Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Lancashire
Brzeg rzeki Lune
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Brzeg rzeki Lune
Rzeka Lune łączy swoim nurtem hrabstwa Kumbria oraz Lancashire, jednak jej większa część płynie przez to drugie. Nazwana tak na cześć bóstwa czczonego przez zamieszkujących tutaj kiedyś Celtów, najbardziej malownicze i magiczne widoki ukazuje w należącym do Ollivanderów lesie Bowland. Ma niski brzeg, pozbawiony skarp, raczej brakuje jej żwirowych i piaszczystych plaż, natomiast pod dostatkiem ma tych kamiennych i porośniętych florą, w szczególności w lesistej części.
Nie myślał o tym, nie chciał myśleć i nie był w stanie. Mógł... mógł odciągnąć go, zażądać tego od Leo, aby odciągnęli chłopaka kawałek dalej, ale nie zrobił tego. Nie myślał, bo zwyczajnie w świecie się bał. Różnił się od tych dzieciaków tylko różdżką w kieszeni, a i tak nie potrafił jej użyć. Nie potrafił pomóc swoim ludziom, nie miał odwagi szukać rodzeństwa - kogokolwiek z rodziny czy ktoś przeżył. Nie miał sił uciekać, nie potrafił obronić Jamesa czy Marcela, a teraz... teraz co? Nawet tym dzieciakom nie potrafił pomóc, chociaż chciał - chociaż się starał, a i tak...
Cholera. Żaden sąsiad. Jakiś brat? Całkiem możliwe. Nie docierało do niego do końca co się działo. Wciąż spoglądał dość groźnie, skupiając się na utrzymaniu pozorów swojej gry. Skierował wzrok na dziewczynkę, ciało upadło, jeszcze walczył...
Nie zareagował, kiedy ta zaczęła krzyczeć. Nie zareagował, kiedy ta spróbowała go złapać. Jak zareagowałaby Sheila, gdyby była na jej miejscu..? Zaczęłaby krzyczeć, zaczęłaby się rzucać na nich. Na pewno padłaby podobna groźba.
Przecież była wojna. Zobaczy jeszcze gorsze rzeczy, mogą się stać jeszcze gorsze rzeczy z nią! Gdyby trafiła do tych prawdziwych ludzi... przemytników? Czy kogo w ogóle? Kto chciał kupić te dzieciaki?
- Sam chciałeś cyrku, Travis. Cykor cię obleciał teraz? Co nagle taki pośpiech? - warknął na niego zirytowany, starając się opanować to, że jego dłonie drżały. Drżało? To chłód, to ból, na pewno. Może odrobinę strach, może adrenalina. Albo ten bród, ta lepka ciecz...
Nie powinien jej dotykać. Nie powinien dotykać ani krwi, ani trupów. Chociaż już je zakopywał.
- Te dzieciaki nie dadzą rady iść korytarzem, macie szybszą drogę wyjścia stąd? - rzucił, przerzucając spojrzenie na Hazel, które było stanowczo chłodniejsze od tego początkowego.
Dlaczego ta ciecz była tak lepka?
Przesunął się zaraz do chłopaka, kucając przy nim i wyciągając z torby jedną ręką eliksiry kurczący i zaraz go otwierając, aby podać Henriemu, wmusić go w niego i liczyć na to, że zadziała - że będzie mógł chociaż zabrać jego trupa stąd.
- Wasz problem, mi się może przydać - rzucił, czując wzrok na sobie. A może to nie był wzrok... może to była jego paranoja?
Dłoń była śliska, sweter mu ciążył. Był ciężki, był przesiąknięty. Starał się nie wąchać, nie oddychać, ale nie mógł. Chłód, wilgoć, ten zapach krwi do niego docierał i stawał mu w gardle. Czuł się jednocześnie spięty i słaby, jakby miał zaraz upaść na ziemię i po prostu leżeć, ale nie mógł sobie na to pozwolić. Musiał stać, musiał stąd wyjść.
Podniósł się, pakując skurczonego Henriego do torby i zerknął na dziewczynkę, która najwyraźniej najmocniej to przeżyła. Podszedł do niej, zaraz łapiąc ją za ramię i przejmując od Hazel. Niech się go uczepi, niech płacze i krzyczy na niego, niech go bije swoimi małymi piąstkami jeśli tego potrzebuje.
Dla tych dzieciaków był teraz po prostu potworem. Jak spojrzy na niego jego rodzina? Jak spojrzy na niego Kerry jeśli nie jak na potwora? Jakiegoś podrzędnego mordercę?
Bolało go to, było mu duszno, ale nie dawał po sobie niczego poznać. Musiał być pewny siebie, musiał... musiał zachowywać pozory.
- Dostaniecie dwieście trzydzieści jak dostarczymy dzieciaki przez te problemy na górze, Malcolm wyśle. Wysłać wam po równo podzielone czy do jednej osoby? - zapytał twardo, jakby nie miało to podlegać żadnej dyskusji już. Musiał grać, musiał udawać, nawet jeśli czuł, że jego ciało powoli już chciało odmawiać współpracy w tym zakresie. - Travis, chcesz docisnąć gnoja? Jako gratis mogę ci go wystawić gdzieś - rzucił luźniej do strażnika. Musiał grać, przedstawienie musiało trwać dopóki żył, bo jeśli je przerwie - wszystko na nic. Wszyscy zginą, wszyscy tutaj umrą.
Zerknął zaraz też przez ramię na Hazel, posyłając jej uśmiech.
- I pomyślimy o widłowężu.
| kłamstwo II; zużywam eliksir kurczący
Cholera. Żaden sąsiad. Jakiś brat? Całkiem możliwe. Nie docierało do niego do końca co się działo. Wciąż spoglądał dość groźnie, skupiając się na utrzymaniu pozorów swojej gry. Skierował wzrok na dziewczynkę, ciało upadło, jeszcze walczył...
Nie zareagował, kiedy ta zaczęła krzyczeć. Nie zareagował, kiedy ta spróbowała go złapać. Jak zareagowałaby Sheila, gdyby była na jej miejscu..? Zaczęłaby krzyczeć, zaczęłaby się rzucać na nich. Na pewno padłaby podobna groźba.
Przecież była wojna. Zobaczy jeszcze gorsze rzeczy, mogą się stać jeszcze gorsze rzeczy z nią! Gdyby trafiła do tych prawdziwych ludzi... przemytników? Czy kogo w ogóle? Kto chciał kupić te dzieciaki?
- Sam chciałeś cyrku, Travis. Cykor cię obleciał teraz? Co nagle taki pośpiech? - warknął na niego zirytowany, starając się opanować to, że jego dłonie drżały. Drżało? To chłód, to ból, na pewno. Może odrobinę strach, może adrenalina. Albo ten bród, ta lepka ciecz...
Nie powinien jej dotykać. Nie powinien dotykać ani krwi, ani trupów. Chociaż już je zakopywał.
- Te dzieciaki nie dadzą rady iść korytarzem, macie szybszą drogę wyjścia stąd? - rzucił, przerzucając spojrzenie na Hazel, które było stanowczo chłodniejsze od tego początkowego.
Dlaczego ta ciecz była tak lepka?
Przesunął się zaraz do chłopaka, kucając przy nim i wyciągając z torby jedną ręką eliksiry kurczący i zaraz go otwierając, aby podać Henriemu, wmusić go w niego i liczyć na to, że zadziała - że będzie mógł chociaż zabrać jego trupa stąd.
- Wasz problem, mi się może przydać - rzucił, czując wzrok na sobie. A może to nie był wzrok... może to była jego paranoja?
Dłoń była śliska, sweter mu ciążył. Był ciężki, był przesiąknięty. Starał się nie wąchać, nie oddychać, ale nie mógł. Chłód, wilgoć, ten zapach krwi do niego docierał i stawał mu w gardle. Czuł się jednocześnie spięty i słaby, jakby miał zaraz upaść na ziemię i po prostu leżeć, ale nie mógł sobie na to pozwolić. Musiał stać, musiał stąd wyjść.
Podniósł się, pakując skurczonego Henriego do torby i zerknął na dziewczynkę, która najwyraźniej najmocniej to przeżyła. Podszedł do niej, zaraz łapiąc ją za ramię i przejmując od Hazel. Niech się go uczepi, niech płacze i krzyczy na niego, niech go bije swoimi małymi piąstkami jeśli tego potrzebuje.
Dla tych dzieciaków był teraz po prostu potworem. Jak spojrzy na niego jego rodzina? Jak spojrzy na niego Kerry jeśli nie jak na potwora? Jakiegoś podrzędnego mordercę?
Bolało go to, było mu duszno, ale nie dawał po sobie niczego poznać. Musiał być pewny siebie, musiał... musiał zachowywać pozory.
- Dostaniecie dwieście trzydzieści jak dostarczymy dzieciaki przez te problemy na górze, Malcolm wyśle. Wysłać wam po równo podzielone czy do jednej osoby? - zapytał twardo, jakby nie miało to podlegać żadnej dyskusji już. Musiał grać, musiał udawać, nawet jeśli czuł, że jego ciało powoli już chciało odmawiać współpracy w tym zakresie. - Travis, chcesz docisnąć gnoja? Jako gratis mogę ci go wystawić gdzieś - rzucił luźniej do strażnika. Musiał grać, przedstawienie musiało trwać dopóki żył, bo jeśli je przerwie - wszystko na nic. Wszyscy zginą, wszyscy tutaj umrą.
Zerknął zaraz też przez ramię na Hazel, posyłając jej uśmiech.
- I pomyślimy o widłowężu.
| kłamstwo II; zużywam eliksir kurczący
Wolał nie zastanawiać się nad tym, jak bardzo kurczył im się czas i ile zdążyli go zmarnować lub właściwie wykorzystać. I nie musiał widzieć, żeby mieć świadomość zbliżających się gdzieś dalej magicznych policjantów. Nieznajomy, prawdopodobnie doświadczony pogodą - stanowił źródło informacji, którego potrzebowali. Wciąż zamknięte pod nieprzytomnością, ale z potencją na uzyskanie celu.
Nie widział jak wiązki zaklęcia sięgnęły ciała, ale czuł wibrację magii pod palcami. Ciepłej, rozgrzewającej wręcz, a mimo to ubywającej z jego ciała, jak krew - Musimy go utrzymać przy życiu - odwrócił twarz w kierunku, w którym wcześniej słyszał uzdrowicielkę - Możesz o to zadbać? I zabierzesz się ze mną. Potrafisz latać na miotle? - zawiesił głos w kolejnym pytaniu, by wrócić do poprzedniej pozycji i sięgnąć dłonią ku kobiecie. Wystarczył gest, by poczuł nieprzyjemne, coraz silniej pulsujące pod żebrami iskry bólu. I był coraz bardziej zmęczony, zmęczeniem znajomym, tak często zastanym na polu walki - Przesłuchamy go - zakomunikował stanowczo. Nie obiecywał nic poza tym, ale jeśli szmalcownik cokolwiek wiedział nie zdąży zabrać tego do grobu, Skamander miał zamiar to wyciągnąć. Żałował, że w takiej chwili nie było z nim Anthonego. Legilimencia załatwiłaby sprawę szybciej - ale teraz musisz stąd zniknąć - dodał - Herbert? - nie był pewien, gdzie znajdował się towarzysz broni - Możesz polecieć z nią świstoklikiem? I spotkamy się potem w Lecznicy - nie mówił głośno, kołysząc się tonem w nieustającej ciemności. Gdzieś pomiędzy ich głosami, rozległo się dudnienie najpierw na górze, potem lądując z chrzęstem na drewnianej podłodze. Nawałnica sięgała i do kruchej szopy, a d środka wdarł się przenikliwy chłód i rozpryskująca odłamki bryła lodu - obaj potrzebujemy oczu - skwitował, odwracając uwagę od hałasu i kontynuując wypowiedź. Najlepszym pomysłem, było podzielić się tak, by w każdej grupie był ktoś widzący. Słabość, która go sięgnęła była uprzykrzająca działanie, ale wciąż niewystarczająco by zatrzymać w działaniu - Ale zanim znikniecie, przyda się wasza wiedza transmutacyjna - zmarszczył czarne brwi - jesteście w stanie go jakoś pomniejszyć? Zmniejszyć wagę? Muszę go stąd zabrać. Albo rzucić jeszcze kameleona na Ronję? - wiedział, że wymagał dużo, sam czuł jak przez ciało przemyka coraz silniejsza potrzeba odpoczynku, ale jeśli mieli się wydostać, potrzebowali odpowiedniego zabezpieczającego ich taktyczny odwrót - zaplecza - Mico - zdecydował na początek - Evanescentio - wypowiedział zaraz potem, wciąż kierując czubek różdżki na siebie. Forsowali siły. Być może jednak, do tego zmuszali wrogów.
| Oba zaklęcia
Nie widział jak wiązki zaklęcia sięgnęły ciała, ale czuł wibrację magii pod palcami. Ciepłej, rozgrzewającej wręcz, a mimo to ubywającej z jego ciała, jak krew - Musimy go utrzymać przy życiu - odwrócił twarz w kierunku, w którym wcześniej słyszał uzdrowicielkę - Możesz o to zadbać? I zabierzesz się ze mną. Potrafisz latać na miotle? - zawiesił głos w kolejnym pytaniu, by wrócić do poprzedniej pozycji i sięgnąć dłonią ku kobiecie. Wystarczył gest, by poczuł nieprzyjemne, coraz silniej pulsujące pod żebrami iskry bólu. I był coraz bardziej zmęczony, zmęczeniem znajomym, tak często zastanym na polu walki - Przesłuchamy go - zakomunikował stanowczo. Nie obiecywał nic poza tym, ale jeśli szmalcownik cokolwiek wiedział nie zdąży zabrać tego do grobu, Skamander miał zamiar to wyciągnąć. Żałował, że w takiej chwili nie było z nim Anthonego. Legilimencia załatwiłaby sprawę szybciej - ale teraz musisz stąd zniknąć - dodał - Herbert? - nie był pewien, gdzie znajdował się towarzysz broni - Możesz polecieć z nią świstoklikiem? I spotkamy się potem w Lecznicy - nie mówił głośno, kołysząc się tonem w nieustającej ciemności. Gdzieś pomiędzy ich głosami, rozległo się dudnienie najpierw na górze, potem lądując z chrzęstem na drewnianej podłodze. Nawałnica sięgała i do kruchej szopy, a d środka wdarł się przenikliwy chłód i rozpryskująca odłamki bryła lodu - obaj potrzebujemy oczu - skwitował, odwracając uwagę od hałasu i kontynuując wypowiedź. Najlepszym pomysłem, było podzielić się tak, by w każdej grupie był ktoś widzący. Słabość, która go sięgnęła była uprzykrzająca działanie, ale wciąż niewystarczająco by zatrzymać w działaniu - Ale zanim znikniecie, przyda się wasza wiedza transmutacyjna - zmarszczył czarne brwi - jesteście w stanie go jakoś pomniejszyć? Zmniejszyć wagę? Muszę go stąd zabrać. Albo rzucić jeszcze kameleona na Ronję? - wiedział, że wymagał dużo, sam czuł jak przez ciało przemyka coraz silniejsza potrzeba odpoczynku, ale jeśli mieli się wydostać, potrzebowali odpowiedniego zabezpieczającego ich taktyczny odwrót - zaplecza - Mico - zdecydował na początek - Evanescentio - wypowiedział zaraz potem, wciąż kierując czubek różdżki na siebie. Forsowali siły. Być może jednak, do tego zmuszali wrogów.
| Oba zaklęcia
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Szopa zdawała się rozpadać w posadach, deski jęczały i strzelały na boki. Wydało się, że to kwestia minut nim zerwie im dach nad głową, co potwierdzeniem był trzask nad jego głową i usłyszał jak coś ciężkiego ląduje tuż przed jego nogami.
-Zaraza. - Wycedził przez zęby zaskoczony tym zdarzeniem. -Nie mamy dużo czasu. - Oznajmił, zwłaszcza jak obecność ludzi na zewnątrz zaświeciła mu się przed oczami dużą ilością jasnych plam. Nic nie widział, ale zdawał sobie sprawę, że znajdują się w nieciekawym położeniu. Musieli uciekać jeżeli chcieli żyć, brak charakterystycznego świstu dla świstoklika informował go, że Emily nadal była z nimi w pomieszczeniu. -Mamy gości więc musimy się ewakuować i to zaraz. - Nie wiedział czy za chwilę nie oberwie kolejnym klockiem lodu, który go zetnie z nóg co nie będzie trudne, przy jego osłabieniu i ogólnym zmęczeniu. Im dłużej stał tym coraz bardziej odczuwał efekt nadużywania magii. Organizm domagał się odpoczynku. -Jestem. - Odezwał się słysząc głos Skamandera, z którym walczył ramię w ramię, z którym się chronili, a połączyła ich wspólna misja. Postąpił parę kroków w stronę jego głosu wyciągając przed siebie dłonie. Stopą tracił bryłę lodu, która wpadła przez sufit powodując tym niezły hałas. Obawiał się, że zaraz poleci jak długi potykając się o własne nogi. -Nie obiecuję, że się uda… - Mówił też już z trudnością, chociaż nadal trzymał fason i zbierał w sobie wszystkie swoje zapasy energii i samozaparcia. Nie był przyzwyczajony do takiego wysiłku magicznego, nie był aurorem, nie był do tego szkolony. Podróżowanie po Amazonii zdawało się mniej wycieńczające, ale przecież sam się zgłosił. Samuel mógł poczuć jak dłoń Herberta na niego trafia. -Proszę wskażcie mi dokładnie gdzie on leży. - Mniej więcej wiedział, bo przecież wcześniejsze zaklęcie mu go wskazało, ale wolał mieć pewność. Gdy w końcu został na niego skierowany przez Ronję wycelował różdżkę w nieprzytomnego człowieka. - Pullus - Jednak zmęczenie było zbyt duże. Herbert opuścił różdżkę, po czym powiedział głośno. -Emily, ruszajmy. Musimy uciekać, nic nie zdziałamy siedząc tutaj, tym bardziej nikomu nie pomożemy. Spotkamy się ze wszystkimi w lecznicy i tam przegrupujemy siły. - Zwrócił się do kobiety wyciągając dłoń mając nadzieję, że ta pochwyci jego dłoń i świstoklik ich przeniesie w bezpieczne miejsce. Nie wiedzieli co z Prudence i Thomasem, ale na razie i tak by im nie pomogli. -Powodzenia. - Rzucił jeszcze w stronę Samuela i Ronji, licząc, że spotkają się w lecznicy.
|Rzut na Pullus oraz perswazja I
-Zaraza. - Wycedził przez zęby zaskoczony tym zdarzeniem. -Nie mamy dużo czasu. - Oznajmił, zwłaszcza jak obecność ludzi na zewnątrz zaświeciła mu się przed oczami dużą ilością jasnych plam. Nic nie widział, ale zdawał sobie sprawę, że znajdują się w nieciekawym położeniu. Musieli uciekać jeżeli chcieli żyć, brak charakterystycznego świstu dla świstoklika informował go, że Emily nadal była z nimi w pomieszczeniu. -Mamy gości więc musimy się ewakuować i to zaraz. - Nie wiedział czy za chwilę nie oberwie kolejnym klockiem lodu, który go zetnie z nóg co nie będzie trudne, przy jego osłabieniu i ogólnym zmęczeniu. Im dłużej stał tym coraz bardziej odczuwał efekt nadużywania magii. Organizm domagał się odpoczynku. -Jestem. - Odezwał się słysząc głos Skamandera, z którym walczył ramię w ramię, z którym się chronili, a połączyła ich wspólna misja. Postąpił parę kroków w stronę jego głosu wyciągając przed siebie dłonie. Stopą tracił bryłę lodu, która wpadła przez sufit powodując tym niezły hałas. Obawiał się, że zaraz poleci jak długi potykając się o własne nogi. -Nie obiecuję, że się uda… - Mówił też już z trudnością, chociaż nadal trzymał fason i zbierał w sobie wszystkie swoje zapasy energii i samozaparcia. Nie był przyzwyczajony do takiego wysiłku magicznego, nie był aurorem, nie był do tego szkolony. Podróżowanie po Amazonii zdawało się mniej wycieńczające, ale przecież sam się zgłosił. Samuel mógł poczuć jak dłoń Herberta na niego trafia. -Proszę wskażcie mi dokładnie gdzie on leży. - Mniej więcej wiedział, bo przecież wcześniejsze zaklęcie mu go wskazało, ale wolał mieć pewność. Gdy w końcu został na niego skierowany przez Ronję wycelował różdżkę w nieprzytomnego człowieka. - Pullus - Jednak zmęczenie było zbyt duże. Herbert opuścił różdżkę, po czym powiedział głośno. -Emily, ruszajmy. Musimy uciekać, nic nie zdziałamy siedząc tutaj, tym bardziej nikomu nie pomożemy. Spotkamy się ze wszystkimi w lecznicy i tam przegrupujemy siły. - Zwrócił się do kobiety wyciągając dłoń mając nadzieję, że ta pochwyci jego dłoń i świstoklik ich przeniesie w bezpieczne miejsce. Nie wiedzieli co z Prudence i Thomasem, ale na razie i tak by im nie pomogli. -Powodzenia. - Rzucił jeszcze w stronę Samuela i Ronji, licząc, że spotkają się w lecznicy.
|Rzut na Pullus oraz perswazja I
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Poruszyła dłonie, chcąc rozgrzać mięśnie. Chociaż dotyk meduzy dawno już nie okazywał swoich objawów, to odczuwalny stres potęgował uczucie zmęczenia. Wskazując mężczyznom miejsce, gdzie spoczywał wciąż uśpiony policjant, jednocześnie podjęła próbę poprawienia zaklęcia Herberta. - Pullus. - Niestety, przez wzgląd na sytuację i wciąż niedoskonałe umiejętności transmutacji, zaklęcie nie okazało się w pełni skuteczne. Niezrażona, a może raczej zdeterminowana, zwróciła się ku Samuelowi, kiwając wreszcie głową na jego słowa. - To dobry pomysł, umiem latać. W bezpieczniejszym środowisku na pewno będziemy w stanie zyskać więcej, ale co z odłączoną resztą grupy? - W międzyczasie, zebrała się w sobie i podchodząc do ich "zakładnika", uniosła różdżkę, chcąc dodać nieprzytomnemu nieco siły, a także zapewnić bezpieczniejszy transport. - Vis Ricora. - Niestety, prawie natychmiast poczuła, iż wypowiedziane słowa nie zadziałały, tak jak powinny, a dobrze rozumiana magia uzdrowienia nie zamierzała być Fancourt posłuszna w tym przypadku.
| tutaj zaklęcia i bardzo przepraszam za opóźnienia
| tutaj zaklęcia i bardzo przepraszam za opóźnienia
quiet. composed. grateful. disciplined
do not underestimate my heart, it is a fortress, a stronghold that cannot be brought down, it has fought battles worth fighting, and saved loved ones worth defending, the day you think it a weakness, is the day
you will burn
you will burn
Ronja Fancourt
Zawód : magipsychiatra, uzdrowiciel
Wiek : 30/31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
battles may be fought
from the outside in
but wars are won
from the inside out
from the outside in
but wars are won
from the inside out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Thomas, Prudence
Prudence czuła się źle. Chłód kamiennej posadzki w żaden sposób nie łagodził płonącego w klatce piersiowej bólu, tym dotkliwszego, im czarownicę mocniej ogarniało zmęczenie; roznosiło się po całym ciele, szarpiąc zakończeniami nerwowymi i zwielokrotniając targające nią emocje. Mogła być pewna – nawet nie otwierając oczu – że tuż obok niej właśnie umierał młody chłopiec, słyszała jego mokre, słabnące z każdą chwilą oddychanie; powietrze wypełnił rdzawy zapach krwi, sprawiając, że zarówno jej, jak i Thomasowi, zrobiło się niedobrze. Uchylenie powiek i dźwignięcie się na nogi nasiliło mdłości, grota zdawała się falować przed oczami Prudence, a kiedy się odezwała, jej głos brzmiał słabiej niż chciała – ale wybrzmiewała w nim również determinacja i stanowczość.
– Nie denerwuj się, lala – odezwał się Elige, robiąc krok do tyłu i pozwalając jej się wyminąć; obserwował ją, kiedy podchodziła do jasnowłosego młodzieńca, żeby na niego spojrzeć. – Przecież was tu nie zostawimy – dodał, wzruszając ramionami.
Chłopiec, nieprzytomny, wciąż leżał na ziemi, twarzą w dół; stojąc nad nim, Prudence nie widziała więc bladych policzków, ale bez trudu mogła dostrzec wypływającą z rany na szyi krew, rozlewającą się wokół niego coraz szerzej, połyskującą słabo w świetle rzucanym przez pochodnie.
Widział ją również Thomas; kiedy przykucnął przy Henrym, metaliczny, mdły zapach uderzył w niego mocniej, a sam Doe miał wrażenie, że żołądek podchodzi mu do gardła, wypełnionego teraz kwaskowatym posmakiem. Żeby podać chłopcu eliksir, musiał obrócić go na plecy, a kiedy to zrobił, dostrzegł jego twarz – oczy miał zamknięte, ale spływająca po szyi krew zabarwiła policzki, tworząc na nich przerażające smugi i zlepiając ze sobą kosmyki jasnych włosów. Jaskrawozielony eliksir, wlany do rozchylonych ust, tylko częściowo spłynął do gardła młodzieńca, który zakaszlał nagle słabo, wypluwając mieszaninę mikstury i krwi. Ta jednak zadziałała, bo ledwie parę sekund później bezwładne ciało zaczęło się jakby zapadać w sobie: chude palce skróciły się i zmniejszyły, a zakrwawiona głowa wysunęła się spod dłoni Thomasa, żeby zniknąć w fałdach rozciągniętego swetra, pociągnięta przez skurczone ciało, finalnie przybierające rozmiary niewielkiej, makabrycznie rzeczywistej lalki, która bez trudu zmieściła się w torbie przewieszonej przez ramię Doe.
– Jasne, stamtąd można się teleportować wprost na powierzchnię – odezwała się Hazel, odpowiadając na pytanie Thomasa z lekkim opóźnieniem. Jej głos brzmiał inaczej, napięty i jakby odległy – a ona sama przyglądała się chłopakowi z mieszaniną trudnych do odgadnięcia emocji.
Z szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w niego również dziewczynka, po chwili przenosząc wzrok na torbę. – Czy wszystko będzie z nim w porządku? – zapytała, najwidoczniej nie rozumiejąc – a może nie będąc w stanie pojąć – co właśnie się stało. Chwycona za ramię nie cofnęła się, ale nie przybliżyła się też; stała nieruchomo, najwidoczniej czekając na odpowiedź.
Słysząc słowa Thomasa, Travis zrobił krok do przodu. – Malcolm wyśle, żartujesz sobie? – rzucił, przenosząc spojrzenie pomiędzy wami. – Przyszliście tu bez kasy? – dodał z niedowierzaniem. Przez chwilę wszyscy troje – Travis, Elige i Hazel – spoglądali po sobie, jakby się zastanawiając. W końcu odezwał się Elige.
– Będziemy potrzebowali czegoś w zastaw. Albo kogoś – powiedział, krzyżując ramiona na klatce piersiowej. – I lepiej, żebyś ze wszystkiego się wywiązał – dodał ostrzegawczo. Hazel tym razem nie odwzajemniła uśmiechu; wyglądała na zniecierpliwioną.
Samuel, Herbert, Ronja
Samuel i Herbert wciąż tkwili w ciemności, skazani na poruszanie się w przestrzeni wypełnionej wyłącznie dźwiękami; wiedzieli, że ich oślepienie stopniowo ustępowało, bo pośród mroku zaczęły przesuwać się pozbawione kształtu powidoki, ale miało minąć jeszcze trochę czasu, nim odzyskaliby wzrok w pełni. A czas był czymś, czego nie mieliście; kolejne minuty, które traciliście, były jednocześnie minutami zyskanymi przez magiczną policję, zgodnie ze słowami komendanta przegrupowującą się gdzieś na krawędziach szalejącej nad wami burzy.
Samuel, walcząc ze zmęczeniem, skierował różdżkę ku sobie; ta posłusznie rozgrzała się pod jego palcami, sprawiając, że poczuł przypływ sił – jego zmysły, te, które jeszcze mu pozostały, zdawały się wyostrzyć, pozwalając na szybsze reagowanie i działanie. Efektu drugiego z zaklęć dostrzec rzecz jasna nie mógł – ale doświadczenie pozwalało mu ocenić, że magia go usłuchała, odbierając rysom wyrazistości w oczach czających się gdzieś dookoła wrogów.
Potęgujące się zmęczenie dosięgło również Herberta; wykorzystując ostatnie siły, zdecydował się jednak jeszcze raz dodatkowo wesprzeć swoich sojuszników. Kiedy poprosił o wskazanie nieprzytomnego policjanta, poczuł na swoim ramieniu dotyk czyjejś dłoni. – Tutaj – odezwała się Emily, nakierowując jego dłoń – tę, w której trzymał różdżkę. Wypowiedziana inkantacja się powiodła, być może wzmocniona zaklęciem niemal w tej samej chwili rzuconym przez Ronję; z drewnianego końca ze świstem pomknął promień, trafiając w klatkę piersiową mężczyzny i sprawiając, że ten zaczął gwałtownie się kurczyć; jego głowa zmniejszyła się i pokryła jasnymi piórami, ramiona zamieniły się w skrzydła, a nogi jakby wsunęły się do korpusu, przeistaczając się w połączone płetwiastą błoną łapy. Wyczarowane przez Samuela kajdany zsunęły się z pomniejszonych kostek i nadgarstków, z brzękiem upadając na posadzkę; gęś pozostała opleciona jedynie linami, ciasno przytrzymującymi skrzydła przy reszcie ciała.
– Jesteście pewni, że?.. – zaczęła Emily, ale dalsze słowa urwały się w połowie, bo nagle wokół was zapanowała cisza; wiatr, do tej pory wyjący przeraźliwie, ustał tak samo szybko, jak szybko się zerwał, a kakofonia uderzających o dach gradowych kulek zakończyła się kilkoma pojedynczymi stuknięciami. Nie widzieliście, kto rzucił przeciwzaklęcie, mogliście mieć jednak pewność, że nie znajdował się daleko. – Złap się mnie – odezwała się kobieta. W dłoni ściskała obcas, w który stuknęła różdżką, gdy tylko na jej ramieniu zacisnęła się dłoń Herberta. Wewnątrz szopy rozległ się charakterystyczny trzask, po czym Herbert poczuł, jak coś mocno szarpie go w okolicy pępka. Przestrzeń zakrzywiła się i wypaczyła, połykając czarodzieja i czarownicę; zniknęli, pozostawiając po sobie jedynie opadający powoli na posadzkę śnieg.
Ronja, dzięki uzdrowicielskiej wiedzy, zdawała sobie sprawę z tego, że nieprzytomny, wprowadzony w śpiączkę mężczyzna, znajdował się w ciężkim stanie; to, czy przetrwa długą powietrzną podróż miało się dopiero okazać, przemiana w gęś z pewnością nie poprawiła jego odporności czy wytrzymałości; skierowane w jego stronę zaklęcie mogło to zrobić, ale ledwie ostatnie sylaby znajomej inkantacji spłynęły z ust Ronji, czarownica mogła poczuć, że coś było stanowczo nie tak. Magia nie rozgrzała się posłusznie pod jej palcami, a od ściskanego w dłoni drewna zamiast tego zaczęło promieniować przejmujące zimno – wnikające jakby prosto do kości i po paru sekundach ogarniające całe jej ciało, nagle zupełnie nieodporne na dotykające je bodźce – w tym mroźną temperaturę. Zaczęła drżeć, raz po raz wstrząsana lodowatymi dreszczami, nie mogąc ogrzać się ani ciepłym ubraniem, ani w żaden inny sposób; mięśnie spięły się, a sama Ronja miała wrażenie, że boleśnie odczuwa każdy podmuch wdzierającego się przez nieszczelne ściany powietrza. Perspektywa wyjścia na zewnątrz wydawała się przerażająca.
Poniżej znajduje się mapa terenu oraz mapa podziemi. Po obu mapach możecie przemieszczać się swobodnie (z uwzględnieniem działających zaklęć), przemieszczenie się w obrębie mapy nie jest akcją.
Herbert, świstoklik przeniósł ciebie oraz Emily tutaj. Możesz uznać, że po odzyskaniu wzroku, byliście w stanie oboje przedostać się w inne, dowolne miejsce na terenie półwyspu.
Samuel i Ronja - jeśli zdecydujecie się opuścić lokację, możecie to zrobić, ale oboje rzucacie kością k6.
Ronja otrzymuje 20 punktów obrażeń od wychłodzenia i będzie je otrzymywać sukcesywnie przez kolejne 2 tury. Wartość obrażeń może się zmienić w zależności od sytuacji i czynników zewnętrznych, na które zostanie wystawiona.
(wersja powiększona)
(wersja powiększona)
Czas na odpis: 20.12 do godz. 23:59, w przeciągu tury możecie wykonać maksymalnie 2 akcje - to, czy będą umieszczone w jednym poście czy rozbite na dwa (lub więcej) zależy wyłącznie od was. Rzuty kością możecie wykonywać w temacie lub w szafce zniknięć - jak wam wygodniej. Mistrz gry przypomina też, że jeśli będziecie potrzebować posta uzupełniającego (bo np. się przemieszczacie lub rzucacie zaklęcie wykrywające), piszcie śmiało.
Działające zaklęcia i eliksiry:
oślepienie (Samuel, Herbert) - 3/5 tur
Facio coma maxima (policjant)
Incarcerous
Pullus (policjant) - 1/3 tury
Mico (Samuel)
Evanescentio (Samuel) - 1/5 tur
Eliksir kurczący (Henry) - 1/10 tur
Żywotność i energia magiczna:
Prudence - PŻ: 139/209 (-15); EM: 34/50 (obrażenia: 70 (tłuczone) - złamanie trzech żeber, stłuczenia barku i klatki piersiowej)
Herbert - PŻ: 220/220; EM: 11/50
Thomas - PŻ: 160/220 (-10); EM: 35/50 (obrażenia: 50 (miażdżone) - złamanie lewej ręki z przemieszczeniem; 10 (tłuczone) - wybicie małego palca ze stawu)
Ronja - PŻ: 190/210; EM: 30/50 (obrażenia: 20 (wychłodzenie))
Samuel - PŻ: 249/279 (-5); EM: 14/50 (obrażenia: 30 (kłute) - rana brzucha, odłamek tkwiący w ciele)
Prudence czuła się źle. Chłód kamiennej posadzki w żaden sposób nie łagodził płonącego w klatce piersiowej bólu, tym dotkliwszego, im czarownicę mocniej ogarniało zmęczenie; roznosiło się po całym ciele, szarpiąc zakończeniami nerwowymi i zwielokrotniając targające nią emocje. Mogła być pewna – nawet nie otwierając oczu – że tuż obok niej właśnie umierał młody chłopiec, słyszała jego mokre, słabnące z każdą chwilą oddychanie; powietrze wypełnił rdzawy zapach krwi, sprawiając, że zarówno jej, jak i Thomasowi, zrobiło się niedobrze. Uchylenie powiek i dźwignięcie się na nogi nasiliło mdłości, grota zdawała się falować przed oczami Prudence, a kiedy się odezwała, jej głos brzmiał słabiej niż chciała – ale wybrzmiewała w nim również determinacja i stanowczość.
– Nie denerwuj się, lala – odezwał się Elige, robiąc krok do tyłu i pozwalając jej się wyminąć; obserwował ją, kiedy podchodziła do jasnowłosego młodzieńca, żeby na niego spojrzeć. – Przecież was tu nie zostawimy – dodał, wzruszając ramionami.
Chłopiec, nieprzytomny, wciąż leżał na ziemi, twarzą w dół; stojąc nad nim, Prudence nie widziała więc bladych policzków, ale bez trudu mogła dostrzec wypływającą z rany na szyi krew, rozlewającą się wokół niego coraz szerzej, połyskującą słabo w świetle rzucanym przez pochodnie.
Widział ją również Thomas; kiedy przykucnął przy Henrym, metaliczny, mdły zapach uderzył w niego mocniej, a sam Doe miał wrażenie, że żołądek podchodzi mu do gardła, wypełnionego teraz kwaskowatym posmakiem. Żeby podać chłopcu eliksir, musiał obrócić go na plecy, a kiedy to zrobił, dostrzegł jego twarz – oczy miał zamknięte, ale spływająca po szyi krew zabarwiła policzki, tworząc na nich przerażające smugi i zlepiając ze sobą kosmyki jasnych włosów. Jaskrawozielony eliksir, wlany do rozchylonych ust, tylko częściowo spłynął do gardła młodzieńca, który zakaszlał nagle słabo, wypluwając mieszaninę mikstury i krwi. Ta jednak zadziałała, bo ledwie parę sekund później bezwładne ciało zaczęło się jakby zapadać w sobie: chude palce skróciły się i zmniejszyły, a zakrwawiona głowa wysunęła się spod dłoni Thomasa, żeby zniknąć w fałdach rozciągniętego swetra, pociągnięta przez skurczone ciało, finalnie przybierające rozmiary niewielkiej, makabrycznie rzeczywistej lalki, która bez trudu zmieściła się w torbie przewieszonej przez ramię Doe.
– Jasne, stamtąd można się teleportować wprost na powierzchnię – odezwała się Hazel, odpowiadając na pytanie Thomasa z lekkim opóźnieniem. Jej głos brzmiał inaczej, napięty i jakby odległy – a ona sama przyglądała się chłopakowi z mieszaniną trudnych do odgadnięcia emocji.
Z szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w niego również dziewczynka, po chwili przenosząc wzrok na torbę. – Czy wszystko będzie z nim w porządku? – zapytała, najwidoczniej nie rozumiejąc – a może nie będąc w stanie pojąć – co właśnie się stało. Chwycona za ramię nie cofnęła się, ale nie przybliżyła się też; stała nieruchomo, najwidoczniej czekając na odpowiedź.
Słysząc słowa Thomasa, Travis zrobił krok do przodu. – Malcolm wyśle, żartujesz sobie? – rzucił, przenosząc spojrzenie pomiędzy wami. – Przyszliście tu bez kasy? – dodał z niedowierzaniem. Przez chwilę wszyscy troje – Travis, Elige i Hazel – spoglądali po sobie, jakby się zastanawiając. W końcu odezwał się Elige.
– Będziemy potrzebowali czegoś w zastaw. Albo kogoś – powiedział, krzyżując ramiona na klatce piersiowej. – I lepiej, żebyś ze wszystkiego się wywiązał – dodał ostrzegawczo. Hazel tym razem nie odwzajemniła uśmiechu; wyglądała na zniecierpliwioną.
Samuel, Herbert, Ronja
Samuel i Herbert wciąż tkwili w ciemności, skazani na poruszanie się w przestrzeni wypełnionej wyłącznie dźwiękami; wiedzieli, że ich oślepienie stopniowo ustępowało, bo pośród mroku zaczęły przesuwać się pozbawione kształtu powidoki, ale miało minąć jeszcze trochę czasu, nim odzyskaliby wzrok w pełni. A czas był czymś, czego nie mieliście; kolejne minuty, które traciliście, były jednocześnie minutami zyskanymi przez magiczną policję, zgodnie ze słowami komendanta przegrupowującą się gdzieś na krawędziach szalejącej nad wami burzy.
Samuel, walcząc ze zmęczeniem, skierował różdżkę ku sobie; ta posłusznie rozgrzała się pod jego palcami, sprawiając, że poczuł przypływ sił – jego zmysły, te, które jeszcze mu pozostały, zdawały się wyostrzyć, pozwalając na szybsze reagowanie i działanie. Efektu drugiego z zaklęć dostrzec rzecz jasna nie mógł – ale doświadczenie pozwalało mu ocenić, że magia go usłuchała, odbierając rysom wyrazistości w oczach czających się gdzieś dookoła wrogów.
Potęgujące się zmęczenie dosięgło również Herberta; wykorzystując ostatnie siły, zdecydował się jednak jeszcze raz dodatkowo wesprzeć swoich sojuszników. Kiedy poprosił o wskazanie nieprzytomnego policjanta, poczuł na swoim ramieniu dotyk czyjejś dłoni. – Tutaj – odezwała się Emily, nakierowując jego dłoń – tę, w której trzymał różdżkę. Wypowiedziana inkantacja się powiodła, być może wzmocniona zaklęciem niemal w tej samej chwili rzuconym przez Ronję; z drewnianego końca ze świstem pomknął promień, trafiając w klatkę piersiową mężczyzny i sprawiając, że ten zaczął gwałtownie się kurczyć; jego głowa zmniejszyła się i pokryła jasnymi piórami, ramiona zamieniły się w skrzydła, a nogi jakby wsunęły się do korpusu, przeistaczając się w połączone płetwiastą błoną łapy. Wyczarowane przez Samuela kajdany zsunęły się z pomniejszonych kostek i nadgarstków, z brzękiem upadając na posadzkę; gęś pozostała opleciona jedynie linami, ciasno przytrzymującymi skrzydła przy reszcie ciała.
– Jesteście pewni, że?.. – zaczęła Emily, ale dalsze słowa urwały się w połowie, bo nagle wokół was zapanowała cisza; wiatr, do tej pory wyjący przeraźliwie, ustał tak samo szybko, jak szybko się zerwał, a kakofonia uderzających o dach gradowych kulek zakończyła się kilkoma pojedynczymi stuknięciami. Nie widzieliście, kto rzucił przeciwzaklęcie, mogliście mieć jednak pewność, że nie znajdował się daleko. – Złap się mnie – odezwała się kobieta. W dłoni ściskała obcas, w który stuknęła różdżką, gdy tylko na jej ramieniu zacisnęła się dłoń Herberta. Wewnątrz szopy rozległ się charakterystyczny trzask, po czym Herbert poczuł, jak coś mocno szarpie go w okolicy pępka. Przestrzeń zakrzywiła się i wypaczyła, połykając czarodzieja i czarownicę; zniknęli, pozostawiając po sobie jedynie opadający powoli na posadzkę śnieg.
Ronja, dzięki uzdrowicielskiej wiedzy, zdawała sobie sprawę z tego, że nieprzytomny, wprowadzony w śpiączkę mężczyzna, znajdował się w ciężkim stanie; to, czy przetrwa długą powietrzną podróż miało się dopiero okazać, przemiana w gęś z pewnością nie poprawiła jego odporności czy wytrzymałości; skierowane w jego stronę zaklęcie mogło to zrobić, ale ledwie ostatnie sylaby znajomej inkantacji spłynęły z ust Ronji, czarownica mogła poczuć, że coś było stanowczo nie tak. Magia nie rozgrzała się posłusznie pod jej palcami, a od ściskanego w dłoni drewna zamiast tego zaczęło promieniować przejmujące zimno – wnikające jakby prosto do kości i po paru sekundach ogarniające całe jej ciało, nagle zupełnie nieodporne na dotykające je bodźce – w tym mroźną temperaturę. Zaczęła drżeć, raz po raz wstrząsana lodowatymi dreszczami, nie mogąc ogrzać się ani ciepłym ubraniem, ani w żaden inny sposób; mięśnie spięły się, a sama Ronja miała wrażenie, że boleśnie odczuwa każdy podmuch wdzierającego się przez nieszczelne ściany powietrza. Perspektywa wyjścia na zewnątrz wydawała się przerażająca.
Herbert, świstoklik przeniósł ciebie oraz Emily tutaj. Możesz uznać, że po odzyskaniu wzroku, byliście w stanie oboje przedostać się w inne, dowolne miejsce na terenie półwyspu.
Samuel i Ronja - jeśli zdecydujecie się opuścić lokację, możecie to zrobić, ale oboje rzucacie kością k6.
Ronja otrzymuje 20 punktów obrażeń od wychłodzenia i będzie je otrzymywać sukcesywnie przez kolejne 2 tury. Wartość obrażeń może się zmienić w zależności od sytuacji i czynników zewnętrznych, na które zostanie wystawiona.
(wersja powiększona)
(wersja powiększona)
Czas na odpis: 20.12 do godz. 23:59, w przeciągu tury możecie wykonać maksymalnie 2 akcje - to, czy będą umieszczone w jednym poście czy rozbite na dwa (lub więcej) zależy wyłącznie od was. Rzuty kością możecie wykonywać w temacie lub w szafce zniknięć - jak wam wygodniej. Mistrz gry przypomina też, że jeśli będziecie potrzebować posta uzupełniającego (bo np. się przemieszczacie lub rzucacie zaklęcie wykrywające), piszcie śmiało.
Działające zaklęcia i eliksiry:
oślepienie (Samuel, Herbert) - 3/5 tur
Facio coma maxima (policjant)
Incarcerous
Pullus (policjant) - 1/3 tury
Mico (Samuel)
Evanescentio (Samuel) - 1/5 tur
Eliksir kurczący (Henry) - 1/10 tur
Żywotność i energia magiczna:
Prudence - PŻ: 139/209 (-15); EM: 34/50 (obrażenia: 70 (tłuczone) - złamanie trzech żeber, stłuczenia barku i klatki piersiowej)
Herbert - PŻ: 220/220; EM: 11/50
Thomas - PŻ: 160/220 (-10); EM: 35/50 (obrażenia: 50 (miażdżone) - złamanie lewej ręki z przemieszczeniem; 10 (tłuczone) - wybicie małego palca ze stawu)
Ronja - PŻ: 190/210; EM: 30/50 (obrażenia: 20 (wychłodzenie))
Samuel - PŻ: 249/279 (-5); EM: 14/50 (obrażenia: 30 (kłute) - rana brzucha, odłamek tkwiący w ciele)
- ekwipunki:
- Jackie
różdżka, sakiewka (10 PM), zielonkawy kamień, eliksir kociego kroku, (1 porcja, stat. 12)
Prudence
różdżka, klucz, eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 17)
Herbert
różdżka, aparat fotograficzny, eliksir przeciwbólowy (1 porcja, stat. 20)
Thomas
różdżka, magiczne wytrychy, kryształ, eliksir byka (1 porcja, stat. 30, moc +10), eliksir kurczący (1 porcja, stat. 5)
Ronja
różdżka, niuchacz, kryształ
Samuel
różdżka, płaszcz z rogatej czarowcy, alabastrowa brosza, magiczna torba a w niej: świstoklik typu I (ułamany obcas), kryształ, eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 20, moc +10), maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat. 22)
Było mu ciężko, czuł się gorzej i gorzej, będąc pewnym, że gdyby się tutaj nie zjawił to wszystko potoczyłoby się inaczej. Czego tutaj szukali w ogóle? Jakiś klucz, jakaś skrzynia, jakiś dom. Po co tutaj przyszli? Po cholerę się tutaj zjawili?!
Zapach krwi. Ten metaliczny, ten okropny i dziwny, który wchodził w jego nozdrza i w usta, kuł w gardło. Czuł niemalże jej smak, tak drażniący teraz się wydawał. Tym razem bez woni czarnej magii wydawał się być jeszcze bardziej przerażający, szczególnie gdy Thomas wiedział, że to on był odpowiedzialny za ten zapach.
Zawsze to on był odpowiedzialny. Jeszcze w Birmingham, to przecież była jego wina. Czy kiedy to wszystko się zaczęło, kiedy ich ojciec zamykał ich w piwnicy - czy wtedy nie przebudziła się jego magia? Gdyby jej nie miał, może on by tak nie reagował? Może mieliby więcej czasu, może James i Sheila lepiej by to znieśli, a on będąc starszym, lepiej byłby w stanie się nimi zaopiekować?
Gdyby nie on, James by skończył Hogwart. Sheila również. Gdyby nie on, tabor by żył - wszyscy by żyli, wszyscy byliby bezpieczni, prawda? Jeanie by żyła. Może poślubiłaby kogoś innego, może byłaby szczęśliwa i bezpieczna?
A ci ludzie, których wydał? Ten nastolatek, ten dzieciak, który zamiast niego stracił życie?
Jak wiele osób miało problemy, kiedy magipolicja wkroczyła na Connaught Square? Nie był jedynym, który skończył w Tower na przesłuchaniu. Ile osób skończyło w celi? Ile pobitych? On miał przecież szczęście wtedy...
A w styczniu? Gdyby powiedział nie, Marcel miałby rękę. Czułby się dobrze, nie byłby... w takim stanie. A James? Znów go zawiódł, kolejny raz. Zresztą czy Jaydenowi i Sheili również nie powtarzał, że nie będzie się pakował w kłopoty, że zrozumiał swoje błędy?
A te wioski? Te trupy, które pomagał chować Michaelowi i Samuelowi? Może gdyby się tam nie zjawił, nie sprowadziłby tego na nich? Był niemalże pewny, że to było jego pokrętne szczęście, że gdyby nie zjawił się w tamtym miejscu, ci ludzie by żyli.
Tak jak ten dzieciak, przy którym klęczał, którego poił eliksirem. Żyłby. Na pewno, gdyby tylko się tutaj nie zjawił. Ktoś inny by mu pomógł, ktoś inny by go uratował. Na pewno. On nie był w stanie, nie potrafił, nie miał na tyle siły ani odwagi, mimo że chciał - chciałby spróbować, chociaż raz. Ale bał się. Strach go paraliżował. Nie był tak odważny jak Marcel, nie był tak rozgarnięty jak Steffen żeby trzymać się od kłopotów, nie miał wiedzy Castora. Nie potrafił podejmować żadnych rozsądnych decyzji. Nie był w stanie.
Nie chciał na niego patrzeć. Na jego twarz, ale musiał. Nie chciał zapamiętywać tego widoku, tego zapachu. Nie chciał tutaj być! Nie chciał pamiętać tego miejsca!
Ściskało go przez krew. Ten smród, ta lepkość. Było mu niedobrze, ale musiał zachowywać pozory. Musiał ignorować krew na swoich rękach, na ubraniu, otaczającą ich. Była przerażająca, jak tafla jakiejś czarnej toni. Nie chciał nawet na nią patrzeć, nie był w stanie. Chciał...
Chciał...
Czego chciał? Nie był pewny. Chciał stąd wyjść, uciec w jakiś sposób. W jakikolwiek sposób.
Nie odpowiedział dziewczynce. Nie był w stanie. Za to skierował wzrok na Travisa. Tego gnoja, tę pieprzoną gnidę, która go rozpoznała.
- Jakiś problem? Nie zabezpieczyliście terenu, pierdoli się na górze magipolicja. Może problemy ze słuchem masz do tych ze wzrokiem, Travis? - rzucił tempo i oschle, zupełnie jak nie on. Jakby zapomniał jak mówił, jak być bardziej ekspresyjnym. Starał się zachować spokój, żeby nie spanikować - starał się powstrzymać trzęsące się dłonie. Nie mógł się spinać, nie mógł pokazać po sobie stresu. Wdech i wydech, spokojny i niezbyt nagły. Nie mógł być zachłanny. Musiał być spokojny, musiał to przetrzymać.
Albo kogoś.
Nie wyjdzie stąd. Wiedział o tym, był przekonany, że stąd nie wyjdzie. Zostanie tutaj, umrze, zginie - nikt po niego nie wróci. Był mordercą, zamordował dzieciaka! Oczywiście, że nie wróci po niego, oczywiście że nikt mu nie pomoże! Nikt nie będzie wiedział, gdzie był. Sprawdzą jego różdżkę, będą wiedzieli że kłamał - dowiedzą się o wszystkim. Nikt mu nie pomoże. Jayden nie będzie wiedział, oni sami nie mieliby takich pieniędzy, żeby to zastawić. Prudence po niego nie wróci, nie po tym co zrobił. Nie mogli ryzykować tymi dzieciakami.
Ale miał przewagę. Wystarczyła pewność siebie, kilka kłamstw, prawda? Tyle wystarczyło.
- Emily zostanie - rzucił pewnie i twardo, zaraz wychodząc do przodu i kierując się do dzieciaków. Nie spojrzał nawet na lady Macmillan. Kiedy wyjdzie... nie wiedział co miałby zrobić. Napisze do Puddlemere? Tak.
Ale co zrobi z dzieciakami? Gdzie je odstawi..? Musiał gdzieś... Może... Nie, nie był pewny. Gdzieś do Londynu? To nie brzmiało bezpiecznie. Nie był pewny co z nimi zrobi poza faktem, że nie mógł ich zostawić tutaj.
- Pasuje? Czy chcecie spędzić tutaj kolejne kilka godzin, ryzykując, że ci z góry tutaj przylezą? - warknął, zastanawiając się jeszcze - może nie powinien mówić o Emily; może przekonałaby ich w zastaw lady Macmillan?
Zapach krwi. Ten metaliczny, ten okropny i dziwny, który wchodził w jego nozdrza i w usta, kuł w gardło. Czuł niemalże jej smak, tak drażniący teraz się wydawał. Tym razem bez woni czarnej magii wydawał się być jeszcze bardziej przerażający, szczególnie gdy Thomas wiedział, że to on był odpowiedzialny za ten zapach.
Zawsze to on był odpowiedzialny. Jeszcze w Birmingham, to przecież była jego wina. Czy kiedy to wszystko się zaczęło, kiedy ich ojciec zamykał ich w piwnicy - czy wtedy nie przebudziła się jego magia? Gdyby jej nie miał, może on by tak nie reagował? Może mieliby więcej czasu, może James i Sheila lepiej by to znieśli, a on będąc starszym, lepiej byłby w stanie się nimi zaopiekować?
Gdyby nie on, James by skończył Hogwart. Sheila również. Gdyby nie on, tabor by żył - wszyscy by żyli, wszyscy byliby bezpieczni, prawda? Jeanie by żyła. Może poślubiłaby kogoś innego, może byłaby szczęśliwa i bezpieczna?
A ci ludzie, których wydał? Ten nastolatek, ten dzieciak, który zamiast niego stracił życie?
Jak wiele osób miało problemy, kiedy magipolicja wkroczyła na Connaught Square? Nie był jedynym, który skończył w Tower na przesłuchaniu. Ile osób skończyło w celi? Ile pobitych? On miał przecież szczęście wtedy...
A w styczniu? Gdyby powiedział nie, Marcel miałby rękę. Czułby się dobrze, nie byłby... w takim stanie. A James? Znów go zawiódł, kolejny raz. Zresztą czy Jaydenowi i Sheili również nie powtarzał, że nie będzie się pakował w kłopoty, że zrozumiał swoje błędy?
A te wioski? Te trupy, które pomagał chować Michaelowi i Samuelowi? Może gdyby się tam nie zjawił, nie sprowadziłby tego na nich? Był niemalże pewny, że to było jego pokrętne szczęście, że gdyby nie zjawił się w tamtym miejscu, ci ludzie by żyli.
Tak jak ten dzieciak, przy którym klęczał, którego poił eliksirem. Żyłby. Na pewno, gdyby tylko się tutaj nie zjawił. Ktoś inny by mu pomógł, ktoś inny by go uratował. Na pewno. On nie był w stanie, nie potrafił, nie miał na tyle siły ani odwagi, mimo że chciał - chciałby spróbować, chociaż raz. Ale bał się. Strach go paraliżował. Nie był tak odważny jak Marcel, nie był tak rozgarnięty jak Steffen żeby trzymać się od kłopotów, nie miał wiedzy Castora. Nie potrafił podejmować żadnych rozsądnych decyzji. Nie był w stanie.
Nie chciał na niego patrzeć. Na jego twarz, ale musiał. Nie chciał zapamiętywać tego widoku, tego zapachu. Nie chciał tutaj być! Nie chciał pamiętać tego miejsca!
Ściskało go przez krew. Ten smród, ta lepkość. Było mu niedobrze, ale musiał zachowywać pozory. Musiał ignorować krew na swoich rękach, na ubraniu, otaczającą ich. Była przerażająca, jak tafla jakiejś czarnej toni. Nie chciał nawet na nią patrzeć, nie był w stanie. Chciał...
Chciał...
Czego chciał? Nie był pewny. Chciał stąd wyjść, uciec w jakiś sposób. W jakikolwiek sposób.
Nie odpowiedział dziewczynce. Nie był w stanie. Za to skierował wzrok na Travisa. Tego gnoja, tę pieprzoną gnidę, która go rozpoznała.
- Jakiś problem? Nie zabezpieczyliście terenu, pierdoli się na górze magipolicja. Może problemy ze słuchem masz do tych ze wzrokiem, Travis? - rzucił tempo i oschle, zupełnie jak nie on. Jakby zapomniał jak mówił, jak być bardziej ekspresyjnym. Starał się zachować spokój, żeby nie spanikować - starał się powstrzymać trzęsące się dłonie. Nie mógł się spinać, nie mógł pokazać po sobie stresu. Wdech i wydech, spokojny i niezbyt nagły. Nie mógł być zachłanny. Musiał być spokojny, musiał to przetrzymać.
Albo kogoś.
Nie wyjdzie stąd. Wiedział o tym, był przekonany, że stąd nie wyjdzie. Zostanie tutaj, umrze, zginie - nikt po niego nie wróci. Był mordercą, zamordował dzieciaka! Oczywiście, że nie wróci po niego, oczywiście że nikt mu nie pomoże! Nikt nie będzie wiedział, gdzie był. Sprawdzą jego różdżkę, będą wiedzieli że kłamał - dowiedzą się o wszystkim. Nikt mu nie pomoże. Jayden nie będzie wiedział, oni sami nie mieliby takich pieniędzy, żeby to zastawić. Prudence po niego nie wróci, nie po tym co zrobił. Nie mogli ryzykować tymi dzieciakami.
Ale miał przewagę. Wystarczyła pewność siebie, kilka kłamstw, prawda? Tyle wystarczyło.
- Emily zostanie - rzucił pewnie i twardo, zaraz wychodząc do przodu i kierując się do dzieciaków. Nie spojrzał nawet na lady Macmillan. Kiedy wyjdzie... nie wiedział co miałby zrobić. Napisze do Puddlemere? Tak.
Ale co zrobi z dzieciakami? Gdzie je odstawi..? Musiał gdzieś... Może... Nie, nie był pewny. Gdzieś do Londynu? To nie brzmiało bezpiecznie. Nie był pewny co z nimi zrobi poza faktem, że nie mógł ich zostawić tutaj.
- Pasuje? Czy chcecie spędzić tutaj kolejne kilka godzin, ryzykując, że ci z góry tutaj przylezą? - warknął, zastanawiając się jeszcze - może nie powinien mówić o Emily; może przekonałaby ich w zastaw lady Macmillan?
Otulająca go wciąż ciemność, w specyficzny sposób zaczynała mu ciążyć, a jednocześnie, nabierał pewności w poruszaniu się w otaczającej go, nieprzyjaznej przestrzeni. Oznaczał głosy obecnych, nawet hałas burzy zdawał się określać swoje "miejsce". Tak, jak on sam, gdy na język spływały kolejne zaklęcia, wyszarpujące z krwi krążącą coraz rzadziej energię. Ciepło zaklęcia rozgrzewało ciało, odsuwając dalej widmo bólu, który ćmił gdzieś na granicy, zapewne przypominając o sobie później, gdy adrenalina opadnie. Nie zmieniało to jednak wiele w jego postępowaniu. Zadbał, by dla potencjalnych obserwatorów, nie stanowił łatwego celu do pościgu, ani czarów.
Cisza, która nastąpiła nim dwójka towarzyszy zniknęła, przypominała o kurczącym się czasie na ewakuację. I zbliżającej się zgrai, która mogła im to jeszcze utrudnić - dobrze, będziesz moimi "oczami" - odpowiedział lakonicznie uzdrowicielce, gdy zostali sami - nie ma ich tu, najpierw zajmiemy się sobą - nie było sensu kombinować z szukaniem rozdzielonych towarzyszy teraz, gdy nie mieli punktu zaczepienia. Ich więzień, jeśli tylko przeżyje, mógł im coś podpowiedzieć.
Dźwięk kajdan, który opadł z ciała policjanta mógł poświadczyć, że magia zmiany usłuchała autorów czaru. Mieli aktualnie nieprzytomne, wciąż związane ptaszysko, po które sięgnął całkiem ostrożnie. Nim jednak ułożył je sobie odpowiednio pod połą płaszcza, sięgnął jeszcze po eliksir niezłomności, który posiadał, by ze wsparciem uzdrowicielki wylać zawartość w dziób gęsi - powinno mu pomóc przetrwać podróż - zdecydował, by wsunąć ciało zwierzaka do magicznej torby, przesuwając ją na przód, przed siebie, w pewien sposób, chcąc też zapewnić więźniowi minimalne ciepło dla przetrwania. Musiał przeżyć. Wiedział, że nie mógł trzymać jej tam długo.
- Uchyl drzwi i chodź - odezwał się w stronę uzdrowicielki, czekając, aż usadowi się na miotle, a on złapie równowagę, by unieść ich w górę. I dopiero wtedy, ze wskazówkami Ronji, samemu też zapamiętując, w jaką stronę na pewno nie mogli lecieć - uniósł się do góry i ruszył w przeciwną stronę, niż miejsce, gdzie wcześniej był dom Emily. Nie oglądał się za siebie, nawet w odruchu. Ciemność, wciąż pochłaniała spojrzenie. Nie wiązała jednak serca, a jego warta jeszcze się nie skończyła.
| Latanie na miotle II
Cisza, która nastąpiła nim dwójka towarzyszy zniknęła, przypominała o kurczącym się czasie na ewakuację. I zbliżającej się zgrai, która mogła im to jeszcze utrudnić - dobrze, będziesz moimi "oczami" - odpowiedział lakonicznie uzdrowicielce, gdy zostali sami - nie ma ich tu, najpierw zajmiemy się sobą - nie było sensu kombinować z szukaniem rozdzielonych towarzyszy teraz, gdy nie mieli punktu zaczepienia. Ich więzień, jeśli tylko przeżyje, mógł im coś podpowiedzieć.
Dźwięk kajdan, który opadł z ciała policjanta mógł poświadczyć, że magia zmiany usłuchała autorów czaru. Mieli aktualnie nieprzytomne, wciąż związane ptaszysko, po które sięgnął całkiem ostrożnie. Nim jednak ułożył je sobie odpowiednio pod połą płaszcza, sięgnął jeszcze po eliksir niezłomności, który posiadał, by ze wsparciem uzdrowicielki wylać zawartość w dziób gęsi - powinno mu pomóc przetrwać podróż - zdecydował, by wsunąć ciało zwierzaka do magicznej torby, przesuwając ją na przód, przed siebie, w pewien sposób, chcąc też zapewnić więźniowi minimalne ciepło dla przetrwania. Musiał przeżyć. Wiedział, że nie mógł trzymać jej tam długo.
- Uchyl drzwi i chodź - odezwał się w stronę uzdrowicielki, czekając, aż usadowi się na miotle, a on złapie równowagę, by unieść ich w górę. I dopiero wtedy, ze wskazówkami Ronji, samemu też zapamiętując, w jaką stronę na pewno nie mogli lecieć - uniósł się do góry i ruszył w przeciwną stronę, niż miejsce, gdzie wcześniej był dom Emily. Nie oglądał się za siebie, nawet w odruchu. Ciemność, wciąż pochłaniała spojrzenie. Nie wiązała jednak serca, a jego warta jeszcze się nie skończyła.
| Latanie na miotle II
Darkness brings evil things
the reckoning begins
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 4
'k6' : 4
Macmillan nie czuła się dobrze. Ból coraz bardziej jej doskwierał. Wiedziała, że dłużej tak nie wytrzyma. Nie zamierzała się oszukiwać, każdy miał jakieś granice, jej właśnie zaczynały dawać o sobie znać. Nie udawała, że jest inaczej. Wiedziała w jak bardzo beznadziejnej sytuacji się znalazła. Miała świadomość również, że raczej nie uda jej się uratować tych dzieci. Z drugiej strony jednak nie może zbawić całego świata, ryzykując swoim własnym życiem. Nie jest to możliwe. Powoli zaczynała się z tym wszystkim godzić. Lepiej późno niż wcale.
Kogoś w zastaw.. potrafiła dodać dwa do dwóch. Mimo swojej naiwności. Wiedziała, że raczej stąd nie wyjdzie. Nie musiała długo czekać, żeby jej myśli się potwierdziły. Spodziewała się tego. Była rozczarowana, jednak niespecjalnie zaskoczona. Szczególnie, kiedy widziała, co się tutaj wcześniej wydarzyło. Thomas nie zamierzał tutaj zostać, niestety ona również. Jeszcze wspomniał o niej, jako o Emily, kiedy przedstawiała się imieniem Emma, zrobił to specjalnie, chciał pokazać, że kłamali? Nie miała pojęcia. Nie zamierzała również zwlekać, dać się złapać. Widziała jedno rozwiązanie w tej sytuacji, nie byłaby sobą, gdyby nie spróbowała. - Protego!- machnęła różdżką, chcąc wyczarować tarczę, po czym od razu odwróciła się i ruszyła pędem na podest, przy którym jeszcze chwilę wcześniej teatralnie mdlała. Nie obchodziło jej, czy zaklęcie wyszło, czy nie. Biegła, jak szybko tylko była w stanie, pomimo bólu, który rozchodził się po jej ciele. Adrenalina robiła swoje, wiadomo jak to jest w sytuacjach podbramkowych. W końcu od tego zależało jej życie, a była zbyt młoda, żeby jeszcze umierać. Nie chciała tutaj zostać, musiała się stąd wydostać. To było pewne.
Chciała dobiec do podestu, przy którym już się wcześniej zatrzymała. O ile udało jej się tam dobiec, wsadziła rękę do naczynia, które znajdowało się obok, szukając tam proszku Fiuu. Jeśli wszystko poszło po jej myśli, to go użyła wypowiadając słowa - Pod rozbrykanym kucykiem.- był to pub w Kornwalii, który pamiętała, w miasteczku Fowey, z kominkiem, kiedyś odwiedzała to miejsce z przyjaciółkami. Bardzo chciała stąd zniknąć, miała nadzieję, że jej się to uda, bez względu na konsekwencje.
nie udało się wyczarować tarczy
Kogoś w zastaw.. potrafiła dodać dwa do dwóch. Mimo swojej naiwności. Wiedziała, że raczej stąd nie wyjdzie. Nie musiała długo czekać, żeby jej myśli się potwierdziły. Spodziewała się tego. Była rozczarowana, jednak niespecjalnie zaskoczona. Szczególnie, kiedy widziała, co się tutaj wcześniej wydarzyło. Thomas nie zamierzał tutaj zostać, niestety ona również. Jeszcze wspomniał o niej, jako o Emily, kiedy przedstawiała się imieniem Emma, zrobił to specjalnie, chciał pokazać, że kłamali? Nie miała pojęcia. Nie zamierzała również zwlekać, dać się złapać. Widziała jedno rozwiązanie w tej sytuacji, nie byłaby sobą, gdyby nie spróbowała. - Protego!- machnęła różdżką, chcąc wyczarować tarczę, po czym od razu odwróciła się i ruszyła pędem na podest, przy którym jeszcze chwilę wcześniej teatralnie mdlała. Nie obchodziło jej, czy zaklęcie wyszło, czy nie. Biegła, jak szybko tylko była w stanie, pomimo bólu, który rozchodził się po jej ciele. Adrenalina robiła swoje, wiadomo jak to jest w sytuacjach podbramkowych. W końcu od tego zależało jej życie, a była zbyt młoda, żeby jeszcze umierać. Nie chciała tutaj zostać, musiała się stąd wydostać. To było pewne.
Chciała dobiec do podestu, przy którym już się wcześniej zatrzymała. O ile udało jej się tam dobiec, wsadziła rękę do naczynia, które znajdowało się obok, szukając tam proszku Fiuu. Jeśli wszystko poszło po jej myśli, to go użyła wypowiadając słowa - Pod rozbrykanym kucykiem.- był to pub w Kornwalii, który pamiętała, w miasteczku Fowey, z kominkiem, kiedyś odwiedzała to miejsce z przyjaciółkami. Bardzo chciała stąd zniknąć, miała nadzieję, że jej się to uda, bez względu na konsekwencje.
nie udało się wyczarować tarczy
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zaklęcie odbijało się od ścian, głos Prudence dotarł do niego z jakby opóźnieniem. Uciekała. Próbowała uciec. Zostawić ich..? Jego, te dzieciaki..?
Zaraz sięgnął po różdżkę, nie chcąc na to pozwolić. Musiał wrócić, musiał wyciągnąć te dzieciaki. Nie po to przecież dopiero co zabił! Nie po to kłamał i kręcił, nie po to...
- Rebus calceamenta! - zawołał, celując w Prudence. Po nieudanej próbie, powtórzył inkantacje:
- Rebus calceamenta - rzucił, jeszcze bardziej zirytowany, widząc że magia po raz kolejny go dzisiaj zawodziła. Rzucił spojrzenie po szmalcownikach.
- No łapcie ją!
| 33/50 EM
Zaraz sięgnął po różdżkę, nie chcąc na to pozwolić. Musiał wrócić, musiał wyciągnąć te dzieciaki. Nie po to przecież dopiero co zabił! Nie po to kłamał i kręcił, nie po to...
- Rebus calceamenta! - zawołał, celując w Prudence. Po nieudanej próbie, powtórzył inkantacje:
- Rebus calceamenta - rzucił, jeszcze bardziej zirytowany, widząc że magia po raz kolejny go dzisiaj zawodziła. Rzucił spojrzenie po szmalcownikach.
- No łapcie ją!
| 33/50 EM
Zdumiewało ją jego podejście. Jak zamknięte musiał mieć serce i ile poświęcić dla takiej bezwzględności?
- Nie wiem, czy przetrwa podróż. Jego organizm jest na skraju wytrzymałości. Nasze zresztą też. - Stwierdziła, wpatrując się z dozą smutku w ludzką istotę zaklętą pod postacią gęsi. Nie wiedziała, czy oni przetrwają. Nie ten konkretny dzień. On już zakończył się smutkiem i porażką, a lodowate dreszcze spływające po plecach Fancourt tylko utwierdzały kobietę w przekonaniu. Nie miała pojęcia, co stało się z jej przyjaciółkami, ani czy kiedykolwiek jeszcze się zobaczą. Cichymi słowami wskazując drogę, po raz ostatni rozejrzała się po wnetrzu szopy, aby wreszcie wbrew własnemu strachowi wyjść na zewnątrz, w drzwiach jeszcze wzywając szeptem pojedynczy raz. - Troskliwszy? - Z nadzieją, kruchą. Niuchacz z pewnością był gdzieś daleko, ale Ronja nie zamierzała odejść przed tą jedną próbą przywołania pupila. Nie była najsilniejszym wojownikiem jak siedzący na miotle auror. Nie była przebojowym Macmillanem, niczym Prudence, ani nie posiadała też zaradności świeżo spotkanego Greya. Miała jednak siebie i sobą była zawsze. Fancourt o wartościach wybitych krwią w skale niezmąconej pewności siebie. O wierze, opiece, wiedzy. Trosce.
Zamknęła w uścisku talię czarodzieja, ostrożnie omijając miejsce, gdzie znajdowała się gęś. - Będę twoimi oczami. - Ale kto będzie twoim sercem?
| latanie na miotle I
- Nie wiem, czy przetrwa podróż. Jego organizm jest na skraju wytrzymałości. Nasze zresztą też. - Stwierdziła, wpatrując się z dozą smutku w ludzką istotę zaklętą pod postacią gęsi. Nie wiedziała, czy oni przetrwają. Nie ten konkretny dzień. On już zakończył się smutkiem i porażką, a lodowate dreszcze spływające po plecach Fancourt tylko utwierdzały kobietę w przekonaniu. Nie miała pojęcia, co stało się z jej przyjaciółkami, ani czy kiedykolwiek jeszcze się zobaczą. Cichymi słowami wskazując drogę, po raz ostatni rozejrzała się po wnetrzu szopy, aby wreszcie wbrew własnemu strachowi wyjść na zewnątrz, w drzwiach jeszcze wzywając szeptem pojedynczy raz. - Troskliwszy? - Z nadzieją, kruchą. Niuchacz z pewnością był gdzieś daleko, ale Ronja nie zamierzała odejść przed tą jedną próbą przywołania pupila. Nie była najsilniejszym wojownikiem jak siedzący na miotle auror. Nie była przebojowym Macmillanem, niczym Prudence, ani nie posiadała też zaradności świeżo spotkanego Greya. Miała jednak siebie i sobą była zawsze. Fancourt o wartościach wybitych krwią w skale niezmąconej pewności siebie. O wierze, opiece, wiedzy. Trosce.
Zamknęła w uścisku talię czarodzieja, ostrożnie omijając miejsce, gdzie znajdowała się gęś. - Będę twoimi oczami. - Ale kto będzie twoim sercem?
| latanie na miotle I
quiet. composed. grateful. disciplined
do not underestimate my heart, it is a fortress, a stronghold that cannot be brought down, it has fought battles worth fighting, and saved loved ones worth defending, the day you think it a weakness, is the day
you will burn
you will burn
Ronja Fancourt
Zawód : magipsychiatra, uzdrowiciel
Wiek : 30/31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
battles may be fought
from the outside in
but wars are won
from the inside out
from the outside in
but wars are won
from the inside out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Ronja Fancourt' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 5
'k6' : 5
Thomas, Prudence
Poczucie winy nie było niczym przyjemnym. Rozpychało się boleśnie we wnętrznościach niczym twarde i ostre kamienie, kłuło jak wbijające się w skórę igły, mąciło w myślach Thomasa, desperacko szukającego sposobu na wyciągnięcie z podziemi siebie i szóstki przerażonych dzieci. Sytuacja wciąż wydawała mu się beznadziejna, uczepiona jego ubrania dziewczynka ciągnęła go w dół, podobnie jak skórzany pasek torby, która nagle wydawała mu się niemożliwie wręcz ciężka, wżynając się w ramię i zwielokrotniając ból promieniujący ze złamanej ręki. – Magipolicja nic nam nie zrobi – odpowiedział Travis drwiąco; jego twarz wykrzywił gniew, w głosie pobrzmiewał jednak gniew; zrobił krok do przodu, zbliżając się do Thomasa, tak, że twarze obu mężczyzn znalazły się tuż obok siebie. – Możesz powiedzieć to samo o sobie? A może w rękawie trzymasz kolejną historyjkę, skoro wszyscy wiemy już, że nie nosisz tam pieniędzy? – wycedził, spluwając na ziemię.
Próba załagodzenia sporu, podjęta przez Elige’a, miała szansę na powodzenie – gdyby nie dwie rzeczy. – Emily? – powtórzył po Thomasie, w pierwszej chwili zdezorientowany; dopiero po sekundzie jego spojrzenie przeniosło się na Prudence, która mogła spodziewać się, co za moment miało nadejść – i wyglądało na to, że nie miała zamiaru na to pozwolić. Krążąca w jej żyłach adrenalina pozwoliła na chwilowe przezwyciężenie zmęczenia i bólu, jasnobłękitna tarcza błysnęła przed nią, na krótki moment dezorientując szmalcowników i pozwalając jej na odwrót; odwróciwszy się na pięcie, rzuciła się w stronę schodów, czując, jak jej wnętrzności zapłonęły ogniem. Jej nogi sprawiały wrażenie słabych, uginając się pod nią jakby były z waty; sprawiając, że Prudence nabrała przekonania, że jeśli tylko się zatrzyma, to upadnie – jedyną możliwością pozostawał bieg, najpierw przez grotę, a później po schodach.
Thomas zareagował na tę ucieczkę jako pierwszy, uniesioną różdżkę kierując na plecy Prudence, ale mierzenie do ruchomego celu nie należało do rzeczy najłatwiejszych, zwłaszcza, gdy ciało dominował ból; dwie wiązki zaklęć pomknęły przez pomieszczenie, minęły jednak kobietę, a ledwie ułamek sekundy później echem poniosły się kolejne inkantacje. Wyglądało na to, że Travis, Elige, Leo i Hazel rzucili zaklęcia jednocześnie, a ich słowa zlały się w jedno, tworząc dezorientującą kakofonię; kolejne wiązki przecięły powietrze, wszystkie wymierzone w tę samą osobę. Huknęło, gdy dwie z nich – a może więcej – zderzyło się ze sobą w locie, odbijając się rykoszetem, podczas gdy dwie inne zatrzymały się na skalnych kolumnach, wyrzucając w przestrzeń chmurę pyłu i skalnych odłamków.
Zapanował chaos, w którym Prudence jakimś cudem zdołała dotrzeć na podwyższenie; proszek, który wzięła w dłoń, wyglądał nieco inaczej niż ten, który zapamiętała – podobnie jak kamienna płyta nie była kominkiem – ale chociaż czarownica nie miała pojęcia, jak dokładnie działał czarodziejski mechanizm, postanowiła zaryzykować. Pył ciśnięty na kamień spowodował, że w górę buchnęły szmaragdowozielone płomienie, zasłaniając na moment sylwetkę kobiety, choć nie parząc; ona sama poczuła, że coś ciągnie ją w górę; w tej samej chwili grotę przeciął jeden z odbitych promieni, trafiając w ścianę barwnego ognia, a może w samą arystokratkę – trudno było powiedzieć, bo mrugnięcie powieki później wszystkie trzy – Prudence, płomienie i zaklęcie – zniknęły, pozostawiając po sobie jedynie opadający na posadzkę kurz.
Thomas nie miał czasu na reakcję – ani na obserwowanie, co działo się z jego (byłą?) pracodawczynią, bo podczas gdy ona ratowała się ucieczką, on poczuł, jak w plecy coś mocno go uderza – a w następnej sekundzie wnętrzności rozrywa ból, zupełnie jakby fantomowe poczucie winy nabrało realnych kształtów, w postaci kamieni wypełniając jego żołądek, zaburzając równowagę i ciągnąc go w dół, w stronę posadzki. Gdzieś obok coś mocno o nią uderzyło, a kiedy się odwrócił, kilka metrów od siebie dostrzegł Travisa, któremu zaklęcie musiało podciąć nogi, bo leżał twarzą w dół, zbierając się powoli i chwiejnie z ziemi; z rozbitego nosa obficie ciekła mu krew. Gdzieś wysoko huknęło, po czym rozległ się dźwięk pękającej skały – a następnie kilkanaście mniejszych i większych odłamków spadło z sufitu w dół, tuż nad miejscem, w którym zbierały się dzieci. Te, wystraszone, rozbiegły się po grocie, próbując uciec – mimo że najwyraźniej nie wiedziały dokąd; para, która wyglądała jak bliźnięta, chłopiec i dziewczynka, rzucili się prosto w stronę wody, być może dostrzegając tunel, do którego w pewnym momencie wpływała; zawahały się tuż nad krawędzią, było już jednak za późno – noga dziewczynki pośliznęła się na skale, po czym rozległ się plusk i pisk, gdy ta wpadła do lodowatej rzeki; chłopiec zareagował błyskawicznie, klękając na krawędzi i łapiąc ją za fragment sukienki, ale ta niemal wyśliznęła mu się spomiędzy palców; nie miał też siły, żeby wyciągnąć siostrę na brzeg. Drugi z chłopców, który pobiegł w kierunku schodów, zdołał pokonać może połowę tego dystansu, gdy dopadło go zbłąkane zaklęcie; wywrócił się, wciąż przytomny, ale unieruchomiony, po czym zaczął się czołgać – powłócząc za sobą nogami zupełnie, jakby były z ciężkiego kamienia.
Hazel i Leo również trafiły magiczne promienie; kobieta padła na ziemię z rękami przyklejonymi do tułowia i szeroko otwartymi oczami utkwionymi w suficie, z kolei szmalcownik, który przyprowadził wcześniej Henry’ego, wyglądał, jakby zwyczajnie stracił przytomność lub zasnął.
Na własnych nogach pozostał wyłącznie Elige, ale był widocznie zdezorientowany; Thomas wiedział, że miał zaledwie chwilę podjęcie decyzji, co dalej – i że gdy tylko minie pierwsze zaskoczenie, nie będzie miał żadnych szans na ucieczkę.
Prudence
Twoja podróż nie trwała długo – a gdy się zakończyła, pierwszą rzeczą, którą byłaś w stanie stwierdzić, był fakt, że z całą pewnością nie znajdowałaś się Pod Rozbrykanym Kucykiem. Otoczyło cię powietrze, równie zimne co to pod ziemią, ale świeższe, pozbawione zapachu wilgoci i stęchlizny; upadłaś w śnieg, wysoką czapę sięgającą ci kolan, zamiast jednak wylądować twardo na stopach, poleciałaś na plecy – zanurzając się w lodowatym puchu. Dyszałaś ciężko, a każdy kolejny wdech zdawał się rozrywać twoją klatkę piersiową; kręciło ci się też w głowie, a jeśli spróbowałaś usiąść, to z przerażeniem odkryłaś, że w którymś momencie całkowicie straciłaś czucie w nogach. Były bezwładne, nie reagując na jakąkolwiek próbę poruszenia nimi, wydawały się też ciążyć jak dwie zdrętwiałe kłody; nie byłaś w stanie wstać.
O ile mogłaś stwierdzić, wokół ciebie nie było nikogo; otaczały cię rosnące rzadko drzewa, a gdzieś po lewej stronie musiała płynąć rzeka, bo słyszałaś wyraźny szum wody – żeby ją jednak dostrzec, musiałabyś przeczołgać się na krawędź majaczącej kilkanaście metrów dalej skarpy. Nie miałaś pojęcia, czy podążał za tobą pościg, ani gdzie właściwie się znalazłaś – ale pewnym było, że nie mogłaś pozostać tu długo; wgryzające się pod ubranie zimno bardzo szybko zaczęło ci dokuczać, promieniując zwłaszcza od ziemi, na której na wpół leżałaś, na wpół siedziałaś; szczególnie mocno zaczęły marznąć ci dłonie i policzki, z ust przy każdym wydechu umykały kłęby pary. Potrzebowałaś pomocy – i nie mogłaś na nią czekać.
Ronja, Samuel
Byliście już mocno zmęczeni, wyczerpani sięganiem po magię i odniesionymi ranami, zdezorientowani mnogością zdarzeń; nie mieliście pojęcia, gdzie znajdowali się wasi towarzysze, Prudence, Thomas, Jackie – mogąc jedynie mieć mglistą nadzieję, że Herbertowi i Emily udało się bezpiecznie wydostać poza zasięg różdżek magicznej policji. Sami nie mieliście wiele czasu, przygotowania do drogi musiały być szybkie; eliksir wlany w gardło nieprzytomnej gęsi rozlał się częściowo po jej piórach, w większości trafiając jednak do organizmu zmienionego w zwierzę czarodzieja – ale póki co trudno było ocenić, jakie odniósł skutki. Gęś wyglądała równie źle co jeszcze przed chwilą, choć dostrzec mogła to jedynie Ronja; Samuel nadal działał po omacku, tylko dzięki wyostrzonym zmysłom dając radę dosiąść miotły, ale ledwie odbił się lekko od ziemi, zrozumiał, że podróż z odłamkiem wciąż tkwiącym między żebrami miała być koszmarem. Ból odzywał się rwąco przy każdym ruchu, każdym spięciu szukającego równowagi w powietrzu ciała; nawet poruszenie tkaniną płaszcza przez oplatającą go ramionami Ronję wywołało falę cierpienia, sprawiającą, że auror musiał zacisnąć zęby, żeby nie krzyknąć.
Niuchacz nie odpowiedział na wezwanie Ronji.
Gdy tylko wysunęliście się za drzwi szopy, owionęło was na powrót lodowate powietrze, które szczególnie mocno zaczęło dokuczać Ronji; osłabiony tymczasowo organizm nie radził sobie z zimnymi podmuchami, po zaledwie paru sekundach uzdrowicielka zaczęła więc dygotać na całym ciele. Sterowanie miotłą we dwoje nie było łatwe, komunikaty o kierunku docierały do Samuela z opóźnieniem, do którego nie był przyzwyczajony, ale determinacja pozwoliła wam wzbić się w powietrze, ponad drzewa – oraz obrać kierunek przeciwny do tego, z którego przyszliście. Początkowo wydawało się, że byliście sami, Ronja nigdzie na ziemi nie widziała sylwetek policjantów, Samuel – tym bardziej, ale po minucie, może dwóch, do uszu aurora dotarł głośny świst – a później Ronja zobaczyła rozbłysk światła, gdy promień zaklęcia uderzył w drzewo tuż obok was. Później nieopodal przeleciały dwa kolejne, wysuwając się gdzieś spomiędzy ośnieżonych koron drzew; bez sił na walkę, musieliście jednak lecieć dalej, szczęśliwie dzięki zasłonie z gałęzi unikając większości promieni – choć nie wszystkich, jeden z nich, ognista kula, przesunął się wzdłuż lewego uda uzdrowicielki, pozostawiając po sobie smugę oparzeń. Płomienie zgasły szybko, po chwili odezwało się jednak pieczenie – któremu towarzyszył nieprzyjemny, gryzący swąd spalenizny i ból; Ronja mogła odnieść wrażenie, że materiał szaty stopił się wprost ze skórą i mięśniami, choć póki co nie była w stanie tego sprawdzić. Gdzieś pod wami rozlegały się krzyki, ścigający was czarodzieje poruszali się jednak pieszo – i niedługo później pozostawiliście ich za sobą.
To nie był jednak koniec problemów.
Upływający czas odmierzały snujące się za wami konsekwencje, najpierw – pozwalające Samuelowi na ponowne odzyskanie wzroku; światło przebijało się przez ciemność stopniowo, sprawiając, że auror najpierw na powrót mógł dojrzeć niewyraźne kształty, później – obserwować, jak świat wokół niego nabiera ostrości. Im lepiej on jednak widział, tym gorzej czuła się Ronja; ból nogi, studzony chłodem wiatru, odbierał jej część sił; resztę wysysało zimno, wdzierające się do osłabionego organizmu. Zęby kobiety zaczęły szczękać o siebie, coraz trudniej było jej też utrzymać się na miotle; miała wrażenie, że jeszcze parę minut i zsunie się z niej, nie będąc w stanie już dłużej zaciskać palców na płaszczu Samuela. A później zrobiło się jeszcze groźniej; szarpnięcie poczuł najpierw Samuel, mając wrażenie, jakby silna ręka nagle pociągnęła go w dół, razem z nim ściągając ku ziemi miotłę; doświadczenie i wiedza z całą pewnością podpowiedziały mu, co właśnie się działo, a gdy spojrzał w stronę swojej torby, uzyskał jednoznacznie potwierdzenie: nieprzytomny policjant odzyskiwał swą ludzką formę, a wraz z nią – ludzki ciężar, przeważający was na jedną stronę, niemożliwy do zrównoważenia. Miotła skręciła gwałtownie, a później się obróciła dookoła własnej osi; jej przód skierował się w dół, spadaliście – szczęśliwie będąc w stanie w ostatniej chwili na tyle naprostować lot, by zamiast na drzewie, wylądować w śnieżnej zaspie. Uderzenie o śnieg nie należało jednak do przyjemnych, Samuel poczuł, jak twardy odłamek wbija się mocniej w jego brzuch, z którego wypłynęła kolejna porcja jaskrawoczerwonej krwi; Ronja uderzyła o rączkę miotły policzkiem, nabijając sobie siniaka tuż pod okiem, który póki co wyglądał zaledwie jak czerwona smuga, ale w ciągu paru godzin miał przybrać brzydki, ciemnofioletowy odcień. Czarodziej, którego zabraliście z szopy, wylądował obok was, bezwładnie; wyglądał, jakby nie żył lub żył ledwie; jego klatka piersiowa unosiła się w sposób słabo widoczny, a policzki miał sine, prawie błękitne.
Wokół was panowała cisza, otaczały was wyłącznie drzewa i śnieg; wyglądało na to, że zgubiliście pościg – musieliście jednak zadecydować, co dalej.
Poniżej znajduje się mapa podziemi.
Samuel i Ronja - znaleźliście się poza zasięgiem magicznej policji, możecie napisać posty kończące, uwzględniając w nich, dokąd i w jaki sposób się udaliście. Jeśli wy (lub/oraz inne postacie) chcecie kontynuować wątek w innej lokacji, mistrz gry prosi o podesłanie linku do właściwego tematu (bez względu na to, czy potrzebny jest arbitraż czy nie). Jeśli chcecie poinformować o sytuacji którąś z postaci NPC kierowanych przez mistrza gry, również macie taką możliwość. Opis długotrwałych konsekwencji odniesionych obrażeń pojawi się po napisaniu przez was postów kończących.
Ronja, niuchacz wróci do ciebie sam po kilku dniach - będzie zmarznięty i wycieńczony, będzie też wymagał wizyty u magiweterynarza, ale po paru tygodniach wróci do pełni sił.
(wersja powiększona)
Czas na odpis: 27.12 do godz. 23:59, w przeciągu tury możecie wykonać maksymalnie 2 akcje - to, czy będą umieszczone w jednym poście czy rozbite na dwa (lub więcej) zależy wyłącznie od was. Rzuty kością możecie wykonywać w temacie lub w szafce zniknięć - jak wam wygodniej. Mistrz gry przypomina też, że jeśli będziecie potrzebować posta uzupełniającego (bo np. się przemieszczacie lub rzucacie zaklęcie wykrywające), piszcie śmiało.
Działające zaklęcia i eliksiry:
Facio coma maxima (policjant)
Incarcerous
Eliksir kurczący (Henry) - 1/10 tur
Żywotność i energia magiczna:
Prudence - PŻ: 119/209 (-20, paraliż nóg); EM: 33/50 (obrażenia: 70 (tłuczone) - złamanie trzech żeber, stłuczenia barku i klatki piersiowej; 20 (wychłodzenie))
Herbert - PŻ: 220/220; EM: 11/50
Thomas - PŻ: 145/220 (-15); EM: 33/50 (obrażenia: 50 (miażdżone) - złamanie lewej ręki z przemieszczeniem; 10 (tłuczone) - wybicie małego palca ze stawu; 15 (psychiczne) - od nieznanego zaklęcia; -10 do uników)
Ronja - PŻ: 110/210; (-20); EM: 30/50 (obrażenia: 60 (wychłodzenie); 10 (tłuczone) - stłuczenie policzka; 30 (poparzenia))
Samuel - PŻ: 219/279 (-10); EM: 14/50 (obrażenia: 30 (kłute) - rana brzucha, odłamek tkwiący w ciele; 30 (osłabienie) - od krwawienia)
Poczucie winy nie było niczym przyjemnym. Rozpychało się boleśnie we wnętrznościach niczym twarde i ostre kamienie, kłuło jak wbijające się w skórę igły, mąciło w myślach Thomasa, desperacko szukającego sposobu na wyciągnięcie z podziemi siebie i szóstki przerażonych dzieci. Sytuacja wciąż wydawała mu się beznadziejna, uczepiona jego ubrania dziewczynka ciągnęła go w dół, podobnie jak skórzany pasek torby, która nagle wydawała mu się niemożliwie wręcz ciężka, wżynając się w ramię i zwielokrotniając ból promieniujący ze złamanej ręki. – Magipolicja nic nam nie zrobi – odpowiedział Travis drwiąco; jego twarz wykrzywił gniew, w głosie pobrzmiewał jednak gniew; zrobił krok do przodu, zbliżając się do Thomasa, tak, że twarze obu mężczyzn znalazły się tuż obok siebie. – Możesz powiedzieć to samo o sobie? A może w rękawie trzymasz kolejną historyjkę, skoro wszyscy wiemy już, że nie nosisz tam pieniędzy? – wycedził, spluwając na ziemię.
Próba załagodzenia sporu, podjęta przez Elige’a, miała szansę na powodzenie – gdyby nie dwie rzeczy. – Emily? – powtórzył po Thomasie, w pierwszej chwili zdezorientowany; dopiero po sekundzie jego spojrzenie przeniosło się na Prudence, która mogła spodziewać się, co za moment miało nadejść – i wyglądało na to, że nie miała zamiaru na to pozwolić. Krążąca w jej żyłach adrenalina pozwoliła na chwilowe przezwyciężenie zmęczenia i bólu, jasnobłękitna tarcza błysnęła przed nią, na krótki moment dezorientując szmalcowników i pozwalając jej na odwrót; odwróciwszy się na pięcie, rzuciła się w stronę schodów, czując, jak jej wnętrzności zapłonęły ogniem. Jej nogi sprawiały wrażenie słabych, uginając się pod nią jakby były z waty; sprawiając, że Prudence nabrała przekonania, że jeśli tylko się zatrzyma, to upadnie – jedyną możliwością pozostawał bieg, najpierw przez grotę, a później po schodach.
Thomas zareagował na tę ucieczkę jako pierwszy, uniesioną różdżkę kierując na plecy Prudence, ale mierzenie do ruchomego celu nie należało do rzeczy najłatwiejszych, zwłaszcza, gdy ciało dominował ból; dwie wiązki zaklęć pomknęły przez pomieszczenie, minęły jednak kobietę, a ledwie ułamek sekundy później echem poniosły się kolejne inkantacje. Wyglądało na to, że Travis, Elige, Leo i Hazel rzucili zaklęcia jednocześnie, a ich słowa zlały się w jedno, tworząc dezorientującą kakofonię; kolejne wiązki przecięły powietrze, wszystkie wymierzone w tę samą osobę. Huknęło, gdy dwie z nich – a może więcej – zderzyło się ze sobą w locie, odbijając się rykoszetem, podczas gdy dwie inne zatrzymały się na skalnych kolumnach, wyrzucając w przestrzeń chmurę pyłu i skalnych odłamków.
Zapanował chaos, w którym Prudence jakimś cudem zdołała dotrzeć na podwyższenie; proszek, który wzięła w dłoń, wyglądał nieco inaczej niż ten, który zapamiętała – podobnie jak kamienna płyta nie była kominkiem – ale chociaż czarownica nie miała pojęcia, jak dokładnie działał czarodziejski mechanizm, postanowiła zaryzykować. Pył ciśnięty na kamień spowodował, że w górę buchnęły szmaragdowozielone płomienie, zasłaniając na moment sylwetkę kobiety, choć nie parząc; ona sama poczuła, że coś ciągnie ją w górę; w tej samej chwili grotę przeciął jeden z odbitych promieni, trafiając w ścianę barwnego ognia, a może w samą arystokratkę – trudno było powiedzieć, bo mrugnięcie powieki później wszystkie trzy – Prudence, płomienie i zaklęcie – zniknęły, pozostawiając po sobie jedynie opadający na posadzkę kurz.
Thomas nie miał czasu na reakcję – ani na obserwowanie, co działo się z jego (byłą?) pracodawczynią, bo podczas gdy ona ratowała się ucieczką, on poczuł, jak w plecy coś mocno go uderza – a w następnej sekundzie wnętrzności rozrywa ból, zupełnie jakby fantomowe poczucie winy nabrało realnych kształtów, w postaci kamieni wypełniając jego żołądek, zaburzając równowagę i ciągnąc go w dół, w stronę posadzki. Gdzieś obok coś mocno o nią uderzyło, a kiedy się odwrócił, kilka metrów od siebie dostrzegł Travisa, któremu zaklęcie musiało podciąć nogi, bo leżał twarzą w dół, zbierając się powoli i chwiejnie z ziemi; z rozbitego nosa obficie ciekła mu krew. Gdzieś wysoko huknęło, po czym rozległ się dźwięk pękającej skały – a następnie kilkanaście mniejszych i większych odłamków spadło z sufitu w dół, tuż nad miejscem, w którym zbierały się dzieci. Te, wystraszone, rozbiegły się po grocie, próbując uciec – mimo że najwyraźniej nie wiedziały dokąd; para, która wyglądała jak bliźnięta, chłopiec i dziewczynka, rzucili się prosto w stronę wody, być może dostrzegając tunel, do którego w pewnym momencie wpływała; zawahały się tuż nad krawędzią, było już jednak za późno – noga dziewczynki pośliznęła się na skale, po czym rozległ się plusk i pisk, gdy ta wpadła do lodowatej rzeki; chłopiec zareagował błyskawicznie, klękając na krawędzi i łapiąc ją za fragment sukienki, ale ta niemal wyśliznęła mu się spomiędzy palców; nie miał też siły, żeby wyciągnąć siostrę na brzeg. Drugi z chłopców, który pobiegł w kierunku schodów, zdołał pokonać może połowę tego dystansu, gdy dopadło go zbłąkane zaklęcie; wywrócił się, wciąż przytomny, ale unieruchomiony, po czym zaczął się czołgać – powłócząc za sobą nogami zupełnie, jakby były z ciężkiego kamienia.
Hazel i Leo również trafiły magiczne promienie; kobieta padła na ziemię z rękami przyklejonymi do tułowia i szeroko otwartymi oczami utkwionymi w suficie, z kolei szmalcownik, który przyprowadził wcześniej Henry’ego, wyglądał, jakby zwyczajnie stracił przytomność lub zasnął.
Na własnych nogach pozostał wyłącznie Elige, ale był widocznie zdezorientowany; Thomas wiedział, że miał zaledwie chwilę podjęcie decyzji, co dalej – i że gdy tylko minie pierwsze zaskoczenie, nie będzie miał żadnych szans na ucieczkę.
Prudence
Twoja podróż nie trwała długo – a gdy się zakończyła, pierwszą rzeczą, którą byłaś w stanie stwierdzić, był fakt, że z całą pewnością nie znajdowałaś się Pod Rozbrykanym Kucykiem. Otoczyło cię powietrze, równie zimne co to pod ziemią, ale świeższe, pozbawione zapachu wilgoci i stęchlizny; upadłaś w śnieg, wysoką czapę sięgającą ci kolan, zamiast jednak wylądować twardo na stopach, poleciałaś na plecy – zanurzając się w lodowatym puchu. Dyszałaś ciężko, a każdy kolejny wdech zdawał się rozrywać twoją klatkę piersiową; kręciło ci się też w głowie, a jeśli spróbowałaś usiąść, to z przerażeniem odkryłaś, że w którymś momencie całkowicie straciłaś czucie w nogach. Były bezwładne, nie reagując na jakąkolwiek próbę poruszenia nimi, wydawały się też ciążyć jak dwie zdrętwiałe kłody; nie byłaś w stanie wstać.
O ile mogłaś stwierdzić, wokół ciebie nie było nikogo; otaczały cię rosnące rzadko drzewa, a gdzieś po lewej stronie musiała płynąć rzeka, bo słyszałaś wyraźny szum wody – żeby ją jednak dostrzec, musiałabyś przeczołgać się na krawędź majaczącej kilkanaście metrów dalej skarpy. Nie miałaś pojęcia, czy podążał za tobą pościg, ani gdzie właściwie się znalazłaś – ale pewnym było, że nie mogłaś pozostać tu długo; wgryzające się pod ubranie zimno bardzo szybko zaczęło ci dokuczać, promieniując zwłaszcza od ziemi, na której na wpół leżałaś, na wpół siedziałaś; szczególnie mocno zaczęły marznąć ci dłonie i policzki, z ust przy każdym wydechu umykały kłęby pary. Potrzebowałaś pomocy – i nie mogłaś na nią czekać.
Ronja, Samuel
Byliście już mocno zmęczeni, wyczerpani sięganiem po magię i odniesionymi ranami, zdezorientowani mnogością zdarzeń; nie mieliście pojęcia, gdzie znajdowali się wasi towarzysze, Prudence, Thomas, Jackie – mogąc jedynie mieć mglistą nadzieję, że Herbertowi i Emily udało się bezpiecznie wydostać poza zasięg różdżek magicznej policji. Sami nie mieliście wiele czasu, przygotowania do drogi musiały być szybkie; eliksir wlany w gardło nieprzytomnej gęsi rozlał się częściowo po jej piórach, w większości trafiając jednak do organizmu zmienionego w zwierzę czarodzieja – ale póki co trudno było ocenić, jakie odniósł skutki. Gęś wyglądała równie źle co jeszcze przed chwilą, choć dostrzec mogła to jedynie Ronja; Samuel nadal działał po omacku, tylko dzięki wyostrzonym zmysłom dając radę dosiąść miotły, ale ledwie odbił się lekko od ziemi, zrozumiał, że podróż z odłamkiem wciąż tkwiącym między żebrami miała być koszmarem. Ból odzywał się rwąco przy każdym ruchu, każdym spięciu szukającego równowagi w powietrzu ciała; nawet poruszenie tkaniną płaszcza przez oplatającą go ramionami Ronję wywołało falę cierpienia, sprawiającą, że auror musiał zacisnąć zęby, żeby nie krzyknąć.
Niuchacz nie odpowiedział na wezwanie Ronji.
Gdy tylko wysunęliście się za drzwi szopy, owionęło was na powrót lodowate powietrze, które szczególnie mocno zaczęło dokuczać Ronji; osłabiony tymczasowo organizm nie radził sobie z zimnymi podmuchami, po zaledwie paru sekundach uzdrowicielka zaczęła więc dygotać na całym ciele. Sterowanie miotłą we dwoje nie było łatwe, komunikaty o kierunku docierały do Samuela z opóźnieniem, do którego nie był przyzwyczajony, ale determinacja pozwoliła wam wzbić się w powietrze, ponad drzewa – oraz obrać kierunek przeciwny do tego, z którego przyszliście. Początkowo wydawało się, że byliście sami, Ronja nigdzie na ziemi nie widziała sylwetek policjantów, Samuel – tym bardziej, ale po minucie, może dwóch, do uszu aurora dotarł głośny świst – a później Ronja zobaczyła rozbłysk światła, gdy promień zaklęcia uderzył w drzewo tuż obok was. Później nieopodal przeleciały dwa kolejne, wysuwając się gdzieś spomiędzy ośnieżonych koron drzew; bez sił na walkę, musieliście jednak lecieć dalej, szczęśliwie dzięki zasłonie z gałęzi unikając większości promieni – choć nie wszystkich, jeden z nich, ognista kula, przesunął się wzdłuż lewego uda uzdrowicielki, pozostawiając po sobie smugę oparzeń. Płomienie zgasły szybko, po chwili odezwało się jednak pieczenie – któremu towarzyszył nieprzyjemny, gryzący swąd spalenizny i ból; Ronja mogła odnieść wrażenie, że materiał szaty stopił się wprost ze skórą i mięśniami, choć póki co nie była w stanie tego sprawdzić. Gdzieś pod wami rozlegały się krzyki, ścigający was czarodzieje poruszali się jednak pieszo – i niedługo później pozostawiliście ich za sobą.
To nie był jednak koniec problemów.
Upływający czas odmierzały snujące się za wami konsekwencje, najpierw – pozwalające Samuelowi na ponowne odzyskanie wzroku; światło przebijało się przez ciemność stopniowo, sprawiając, że auror najpierw na powrót mógł dojrzeć niewyraźne kształty, później – obserwować, jak świat wokół niego nabiera ostrości. Im lepiej on jednak widział, tym gorzej czuła się Ronja; ból nogi, studzony chłodem wiatru, odbierał jej część sił; resztę wysysało zimno, wdzierające się do osłabionego organizmu. Zęby kobiety zaczęły szczękać o siebie, coraz trudniej było jej też utrzymać się na miotle; miała wrażenie, że jeszcze parę minut i zsunie się z niej, nie będąc w stanie już dłużej zaciskać palców na płaszczu Samuela. A później zrobiło się jeszcze groźniej; szarpnięcie poczuł najpierw Samuel, mając wrażenie, jakby silna ręka nagle pociągnęła go w dół, razem z nim ściągając ku ziemi miotłę; doświadczenie i wiedza z całą pewnością podpowiedziały mu, co właśnie się działo, a gdy spojrzał w stronę swojej torby, uzyskał jednoznacznie potwierdzenie: nieprzytomny policjant odzyskiwał swą ludzką formę, a wraz z nią – ludzki ciężar, przeważający was na jedną stronę, niemożliwy do zrównoważenia. Miotła skręciła gwałtownie, a później się obróciła dookoła własnej osi; jej przód skierował się w dół, spadaliście – szczęśliwie będąc w stanie w ostatniej chwili na tyle naprostować lot, by zamiast na drzewie, wylądować w śnieżnej zaspie. Uderzenie o śnieg nie należało jednak do przyjemnych, Samuel poczuł, jak twardy odłamek wbija się mocniej w jego brzuch, z którego wypłynęła kolejna porcja jaskrawoczerwonej krwi; Ronja uderzyła o rączkę miotły policzkiem, nabijając sobie siniaka tuż pod okiem, który póki co wyglądał zaledwie jak czerwona smuga, ale w ciągu paru godzin miał przybrać brzydki, ciemnofioletowy odcień. Czarodziej, którego zabraliście z szopy, wylądował obok was, bezwładnie; wyglądał, jakby nie żył lub żył ledwie; jego klatka piersiowa unosiła się w sposób słabo widoczny, a policzki miał sine, prawie błękitne.
Wokół was panowała cisza, otaczały was wyłącznie drzewa i śnieg; wyglądało na to, że zgubiliście pościg – musieliście jednak zadecydować, co dalej.
Samuel i Ronja - znaleźliście się poza zasięgiem magicznej policji, możecie napisać posty kończące, uwzględniając w nich, dokąd i w jaki sposób się udaliście. Jeśli wy (lub/oraz inne postacie) chcecie kontynuować wątek w innej lokacji, mistrz gry prosi o podesłanie linku do właściwego tematu (bez względu na to, czy potrzebny jest arbitraż czy nie). Jeśli chcecie poinformować o sytuacji którąś z postaci NPC kierowanych przez mistrza gry, również macie taką możliwość. Opis długotrwałych konsekwencji odniesionych obrażeń pojawi się po napisaniu przez was postów kończących.
Ronja, niuchacz wróci do ciebie sam po kilku dniach - będzie zmarznięty i wycieńczony, będzie też wymagał wizyty u magiweterynarza, ale po paru tygodniach wróci do pełni sił.
(wersja powiększona)
Czas na odpis: 27.12 do godz. 23:59, w przeciągu tury możecie wykonać maksymalnie 2 akcje - to, czy będą umieszczone w jednym poście czy rozbite na dwa (lub więcej) zależy wyłącznie od was. Rzuty kością możecie wykonywać w temacie lub w szafce zniknięć - jak wam wygodniej. Mistrz gry przypomina też, że jeśli będziecie potrzebować posta uzupełniającego (bo np. się przemieszczacie lub rzucacie zaklęcie wykrywające), piszcie śmiało.
Działające zaklęcia i eliksiry:
Facio coma maxima (policjant)
Incarcerous
Eliksir kurczący (Henry) - 1/10 tur
Żywotność i energia magiczna:
Prudence - PŻ: 119/209 (-20, paraliż nóg); EM: 33/50 (obrażenia: 70 (tłuczone) - złamanie trzech żeber, stłuczenia barku i klatki piersiowej; 20 (wychłodzenie))
Herbert - PŻ: 220/220; EM: 11/50
Thomas - PŻ: 145/220 (-15); EM: 33/50 (obrażenia: 50 (miażdżone) - złamanie lewej ręki z przemieszczeniem; 10 (tłuczone) - wybicie małego palca ze stawu; 15 (psychiczne) - od nieznanego zaklęcia; -10 do uników)
Ronja - PŻ: 110/210; (-20); EM: 30/50 (obrażenia: 60 (wychłodzenie); 10 (tłuczone) - stłuczenie policzka; 30 (poparzenia))
Samuel - PŻ: 219/279 (-10); EM: 14/50 (obrażenia: 30 (kłute) - rana brzucha, odłamek tkwiący w ciele; 30 (osłabienie) - od krwawienia)
- ekwipunki:
- Jackie
różdżka, sakiewka (10 PM), zielonkawy kamień, eliksir kociego kroku, (1 porcja, stat. 12)
Prudence
różdżka, klucz, eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 17)
Herbert
różdżka, aparat fotograficzny, eliksir przeciwbólowy (1 porcja, stat. 20), świstoklik typu I (ułamany obcas)
Thomas
różdżka, magiczne wytrychy, kryształ, eliksir byka (1 porcja, stat. 30, moc +10), eliksir kurczący (1 porcja, stat. 5)
Ronja
różdżka, niuchacz, kryształ
Samuel
różdżka, płaszcz z rogatej czarowcy, alabastrowa brosza, magiczna torba a w niej: kryształ,eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 20, moc +10), maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat. 22)
- Nie mówię o magipolicji kretynie - warknął na niego, czując się fatalnie. Tracił panowanie nad sobą? Nad swoją grą powoli? Nie powinien, nie mógł przecież reagować w taki sposób. - Możesz iść i się przekonać sam, kto jest na górze. Na pewno się ładnie z tobą zabawi - dodał, z jednej strony czując, że gdyby postraszył ich twarzami z plakatów poszukiwanych mogłoby to odnieść sukces - ale nie był pewny w tym momencie czy powinien mówić o Skamanderze, albo o Tonksach, albo jeszcze o innych nazwiskach, które się tam znajdywały.
Zaraz jednak zamarł na moment. Pomylił się, potknął. Cholera! Nie mógł się skupić. Emily? Nie Emily? Nie takie imię podała? Eloy? Ellie? Emma? Nie pamiętał, nie mógł sobie przypomnieć. Kurwa! Nie mógł sobie przypomnieć.
Ale nie to stanowiło problem w tym momencie.
To wszystko, to zamieszanie było jak wtedy w nocy. Czy to go dopadło? To, co zrobił przed wakacjami 1955? Czy to wszystko miało właśnie do niego wrócić? Dwa i pół roku, niedługo trzy lata. Jak Jeanie go ratowała? Teleportacja, ale nie mógł się teleportowac z szóstką dzieciaków. Mógł się ratować sam, znów. Jak zawsze uciekać, samotnie, ale intuicyjnie zdrową ręką złapał dziewczynkę, która wciąż stała przy nim.
Zostawiła ich. Wciąż nie mógł w to uwierzyć, że ta pieprzona szlachcianka ich zostawiła! Tyle było warte jej własne życie? Osiem innych? Cholera, musiał myśleć. Myśl Thomas, myśl!
Nie mógł pozwolić znów, żeby przez niego było wiecej trupów - nie tych dzieciaków. Chciał... chciał je uratować, nawet jeśli kosztem czyjegoś życia, ale nie kosztem wszystkich żyć! To się nie zgadzało. Powinien był uciekać, ale zamiasta tego...
Nie mógł. Ten ból, paraliż? Ledwo utrzymał się na nogach, zawahał się. Poczuł ból w złamanej ręce, poczuł jak ciało w torbie mu ciąży. Poczucie winy? Ból? Strach? To wszystko zmieszane...
Nie czuł się dobrze. Chciał płakać, chciał stąd uciekać, a mimo to spojrzał na dziewczynkę.
- Musicie uciekać na te schody, słyszysz? Wrócicie do domu, ale uciekajcie na schody, wszyscy macie tam dotrzeć. Biegnijcie! - powiedział szybko do dziewczynki, zaraz po tym celując swoją różdżką w górę tuż nad dwójkę dzieciaków, aby kupić im nieco czasu.
- Bombarda! - zawołał modląc się w duchu do wszystkich dusz i wszystkich bóstw, czy czegokolwiek na czym się nie znał, aby magia się go posłuchała. Chciał odbić głazy na ścianę, aby opóźnić ich upadek i kupić dzieciakom nieco czasu na ucieczkę spod nich. Były młode, i na pewno szybkie. Z Jamesem byli bardzo szybcy.
Ktoś leżał na ziemi, leżeli wszyscy? Nie przyglądał im się, kierwując wzrok na dwójkę dzieciaków i kierując się zaraz w ich stronę. Mimo bólu, jak najszybciej tylko mógł.
Elige. On stał. Nie mógł pozwolić, żeby im coś zrobił. Nie teraz, nie nigdy. Nie da im zginąć. Nie będzie takim tchórzem jak Prudence! Nie zostawi ich, nie tym razem. Nie ucieknie. Chociaż ten chaos go przerażał. Wydawało mu się, że słyszy krzyki? Konie? Nie, nie, na pewno nie. To nie było Newcastle, to nie były wakacje, nikt dzisiaj nie zginie z nich poza tymi szmalcownikami, poza tym pieprzonym Travisem. Nawet jeśli będzie miał tutaj zostać i sam zginąć, żeby tego dopilnować. Nawet jeśli...
- Mollio! - rzucił celując w Elige, aby utrudnić mu reakcję na cokolwiek. Nie wiedział czy to zadziała, ale nie czuł siły na trudne zaklęcia. Musiał sobie zaufać, jak raz - musiał wierzyć, że jeśli zaklęcie pomagało babci przy gotowaniu to czym różniło się ludzkie ciało? Kości... kości były twarde, bo musiały go utrzymać, prawda? A skóra, a mięśnie? Może zdrętwieją mu? Może się przewróci wyrzutem? Musiał zrobić cokolwiek - cokolwiek było lepsze od niczego!
Nie powtórzy tego błędu. Tym razem nie ucieknie, tym razem zrobi... coś. Cokolwiek. A jeśli tutaj zginie to będzie to już długo wyczekiwana śmierć. W końcu powinien zginąć ponad dwa lata temu, zamiast Jeanie. Zamiast ich rodziny i przyjaciół, tych wszystkich ludzi, którzy kiedyś dali im dom. Już raz zawalił całą sprawę, dzisiaj tego nie zrobi.
Nawet jeśli chciał wrócić do domu. Do Sheili i Jamesa, nawet do Eve, mimo że wiedział że ta była na niego wciąż zła. Nie dogadywali się tak jak kiedyś - ale przecież też była jego rodziną! Chciał wrócić do Kerstin, musiał do niej wrócić. Ale jak miałby ją obronić przed tą całą pieprzoną wojną, która była wycelowana w nią, jeśli nie mógłby obronić teraz szóstki tych dzieciaków? Jak miał być starszym bratem dla Sheili i Jamesa? Jak miał zapewnić im bezpieczeństwo jeśli tak paraliżujący strach go obejmował na samą myśl o walce?
Nie myśl, nie myśl... działaj, tylko działaj... powtarzał sobie w duchu, docierając do brzegu rzeki i wyciągając z torby eliksir byka, starając się zignorować Henriego, chociaż żołądek stanowczo znów mu się zacisnął i podszedł do gardła.
- Wypij, wyciągniesz ją, dasz radę. Ona potrzebuje ciebie teraz, a później biegnij z nią do schodów, jasne? - rzucił cicho, podając chłopcu eliksir, jedną ręka jeszcze próbując go odkorkować. - Jak masz na imię? Jesteś teraz odpowiedzialny za nich, jasne? Weźmiecie ten proszek i zawołajcie Porter Starego Sue i rzucicie, jasne? - powiedział, celując różdżką w kierunku szmalcowników, gdyby ci mieli przeszkodzić albo dzieciakom nad rzeką, albo tym na schodach, choć czuł jak ręka mu drży z przerażenia. Nie miał pojęcia czy to była sieć fiuu, tak wyglądało kiedy... kiedy zabrało Prudence? Tak to brzmiało, ale jeśli to była sieć fiuu to nie wiedział też, gdzie mogła ich zabrać. Dolina, chciał je wysłać do Doliny Godryka, ale czy to da radę? Czy cokolwiek mogło teraz zadziałać?
| EM: 31/50; rzuty 1 na bombardę, 48 na mollio; przekazuję eliksir byka chłopcu
Zaraz jednak zamarł na moment. Pomylił się, potknął. Cholera! Nie mógł się skupić. Emily? Nie Emily? Nie takie imię podała? Eloy? Ellie? Emma? Nie pamiętał, nie mógł sobie przypomnieć. Kurwa! Nie mógł sobie przypomnieć.
Ale nie to stanowiło problem w tym momencie.
To wszystko, to zamieszanie było jak wtedy w nocy. Czy to go dopadło? To, co zrobił przed wakacjami 1955? Czy to wszystko miało właśnie do niego wrócić? Dwa i pół roku, niedługo trzy lata. Jak Jeanie go ratowała? Teleportacja, ale nie mógł się teleportowac z szóstką dzieciaków. Mógł się ratować sam, znów. Jak zawsze uciekać, samotnie, ale intuicyjnie zdrową ręką złapał dziewczynkę, która wciąż stała przy nim.
Zostawiła ich. Wciąż nie mógł w to uwierzyć, że ta pieprzona szlachcianka ich zostawiła! Tyle było warte jej własne życie? Osiem innych? Cholera, musiał myśleć. Myśl Thomas, myśl!
Nie mógł pozwolić znów, żeby przez niego było wiecej trupów - nie tych dzieciaków. Chciał... chciał je uratować, nawet jeśli kosztem czyjegoś życia, ale nie kosztem wszystkich żyć! To się nie zgadzało. Powinien był uciekać, ale zamiasta tego...
Nie mógł. Ten ból, paraliż? Ledwo utrzymał się na nogach, zawahał się. Poczuł ból w złamanej ręce, poczuł jak ciało w torbie mu ciąży. Poczucie winy? Ból? Strach? To wszystko zmieszane...
Nie czuł się dobrze. Chciał płakać, chciał stąd uciekać, a mimo to spojrzał na dziewczynkę.
- Musicie uciekać na te schody, słyszysz? Wrócicie do domu, ale uciekajcie na schody, wszyscy macie tam dotrzeć. Biegnijcie! - powiedział szybko do dziewczynki, zaraz po tym celując swoją różdżką w górę tuż nad dwójkę dzieciaków, aby kupić im nieco czasu.
- Bombarda! - zawołał modląc się w duchu do wszystkich dusz i wszystkich bóstw, czy czegokolwiek na czym się nie znał, aby magia się go posłuchała. Chciał odbić głazy na ścianę, aby opóźnić ich upadek i kupić dzieciakom nieco czasu na ucieczkę spod nich. Były młode, i na pewno szybkie. Z Jamesem byli bardzo szybcy.
Ktoś leżał na ziemi, leżeli wszyscy? Nie przyglądał im się, kierwując wzrok na dwójkę dzieciaków i kierując się zaraz w ich stronę. Mimo bólu, jak najszybciej tylko mógł.
Elige. On stał. Nie mógł pozwolić, żeby im coś zrobił. Nie teraz, nie nigdy. Nie da im zginąć. Nie będzie takim tchórzem jak Prudence! Nie zostawi ich, nie tym razem. Nie ucieknie. Chociaż ten chaos go przerażał. Wydawało mu się, że słyszy krzyki? Konie? Nie, nie, na pewno nie. To nie było Newcastle, to nie były wakacje, nikt dzisiaj nie zginie z nich poza tymi szmalcownikami, poza tym pieprzonym Travisem. Nawet jeśli będzie miał tutaj zostać i sam zginąć, żeby tego dopilnować. Nawet jeśli...
- Mollio! - rzucił celując w Elige, aby utrudnić mu reakcję na cokolwiek. Nie wiedział czy to zadziała, ale nie czuł siły na trudne zaklęcia. Musiał sobie zaufać, jak raz - musiał wierzyć, że jeśli zaklęcie pomagało babci przy gotowaniu to czym różniło się ludzkie ciało? Kości... kości były twarde, bo musiały go utrzymać, prawda? A skóra, a mięśnie? Może zdrętwieją mu? Może się przewróci wyrzutem? Musiał zrobić cokolwiek - cokolwiek było lepsze od niczego!
Nie powtórzy tego błędu. Tym razem nie ucieknie, tym razem zrobi... coś. Cokolwiek. A jeśli tutaj zginie to będzie to już długo wyczekiwana śmierć. W końcu powinien zginąć ponad dwa lata temu, zamiast Jeanie. Zamiast ich rodziny i przyjaciół, tych wszystkich ludzi, którzy kiedyś dali im dom. Już raz zawalił całą sprawę, dzisiaj tego nie zrobi.
Nawet jeśli chciał wrócić do domu. Do Sheili i Jamesa, nawet do Eve, mimo że wiedział że ta była na niego wciąż zła. Nie dogadywali się tak jak kiedyś - ale przecież też była jego rodziną! Chciał wrócić do Kerstin, musiał do niej wrócić. Ale jak miałby ją obronić przed tą całą pieprzoną wojną, która była wycelowana w nią, jeśli nie mógłby obronić teraz szóstki tych dzieciaków? Jak miał być starszym bratem dla Sheili i Jamesa? Jak miał zapewnić im bezpieczeństwo jeśli tak paraliżujący strach go obejmował na samą myśl o walce?
Nie myśl, nie myśl... działaj, tylko działaj... powtarzał sobie w duchu, docierając do brzegu rzeki i wyciągając z torby eliksir byka, starając się zignorować Henriego, chociaż żołądek stanowczo znów mu się zacisnął i podszedł do gardła.
- Wypij, wyciągniesz ją, dasz radę. Ona potrzebuje ciebie teraz, a później biegnij z nią do schodów, jasne? - rzucił cicho, podając chłopcu eliksir, jedną ręka jeszcze próbując go odkorkować. - Jak masz na imię? Jesteś teraz odpowiedzialny za nich, jasne? Weźmiecie ten proszek i zawołajcie Porter Starego Sue i rzucicie, jasne? - powiedział, celując różdżką w kierunku szmalcowników, gdyby ci mieli przeszkodzić albo dzieciakom nad rzeką, albo tym na schodach, choć czuł jak ręka mu drży z przerażenia. Nie miał pojęcia czy to była sieć fiuu, tak wyglądało kiedy... kiedy zabrało Prudence? Tak to brzmiało, ale jeśli to była sieć fiuu to nie wiedział też, gdzie mogła ich zabrać. Dolina, chciał je wysłać do Doliny Godryka, ale czy to da radę? Czy cokolwiek mogło teraz zadziałać?
| EM: 31/50; rzuty 1 na bombardę, 48 na mollio; przekazuję eliksir byka chłopcu
Może i była naiwna, chciała wszystkim pomóc. Wiedziała jednak w jak bardzo fatalnej sytuacji się znalazła. Nie miała zamiaru się dłużej zastanawiać. O dzieciach przekaże informacje komu trzeba, będą mogli je odbić. Samej jej się to nie uda, szczególnie, że szmalcownicy mieli przewagę liczebną.
Biegła przed siebie, jakby od tego miało zależeć jej życie, a może zależało? Wiedziała, że jeśli jej się nie uda, to po niej. Była zawzięta, potrafiła walczyć o swoje. Tym razem nie mogło być inaczej. Ból rozchodził się po jej całym ciele, była przemarznięta, miała złamane żebra, jednak jej to nie zatrzymało. Reagowała szybko, co dało jej niewielką przewagę. Nie oglądała się za siebie, ważne było tylko to, co znajdowało się przed nią. Nie miała pojęcia, jak działa ten podest, nie uważała jednak, że może ją to zatrzymać, musiała skorzystać z jedynego rozwiązania, które wydawało się jej być właściwym, była zdeterminowana.
Zauważyła, że minęły ją zaklęcia, miała szczęście. Spowodowało to, że jeszcze bardziej skupiła się na swoim celu. Słyszała kolejne inkantacje, które kierowane były w jej stronę. Nie wahała się jednak, nie oglądała za siebie. Dotarła na podwyższenie, złapała proszek w dłoń i z niego skorzystała, przymknęła przy tym oczy, licząc na to, że zadziała, że zaraz jej tutaj nie będzie i wszystko się skończy. Pojawiły się płomienie, a ona przepadła. Poczuła, jednak, że nie wszystko poszło po jej myśli, a jakieś zaklęcie jej dotknęło.
Nie musiała długo czekać na to, aby dowiedzieć się, co się wydarzyło. Nie przeniosła się do Kornwalii, wylądowała w śniegu, a jej nogi odmawiały posłuszeństwa. Leżała w zaspie na plecach, próbowała się podnieść, chociaż usiąść - nie miała jednak takiej możliwości. Nogi zostały sparaliżowane, tylko tego jej brakowało, pomogła sobie ramionami, aby przewrócić się na brzuch, co mogło nie być do końca dobrym pomysłem z racji połamanych żeber, mogła jednak korzystać z siły swoich rąk, aby się przemieszczać. Czołgała się przed siebie w tym śniegu. Chciała jak najszybciej stąd zniknąć, kto właściwie wiedział, czy zaraz któryś z szmalcowników nie pojawi się tutaj za nią. Usłyszała szum wody, przeczołgała się w stronę z której dochodził, aby dotrzeć do brzegu skarpy. Oddychała ciężko, była zmęczona, a stan jej zdrowia nie był najlepszy.
Przypomniała sobie o eliksirze niezłomności, który dostała od Samuela, postanowiła go wypić, był to chyba idealny moment. Następnie próbowała się teleportować do Puddlemere.
Biegła przed siebie, jakby od tego miało zależeć jej życie, a może zależało? Wiedziała, że jeśli jej się nie uda, to po niej. Była zawzięta, potrafiła walczyć o swoje. Tym razem nie mogło być inaczej. Ból rozchodził się po jej całym ciele, była przemarznięta, miała złamane żebra, jednak jej to nie zatrzymało. Reagowała szybko, co dało jej niewielką przewagę. Nie oglądała się za siebie, ważne było tylko to, co znajdowało się przed nią. Nie miała pojęcia, jak działa ten podest, nie uważała jednak, że może ją to zatrzymać, musiała skorzystać z jedynego rozwiązania, które wydawało się jej być właściwym, była zdeterminowana.
Zauważyła, że minęły ją zaklęcia, miała szczęście. Spowodowało to, że jeszcze bardziej skupiła się na swoim celu. Słyszała kolejne inkantacje, które kierowane były w jej stronę. Nie wahała się jednak, nie oglądała za siebie. Dotarła na podwyższenie, złapała proszek w dłoń i z niego skorzystała, przymknęła przy tym oczy, licząc na to, że zadziała, że zaraz jej tutaj nie będzie i wszystko się skończy. Pojawiły się płomienie, a ona przepadła. Poczuła, jednak, że nie wszystko poszło po jej myśli, a jakieś zaklęcie jej dotknęło.
Nie musiała długo czekać na to, aby dowiedzieć się, co się wydarzyło. Nie przeniosła się do Kornwalii, wylądowała w śniegu, a jej nogi odmawiały posłuszeństwa. Leżała w zaspie na plecach, próbowała się podnieść, chociaż usiąść - nie miała jednak takiej możliwości. Nogi zostały sparaliżowane, tylko tego jej brakowało, pomogła sobie ramionami, aby przewrócić się na brzuch, co mogło nie być do końca dobrym pomysłem z racji połamanych żeber, mogła jednak korzystać z siły swoich rąk, aby się przemieszczać. Czołgała się przed siebie w tym śniegu. Chciała jak najszybciej stąd zniknąć, kto właściwie wiedział, czy zaraz któryś z szmalcowników nie pojawi się tutaj za nią. Usłyszała szum wody, przeczołgała się w stronę z której dochodził, aby dotrzeć do brzegu skarpy. Oddychała ciężko, była zmęczona, a stan jej zdrowia nie był najlepszy.
Przypomniała sobie o eliksirze niezłomności, który dostała od Samuela, postanowiła go wypić, był to chyba idealny moment. Następnie próbowała się teleportować do Puddlemere.
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Brzeg rzeki Lune
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Lancashire