Tereny jeździeckie
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Tereny jeździeckie
Stajnie przy Chateau Rose zostały odświeżone i ponownie zapełnione końmi w lipcu 1957 r. Aetonany bardzo dobrej angielskiej krwi, w zdecydowanej większości śnieżnego umaszczenia, zajmują eleganckie boksy w budynku znajdującym się w pobliżu pałacu. Znajdujące się pod doskonałą opieką specjalistów zwierzęta są nie tylko mądre i pojętne, ale i perfekcyjnie wyszkolone. Tylne wyjście ze stajni prowadzi do obszernej krytej ujeżdżani o podwyższonym stropie, by koń mógł wzbić się w powietrze. Dalej wydeptana ścieżka prowadzi ku podleśnym terenom, przygotowanym tak pod galop, jak na podniebne wojaże - rozległe zadbane łąki pozbawione zostały jakichkolwiek przypadkowych przeszkód. Bliskość lasów też nie jest przypadkowa - w sezonie są tam urządzane polowania.
Wiedziona wrodzoną ciekawością, a także chęcią posiadania musiała przekonać się na własne oczy, czy to prawda, że na terenach należących do Rosierów rzeczywiście powstała hodowla wierzchowców. W czego posiadanie mogła chcieć wejść? Wiedzy.
Wiele kobiet nie zdawało sobie sprawy, jak potężną bronią mógł być ich umysł — z żałością spoglądała na potulne damy, których tytuł niósł może i owszem nieco lepsze jedzenie, ale przede wszystkim więzieniem. Więzieniem umysłu i ducha.
Dlatego tak bała się małżeństwa, że mężczyzna, który według jej ojca będzie godzien jej ręki, okaże się snobem i zaściankowcem, pragnącym jedynie trzymać ją w łóżku do czasu, aż nie urodzi mu syna.
Czy chciała mieć kiedyś swoją rodzinę? Owszem. Nie chciała jednak, by wszystko odbywało się według dyktanda przyszłego męża. Zawsze chyba miała z tym problem — ona sama chciała mieć, a nie chciała być posiadana.
Wiedzy jednak na świecie było wystarczająco, żeby starczyło dla niej bez problemu. A ona nie zamierzała zmarnować szansy.
Gdy wraz ze swoją służką siodłały konie w pewien mglisty poranek, nikt nie zadawał zbędnych pytań. Nie zdarzało się to po raz pierwszy, a z pewnością i nie ostatni. Tętent kopyt odbił się echem po dziedzińcu posiadłości i kobiety wyruszyły w drogę.
Służąca nie miała takiej wprawy jak Calypso, więc dość szybko została w tyle, podczas gdy jej Lady, puściła luzem długie loki, pozwalając wiatru ciąć twarz chłodem, a włosy srebrzyć mieszanką rosy i mżawki.
Nie spodziewała się jednak, że niedługo po zajechaniu na miejsce ich obecność zostanie odkryta, przez nikogo innego, jak prawdopodobnego właściciela tej hodowli, a także tego, którego nazwisko nie raz pojawiało się w trakcie rodzinnych sporów. No, może nie dokładnie jego, ale całego rodu. Podobno niezbyt dobrze wypowiadać się o nieobecnych, czy zmarłych, a już zwłaszcza przy damach, więc do uszu Calypso nie docierało zbyt wiele, niemniej jednak co nieco wiedziała, trochę więcej się domyślała.
I jak do tej pory jej to specjalnie nie przeszkadzało, tak teraz, stojąc tu przed nim, zdała sobie sprawę, że prawie przegapiła ciekawostkę rodzinną, która mogła być cennym klejnotem w kolekcji jej informacji.
Niemniej okoliczności bynajmniej nie były sprzyjające. Dam nie powinno oglądać się w takim stanie, gdy jej oczu wciąż błyszczały od ekscytacji wywołanej jazdą. Policzki wciąż pokrywał rumieniec wiatru, a włosy, wciąż rozpuszczone opadały lokami na ramiona, chociaż spróbowała je poprawić zwinnym gestem dłoni.
- Lordzie Rosier. - Wiedziała, jak ma na imię. Ich środowisko ostatecznie nie było największe. Mimo wszystko zdecydowała się na użycie tej nieco bardziej oficjalnej formy. Przynajmniej w tej chwili.- Doszły mnie słuchy Lordzie, że na tych ziemiach powstała hodowla aetonanów. - Nie owijała w bawełnę, bo kłamstwo nie było jej teraz do niczego zupełnie potrzebne. Wszak plotki krążyły z pewnością, a ona, jako młoda dama z mnóstwem wolnego czasu, miała przecież czas wysłuchać każdej z nich. - Lilianno zajmij się naszymi wierzchowcami. - Przerwała na moment konwersację z Lordem, uprzednio przepraszając go skinieniem, które wykorzystała do kolejnego poprawienia włosów. Nie, żeby chciała mu się specjalnie przypodobać… Ale najgorzej również nie chciała wypaść.
Zaczekała aż dziewczyna, nieco kaczym chodem oddali się z ziającymi zwierzętami, nim ponownie odwróciła twarz ku mężczyźnie. - Przybyłam rzucić okiem, czy może macie u siebie jakiś wyjątkowy okaz. Ostatecznie nowa krew zawsze jest w cenie. - Każdy dobrze wykształcony czarodziej wiedział, że chociaż mieszanie krwi blisko nie jest wskazane, to jednak się zdarzało, a wtedy wychodziły różne dziwactwa. Domieszka czegoś świeżego była jak najbardziej wskazana.
Zdała sobie sprawę, że wciąż pada deszcz dopiero wtedy, gdy dostrzegła kolejne krople spływające po jego twarzy i szacie. A jednocześnie chyba nie do końca jej to przeszkadzało, gdy posłała mu kolejny uśmiech.
- Czy byłby Lord tak łaskaw oprowadzić mnie nieco? Nie obraziłabym się również za parasol. - Może i nie była jak wiele innych, ale z pewnością niczym przyjemnym dla oka nie byłoby również oglądanie jej, gdyby się przeziębiła. Nawet nie tylko dla niego, bo cóż on mógłby robić w York? Ale dla niej również. No, chyba, że chciałby ją odwiedzić. Calypso bowiem nie pamiętała wcześniej, żeby Mathieu Rosier był tak przystojny.
Wiele kobiet nie zdawało sobie sprawy, jak potężną bronią mógł być ich umysł — z żałością spoglądała na potulne damy, których tytuł niósł może i owszem nieco lepsze jedzenie, ale przede wszystkim więzieniem. Więzieniem umysłu i ducha.
Dlatego tak bała się małżeństwa, że mężczyzna, który według jej ojca będzie godzien jej ręki, okaże się snobem i zaściankowcem, pragnącym jedynie trzymać ją w łóżku do czasu, aż nie urodzi mu syna.
Czy chciała mieć kiedyś swoją rodzinę? Owszem. Nie chciała jednak, by wszystko odbywało się według dyktanda przyszłego męża. Zawsze chyba miała z tym problem — ona sama chciała mieć, a nie chciała być posiadana.
Wiedzy jednak na świecie było wystarczająco, żeby starczyło dla niej bez problemu. A ona nie zamierzała zmarnować szansy.
Gdy wraz ze swoją służką siodłały konie w pewien mglisty poranek, nikt nie zadawał zbędnych pytań. Nie zdarzało się to po raz pierwszy, a z pewnością i nie ostatni. Tętent kopyt odbił się echem po dziedzińcu posiadłości i kobiety wyruszyły w drogę.
Służąca nie miała takiej wprawy jak Calypso, więc dość szybko została w tyle, podczas gdy jej Lady, puściła luzem długie loki, pozwalając wiatru ciąć twarz chłodem, a włosy srebrzyć mieszanką rosy i mżawki.
Nie spodziewała się jednak, że niedługo po zajechaniu na miejsce ich obecność zostanie odkryta, przez nikogo innego, jak prawdopodobnego właściciela tej hodowli, a także tego, którego nazwisko nie raz pojawiało się w trakcie rodzinnych sporów. No, może nie dokładnie jego, ale całego rodu. Podobno niezbyt dobrze wypowiadać się o nieobecnych, czy zmarłych, a już zwłaszcza przy damach, więc do uszu Calypso nie docierało zbyt wiele, niemniej jednak co nieco wiedziała, trochę więcej się domyślała.
I jak do tej pory jej to specjalnie nie przeszkadzało, tak teraz, stojąc tu przed nim, zdała sobie sprawę, że prawie przegapiła ciekawostkę rodzinną, która mogła być cennym klejnotem w kolekcji jej informacji.
Niemniej okoliczności bynajmniej nie były sprzyjające. Dam nie powinno oglądać się w takim stanie, gdy jej oczu wciąż błyszczały od ekscytacji wywołanej jazdą. Policzki wciąż pokrywał rumieniec wiatru, a włosy, wciąż rozpuszczone opadały lokami na ramiona, chociaż spróbowała je poprawić zwinnym gestem dłoni.
- Lordzie Rosier. - Wiedziała, jak ma na imię. Ich środowisko ostatecznie nie było największe. Mimo wszystko zdecydowała się na użycie tej nieco bardziej oficjalnej formy. Przynajmniej w tej chwili.- Doszły mnie słuchy Lordzie, że na tych ziemiach powstała hodowla aetonanów. - Nie owijała w bawełnę, bo kłamstwo nie było jej teraz do niczego zupełnie potrzebne. Wszak plotki krążyły z pewnością, a ona, jako młoda dama z mnóstwem wolnego czasu, miała przecież czas wysłuchać każdej z nich. - Lilianno zajmij się naszymi wierzchowcami. - Przerwała na moment konwersację z Lordem, uprzednio przepraszając go skinieniem, które wykorzystała do kolejnego poprawienia włosów. Nie, żeby chciała mu się specjalnie przypodobać… Ale najgorzej również nie chciała wypaść.
Zaczekała aż dziewczyna, nieco kaczym chodem oddali się z ziającymi zwierzętami, nim ponownie odwróciła twarz ku mężczyźnie. - Przybyłam rzucić okiem, czy może macie u siebie jakiś wyjątkowy okaz. Ostatecznie nowa krew zawsze jest w cenie. - Każdy dobrze wykształcony czarodziej wiedział, że chociaż mieszanie krwi blisko nie jest wskazane, to jednak się zdarzało, a wtedy wychodziły różne dziwactwa. Domieszka czegoś świeżego była jak najbardziej wskazana.
Zdała sobie sprawę, że wciąż pada deszcz dopiero wtedy, gdy dostrzegła kolejne krople spływające po jego twarzy i szacie. A jednocześnie chyba nie do końca jej to przeszkadzało, gdy posłała mu kolejny uśmiech.
- Czy byłby Lord tak łaskaw oprowadzić mnie nieco? Nie obraziłabym się również za parasol. - Może i nie była jak wiele innych, ale z pewnością niczym przyjemnym dla oka nie byłoby również oglądanie jej, gdyby się przeziębiła. Nawet nie tylko dla niego, bo cóż on mógłby robić w York? Ale dla niej również. No, chyba, że chciałby ją odwiedzić. Calypso bowiem nie pamiętała wcześniej, żeby Mathieu Rosier był tak przystojny.
Calypso Carrow
But he that dares not grasp the thorn
should never crave the rose
should never crave the rose
Calypso Carrow
Zawód : Malarka, Arystokratka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
I won't be silenced
You can't keep me quiet
Won't tremble when you try it
All I know is I won't go speechless
You can't keep me quiet
Won't tremble when you try it
All I know is I won't go speechless
OPCM : 10
UROKI : 5 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dwa zwaśnione rody, które pomimo upływu czasu nie doszły do porozumienia. Od wojny dwóch róż minęło pięć wieków, a członkowie rodów Rosier i Carrow nadal podchodzili do siebie ze wzajemną niechęcią. Białe róże nie były im przyjazne, podobnie jak czerwone kwiaty Rosierów nie były pozytywnie nastawione. Mathieu uważał, że przeszłość pozwala jedynie wysnuwać wnioski i nauki, a co za tym idzie nie powinna rzutować na przyszłość, bo to oni ją tworzyli i tylko od nich zależało, w którym kierunku pójdą. Wszak ani Rosierowie, ani Carrowowie nie walczyli teraz o władzę, a konflikt trwający trzydzieści lat należał już do dalekiej przeszłości. Osiemnaście bitew stoczonych na lądzie i jedna potyczka morska, cel tamtych walk był jednak zupełnie inny. Władza, potęga i panowanie nad innymi zawsze były kuszącą kwestią. Czasy jednak uległy drastycznej zmianie, teraz mieli wspólnego wroga, z którym musieli się zmierzyć, a to powinno pchnąć ich w jednym kierunku, zamiast rodzić kolejne konflikty.
Niemniej jednak, bez względu na okoliczności sprzyjające czy też niesprzyjające… obecność Lady Calypso Carrow na terenach należących do Rosierów była nie lada zagadką i zaskoczeniem jednocześnie. Mathieu daleki był od uprzedzeń, jednak wpojone w niego wartości i zapamiętane historie były tak głęboko zakorzenione, że zaczął się zastanawiać jaki był cel jej wizyty. Był Rosierem z krwi i kości, choć w jego żyłach płynęła również krew Traversów, a matka wielokrotnie wyjaśniała mu za dziecka jak uprzedzenia bywają krzywdzące. Uprzedzenia to jedno, a odpowiednie zachowanie zgodne z etykietą to zupełnie odrębna kwestia.
- Wieści szybko się rozchodzą. – odparł na jej słowa z lekkim uśmiechem, nadal uparcie wpatrując się w jej tęczówki, próbując wczytać z nich jakiekolwiek sygnały ostrzegawcze. Sam fakt odprawienia służki, która choć oddaliła się od nich, ciągle czuwała nad swoją podopieczną. Nie znosił tych kobiet, robiły za przyzwoitki w sytuacjach, w których nie istniała taka konieczność, jak w tym momencie chociażby. Kobieta zapewne podeszła do niego tak, jak powinna – z niepewnością i uwagą, na wszelki wypadek, jeśli zechciałby wykonać niestosowny ruch. – Przebyłyście daleką drogę, Lady Carrow. – zauważył słusznie. Osobiście nie wsiadłby na aetonana, uważając, że przy braku umiejętności prowadzenia konia, jest to zwyczajnie głupie. Preferował miotłę i na niej czuł się bezpiecznie, może kiedyś przekona się do podniebnych lotów na grzbietach potężnych wierzchowców. Może pewnego dnia, ale na pewno nie dziś.
- Oczywiście. – odparł ujmując ją pod ramię w najbardziej szarmancki i czarujący sposób, na jaki było go stać. Przyjechała tutaj tak daleko tylko po to, żeby rzucić okiem na posiadane przez nich okazy aetonanów. Brzmiało to dość abstrakcyjnie i był w zasadzie ciekaw jakim cudem ta młoda kobieta tak po prostu znalazła się na ich ziemiach i czy ktoś z jej rodziny o tym wiedział, nie sądził, żeby to było możliwe, nie w dzisiejszych czasach. – Tego roku odrestaurowaliśmy stajnie i przystosowaliśmy ją na potrzeby nowych lokatorów, oficjalne otwarcie miało miejsce w lipcu. Tereny jeździeckie są oddalone od głównej części stadniny. – nie zamierzał jej opowiadać jak wygląda hodowla czy stadnina czy cokolwiek, kto jak kto, ale Calypso Carrow na pewno posiadała taką wiedzę, jej ród był związany bezpośrednio z aetonanami, wiedziała o nich wszystko. – Dziś widać tu jedynie kilka okazów, większość w naszej hodowli ma śnieżne ubarwienie. – wyjaśnił, kierując się bliżej miejsca, gdzie znajdowały się konie. – Któryś okaz wpadł Lady w oko? – spytał, przystając na moment, zauważając jednocześnie kątem oka, że jej wspaniała służka ruszyła w ślad za nimi, niczym cholerny cień.
Niemniej jednak, bez względu na okoliczności sprzyjające czy też niesprzyjające… obecność Lady Calypso Carrow na terenach należących do Rosierów była nie lada zagadką i zaskoczeniem jednocześnie. Mathieu daleki był od uprzedzeń, jednak wpojone w niego wartości i zapamiętane historie były tak głęboko zakorzenione, że zaczął się zastanawiać jaki był cel jej wizyty. Był Rosierem z krwi i kości, choć w jego żyłach płynęła również krew Traversów, a matka wielokrotnie wyjaśniała mu za dziecka jak uprzedzenia bywają krzywdzące. Uprzedzenia to jedno, a odpowiednie zachowanie zgodne z etykietą to zupełnie odrębna kwestia.
- Wieści szybko się rozchodzą. – odparł na jej słowa z lekkim uśmiechem, nadal uparcie wpatrując się w jej tęczówki, próbując wczytać z nich jakiekolwiek sygnały ostrzegawcze. Sam fakt odprawienia służki, która choć oddaliła się od nich, ciągle czuwała nad swoją podopieczną. Nie znosił tych kobiet, robiły za przyzwoitki w sytuacjach, w których nie istniała taka konieczność, jak w tym momencie chociażby. Kobieta zapewne podeszła do niego tak, jak powinna – z niepewnością i uwagą, na wszelki wypadek, jeśli zechciałby wykonać niestosowny ruch. – Przebyłyście daleką drogę, Lady Carrow. – zauważył słusznie. Osobiście nie wsiadłby na aetonana, uważając, że przy braku umiejętności prowadzenia konia, jest to zwyczajnie głupie. Preferował miotłę i na niej czuł się bezpiecznie, może kiedyś przekona się do podniebnych lotów na grzbietach potężnych wierzchowców. Może pewnego dnia, ale na pewno nie dziś.
- Oczywiście. – odparł ujmując ją pod ramię w najbardziej szarmancki i czarujący sposób, na jaki było go stać. Przyjechała tutaj tak daleko tylko po to, żeby rzucić okiem na posiadane przez nich okazy aetonanów. Brzmiało to dość abstrakcyjnie i był w zasadzie ciekaw jakim cudem ta młoda kobieta tak po prostu znalazła się na ich ziemiach i czy ktoś z jej rodziny o tym wiedział, nie sądził, żeby to było możliwe, nie w dzisiejszych czasach. – Tego roku odrestaurowaliśmy stajnie i przystosowaliśmy ją na potrzeby nowych lokatorów, oficjalne otwarcie miało miejsce w lipcu. Tereny jeździeckie są oddalone od głównej części stadniny. – nie zamierzał jej opowiadać jak wygląda hodowla czy stadnina czy cokolwiek, kto jak kto, ale Calypso Carrow na pewno posiadała taką wiedzę, jej ród był związany bezpośrednio z aetonanami, wiedziała o nich wszystko. – Dziś widać tu jedynie kilka okazów, większość w naszej hodowli ma śnieżne ubarwienie. – wyjaśnił, kierując się bliżej miejsca, gdzie znajdowały się konie. – Któryś okaz wpadł Lady w oko? – spytał, przystając na moment, zauważając jednocześnie kątem oka, że jej wspaniała służka ruszyła w ślad za nimi, niczym cholerny cień.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Calypso już w szkole słynęła z tego, że trudno było przewidzieć jej kolejny krok. Maniery miała, jak na każdą damę przystało, a jednak język jej cięty był i ostry, jakby ktoś zbyt szybko chciał złapać za rosnącą dziko różę. Każdy mógł podziwiać, ale złapać i podejść odpowiednio umieli jedynie niektórzy.
W pewnym sensie jej bracia na przykład przyzwyczaili się do pewnej nieprzewidywalności swojej siostry, więc chociaż same działania wciąż ich dziwiły, tak fakt, że coś takiego się w ogóle stało, już nie.
Jednak Lord Mathieu Rosier nie znał jej ani w szkole, ani teraz. A przynajmniej ich znajomość nie wykraczała poza sztuczną sztywność podczas mniej lub bardziej spodziewanych spotkań jak na przykład podczas Sabatów. Nie rozmawiali zbyt wiele, czego chyba w tym momencie żałowała, chociaż rzecz jasna, nie powinno się tutaj doszukiwać niczego zdrożnego. Mężczyzna był obyty i wykształcony, a to znaczyło, że miał wiedzę w dziedzinach do tej dla calypso niedostępnych. Tyleż wolności ile miała w Sandal Castle, tyle właśnie pozostawiono ją w niewiedzy, jakby nie do końca wierzono wciąż w to, że powinna mieć własne zdanie na przykład na temat smoków.
- Sądząc po rozmiarze hodowli i tak mam wrażenie, że nieco późno. - Odparła, śledząc podobnie, jak on wzrokiem jej własną służącą. Czyżby był jednym z tych mężczyzn, którzy lubują się w rzeczach tak niemoralnych, jak romanse z niżej urodzonymi? Oczywiście nigdy by o to nie spytała, bo po pierwsze wiedziała, że szczerej odpowiedzi by nie otrzymała, a po drugie, nie było to w jej interesie.
Lilianna rzeczywiście, niby zajmowała się końmi, niby nie zajmowała się ich rozmową, ale raz po raz, jej oczy starały się wyczytać z gestów mężczyzny cokolwiek złego. Mieszkała z rodem Carrow, naturalne więc, że pewną nieufność w stosunku do przedstawiciela rodu Rosier miała niemal wpojoną. Rodzina Carrow zrobiła dla niej i jej rodziny wiele, więc nie pozwoliłaby panienki skrzywdzić za nic w świecie.
- Dla większych celów, jestem gotowa i na najdalsze wędrówki - Odparła, wsuwając dłoń przez przestrzeń między jego ramieniem a bokiem.
- I parasol. - Przypomniała się. Jak już wspomniane wcześniej — Calypso była damą, ale jednocześnie, wiedziała, jak o pewne rzeczy należy zawalczyć. Nie, żeby chciała Lorda upokorzyć, co to, to nie. Ale nie była ciepłą kluską, która zamierzała moknąć bez potrzeby. Nie wiedziała, w jakim towarzystwie obracał się zazwyczaj kroczący teraz u jej boku Mathieu Rosier, ale gdy tylko zaczął opowiadać, zamilkła, słuchając go z najwyższą uwagą, widoczną na drobnej twarzyczce, a oczy raz po raz błyskały na wieść o czymś, czego nie wiedziała wcześniej. - W lipcu… - Powtórzyła i oderwała wzrok od jego twarzy, żeby móc spojrzeć w stronę aetonanów. - Tak jak mówiłam… Trochę jestem zawiedziona, że dowiaduje się dopiero teraz… - Powiedziała, nadymając nieznacznie policzki w wyrazie niezadowolenia. - Skoro potrzebna była restauracja obiektu, to rozumiem, że kiedyś zajmowaliście się Lordzie, jako ród rzecz jasna, czymś podobnym? - Wróciła wzrokiem do mężczyzny, zupełnie ignorując służkę, prowadzącą na postronku dwa wierzchowce. Nadal znajdowała się w pewnej odległości, ale jedynie takiej, żeby móc pokonać ją w kilkunastu krokach. Jednak tak chyba było zdecydowanie bardziej przyzwoicie. Wszak rzeczywiście, nikt nie wiedział o tym, gdzie tego poranka udała się Calypso. Nie, żeby tłumaczyła się zazwyczaj, ale gdyby dzisiaj postanowiła to zrobić, to raczej nikt nie byłby zachwycony. Tyle dobrze, że Lilianna mogła zaświadczyć o przyzwoitym przebiegu spotkania.
Zatrzymali się, a ona wzrokiem omiotła pasące się konie. Były naprawdę piękno, a ona z miejsca zaczęła żałować, że nie miała ze sobą płótna i pędzli, by wdzięk ich przenieść na obraz. Chłonęła więc widok, chcąc zapamiętać jak najwięcej. Dlatego przez chwilę milczała. Dzięki Merlinowi jednak, że zadał on takie, a nie inne pytanie, dzięki czemu mogła udać, że nad odpowiedzią się zastanawia.
- Tamten… Tamten, który raz po raz zadziera głowę w naszą stronę. Czujny jest… Materiał na dominującego ogiera. - Z tej odległości nie mogła ocenić, w jakim wieku są zwierzęta. Może tutaj były same młodziki? - Nasze obie to klacze… - Dodała i odwróciła momentalnie głowę do służki. - Odejdź nieco dalej i tam zostań. Chciałabym zobaczyć tamte z nieco mniejszej odległości. Oczywiście, jeśli Lord pozwoli. - Drugą dłoń, tą nietrzymaną pod lordowskim ramieniem złożyła na krótką chwilę na przedramieniu, jakby chcąc podkreślić wagę tego pytania. A może niemo pytała, czy nie ma nic przeciwko temu, żeby zamienili kilka zdań bez troskliwych uszu dziewczyny.
Lilianna drgnęła, jakby chciała odejść, jednak czekała na decyzję lorda, bo gdyby odmówił, musiała też ratować honor swojej pani, sprawiając tak, jakby taka prośba nigdy nie padła.
W pewnym sensie jej bracia na przykład przyzwyczaili się do pewnej nieprzewidywalności swojej siostry, więc chociaż same działania wciąż ich dziwiły, tak fakt, że coś takiego się w ogóle stało, już nie.
Jednak Lord Mathieu Rosier nie znał jej ani w szkole, ani teraz. A przynajmniej ich znajomość nie wykraczała poza sztuczną sztywność podczas mniej lub bardziej spodziewanych spotkań jak na przykład podczas Sabatów. Nie rozmawiali zbyt wiele, czego chyba w tym momencie żałowała, chociaż rzecz jasna, nie powinno się tutaj doszukiwać niczego zdrożnego. Mężczyzna był obyty i wykształcony, a to znaczyło, że miał wiedzę w dziedzinach do tej dla calypso niedostępnych. Tyleż wolności ile miała w Sandal Castle, tyle właśnie pozostawiono ją w niewiedzy, jakby nie do końca wierzono wciąż w to, że powinna mieć własne zdanie na przykład na temat smoków.
- Sądząc po rozmiarze hodowli i tak mam wrażenie, że nieco późno. - Odparła, śledząc podobnie, jak on wzrokiem jej własną służącą. Czyżby był jednym z tych mężczyzn, którzy lubują się w rzeczach tak niemoralnych, jak romanse z niżej urodzonymi? Oczywiście nigdy by o to nie spytała, bo po pierwsze wiedziała, że szczerej odpowiedzi by nie otrzymała, a po drugie, nie było to w jej interesie.
Lilianna rzeczywiście, niby zajmowała się końmi, niby nie zajmowała się ich rozmową, ale raz po raz, jej oczy starały się wyczytać z gestów mężczyzny cokolwiek złego. Mieszkała z rodem Carrow, naturalne więc, że pewną nieufność w stosunku do przedstawiciela rodu Rosier miała niemal wpojoną. Rodzina Carrow zrobiła dla niej i jej rodziny wiele, więc nie pozwoliłaby panienki skrzywdzić za nic w świecie.
- Dla większych celów, jestem gotowa i na najdalsze wędrówki - Odparła, wsuwając dłoń przez przestrzeń między jego ramieniem a bokiem.
- I parasol. - Przypomniała się. Jak już wspomniane wcześniej — Calypso była damą, ale jednocześnie, wiedziała, jak o pewne rzeczy należy zawalczyć. Nie, żeby chciała Lorda upokorzyć, co to, to nie. Ale nie była ciepłą kluską, która zamierzała moknąć bez potrzeby. Nie wiedziała, w jakim towarzystwie obracał się zazwyczaj kroczący teraz u jej boku Mathieu Rosier, ale gdy tylko zaczął opowiadać, zamilkła, słuchając go z najwyższą uwagą, widoczną na drobnej twarzyczce, a oczy raz po raz błyskały na wieść o czymś, czego nie wiedziała wcześniej. - W lipcu… - Powtórzyła i oderwała wzrok od jego twarzy, żeby móc spojrzeć w stronę aetonanów. - Tak jak mówiłam… Trochę jestem zawiedziona, że dowiaduje się dopiero teraz… - Powiedziała, nadymając nieznacznie policzki w wyrazie niezadowolenia. - Skoro potrzebna była restauracja obiektu, to rozumiem, że kiedyś zajmowaliście się Lordzie, jako ród rzecz jasna, czymś podobnym? - Wróciła wzrokiem do mężczyzny, zupełnie ignorując służkę, prowadzącą na postronku dwa wierzchowce. Nadal znajdowała się w pewnej odległości, ale jedynie takiej, żeby móc pokonać ją w kilkunastu krokach. Jednak tak chyba było zdecydowanie bardziej przyzwoicie. Wszak rzeczywiście, nikt nie wiedział o tym, gdzie tego poranka udała się Calypso. Nie, żeby tłumaczyła się zazwyczaj, ale gdyby dzisiaj postanowiła to zrobić, to raczej nikt nie byłby zachwycony. Tyle dobrze, że Lilianna mogła zaświadczyć o przyzwoitym przebiegu spotkania.
Zatrzymali się, a ona wzrokiem omiotła pasące się konie. Były naprawdę piękno, a ona z miejsca zaczęła żałować, że nie miała ze sobą płótna i pędzli, by wdzięk ich przenieść na obraz. Chłonęła więc widok, chcąc zapamiętać jak najwięcej. Dlatego przez chwilę milczała. Dzięki Merlinowi jednak, że zadał on takie, a nie inne pytanie, dzięki czemu mogła udać, że nad odpowiedzią się zastanawia.
- Tamten… Tamten, który raz po raz zadziera głowę w naszą stronę. Czujny jest… Materiał na dominującego ogiera. - Z tej odległości nie mogła ocenić, w jakim wieku są zwierzęta. Może tutaj były same młodziki? - Nasze obie to klacze… - Dodała i odwróciła momentalnie głowę do służki. - Odejdź nieco dalej i tam zostań. Chciałabym zobaczyć tamte z nieco mniejszej odległości. Oczywiście, jeśli Lord pozwoli. - Drugą dłoń, tą nietrzymaną pod lordowskim ramieniem złożyła na krótką chwilę na przedramieniu, jakby chcąc podkreślić wagę tego pytania. A może niemo pytała, czy nie ma nic przeciwko temu, żeby zamienili kilka zdań bez troskliwych uszu dziewczyny.
Lilianna drgnęła, jakby chciała odejść, jednak czekała na decyzję lorda, bo gdyby odmówił, musiała też ratować honor swojej pani, sprawiając tak, jakby taka prośba nigdy nie padła.
Calypso Carrow
But he that dares not grasp the thorn
should never crave the rose
should never crave the rose
Calypso Carrow
Zawód : Malarka, Arystokratka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
I won't be silenced
You can't keep me quiet
Won't tremble when you try it
All I know is I won't go speechless
You can't keep me quiet
Won't tremble when you try it
All I know is I won't go speechless
OPCM : 10
UROKI : 5 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie interesowała go służba, ani tym bardziej nikt niżej urodzony. Z jednej strony krótka zabawa była nawet wskazana, jednak do służek miał zwyczajną awersję i z miejsca podchodził do nich jak pies do jeża. Wprowadzały dziwną atmosferę dyskomfortu psychicznego, bycie obserwowanym nigdy nie należało do przyjemnych, dlatego pewnie Mathieu wolał unikać takich sytuacji. Bądź co bądź, był Lordem i nie powinien się przejmować tak idiotycznymi sprawami. Dlatego nie zwracał na nią szczególnej uwagi, ani nie była urodziwa, ani jej godna. Wolał skupić się pięknej młódce – Lady Carrow, która była nie tylko zjawiskowa, ale niezwykłe było jej przybycie do hodowli na terenach Kent. Szkoda, że była zawiedziona faktem tak późnego poinformowania o hodowli Rosierów, choć nie powinno to być dla niej zaskakujące. Nie byli przyjaciółmi, nie byli nawet dobrymi znajomymi, wręcz przeciwnie. Ich wrogi stosunek na pewno wpłynął na to, że informacje czy zaproszenie do zwiedzania hodowli do rodziny Carrow nie dotarła wcale.
Cóż za faux pas, nie powinien zapominać o parasolu, jeszcze delikatne lico jego gościa zbytnio zmoczy rzęsisty deszcz. Lepiej, aby Calypso nie wróciła do Sandal Castle przemoknięta lub przeziębiona, to dopiero źle by o nim świadczyło!
- Wybacz Lady, Twoja olśniewająca uroda zbytnio przykuła moją uwagę i zapomniałem o parasolu. – skoro ona igrała sobie z nim, to on nie pozostanie jej dłużny nawet przez chwilę. Mathieu po ostatnim jakże ciężkim dla siebie roku dochodził do wyraźnych wniosków, musiał coś zmienić, musiał coś zrobić, bo jego życie zaczynało popadać w rutynę i nie, wcale nie chodziło o przemieszczanie się od jednej narzeczonej do kolejnej, to raczej słaba atrakcja. Dlatego teraz zrehabilitował się, wyjął różdżkę, przywołał parasol zaklęciem Accio i rozłożył go ponad ich głowami, przy okazji ograniczając pole widzenia sympatycznej przyzwoitce Calypso. Niech moknie, była tylko służącą.
- Niegdyś owszem, choć sam nie pamiętam tych czasów. – odparł na jej pytanie, zastanawiając się po co jej te wszystkie informacje. Historia jego rodu była doskonale znana, a Mathieu nigdy nie był mistrzem w tej dziedzinie, zawsze interesowało go coś innego. Niemniej jednak, skoro stajnie tu były owszem, musieli się tym parać. – Mnie od urodzenia otaczały smoki. – przyznał szczerze, choć nie było to dla niej zapewne zaskakujące. Rezerwat Albionów Czarnookich był jej znany, bo większość kojarzyła to miejsce. To z nim był ściśle związany i to właśnie Albiony znał od najmłodszych lat. Za to Calypso była ekspertem od koni, od pięknych aetonanów i to właśnie ona mogłaby go czegoś nauczyć, ale prosić czy pytać nie zamierzał. Wiedział wiele o tych zwierzętach, w końcu na tym znał się akurat bardzo, bardzo dobrze.
- Jedna z najlepszych linii, więc zapewne ma Lady rację. – odpowiedział lekko z uśmiechem, kiedy wspomniała o pięknym okazie, który zadzierał głowę w ich stronę. Nie obawiała się ich, nie czuła się też skrępowana, aby chcieć zrobić coś więcej. Był szczerze zaskoczony, kiedy odprawiła służkę, bo sama chciała się bliżej przyjrzeć koniom. – Oczywiście. – kiwnął głową i wraz z Calypso ruszył w stronę koni, gdzie mężczyzna opiekujący się nimi przywitał ich skinieniem głowy, a koń o którym wcześniej wspominała Lady Carrow z zainteresowanie skierował łeb w ich stronę. – Widzę, że to dla Lady chleb powszedni… – dodał jeszcze, obserwując każdy, nawet najmniejszy ruch kobiety.
Cóż za faux pas, nie powinien zapominać o parasolu, jeszcze delikatne lico jego gościa zbytnio zmoczy rzęsisty deszcz. Lepiej, aby Calypso nie wróciła do Sandal Castle przemoknięta lub przeziębiona, to dopiero źle by o nim świadczyło!
- Wybacz Lady, Twoja olśniewająca uroda zbytnio przykuła moją uwagę i zapomniałem o parasolu. – skoro ona igrała sobie z nim, to on nie pozostanie jej dłużny nawet przez chwilę. Mathieu po ostatnim jakże ciężkim dla siebie roku dochodził do wyraźnych wniosków, musiał coś zmienić, musiał coś zrobić, bo jego życie zaczynało popadać w rutynę i nie, wcale nie chodziło o przemieszczanie się od jednej narzeczonej do kolejnej, to raczej słaba atrakcja. Dlatego teraz zrehabilitował się, wyjął różdżkę, przywołał parasol zaklęciem Accio i rozłożył go ponad ich głowami, przy okazji ograniczając pole widzenia sympatycznej przyzwoitce Calypso. Niech moknie, była tylko służącą.
- Niegdyś owszem, choć sam nie pamiętam tych czasów. – odparł na jej pytanie, zastanawiając się po co jej te wszystkie informacje. Historia jego rodu była doskonale znana, a Mathieu nigdy nie był mistrzem w tej dziedzinie, zawsze interesowało go coś innego. Niemniej jednak, skoro stajnie tu były owszem, musieli się tym parać. – Mnie od urodzenia otaczały smoki. – przyznał szczerze, choć nie było to dla niej zapewne zaskakujące. Rezerwat Albionów Czarnookich był jej znany, bo większość kojarzyła to miejsce. To z nim był ściśle związany i to właśnie Albiony znał od najmłodszych lat. Za to Calypso była ekspertem od koni, od pięknych aetonanów i to właśnie ona mogłaby go czegoś nauczyć, ale prosić czy pytać nie zamierzał. Wiedział wiele o tych zwierzętach, w końcu na tym znał się akurat bardzo, bardzo dobrze.
- Jedna z najlepszych linii, więc zapewne ma Lady rację. – odpowiedział lekko z uśmiechem, kiedy wspomniała o pięknym okazie, który zadzierał głowę w ich stronę. Nie obawiała się ich, nie czuła się też skrępowana, aby chcieć zrobić coś więcej. Był szczerze zaskoczony, kiedy odprawiła służkę, bo sama chciała się bliżej przyjrzeć koniom. – Oczywiście. – kiwnął głową i wraz z Calypso ruszył w stronę koni, gdzie mężczyzna opiekujący się nimi przywitał ich skinieniem głowy, a koń o którym wcześniej wspominała Lady Carrow z zainteresowanie skierował łeb w ich stronę. – Widzę, że to dla Lady chleb powszedni… – dodał jeszcze, obserwując każdy, nawet najmniejszy ruch kobiety.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Ona zaś była ciekawa wszystkiego. To co inni olewali, ona potrafiła wykorzystać do przeróżnych celów. Nie znaczyło to rzecz jasna, że spouchwalała się ze służbą. Od najmłodszych już lat potrafiła uśmiechać się, udawać, że ją cokolwiek obchodzi, a jednocześnie wydobywać te informację, które były jej potrzebne. Nie do plotek rzecz jasna, bo przecież co taka kucharka, czy pokojówka mogła mieć ciekawego do powiedzenia w takim stopniu, żeby to później przekazywać dalej. Ale z drugiej strony, warto wiedzieć, kogo można zaskoczyć taką, a nie inną wiedzą. Kiedyś, za dzieciaka, nikt nie zwracał na nią uwagi, bo to “jedynie dziecko”. Z czasem nauczyła się nawet świadomego wydobywania informacji od ludzi, na których właśnie Lordowie nie zwykli zwracać uwagi.
Teraz jednak, idąc u boku przystojnego Lorda, sama niemal zapomniała, że miała ze sobą towarzyszkę. A czemu upomniała się o parasol? Chciała zobaczyć, czym zaskoczy ją Lord Rosier. Ona sama nie użyłaby Accio, a zaklęcia używającego niewidzialnej tarczy nad różdżką. On chyba jednak praktykował nieco bardziej tradycyjne metody.
- Muszę to zapamiętać Lordzie. Skoro jest Lord takim wzrokowcem, to chyba byłbyś Panie dobrym powiernikiem sekretów. - Uśmiechnęła się do niego, gdy zasłonił ich parasolem. No proszę… Nie był jak wszyscy ci lordowie, którzy zapominali języka w gębie w towarzystwie kobiety. Może dlatego Lady Calypso, uśmiechnęła się nieco dłużej, niż zazwyczaj miała w zwyczaju?
Jak na kogoś tak ciekawego świata, Calypso wyjątkowo nie bawiła się w plotkowanie samo w sobie. Niesprawdzone informacje wprowadzały jedynie chaos w jej uporządkowanym świecie zdobytej wiedzy, dlatego nie miała pojęcia o tym, przez co przechodził Lord.
A może nawet nie była to wiedza powszechna? A skoro umknęła jej informacja o hodowli koni, to nic dziwnego, że i problemy natury uczuciowej nie były jej znane.
W każdym razie teraz kroczyła wyraźnie zadowolona z tej ich nadzwyczajnej przechadzki.
Z rosnącym zaciekawieniem oglądała budynki i podziwiała ogrom pracy i magii, jaki musiał tu być włożony. Stajnie były czyste, znaczy służba wiedziała, co robić, żeby wierzchowcom było dobrze.
- Białe umaszczenie musi być trudne w utrzymaniu. Jak przyszykujecie je na zimę Lordzie? - Spytała, na moment chyba zbytnio dając się ponieść ekscytacji, a przecież nie powinna zdradzać, jak bardzo jest zaciekawiona wszystkim, co się tu dzieje.
Jednak to o smokach wiedziała. Znała historię rezerwatu, a chociaż do tej pory sama żadnego stworzenia nie spotkała, była również gotowa i chyba nawet nieco zdeterminowana, czegoś się o nich dowiedzieć.
Ona w przeciwieństwie do niego nie wstydziła się pytać i prosić. Nie robiła nic złego tym, że chciała pozyskać od niego jego cennej, a i unikatowej wiedzy.
- Jakie one są? Smoki… Chodzi mi o to z bliska… Czy oswajają się z czarodziejami, czy na zawsze pozostają dzikie? A ich łuski? Są chropowate jak te węży? - Niespodziewanie zamilkła na chwilę, kręcąc po chwili głową w lekkim rozbawieniu. - Proszę mi wybaczyć Lordzie moje maniery. Zwykle o tak wiele nie pytam, ale smoki są dla mnie zagadką tak niepojętą, że nie mogłam się przez chwilę opamiętać. - Wyjaśniła, nie chcąc go do siebie z jakiegoś powodu zrazić. Nie wiedziała co prawda do końca czemu.
Im bliżej byli koni, tym kobieta czuła większą ekscytację. Piękne okazy mieniły się od kropel deszczu spływającego po ich grzbietach.
- Cudowne… - Powiedziała, przytrzymując się nieco mocniej lordowskiego ramienia, jakby bała się, opaść z wrażenia.
Oni w swej hodowli mieli białe okazy jedynie wtedy, gdy występował rodzaj albinizmu. Krzyżówki po nich nie zawsze dawały takie efekty, jakich można by oczekiwać, ale te tutaj. Calypso przyglądała się im, oceniając smukłość szyi, wcięcia pęcin.
- Tak Lord długo skrywał je przed moimi oczyma, że doprawdy czuje się niemal urażona. Nie przystoi tak pięknych zwierząt zostawiać jedynie dla swoich oczu. - Może i lekko kłuło ją, że rzeczywiście nie zostali zaproszeni, ale w tym momencie jedynie chciała wyrazić uznanie. Nie było więc złości w jej wypowiedzi a szczera pochwała. A potem coś błysnęło w zielonych oczach.
- Co Lord powiedziałby na wyścig? - Czy on uznawał takie rzeczy? Czy ścigał się kiedyś z kobietą?
Teraz jednak, idąc u boku przystojnego Lorda, sama niemal zapomniała, że miała ze sobą towarzyszkę. A czemu upomniała się o parasol? Chciała zobaczyć, czym zaskoczy ją Lord Rosier. Ona sama nie użyłaby Accio, a zaklęcia używającego niewidzialnej tarczy nad różdżką. On chyba jednak praktykował nieco bardziej tradycyjne metody.
- Muszę to zapamiętać Lordzie. Skoro jest Lord takim wzrokowcem, to chyba byłbyś Panie dobrym powiernikiem sekretów. - Uśmiechnęła się do niego, gdy zasłonił ich parasolem. No proszę… Nie był jak wszyscy ci lordowie, którzy zapominali języka w gębie w towarzystwie kobiety. Może dlatego Lady Calypso, uśmiechnęła się nieco dłużej, niż zazwyczaj miała w zwyczaju?
Jak na kogoś tak ciekawego świata, Calypso wyjątkowo nie bawiła się w plotkowanie samo w sobie. Niesprawdzone informacje wprowadzały jedynie chaos w jej uporządkowanym świecie zdobytej wiedzy, dlatego nie miała pojęcia o tym, przez co przechodził Lord.
A może nawet nie była to wiedza powszechna? A skoro umknęła jej informacja o hodowli koni, to nic dziwnego, że i problemy natury uczuciowej nie były jej znane.
W każdym razie teraz kroczyła wyraźnie zadowolona z tej ich nadzwyczajnej przechadzki.
Z rosnącym zaciekawieniem oglądała budynki i podziwiała ogrom pracy i magii, jaki musiał tu być włożony. Stajnie były czyste, znaczy służba wiedziała, co robić, żeby wierzchowcom było dobrze.
- Białe umaszczenie musi być trudne w utrzymaniu. Jak przyszykujecie je na zimę Lordzie? - Spytała, na moment chyba zbytnio dając się ponieść ekscytacji, a przecież nie powinna zdradzać, jak bardzo jest zaciekawiona wszystkim, co się tu dzieje.
Jednak to o smokach wiedziała. Znała historię rezerwatu, a chociaż do tej pory sama żadnego stworzenia nie spotkała, była również gotowa i chyba nawet nieco zdeterminowana, czegoś się o nich dowiedzieć.
Ona w przeciwieństwie do niego nie wstydziła się pytać i prosić. Nie robiła nic złego tym, że chciała pozyskać od niego jego cennej, a i unikatowej wiedzy.
- Jakie one są? Smoki… Chodzi mi o to z bliska… Czy oswajają się z czarodziejami, czy na zawsze pozostają dzikie? A ich łuski? Są chropowate jak te węży? - Niespodziewanie zamilkła na chwilę, kręcąc po chwili głową w lekkim rozbawieniu. - Proszę mi wybaczyć Lordzie moje maniery. Zwykle o tak wiele nie pytam, ale smoki są dla mnie zagadką tak niepojętą, że nie mogłam się przez chwilę opamiętać. - Wyjaśniła, nie chcąc go do siebie z jakiegoś powodu zrazić. Nie wiedziała co prawda do końca czemu.
Im bliżej byli koni, tym kobieta czuła większą ekscytację. Piękne okazy mieniły się od kropel deszczu spływającego po ich grzbietach.
- Cudowne… - Powiedziała, przytrzymując się nieco mocniej lordowskiego ramienia, jakby bała się, opaść z wrażenia.
Oni w swej hodowli mieli białe okazy jedynie wtedy, gdy występował rodzaj albinizmu. Krzyżówki po nich nie zawsze dawały takie efekty, jakich można by oczekiwać, ale te tutaj. Calypso przyglądała się im, oceniając smukłość szyi, wcięcia pęcin.
- Tak Lord długo skrywał je przed moimi oczyma, że doprawdy czuje się niemal urażona. Nie przystoi tak pięknych zwierząt zostawiać jedynie dla swoich oczu. - Może i lekko kłuło ją, że rzeczywiście nie zostali zaproszeni, ale w tym momencie jedynie chciała wyrazić uznanie. Nie było więc złości w jej wypowiedzi a szczera pochwała. A potem coś błysnęło w zielonych oczach.
- Co Lord powiedziałby na wyścig? - Czy on uznawał takie rzeczy? Czy ścigał się kiedyś z kobietą?
Calypso Carrow
But he that dares not grasp the thorn
should never crave the rose
should never crave the rose
Calypso Carrow
Zawód : Malarka, Arystokratka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
I won't be silenced
You can't keep me quiet
Won't tremble when you try it
All I know is I won't go speechless
You can't keep me quiet
Won't tremble when you try it
All I know is I won't go speechless
OPCM : 10
UROKI : 5 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pewnego rodzaju klasycyzm leżał w jego naturze. Posiłkowanie się magią to jedno, a korzystanie z uroków chwili było zupełnie inną kwestią. Lady Carrow z pewnością próbowała go sprawdzić na każdej płaszczyźnie, skoro już wysiliła się na tak daleką wycieczkę do Kent, w tak niebezpiecznych czasach. Zastanawiał się czy ktokolwiek z jej rodziny miał w tym temacie cokolwiek do powiedzenia, czy w ogóle wiedzieli gdzie i w jakim celu się udała. Kompletnie nieodpowiedzialnym byłoby puszczenie jakiejkolwiek młodej damy na „wycieczkę”, szczególnie teraz, kiedy niebezpieczeństwo czaiło się na każdym rogu. Czerpał pewną satysfakcję z faktu, że miał obok siebie młodą Lady Carrow, pochodząca z rodu, z którym spór Rosierowie toczyli od setek lat. Jak szalona i nieprzewidywalna musiała być, aby stanąć na terytorium „wroga” i tak po prostu wejść z nim w jakąkolwiek relacje. Doprawy intrygujące.
- Musisz przekonać się sama, Lady. – odparł na jej słowa z lekkim uśmiechem. Obserwatorka? Nie, to on był obserwatorem. On patrzył, oceniał i zapamiętywał, nie na odwrót. Calypso mogła sobie myśleć, że był odpowiednim, aby powierzać mu sekrety, ale nie miała pojęcia jakim człowiekiem był naprawdę.
Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że Lady zadawała pytania, które nie do końca leżały nawet w zakresie jego zainteresowań. Hodowla koni wykraczała poza jego punkt postrzegania, bo o wiele bardziej przepadał za smokami i to leżało w jego naturze. Lakoniczna wiedza na temat opieki nad aetonanami musiała zostać skrzętnie ukryta pod maską, którą przywdział bez najmniejszego problemu i zawahania, jak na profesjonalistę przystało. Wiedział o tych zwierzętach co nieco, ale raczej w kwestiach ich natury, tego jak są zbudowane czy inna, ewentualna wiedza wchodząca w zakres opieki nad magicznymi stworzenia, w której i tak, jak na ironię, konikiem były dla niego smoki.
- Naturalnie przystosowane są do niskich temperatur, zimowa sierść jest grubsza i stanowi odpowiednią ochronę przed mrozem. – powiedział swobodnie, ze smokami nie było tego problemu, ale skoro już musiał się wykazać rozległą wiedzą będzie musiał się bardziej postarać. – Stajenni zapewnią im odpowiednią ochronę, derki wzmocnione magicznymi zaklęciami z pewnością będą odpowiedni. – dodał jeszcze. On nie miał czasu się tym zajmować, wolał Rezerwat, Albiony… W zasadzie to by tłumaczyło jasną sierść aetonanów, miały być podobne do Albionów Czarnookich, a może właśnie wpadł na najbanalniejsze rozwiązanie. Mniejsza, bo Calypso spytała o smoki, a o tym mógł mówić dniami, nocami, tygodniami, miesiącami.
- Przyzwyczajają się do obecności, rozpoznają zapachy, głosy. – nie będzie jej przecież opowiadał jak mylnie z Tristanem twierdzili za dziecka, że smoki słuchają krwi swoich panów, bo przecież byli Rosierami. Raczej chodziło o to, że wychowali się przy nich, znały ich od dziecka i następne pokolenia również będą znały. – Łuski są… Wyjątkowe w dotyku. Nie porównałbym ich do wężowych, być może zależy to od gatunku. – odparł po chwili zastanowienia. W zasadzie to nie był w stanie jednym słowem określić jakie były w dotyku, nie potrafił nawet tego opisać. Musiałaby zobaczyć, dotknąć, poczuć, aby mogła wiedzieć. Co nie zmieniało faktu, że raczej do smoka jej nie dopuści, to byłoby zbyt ryzykowne, jeszcze ktoś posądziłby go o próbę ubicia Carrowa, a przecież tego nie chcieli. – W takim razie powinna Lady odwiedzić Rezerwat Albionów Czarnookich, być może nie dotkniesz smoka, ale z pewnością zobaczysz z bliska. – nie przeszkadzały mu te pytania, ani to w jak żywy sposób je zadawała. To nawet mu odpowiadało, chociaż odpowiadać nie lubił. Jego odpowiedzi były zwięzłe, krótkie i to musiało jej wystarczyć.
- Ja nic nie skrywałem… – rzucił rozbawiony i przekręcił lekko głowę, przestępując z nogi na nogę. – Z przykrością muszę również odmówić Lady wyścigu, choć to iście kusząca propozycja. – dodał po chwili, podchodząc do konia i gładząc dłonią jego pysk. – Jestem w trakcie rekonwalescencji po ciężkim urazie i wolałbym uniknąć przykrych konsekwencji drobnego szaleństwa, tym razem. – dopowiedział. Czy musiał się tłumaczyć? Nie. W zasadzie to nie chciał, żeby wyszedł na jaw brak umiejętności w prowadzeniu koni, ale to nadrobi w pewnym momencie. Nie powinien się też za bardzo dziwić, w końcu Lady Carrow jazdę konną zapewne wyssała z mlekiem matki. – Za to Lady jeśli ma ochotę może się przejechać, każę osiodłać konia. – mruknął, przyglądając jej się uważnie. Brak jej było pokory, a to dość intrygujące.
- Musisz przekonać się sama, Lady. – odparł na jej słowa z lekkim uśmiechem. Obserwatorka? Nie, to on był obserwatorem. On patrzył, oceniał i zapamiętywał, nie na odwrót. Calypso mogła sobie myśleć, że był odpowiednim, aby powierzać mu sekrety, ale nie miała pojęcia jakim człowiekiem był naprawdę.
Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że Lady zadawała pytania, które nie do końca leżały nawet w zakresie jego zainteresowań. Hodowla koni wykraczała poza jego punkt postrzegania, bo o wiele bardziej przepadał za smokami i to leżało w jego naturze. Lakoniczna wiedza na temat opieki nad aetonanami musiała zostać skrzętnie ukryta pod maską, którą przywdział bez najmniejszego problemu i zawahania, jak na profesjonalistę przystało. Wiedział o tych zwierzętach co nieco, ale raczej w kwestiach ich natury, tego jak są zbudowane czy inna, ewentualna wiedza wchodząca w zakres opieki nad magicznymi stworzenia, w której i tak, jak na ironię, konikiem były dla niego smoki.
- Naturalnie przystosowane są do niskich temperatur, zimowa sierść jest grubsza i stanowi odpowiednią ochronę przed mrozem. – powiedział swobodnie, ze smokami nie było tego problemu, ale skoro już musiał się wykazać rozległą wiedzą będzie musiał się bardziej postarać. – Stajenni zapewnią im odpowiednią ochronę, derki wzmocnione magicznymi zaklęciami z pewnością będą odpowiedni. – dodał jeszcze. On nie miał czasu się tym zajmować, wolał Rezerwat, Albiony… W zasadzie to by tłumaczyło jasną sierść aetonanów, miały być podobne do Albionów Czarnookich, a może właśnie wpadł na najbanalniejsze rozwiązanie. Mniejsza, bo Calypso spytała o smoki, a o tym mógł mówić dniami, nocami, tygodniami, miesiącami.
- Przyzwyczajają się do obecności, rozpoznają zapachy, głosy. – nie będzie jej przecież opowiadał jak mylnie z Tristanem twierdzili za dziecka, że smoki słuchają krwi swoich panów, bo przecież byli Rosierami. Raczej chodziło o to, że wychowali się przy nich, znały ich od dziecka i następne pokolenia również będą znały. – Łuski są… Wyjątkowe w dotyku. Nie porównałbym ich do wężowych, być może zależy to od gatunku. – odparł po chwili zastanowienia. W zasadzie to nie był w stanie jednym słowem określić jakie były w dotyku, nie potrafił nawet tego opisać. Musiałaby zobaczyć, dotknąć, poczuć, aby mogła wiedzieć. Co nie zmieniało faktu, że raczej do smoka jej nie dopuści, to byłoby zbyt ryzykowne, jeszcze ktoś posądziłby go o próbę ubicia Carrowa, a przecież tego nie chcieli. – W takim razie powinna Lady odwiedzić Rezerwat Albionów Czarnookich, być może nie dotkniesz smoka, ale z pewnością zobaczysz z bliska. – nie przeszkadzały mu te pytania, ani to w jak żywy sposób je zadawała. To nawet mu odpowiadało, chociaż odpowiadać nie lubił. Jego odpowiedzi były zwięzłe, krótkie i to musiało jej wystarczyć.
- Ja nic nie skrywałem… – rzucił rozbawiony i przekręcił lekko głowę, przestępując z nogi na nogę. – Z przykrością muszę również odmówić Lady wyścigu, choć to iście kusząca propozycja. – dodał po chwili, podchodząc do konia i gładząc dłonią jego pysk. – Jestem w trakcie rekonwalescencji po ciężkim urazie i wolałbym uniknąć przykrych konsekwencji drobnego szaleństwa, tym razem. – dopowiedział. Czy musiał się tłumaczyć? Nie. W zasadzie to nie chciał, żeby wyszedł na jaw brak umiejętności w prowadzeniu koni, ale to nadrobi w pewnym momencie. Nie powinien się też za bardzo dziwić, w końcu Lady Carrow jazdę konną zapewne wyssała z mlekiem matki. – Za to Lady jeśli ma ochotę może się przejechać, każę osiodłać konia. – mruknął, przyglądając jej się uważnie. Brak jej było pokory, a to dość intrygujące.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
W takim razie ona była idealną osobą, by ten jego ład jego natury zaburzyć. Nie odbiegała na pierwszy rzut oka od żadnych konwenansów społecznych — wysławiała się mądrze, ubierała stosownie. A jednak… Coś w jej spojrzeniu i sposobie wskazywania charakterek, który rzeczywiście mógł przywodzić na myśl coś z psotnego elfa, któremu udało się wkraść na dwór. Była świadoma, może dość nieskromnie, swojej urody, jednak nie wydawała się z tego powodu tyle próżna ile raczej chcąca robić wrażenie.
Kiedyś, jeszcze w czasach Hogwartu czasem zazdrościła półwilym, które potrafiły zdobyć faceta skinieniem palca. Z czasem jednak doszła do wniosku, że nie chciałaby być na ich miejscu — mogły zdobyć mężczyznę za pomocą czarów i nigdy nie były do końca pewne, czy przypadkiem nie jest to wszystko jedynie sztuczka podobna do tych, które stosowały one same. Calypso wolała więc naturalną siłę kokieterii, z jaką się urodziła.
Czy rodzina miała cokolwiek do powiedzenia na temat, gdzie bywała Calypso? Oczywiście! Nie była przecież dzikuską, czy jakąś powsinogą, żeby włóczyć się po dzielnicach portowych, czy innych miejscach z wątpliwą opinią. Inną sprawą było jednak to, że potrafiła nakłonić do swojej woli, czy swojego zdania kilka osób. Z pewnością nie miała nic złego na myśli, bo jak wiadomo, to mężczyzna jest zawsze “głową rodziny”.
Jednak przecież wybierała się na przejażdżki regularnie, więc raczej nie powinno to nikogo dziwić. Jeśli ktoś spyta, gdzie dokładnie była — nie skłamie, bo to nie przystoi damie.
Czy wspomni jednak, że odprawiła służkę, żeby móc w zaciszu parasola podyskutować z Lordem Rosier o ujeżdżaniu koni? To musiałby ktoś bardzo specyficzne pytanie zadać.
- Może kiedyś zaryzykuje? - Odparła, być może jedynie leciutko sugerując, że może odbędzie się kolejne spotkanie? Ciekawa była, czy byłby do tego taki skłonny, jak ona.
Jeśli nie wyłapie wskazówek, będzie musiała posunąć się do mniej delikatnych metod, ale w żadnym razie nie wątpiła w jego inteligencje… I ten błysk w oku. Dawno niczego takiego nie widziała i żaden Lord jej tak nie wpadł w oko… A może nawet nigdy wcześniej się to nie zadziało?
Zaśmiała się, jednak gdy zaczął tłumaczyć jej, że konie porastają gęstszą sierścią. Nie raz i nie dwa głaskała taką właśnie podczas zimowych przejażdżek. Nie był to jednak śmiech prześmiewczy, a raczej bardziej z rzędu tych, gdy widzi się uroczego szczeniaka.
- Rozumiem. To tak od siebie dodam, chociaż nie wątpię, że powtórzę coś, co Lord wie — W czasie mrozów woda zamarza, a gdy końcu raz drugi i trzeci podejdzie do zamarzniętego poidła, to zaczyna rezygnować z picia. Tak pomiędzy 5-7 stopni to najlepsza temperatura. - Uśmiechnęła się, ale gdy wspomniał o derkach, zaprzeczyła ruchem głowy. - Od derek ważniejsze jest wyczesanie, bo sierść zimowa stanowi izolację, ale tylko jeśli jest dobrze utrzymana. Zapewnia przepływ powietrza. Za to derki warto mieć głównie dla koni, w których sierść ingerujemy w jakikolwiek sposób. - Dodała, a potem chrząknęła. - Proszę wybaczyć. Lord pewnie to wszystko wie, a ja tutaj się wymądrzam. Widać stąd, że zwierzęta mają się świetnie. - Owszem była pewna siebie, ale nie miała w zwyczaju podważać niczyich kompetencji. Chociaż z drugiej strony, czasem lepiej coś powtórzyć, niż narazić konia na zimowe szkody.
Za to o smokach nie miała zielonego pojęcia, dlatego z miejsca zamilkła, wsłuchując się w jego słowa. Jej twarz też się zmieniła, wpatrując się w niego z niejakim podziwem.
- Och… To mnie teraz Lord zaciekawił z tymi łuskami. - Powiedziała, nawet już nie próbując skrywać podziwu. Nawet jeśli nie odpowiadał zdaniami jak elaboraty, to z pewnością wiedział, jak zainteresować młodą Lady. - I powiem, że z miłą chęcią odwiedzę rezerwat smoków, pod warunkiem, że to Lord, a nie ktoś inny będzie moim przewodnikiem. - Zaznaczyła, trochę ciekawa, czy mężczyzna nie przestraszy się tego jej charakteru. Ale chyba lubił igrać z ryzykiem, skoro pracował ze smokami.
Na wieść o tym, że odmawia jej wyścigu, najpierw gotowa była nieco podroczyć się jeszcze, jednak gdy wspomniał o urazie, jej usta uniesione dotąd w uśmiechu, opadły nieznacznie, a wzrok przesunął się po widocznych fragmentach ciała, jakby doszukiwała się ran.
- Czy mogę spytać, co takiego się przytrafiło? Czy… czy to był smok? - Zapytała szczerze przejęta.
I nawet chciała w związku z tym odmówić przejażdżki, ale po chwili doszła do nieprzyjemnego wniosku. Dzisiaj naprawdę udało jej się dotrzeć do Kent, ale nie mogła tutaj przebywać zbyt często, żeby jej ojciec nie zezłościł się zbytnio. Odbudowywanie lekkich, córkowych wpływów najpewniej trochę by zajęło, jeśli nadużyłaby jego cierpliwości. A to oznaczało, że być może to jej jedyna okazja na przejażdżkę. Skinęła więc głową.
- Poproszę. Z chęcią zobaczę okaz, który Lord dla mnie wybierze. - Powiedziała, dając mu tym samym znak, że jest mimo wszystko ciekawa jego wyborów dotyczących koni.
Kiedyś, jeszcze w czasach Hogwartu czasem zazdrościła półwilym, które potrafiły zdobyć faceta skinieniem palca. Z czasem jednak doszła do wniosku, że nie chciałaby być na ich miejscu — mogły zdobyć mężczyznę za pomocą czarów i nigdy nie były do końca pewne, czy przypadkiem nie jest to wszystko jedynie sztuczka podobna do tych, które stosowały one same. Calypso wolała więc naturalną siłę kokieterii, z jaką się urodziła.
Czy rodzina miała cokolwiek do powiedzenia na temat, gdzie bywała Calypso? Oczywiście! Nie była przecież dzikuską, czy jakąś powsinogą, żeby włóczyć się po dzielnicach portowych, czy innych miejscach z wątpliwą opinią. Inną sprawą było jednak to, że potrafiła nakłonić do swojej woli, czy swojego zdania kilka osób. Z pewnością nie miała nic złego na myśli, bo jak wiadomo, to mężczyzna jest zawsze “głową rodziny”.
Jednak przecież wybierała się na przejażdżki regularnie, więc raczej nie powinno to nikogo dziwić. Jeśli ktoś spyta, gdzie dokładnie była — nie skłamie, bo to nie przystoi damie.
Czy wspomni jednak, że odprawiła służkę, żeby móc w zaciszu parasola podyskutować z Lordem Rosier o ujeżdżaniu koni? To musiałby ktoś bardzo specyficzne pytanie zadać.
- Może kiedyś zaryzykuje? - Odparła, być może jedynie leciutko sugerując, że może odbędzie się kolejne spotkanie? Ciekawa była, czy byłby do tego taki skłonny, jak ona.
Jeśli nie wyłapie wskazówek, będzie musiała posunąć się do mniej delikatnych metod, ale w żadnym razie nie wątpiła w jego inteligencje… I ten błysk w oku. Dawno niczego takiego nie widziała i żaden Lord jej tak nie wpadł w oko… A może nawet nigdy wcześniej się to nie zadziało?
Zaśmiała się, jednak gdy zaczął tłumaczyć jej, że konie porastają gęstszą sierścią. Nie raz i nie dwa głaskała taką właśnie podczas zimowych przejażdżek. Nie był to jednak śmiech prześmiewczy, a raczej bardziej z rzędu tych, gdy widzi się uroczego szczeniaka.
- Rozumiem. To tak od siebie dodam, chociaż nie wątpię, że powtórzę coś, co Lord wie — W czasie mrozów woda zamarza, a gdy końcu raz drugi i trzeci podejdzie do zamarzniętego poidła, to zaczyna rezygnować z picia. Tak pomiędzy 5-7 stopni to najlepsza temperatura. - Uśmiechnęła się, ale gdy wspomniał o derkach, zaprzeczyła ruchem głowy. - Od derek ważniejsze jest wyczesanie, bo sierść zimowa stanowi izolację, ale tylko jeśli jest dobrze utrzymana. Zapewnia przepływ powietrza. Za to derki warto mieć głównie dla koni, w których sierść ingerujemy w jakikolwiek sposób. - Dodała, a potem chrząknęła. - Proszę wybaczyć. Lord pewnie to wszystko wie, a ja tutaj się wymądrzam. Widać stąd, że zwierzęta mają się świetnie. - Owszem była pewna siebie, ale nie miała w zwyczaju podważać niczyich kompetencji. Chociaż z drugiej strony, czasem lepiej coś powtórzyć, niż narazić konia na zimowe szkody.
Za to o smokach nie miała zielonego pojęcia, dlatego z miejsca zamilkła, wsłuchując się w jego słowa. Jej twarz też się zmieniła, wpatrując się w niego z niejakim podziwem.
- Och… To mnie teraz Lord zaciekawił z tymi łuskami. - Powiedziała, nawet już nie próbując skrywać podziwu. Nawet jeśli nie odpowiadał zdaniami jak elaboraty, to z pewnością wiedział, jak zainteresować młodą Lady. - I powiem, że z miłą chęcią odwiedzę rezerwat smoków, pod warunkiem, że to Lord, a nie ktoś inny będzie moim przewodnikiem. - Zaznaczyła, trochę ciekawa, czy mężczyzna nie przestraszy się tego jej charakteru. Ale chyba lubił igrać z ryzykiem, skoro pracował ze smokami.
Na wieść o tym, że odmawia jej wyścigu, najpierw gotowa była nieco podroczyć się jeszcze, jednak gdy wspomniał o urazie, jej usta uniesione dotąd w uśmiechu, opadły nieznacznie, a wzrok przesunął się po widocznych fragmentach ciała, jakby doszukiwała się ran.
- Czy mogę spytać, co takiego się przytrafiło? Czy… czy to był smok? - Zapytała szczerze przejęta.
I nawet chciała w związku z tym odmówić przejażdżki, ale po chwili doszła do nieprzyjemnego wniosku. Dzisiaj naprawdę udało jej się dotrzeć do Kent, ale nie mogła tutaj przebywać zbyt często, żeby jej ojciec nie zezłościł się zbytnio. Odbudowywanie lekkich, córkowych wpływów najpewniej trochę by zajęło, jeśli nadużyłaby jego cierpliwości. A to oznaczało, że być może to jej jedyna okazja na przejażdżkę. Skinęła więc głową.
- Poproszę. Z chęcią zobaczę okaz, który Lord dla mnie wybierze. - Powiedziała, dając mu tym samym znak, że jest mimo wszystko ciekawa jego wyborów dotyczących koni.
Calypso Carrow
But he that dares not grasp the thorn
should never crave the rose
should never crave the rose
Calypso Carrow
Zawód : Malarka, Arystokratka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
I won't be silenced
You can't keep me quiet
Won't tremble when you try it
All I know is I won't go speechless
You can't keep me quiet
Won't tremble when you try it
All I know is I won't go speechless
OPCM : 10
UROKI : 5 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zbyt długo milczał, zbyt długo chował się w cieniu i grał drugie skrzypce. Ostatnie trudne dla niego miesiące pozwoliły mu w nowy sposób spojrzeć na świat, z nowej perspektywy. Zapewne jeszcze kilka miesięcy temu rozmowa z Lady Carrow nie przebiegałaby w tak swobodny sposób, zazwyczaj był skryty i chował się za niezliczoną ilością masek. Była taka potrzeba? Był Rosierem, miał prawo głosu i miał coś do powiedzenia. Mógł być wsparciem dla mocniejszych od siebie i przewodnikiem dla tych, którzy dopiero wkraczają na odpowiednią drogę. Zmieniało się jego podejście, jego pogląd na otaczający go świat, a to rzutowało na rozmowy i kontakty towarzyskie. Oczywiście nadal zgromadzenia nie będą jego mocną stroną i w większym gronie nie będzie się czuł komfortowo, ale nic nie stało na przeszkodzie, aby prywatne rozmowy przebiegały wedle jego myśli.
- Wszystko będzie pod należyta kontrolą, o nasze konie dbają wykwalifikowane osoby, nie musi się Lady obawiać. – odparł na jej słowa. Zaskakująca wiedza jak na tak młodą kobietę. Z resztą, wystarczyło spojrzeć na tą delikatną twarz i przepełnione energią oczy, które idealnie odzwierciedlały niepokorność duszy. Calypso nie obawiała się mówić i choć gorąco przepraszała za nadmierną gadatliwość nie czuł się tym skrępowany. Kobiety powinny mieć coś do powiedzenia, czasy ulegały zmianą i u boku mężczyzn powinny stać równie silne osobowości, które bez mrugnięcia okiem podejmą się swoich zadań i będą wiedziały co robić, aby oczarować towarzystwo. Czy Calypso Carrow była właśnie taką kobietą? Tego nie mógł powiedzieć, nie znał jej ani trochę, jednakże pierwsze wrażenie robiła naprawdę zaskakująco pozytywne.
- Smoki potrafią być zaskakujące. – stwierdził swobodnie, jakby mówił o czymś zupełnie naturalnym. Ktoś, kto nigdy nie obcował ze smokami nie miał bladego pojęcia z czym to się wiązało. Rosier był z nimi od najmłodszych lat i od dziecka wiedział czym będzie się zajmował, to było w nim tak głęboko zakorzenione, że mało kto był w stanie to zrozumieć. On nie potrzebował zrozumienia, wystarczyło mu to, co miał. – Tak piękna dama zasługuje na najlepszego przewodnika. – rzucił szarmancko obdarzając ją jednym z wzorowych uśmiechów na taka okazję. Stawiała warunki? To on je z reguły stawiał, ale tym razem zamierzał zrobić wyjątek, zaciekawiony tym, czym Calypso jeszcze jest w stanie go zaskoczyć. Obcowanie z koniem to co innego niż z potężnym smokiem, to mogło wzbudzić strach i przerażenie u niejednego. Ciekaw był czy będzie się bała, czy smoki wzbudzą w niej strach.
- To nie był smok, Lady. Smocze rany goją się dużo szybciej. – odpowiedział. Jak na ironię, niejednokrotnie zmagał się z oparzeniami czy innego rodzaju problemami, które były efektem ‘smoczych zabaw’. To jednak była magia w najczystszej postaci, która raniła go dotkliwie. – Niefortunno znalazłem się na drodze Lamino. – dodał po chwili. Nie miał nic do ukrycia, niby dlaczego. Robił swoje, walczył o swoje i nie krył się z tym w żaden sposób, nie było najmniejszego sensu. Miał nadzieję, że ta krótka odpowiedź zaspokoiła jej ciekawość.
Skoro była tak chętna, nie miał zamiaru się buntować. Podszedł do opiekuna i poprosił o przygotowanie klaczy, pięknej i okazałej, jednego z najbardziej interesujących (według niego) okazów. Jej charakterek był niezwykłe, z pewnością spodoba się Lady Carrow. Posłuszny aetonan, wyuczony dokładnie wszystkiego, czego potrzeba, z odpowiednią gracją, a do tego wspaniałej budowy. Nie minęła chwila, a klacz wkroczyła na teren przygotowana w odpowiedni sposób.
- Mam nadzieję, że Lady się nie zawiedzie. – stwierdził krótko, prostując się. Rana na klatce piersiowej przypomniała o sobie boleśnie, kiedy sięgnął po lejce, aby przekazać je Calypso. Nie dał jednak po sobie nic poznać, to byłoby faux pas.
- Wszystko będzie pod należyta kontrolą, o nasze konie dbają wykwalifikowane osoby, nie musi się Lady obawiać. – odparł na jej słowa. Zaskakująca wiedza jak na tak młodą kobietę. Z resztą, wystarczyło spojrzeć na tą delikatną twarz i przepełnione energią oczy, które idealnie odzwierciedlały niepokorność duszy. Calypso nie obawiała się mówić i choć gorąco przepraszała za nadmierną gadatliwość nie czuł się tym skrępowany. Kobiety powinny mieć coś do powiedzenia, czasy ulegały zmianą i u boku mężczyzn powinny stać równie silne osobowości, które bez mrugnięcia okiem podejmą się swoich zadań i będą wiedziały co robić, aby oczarować towarzystwo. Czy Calypso Carrow była właśnie taką kobietą? Tego nie mógł powiedzieć, nie znał jej ani trochę, jednakże pierwsze wrażenie robiła naprawdę zaskakująco pozytywne.
- Smoki potrafią być zaskakujące. – stwierdził swobodnie, jakby mówił o czymś zupełnie naturalnym. Ktoś, kto nigdy nie obcował ze smokami nie miał bladego pojęcia z czym to się wiązało. Rosier był z nimi od najmłodszych lat i od dziecka wiedział czym będzie się zajmował, to było w nim tak głęboko zakorzenione, że mało kto był w stanie to zrozumieć. On nie potrzebował zrozumienia, wystarczyło mu to, co miał. – Tak piękna dama zasługuje na najlepszego przewodnika. – rzucił szarmancko obdarzając ją jednym z wzorowych uśmiechów na taka okazję. Stawiała warunki? To on je z reguły stawiał, ale tym razem zamierzał zrobić wyjątek, zaciekawiony tym, czym Calypso jeszcze jest w stanie go zaskoczyć. Obcowanie z koniem to co innego niż z potężnym smokiem, to mogło wzbudzić strach i przerażenie u niejednego. Ciekaw był czy będzie się bała, czy smoki wzbudzą w niej strach.
- To nie był smok, Lady. Smocze rany goją się dużo szybciej. – odpowiedział. Jak na ironię, niejednokrotnie zmagał się z oparzeniami czy innego rodzaju problemami, które były efektem ‘smoczych zabaw’. To jednak była magia w najczystszej postaci, która raniła go dotkliwie. – Niefortunno znalazłem się na drodze Lamino. – dodał po chwili. Nie miał nic do ukrycia, niby dlaczego. Robił swoje, walczył o swoje i nie krył się z tym w żaden sposób, nie było najmniejszego sensu. Miał nadzieję, że ta krótka odpowiedź zaspokoiła jej ciekawość.
Skoro była tak chętna, nie miał zamiaru się buntować. Podszedł do opiekuna i poprosił o przygotowanie klaczy, pięknej i okazałej, jednego z najbardziej interesujących (według niego) okazów. Jej charakterek był niezwykłe, z pewnością spodoba się Lady Carrow. Posłuszny aetonan, wyuczony dokładnie wszystkiego, czego potrzeba, z odpowiednią gracją, a do tego wspaniałej budowy. Nie minęła chwila, a klacz wkroczyła na teren przygotowana w odpowiedni sposób.
- Mam nadzieję, że Lady się nie zawiedzie. – stwierdził krótko, prostując się. Rana na klatce piersiowej przypomniała o sobie boleśnie, kiedy sięgnął po lejce, aby przekazać je Calypso. Nie dał jednak po sobie nic poznać, to byłoby faux pas.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Nie miała pojęcia o sytuacji Mathieu — nic w tym dziwnego, ostatecznie nie znali się praktycznie, oprócz tych kilku spojrzeń i całej rozmowy dzisiaj. Dlaczego miałaby go osądzać przez pryzmat rodziny? Podobnie jak ona on również był jednostką, z której ów rodzina się składała. Młodzi czarodzieje, coraz częściej szli z duchem czasu — nie, oczywiście po to, że zhańbić wieloletnie tradycje, ale żeby dodać nowych. Pewnych rzeczy bowiem nie sposób było zmienić, można je było jedynie udoskonalić.
On był Rosierem, ona Carrowem, a jednak, pomimo wiekowych niesnasków, potrafili zachować się wobec siebie nie tylko uprzejmie, ale nawet lekko… przyjaźnie? Żeby przypadkiem nie użyć słowa, które mogłoby tutaj nadszarpnąć reputację któregokolwiek z nich.
Skoro rozmowy o koniach mieli już za sobą, to wreszcie mogli się skupić na tym, co w sumie teraz zaprzątało głowę młodej Lady.
Smoki.
Wprawdzie przybyła tutaj naprawdę porozmawiać o hodowli aetonanów, ale o nich w zasadzie wiedziała już sporo. A czego nie była pewna, mogła zasięgnąć języka nieco bliżej domu. Tutaj natomiast miała przed sobą prawdziwego mistrza w swojej dziedzinie. A przynajmniej w tym momencie tak jawił się w jej oczach.
- W to nie wątpię… Wiele rzeczy związanych z nimi zapewne może zaskakiwać. - Powiedziała, zadzierając oczy na niego, nie dając może wprost do zrozumienia, co lub kogo ma na myśli, ale być może, jak przystało na inteligentnego mężczyznę, wyczuje delikatny ukłon w swoją stronę. - Mam nadzieję, że to nie jest jakaś sprytna gra słów. Bo jeśli zastanę na miejscu kogoś innego niż Lorda, to przyznaję już teraz, że będę szczerze zawiedziona. - Jak na razie, w swoim życiu nie spotkała nikogo, kto wiedziałby więcej o smokach, więc w sumie miała prawo sądzić, że to właśnie on, a nie kto inny będzie jej przewodnikiem. No bo co jak co, gdyby Lord Rosier raczył się do niej uśmiechać tak nieco częściej, to może udałoby mu się poważnie zawstydzić Lady Carrow. Na razie, może jedynie nieco onieśmielał, ale nie dawała po sobie poznać.
Cieszyła się jednak, że przystał na jej warunki. Nie każdy mężczyzna to potrafił, bojąc się jakiejś hipotetycznej utraty męskości. A zdaniem Calypso, to właśnie umiejętność dostosowania się i posłuchania innych głosów wskazywała na kogoś niezwykle rozsądnego.
Kolejną rzeczą, którą zanotowała w pamięci, to to, że rany od smoków goją się szybciej. To było zaskoczenie. Spodziewała się właściwie nieco odwrotności.
- Doprawdy? Czyli mam rozumiem, że to nie pierwszy raz, gdy uległ Lord wypadkowi? Muszę przyznać, że zupełnie nic nie widać. A gdybym wiedziała, sama przywołałabym parasol. - Oznajmiła dosadnie, że być może wcale niepotrzebnie zgrywa bohatera. Wystarczyło wspomnieć słowem, a przecież by nie była tak wymagająca. Dlatego, teraz gdy zostało im do pokonania raptem kilka kroków, to miała ochotę zabrać mu trzymany parasol.
Nie zamierzała jednak odbierać mu poczucia męskości, więc pozwoliła mu w tym momencie na wszystko. Na co miał ochotę. - Mam nadzieję, że ten, kto Lorda, tak załatwił, otrzyma sprawiedliwą, acz bolesną karę. - Powiedziała z silnym przekonaniem, acz jej głos pozostał spokojny.
- Nie zajmę lordowi więc wiele więcej czasu. Objadę padok kilka razy. - Wyjaśniła, wysuwając już ramię spod jego ramienia. Służki, zgodnie z jej życzeniem, nie było w pobliżu, więc ciężki podróżny płaszcz zsunęła z ramion i odwiesiła na słup ogrodzenia, żeby pochwycić w dłoni podane lejce.
- Dziękuję. - Powiedziała, zupełnie przypadkowo muskając opuszkami jego dłoń.
Przekrzywiła siodło, obniżając tym samym strzemię. Przytrzymała się łęku i po chwili już przerzuciła nogę przez grzbiet. Sprawnie poprawiła popręg, chociaż sługa lorda Rosiera chciał jej pomóc. Calypso wyznawała jednak zasadę, że nikt nie dopasuje jej siodła tak jak ona sama. - Doprawdy szkoda, że nie może Lord mi towarzyszyć. Tu na górze pogoda jest wyśmienita. - Posłała mu szeroki uśmiech. Na koniu czuła się w swoim żywiole. Spięła lejce i pozwoliła klaczy poprowadzić ją stepem. Długie włosy rozwiały się na wietrze. I nagle, zupełnie nie był jej potrzebny parasol.
On był Rosierem, ona Carrowem, a jednak, pomimo wiekowych niesnasków, potrafili zachować się wobec siebie nie tylko uprzejmie, ale nawet lekko… przyjaźnie? Żeby przypadkiem nie użyć słowa, które mogłoby tutaj nadszarpnąć reputację któregokolwiek z nich.
Skoro rozmowy o koniach mieli już za sobą, to wreszcie mogli się skupić na tym, co w sumie teraz zaprzątało głowę młodej Lady.
Smoki.
Wprawdzie przybyła tutaj naprawdę porozmawiać o hodowli aetonanów, ale o nich w zasadzie wiedziała już sporo. A czego nie była pewna, mogła zasięgnąć języka nieco bliżej domu. Tutaj natomiast miała przed sobą prawdziwego mistrza w swojej dziedzinie. A przynajmniej w tym momencie tak jawił się w jej oczach.
- W to nie wątpię… Wiele rzeczy związanych z nimi zapewne może zaskakiwać. - Powiedziała, zadzierając oczy na niego, nie dając może wprost do zrozumienia, co lub kogo ma na myśli, ale być może, jak przystało na inteligentnego mężczyznę, wyczuje delikatny ukłon w swoją stronę. - Mam nadzieję, że to nie jest jakaś sprytna gra słów. Bo jeśli zastanę na miejscu kogoś innego niż Lorda, to przyznaję już teraz, że będę szczerze zawiedziona. - Jak na razie, w swoim życiu nie spotkała nikogo, kto wiedziałby więcej o smokach, więc w sumie miała prawo sądzić, że to właśnie on, a nie kto inny będzie jej przewodnikiem. No bo co jak co, gdyby Lord Rosier raczył się do niej uśmiechać tak nieco częściej, to może udałoby mu się poważnie zawstydzić Lady Carrow. Na razie, może jedynie nieco onieśmielał, ale nie dawała po sobie poznać.
Cieszyła się jednak, że przystał na jej warunki. Nie każdy mężczyzna to potrafił, bojąc się jakiejś hipotetycznej utraty męskości. A zdaniem Calypso, to właśnie umiejętność dostosowania się i posłuchania innych głosów wskazywała na kogoś niezwykle rozsądnego.
Kolejną rzeczą, którą zanotowała w pamięci, to to, że rany od smoków goją się szybciej. To było zaskoczenie. Spodziewała się właściwie nieco odwrotności.
- Doprawdy? Czyli mam rozumiem, że to nie pierwszy raz, gdy uległ Lord wypadkowi? Muszę przyznać, że zupełnie nic nie widać. A gdybym wiedziała, sama przywołałabym parasol. - Oznajmiła dosadnie, że być może wcale niepotrzebnie zgrywa bohatera. Wystarczyło wspomnieć słowem, a przecież by nie była tak wymagająca. Dlatego, teraz gdy zostało im do pokonania raptem kilka kroków, to miała ochotę zabrać mu trzymany parasol.
Nie zamierzała jednak odbierać mu poczucia męskości, więc pozwoliła mu w tym momencie na wszystko. Na co miał ochotę. - Mam nadzieję, że ten, kto Lorda, tak załatwił, otrzyma sprawiedliwą, acz bolesną karę. - Powiedziała z silnym przekonaniem, acz jej głos pozostał spokojny.
- Nie zajmę lordowi więc wiele więcej czasu. Objadę padok kilka razy. - Wyjaśniła, wysuwając już ramię spod jego ramienia. Służki, zgodnie z jej życzeniem, nie było w pobliżu, więc ciężki podróżny płaszcz zsunęła z ramion i odwiesiła na słup ogrodzenia, żeby pochwycić w dłoni podane lejce.
- Dziękuję. - Powiedziała, zupełnie przypadkowo muskając opuszkami jego dłoń.
Przekrzywiła siodło, obniżając tym samym strzemię. Przytrzymała się łęku i po chwili już przerzuciła nogę przez grzbiet. Sprawnie poprawiła popręg, chociaż sługa lorda Rosiera chciał jej pomóc. Calypso wyznawała jednak zasadę, że nikt nie dopasuje jej siodła tak jak ona sama. - Doprawdy szkoda, że nie może Lord mi towarzyszyć. Tu na górze pogoda jest wyśmienita. - Posłała mu szeroki uśmiech. Na koniu czuła się w swoim żywiole. Spięła lejce i pozwoliła klaczy poprowadzić ją stepem. Długie włosy rozwiały się na wietrze. I nagle, zupełnie nie był jej potrzebny parasol.
Calypso Carrow
But he that dares not grasp the thorn
should never crave the rose
should never crave the rose
Calypso Carrow
Zawód : Malarka, Arystokratka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
I won't be silenced
You can't keep me quiet
Won't tremble when you try it
All I know is I won't go speechless
You can't keep me quiet
Won't tremble when you try it
All I know is I won't go speechless
OPCM : 10
UROKI : 5 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- W Rezerwacie jestem każdego dnia Lady Carrow, zawsze możesz mnie poinformować listownie o nadchodzącej wizycie. – odpowiedział na jej słowa, a kącik jego ust drgnął. Nie zamierzał pozwalać byle komu oprowadzać po Rezerwacie tak wyjątkowego gościa. Tym bardziej, że ta mała gra z Calypso zaczynała być coraz bardziej interesująca. Jej rodzina z pewnością nie będzie zadowolona z faktu spoufalania się z Rosierem, wizyt w Rezerwacie, a tym bardziej nie z wizyty złożonej w samym Chateau Rose. Nie sądził, aby Nestor jej rodu tak swobodnie przeszedł z tym do porządku dziennego i pozwalał jej na to. Zakorzeniona w nich niechęć wobec siebie była czymś o wiele, wiele mocniejszym niż cokolwiek innego. A Mathieu… bawił się tym. Calypso wydawała się interesującą osobowością, przynajmniej takie sprawiała wrażenie i z nieskrywaną przyjemnością sprawdzi czy to tylko gra pozorów, czy rzeczywiście na jego drodze stanął zaskakujące diament.
- Pewnych rzeczy nie widać na pierwszy rzut oka, Lady. – mruknął w odpowiedzi, a na jego usta wkradł się dość znaczący uśmiech. Nie każdą bliznę było widać. Za to wzniósł lewą dłoń i pokazał Calypso jej wierzch. – Takie ślady zostawia smoczy ogień. – stwierdził krótko, to jedynie namiastka, a przecież tą samą dłoń od wewnętrznej strony zdobił znak runy, który przywiózł w pamiątce z banku Gringotta. Jego plecy za to zdobiła szrama od zadrapania, smoczy pazur potrafił dać porządnie w kość, podobnie jak Lamino, które zostawiło ślady na jego klatce piersiowej i brzuchu. Tego nie zamierzał jej jednak pokazywać, obnażanie się przy pierwszym spotkaniu zdaje się nie było w najlepszym guście. Blizny to jedynie znaki, wspomnienia przeszłości, powodzeń lub niepowodzeń. Przypominały o zwycięstwach i porażkach. On do nich przywykł, nawet bardziej niż mogłoby się wydawać.
- Kare już otrzymał. Nie musisz się martwić, Lady. – odpowiedział. Ten, kto posłał w jego stronę Lamino był już martwy. Jego duch opuścił ten świat, a ciało strzegło Bezimiennej Wyspy na rozkaz Tristana. Taka była kolej rzeczy, Mathieu zrobił tam co mógł i choć bardzo się starał los nie był dla niego pomyślny. Najważniejsze były efekty, które udało im się osiągnąć, a tym niewątpliwe był sukces i przejęcie tego terenu.
Patrzył jak dosiadała konia, jak pięknie prezentowała się na jego grzbiecie. Ileż to młode dziewczę mogło mieć lat? Dwadzieścia? Może odrobinę więcej. Widać było, jak w siodle czuła się pewnie, doskonale wiedząc co robi. On koni nie dosiadał, choć nie obawiał się tych zwierząt. Za to z zaciekawieniem mógł obserwować jak Calypso objeżdża padok i wraca do niego po kilku drobnych kółkach. Rozwiane włosy, delikatne skóra zroszona deszczem. Kiedy w końcu zatrzymała się obok niego podał jej dłoń i pomógł wrócić na ziemię. Wziął jej odzienie z płotu i okrył. To nie najlepsza pogoda na takie wycieczki.
- Mam nadzieję, że wybrana klacz spełniła Twoje oczekiwania. – mruknął cicho. Podczas jej małej przejażdżki służka znalazła się trochę bliżej i Rosier wiedział, że obserwuje każdy jego ruch. Tak samo, jak obserwował Calypso poruszającą się na grzebiecie cudownej klaczy. – W ramach rekompensaty za niedotrzymanie towarzystwa kiedyś wybierzemy się na przejażdżkę. – stwierdził, nie zastanawiając się nad tym co mówi. Teraz będzie musiał znaleźć kogoś, kto pozwoli mu posiąść wiedzę na temat jeździectwa, żeby się nie ośmieszył.
- Pewnych rzeczy nie widać na pierwszy rzut oka, Lady. – mruknął w odpowiedzi, a na jego usta wkradł się dość znaczący uśmiech. Nie każdą bliznę było widać. Za to wzniósł lewą dłoń i pokazał Calypso jej wierzch. – Takie ślady zostawia smoczy ogień. – stwierdził krótko, to jedynie namiastka, a przecież tą samą dłoń od wewnętrznej strony zdobił znak runy, który przywiózł w pamiątce z banku Gringotta. Jego plecy za to zdobiła szrama od zadrapania, smoczy pazur potrafił dać porządnie w kość, podobnie jak Lamino, które zostawiło ślady na jego klatce piersiowej i brzuchu. Tego nie zamierzał jej jednak pokazywać, obnażanie się przy pierwszym spotkaniu zdaje się nie było w najlepszym guście. Blizny to jedynie znaki, wspomnienia przeszłości, powodzeń lub niepowodzeń. Przypominały o zwycięstwach i porażkach. On do nich przywykł, nawet bardziej niż mogłoby się wydawać.
- Kare już otrzymał. Nie musisz się martwić, Lady. – odpowiedział. Ten, kto posłał w jego stronę Lamino był już martwy. Jego duch opuścił ten świat, a ciało strzegło Bezimiennej Wyspy na rozkaz Tristana. Taka była kolej rzeczy, Mathieu zrobił tam co mógł i choć bardzo się starał los nie był dla niego pomyślny. Najważniejsze były efekty, które udało im się osiągnąć, a tym niewątpliwe był sukces i przejęcie tego terenu.
Patrzył jak dosiadała konia, jak pięknie prezentowała się na jego grzbiecie. Ileż to młode dziewczę mogło mieć lat? Dwadzieścia? Może odrobinę więcej. Widać było, jak w siodle czuła się pewnie, doskonale wiedząc co robi. On koni nie dosiadał, choć nie obawiał się tych zwierząt. Za to z zaciekawieniem mógł obserwować jak Calypso objeżdża padok i wraca do niego po kilku drobnych kółkach. Rozwiane włosy, delikatne skóra zroszona deszczem. Kiedy w końcu zatrzymała się obok niego podał jej dłoń i pomógł wrócić na ziemię. Wziął jej odzienie z płotu i okrył. To nie najlepsza pogoda na takie wycieczki.
- Mam nadzieję, że wybrana klacz spełniła Twoje oczekiwania. – mruknął cicho. Podczas jej małej przejażdżki służka znalazła się trochę bliżej i Rosier wiedział, że obserwuje każdy jego ruch. Tak samo, jak obserwował Calypso poruszającą się na grzebiecie cudownej klaczy. – W ramach rekompensaty za niedotrzymanie towarzystwa kiedyś wybierzemy się na przejażdżkę. – stwierdził, nie zastanawiając się nad tym co mówi. Teraz będzie musiał znaleźć kogoś, kto pozwoli mu posiąść wiedzę na temat jeździectwa, żeby się nie ośmieszył.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
To było silniejsze od niej. Te małe gierki, pozornie niewinne, a jednocześnie posiadające chyba ukryte znaczenie dla nich obojga, sprawiały młodym szlachcicom pewną radość. Ba, może nawet stanowiły swoiste oderwanie od rutyny. Owszem trwała wojna, ale nie walczyli obecnie w bitwach… No oczywiście nie licząc tych, które raniły, jak na przykład Lamino Lorda Rosiera. To było coś nowego… Coś, co sprawiało, że Calypso miała rzeczywiście spróbować patrzeć podczas wizyty w rezerwacie równie długo w stronę Mathieu, co w stronę smoków. A to nie działo się często. Zwykle nie widziała w ludziach nic ponad informacje, które mogli jej przekazać. A tymczasem tutaj, nie tylko chciała informacji o tym, co on wie… Chciała informacji o nim samym. Przyglądała się więc oparzeniom na jego dłoni i chociaż uniosła swoją własną, jakby w geście tego, że chciałaby ją dotknąć, niczego takiego nie zrobiła, zatrzymując dłoń kilkanaście milimetrów nad jego skórą. Podobnie jak jemu nie wypadało się rozbierać, tak jej, w obecności służby, nie przystawało wykonywać takich gestów.
Jednak nie byłaby sobą, gdyby zostawiła to bez komentarza.
- Pewnego dnia spytam, czym różni się zwykłe oparzenie od tego smoczego. - Poruszyła palcami, jakby jej palce grały na harfie, posyłając delikatne powietrze wprost na ślad po smoczym ogniu, a następnie nieśpiesznie cofnęła dłoń.
Uśmiechnęła się jednak, słysząc, że mężczyzna, który skrzywdził Lorda, został już ukarany. Ona sama uważała co prawda, że od śmierci lepsza była wieloletnia i długa praca na rzecz tego, którego się chciało skrzywdzić, ale była jedynie kobietą, więc nikt nie zakładał, że mogłaby mieć jakiekolwiek zdanie w tej kwestii.
- Dobrze. I życzę oczywiście szybkiego powrotu do zdrowia. Lordowi. Nie jemu. - Sprecyzowała, co rzecz jasna nie było konieczne, ale chyba po prostu lubiła czasem mieć ostatnie zdanie.
Cała jej butność zmieniała się jednak na rzecz poczucia jedności ze światem, gdy miała ze sobą konia. W zasadzie miała rzeczywiście swojego ulubionego wierzchowca, ale dosiadanie innych nie sprawiało jej trudności.
Z pewnej odległości, widziała, że Lord Rosier przygląda jej się, a chociaż schlebiało to jej, nie siliła się, by mu się w tym momencie przypodobać. Raz po raz chwaliła zwierzę znajdujące się pod nią, bo była doprawdy mądrym i pięknie ułożonym zwierzęciem.
Zatrzymując się przy Lordzie, jeszcze raz przyłożyła dłoń do szyi, gładząc ją bez pospiechu, a potem, gdy Mathieu wyciągnął ku niej dłoń, przyjęła ją ostrożnie, mając w pamięci, to, że niedawno był ranny.
Pozwoliła mu okryć się płaszczem, naciągając go o ułamki chwil później, w miejscu, gdzie on je przed chwilą podawał. Tak jakby chciała jednocześnie go poczuć, ale i nie dotknąć. Lilianna zbliżyła się, pozostając jednak poza zasięgiem ich głosu i drobnych gestów.
- Dziękuję Lordzie… To było cudowne przeżycie, a klacz wspaniale ułożona. Mogę jedynie gratulować i życzyć sukcesów. - Powiedziała zupełnie szczerze.
Słońce minęło już pozycję wskazującą na południe, więc Calypso uznała, że lepiej pozostawić po sobie (i w sobie) lekki niedosyt, niż przesyt.
- Niezmiernie dziękuję za tak przyjemne przyjęcie mnie. Muszę przyznać, że spodziewałam się raczej oglądania hodowli zza ogrodzenia, niż dosiadania tak wspaniałej klaczy. - Jej dłonie zawędrowały do drewnianych klamer, które przekładała przez elegancki szlufki. - Dziękuję również za rozmowę, a zaproszenie zarówno do rezerwatu, jak i na wycieczkę przyjmuję z miłą chęcią. - Dotarła do samego szczytu, zapinając się pod samą szyję. Czekała ją daleka podróż powrotna. - Mam nadzieję, że dojdzie już wtedy Lord do siebie i dowiem się więcej o smokach. Dawno nie słyszałam czegoś równie fascynującego. - Powiedziała, podając mu dłoń na pożegnanie. Muśnięcie jego warg na jej wierzchu było niezwykle… elektryzujące.
Pozwoliła odprowadzić się do czekającej już nieco niecierpliwie służącej.
Ponownie tego poranka wsiadła na grzbiet konia. Nim jednak ruszyła w drogę powrotną do York, nim jeszcze stuknęła butami w boki konia, raz jeszcze odwróciła się do mężczyzny — uśmiechnęła się. Ale czy mrugnięcie okiem było prawdziwe, czy to tylko wiatr przewiał jej włosy przed jej twarzą, a może drobna kropla deszczu trafiła w powiekę… To już Lord Rosier musiał zdecydować sam.
/zt x2
Jednak nie byłaby sobą, gdyby zostawiła to bez komentarza.
- Pewnego dnia spytam, czym różni się zwykłe oparzenie od tego smoczego. - Poruszyła palcami, jakby jej palce grały na harfie, posyłając delikatne powietrze wprost na ślad po smoczym ogniu, a następnie nieśpiesznie cofnęła dłoń.
Uśmiechnęła się jednak, słysząc, że mężczyzna, który skrzywdził Lorda, został już ukarany. Ona sama uważała co prawda, że od śmierci lepsza była wieloletnia i długa praca na rzecz tego, którego się chciało skrzywdzić, ale była jedynie kobietą, więc nikt nie zakładał, że mogłaby mieć jakiekolwiek zdanie w tej kwestii.
- Dobrze. I życzę oczywiście szybkiego powrotu do zdrowia. Lordowi. Nie jemu. - Sprecyzowała, co rzecz jasna nie było konieczne, ale chyba po prostu lubiła czasem mieć ostatnie zdanie.
Cała jej butność zmieniała się jednak na rzecz poczucia jedności ze światem, gdy miała ze sobą konia. W zasadzie miała rzeczywiście swojego ulubionego wierzchowca, ale dosiadanie innych nie sprawiało jej trudności.
Z pewnej odległości, widziała, że Lord Rosier przygląda jej się, a chociaż schlebiało to jej, nie siliła się, by mu się w tym momencie przypodobać. Raz po raz chwaliła zwierzę znajdujące się pod nią, bo była doprawdy mądrym i pięknie ułożonym zwierzęciem.
Zatrzymując się przy Lordzie, jeszcze raz przyłożyła dłoń do szyi, gładząc ją bez pospiechu, a potem, gdy Mathieu wyciągnął ku niej dłoń, przyjęła ją ostrożnie, mając w pamięci, to, że niedawno był ranny.
Pozwoliła mu okryć się płaszczem, naciągając go o ułamki chwil później, w miejscu, gdzie on je przed chwilą podawał. Tak jakby chciała jednocześnie go poczuć, ale i nie dotknąć. Lilianna zbliżyła się, pozostając jednak poza zasięgiem ich głosu i drobnych gestów.
- Dziękuję Lordzie… To było cudowne przeżycie, a klacz wspaniale ułożona. Mogę jedynie gratulować i życzyć sukcesów. - Powiedziała zupełnie szczerze.
Słońce minęło już pozycję wskazującą na południe, więc Calypso uznała, że lepiej pozostawić po sobie (i w sobie) lekki niedosyt, niż przesyt.
- Niezmiernie dziękuję za tak przyjemne przyjęcie mnie. Muszę przyznać, że spodziewałam się raczej oglądania hodowli zza ogrodzenia, niż dosiadania tak wspaniałej klaczy. - Jej dłonie zawędrowały do drewnianych klamer, które przekładała przez elegancki szlufki. - Dziękuję również za rozmowę, a zaproszenie zarówno do rezerwatu, jak i na wycieczkę przyjmuję z miłą chęcią. - Dotarła do samego szczytu, zapinając się pod samą szyję. Czekała ją daleka podróż powrotna. - Mam nadzieję, że dojdzie już wtedy Lord do siebie i dowiem się więcej o smokach. Dawno nie słyszałam czegoś równie fascynującego. - Powiedziała, podając mu dłoń na pożegnanie. Muśnięcie jego warg na jej wierzchu było niezwykle… elektryzujące.
Pozwoliła odprowadzić się do czekającej już nieco niecierpliwie służącej.
Ponownie tego poranka wsiadła na grzbiet konia. Nim jednak ruszyła w drogę powrotną do York, nim jeszcze stuknęła butami w boki konia, raz jeszcze odwróciła się do mężczyzny — uśmiechnęła się. Ale czy mrugnięcie okiem było prawdziwe, czy to tylko wiatr przewiał jej włosy przed jej twarzą, a może drobna kropla deszczu trafiła w powiekę… To już Lord Rosier musiał zdecydować sam.
/zt x2
Calypso Carrow
But he that dares not grasp the thorn
should never crave the rose
should never crave the rose
Calypso Carrow
Zawód : Malarka, Arystokratka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
I won't be silenced
You can't keep me quiet
Won't tremble when you try it
All I know is I won't go speechless
You can't keep me quiet
Won't tremble when you try it
All I know is I won't go speechless
OPCM : 10
UROKI : 5 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jesienny wiatr szarpał koronami drzew, kiedy obserwował młodzieńca odbijającego się od ziemi, by wskoczyć w siodło, jego ruchy były lekkie, płynne, miał wprawę - i podejście, prowadzona przez niego klacz była trudnym i zadziornym wierzchowcem, bardzo humorzastym, a jednak pod jego zaczarowanym dotykiem łagodniała, jakby ten młokos nosił w sobie dar, o którym nie mówił głośno. Tylna noga pięknej Fantaise nerwowo zaryła o padok, jedwabisty ogon uderzył w bok, a skrzydła zatrzepotały spłoszone, ale starczyło kilka kroków w wyciągniętym stępie, żeby się uspokoiła. Obserwował jej mięśnie, w ruchu bardzo sprężyste, chód, lekki i rytmiczny, wady charaktery wydawały się równoważone cechami zewnętrznymi i umiejętnościami wierzchowca. Krótka parada po padoku zaprezentowała pełnię jej możliwości, każdy ruch klaczy przepełniony był gracją wiatru: jej śnieżna sierść błyszczała na chmurnym jesiennym krajobrazie, srebrzysta grzywa jedwabiście opływała długą zgrabną szyję. Doskonale skrojony pysk zdawał się oddawać najlepsze cechy gatunku. Decyzja o wybraniu klaczy do dalszego rozrodu nie była łatwa, ale to ona od początku typowana była na czempionkę. Był ciekaw, jak się sprawdzi.
Z galopu rozpostarła skrzydła, podrywając się do lotu - prostego, lekkiego, bardzo precyzyjnego. Jeździec manewrował nią bez trudu, zwrotnie, płynnie przechodząc w kolejne rodzaje lotów, wznosiła się z nisko uniesionym pyskiem, co pozwalało jej nabrać prędkości, wybijała się sprawnie, skocznie, przechodząc do silnego trzepotu skrzydeł; miała dobrze zbudowane mięśnie, proporcjonalne, silne, które pozwalały jej na stosunkowo szybkie nabranie prędkości. Obserwował to od dołu, jeździec upewniał się, że miał dobry widok, powietrzne wolty robiły wrażenie - ciało aetonana zdawało się płynąć w powietrzu jak biały łabędź, dostojnie, z gracją, płynnie. Ruchy skrzydeł miały odpowiedni takt, z pewnością nie doskonały, ale bardzo dobry, ich budowa pozwalała na silne, ale powolne uderzenia, dzięki czemu wierzchowiec utrzymywał nieruchomą pozycję stosunkowo łatwo i bez większego wysiłku. Klacz była bardzo dobrze wytresowana, zapłacił za nią krocie, na ten moment - był zadowolony z transakcji.
- Wzbogaćcie jej paszę o suszone płatki ciemiernika i ziarna magicznej czeremchy - zwrócił się do stojącego obok czarodzieja, wsparł się łokciami o płot padoku, z uwagą przyglądając się dalszym podniebnym akrobacjom wierzchowca. - Raz w tygodniu wywar z trzech mandragor moczonych w spirytusie - Alkohol dobrze działał na magiczne konie, abraxany karmiono przecież czystą whisky. Delikatniejsze aetonany prawdopodobnie upiłyby się podobną ilością, a na dłuższą metę mogłyby się trwale otępić, ale w drobnych ilościach alkohol mógł podziałać na ten organizm stymulująco. Jako magizoolog nie poświęcał zawodowego życia koniom, ale te od zawsze były jego wielką pasją. Traktował to miejsce raczej w kategoriach relaksującej rozrywki niż interesu, ale do wszystkiego, co robił, przykładał się z należytą uwagą. W wolnych chwilach sporo czytał - o koniach - a rozległa wiedza pozwalała mu na sprawne przeniesienie tej teorii w praktykę. Mógł eksperymentować, choć nie decydował się na rozwiązania, które niosły skrajne ryzyko - klacz sporo go kosztowała, ale nie chodziło tylko o cenę. Zdążył się zachwycić tym wierzchowcem, a na zabawkach nigdy nie oszczędzał. - I sok z wilczej jagody do wody, trzy krople na litr. Nie powinien nigdy stać zbyt długo - Był kryzys, ale kryzys nie imał się jego, stać go było na drogie utrzymanie wierzchowca, gdy poza murami dworu ludzie głodowali. Nieszczególnie się tym zajmował. Wilcza jagoda miała ponoć zbawienny wpływ na sierść aetonanów, jej jedwabista grzywa była piękna, ale miała zadatki na imponującą. Włos był zdrowy, niekoniecznie w pełni zadbany. - Sprowadź ich na dół - nakazał krótko, kątem oka dostrzegając gest poczyniony przez zarządcę stajni, klacz wraz z jeźdźcem momentalnie spłynęli na dół, lekko - niemal bezszelestnie - opadając na miękką trawę. Wyciągnął dłoń, by sięgnąć chrapów, przygładzić już spokojny pysk, przez płot, dokładnie badając jej anatomię; spojrzał w białka jej oczu i wewnątrz uszu, dokładnie przyjrzał się śnieżnej sierści, sprawdzając stan skóry. Przesunął dłonią wzdłuż szyi, kilkakrotnie, nim po strzemieniu wzbił się w siodło, sprawdzając jej chód samodzielnie.
/zt
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Trzymany w dłoni smukły bat świsnął nieśpiesznie w powietrzu, gdy zaciskana między palcami lonża napięła się sprężyście. Grudy błota odpryskały spod ciężkich kopyt, w miarę gry wierzchowiec przyśpieszał tempa, gładko wchodząc w zgrabny, ładny galop; miał płynny krok, elegancki chód, trzy takty dudniły przyjemną dla ucha melodią. Mięśnie pod łopatkami odznaczały się malowniczym, zgrabnym kształtem, przy każdym kolejnym uniesieniu nogi; wzdłuż szyi odznaczyła się sieć trzech żył, wypiętych spod zebranej w warkocze grzywy, z pyska wydobyło się głośne rżenie przy nerwowym machnięciu ogona, nie miał dziś ochoty na wysiłek. Śnieżna sierść pobłyskiwała w promieniach zimowego słońca, odznaczając roztapiające się w niej płatki śniegu. Ogier był jeszcze bardzo młody, dopiero zaczynał jeździć pod siodłem, ale regularne ćwiczenia miały go do tego przygotować; z rzadka robił to osobiście, czasem tylko, po części w formie odprężenia, po części by osobiście dostrzec walory swoich zwierząt. Końska sylwetka kształtowała się z biegiem lat, nabierała smukłej muskulatury, to zwierzę stawiało dopiero pierwsze kroki w drodze ku własnej wielkości. Nie pozwalał wierzchowcom na zastanie się w boksach, potrzebowały ruchu, regularnie zapewnianego przez jeźdźców i stajennych. Trzymał bat luźno, uważnie śledząc rytm, w który wpadał w biegu aetonan. Dokładnie obserwował jego budowę, skupiając się na wewnętrznej przedniej nodze. Miał wrażenie, że to ona gubiła rytm, choć wcześniejsze badania i obserwacje, również te, które popełnił osobiście, nie wykazały żadnych nieprawidłowości. Wciąż nie miał pewności, czy nie miała wady, której jednakowo nie potrafił zlokalizować, nie widział jej też opiekun stajni, mogła być to kwestia wyćwiczenia płynności ruchów, choć wcale nie musiała. Jak zahipnotyzowany wsłuchiwał się w kolejne dudnięcia, unosząc nieznacznie bat i popuszczając sznur, by dać wierzchowcowi większe pole do manewru, a jednocześnie oddalić go od pokrywających plac ćwiczebny zapadniętych kałuż, celem odciążenia ścięgien. Wierzchowiec nie miał na sobie sprzętu innego niż lekkie ćwiczebny kawecan wykonany z tkaniny o silnym splocie. Skóra była na tym etapie zbędna, drażniłaby delikatny jeszcze pysk młodego zwierzęcia.
Stał obok niego pewnie, z wyprostowaną sylwetką i dumnie zadartą brodą, znał wartość postawy przewodnika stada bardzo dobrze i potrafił wyegzekwować w ten sposób posłuch. Wierzchowiec obserwował jego każdy ruch, byłby w stanie dostrzec każde zawahanie - absolutnie nie mógł na to pozwolić ani sobie ani jemu. Pewny chwyt na bacie nie pozwalał mu na niekontrolowane ruchy, trzymając konia na kontakcie, ale nie strasząc go bezcelowo. Starczy, powstrzymał konia, podchodząc do niego dopiero, gdy stanął w miejscu, by przeciągnąć dłonią po jego chrapach i przygładzić szyję, przeczesując palcami mieniącą się srebrną grzywę. Dzisiaj był jeszcze bardzo młody, ale dobrze rokował. Czy stanie się czempionem, czas jeszcze pokaże. Obrzucił spojrzeniem skrzydła, były spięte grubymi skórzanymi pasami, które uniemożliwiały ich rozpostarcie. Lot miał opanować w późniejszym czasie, wpierw należało rozpocząć od postawych kroków i lepiej wyćwiczyć mięśnie, które zminimalizują ryzyko kontuzji już w powietrzu. Obszedł rumaka, upinając lonżę od drugiej stronie, zaganiając go w koło na drugą stronę. Zmiana kierunku miała wspomóc naukę, ale i dać mu większy komfort psychiczny. Wadliwa noga znajdowała się teraz na zewnątrz, z tej pozycji widział ją gorzej, ale wydawało mu się, że radziła sobie lepiej. Może problemem był nierównomierny rozkład ciężaru, nie miał pewności. Za parę tygodni przyjrzy się temu ponownie. Kościec aetonanów rósł w zawrotnym tempie w tym okresie, w istocie problemem mogły być niedostatecznie rozciągnięte ścięgna. Częste lonżowania mogły unormować tę kwestię, choć z drugiej strony w razie problemów silniejsza eksploatacja nogi nie pozwoli na jej późniejsze uleczenie. Skinął głową na pobliskiego stajennego, który przez cały czas mu towarzyszył - a który znajdował się poza zagrodą, przygotowany na problemy iub posyłki, oczekując poleceń. Zgrabnym ruchem przeskoczył przez drewniany płot, by podejść i odebrać od niego zarówno sznur, jak i bat. Oddał je bez słowa, przez chwilę jeszcze stojąc przy nich i obserwując piękny galop - by po pewnym czasie oddalić się w stronę stajni. Zamierzał udać się na przejażdżkę.
/zt
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Przygładził chrapy rumaka, tuż po tym, jak ściągnął z jego dłoni przełamaną na pół surową marchewkę, połknął ją, oblizał ozorem, duże skierowane ku niemu oko prosiło o więcej. Przeciągnął dłonią wzdłuż jasnej szyi, mierzwiąc miękką jedwabistą sierść. Miał doskonałą budowę, świetne cechy gatunkowe i miękki chód, który sprawiał, że galop na jego grzbiecie przypominał płynięcie przez wiatr. Pierwsze źrebię, którego był ojcem, przyszło już na świat, dwa kolejne oczekiwały - nie był im tutaj dłużej potrzebny, lecz nim wypuszczą go w świat, musieli się upewnić, że będzie bezpieczny dla jeźdźca. Wyjątkowe zwierzę miało trafić w równie wyjątkowe, ale bardzo delikatne ręce. Miękka grzywa mieniła się między palcami jak srebro, ostre pióra skrzydeł wydawały się twarde i silne, nie bez powodu, w powietrzu osiągał niesamowite prędkości. Uderzył kopytem w ziemię, nie lubił zbyt dużo czasu spędzać w boksie: rozpierała go energia, której szukał ujścia. Nie miał jeszcze nawet czterech lat.
- Chcę zobaczyć źrebię - zwrócił się do zarządcy hodowli, Baxtona, nie odejmując spojrzenia od konia znajdującego się przed nim.
- Sir. - Usłyszał krótką odpowiedź, kątem oka spostrzegł skinięcie głową. Cofnął się parę kroków, by móc objąć wzrokiem imponujące zwierzę, po chwili odchodząc za mężczyzną, w ślad za jego krokami, w głąb stajni otoczonej przez boksy, jedne z nich były puste, otwarte, niektóre oczekiwały powrotu zwierząt z pastwiska, boksy klaczy ze źrebiętami znajdowały się na samym końcu, gdzie cisza pozwalała na regenerujący sen, a brak jurnych ogierów na spokój znużonej klaczy. Baxton wszedł do środka, Tristan pozostał na zewnątrz, nie wprowadzając nerwowości między zwierzęta, które go nie znały, wspierając się ramieniem o ścianę zagrody. Musiał rozbudzić źrebię, które niechętnie wstało, przeskakując z nogi na nogę, karykaturalnie zbyt długie i koślawe. W tym wieku trudno było ocenić właściwe proporcje - a może on tego nie potrafił? - ale ruchy nóg, pomimo tego, już teraz wydawały się niesamowicie skoordynowane.
- Wydaje się silny - ocenił z zastanowieniem, przyglądając się długiej szyi, zbudzone źrebię schowało się za matką, szukając pokarmu. - Otrzymał wysokie noty.
- Tak, sir, cechy gatunkowe wyjdą z czasem, teraz możemy ocenić zdrowie źrebięcia. Bezpośrednio po porodzie znalazł się w pozycji mostkowej, to dobra oznaka, młody czuł się dobrze. Potwierdza to regularny oddech, temperatura ciała 38,6, mocz prawidłowy, ustawienie lotek zgodne ze wzrostem, wszystko w najlepszej normie. - Źrebię rozpostarło skrzydła, przypominały nagie skrzydła nietoperza. Nieopierzone niczym nie przypominały dumnego aetonana, ale w tym momencie i na tym etapie jego rozwoju - najważniejsza pozostawała rozpiętość tych dumnych skrzydeł. A ta imponowała. - Skrzydła są pół centymetra wyższe, niż wykazał wymiar u jego ojca tuż przy porodzie - kontynuował Baxton. - Nie był jednak mierzony u nas, pomiar może różnić się wykonaną techniką, metodologią, różnica znajduje się w granicach błędu statystycznego biorąc pod uwagę wszystkie te czynniki. Nie pozostawia jednak wątpliwości, że źrebię ma szanse zostać w przyszłości lotnikiem co najmniej tak dobry, jak jego ojciec. Klacz ma świetną krew, skrzydła u nasady są silne, lotki delikatniej zbudowane niż u ogiera. Są słabsze, ale dzięki temu również lżejsze. Czas pokaże, w jakim kierunku odbędzie się rozwój źrebaka. Na ten moment dobrze reaguje na dotyk człowieka, przy codziennej pracy ta cecha nie powinna się cofnąć przy rozwoju psychicznym, a jeśli, to nie cofnie się znacząco. Praca z nim powinna przebiegać dobrze. Potrzebuję informacji co do karmy, sir, czy dawne ustalenia są aktualne? - Skinięciem głowy potwierdził, wzrok spoczął na zwierzęciu, śledził jego ruchy, zgięcia kopyt i niezborne skoki, wydawał się bardzo energiczny. - Profilaktykę chorób rozpoczniemy za parę dni, w tym momencie jego organizm jest jeszcze zbyt słaby - Tłumaczył, a Tristan słuchał. Wiele wiedział o zwierzęcych organizmach, wymagano od niego obszernej wiedzy w rezerwacie, analogia potrafiła z kolei doprowadzić daleko, ale hodowla koni była jego nowym zainteresowaniem i z zadowoleniem czerpał wiedzę od najlepszych specjalistów, których zdecydował się zatrudnić.
- Chce pan zobaczyć go na padoku, sir? Powinien dziś wyjść, ale najpierw muszę nakazać pełne przygotowanie klaczy, nie jest jeszcze gotowa, a kiedy...
- Nie ma potrzeby - przerwał mu. - Następnym razem - dodał, choć był ciekaw, mógł się temu przyjrzeć i za parę godzin, kiedy zaplanował dla siebie przejażdżkę po pobliskich terenach. Źrebak będzie spędzał na padoku dużo czasu, a ten widok wzbudzał w nim niemałe zainteresowanie, cierpliwość nie była nigdy jego mocną cechą, lecz przy aetonanach musiał wzbijać się aż na jej wyżyny. Wytresowanie tych zwierząt zajmie lata, wręcz nie mógł się doczekać ujrzenia efektów chowu zwierząt, które wyjdą spod jego stajni. Miało to jednak zabrać długie lata oczekiwań.
- Jeśli można coś zasugerować, sir... - Tristan przelotnie spojrzał na niego wzrokiem, z uprzejmym zainteresowaniem, nieco nagląco. - Oddawanie dobrego reproduktora w obce ręce w tak młodym wieku niekoniecznie jest korzystne dla hodowli. Dalsze krzyżowanie genów może przynieść doskonałe efekty jeszcze za parę lat.
- Nie zamierzam go oddawać w obce ręce - odpowiedział lekko, dobrze wiedział, że u jego siostry będzie bezpieczny. Że użyczy im go, kiedy tylko zechcą i że nie sprzeda go za żadną cenę, bo taki jaki był - był bezcenny. - Wraca, skąd przybył. Umili kolejne dni mojej siostrze w zamku Corbenic. Może pan spisać swoje uwagi względem warunków - Choć nie sądził, by Traversowie mieli jakikolwiek interes w próbie zawłaszczenia sobie zwierzęcia, wilki morskie lepiej czuły się w wodzie, niż w powietrzu. - Sądzę, że również to nasi ludzie w dalszym ciągu będą odpowiadały za jego zdrowie. Kiedy skończy pan formalności, panie Baxton, proszę przygotować go do podróży. Na razie skończył tu swoje zadanie, Melisande dobrze się nim zajmie.
Baxton skinął głową bez zawahania, nie powiedział też nic więcej - choć Tristanowi wydawało mu się, że dostrzegł u niego cień ulgi.
- Zajmę się tym od razu, sir - odpowiedział równie szybko.
/zt
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Przesunął dłoni wzdłuż materiału czerwonego kantara, przez płot odsuwając na bok głowę srebrnej klaczy, była piękna i była jedną z pierwszych matek jego hodowli; zapłodnione latem zwierzęta powoli przygotowywały się do porodu, a jego pierwsze źrebięta miały stanowić o przyszłości tej hodowli. Prywatny eksperyment traktował poważnie, nie dlatego, że traktował to jak swój obowiązek, a dlatego, że kochał konie. Lekkie płatki śniegu pobłyskiwały w jej srebrnej grzywie, nie była ćwiczona, pozwalano jej teraz odpoczywać - dopiero się uczył, poruszał trochę po omacku, słuchając tych, którzy mieli większe i cenniejsze doświadczenie od jego, Baxton prowadził tę stajnię, Tristan mu ufał, a jednak ku własnej przyjemności zagłębiał się w różnych teoriach, w wolnych chwilach czytał o różnych szkołach, szukając najlepszej drogi dla siebie i swoich koni. Przez minione pół roku Baxton jednak wzbudził jego zaufanie. Sprawdzał jej kopyta całą ciążę odkąd odsunięto ją od stada, ale zawsze były czyste. Wprowadził też dość innowacyjne metody mieszania ziaren karmy - zgodził się na to, podejmując pewne ryzyko. Świadome ryzyko, zapoznał się z planami bardzo dokładnie, wprowadził też swoje sugestie - choć po dyskusji z Baxtonem wprowadzono w życie tylko część z nich. Klacz była spokojna: to też o nim przecież świadczyło. Niewiele zwierząt było równie wrażliwych, co konie.
- Wrzodzieje - wyznał Baxton, stając tuż obok. - To nic poważnego, sir, wykrycie problematycznych nieprawidłowości pozwoliło się nimi zająć. Stosujemy maści, które pomagają jej wrócić do zdrowia i zapobiegają powstawaniu kolejnych, problemy wynikają ze stresu. Lepiej zapobiegać niż leczyć, dlatego staram się trzymać ją już z dala od pozostałych zwierząt. Potrzebuje ciszy i spokoju, jest bardzo drażliwa. - Tristan z zastanowieniem wypuścił kantar, oswabadzając klacz, uderzyła ogonem w powietrzu i truchtem odbiegła od ogrodzenia, na krótką chwilę rozkładając skrzydła, nie wzbiła się jednak w powietrze, złożyła je z powrotem. Ciężarne klacze aetonanów rzadko oddawały się lotnym przyjemnościom, zapewne instynktownie pozostając bliżej ziemi. Na szczęście, wzbicie się zbyt wysoko i lądowanie zbyt gwałtownie pozostawały realnym zagrożeniem dla źrebięcia głównie za sprawą zmieniającego się ciśnienia. Niektóre szkoły twierdziły, że podobne przeprawy pozwalały lepiej przystosować zwierzę do lotu w dorosłym życiu, jednak ryzyko związane z poronieniem wydawało się niewspółmiernie wysokie.
- Będziemy musieli omówić warunki związane z porodem, sir - Odezwał się po chwili Baton, wyciągnął z kieszeni marchewkę, którą przełamał w rękach na pół; dźwięk prędko przyciągnął klacz ponownie, która przytruchtała spokojnie do obu czarodziejów, bez oporów częstując się darowanym przysmakiem. - Jej drażliwość powoduje, że najlepiej dla niej byłoby trzymać ją już do porodu w odosobnieniu. To wymagałoby pewnej przebudowy - klaczy w ciąży jest w tym momencie więcej, wszystkie wydadzą potomstwo w krótkich odstępach czasowych, a nie powinny znajdować się zbyt blisko siebie. Jeśli u jednej z nich coś pójdzie nie tak, u kolejnych nasili się lęk, który zwiększy ryzyko komplikacji. Podobnie daleko od siebie powinny zostać rozłożone boksy - będzie to wymagało oczyszczenia tylnej części stajni.
- Nie ma wyjścia - Skinął głową. - Jeśli stajenni nie zdążą z pracami, sprowadzimy dodatkowych ludzi. Zostało jeszcze parę miesięcy, powinno wystarczyć? - Spojrzał pytająco na Baxtona.
- Tak, sir, ale boksy muszą zostać kompleksowo przygotowana. Wymiana ściółki, poideł, podwyższenie ścian dla lepszego komfortu, legowiska... Będzie się to wiązało z dodatkowymi wydatkami. Koniecznymi, jeśli chcemy osiągnąć najlepsze efekty: bez źrebiąt hodowla nie zostanie rozpoczęta. Dojdzie również kwestia związana z żywieniem, przyszłe matki już lada moment będą miały wyższe zapotrzebowanie na karmę. Jest pan świadomy kosztów, sir? - Mówił z obawą, powoli. Upewniając się, że został zrozumiany. Nikt nie lubił takich wieści, podejmując się podobnego przedsięwzięcia w pierwszej kolejności oczekiwano zysków i efektów. Ale Tristan przede wszystkim chciał osiągnąć sukces i czerpać satysfakcję z możliwości odhodowanych źrebiąt. I wręcz nie mógł się doczekać ich przyjścia na świat. - Dostaną wszystko, co będzie im potrzebne. Proszę się tym zająć, panie Baxton, i sporządzić mi rachunek przed jego uiszczeniem. - Nie był jednak naiwny. Nad wydatkami musiał mieć kontrolę. Przez chwilę jeszcze został, obserwując ciężarną klacz, by po dłuższej chwili oddalić się i wziąć na jazdę jednego z ogierów, ponad pobliskie lasy.
/zt
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Tereny jeździeckie
Szybka odpowiedź