Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Wiltshire
Wilcza jama
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Wilcza jama
Służąca niegdyś za schronienie wilkołaków z okolicznych terenów jaskinia tylko pozornie wydaje się niewielka. Wystarczy przebrnąć przez jej wąskie gardło, by wejść w niekończący się korytarz zaułków i labiryntu wnęk. Niektóre są klaustrofobicznie wąskie, niektóre pomieściłyby olbrzyma. Jama przestała być bezpieczna, z powodu rzekomego zabójstwa łowców dokonanego na chowającym się w niej wilkołaku. Miejscowi jednak wolą się tam zapobiegawczo nie zapuszczać.
Deszcz meteorytów zniszczył jeden ze spichlerzy w Wiltshire oraz niezliczoną ilość domostw. Szczególnie ciężko zostały dotknięte wioski na granicy terenów łownych - wielu mieszkańców straciło zapasy na zimę, płonęły worki z mąką i zapasy suszonego mięsa. W lasach nadal rosły grzyby i mieszkała zwierzyna, pokrzywdzeni zaczęli więc szukać pożywienia na własną rękę.
Mrożące krew w żyłach pogłoski zaczęły krążyć po Wiltshire i graniczących z nim hrabstwach pod koniec sierpnia, a na początku września dotarły już do Londynu - wieści dotyczące ziem pod opieką Malfoyów zawsze rozchodziły się po Ministerstwie szybko. Najpierw myśliwi zaczęli mówić o dziwnych wilkach o oczach czarnych jak noc. Pierwszy raz widziano je w okolicy polany, na którą upadł kawałek meteorytu, poźniej zaczęły rywalizować z łowcami o zwierzynę. W lesie znajdowano na wpół nadjedzone truchła jeleni, a rany po wilczych ugryzieniach zdawały się być wypalone i czarne. Później w lesie znaleziono rozszarpane ciała kilku kobiet. Oglądający trupy uzdrowiciel wykluczył atak wilkołaków, zwracając uwagę na mniejszy układ szczęki, ale przyznał, że rany wyglądają nienaturalnie i z zaniepokojeniem odesłał jedno z ciał do św. Munga. Grzybiarze przestali wybierać się do lasu, myśliwi zaczęli być ostrożniejsi, ale po kilku dniach nawet wioski przestały być bezpieczne. W mroku nocy widziano watahę, napadającą domostwa na obrzeżach i czarodziejów na tyle nieroztropnych, by przebywać poza domem po zmroku. Wilki zaczęły terroryzować ludność w miasteczku, wymykając się łowcom – podobno miały być silniejsze i zwinniejsze od zwykłych zwierząt, a przesądne babki mówiły, że to meteoryt sprowadził te potwory do Wiltshire albo wzmocnił je nieczystą magią. Ustalono, że leże agresywnych drapieżników znajduje się najprawdopodobniej w wilczej jamie, której mieszkańcy bali się już od lat. Głód i strach coraz bardziej doskwierały czarodziejom…
2 września 1958 r.
Zatrważające donosy z Wiltshire rozbiegły się po świecie, wpadając łatwo w pułapki zainteresowanych uszu. O podejrzanych stworzeniach męczących ziemie Ministra nie dowiedziałam się jednak z niosących się zapewne nawet i do Warwick plotek. Informację wyłowiłam w Londynie. Poszukiwano osób zdolnych zmierzyć się z grozą, niebezpieczną jamą zastygłą pośrodku przerażających lasów. Miejsce opatrzone było niechlubną, mrożącą krew w żyłach legendą, a od czasów gwiezdnej nocy nikt, kto spróbował wznieść broń przeciwko żyjących w tamtych stronach psowatych nie powracał w jednym, oddychającym kawałku. Nietrudno się dziwić, że ja prędko zainteresowałam się tajemniczym procederem. Znałam lokale, do których myśliwi zaglądali chętnie, znałam zleceniodawców i handlarzy futer. Z podsłuchanych rozmów łatwo było dowiedzieć się nieco więcej, przyczajona przez kika dni zbierałam tropy, nim wreszcie zdecydowałam się przyjąć wyzwanie i odpowiedzieć na potrzeby tutejszych włodarzy. Skuszona obietnicą złowienia bestii, zapoznania się z istotą najprawdopodobniej straszliwszą od pospolitego szarego wilka czy inszego psidwaka, ostrzyłam bełty – głodna wyzwania, głodna krwi. Lokalna społeczność błagała o wybawienie, niepozorne lasy wciągały bezdusznie każdego, kto tylko przekroczył wilcze terytoria. Zuchwałość stworzeń sięgała jednak dalej, poza drzewną granicę.
Gdy mijałam bliską wioskę, widziałam okna i drzwi szczelnie zatrzaśnięte, opustoszała ścieżka, na której próżno było szukać żywej duszy. W piaskach wyraźne ślady łap, gdzieniegdzie pasy przyschniętej krwi i zdemolowane płoty. Bystre oczy odnalazły łatwo szereg dowodów na to, że wołania ludzi nie były kłamliwą fantazją. Wataha ich męczyła, wymierali z głodu i strachu, a okoliczni łowcy pozostawali bezsilni. Ja doszukiwałam się w tym godnego dla swych zdolności zadania, wreszcie przygody, wsparcia, które podarować mogłam angielskiej społeczności dzięki wprawie w posługiwaniu się kuszą i czułym, wytrenowanym do podobnych misji, zmysłom. Wierzyłam, że wejdę w ten las i pozbędę się wilków, wybawię ludzi od tej udręki. Mówiono wiele, lecz z chłodem przyjmowałam niektóre docierające do stolicy relacje. Bez wątpienia jednak coś się tym wilkom stało, coś odmieniło je w chwili sierpniowego pogromu. Nie były normalne, nadzwyczajna agresja wymagała jeszcze większej czujności. Gdy zaś u progu lasu znaleźliśmy się w trójkę – trzech czarodziejów gotowych rozprawić się ze zdziczałym stadem i wedrzeć się do wilczej jamy – prędko rozpoznałam znajomą, kobiecą twarz.
– Dobrze cię widzieć – wystąpiłam z pozdrowieniem w stronę tej, w oczach której odnajdowałam zaskakujące zrozumienie. Niemądrze było wyruszać na podobną wyprawę w pojedynkę i bez przygotowania. Tym razem zgromadziłam wszystko, co było mi niezbędne, a na ciele spoczywał ciemnozielony strój łowczyni – najlepszy dla podobnych zadań. Plecy niosły kuszę i zapas bełtów, a niedźwiedzia brosza z dumą odznaczała się na piersi. Byłam gotowa. Oni także?
Jego też już znałam. Niestety. Posiadał wiedzę o magicznych stworzeniach, wiedziałam o tym, lecz ostatnim razem stanął mi na drodze i zniweczył łowy. Wątpliwe wrażenie roztaczał wokół siebie. - Bestie należy wybić. Ludzie nie mogą cierpieć - przemówiłam w szczególności do mężczyzny, albowiem natchnione płynącą z kosmosu, niewiadomą mocą wilki mogły być ogromnym zagrożeniem dla hrabstwa. Już teraz wyżerały faunę i siały spustoszenie we wiosce. Musieliśmy być czujni i w pełni profesjonalnie podejść do sprawy. Coś jednak podpowiadało mi, że mógł mieć inny pomysł na załatwienie zlecenia. - Varya Mulciber - przedstawiłam się jemu, bo zdawało się, że ostatnim razem nie mieliśmy ku temu sposobności. Mimo wszystko uznałam, że zanim wejdziemy w paszczę bestii, winniśmy zapoznać się z druhami. Nie czułam potrzeby głębszego komentowania naszego pierwotnego spotkania, nie na tym winniśmy się dziś skupić. Ja byłam łowcą, kim był on?
rzucam na trop, spostrzegawczość II + strój łowiecki
Zatrważające donosy z Wiltshire rozbiegły się po świecie, wpadając łatwo w pułapki zainteresowanych uszu. O podejrzanych stworzeniach męczących ziemie Ministra nie dowiedziałam się jednak z niosących się zapewne nawet i do Warwick plotek. Informację wyłowiłam w Londynie. Poszukiwano osób zdolnych zmierzyć się z grozą, niebezpieczną jamą zastygłą pośrodku przerażających lasów. Miejsce opatrzone było niechlubną, mrożącą krew w żyłach legendą, a od czasów gwiezdnej nocy nikt, kto spróbował wznieść broń przeciwko żyjących w tamtych stronach psowatych nie powracał w jednym, oddychającym kawałku. Nietrudno się dziwić, że ja prędko zainteresowałam się tajemniczym procederem. Znałam lokale, do których myśliwi zaglądali chętnie, znałam zleceniodawców i handlarzy futer. Z podsłuchanych rozmów łatwo było dowiedzieć się nieco więcej, przyczajona przez kika dni zbierałam tropy, nim wreszcie zdecydowałam się przyjąć wyzwanie i odpowiedzieć na potrzeby tutejszych włodarzy. Skuszona obietnicą złowienia bestii, zapoznania się z istotą najprawdopodobniej straszliwszą od pospolitego szarego wilka czy inszego psidwaka, ostrzyłam bełty – głodna wyzwania, głodna krwi. Lokalna społeczność błagała o wybawienie, niepozorne lasy wciągały bezdusznie każdego, kto tylko przekroczył wilcze terytoria. Zuchwałość stworzeń sięgała jednak dalej, poza drzewną granicę.
Gdy mijałam bliską wioskę, widziałam okna i drzwi szczelnie zatrzaśnięte, opustoszała ścieżka, na której próżno było szukać żywej duszy. W piaskach wyraźne ślady łap, gdzieniegdzie pasy przyschniętej krwi i zdemolowane płoty. Bystre oczy odnalazły łatwo szereg dowodów na to, że wołania ludzi nie były kłamliwą fantazją. Wataha ich męczyła, wymierali z głodu i strachu, a okoliczni łowcy pozostawali bezsilni. Ja doszukiwałam się w tym godnego dla swych zdolności zadania, wreszcie przygody, wsparcia, które podarować mogłam angielskiej społeczności dzięki wprawie w posługiwaniu się kuszą i czułym, wytrenowanym do podobnych misji, zmysłom. Wierzyłam, że wejdę w ten las i pozbędę się wilków, wybawię ludzi od tej udręki. Mówiono wiele, lecz z chłodem przyjmowałam niektóre docierające do stolicy relacje. Bez wątpienia jednak coś się tym wilkom stało, coś odmieniło je w chwili sierpniowego pogromu. Nie były normalne, nadzwyczajna agresja wymagała jeszcze większej czujności. Gdy zaś u progu lasu znaleźliśmy się w trójkę – trzech czarodziejów gotowych rozprawić się ze zdziczałym stadem i wedrzeć się do wilczej jamy – prędko rozpoznałam znajomą, kobiecą twarz.
– Dobrze cię widzieć – wystąpiłam z pozdrowieniem w stronę tej, w oczach której odnajdowałam zaskakujące zrozumienie. Niemądrze było wyruszać na podobną wyprawę w pojedynkę i bez przygotowania. Tym razem zgromadziłam wszystko, co było mi niezbędne, a na ciele spoczywał ciemnozielony strój łowczyni – najlepszy dla podobnych zadań. Plecy niosły kuszę i zapas bełtów, a niedźwiedzia brosza z dumą odznaczała się na piersi. Byłam gotowa. Oni także?
Jego też już znałam. Niestety. Posiadał wiedzę o magicznych stworzeniach, wiedziałam o tym, lecz ostatnim razem stanął mi na drodze i zniweczył łowy. Wątpliwe wrażenie roztaczał wokół siebie. - Bestie należy wybić. Ludzie nie mogą cierpieć - przemówiłam w szczególności do mężczyzny, albowiem natchnione płynącą z kosmosu, niewiadomą mocą wilki mogły być ogromnym zagrożeniem dla hrabstwa. Już teraz wyżerały faunę i siały spustoszenie we wiosce. Musieliśmy być czujni i w pełni profesjonalnie podejść do sprawy. Coś jednak podpowiadało mi, że mógł mieć inny pomysł na załatwienie zlecenia. - Varya Mulciber - przedstawiłam się jemu, bo zdawało się, że ostatnim razem nie mieliśmy ku temu sposobności. Mimo wszystko uznałam, że zanim wejdziemy w paszczę bestii, winniśmy zapoznać się z druhami. Nie czułam potrzeby głębszego komentowania naszego pierwotnego spotkania, nie na tym winniśmy się dziś skupić. Ja byłam łowcą, kim był on?
rzucam na trop, spostrzegawczość II + strój łowiecki
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Varya Mulciber' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 78
'k100' : 78
Powinność zwykła mieszać się z moralnością. Stoją w tak ciasnym uścisku przenikając się wzajemnie, że czasem z trudem przychodzi odróżnienie ich od siebie. Granica ta jest jak subtelna mgła, nieuchwytna i zmieniająca się w zależności od kontekstu. Czyżby więc obowiązek moralny, który z natury winien być oświecony przez sumienie, mógł czasem popaść w konflikt z nakazem etycznym? Może takie zagubienie w gąszczu norm i wartości to tylko odzwierciedlenie tego, jak skomplikowaną materią jest ludzka dusza? Dobro i zło stanowią podobną koligacje. Kiedy się kończy jedno a zaczyna drugie? Odpowiedzią zdawała się być wygoda. Czasem w dobrej intencji czyni się zło, a czasem, gdy każdą komórkę ciała wypełnia złość podejmuje się decyzje mające w końcu przynieść dobro. Spokój sumienia mógł być osiągnięty kosztem uczciwości.
Wiltshire, znane dotąd ze spokoju i urokliwego krajobrazu, teraz pulsowało niepokojem. Toczyło swoją małą wojnę. Zgoła odmienną od tej, do której wszyscy zdążyli się już przyzwyczaić. Jak wstrząśnięte przez niewidzialną dłoń, ulice tętniły plotkami, a spojrzenia ludzi nabierały nowego, nieokreślonego znaczenia. Katastrofa, która dotknęła mieszkańców angielskich ziem kurczyła się do jednej nocy, a przecież był to zaledwie kamień na szczycie góry lodowej. Prawdziwym wyzwaniem okazały się być kolejne dni i to co ze sobą niosły. Antonia wsłuchiwała się w nowinki, nie komentowała, ale pragnęła wiedzieć. Na tym właśnie budowała swoją siłę i przewagę, choć nie do końca rozumiała z kim tak naprawdę pragnie walczyć. Może tylko z samą sobą? Tak czy inaczej było to z definicji dość nierówne stracie.
Wilki stanowiły zagrożenie dla mieszkańców i to nie tylko przez wzgląd na swoją dziką naturą oraz głód, ale przede wszystkim dzięki mocy, która przyszła do nich równie niespodziewanie co deszcz spadających gwiazd. Większe, silniejsze, pewniejsze zdobyczy. Zew natury, który dotąd kojarzył się z harmonią i równowagą, teraz przybrał postać groźnego przeciwnika, którego przewaga nad ludźmi była wręcz przytłaczająca. Mogła jedynie domyślać się jak wielki popłoch i strach budziły wśród lokalnych. Czyż nie było tu łowców, dobrze przygotowanych czarodziejów, którzy doskonale znali lasy leżące tuż nieopodal ich domostw? Te bez względu na podjęte w przerażeniu ludzi działania odnajdowały sposób by karmić się, wysysać życie, brudzić umysły dzieci, kobiet i mężczyzn.
Oddawała swą różdżkę chcąc znów zmieszać ze sobą powinność z moralnością, dobro ze złem. Czuła, że dla ich idei ważne jest by chronić tych ludzi, by wzmacniać w nich wdzięczność, bo ta była niezwykłą bronią. Po części było jej żal tego z czym muszą się mierzyć nawet jeśli jej serce już dawno skute było kamieniem. Przelewanie kolejnej krwi pełnoprawnych czarodziejów nie miało sensu. Kim by byli pozwalając na to? Dołączyła do dwójki czarodziejów. Kobieta poznana wcześniej na Nokturnie zdawała się emanować pewnością siebie. Teraz miała szansę zapolować na coś większego niżeli marnego Gustava jedzącego śmieci. Skinęła jej głową, a na jej twarzy pojawiło się rozbawienie. Trzecie spotkanie, a zaledwie dwa w pełnym ubiorze. Mężczyznę znała o wiele lepiej. Dzielili ze sobą krew, choć Borgin nie miała zamiaru do tego faktu się przyznawać. Krew jej matki była tym co chciała wyprzeć ze swej świadomości. Pojawiła się w niej doza ufności, nie zawsze znało się ludzi, którym powierzało się własny los. Wyciągnęła różdżkę gotowa do wkroczenia do wilczej jamy. Podzielała zdanie szatynki, bowiem nieważne jakim szacunkiem darzyła inne stworzenia, to te utraciły swą normalność, cząstkę, która pozwoliła im na adaptację. – Gdyby coś poszło nie tak odsuńcie się na bok, jak będzie bezpiecznie, to was uleczę. – odparła z pewnością w głosie. Samobójcze misje nie były mile widziane. Choć czy to nie była właśnie taka misja? Adrenalina buchnęła w jej żyłach. – Jeśli chcecie możecie zabrać je na tresurę, ale jeśli nie, to oddajmy im wolność. – wolność była niczym innym niż śmiercią w tym rozrachunku. Czy ta magia nie spętała ich umysłów tworząc piekło na ziemi?
Wiltshire, znane dotąd ze spokoju i urokliwego krajobrazu, teraz pulsowało niepokojem. Toczyło swoją małą wojnę. Zgoła odmienną od tej, do której wszyscy zdążyli się już przyzwyczaić. Jak wstrząśnięte przez niewidzialną dłoń, ulice tętniły plotkami, a spojrzenia ludzi nabierały nowego, nieokreślonego znaczenia. Katastrofa, która dotknęła mieszkańców angielskich ziem kurczyła się do jednej nocy, a przecież był to zaledwie kamień na szczycie góry lodowej. Prawdziwym wyzwaniem okazały się być kolejne dni i to co ze sobą niosły. Antonia wsłuchiwała się w nowinki, nie komentowała, ale pragnęła wiedzieć. Na tym właśnie budowała swoją siłę i przewagę, choć nie do końca rozumiała z kim tak naprawdę pragnie walczyć. Może tylko z samą sobą? Tak czy inaczej było to z definicji dość nierówne stracie.
Wilki stanowiły zagrożenie dla mieszkańców i to nie tylko przez wzgląd na swoją dziką naturą oraz głód, ale przede wszystkim dzięki mocy, która przyszła do nich równie niespodziewanie co deszcz spadających gwiazd. Większe, silniejsze, pewniejsze zdobyczy. Zew natury, który dotąd kojarzył się z harmonią i równowagą, teraz przybrał postać groźnego przeciwnika, którego przewaga nad ludźmi była wręcz przytłaczająca. Mogła jedynie domyślać się jak wielki popłoch i strach budziły wśród lokalnych. Czyż nie było tu łowców, dobrze przygotowanych czarodziejów, którzy doskonale znali lasy leżące tuż nieopodal ich domostw? Te bez względu na podjęte w przerażeniu ludzi działania odnajdowały sposób by karmić się, wysysać życie, brudzić umysły dzieci, kobiet i mężczyzn.
Oddawała swą różdżkę chcąc znów zmieszać ze sobą powinność z moralnością, dobro ze złem. Czuła, że dla ich idei ważne jest by chronić tych ludzi, by wzmacniać w nich wdzięczność, bo ta była niezwykłą bronią. Po części było jej żal tego z czym muszą się mierzyć nawet jeśli jej serce już dawno skute było kamieniem. Przelewanie kolejnej krwi pełnoprawnych czarodziejów nie miało sensu. Kim by byli pozwalając na to? Dołączyła do dwójki czarodziejów. Kobieta poznana wcześniej na Nokturnie zdawała się emanować pewnością siebie. Teraz miała szansę zapolować na coś większego niżeli marnego Gustava jedzącego śmieci. Skinęła jej głową, a na jej twarzy pojawiło się rozbawienie. Trzecie spotkanie, a zaledwie dwa w pełnym ubiorze. Mężczyznę znała o wiele lepiej. Dzielili ze sobą krew, choć Borgin nie miała zamiaru do tego faktu się przyznawać. Krew jej matki była tym co chciała wyprzeć ze swej świadomości. Pojawiła się w niej doza ufności, nie zawsze znało się ludzi, którym powierzało się własny los. Wyciągnęła różdżkę gotowa do wkroczenia do wilczej jamy. Podzielała zdanie szatynki, bowiem nieważne jakim szacunkiem darzyła inne stworzenia, to te utraciły swą normalność, cząstkę, która pozwoliła im na adaptację. – Gdyby coś poszło nie tak odsuńcie się na bok, jak będzie bezpiecznie, to was uleczę. – odparła z pewnością w głosie. Samobójcze misje nie były mile widziane. Choć czy to nie była właśnie taka misja? Adrenalina buchnęła w jej żyłach. – Jeśli chcecie możecie zabrać je na tresurę, ale jeśli nie, to oddajmy im wolność. – wolność była niczym innym niż śmiercią w tym rozrachunku. Czy ta magia nie spętała ich umysłów tworząc piekło na ziemi?
Udziel mi więc tych cierpień
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
Antonia Borgin
Zawód : pracownik urzędu niewłaściwego użycia czarów & znawca run
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
ognistych nocy głodne przebudzenia
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
OPCM : 7 +2
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 15 +1
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Stał się wybredny, przebierając w zleceniach, które mu się trafiały z największą kapryśnością. Nie brał, co leci ani co akurat podsuną mu pod nos. Te czasy dla niego minęły, wypracowana pozycja wśród łowców i handlarzy pozwoliła obojętnieć na pewne rzeczy. Częścią w końcu mogli zająć się nowi w branży, głupoty były idealne dla świeżaków, którzy pierwszych porażek mieli nauczyć się w okolicznościach, które ich nie zabiją. Tak robił i on sam, chociaż miał już tę ścieżkę przetartą oraz trochę mniej przeszkód rzucanych pod nogi. Mimo to nie raz oberwał, lizał rany, które dawały mu w kość bezlitośnie. Zlecenie od Malfoy’ów początkowo również nie przykuło jego uwagi, wypchnięte gdzieś na skraj zainteresowania. Dopiero dodatkowe informacje o niebezpiecznych wilkach, sprawiły, że posłuchał więcej. Psowate od zawsze były w kręgu jego zainteresowań, a trudne przypadki były wyzwaniem, które chętnie podejmował. Jak zawsze wolał przy takich zleceniach działać w pojedynkę, ufając własnym umiejętnością, lecz tym razem odebrano mu taką możliwość.
Zjawiając się na miejscu, a raczej w pobliżu wioski, wiedział dobrze z kim przyjdzie mu współpracować. Z Antonią dzielił krew po rodzinie ze strony matki, znał ją jednak słabo, tyle ile dotąd skrzyżowały się ich drogi. Nic więcej, a jednak zasłużyła na jego cichą akceptację, mimo że kobietom zwykł umniejszać. Nie widział w nich zwykle osób, które mogły mieć większą użyteczność czy przydatność. Druga z kobiet, naznaczyła się w jego przeszłości brzydką skazą, sporem podjętym w momencie w którym nie powinno do niego dojść. Z kuszą w ręce i zacięciem na twarzy malowała się we wspomnieniu, jedynym jakie dzielił w związku z jej osobą. Miała upór, który może w innych okolicznościach imponowałby jemu.
Odruchowo spojrzał w niebo, jakby miał tam znaleźć jakąkolwiek odpowiedź, czy dzisiejszy dzień będzie dobry, czy cokolwiek wskórają. Błękitne tęczówki nie znalazły jednak tam nic ponad bezchmurną powierzchnią. Dziwny widok, jak na Anglię.
Przeniósł swą uwagę na dziewczynę, która odzywając się pierwsza obwieściła już swój plan. Nie do końca mu się podobał, ale nic nie zapowiadało, aby dało się wyjść z tego inaczej. Wilki coś doprowadziło do dziwnego stanu i wątpił już na początku, aby dało się to zmienić.
- Najpierw ustalmy, co się im stało. Później będziesz mogła wybijać wszystko co żywe.- rzucił oschle, czując się nie na miejscu z podobnymi słowami. Zwykle był pierwszym, który wybierał przemoc, ale dziś chyba mocniej odezwała się w nim natura łowcy. Nie był kłusownikiem, który pozyskiwał zwierzęta na ingrediencje, zawsze stawiając na żywe okazy, które takimi miały pozostać, jak najdłużej.
Chciał wiedzieć czy w szeptanych przesądach była prawda, czy to kometa była odpowiedzialna za takie, a nie inne zachowania zwierząt. Przyjrzał się dziewczynie, kiedy niespodziewanie przedstawiła się mu z imienia i nazwiska. Wcześniej była tylko zaciętą małolatą, która szwendała się po lasach sama, ale dziś nabrała więcej cech, zyskała coś więcej. Nie ucieszyło go nazwisko, które padło.
- Cillian Macnair.- odpowiedział w kontrze, również stając się kimś więcej poza bezimiennym mężczyzną, który przerwał dziewczynie łowy.
Skinął głową, gdy Antonia zapowiedziała swą pomoc w zakresie w którym ani on ani najpewniej druga dziewczyna nie mieli umiejętności. Pomoc uzdrowiciela lub kogoś kto znał chociaż podstawy magii leczniczej były nieocenione i im częściej ryzykował życiem, tym bardziej doceniał takowe osoby.
- Jeżeli nie będzie innego rozwiązania, wybije się wszystkie, lecz jednego zabrałbym żywego. Jestem ciekaw, jak bardzo odstają od przeciętnego wilka.- zapowiedział, bo chociaż wcześniej o tym nie myślał tak teraz próba tresury, jeżeli realna była całkiem kusząca.
Zjawiając się na miejscu, a raczej w pobliżu wioski, wiedział dobrze z kim przyjdzie mu współpracować. Z Antonią dzielił krew po rodzinie ze strony matki, znał ją jednak słabo, tyle ile dotąd skrzyżowały się ich drogi. Nic więcej, a jednak zasłużyła na jego cichą akceptację, mimo że kobietom zwykł umniejszać. Nie widział w nich zwykle osób, które mogły mieć większą użyteczność czy przydatność. Druga z kobiet, naznaczyła się w jego przeszłości brzydką skazą, sporem podjętym w momencie w którym nie powinno do niego dojść. Z kuszą w ręce i zacięciem na twarzy malowała się we wspomnieniu, jedynym jakie dzielił w związku z jej osobą. Miała upór, który może w innych okolicznościach imponowałby jemu.
Odruchowo spojrzał w niebo, jakby miał tam znaleźć jakąkolwiek odpowiedź, czy dzisiejszy dzień będzie dobry, czy cokolwiek wskórają. Błękitne tęczówki nie znalazły jednak tam nic ponad bezchmurną powierzchnią. Dziwny widok, jak na Anglię.
Przeniósł swą uwagę na dziewczynę, która odzywając się pierwsza obwieściła już swój plan. Nie do końca mu się podobał, ale nic nie zapowiadało, aby dało się wyjść z tego inaczej. Wilki coś doprowadziło do dziwnego stanu i wątpił już na początku, aby dało się to zmienić.
- Najpierw ustalmy, co się im stało. Później będziesz mogła wybijać wszystko co żywe.- rzucił oschle, czując się nie na miejscu z podobnymi słowami. Zwykle był pierwszym, który wybierał przemoc, ale dziś chyba mocniej odezwała się w nim natura łowcy. Nie był kłusownikiem, który pozyskiwał zwierzęta na ingrediencje, zawsze stawiając na żywe okazy, które takimi miały pozostać, jak najdłużej.
Chciał wiedzieć czy w szeptanych przesądach była prawda, czy to kometa była odpowiedzialna za takie, a nie inne zachowania zwierząt. Przyjrzał się dziewczynie, kiedy niespodziewanie przedstawiła się mu z imienia i nazwiska. Wcześniej była tylko zaciętą małolatą, która szwendała się po lasach sama, ale dziś nabrała więcej cech, zyskała coś więcej. Nie ucieszyło go nazwisko, które padło.
- Cillian Macnair.- odpowiedział w kontrze, również stając się kimś więcej poza bezimiennym mężczyzną, który przerwał dziewczynie łowy.
Skinął głową, gdy Antonia zapowiedziała swą pomoc w zakresie w którym ani on ani najpewniej druga dziewczyna nie mieli umiejętności. Pomoc uzdrowiciela lub kogoś kto znał chociaż podstawy magii leczniczej były nieocenione i im częściej ryzykował życiem, tym bardziej doceniał takowe osoby.
- Jeżeli nie będzie innego rozwiązania, wybije się wszystkie, lecz jednego zabrałbym żywego. Jestem ciekaw, jak bardzo odstają od przeciętnego wilka.- zapowiedział, bo chociaż wcześniej o tym nie myślał tak teraz próba tresury, jeżeli realna była całkiem kusząca.
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Strona 2 z 2 • 1, 2
Wilcza jama
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Wiltshire