Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Wiltshire
Wilcza jama
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Wilcza jama
Służąca niegdyś za schronienie wilkołaków z okolicznych terenów jaskinia tylko pozornie wydaje się niewielka. Wystarczy przebrnąć przez jej wąskie gardło, by wejść w niekończący się korytarz zaułków i labiryntu wnęk. Niektóre są klaustrofobicznie wąskie, niektóre pomieściłyby olbrzyma. Jama przestała być bezpieczna, z powodu rzekomego zabójstwa łowców dokonanego na chowającym się w niej wilkołaku. Miejscowi jednak wolą się tam zapobiegawczo nie zapuszczać.
30 listopada 1957
Obiecała temu swojemu rudemu goblinowi spotkanie – nie mogła go zawieźć. Znaczy mogła, jako jedno z czołowych rozczarowań Wielkiej Brytanii musiała wyznać że jej umiejętności pod tym względem, tak samo jak przeszłość były dość pojemne. Problem w tym, że nie chciała – a zdecydowanie już nie Reggiemu. Los obdarzył ich rudymi włosami, a chociaż u Weasleyów słyszała często, iż powinna być dumna z tego koloru, jednak poza ostojami Ottery słyszała równie często, że nie ma duszy. Może coś w tym było? Na pewno wiele by to ułatwiało. Suche gałęzie zaszeleściły pod jej stopami w resztkach trawy, kiedy starała się ostrożnie zmierzać na miejsce. Po kieszeni płaszcza, poprzecieranego przez te wszystkie lata użytkowania, wciśnięty miała drobny podarunek. Nic wielkiego, w końcu nie była nie wiadomo jak bogata, a w tym wypadku posiłkowała się czymś, co znalazła podczas jednej ze swojej podróży. Chyba jednak za bardzo się tym wszystkim przejmowała – w końcu Reggie widział jej od najgorszej strony możliwej, kiedy to ciągnęła go za jego kłaki aby tylko mogła wygrać ich dziecięcy wyścig. Albo potem, kiedy w szkole wylewała całe kałamarze na szkolnych drani.
Chyba już przestała być tak pewna siebie, bo przez ostatnie dwa lata zmieniło się wiele, zwłaszcza w jej życiu. Jedne zmiany były całkiem widoczne, nie tylko przez jej obecność na statku już jako kobiety, ale również przez to, jak teraz postrzegała świat. Starała się odwiedzać państwa Weyasleów tak często, jak mogła, postrzegając ich jako najcieplejszych ludzi na świecie, nie miała jednak tyle czasu, ile by chciała. A może to kolejna wymówka w jej życiu?
W swojej zwyczajowej irytacji pojawiającej się przy wszelkich rozważaniach na temat rzeczy mniej bądź bardziej skomplikowanych, kopnęła najbliższe drzewo, sarkając, zaraz też uderzając w nie pięścią. Robiła teraz wszystko, aby ignorować chłód stojącego za nią widma, aby nie pogrążać się i w tych ponurych emocjach i wyrwać się z samonakręcającej się spirali. Dłonie zacisnęły się na chropowatej korze drzewa, a chłód i nierówna powierzchnia wyczuwalna pod opuszkami palców pozwalały przywołać się do rzeczywistości.
Pozwoliła sobie na chwilę głębszych oddechów zanim nie odsunęła się od drzewa, ruszając w dalszą drogę. Nie musiała iść tak daleko zanim nie dostrzegła kolejnej rudej grzywy, unosząc dłoń i uśmiechając się na widok przyjaciela.
- Kogo to moje oczy widzą, toż to moja ulubiona łasica! A może twoim patronusem był baran? Pasujące to do ciebie!
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Ciężko było sprostać dniom rozłąki z ulubioną szkolną szkapą, która miała ten sam kolor włosów co on. Zdecydowanie rzadko zdarzało się, żeby mieli okazję gdzieś się spotkać, bo przecież Thalia była wolnym ptakiem, tym który zwykle dużo skrzeczał i dziobał. Jakoś nigdy mu to nie przeszkadzało, miał przecież pewne priorytety, a jednym z nich była szczególna sympatia, jaką darzył tę cząstkę dawnego ja z czasów szkolnych. Przy Wellers mógł sobie pozwolić na nieco swobody i powrotu gdzieś w dawne lata, gdy świat zdawał się tak prosty.
Urwany kontakt przetrwał próbę czasu, a przynajmniej tak sobie wmawiał za każdym razem, kiedy się widzieli, z lekką obawą podchodząc do faktu ich rozłąki. Nigdy nie zamierzał stracić w niej sprzymierzeńca, a tym bardziej tej ostoi, która akceptowała fakt, że go nie było. Byli tym duetem, który nawet po dwudziestu latach niewidzenia się byłby w stanie przetrwać w dobrych stosunkach, nawet nie miał co do tego wątpliwości! Właśnie dlatego pojawił się w jednym z oddalonych od miasta miejsc, gdzie krążyły przeróżne dziwaczne plotki. Wilcza jama nie posiadała nazwy bez żadnych podstaw, ale w towarzystwie Thalii mógł przecież zwalczyć cały świat, nawet jeśli jej głównym atrybutem zawsze była fizyczna strona! Może to nawet lepiej? Przecież nie każdy mógł być taki sam. Był ciekaw, jaką historią tym razem go uraczy, więc czekał przy wejściu.
- Łasica? Baran? Przecież dobrze wiesz, że to owca! - nastroszył się zaraz, patrząc w jej kierunku z niemałą zagwozdką, bo przecież niekoniecznie musiała to być ona! Niebezpieczne czasy wymagały również pewnych dodatkowych środków bezpieczeństwa. - To może pochwalisz się własnym stworzonkiem sarnooo? - zaproponował z uśmiechem i uniesioną brwią, bo przecież nie zamierzał od razu celować w nią różdżką. Nie był przekonany czy w ogóle potrafiłby jakkolwiek ją zaatakować. Ich dziecinne przekomarzanki były czymś innym niż faktyczną chęcią zrobienia komuś krzywdy, choć w jego przypadku chodziło raczej o unieruchomienie i obezwładnienie. Nie był typem wielkiego agresora... zwykle... na trzeźwo nie zdarzało mu się prawie nigdy! - Śmiało, może to akurat jakiś wilczek, który się wpasuje do otoczenia, a może raczej szczeniaczek? Pasowałby do ciebie... wyjącej z wilkami - zaśmiał się pod nosem, nawet nie próbując sięgnąć po różdżkę, choć była ona schowana w zasięgu jego dłoni wewnątrz krótkiej kurtki.
Urwany kontakt przetrwał próbę czasu, a przynajmniej tak sobie wmawiał za każdym razem, kiedy się widzieli, z lekką obawą podchodząc do faktu ich rozłąki. Nigdy nie zamierzał stracić w niej sprzymierzeńca, a tym bardziej tej ostoi, która akceptowała fakt, że go nie było. Byli tym duetem, który nawet po dwudziestu latach niewidzenia się byłby w stanie przetrwać w dobrych stosunkach, nawet nie miał co do tego wątpliwości! Właśnie dlatego pojawił się w jednym z oddalonych od miasta miejsc, gdzie krążyły przeróżne dziwaczne plotki. Wilcza jama nie posiadała nazwy bez żadnych podstaw, ale w towarzystwie Thalii mógł przecież zwalczyć cały świat, nawet jeśli jej głównym atrybutem zawsze była fizyczna strona! Może to nawet lepiej? Przecież nie każdy mógł być taki sam. Był ciekaw, jaką historią tym razem go uraczy, więc czekał przy wejściu.
- Łasica? Baran? Przecież dobrze wiesz, że to owca! - nastroszył się zaraz, patrząc w jej kierunku z niemałą zagwozdką, bo przecież niekoniecznie musiała to być ona! Niebezpieczne czasy wymagały również pewnych dodatkowych środków bezpieczeństwa. - To może pochwalisz się własnym stworzonkiem sarnooo? - zaproponował z uśmiechem i uniesioną brwią, bo przecież nie zamierzał od razu celować w nią różdżką. Nie był przekonany czy w ogóle potrafiłby jakkolwiek ją zaatakować. Ich dziecinne przekomarzanki były czymś innym niż faktyczną chęcią zrobienia komuś krzywdy, choć w jego przypadku chodziło raczej o unieruchomienie i obezwładnienie. Nie był typem wielkiego agresora... zwykle... na trzeźwo nie zdarzało mu się prawie nigdy! - Śmiało, może to akurat jakiś wilczek, który się wpasuje do otoczenia, a może raczej szczeniaczek? Pasowałby do ciebie... wyjącej z wilkami - zaśmiał się pod nosem, nawet nie próbując sięgnąć po różdżkę, choć była ona schowana w zasięgu jego dłoni wewnątrz krótkiej kurtki.
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
The member 'Reggie Weasley' has done the following action : Rzut kością
'Zdarzenia' :
'Zdarzenia' :
Zawsze cieszyła się z obecności innej, zaufanej osoby, ale w wypadku Reggiego było to jak spotkanie z bratem. Czuła się tak, jakby był tą samą duszą, ale w innym ciele, jedynie co to długością włosów nieco się różnił. Ich więź miała w sobie coś wyjątkowego – żadne nie mówiło temu drugiemu jak mają żyć. Wiedziała, że Urien miał tendencję do pakowania się w kłopoty, ale nie mogła my powiedzieć, aby czegoś miał nie robić. Sama ilości rozsądku, który mógłby zmieścić się w łyżeczce od herbaty, zrekrutowała się na statek, marne więc były szanse, aby to ona prawiła morale.
A teraz stał tu przed nią. Pewna była, że czas i wydarzenia zmieniły go w jakiś sposób. Nie miała pojęcia, czy będzie chciał od niej informacji na temat tego, co się wydarzyło i w jakim momencie własnego życia teraz była. Mówienie o sobie w ostatnim czasie przychodziło jej z trudem, myślenie o sobie jakkolwiek pozytywnie również. Czy Reggie czuł lepiej? Może? Miała nadzieję, że właśnie tak było. Chciała w to wierzyć. Przynajmniej jeden z rudych mógłby nie mieć pecha.
Spojrzała w stronę mężczyznę, uśmiechając się ciepło na widok jego zielonych oczu. Uśmiechnęła się lekko, nie sięgając nawet po różdżkę. Nie miała złych zamiarów, zresztą…była na tyle nieznana, że ciężko było domyśleć się, kim miałaby być. Bycie nieznajomą pomagało naprawdę wiele.
- Owca, owca. Ładne ma rogi, kręcone. I taki pysk dwukolorowy. Pasuje, takie biegające za ludźmi i wyglądające jakby zaraz miały wrzucić się do wody swoimi rogami. – Spojrzała na niego tak, jakby pierwszy raz go widziała i właśnie powiedział straszną głupotę, dłonie kładąc na biodrach i krzywiąc się jak zawsze, kiedy właśnie miała mu nagadać. – Jaka sarna? Jaka sarna?! Widziałeś ty sarnę, która byłaby ptakiem, kradła jedzenie i zasadniczo była mewą?!?
Jej obraza częściowo była na pokaz, częściowo zaś rzeczywiście nie mogła powstrzymać się aby nie pyskować albo nie zacząć się burzyć i burczeć. To było silniejsze od niej! Nawet lata na morzu nie stępiły jej kłów i pazurów, ani też nie ostudziły jej temperamentu.
- Szczeniaczki są chociaż słodkie, na ich widok ludzie robą „awww”, jak na mnie patrzą, to robią raczej „eww”. – Szczeniaczki naprawdę były słodkie, a ona była pyskata, miała dwie blizny na ryju i zero przyjemności.
Drżenie ziemi odwróciło jej uwagę, wyrywając jej z tej całej rozmowy. Złapała Reggiego natychmiast, wciskając się najpierw do przejścia, na wypadek gdyby było tam coś niebezpiecznego, Weasleya ciągnąc za sobą w ciasne przejście wilczej jamy. Nie przyjrzała się dokładnie olbrzymowi – nie zauważyła w ogóle, że trzyma w dłoniach mugolkę. Chciała uciec przed niebezpieczeństwem i upewnić się, że również Reggie nie zostanie zmiażdżony.
A teraz stał tu przed nią. Pewna była, że czas i wydarzenia zmieniły go w jakiś sposób. Nie miała pojęcia, czy będzie chciał od niej informacji na temat tego, co się wydarzyło i w jakim momencie własnego życia teraz była. Mówienie o sobie w ostatnim czasie przychodziło jej z trudem, myślenie o sobie jakkolwiek pozytywnie również. Czy Reggie czuł lepiej? Może? Miała nadzieję, że właśnie tak było. Chciała w to wierzyć. Przynajmniej jeden z rudych mógłby nie mieć pecha.
Spojrzała w stronę mężczyznę, uśmiechając się ciepło na widok jego zielonych oczu. Uśmiechnęła się lekko, nie sięgając nawet po różdżkę. Nie miała złych zamiarów, zresztą…była na tyle nieznana, że ciężko było domyśleć się, kim miałaby być. Bycie nieznajomą pomagało naprawdę wiele.
- Owca, owca. Ładne ma rogi, kręcone. I taki pysk dwukolorowy. Pasuje, takie biegające za ludźmi i wyglądające jakby zaraz miały wrzucić się do wody swoimi rogami. – Spojrzała na niego tak, jakby pierwszy raz go widziała i właśnie powiedział straszną głupotę, dłonie kładąc na biodrach i krzywiąc się jak zawsze, kiedy właśnie miała mu nagadać. – Jaka sarna? Jaka sarna?! Widziałeś ty sarnę, która byłaby ptakiem, kradła jedzenie i zasadniczo była mewą?!?
Jej obraza częściowo była na pokaz, częściowo zaś rzeczywiście nie mogła powstrzymać się aby nie pyskować albo nie zacząć się burzyć i burczeć. To było silniejsze od niej! Nawet lata na morzu nie stępiły jej kłów i pazurów, ani też nie ostudziły jej temperamentu.
- Szczeniaczki są chociaż słodkie, na ich widok ludzie robą „awww”, jak na mnie patrzą, to robią raczej „eww”. – Szczeniaczki naprawdę były słodkie, a ona była pyskata, miała dwie blizny na ryju i zero przyjemności.
Drżenie ziemi odwróciło jej uwagę, wyrywając jej z tej całej rozmowy. Złapała Reggiego natychmiast, wciskając się najpierw do przejścia, na wypadek gdyby było tam coś niebezpiecznego, Weasleya ciągnąc za sobą w ciasne przejście wilczej jamy. Nie przyjrzała się dokładnie olbrzymowi – nie zauważyła w ogóle, że trzyma w dłoniach mugolkę. Chciała uciec przed niebezpieczeństwem i upewnić się, że również Reggie nie zostanie zmiażdżony.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Na całe szczęście, to była ona. Zauważył to już po tym spojrzeniu, które mu rzuciła zaraz po jego pytaniu. Wiedział, że znała jego patronusa, można nawet rzec, że była jedną z pierwszych, które go widziały, dlatego nawet się nie wahał w pytaniu, z kolei to swoje rzucił bardziej dla zaczepki, żeby miała możliwość wykazania się własną wiedzą. Na szczęście ani na sekundę nie zmąciła jego pewności co do charakteru, z którym miał okazję się spotkać. Szeroki uśmiech pojawił się na jego twarzy, kiedy obwieściła, że mewa, to nie sarna. Nie mógł pozostawić jej bez żadnej odpowiedzi!
- Oczywiście, że na pewno takie są! To, że ich nie widziałaś, nie znaczy, że nie istnieją. - stwierdził pewnym siebie tonem, bo przecież nie wyobrażał sobie, żeby mogło być inaczej! Osobiście jakoś rzadko zdarzało mu się wierzyć w te słowa, które wypowiadał w jej kierunku, ale wiadomo, że zawsze łatwiej dawać rady niż je przyjmować! - Może jest jakaś sarenna odmiana mewy, tylko o niej jeszcze nie wiemy... - zaproponował w zastanowieniu, śmiejąc się zaraz z tego rozważania, które przyszło im prowadzić. Czasem dobrze było pogadać o takich pierdołach, że nikomu się nawet nie śniło!
- Przesa... - nie zdążył dokończyć, bo nagły ruch powierzchni przerwał wszelkie myśli. Coś się zbliżało i na szczęście było na tyle daleko, żeby mogli się spokojnie schować, jednak, zamiast zrobić cokolwiek z namysłem, Thalia złapała go za fraki, wciągając do wąskiej jamy, gdzie mieli okazję przeczekać, praktycznie dysząc sobie w karki. - dzasz. - skończył na wydechu, próbując obrócić głową na tyle, żeby móc spostrzec co dzieje się przy wejściu. Wellers była głębiej, co pozwalało mu na nieco lepsze rozeznanie w widoku, choć i to nie było szczególnie pomocne. Dudniący dźwięk zbliżał się, dlatego przestępując kilka kroków do tyłu, praktycznie na nią wpadł. Obrócił głowę i szepnął - Zmywamy się do środka, czy czekamy, aż przejdzie? - nie wydawało się to zbyt rozsądne, żeby zapuszczać się głębiej, ale czego nie robiło się w doborowym towarzystwie? W ręku momentalnie odnalazła się różdżka i już czuł się jakoś pewniej. Nie widział, a tym bardziej nie słyszał oszołomionej mugolki w ręku olbrzyma, który przechodził gdzieś obok wejścia do jamy. Może to i dobrze, bo czy zdołaliby go pokonać? Na pewno nie próbowałby on wejść przez tę samą szczelinę, jednak któż wie, czy jego celem nie było wejście do labiryntów od jakiejś innej strony? Chyba wpakowali się po pas w błoto...
- Oczywiście, że na pewno takie są! To, że ich nie widziałaś, nie znaczy, że nie istnieją. - stwierdził pewnym siebie tonem, bo przecież nie wyobrażał sobie, żeby mogło być inaczej! Osobiście jakoś rzadko zdarzało mu się wierzyć w te słowa, które wypowiadał w jej kierunku, ale wiadomo, że zawsze łatwiej dawać rady niż je przyjmować! - Może jest jakaś sarenna odmiana mewy, tylko o niej jeszcze nie wiemy... - zaproponował w zastanowieniu, śmiejąc się zaraz z tego rozważania, które przyszło im prowadzić. Czasem dobrze było pogadać o takich pierdołach, że nikomu się nawet nie śniło!
- Przesa... - nie zdążył dokończyć, bo nagły ruch powierzchni przerwał wszelkie myśli. Coś się zbliżało i na szczęście było na tyle daleko, żeby mogli się spokojnie schować, jednak, zamiast zrobić cokolwiek z namysłem, Thalia złapała go za fraki, wciągając do wąskiej jamy, gdzie mieli okazję przeczekać, praktycznie dysząc sobie w karki. - dzasz. - skończył na wydechu, próbując obrócić głową na tyle, żeby móc spostrzec co dzieje się przy wejściu. Wellers była głębiej, co pozwalało mu na nieco lepsze rozeznanie w widoku, choć i to nie było szczególnie pomocne. Dudniący dźwięk zbliżał się, dlatego przestępując kilka kroków do tyłu, praktycznie na nią wpadł. Obrócił głowę i szepnął - Zmywamy się do środka, czy czekamy, aż przejdzie? - nie wydawało się to zbyt rozsądne, żeby zapuszczać się głębiej, ale czego nie robiło się w doborowym towarzystwie? W ręku momentalnie odnalazła się różdżka i już czuł się jakoś pewniej. Nie widział, a tym bardziej nie słyszał oszołomionej mugolki w ręku olbrzyma, który przechodził gdzieś obok wejścia do jamy. Może to i dobrze, bo czy zdołaliby go pokonać? Na pewno nie próbowałby on wejść przez tę samą szczelinę, jednak któż wie, czy jego celem nie było wejście do labiryntów od jakiejś innej strony? Chyba wpakowali się po pas w błoto...
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Mogłaby przysiąc, że każde jej spotkanie z Reggiem zaczynało się i kończyło tak samo – wspólnym poirytowaniem a potem udawaniem, że wcale nie tęskniła przez te wszystkie nieobecności. W końcu nieczęsto człowiek znajdował w drugą duszę w innym ciele. A tak się trochę właśnie czuła w wypadku Weasleya – tak, jakby był jakąś cząstką niej samej o którą chciała dbać bardziej niż sobie tego życzył najpewniej. Ale mamę już miał, kuzynostwo suszące mu głowę o to, co powinien robić, też na pewno już miał, dlatego ona mogła być tą „zabawną” rodziną. Szkoda, że nie mogła wspierać go nieco bardziej, ale miała też własne życie.
- Hm, niektórzy powiedzieliby coś takiego o lordzie zadymiarzu albo o kobiecie żeglarce. Jak myślisz, podmienili nas? Może bardziej mnie, nigdy nie wiesz co to za dzieci trafiają do domu dziecka. Albo może gdzieś nad morzu mnie zamienili? Albo uderzyłam się o pokład o raz za dużo. – Mimo to, kiedy tylko Reggie przekonał się, bardziej bądź mniej, do tego że ona to ona, ruszyła wprost do niego aby zamknąć go w swoich objęciach i westchnąć cicho.
- Dobrze cię widzieć, Reg. – Odsunęła się, aby nie czuł się zbytnio jakby właśnie dopadł go boa dusiciel, zaraz też jednak umykając z przyjacielem przed olbrzymem. Jedynym pozytywem tej sytuacji było to, że nawet nie zauważyła tej mugolki, bo w innym wypadku mogłaby się rzucić na olbrzyma i zamiast jednej ofiary byłyby cztery. Czuła mocno bicie swojego serca, ostrożnie wyglądając ponad ramieniem Reggiego, a przynajmniej się starają.
Trzymała go w środku, czekając aż olbrzym przejdzie, jedną dłonią trzymając różdżkę, drugą zaś ściskając ramię Weasleya. Ostrożnie zerknęła na niego, puszczając go i sięgając do kieszeni, oddychając spokojnie a przynajmniej starając się do tego zmusić. Widziała wiele podejrzanych stworzeń, ale sama nie pchała się na takie które teraz chętnie by ją zjadło i to tak w zasadzie za nic.
- Zostańmy tu na razie… - Niemal szeptała, nawet jeżeli olbrzym miał jej nie usłyszeć. Wcisnęła jeszcze w dłoń Reggiego gładki bursztyn z zatopioną w nim muszlą. – To dla ciebie z ostatniej wyprawy. Jeżeli umrzemy, teraz ty mi będziesz wisieć jakiś prezent. Wygrałam. – Jak zawsze w wypadku groźniejszej chwili, musiała uciekać się do żartów i wzajemnego przekomarzania. Miała umierać tak na poważnie?
- Hm, niektórzy powiedzieliby coś takiego o lordzie zadymiarzu albo o kobiecie żeglarce. Jak myślisz, podmienili nas? Może bardziej mnie, nigdy nie wiesz co to za dzieci trafiają do domu dziecka. Albo może gdzieś nad morzu mnie zamienili? Albo uderzyłam się o pokład o raz za dużo. – Mimo to, kiedy tylko Reggie przekonał się, bardziej bądź mniej, do tego że ona to ona, ruszyła wprost do niego aby zamknąć go w swoich objęciach i westchnąć cicho.
- Dobrze cię widzieć, Reg. – Odsunęła się, aby nie czuł się zbytnio jakby właśnie dopadł go boa dusiciel, zaraz też jednak umykając z przyjacielem przed olbrzymem. Jedynym pozytywem tej sytuacji było to, że nawet nie zauważyła tej mugolki, bo w innym wypadku mogłaby się rzucić na olbrzyma i zamiast jednej ofiary byłyby cztery. Czuła mocno bicie swojego serca, ostrożnie wyglądając ponad ramieniem Reggiego, a przynajmniej się starają.
Trzymała go w środku, czekając aż olbrzym przejdzie, jedną dłonią trzymając różdżkę, drugą zaś ściskając ramię Weasleya. Ostrożnie zerknęła na niego, puszczając go i sięgając do kieszeni, oddychając spokojnie a przynajmniej starając się do tego zmusić. Widziała wiele podejrzanych stworzeń, ale sama nie pchała się na takie które teraz chętnie by ją zjadło i to tak w zasadzie za nic.
- Zostańmy tu na razie… - Niemal szeptała, nawet jeżeli olbrzym miał jej nie usłyszeć. Wcisnęła jeszcze w dłoń Reggiego gładki bursztyn z zatopioną w nim muszlą. – To dla ciebie z ostatniej wyprawy. Jeżeli umrzemy, teraz ty mi będziesz wisieć jakiś prezent. Wygrałam. – Jak zawsze w wypadku groźniejszej chwili, musiała uciekać się do żartów i wzajemnego przekomarzania. Miała umierać tak na poważnie?
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Z pewnością znali się nie od dziś i choć dni rozłąki mijały, niekoniecznie wszystko było stracone, bo o relacji determinowały przecież te spotkania! Nikt nie mógł odebrać im tego, co wspólnie przeżyli, a sam fakt długiej relacji powodował, że czasem niepotrzebne były im słowa. Ona dobrze wiedziała, że może na nim polegać, a on na niej. Działali w dwie strony. Nic dziwnego, że w czasach szkolnych wszyscy śmiali się, że Weasley splugawi czystość krwi własnej rodziny, bo oczywiście mieszkańcom Devon bardzo to przeszkadzało. Na całe szczęście w ich relacji nigdy nie pojawiły się żadne komplikacje związane z zamieszaniem emocjonalnym. Oboje dorastali praktycznie w ten sam sposób, choć trzeba przyznać, że to właśnie jego głos przechodził największe zmiany, przez które napytał sobie kompleksów trzymających się czasem po dziś dzień! Głupie to, ale nikt nie mówił, że życie jest mądre. Przynajmniej jak byli razem to nic się ich nie imało, bo wiadomo, że w duecie druga osoba zawsze potrafiła rozwiać wątpliwości szybciej, niż te się jeszcze pojawiły!
- Lord zadymiarz? Kobieta żeglarka? - zdziwił się powątpiewająco, choć nie miał czasu na żadne słowa zaprzeczenia, ponieważ zamknęła go w stęsknionym objęciu, którego też potrzebował. Z pewnością nie puściłby jej tak szybko i odpowiedział coś, gdyby nie to przeklęte, ogromne zbliżające się coś! Czy to faktycznie mógł być olbrzym? Co olbrzymy robią w Wiltshire?
Zapewnienie drugiej postaci, że jest obok i faktycznie widzi to samo, dodawało pewnej otuchy, a nawet więcej - sprawiało, że miał ochotę ją chronić! Była mu przecież niczym bliźniacza siostra, dlatego spiął się na widok części cielska przechodzącego olbrzyma. Różdżka w ręku drgnęła, choć nie ruszyła się ze względu na dotyk Thalii, która jakby dobrze wiedziała, że ten zaraz pójdzie szarżować na stworzenie, wbijając mu nawet badyla w oko, żeby tylko ich zostawił. Potrafił przemienić się w lwa, kiedy wymagała tego sytuacja, szczególnie gdy grożono komuś bliskiemu, choć nieznajomym też by pomógł bez wahania. Niestety ze względu na wąskie przejście nie był w stanie w pełni rozeznać się w sytuacji.
- Do... - chciał już przytaknąć, odwracając się do wejścia bokiem, żeby móc na nią zerknąć, chociaż kątem oka, a ona mu wepchnęła coś w wolną dłoń. To nie tak, że właśnie weszli pomiędzy duże kamienie w jaskinię z kamieniami, a ona dawała mu kamień. Nie ma to jak rude poczucie humoru! - Ej, tak nie wolno! - obruszył się szeptem, marszcząc przy tym czoło w zmartwieniu, bo przecież zostawiał ją bez żadnego prezentu! - Nie możesz mnie zostawiać z takim obowiązkiem. - zdenerwował się nie na żarty, bo po pierwsze, żadne z nich nie miało umierać, a po drugie, nie lubił być nikomu niczego dłużnym. Podniósł rękę z bursztynem na wysokość twarzy i przyjrzał się trochę bliżej. - Chyba coś jest w środku, dobrze widzę? - spytał urzeczony takim niecodziennym rozwiązaniem, jakie miał przed oczami. Czy to była muszelka?
- Lord zadymiarz? Kobieta żeglarka? - zdziwił się powątpiewająco, choć nie miał czasu na żadne słowa zaprzeczenia, ponieważ zamknęła go w stęsknionym objęciu, którego też potrzebował. Z pewnością nie puściłby jej tak szybko i odpowiedział coś, gdyby nie to przeklęte, ogromne zbliżające się coś! Czy to faktycznie mógł być olbrzym? Co olbrzymy robią w Wiltshire?
Zapewnienie drugiej postaci, że jest obok i faktycznie widzi to samo, dodawało pewnej otuchy, a nawet więcej - sprawiało, że miał ochotę ją chronić! Była mu przecież niczym bliźniacza siostra, dlatego spiął się na widok części cielska przechodzącego olbrzyma. Różdżka w ręku drgnęła, choć nie ruszyła się ze względu na dotyk Thalii, która jakby dobrze wiedziała, że ten zaraz pójdzie szarżować na stworzenie, wbijając mu nawet badyla w oko, żeby tylko ich zostawił. Potrafił przemienić się w lwa, kiedy wymagała tego sytuacja, szczególnie gdy grożono komuś bliskiemu, choć nieznajomym też by pomógł bez wahania. Niestety ze względu na wąskie przejście nie był w stanie w pełni rozeznać się w sytuacji.
- Do... - chciał już przytaknąć, odwracając się do wejścia bokiem, żeby móc na nią zerknąć, chociaż kątem oka, a ona mu wepchnęła coś w wolną dłoń. To nie tak, że właśnie weszli pomiędzy duże kamienie w jaskinię z kamieniami, a ona dawała mu kamień. Nie ma to jak rude poczucie humoru! - Ej, tak nie wolno! - obruszył się szeptem, marszcząc przy tym czoło w zmartwieniu, bo przecież zostawiał ją bez żadnego prezentu! - Nie możesz mnie zostawiać z takim obowiązkiem. - zdenerwował się nie na żarty, bo po pierwsze, żadne z nich nie miało umierać, a po drugie, nie lubił być nikomu niczego dłużnym. Podniósł rękę z bursztynem na wysokość twarzy i przyjrzał się trochę bliżej. - Chyba coś jest w środku, dobrze widzę? - spytał urzeczony takim niecodziennym rozwiązaniem, jakie miał przed oczami. Czy to była muszelka?
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Nie wiedziała, co pierwsze przyciągnęło jej spojrzenie w rudowłosym chłopcu – jego równie czerwone siano na głowie, czy może spojrzenie, którym ją obdarzył, pełne zaciekawienia i chochliczych błysków? Mogło się wydawać, że bez spotkania Reggiego dałaby sobie jakąś radę, ale tego w ogóle nie była pewna. Wyrosła w chaotycznych warunkach gdzie wszystko tak szybko się zmieniało, a cieszenie się chociaż małymi rzeczami było raczej wymuszone. Towarzystwo Uriena pokazało jej inny świat – taki, w którym rodzina miała znaczenie i w którym nie było się samotnym. Gdzie nadpobudliwe dzieci miały jak rozwinąć skrzydła. I gdzie nauczyła się po raz pierwszy ufać dorosłym, szanując lordów Devon o wiele bardziej niż pozostałych ludzi na świecie.
Może dlatego nigdy nie czuła, aby ich relacje kruszyły się albo zmieniały się w te bardziej skomplikowane. Nie dlatego, że się od siebie oddalali, ale dlatego, że zawsze był jej bratem i przyjacielem. I osobą, przy której mogła czuć się jak w domu, niezależnie, czy siedzieli akurat pod mostem czy może w świetle zachodzącego słońca żebrali jeszcze o parę chwil na huśtawce zanim nie trzeba będzie pójść do mycia aby ostatecznie zasnąć, wcześniej przegadując cały wieczór. Był przy niej tak jakby był jej bratem, ze wszystkimi zaletami jak i wadami i nawet jeżeli czasem on ją ciągał za włosy a ona śmiała się z jego głosu, tak ostatecznie pod koniec dnia gotowi byli wyskakiwać na olbrzymy.
Czego, miała nadzieję, nie będą teraz robić. Tak jak ufała mu we wszystkim nawet nie pytając, tak nie zadawałaby sobie nawet trudu aby pomyśleć więcej niż raz nad wyskoczeniem przeciwko zagrożeniu. W końcu nie zostawiłaby go samego, co to to nie! Inna sprawa, że obydwoje by wtedy skończyli rozprasowani na ziemi, a tego ostatecznie żadne z nich nie chciało. Pewnie dlatego trzymała mocno w uścisku ramię przyjaciela, upewniając się, że żadne z nich nie planuje wynurzenia się właśnie z przejścia w jamie.
- Nie możesz mi mówić, że złe są zasady w grze, którą właśnie wymyśliłam. – Parsknęła cicho, odchylając głowę i niemal wciskając ją w kamienie (nie, żeby miała inną opcję, albo musiała to robić daleko). Ostrożnie wyczuwała wibracje ziemi, mając nadzieję, że miną dość szybko i oddychając nieco głębiej kiedy wydawało się, że się oddalają. Nie była jednak tak blisko, aby móc stwierdzić, czy na pewno olbrzym był poza ich zasięgiem. I czy w końcu mogli jakoś porządnie porozmawiać, bez chowania się przed niebezpieczeństwami.
- Tak, to muszla. Normalnie mają zatopione komary, ale ten akurat miał muszlę. Znalazłam i jakoś tak…nie wiem, stwierdziłam, że musisz go mieć. – Czasem po prostu przedmiot pasował do kogoś i nawet nie wiedziała czemu, ale nie odmawiała nigdy przyjemności ze zdobycia komuś prezentu. Nawet jeżeli oznaczało to, że nową koszulę kupi sobie nieco później.
- Poszedł już?
Może dlatego nigdy nie czuła, aby ich relacje kruszyły się albo zmieniały się w te bardziej skomplikowane. Nie dlatego, że się od siebie oddalali, ale dlatego, że zawsze był jej bratem i przyjacielem. I osobą, przy której mogła czuć się jak w domu, niezależnie, czy siedzieli akurat pod mostem czy może w świetle zachodzącego słońca żebrali jeszcze o parę chwil na huśtawce zanim nie trzeba będzie pójść do mycia aby ostatecznie zasnąć, wcześniej przegadując cały wieczór. Był przy niej tak jakby był jej bratem, ze wszystkimi zaletami jak i wadami i nawet jeżeli czasem on ją ciągał za włosy a ona śmiała się z jego głosu, tak ostatecznie pod koniec dnia gotowi byli wyskakiwać na olbrzymy.
Czego, miała nadzieję, nie będą teraz robić. Tak jak ufała mu we wszystkim nawet nie pytając, tak nie zadawałaby sobie nawet trudu aby pomyśleć więcej niż raz nad wyskoczeniem przeciwko zagrożeniu. W końcu nie zostawiłaby go samego, co to to nie! Inna sprawa, że obydwoje by wtedy skończyli rozprasowani na ziemi, a tego ostatecznie żadne z nich nie chciało. Pewnie dlatego trzymała mocno w uścisku ramię przyjaciela, upewniając się, że żadne z nich nie planuje wynurzenia się właśnie z przejścia w jamie.
- Nie możesz mi mówić, że złe są zasady w grze, którą właśnie wymyśliłam. – Parsknęła cicho, odchylając głowę i niemal wciskając ją w kamienie (nie, żeby miała inną opcję, albo musiała to robić daleko). Ostrożnie wyczuwała wibracje ziemi, mając nadzieję, że miną dość szybko i oddychając nieco głębiej kiedy wydawało się, że się oddalają. Nie była jednak tak blisko, aby móc stwierdzić, czy na pewno olbrzym był poza ich zasięgiem. I czy w końcu mogli jakoś porządnie porozmawiać, bez chowania się przed niebezpieczeństwami.
- Tak, to muszla. Normalnie mają zatopione komary, ale ten akurat miał muszlę. Znalazłam i jakoś tak…nie wiem, stwierdziłam, że musisz go mieć. – Czasem po prostu przedmiot pasował do kogoś i nawet nie wiedziała czemu, ale nie odmawiała nigdy przyjemności ze zdobycia komuś prezentu. Nawet jeżeli oznaczało to, że nową koszulę kupi sobie nieco później.
- Poszedł już?
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Chyba nie powinni rozmawiać, a w szczególności nie powinni pozwalać sobie na tak lekkie podejście do rzeczywistości, kiedy za rogiem czaiło się niebezpieczeństwo, ale w towarzystwie rudowłosej zapominał się. Długi czas rozłąki sprawiał, że każda wspólnie spędzone chwile, zamiast się dłużyć trwały jakieś dziwaczne sekundy, na co zwyczajnie nie był w stanie pozwolić! Drgania ziemi i ścianek jamy, do której wleźli, faktycznie jakby powoli ustawały, bo widocznie to wielgaśne coś przeszło obok wejścia w głąb ziemi. Jednak, zamiast skupić się na tym faktycznym niebezpieczeństwie on zwracał uwagę na złe samopoczucie, z jakim go zostawiała! Niby nic takiego, a jednak był w pewien sposób zobowiązany, bo niepotrzebne były do tego słowa, jedynie prezenty.
- Jak to wymyśliłaś! To Święty Mikołaj to wymyślił... przynajmniej u mugoli! - momentalnie obruszył się na jej słowa, bo pamiętał jeszcze z czasów Oslo. Opowiadali, że gdzieś tam na północnym archipelagu wzięły się te wszystkie historie z panem rozdającym prezenty, ba nawet w Brytanii wszyscy wiedzieli, skąd był Święty Mikołaj. W rzeczywistości to chyba nawet lubił te historie, które opowiadano w świecie mugolskim, nie było w nich specjalnej magii, ale miały ten swój urok. - Roznosi prezenty dla ludzi, także nie mogłaś być pierwsza. - pochwalił się swoją jakże rozległą wiedzą na JAKIŚ temat. Ton przemądrzałego pięciolatka, ale wiadomo, że w takim towarzystwie to wszystko było na miejscu!
Przesunął dłonią z bursztynem bliżej wejścia, czy też wyjścia do lub z jamy. Przestąpił nawet krok bliżej, żeby przypatrzyć się muszli, która tkwiła w środku stopu, czy co to tam było. Oddalające się wibracje były dobrym znakiem, a błyszczący przedmiot w ręku jeszcze lepszym! - Wiesz, jak to się robi? - spytał nieco zaczepnie, bo był ciekaw, cóż takiego mogła mu powiedzieć o tym znalezisku. Moc mórz i oceanów z pewnością dała jej dość doświadczenia w takich sprawach i oczywiście wprawnego oka!
Na jej słowa zamknął bursztyn w dłoni, chowając go do kieszeni. Wystarczyło dynamiczne wynurzenie głowy zza wejścia, żeby stuprocentowo upewnił się co do oddalonego potężnego stworzenia, czy cokolwiek to było! - Czysto! To teraz możesz mi opowiedzieć, gdzie ostatnio byłaś, co ostatnio robiłaś i czy zostajesz na długo? - wyrecytował niemal na wydechu, kiedy tylko wylazł z jaskini, choć przez cały czas swojego rozprostowania kości na otwartym i świeżym powietrzu mówił. Potrzebował porządnej spowiedzi i to na już! Spojrzał na nią bacznie, choć mało podejrzliwie, bo przecież to była Thalia!
- Jak to wymyśliłaś! To Święty Mikołaj to wymyślił... przynajmniej u mugoli! - momentalnie obruszył się na jej słowa, bo pamiętał jeszcze z czasów Oslo. Opowiadali, że gdzieś tam na północnym archipelagu wzięły się te wszystkie historie z panem rozdającym prezenty, ba nawet w Brytanii wszyscy wiedzieli, skąd był Święty Mikołaj. W rzeczywistości to chyba nawet lubił te historie, które opowiadano w świecie mugolskim, nie było w nich specjalnej magii, ale miały ten swój urok. - Roznosi prezenty dla ludzi, także nie mogłaś być pierwsza. - pochwalił się swoją jakże rozległą wiedzą na JAKIŚ temat. Ton przemądrzałego pięciolatka, ale wiadomo, że w takim towarzystwie to wszystko było na miejscu!
Przesunął dłonią z bursztynem bliżej wejścia, czy też wyjścia do lub z jamy. Przestąpił nawet krok bliżej, żeby przypatrzyć się muszli, która tkwiła w środku stopu, czy co to tam było. Oddalające się wibracje były dobrym znakiem, a błyszczący przedmiot w ręku jeszcze lepszym! - Wiesz, jak to się robi? - spytał nieco zaczepnie, bo był ciekaw, cóż takiego mogła mu powiedzieć o tym znalezisku. Moc mórz i oceanów z pewnością dała jej dość doświadczenia w takich sprawach i oczywiście wprawnego oka!
Na jej słowa zamknął bursztyn w dłoni, chowając go do kieszeni. Wystarczyło dynamiczne wynurzenie głowy zza wejścia, żeby stuprocentowo upewnił się co do oddalonego potężnego stworzenia, czy cokolwiek to było! - Czysto! To teraz możesz mi opowiedzieć, gdzie ostatnio byłaś, co ostatnio robiłaś i czy zostajesz na długo? - wyrecytował niemal na wydechu, kiedy tylko wylazł z jaskini, choć przez cały czas swojego rozprostowania kości na otwartym i świeżym powietrzu mówił. Potrzebował porządnej spowiedzi i to na już! Spojrzał na nią bacznie, choć mało podejrzliwie, bo przecież to była Thalia!
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Wolała chyba odchodzić tak, jeżeli miała już odchodzić. Znaczy nie, żeby teraz chciała, zwłaszcza, że obok siebie miała kogoś, kogo broniłaby do ostatniego tchu, nawet jeżeli na co dzień przekomarzali się nad wyraz, to osłoniłaby go przed każdym zaklęciem lecącym w jego stronę. Wiedziała zaś, że on zrobiłby to samo, dlatego chyba tym bardziej chciała jakoś przełamać to zagrożenie za rogiem. Tak jakby nie istniało i tak jakby mogła na spokojnie teraz skupić się na nim, zamiast będąc wciśniętą w wąskie przejście i każdy, nawet najmniejszy ruch kończył nadzianiem się na jakąś skałę. Teraz siedziała, trochę stała, obserwując przyjaciela który był tu obok niej. Jak zawsze w tarapatach.
- Święty Mikołaj…- zmarszczyła brwi, próbując przypomnieć sobie co to za jakiś ziom… - A, ten stary dziad! Mam z nim kosę, jak się spotkamy to mamy sobie do pogadania, o! Jakiś dziwak co podgląda dzieci i potem na tej podstawie, zupełnie subiektywnej, daje im prezenty! Więc tacy chłopcy co zgrywali grzecznych publicznie to dostawali grzeczne zabawki, nawet jak potem ciągali dziewczynki za warkocze, a ja zawsze dostawałam jakieś grudki węgla. Jakieś idiotyzmy! – Marszczyła brwi, nie skupiając się nazbyt na samej idei bycia grzecznym, bardziej skupiając się na tym, że nie rozumiała całego życia w sierocińcu.
- Prawie każdy rozwoził prezent dla kogoś innego. Ten podejrzany typ nie mógł być pierwszy! – Parsknęła, marszcząc brwi i potrząsając głową. Gadali o takich głupotach i tak jej tego brakowało! Na pytanie o bursztyn uniosła brwi, nie wiedząc, czy naprawdę naigrywał się z jej podejścia, czy sam rzeczywiście nie wiedział, skąd się to bierze. Bardzo dobrze wiedziała, że obydwie opcje były możliwe, dlatego podchodziła do wszystkiego z dobrą dozą optymizmu.
- Bursztyn to…to z drzewa jest. W sensie jest taka żywica czy jakieś tam soki czy coś z drzewa no generalnie, kora to to nie jest, jak widzisz, a potem to zastyga i coś się dzieje i tak właśnie jest, masz kamień, jak masz problem to zażalenia do drzew. – Chyba ktoś opowiadał jej to kiedyś, ale tak naprawdę nie do końca wtedy akurat słuchała, bo musiała się pilnować kiedy ktoś próbował ją okraść. Dlatego utkwiły jej jakieś konkretne kwestie, ale całość nie była najrozsądniejsza.
A skoro udało im się przeczekać olbrzyma, teraz mogli wyjść z miejsca, wyskakując zaraz za nim Thalia na powrót zamknęła go w swoich ramionach, przez chwilę stojąc i nie puszczając Reggiego przez parę dłuższych chwil. Mogła w końcu w taki sposób dość dobrze schować swoje emocje malujące się na twarzy i odetchnąć od tego całego stresu. Jak nie widział, nie mógł jej nic powiedzieć na ten temat. Prawda?
Ale ale, nagle chciano od niej tutaj spowiedzi, na co uniosła brwi i odsunęła się od niego, dłonie kładąc na biodrach.
- Pływałam, Reggie. Na pewno cię to zaskakuje. Byłam w Grecji, dobiliśmy jeszcze do Turcji, potem basenem Morza Śródziemnego i aż do deszczowej Wielkiej Brytanii. A na ile zostanę…nie wiem. – Ostatnia kwestia sprawiła, że opuściła ramiona, pogrążając się w rozważaniach na ten temat. Za skomplikowane się zrobiło to wszystko.
- Święty Mikołaj…- zmarszczyła brwi, próbując przypomnieć sobie co to za jakiś ziom… - A, ten stary dziad! Mam z nim kosę, jak się spotkamy to mamy sobie do pogadania, o! Jakiś dziwak co podgląda dzieci i potem na tej podstawie, zupełnie subiektywnej, daje im prezenty! Więc tacy chłopcy co zgrywali grzecznych publicznie to dostawali grzeczne zabawki, nawet jak potem ciągali dziewczynki za warkocze, a ja zawsze dostawałam jakieś grudki węgla. Jakieś idiotyzmy! – Marszczyła brwi, nie skupiając się nazbyt na samej idei bycia grzecznym, bardziej skupiając się na tym, że nie rozumiała całego życia w sierocińcu.
- Prawie każdy rozwoził prezent dla kogoś innego. Ten podejrzany typ nie mógł być pierwszy! – Parsknęła, marszcząc brwi i potrząsając głową. Gadali o takich głupotach i tak jej tego brakowało! Na pytanie o bursztyn uniosła brwi, nie wiedząc, czy naprawdę naigrywał się z jej podejścia, czy sam rzeczywiście nie wiedział, skąd się to bierze. Bardzo dobrze wiedziała, że obydwie opcje były możliwe, dlatego podchodziła do wszystkiego z dobrą dozą optymizmu.
- Bursztyn to…to z drzewa jest. W sensie jest taka żywica czy jakieś tam soki czy coś z drzewa no generalnie, kora to to nie jest, jak widzisz, a potem to zastyga i coś się dzieje i tak właśnie jest, masz kamień, jak masz problem to zażalenia do drzew. – Chyba ktoś opowiadał jej to kiedyś, ale tak naprawdę nie do końca wtedy akurat słuchała, bo musiała się pilnować kiedy ktoś próbował ją okraść. Dlatego utkwiły jej jakieś konkretne kwestie, ale całość nie była najrozsądniejsza.
A skoro udało im się przeczekać olbrzyma, teraz mogli wyjść z miejsca, wyskakując zaraz za nim Thalia na powrót zamknęła go w swoich ramionach, przez chwilę stojąc i nie puszczając Reggiego przez parę dłuższych chwil. Mogła w końcu w taki sposób dość dobrze schować swoje emocje malujące się na twarzy i odetchnąć od tego całego stresu. Jak nie widział, nie mógł jej nic powiedzieć na ten temat. Prawda?
Ale ale, nagle chciano od niej tutaj spowiedzi, na co uniosła brwi i odsunęła się od niego, dłonie kładąc na biodrach.
- Pływałam, Reggie. Na pewno cię to zaskakuje. Byłam w Grecji, dobiliśmy jeszcze do Turcji, potem basenem Morza Śródziemnego i aż do deszczowej Wielkiej Brytanii. A na ile zostanę…nie wiem. – Ostatnia kwestia sprawiła, że opuściła ramiona, pogrążając się w rozważaniach na ten temat. Za skomplikowane się zrobiło to wszystko.
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Kuriozalność sytuacji zdawała się nie mieć końca, a jednak jakaś tradycyjna forma przekomarzania się ponownie wzięła górę, skupiając jego uwagę tylko i wyłącznie na Thalii, która to miała niesamowitą historię za pasem. Grudki węgla? Miała zostać jakimś magicznym kominiarzem? Architektem? Może to był jakiś znak, a nie zwyczajny węgiel? Znając ją, pewnie nawet sobie na to zasłużyła, choć jego myśli momentalnie wróciły do czasów, kiedy się poznali i nie. Nikt nie zasługiwał na takie traktowanie, a tym bardziej standardy. Wiedział, że w niektórych miejscach faktycznie starano się wiązać koniec z końcem na cienkich supełkach, jednak z tym powinien zostać zrobiony porządek, bo... bo zwyczajnie nie mieściło się to w głowie, żeby dzieciaki mogły dorastać w takich miejscach. Faktycznie z początku był nieco zdziwiony, choć wtedy - za berbecia - nie potrafił zrozumieć, o co w tym wszystkim chodziło i jakie miało znaczenie później.
- Oni po prostu potrafili się z tym chować. - stwierdził dosyć prostolinijnie, bo jakież mogło być inne wytłumaczenie? Dokładnie - żadne! Ewidentnie nie była po prostu dość szybka i zwinna jak jej się wydawało! Słonica, a nie łania, czy łasica!
- Nie może być! Dzieciaki na pewno by nie uwierzyły. - powiedział szybko, jakby było to jakimkolwiek argumentem, którego nie można podważyć. Samemu nie wspominał o tym, jak się stosunkuje do jej słów, bo w rzeczywistości, to sam nie bardzo wiedział, jak powinien zareagować! Nie wierzył w Świętego Mikołaja, ale zawsze zostawiał pewną dozę refleksji, bo przecież nie był nieomylny, wręcz przeciwnie - robił błędy na każdym kroku, jakby na czole miał napisane problem. Na szczęście spotykając Thalię, mógł nacieszyć się faktem, że oboje zwykli nosić tak wspaniałe miano, wiadomo - razem zawsze raźniej!
Z całych jej wytłumaczeń zrozumiał tylko jedno - Taka jakby... zastygnięta część drzewa. - niby wiedział, bo pracując w porcie, ciężko było nie natknąć się na takie dobra, choć każdy sprzedawca miał co do nich inną historię. Jedni opowiadali o syrenach, inni o trytonach, a jeszcze inni o starożytnym stworze, którego jaja rozłupują się na tak maleńkie kawałeczki, czasem pochłaniając jakieś małe przedmioty. Gdzie leżała prawda? Wydawało się, że nigdzie, bo któż mógłby to zbadać? Ona? On? Pewnie prędzej by się utopili, bo taka dwójka na łajbie, to niebezpieczna sytuacja.
W bardzo podobnej odnoszącej się do luźnego tchu znalazł się chwilę później, kiedy zacisnęła go w uścisku. Nie oponował, wręcz przeciwnie, stęsknił się za tym smrodem, którego tak lubował denerwować. Szeroki uśmiech ozdobił jego twarz, choć momentalnie przygasł, widząc jej reakcję na ostatnie zmartwienie.
- Hej... hej! Masz tu rodzinę, pamiętaj, nieważne co. - stwierdził dość oczywiście, bo pierwszym co przyszło mu na myśl, był fakt, że mogła martwić się o miejsce, a przecież on tu był. Zawsze gotów na odpowiedź do zawołania z jej strony! Byli przecież kamratami na dobre i złe. - Może nie tu tak dosłownie, ale w Anglii... a co się dzieje? - dopytał zaciekawiony jej życiem, bo przecież kopę lat się nie widzieli, powinien trochę podpytać o te wszystkie sztormy i przygody, które udało jej się przeżyć. W trakcie pracy dla Ministerstwa jako Wiedźmi Strażnik nie miał czasu na takie przyjemności, można rzec, że wręcz sam sobie ich odmawiał, starając się pracować praktycznie 24/dobę, patrząc po tym, jak radził sobie teraz - opłacało się.
- Oni po prostu potrafili się z tym chować. - stwierdził dosyć prostolinijnie, bo jakież mogło być inne wytłumaczenie? Dokładnie - żadne! Ewidentnie nie była po prostu dość szybka i zwinna jak jej się wydawało! Słonica, a nie łania, czy łasica!
- Nie może być! Dzieciaki na pewno by nie uwierzyły. - powiedział szybko, jakby było to jakimkolwiek argumentem, którego nie można podważyć. Samemu nie wspominał o tym, jak się stosunkuje do jej słów, bo w rzeczywistości, to sam nie bardzo wiedział, jak powinien zareagować! Nie wierzył w Świętego Mikołaja, ale zawsze zostawiał pewną dozę refleksji, bo przecież nie był nieomylny, wręcz przeciwnie - robił błędy na każdym kroku, jakby na czole miał napisane problem. Na szczęście spotykając Thalię, mógł nacieszyć się faktem, że oboje zwykli nosić tak wspaniałe miano, wiadomo - razem zawsze raźniej!
Z całych jej wytłumaczeń zrozumiał tylko jedno - Taka jakby... zastygnięta część drzewa. - niby wiedział, bo pracując w porcie, ciężko było nie natknąć się na takie dobra, choć każdy sprzedawca miał co do nich inną historię. Jedni opowiadali o syrenach, inni o trytonach, a jeszcze inni o starożytnym stworze, którego jaja rozłupują się na tak maleńkie kawałeczki, czasem pochłaniając jakieś małe przedmioty. Gdzie leżała prawda? Wydawało się, że nigdzie, bo któż mógłby to zbadać? Ona? On? Pewnie prędzej by się utopili, bo taka dwójka na łajbie, to niebezpieczna sytuacja.
W bardzo podobnej odnoszącej się do luźnego tchu znalazł się chwilę później, kiedy zacisnęła go w uścisku. Nie oponował, wręcz przeciwnie, stęsknił się za tym smrodem, którego tak lubował denerwować. Szeroki uśmiech ozdobił jego twarz, choć momentalnie przygasł, widząc jej reakcję na ostatnie zmartwienie.
- Hej... hej! Masz tu rodzinę, pamiętaj, nieważne co. - stwierdził dość oczywiście, bo pierwszym co przyszło mu na myśl, był fakt, że mogła martwić się o miejsce, a przecież on tu był. Zawsze gotów na odpowiedź do zawołania z jej strony! Byli przecież kamratami na dobre i złe. - Może nie tu tak dosłownie, ale w Anglii... a co się dzieje? - dopytał zaciekawiony jej życiem, bo przecież kopę lat się nie widzieli, powinien trochę podpytać o te wszystkie sztormy i przygody, które udało jej się przeżyć. W trakcie pracy dla Ministerstwa jako Wiedźmi Strażnik nie miał czasu na takie przyjemności, można rzec, że wręcz sam sobie ich odmawiał, starając się pracować praktycznie 24/dobę, patrząc po tym, jak radził sobie teraz - opłacało się.
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Nie wiedziała nawet, co miał znaczyć ten węgiel, ale przecież zbyt dumna była, aby się o coś zapytać, zwłaszcza kiedy wiedziała, że odpowiedź jej się wcale nie spodoba. Rzucała więc wegiel do kominka, bo i co innego miała z nim zrobić - oczywiście po tym, jak domalowała wąsy na wszystkich fotografiach widocznych w budynku. Po tym grudki wegla były już raczej symboliczne.
- Wcale się nie chowali! Po prostu mieli łatwiej bo byli chłopcami. - Nie wiedziała nawet, czy była to prawda czy sama sobie to wmówiła, czy może jednak nagle wszystko zlewało się w jedno i własne cierpienie przenosiła na to co było dookoła, nie na siebie. Oprócz na Reggiego, on to zawsze pozostawał jakimś jaśniejszym punktem dzieciństwa i wolała naprawdę wracać do wspomnień, gdzie ganiała rudzielca, ostatecznie łapiąc go za jego kołnierz aby tylko nie wygrał wyścigu do dużego drzewa. Niezależnie, w jakie tarapaty się pakowali, robili to razem, dlatego zawsze wiedziała, że miała w nim oparcie. Nawet jak chodziło tylko o bursztyn. A może o aż bursztyn.
- A tak, panie ekspercie, na pewno wiesz, w co dzieci wierzą, hm? - Szturchnęła go łokciem, czując, jak atmosfera napięcia powoli z niej schodzi, pozwalając jej oddychać spokojniej i przestać nerwowo oglądać się przez ramię. Kiedy zaś dodał, że to żywica z drzewa, po prostu pokiwała głową, szczęśliwa, że doszli do jakiegoś konsensusu. Czy też Reggie doszedł a Thalia łaskawie się z nim zgodziła. Tak, jakby pozjadali zawsze wszystkie rozumy i przekrzykiwali się jak dwa kraczące ptaszory, które z nich wie lepiej. Chyba za to go uwielbiała.
Cieszyła się, że mogła go tak trzymać, chociaż zaraz też dłonią sięgnęła, aby jego czuprynę rozwiać, odsuwając się i unosząc brwi kiedy spojrzała na niego. Uśmiechnęła się na to szybkie zapewnienie, chociaż był to uśmiech dość kwaśny, jakby do pełni szczęścia w tym zdaniu brakowało jej sporo.
- Wiem, w końcu jak to nie jest najdziwniejsze spotkanie rodzinne, to musimy się postarać jeszcze bardziej, Reggie - parsknęła, odsuwając się od niego i zarzucając włosy do tyłu. Jej twarz nieco spochmurniała, kiedy zapytał ją, co się dzieje. Jak miała tak wąsko streścić ostatnie lata? W jego życiu na pewno też dużo się zadziało i chyba bardziej chciała o tym słyszeć, niż opowiadać o sobie. Potarła bliznę w kąciku ust, jak zawsze, kiedy mocniej zastanawiała się nad życiem, zaraz też wzruszając ramionami. To był Reggie, przed Reggiem nie chciała nic ukrywać. Mogła mu powiedzieć wszystko, tak jak on wie.
- Dobra, mówię, ale potem ty też masz mi powiedzieć co u ciebie, bez omijania rzeczy! I mówię to pierwsza tylko dlatego, że wiem, że jakbym ci powiedziała "weź, co tam u ciebie", to byś mi odpowiedział "ja zapytałem pierwszy". - Wycelowała w niego palcem, zaraz też przeciągając się. Łatwiejsze to by było z jakąś butelką alkoholu, ale jak to mawiają, jak się nie ma, co się lubi... - Tak jakby streścić ci ostatnie lata, tak bardziej bardziej to...to w sumie okazało się że mam tatę, znaczy każdy ma, ale mój się znalazł, potem okazało się, że kapitan umarł, zrobił się nowy, mogę pływać nie udając, że jestem facetem, ale nie mogę już nic zrobić, bo osiem lat znajomości nic nie znaczy kiedy jesteś kobietą na statku. Zostałam przestępcą, jeszcze długo przed wojną, tylko teraz jestem przestępcą dla Zakonu, co robi chyba ze mnie podwójnego przestępcę, nie wiem, za to może są jakieś odznaki, prędzej czy później będę musiała zadecydować, w co włożyć ręce, dalej nie umiem rzucać tak dobrze zaklęć jakby chciała, nie wiem, czy zostać czy wypływać po zimie i odkryłam, że towarzystwo niektórych jest mi bardziej kłopotliwe i bardziej kłopotliwe dla nich. W międzyczasie dałam w twarz szefowi biura aurorów. Prawdopodobnie również szaleję, albo mam na sobie jakieś paskudne zaklęcie, więc...jak widzisz u mnie gładko i do celu. Teraz mów o sobie!
- Wcale się nie chowali! Po prostu mieli łatwiej bo byli chłopcami. - Nie wiedziała nawet, czy była to prawda czy sama sobie to wmówiła, czy może jednak nagle wszystko zlewało się w jedno i własne cierpienie przenosiła na to co było dookoła, nie na siebie. Oprócz na Reggiego, on to zawsze pozostawał jakimś jaśniejszym punktem dzieciństwa i wolała naprawdę wracać do wspomnień, gdzie ganiała rudzielca, ostatecznie łapiąc go za jego kołnierz aby tylko nie wygrał wyścigu do dużego drzewa. Niezależnie, w jakie tarapaty się pakowali, robili to razem, dlatego zawsze wiedziała, że miała w nim oparcie. Nawet jak chodziło tylko o bursztyn. A może o aż bursztyn.
- A tak, panie ekspercie, na pewno wiesz, w co dzieci wierzą, hm? - Szturchnęła go łokciem, czując, jak atmosfera napięcia powoli z niej schodzi, pozwalając jej oddychać spokojniej i przestać nerwowo oglądać się przez ramię. Kiedy zaś dodał, że to żywica z drzewa, po prostu pokiwała głową, szczęśliwa, że doszli do jakiegoś konsensusu. Czy też Reggie doszedł a Thalia łaskawie się z nim zgodziła. Tak, jakby pozjadali zawsze wszystkie rozumy i przekrzykiwali się jak dwa kraczące ptaszory, które z nich wie lepiej. Chyba za to go uwielbiała.
Cieszyła się, że mogła go tak trzymać, chociaż zaraz też dłonią sięgnęła, aby jego czuprynę rozwiać, odsuwając się i unosząc brwi kiedy spojrzała na niego. Uśmiechnęła się na to szybkie zapewnienie, chociaż był to uśmiech dość kwaśny, jakby do pełni szczęścia w tym zdaniu brakowało jej sporo.
- Wiem, w końcu jak to nie jest najdziwniejsze spotkanie rodzinne, to musimy się postarać jeszcze bardziej, Reggie - parsknęła, odsuwając się od niego i zarzucając włosy do tyłu. Jej twarz nieco spochmurniała, kiedy zapytał ją, co się dzieje. Jak miała tak wąsko streścić ostatnie lata? W jego życiu na pewno też dużo się zadziało i chyba bardziej chciała o tym słyszeć, niż opowiadać o sobie. Potarła bliznę w kąciku ust, jak zawsze, kiedy mocniej zastanawiała się nad życiem, zaraz też wzruszając ramionami. To był Reggie, przed Reggiem nie chciała nic ukrywać. Mogła mu powiedzieć wszystko, tak jak on wie.
- Dobra, mówię, ale potem ty też masz mi powiedzieć co u ciebie, bez omijania rzeczy! I mówię to pierwsza tylko dlatego, że wiem, że jakbym ci powiedziała "weź, co tam u ciebie", to byś mi odpowiedział "ja zapytałem pierwszy". - Wycelowała w niego palcem, zaraz też przeciągając się. Łatwiejsze to by było z jakąś butelką alkoholu, ale jak to mawiają, jak się nie ma, co się lubi... - Tak jakby streścić ci ostatnie lata, tak bardziej bardziej to...to w sumie okazało się że mam tatę, znaczy każdy ma, ale mój się znalazł, potem okazało się, że kapitan umarł, zrobił się nowy, mogę pływać nie udając, że jestem facetem, ale nie mogę już nic zrobić, bo osiem lat znajomości nic nie znaczy kiedy jesteś kobietą na statku. Zostałam przestępcą, jeszcze długo przed wojną, tylko teraz jestem przestępcą dla Zakonu, co robi chyba ze mnie podwójnego przestępcę, nie wiem, za to może są jakieś odznaki, prędzej czy później będę musiała zadecydować, w co włożyć ręce, dalej nie umiem rzucać tak dobrze zaklęć jakby chciała, nie wiem, czy zostać czy wypływać po zimie i odkryłam, że towarzystwo niektórych jest mi bardziej kłopotliwe i bardziej kłopotliwe dla nich. W międzyczasie dałam w twarz szefowi biura aurorów. Prawdopodobnie również szaleję, albo mam na sobie jakieś paskudne zaklęcie, więc...jak widzisz u mnie gładko i do celu. Teraz mów o sobie!
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Może miała rację, a może wręcz przeciwnie? Nawet jeśli by ją miała (ku czemu skłaniał się bardziej), to wcale nie zamierzał jej tego powiedzieć, bo w końcu nie bez powodu jednym z ich ulubionych elementów relacji były te słowne przepychanki! Tym razem jedynie przewrócił oczami, bo dobrze wiedział, że dalsza kontynuacja tematu nie dałaby im nic więcej jak tylko stratę czasu, którego w rzeczywistości nie mieli tak wiele.
- Oczywiście, że wiem! - prychnął momentalnie, nawet nie próbując stawać na rzęsach, żeby przekonać ją do swojego; no dobra, w rzeczywistości to właśnie to robił... - Bo to nie ważne, że zmieniają się pokolenia, w Świętego Mikołaja i tak się wierzy... może nie do końca tak u nas, ale tak poza tym, to tak. - dokończył te swoje komplikacje, które nijak niosły za sobą jakieś głębsze przemyślenia, a nawet konkluzje. Uparcie mówił cały czas to samo, praktycznie się zapętlając, jakby tym razem miała mu uwierzyć tak po prostu na słowo. Wątpił w to, żeby pozwoliła mu ujść z tematem płazem, bo przecież był człowiekiem, a nie jakąś ropuchą; znalazłoby się pewnie wielu, którzy by to zanegowali.
Potargana czupryna krótkich, rudych włosów zaraz została strzepnięta szybkim ruchem głowy, jakby wciąż posiadał tę swoją długą, kręconą, lwią grzywę. Brakowało mu trochę tego, szczególnie teraz, kiedy wiatr zaczynał nieco bardziej o sobie dawać znak, a jego kark nie miał żadnej osłony poza kołnierzem płaszcza! Musiał poprosić mamę o jakiś szalik, chociaż dobrze wiedział, że nie odezwie się słowem na ten temat, były przecież ważniejsze sprawy niż szycie mu ubrań, nie miał ośmiu lat, a szkoda, wtedy wszystko było łatwiejsze. Zauważył jej kwaśny uśmiech, coś było nie tak?
- Postaram się. - przytaknął energicznie z tym swoim psim wzrokiem, który błyszczał stuprocentową wiarą. Przez cały ten czas ich znajomości zawsze miał wrażenie, że są rodziną, nawet jeśli nie tą najbliższą, to w tej siódmej wodzie po kisielu coś z pewnością było! Zwykle, kiedy naprawdę było coś nie tak, uznawał, że to właśnie jego wina. To samo odczucie dostał teraz. Nie zamierzał jej pozwalać się martwić, nawet jeśli drogi rozeszły się w dwie całkiem inne strony, starał się zapewnić Thalię w przekonaniu, że zawsze będzie tam dla niej, nieważne co. Zastanawiała się, a to wystarczyło mu na zebranie się w sobie i spoważnienie. Wyczuwał jakieś pismo nosem i kiedy już był przekonany, że dowie się, o co chodzi, wystrzeliła z niego palcem, mówiąc o dwustronności tej rozmowy. Westchnął przeciągle, przewracając oczami, choć kiedy tylko przyszła mu na myśl rzeczywistość, zreflektował się i ściągnął usta od uśmiechu. Cholera. Zaczął słuchać, próbując odwieść myśli od kwestii mącących jego umysł.
- Czekaj czekaj... znalazł się twój tata? - spytał nieco zdumiony tym wszystkim, bo przecież to nie była lada gratka, TAKA NOWINA! O dziwo było ich o wiele więcej! Został zalany falą informacji, mieli praktycznie taki sam sposób mówienia bliskim o wszystkim w ciągu ułamka minuty, ale przecież sam tego chciał! - To co... to, co na tym statku robisz teraz? Nie pozwalają Ci pracować jako kobieta? Przecież pewnie łamiesz tam każdemu nosy w trymiga! - stwierdził zdziwiony, bo dobrze wiedział, jak świetnie Thalia radziła sobie w różnych sytuacjach podbramkowych! - Czy to nie o to chodzi? - dopytywał ciekaw wszystkiego, bo przecież życie żeglarskie nie było mu znane! Owszem, przebył podróż morską z Norwegii do Londynu, ale nie oznaczało to, że miał świadomość, jak działał ten statek, którym pływała ona! - Jak to przestępcą? Ukradłaś owcę farmerowi? - próbował znaleźć wytłumaczenie dla kolejnej zagwozdki, która wydawała się nie kończyć. Tyle ile udzieliła mu informacji, tyle on miał pytań! Nie widzieli się chyba z milion lat. Potem już nie do końca wiedział co powiedzieć, bo przecież nie uważał się za wielkiego specjalistę z poszczególnych dziedzin. Zwykle to właśnie skromność trzymała jego zdolności w ryzach i tylko dlatego nie rzucił się od razu z pomysłem własnego przeprowadzania nauki dla żeglarki. Kolejne jej słowa spowodowały w nim ściągnięcie brwi. W głowie faktycznie urodził się zabawny komentarz, którym chciał ją uraczyć, jednak świadomość tego, że mogła jej się dziać krzywda, była zbyt przejmująca. - Poczekaj, bo... skoro dałaś w twarz szefowi biura aurorów, to nie możesz być taka beznadziejna w zaklęciach... na pewno próbował cię potem zabić! - zaśmiał się w końcu dla rozluźnienia sytuacji - Jak ten gość ma na imię? - zapytał dla pewności, bo przecież równie dobrze mogła mieć układy z jakimiś aktualnymi szefami z Ministerstwa Magii. Pomimo pomocy Zakonowi, z czego szczerze się cieszył, mogła przecież utrzymywać kontakty z kimś w Londynie! - To szaleństwo spowodowało rozjuszenie tego temperamentu? Może to zaklęcie... czy jakoś... czy mogę jakoś pomóc? Masz na myśli zaklęcie w sensie jakąś... klątwę? - ostatnie słowo niemal szepnął z konspiracją, jakby ktoś mógł ich usłyszeć. Dziwacznie było myśleć, że Thalia mogłaby być naznaczona, komu się naraziła? Dlaczego? Jak mogli to ściągnąć?
Nawet nie próbował przechodzić do siebie, kiedy z jej słów potrafił wywnioskować jakieś głębsze konsekwencje. Martwił się.
- Oczywiście, że wiem! - prychnął momentalnie, nawet nie próbując stawać na rzęsach, żeby przekonać ją do swojego; no dobra, w rzeczywistości to właśnie to robił... - Bo to nie ważne, że zmieniają się pokolenia, w Świętego Mikołaja i tak się wierzy... może nie do końca tak u nas, ale tak poza tym, to tak. - dokończył te swoje komplikacje, które nijak niosły za sobą jakieś głębsze przemyślenia, a nawet konkluzje. Uparcie mówił cały czas to samo, praktycznie się zapętlając, jakby tym razem miała mu uwierzyć tak po prostu na słowo. Wątpił w to, żeby pozwoliła mu ujść z tematem płazem, bo przecież był człowiekiem, a nie jakąś ropuchą; znalazłoby się pewnie wielu, którzy by to zanegowali.
Potargana czupryna krótkich, rudych włosów zaraz została strzepnięta szybkim ruchem głowy, jakby wciąż posiadał tę swoją długą, kręconą, lwią grzywę. Brakowało mu trochę tego, szczególnie teraz, kiedy wiatr zaczynał nieco bardziej o sobie dawać znak, a jego kark nie miał żadnej osłony poza kołnierzem płaszcza! Musiał poprosić mamę o jakiś szalik, chociaż dobrze wiedział, że nie odezwie się słowem na ten temat, były przecież ważniejsze sprawy niż szycie mu ubrań, nie miał ośmiu lat, a szkoda, wtedy wszystko było łatwiejsze. Zauważył jej kwaśny uśmiech, coś było nie tak?
- Postaram się. - przytaknął energicznie z tym swoim psim wzrokiem, który błyszczał stuprocentową wiarą. Przez cały ten czas ich znajomości zawsze miał wrażenie, że są rodziną, nawet jeśli nie tą najbliższą, to w tej siódmej wodzie po kisielu coś z pewnością było! Zwykle, kiedy naprawdę było coś nie tak, uznawał, że to właśnie jego wina. To samo odczucie dostał teraz. Nie zamierzał jej pozwalać się martwić, nawet jeśli drogi rozeszły się w dwie całkiem inne strony, starał się zapewnić Thalię w przekonaniu, że zawsze będzie tam dla niej, nieważne co. Zastanawiała się, a to wystarczyło mu na zebranie się w sobie i spoważnienie. Wyczuwał jakieś pismo nosem i kiedy już był przekonany, że dowie się, o co chodzi, wystrzeliła z niego palcem, mówiąc o dwustronności tej rozmowy. Westchnął przeciągle, przewracając oczami, choć kiedy tylko przyszła mu na myśl rzeczywistość, zreflektował się i ściągnął usta od uśmiechu. Cholera. Zaczął słuchać, próbując odwieść myśli od kwestii mącących jego umysł.
- Czekaj czekaj... znalazł się twój tata? - spytał nieco zdumiony tym wszystkim, bo przecież to nie była lada gratka, TAKA NOWINA! O dziwo było ich o wiele więcej! Został zalany falą informacji, mieli praktycznie taki sam sposób mówienia bliskim o wszystkim w ciągu ułamka minuty, ale przecież sam tego chciał! - To co... to, co na tym statku robisz teraz? Nie pozwalają Ci pracować jako kobieta? Przecież pewnie łamiesz tam każdemu nosy w trymiga! - stwierdził zdziwiony, bo dobrze wiedział, jak świetnie Thalia radziła sobie w różnych sytuacjach podbramkowych! - Czy to nie o to chodzi? - dopytywał ciekaw wszystkiego, bo przecież życie żeglarskie nie było mu znane! Owszem, przebył podróż morską z Norwegii do Londynu, ale nie oznaczało to, że miał świadomość, jak działał ten statek, którym pływała ona! - Jak to przestępcą? Ukradłaś owcę farmerowi? - próbował znaleźć wytłumaczenie dla kolejnej zagwozdki, która wydawała się nie kończyć. Tyle ile udzieliła mu informacji, tyle on miał pytań! Nie widzieli się chyba z milion lat. Potem już nie do końca wiedział co powiedzieć, bo przecież nie uważał się za wielkiego specjalistę z poszczególnych dziedzin. Zwykle to właśnie skromność trzymała jego zdolności w ryzach i tylko dlatego nie rzucił się od razu z pomysłem własnego przeprowadzania nauki dla żeglarki. Kolejne jej słowa spowodowały w nim ściągnięcie brwi. W głowie faktycznie urodził się zabawny komentarz, którym chciał ją uraczyć, jednak świadomość tego, że mogła jej się dziać krzywda, była zbyt przejmująca. - Poczekaj, bo... skoro dałaś w twarz szefowi biura aurorów, to nie możesz być taka beznadziejna w zaklęciach... na pewno próbował cię potem zabić! - zaśmiał się w końcu dla rozluźnienia sytuacji - Jak ten gość ma na imię? - zapytał dla pewności, bo przecież równie dobrze mogła mieć układy z jakimiś aktualnymi szefami z Ministerstwa Magii. Pomimo pomocy Zakonowi, z czego szczerze się cieszył, mogła przecież utrzymywać kontakty z kimś w Londynie! - To szaleństwo spowodowało rozjuszenie tego temperamentu? Może to zaklęcie... czy jakoś... czy mogę jakoś pomóc? Masz na myśli zaklęcie w sensie jakąś... klątwę? - ostatnie słowo niemal szepnął z konspiracją, jakby ktoś mógł ich usłyszeć. Dziwacznie było myśleć, że Thalia mogłaby być naznaczona, komu się naraziła? Dlaczego? Jak mogli to ściągnąć?
Nawet nie próbował przechodzić do siebie, kiedy z jej słów potrafił wywnioskować jakieś głębsze konsekwencje. Martwił się.
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
- Oczywiście, że mam rację! – Zawsze miała rację! Nawet jak jej nie miała, to na pewno były jakieś okoliczności, w których musiała mieć prawdę niezależnie od czegokolwiek. Na przykład w każdej rozmowie, w której mogła wykazać się w wypadku Reggiego.
-Postarasz się tak, jak starałeś się sięgnąć po ciastka maślane kiedy nikt nie będzie patrzył? – Uśmiechnęła się lekko, zaraz też patrząc na jego odsłoniętą szyję. Sięgnęła do swojego karku, delikatnie rozplątując swój szalik i zakładając go na niego, ostrożnie, aby jednak nie powyciągać za te rude kudły. Czasem korciło, ale może nie teraz, kiedy jednak tęskniła za nim i dogryzanie ustępowało miejsca zmartwieniu o niego. W końcu to zdecydowanie ona była tą rozważniejszą w tym duecie, tak będzie zawsze twierdzić!
- Tak…przypadkiem, cztery lata temu. Muszę cię przedstawić, tylko mam nadzieję, że cię nie wystraszy. Jest…jest… - szukała odpowiedniego słowa, wiedząc, że nie łatwo streścić całą relację w krótkim słowie albo zdaniach, zwłaszcza jeżeli wciąż jeszcze się siebie uczyli - …jest miły, ale potrafi czasem wydawać się straszny. – No, to chyba potrafi czasem przestraszyć, nawet kogoś kto był tak dzielny jak Reggie!
- Nie, czekaj, źle wyjaśniłam. – Spojrzała na niego już z uśmiechem, wiedząc, że łatwo było się w tym zamotać. – Nie przyjmują kobiet na statki, bo są bardzo przesądni. Ale przyjęli mnie, bo miałam za sobą kogoś, kto mnie wsparł. Gdybym jednak nie miała metamofromagii, to na pewno by mnie nie przyjęli, ale jestem bardzo przydatna. To, że jednak jestem przydatna, to nie znaczy, że muszą mnie lubić, a jak mnie nie lubią, to znaczy, że się dużo sprzeczamy i bijemy. I jakby mi coś zrobili to wiesz…nikt by nic nie wiedział. – W sumie jakby sztorm ją wyrzucił na brzeg to też nikt by nie wiedział, ale no, miała nadzieję, że rozumie. – A jestem przydatna dlatego, że poza handlowaniem zajmujemy się też przemytem, Reggie. A przemyt jest mało legalny. – Zastanawiała się, czy powiedzieć mu, że przemytem zajmowała się jeszcze zanim wiele rzeczy, które robili, stało się nielegalnymi, ale uznała, że w razie czego zapyta.
- Dałam mu w twarz z pięści, Reggie. Chyba nie wierzysz, że naprawdę zaczęłabym się z nim pojedynkować? Zresztą, większość czarodziejów uważa, że skoro ma się różdżki to nic innego się nie stanie, przez co łatwo ich zaskoczyć. Zwłaszcza, jak się jest kobietą. – Znów wywróciła oczyma, ale sama przed sobą musiała przyznać, że jeżeliby podeszła do niej jej kopia, to poza podejrzeniem o kogoś robiącego jej żart, to jednak niekoniecznie spodziewałaby się ataku. Znaczy może w tych czasach to już bardziej, ale lata temu wyglądała raczej jak rudy smarkacz i wcale nie łatwo było uznawać ją za groźną, nawet przy jej bliznach. Tym lepiej dla niej, jeżeli ludzie nie skupiali się na tym, że mogła by być jakoś groźna. Dopiero po kilku sekundach zarejestrowała, że Reggie zapytał ją jeszcze o imię i nazwisko rzeczonej osoby, dlatego wyrywając się z zamyślenia wróciła do niego spojrzeniem. – Kieran Rineheart.
Nie wiedziała, czy Reggie go znał, czy to coś zmieniało, bo na dłuższą metę nie wiedziała, czy to obecnie miało znaczenie. Myśli powróciły do pochmurnego dnia i silnej dłoni, która wyciągnęła ją z kłopotów. I długu, który spłacała. Chciała powiedzieć o tym jeszcze, wspomnieć o tej sytuacji, ale w jakiś sposób się zawahała. Miała wrażenie, że akurat to chciałaby ominąć i nie mówić Weasleyowi. Nie tłumaczyć się z tego, jak odczuwała wstyd.
Klątwa. Spuściła spojrzenie, spoglądając na te wyschłą trawę, na przyrodę, która powoli zasypiała, chociaż wydawało się, że nigdy w pełni się to nie działo w Wielkiej Brytanii. Przymknęła na chwilę powieki, otwierając je zaraz jakby spodziewała się, że powiedzenie o tym problemie nagle sprawi, że zniknie od tak i żadnego problemu w tej kwestii już nie będzie…ale nie mogło się to okazać prawdą i teraz sama musiała zastanawiać się, kiedy, czy i jak możliwe było pozbycie się tych…upiorów. Czy jakaś zmiana nastąpi na lepsze? Była teraz przy Reggiem, dlatego wierzyła, że właśnie tak będzie. Nie musiał robić wszystkiego, po prostu ważne, że był!
- To…to bardzo prawdopodobne, że to klątwa. Ale…to musiałby być ktoś tam na miejscu albo ktoś ze statku, a na miejscu raczej nikomu nie podpadłam, tak myślę. Czemu to jest tak skomplikowane, Reggie? – Spojrzała na niego zastanawiając się, czy w ogóle usłyszy dzisiaj o tym, co u niego, skoro tak się dopytywał. – Myślisz, że to da się wyleczyć? Powiedz mi lepiej co u ciebie, a nie ja ci ciągle smęcę, jak w Devon? Co u rodziny? No i najważniejsze – czy któraś zawróciła ci w głowie? – Nie mogła sobie odpuścić, wiedząc, że w zauroczeniu znalazłaby nowy temat do żartów, a szybka zmiana tematu miała pociągnąć to na lepsze. Wydawało się jednak, że nie było im dane teraz porozmawiać - musieli się udać w inne miejsce, aby na spokojnie zakończyć rozmowę.
ztx2
-Postarasz się tak, jak starałeś się sięgnąć po ciastka maślane kiedy nikt nie będzie patrzył? – Uśmiechnęła się lekko, zaraz też patrząc na jego odsłoniętą szyję. Sięgnęła do swojego karku, delikatnie rozplątując swój szalik i zakładając go na niego, ostrożnie, aby jednak nie powyciągać za te rude kudły. Czasem korciło, ale może nie teraz, kiedy jednak tęskniła za nim i dogryzanie ustępowało miejsca zmartwieniu o niego. W końcu to zdecydowanie ona była tą rozważniejszą w tym duecie, tak będzie zawsze twierdzić!
- Tak…przypadkiem, cztery lata temu. Muszę cię przedstawić, tylko mam nadzieję, że cię nie wystraszy. Jest…jest… - szukała odpowiedniego słowa, wiedząc, że nie łatwo streścić całą relację w krótkim słowie albo zdaniach, zwłaszcza jeżeli wciąż jeszcze się siebie uczyli - …jest miły, ale potrafi czasem wydawać się straszny. – No, to chyba potrafi czasem przestraszyć, nawet kogoś kto był tak dzielny jak Reggie!
- Nie, czekaj, źle wyjaśniłam. – Spojrzała na niego już z uśmiechem, wiedząc, że łatwo było się w tym zamotać. – Nie przyjmują kobiet na statki, bo są bardzo przesądni. Ale przyjęli mnie, bo miałam za sobą kogoś, kto mnie wsparł. Gdybym jednak nie miała metamofromagii, to na pewno by mnie nie przyjęli, ale jestem bardzo przydatna. To, że jednak jestem przydatna, to nie znaczy, że muszą mnie lubić, a jak mnie nie lubią, to znaczy, że się dużo sprzeczamy i bijemy. I jakby mi coś zrobili to wiesz…nikt by nic nie wiedział. – W sumie jakby sztorm ją wyrzucił na brzeg to też nikt by nie wiedział, ale no, miała nadzieję, że rozumie. – A jestem przydatna dlatego, że poza handlowaniem zajmujemy się też przemytem, Reggie. A przemyt jest mało legalny. – Zastanawiała się, czy powiedzieć mu, że przemytem zajmowała się jeszcze zanim wiele rzeczy, które robili, stało się nielegalnymi, ale uznała, że w razie czego zapyta.
- Dałam mu w twarz z pięści, Reggie. Chyba nie wierzysz, że naprawdę zaczęłabym się z nim pojedynkować? Zresztą, większość czarodziejów uważa, że skoro ma się różdżki to nic innego się nie stanie, przez co łatwo ich zaskoczyć. Zwłaszcza, jak się jest kobietą. – Znów wywróciła oczyma, ale sama przed sobą musiała przyznać, że jeżeliby podeszła do niej jej kopia, to poza podejrzeniem o kogoś robiącego jej żart, to jednak niekoniecznie spodziewałaby się ataku. Znaczy może w tych czasach to już bardziej, ale lata temu wyglądała raczej jak rudy smarkacz i wcale nie łatwo było uznawać ją za groźną, nawet przy jej bliznach. Tym lepiej dla niej, jeżeli ludzie nie skupiali się na tym, że mogła by być jakoś groźna. Dopiero po kilku sekundach zarejestrowała, że Reggie zapytał ją jeszcze o imię i nazwisko rzeczonej osoby, dlatego wyrywając się z zamyślenia wróciła do niego spojrzeniem. – Kieran Rineheart.
Nie wiedziała, czy Reggie go znał, czy to coś zmieniało, bo na dłuższą metę nie wiedziała, czy to obecnie miało znaczenie. Myśli powróciły do pochmurnego dnia i silnej dłoni, która wyciągnęła ją z kłopotów. I długu, który spłacała. Chciała powiedzieć o tym jeszcze, wspomnieć o tej sytuacji, ale w jakiś sposób się zawahała. Miała wrażenie, że akurat to chciałaby ominąć i nie mówić Weasleyowi. Nie tłumaczyć się z tego, jak odczuwała wstyd.
Klątwa. Spuściła spojrzenie, spoglądając na te wyschłą trawę, na przyrodę, która powoli zasypiała, chociaż wydawało się, że nigdy w pełni się to nie działo w Wielkiej Brytanii. Przymknęła na chwilę powieki, otwierając je zaraz jakby spodziewała się, że powiedzenie o tym problemie nagle sprawi, że zniknie od tak i żadnego problemu w tej kwestii już nie będzie…ale nie mogło się to okazać prawdą i teraz sama musiała zastanawiać się, kiedy, czy i jak możliwe było pozbycie się tych…upiorów. Czy jakaś zmiana nastąpi na lepsze? Była teraz przy Reggiem, dlatego wierzyła, że właśnie tak będzie. Nie musiał robić wszystkiego, po prostu ważne, że był!
- To…to bardzo prawdopodobne, że to klątwa. Ale…to musiałby być ktoś tam na miejscu albo ktoś ze statku, a na miejscu raczej nikomu nie podpadłam, tak myślę. Czemu to jest tak skomplikowane, Reggie? – Spojrzała na niego zastanawiając się, czy w ogóle usłyszy dzisiaj o tym, co u niego, skoro tak się dopytywał. – Myślisz, że to da się wyleczyć? Powiedz mi lepiej co u ciebie, a nie ja ci ciągle smęcę, jak w Devon? Co u rodziny? No i najważniejsze – czy któraś zawróciła ci w głowie? – Nie mogła sobie odpuścić, wiedząc, że w zauroczeniu znalazłaby nowy temat do żartów, a szybka zmiana tematu miała pociągnąć to na lepsze. Wydawało się jednak, że nie było im dane teraz porozmawiać - musieli się udać w inne miejsce, aby na spokojnie zakończyć rozmowę.
ztx2
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Strona 1 z 2 • 1, 2
Wilcza jama
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Wiltshire