Sypialnia
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Sypialnia
Kolorystycznie najchłodniejsze i najbardziej minimalistyczne pomieszczenie w całym domu, mówiące tak naprawdę wszystko o właścicielu. Sypialnia mieści się na piętrze, zajmując całą powierzchnię poddasza. Mała ilość światła jaka dociera do wnętrza dodaje mu ponurości, co nie przeszkadza w żaden sposób. Duże łóżko i jedna szafka nocna z lampką, dłuższy czas stanowiły całość wyposażenia, ale z biegiem tygodni pojawiły się inne meble i wiele przedmiotów zdradzających, że ktoś zajmuje to pomieszczenie.
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
15 lipca 1957 roku
Jasne pantofelki przystanęły na niewielkiej dróżce, prowadzącej do mieszkania listownego przyjaciela. Nie była pewna, czy podobną zażyłość uda im się utrzymać w rzeczywistym świecie, o wiele bardziej skomplikowaną, niż płótno pożółkłych, regularnie wymienianych listów. Nie szkodziło jednak spróbować, czyż nie? Ostatnie tygodnie zdawały się powoli dodawać pannie Burroughs niewielkiej odrobiny odwagi, jaka potrzebna była w tych czasach by nie utopić się w bagnie, rozlewającym się po czarodziejskim świecie.
Czemu tu właściwie przyszła? Nie byłaby w stanie odpowiedzieć na to pytanie, niezależnie od tego, jak długo by się nad nim zastanawiała. Coś zwyczajnie mówiło jej, by pojawić się późnym porankiem w domu mężczyzny, poszukując czegoś, czego nie potrafiła nazwać. Szaroniebieskie spojrzenie uważnie wodziło po otoczeniu, z zaciekawieniem przyglądając się okolicy która wydawała jej się... mroczna. Niepokojąca. I mimo iż jej dom również stał w oddaleniu od innych siedzib, aura tego miejsca zdawała jej się rażąco inna.
Była cztery, może pięć kroków od niewielkich schodków prowadzących do mieszkania, gdy zza jej pleców rozległo się ciche powarkiwanie. Na Merlina, tylko nie to! Najgorsze myśli oraz scenariusze przemknęły jej przez głowę. Niczego nie bała się tak, jak wilków. Przerażające, najeżone zębiskami oraz ostrymi pazurami potwory nawiedzały ją w koszmarach, odkąd tylko była w stanie sięgnąć pamięcią co nasiliło się po jej majowym spotkaniu z przerażającą wilkołaczą kreaturą jaka stanęła na jej drodze podczas spaceru z Sheridanem. Fala paniki zalała wątłe ciałko dziewczęcia, a okrutne macki strachu owinęły się wokół jej umysłu. Co powinna zrobić? Uciekać? Spróbować go powstrzymać swoimi, pozostawiającymi wiele do życzenia, zdolnościami? Ostrożnie, bardzo powoli odwróciła się, a zaszklone od napływających łez oczy napotkały mrożący krew w jej żyłach widok.
- Cillian! - Pisnęła głosem pełnym przerażenia, mając nadzieję, że mężczyzna nie śpi i ruszy jej na pomoc. Przez chwilę nasłuchiwała jakiegoś dźwięku dochodzącego z domu, będącego zapowiedzią nadchodzącego ratunku, lecz nic po za warczeniem nie dotarło do jej uszu. Niedobrze, bardzo niedobrze! Bystry umysł alchemiczki uważnie przeszukiwał wszelkie szufladki w poszukiwaniu jakiegoś rozwiązania. Co mówił Dudley w takiej sytuacji? Uciekaj? Paskudne wilczysko wykonało kolejny krok w jej kierunku. Frances siłą zmusiła mięśnie do pracy, wpierw powoli wspięła się po drewnianych schodkach, by, czując że zbliża się do drzwi ruszyć biegiem do środka. W tym samym momencie wilk postanowił ruszyć za nią. - Cillian! - Pisnęła po raz kolejny, gdy tylko przekroczyła próg jego domu. Niewiele myśląc ruszyła schodami, z dziwną nadzieją, że ta przeszkoda spowolni krwiożercze zwierzę.
Słyszała skrobanie pazurów na drewnianej podłodze, które podsycało panikę, jaka zagościła w jej umyśle. Drzwi, jakie pojawiły się przed jej oczami zdawały się być wybawieniem, bez większego zastanowienia wbiegła do pomieszczenia i zatrzasnęła drewnianą przeszkodę, zdawać by się mogło, że ledwie centymetry przed spotkaniem z paskudnymi zębiskami.
Z przyspieszonym oddechem, łzami napływającymi do oczu zrobiła kilka kroków w tył, nie spuszczając spojrzenia z drzwi. Panika sprawiła, że nawet nie rozejrzała się, gdzie przyszło jej wylądować. Nie zauważyła również niewielkiego przedmiotu niewiadomej nazwy o który zwyczajnie się potknęła. Kolejny pisk wydobył się z jej gardła, a panna Burroughs runęła na łóżko oraz znajdującego się w nim czarodzieja.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Ostatnie dni prawie zatarły się w jedno, gdy całkowicie poświęcił się pracy i znów zapomniał, że sen był dość potrzebny w życiu. Nie był to pierwszy raz, kiedy dzielił czas między odławianie zwierząt na zlecenie, załatwianie pobocznych interesów i dalsze sprawdzanie co mógł mu zaoferować Londyn oraz sama Anglia. Żmudne zajęcia, sprawiały, że doba wydawała się zdecydowanie za krótka, dlatego wracając w końcu do domu, czuł się wyrzuty z sił. Średnio kontaktował, kiedy zatrzasnął za sobą drzwi i wspiął się po schodach do sypialni. Na wpół przytomnie zrzucił ubrania, porzucając je niedbale na podłodze, by zaraz przywitać się z kołdrą oraz poduszką. Nie potrzebował więcej do szczęścia, więc rzucił jedynie krótkie spojrzenie na zegarek, aby zakodować, że właśnie dochodziła szósta rano. To był najlepszy moment, aby pójść spać i zregenerować siły po ostatnich dniach. Nie miał żadnych obowiązków, które mogły go od tego odwieść i nie spodziewał się gości. Ogół zmęczenia wpłynął dość mocno na fakt, że nie usłyszał zamieszania przed domem ani nie zarejestrował chwili, gdy intruz, a raczej dwójka wpakowała się do środka. Nie miewał gości, nikt o zdrowych zmysłach nie chciał tutaj przychodzić, a już na pewno nie w ten sposób i bez zapowiedzi. Dopiero hałas na schodach sprawił, że skrzywił się, nadal pół śpiąc i przykrył nieco mocniej, ignorując narastające dźwięki. Niestety niedługo później poczuł jak coś lub ktoś upada na łóżko i w sumie na niego. Wiedziony wyrobionym latami odruchem, sięgnął po różdżkę leżącą na stoliku i w tym samym momencie usiadł, aby zlokalizować niechcianego gościa, nim potraktuje go zaklęciem. Szczęśliwie dla Frances zdążył się w porę opanować, a inkantacja nie wybrzmiała, zamierając w gardle.
Spoglądał z zaskoczeniem na dziewczynę, czując, jak adrenalina skutecznie odgoniła senność i wprowadziła organizm na wyższe obroty. Był skupiony, myślał jasno, nawet jeśli mogło to potrwać krótko.
- Frances – mruknął, by zwrócić jej uwagę, gdy wpatrywała się w drzwi i wbijała mu łokieć w brzuch. Zerknął w tamtym kierunku, słysząc warczenie. Charakterystyczny warkot podpowiadał, co znajdowało się po drugiej stronie, a słowa, jakie zaraz zdały się rozbrzmieć w powietrzu i być zrozumiałe jedynie dla niego, potwierdzały przypuszczenia. Tak nie komunikowały się psy, a więc coś zdecydowanie dzikiego.- Zwykle, gdy jakaś panna ląduje w moim łóżku, ma na sobie zdecydowanie mniej ubrań… więc jeśli chcesz tu zostać, dostosuj się albo chociaż zejdź ze mnie – dodał, zwracając jej uwagę na pozycję, w której się znalazła. Po chwili odchylił się z powrotem do tyłu, by na moment jeszcze poczuć pod głową poduszkę i zerknąć na zegarek.
Trzy godziny. Czysto teoretycznie i mocno naciąganie powinno mu wystarczyć, jednak w praktyce był pewien, że nie będzie tak pięknie. Za jakiś czas najpewniej senność położy go w jakimś niewygodnym miejscu, zmuszając do krótkiej drzemki, po której obudzi się połamany, klnąc na wszystko.
Słysząc narastający warkot, westchnął cicho. Usiadł ponownie, by zaraz zsunąć z siebie cienką kołdrę i wstać. Nie obchodziło go, że nie ma na sobie nic, dziewczyna wpakowała mu się do sypialni, wiec powinna już wiedzieć, z czym to się wiąże. Pozbierał z ziemi ubrania, lecz wciągnął na siebie jedynie spodnie.
- Co mu zrobiłaś, że jest tak wściekły? – spytał, dopinając pasek, aby spodnie nie zsuwały się z wąskich bioder. Spojrzał na nią z uwagą, po raz pierwszy od jej wtargnięcia.- I dlaczego wpuściłaś go do środka? To nie pies, który potrafi zachowywać się w budynku.- musiała mu wybaczyć nieco suchy ton i opryskliwość od pierwszych słów.
Spoglądał z zaskoczeniem na dziewczynę, czując, jak adrenalina skutecznie odgoniła senność i wprowadziła organizm na wyższe obroty. Był skupiony, myślał jasno, nawet jeśli mogło to potrwać krótko.
- Frances – mruknął, by zwrócić jej uwagę, gdy wpatrywała się w drzwi i wbijała mu łokieć w brzuch. Zerknął w tamtym kierunku, słysząc warczenie. Charakterystyczny warkot podpowiadał, co znajdowało się po drugiej stronie, a słowa, jakie zaraz zdały się rozbrzmieć w powietrzu i być zrozumiałe jedynie dla niego, potwierdzały przypuszczenia. Tak nie komunikowały się psy, a więc coś zdecydowanie dzikiego.- Zwykle, gdy jakaś panna ląduje w moim łóżku, ma na sobie zdecydowanie mniej ubrań… więc jeśli chcesz tu zostać, dostosuj się albo chociaż zejdź ze mnie – dodał, zwracając jej uwagę na pozycję, w której się znalazła. Po chwili odchylił się z powrotem do tyłu, by na moment jeszcze poczuć pod głową poduszkę i zerknąć na zegarek.
Trzy godziny. Czysto teoretycznie i mocno naciąganie powinno mu wystarczyć, jednak w praktyce był pewien, że nie będzie tak pięknie. Za jakiś czas najpewniej senność położy go w jakimś niewygodnym miejscu, zmuszając do krótkiej drzemki, po której obudzi się połamany, klnąc na wszystko.
Słysząc narastający warkot, westchnął cicho. Usiadł ponownie, by zaraz zsunąć z siebie cienką kołdrę i wstać. Nie obchodziło go, że nie ma na sobie nic, dziewczyna wpakowała mu się do sypialni, wiec powinna już wiedzieć, z czym to się wiąże. Pozbierał z ziemi ubrania, lecz wciągnął na siebie jedynie spodnie.
- Co mu zrobiłaś, że jest tak wściekły? – spytał, dopinając pasek, aby spodnie nie zsuwały się z wąskich bioder. Spojrzał na nią z uwagą, po raz pierwszy od jej wtargnięcia.- I dlaczego wpuściłaś go do środka? To nie pies, który potrafi zachowywać się w budynku.- musiała mu wybaczyć nieco suchy ton i opryskliwość od pierwszych słów.
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Nie zauważyła jak Cillian sięga po drewno swojej różdżki zbyt przerażona potworną bestią czającą się za drzwiami oraz powtórnym spotkaniem z czymś, czego bała się najbardziej. Miała szczerą nadzieję, że wilk na jakiego natknęła się na trzęsawisku będzie ostatnim, jakiego kiedykolwiek ujrzy… Los jednak zdawał się chcieć inaczej.
Dopiero jej imię wypowiedziane znajomym, przyjaznym głosem wyrwało ją z dziwnego transu. Szaroniebieskie, przerażone tęczówki zachodzące łzami spojrzały w kierunku Cilliana… Na którym leżała. W pierwszej chwili była pewna, że wylądowała na pościeli, dopiero teraz uświadamiając sobie, że znajduje się nie gdzie indziej, a na znanym jej czarodzieju. Policzki dziewczęcia zarumieniły się lekko, nim jednak zdążyła zareagować, kolejne słowa opuściły jego usta.
- Nie podoba Ci się moja sukienka? - Spytała z wyraźnym rozczarowaniem w głosie. Strach pulsujący w jej żyłach odrobinę zakłócał zdolność logicznego myślenia. Od jakiegoś czasu, panna Burroughs próbowała nowych krojów, odrobinę bardziej kobiecych niż dziewczęcych, czując wewnętrzną potrzebę niewielkiej zmiany wizerunku. Dopiero po chwili dotarł do niej właściwy sens jego słów, co sprawiło, że jasne policzki przybrały barwę głębokiej czerwieni.
- Nie jestem byle jaką, zwykłą panną, Cill. Ta zasada mnie więc nie zobowiązuje. - Odpowiedziała z odrobinę udawaną pewnością siebie, co z pewnością nie współgrało z rumieńcami oraz zawstydzeniem, jakie pojawiły się na jej buzi oraz drżącym z przerażenia głosem. Bała się bestii czyhającej za drzwiami, a przerażone spojrzenie mimowolnie co jakiś czas kierowało się na drzwi, dzielące ich od podłego spotkania.
Pospiesznie przesunęła się odrobinę, ułożyła rękę na materacu by podnieść się z łóżka. Jej spojrzenie na chwilę powędrowało w kierunku jej dłoni, by z przerażeniem zauważyła, że nie spoczywa ona na materacu a biodrze Macnaira, zdecydowanie za nisko, by uznać to za coś przyzwoitego. Panna Burroughs, jakby coś ją sparzyło odsunęła się szybko w bok, na drugą część łóżka. Policzki zapiekły nieprzyjemnie zawstydzeniem nabierając jeszcze intensywniejszego odcienia. Na Merlina, dzisiejszy dzień zdawał się być przeklęty. A przecież tylko udała się na spacer w poszukiwaniu czegoś, czego nie potrafiła nazwać!
I już, już miała zacząć go przepraszać, gdy ten postanowił wstać z łóżka… I ukazać się jej w całej swojej krasie, dokładnie tak, jak sam Merlin go stworzył. Usta dziewczęcia otwarły się lekko, a rozszerzone szokiem źrenice przez chwilę nie potrafiły uciec od tego, jakże osobliwego widoku. Nie miała doświadczenia w pewnych kwestiach, więc i pewne widoku były dla niej nowością, nie licząc paskudnego nieporozumienia z Bojczukiem.
- Cillian! - Pisnęła, szybko unosząc dłonie aby zasłonić oczy przed widokiem rozebranego przyjaciela. - To… Tak… Ty… Ja… Ja… Och, tak nie można! - Rozpaczliwa wypowiedź będąca niezrozumiałą składnią, łamiącym się głosem wydobyła się z jej ust. Przerażenie, zawstydzenie oraz szok zdawały się powoli stawać mieszanką, której drobne ciało alchemiczki nie było w stanie znieść przez dłuższy czas.
Słysząc kolejne pytania delikatnie rozsunęła palce jednej z dłoni by sprawdzić, czy mogła już odsłonić oczy. Dopiero gdy zauważyła spodnie okrywające jego intymne części odsunęła dłonie od twarzy.
- Ja? Ja mu nic nie zrobiłam! Ta bestia rzuciła się na mnie pod Twoim domem, Cill! On… On mnie gonił. A ja się ich boję… I… Och, jak do tego doszło, nie wiem… - Nie sposób było stwierdzić, że wilki faktycznie napełniały Frances przerażeniem. Nadal siedząc na jego łóżku drżała, jej głos był niepewny a spojrzenie przepełnione mieszanką strachu oraz wstydu. I jedynie policzki panny Burroughs płonęły, jakby ktoś postanowił rozpalić na nich niewielkie ogniska.
Dopiero jej imię wypowiedziane znajomym, przyjaznym głosem wyrwało ją z dziwnego transu. Szaroniebieskie, przerażone tęczówki zachodzące łzami spojrzały w kierunku Cilliana… Na którym leżała. W pierwszej chwili była pewna, że wylądowała na pościeli, dopiero teraz uświadamiając sobie, że znajduje się nie gdzie indziej, a na znanym jej czarodzieju. Policzki dziewczęcia zarumieniły się lekko, nim jednak zdążyła zareagować, kolejne słowa opuściły jego usta.
- Nie podoba Ci się moja sukienka? - Spytała z wyraźnym rozczarowaniem w głosie. Strach pulsujący w jej żyłach odrobinę zakłócał zdolność logicznego myślenia. Od jakiegoś czasu, panna Burroughs próbowała nowych krojów, odrobinę bardziej kobiecych niż dziewczęcych, czując wewnętrzną potrzebę niewielkiej zmiany wizerunku. Dopiero po chwili dotarł do niej właściwy sens jego słów, co sprawiło, że jasne policzki przybrały barwę głębokiej czerwieni.
- Nie jestem byle jaką, zwykłą panną, Cill. Ta zasada mnie więc nie zobowiązuje. - Odpowiedziała z odrobinę udawaną pewnością siebie, co z pewnością nie współgrało z rumieńcami oraz zawstydzeniem, jakie pojawiły się na jej buzi oraz drżącym z przerażenia głosem. Bała się bestii czyhającej za drzwiami, a przerażone spojrzenie mimowolnie co jakiś czas kierowało się na drzwi, dzielące ich od podłego spotkania.
Pospiesznie przesunęła się odrobinę, ułożyła rękę na materacu by podnieść się z łóżka. Jej spojrzenie na chwilę powędrowało w kierunku jej dłoni, by z przerażeniem zauważyła, że nie spoczywa ona na materacu a biodrze Macnaira, zdecydowanie za nisko, by uznać to za coś przyzwoitego. Panna Burroughs, jakby coś ją sparzyło odsunęła się szybko w bok, na drugą część łóżka. Policzki zapiekły nieprzyjemnie zawstydzeniem nabierając jeszcze intensywniejszego odcienia. Na Merlina, dzisiejszy dzień zdawał się być przeklęty. A przecież tylko udała się na spacer w poszukiwaniu czegoś, czego nie potrafiła nazwać!
I już, już miała zacząć go przepraszać, gdy ten postanowił wstać z łóżka… I ukazać się jej w całej swojej krasie, dokładnie tak, jak sam Merlin go stworzył. Usta dziewczęcia otwarły się lekko, a rozszerzone szokiem źrenice przez chwilę nie potrafiły uciec od tego, jakże osobliwego widoku. Nie miała doświadczenia w pewnych kwestiach, więc i pewne widoku były dla niej nowością, nie licząc paskudnego nieporozumienia z Bojczukiem.
- Cillian! - Pisnęła, szybko unosząc dłonie aby zasłonić oczy przed widokiem rozebranego przyjaciela. - To… Tak… Ty… Ja… Ja… Och, tak nie można! - Rozpaczliwa wypowiedź będąca niezrozumiałą składnią, łamiącym się głosem wydobyła się z jej ust. Przerażenie, zawstydzenie oraz szok zdawały się powoli stawać mieszanką, której drobne ciało alchemiczki nie było w stanie znieść przez dłuższy czas.
Słysząc kolejne pytania delikatnie rozsunęła palce jednej z dłoni by sprawdzić, czy mogła już odsłonić oczy. Dopiero gdy zauważyła spodnie okrywające jego intymne części odsunęła dłonie od twarzy.
- Ja? Ja mu nic nie zrobiłam! Ta bestia rzuciła się na mnie pod Twoim domem, Cill! On… On mnie gonił. A ja się ich boję… I… Och, jak do tego doszło, nie wiem… - Nie sposób było stwierdzić, że wilki faktycznie napełniały Frances przerażeniem. Nadal siedząc na jego łóżku drżała, jej głos był niepewny a spojrzenie przepełnione mieszanką strachu oraz wstydu. I jedynie policzki panny Burroughs płonęły, jakby ktoś postanowił rozpalić na nich niewielkie ogniska.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Obserwował ją, gdy wyglądała jakby zaraz miała się rozpłakać. Zachodził w głowę, czego ona się spodziewała? Weszła do lasu, poruszała się po terenach oddalonych od ludzi, więc logicznym było, że w okolicy mogą być dzikie zwierzęta. To tym bardziej nie tłumaczyło wszystkich jej decyzji w wyniku których trafiła tutaj, a za drzwiami pozostał wilk. Widząc na jej policzkach pojawiający się rumieniec, uniósł lekko brew. No proszę, teraz krępowała ją sytuacja… jednak nadal nie pomyślała, aby przestać wbijać mu łokieć w brzuch. Odczekał cierpliwie te parę sekund, zanim zrozumiała sytuację do końca.
- Za skromna.- ocenił szczerze, zerkając na jej kreacje. Był mężczyzną, który nie odmawiał sobie podziwiana kobiecych atutów, dlatego sukienka, którą miała na sobie dziewczyna nie powalała go. Poza tym z tej pozycji, ciężko było dokładniej się przyjrzeć. Obojętnie podszedł do jej kolejnych słów, jedynie ze względu na delikatność panny Burroughs, darując sobie ostry komentarz.
- Ta zasada obejmuje wszystkie panny, zwykłe czy niezwykłe.- wyprowadził ją z błędów, tym samym najpewniej niszcząc jej pewność siebie. Czując dłoń na biodrze, zerknął na nią ponownie, zaczynając nieco wątpić, czy Ona na pewno robi to przypadkiem. Coraz wyraźniejszy rumieniec na dziewczęcych policzkach, wykluczał jednak świadome działanie. Może, gdyby lubił ją trochę mniej albo gdyby nie wyglądała na tak kruchą fizycznie i psychicznie, podjąłby małą gierkę na jej emocjach oraz nerwach. Skoro tak krępowała ją bliskość, miałby niezłą pożywkę dla złośliwości, jaką nie raz zdradzał.
Obejrzał się na nią, zapinając spodnie, nie od razu pojmując skąd pisk.
- Daj spokój, nigdy nie widziałaś nagiego mężczyzny? – spytał, nieco powątpiewając w to. Rozumiał, że była młoda, a jeśli dobrze pamiętał, niedawno dopiero przekroczyła dwudziesty pierwszy rok życia, ale do cholery, nie mogła być aż tak niewinna. W pewien sposób rozumiał, że mogła poczuć się skrępowana, gdy zrozumiała, że przewracając się spadła wprost na niego, ale teraz robiło się już dziwniej.
Wziął znów różdżkę z szafki nocnej, obstawiając, że bez kilku zaklęć nie obejdzie się. Wilk brzmiał na mocno rozjuszonego, więc próba przemówienia najpewniej spełźnie na niczym.
- Musiałaś zrobić coś nieświadomie, ale to nie istotne.- mruknął, domyślając się, że nic więcej dziewczyna mu nie powie. Najwyraźniej strach zapanował nad nią na tyle, aby nie była wstanie odtworzyć tego, co zrobiła po kolei, a co już na początku musiało podjudzić wilka.- Następnym razem nie odwracaj się do jakichkolwiek drapieżników plecami, jedyne co osiągasz, to wzbudzasz chęć pościgu za ofiarą. Nie jesteś od nich szybsza, więc nie uciekniesz.- dodał, ale nie brzmiał już tak marudnie. Podszedł do drzwi, nasłuchując chwilę, a mając pewność, ze wilk musiał zbiec na dół. Wyszedł z sypialni, zamykając ją za sobą. Pozbycie się futrzaka z domu, zajęło mu więcej czasu niż przypuszczał i skończyło się rzuceniem kilku zaklęć, aby zwyczajnie go przegonić bez robienia krzywdy. W salonie znajdowały się już dwie wilcze skóry, trzeciej nie było potrzeba. Wrócił na górę, gdy tylko uporządkował bałagan, jaki zostawił po sobie wilk. Rzucone Chłoszczyść wystarczyło, by wszystko wyglądało tak jak wcześniej.
- Po problemie.- poinformował dziewczynę, gdy tylko otworzył drzwi.- Chodź na dół, mam coś dla Ciebie. Miałem ci to podrzucić za parę dni, ale skoro już przyszłaś.- nie czekał na nią, wracając na parter. Wyciągnął z szuflady komody, niedużą paczuszkę, zabezpieczoną tak, aby zawartość nie ucierpiała.- Jakbyś zastanawiała się, czy twój dostawca sprawdza się w tej roli.- podał jej paczkę z ingrediencjami.- Póki co niewiele, ale niedługo powinienem mieć coś jeszcze.- wyjaśnił.
- Za skromna.- ocenił szczerze, zerkając na jej kreacje. Był mężczyzną, który nie odmawiał sobie podziwiana kobiecych atutów, dlatego sukienka, którą miała na sobie dziewczyna nie powalała go. Poza tym z tej pozycji, ciężko było dokładniej się przyjrzeć. Obojętnie podszedł do jej kolejnych słów, jedynie ze względu na delikatność panny Burroughs, darując sobie ostry komentarz.
- Ta zasada obejmuje wszystkie panny, zwykłe czy niezwykłe.- wyprowadził ją z błędów, tym samym najpewniej niszcząc jej pewność siebie. Czując dłoń na biodrze, zerknął na nią ponownie, zaczynając nieco wątpić, czy Ona na pewno robi to przypadkiem. Coraz wyraźniejszy rumieniec na dziewczęcych policzkach, wykluczał jednak świadome działanie. Może, gdyby lubił ją trochę mniej albo gdyby nie wyglądała na tak kruchą fizycznie i psychicznie, podjąłby małą gierkę na jej emocjach oraz nerwach. Skoro tak krępowała ją bliskość, miałby niezłą pożywkę dla złośliwości, jaką nie raz zdradzał.
Obejrzał się na nią, zapinając spodnie, nie od razu pojmując skąd pisk.
- Daj spokój, nigdy nie widziałaś nagiego mężczyzny? – spytał, nieco powątpiewając w to. Rozumiał, że była młoda, a jeśli dobrze pamiętał, niedawno dopiero przekroczyła dwudziesty pierwszy rok życia, ale do cholery, nie mogła być aż tak niewinna. W pewien sposób rozumiał, że mogła poczuć się skrępowana, gdy zrozumiała, że przewracając się spadła wprost na niego, ale teraz robiło się już dziwniej.
Wziął znów różdżkę z szafki nocnej, obstawiając, że bez kilku zaklęć nie obejdzie się. Wilk brzmiał na mocno rozjuszonego, więc próba przemówienia najpewniej spełźnie na niczym.
- Musiałaś zrobić coś nieświadomie, ale to nie istotne.- mruknął, domyślając się, że nic więcej dziewczyna mu nie powie. Najwyraźniej strach zapanował nad nią na tyle, aby nie była wstanie odtworzyć tego, co zrobiła po kolei, a co już na początku musiało podjudzić wilka.- Następnym razem nie odwracaj się do jakichkolwiek drapieżników plecami, jedyne co osiągasz, to wzbudzasz chęć pościgu za ofiarą. Nie jesteś od nich szybsza, więc nie uciekniesz.- dodał, ale nie brzmiał już tak marudnie. Podszedł do drzwi, nasłuchując chwilę, a mając pewność, ze wilk musiał zbiec na dół. Wyszedł z sypialni, zamykając ją za sobą. Pozbycie się futrzaka z domu, zajęło mu więcej czasu niż przypuszczał i skończyło się rzuceniem kilku zaklęć, aby zwyczajnie go przegonić bez robienia krzywdy. W salonie znajdowały się już dwie wilcze skóry, trzeciej nie było potrzeba. Wrócił na górę, gdy tylko uporządkował bałagan, jaki zostawił po sobie wilk. Rzucone Chłoszczyść wystarczyło, by wszystko wyglądało tak jak wcześniej.
- Po problemie.- poinformował dziewczynę, gdy tylko otworzył drzwi.- Chodź na dół, mam coś dla Ciebie. Miałem ci to podrzucić za parę dni, ale skoro już przyszłaś.- nie czekał na nią, wracając na parter. Wyciągnął z szuflady komody, niedużą paczuszkę, zabezpieczoną tak, aby zawartość nie ucierpiała.- Jakbyś zastanawiała się, czy twój dostawca sprawdza się w tej roli.- podał jej paczkę z ingrediencjami.- Póki co niewiele, ale niedługo powinienem mieć coś jeszcze.- wyjaśnił.
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Nie spodziewała się, że Macnair zamieszkuje w tak dzikiej okolicy. W poszukiwaniu towarzystwa i dobrej chęci zjedzenia wspólnego śniadania znalazła się w tej okolicy, nie pewne co dokładnie zastanie. Dalsze wydarzenia były połączeniem nieszczęśliwego zbiegu wydarzeń oraz zwykłego, prostego strachu jaki wykwitł w jej sercu. Nie powinien patrzeć na nią tak krytycznie, nawet jeśli w dość niezgrabny sposób wybudziła go ze snu oraz wpuściła do jego domu dziką bestię. Przypadki chodziły po czarodziejach, czyż nie?
Szaroniebieskie tęczówki wywróciły się w geście niewielkiej pogardy, do jego oceny. Nie była portową dziwką lecz elegancką młodą kobietą. Nie polowała na mężczyzn dla złudnego poczucia wartości, coraz mocniej uświadamiając sobie swoją własną wartość. Oczekiwała szacunku oraz odpowiedniego traktowania, nie mając zamiaru łasić się do męskich nóg, by czuć się lepiej w swojej skórze. Podejrzewała jednak, że Macnair nie ma zbyt wiele doświadczenia z kobietami podobnymi jej.
I kolejne słowa, jakie padły z jego ust nie przypadły jej do gustu. Poczuła się urażona, w ten nieprzyjemny sposób, w jaki mężczyzna może urazić kobietą. Posiadała bystry umysł oraz własną, skrupulatnie odkrywaną wartość, będąc kimś więcej niż dziewczynką do wykonywania męskich rozkazów.
- To, że spotykasz się z pannami lekkich obyczajów o inteligencji brodawkolepa nie jest moim problemem, Cillianie. - Zaczęła, z wyraźną urazą w głosie uznając jego słowa za obrazę jej inteligencji oraz wartości. - Nie rozbieram się na rozkaz i to trochę żałosne, że musisz uciekać się do głupich zasad, aby pozbyć się z kobiety ubrań. - Dodała wzruszając ramionami. W tym wypadku nie miała najmniejszego zamiaru, aby się mu podporządkowywać. Nie była głupią gąską. Posiadała tytuł mistrzyni eliksirów oraz inteligencję, którą zawstydziłaby nie jednego mężczyznę, co dawało jej pewność, iż zasługuje co najmniej na odrobinę szacunku. Zapewne kilka tygodni temu nie wypowiedziałaby podobnych słów, w głowie jednak nadal wybrzmiewały jej słowa Wrońskiego odbudowujące jej samoocenę oraz sposób postrzegania samej siebie. W tym wszystkim jednak nie wyzbyła się nadal wrodzonej nieśmiałości, czerwieniącej jej policzki za każdym razem gdy doznawała nieznanej dotychczas bliskości… Bądź widoków, których nigdy wcześniej nie przyszło jej widzieć. Zwłaszcza, gdy te widoki zawierały postać nagiego przyjaciela.
- Och, oczywiście, że nie! - Odparła, wzruszając bezradnie ramionami. O numerze jaki wywinął jej Bojczuk w jednej z pracowni alchemicznych szpitala nie chciała pamiętać, uparcie wypierając tamto tragiczne zdarzenie z pamięci, nie chcąc by to właśnie ten Zachrypnięty Bażant jawił się w jej wspomnieniach jako pierwszy mężczyzna, którego przyszło jej zobaczyć bez ubrań.
- Nie znam się na paskudnych bestiach. - Wyznała na jego uwagi, starając się je zapamiętać. Odkąd sięgała pamięcią wilki wzbudzały w niej paraliżujące przerażenie, a ostatnimi czasy aż nazbyt często miała okazję, aby się z nimi spotykać.
Nie protestowała gdy wyszedł, nadal odczuwając reminiscencje urazy, jaką wywołały jego słowa. Czekała, spokojnie, siedząc nadal na miękkim materacu (w ramach cichego protestu) i poprawiając sukienkę. Nie chciała wiedzieć, co Macnair robi z podłym wilkiem. Gdy wrócił, szaroniebieskie tęczówki uważnie powiodły po jego sylwetce, wyszukując możliwych ran, wywołanych wilczymi zębiskami. I odetchnęła z ulgą, gdy nie zauważyła chociażby odrobiny czerwieni na jego skórze. Rzuszyła za nim, z zaciekawieniem wymalowanym na delikatnej twarzyczce.
Ostrożnie ujęła paczuszkę w dłonie, nie otworzyła jej jednak, nie chcąc przypadkiem uszkodzić ingrediencji.
- Lubię, jak dajesz mi takie prezenty. - Odpowiedziała z ciepłym uśmiechem, nawet jeśli prezentem w pełni to nie było. Płaciła za dostawy oraz oferowała swoje usługi, nie spodziewała się jednak ingrediencji w najbliższym czasie. - Potrzebujesz jakiś eliksirów? - Spytała, unosząc z zaciekawieniem brew ku górze. Jego praca bywała ryzykowna, a ona nie chciała stracić dobrego, solidnego dostawcy. - I w ogóle… Czy byłbyś w stanie zorganizować krew jednorożca? Potrzebuję jej do płynnego szczęścia. O ile z kwiatami paproci nie mam większych problemów, tak krew jednorożców jest po za moim zasięgiem. - Szaroniebieskie spojrzenie błysnęły zainteresowaniem. Fakt, że potrafiła przygotowywać tak skomplikowane mikstury nie powinien nikogo dziwić.
Szaroniebieskie tęczówki wywróciły się w geście niewielkiej pogardy, do jego oceny. Nie była portową dziwką lecz elegancką młodą kobietą. Nie polowała na mężczyzn dla złudnego poczucia wartości, coraz mocniej uświadamiając sobie swoją własną wartość. Oczekiwała szacunku oraz odpowiedniego traktowania, nie mając zamiaru łasić się do męskich nóg, by czuć się lepiej w swojej skórze. Podejrzewała jednak, że Macnair nie ma zbyt wiele doświadczenia z kobietami podobnymi jej.
I kolejne słowa, jakie padły z jego ust nie przypadły jej do gustu. Poczuła się urażona, w ten nieprzyjemny sposób, w jaki mężczyzna może urazić kobietą. Posiadała bystry umysł oraz własną, skrupulatnie odkrywaną wartość, będąc kimś więcej niż dziewczynką do wykonywania męskich rozkazów.
- To, że spotykasz się z pannami lekkich obyczajów o inteligencji brodawkolepa nie jest moim problemem, Cillianie. - Zaczęła, z wyraźną urazą w głosie uznając jego słowa za obrazę jej inteligencji oraz wartości. - Nie rozbieram się na rozkaz i to trochę żałosne, że musisz uciekać się do głupich zasad, aby pozbyć się z kobiety ubrań. - Dodała wzruszając ramionami. W tym wypadku nie miała najmniejszego zamiaru, aby się mu podporządkowywać. Nie była głupią gąską. Posiadała tytuł mistrzyni eliksirów oraz inteligencję, którą zawstydziłaby nie jednego mężczyznę, co dawało jej pewność, iż zasługuje co najmniej na odrobinę szacunku. Zapewne kilka tygodni temu nie wypowiedziałaby podobnych słów, w głowie jednak nadal wybrzmiewały jej słowa Wrońskiego odbudowujące jej samoocenę oraz sposób postrzegania samej siebie. W tym wszystkim jednak nie wyzbyła się nadal wrodzonej nieśmiałości, czerwieniącej jej policzki za każdym razem gdy doznawała nieznanej dotychczas bliskości… Bądź widoków, których nigdy wcześniej nie przyszło jej widzieć. Zwłaszcza, gdy te widoki zawierały postać nagiego przyjaciela.
- Och, oczywiście, że nie! - Odparła, wzruszając bezradnie ramionami. O numerze jaki wywinął jej Bojczuk w jednej z pracowni alchemicznych szpitala nie chciała pamiętać, uparcie wypierając tamto tragiczne zdarzenie z pamięci, nie chcąc by to właśnie ten Zachrypnięty Bażant jawił się w jej wspomnieniach jako pierwszy mężczyzna, którego przyszło jej zobaczyć bez ubrań.
- Nie znam się na paskudnych bestiach. - Wyznała na jego uwagi, starając się je zapamiętać. Odkąd sięgała pamięcią wilki wzbudzały w niej paraliżujące przerażenie, a ostatnimi czasy aż nazbyt często miała okazję, aby się z nimi spotykać.
Nie protestowała gdy wyszedł, nadal odczuwając reminiscencje urazy, jaką wywołały jego słowa. Czekała, spokojnie, siedząc nadal na miękkim materacu (w ramach cichego protestu) i poprawiając sukienkę. Nie chciała wiedzieć, co Macnair robi z podłym wilkiem. Gdy wrócił, szaroniebieskie tęczówki uważnie powiodły po jego sylwetce, wyszukując możliwych ran, wywołanych wilczymi zębiskami. I odetchnęła z ulgą, gdy nie zauważyła chociażby odrobiny czerwieni na jego skórze. Rzuszyła za nim, z zaciekawieniem wymalowanym na delikatnej twarzyczce.
Ostrożnie ujęła paczuszkę w dłonie, nie otworzyła jej jednak, nie chcąc przypadkiem uszkodzić ingrediencji.
- Lubię, jak dajesz mi takie prezenty. - Odpowiedziała z ciepłym uśmiechem, nawet jeśli prezentem w pełni to nie było. Płaciła za dostawy oraz oferowała swoje usługi, nie spodziewała się jednak ingrediencji w najbliższym czasie. - Potrzebujesz jakiś eliksirów? - Spytała, unosząc z zaciekawieniem brew ku górze. Jego praca bywała ryzykowna, a ona nie chciała stracić dobrego, solidnego dostawcy. - I w ogóle… Czy byłbyś w stanie zorganizować krew jednorożca? Potrzebuję jej do płynnego szczęścia. O ile z kwiatami paproci nie mam większych problemów, tak krew jednorożców jest po za moim zasięgiem. - Szaroniebieskie spojrzenie błysnęły zainteresowaniem. Fakt, że potrafiła przygotowywać tak skomplikowane mikstury nie powinien nikogo dziwić.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Spoglądał na nią uważnie, gdy zauważył reakcję na swoje słowa. Ta lekka pogarda, jaką okazała, wzbudziła cień rozdrażnienia, który tłumił usilnie. Ich znajomość, chociaż długa, dopiero teraz mogła ukazać całość charakterów, które posiadali. Niby wiedział, że Frances nie zna go tak jak inni, wcześniej nie odczuwając bezpośrednio ciężkiego charakteru, który przejawiał od zawsze. Wszystko, co pisała w listach, traktował pobłażliwie, a przy ostatnim spotkaniu, poddał się ciekawości jej osoby. Teraz kiedy wparowała mu do domu, gdy spał… trafiła na zdecydowanie inne nastawienie i musiała się z tym zmierzyć oraz liczyć. Nie wzgardzał płcią piękną, szanował je na tyle na ile powinien, a przekrój kobiet, z jakimi miał do czynienia był szeroki. Obracał się w różnym kobiecym towarzystwie na przestrzeni lat, lecz żadna nie mogła liczyć na szczególne traktowanie, a już zwłaszcza w obecnej sytuacji. No może jedna, będąca wyjątkiem w każdym aspekcie.
- Tupnij jeszcze nogą, by dać wyraz swemu urażeniu.- rzucił kpiąco, jasno dając jej do zrozumienia, że wszelkie pokazy oburzenia, spływają po nim całkowicie. Lubił ją, ale to miało swoje granice, które obecnie naruszała poważnie.- Uważaj, Frances Burroughs, zaczynasz wchodzić na bardzo grząski grunt. Jeszcze parę nierozważnych słów i nie skończy się to dobrze.- ostrzegł ją, nie kryjąc pewnej groźby w słowach. Jego cierpliwość nie była mocno naruszona, przez zmęczenie. Wiedział, że wina leży po jego stronie, ale to ona obecnie ryzykowała.
Słysząc jej odpowiedź na temat nagich mężczyzn, jakoś powątpiewał, widząc nadal jak rumieniec nie do końca znikał z jej policzków. Całe szczęście, że już się nie pogłębiał, bo najpewniej zrobiłoby się jeszcze niezręcznie, co jego samego średnio by ruszało.
- Nie brzmisz zbyt wiarygodnie.- mruknął tylko, dając jej spokój, aby nie zniszczyć wypracowanej przez dziewczynę odwagi. W sumie odrobinę go to bawiło, ale nie okazał tego w żadne sposób.
Schodząc na dół po raz drugi, zastanawiał się, czy nie uświadomić jej trochę jak wiele dzikich zwierząt kryje się w tych lasach i jak bardzo powinna jednak uważać, jeśli planuje kręcić się w okolicy lub jeszcze wpadać do niego bez zapowiedzi. Zrezygnował jednak, póki co, obiecując sobie w myślach, że jeszcze do tego wrócą. Dziś nie koniecznie miał ochotę na, to gdy w perspektywie miał spadek sił oraz pokonującą go senność.
Obserwował jej reakcje, gdy dostała prezent. Co zabawne skojarzyła mu się z dzieckiem, które obrażone, zapomina o urazach, jeśli tylko dostanie coś w zamian. Darował sobie powiedzenie tego na głos, wiedząc, że jak każda kobieta… dopiero teraz dałaby wydźwięk temu jak jest zła.
- Zapamiętam.- naprawdę zamierzał podrzucać jej więcej ingrediencji, ale jak mu to wyjdzie w praktyce, ciężko było już powiedzieć. Słysząc pytanie, otworzył inną szufladę, wyciągając złożona na dwa kartkę. Zerknął na to ,co zapisał już jakiś czas temu, parę rzeczy ogarnął, ale cztery pozycje nadal widniały.- Tylko tych.- odparł, podając jej kartkę.
Uniósł lekko brew, słysząc, czego w zamian potrzebowała ona.
- Krew jednorożca, mówisz.- miał mieszane odczucia względem zdobywania krwi, ale wiedział, gdzie może ją dostać.- Zobaczę, może będę w stanie, ale nic nie obiecuję. To nie jest przeciętna rzecz, ale pewnie dobrze o tym wiesz.- nie mógł jej zapewnić, że na pewno coś takiego dostanie.
- Tupnij jeszcze nogą, by dać wyraz swemu urażeniu.- rzucił kpiąco, jasno dając jej do zrozumienia, że wszelkie pokazy oburzenia, spływają po nim całkowicie. Lubił ją, ale to miało swoje granice, które obecnie naruszała poważnie.- Uważaj, Frances Burroughs, zaczynasz wchodzić na bardzo grząski grunt. Jeszcze parę nierozważnych słów i nie skończy się to dobrze.- ostrzegł ją, nie kryjąc pewnej groźby w słowach. Jego cierpliwość nie była mocno naruszona, przez zmęczenie. Wiedział, że wina leży po jego stronie, ale to ona obecnie ryzykowała.
Słysząc jej odpowiedź na temat nagich mężczyzn, jakoś powątpiewał, widząc nadal jak rumieniec nie do końca znikał z jej policzków. Całe szczęście, że już się nie pogłębiał, bo najpewniej zrobiłoby się jeszcze niezręcznie, co jego samego średnio by ruszało.
- Nie brzmisz zbyt wiarygodnie.- mruknął tylko, dając jej spokój, aby nie zniszczyć wypracowanej przez dziewczynę odwagi. W sumie odrobinę go to bawiło, ale nie okazał tego w żadne sposób.
Schodząc na dół po raz drugi, zastanawiał się, czy nie uświadomić jej trochę jak wiele dzikich zwierząt kryje się w tych lasach i jak bardzo powinna jednak uważać, jeśli planuje kręcić się w okolicy lub jeszcze wpadać do niego bez zapowiedzi. Zrezygnował jednak, póki co, obiecując sobie w myślach, że jeszcze do tego wrócą. Dziś nie koniecznie miał ochotę na, to gdy w perspektywie miał spadek sił oraz pokonującą go senność.
Obserwował jej reakcje, gdy dostała prezent. Co zabawne skojarzyła mu się z dzieckiem, które obrażone, zapomina o urazach, jeśli tylko dostanie coś w zamian. Darował sobie powiedzenie tego na głos, wiedząc, że jak każda kobieta… dopiero teraz dałaby wydźwięk temu jak jest zła.
- Zapamiętam.- naprawdę zamierzał podrzucać jej więcej ingrediencji, ale jak mu to wyjdzie w praktyce, ciężko było już powiedzieć. Słysząc pytanie, otworzył inną szufladę, wyciągając złożona na dwa kartkę. Zerknął na to ,co zapisał już jakiś czas temu, parę rzeczy ogarnął, ale cztery pozycje nadal widniały.- Tylko tych.- odparł, podając jej kartkę.
Uniósł lekko brew, słysząc, czego w zamian potrzebowała ona.
- Krew jednorożca, mówisz.- miał mieszane odczucia względem zdobywania krwi, ale wiedział, gdzie może ją dostać.- Zobaczę, może będę w stanie, ale nic nie obiecuję. To nie jest przeciętna rzecz, ale pewnie dobrze o tym wiesz.- nie mógł jej zapewnić, że na pewno coś takiego dostanie.
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Szaroniebieskie tęczówki panny Burroughs stały się chłodne. Podejrzliwie spoglądały w kierunku mężczyzny, a gdzieś w środku narosła w niej chęć wyjścia z tego domu. Zostawienia jego oraz jego humorów gdzieś za sobą, by nie rzutowały na dalsze jej godziny. Nie znała dokładnie jego charakteru i miała tego świadomość. Ich znajomość rozwijała się w postaci listów i dopiero teraz miała zostać zweryfikowana przez rzeczywistość. W tym jednym momencie nie była jednak pewna, czy posiadała chęci aby kontynuować taką znajomość. Drogę do wyjścia blokował jej jednak paskudny, wściekły wilk.
- Cillianie Matthew Macnair… - Zaczęła, używając jego pełnego imienia, w ten sposób chcąc podkreślić swoje słowa. To on rozpoczął tę batalię, nie ona. Jak jednak wielu mężczyzn zdawał się być zaślepiony swoim zdaniem, nawet jeśli było ono błędne. Panna Burroughs napotykała się na podobne myślenie codziennie, podczas pracy w szpitalu Świętego Munga. - Nie życzę sobie, żebyś mi groził. - Sześć słów, wyrażających wszystko, co miała w tym momencie mu do powiedzenia. W szaroniebieskich oczach błysnął smutek. W swoim krótkim życiu nasłuchała się wystarczająco gróźb - z ust wuja, klientów paskudnego parszywego, przechodniów w ciemnych uliczkach doków… Nie chciała przez to ponownie przechodzić. Przez ciągły strach kryjący się gdzieś z tyłu głowy, odbierający spokój, jaki w końcu udało jej się osiągnąć od momentu przeprowadzki do przytulnego domku w Suurrey.
Kolejne słowa z jego ust puściła mimochodem, odwracając jedynie głowę. Temat relacji damsko-męskich zawsze był dla niej problemem. Tematem krępującym, niewygodnym oraz nie do końca rozumianym, mimo pierwszym kroków jakie stawiała w tej materii. Nigdy nie należała do kobiet śmiałych, w szkolnych czasach woląc siedzieć z nosem w książkach zamiast biegać za chłopcami którzy, przynajmniej w jej mniemaniu, nie interesowali się nią w podobnej materii.
Nie zapomniała o urazie, kwestia ingrediencji jawiła się w jej głowie jako ważniejsza. Potrzebowała składników do eliksirów ale i prowadzonych przez siebie badań, które pochłaniały multum składników. I mimo iż media zdawały się przekonywać o końcu konfliktów, zdobywanie odpowiednich ingrediencji wcale nie jawiło się jako łatwiejsze.
Smukłe palce ujęły pergamin z zapisanymi eliksirami, aby przyjrzeć się wybranym przez Macnaira nazwom.
- Tego… - Tu wskazała jedną z nazw. - Z pewnością Ci nie przyrządzę. Ta receptura jest przestarzała, ostatnio mieliśmy w szpitalu kilku czarodziejów z dziwnymi reakcjami. Nie miałam jeszcze czasu aby usiąść do poprawienia tej receptury, chwilowo pracuję nad czymś innym. - Odpowiedziała, wzruszając delikatnie ramionami. Zdenerwował ją, lubiła go jednak na tyle, aby nie ryzykować jego zdrowiem. - W zamian mogę podrzucić Ci coś innego. - Dodała, składając karteczkę by ułożyć ją na opakowaniu z ingrediencjami. Zapisane nazwy dawały jej jakiś namiar na to, do czego ich potrzebował. I była w stanie dobrać coś, co będzie przydatne oraz nie zaszkodzi.
- Och Cill, doskonale wiem, że to nie jest przeciętna rzecz. - Zaczęła, posyłając mu ciepły uśmiech. - Jestem jednak pewna, że tak sprytny czarodziej wpadnie na pomysł, skąd ją wziąć. Nigdy nie wiadomo, kiedy przyda się nam odrobina szczęścia, czyż nie? - Dokończyła swoją myśl, ponownie delikatnie wzruszając ramionami. Felix Felicis jawił jej się jako niebywale przydatna mikstura, zwłaszcza w tak niestabilnych czasach. Jedną porcję podarowała Drew, ona sama jednak mogłaby skorzystać z cennego eliksiru.
- Cillianie Matthew Macnair… - Zaczęła, używając jego pełnego imienia, w ten sposób chcąc podkreślić swoje słowa. To on rozpoczął tę batalię, nie ona. Jak jednak wielu mężczyzn zdawał się być zaślepiony swoim zdaniem, nawet jeśli było ono błędne. Panna Burroughs napotykała się na podobne myślenie codziennie, podczas pracy w szpitalu Świętego Munga. - Nie życzę sobie, żebyś mi groził. - Sześć słów, wyrażających wszystko, co miała w tym momencie mu do powiedzenia. W szaroniebieskich oczach błysnął smutek. W swoim krótkim życiu nasłuchała się wystarczająco gróźb - z ust wuja, klientów paskudnego parszywego, przechodniów w ciemnych uliczkach doków… Nie chciała przez to ponownie przechodzić. Przez ciągły strach kryjący się gdzieś z tyłu głowy, odbierający spokój, jaki w końcu udało jej się osiągnąć od momentu przeprowadzki do przytulnego domku w Suurrey.
Kolejne słowa z jego ust puściła mimochodem, odwracając jedynie głowę. Temat relacji damsko-męskich zawsze był dla niej problemem. Tematem krępującym, niewygodnym oraz nie do końca rozumianym, mimo pierwszym kroków jakie stawiała w tej materii. Nigdy nie należała do kobiet śmiałych, w szkolnych czasach woląc siedzieć z nosem w książkach zamiast biegać za chłopcami którzy, przynajmniej w jej mniemaniu, nie interesowali się nią w podobnej materii.
Nie zapomniała o urazie, kwestia ingrediencji jawiła się w jej głowie jako ważniejsza. Potrzebowała składników do eliksirów ale i prowadzonych przez siebie badań, które pochłaniały multum składników. I mimo iż media zdawały się przekonywać o końcu konfliktów, zdobywanie odpowiednich ingrediencji wcale nie jawiło się jako łatwiejsze.
Smukłe palce ujęły pergamin z zapisanymi eliksirami, aby przyjrzeć się wybranym przez Macnaira nazwom.
- Tego… - Tu wskazała jedną z nazw. - Z pewnością Ci nie przyrządzę. Ta receptura jest przestarzała, ostatnio mieliśmy w szpitalu kilku czarodziejów z dziwnymi reakcjami. Nie miałam jeszcze czasu aby usiąść do poprawienia tej receptury, chwilowo pracuję nad czymś innym. - Odpowiedziała, wzruszając delikatnie ramionami. Zdenerwował ją, lubiła go jednak na tyle, aby nie ryzykować jego zdrowiem. - W zamian mogę podrzucić Ci coś innego. - Dodała, składając karteczkę by ułożyć ją na opakowaniu z ingrediencjami. Zapisane nazwy dawały jej jakiś namiar na to, do czego ich potrzebował. I była w stanie dobrać coś, co będzie przydatne oraz nie zaszkodzi.
- Och Cill, doskonale wiem, że to nie jest przeciętna rzecz. - Zaczęła, posyłając mu ciepły uśmiech. - Jestem jednak pewna, że tak sprytny czarodziej wpadnie na pomysł, skąd ją wziąć. Nigdy nie wiadomo, kiedy przyda się nam odrobina szczęścia, czyż nie? - Dokończyła swoją myśl, ponownie delikatnie wzruszając ramionami. Felix Felicis jawił jej się jako niebywale przydatna mikstura, zwłaszcza w tak niestabilnych czasach. Jedną porcję podarowała Drew, ona sama jednak mogłaby skorzystać z cennego eliksiru.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Słysząc swoje pełne imię i nazwisko, spojrzał na nią z pewną pogardą, której dotąd nigdy jej nie okazał. Nie wierzył wręcz, że naprawdę ta inteligentna młoda alchemiczka okazuje się tak głupia, aby próbować go strofować jakby był niesfornym dzieckiem. Gotowało się w nim powoli, ale coraz mocniej. Palce zamknięte dotąd na judaszowcu wzmogły uścisk. Nie wiele brakowało, aby przekroczył granice opanowania i sięgnął po zaklęcia, których nigdy nie obawiał się używać wobec drugiej osoby, nawet jeśli był to ktoś względnie bliski. Nie miał skrupułów, a ona niestety najwyraźniej o tym nie wiedziała ani nie domyślała się, że człowiek, którego miała przed sobą był równie groźny, co wilk czyhający za drzwiami. Wiedziała, czym się zajmował, zdradził jej pewien zakres, który powinien być podpowiedzią, aby nie postrzegała go jako tego dobrego.
- Nie będę się powtarzał, Frances.- ponure myśli zaczęły kłębić się w głowie, zachęcająco podsuwając pomysł, aby nie uświadamiać jej słowem, a czynem. Wystarczyło zrobić użytek z trzymanej w dłoni różdżki, sięgnąć po zaklęcie, którego używał nie raz, które miało zostawić szkody na psychice, ale nie na ciele. Miało stać się przestrogą przed kolejną próbą działania mu na nerwy.
Wypuścił powietrze z płuc, odnajdując resztkę spokoju, wyciągając ostatnie rezerwy, jakie posiadał.
Odpuścił. Zrezygnował, mając teraz inny cel, lecz był pewien, że kolejny raz nie skończy się już tak. Jego tolerancja wobec pewnych zachowań miała zbyt wyraźne granice i łatwo było je przekroczyć. Niepokojąco coraz łatwiej, z tygodnia na tydzień.
Stojąc w salonie, spoglądał na nią, gdy zapoznała się z zapisanymi na kartce eliksirami. Słysząc, że jednego nie dostanie, poczuł cień rozczarowania jej osobą, ale argumentacja uciszyła to odczucie. Miło, że pomimo ich małego sporu na piętrze, nie zamierzała go wykończyć dając coś, co mogło poważnie zaszkodzić.- Rozumiem.- odparł spokojnie.- Jeśli istnieje coś o podobnym działaniu, chętnie przyjmę zamiast tego.- dodał. Nie znał się na eliksirach aż tak, a jego wiedza ograniczała się do tego, co dostarczali mu alchemicy. Dlatego był gotów zaufać w tej kwestii pannie Burroughs, nadal wierzył w jej umiejętności oraz ponadprzeciętną wiedzę, co udowadniała mu już nie raz.
- Cieszy mnie to.- niestety nie raz zdarzało mu się współpracować z osobami, które żądały czegoś, co było naprawdę ciężkie do zdobycia, lecz nie byli tego świadomi. Tłumaczenie takich kwestii naruszało cierpliwość i powodowało nieprzyjemne sytuacje. Wolał tego uniknąć, chwilowo.- Brawo, panno Burroughs, zaczynasz być niezrównana w łechtaniu męskiego ego. - rzucił nieco kąśliwie, ale był tym głównie rozbawiony. Nie potrzebował takich słów, lubując się za mocno we wszelkich wyzwaniach i dzięki temu zamierzał faktycznie rozejrzeć się za tym, czego dziewczyna potrzebowała.
Wyminął ją, aby usiąść na kanapie i zlustrować ją uważniejszym spojrzeniem.
- Wyrwałaś mnie na tyle gwałtownie ze snu, że zapomniałem spytać. Co tu robisz? – był tego trochę ciekaw, bo nie wspominała, że planuje go odwiedzić, a przez fakt jak pracował istniała duża szansa, że nie zastałaby go w domu.- Napijesz się czegoś? – spytał, dając jej swobodny wybór, co by chciała.
- Nie będę się powtarzał, Frances.- ponure myśli zaczęły kłębić się w głowie, zachęcająco podsuwając pomysł, aby nie uświadamiać jej słowem, a czynem. Wystarczyło zrobić użytek z trzymanej w dłoni różdżki, sięgnąć po zaklęcie, którego używał nie raz, które miało zostawić szkody na psychice, ale nie na ciele. Miało stać się przestrogą przed kolejną próbą działania mu na nerwy.
Wypuścił powietrze z płuc, odnajdując resztkę spokoju, wyciągając ostatnie rezerwy, jakie posiadał.
Odpuścił. Zrezygnował, mając teraz inny cel, lecz był pewien, że kolejny raz nie skończy się już tak. Jego tolerancja wobec pewnych zachowań miała zbyt wyraźne granice i łatwo było je przekroczyć. Niepokojąco coraz łatwiej, z tygodnia na tydzień.
Stojąc w salonie, spoglądał na nią, gdy zapoznała się z zapisanymi na kartce eliksirami. Słysząc, że jednego nie dostanie, poczuł cień rozczarowania jej osobą, ale argumentacja uciszyła to odczucie. Miło, że pomimo ich małego sporu na piętrze, nie zamierzała go wykończyć dając coś, co mogło poważnie zaszkodzić.- Rozumiem.- odparł spokojnie.- Jeśli istnieje coś o podobnym działaniu, chętnie przyjmę zamiast tego.- dodał. Nie znał się na eliksirach aż tak, a jego wiedza ograniczała się do tego, co dostarczali mu alchemicy. Dlatego był gotów zaufać w tej kwestii pannie Burroughs, nadal wierzył w jej umiejętności oraz ponadprzeciętną wiedzę, co udowadniała mu już nie raz.
- Cieszy mnie to.- niestety nie raz zdarzało mu się współpracować z osobami, które żądały czegoś, co było naprawdę ciężkie do zdobycia, lecz nie byli tego świadomi. Tłumaczenie takich kwestii naruszało cierpliwość i powodowało nieprzyjemne sytuacje. Wolał tego uniknąć, chwilowo.- Brawo, panno Burroughs, zaczynasz być niezrównana w łechtaniu męskiego ego. - rzucił nieco kąśliwie, ale był tym głównie rozbawiony. Nie potrzebował takich słów, lubując się za mocno we wszelkich wyzwaniach i dzięki temu zamierzał faktycznie rozejrzeć się za tym, czego dziewczyna potrzebowała.
Wyminął ją, aby usiąść na kanapie i zlustrować ją uważniejszym spojrzeniem.
- Wyrwałaś mnie na tyle gwałtownie ze snu, że zapomniałem spytać. Co tu robisz? – był tego trochę ciekaw, bo nie wspominała, że planuje go odwiedzić, a przez fakt jak pracował istniała duża szansa, że nie zastałaby go w domu.- Napijesz się czegoś? – spytał, dając jej swobodny wybór, co by chciała.
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Ze wszystkich rzeczy, jakie można było zarzucić pannie Burroughs głupota z pewnością nie była jedną z nich. Odrobina braku instynktu samozachowawczego, niewielka nieznajomość płci przeciwnej oraz wybiórcze postrzeganie rzeczywistości zadziałały w tym przypadku. Cillian jawił jej się w przyjemnych, ciepłych barwach jako przyjaciel z którym zwykła wymieniać listy. Nigdy nie widziała go w akcji, nie posiadała większego pojęcia o tym, jak okrutny potrafił się stać. I nie było pewności, by po takiej obserwacji również zmieniła o nim zdanie. Widziała Wrońskiego gdy znęcał się nad złodziejem nie tylko przy pomocy siły ale i czarnej magii, nie zmieniło to jednak kierowanych do niego, najcieplejszych uczuć jakie posiadała.
Napięcie jednak pozostało w sypialni, a przeniesienie się do salonu skutkowało skierowaniem myśli w innych kierunkach, o wiele lepiej znanych eterycznej alchemiczce. Uśmiechnęła się do Macnaira, jakoby rozmawiali o czymś niezwykle błahym. I w pewien sposób właśnie tak było - znała mikstury, wiedziała z czym wiąże się ich spożycie oraz jak będą się zachowywać w różnych sytuacjach.
- Mogę Ci obiecać, że będziesz zadowolony z tego, co otrzymasz. - Odpowiedziała z pewnością w głosie. Nie była amatorem, większość swojego niedługiego życia poświęciła zgłębianiu eliksilarnych tajemnic, co odzwierciedlało się teraz w jej wiedzy. I jeśli mogła nią pomóc przyjacielowi, zamierzała to zrobić.
Ciepły uśmiech zagościł na jej buzi, a eteryczne dziewczę luźno uniosło smukłą dłoń by przyłożyć ją do zarośniętego policzka Cilliana. Delikatnie przejechała kciukiem po jego skórze w geście ciepłym, subtelnie zahaczającym o beztroskę.
- Odpowiednie słowa mogą działać lepiej od różdżki, mój drogi. - Odpowiedziała odrobinę ciszej. Szaroniebieskie spojrzenie utkwiło w buzi jej towarzysza, przez chwilę uważnie się jej przyglądając z cieniem troski wyglądającym zza tęczówek. Kciuk jeszcze raz przewędrował przez jego policzek. Dopiero wtedy Frances zabrała swoją dłoń. - To przydatna umiejętność zwłaszcza w czasach tak nieprzyjaznych dla kobiet takich jak ja. Do mistrzostwa jednak trochę mi pozostało. - Wątłe ramiona uniosły się w delikatnym uniesieniu, a szaroniebieskie spojrzenie przez chwilę błysnęło dziwną melancholią którą szybko zamaskowała kolejnym uśmiechem, jaki powędrował w kierunku mężczyzny. Na szpitalnych korytarzach ciągle musiała mierzyć się z nieprzyjaznymi zachowaniami ze strony niektórych współpracowników. Drobne manipulacje działały lepiej, niż najsilniejsze trucizny.
- Przepraszam, Cilly. Panicznie boję się wilków, zwłaszcza po ostatnich wydarzeniach. Widzisz, byłam na spacerze z jednym czarodziejem, chodzi za mną jak psiak uznałam więc, że przyda mi się do noszenia kosza z ingrediencjami... Wyskoczył na nas wilk, a on wiedząc, że się ich boję jedynie mnie skrzyczał i obwiniał, że zaklęcia mu nie wychodzą. Cudem udało mi się uniknąć pogryzienia. - Pożaliła się. Uśmiech umknął z delikatnej twarzy, a szaroniebieskie spojrzenie błysnęło czystym strachem na wspomnienie spotkania paskudnej, wielkiej bestii podczas spaceru w okolicy jeszcze paskudniejszego trzęsawiska. - Byłam w okolicy, pomyślałam więc, że mogę wpaść i zjeść z Tobą śniadanie, jeśli będziesz w domu. - Panna Burroughs wzruszyła delikatnie ramionami, nie uznając tego za nic wielkiego. Postrzegała Cilliana jako przyjaciela, przysługiwały mu więc specjalne względy. Jednym z nich było dokarmianie domowymi posiłkami i sporadyczne oraz spontaniczne wizyty.
- Możesz zrobić mi herbatę, a ja zaraz wyczaruję nam coś pysznego. - Oznajmiła, sięgając po swoją różdżkę znajdującą się w ukrytej kieszeni sukienki. Nie pytała czy jest głodny, doskonale znała podobne mu przypadki, które pracę przekładały ponad odpowiednie żywienie. Frances otworzyła niewielką, zaczarowaną torebeczkę, by rozpocząć wyciąganie z niej specyfików, począwszy od jedzenia, na talerzach skończywszy. Przygotowała się. Wychodząc z domu czuła, że nie będzie jadła śniadania w samotności. Kilka machnięć różdżką później wszystkie składniki połączyły się ze sobą, prezentując na stole zachęcające, pięknie pachnące śniadanie w angielskim stylu.
- Smacznego, Cilly. - Rzuciła, zapraszając mężczyznę do stołu. Sama usiadła na jednym z krzeseł, by upić łyk herbaty. - Opowiadałam Ci, że znalazłam w ogródku poturbowanego nieśmiałka? Zajęłam się nim i teraz nie chce się ze mną rozstawać. - Uśmiech ponownie zagościł na jej buzi. Wiedziała, że zainteresowania Macnaira zakrawają o magiczne stworzenia, nie mogła więc pominąć tego, niewielkiego faktu.
Napięcie jednak pozostało w sypialni, a przeniesienie się do salonu skutkowało skierowaniem myśli w innych kierunkach, o wiele lepiej znanych eterycznej alchemiczce. Uśmiechnęła się do Macnaira, jakoby rozmawiali o czymś niezwykle błahym. I w pewien sposób właśnie tak było - znała mikstury, wiedziała z czym wiąże się ich spożycie oraz jak będą się zachowywać w różnych sytuacjach.
- Mogę Ci obiecać, że będziesz zadowolony z tego, co otrzymasz. - Odpowiedziała z pewnością w głosie. Nie była amatorem, większość swojego niedługiego życia poświęciła zgłębianiu eliksilarnych tajemnic, co odzwierciedlało się teraz w jej wiedzy. I jeśli mogła nią pomóc przyjacielowi, zamierzała to zrobić.
Ciepły uśmiech zagościł na jej buzi, a eteryczne dziewczę luźno uniosło smukłą dłoń by przyłożyć ją do zarośniętego policzka Cilliana. Delikatnie przejechała kciukiem po jego skórze w geście ciepłym, subtelnie zahaczającym o beztroskę.
- Odpowiednie słowa mogą działać lepiej od różdżki, mój drogi. - Odpowiedziała odrobinę ciszej. Szaroniebieskie spojrzenie utkwiło w buzi jej towarzysza, przez chwilę uważnie się jej przyglądając z cieniem troski wyglądającym zza tęczówek. Kciuk jeszcze raz przewędrował przez jego policzek. Dopiero wtedy Frances zabrała swoją dłoń. - To przydatna umiejętność zwłaszcza w czasach tak nieprzyjaznych dla kobiet takich jak ja. Do mistrzostwa jednak trochę mi pozostało. - Wątłe ramiona uniosły się w delikatnym uniesieniu, a szaroniebieskie spojrzenie przez chwilę błysnęło dziwną melancholią którą szybko zamaskowała kolejnym uśmiechem, jaki powędrował w kierunku mężczyzny. Na szpitalnych korytarzach ciągle musiała mierzyć się z nieprzyjaznymi zachowaniami ze strony niektórych współpracowników. Drobne manipulacje działały lepiej, niż najsilniejsze trucizny.
- Przepraszam, Cilly. Panicznie boję się wilków, zwłaszcza po ostatnich wydarzeniach. Widzisz, byłam na spacerze z jednym czarodziejem, chodzi za mną jak psiak uznałam więc, że przyda mi się do noszenia kosza z ingrediencjami... Wyskoczył na nas wilk, a on wiedząc, że się ich boję jedynie mnie skrzyczał i obwiniał, że zaklęcia mu nie wychodzą. Cudem udało mi się uniknąć pogryzienia. - Pożaliła się. Uśmiech umknął z delikatnej twarzy, a szaroniebieskie spojrzenie błysnęło czystym strachem na wspomnienie spotkania paskudnej, wielkiej bestii podczas spaceru w okolicy jeszcze paskudniejszego trzęsawiska. - Byłam w okolicy, pomyślałam więc, że mogę wpaść i zjeść z Tobą śniadanie, jeśli będziesz w domu. - Panna Burroughs wzruszyła delikatnie ramionami, nie uznając tego za nic wielkiego. Postrzegała Cilliana jako przyjaciela, przysługiwały mu więc specjalne względy. Jednym z nich było dokarmianie domowymi posiłkami i sporadyczne oraz spontaniczne wizyty.
- Możesz zrobić mi herbatę, a ja zaraz wyczaruję nam coś pysznego. - Oznajmiła, sięgając po swoją różdżkę znajdującą się w ukrytej kieszeni sukienki. Nie pytała czy jest głodny, doskonale znała podobne mu przypadki, które pracę przekładały ponad odpowiednie żywienie. Frances otworzyła niewielką, zaczarowaną torebeczkę, by rozpocząć wyciąganie z niej specyfików, począwszy od jedzenia, na talerzach skończywszy. Przygotowała się. Wychodząc z domu czuła, że nie będzie jadła śniadania w samotności. Kilka machnięć różdżką później wszystkie składniki połączyły się ze sobą, prezentując na stole zachęcające, pięknie pachnące śniadanie w angielskim stylu.
- Smacznego, Cilly. - Rzuciła, zapraszając mężczyznę do stołu. Sama usiadła na jednym z krzeseł, by upić łyk herbaty. - Opowiadałam Ci, że znalazłam w ogródku poturbowanego nieśmiałka? Zajęłam się nim i teraz nie chce się ze mną rozstawać. - Uśmiech ponownie zagościł na jej buzi. Wiedziała, że zainteresowania Macnaira zakrawają o magiczne stworzenia, nie mogła więc pominąć tego, niewielkiego faktu.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Odrobina braku instynktu samozachowawczego w przypadku Frances to coś, z czym zdecydowanie polemizowałby, szczerze wątpiąc, aby była to tylko odrobina. Nigdy nie ukrywał, że lubił charakterne kobiety, nawet jeśli często tłamsił je później, gdy robiły się zbyt pewne siebie. Niestety to, co teraz robiła młoda kobieta, zahaczało o przesadę, gdy przekraczanie pewnych granicy było po prostu niebezpieczne. Nie był typem damskiego boksera, nie potrzebował słabszych przeciwników, aby poczuć się lepiej… niestety impulsywność wracała, sukcesywnie powracał też gniew. Im dłużej przebywał w Anglii, tym bardziej uciekał rozsądek i opanowanie, które zdawało mu się, że wypracował przez lata, odkąd był zdany tylko na siebie. Zejście na parter okazało się jednak dobrym rozwiązaniem, bo wraz ze zmianą miejsca odpuścili również coś, co zaczynało zakrawać o kłótnie. Znów było tak jak zawsze, co działało uspokajająco na nadszarpnięte nerwy.
- Wiem, że będę.- w tej kwestii był skory obdarzyć ją namiastką zaufania, zwłaszcza że dotąd nie miał żadnych powodów, aby było inaczej. Nie zawodziła, gdy czegoś potrzebował. Bez wahania uważał ją za profesjonalistkę mimo młodego wieku, takie osoby jak ona były rzadkością i tym cenniejsze, skoro ciągle się rozwijały.
Spojrzał na nią czujnie z pewną rezerwą, gdy takie gesty były mu obojętne, ale póki nie wykonywała ich Ona. Przed chwilą rumieniła się i wydawała spłoszona bliskością, a niespodziewanie sama naruszała dystans.
- Możliwe.- odparł lakonicznie. Nie przeczył, że siła słowa czasami była ogromna, lecz nigdy nie był tym typem osoby, która mamiła mówiąc, a woląc bardziej bezpośrednie działania. Nie mniej do tej delikatnej dziewczyny pasował tak przebiegły sposób działania, gdy nie mogła poradzić sobie inaczej. Kiedy go przeprosiła, zignorował ten fakt, bardziej zwracając uwagę na to, jak się do niego zwróciła. Cilly. Słyszał to, tylko od jednej osoby w całym swoim życiu i nie widział Jej od paru lat, a dokładnie od pogrzebu Caleba. Nie tęsknił szczególnie, wiedząc, że znów zapadłaby między nimi ciężka do zniesienia cisza, przepełniona żalem i pretensjami, skierowanymi w jego stronę.
Wysłuchiwał kobiecego wytłumaczenia, nieco rozumiejąc ów zachowanie, które doprowadziło do wpuszczenia wilka do środka. Wiedział, że wiele osób boi się tych psowatych i nie dziwił się temu. W większym stadzie potrafiły być dużym zagrożeniem, nawet on wtedy ich unikał. Jednak tutaj był jeden osobnik do tego dość młody, co wzbudziło odrobinę rozbawienia u Macnaira, ale darował sobie komentowanie tego i uświadamianie dziewczyny, że wystarczyło zachować się trochę inaczej, aby wilk zrezygnował z ataku. Jeśli się bała, nie działała rozsądnie.
- Było go przewrócić i zostawić na pożarcie. Zanim by wstał, wilk zdążyłby skoczyć do gardła. Oboje bylibyście zadowoleni, On najedzony, a Ty bezpieczna.- rzucił półżartem, nie wierząc, że Frances byłaby zdolna coś takiego zrobić.- Dobieraj sobie lepiej znajomych.- dodał, chociaż po spięciu, które mieli parę minut temu, sam też nie był najlepszym towarzyszem dla dziewczyny.
Kiedy wyjaśniła, dlaczego tu przyszła, westchnął tylko cicho. Wybrała sobie wyjątkowo zły moment na to, ale odnalazł w sobie resztki jakiejś skrzywionej dobroci, by nie wygonić jej, a zaakceptować fakt, że czeka go śniadanie w towarzystwie panny Burroughs.
Poszedł do kuchni, aby faktycznie zaparzyć herbatę, a w międzyczasie wszedł jeszcze na górę i uzupełnił ubranie o koszulkę. Wrócił do młodej kobiety, stawiając przed nią kubek z gorącym napojem, sam zrezygnował z tego dodatku do posiłku.
Zajmując miejsce, spojrzał na nią uważniej, gdy wspomniała o nowym zwierzątku.
- Tylko jednego? Dziwne. Nieśmiałki nie są samotnikami, żyją w większych grupach. Jakbyś potrzebowała jajeczek elfów dla niego, daj znać.- zdecydowanie magiczna fauna była czymś, co pochłaniało go równie mocno, jak Frances alchemia.- Nadałaś mu jakieś imię? – dopytał jeszcze z ciekawości.
- Wiem, że będę.- w tej kwestii był skory obdarzyć ją namiastką zaufania, zwłaszcza że dotąd nie miał żadnych powodów, aby było inaczej. Nie zawodziła, gdy czegoś potrzebował. Bez wahania uważał ją za profesjonalistkę mimo młodego wieku, takie osoby jak ona były rzadkością i tym cenniejsze, skoro ciągle się rozwijały.
Spojrzał na nią czujnie z pewną rezerwą, gdy takie gesty były mu obojętne, ale póki nie wykonywała ich Ona. Przed chwilą rumieniła się i wydawała spłoszona bliskością, a niespodziewanie sama naruszała dystans.
- Możliwe.- odparł lakonicznie. Nie przeczył, że siła słowa czasami była ogromna, lecz nigdy nie był tym typem osoby, która mamiła mówiąc, a woląc bardziej bezpośrednie działania. Nie mniej do tej delikatnej dziewczyny pasował tak przebiegły sposób działania, gdy nie mogła poradzić sobie inaczej. Kiedy go przeprosiła, zignorował ten fakt, bardziej zwracając uwagę na to, jak się do niego zwróciła. Cilly. Słyszał to, tylko od jednej osoby w całym swoim życiu i nie widział Jej od paru lat, a dokładnie od pogrzebu Caleba. Nie tęsknił szczególnie, wiedząc, że znów zapadłaby między nimi ciężka do zniesienia cisza, przepełniona żalem i pretensjami, skierowanymi w jego stronę.
Wysłuchiwał kobiecego wytłumaczenia, nieco rozumiejąc ów zachowanie, które doprowadziło do wpuszczenia wilka do środka. Wiedział, że wiele osób boi się tych psowatych i nie dziwił się temu. W większym stadzie potrafiły być dużym zagrożeniem, nawet on wtedy ich unikał. Jednak tutaj był jeden osobnik do tego dość młody, co wzbudziło odrobinę rozbawienia u Macnaira, ale darował sobie komentowanie tego i uświadamianie dziewczyny, że wystarczyło zachować się trochę inaczej, aby wilk zrezygnował z ataku. Jeśli się bała, nie działała rozsądnie.
- Było go przewrócić i zostawić na pożarcie. Zanim by wstał, wilk zdążyłby skoczyć do gardła. Oboje bylibyście zadowoleni, On najedzony, a Ty bezpieczna.- rzucił półżartem, nie wierząc, że Frances byłaby zdolna coś takiego zrobić.- Dobieraj sobie lepiej znajomych.- dodał, chociaż po spięciu, które mieli parę minut temu, sam też nie był najlepszym towarzyszem dla dziewczyny.
Kiedy wyjaśniła, dlaczego tu przyszła, westchnął tylko cicho. Wybrała sobie wyjątkowo zły moment na to, ale odnalazł w sobie resztki jakiejś skrzywionej dobroci, by nie wygonić jej, a zaakceptować fakt, że czeka go śniadanie w towarzystwie panny Burroughs.
Poszedł do kuchni, aby faktycznie zaparzyć herbatę, a w międzyczasie wszedł jeszcze na górę i uzupełnił ubranie o koszulkę. Wrócił do młodej kobiety, stawiając przed nią kubek z gorącym napojem, sam zrezygnował z tego dodatku do posiłku.
Zajmując miejsce, spojrzał na nią uważniej, gdy wspomniała o nowym zwierzątku.
- Tylko jednego? Dziwne. Nieśmiałki nie są samotnikami, żyją w większych grupach. Jakbyś potrzebowała jajeczek elfów dla niego, daj znać.- zdecydowanie magiczna fauna była czymś, co pochłaniało go równie mocno, jak Frances alchemia.- Nadałaś mu jakieś imię? – dopytał jeszcze z ciekawości.
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Nie kontynuowała tematu zamówienia, nie widząc w tym najmniejszego sensu. Posiadała znaczną wiedzę, którą mało który alchemik byłby w stanie się pochwalić nie tylko w kwestii samych eliksirów, ale i tworzenia nowych receptur oraz manipulacji składnikami. Była pewna, że eliksir który chciała mu podarować z pewnością zapewni ciekawsze oraz, co ważniejsze, ciekawsze działanie.
Szaroniebieskie tęczówki błysnęły zaciekawieniem, gdy usłyszała lakoniczną odpowiedź na jej słowa. Ciekawiło ją, co też siedziało w głowie Cilliana, postanowiła jednak o to nie pytać. Nie dziś, nie w momencie gdy jeszcze chwilę temu zdawał się mieć ochotę dorwać się do jej gardła, niczym wilk jakiego przypadkiem wpuściła do jego mieszkania. Zamiast tego mówiła. Szczerze, nie wdając się jednak w głębsze szczegóły, czując niewielkie poczucie winy, za zburzenie jego spokoju. Z drugiej jednak strony… Chciała dobrze. W swojej wizycie nie miała złych intencji, nie potrafiła jednak nic poradzić na paniczny strach, żywiony względem wilków.
Kąciki ust dziewczęcia uniosły się delikatnie ku górze.
- Zabawne, Drew mówił mi podobnie. - Odpowiedziała wzruszając delikatnie ramionami. Wiedział, że zna jego kuzyna, zapewne jednak nie mając pojęcia o tym, iż w niektórych kręgach tamten uważany był za jej brata. Dziewczę uciekło na chwilę spojrzeniem, gdzieś w bok. - Nie mam w tym wprawy, Cilly. Zwykłam skupiać się bardziej na książkach niż znajomych i wierz mi, gdybym wiedziała, że tak się skończy mama nigdy nie zmusiłaby mnie do tego spotkania… - Odparła, oblewając się rumieńcem. Temat jej relacji, zwłaszcza tych, damsko-męskich, nie należało do prostych. Nawet jeśli powoli poznawała tę sferę życia. Ciężkie westchnienie wyrwało się z jej piersi, a spojrzenie nieśmiało powróciło do twarzy towarzysza. - Swoją drogą, tamten wilk był… Dziwny. Jakoby skrzyżowano wilkołaka ze zwykłym wilkiem… Byliśmy koło trzęsawiska w okolicach Gloucester, wydaje mi się, że jakbyś się tam rozejrzał, znalazłbyś coś ciekawego. - Dodała, z zaciekawieniem wlepiając szaroniebieskie spojrzenie w twarz Macnaira. Widziała, przynajmniej oficjalnie, czym przyszło się mu zajmować, wolała więc poinformować go o dziwnym ewenemencie, na jaki mógł natrafić w swojej okolicy. Kto wie, może uda mu się dojść do jakiegoś ciekawego wniosku bądź odkrycia?
Panna Burroughs sprawnie przygotowała posiłek, dbając o każdy, nawet najmniejszy jego element. A gdy stanął przed nim kubek (wydający się odrobinę abstrakcyjnym dla kobiety, nawykłej do bogato zdobionych filiżanek) podziękowała towarzyszowi, samej zajmując miejsce przy stole. Gorący napar powędrował do malinowych ust. Dopiero teraz poczuła, że gardło nieprzyjemnie wyschło jej po porządnej porcji strachu oraz długich słów, jakie niedawno uleciały z jej ust.
Kiwnęła głową, wprawiając w ruch złote pukle okalające jej buzię.
- Nazywa się Nicolas, pewnie nie uwierzysz, ale to małe stworzonko próbuje pomagać mi przy eliksirach. Jest też dość... Charakterny. - Odpowiedziała z wyraźnym rozbawieniem w głosie. - Z tyłu ogrodu, na jednej z wierzb, widziałam kiedyś kilka dzikich nieśmiałków. Nicolas jednak bardzo ich unika, nie mam pojęcia, dlaczego. Nie chce również się ze mną rozstawać, wyjścia do pracy bywają trudne. - Odpowiedziała z wyraźnym zaciekawieniem w głosie. Magiczną faunę znała głównie pod względem ingrediencji, jakie można było z nich pozyskać. - Jeśli będziesz miał jakieś jajeczka, możesz mi je podrzucić i przy okazji poznać Nicolasa. Mam wrażenie, że może to być ciekawy przypadek. - Dodała, posyłając mu delikatny uśmiech. Cillian, mimo swoich przywar był gościem mile widzianym w jej niewielkim domku, którego nie miał jeszcze zobaczyć.
Szaroniebieskie tęczówki błysnęły zaciekawieniem, gdy usłyszała lakoniczną odpowiedź na jej słowa. Ciekawiło ją, co też siedziało w głowie Cilliana, postanowiła jednak o to nie pytać. Nie dziś, nie w momencie gdy jeszcze chwilę temu zdawał się mieć ochotę dorwać się do jej gardła, niczym wilk jakiego przypadkiem wpuściła do jego mieszkania. Zamiast tego mówiła. Szczerze, nie wdając się jednak w głębsze szczegóły, czując niewielkie poczucie winy, za zburzenie jego spokoju. Z drugiej jednak strony… Chciała dobrze. W swojej wizycie nie miała złych intencji, nie potrafiła jednak nic poradzić na paniczny strach, żywiony względem wilków.
Kąciki ust dziewczęcia uniosły się delikatnie ku górze.
- Zabawne, Drew mówił mi podobnie. - Odpowiedziała wzruszając delikatnie ramionami. Wiedział, że zna jego kuzyna, zapewne jednak nie mając pojęcia o tym, iż w niektórych kręgach tamten uważany był za jej brata. Dziewczę uciekło na chwilę spojrzeniem, gdzieś w bok. - Nie mam w tym wprawy, Cilly. Zwykłam skupiać się bardziej na książkach niż znajomych i wierz mi, gdybym wiedziała, że tak się skończy mama nigdy nie zmusiłaby mnie do tego spotkania… - Odparła, oblewając się rumieńcem. Temat jej relacji, zwłaszcza tych, damsko-męskich, nie należało do prostych. Nawet jeśli powoli poznawała tę sferę życia. Ciężkie westchnienie wyrwało się z jej piersi, a spojrzenie nieśmiało powróciło do twarzy towarzysza. - Swoją drogą, tamten wilk był… Dziwny. Jakoby skrzyżowano wilkołaka ze zwykłym wilkiem… Byliśmy koło trzęsawiska w okolicach Gloucester, wydaje mi się, że jakbyś się tam rozejrzał, znalazłbyś coś ciekawego. - Dodała, z zaciekawieniem wlepiając szaroniebieskie spojrzenie w twarz Macnaira. Widziała, przynajmniej oficjalnie, czym przyszło się mu zajmować, wolała więc poinformować go o dziwnym ewenemencie, na jaki mógł natrafić w swojej okolicy. Kto wie, może uda mu się dojść do jakiegoś ciekawego wniosku bądź odkrycia?
Panna Burroughs sprawnie przygotowała posiłek, dbając o każdy, nawet najmniejszy jego element. A gdy stanął przed nim kubek (wydający się odrobinę abstrakcyjnym dla kobiety, nawykłej do bogato zdobionych filiżanek) podziękowała towarzyszowi, samej zajmując miejsce przy stole. Gorący napar powędrował do malinowych ust. Dopiero teraz poczuła, że gardło nieprzyjemnie wyschło jej po porządnej porcji strachu oraz długich słów, jakie niedawno uleciały z jej ust.
Kiwnęła głową, wprawiając w ruch złote pukle okalające jej buzię.
- Nazywa się Nicolas, pewnie nie uwierzysz, ale to małe stworzonko próbuje pomagać mi przy eliksirach. Jest też dość... Charakterny. - Odpowiedziała z wyraźnym rozbawieniem w głosie. - Z tyłu ogrodu, na jednej z wierzb, widziałam kiedyś kilka dzikich nieśmiałków. Nicolas jednak bardzo ich unika, nie mam pojęcia, dlaczego. Nie chce również się ze mną rozstawać, wyjścia do pracy bywają trudne. - Odpowiedziała z wyraźnym zaciekawieniem w głosie. Magiczną faunę znała głównie pod względem ingrediencji, jakie można było z nich pozyskać. - Jeśli będziesz miał jakieś jajeczka, możesz mi je podrzucić i przy okazji poznać Nicolasa. Mam wrażenie, że może to być ciekawy przypadek. - Dodała, posyłając mu delikatny uśmiech. Cillian, mimo swoich przywar był gościem mile widzianym w jej niewielkim domku, którego nie miał jeszcze zobaczyć.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
W pierwszej chwili zareagował jedynie cieniem uśmiechu, milcząc przez moment, nim odezwał się ponownie.- Więc wyciągnij z tego wniosek, skoro dwóch Macnairów mówi podobnie.- odparł z nutą rozbawienia. Zdawał sobie sprawę, że młoda alchemiczka i jego kuzyn znają się. W końcu celnym pytaniem o tą znajomość doprowadził do lekkiego spięcia podczas pierwszego spotkania.
Przyglądał jej się z uwagą, gdy zauważył, jak ucieka spojrzeniem, a później dziewczęcych policzkach znów pojawia się rumieniec. Próbował dopatrzyć się powodu takiego zachowania, ale nie miał pewności czy wyciąga odpowiednie wnioski.
- Rodzice zwykle nie sprawdzają się w tej kwestii.- jego polegli w tym bardziej niż większość, ale to zamierzał przemilczeć, nie widząc powodu, aby miał tę myśl wypowiedzieć na głos.- Sporo tracisz na tym.- skomentował, słysząc, że skupiała się na książkach, a nie na ludziach. Może nie był najlepszą osobą do wygłaszania takiego wniosku, samemu często stroniąc od towarzystwa, ale w przeciwieństwie do niej zdążył się zachłysnąć wszystkim, co oferowało życie. Kilka pierwszych lat po skończeniu Hogwartu, było w jego przypadku nie tylko zbieraniem doświadczenia w pracy, którą obecnie się parał, a poznaniem wszystkiego, co mógł zaoferować mu świat. Nigdy też nie żałował tego, czego dotąd spróbował, lecz po pewne rzeczy nie wyciągnąłby ręki ponownie i tak zachłannie, jak wtedy.
Słysząc opis dziwnego stworzenia, pokiwał powoli głową.
- Przejdę się tam, sprawdzę czy coś niespotykanego kręci się jeszcze w okolicy.- faktycznie zamierzał to zrobić, głównie z ciekawości tego, co mogły kryć pobliskie lasy. Obstawiał jednak, że ów krzyżówka wilka i wilkołaka, będzie najpewniej zwyczajnie wyrośniętym przedstawicielem tego pierwszego zwierzaka.- Zaproponowałby, żebyś poszła ze mną, ale skoro tak się boisz psowatych, to sam poszukam dokładnego miejsca.- nie widział sensu w narażaniu jej na dodatkowy stres i panikę, w jaką mogła wpaść, gdyby coś poszło nie tak.
Siadając przy stole, spojrzał na przygotowane jedzenie. Przywykł do jedzenia na szybko, czegokolwiek co zaspokajało głód i dawało dość wartości, aby organizm był w stanie funkcjonować na wysokich obrotach, gdy tego potrzebował. Teraz za to miał przed sobą kompletnie zaplanowane i dopracowane śniadanie.- Mimo kiepskiego początku, zapraszam częściej, skoro posiadasz taki zakres umiejętności kulinarnych.- mruknął, podtrzymując nutę żartu, który wcześniej też udzielił mu się.
Nie przejmował się, że herbata podana w kubku może jakkolwiek gryźć się z przyzwyczajeniami dziewczyny. Nie posiadał ślicznie zdobionych filiżanek, gdyż wydawały się niepraktyczne i najpewniej jedynie kurzyłyby się nieużywane przez jego samego.
Uśmiechnął się lekko, gdy Frances opowiadała o swoim nowym pupilu. Wiedział, że nieśmiałki potrafią być pocieszne, będąc całkiem przyjemnym towarzystwem, póki nie były prowokowane. Wtedy podobnie jak inne zwierzęta mogły stać się uciążliwe.
- Trafiłaś więc na ciekawy przypadek.- zawyrokował, słysząc o tym, że przypadł jej charakterny osobnik. Nazwa Nieśmiałek nie brała się znikąd.- Może nie należał do nich, ewentualnie z jakiegoś powodu odłączył się. Takie sytuacje się zdarzają, rzadko, bo rzadko, ale mają miejsce.- wyjaśnił jej, jaki może być powód, że Nicolas unika swoich.
- Spróbuj więc zabierać go ze sobą, naucz Nicolasa, aby ukrywał się przed wzrokiem innych. Ponoć da się nauczyć Nieśmiałka prostych rzeczy, wiec może sobie poradzić.- nie miał potwierdzenia, że na pewno, ale mogło być w zasłyszanych pogłoskach trochę racji.
- Rozejrzę się za nimi i chętnie wpadnę poznać twojego pupilka.- zapewnił. W wolnej chwili mógł odwiedzić starego znajomego, który powinien mieć trochę jajeczek elfów oraz innych ciekawszych rzeczy, może ingrediencji.
Przyglądał jej się z uwagą, gdy zauważył, jak ucieka spojrzeniem, a później dziewczęcych policzkach znów pojawia się rumieniec. Próbował dopatrzyć się powodu takiego zachowania, ale nie miał pewności czy wyciąga odpowiednie wnioski.
- Rodzice zwykle nie sprawdzają się w tej kwestii.- jego polegli w tym bardziej niż większość, ale to zamierzał przemilczeć, nie widząc powodu, aby miał tę myśl wypowiedzieć na głos.- Sporo tracisz na tym.- skomentował, słysząc, że skupiała się na książkach, a nie na ludziach. Może nie był najlepszą osobą do wygłaszania takiego wniosku, samemu często stroniąc od towarzystwa, ale w przeciwieństwie do niej zdążył się zachłysnąć wszystkim, co oferowało życie. Kilka pierwszych lat po skończeniu Hogwartu, było w jego przypadku nie tylko zbieraniem doświadczenia w pracy, którą obecnie się parał, a poznaniem wszystkiego, co mógł zaoferować mu świat. Nigdy też nie żałował tego, czego dotąd spróbował, lecz po pewne rzeczy nie wyciągnąłby ręki ponownie i tak zachłannie, jak wtedy.
Słysząc opis dziwnego stworzenia, pokiwał powoli głową.
- Przejdę się tam, sprawdzę czy coś niespotykanego kręci się jeszcze w okolicy.- faktycznie zamierzał to zrobić, głównie z ciekawości tego, co mogły kryć pobliskie lasy. Obstawiał jednak, że ów krzyżówka wilka i wilkołaka, będzie najpewniej zwyczajnie wyrośniętym przedstawicielem tego pierwszego zwierzaka.- Zaproponowałby, żebyś poszła ze mną, ale skoro tak się boisz psowatych, to sam poszukam dokładnego miejsca.- nie widział sensu w narażaniu jej na dodatkowy stres i panikę, w jaką mogła wpaść, gdyby coś poszło nie tak.
Siadając przy stole, spojrzał na przygotowane jedzenie. Przywykł do jedzenia na szybko, czegokolwiek co zaspokajało głód i dawało dość wartości, aby organizm był w stanie funkcjonować na wysokich obrotach, gdy tego potrzebował. Teraz za to miał przed sobą kompletnie zaplanowane i dopracowane śniadanie.- Mimo kiepskiego początku, zapraszam częściej, skoro posiadasz taki zakres umiejętności kulinarnych.- mruknął, podtrzymując nutę żartu, który wcześniej też udzielił mu się.
Nie przejmował się, że herbata podana w kubku może jakkolwiek gryźć się z przyzwyczajeniami dziewczyny. Nie posiadał ślicznie zdobionych filiżanek, gdyż wydawały się niepraktyczne i najpewniej jedynie kurzyłyby się nieużywane przez jego samego.
Uśmiechnął się lekko, gdy Frances opowiadała o swoim nowym pupilu. Wiedział, że nieśmiałki potrafią być pocieszne, będąc całkiem przyjemnym towarzystwem, póki nie były prowokowane. Wtedy podobnie jak inne zwierzęta mogły stać się uciążliwe.
- Trafiłaś więc na ciekawy przypadek.- zawyrokował, słysząc o tym, że przypadł jej charakterny osobnik. Nazwa Nieśmiałek nie brała się znikąd.- Może nie należał do nich, ewentualnie z jakiegoś powodu odłączył się. Takie sytuacje się zdarzają, rzadko, bo rzadko, ale mają miejsce.- wyjaśnił jej, jaki może być powód, że Nicolas unika swoich.
- Spróbuj więc zabierać go ze sobą, naucz Nicolasa, aby ukrywał się przed wzrokiem innych. Ponoć da się nauczyć Nieśmiałka prostych rzeczy, wiec może sobie poradzić.- nie miał potwierdzenia, że na pewno, ale mogło być w zasłyszanych pogłoskach trochę racji.
- Rozejrzę się za nimi i chętnie wpadnę poznać twojego pupilka.- zapewnił. W wolnej chwili mógł odwiedzić starego znajomego, który powinien mieć trochę jajeczek elfów oraz innych ciekawszych rzeczy, może ingrediencji.
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Uśmiech pojawił się również na twarzy panny Burroughs.
- Dwóch Macnairów nie może kłamać, czyż nie? - Odpowiedziała również rozbawionym tonem. Och, doskonale wiedziała, że mogą kłamać. I to pięknie, sprawnie bez zająknięcia bądź mrugnięcia okiem. I ona potrafiła tak kłamać, a wspomnienie kłamstwa jakiego dopuściła się z Drew, wywołało ciche parsknięcie śmiechem. - Jednego dnia… - Zaczęła, a rozbawienie zabłysnęło w jej oczach. - Ten czarodziej, przyszedł do mnie z kilkoma książkami które miał ode mnie pożyczyć. Tak się złożyło, że akurat był u mnie Drew. Wyobraź sobie, że ten nicpoń wmówił biednemu chłopaczynie, że jest moim bratem. Wierz mi, nigdy nie widziałam, aby ktoś był tak wystraszony czyjąś obecnością, zwłaszcza, gdy Drew zaczął go przesłuchiwać. - Wysnuła niewielką opowiastkę, z szerokim uśmiechem rozciągniętym na ustach. Biedny Sheridan siedział jak na szpilach, panna Burroughs nie mogła jednak odmówić sobie niewielkiego kłamstewka. Ach, jakże świat byłby przyjemniejszy, gdyby z Drew łączyły ją prawdziwe więzy krwi. - Chciałabym takiego brata. - Dodała, wzruszając delikatnie ramieniem. Jej własny brat był najgorszym, jakiego można było sobie wyobrazić przynajmniej w oczach eterycznej alchemiczki. Ciężkie westchnienie wyrwało się z jej piersi, na wspomnienie o rodzicach. - Moja mama jest… specyficzna. Teraz jednak już nie będzie większym problemem, od przeprowadzki się do mnie nie odzywa. - Uśmiech uciekł z jej twarzy. Cieszyła się z opuszczenia paskudnych doków, miło by jednak było posiadać świadomość, że nie jest w tym wszystkim sama.
- Wiesz, po tylu latach trochę ciężko się przełamać. - Wyznała całkiem szczerze. Zapewne gdyby nie listy jakie zaczęli wymieniać i z nim nie przyszłoby się jej zaprzyjaźnić. Należała do nieśmiałych oraz nie pewnych siebie stworzonek, dopiero od niedawna powoli zaczynając pracować nad tymi mankamentami. A zdobywanie wiedzy, działało pozytywnie na podwyższenie samooceny oraz pewności siebie.
- Och, musiałbyś mnie upić do nieprzytomności, żebym chciała tam ponownie iść. To naprawdę paskudne miejsce. - Odpowiedziała z nutą rozbawienia w głosie, szaroniebieskie spojrzenie błysnęło jednak reminiscencją strachu. Nie zdążyła jeszcze przetrawić tamtych wydarzeń, aby ponownie kierować swoje kroki w tamtą stronę.
- Obiecuję, że jeśli następnym razem wpadnę do Twojej sypialni, zrobię to bez towarzystwa wilka. - Zaśmiała się dźwięcznie. Fakt, iż panna Burroughs zaczynała śmiać się z tamtego wydarzenia był dobrym zwiastunem. - Ale chętnie wpadnę, ktoś musi o Ciebie zadbać, mój drogi. - Odparła z rozbawieniem w głosie. A kto, jeśli nie ona? Nie sądziła, aby Cillian w swoim otoczeniu posiadał osoby, które potrafiły zrobić coś więcej niż kanapki. - Jeśli będziesz w mojej okolicy nie bój się wpaść na obiad. Musisz spróbować mojej popisowej pieczeni. - Zaproszenie było szczere - panna Burroughs nie lubiła jadać sama, a Cilliana darzyła sympatią. Znajomość z Macnairem jawiła jej się jako cenna oraz bliska, w porównaniu do innych znajomości, jakie przyszło jej mieć.
Szaroniebieskie spojrzenie błysnęło zainteresowaniem, gdy wspomniał o naukach małego nieśmiałka. Do tej pory obawiała się zabierać go z domu.
- Naprawdę? Pokażesz mi, jak się je uczy? - Poprosiła z niemal dziecięcym zaciekawieniem. Słyszała o nieśmiałkach potrafiących otwierać zamki. I była pewna, że w tych czasach z pewnością taki zamaskowany towarzysz mógłby okazać się nieocenioną pomocą.
- Przyjeżdżaj kiedy tylko chcesz. A teraz jedz, Cilly nim wystygnie. - Z uroczym, anielskim uśmiechem przywróciła jego uwagę do posiłku. Kiedy przyjdzie mu poznać Nicolasa będzie miał niezliczoną ilość czasu na studiowanie jego zachowań.
|zt.x2
- Dwóch Macnairów nie może kłamać, czyż nie? - Odpowiedziała również rozbawionym tonem. Och, doskonale wiedziała, że mogą kłamać. I to pięknie, sprawnie bez zająknięcia bądź mrugnięcia okiem. I ona potrafiła tak kłamać, a wspomnienie kłamstwa jakiego dopuściła się z Drew, wywołało ciche parsknięcie śmiechem. - Jednego dnia… - Zaczęła, a rozbawienie zabłysnęło w jej oczach. - Ten czarodziej, przyszedł do mnie z kilkoma książkami które miał ode mnie pożyczyć. Tak się złożyło, że akurat był u mnie Drew. Wyobraź sobie, że ten nicpoń wmówił biednemu chłopaczynie, że jest moim bratem. Wierz mi, nigdy nie widziałam, aby ktoś był tak wystraszony czyjąś obecnością, zwłaszcza, gdy Drew zaczął go przesłuchiwać. - Wysnuła niewielką opowiastkę, z szerokim uśmiechem rozciągniętym na ustach. Biedny Sheridan siedział jak na szpilach, panna Burroughs nie mogła jednak odmówić sobie niewielkiego kłamstewka. Ach, jakże świat byłby przyjemniejszy, gdyby z Drew łączyły ją prawdziwe więzy krwi. - Chciałabym takiego brata. - Dodała, wzruszając delikatnie ramieniem. Jej własny brat był najgorszym, jakiego można było sobie wyobrazić przynajmniej w oczach eterycznej alchemiczki. Ciężkie westchnienie wyrwało się z jej piersi, na wspomnienie o rodzicach. - Moja mama jest… specyficzna. Teraz jednak już nie będzie większym problemem, od przeprowadzki się do mnie nie odzywa. - Uśmiech uciekł z jej twarzy. Cieszyła się z opuszczenia paskudnych doków, miło by jednak było posiadać świadomość, że nie jest w tym wszystkim sama.
- Wiesz, po tylu latach trochę ciężko się przełamać. - Wyznała całkiem szczerze. Zapewne gdyby nie listy jakie zaczęli wymieniać i z nim nie przyszłoby się jej zaprzyjaźnić. Należała do nieśmiałych oraz nie pewnych siebie stworzonek, dopiero od niedawna powoli zaczynając pracować nad tymi mankamentami. A zdobywanie wiedzy, działało pozytywnie na podwyższenie samooceny oraz pewności siebie.
- Och, musiałbyś mnie upić do nieprzytomności, żebym chciała tam ponownie iść. To naprawdę paskudne miejsce. - Odpowiedziała z nutą rozbawienia w głosie, szaroniebieskie spojrzenie błysnęło jednak reminiscencją strachu. Nie zdążyła jeszcze przetrawić tamtych wydarzeń, aby ponownie kierować swoje kroki w tamtą stronę.
- Obiecuję, że jeśli następnym razem wpadnę do Twojej sypialni, zrobię to bez towarzystwa wilka. - Zaśmiała się dźwięcznie. Fakt, iż panna Burroughs zaczynała śmiać się z tamtego wydarzenia był dobrym zwiastunem. - Ale chętnie wpadnę, ktoś musi o Ciebie zadbać, mój drogi. - Odparła z rozbawieniem w głosie. A kto, jeśli nie ona? Nie sądziła, aby Cillian w swoim otoczeniu posiadał osoby, które potrafiły zrobić coś więcej niż kanapki. - Jeśli będziesz w mojej okolicy nie bój się wpaść na obiad. Musisz spróbować mojej popisowej pieczeni. - Zaproszenie było szczere - panna Burroughs nie lubiła jadać sama, a Cilliana darzyła sympatią. Znajomość z Macnairem jawiła jej się jako cenna oraz bliska, w porównaniu do innych znajomości, jakie przyszło jej mieć.
Szaroniebieskie spojrzenie błysnęło zainteresowaniem, gdy wspomniał o naukach małego nieśmiałka. Do tej pory obawiała się zabierać go z domu.
- Naprawdę? Pokażesz mi, jak się je uczy? - Poprosiła z niemal dziecięcym zaciekawieniem. Słyszała o nieśmiałkach potrafiących otwierać zamki. I była pewna, że w tych czasach z pewnością taki zamaskowany towarzysz mógłby okazać się nieocenioną pomocą.
- Przyjeżdżaj kiedy tylko chcesz. A teraz jedz, Cilly nim wystygnie. - Z uroczym, anielskim uśmiechem przywróciła jego uwagę do posiłku. Kiedy przyjdzie mu poznać Nicolasa będzie miał niezliczoną ilość czasu na studiowanie jego zachowań.
|zt.x2
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
22.03
Od dawna gryzł się z myślami o tym, by tu przyjść. Przybyć. Przylecieć. Przecież nie miał już nóg zdolnych do wędrówki - jedynie świadomość zawieszoną gdzieś pomiędzy rzeczywistością a śmiercią. Wystarczająco jednak inteligentną, by wiedzieć, że może popełniać właśnie zarówno rzecz słuszną jak i największy błąd swojej egzystencji. Brat, którego uratował, a który nie miał serca mu wybaczyć, druga połówka, a jednak zupełnie inna natura. Odbicie zwierciadła, które zostało rozbite. Jego ukochana twierdziła, że Cillian nie zasługiwał na miłość, współczucie i troskę. Gdyby tylko był w stanie bez zawahania się z nią zgodzić lub wręcz przeciwnie - bez zawahania zaprzeczyć - wszystko byłoby prostsze. Tak jednak uczucia Caleba pozostawały równie sprzeczne co jego wątle funkcjonujący byt. Jak najgorszy idiota wystawiał się na ponowne zranienie z niezdrowej potrzeby kontaktu z bliźniakiem.
Jak mógłby odrzucić własną krew? Znacznie łatwiej odcinało się od tych członków rodziny, z którymi się nie wychowywał, którzy nie znali go na wylot. Był ciekaw, czy Cillian wciąż mieszka w tym samotnym domostwie na skraju dziczy. Czy jest w nim sam, czy wreszcie udało mu się zyskać sobie przychylność kobiety (kobiet?), za którymi zwykł się uganiać. Czy znajdzie wewnątrz obciążające dowody na jego domniemane zbrodnie.
Bo nie chciał przecież uwierzyć na słowo, że jego brat przeistoczył się w bestię. Czym innym była zemsta a czym innym mord bezpodstawny, poświęcony pustym ideom i własnej sadystycznej satysfakcji.
Kiedy pojawił się w Gloucestershire, dom stał pusty i prawie uwierzył w to, że jest porzucony, ale nie, rozpoznał ślady użytkowania: niewyprane koszule, pozostawione na wierzchu butelki. Prawie był też w stanie poczuć zapach - wyobrażał sobie, że jest to e dym, skóra i coś słodkogorzkiego, może woda kolońska. Obchodził powoli wszystkie pokoje, nieniepokojony przez nikogo, niewykrywalny dla większości czarów i niepowstrzymywany przez śmieszną barierę materialnych ścian. Wreszcie też zatrzymał się w sypialni, tam położył się na łóżku, wyciągnął nogi i z westchnieniem przyjrzał się poszarzałemu sufitowi. W rzeczywistości tylko lewitował, ale poczuł dziwny spokój na myśl o tym, że znajduje się w miejscu tak dla Cilliana drogim - że wciąż może odnaleźć sobie do niego łatwy dostęp. Kiedyś planował unikać bliźniaka po wsze czasy, teraz natomiast (z niejakim zaskoczeniem) zdał sobie sprawę, że w myślach świtała mu inna idea.
Idea podążania za Cillianem, obserwowania go z pozycji wyklętej duszy i chodzącego wyrzutu sumienia. Może to pomogłoby mu się otrząsnąć. Może Caleb wciąż miał szansę mu pomóc, a może tylko znów naiwnie się łudził.
Pack your things
Leave somehow
Blackbird song
Is over now
Leave somehow
Blackbird song
Is over now
Od dawna gryzł się z myślami o tym, by tu przyjść. Przybyć. Przylecieć. Przecież nie miał już nóg zdolnych do wędrówki - jedynie świadomość zawieszoną gdzieś pomiędzy rzeczywistością a śmiercią. Wystarczająco jednak inteligentną, by wiedzieć, że może popełniać właśnie zarówno rzecz słuszną jak i największy błąd swojej egzystencji. Brat, którego uratował, a który nie miał serca mu wybaczyć, druga połówka, a jednak zupełnie inna natura. Odbicie zwierciadła, które zostało rozbite. Jego ukochana twierdziła, że Cillian nie zasługiwał na miłość, współczucie i troskę. Gdyby tylko był w stanie bez zawahania się z nią zgodzić lub wręcz przeciwnie - bez zawahania zaprzeczyć - wszystko byłoby prostsze. Tak jednak uczucia Caleba pozostawały równie sprzeczne co jego wątle funkcjonujący byt. Jak najgorszy idiota wystawiał się na ponowne zranienie z niezdrowej potrzeby kontaktu z bliźniakiem.
Jak mógłby odrzucić własną krew? Znacznie łatwiej odcinało się od tych członków rodziny, z którymi się nie wychowywał, którzy nie znali go na wylot. Był ciekaw, czy Cillian wciąż mieszka w tym samotnym domostwie na skraju dziczy. Czy jest w nim sam, czy wreszcie udało mu się zyskać sobie przychylność kobiety (kobiet?), za którymi zwykł się uganiać. Czy znajdzie wewnątrz obciążające dowody na jego domniemane zbrodnie.
Bo nie chciał przecież uwierzyć na słowo, że jego brat przeistoczył się w bestię. Czym innym była zemsta a czym innym mord bezpodstawny, poświęcony pustym ideom i własnej sadystycznej satysfakcji.
Kiedy pojawił się w Gloucestershire, dom stał pusty i prawie uwierzył w to, że jest porzucony, ale nie, rozpoznał ślady użytkowania: niewyprane koszule, pozostawione na wierzchu butelki. Prawie był też w stanie poczuć zapach - wyobrażał sobie, że jest to e dym, skóra i coś słodkogorzkiego, może woda kolońska. Obchodził powoli wszystkie pokoje, nieniepokojony przez nikogo, niewykrywalny dla większości czarów i niepowstrzymywany przez śmieszną barierę materialnych ścian. Wreszcie też zatrzymał się w sypialni, tam położył się na łóżku, wyciągnął nogi i z westchnieniem przyjrzał się poszarzałemu sufitowi. W rzeczywistości tylko lewitował, ale poczuł dziwny spokój na myśl o tym, że znajduje się w miejscu tak dla Cilliana drogim - że wciąż może odnaleźć sobie do niego łatwy dostęp. Kiedyś planował unikać bliźniaka po wsze czasy, teraz natomiast (z niejakim zaskoczeniem) zdał sobie sprawę, że w myślach świtała mu inna idea.
Idea podążania za Cillianem, obserwowania go z pozycji wyklętej duszy i chodzącego wyrzutu sumienia. Może to pomogłoby mu się otrząsnąć. Może Caleb wciąż miał szansę mu pomóc, a może tylko znów naiwnie się łudził.
Umrzeć, usnąć? Śnić może?
Bowiem sny owe, które mogą nadejść pośród snu śmierci, gdy już odrzucimy wrzawę śmiertelnych, budzą w nas wahanie, zmieniając życie w klęskę...
Strona 1 z 2 • 1, 2
Sypialnia
Szybka odpowiedź