Salon
AutorWiadomość
Salon
Pomieszczenie do którego wchodzi się bezpośrednio z werandy. Ciemne ściany i lekko zniszczona podłoga, nie przytłaczają tylko dzięki dużej ilości światła, które wpada do środka. Po wejściu w oczy rzuca się sofa stojąca na przeciwko kominka, który po swoich obu stronach otoczony jest dwoma regałami wypełnionymi księgami, głównie o magicznej faunie. Na ziemi znajdują się dwa wilcze futra, których nie jeden raz chciał się pozbyć, ale nadal leżą na swoich miejscach.
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
21.08
Nie była niezaznajomiona z funkcjonowaniem na ostatnich oparach koncentracji. W każdej profesji związanej z magiczną medycyną liczyła się wytrwałość i zdolność do klarownego myślenia w absurdalnie wymagających sytuacjach, niezależnie od tego, czy była to druga czy dwudziesta druga godzina dyżuru. Mogła nie pracować dłużej na zmiany, lecz nawyki pozostają w człowieku na długo; a ona wciąż była przecież jak sówka, wciąż cierpiała przez lekko rozregulowany zegar biologiczny i - choć to akurat przydatne - potrafiła przetrwać długie godziny bez snu. Nawet jeżeli rozciągały się na więcej niż jeden wieczór, jedną dobę. Przed samą misją zdążyła się krótko zdrzemnąć, ale nie wykorzystała w pełni potencjału, woląc poświęcić czas na przygotowania. Co oczywiste, spodziewała się, że od razu po powrocie pójdzie spać do południa. I to w południe, według tego, co zapowiedziała nad ranem Cillianowi, miała na krótko stawić się pod jego domem w Cranham, żeby podsumować to, co wiedzieli i poinstruować go co do podstaw pierwszej pomocy, jeżeli Runcorn - a była taka szansa - pojawi się pod jego adresem w krytycznym stanie. Przykro byłoby stracić upolowanego wilczka, a przecież potrzebowałaby z piętnastu minut, żeby się tu dostać. Może to nie był najlepszy możliwy pomysł, żeby podawać akurat ten adres, ale już chuj, już wykonane. Nie miała pewności, czy wyklęty wilkołak poradzi sobie w odciętym Londynie, a przecież nie mogłaby go zaprosić do Selwynów, litości.
Chciała tę rzecz załatwić szybko i możliwie raz a dobrze, bo towarzystwo gbura i ulicznego złodzieja nie było jej na rękę, tym bardziej teraz, gdy poznała jego nazwisko. Właściwie, czy mogła jeszcze dłużej twierdzić, że jest złodziejem? Skoro dzielili z Macnairem nazwisko, z wielkim prawdopodobieństwem mogły łączyć ich też więzy krwi. Raczej nie byli braćmi, wiedziałaby, lecz nie zmieniało to faktu, że informacja ta może nie tyle utrudniła jej życie, co rozbudziła refleksje, parę pytań, na które chętnie poznałaby odpowiedź - dla własnej egoistycznej zachcianki - a które niekoniecznie chciała zadawać Drew. Irinie, może, kiedy następnym razem zawita w progach jej małego królestwa. Zastanawiała się ponadto, czy Cillian zdołał w półmroku przejścia pod latarnią dojrzeć jej skrzywione usta, zmarszczone brwi, wściekłość spojrzenia. Czy zauważył, że była zaskoczona. I zirytowana.
Przede wszystkim musiała domknąć do końca tę pieprzoną sprawę z Little Skellig, udać się do Cranham od razu po opuszczeniu lodowatych, lepkich odmętów Azkabanu; poddenerwowana, rozchwiana magicznie i tak cholernie, cholernie wyczerpana. Mogłaby jeszcze, co prawda, zignorować własną obietnicę i wrócić do domu, to nie byłby pierwszy raz, gdy kazałaby komuś metaforycznie całować ją w dupę - i znacznie chętniej wybrałaby tę opcję niż spóźnienie się o kilka godzin. Jeżeli już gdzieś wychodziła, to była punktualnie, taką miała naturę - wolałaby nie przyjść wcale niż się spóźnić.
Problem leżał gdzie indziej, a jego podstawą były chorobliwa ambicja, pragnienie wywiązania się ze swoich nowych obowiązków do cna i głęboko zakorzeniona ciekawość własnych barier, tego, jak daleko mogła je przesuwać, ile tak naprawdę miała w sobie rzeczywistej siły.
No i - a to najważniejsze - chciała zagrać Macnairowi na krzywym nosie i pokazać, że jest słowna, żeby sobie nie pomyślał, że się go, kurwa, przestraszyła. Ruszyła więc od razu, z odrobinę mętnym spojrzeniem, czując, że świeże, leśne powietrze stało się gęstsze i otula ją zewsząd niczym gąbczasty całun. Najważniejsze, że dotarła we właściwe miejsce i się po drodze nie rozszczepiła. Wystarczy, by ogarnęła tego młotka szybko, powiedziała mu o wszystkim, co należy, a resztę dnia spędzi w łóżku i nie wstanie do jutra.
W planach miała zapukać do drzwi i poczekać na zaproszenie, tak to sobie przynajmniej ułożyła w głowie, gdy jeszcze szła wzdłuż wąskiej ścieżki - koniec końców wyszło na to, że jest zbyt zmęczona, by tkwić za progiem, szarpnęła więc za klamkę, a potem bez skrupułów rzuciła na drzwi Alohomorę i pozwoliła zmęczonym nogom odpocząć, opadając na pierwszą kanapę, jaką miała szansę znaleźć.
Czarny płaszcz Elviry zdawał się wciąż przesiąknięty chłodem z podziemi Tower, fantomowa obecność dementorów szczypała po karku - powierzchownie natomiast dostrzegalnie wybijały się szare cienie pod jej pięknymi, niebieskimi oczami, włosy pozostawały w nieładzie, choć wciąż delikatnie połyskiwały, gdy padło na nie światło zza okien. Nie wiedziała, czy Macnair będzie robił jej wyrzut o to, że weszła do środka nieproszona, trochę nie miała sił się przejmować - miała nadzieję, że przynajmniej o tej wizycie nie zapomniał.
- Spodziewałam się większego syfu - rzuciła, gdy wreszcie usłyszała kroki; do tego czasu zdążyła ściągnąć czarne buty, wsunąć je pod stół i położyć się z głową podpartą na dwóch poduszkach. - Zrób mi kawę - chciała poprosić, ale pytajnik zaplątał się między wierszami i wyszło bardziej na rozkaz. - No nie patrz się tak, nie mam całego dnia. Wróciłam dopiero z pracy.
Nie była niezaznajomiona z funkcjonowaniem na ostatnich oparach koncentracji. W każdej profesji związanej z magiczną medycyną liczyła się wytrwałość i zdolność do klarownego myślenia w absurdalnie wymagających sytuacjach, niezależnie od tego, czy była to druga czy dwudziesta druga godzina dyżuru. Mogła nie pracować dłużej na zmiany, lecz nawyki pozostają w człowieku na długo; a ona wciąż była przecież jak sówka, wciąż cierpiała przez lekko rozregulowany zegar biologiczny i - choć to akurat przydatne - potrafiła przetrwać długie godziny bez snu. Nawet jeżeli rozciągały się na więcej niż jeden wieczór, jedną dobę. Przed samą misją zdążyła się krótko zdrzemnąć, ale nie wykorzystała w pełni potencjału, woląc poświęcić czas na przygotowania. Co oczywiste, spodziewała się, że od razu po powrocie pójdzie spać do południa. I to w południe, według tego, co zapowiedziała nad ranem Cillianowi, miała na krótko stawić się pod jego domem w Cranham, żeby podsumować to, co wiedzieli i poinstruować go co do podstaw pierwszej pomocy, jeżeli Runcorn - a była taka szansa - pojawi się pod jego adresem w krytycznym stanie. Przykro byłoby stracić upolowanego wilczka, a przecież potrzebowałaby z piętnastu minut, żeby się tu dostać. Może to nie był najlepszy możliwy pomysł, żeby podawać akurat ten adres, ale już chuj, już wykonane. Nie miała pewności, czy wyklęty wilkołak poradzi sobie w odciętym Londynie, a przecież nie mogłaby go zaprosić do Selwynów, litości.
Chciała tę rzecz załatwić szybko i możliwie raz a dobrze, bo towarzystwo gbura i ulicznego złodzieja nie było jej na rękę, tym bardziej teraz, gdy poznała jego nazwisko. Właściwie, czy mogła jeszcze dłużej twierdzić, że jest złodziejem? Skoro dzielili z Macnairem nazwisko, z wielkim prawdopodobieństwem mogły łączyć ich też więzy krwi. Raczej nie byli braćmi, wiedziałaby, lecz nie zmieniało to faktu, że informacja ta może nie tyle utrudniła jej życie, co rozbudziła refleksje, parę pytań, na które chętnie poznałaby odpowiedź - dla własnej egoistycznej zachcianki - a które niekoniecznie chciała zadawać Drew. Irinie, może, kiedy następnym razem zawita w progach jej małego królestwa. Zastanawiała się ponadto, czy Cillian zdołał w półmroku przejścia pod latarnią dojrzeć jej skrzywione usta, zmarszczone brwi, wściekłość spojrzenia. Czy zauważył, że była zaskoczona. I zirytowana.
Przede wszystkim musiała domknąć do końca tę pieprzoną sprawę z Little Skellig, udać się do Cranham od razu po opuszczeniu lodowatych, lepkich odmętów Azkabanu; poddenerwowana, rozchwiana magicznie i tak cholernie, cholernie wyczerpana. Mogłaby jeszcze, co prawda, zignorować własną obietnicę i wrócić do domu, to nie byłby pierwszy raz, gdy kazałaby komuś metaforycznie całować ją w dupę - i znacznie chętniej wybrałaby tę opcję niż spóźnienie się o kilka godzin. Jeżeli już gdzieś wychodziła, to była punktualnie, taką miała naturę - wolałaby nie przyjść wcale niż się spóźnić.
Problem leżał gdzie indziej, a jego podstawą były chorobliwa ambicja, pragnienie wywiązania się ze swoich nowych obowiązków do cna i głęboko zakorzeniona ciekawość własnych barier, tego, jak daleko mogła je przesuwać, ile tak naprawdę miała w sobie rzeczywistej siły.
No i - a to najważniejsze - chciała zagrać Macnairowi na krzywym nosie i pokazać, że jest słowna, żeby sobie nie pomyślał, że się go, kurwa, przestraszyła. Ruszyła więc od razu, z odrobinę mętnym spojrzeniem, czując, że świeże, leśne powietrze stało się gęstsze i otula ją zewsząd niczym gąbczasty całun. Najważniejsze, że dotarła we właściwe miejsce i się po drodze nie rozszczepiła. Wystarczy, by ogarnęła tego młotka szybko, powiedziała mu o wszystkim, co należy, a resztę dnia spędzi w łóżku i nie wstanie do jutra.
W planach miała zapukać do drzwi i poczekać na zaproszenie, tak to sobie przynajmniej ułożyła w głowie, gdy jeszcze szła wzdłuż wąskiej ścieżki - koniec końców wyszło na to, że jest zbyt zmęczona, by tkwić za progiem, szarpnęła więc za klamkę, a potem bez skrupułów rzuciła na drzwi Alohomorę i pozwoliła zmęczonym nogom odpocząć, opadając na pierwszą kanapę, jaką miała szansę znaleźć.
Czarny płaszcz Elviry zdawał się wciąż przesiąknięty chłodem z podziemi Tower, fantomowa obecność dementorów szczypała po karku - powierzchownie natomiast dostrzegalnie wybijały się szare cienie pod jej pięknymi, niebieskimi oczami, włosy pozostawały w nieładzie, choć wciąż delikatnie połyskiwały, gdy padło na nie światło zza okien. Nie wiedziała, czy Macnair będzie robił jej wyrzut o to, że weszła do środka nieproszona, trochę nie miała sił się przejmować - miała nadzieję, że przynajmniej o tej wizycie nie zapomniał.
- Spodziewałam się większego syfu - rzuciła, gdy wreszcie usłyszała kroki; do tego czasu zdążyła ściągnąć czarne buty, wsunąć je pod stół i położyć się z głową podpartą na dwóch poduszkach. - Zrób mi kawę - chciała poprosić, ale pytajnik zaplątał się między wierszami i wyszło bardziej na rozkaz. - No nie patrz się tak, nie mam całego dnia. Wróciłam dopiero z pracy.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Wiedział, że miała przyjść, przecież powtarzała to kilkukrotnie, jak cholerna katarynka, które nagle zacięła się na jednej melodii. Przyjął ten fakt za pierwszym razem, zapamiętał za czwartym, piątym i następnym. Mimo to nie przerywał jej, a w większości ignorował, kiedy szli w kierunku miejsca, skąd rozpoczęli to małe polowanie na wilkołaka. Po drodze ustalili parę kwestii, które na dobrą sprawę mogli omówić już w Cranham, ale coś skłaniało do wymiany zdań. Powrót do domu był chwilą dla niego, godzinną drzemką i powrotem na wysokie obroty. Nie mógł sobie pozwolić na siedzenie w miejscu, miał zlecenia do wykonania, a jak zawsze te najbardziej pochłaniające czas pozostawił sobie na sam koniec, czym sam robił sobie przeklętą krzywdę, ale cóż mógł już zrobić innego, jak wziąć się za opanowywanie sytuacji. Teleportował się parokrotnie, zjawiał się wszędzie na krótko, by w końcu wrócić do domu. Tuż przed wejściem wygasił niedopałek w stojącej na parapecie popielniczce, ostatnią porcję dymu wydmuchując już w salonie. Zwykle tego nie robił, ale dziś nie dbał o szczegóły tego pokroju. Rzucił krótkie spojrzenie na zegar wiszący na ścianie, pora była już idealna, aby dziewczyna łaskawie przylazła i by szybciej mogli mieć za sobą ów spotkanie. Miał nadzieję, że przekaże konkretne informacje, bez rozwodzenia się na szczegóły, których nie zamierzał zapamiętywać i najpewniej nawet nie zrozumie, co mógł przyznać otwarcie. Znał podstawy anatomii, ale jeśli chciała rozkładać wiedzę na czynniki pierwsze, byłaby skrajnie głupia, sądząc, że utrzyma tym jego zainteresowanie i nie zanudzi na śmierć. Korzystając jednak z faktu, że Multon nadal nie zaszczyciła swoją obecnością Cranham, zaszył się na piętrze domu, sprawdzając przygotowane ingrediencje dla zaprzyjaźnionego alchemika oraz niewielki, lecz wyjątkowo cenny drobiazg, który parę dni temu zawitał w Anglii, a miał zostać prezentem, dowodem utrzymywanej współpracy, której teraz Macnair potrzebował jak nic innego. Jego kontakty ucierpiały, musiał więc zadbać o te, które pozostały oraz stworzyć nowe, wypełniające luki. Zapakował błyskotkę, zabezpieczając ją przed uszkodzeniem i razem z szybko spisanym listem przekazał Dante. Zamknął okno, gdy tylko sowa zniknęła mu z oczu, wzlatując wysoko na niebo. Dopiero wtedy zszedł na parter domu, z niezadowoleniem zauważając, że blondynka zdążyła wejść do środka jak do siebie i uwalić się na kanapie.
- Na miarę tego, który sama masz? – spytał beznamiętnie. Im dłużej tu mieszkał tym bardziej w domu panował względny ład, chociaż nadal było temu daleko do ideału. Kilka lat pozostawienia wnętrza samemu sobie, zrobiło swoje.- Chyba jestem trochę za wysoki na skrzata, nie sądzisz? – rzucił gniewnie, prawie warkliwie, gdy dziewczyna zażądała kawy.- Podnieś tyłek i chodź do kuchni.- dodał poważnie, nie zamierzając jej usługiwać, ale w obecnych warunkach, kawa nie była wcale takim złym pomysłem. Kilka minut później postawił na stole w kuchni, kubek mocnej kawy przypuszczając, że zwykła to zdecydowanie coś za słabego dla Multon. Wyglądała na okropnie zmęczoną, co wcale jakoś go nie ruszało. Zgarnął drugi kubek, upijając łyk gorącej kofeiny, umiejącej ratować życie w krytycznych momentach, kiedy jeszcze chwilę trzeba było być na nogach. Wracając do salonu, rozsiadł się na fotelu, oddając jej kanapę. Niech już ma.
- Zamieniam się w słuch.- burknął, trochę ją pospieszając.
- Na miarę tego, który sama masz? – spytał beznamiętnie. Im dłużej tu mieszkał tym bardziej w domu panował względny ład, chociaż nadal było temu daleko do ideału. Kilka lat pozostawienia wnętrza samemu sobie, zrobiło swoje.- Chyba jestem trochę za wysoki na skrzata, nie sądzisz? – rzucił gniewnie, prawie warkliwie, gdy dziewczyna zażądała kawy.- Podnieś tyłek i chodź do kuchni.- dodał poważnie, nie zamierzając jej usługiwać, ale w obecnych warunkach, kawa nie była wcale takim złym pomysłem. Kilka minut później postawił na stole w kuchni, kubek mocnej kawy przypuszczając, że zwykła to zdecydowanie coś za słabego dla Multon. Wyglądała na okropnie zmęczoną, co wcale jakoś go nie ruszało. Zgarnął drugi kubek, upijając łyk gorącej kofeiny, umiejącej ratować życie w krytycznych momentach, kiedy jeszcze chwilę trzeba było być na nogach. Wracając do salonu, rozsiadł się na fotelu, oddając jej kanapę. Niech już ma.
- Zamieniam się w słuch.- burknął, trochę ją pospieszając.
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Miała doświadczenie w roli nauczyciela, więc nie zakładała, aby przekazanie wiedzy w sposób zorganizowany i sprawny mogło sprawić jej jakiekolwiek problemy. Tematy, które już wcześniej, w czasie powrotu z Little Skellig, uznała za istotne, i tak należały do absolutnych podstaw sztuki - a to przecież nie tak, że nigdy nie zdarzyło jej się dostosowywać poziomu własnej wypowiedzi do słuchających na seminariach imbecyli. Szukanie obrazowych porównań i powtarzanie się mogło być frustrujące, ale koniec końców dawało możliwość obrania nad rozmówcą przewagi. Nie miała żadnych wątpliwości, że gdy poruszą sprawy związane z zawodem medyka, Cillian okaże się przy niej równie dziecinnie roztargniony, co ona, gdy musiała podjąć wysiłek odszukania w glebie tropów potwora.
Z tym że, co oczywiste, sama sobie nie zamierzała wytykać ignorancji.
Plany miały do siebie to, że bywały weryfikowane przez okoliczności i tym razem nie miało być inaczej. Cała krótka mowa, jaką ułożyła, zdążyła ulotnić się z głowy jeszcze zanim przekroczyła próg niewielkiego domu. Zamglony zmęczeniem umysł odmawiał współpracy, pamięć powracała fragmentarycznie i niekoniecznie we właściwej kolejności. Choć w życiu nie przyznałaby tego na głos, przesadziła, naginając limity własnej wytrzymałości do poziomu, do którego odzwyczajony od pracy zmianowej organizm nie zamierzał się dostosowywać. Gdy tylko opadła na kanapę i oparła głowę na twardej poduszce, jasny sufit oddalił się, uciekł z granic wzroku - cała zanurzyła się w ciepłą, kuszącą nieświadomość, przerwaną brutalnie przez przybycie gospodarza.
- Ja mam czysto - burknęła pod nosem, niezbyt zrozumiale, kładąc dłonie na płaskim brzuchu, a potem krzyżując je na wysokości dekoltu. - Wysoki i może, ale głos masz tak samo piskliwy. - Po prawdzie to jej uszy były uwrażliwione, spragnione ciszy, ciemności i spokoju, na które nie mogła, nie miała czasu sobie pozwolić. - Nigdzie nie idę - zadecydowała z upartością jedenastoletniej dziewczynki, ponieważ w obecnym stanie sama myśl o zsunięciu stóp z powrotem na ziemię równała się najgorszym koszmarom; jakby po uniesieniu głowy miał jej nagle strzelić kark. - Czekam.
I czekała, a gdyby chcieć w pełni nie rozmijać się z prawdą - zwyczajnie zasnęła. Nie należała szczęśliwie do jednostek zwykłych babrać się przez sen we własnej ślinie, różowe usta rozchyliła jedynie nieznacznie, przymykając jasne powieki i co jakiś czas wydając z siebie ledwie słyszalne westchnięcia. We śnie jej twarz wygładzała się ze wszystkich oznak pogardy, wyglądała niewinniej, spokojniej. Jak śpiąca królewna, tylko z resztką krwi pod paznokciami i włosami śmierdzącymi tytoniowym dymem.
Nie obudziły Elviry ani powrót Cilliana ani zapach kawy; drgnęła niechętnie dopiero wtedy, gdy się odezwał, ale zamiast próbować zebrać się do pionu i sięgnąć po kubek, otworzyła leniwie jedno oko, by posłać mu obojętne spojrzenie.
- Się zmieniaj, w dupie to mam. - Westchnęła cierpiętniczo, unosząc dłoń do czoła, by potrzeć kciukiem nasadę nosa. - Kłamałam, nie wróciłam z pracy. Trochę wróciłam. Ale byłam w Azkabanie. - Założyła ramię za głowę, mętnie wpatrując się w sufit. - Co to za kawa? Jest w niej mleko? Chcę bez mleka.
Z tym że, co oczywiste, sama sobie nie zamierzała wytykać ignorancji.
Plany miały do siebie to, że bywały weryfikowane przez okoliczności i tym razem nie miało być inaczej. Cała krótka mowa, jaką ułożyła, zdążyła ulotnić się z głowy jeszcze zanim przekroczyła próg niewielkiego domu. Zamglony zmęczeniem umysł odmawiał współpracy, pamięć powracała fragmentarycznie i niekoniecznie we właściwej kolejności. Choć w życiu nie przyznałaby tego na głos, przesadziła, naginając limity własnej wytrzymałości do poziomu, do którego odzwyczajony od pracy zmianowej organizm nie zamierzał się dostosowywać. Gdy tylko opadła na kanapę i oparła głowę na twardej poduszce, jasny sufit oddalił się, uciekł z granic wzroku - cała zanurzyła się w ciepłą, kuszącą nieświadomość, przerwaną brutalnie przez przybycie gospodarza.
- Ja mam czysto - burknęła pod nosem, niezbyt zrozumiale, kładąc dłonie na płaskim brzuchu, a potem krzyżując je na wysokości dekoltu. - Wysoki i może, ale głos masz tak samo piskliwy. - Po prawdzie to jej uszy były uwrażliwione, spragnione ciszy, ciemności i spokoju, na które nie mogła, nie miała czasu sobie pozwolić. - Nigdzie nie idę - zadecydowała z upartością jedenastoletniej dziewczynki, ponieważ w obecnym stanie sama myśl o zsunięciu stóp z powrotem na ziemię równała się najgorszym koszmarom; jakby po uniesieniu głowy miał jej nagle strzelić kark. - Czekam.
I czekała, a gdyby chcieć w pełni nie rozmijać się z prawdą - zwyczajnie zasnęła. Nie należała szczęśliwie do jednostek zwykłych babrać się przez sen we własnej ślinie, różowe usta rozchyliła jedynie nieznacznie, przymykając jasne powieki i co jakiś czas wydając z siebie ledwie słyszalne westchnięcia. We śnie jej twarz wygładzała się ze wszystkich oznak pogardy, wyglądała niewinniej, spokojniej. Jak śpiąca królewna, tylko z resztką krwi pod paznokciami i włosami śmierdzącymi tytoniowym dymem.
Nie obudziły Elviry ani powrót Cilliana ani zapach kawy; drgnęła niechętnie dopiero wtedy, gdy się odezwał, ale zamiast próbować zebrać się do pionu i sięgnąć po kubek, otworzyła leniwie jedno oko, by posłać mu obojętne spojrzenie.
- Się zmieniaj, w dupie to mam. - Westchnęła cierpiętniczo, unosząc dłoń do czoła, by potrzeć kciukiem nasadę nosa. - Kłamałam, nie wróciłam z pracy. Trochę wróciłam. Ale byłam w Azkabanie. - Założyła ramię za głowę, mętnie wpatrując się w sufit. - Co to za kawa? Jest w niej mleko? Chcę bez mleka.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Nie obchodziło go, że brutalnie przerwał jej drzemkę i wyrwać z przyjemnego stanu pomiędzy snem a jawą. Nigdy nie otwierał we własnym domu hotelu ani miejsca, gdzie można wpaść, żeby się przespać. Ich znajomość również nie była dość zażyła, aby bez słowa wycofał się, pozwalając Multon odpocząć i wrócić do czekającej ich rozmowy za pewien czas. Spojrzał na nią z obojętnością, tym bardziej nie żałując, gdy odezwała się i w kolejnych słowach rozbudziła cień rozdrażnienia.
- Każdy tak mówi.- odparł, chociaż fakt porządku w jej mieszkaniu, interesował go tak bardzo, że wcale. Najpewniej nigdy nie przyjdzie mu przekroczyć progu ów mieszkania, stąd było to coś na czym najmniej zamierzał skupiać uwagę.- Uważaj, żebym Ciebie nie przyrównał do jakiegoś stworzenia, a mam w tym większą wiedzę i widzę kilka cech pasujących.- pasowała do paru wyjątkowo upierdliwych stworzonek, które większość uważała za szkodniki. Jeśli spodziewała się jakieś wyraźniejszej reakcji z jego strony, to powinna poczuć się rozczarowana. Nie zamierzał namawiać dziewczyny, aby podniosła się i poszła za nim, pozostawiając tę decyzję tylko i wyłącznie jej, ale sam nie planował robić za służącego przynoszącego jej cokolwiek pod nos. Musiała wykazać, chociaż odrobinę chęci, a póki co próbował jedynie działać mu na nerwy. Rozsiadając się w fotelu, rzucił tylko krótkie spojrzenie dziewczynie znów pogrążonej w drzemce. Pozostawał obojętny, niewzruszony na widok delikatnych rys twarzy, przepełnionych spokojem snu, który ponownie zamierzał zakłócić. Blondynki bez znaczenia jak śliczne, zwykle nie skupiały jego uwagi na dłużej niż krótka, ulotna chwila. Wolał zdecydowanie inny typ urody, co potwierdzały wielokrotne wybory wśród kobiet, ale i ta jedna, której dawno temu obiecał wiele. Upił łyk kawy z dodatkiem mleka, by z zadowoleniem poczuć przyjemny i uwielbiany smak.
- I wzajemnie, względem praktycznie wszystkiego, co się Ciebie tyczy.- odparł poważnie. Nie było, co udawać, że jakkolwiek go interesowała. Akceptował jej obecność tutaj, tylko z powodu tego, co przyszło im zrobić parę godzin temu.- A skoro mamy za sobą uprzejmości…- urwał, kiedy postanowiła powiedzieć coś więcej.- Po co? – impulsywna ciekawość wzięła górę, bo Azkaban był zdecydowanie miejscem kiepskim na wycieczkę, stąd musiała mieć jakiś powód, aby przekroczyć progi więzienia.
Przewrócił oczami, gdy znów ocknęła się w Multon bardziej irytująca część charakteru.
- Bez mleka i cukru, wydaje się, że tylko takiej potrzebujesz.- wyjaśnił, znał ten typ zmęczenia, więc wiedział jak temu zaradzić.- Ale twoja kawa została w kuchni, więc musisz się pofatygować po nią. Może inni skaczą nad tobą, ale nie ja.- nie był miły, wobec osób, które nie posiadały w jego oczach większej wartości niż przelotna znajomość.
- Każdy tak mówi.- odparł, chociaż fakt porządku w jej mieszkaniu, interesował go tak bardzo, że wcale. Najpewniej nigdy nie przyjdzie mu przekroczyć progu ów mieszkania, stąd było to coś na czym najmniej zamierzał skupiać uwagę.- Uważaj, żebym Ciebie nie przyrównał do jakiegoś stworzenia, a mam w tym większą wiedzę i widzę kilka cech pasujących.- pasowała do paru wyjątkowo upierdliwych stworzonek, które większość uważała za szkodniki. Jeśli spodziewała się jakieś wyraźniejszej reakcji z jego strony, to powinna poczuć się rozczarowana. Nie zamierzał namawiać dziewczyny, aby podniosła się i poszła za nim, pozostawiając tę decyzję tylko i wyłącznie jej, ale sam nie planował robić za służącego przynoszącego jej cokolwiek pod nos. Musiała wykazać, chociaż odrobinę chęci, a póki co próbował jedynie działać mu na nerwy. Rozsiadając się w fotelu, rzucił tylko krótkie spojrzenie dziewczynie znów pogrążonej w drzemce. Pozostawał obojętny, niewzruszony na widok delikatnych rys twarzy, przepełnionych spokojem snu, który ponownie zamierzał zakłócić. Blondynki bez znaczenia jak śliczne, zwykle nie skupiały jego uwagi na dłużej niż krótka, ulotna chwila. Wolał zdecydowanie inny typ urody, co potwierdzały wielokrotne wybory wśród kobiet, ale i ta jedna, której dawno temu obiecał wiele. Upił łyk kawy z dodatkiem mleka, by z zadowoleniem poczuć przyjemny i uwielbiany smak.
- I wzajemnie, względem praktycznie wszystkiego, co się Ciebie tyczy.- odparł poważnie. Nie było, co udawać, że jakkolwiek go interesowała. Akceptował jej obecność tutaj, tylko z powodu tego, co przyszło im zrobić parę godzin temu.- A skoro mamy za sobą uprzejmości…- urwał, kiedy postanowiła powiedzieć coś więcej.- Po co? – impulsywna ciekawość wzięła górę, bo Azkaban był zdecydowanie miejscem kiepskim na wycieczkę, stąd musiała mieć jakiś powód, aby przekroczyć progi więzienia.
Przewrócił oczami, gdy znów ocknęła się w Multon bardziej irytująca część charakteru.
- Bez mleka i cukru, wydaje się, że tylko takiej potrzebujesz.- wyjaśnił, znał ten typ zmęczenia, więc wiedział jak temu zaradzić.- Ale twoja kawa została w kuchni, więc musisz się pofatygować po nią. Może inni skaczą nad tobą, ale nie ja.- nie był miły, wobec osób, które nie posiadały w jego oczach większej wartości niż przelotna znajomość.
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Niektórzy ludzie mieli we krwi upierdliwość, a Elvira była jednym z nich. Nie obawiała się żądać tego, czego oczekiwała, niejednokrotnie oczekując wiele, zbyt wiele, by ludzie z jej najbliższego otoczenia mogli poradzić sobie z wyrafinowanymi zachciankami. Nie była przy tym jednak naiwna, nie raz odpuszczała i sięgała po wszystko samodzielnie, bez pytania (a jakże), bo koniec końców czarownica na nikim nie mogła polegać tak jak na sobie. Była beznadziejnym gościem i jeszcze gorszym gospodarzem, ale Cillian wiele od tego wzorca nie odbiegał. Cholernie złośliwy natręt, który prędzej wsadzi sobie widelec w oko niż zrobi to, czego ktoś od niego oczekuje - a do tego egoista jakich mało, przygłup. Chociaż nie, nie przygłup. To ostatnie podpowiadał Elvirze tylko zmęczony, przesączony emocjami umysł. Macnair nie był głupim człowiekiem, po prostu frustrującym jak diabli.
- Ależ proszę cię bardzo. - Machnęła obojętnie ręką, zwieszając potem dłoń i łokieć z krawędzi kanapy. Poruszała się albo powoli albo gwałtownie i bezładnie, nic pomiędzy. Nie miała sił skupiać się ani na tym, co robi ani, o zgrozo, na tym, co mówi. - Musisz mieć niezłe mniemanie o sobie, jeżeli uważasz, że się przejmę. No dalej. Czekam. Pochwal się wiedzą. Tylko daj mi, proszę cię, sekundę albo dwie na przygotowanie, żebym się potem nie udławiła ze śmiechu.
Przytomność to uciekała, to powracała, czas rozciągał się jak lepka guma, aż w końcu nie byłaby w stanie stwierdzić, czy minęło wiele czy kilka minut od chwili, gdy Cillian wyszedł z salonu, do momentu nasączenia powietrza upojnym zapachem kawy. Och, jak ogromną miała ochotę na olbrzymi kocioł czarnego nieba. Na zmęczenie kofeina nie była najzdrowsza, ale chuj z tym. Musiała stąd jeszcze jakoś wrócić, jak już sobie przypomni, po co przyszła.
Bo właściwie po co przyszła? Raczej nie poleżeć, choć niewielka poduszka pod jej głową zdawała się wybornie miękka.
Cillian coś tam do niej powiedział, gdy zbliżał się z filiżanką, ale nie zrozumiała znaczenia słów, więc po prostu w uniwersalnym geście uniosła środkowy palec. Tyle komentarza, jeden gest, a wyrażał więcej niż cały referat.
- Po co byłam w Azkabanie? - wymamrotała, powstrzymując mimowolną, cisnącą się na usta odpowiedź; po gówno. Wraz z postępującą sennością, stawała się wulgarna i dziecinna. - Z Shafiqiem u Tonks. Szlamy złapanej na Connaught. Trzeba ją było postawić na nogi, żeby była gotowa na przesłuchanie. Wiesz, że dziwka odgryzła sobie język? - Akurat z nim mogła o tym porozmawiać; w każdej innej sytuacji dotrzymałaby tajemnicy. Zmarszczyła brwi i na sekundę obnażyła zęby, gdy stwierdził, że nie przyniesie jej kawy. Teraz, gdy już powąchała? W pierwszym momencie podparła się dłonią na kanapie, ale od razu stwierdziła, że nie wstanie. - Nie kpij sobie, nie miałbyś takiego tyłka, jakbyś nie skakał. Już, bo nic ci nie powiem. Nie mam siły wstać. Nie udawaj, żeś taki hardy, szkoda kawy i mleka. - Wywróciła oczami.
- Ależ proszę cię bardzo. - Machnęła obojętnie ręką, zwieszając potem dłoń i łokieć z krawędzi kanapy. Poruszała się albo powoli albo gwałtownie i bezładnie, nic pomiędzy. Nie miała sił skupiać się ani na tym, co robi ani, o zgrozo, na tym, co mówi. - Musisz mieć niezłe mniemanie o sobie, jeżeli uważasz, że się przejmę. No dalej. Czekam. Pochwal się wiedzą. Tylko daj mi, proszę cię, sekundę albo dwie na przygotowanie, żebym się potem nie udławiła ze śmiechu.
Przytomność to uciekała, to powracała, czas rozciągał się jak lepka guma, aż w końcu nie byłaby w stanie stwierdzić, czy minęło wiele czy kilka minut od chwili, gdy Cillian wyszedł z salonu, do momentu nasączenia powietrza upojnym zapachem kawy. Och, jak ogromną miała ochotę na olbrzymi kocioł czarnego nieba. Na zmęczenie kofeina nie była najzdrowsza, ale chuj z tym. Musiała stąd jeszcze jakoś wrócić, jak już sobie przypomni, po co przyszła.
Bo właściwie po co przyszła? Raczej nie poleżeć, choć niewielka poduszka pod jej głową zdawała się wybornie miękka.
Cillian coś tam do niej powiedział, gdy zbliżał się z filiżanką, ale nie zrozumiała znaczenia słów, więc po prostu w uniwersalnym geście uniosła środkowy palec. Tyle komentarza, jeden gest, a wyrażał więcej niż cały referat.
- Po co byłam w Azkabanie? - wymamrotała, powstrzymując mimowolną, cisnącą się na usta odpowiedź; po gówno. Wraz z postępującą sennością, stawała się wulgarna i dziecinna. - Z Shafiqiem u Tonks. Szlamy złapanej na Connaught. Trzeba ją było postawić na nogi, żeby była gotowa na przesłuchanie. Wiesz, że dziwka odgryzła sobie język? - Akurat z nim mogła o tym porozmawiać; w każdej innej sytuacji dotrzymałaby tajemnicy. Zmarszczyła brwi i na sekundę obnażyła zęby, gdy stwierdził, że nie przyniesie jej kawy. Teraz, gdy już powąchała? W pierwszym momencie podparła się dłonią na kanapie, ale od razu stwierdziła, że nie wstanie. - Nie kpij sobie, nie miałbyś takiego tyłka, jakbyś nie skakał. Już, bo nic ci nie powiem. Nie mam siły wstać. Nie udawaj, żeś taki hardy, szkoda kawy i mleka. - Wywróciła oczami.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Rzadko odpuszczał, zwykle do końca utrzymując postawę, która w danej chwili była mu na rękę. Nie zamierzał z uśmiechem na ustach spełniać zachcianek Multon, obojętnie jak zmęczona mogła być i jak bardzo chciała postawić na swoim. Jego słowo miało być ostatnim i jeśli będzie trzeba, stracą cenne godziny na docieraniu do faktu, że w tej sytuacji przegraną miała być blondynka. Nie interesowało go przy tym, że zdecydowanie nie wygra konkursu na gospodarza roku, bo ocena, jaką mogli mu wystawić goście w jego domu… byłaby raczej ujemna.
- Jak często słyszysz, że jesteś cholernie irytująca? – spytał, zamiast faktycznie przyrównać ją do pierwszego lepszego stworzenia albo znaleźć takie pasujące idealnie. Jakby się tak zastanowić, miał pomysł, ale naprawdę nie zamierzał bawić się w pyskówki z nią. Mimo wszystko cenił swój czas, który i tak tracił znosząc Elvirę mającą najwyraźniej jakiś problem i próbującą go sprowokować.- Zgaduję, że po wymienieniu jakiegokolwiek zwierzaka pasującego do Ciebie w szarganiu nerwów, będę musiał jeszcze wyjaśnić ci, jak wygląda? Wiesz cokolwiek o stworzeniach? Coś więcej, co wybiega poza świadomość istnienia skrzatów? – może był trochę opryskliwy, ale Multon działała mu na nerwy bardziej niż przeciętna osoba. Zignorował jej gest, nie mając ochoty jeszcze na tym się skupiać. Miał nadzieję, że dziewczyna nagle zbierze się w sobie i przejdzie do konkretu, zamiast nadal przeciągać. Z drugiej strony może tak lubiła jego towarzystwo, a nie chciała się przyznać? Tsa, nawet nie próbował w to wierzyć. Zdławił w sobie pogardliwe prychnięcie na samą myśl. Miał wąskie grono osób, które tolerował i zwykle mocno zmieniało się na przestrzeni czasu, a ona najpewniej nigdy się w tym nie znajdzie, stąd wolał, aby ich znajomość ograniczyła się do spotkań koniecznych.
Kiedy podjęła temat Azkabanu, zyskała już jego uwagę, bo faktycznie słuchał tego, co mówiła.
- I jak wrażenia po wycieczce? Ponoć świetne miejsce – spytał, nie szczędząc ironii w kolejnych słowach. Chciał skupić jej myśli na czymś innym, samemu zastanawiając się nad tym, co właśnie usłyszał.- Czysta desperacja z tym językiem. Ogarnęliście to? – słabo wyglądałoby przesłuchanie, gdyby pozostała bez języka, wiec domyślał się odpowiedzi.
Uniósł brew, gdy próbowała go nakłonić, aby przyniósł jej kawę.
- Nic mi nie powiesz – powtórzył słowa Multon z lekkim zamyśleniem.- Jak dla mnie, żaden problem. Gorzej jak stracimy wilczka przez to. Kiepsko podpaść tak szybko.- wzruszył ramionami, jakby naprawdę miał to gdzieś.
- Jak często słyszysz, że jesteś cholernie irytująca? – spytał, zamiast faktycznie przyrównać ją do pierwszego lepszego stworzenia albo znaleźć takie pasujące idealnie. Jakby się tak zastanowić, miał pomysł, ale naprawdę nie zamierzał bawić się w pyskówki z nią. Mimo wszystko cenił swój czas, który i tak tracił znosząc Elvirę mającą najwyraźniej jakiś problem i próbującą go sprowokować.- Zgaduję, że po wymienieniu jakiegokolwiek zwierzaka pasującego do Ciebie w szarganiu nerwów, będę musiał jeszcze wyjaśnić ci, jak wygląda? Wiesz cokolwiek o stworzeniach? Coś więcej, co wybiega poza świadomość istnienia skrzatów? – może był trochę opryskliwy, ale Multon działała mu na nerwy bardziej niż przeciętna osoba. Zignorował jej gest, nie mając ochoty jeszcze na tym się skupiać. Miał nadzieję, że dziewczyna nagle zbierze się w sobie i przejdzie do konkretu, zamiast nadal przeciągać. Z drugiej strony może tak lubiła jego towarzystwo, a nie chciała się przyznać? Tsa, nawet nie próbował w to wierzyć. Zdławił w sobie pogardliwe prychnięcie na samą myśl. Miał wąskie grono osób, które tolerował i zwykle mocno zmieniało się na przestrzeni czasu, a ona najpewniej nigdy się w tym nie znajdzie, stąd wolał, aby ich znajomość ograniczyła się do spotkań koniecznych.
Kiedy podjęła temat Azkabanu, zyskała już jego uwagę, bo faktycznie słuchał tego, co mówiła.
- I jak wrażenia po wycieczce? Ponoć świetne miejsce – spytał, nie szczędząc ironii w kolejnych słowach. Chciał skupić jej myśli na czymś innym, samemu zastanawiając się nad tym, co właśnie usłyszał.- Czysta desperacja z tym językiem. Ogarnęliście to? – słabo wyglądałoby przesłuchanie, gdyby pozostała bez języka, wiec domyślał się odpowiedzi.
Uniósł brew, gdy próbowała go nakłonić, aby przyniósł jej kawę.
- Nic mi nie powiesz – powtórzył słowa Multon z lekkim zamyśleniem.- Jak dla mnie, żaden problem. Gorzej jak stracimy wilczka przez to. Kiepsko podpaść tak szybko.- wzruszył ramionami, jakby naprawdę miał to gdzieś.
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Nie raz świadomie prowokowała swoich rozmówców, dla egoistycznej przyjemności obserwowania jak szamocą się we własnej wściekłości, nie mogąc już odnaleźć w czeluściach umysłu słów odpowiednio opisujących jej bezczelność. Ludzie, zwłaszcza mężczyźni, byli tacy... bezradni w konfrontacji z kobietą, która wiedziała, czego chce i mówiła to, na co miała ochotę. Żałosne, a przede wszystkim niepomiernie zabawne. Nie robiły na niej już żadnego wrażenie przytyki o byciu irytującą, nadąsaną, zgryźliwą panną; tych określeń używano wtedy, gdy nie miało się żadnej władzy, próbowano tłumaczyć własną niedoskonałość. Tak to sobie ułożyła w głowie. I to by pewnie powiedziała, gdyby choć odrobina zdrowego rozsądku zdołała ostać się w przemęczonym umyśle i pojawić na języku. Nie miała na to cholernych sił. Wcale nie próbowała go frustrować, chciała tylko, żeby zrobił, co mówi; i temat by się skończył. Naprawdę zależało mu, aby przeciągać to w nieskończoność?
- Przynajmniej tak często jak ty słyszysz, że jesteś chujem - odgryzła się trywialnie, przecierając kąciki powiek palcami wskazującymi. Długo jeszcze będzie się tak motał tu i tam? No i co z tego, że słabo znała się na czarodziejskich stworzeniach, była za to ekspertem w dziedzinie anatomii, a on pewnie miał problem, żeby stwierdzić, gdzie kończyła mu się dupa, a zaczynały genitalia. - Skrzaty, no tak, dziękuję za przypomnienie. Cill, przynieś mi kawę - Pstryknęła w powietrzu palcami, chichocząc pod nosem jak prawdziwa wariatka; oto co wyczerpanie robiło z ludźmi, nie żeby on miał mieć o tym jakiekolwiek pojęcie.
Pewne ciosy mieściły się już jednak poniżej linii jakiejkolwiek godności - żeby przynieść sobie kawę, pomachać parującą filiżanką pod cudzym nosem, a potem kazać wstać z kanapy, no doprawdy bezczelny, nawet ona nie odważyłaby się na takie okrucieństwo. Prawdopodobnie. Gdyby miała lepszy dzień.
- Niech cię piekło pochłonie - warknęła, podpierając się na łokciach i z trudem unosząc ciężką głowę. Wyglądało na to, że jednak będzie musiała się ruszyć, choć od samego zajęcia pozycji siedzącej zbierało jej się na wymioty. - Cudowne, doskonałe na urlop. A na poważnie, obrzydliwe, ale bardzo dobrze, zdrajcy nie zasługują na nic więcej - Ziewnęła głośno, grzecznie zasłaniając usta. Co jak co, ale jemu nie miała ochoty pokazywać gardła. - Ten odgryziony nie nadawał się już do niczego, będziemy tam musieli wrócić. Wkrótce... - Na samą myśl miała ochotę stęknąć, ale powstrzymała się przed wydawaniem z siebie kolejnych upokarzających dźwięków. - Gdzie jest ta kuchnia?
Powoli stanęła na nogi, ale gdy tylko uniosła brodę, zakręciło jej się w głowie, a wykładzina uciekła spod stóp. Zachwiała się i byłaby upadła, gdyby nie podparła ręki na stoliku, zrzucając z niego jakąś szmatkę i pusty kubek, który roztrzaskał się pod jej stopami. Zamiast spróbować sięgnąć po różdżkę i go naprawić, rozkopała szkło i powlokła się dalej.
- Mówiłam, żebyś wstał - wymamrotała ponuro.
- Przynajmniej tak często jak ty słyszysz, że jesteś chujem - odgryzła się trywialnie, przecierając kąciki powiek palcami wskazującymi. Długo jeszcze będzie się tak motał tu i tam? No i co z tego, że słabo znała się na czarodziejskich stworzeniach, była za to ekspertem w dziedzinie anatomii, a on pewnie miał problem, żeby stwierdzić, gdzie kończyła mu się dupa, a zaczynały genitalia. - Skrzaty, no tak, dziękuję za przypomnienie. Cill, przynieś mi kawę - Pstryknęła w powietrzu palcami, chichocząc pod nosem jak prawdziwa wariatka; oto co wyczerpanie robiło z ludźmi, nie żeby on miał mieć o tym jakiekolwiek pojęcie.
Pewne ciosy mieściły się już jednak poniżej linii jakiejkolwiek godności - żeby przynieść sobie kawę, pomachać parującą filiżanką pod cudzym nosem, a potem kazać wstać z kanapy, no doprawdy bezczelny, nawet ona nie odważyłaby się na takie okrucieństwo. Prawdopodobnie. Gdyby miała lepszy dzień.
- Niech cię piekło pochłonie - warknęła, podpierając się na łokciach i z trudem unosząc ciężką głowę. Wyglądało na to, że jednak będzie musiała się ruszyć, choć od samego zajęcia pozycji siedzącej zbierało jej się na wymioty. - Cudowne, doskonałe na urlop. A na poważnie, obrzydliwe, ale bardzo dobrze, zdrajcy nie zasługują na nic więcej - Ziewnęła głośno, grzecznie zasłaniając usta. Co jak co, ale jemu nie miała ochoty pokazywać gardła. - Ten odgryziony nie nadawał się już do niczego, będziemy tam musieli wrócić. Wkrótce... - Na samą myśl miała ochotę stęknąć, ale powstrzymała się przed wydawaniem z siebie kolejnych upokarzających dźwięków. - Gdzie jest ta kuchnia?
Powoli stanęła na nogi, ale gdy tylko uniosła brodę, zakręciło jej się w głowie, a wykładzina uciekła spod stóp. Zachwiała się i byłaby upadła, gdyby nie podparła ręki na stoliku, zrzucając z niego jakąś szmatkę i pusty kubek, który roztrzaskał się pod jej stopami. Zamiast spróbować sięgnąć po różdżkę i go naprawić, rozkopała szkło i powlokła się dalej.
- Mówiłam, żebyś wstał - wymamrotała ponuro.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Denerwowała go, nie ukrywał tego, bo nie widział powodu. Nie lubił kobiet jej pokroju, na siłę bezczelnych, głupio odważnych, by w chwili konfrontacji i przekroczenia granic, przypomnieć sobie, że była tylko panną. Zdarzyło mu się, że ignorował podobny argument, pozwalając sile pójść w ruch i uświadomić takowej kobiecie, by więcej nie działała mu na nerwy. Po fakcie nigdy nie był z tego dumny, rozsądek podpowiadał, że powinien odpuścić, nie dawać się impulsywności, ale cóż… było za późno. Dziś nie chciał do tego doprowadzić, mimo że Multon najwyraźniej dopraszała się. Próbował, więc zniechęcić ją słownie, werbalnie utemperować, ale zdawało się, że odbija się od ściany. Westchnął cicho, pozwalając ciszy trwać, przynajmniej ze swojej strony. Mimowolnie zaczął się zastanawiać za co jego kuzyn ją tolerował. Miała w sobie coś, czego nie widział? Coś poza blond włosami, jasnymi oczami i prawie dziecięcą urodą? Przyglądając jej się nieco krytycznie, docierał do wniosku, że pod względem urody, Sigrun przebijała ją. W sumie Rookwood była jedyną blondynką, na której kiedykolwiek zatrzymał spojrzenie na dłużej. Pokręcił zaraz głową, wracając myślami do rzeczywistości i orientując się, że Elvira mówiła coś w czasie, gdy wymowna cisza z jego strony trwała w najlepsze.
Upił kawy, którą miał od paru minut, zwyczajnie ignorując kolejne żądania, aby przyniósł i jej. Musiała pogodzić się z przegraną w tej kwestii, bo nie zamierzał zmieniać zdania. Nawet jeśli przywykła, że ktokolwiek nad nią skakał, tutaj nie mogła spotkać się z podobnym zachowaniem. Może, gdyby początek rozmowy był inny…
- Pomarzyć możesz.- odparł z krzywym uśmiechem, gdy wspomniała o piekle. Jeśli istniało, będzie dla niego idealnym miejscem, o ile cokolwiek czekało po śmierci. Nawet jeśli dotychczasowe winy miały być mu wybaczone, zamierzał do końca życia zrobisz jeszcze wiele, aby miejsce tam na niego czekało.- Czyli kolejny urlop spędzisz tam z chęcią? Wybrałbym się z Tobą, ale personel minie nie przekonuje. – zakpił, pamiętając o obecności dementorów w środku. Budziły w nim strach, ale bardzo dobrze, że podobne odczucia wzbudzały też w osadzonych. Skazańcy nie powinni mieć lekko.- Pewnie i tak dostają więcej, niż powinni.- stwierdził sucho. Skomentował milczeniem wiadomość, że Multon miała tam iść znów. Życzyłby jej miłej zabawy, ale ten jeden raz ugryzł się w język.
- Na lewo.- rzucił jedynie, gdy skapitulowała i najwyraźniej sama chciała iść po kawę. Ugięła się więc jak każdy, wystarczyło tylko przeczekać. Musiał przyznać, że mimo wszystko poczuł cień rozczarowania, liczył, iż jej upór będzie większy. Przewrócił oczami, kiedy przechodząc obok, narobiła więcej szkód, niż powinna. Czego innego powinien się po niej spodziewać.
Czekał cierpliwie, aż wróci.
- Już myślałem, że się zgubiłaś… w przejściu.- rzucił nieco pogardliwie, ale zaraz ścisnął nasadę nosa. Sam nie wiedział skąd nagle taki humor, nie zrobiła przecież tak wiele, aby próbował równać ją z ziemią przy byle potknięciach.
Upił kawy, którą miał od paru minut, zwyczajnie ignorując kolejne żądania, aby przyniósł i jej. Musiała pogodzić się z przegraną w tej kwestii, bo nie zamierzał zmieniać zdania. Nawet jeśli przywykła, że ktokolwiek nad nią skakał, tutaj nie mogła spotkać się z podobnym zachowaniem. Może, gdyby początek rozmowy był inny…
- Pomarzyć możesz.- odparł z krzywym uśmiechem, gdy wspomniała o piekle. Jeśli istniało, będzie dla niego idealnym miejscem, o ile cokolwiek czekało po śmierci. Nawet jeśli dotychczasowe winy miały być mu wybaczone, zamierzał do końca życia zrobisz jeszcze wiele, aby miejsce tam na niego czekało.- Czyli kolejny urlop spędzisz tam z chęcią? Wybrałbym się z Tobą, ale personel minie nie przekonuje. – zakpił, pamiętając o obecności dementorów w środku. Budziły w nim strach, ale bardzo dobrze, że podobne odczucia wzbudzały też w osadzonych. Skazańcy nie powinni mieć lekko.- Pewnie i tak dostają więcej, niż powinni.- stwierdził sucho. Skomentował milczeniem wiadomość, że Multon miała tam iść znów. Życzyłby jej miłej zabawy, ale ten jeden raz ugryzł się w język.
- Na lewo.- rzucił jedynie, gdy skapitulowała i najwyraźniej sama chciała iść po kawę. Ugięła się więc jak każdy, wystarczyło tylko przeczekać. Musiał przyznać, że mimo wszystko poczuł cień rozczarowania, liczył, iż jej upór będzie większy. Przewrócił oczami, kiedy przechodząc obok, narobiła więcej szkód, niż powinna. Czego innego powinien się po niej spodziewać.
Czekał cierpliwie, aż wróci.
- Już myślałem, że się zgubiłaś… w przejściu.- rzucił nieco pogardliwie, ale zaraz ścisnął nasadę nosa. Sam nie wiedział skąd nagle taki humor, nie zrobiła przecież tak wiele, aby próbował równać ją z ziemią przy byle potknięciach.
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Wbrew własnym oczekiwaniom, Elvira nie była przyzwyczajona do posługujących jej skrzatów i nie łudziła się, że pokojówki Selwynów, które od czasu do czasu wykonywały dla niej przysługi, zechciałaby spełnić jej wszystkie, najbardziej wyrafinowane życzenia. Chcąc, czy nie chcąc, należała do rodziny bogatej klasy średniej z wiejskiej rezydencji, rozpieszczano ją jedynie w dzieciństwie. Bolesne zderzenie z rzeczywistością miała dawno za sobą i radziła sobie świetnie z czarodziejską samodzielnością; co nie oznaczało, że nie wykorzystywała ludzi o słabszej woli, gdy dostrzegła szansę nagięcia ich do własnego widzimisię. Cillian nie był osobą, która zamierzała odpuścić, zachować się zgodnie z oczekiwaniami, co do tego nie miała najmniejszych wątpliwości, choć znali się zaledwie jeden długi, pełen wyzwań dzień. Gdyby zmęczenie nie trzymało jej na krawędzi utraty przytomności może próbowałaby testować go zacieklej, ale w obecnej sytuacji wszystkie złośliwe słowa i uwagi odbijały się od niej jak kamienie rzucane o ścianę. Nie wiedziała nawet, jak powinna odpowiadać, raz na jakiś czas gubiła pojedyncze sylaby, zapominała, o czym rozmawiali i z trudem przywoływała kontekst spotkania.
Co właściwie robiła w jego salonie, na tej kanapie? Po co była jej potrzebna ta kawa, skoro poduszki i obicie mebla były dość wygodne, aby użyć ich jako posłania?
- Nie lubisz uścisków? Pocałunków? - zapytała nieco mrukliwie, mając na myśli dementorów, o których wspominał z taką swobodą. Ciekawe, czy kiedykolwiek któregoś spotkał i poczuł obrzydliwą aurę lepkiego zimna, wnikającą pod ubrania i usztywniającą kości. - Nie, tamto miejsce jest paskudne. Skazańcy niech gniją, a dementory mają zajęcie. Jeszcze tego brakuje, żeby rozpierzchły się po ulicach... - Z trudem przecisnęła się koło stolika, zaczepiając stopą nie tylko o nogę mebla, ale i buta Cilliana. Ot, wygodny przypadek.
Długo nie wracała, kręcąc się bez celu po kuchni i zaglądając do szafek oraz szuflad; ciekawska natura kleptomana zachęcała, żeby to i owo pochować po kieszeniach, ale chyba była na taką grę zbyt zmęczona, zbyt wielka istniała szansa, że zostanie przyłapana. W korytarzu przez drżącą dłoń część kawy wylała jej się na przód ubrania, ale zignorowała gorąco, przykładając skraj kubka do ust. Kofeina smakowała wybornie, lecz nawet czarne niebo okazało się zbyt słabe, by wyciągnąć ją ze stanu, w jaki się wpędziła.
- No tak, w tej willi idzie się zgubić, masz rację - rzuciła zgryźliwie po powrocie, odkładając mokry kubek na blat i bezwstydnie rzucając się na kanapę; tym razem na brzuch, opierając brodę na poduszce i przymykając oczy. Wystarczyło kilka sekund, by znów odpłynęła, a jeżeli Cillian miał zamiar ją budzić; cóż, z pewnością okaże się to wyjątkowym wyzwaniem.
/zt <3
[bylobrzydkobedzieladnie]
Co właściwie robiła w jego salonie, na tej kanapie? Po co była jej potrzebna ta kawa, skoro poduszki i obicie mebla były dość wygodne, aby użyć ich jako posłania?
- Nie lubisz uścisków? Pocałunków? - zapytała nieco mrukliwie, mając na myśli dementorów, o których wspominał z taką swobodą. Ciekawe, czy kiedykolwiek któregoś spotkał i poczuł obrzydliwą aurę lepkiego zimna, wnikającą pod ubrania i usztywniającą kości. - Nie, tamto miejsce jest paskudne. Skazańcy niech gniją, a dementory mają zajęcie. Jeszcze tego brakuje, żeby rozpierzchły się po ulicach... - Z trudem przecisnęła się koło stolika, zaczepiając stopą nie tylko o nogę mebla, ale i buta Cilliana. Ot, wygodny przypadek.
Długo nie wracała, kręcąc się bez celu po kuchni i zaglądając do szafek oraz szuflad; ciekawska natura kleptomana zachęcała, żeby to i owo pochować po kieszeniach, ale chyba była na taką grę zbyt zmęczona, zbyt wielka istniała szansa, że zostanie przyłapana. W korytarzu przez drżącą dłoń część kawy wylała jej się na przód ubrania, ale zignorowała gorąco, przykładając skraj kubka do ust. Kofeina smakowała wybornie, lecz nawet czarne niebo okazało się zbyt słabe, by wyciągnąć ją ze stanu, w jaki się wpędziła.
- No tak, w tej willi idzie się zgubić, masz rację - rzuciła zgryźliwie po powrocie, odkładając mokry kubek na blat i bezwstydnie rzucając się na kanapę; tym razem na brzuch, opierając brodę na poduszce i przymykając oczy. Wystarczyło kilka sekund, by znów odpłynęła, a jeżeli Cillian miał zamiar ją budzić; cóż, z pewnością okaże się to wyjątkowym wyzwaniem.
/zt <3
[bylobrzydkobedzieladnie]
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Lepiej było nie przypuszczać, jak drastycznie mogło zmienić się owo spotkanie, gdyby Elvira dalej próbowała go denerwować. Nie słynął z opanowanie, łatwo przekraczał granice gniewu i nie miał wtenczas ani odrobiny skrupułów. Fizyczna przewaga była po jego stronie, co udowodnił jej już na placu po egzekucji, gdzie mało brakowało, aby sytuacja wyrwała się spod kontroli. Względem umiejętności pojedynkowych, również przypuszczał, że był silniejszy. W końcu uzdrowiciele raczej nie słynęli z bojowego zacięcia, a w jego zawodzie zdecydowanie było to potrzebne. Sama Elvira również nie pokazała dotąd, co potrafi poza małym popisem kilkanaście godzin temu. Obserwując ją, zaczynał zastanawiać się po co tu przyszła w takim stanie. Marnowała jego czas, który mógł spożytkować o wiele lepiej, a blondynka najwyraźniej i tak nie była w stanie powiedzieć mu cokolwiek przydatnego. Tym samym zrobić to, do czego zobowiązała się jeszcze na wyspie. Zdusił w sobie ciężkie westchnięcie, nie lubił takich sytuacji… prowadziły donikąd.
Uniósł lekko brew, skupiając na niej większą uwagę.- Nie są w moim typie.- rzucił z cieniem kpiny. Nie wyjaśniał jej dlaczego, nie zdobył się na opowiadanie historii, skąd podobna niechęć. Nie była to jej sprawa, a fakt, że nawet zwykłe tolerowanie obecności Elviry nadal było uciążliwym zajęciem, również nie działało na korzyść kobiety.- Ile podobnych miejsc widziałaś? – spytał z cieniem ciekawości. Śmiała ocena magicznego więzienia bez wątpienia była trafna, lecz czy miała z czym to porównać. O dziwo, był tego ciekaw.- Dementorzy na ulicach, brzmi jak nieśmieszny żart i oby nigdy nie stał się stanem faktycznym.- nie przepadał za stolicą samą w sobie, a gdyby te kreatury wałęsały się swobodnie po mieście, miałby dodatkowy powód, aby nigdy więcej tam nie zaglądać, nawet w najważniejszych sprawach.
Spojrzał w kierunku wyjścia z salonu, czekając cierpliwie, aż wróci. Nie miała długiej drogi do pokonania, stąd szybko zwątpił, czy nie zaczęła panoszyć się po jego domu, jakby miała do tego prawo.
- Nie zdziwiłbym się, jakby tobie wyjątkowo się to udało.- rzucił obojętnie. Przeklną pod nosem, kiedy zauważył, że Multon zdążyła zasnąć. Naprawdę wpadła tutaj, aby się wyspać. To już przesada. Mimo to nie obudził jej, a zostawił w spokoju, samemu wchodząc na piętro, aby zając się swoimi sprawami.
| zt
Uniósł lekko brew, skupiając na niej większą uwagę.- Nie są w moim typie.- rzucił z cieniem kpiny. Nie wyjaśniał jej dlaczego, nie zdobył się na opowiadanie historii, skąd podobna niechęć. Nie była to jej sprawa, a fakt, że nawet zwykłe tolerowanie obecności Elviry nadal było uciążliwym zajęciem, również nie działało na korzyść kobiety.- Ile podobnych miejsc widziałaś? – spytał z cieniem ciekawości. Śmiała ocena magicznego więzienia bez wątpienia była trafna, lecz czy miała z czym to porównać. O dziwo, był tego ciekaw.- Dementorzy na ulicach, brzmi jak nieśmieszny żart i oby nigdy nie stał się stanem faktycznym.- nie przepadał za stolicą samą w sobie, a gdyby te kreatury wałęsały się swobodnie po mieście, miałby dodatkowy powód, aby nigdy więcej tam nie zaglądać, nawet w najważniejszych sprawach.
Spojrzał w kierunku wyjścia z salonu, czekając cierpliwie, aż wróci. Nie miała długiej drogi do pokonania, stąd szybko zwątpił, czy nie zaczęła panoszyć się po jego domu, jakby miała do tego prawo.
- Nie zdziwiłbym się, jakby tobie wyjątkowo się to udało.- rzucił obojętnie. Przeklną pod nosem, kiedy zauważył, że Multon zdążyła zasnąć. Naprawdę wpadła tutaj, aby się wyspać. To już przesada. Mimo to nie obudził jej, a zostawił w spokoju, samemu wchodząc na piętro, aby zając się swoimi sprawami.
| zt
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Salon
Szybka odpowiedź