były w szemranych uliczkach, a miasto, które nie było już nikogo, zwłaszcza jego mieszkańców, sięgało w jej stronę sękatymi paluchami, gotowe odebrać ostatni dech z piersi. Ich światy nie były już wspólne, nie dzieliły więcej podobnych trosk. Ale to nic, myśli ze smutkiem blondyneczka, dziś po prostu będzie śnić, prosząc gwiazdy, by nie zbudziła się zbyt prędko. Niech ta słodka ułuda trwa nadal.
- Dziękuję - powtórzyła miękko, jakby słowo wymykające się spomiędzy ust kruchą porcelaną było, nie zaś zwykłym wyrazem. Melancholia znika jednak z buzi tancerki, iskra radosna na nowo rozpala popiół spojrzenia - Och, z pewnością twój los się poprawi i z okrucieństwa, twoje stanie przerodzi się w zaledwie uciążliwe - oświadczyła tak, jak tylko bardzo pomocna osoba, która w zasadzie w ogóle nie pomaga, potrafi. I chociaż ton zabarwiła żartem, tak wzrokiem przepełnionym troską objęła sylwetkę niewiele starszej od niej dziewczyny. Coś, co jej nie przeciąży, organizmu w szok nie wprawi oraz nie doda zniechęcenia do raz podjętej decyzji. Och, czyli rady drogiej trenerki powinna ograniczyć do niezbędnego minimum, od nich tylko chce się umrzeć. Łatwiej było myśleć o wiecznie niezadowolonej - i zdecydowanie kopniętej - półwili, niż o ciągle nieszczęśliwym chłopcu, rozpaczliwie próbującym rozwinąć swe skrzydła. Nie czuła się zbyt dobrze, myśląc o ich uczuciach, stąpać na samych czubkach palców stóp nie pozwalając na przechylenie się w którąkolwiek ze stron. Serce pozostawało przy cyrkowcu, które znając usposobienie towarzysza, ekspresyjność oraz skłonność do utrudniania sobie najprostszych czynności wykluczało celową próbę obrażenia alchemiczki. Rozum był jednak ostrzejszy, stał twardo za postacią Wroński, która przecież jasno stawiała relacje, jakie między nimi istniały, a zachowania Marcela nijak nie szło usprawiedliwić, nie tak do końca, nie bez wyrzutów sumienia.
- Dobrze, że mimo wszystko postawiłaś siebie na pierwszym miejscu i nie zrezygnowałaś z niczego, co czyni cię sobą. Tylko mam nadzieję, że może...nawet jeśli mu nie wybaczysz, to każde z was będzie żyć swoim własnym życiem, szczęśliwie i bez żalu - wyraziła swoje nadzieje, sądząc, że nawet w takich okolicznościach, jeśli dadzą sobie czas, tak wydarzenie to będzie anegdotką w snutych opowieściach, nie zaś zażartą wojną między tak wyrazistymi osobowościami. I chociaż martwi ją to zastanawiająco chłodne stwierdzenie odnośnie brata, pomimo ciepła oddechu, tak spycha to na boczny tor, przecież teraz śniła a w snach nie ma miejsca na kłopoty, na niedorzecznych chłopców, kiedy mężczyzna marzeń wiedźmy siedzącej przed nią, jawił się tak wspaniale - Rozsądnie, niech więc obsypie cię tymi wszystkimi ziołami oraz składnikami, o których pochodzeniu wolę nie wiedzieć - rękę do piersi przykłada, wydając się przepełniona ulgą wobec tego, ile interesujących ingrediencji mogło ją ominąć. Ale to Frances była tą mądrzejszą, Finnie zwykle siedziała obok i kiwała głową na znak, że rozumie, nawet jeśli to wierutne kłamstwo było. Tylko kłamała naprawdę dobrze, zwłaszcza teraz, kiedy żartowała i ta wesoła mina pozostała na jej licach w momencie, gdy jasnowłosa zapytała ją o rolę artystki w przedstawieniu.
- Nie, ja nie gram - nigdy nie gram głównej roli Fran, nie lśnię najmocniej spośród wszystkich gwiazd, nigdy nie jestem wybierana pierwsza, nigdy nie bywam zwycięzcą, nigdy nie dostanę tego, czego pragnę - To Mar...zwykle ktoś inny staje się główną atrakcją, ale żebyś widziała, z jaką wprawą macham płonącą wstążką - przechwalała się nader słabo, unikając niebieskoszarych tęczówek - Myślisz, że potrafiłabyś coś takiego stworzyć? Coś, co zniwelowałoby obciążenie mięśni, ich zastanie się wraz z każdym mijającym rokiem? - zapytała z przejęciem, bo byłoby miło wyrok choć trochę oddalić, nim rzeczywistość zwali się na wąskie ramiona całym ciężarem. Potrząsa głową zaraz - Tak, tak, będziemy dzielnie działać, tylko nie myśl, że to bujda była z tymi ćwiczeniami. Jak tylko skończymy, biorę szanowną panią Wroński na nauki - oświadczyła, zabierając się za te wszystkie porzucone w ferworze rozmowy pigwy. Zza okna nie dało się słyszeć żadnej szamotaniny, ni pisku zwiastującego, iż Eilidh prawdopodobnie podejmowała się prób morderstwa kogokolwiek, co sprawiło, że mogła przynajmniej odrobinę się rozluźnić. I śnić dalej o tym domu skąpanym w promieniach słońca oraz kuchni pełnej ciepła.
| zt x2
- Dziękuję - powtórzyła miękko, jakby słowo wymykające się spomiędzy ust kruchą porcelaną było, nie zaś zwykłym wyrazem. Melancholia znika jednak z buzi tancerki, iskra radosna na nowo rozpala popiół spojrzenia - Och, z pewnością twój los się poprawi i z okrucieństwa, twoje stanie przerodzi się w zaledwie uciążliwe - oświadczyła tak, jak tylko bardzo pomocna osoba, która w zasadzie w ogóle nie pomaga, potrafi. I chociaż ton zabarwiła żartem, tak wzrokiem przepełnionym troską objęła sylwetkę niewiele starszej od niej dziewczyny. Coś, co jej nie przeciąży, organizmu w szok nie wprawi oraz nie doda zniechęcenia do raz podjętej decyzji. Och, czyli rady drogiej trenerki powinna ograniczyć do niezbędnego minimum, od nich tylko chce się umrzeć. Łatwiej było myśleć o wiecznie niezadowolonej - i zdecydowanie kopniętej - półwili, niż o ciągle nieszczęśliwym chłopcu, rozpaczliwie próbującym rozwinąć swe skrzydła. Nie czuła się zbyt dobrze, myśląc o ich uczuciach, stąpać na samych czubkach palców stóp nie pozwalając na przechylenie się w którąkolwiek ze stron. Serce pozostawało przy cyrkowcu, które znając usposobienie towarzysza, ekspresyjność oraz skłonność do utrudniania sobie najprostszych czynności wykluczało celową próbę obrażenia alchemiczki. Rozum był jednak ostrzejszy, stał twardo za postacią Wroński, która przecież jasno stawiała relacje, jakie między nimi istniały, a zachowania Marcela nijak nie szło usprawiedliwić, nie tak do końca, nie bez wyrzutów sumienia.
- Dobrze, że mimo wszystko postawiłaś siebie na pierwszym miejscu i nie zrezygnowałaś z niczego, co czyni cię sobą. Tylko mam nadzieję, że może...nawet jeśli mu nie wybaczysz, to każde z was będzie żyć swoim własnym życiem, szczęśliwie i bez żalu - wyraziła swoje nadzieje, sądząc, że nawet w takich okolicznościach, jeśli dadzą sobie czas, tak wydarzenie to będzie anegdotką w snutych opowieściach, nie zaś zażartą wojną między tak wyrazistymi osobowościami. I chociaż martwi ją to zastanawiająco chłodne stwierdzenie odnośnie brata, pomimo ciepła oddechu, tak spycha to na boczny tor, przecież teraz śniła a w snach nie ma miejsca na kłopoty, na niedorzecznych chłopców, kiedy mężczyzna marzeń wiedźmy siedzącej przed nią, jawił się tak wspaniale - Rozsądnie, niech więc obsypie cię tymi wszystkimi ziołami oraz składnikami, o których pochodzeniu wolę nie wiedzieć - rękę do piersi przykłada, wydając się przepełniona ulgą wobec tego, ile interesujących ingrediencji mogło ją ominąć. Ale to Frances była tą mądrzejszą, Finnie zwykle siedziała obok i kiwała głową na znak, że rozumie, nawet jeśli to wierutne kłamstwo było. Tylko kłamała naprawdę dobrze, zwłaszcza teraz, kiedy żartowała i ta wesoła mina pozostała na jej licach w momencie, gdy jasnowłosa zapytała ją o rolę artystki w przedstawieniu.
- Nie, ja nie gram - nigdy nie gram głównej roli Fran, nie lśnię najmocniej spośród wszystkich gwiazd, nigdy nie jestem wybierana pierwsza, nigdy nie bywam zwycięzcą, nigdy nie dostanę tego, czego pragnę - To Mar...zwykle ktoś inny staje się główną atrakcją, ale żebyś widziała, z jaką wprawą macham płonącą wstążką - przechwalała się nader słabo, unikając niebieskoszarych tęczówek - Myślisz, że potrafiłabyś coś takiego stworzyć? Coś, co zniwelowałoby obciążenie mięśni, ich zastanie się wraz z każdym mijającym rokiem? - zapytała z przejęciem, bo byłoby miło wyrok choć trochę oddalić, nim rzeczywistość zwali się na wąskie ramiona całym ciężarem. Potrząsa głową zaraz - Tak, tak, będziemy dzielnie działać, tylko nie myśl, że to bujda była z tymi ćwiczeniami. Jak tylko skończymy, biorę szanowną panią Wroński na nauki - oświadczyła, zabierając się za te wszystkie porzucone w ferworze rozmowy pigwy. Zza okna nie dało się słyszeć żadnej szamotaniny, ni pisku zwiastującego, iż Eilidh prawdopodobnie podejmowała się prób morderstwa kogokolwiek, co sprawiło, że mogła przynajmniej odrobinę się rozluźnić. I śnić dalej o tym domu skąpanym w promieniach słońca oraz kuchni pełnej ciepła.
| zt x2
Jak ja Cię obronię i po czyjej stronie
Stanąć mam dziś, gdy oczu wrogich sto?
Stanąć mam dziś, gdy oczu wrogich sto?
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Taras
Szybka odpowiedź