Lunariss Alastrina Lupin
Nazwisko matki: Diggory
Miejsce zamieszkania: wiejskie obrzeża, North Yorkshire
Czystość krwi: Półkrwi
Status majątkowy: Średniozamożny
Zawód: ratowniczka szpitala św. Munga
Wzrost: 159cm
Waga: 52
Kolor włosów: blond
Kolor oczu: jasnoniebieskie
Znaki szczególne: drobne piegi, częste sińce pod oczami
cali
Hogwart, Ravenclaw
nigdy nie czarowała
łańcuchy
sucha trawa, piżmo, dominująca woń soku korzenia mandragory
brak jej odbicia w lustrze
kiedyś zwierzęta, dziś
żadnej nie zna
brak
jaka wpadnie w ucho
Lauren de Graaf
1956 roku
Droga wydaje się prosta, pomimo spowijającego mnie mroku. Mogę nią iść na oślep. Krętą ścieżką, twardo wybitą, choć wyżłobioną kołami magicznych powozów. Dobrze znam chmurę kurzu i brudu, który osiada się na powiekach i dusi w płucach dla nieprzyzwyczajonych do życia w znoju i w nędzy wioskowego życia. Wśród zaściankowych ludzi. Część z nich, jak moi rodzice – choć mają pieniądze, żeby zapłacić za to innym – decyduje się na codzienne wynoszenie gnoju z własnego wyboru. Ja od dziecka wiedziałam, że kiedyś stąd ucieknę. Mijam drzewo, na którym Randall złamał rękę, bez szczególnego sentymentu. A może to Lyall? Nie mylę osób, tylko szczegóły. Wracali naprzemiennie z co rusz nowymi obrażeniami do domu.
1942-1953
Odkąd pamiętam, jak ledwie skończyłam sześć lat, Lyall i Randall w opowieściach rodziców w swoim dzieciństwie zawsze prześcigali się w zdobywaniu siniaków. Z czasem pozdzierane kolana i poobijane łokcie pozamieniali na groźniejsze obrażenia. Betty niewinnie flirtuje gdzieś z nowym pomocnikiem w stodole, więc mając szesnaście lat to ja łatam ich dziury, zanim przyjdzie matka. Lyall udaje wtedy, że nic się nie stało, żeby jej nie martwić, a Randall opowiada wszystkie przygody swojego życia, które stawiają włosy nawet na ciele ojca. Z czasem Lyall pojawia się coraz rzadziej na niedzielnych obiadach. Po ‘47 już prawie wcale. Po jaśniejących śladach na jego skórze, które zawsze ukrywa, a które ze spostrzegawczością orlika zwykle dostrzegam, domyślam się, że praca brygadzisty wymaga dużego poświęcenia i że w niej on nadstawia karku znacznie częściej niż nam o tym mówi.Snopki siana dalej stoją pod suchą strzechą. Nic rodziców nie nauczyło, że łatwo ją spalić, jeśli się posiada magicznie uzdolnione dzieci. Mi wystarcza roczek, żeby się o tym przekonać, a przecież ja słyszałam o tym tylko z opowieści.
1937 roku
Dziś są moje pierwsze urodziny. Podobno już wtedy lubiłam towarzystwo. Betty, starsza osiem lat, ma mnie pilnować, ale woli drążyć tunele w snopkach siana. Ojciec często się na nią denerwuje. Potem on sam zapada się w nich po pas, a ja się śmieje, bo jeszcze nie rozumiem co się dzieje. Betty nie ma obok mnie, więc chcę zwrócić jej uwagę. Ogień pojawia się niespodziewanie. Szybko pochłania stertę siana, a Betty wylatuje z drugiej strony tunelu, porywa mnie w ramiona i z krzykiem na ustach woła tatę: “Tato, Lulu spaliła strzechę!”. Jestem zadowolona, bo Betty zwróciła na mnie uwagę.Z wejścia do pierwszej izby uderza mnie jak zawsze zapach domowego ogniska, rozmarynu i pieczonych, słodkich bułeczek. To lepiej niż obornik z dworu. W kącie dalej stoi stary fotel taty.
1946 roku
Matka siedzi pod kominkiem. Magicznym zaklęciem wprawia w ruch drewniane druty, które ocierają się rytmicznie o siebie nawzajem. Oczami wyobraźni, w kuchni, na poletku, widzę małą Betty z historii opowiadanej obecnie przy rodzinnym stole. W niej matka pochyla się nad nią ze mną w ramionach po raz setny tłumacząc jej, że różdżka taty nie służy do wsadzania jej w odbyty bydła.
Siła kopyta byka może zabić, ale Betty ginie inną śmiercią. Rodzice szaleją w domu. Szykują się do pogrzebu. Randall się spóźnia. Lyall prawdopodobnie w ogóle się nie pojawi. Ja przeżywam to znacznie lepiej niż powinnam. Rodzice spodziewają się morza wylanych łez, paniki i dramatu. Jedyne o czym mogę w tym czasie myśleć ja, to o przygotowaniach jakie muszę poczynić przed końcem miesiąca. Ostatnimi czasy, lwia część czarodziejów trafia do szpitala z powodu licznych obrażeń, najczęściej zadanych magią. Gro z nich z porażeniami z czarnej magii szuka nieoficjalnych źródeł leczenia. Takich jak ta szemrana uzdrowicielka na mokradłach obrzeży Londynu.
1953-1956
Od razu po szkolę idę na staż uzdrowicielski. Podstawowe przygotowania mają trwać trzy lata. Ta baza jaką wyniosłam z domu i ze szkoły to zdecydowanie za mało. Długie godziny spędzone na nocnych zmianach, które wciskają najmłodszym, idą na marne. Kiedy rok później życie zmusza mnie do rzucenia praktyk lekarskich i przerwania kursu. Z przyczyn prywatnych, w celu prowadzenia gospodarstwa domowego, tłumaczy moja rezygnacja, chociaż to nieprawda. Inne kłamstwo sprzedaję rodzicom. Dalej myślą, że pracuję w św. Mungu. Tylko Randall i Lyall patrzą na mnie podejrzliwie, podczas tych nielicznych spotkań w domu, ale oni też mają swoje tajemnice, o których nie mówią. Nie pytają mnie nigdy czy dalej praktykuję uzdrowicielstwo. A ja nie zapraszam ich na mokradła w Barnes, bo nie ma tam nawet czego oglądać. Odwiedzają mnie tylko pacjenci, a nawet oni rzadko i niechętnie. Ciężko wzbudzić zaufanie klientów, żyjąc na bagnach, praktykując zawód na lewo, szczególnie bez odpowiednich certyfikatów i w tak młodym wieku.
Podróż Siecią Fiuu do domu kosztuje mnie kilka godzin trudu i potencjalnie zdobytą klientelę. Nie wiem, kiedy nadarzy mi się podobna okazja do zdobycia pacjentów i szkolenia fachu. Nie każdy z łatwością przechodzi szereg testów i egzaminów, żeby sprawować wymarzony zawód. O czym boleśnie przypomina mi świadectwo szkolne, powieszone w ramkach w salonie. Jakbym chciała patrzeć na te wszystkie Nędzne, obok kilku tylko lepszych ocen z zielarstwa, obrony przed czarną magią i eliksirów. I zaraz przy Okropnym z opieki nad magicznymi zwierzętami, chociaż zawsze chciałam zostać magiweterynarzem.
1946-1953
lata szkolne
Na pogrzeb Betty przyjeżdża moja szkolna miłość, jej już-nie mąż. Patrzę na niego przez pryzmat osiągniętej dorosłości. Przechylam głowę na bok, uważnie analizując co mogłam w nim widzieć. Może to tylko ostatnie wydarzenia. Może to moja własna żałoba, która trwa już jakiś czas jeszcze przed śmiercią Betty, ale… wydaje mi się mniej przystojny niż na trzecim roku nauki w szkole. I dalej widzi we mnie tylko dziecko. Jeszcze nie wie, że tej szumnej, głupiutkiej dziewczyny, otoczonej licznymi znajomymi, której jedynym marzeniem jest wyrwanie się z okowów wiejskiego życia już dawno nie ma. Jest Lunariss, skrywająca mroczny sekret za tą ładną buzią, od czasu do czasu pokrytą sińcami pod oczami. Ludzie składają mi kondolencje. Pytają mnie czy w Londynie przestałam jeść i czy nie zapracowuję się na śmierć, bo moja twarz jest prawie papierowa. Brakuje mi dawnego rumieńca. Tylko usta mam tak samo zaróżowione i kuszące jak zawsze. Mimo to, wszyscy dalej widzą we mnie ową niewinność i pasmo cnót, którymi już przestałam się cechować.
kilka miesięcy temu
Przechodzę ulicami Londynu. Anomalie już minęły, ale trochę tęsknię do tego tempa pracy, presji, braku wolnego czasu, wiecznego gonienia za kolejnym przypadkiem ofiary magicznego wypadku. To prawie tak, jakbym życzyła komuś śmierci, ale prawda jest taka, że w tej pracy w całkowitym zdrowiu psychicznym wytrzymują tylko ci, którzy nauczyli się obojętnieć na przemijalność życia. Pierwsze pół roku codziennie wracałam do domu z płaczem, zamykałam się w pokoju i z nikim nie chciałam rozmawiać. Teraz mijam żebrzącego charłaka, wezwana do ciężkiego przypadku odbitego zaklęcia. Zapach kału i moczu w zaułku uzmysławia mi, że już weszłam w szemraną okolicę magicznej części Londynu, w której się to stało. Obok mnie podąża moja zawodowa partnerka, która w przeciwieństwie do mnie zatrzymuje się, widząc wymachującego różdżką czarodzieja. Na miejscu znajduje się już magimilicja, a może wiedźmia straż? Rozróżnienie jednych od drugich interesuje mnie tyle samo co odgrywające się przez ostatnie dwa lata wydarzenia polityczne. Nic.
xxxx
jakiś fragment o podejściu do sytuacji politycznej/zagrożeniach
Upewniam się tylko w chłodnej analizie, czy czarodziej został już unieszkodliwiony. Schwytuje go dwóch funkcjonariuszy Cholera-Wie-jakiej-Organizacji. Dlatego podchodzę pozbawiona lęku i obaw, jeszcze przed rzuceniem zaklęcia obezwładniającego, a trzy sekundy później szaleniec przypiera mnie do muru z różdżką na mojej krtani. Chłodno rzucona prośba: “zabij mnie” wisi w powietrzu między trzema osobami. Wariatem, który z obłąkaniem śmieje się w moją twarz. Mną, kiedy myślę sobie, że los był dla mnie dzisiaj pierwszy raz łaskawy. Moja radość nie trwa długo. Trzeci świadek – mój bohater – obezwładnia agresora jednym zaklęciem. W zamian spotyka się z nieczułym spojrzeniem jasnoniebieskich oczu. Nie pozwolił mi zginąć.
xxxx
krótko o braku złudzeń i chęci do życia
Trzy godziny później po swojej pracy stoję przed Ministerstwem Magii. Wzrokiem pozbawionym emocji obejmuję czerwoną budkę. Jeszcze nie zamierzam wchodzić. Rozważam swoje możliwości. Wtedy zza rogu wyłania się On. Ubrany w pewność siebie i oczekujący podziękowań. Mój Bohater. Więc robię to czym każda szanująca się mieszkanka wsi w North Yorkshire się szczyci. Spluwam mu pod buty i odpychając się dłonią od zimnego muru wchodzę do budynku. Jeszcze nie wiem co powiedzieć. Gdzie się skierować. Co się mówi, kiedy chce się zgłosić do Rejestru Wilkołaków. “Dzień dobry, cierpię na linkantropię. To gdzie chcecie mnie zlinczować?”.
1955-1956
Stoję na mokrej ścieżce, w rękach trzymam witki chrustu na opał. Mój krzyk uprzedza ich trzask kiedy upuszczam je na miękką ściółkę, a para żółtych ślepi rzucającego się na mnie cielska to ostatnie co pamiętam, zanim budzę się zlana potem i oblepiona krwią we własnym łóżku. Podobno wpadłam do rzeki, a nurt wyrzucił mnie na gospodarstwie Collinsów. Podobno ugryzło mnie jakieś dzikie zwierzę. Miesiąc później dowiaduję się jakie. Pierwsza przemiana jest bardzo bolesna. Nie jestem na nią gotowa. Szczęśliwie, budzi mnie ból w każdej możliwej komórce na ciele i zapach krzepnącej krwi – stadka byków, a wśród nich żadnego czarodzieja… W gospodarstwie trąbi się o wilkołaku, który zarżnął pół stada. Rodzice albo naprawdę nie domyślają się, że to ja, albo naprawdę mi uwierzyli, że tą noc, a następnie całe kilka dni spędziłam w Londynie na 72-godzinnej zmianie i dlatego tak źle wyglądam. Dla bezpieczeństwa nigdy więcej nie pojawiam się w domu. Aż do pogrzebu Betty. W którego dniu chodzę zmechanizowana. Odległa. Myślami jestem już przy kolejnej pełni. Na każde następne jestem już przygotowana. Z miesiąca na miesiąc, łańcuchy wyżynają na skórze moich nadgarstków i kostek coraz większe kręgi. A w dwa lata tracę radość i chęć do życia. Razem z nią cały swój młodzieńczy urok i wigor. Ładna, dziewczęca buzia, która między pełniami bywa nawet w lepszym zdrowiu, to tylko maska dla znoszonego upodlenia. Najgorszy nie jest ból, a strach przed odrzuceniem i wyrzuceniem na margines społeczeństwa.
Dlatego, kiedy wścibska pani za biurkiem pyta mnie w jakiej sprawie przyszłam, odpowiadam: “Chcę zarejestrować różdżkę, naturalnie”.
Statystyki i biegłości | |||
Statystyka | Wartość | Bonus | |
OPCM: | 0 | 0 | |
Uroki: | 0 | 0 | |
Czarna magia: | 0 | 0 | |
Magia lecznicza: | 0 | 0 | |
Transmutacja: | 0 | 0 | |
Eliksiry: | 0 | 0 | |
Sprawność: | 0 | Brak | |
Zwinność: | Brak | ||
Język | Wartość | Wydane punkty | |
angielski | II | 0 | |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty | |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty | |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty | |
Neutralny | Neutralny | ||
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty | |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty | |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty | |
Wilkołak | - | (+0) | |
Reszta: 70 |