Salon
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Salon
Jeśli po przekroczeniu progu domu, skręci się w prawo, przechodząc pod łukiem drzwiowym trafi się do niewielkiego salonu. Pomieszczenie sprawia wrażenie odrobinę surowego, pannie Burroughs zdaje się to jednak nie przeszkadzać. Miejsce to ma służyć do relaksu, właścicielka ceni więc neutralne barwy, nie męczące i tak zmęczonych już oczu. Dziewczyna zadbała o nowe nowe meble (kwadratowy puf jest jej faworytem), zasłony oraz kilka drobnych dekoracji, które nie będą odrywać uwagi od możliwych rozmów, jednocześnie nadając salonowi odrobinę jej charakteru. Znajduje się tutaj również kominek, zapewniający w domu przyjemnie ciepło podczas chłodniejszych dni.
Nałożone zabezpieczenia: Cave Inicum, Zawierucha, Oczobłysk, Muffliatio, Tenuistis (aportacja), Szklane Domy[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Frances Wroński dnia 05.04.21 22:48, w całości zmieniany 1 raz
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
W życiu panny Burroughs interesy często mieszały się z przyjaźniami. Warzyła mikstury będące efektem nawet najbardziej skomplikowanych receptur, nie raz mając okazję przygotować nawet płynne szczęście… Nic więc dziwnego, iż zaopatrywali się u niej wszyscy przyjaciele, w zamian oferując swoje usługi oraz dostępy do ingrediencji, które w tych czasach nie raz było ciężko zdobyć. Przywykła do przeplatania się ze sobą tych dwóch, pozornie nie mających nic ze sobą wspólnego, sfer.
- Jestem w stanie zaoferować Ci eliksiry lecznicze bądź namiar na dobrego uzdrowiciela, jeśli okazałoby się, że będziesz go potrzebował… Mam jednak nadzieję, że to nie będzie potrzebnym. Możesz wpaść do mnie na rosół tak po prostu, bez połamanych kończyn. - Odpowiedziała ciepło, z odrobiną dawnej troski w swoim głosie. Reminiscencje sympatii, jaką niegdyś darzyła Jerry’ego powracały do jej umysłu.
- Jest cenne… Ale tylko dla alchemika z wiedzą podobnej mojej. Nie wydaje mi się, aby wiele osób mogło docenić ich wartość. - Odpowiedziała spokojnie, pewna swoich słów. Mało kto doceniał naukową wiedzę, a zwłaszcza tą, która powoli odchodziła w zapomnienie. Kolejne słowa jakie padły z ust towarzyszącego jej czarodzieja sprawiły że szaroniebieskie spojrzenie błysnęło niepokojem. - Jerry… Ja mam czego się obawiać. Już nie jestem byle początkującym alchemikiem… Osiągnęłam mistrzostwo w swojej dziedzinie, przyrządzam mikstury o najwyższym stopniu zaawansowania, jednocześnie potrafiąc stworzyć recepturę mikstury, która do tej pory nie istniała, a to… To ma doprowadzić mnie do próby stworzenia Kamienia Filozoficznego… Jeśli dowie się o tym ktoś nieodpowiedni… Teraz rozumiesz, czemu musi to pozostać tajemnicą? Obiecasz, że nikt się nie dowie? - Musiała mieć pewność, że jej plany nie wyjdą przypadkiem na jaw; że nie ściągnie na siebie nieodpowiedniej uwagi, której zainteresowanie naruszyłoby jej bezpieczeństwo… Gdzieś w środku nadal ufała Jeremiemu; gdzieś w środku nadal była pewna, że ten nie narazi jej na problemy… Potrzebowała jednak pewności; odpowiedniego zapewnienia, które uspokoi zszargane w ostatnim czasie nerwy.
Zaskoczenie pojawiło się na buzi eterycznego dziewczęcia, gdy zauważyła jego reakcję.
- No nie patrz tak, czasem zdarza mi się wyjść z pracowni… - Rzuciła z wyraźnym rozbawieniem w głosie. Sama, na jego miejscu, zapewne zareagowałaby podobnym zdziwieniem, zwłaszcza znając swój pracoholizm. Uśmiech pojawił się na jej buzi, gdy wspominała swojego przyjaciela narzeczonego, nadal czując się roztartą przed możliwością wyjawienia ciążącej na barkach tajemnicy. Nadal nie pewna, czy w ogóle powinna komukolwiek o tym mówić. Ciche westchnienie opuściło jej usta, choć po buzi panny Burroughs dało się zauważyć radość, na wspomnienie konkretnego czarodzieja. - Och, potrafi, inaczej bym za niego nie wychodziła. Jeśli jednak chcesz, możesz to sprawdzić… Nazwisko Wroński coś Ci mówi? - Spytała, uważnie przyglądając się męskiej twarzy. Dawno nie było go w Londynie, Daniel wspominał jednak, że jego ojciec był wplątany w przemyty oraz klątwy… Kto wie, może Jeremy miał okazję poznać któregoś z nich? Nie wiedziała.
- Jestem w stanie zaoferować Ci eliksiry lecznicze bądź namiar na dobrego uzdrowiciela, jeśli okazałoby się, że będziesz go potrzebował… Mam jednak nadzieję, że to nie będzie potrzebnym. Możesz wpaść do mnie na rosół tak po prostu, bez połamanych kończyn. - Odpowiedziała ciepło, z odrobiną dawnej troski w swoim głosie. Reminiscencje sympatii, jaką niegdyś darzyła Jerry’ego powracały do jej umysłu.
- Jest cenne… Ale tylko dla alchemika z wiedzą podobnej mojej. Nie wydaje mi się, aby wiele osób mogło docenić ich wartość. - Odpowiedziała spokojnie, pewna swoich słów. Mało kto doceniał naukową wiedzę, a zwłaszcza tą, która powoli odchodziła w zapomnienie. Kolejne słowa jakie padły z ust towarzyszącego jej czarodzieja sprawiły że szaroniebieskie spojrzenie błysnęło niepokojem. - Jerry… Ja mam czego się obawiać. Już nie jestem byle początkującym alchemikiem… Osiągnęłam mistrzostwo w swojej dziedzinie, przyrządzam mikstury o najwyższym stopniu zaawansowania, jednocześnie potrafiąc stworzyć recepturę mikstury, która do tej pory nie istniała, a to… To ma doprowadzić mnie do próby stworzenia Kamienia Filozoficznego… Jeśli dowie się o tym ktoś nieodpowiedni… Teraz rozumiesz, czemu musi to pozostać tajemnicą? Obiecasz, że nikt się nie dowie? - Musiała mieć pewność, że jej plany nie wyjdą przypadkiem na jaw; że nie ściągnie na siebie nieodpowiedniej uwagi, której zainteresowanie naruszyłoby jej bezpieczeństwo… Gdzieś w środku nadal ufała Jeremiemu; gdzieś w środku nadal była pewna, że ten nie narazi jej na problemy… Potrzebowała jednak pewności; odpowiedniego zapewnienia, które uspokoi zszargane w ostatnim czasie nerwy.
Zaskoczenie pojawiło się na buzi eterycznego dziewczęcia, gdy zauważyła jego reakcję.
- No nie patrz tak, czasem zdarza mi się wyjść z pracowni… - Rzuciła z wyraźnym rozbawieniem w głosie. Sama, na jego miejscu, zapewne zareagowałaby podobnym zdziwieniem, zwłaszcza znając swój pracoholizm. Uśmiech pojawił się na jej buzi, gdy wspominała swojego przyjaciela narzeczonego, nadal czując się roztartą przed możliwością wyjawienia ciążącej na barkach tajemnicy. Nadal nie pewna, czy w ogóle powinna komukolwiek o tym mówić. Ciche westchnienie opuściło jej usta, choć po buzi panny Burroughs dało się zauważyć radość, na wspomnienie konkretnego czarodzieja. - Och, potrafi, inaczej bym za niego nie wychodziła. Jeśli jednak chcesz, możesz to sprawdzić… Nazwisko Wroński coś Ci mówi? - Spytała, uważnie przyglądając się męskiej twarzy. Dawno nie było go w Londynie, Daniel wspominał jednak, że jego ojciec był wplątany w przemyty oraz klątwy… Kto wie, może Jeremy miał okazję poznać któregoś z nich? Nie wiedziała.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Być może dla niektórych liczył się tylko i wyłącznie pieniądze, jednak prawdziwą wartością, która dla metamorfomaga była czymś więcej, było jedzenie. Niezależnie od rodzaju, pochodzenia, smaku, czy też samej wielkości, każda strawa była wspaniała, ponieważ tworzył ją ktoś inny! Weasley dobrze wiedział, kiedy należało przyznać się do braku zdolności w gotowaniu, choć oczywiście, gdyby tylko ktoś go zapytał, starałby się odchodzić od tematu bardzo dyplomatyczną ścieżką, gdzie zawsze gubił się główny kontekst.
Kąciki jego ust jakby automatycznie powędrowały do góry, powodując, że posępna twarz lekko rozjaśniła się, czemu również zasługę można było przypisać wesołym iskierkom w oczach. Niestety był to temat, który niezależnie od przybranej twarzy zawsze powodował pewne przełamanie w postaci powrotu do pierwotnego Weasleyowskiego szczęścia. Niczym szczerbaty, brudny, wymięty przez ulicę szczeniak pokazał swoje uzębienie Frances, nawet nie starając się szczędzić na entuzjazmie. Jedzenie było jego dogłębną i zakorzenioną miłością.
- Rosół brzmi świetnie. - zauważył jedynie, starając się nie szczerzyć jak trzecioklasista, który został wybrany do drużyny Quidditcha, jednak było to silniejsze niż jego nieco skuszona potrawą wola. Nawet nie miał problemu z tym, żeby ponownie otworzyć się przed warzycielką, która przecież nie raz zdołała go wyciągnąć z prawdziwych tarapatów. Widywała go w gorszych stanach, a nawet w naturalnej postaci i mimo wszystko nie skreśliła z wyimaginowanej listy osób godnych zaufania, a przynajmniej takie wrażenie odnosił Weasley. Wiedział, że nie należało ufać spojrzeniu, jednakże Frances od początku ich znajomości nie dawała mu żadnych podstaw do zatracenia choćby cienia wiary w poprawność swoich intencji. Owszem bywała bardzo zahukana swoimi pracami naukowymi, jednakże nigdy nie prosiła, a tym bardziej robiła czegoś, co faktycznie mogło mieć negatywny wpływ na środowisko. Równie dobrze wszystko to mogło być jedynie miłym przewidywaniem chłopaka, który nie chciał uwierzyć, że tak delikatna istota byłaby w stanie zrobić coś na tyle okrutnego, żeby mógł się od niej zwyczajnie odwrócić.
Zamyślił się na chwilę, poszukując gdzieś w pamięci kogoś skupującego woluminy traktujące o eliksirach. Wielu było specjalistów, którzy odróżniali pochodzenie pokrzywki równie sprawnie co on, czyli wcale, jednak zdarzały się perełki w postaci nieco mniej przyjaznych panów o srebrnych zębach, kieszeniach, a nawet i orężu w dłoni. Każdy wiedział, jak należało pilnować swoich skarbów, a im więcej było oręża, tym lepsze można było wytropić łupy. Na logikę wszystko wydawało się proste, zawsze komplikacje pojawiały się w realnej akcji. Dokładnie w momencie, kiedy zdołał wytypować czterech sprzedawców, u których mógłby załatwić księgę, Frances postanowiła się zwierzyć. Żołądek metamorfomaga wykręcił fikołka, mocno trzymając go w miejscu, choć myśl o tym, jak wysoki poziom warzenia zdołała opanować, powodował, że nie czuł się zbyt wyraźnie. Z jednej strony cieszył się z zaufania, którym go obdarowała, z drugiej martwił, na jak głębokie ścieżki wkroczyła i trochę niepokoił o cały stan ducha. Czy praca nie dodała jej nuty szaleństwa? Obserwował ją w trakcie całego wywodu, starając się nawet nie mrugać, o co nawet nie było ciężko. Był nadzwyczaj przejęty.
- Wuj dalej dba o twoją ochronę? Masz kogoś w Redhill, na kim możesz polegać? Wiem, że jesteś wyjątkowo uzdolnioną czarownicą w zakresie eliksirów... ale co z twoim bezpieczeństwem? - obrócił kota ogonem, nabierając nieco więcej pewności co do tego, że być może faktycznie tak duża odległość od portu może jej nie służyć, bo jak teraz miałby niby to przypadkiem wpaść na krzywdzoną niewiastę tak daleko od miejsca, gdzie przebywał na co dzień. - Czy potrzebujesz potwierdzenia Wieczystej Przysięgi do pełnej gwarancji? - spytał w końcu, nie pozostawiając jej słów rzuconych bez echa. Dobrze wiedział, co oznaczało tak poważne związanie, jednakże był gotów poświęcić się dla alchemiczki, której zaufania i tak nie chciałby stracić.
Na słowa o niepatrzeniu oczywiście jeszcze bardziej wbił w nią wzrok, marszcząc nawet brwi w geście niedowierzenia. Wydawało się, że za czasów przebywania w porcie jedyne co się dla niej liczyło to eliksiry i tylko one, dziwnie było tak myśleć o Frances z jakąś portową wywłoką, o ile oczywiście był to taki knypek. Weasley musiał dowiedzieć się wszystkiego, co tylko było w zanadrzu! I kiedy już planował wszystkie te pogróżki, które mógłby śmiało uskutecznić, zauważył zmianę w jej twarzy. Jak to typowy facet z początku nie wiedział, o cóż takiego chodziło. Dopiero wraz z jej kolejnymi słowami zrozumiał, że darzyła tego jegomościa uczuciami... WROŃSKIEGO?
Wyraz twarzy chłopaka nie był zbyt inteligentny, ponieważ oczy maksymalnie zostały rozszerzone, a usta lekko otwarte w oszołomieniu. Zwykle zmarszczone czoło pokryło jeszcze więcej zmarszczek.
- Wroński - powtórzył głucho, zastanawiając się, w jaki sposób ta moczymorda znalazła sposób na oczarowanie kobiety, jaką była Frances. Śmiechu warte i tyle! - Tylko nie mów, że chodzi o tego starego grzyba... o młodego też nie, prawda? To pewnie jakiś inny Wroński niż ten, którego znam. - stwierdził pod nosem, szukając w oczach alchemiczki jakiegoś ratunku.
Kąciki jego ust jakby automatycznie powędrowały do góry, powodując, że posępna twarz lekko rozjaśniła się, czemu również zasługę można było przypisać wesołym iskierkom w oczach. Niestety był to temat, który niezależnie od przybranej twarzy zawsze powodował pewne przełamanie w postaci powrotu do pierwotnego Weasleyowskiego szczęścia. Niczym szczerbaty, brudny, wymięty przez ulicę szczeniak pokazał swoje uzębienie Frances, nawet nie starając się szczędzić na entuzjazmie. Jedzenie było jego dogłębną i zakorzenioną miłością.
- Rosół brzmi świetnie. - zauważył jedynie, starając się nie szczerzyć jak trzecioklasista, który został wybrany do drużyny Quidditcha, jednak było to silniejsze niż jego nieco skuszona potrawą wola. Nawet nie miał problemu z tym, żeby ponownie otworzyć się przed warzycielką, która przecież nie raz zdołała go wyciągnąć z prawdziwych tarapatów. Widywała go w gorszych stanach, a nawet w naturalnej postaci i mimo wszystko nie skreśliła z wyimaginowanej listy osób godnych zaufania, a przynajmniej takie wrażenie odnosił Weasley. Wiedział, że nie należało ufać spojrzeniu, jednakże Frances od początku ich znajomości nie dawała mu żadnych podstaw do zatracenia choćby cienia wiary w poprawność swoich intencji. Owszem bywała bardzo zahukana swoimi pracami naukowymi, jednakże nigdy nie prosiła, a tym bardziej robiła czegoś, co faktycznie mogło mieć negatywny wpływ na środowisko. Równie dobrze wszystko to mogło być jedynie miłym przewidywaniem chłopaka, który nie chciał uwierzyć, że tak delikatna istota byłaby w stanie zrobić coś na tyle okrutnego, żeby mógł się od niej zwyczajnie odwrócić.
Zamyślił się na chwilę, poszukując gdzieś w pamięci kogoś skupującego woluminy traktujące o eliksirach. Wielu było specjalistów, którzy odróżniali pochodzenie pokrzywki równie sprawnie co on, czyli wcale, jednak zdarzały się perełki w postaci nieco mniej przyjaznych panów o srebrnych zębach, kieszeniach, a nawet i orężu w dłoni. Każdy wiedział, jak należało pilnować swoich skarbów, a im więcej było oręża, tym lepsze można było wytropić łupy. Na logikę wszystko wydawało się proste, zawsze komplikacje pojawiały się w realnej akcji. Dokładnie w momencie, kiedy zdołał wytypować czterech sprzedawców, u których mógłby załatwić księgę, Frances postanowiła się zwierzyć. Żołądek metamorfomaga wykręcił fikołka, mocno trzymając go w miejscu, choć myśl o tym, jak wysoki poziom warzenia zdołała opanować, powodował, że nie czuł się zbyt wyraźnie. Z jednej strony cieszył się z zaufania, którym go obdarowała, z drugiej martwił, na jak głębokie ścieżki wkroczyła i trochę niepokoił o cały stan ducha. Czy praca nie dodała jej nuty szaleństwa? Obserwował ją w trakcie całego wywodu, starając się nawet nie mrugać, o co nawet nie było ciężko. Był nadzwyczaj przejęty.
- Wuj dalej dba o twoją ochronę? Masz kogoś w Redhill, na kim możesz polegać? Wiem, że jesteś wyjątkowo uzdolnioną czarownicą w zakresie eliksirów... ale co z twoim bezpieczeństwem? - obrócił kota ogonem, nabierając nieco więcej pewności co do tego, że być może faktycznie tak duża odległość od portu może jej nie służyć, bo jak teraz miałby niby to przypadkiem wpaść na krzywdzoną niewiastę tak daleko od miejsca, gdzie przebywał na co dzień. - Czy potrzebujesz potwierdzenia Wieczystej Przysięgi do pełnej gwarancji? - spytał w końcu, nie pozostawiając jej słów rzuconych bez echa. Dobrze wiedział, co oznaczało tak poważne związanie, jednakże był gotów poświęcić się dla alchemiczki, której zaufania i tak nie chciałby stracić.
Na słowa o niepatrzeniu oczywiście jeszcze bardziej wbił w nią wzrok, marszcząc nawet brwi w geście niedowierzenia. Wydawało się, że za czasów przebywania w porcie jedyne co się dla niej liczyło to eliksiry i tylko one, dziwnie było tak myśleć o Frances z jakąś portową wywłoką, o ile oczywiście był to taki knypek. Weasley musiał dowiedzieć się wszystkiego, co tylko było w zanadrzu! I kiedy już planował wszystkie te pogróżki, które mógłby śmiało uskutecznić, zauważył zmianę w jej twarzy. Jak to typowy facet z początku nie wiedział, o cóż takiego chodziło. Dopiero wraz z jej kolejnymi słowami zrozumiał, że darzyła tego jegomościa uczuciami... WROŃSKIEGO?
Wyraz twarzy chłopaka nie był zbyt inteligentny, ponieważ oczy maksymalnie zostały rozszerzone, a usta lekko otwarte w oszołomieniu. Zwykle zmarszczone czoło pokryło jeszcze więcej zmarszczek.
- Wroński - powtórzył głucho, zastanawiając się, w jaki sposób ta moczymorda znalazła sposób na oczarowanie kobiety, jaką była Frances. Śmiechu warte i tyle! - Tylko nie mów, że chodzi o tego starego grzyba... o młodego też nie, prawda? To pewnie jakiś inny Wroński niż ten, którego znam. - stwierdził pod nosem, szukając w oczach alchemiczki jakiegoś ratunku.
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Uśmiechnęła się ślicznie na słowa, jakie padły z jego ust. Eteryczna alchemiczka doświadczenie z mężczyznami miała niezwykle niewielkie, aczkolwiek zdążyła zauważyć, że przez żołądek znajduje się najprostsza droga do ich serc. Sprawdziło się to w przypadku Wrońskiego, sprawdziło się w przypadku Cilliana oraz Drew, którym również podsuwała obiady pewna, że oni nie zwykli jadać regularnie. A ich zdrowie oraz forma wiązały się częściowo z jej interesami oraz potrzebami. Nie widziała problemu, by zaprosić do siebie na obiad mężczyznę, gdy ten zdobędzie potrzebne jej księgi.
- Czuj się zaproszony, bardzo lubię gotować dla innych. - Odpowiedziała z ciepłym uśmiechem wyrysowanym na malinowych ustach. Towarzystwo zawsze jej się przyda, zwłaszcza gdy najbliższy sąsiad znajdował się pięć mil dalej, a alchemiczka posiadała do towarzystwa jedynie niewielkiego nieśmiałka. Znajomi rzadko zajeżdżali do Surrey, nie znała jednak ku temu powodu.
Zmieszanie pojawiło się na buzi eterycznego dziewczęcia, gdy Jerry zapytał o jej rodzinę. Kwestia była nieprzyjemna oraz raczej smutna, a Frances potrzebowała jedną, krótką chwilę aby zebrać swoje myśli w jedno.
- Nie… Widzisz, w maju włamano się do mojego mieszkania w porcie. Mieszkałam w kamienicy wuja, włamywacze zabili jednego z jego chłopaków, a moje mieszkanie skończyło bez drzwi oraz okien… Poszłam wtedy do niego, powiedziałam co się stało… Wiesz, Boyle zwykle nie pozwalał na takie rzeczy… Ale on uznał, że Ognista jest ważniejsza. Na szczęście pomógł mi przyjaciel, odzyskał część moich rzeczy i pomógł mi zorganizować przeprowadzkę. Od tamtej pory widziałam się z nim tylko raz i próbował mnie uderzyć, bo odcięłam go od mikstur… Starszego brata nie widziałam od pół roku, mama też się do mnie nie odzywa… - Wyznała, uciekając spojrzeniem na swoje dłonie. Temat rodziny był dla niej niezwykle nieprzyjemnym oraz zwyczajnie bolesnym. W czasie gdy świat się walił ona została zupełnie sama. - Do najbliższego sąsiada jest pięć mil, nie miałam okazji nikogo tutaj poznać… Udało mi się zabezpieczyć dom pułapką alchemiczną, widzisz, zasadziłam spreparowane alchemicznie sadzonki roślin. Gdy w okolicy pojawi się ktoś niepowołany wydzielają z siebie silnie stężony środek nasenny…. I mam nadzieję, że to wystarczy. Nie wiem, jak lepiej się zabezpieczyć… Udało mi się nawiązać kilka kontaktów, kilku czarodziejów którzy mają różne znajomości, ponoć mają mi pomóc ale… ale trochę obawiam się, że przyjdzie mi za to zapłacić zbyt wysoką cenę… Och, zupełnie nie rozumiem tego, co stało się ze światem. - Ciężkie westchnienie uciekło z jej piersi, a bariera długich lat, podczas których się nie widzieli zdawała się powoli rozpływać w powietrzu, pozostawiając po sobie jedynie rozmyte wspomnienie. Ufała mu wtedy i coś czały czas podpowiadało jej, że może ufać mu i teraz, nawet jeśli od ich ostatniego spotkania minęło kilka lat. Jerry głupi nie był, wiedział jak przeżyć wśród portowych szumowin… I Frances miała nadzieję, że i tym razem zdoła jej coś doradzić.
- Ja… Zrobiłbyś to? Jesteś pewien? Tu nie ma kto być świadkiem, ale możemy się przejść do mojego sąsiada i… To nie tak, że Ci nie ufam. Wtedy nie powiedziałabym Ci ani słowa. Po prostu… Och, rozumiesz? - Smutne spojrzenie utkwiło w buzi dawnego przyjaciela. Nie chciała by sądził, że z góry go przekreślała po prostu… Ta cała sytuacja zdawała się ją nieprzyjemnie przytłaczać, a choć odrobina pewności oraz nikłego bezpieczeństwa niebezpiecznie kusiła.
- Nie wiem, którego znasz, ale mi chodzi o Daniela… - Rozjaśniła, wzruszając wątłymi ramionami i nie odrywając uważnego spojrzenia od jego twarzy. Ciekawość błysnęła w jej umyśle… W końcu, skoro pytać, to kogo jak nie jego? - Znasz starego Wrońskiego? Byłbyś w stanie coś mi o nim powiedzieć? Widzisz, wiem tylko tyle, że Daniel nie utrzymuje z nim kontaktu, nie wiem jednak, czy powinnam się go obawiać, czy też nie… - Spytała niewinnie, posyłając Jerry’emu anielski uśmiech oraz bezbronne spojrzenie. Była ciekawa, to akurat wydawało jej się naturalne.
- Czuj się zaproszony, bardzo lubię gotować dla innych. - Odpowiedziała z ciepłym uśmiechem wyrysowanym na malinowych ustach. Towarzystwo zawsze jej się przyda, zwłaszcza gdy najbliższy sąsiad znajdował się pięć mil dalej, a alchemiczka posiadała do towarzystwa jedynie niewielkiego nieśmiałka. Znajomi rzadko zajeżdżali do Surrey, nie znała jednak ku temu powodu.
Zmieszanie pojawiło się na buzi eterycznego dziewczęcia, gdy Jerry zapytał o jej rodzinę. Kwestia była nieprzyjemna oraz raczej smutna, a Frances potrzebowała jedną, krótką chwilę aby zebrać swoje myśli w jedno.
- Nie… Widzisz, w maju włamano się do mojego mieszkania w porcie. Mieszkałam w kamienicy wuja, włamywacze zabili jednego z jego chłopaków, a moje mieszkanie skończyło bez drzwi oraz okien… Poszłam wtedy do niego, powiedziałam co się stało… Wiesz, Boyle zwykle nie pozwalał na takie rzeczy… Ale on uznał, że Ognista jest ważniejsza. Na szczęście pomógł mi przyjaciel, odzyskał część moich rzeczy i pomógł mi zorganizować przeprowadzkę. Od tamtej pory widziałam się z nim tylko raz i próbował mnie uderzyć, bo odcięłam go od mikstur… Starszego brata nie widziałam od pół roku, mama też się do mnie nie odzywa… - Wyznała, uciekając spojrzeniem na swoje dłonie. Temat rodziny był dla niej niezwykle nieprzyjemnym oraz zwyczajnie bolesnym. W czasie gdy świat się walił ona została zupełnie sama. - Do najbliższego sąsiada jest pięć mil, nie miałam okazji nikogo tutaj poznać… Udało mi się zabezpieczyć dom pułapką alchemiczną, widzisz, zasadziłam spreparowane alchemicznie sadzonki roślin. Gdy w okolicy pojawi się ktoś niepowołany wydzielają z siebie silnie stężony środek nasenny…. I mam nadzieję, że to wystarczy. Nie wiem, jak lepiej się zabezpieczyć… Udało mi się nawiązać kilka kontaktów, kilku czarodziejów którzy mają różne znajomości, ponoć mają mi pomóc ale… ale trochę obawiam się, że przyjdzie mi za to zapłacić zbyt wysoką cenę… Och, zupełnie nie rozumiem tego, co stało się ze światem. - Ciężkie westchnienie uciekło z jej piersi, a bariera długich lat, podczas których się nie widzieli zdawała się powoli rozpływać w powietrzu, pozostawiając po sobie jedynie rozmyte wspomnienie. Ufała mu wtedy i coś czały czas podpowiadało jej, że może ufać mu i teraz, nawet jeśli od ich ostatniego spotkania minęło kilka lat. Jerry głupi nie był, wiedział jak przeżyć wśród portowych szumowin… I Frances miała nadzieję, że i tym razem zdoła jej coś doradzić.
- Ja… Zrobiłbyś to? Jesteś pewien? Tu nie ma kto być świadkiem, ale możemy się przejść do mojego sąsiada i… To nie tak, że Ci nie ufam. Wtedy nie powiedziałabym Ci ani słowa. Po prostu… Och, rozumiesz? - Smutne spojrzenie utkwiło w buzi dawnego przyjaciela. Nie chciała by sądził, że z góry go przekreślała po prostu… Ta cała sytuacja zdawała się ją nieprzyjemnie przytłaczać, a choć odrobina pewności oraz nikłego bezpieczeństwa niebezpiecznie kusiła.
- Nie wiem, którego znasz, ale mi chodzi o Daniela… - Rozjaśniła, wzruszając wątłymi ramionami i nie odrywając uważnego spojrzenia od jego twarzy. Ciekawość błysnęła w jej umyśle… W końcu, skoro pytać, to kogo jak nie jego? - Znasz starego Wrońskiego? Byłbyś w stanie coś mi o nim powiedzieć? Widzisz, wiem tylko tyle, że Daniel nie utrzymuje z nim kontaktu, nie wiem jednak, czy powinnam się go obawiać, czy też nie… - Spytała niewinnie, posyłając Jerry’emu anielski uśmiech oraz bezbronne spojrzenie. Była ciekawa, to akurat wydawało jej się naturalne.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Mentalnie pociekła mu ślinka, choć faktycznie poczuł, jak jego buzia zapełnia się mazistym płynem, który wcale przecież nie był proszony. Niestety jego umysł prędko pognał do przodu, nawet nie sugerując mu poszczególnych obrazów, a jedynie efekt na wizualizację, której nawet nie był zbytnio świadom. Ciężko było odmówić jego pokusie, którą była kuchnia. Gotowe potrawy stały się pewnego rodzaju niezmienną ostoją, która z miesiąca na miesiąc jedynie przybierała na sile, jakby w zastępstwie domowego ogniska, przy którym zawsze znajdował porządną strawę. Umysł wypierał myśli o Devon, w pełni zastępując synonimy, które wiązał ze szczególnym miejscem, a jednym z takowych było właśnie jedzenie. Plusem tego wszystkiego była możliwość transformacji w nieco szczuplejsze postacie, co pozwalało na wciśnięcie się do otrzymanych gdzieś w porcie ubrań. Przecież początkowo nawet nie miał rzeczy na przebranie, co też znacznie zmieniło jego sposób postrzegania osób w kompletnym dołku. Niestety samemu nie posiadając nic, nie był w stanie zaoferować czegokolwiek konkretnego i tak żył z dnia na dzień, patrząc, jak podmokłe łajby z upływem czasu zaczynały tonąć. Szkoda ich wszystkich, ale już dawno Weasley nauczył się, że należy dbać o własny interes, a może po prostu tak było łatwiej egzystować?
Pozwalając jej na swobodną opowieść o sytuacji, w której nie był w stanie pomóc, zacisnął dłonie w pięści. Rozumiał, skąd pochodziła ta cała obojętność ze strony wuja dziewczyny, jednakże nie było to żadne wytłumaczenie, żeby tak potraktować własną rodzinę, a sam jak postąpiłeś? Zaświtało mu w głowie, momentalnie wręcz odejmując cały ten entuzjazm, który odczuł na wspomnienie o jedzonku. Głupio było mu kogokolwiek oceniać, kiedy sam nie był w stanie zachować się lepiej, już nie wspominając o tym, że przykro było patrzeć na samą zasmuconą Frances! Nawet zaczęła uciekać gdzieś wzrokiem, co Weasley odczuł jako zdecydowanie mało pokrzepiającą myśl, bo przecież ewidentnie nie chciała o tym rozmawiać, a kimże on był, żeby starać się dokręcić raniącą śrubę? Momentalnie odpuścił jakiekolwiek cisnące się na usta komentarze, choć jedno przykuło jego uwagę. Oczywiście mowa o ochronie i czujności, czyli tematach, które nie schodzą metamorfomagowi z powiek!
- Trzeba było mówić od razu! Zaraz coś z tym zrobię. Podstawowe zaklęcia pewnie będą lepsze niż nic. - zauważył nieco zbyt entuzjastycznie jak na pomarszczoną twarz Jeremiego. Niestety zawsze, kiedy chodziło o coś więcej niż sam biznes rudzielec, nie był w stanie powstrzymywać swojego zainteresowania, tym bardziej że nie była to byle losowy przechodnia, a Frances, ta sama Frances, która potrafiła wręczać mu eliksiry, bo zwyczajnie tego potrzebował. Nie był w stanie tak zwyczajnie wrócić do swojego posępnego charakterku jako Jeremy w jej towarzystwie ot tak, chociaż nie ważne, jak bardzo się starał. Ona sama chyba już dawno temu zdążyła zauważyć, że coś jest nie tak, ale czy to w ogóle było takie ważne?
- Jeśli nie ma innego wyjścia. - wzruszył ramionami niby z obojętnością, choć w głowie starał się przypomnieć, kiedy takie 'umowy' kończyły się happy endem, ale czy jego tryb życia kiedykolwiek miał szansę na jakieś szczęśliwe zakończenie? Wątpliwe.
- To straszny skurwysyn. Unikaj go, jak tylko możesz. - momentalnie zawyrokował, poważnie patrząc w jej oczy. Niestety znał to spojrzenie i dobrze wiedział, że zaraz padną kolejne pytania, choć nawet bez nich był w stanie wyczytać, o cóż takiego chodziło. Westchnął głęboko, upijając zaraz łyk letniej herbaty na pokrzepienie. - No dobrze... gość stara się jak może, żeby tylko wspiąć się bliżej drabinki tych ze Skoroszytu. - jego głos momentalnie zmatowiał, kiedy wspomniał o księdze, w której widniało również jego nazwisko. Metamorfomag na szczęście przez cały czas uznawał swój ród za wyciągnięty poza ten schemat, bo przecież nikt nawet nie zwracał na to uwagi, przynajmniej tak było jeszcze przed jego wyjazdem! - Jest w stanie zrobić dosłownie wszystko, a mówiły mi o tym nie byle osoby. Ma paskudny charakter i raczej nie warto wchodzić mu w drogę, bo cena za to jest dosyć droga. - dokończył poważnie, ani na chwilę nie próbując wyszczerzyć swojej paszczy w uśmiechu. Frances musiała pojąć, że to nie była gra warta jej energii, choć niestety Weasley miał pewną okropną przypadłość, przez którą nie był w stanie przewidzieć tego, co jasnowłosa zrobi z tą wiedzą.
Pozwalając jej na swobodną opowieść o sytuacji, w której nie był w stanie pomóc, zacisnął dłonie w pięści. Rozumiał, skąd pochodziła ta cała obojętność ze strony wuja dziewczyny, jednakże nie było to żadne wytłumaczenie, żeby tak potraktować własną rodzinę, a sam jak postąpiłeś? Zaświtało mu w głowie, momentalnie wręcz odejmując cały ten entuzjazm, który odczuł na wspomnienie o jedzonku. Głupio było mu kogokolwiek oceniać, kiedy sam nie był w stanie zachować się lepiej, już nie wspominając o tym, że przykro było patrzeć na samą zasmuconą Frances! Nawet zaczęła uciekać gdzieś wzrokiem, co Weasley odczuł jako zdecydowanie mało pokrzepiającą myśl, bo przecież ewidentnie nie chciała o tym rozmawiać, a kimże on był, żeby starać się dokręcić raniącą śrubę? Momentalnie odpuścił jakiekolwiek cisnące się na usta komentarze, choć jedno przykuło jego uwagę. Oczywiście mowa o ochronie i czujności, czyli tematach, które nie schodzą metamorfomagowi z powiek!
- Trzeba było mówić od razu! Zaraz coś z tym zrobię. Podstawowe zaklęcia pewnie będą lepsze niż nic. - zauważył nieco zbyt entuzjastycznie jak na pomarszczoną twarz Jeremiego. Niestety zawsze, kiedy chodziło o coś więcej niż sam biznes rudzielec, nie był w stanie powstrzymywać swojego zainteresowania, tym bardziej że nie była to byle losowy przechodnia, a Frances, ta sama Frances, która potrafiła wręczać mu eliksiry, bo zwyczajnie tego potrzebował. Nie był w stanie tak zwyczajnie wrócić do swojego posępnego charakterku jako Jeremy w jej towarzystwie ot tak, chociaż nie ważne, jak bardzo się starał. Ona sama chyba już dawno temu zdążyła zauważyć, że coś jest nie tak, ale czy to w ogóle było takie ważne?
- Jeśli nie ma innego wyjścia. - wzruszył ramionami niby z obojętnością, choć w głowie starał się przypomnieć, kiedy takie 'umowy' kończyły się happy endem, ale czy jego tryb życia kiedykolwiek miał szansę na jakieś szczęśliwe zakończenie? Wątpliwe.
- To straszny skurwysyn. Unikaj go, jak tylko możesz. - momentalnie zawyrokował, poważnie patrząc w jej oczy. Niestety znał to spojrzenie i dobrze wiedział, że zaraz padną kolejne pytania, choć nawet bez nich był w stanie wyczytać, o cóż takiego chodziło. Westchnął głęboko, upijając zaraz łyk letniej herbaty na pokrzepienie. - No dobrze... gość stara się jak może, żeby tylko wspiąć się bliżej drabinki tych ze Skoroszytu. - jego głos momentalnie zmatowiał, kiedy wspomniał o księdze, w której widniało również jego nazwisko. Metamorfomag na szczęście przez cały czas uznawał swój ród za wyciągnięty poza ten schemat, bo przecież nikt nawet nie zwracał na to uwagi, przynajmniej tak było jeszcze przed jego wyjazdem! - Jest w stanie zrobić dosłownie wszystko, a mówiły mi o tym nie byle osoby. Ma paskudny charakter i raczej nie warto wchodzić mu w drogę, bo cena za to jest dosyć droga. - dokończył poważnie, ani na chwilę nie próbując wyszczerzyć swojej paszczy w uśmiechu. Frances musiała pojąć, że to nie była gra warta jej energii, choć niestety Weasley miał pewną okropną przypadłość, przez którą nie był w stanie przewidzieć tego, co jasnowłosa zrobi z tą wiedzą.
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
I ona nie była w stanie powiedzieć, czemu wuj zachował się tak, a nie inaczej… Choć doskonale wiedziała, że był skończonym draniem, zapatrzonym jedynie w złoto oraz procenty. A jednak coś nadal nieprzyjemnie kłuło na wspomnienie jego zachowania; na obojętność w zapijaczonym spojrzeniu oraz zignorowanie prośby po tylu przysługach, jakie mu wyświadczyła. Na szczęście posiadała swojego prywatnego rycerza, który zapanował nad krytyczną sytuacją oraz pomógł jej odzyskać część skradzionych dóbr. Nie była chętna, by wyrzucać całą opowieść, pewna, że Jeremy z pewnością nie będzie drążył nieprzyjemnego tematu. Bywał dyskretny, czasem odnajdowały się w nim nawet odrobinki taktu bądź uroku, zapewne powiązanego z dziwną postacią, podczas której zjawił się kiedyś u jej progu… O to nie pytała. Jeszcze. Będąc pewną, że po tak długiej rozłące potrzeba trochę czasu by odbudować dawną więź; by ośmielił się, aby wyjawić jej choć odrobinę prawdy. Mieli czas, mogli spróbować odnowić znajomość.
- Och, naprawdę? Jesteś cudowny, Jerry! Nawet nie wiesz, jak bardzo będę wdzięczna, jeśli pomożesz mi chociaż trochę zabezpieczyć dom! - Odpowiedziała z wyraźnym zachwytem w głosie oraz błyskiem w oku. Nawet najprostsze zabezpieczenia nałożone na Szafirowe Wzgórze mogą mieć znaczenie, a Frances nigdy nie była na tyle biegła w zaklęciach obronnych, by móc poradzić sobie z nałożeniem takich zabezpieczeń. Cieszyła się z propozycji i nie było ciężko tego dotrzeć.
- Ja… Dziękuję, Jerry. To… To naprawdę wiele dla mnie znaczy. - Odpowiedziała na wspomnienie o chęci złożenia odpowiedniej przysięgi. Ufała mu; wiedziała, że mężczyzna raczej z własnej woli jej nie wyda… W tych czasach jednak, chyba niczego nie można było być już pewnym. Ciche westchnienie wyrwało się z ust eterycznej alchemiczki, gdy pierwsze słowa dotyczące przyszłego teścia uleciały z ust dawnego przyjaciela. Tyle sama potrafiła o nim powiedzieć, to też posłała mu szczenięce spojrzenie oraz iście błagalną minę.
Delikatna blondynka zamrugała, gdy kolejne wyjaśnienia opuszczały usta Jeremy’ego.
- Czym jest Skoroszyt? I o jaką drabinkę chodzi? - Spytała z wyraźnym zainteresowaniem, chcąc dowiedzieć się czegoś więcej. Wiedziała, że Daniel nie utrzymuje kontaktu ze swoim ojcem, to jednak nie sprawiało, iż nie posiadała pewnych obaw w tej kwestii. Ze skrawków rozmów wiedziała, że ten znęcał się nad Danielem oraz jego matką, a Frances obawiała się, jak na narzeczonego mogło nagle wpłynąć pojawienie się jego ojca.
- Mam nadzieję, że nie przyjdzie mi go spotkać, mimo iż wychodzę za jego syna… Powiesz mi, jak dowiesz się czegoś ciekawego, prawda? Ja… ja wolałabym wiedzieć, jakby mógł mi zagrozić… - Poprosiła ponownie obdarzając go smutnym, szczenięcym spojrzeniem niczym zabiedzony psidwak. Przezorności nigdy za dość, czyż nie? A skoro Jerry kojarzył ojca Daniela, mogła dopilnować, by w razie takiego wypadku była odpowiednio poinformowana. Frances uniosła filiżankę do ust, a malinowe usta ułożyły się w niewielki uśmiech.
Na nałożenie zaklęć umówili się na inny dzień, nie skończyli jednak rozmawiać.
| zt.x2
- Och, naprawdę? Jesteś cudowny, Jerry! Nawet nie wiesz, jak bardzo będę wdzięczna, jeśli pomożesz mi chociaż trochę zabezpieczyć dom! - Odpowiedziała z wyraźnym zachwytem w głosie oraz błyskiem w oku. Nawet najprostsze zabezpieczenia nałożone na Szafirowe Wzgórze mogą mieć znaczenie, a Frances nigdy nie była na tyle biegła w zaklęciach obronnych, by móc poradzić sobie z nałożeniem takich zabezpieczeń. Cieszyła się z propozycji i nie było ciężko tego dotrzeć.
- Ja… Dziękuję, Jerry. To… To naprawdę wiele dla mnie znaczy. - Odpowiedziała na wspomnienie o chęci złożenia odpowiedniej przysięgi. Ufała mu; wiedziała, że mężczyzna raczej z własnej woli jej nie wyda… W tych czasach jednak, chyba niczego nie można było być już pewnym. Ciche westchnienie wyrwało się z ust eterycznej alchemiczki, gdy pierwsze słowa dotyczące przyszłego teścia uleciały z ust dawnego przyjaciela. Tyle sama potrafiła o nim powiedzieć, to też posłała mu szczenięce spojrzenie oraz iście błagalną minę.
Delikatna blondynka zamrugała, gdy kolejne wyjaśnienia opuszczały usta Jeremy’ego.
- Czym jest Skoroszyt? I o jaką drabinkę chodzi? - Spytała z wyraźnym zainteresowaniem, chcąc dowiedzieć się czegoś więcej. Wiedziała, że Daniel nie utrzymuje kontaktu ze swoim ojcem, to jednak nie sprawiało, iż nie posiadała pewnych obaw w tej kwestii. Ze skrawków rozmów wiedziała, że ten znęcał się nad Danielem oraz jego matką, a Frances obawiała się, jak na narzeczonego mogło nagle wpłynąć pojawienie się jego ojca.
- Mam nadzieję, że nie przyjdzie mi go spotkać, mimo iż wychodzę za jego syna… Powiesz mi, jak dowiesz się czegoś ciekawego, prawda? Ja… ja wolałabym wiedzieć, jakby mógł mi zagrozić… - Poprosiła ponownie obdarzając go smutnym, szczenięcym spojrzeniem niczym zabiedzony psidwak. Przezorności nigdy za dość, czyż nie? A skoro Jerry kojarzył ojca Daniela, mogła dopilnować, by w razie takiego wypadku była odpowiednio poinformowana. Frances uniosła filiżankę do ust, a malinowe usta ułożyły się w niewielki uśmiech.
Na nałożenie zaklęć umówili się na inny dzień, nie skończyli jednak rozmawiać.
| zt.x2
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
19 października '57
Podróż poślubna będąca niezwykle ogromnym zaskoczeniem dla eterycznej alchemiczki skutkowała niezwykle wielką ilością pozytywów, jakie udało jej się odnaleźć oraz wyciągnąć z wycieczki niespodzianki. Po za przyjemnymi wspomnieniami oraz kilkoma księgami pani Wroński udało się również odnaleźć kilka perełek w postaci szykownych dodatków w niezwykle okazyjnych cenach, wydaniu francuskiego odpowiednika Czarownicy oraz zasłon, wykonanych z niezwykle pięknego materiału, który Frances miała zamiar przerobić na zupełnie nową sukienkę... Problem polegał w tym, iż zupełnie nie wiedziała, w jakim kroju winna ją wykonać. I o ile zdanie męża wydawało jej się we wspólnej codzienności niezwykle ważne, tak była pewna, że nie doradzi jej w kwestii odpowiedniego kroju sukienki. Chwila zastanowienia przywiodła jej na myśl jedynie jedną postać, która mogłaby sensownie jej doradzić w kwestii pięknego materiału, jaki udało się jej zdobyć. Z okazji spotkania salon przeistoczył się odrobinę - meble zjechały na bok, robiąc miejsce na rozłożenie materiałów, a niewielki, wiklinowy koszyk wypełniony zgromadzonymi przez lata materiałami oraz przyborami do szycia znalazł się koło kanapy, by mogli dziś z nich skorzystać.
A gdy tylko usłyszała, pukanie do drzwi, odruchowo upewniła się w lustrze, że jej fryzura pozostaje nienaganna, a materiał kobiecej sukienki układa się dokładnie tak, jak powinien. Dopiero gdy była pewna swojej prezencji otworzyła drzwi, by z serdecznym, ciepłym uśmiechem na malinowych ustach przywitać gościa.
- Och, jak dobrze Cię widzieć! - Wypowiedziała, na krótką chwilę owijając ramiona wokół jego szyi w geście powitania, by chwilę później pozwolić mu przekroczyć próg swojego domu. - Nawet nie wiem, jak Ci dziękować za te porady dotyczące sukni! Połączyłam dwa kroje i wyszła niezwykle, z resztą, jeśli chcesz, z przyjemnością Ci ją pokażę. - Zaświergotała, wyraźnie wdzięczna a udzielone porady. Co prawda przez obawy Daniela, Rigel nie mógł oglądać sukni w dniu, gdy miała w niej błyszczeć, Frances jednak z przyjemnością podzieliłaby się z przyjacielem dziełem, jakie udało się jej stworzyć ze starej sukni babci. Z uśmiechem wyrysowanym na ustach zaprowadziła przyjaciela do salonu, w którym miała dziś dziać się krawiecka magia.
- Najlepszą rewelację, pozostawiłam na koniec. Otóż, mój wspaniały mąż na podróż poślubną zabrał mnie do Paryża i udało mi się znaleźć kilka niezwykle pięknych rzeczy oraz jedną ciekawostkę... - Z tymi słowami, wręczyła Rigelowi wydanie francuskiej gazety. Nie rozumiała z niej choćby słowa, lecz rysunki sukni oraz wykroje były dla niej niezwykle zrozumiałe. - To jeszcze, nie wszystko, zobacz, jak cudowny materiał udało mi się znaleźć! Co prawda to były zasłony, chciałabym jednak przerobić je na suknię... - Dodała, wyciągając z kosza piękny materiał w kolorze błękitu, połyskujący złotymi zdobieniami. Uśmiech na ustach Frances poszerzył się, gdyż była pewna, że Rigel doceni jej znalezisko. - Problem w tym, że nie mogę zdecydować się na krój i potrzebuję pomocy kogoś, kto się na tym zna... - Dodała, z nadzieją zerkając ku buzi Black'a. On z pewnością się znał, tego była aż nazbyt pewna. A przy okazji szycia jej sukni, mogli również stworzyć coś dla niego, by Frances mogła otworzyć przed nim tajemnice krawiectwa.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Życie powoli wracało do normy, a przynajmniej Black chciał w to wierzyć. Wpadł znowu w standardowy rytm - praca, okazjonalne spotkania, własne badania. Starał się tym samym za wszelką cenę odzyskać kontrolę nad własnym życiem, które po śmierci brata… i innych osobliwych wydarzeniach, przeszło metaforyczne trzęsienie ziemi, wywracające wszystko do góry nogami.
Za dużo o tym myślał.
Stanowczo za dużo.
Na pewnym etapie swoich rozważań, Rigel uznał, że chyba po prostu potrzebuje odpoczynku. Od ciężkiej atmosfery w domu i unoszącym się w nim permanentnym zapachu alkoholu, od ciężkich myśli o pracy, o zadaniu, jakie zlecił mu ojciec… Potrzebował zająć się czymś przyjemnym, czymś, co zawsze go uspokajało, odganiało natarczywe pytania i rozważania oraz nie było kolejną używką.
Dlatego też stał właśnie na progu domu Frances.
Nie, tym razem nie pojawił się tu, aby przysiąść razem ze szkolną koleżanką przy kotle. Celem były ubrania i stworzenie dla niej czegoś wyjątkowego.
Sam Lord Black przez żałobę nie mógł jeszcze wrócić do upragnionej feerii barw, jaką charakteryzowała się większość kreacji w jego szafie, ale cieszyła go myśl, że mógłby pomóc komuś innemu cieszyć się pięknem barw, jakie podarował im Świat. Chociaż wiedział, że Frances raczej nie stawiałaby na czymś… szczególnie krzykliwym.
Cóż, nawet granatowy kolor jest lepszy niż nudny czarny.
-Ciebie też dobrze widzieć. - odwzajemnił uśmiech i podążył za nią do środka domu. - Z wielką chęcią zobaczę, co udało ci się wyczarować. I… chciałbym ci złożyć spóźnione gratulacje. Oby wszystko w waszym życiu układało się jak najlepiej.
Było mu tak bardzo głupio, że nie złożył stosownych życzeń koleżance, ale przyzwyczaił się już chyba do tego, że wszystkie plotki i nowości o znajomych docierają do niego z poważnym opóźnieniem.
Wygodnie rozsiadł się w salonie i z zaciekawieniem wziął w dłonie czasopismo, ale zanim zdążył go otworzyć i zagłębić się w lekturę, Frances pokazała mu tkaninę. Gra świateł na delikatnej błękitnej powierzchni była wręcz hipnotyzująca.
-To naprawdę prześliczny materiał! - przyznał, po czym wyciągnął rękę, aby chwycić za kawałek materiału. W dotyku był przyjemnie chłodna. - Miałem kiedyś kamizelkę z podobnego, tylko szarą. Bardzo dobrze się układa i niesamowicie przyjemnie się nosi.
Podniósł się ze swojego miejsca.
-Jestem pewien, że coś razem wymyślimy. - entuzjazm Frances również mu się udzielał. - Mam nawet pewną myśl. Zorganizujesz nam kawałek pergaminu?
Mimo znikomego talentu artystycznego potrzebował zwizualizować sobie pewien koncept.
Z tego mógłby wyjść całkiem ciekawy smoking… Nie, to ma być dla Frances!
-No i musisz mi opowiedzieć, jak było w Paryżu.
Za dużo o tym myślał.
Stanowczo za dużo.
Na pewnym etapie swoich rozważań, Rigel uznał, że chyba po prostu potrzebuje odpoczynku. Od ciężkiej atmosfery w domu i unoszącym się w nim permanentnym zapachu alkoholu, od ciężkich myśli o pracy, o zadaniu, jakie zlecił mu ojciec… Potrzebował zająć się czymś przyjemnym, czymś, co zawsze go uspokajało, odganiało natarczywe pytania i rozważania oraz nie było kolejną używką.
Dlatego też stał właśnie na progu domu Frances.
Nie, tym razem nie pojawił się tu, aby przysiąść razem ze szkolną koleżanką przy kotle. Celem były ubrania i stworzenie dla niej czegoś wyjątkowego.
Sam Lord Black przez żałobę nie mógł jeszcze wrócić do upragnionej feerii barw, jaką charakteryzowała się większość kreacji w jego szafie, ale cieszyła go myśl, że mógłby pomóc komuś innemu cieszyć się pięknem barw, jakie podarował im Świat. Chociaż wiedział, że Frances raczej nie stawiałaby na czymś… szczególnie krzykliwym.
Cóż, nawet granatowy kolor jest lepszy niż nudny czarny.
-Ciebie też dobrze widzieć. - odwzajemnił uśmiech i podążył za nią do środka domu. - Z wielką chęcią zobaczę, co udało ci się wyczarować. I… chciałbym ci złożyć spóźnione gratulacje. Oby wszystko w waszym życiu układało się jak najlepiej.
Było mu tak bardzo głupio, że nie złożył stosownych życzeń koleżance, ale przyzwyczaił się już chyba do tego, że wszystkie plotki i nowości o znajomych docierają do niego z poważnym opóźnieniem.
Wygodnie rozsiadł się w salonie i z zaciekawieniem wziął w dłonie czasopismo, ale zanim zdążył go otworzyć i zagłębić się w lekturę, Frances pokazała mu tkaninę. Gra świateł na delikatnej błękitnej powierzchni była wręcz hipnotyzująca.
-To naprawdę prześliczny materiał! - przyznał, po czym wyciągnął rękę, aby chwycić za kawałek materiału. W dotyku był przyjemnie chłodna. - Miałem kiedyś kamizelkę z podobnego, tylko szarą. Bardzo dobrze się układa i niesamowicie przyjemnie się nosi.
Podniósł się ze swojego miejsca.
-Jestem pewien, że coś razem wymyślimy. - entuzjazm Frances również mu się udzielał. - Mam nawet pewną myśl. Zorganizujesz nam kawałek pergaminu?
Mimo znikomego talentu artystycznego potrzebował zwizualizować sobie pewien koncept.
Z tego mógłby wyjść całkiem ciekawy smoking… Nie, to ma być dla Frances!
-No i musisz mi opowiedzieć, jak było w Paryżu.
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Salon
Szybka odpowiedź