Łazienka
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Łazienka
Środkowe drzwi na piętrze domu prowadzą do łazienki. Ściany pomalowano tu zieloną farbą by przyozdobić je finezyjnymi, różanymi malunkami. Frances nie jest pewna czy nienawidzi dekoracji ścian czy naprawdę bardzo je uwielbia, dlatego nie podjęła jeszcze decyzji dotyczącej ewentualnego remontu. Po za zdobnymi ścianami, wzrok przykuwa z pewnością wanna stojąca na rzeźbionych nóżkach w której pani domu uwielbia spędzać leniwe wieczory. Naprzeciw wanny da się zauważyć kolejny, interesujący przedmiot - wiszące nad umywalką lustro w kształcie słońca, zabrane z poprzedniego mieszkania alchemiczki.
Nałożone zabezpieczenia: Cave Inicum, Zawierucha, Oczobłysk, Muffliatio, Tenuistis (aportacja)[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Frances Wroński dnia 05.04.21 22:49, w całości zmieniany 1 raz
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
15 czerwca 1957 roku
Frances potrzebowała dobrych dwóch tygodni, aby przekonać się do wzorów, wymalowanych na łazienkowych ścianach. Finalnie uznała, że całkiem przypadły jej do gustu, a co za tym idzie, wypadałoby zadbać o malowidła, by przypadkiem nie uległy zniszczeniu. W tej kwestii tylko jedna osoba przychodziła jej do głowy, mimo to wahała się z wysłaniem listu w końcu... Początek kwietnia, dla znajomej ze szkolnej ławki malował się w ponurych, szarych barwach wywracając dotychczasowe życie do góry nogami. I Frances odczuła zmiany, jednak w dużo spokojniejszy, bardziej stabilny sposób. Koniec końców całe to zamieszanie, jakie panowało w Londynie zadziałało jedynie na jej korzyść. Gdyby nie ono zapewne nie udałoby jej się kupić domu w okazyjnej cenie, ani na niego zarobić. To sprzedaż receptury przedstawicielowi pewnej... instytucji zapewniło jej taki przypływ gotówki, który umożliwił przeprowadzkę. W końcu jednak, po długich godzinach rozmyślań zapisała kawałek pergaminu zgrabnymi, eleganckimi literami umawiając odpowiednie spotkanie.
Na szczęście, Gwendolyn zgodziła się odwiedzić ją w nowym domu.
Rudowłosą, nowoczesną czarownicę panna Burroughs przywitała w progu swego nowego domu z ciepłym uśmiechem na ustach. Nie miały okazji spotkać się od końca kwietnia, Frances nie miała jednak jej tego za złe w obecnej sytuacji, samej będąc pochłoniętą przez inne sprawunki oraz dziwne zbiegi okoliczności.
- Cieszę się, że cię widzę. - Odpowiedziała całkiem szczerze. Co prawda panna Grey wywodziła się ze społeczności, którą Ministerstwo usilnie próbowało wyeliminować, alchemiczka nie potrafiła jednak zauważyć w niej chociażby odrobiny czegokolwiek złego, nawet jeśli większość bazowała na wspomnieniach pierwszych, szkolnych lat.
Zza kołnierzyka jej koszuli wychylił się kawałek zielonego stworzonka, które dość nieufnie powiodło czarnymi oczkami po figurze gościa. Przez chwilę obserwowało burzę płomiennych włosów by znów wycofać się za skrawek materiału, czego panna Burroughs nawet nie zauważyła.
- Chodź, napijesz się czegoś? - Spytała uprzejmie, leniwie kierując ich kroki ku łazience znajdującej się na piętrze. W tym miejscu, zabezpieczonym magicznymi sadzonkami Frances czuła się wyjątkowo bezpiecznie, szybko uznając to miejsce za swój dom. Schronienie którego spokój oraz bezpiczeństwo odczuwała każdego kolejnego dnia.
- Widzisz, ściany w łazience były przyozdobione malunkami. Są wyblakłe, niektóre nadgryzione przez czas, całkiem jednak mi się podobają... - Ostrożnie wpuściła pannę Grey do łazienki, by przedstawić klucz jej niewielkiego problemu. Cóż, przynajmniej tak może będzie mogła w jakiś sposób odrobinę wspomóc dawną przyjaciółkę. - Dałabyś radę je odnowić i jakoś zabezpieczyć? - Spytała, unosząc z zaciekawieniem brew ku górze. Ona nigdy nie malowała, a zdolności Gwen zachwycały za każdym razem, gdy mogła je podziwiać.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Niezwykle ucieszył ją list od Frances.
W obecnej sytuacji niełatwo było zapracować na chleb, zwłaszcza, jeśli było się artystą. A już szczególnie niebezpiecznym było szukanie zleceń w sposób bardziej publiczny. Co prawda, mając wsparcie Macmillanów i Zakonu wiedziała, że nie umrze z głodu, niemniej – wolała być jak najbardziej niezależna. Szkolnej koleżance zaś jak najbardziej ufała i nie sądziła, aby na nawet pomyślała o tępieniu mugoli i mugolaków. Przecież dla każdego myślącego czarodzieja oczywistym powinno być, że propaganda Ministerstwa nie niesie ze sobą niczego dobrego.
Dlatego też, odziana w czysty, lecz dość roboczy strój, zapukała do drzwi Frances. Nim do nich podeszła, sprawdziła jeszcze dwa razy adres zapisany w liście: okolica była ładna i wydawała się spokojna, jednak przecież nigdy wcześniej tutaj nie była.
– Frances, cześć! – powiedziała, witając się z koleżanką. Widząc jednak ruch w okolicach jej kołnierza, panna Grey najpierw zmarszczyła brwi, a następnie uśmiechnęła się szeroko: – Och! Czy… czy to nieśmiałek? – spytała, przyglądając się stworzeniu. – Dawno żadnego nie widziałam. – Właściwie nawet nie próbowała widzieć. Inne sprawy zaprzątały jej myśli. Doskonale jednak pamiętała szkic, który miesiące temu wysłała pewnemu jasnowłosemu aurorowi. On chyba bardzo je lubił.
Pokręciła głową, słysząc pytanie Frances.
– Nie, wybacz… jestem dopiero po obiedzie, a nie mam za dużo czasu – wyjaśniła, grzecznie podążając za dziewczyną.
Ta szybko jednak przeszła do rzeczy, wyjaśniając Gwen (nieco obszerniej, niż w liście) na czym miałoby polegać zadanie. Malarka pokiwała głową, przyglądając się łazienkowym ścianom. Całkiem ładny, choć faktycznie już podniszczonym przez czas.
– Myślę, że tak – zaczęła ostrożnie. – Malowałam już kilka ścian, choć zwykle od samego początku… ale powinnam dać radę. Powiedz mi, chcesz, abym zmieniała kolory? A w tych miejscach, gdzie farba zeszła… chciałabyś coś dodać do wzoru? – spytała, uważnie spoglądając na alchemiczkę. Po chwili wyciągnęła z przewieszonej przez ramię torby szkicownik oraz aparat. Ten drugi przewiesiła sobie przez szyję. – Zdjęcia pomogą mi popracować nad projektem w domu – wyjaśniła. – Ale to ogółem… dość duża przestrzeń, może mi zająć chwilę. Chyba, że w razie czego nie masz nic przeciwko, abym zaprosiła znajomego malarza? Mój przyjaciel zna się lepiej ode mnie na tworzeniu malowideł naściennych. – A Johnatanowi w tych trudnych czasach też pewnie przyda się zajęcie.
W obecnej sytuacji niełatwo było zapracować na chleb, zwłaszcza, jeśli było się artystą. A już szczególnie niebezpiecznym było szukanie zleceń w sposób bardziej publiczny. Co prawda, mając wsparcie Macmillanów i Zakonu wiedziała, że nie umrze z głodu, niemniej – wolała być jak najbardziej niezależna. Szkolnej koleżance zaś jak najbardziej ufała i nie sądziła, aby na nawet pomyślała o tępieniu mugoli i mugolaków. Przecież dla każdego myślącego czarodzieja oczywistym powinno być, że propaganda Ministerstwa nie niesie ze sobą niczego dobrego.
Dlatego też, odziana w czysty, lecz dość roboczy strój, zapukała do drzwi Frances. Nim do nich podeszła, sprawdziła jeszcze dwa razy adres zapisany w liście: okolica była ładna i wydawała się spokojna, jednak przecież nigdy wcześniej tutaj nie była.
– Frances, cześć! – powiedziała, witając się z koleżanką. Widząc jednak ruch w okolicach jej kołnierza, panna Grey najpierw zmarszczyła brwi, a następnie uśmiechnęła się szeroko: – Och! Czy… czy to nieśmiałek? – spytała, przyglądając się stworzeniu. – Dawno żadnego nie widziałam. – Właściwie nawet nie próbowała widzieć. Inne sprawy zaprzątały jej myśli. Doskonale jednak pamiętała szkic, który miesiące temu wysłała pewnemu jasnowłosemu aurorowi. On chyba bardzo je lubił.
Pokręciła głową, słysząc pytanie Frances.
– Nie, wybacz… jestem dopiero po obiedzie, a nie mam za dużo czasu – wyjaśniła, grzecznie podążając za dziewczyną.
Ta szybko jednak przeszła do rzeczy, wyjaśniając Gwen (nieco obszerniej, niż w liście) na czym miałoby polegać zadanie. Malarka pokiwała głową, przyglądając się łazienkowym ścianom. Całkiem ładny, choć faktycznie już podniszczonym przez czas.
– Myślę, że tak – zaczęła ostrożnie. – Malowałam już kilka ścian, choć zwykle od samego początku… ale powinnam dać radę. Powiedz mi, chcesz, abym zmieniała kolory? A w tych miejscach, gdzie farba zeszła… chciałabyś coś dodać do wzoru? – spytała, uważnie spoglądając na alchemiczkę. Po chwili wyciągnęła z przewieszonej przez ramię torby szkicownik oraz aparat. Ten drugi przewiesiła sobie przez szyję. – Zdjęcia pomogą mi popracować nad projektem w domu – wyjaśniła. – Ale to ogółem… dość duża przestrzeń, może mi zająć chwilę. Chyba, że w razie czego nie masz nic przeciwko, abym zaprosiła znajomego malarza? Mój przyjaciel zna się lepiej ode mnie na tworzeniu malowideł naściennych. – A Johnatanowi w tych trudnych czasach też pewnie przyda się zajęcie.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Panna Burroughs była pewna, że nie trudno będzie odnaleźć jej dom - na wzgórzu pełnym niebieskich kwiatów nie znajdowały się żadne, inne budynki zaś do najbliższego sąsiada posiadała prawie trzy kilometry drogi. Po okrutnych piętnastu latach, jakie spędziła w portowych dokach brakowało jej spokoju, ciszy oraz bezpieczeństwa. To wszystko zapewniał jej nowy dom, nawet jeśli czasem był nieznośnie pusty.
Ciepły uśmiech wykwitł na jej twarzy, gdy Gwen zwróciła uwagę na schowanego przy niej nieśmiałka.
- Tak, to nieśmiałek. W zasadzie pierwszy, jakiego przyszło mi widzieć, znalazłam go poturbowanego w ogrodzie i chyba się polubiliśmy. - Wyjaśniła zwięźle, zadowolona z nowego towarzysza. Nieśmiałe zwierzątko pasowało do spokojnej alchemiczki, która szybko odkryła, że dogadanie się z nim jest prostsze, niż mogłoby się zdawać.
Frances kiwnęła jedynie głową, przyjmując do wiadomości odmowę. Nie miała zamiaru naciskać, bądź wnikać w sprawy, o których Gwen mogłaby nie chcieć rozmawiać. Świat stawał na głowie manipulując relacjami w sposób dziwny oraz niezrozumiały dla eterycznego dziewczęcia, które zwyczajnie próbowało się w tym wszystkim nie pogubić.
Szaroniebieskie spojrzenie przez chwilę uważnie wodziło po ścianach oraz wymalowanych na nich wzorach. Ach, decyzja była trudna! Frances, o ile posiadała podstawową wiedzę z zakresu malartwa, daleko miała do artysty. Jej sztuką były eliksiry, nie wymagające łączenia kolorów bądź wzorów.
- Chyba byłoby ładnie, jakby kolory były odrobinę żywsze. Nie wiem jednak, czy coś dodawać do wzoru, czy też nie. - Zaczęła, w jej głosie na próżno było jednak szukać przekonania. Chowający się za jej kołnierzem nieśmiałek wychylił głowę, by zerknąć na wymalowane na ścianie kwiaty. - Och, Gwen, nie jestem pewna. Masz jakieś sugestie? Co mogłoby dobrze wyglądać? - Spytała, mając nadzieję, że doświadczona artystycznie znajoma podsunie jej jakiś ciekawy pomysł.
Gdy jednak Gwen wspomniała o domu, panna Burroughs uniosła z zaciekawieniem brew ku górze.
- Wróciłaś do Londynu? - Od dawna się nie widziały i Frances nie była pewna, czy panna Grey podjęła podobne ryzyko bądź zmieniła miejsce zamieszkania. Jej samej udało się uciec z podłych doków, wszystko więc mogło się zdarzyć.
- Och, nie ma problemu, w tej kwestii czas mnie nie goni. - Odpowiedziała, posyłając dziewczęciu delikatny uśmiech. Urokiem posiadania domu był fakt, że cały czas trzeba było coś w nim zrobić, a jeśli nie w nim, to w dokładnie zaplanowanym przez nią ogrodzie. - A kim jest ten przyjaciel? Mogę go znać? Wiesz… Wolałabym wiedzieć, kto ma pojawić się w moim domu. - Nieufność względem obcych zdawała się być posunięciem rozsądnym, którego wymagało się od samotnie mieszkającej kobiety.
Ciepły uśmiech wykwitł na jej twarzy, gdy Gwen zwróciła uwagę na schowanego przy niej nieśmiałka.
- Tak, to nieśmiałek. W zasadzie pierwszy, jakiego przyszło mi widzieć, znalazłam go poturbowanego w ogrodzie i chyba się polubiliśmy. - Wyjaśniła zwięźle, zadowolona z nowego towarzysza. Nieśmiałe zwierzątko pasowało do spokojnej alchemiczki, która szybko odkryła, że dogadanie się z nim jest prostsze, niż mogłoby się zdawać.
Frances kiwnęła jedynie głową, przyjmując do wiadomości odmowę. Nie miała zamiaru naciskać, bądź wnikać w sprawy, o których Gwen mogłaby nie chcieć rozmawiać. Świat stawał na głowie manipulując relacjami w sposób dziwny oraz niezrozumiały dla eterycznego dziewczęcia, które zwyczajnie próbowało się w tym wszystkim nie pogubić.
Szaroniebieskie spojrzenie przez chwilę uważnie wodziło po ścianach oraz wymalowanych na nich wzorach. Ach, decyzja była trudna! Frances, o ile posiadała podstawową wiedzę z zakresu malartwa, daleko miała do artysty. Jej sztuką były eliksiry, nie wymagające łączenia kolorów bądź wzorów.
- Chyba byłoby ładnie, jakby kolory były odrobinę żywsze. Nie wiem jednak, czy coś dodawać do wzoru, czy też nie. - Zaczęła, w jej głosie na próżno było jednak szukać przekonania. Chowający się za jej kołnierzem nieśmiałek wychylił głowę, by zerknąć na wymalowane na ścianie kwiaty. - Och, Gwen, nie jestem pewna. Masz jakieś sugestie? Co mogłoby dobrze wyglądać? - Spytała, mając nadzieję, że doświadczona artystycznie znajoma podsunie jej jakiś ciekawy pomysł.
Gdy jednak Gwen wspomniała o domu, panna Burroughs uniosła z zaciekawieniem brew ku górze.
- Wróciłaś do Londynu? - Od dawna się nie widziały i Frances nie była pewna, czy panna Grey podjęła podobne ryzyko bądź zmieniła miejsce zamieszkania. Jej samej udało się uciec z podłych doków, wszystko więc mogło się zdarzyć.
- Och, nie ma problemu, w tej kwestii czas mnie nie goni. - Odpowiedziała, posyłając dziewczęciu delikatny uśmiech. Urokiem posiadania domu był fakt, że cały czas trzeba było coś w nim zrobić, a jeśli nie w nim, to w dokładnie zaplanowanym przez nią ogrodzie. - A kim jest ten przyjaciel? Mogę go znać? Wiesz… Wolałabym wiedzieć, kto ma pojawić się w moim domu. - Nieufność względem obcych zdawała się być posunięciem rozsądnym, którego wymagało się od samotnie mieszkającej kobiety.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
– Och, naprawdę? Jakiś kot go zaatakował? – spytała, delikatnie wyciągając dłoń w stronę stworzonka, nie dotykając go jednak. Nie wiedziała, czy koty często atakują nieśmiałki, ale wydawało jej się to całkiem sensowne. Skoro potrafią atakować myszy… A te zielone stworzonka swoimi rozmiarami wydawały się idealne dla nieco większych, domowych tygrysów.
Wchodziła do domu koleżanki, z którą łączyła ją prosta i pozbawiona większych tarć relacja. Nie chciała tego zmieniać. Nie chciała rozmawiać z nią o wojnie i całej tej sytuacji. Wystarczyło, że dyskutowała o tym z każdym innym. Teraz należało się zająć sztuką!
– Wiesz, nie musimy, ale to właściwie chyba jedyna okazja, aby dodać do tego wnętrza coś swojego – zaproponowała, starając się przekonać koleżankę. – Co jest dla ciebie ważne? Jakie kwiaty lubisz najbardziej? Jakie zwierzęta? Może jakiś… nie wiem… przedmiot? Ja na przykład mam taki stary zeszyt z Hogwartu i zawsze wiem, gdzie jest. Postaram się wpasować wszystko, na co tylko masz ochotę – mówiła, trzymając w dłoni szkicownik.
Po chwili zaczęła bazgrać w nim jakieś pojedyncze szkice i pokazała prędko dziewczynie efekty:
– Zobacz… do tych kwiatów można wpasować wszystko. Tu masz wersje z książką, tu z lampą naftową, tu z kociołkiem… – zaproponowała.
Słysząc pytanie Frances, spojrzała na nią, zdziwiona. Nie miała pojęcia, że dziewczyna poruszy ten temat. Niby nie bała się jej mówić o takich rzeczach, ale…
– Wiesz, Londyn to moje miasto, ale chyba odkrywam uroki wsi. – Uśmiechnęła się, starając się wyglądać naturalnie. – Kusi mnie stary domek, w którym mogłabym na przykład przy okazji hodować kozy. Poznałam ostatnio kilka, są urocze – wyjaśniła lekkim tonem. Greta naprawdę była uroczym stworzeniem i jeśli ta cała wojna by się skończyła, panna Grey bardzo chciałaby móc zapewnić jej dobry dom.
Skinęła głową.
– Dobrze, ale i tak postaram się uwinąć jak najszybciej – obiecała. – Wiesz, nie sądzę, byś go znała, właściwie chyba dopiero od niedawna zajmuje się tylko malarstwem, ale to naprawdę jest zdolny człowiek. Oczywiście, przedstawiłabym was sobie, nim bym go tu przyprowadziła. Chociaż musiałabym też wiedzieć, czy ma na to czas – powiedziała, zbliżając się do malowidła: – Spójrz, tu odchodzi farba. Wcześniej tu było namalowane coś zupełnie innego, ktoś to tylko zakrył kolejnymi warstwami. Trochę partacza robota, jak na mój gust.
Wchodziła do domu koleżanki, z którą łączyła ją prosta i pozbawiona większych tarć relacja. Nie chciała tego zmieniać. Nie chciała rozmawiać z nią o wojnie i całej tej sytuacji. Wystarczyło, że dyskutowała o tym z każdym innym. Teraz należało się zająć sztuką!
– Wiesz, nie musimy, ale to właściwie chyba jedyna okazja, aby dodać do tego wnętrza coś swojego – zaproponowała, starając się przekonać koleżankę. – Co jest dla ciebie ważne? Jakie kwiaty lubisz najbardziej? Jakie zwierzęta? Może jakiś… nie wiem… przedmiot? Ja na przykład mam taki stary zeszyt z Hogwartu i zawsze wiem, gdzie jest. Postaram się wpasować wszystko, na co tylko masz ochotę – mówiła, trzymając w dłoni szkicownik.
Po chwili zaczęła bazgrać w nim jakieś pojedyncze szkice i pokazała prędko dziewczynie efekty:
– Zobacz… do tych kwiatów można wpasować wszystko. Tu masz wersje z książką, tu z lampą naftową, tu z kociołkiem… – zaproponowała.
Słysząc pytanie Frances, spojrzała na nią, zdziwiona. Nie miała pojęcia, że dziewczyna poruszy ten temat. Niby nie bała się jej mówić o takich rzeczach, ale…
– Wiesz, Londyn to moje miasto, ale chyba odkrywam uroki wsi. – Uśmiechnęła się, starając się wyglądać naturalnie. – Kusi mnie stary domek, w którym mogłabym na przykład przy okazji hodować kozy. Poznałam ostatnio kilka, są urocze – wyjaśniła lekkim tonem. Greta naprawdę była uroczym stworzeniem i jeśli ta cała wojna by się skończyła, panna Grey bardzo chciałaby móc zapewnić jej dobry dom.
Skinęła głową.
– Dobrze, ale i tak postaram się uwinąć jak najszybciej – obiecała. – Wiesz, nie sądzę, byś go znała, właściwie chyba dopiero od niedawna zajmuje się tylko malarstwem, ale to naprawdę jest zdolny człowiek. Oczywiście, przedstawiłabym was sobie, nim bym go tu przyprowadziła. Chociaż musiałabym też wiedzieć, czy ma na to czas – powiedziała, zbliżając się do malowidła: – Spójrz, tu odchodzi farba. Wcześniej tu było namalowane coś zupełnie innego, ktoś to tylko zakrył kolejnymi warstwami. Trochę partacza robota, jak na mój gust.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Ramiona panny Burroughs uniosły się delikatnie we wzruszeniu, zdradzającym niepewność co do przeżyć biednego nieśmiałka.
- Nie wiem, równie dobrze mógł spaść z drzewa, albo natknąć się na ciernie. - Odpowiedziała, doskonale wiedząc, że zapewne nigdy nie przyjdzie jej się dowiedzieć, co wydarzyło się zanim przyszło im się spotkać. To jednak nie wydawało jej się istotne.
Zamyślenie pojawiło się na buzi dziewczęcia, gdy wsłuchiwała się w słowa bardziej doświadczonej w sztukach pięknych koleżanki.
- Bardzo lubię kwiaty o niebieskich płatkach. Chabry, niezapominajki, ostróżki, mekonopsy, szafirki… Tak jak w szkole, nadal bardzo lubię wszelkie odcienie niebieskiego, najlepiej w połączeniu ze złotem oraz srebrem. Ze zwierząt z pewnością nieśmiałki i jednorożce… - Odpowiedziała na pytanie najobszerniej, jak tylko potrafiła. - Co trzymasz w tym zeszycie? - Zdążyła jeszcze zapytać, nim Gwen rozpoczęła przyrządzanie wstępnych szkiców.
Szaroniebieskie spojrzenie uważnie przyjrzało się rysunkom, które zaciekawiły również nieśmiałka, wychylającego głowę zza swojego schronienia.
- Chyba wolałabym pozostać przy kwiatowych ornamentach, najbardziej pasują mi do łazienki. W ogrodzie mam wiele kwiatów, które pięknie się prezentują, mogę Ci je pokazać, abyś mogła na czymś wzorować swoje szkice. - Ciepły uśmiech zagościł na ustach alchemiczki. Ogród stał się jej dumą, jeśli chodzi o nowy dom - to niemu poświęciła najwięcej uwagi oraz planowania, by stał się ostoją jakiej potrzebowała.
Odruchowo kiwnęła głową, na słowa panny Grey.
-To dobrze, nie powinnaś tam wracać… Sama, po pewnych komplikacjach postanowiłam na trochę z niego uciec. Tak jest bezpieczniej. A kóz nigdy nie miałam okazji spotkać. - Ulżyło jej na wieść, że Gwen pozostawała w bezpiecznym miejscu. Ogarnięte konfliktem miasto nie było odpowiednim miejscem dla Frances, a co dopiero dla rudowłosej czarownicy.
- Jeśli będzie miał czas, przedstaw nas sobie i zobaczymy, co z tego wyjdzie. - Frances nie była pewna, czy dałaby radę opłacić dwóch malarzy, ta kwestia jednak pozostawała kwestią otwartą, pozostawioną do dalszej dyskusji.
- och, nie zdziwiłoby mnie to. Ponoć poprzedni właściciel należał do skąpców, a ja zakupiłam go w bardzo okazyjnej cenie. - Wyjaśniła, czując, że poprosiła odpowiednią osobę o wykonanie odpowiedniej rzeczy. W kwestii sztuki ufała pannie Grey jak mało komu.
- Nie wiem, równie dobrze mógł spaść z drzewa, albo natknąć się na ciernie. - Odpowiedziała, doskonale wiedząc, że zapewne nigdy nie przyjdzie jej się dowiedzieć, co wydarzyło się zanim przyszło im się spotkać. To jednak nie wydawało jej się istotne.
Zamyślenie pojawiło się na buzi dziewczęcia, gdy wsłuchiwała się w słowa bardziej doświadczonej w sztukach pięknych koleżanki.
- Bardzo lubię kwiaty o niebieskich płatkach. Chabry, niezapominajki, ostróżki, mekonopsy, szafirki… Tak jak w szkole, nadal bardzo lubię wszelkie odcienie niebieskiego, najlepiej w połączeniu ze złotem oraz srebrem. Ze zwierząt z pewnością nieśmiałki i jednorożce… - Odpowiedziała na pytanie najobszerniej, jak tylko potrafiła. - Co trzymasz w tym zeszycie? - Zdążyła jeszcze zapytać, nim Gwen rozpoczęła przyrządzanie wstępnych szkiców.
Szaroniebieskie spojrzenie uważnie przyjrzało się rysunkom, które zaciekawiły również nieśmiałka, wychylającego głowę zza swojego schronienia.
- Chyba wolałabym pozostać przy kwiatowych ornamentach, najbardziej pasują mi do łazienki. W ogrodzie mam wiele kwiatów, które pięknie się prezentują, mogę Ci je pokazać, abyś mogła na czymś wzorować swoje szkice. - Ciepły uśmiech zagościł na ustach alchemiczki. Ogród stał się jej dumą, jeśli chodzi o nowy dom - to niemu poświęciła najwięcej uwagi oraz planowania, by stał się ostoją jakiej potrzebowała.
Odruchowo kiwnęła głową, na słowa panny Grey.
-To dobrze, nie powinnaś tam wracać… Sama, po pewnych komplikacjach postanowiłam na trochę z niego uciec. Tak jest bezpieczniej. A kóz nigdy nie miałam okazji spotkać. - Ulżyło jej na wieść, że Gwen pozostawała w bezpiecznym miejscu. Ogarnięte konfliktem miasto nie było odpowiednim miejscem dla Frances, a co dopiero dla rudowłosej czarownicy.
- Jeśli będzie miał czas, przedstaw nas sobie i zobaczymy, co z tego wyjdzie. - Frances nie była pewna, czy dałaby radę opłacić dwóch malarzy, ta kwestia jednak pozostawała kwestią otwartą, pozostawioną do dalszej dyskusji.
- och, nie zdziwiłoby mnie to. Ponoć poprzedni właściciel należał do skąpców, a ja zakupiłam go w bardzo okazyjnej cenie. - Wyjaśniła, czując, że poprosiła odpowiednią osobę o wykonanie odpowiedniej rzeczy. W kwestii sztuki ufała pannie Grey jak mało komu.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Ależ biedactwo z tego nieśmiałka! Dobrze, że przynajmniej Frances się nim zajęła. Gwen nie wątpiła, że koleżanka miała rękę do zwierząt. Rzeczowa alchemiczka na pewno wiedziała, kiedy stworzonko potrzebowało pomocy, a kiedy należy je zostawić w świętym spokoju. Panna Grey prawdopodobnie doglądałaby go tak często, że nieśmiałek prędko miałby jej dosyć. Cóż… martwiłaby się, ot co.
Słuchała Frances, chcąc jak najlepiej wykonać swoją prace. W końcu nie robiła tego odpłatnie! Musiała więc traktować koleżankę jak pełnoprawną klientkę, jeśli nie lepiej. Nie chciała przecież zawieść zaufania czarownicy, która po raz kolejny pokładała w niej duże nadzieje.
– Młode również? Są złote, więc mogłyby pasować – dopytała, kiwając głową. – Och, to tylko szkicownik. Zobacz. Nie ma tu skończonych prac, ale to pomaga mi zapamiętać pomysły – powiedziała, pokazując dziewczynie szybkie szkice. Frances mogła dostrzec szybkie esy-floresy przypominjące nieco jej ścianę, próby narysowania smoków czy też rozrysowane dłonie albo włosy wymagające wykończenia. – Nim wezmę się za docelową pracę wole to rozrysować… zaprojektować. Dzięki temu mniej się mylę i rzadziej popełniam błędy. Rozumiesz… płótno i farby są droższe od ołówka i kartki. No i bardziej czasochłonne. – Wzruszyła ramionami. Takie wyjaśnienie powinno być wyczerpujące, chyba że dziewczyna chciała jej zadać jakieś pytanie.
Przytaknęła.
– Właściwie… tak, tak, chętnie je zobaczę. Co prawda, raczej nie mam problemów ze znalezieniem zielników, ale jednak o niektóre rośliny trudno, nawet teraz, latem. – Chociaż w przepełnionej białą magią Oazie raczej byłaby w stanie znaleźć niemal wszystkie rośliny, które posiadałaby Frances. Nie mogła jej jednak przecież o tym powiedzieć.
Zwłaszcza, że dziewczyna wydawała się być bardzo dumna ze swojego ogrodu. Gwen wcale się nie dziwiła. Frances już w szkole lubiła zielarstwo dużo bardziej od niej samej. Malarka właściwie niewiele wyciągnęła pod tym względem ze szkoły. Dopiero pomoc Charlie sprawiła, że jej wiedza na temat magicznych roślin wzrosła.
– Tak zrobię. I cóż… widać, szczerze mówiąc. Ta farba nie jest taka stara… a już zdążyła wypłowieć. – Westchnęła. – Dobrze, chyba możemy pójść do ogrodu… tylko zaczekaj, zrobię zdjęcie, dobrze?
Wyciągnęła swój nieszczególnie nowy aparat i zaczęła fotografować naścienne malowidło, aby w domu móc spokojnie popracować nad projektem.
Słuchała Frances, chcąc jak najlepiej wykonać swoją prace. W końcu nie robiła tego odpłatnie! Musiała więc traktować koleżankę jak pełnoprawną klientkę, jeśli nie lepiej. Nie chciała przecież zawieść zaufania czarownicy, która po raz kolejny pokładała w niej duże nadzieje.
– Młode również? Są złote, więc mogłyby pasować – dopytała, kiwając głową. – Och, to tylko szkicownik. Zobacz. Nie ma tu skończonych prac, ale to pomaga mi zapamiętać pomysły – powiedziała, pokazując dziewczynie szybkie szkice. Frances mogła dostrzec szybkie esy-floresy przypominjące nieco jej ścianę, próby narysowania smoków czy też rozrysowane dłonie albo włosy wymagające wykończenia. – Nim wezmę się za docelową pracę wole to rozrysować… zaprojektować. Dzięki temu mniej się mylę i rzadziej popełniam błędy. Rozumiesz… płótno i farby są droższe od ołówka i kartki. No i bardziej czasochłonne. – Wzruszyła ramionami. Takie wyjaśnienie powinno być wyczerpujące, chyba że dziewczyna chciała jej zadać jakieś pytanie.
Przytaknęła.
– Właściwie… tak, tak, chętnie je zobaczę. Co prawda, raczej nie mam problemów ze znalezieniem zielników, ale jednak o niektóre rośliny trudno, nawet teraz, latem. – Chociaż w przepełnionej białą magią Oazie raczej byłaby w stanie znaleźć niemal wszystkie rośliny, które posiadałaby Frances. Nie mogła jej jednak przecież o tym powiedzieć.
Zwłaszcza, że dziewczyna wydawała się być bardzo dumna ze swojego ogrodu. Gwen wcale się nie dziwiła. Frances już w szkole lubiła zielarstwo dużo bardziej od niej samej. Malarka właściwie niewiele wyciągnęła pod tym względem ze szkoły. Dopiero pomoc Charlie sprawiła, że jej wiedza na temat magicznych roślin wzrosła.
– Tak zrobię. I cóż… widać, szczerze mówiąc. Ta farba nie jest taka stara… a już zdążyła wypłowieć. – Westchnęła. – Dobrze, chyba możemy pójść do ogrodu… tylko zaczekaj, zrobię zdjęcie, dobrze?
Wyciągnęła swój nieszczególnie nowy aparat i zaczęła fotografować naścienne malowidło, aby w domu móc spokojnie popracować nad projektem.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Panna Burroughs uśmiechnęła się delikatnie.
- Tak, młode również. - Przytaknęła, z sentymentem wspominając dzień, kiedy, podczas jednej z lekcji opieki nad magicznymi stworzeniami, miała okazję stanąć twarzą w twarz z prawdziwym jednorożcem oraz zatopić palce w jedwabistej sierści zwierzęcia. To wspomnienie było jedynym, które dziewczę uznawało za w pełni szczęśliwe, nie zabarwione smutkiem innych wydarzeń bądź pozostawiających wiele do życzenia relacji rodzinnych.
Szaroniebieskie spojrzenie powędrowało do stron oraz szkiców, jakie pokazała jej Gwendolyn. Frances nie mogła wyjść z podziwu umiejętności, jakie posiadała jej koleżanka, samej nigdy nie mając na tyle odwagi, aby sięgnąć po pędzel, albo chociażby ołówek.
- Podoba mi się Twój styl rysunku, Gwen. - Z uśmiechem wyrysowanym na malinowych ustach Frances pochwaliła rudowłosą czarownicę. Wyraz uznania widniał na jej twarzy również, gdy słuchał kolejnych słów, jakie padały z ust towarzyszki. - To mądre podejście, gdy tworzę miksturę również lubię najpierw wszystko zaplanować oraz zebrać odpowiednie materiały. Mam nawet kilka zeszytów, w których wszystko opisuję tak na wszelki wypadek. - Kolejna pochwała uleciała z ust alchemiczki. Pochwalała zaplanowane działania oraz uporządkowaną pracę, uważając ją za swego rodzaju profesjonalizm, względem wykonywanego zawodu.
- Och, u mnie na pewno je znajdziesz. Długo planowałam swój ogród. Wiesz, w końcu mogę pozwolić sobie na więcej, niż porozstawiane wszędzie doniczki. Co prawda nadal brakuje mi szklarni, dopóki nie znajdę kogoś, kto mi ją zrobi, wspomagam niektóre z roślin odpowiednimi eliksirami i... Och, zaraz Cię zanudzę. - Ciche parsknięcie dźwięcznego śmiechu wyrwało się z jej ust. Potrafiła godzinami opowiadać o alchemii, astronomii oraz zielarstwie, zwłaszcza gdy udawało jej się połączyć te wszystkie czynniki.
- Na szczęście znam taką jedną, zdolną czarownicę która na pewno stworzy tutaj dzieło sztuki. - Panna Burroughs cieszyła się, że będzie mogła odnowić ściany jednocześnie będąc pewną, że Gwendolyn z pewnością wykona swoją pracę porządnie. W końcu wykonane przez nią mapy, jawiły się Frances jako dzieło pierwszej jakości. - Oczywiście, co tylko potrzebujesz. - Odparła, grzecznie czekając, aż panna Grey wykona odpowiednie fotografie, aby mogły przejść do ogrodu pełnego kwiatowych inspiracji.
- Tak, młode również. - Przytaknęła, z sentymentem wspominając dzień, kiedy, podczas jednej z lekcji opieki nad magicznymi stworzeniami, miała okazję stanąć twarzą w twarz z prawdziwym jednorożcem oraz zatopić palce w jedwabistej sierści zwierzęcia. To wspomnienie było jedynym, które dziewczę uznawało za w pełni szczęśliwe, nie zabarwione smutkiem innych wydarzeń bądź pozostawiających wiele do życzenia relacji rodzinnych.
Szaroniebieskie spojrzenie powędrowało do stron oraz szkiców, jakie pokazała jej Gwendolyn. Frances nie mogła wyjść z podziwu umiejętności, jakie posiadała jej koleżanka, samej nigdy nie mając na tyle odwagi, aby sięgnąć po pędzel, albo chociażby ołówek.
- Podoba mi się Twój styl rysunku, Gwen. - Z uśmiechem wyrysowanym na malinowych ustach Frances pochwaliła rudowłosą czarownicę. Wyraz uznania widniał na jej twarzy również, gdy słuchał kolejnych słów, jakie padały z ust towarzyszki. - To mądre podejście, gdy tworzę miksturę również lubię najpierw wszystko zaplanować oraz zebrać odpowiednie materiały. Mam nawet kilka zeszytów, w których wszystko opisuję tak na wszelki wypadek. - Kolejna pochwała uleciała z ust alchemiczki. Pochwalała zaplanowane działania oraz uporządkowaną pracę, uważając ją za swego rodzaju profesjonalizm, względem wykonywanego zawodu.
- Och, u mnie na pewno je znajdziesz. Długo planowałam swój ogród. Wiesz, w końcu mogę pozwolić sobie na więcej, niż porozstawiane wszędzie doniczki. Co prawda nadal brakuje mi szklarni, dopóki nie znajdę kogoś, kto mi ją zrobi, wspomagam niektóre z roślin odpowiednimi eliksirami i... Och, zaraz Cię zanudzę. - Ciche parsknięcie dźwięcznego śmiechu wyrwało się z jej ust. Potrafiła godzinami opowiadać o alchemii, astronomii oraz zielarstwie, zwłaszcza gdy udawało jej się połączyć te wszystkie czynniki.
- Na szczęście znam taką jedną, zdolną czarownicę która na pewno stworzy tutaj dzieło sztuki. - Panna Burroughs cieszyła się, że będzie mogła odnowić ściany jednocześnie będąc pewną, że Gwendolyn z pewnością wykona swoją pracę porządnie. W końcu wykonane przez nią mapy, jawiły się Frances jako dzieło pierwszej jakości. - Oczywiście, co tylko potrzebujesz. - Odparła, grzecznie czekając, aż panna Grey wykona odpowiednie fotografie, aby mogły przejść do ogrodu pełnego kwiatowych inspiracji.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
To były inne czasy; inny świat, inna rzeczywistość. Choć ostatnie lata Hogwartu były dla Gwen trudne przez wzgląd na nowego dyrektora to wtedy przynajmniej nie było wojny. Jej ojciec żył, a jego małżeństwo z matką rudowłosej wydawało się szczęśliwe. Nie miała pojęcia, co będzie dalej i bała się przyszłości, ale wcale nie bardziej, niż przeciętna osoba w jej wieku. Ba, zaledwie kilka miesięcy temu mogła przecież swobodnie podziwiać jednorożce w rezerwacie i czuła się całkiem bezpieczna. Teraz jednak wszystko się zmieniło, przewróciło na głowę… ale nie chciała o tym rozmawiać z Frances. Nie, absolutnie; to była jedna z ostatnich znanych jej osób, przy których mogła udawać, że wojna nie istnieje. Że może zająć się sztuką, cieszyć się z tworzenia i rozmawiać o jednorożcach, kwiatkach i modzie.
– Dziękuję – odparła zupełnie szczerze, odwzajemniając uśmiech koleżanki. Wysłuchała jej słów, kiwając głową: – Wiesz, że ja dalej mam zeszyt z Hogwartu, w którym zapisywałam wszystkie zaklęcia? Wtedy myślałam, że właściwie nigdy ich nie użyje i wolałam je zapisać, żeby ich nie zapomnieć. – Zaśmiała się cicho. To było tak naiwne! Dziś zeszycik leżał gdzieś na dnie kufra, rzadko wyciągany i oglądany. A jeszcze niespełna rok temu zaglądała do niego niemal za każdym razem, gdy chciała coś wyczarować. Łatwo było jej zapomnieć, że dzięki ćwiczeniom i nie dającej jej wyjścia sytuacji jej umiejętności w ostatnim czasie zdecydowanie wzrosły.
No tak, szklarnia! Na pewno przydałaby się Frances.
– Mogę się spytać znajomych, czy któryś nie byłby w stanie pomóc – zaproponowała. – Wiesz… budowanie to też forma sztuki. – Uniosła brew z uśmiechem.
Zarumieniła się lekko, słysząc kolejny komplement ze strony koleżanki.
– Zaraz tam dzieło, malowidło tylko. – Wzruszyła ramionami. Miała zamiar się oczywiście postarać i dać z siebie wszystko, jednak nie uważała, aby jakakolwiek jej praca zasługiwała na to miano. Ono powinno być zarezerwowane tylko dla szczególnych przypadków!
Gdy wykonała fotografie, schowała aparat do torby.
– No, dobrze, to prowadź do ogrodu, zobaczymy, co ci tam rośnie. Właśnie, masz może jakieś stokrotki? Przydałoby mi się kilka do eliksirów – zagadała, gotowa aby podążać za Frances.
– Dziękuję – odparła zupełnie szczerze, odwzajemniając uśmiech koleżanki. Wysłuchała jej słów, kiwając głową: – Wiesz, że ja dalej mam zeszyt z Hogwartu, w którym zapisywałam wszystkie zaklęcia? Wtedy myślałam, że właściwie nigdy ich nie użyje i wolałam je zapisać, żeby ich nie zapomnieć. – Zaśmiała się cicho. To było tak naiwne! Dziś zeszycik leżał gdzieś na dnie kufra, rzadko wyciągany i oglądany. A jeszcze niespełna rok temu zaglądała do niego niemal za każdym razem, gdy chciała coś wyczarować. Łatwo było jej zapomnieć, że dzięki ćwiczeniom i nie dającej jej wyjścia sytuacji jej umiejętności w ostatnim czasie zdecydowanie wzrosły.
No tak, szklarnia! Na pewno przydałaby się Frances.
– Mogę się spytać znajomych, czy któryś nie byłby w stanie pomóc – zaproponowała. – Wiesz… budowanie to też forma sztuki. – Uniosła brew z uśmiechem.
Zarumieniła się lekko, słysząc kolejny komplement ze strony koleżanki.
– Zaraz tam dzieło, malowidło tylko. – Wzruszyła ramionami. Miała zamiar się oczywiście postarać i dać z siebie wszystko, jednak nie uważała, aby jakakolwiek jej praca zasługiwała na to miano. Ono powinno być zarezerwowane tylko dla szczególnych przypadków!
Gdy wykonała fotografie, schowała aparat do torby.
– No, dobrze, to prowadź do ogrodu, zobaczymy, co ci tam rośnie. Właśnie, masz może jakieś stokrotki? Przydałoby mi się kilka do eliksirów – zagadała, gotowa aby podążać za Frances.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
- To wcale nie był taki głupi pomysł, Gwen. Sama mam jeszcze gdzieś notatki z lekcji, tak na wszelki wypadek. - Odpowiedziała z uśmiechem na ustach. W końcu, nigdy nie można było posiadać pewności, że dana wiedza się nie przyda. Sama Frances nie raz byłą zaskoczona tym, jak pozornie nieistotne informacje potrafią kiedyś okazać się ważnymi, w najmniej oczekiwanym tego momencie. Niestety, przyszłość zdawała się pozostawać zagadką nawet dla jej cioteczki, sprawnie posługującej się służącymi do wróżenia kartami.
Panna Burroughs kiwnęła energicznie głową, gdy usłyszała propozycję.
- Och, byłoby cudowne! - Frances poczuła, jak niewielki balast opuszcza jej wątłe ramiona, nawet jeśli rozpytanie nie oznaczało odnalezienia odpowiedniej osoby. Przez chwilę jednak, mogła odsunąć od siebie akurat te poszukiwania. - Wiesz, nie łatwo jest znaleźć odpowiednich fachowców, zwłaszcza jeśli jest się samotnie mieszkającą kobietą. Co prawda mam przyjaciela, który mógłby mi pomóc w poszukiwaniach, nie chcę jednak zrzucać wszystkiego na jego barki. - Przyznała, niemal od razu myśląc o Wrońskim - przyjacielu; bratniej duszy która zdawała się znać wszystkich, których umiejętności mogły okazać się kiedyś przydatne. Jej dług względem jego osoby i bez tego był już zbyt wielki.
- W porównaniu do tego, jakby ściany wyglądały gdybym ja je malowała, to z pewnością będzie dzieło. - Odpowiedziała pół żartem, a dźwięczny śmiech na chwilę uciekł z jej ust. Zawsze brakowało jej odwagi, by spróbować sięgnąć po pędzel, jednocześnie obawiając się, że chęć dążenia do perfekcji z pewnością odebrałaby jej wszelką przyjemność z działań, zamieniając ją w przykrą frustrację.
A gdy tylko Gwendolyn zdawała się skończyć ze swoimi zdjęciami, Frances rozpoczęła podróż przez dom do ogrodu. Uśmiech niemal od razu pojawił się na jej ustach, a dłoń powędrowała do ramienia, by umożliwić nieśmiałkowi przeskoczenie na jeden z jego ulubionych krzewów.
- Mam stokrotki, daj mi chwilę. - Odpowiedziała, by powędrować do dalszej części ogrodu, gdzie rosły wspomniane wcześniej kwiaty.
Panna Burroughs kiwnęła energicznie głową, gdy usłyszała propozycję.
- Och, byłoby cudowne! - Frances poczuła, jak niewielki balast opuszcza jej wątłe ramiona, nawet jeśli rozpytanie nie oznaczało odnalezienia odpowiedniej osoby. Przez chwilę jednak, mogła odsunąć od siebie akurat te poszukiwania. - Wiesz, nie łatwo jest znaleźć odpowiednich fachowców, zwłaszcza jeśli jest się samotnie mieszkającą kobietą. Co prawda mam przyjaciela, który mógłby mi pomóc w poszukiwaniach, nie chcę jednak zrzucać wszystkiego na jego barki. - Przyznała, niemal od razu myśląc o Wrońskim - przyjacielu; bratniej duszy która zdawała się znać wszystkich, których umiejętności mogły okazać się kiedyś przydatne. Jej dług względem jego osoby i bez tego był już zbyt wielki.
- W porównaniu do tego, jakby ściany wyglądały gdybym ja je malowała, to z pewnością będzie dzieło. - Odpowiedziała pół żartem, a dźwięczny śmiech na chwilę uciekł z jej ust. Zawsze brakowało jej odwagi, by spróbować sięgnąć po pędzel, jednocześnie obawiając się, że chęć dążenia do perfekcji z pewnością odebrałaby jej wszelką przyjemność z działań, zamieniając ją w przykrą frustrację.
A gdy tylko Gwendolyn zdawała się skończyć ze swoimi zdjęciami, Frances rozpoczęła podróż przez dom do ogrodu. Uśmiech niemal od razu pojawił się na jej ustach, a dłoń powędrowała do ramienia, by umożliwić nieśmiałkowi przeskoczenie na jeden z jego ulubionych krzewów.
- Mam stokrotki, daj mi chwilę. - Odpowiedziała, by powędrować do dalszej części ogrodu, gdzie rosły wspomniane wcześniej kwiaty.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Uśmiechnęła się delikatnie.
– Tak, wcale… nie był. – Pokiwała głową. – Ale teraz to wydaje mi się takie… wiesz, naiwne. – Zaśmiała się cicho, próbując odgonić cisnący się do oczu smutek. Gdyby skupiła się na nauce czarów zaraz po szkole może teraz przynajmniej czułaby się pewniej.
Chociaż kto wie? Teraz przynajmniej miał jej kto pomóc w nauce. Wtedy pewnie musiałby radzić sobie sama… a to mogłoby skończyć się źle. Z drugiej strony… może nie doceniła samej siebie? Niektóre uroki przychodziły jej zaskakująco łatwo. Być może to brak pewności siebie, a nie braki w wiedzy i talencie powodowały, że różdżka tak często zawodziła? Zawsze dążyła przecież do doskonałości.
– Spytam – obiecała.
Ludziom z Zakonu zawsze przyda się dodatkowa praca. Poza tym byli przecież godni zaufania i nie musiała obawiać się, że zrobią coś Frances. Innym nie można było dzisiaj ufać.
– Możesz zawsze spróbować – zachęciła ją. – Może niekoniecznie zaczynając od malowania ściany, ale… rozumiesz. – Kiwnęła głową.– To nie jest takie trudne. Tylko początki są czasochłonne – wyjaśniła.
Ruszyła za Frances, aby obejrzeć stokrotki i zrobić im kilka prostych szkiców. Nie przestała przy tym podrzucać znajomej pomysłów na ozdobienie ściany, starając się jak najlepiej wybadać, co jest dla niej najważniejsze. Nie chciała jej przecież zawieść, co to to nie! Właściwie zlecenia dla znajomych były szczególnie trudne. Często za odrobinę mniejsze pieniądze i na dodatek obarczone osobistymi emocjami. Właściwie gdyby nie czasy, Gwen prawdopodobnie poleciłaby dziewczynie jakiegoś zaprzyjaźnionego artystę. Teraz jednak nie mogła sobie pozwolić na wybrzydzanie, po prostu biorąc te zlecenia, które akurat mogła i była w stanie zrealizować. A te była, zwłaszcza, że szkolnej koleżance całkiem ufała. Były przecież nowoczesnymi wiedźmami! A takie pilnują wzajemnie swoich pleców!
Szkicowała na ogrodzie, starając się jak najlepiej uchwycić kwiaty i wychwycić, które dziewczyna lubi najbardziej. To nie powinno być szczególnie trudne zlecenie. Odnowienie ściany było czasochłonne i wymagało dokładności, ale przecież nie z takimi rzeczami sobie radziła. A jeszcze gdyby pomógł jej Johny… Tak, wtedy to na pewno byłoby po prostu dużo łatwiejsze i szybsze.
| zt x2
– Tak, wcale… nie był. – Pokiwała głową. – Ale teraz to wydaje mi się takie… wiesz, naiwne. – Zaśmiała się cicho, próbując odgonić cisnący się do oczu smutek. Gdyby skupiła się na nauce czarów zaraz po szkole może teraz przynajmniej czułaby się pewniej.
Chociaż kto wie? Teraz przynajmniej miał jej kto pomóc w nauce. Wtedy pewnie musiałby radzić sobie sama… a to mogłoby skończyć się źle. Z drugiej strony… może nie doceniła samej siebie? Niektóre uroki przychodziły jej zaskakująco łatwo. Być może to brak pewności siebie, a nie braki w wiedzy i talencie powodowały, że różdżka tak często zawodziła? Zawsze dążyła przecież do doskonałości.
– Spytam – obiecała.
Ludziom z Zakonu zawsze przyda się dodatkowa praca. Poza tym byli przecież godni zaufania i nie musiała obawiać się, że zrobią coś Frances. Innym nie można było dzisiaj ufać.
– Możesz zawsze spróbować – zachęciła ją. – Może niekoniecznie zaczynając od malowania ściany, ale… rozumiesz. – Kiwnęła głową.– To nie jest takie trudne. Tylko początki są czasochłonne – wyjaśniła.
Ruszyła za Frances, aby obejrzeć stokrotki i zrobić im kilka prostych szkiców. Nie przestała przy tym podrzucać znajomej pomysłów na ozdobienie ściany, starając się jak najlepiej wybadać, co jest dla niej najważniejsze. Nie chciała jej przecież zawieść, co to to nie! Właściwie zlecenia dla znajomych były szczególnie trudne. Często za odrobinę mniejsze pieniądze i na dodatek obarczone osobistymi emocjami. Właściwie gdyby nie czasy, Gwen prawdopodobnie poleciłaby dziewczynie jakiegoś zaprzyjaźnionego artystę. Teraz jednak nie mogła sobie pozwolić na wybrzydzanie, po prostu biorąc te zlecenia, które akurat mogła i była w stanie zrealizować. A te była, zwłaszcza, że szkolnej koleżance całkiem ufała. Były przecież nowoczesnymi wiedźmami! A takie pilnują wzajemnie swoich pleców!
Szkicowała na ogrodzie, starając się jak najlepiej uchwycić kwiaty i wychwycić, które dziewczyna lubi najbardziej. To nie powinno być szczególnie trudne zlecenie. Odnowienie ściany było czasochłonne i wymagało dokładności, ale przecież nie z takimi rzeczami sobie radziła. A jeszcze gdyby pomógł jej Johny… Tak, wtedy to na pewno byłoby po prostu dużo łatwiejsze i szybsze.
| zt x2
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
17 lipca 1957 roku.
Pierwszy test ich eliksiru zapowiadał się niezwykle obiecująco. Eliksir zadziałał dokładnie tak, jak powinien. Ukazał, że w ciele Claytona faktycznie panoszyło się zatrucie, wywołane prostą, magiczną trucizną. Jego dłonie przybrały odpowiedni kolor, informując o jego kondycji. Panna Burroughs doskonale wiedziała, że jedna jaskółka nie czyni wiosny - i nawet jeśli jeden test okazał się obiecujący, drugi mógł już nie przynieść podobnego działania. Eteryczna alchemiczka wkroczyła do swojej pracowni, aby zająć się przygotowaniem kolejnej porcji eliksiru do kolejnego testu.
Wyjęła wszystkie potrzebne jej składniki, po czym rozpaliła palnik pod kociołkiem, chwilę później napełniając go czystą, źródlaną wodą. Miksturę podgrzała do początku procesu wrzenia - wtedy właśnie wrzuciła do kociołka bladoróżowe kwiatki ślazu, będące sercem eliksiru. Zamieszała w kociołku dwa razy w lewo, by po chwili przerwy wykonać sześć obrotów w drugą stronę. Mikstura gotowała się przez chwilę, powolutku barwiąc się na odpowiedni kolor. Frances dodała kolejne składniki - szałwię oraz lawędę. Odczekała kwadrans, pozwalając wywarowi odrobinę odsapnąć, w tym czasie ostrożnie przygotowując kolejne składniki. Zmniejszyła temperaturę pod kociołkiem, tafla mikstury wygładziła się, a eteryczna alchemiczka mogła dorzucić do mikstury ostatnie składniki język kameleona oraz łuski kameleona finalnie machając różdżką nad kociołkiem z nadzieją, że eliksir będzie udany.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Frances Burroughs' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 6
'k100' : 6
Panna Burroughs poczuła głębokie rozczarowanie, gdy mikstura nie udała się tak, jak powinna. Eteryczne dziewczę obserwowało, jak mikstura gęstnieje, kończąc jako lepka maź o przyjemnym zapachu świeżej lawendy. Nie powinna jednak się dziwić, eliksir dopiero co powstawał, a Frances nie mogła mieć pewności, iż za każdym razem uda się tak, jak powinno. Krótki chłoszczyść wyczyściło kociołek, a panna Burroughs sprawnie wytarła kociołek do czysta, by spróbować jeszcze jeden raz. Kociołek napełniła źródlaną wodą, a gdy temperatura była odpowiednia, Frances wrzuciła do niego serce eliksiru, jakim był ślaz. Dwa zamieszania w lewo, sześć w prawo, mikstura zaczęła przyjmować odpowiednią barwę, a Frances dodała do niej szałwię oraz lawendę. Odczekała kwadrans, po czym zmniejszyła temperaturę pod kociołkiem, by dorzucić język kameleon a oraz łuski kameleona. Machnęła w skupieniu różdżką, mając nadzieję, że uzyska odpowiedni efekt.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Frances Burroughs' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 14
'k100' : 14
Strona 1 z 2 • 1, 2
Łazienka
Szybka odpowiedź