Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Lancashire
Brzeg rzeki Lune
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Brzeg rzeki Lune
Rzeka Lune łączy swoim nurtem hrabstwa Kumbria oraz Lancashire, jednak jej większa część płynie przez to drugie. Nazwana tak na cześć bóstwa czczonego przez zamieszkujących tutaj kiedyś Celtów, najbardziej malownicze i magiczne widoki ukazuje w należącym do Ollivanderów lesie Bowland. Ma niski brzeg, pozbawiony skarp, raczej brakuje jej żwirowych i piaszczystych plaż, natomiast pod dostatkiem ma tych kamiennych i porośniętych florą, w szczególności w lesistej części.
To był dzień mycia szkła.
Pogoda wciąż dopisywała; powietrze było co prawda dość ciężkie, panował zaduch, ale rozwiewał się w okolicach rzeki, czy w sercu lasu, a żarzące się słońce szybko suszyło wyprane ubrania, pościel czy alchemiczne przyrządy. Prima chętnie korzystała z letniej pogody, moczyła nogi w rzece albo przechadzała się wśród drzew w poszukiwaniu owoców lasu. Grzyby były jej ulubionym skarbem, na szczęście pojawiającym się całorocznie i uzależnionym jedynie od wilgoci i ciepła. Sezon co prawda miał nadejść wraz z jesienną aurą, ale już teraz udało jej się znaleźć parę podgrzybków zajączków, kurek i maślaków z których zrobiła aromatyczny sos.
I to właśnie myśl o sosie pozwalała jej dziś z energią godną lepszej sprawy siedzieć na obszernym kamieniu na wpół zanurzonym w wodzie i szorować znakomitą część swojego alchemicznego ekwipunku. Na brzegu, całkiem nieopodal, skryte w przepastnej torbie, kryły się kolby, fiolki, nasadki, złącza, chłodnice, lejki, długie mieszadła i szerokie parownice. Wszystko to wymagało konserwacji i czystości, a Prima ― alchemik doświadczony i obowiązkowy ― nie mogłaby przejść wobec sprzętu obojętnie. Traktowała każdy element z osobna jak skarb, choć nieco odmiennej kategorii niż grzyby; dbała, chuchała, wycierała i podziwiała w swojej szafce w chacie, a kiedy przychodziło do używania ― pilnowała, by absolutnie nic nie potłuc. Kto wie, ile czasu i środków musiałaby przeznaczyć by znaleźć teraz coś podobnego.
Rzeka była przyjemnie chłodna; woda wartkim strumieniem otulała odsłonięte łydki, porywała mydliny z szarego mydła, pozostawiając kolejne fiolki czyste i piękne. Prima nuciła pod nosem jakąś ludową melodię zasłyszaną lata temu w Londynie, i nawet nie podejrzewała, że nie tylko jej zamarzyła się wizyta nad rzeką.
“Ej, stara”, odezwała się czaszka w jej głowie. Zaraz potem kościany twór pojawił się na dnie rzeki, na wpół zakopany w mulistym dnie. “Bo ty wiesz, że już czas na podwieczorek, nie?”
Prima spojrzała w stronę czaszki bez cienia zrozumienia. Od kiedy przejmował się czymś takim jak pora jedzenia?
“Po prostu wykazuję cień empatii i dbam o twój dobrostan. Doceniłabyś, zamiast doszukiwać się dziury w całym”.
― Ja po prostu stwierdzam fakt ― westchnęła, odkładając kolejną fiolkę na rozwinięte pasmo materiału obok. ― Odzywasz się tylko wtedy, kiedy masz w tym jakiś interes.
“Twoje słowa godzą w duszę moją”.
― Brzmisz jak przeor.
“Lepiej jak przewor niż jak ten frajer, jakmutam, Hector chyba”.
― Przeor.
“Co?”.
Westchnęła ciężko.
― Robisz to specjalnie.
“Jestem uosobieniem niewinności. Patrz, koniara!”.
Prima podniosła głowę i faktycznie, całkiem niedaleko zatrzymała się jakaś dziewczyna na koniu. Nie wyglądała na niebezpieczną i taką, co ma złe zamiary, poza tym, mieli zawieszenie broni i jakoś… łudziła się, naprawdę się łudziła, że nic złego się nie stanie.
― Dzień dobry? ― spytała w końcu, osłaniając oczy dłonią; pod słońce trudno było cokolwiek wypatrzyć.
świeć nam żywym, świeć umarłym
To nie tak, że była głucha na prośby, by nie biegała sama. Wierzyła i z ciepłem przygarniała opiekę, jaką zapewniał jej brat i przyjaciele. Ale dwa lata spędzone na własny rachunek sprawiał, że potrzebowała wymknąć się. Nigdy bez celu i nigdy z narażaniem. Czas jednak był intensywny... w zielarskie znaleziska, a na grzbiecie srokatej tinkerki, miała zawsze dodatkową pewność, że umknie, nim ktok0olwiek zdecyduje się na... coś złego. Nie była też ignorantką, by nie wiedzieć, że zawieszenie broni, powinno było zapewnić jej spokój. Nie spodziewała się też, że okolice rzeki i pobliskiego lasu przyciągną jakiekolwiek, bardziej zainteresowane nią towarzystwo.
Aisha nie potrzebowała siodła, nie potrzebowała też ogłowia, by sprawnie poruszać się wierzchem. prosta, miękka linka służąca za halter, była jedynym, co ewentualnie mogło ją wesprzeć w jeździe, a i tak, gdy zsiadała , puszczała klacz wolno, wiedząc, że ta bardziej skupiona będzie bujnością trawy, niż ucieczką. Cyganka w tym czasie, mogła skupić się na na odszukaniu tych kilku ziół i owoców lasu, jakie w dobroci natura oferowała darmowo. Niewielka, przewieszona przez ramię torba, bezpiecznie chowała znaleziska, jakie młodziutka dziewczyna tam wsuwała.
W okolicy samej rzeki, wsunęła się ponownie na grzbiet Betty, wolnym stępem wędrując najpierw wzdłuż rzeczki, potem pozwalając, by końskie kopyta zanurzyły się w wartkiej wodzie. Dała sygnał lekkim ściśnięciem łydek, by klacz przyspieszyła, krótko rozbryzgując pędem wodę. Zdążyła wcześniej zsunąć botki, przerzucając zawiązane sznureczkiem, przez grzbiet za siebie. Długa, podwinięta na czas jazdy spódnicy w kolorze głębokiego fioletu i biała, wiązana szarfą koszula, zdążyły nieco zmoknąć, ale czarnowłosa nie przejmowała się, z cichą satysfakcją przyjmując na skórze rześką wilgoć. A bez śledzących ją na ulicach Londynu nieprzychylnie ciekawskich oczu, bez skrępowania mówiła w romskim, gdy tylko zwracała się do wierzchowca.
Zwolniła z dźwięcznym śmiechem, wracając do spokojnego marszu, gdy dostrzegła w oddali - sylwetkę. Nieufność, zakwiliła, karząc dziewczynie zatrzymać się całkowicie, mając świadomość, jak często witano ją wrogością z samego faktu - jej pochodzenia. Cyganka. Złodziejka. Oszustka. Czasem nawet zwodzicielka. Ciemne ślepka utkwiła w kobiecej - jak zdążyła zrozumieć - postaci, pochylonej nad... nad czym? Szkło błysnęło iskrą, odbijając blask, jak płomyk świec. Płynąca woda i wilgoć płucząca się między buteleczkami, dodało kolejne wrażenie, szepczącą do ucha ekscytację. Tak, jak szeptała? sama właścicielka szklanego zestawu... czarownica?
- Dzień dobry, proszę Pani - kiwnęła nawet lekko głową, z prawdziwym, wpisanym w tradycję Romów szacunkiem. Miała przed sobą - kogoś od niej starszego, na pewno mądrzejszego - nie chciałam przeszkodzić w... - w czym właściwie? Musnęła lekko koński bok, by zmniejszyć odległość. Odrobinę, by przyjrzeć mogła się dokładniej ułożonym elementom - To są... fiolki? - zapytała z nieśmiało, ale z ciekawością, która zajarzyła się w dziewczęcych źrenicach koloru gorzkiej kawy. pamiętała bardzo dobrze, ile razy ją samą wysyłała dawna opiekunka nad strumienie, by oczyścić alchemiczny sprzęt. Czysta woda działała przecież niesamowicie, nie tylko usuwając brud, ale i tę dziwną, zrozumiałą dla alchemików złą energię. Już bez słowa, płynnie zsunęła się z końskiego grzbietu, prosto w płynąca przy brzegu wilgoć. Bose stop uderzyły lekko o kamienne dno. Linka prowizorycznych wodzy znalazła się w wolnej dłoni, a na wargach cyganki - lekki uśmiech. Nie śmiała jednak zbliżyć się bardziej, jakby niemym oczekiwaniu na zaproszenie. Albo wręcz odwrotnie - przegonienie. Czemu, nauczyła się nawet nie dziwić.
Aisha nie potrzebowała siodła, nie potrzebowała też ogłowia, by sprawnie poruszać się wierzchem. prosta, miękka linka służąca za halter, była jedynym, co ewentualnie mogło ją wesprzeć w jeździe, a i tak, gdy zsiadała , puszczała klacz wolno, wiedząc, że ta bardziej skupiona będzie bujnością trawy, niż ucieczką. Cyganka w tym czasie, mogła skupić się na na odszukaniu tych kilku ziół i owoców lasu, jakie w dobroci natura oferowała darmowo. Niewielka, przewieszona przez ramię torba, bezpiecznie chowała znaleziska, jakie młodziutka dziewczyna tam wsuwała.
W okolicy samej rzeki, wsunęła się ponownie na grzbiet Betty, wolnym stępem wędrując najpierw wzdłuż rzeczki, potem pozwalając, by końskie kopyta zanurzyły się w wartkiej wodzie. Dała sygnał lekkim ściśnięciem łydek, by klacz przyspieszyła, krótko rozbryzgując pędem wodę. Zdążyła wcześniej zsunąć botki, przerzucając zawiązane sznureczkiem, przez grzbiet za siebie. Długa, podwinięta na czas jazdy spódnicy w kolorze głębokiego fioletu i biała, wiązana szarfą koszula, zdążyły nieco zmoknąć, ale czarnowłosa nie przejmowała się, z cichą satysfakcją przyjmując na skórze rześką wilgoć. A bez śledzących ją na ulicach Londynu nieprzychylnie ciekawskich oczu, bez skrępowania mówiła w romskim, gdy tylko zwracała się do wierzchowca.
Zwolniła z dźwięcznym śmiechem, wracając do spokojnego marszu, gdy dostrzegła w oddali - sylwetkę. Nieufność, zakwiliła, karząc dziewczynie zatrzymać się całkowicie, mając świadomość, jak często witano ją wrogością z samego faktu - jej pochodzenia. Cyganka. Złodziejka. Oszustka. Czasem nawet zwodzicielka. Ciemne ślepka utkwiła w kobiecej - jak zdążyła zrozumieć - postaci, pochylonej nad... nad czym? Szkło błysnęło iskrą, odbijając blask, jak płomyk świec. Płynąca woda i wilgoć płucząca się między buteleczkami, dodało kolejne wrażenie, szepczącą do ucha ekscytację. Tak, jak szeptała? sama właścicielka szklanego zestawu... czarownica?
- Dzień dobry, proszę Pani - kiwnęła nawet lekko głową, z prawdziwym, wpisanym w tradycję Romów szacunkiem. Miała przed sobą - kogoś od niej starszego, na pewno mądrzejszego - nie chciałam przeszkodzić w... - w czym właściwie? Musnęła lekko koński bok, by zmniejszyć odległość. Odrobinę, by przyjrzeć mogła się dokładniej ułożonym elementom - To są... fiolki? - zapytała z nieśmiało, ale z ciekawością, która zajarzyła się w dziewczęcych źrenicach koloru gorzkiej kawy. pamiętała bardzo dobrze, ile razy ją samą wysyłała dawna opiekunka nad strumienie, by oczyścić alchemiczny sprzęt. Czysta woda działała przecież niesamowicie, nie tylko usuwając brud, ale i tę dziwną, zrozumiałą dla alchemików złą energię. Już bez słowa, płynnie zsunęła się z końskiego grzbietu, prosto w płynąca przy brzegu wilgoć. Bose stop uderzyły lekko o kamienne dno. Linka prowizorycznych wodzy znalazła się w wolnej dłoni, a na wargach cyganki - lekki uśmiech. Nie śmiała jednak zbliżyć się bardziej, jakby niemym oczekiwaniu na zaproszenie. Albo wręcz odwrotnie - przegonienie. Czemu, nauczyła się nawet nie dziwić.
...światło zbudź,
Co stracone znajdź,
I wróć mi dawny skarb
Co stracone znajdź,
I wróć mi dawny skarb
Aisha Doe
Zawód : tancerka, przyszły alchemik, siostra
Wiek : 18
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Prick your finger on a spinning wheel
But don’t make a sound
But don’t make a sound
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Widok nowej, całkiem obcej duszy był orzeźwiający, choć niósł w sobie także uzasadniony chłód niepokoju. Prima nie była uprzedzona wobec ludzi jako takich, z reguły życzyła dobrze wszystkim, tak po prostu. Dlatego na widok uroczej młódki na koniu jedynie przesłoniła dłonią oczy, by słońce tak jej nie oślepiało i przyjrzała się jej uważniej. Dostrzegła ładną szarfę, którą dziewczyna była owinięta w pasie, dostrzegła także bose stopy, które w obecnej dobie – niechybnie wojennej – wydały jej się dowodem na beztroskę dziewczęcia.
Prima akurat skończyła myć sporą, pękatą kolbę, gdy nieznajoma zbliżyła się, ciągnąć za sobą konika. Kopyta rozbryzgiwały wodę na boki, zaokrąglone boki unosiły się w znanym rytmie zwierzęcego oddechu. Alchemiczka uśmiechnęła się – do konia i do dziewczyny, dokładnie w tej kolejności, na dzień dobry dając dowód swojego lekkiego zdziwaczenia.
– Dzień dobry, młoda damo – odparła wesoło, bez śladu wrogości czy podejrzliwości. Czym mogła zagrozić jej bosa dziewczyna? Może było to nieostrożne z jej strony, może powinna uważać, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, co sama przeszła po ucieczce z Londynu podczas Bezksięzycowej Nocy, ale… nie chciała po wszystkich spodziewać się tego, co najgorsze. Odmawiała takiego sposobu postrzegania świata.
– Fiolki, kolby, zlewki, krystalizatory, cylindry, lejki… – wymieniła sennie. Odjęła dłoń od czoła i wskazała dziewczynie stojący nieopodal wiklinowy kosz w którym leżało więcej sprzętu. Czaszka – celowo lub nie – zniknęła gdzieś, ale jej nieustannie irytująca obecność pozostawała gdzieś na krawędzi jej świadomości. Intruz, demon, duch, czy czymkolwiek to cholerstwo było, trzymało się nieopodal. Na tyle daleko, by nie budzić podejrzeń i na tyle blisko, by w razie czego móc dokonać komentarza o który nikt go nie prosił.
– Interesujesz się alchemią? – zagadnęła pogodnie i przechyliła głowę. Długi, rudy warkocz zsunął się po jej ramieniu, zawisł w powietrzu na moment, nim jego końcówka zanurzyła się w rwącym potoku. – Chodź, usiądź obok. Wygląda na to, że twój rumak nie pogardziłby chwilą odpoczynku. A ja nie pogardziłabym towarzystwem. – Poklepała nagrzany głaz tuż obok siebie i z zadowoleniem wystawiła twarz do słońca. To był bardzo przyjemny dzień, nie za ciepły i nie za zimny. Aż chciało się podwinąć spódnicę za kolana i pochodzić w rzeczce, rozejrzeć się za ciekawymi kamieniami lub innymi wodnymi skarbami.
– Nie boisz się? Tak całkiem sama brykać? Koń to szybkie i wdzięczne stworzenie, ale czy umknąłby przed zręcznie rzuconym czarem… – Wydęła na moment wargi w akcie głębokiej zadumy.
Prima akurat skończyła myć sporą, pękatą kolbę, gdy nieznajoma zbliżyła się, ciągnąć za sobą konika. Kopyta rozbryzgiwały wodę na boki, zaokrąglone boki unosiły się w znanym rytmie zwierzęcego oddechu. Alchemiczka uśmiechnęła się – do konia i do dziewczyny, dokładnie w tej kolejności, na dzień dobry dając dowód swojego lekkiego zdziwaczenia.
– Dzień dobry, młoda damo – odparła wesoło, bez śladu wrogości czy podejrzliwości. Czym mogła zagrozić jej bosa dziewczyna? Może było to nieostrożne z jej strony, może powinna uważać, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, co sama przeszła po ucieczce z Londynu podczas Bezksięzycowej Nocy, ale… nie chciała po wszystkich spodziewać się tego, co najgorsze. Odmawiała takiego sposobu postrzegania świata.
– Fiolki, kolby, zlewki, krystalizatory, cylindry, lejki… – wymieniła sennie. Odjęła dłoń od czoła i wskazała dziewczynie stojący nieopodal wiklinowy kosz w którym leżało więcej sprzętu. Czaszka – celowo lub nie – zniknęła gdzieś, ale jej nieustannie irytująca obecność pozostawała gdzieś na krawędzi jej świadomości. Intruz, demon, duch, czy czymkolwiek to cholerstwo było, trzymało się nieopodal. Na tyle daleko, by nie budzić podejrzeń i na tyle blisko, by w razie czego móc dokonać komentarza o który nikt go nie prosił.
– Interesujesz się alchemią? – zagadnęła pogodnie i przechyliła głowę. Długi, rudy warkocz zsunął się po jej ramieniu, zawisł w powietrzu na moment, nim jego końcówka zanurzyła się w rwącym potoku. – Chodź, usiądź obok. Wygląda na to, że twój rumak nie pogardziłby chwilą odpoczynku. A ja nie pogardziłabym towarzystwem. – Poklepała nagrzany głaz tuż obok siebie i z zadowoleniem wystawiła twarz do słońca. To był bardzo przyjemny dzień, nie za ciepły i nie za zimny. Aż chciało się podwinąć spódnicę za kolana i pochodzić w rzeczce, rozejrzeć się za ciekawymi kamieniami lub innymi wodnymi skarbami.
– Nie boisz się? Tak całkiem sama brykać? Koń to szybkie i wdzięczne stworzenie, ale czy umknąłby przed zręcznie rzuconym czarem… – Wydęła na moment wargi w akcie głębokiej zadumy.
świeć nam żywym, świeć umarłym
Brzeg rzeki Lune
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Lancashire