Sypialnia Lyanny
AutorWiadomość
Sypialnia Lyanny
Utrzymana w zdecydowanie ciemnej kolorystyce. Wrażenie mroku potegują zazwyczaj zaciągnięte zasłony. Po ich odsunięciu można dostrzec fragment zdziczałego ogrodu, lasku, a nawet rzeki. Sypialnia nie jest duża, główny jej element stanowi łóżko, na ścianach znajduje się trochę obrazów, w większości pozostałych po poprzedniej właścicielce tego lokum, a Zabini póki co nie miała czasu zrobić tu porządku. Na ciemnej komodzie stoi parę świeczników oraz figurek, można też znaleźć trochę książek. W szafkach znajdują się ubrania Lyanny.
21 lipca
Tej nocy miała koszmary. Znów, powróciły ze zdwojoną siłą, przywracały do objęć myśli to, co umysł tak gładko wcześniej zignorował. Nocna mara wykrzywiała twarze tych kilku dziewcząt w grymasie boleści. Szopę wypełniały ich krzyki, jęki, w końcu charczące, gulgoczące dźwięki, gdy pod naporem ostrza ulegały szyjne tętnice. Wątłe, piękne ciała przybierały monstrualne formy. Pokrywały się wybroczynami podobnymi tym trawiącym organizm Susan na początku lipca, aż w końcu stawały w ogniu - gwałtownym i głodnym, niszczył je od razu. I gasł równie szybko, pozostawiając po sobie zwęglone, wciąż głucho wyjące truchła, żywe, choć takimi być nie mogły. Pożar strawił ich więzy. Inne od niewidzialnej siły zaklęcia, złożone ze zwyczajnej, grubej liny w miejscu splątania znaczącej dotychczas kończyny czerwienią. A gdy stały się wolne, gdy opadły na ziemię, sięgały po nią - żałośnie, w prośbie o pomoc i chęci rozdarcia gardła, wydarcia spod skóry wnętrzności. Nieprzypominające człowieka formy pełzły w jej kierunku, osaczały z każdej strony, sprawiały, że dusiła się własnym oddechem, a nozdrza wypełniał swąd spalonego mięsa; próbowała od nich uciec, odstąpić kilka kroków w tył, jednak za plecami nie znajdowała nic oprócz drewnianej, boleśnie ograniczającej ruchy ściany. Nie miała dokąd odejść. Mogła jedynie poddać się koszmarowi, rozpłynąć w szponach zbliżającej się bestii, podzielić jej los, pozwolić pokucie zgnieść ciało swoim zasłużonym ciężarem. I kiedy czarne, poszarpane pazury niemal dosięgły jej szyi - obudziła się gwałtownie, zlana potem, zdyszana. Przed sobą miała jedynie pogrążoną w ciemności nocy ścianę. Gdzieś obok cicho chrapał ułożony na swoim zwyczajowym miejscu Yuan. To było rzeczywistością - była bezpieczna. Żywa, one były martwe. Nawet jeśli zamierzały ścigać ją w snach, pragnęły wymierzyć sprawiedliwość orężem niewymyślnego koszmaru, to ona była górą. Nie mogła pozwolić sobie na wyrzuty sumienia, nie miała ich - nie wcześniej i nie dziś, z dumą odwracając się plecami na zasłużone słabością cierpienie.
Nieco niewyspana aportowała się wieczorem pod nowy adres wskazany poprzedniego wieczora przez Lyannę. Od czasu ich ostatniego spotkania zdążyła zamienić stary, rodzinny dom na nowe lokum, a przy tym fundowała urodzie nie lada gratkę intensywnego zabiegu. Wren nigdy nie podejrzewała jej o podobną fortunę. Tym milej było dziś dla niej pracować; klientki niezdolne do oszczędzania na własnych potrzebach były jej ulubionymi, nieważne, czy wiekowo jęły przypominać zakurzone antyki, czy na salonach stawiały dopiero swe pierwsze, pełne marzeń kroki. W obliczu obietnicy galeonów stawała się dla nich tym, kogo potrzebowały. Mówiła tyle, ile chciały słuchać ich uszy. Służyła pomocą tak często, jak tego wymagały, by nie zagubić się w pokrętnym świecie poczucia winy i wyższości, ludzkiego poświęcenia i młodości. Znosiła ich kaprysy, dumę, arogancję - jeśli do tak niskich poziomów zamierzały się zniżać, ich niekiedy specyficzne wymagania. Sprostowywała im. I z zadowoleniem pozyskiwała ich zaufanie, wierność swej praktyce; po co miały kierować wzrok w kierunku innych potencjalnych dostawców, skoro ona dawała im wszystko?
- Nie jestem zbyt późno? - spytała gdy drzwi frontowe uchyliły się przed nią, ukazały znajomą sylwetkę. Dziś sama była ubrana swobodniej, w prostą, szarą sukienkę pozbawioną wyszukanych zdobień, zwieńczoną jedynie białym, koronkowym kołnierzem i mankietami. Ciemne włosy opadały na plecy swobodnie. - Wybacz, ale drogę na Pokątnej zagrodził mi patrol. Wyrósł nagle jak spod ziemi. Podobno szukali jakiegoś chłystka agitującego w kuluarach nowych zwolenników Longbottoma - wyjaśniła, marszcząc czoło. - Z tego co wiem nie zdążyli go zlokalizować, uciekł. A może w ogóle go tam nie było? Bo jak okropnym trzeba by być głupcem, by - nie tyle myśleć w ten sposób -, co przyznawać to publicznie? - pokręciła głową z niedowierzaniem, niezadowoleniem, i wkroczyła do środka, wpuszczona przez gospodynię. Osoba Zabini wyzwalała w niej chęć mówienia, dzielenia się swoimi przemyśleniami, jeśli te dotyczyły spraw ważnych. Wiedziała, że miała w niej powierniczkę lojalną, lojalniejszą pielęgnowanym przez londyńskie sfery ideom, z ciekawością słuchała zatem jej własnych komentarzy, bo odnajdywała w nich pokrewieństwo. Do tej pory uśpiona konieczną neutralnością obojętność okazywała się nie przynosić już zysków. Z jej usług nie korzystały czarownice mugolskiego pochodzenia, nawet nie półkrwi, zwykle podchodziły do podobnych praktyk z oburzeniem, Wren nie musiała zatem starać się wkupić również w ich łaski. Mogła próbować czegoś nowego. Czegoś radykalniejszego, cięższego i dziwnie zatrutego - ale jednocześnie wyzwalającego. Zrzucała z siebie ostatki rzekomej wyrozumiałości dla mugolskiego świata, udowadniała - innym i sobie -, że był dla niej wyłącznie dobrze płatnym zajęciem. Niczym więcej.
- Ale teraz jestem już do twojej dyspozycji - zapewniła miękko. Kroki wiodły je do łazienki, podążała za Lyanną uważnie, jednocześnie raz po raz skradając spojrzeniem widoki nowego miejsca zamieszkania kobiety. Pasowało do niej niepomiernie bardziej niż stary, ponury dom pozbawiony charakteru. - Gotowa? - spytała, a kącik ust uniósł się w lekkim, zaintrygowanym uśmiechu.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Po powrocie do domu po polowaniu na mugolki Lyanna położyła się spać, by zregenerować siły. Zasnęła dość szybko, choć i jej sen nie należał do pozbawionego sennych widziadeł. Najpierw śniło jej się, że niczym wampir spijała krew wprost z tętnicy szyjnej jednej z młodych mugolek, a następnie młodzieniec towarzyszący jednej z zabitych dziewcząt ścigał ją przez pola, mierząc w nią metalową różdżką, z której co chwila wydobywały się płonące kule. Obudziła się przed południem, ale pomijając te sny, sumienie nie męczyło jej szczególnie. Ponad rok należała już do rycerzy Walpurgii, więc zdążyła się na wiele rzeczy uodpornić, musiała, jeśli chciała być silną i użyteczną członkinią organizacji. Nauczyła się usprawiedliwiać sobie różne swoje uczynki wyższym dobrem, koniecznością niezbędną do osiągnięcia jakiegoś celu. W tym przypadku jej celem było pielęgnowanie urody i młodości, a mugolskie dziewczęta były tylko ubocznymi ofiarami. Tylko mugolkami, które i tak nic nie znaczyły. Dodatkową korzyścią z tego wszystkiego miało być kolejne przesunięcie granicy moralnej.
Spędziła dzień głównie na lekturze runicznych manuskryptów, które w wolnych chwilach czytała, by jeszcze bardziej poszerzyć swoją wiedzę o starożytnych runach i ich zastosowaniach, by mogła zdejmować oraz nakładać również te najbardziej zaawansowane klątwy, które póki co leżały poza jej zasięgiem, ale oby już niedługo stały się dla niej dostępne. Nie lubiła mieć braków, być niedoskonała w tym co robiła.
Co jakiś czas sprawdzała butle z krwią i w razie potrzeby ponawiała zaklęcia chłodzące, jakie pokazała jej Wren, by zadbać o świeżość posoki. Dziś musiała zostać zużyta, nie później, bo wtedy mogłaby ucierpieć jej świeżość i działanie.
I w końcu nadszedł wieczór. Lyanna zawczasu wzięła kąpiel w ciepłej, choć pozbawionej zbędnych dodatków wodzie, by przygotować i oczyścić swoje ciało. Przypomniała sobie poprzednią wizytę Chang, która miała miejsce jeszcze w jej dawnym rodzinnym domu, który kilka dni temu sprzedała i osiedliła się tutaj, w nowym lokum kupionym za fundusze uzyskane za sprzedaż starego. Wciąż była pod wrażeniem tego, że dość szybko znalazła kupca, najwyraźniej czarodzieja który był gotów zapłacić za jej stary dom nie odstraszał jego wiek i ponury wygląd. Lyanna musiała jednak skrupulatnie oczyścić go ze wszystkich czarnomagicznych przedmiotów i ksiąg, które zostały już bezpiecznie przeniesione tutaj i poukrywane w zakamarkach znanych tylko samej Zabini, która przez ostatnie kilka dni dostosowywała to miejsce do swoich potrzeb, nakładając zabezpieczenia oraz układając przedmioty w przeznaczonych im pomieszczeniach.
Dziś mogła powitać Wren w nowym domu nie mającym żadnych powiązań ze znienawidzoną rodziną Lyanny.
- Nie – odpowiedziała. – Swoją drogą, jesteś pierwszą osobą którą tu goszczę. Wprowadziłam się ledwie kilka dni temu – dodała. Cóż, nie była gościnną osobą, więc dom z pewnością nie będzie rozbrzmiewał gwarem głosów i kroków. Była to jej samotnia na odludziu, idealne miejsce dla kobiety nie mającej bliskich ani przyjaciół, ale choć nie znała Wren zbyt dobrze, sprowadzenie jej tu było konieczne dla przeprowadzenia kąpieli dla urody. No i minionej nocy złączył je pewien niezwykły akt, który sprawił, że ich znajomość nie była już taka zwyczajna. Wspólne zabijanie łączyło ludzi czy tego chcieli, czy nie. Miały wspólny sekret. – Rozumiem. Dobrze w takim razie, że przezornie zostawiłyśmy krew tutaj i nie musiałaś z nią chodzić po Pokątnej. Patrole szukając szlamolubów lubią się naprzykrzać i porządnym obywatelom. – A gdyby złapano Wren z taką ilością krwi, byłby problem, w odróżnieniu od Lyanny nie mogła się zasłonić przynależnością do rycerzy Walpurgii. – Między innymi dlatego nie wróciłam na Pokątną, a kupiłam dom poza miastem. – Jej co prawda nic nie groziło ze strony patroli, ale i tak wolała mieć święty spokój, a na Pokątnej by go nie znalazła. – Szlamolubi niestety są głupcami, nikt rozsądnie myślący nie popierałby Longbottoma i jego niedorzecznych poglądów. Idea równości silnie przemawia do nizin, dając im złudną nadzieję na to, że mogą być traktowani na równi z prawdziwymi czarodziejami. To jeszcze można pojąć, ale od zawsze bardziej zadziwiało mnie, że tę bzdurną ideę popierają i niektórzy czarodzieje czystej krwi…
Nie rozumiała, jak można chcieć równać w dół zamiast napawać się swoją wyższą pozycją. Nie wstydziła się swoich poglądów, nigdy nie kryła się z konserwatyzmem i podobało jej się to, że i Wren przestała się hamować. Że pomimo pozornej neutralności jej system wartości zdawał się przechylać w kierunku, w którym od dawna podążała i Lyanna. Może wystarczyło ją jeszcze trochę popchnąć, by ten sposób myślenia się ugruntował? Dlatego pozwalała jej mówić i sama też mówiła, i to więcej niż zwykle miała w zwyczaju. Mogła ją poznać i w razie potrzeby pokierować. Biorąc pod uwagę minioną noc wydawało jej się, że Wren mogłaby być dobrym materiałem na sojuszniczkę rycerzy. Może w odpowiednim czasie poruszy ten temat? Póki co zamierzała jednak skupić się na tym, co miało ją czekać w zaciszu staromodnej łazienki pokrytej ciemnymi kafelkami. To właśnie tam zaprowadziła Wren, do łazienki mieszczącej się tuż obok jej sypialni. Podobnie jak poprzednio miała na sobie szlafrok, który w odpowiednim momencie zamierzała zdjąć, gdy tylko Chang da jej znak, że to już ten moment.
- Krew już czeka. Przygotujesz ją w jakiś konkretny sposób? – zapytała, spoglądając na butle z posoką, a potem na stojącą w centrum niewielkiego pomieszczenia wannę. – Pilnowałam, by pozostawała schłodzona. Mam nadzieję, że nadal jest świeża.
Zamierzała patrzeć, jak Wren przygotowuje makabryczną kąpiel. Jej pierwszą w życiu kąpiel w krwi, być może nie ostatnią, jeśli skutki będą zadowalające. Posuwała się zatem o krok dalej niż wtedy, gdy niespełna dwa tygodnie temu natarto krwią tylko jej twarz. Miała nadzieję, że galeony, które miała za to zapłacić, nie pójdą na zmarnowanie i korzyść rzeczywiście będzie wymierna.
Spędziła dzień głównie na lekturze runicznych manuskryptów, które w wolnych chwilach czytała, by jeszcze bardziej poszerzyć swoją wiedzę o starożytnych runach i ich zastosowaniach, by mogła zdejmować oraz nakładać również te najbardziej zaawansowane klątwy, które póki co leżały poza jej zasięgiem, ale oby już niedługo stały się dla niej dostępne. Nie lubiła mieć braków, być niedoskonała w tym co robiła.
Co jakiś czas sprawdzała butle z krwią i w razie potrzeby ponawiała zaklęcia chłodzące, jakie pokazała jej Wren, by zadbać o świeżość posoki. Dziś musiała zostać zużyta, nie później, bo wtedy mogłaby ucierpieć jej świeżość i działanie.
I w końcu nadszedł wieczór. Lyanna zawczasu wzięła kąpiel w ciepłej, choć pozbawionej zbędnych dodatków wodzie, by przygotować i oczyścić swoje ciało. Przypomniała sobie poprzednią wizytę Chang, która miała miejsce jeszcze w jej dawnym rodzinnym domu, który kilka dni temu sprzedała i osiedliła się tutaj, w nowym lokum kupionym za fundusze uzyskane za sprzedaż starego. Wciąż była pod wrażeniem tego, że dość szybko znalazła kupca, najwyraźniej czarodzieja który był gotów zapłacić za jej stary dom nie odstraszał jego wiek i ponury wygląd. Lyanna musiała jednak skrupulatnie oczyścić go ze wszystkich czarnomagicznych przedmiotów i ksiąg, które zostały już bezpiecznie przeniesione tutaj i poukrywane w zakamarkach znanych tylko samej Zabini, która przez ostatnie kilka dni dostosowywała to miejsce do swoich potrzeb, nakładając zabezpieczenia oraz układając przedmioty w przeznaczonych im pomieszczeniach.
Dziś mogła powitać Wren w nowym domu nie mającym żadnych powiązań ze znienawidzoną rodziną Lyanny.
- Nie – odpowiedziała. – Swoją drogą, jesteś pierwszą osobą którą tu goszczę. Wprowadziłam się ledwie kilka dni temu – dodała. Cóż, nie była gościnną osobą, więc dom z pewnością nie będzie rozbrzmiewał gwarem głosów i kroków. Była to jej samotnia na odludziu, idealne miejsce dla kobiety nie mającej bliskich ani przyjaciół, ale choć nie znała Wren zbyt dobrze, sprowadzenie jej tu było konieczne dla przeprowadzenia kąpieli dla urody. No i minionej nocy złączył je pewien niezwykły akt, który sprawił, że ich znajomość nie była już taka zwyczajna. Wspólne zabijanie łączyło ludzi czy tego chcieli, czy nie. Miały wspólny sekret. – Rozumiem. Dobrze w takim razie, że przezornie zostawiłyśmy krew tutaj i nie musiałaś z nią chodzić po Pokątnej. Patrole szukając szlamolubów lubią się naprzykrzać i porządnym obywatelom. – A gdyby złapano Wren z taką ilością krwi, byłby problem, w odróżnieniu od Lyanny nie mogła się zasłonić przynależnością do rycerzy Walpurgii. – Między innymi dlatego nie wróciłam na Pokątną, a kupiłam dom poza miastem. – Jej co prawda nic nie groziło ze strony patroli, ale i tak wolała mieć święty spokój, a na Pokątnej by go nie znalazła. – Szlamolubi niestety są głupcami, nikt rozsądnie myślący nie popierałby Longbottoma i jego niedorzecznych poglądów. Idea równości silnie przemawia do nizin, dając im złudną nadzieję na to, że mogą być traktowani na równi z prawdziwymi czarodziejami. To jeszcze można pojąć, ale od zawsze bardziej zadziwiało mnie, że tę bzdurną ideę popierają i niektórzy czarodzieje czystej krwi…
Nie rozumiała, jak można chcieć równać w dół zamiast napawać się swoją wyższą pozycją. Nie wstydziła się swoich poglądów, nigdy nie kryła się z konserwatyzmem i podobało jej się to, że i Wren przestała się hamować. Że pomimo pozornej neutralności jej system wartości zdawał się przechylać w kierunku, w którym od dawna podążała i Lyanna. Może wystarczyło ją jeszcze trochę popchnąć, by ten sposób myślenia się ugruntował? Dlatego pozwalała jej mówić i sama też mówiła, i to więcej niż zwykle miała w zwyczaju. Mogła ją poznać i w razie potrzeby pokierować. Biorąc pod uwagę minioną noc wydawało jej się, że Wren mogłaby być dobrym materiałem na sojuszniczkę rycerzy. Może w odpowiednim czasie poruszy ten temat? Póki co zamierzała jednak skupić się na tym, co miało ją czekać w zaciszu staromodnej łazienki pokrytej ciemnymi kafelkami. To właśnie tam zaprowadziła Wren, do łazienki mieszczącej się tuż obok jej sypialni. Podobnie jak poprzednio miała na sobie szlafrok, który w odpowiednim momencie zamierzała zdjąć, gdy tylko Chang da jej znak, że to już ten moment.
- Krew już czeka. Przygotujesz ją w jakiś konkretny sposób? – zapytała, spoglądając na butle z posoką, a potem na stojącą w centrum niewielkiego pomieszczenia wannę. – Pilnowałam, by pozostawała schłodzona. Mam nadzieję, że nadal jest świeża.
Zamierzała patrzeć, jak Wren przygotowuje makabryczną kąpiel. Jej pierwszą w życiu kąpiel w krwi, być może nie ostatnią, jeśli skutki będą zadowalające. Posuwała się zatem o krok dalej niż wtedy, gdy niespełna dwa tygodnie temu natarto krwią tylko jej twarz. Miała nadzieję, że galeony, które miała za to zapłacić, nie pójdą na zmarnowanie i korzyść rzeczywiście będzie wymierna.
Choć poprzez późną porę i spowijającą okolicę ciemność dostrzec mogła niewiele, to, co widziała przypadło jej do gustu. Odgłos sennie płynącej rzeki niósł się łagodnym echem, w pewien sposób dodawał samotnemu domostwu wyrazu naturalistycznego mistycyzmu. Bliskości z naturą. Podczas ciepłego, letniego popołudnia pierwsze wrażenie byłoby inne - teraz jednak przeszywało czarownicę podejrzliwym niepokojem. Jakby z każdego cienia wyłonić miała się wygłodniała bestia odpowiadająca na wezwania Lyanny, broniąca jej całą swą agresją, całym oddaniem; gdyby było jej blisko do łatwo lękających się mugolskich młódek, być może zadrżałaby w obliczu ponurego widoku - górującego nad zielenią domu przypominającego budynek przeklęty, zapomniany, nie bez powodu spoczywający w odosobnieniu od wszelkiego źródła społeczności. Ale najgroźniejszymi bestiami w okolicy niewątpliwie były dziś one same. Spuściły krew z pięciu niewinnych ciał bez mrugnięcia okiem, zakopały je w nieoznaczonej nijak mogile, pozostawiły do strawienia przez larwy, robaki, które już niebawem oczyszczą kości z pozostałości mięsa.
- Naprawdę? Co za nietakt z mojej strony - pokręciła głową z niezadowoleniem, raz, drugi, wzrokiem omiatając korytarz, którym do sypialni i przylegającej doń łazienki prowadziła ją gospodyni. - Gdybym wiedziała, przyniosłabym ci stosowny prezent. Kwiat? Widziałam ostatnio wyjątkowo krwiożerczy gatunek polujący na muchy i inne zbłąkane żyjątka. Pasowałby do ciebie - bo ty też jesteś krwiożercza, masz kły i długie, kocie pazury, używasz ich z urzekającą łatwością. Pamiętała dokładnie jak Lyanna pozwoliła jej kierować ruchem swej dłoni i bez wahania podjęła się nacięcia mugolskich naczyń krwionośnych; czuła wtedy bijące od niej ciepło, zadowolenie, satysfakcję z widoku życia upływającego z głębokich ran. Gdy razem, splecionymi ze sobą palcami, dokonywały aktu grzechu ostatecznego, grzechu najobrzydliwszego, złączyła je więź jak żadna inna. Podobną dzieliła jedynie z Frances, lecz tamtego dnia w katedrze to ona, tylko i wyłącznie ona dopuściła się zbrodni tak okrutnej - wymierzenia lamino w ciała dwóch krnąbrnych klaczy. Z Zabini było inaczej. Decyzję podjęły wspólnie, urzeczywistniły ją wspólnie, doprowadziły do końca, a dziś otrzymywały nagrodę - jedna i druga. Kąpiel Lyanny miała tchnąć w jej piękno nowy wymiar, w umysł Wren z kolei nową wiedzę. Bezcenne doświadczenie. Czuła, jak raz po raz przechodzą ją dreszcze na samą myśl. Krew pozostawiona w nowym domu Lyanny była bezpieczna, odpowiednio zabezpieczona, czekała cierpliwie - i w końcu mogły uczynić z niej pożytek, zaobserwować, jak skóra całego ciała zachowuje się pod wpływem zbawiennego specyfiku. Sprawdzić ile mądrości niosły ze sobą podania kobiet przeszłości. Czy Carmilla Sanguina będzie z nich dumna? Z uznaniem spojrzy na ich poczynania z zaświatów? Czy Elizabeth Bathory przyklaśnie godnym kultywatorkom potępionych przez historię metod?
Cichym, zgodnym pomrukiem zawtórowała słowom kobiety, siebie samą za porządnego obywatela uważając zawsze. W świecie czarodziejów takim przecież była - zgodnie z nową ustawą zarejestrowała różdżkę już na początku kwietnia, gdy w życie weszły stosowne przepisy, a powiązana z mugolami działalność prędzej czy później eliminowała ich - je - ze społeczeństwa. Po to, by pięknymi mogły być wiedźmy. Jestem społecznikiem, myślała zatem często, poświęcam się, swoje dłonie, swoją różdżkę, swoją godność, w imię dobra bogatych i potrzebujących.
- Muszą to robić. Porządni obywatele powiedzą im najwięcej - skwitowała, wiedziała przecież, że zwolennicy dawnej władzy i przestarzałych przekonań o równości znali mnogość sposobów, które pozwalały im wyłgać się z objęć nawet najbardziej skrupulatnego przesłuchania. Chłonęła jej następne słowa; zdawały się formować jej własne myśli, wytyczać im tory. - Z litości? Jedni miną szczenię pozostawione na ulicy w ulewie, inni pochylą się nad nim, zabiorą do domu, nakarmią - zastanowiła się głośno. - Tylko po to, żeby zaraziło jakimś okropnym choróbskiem ich dzieci. Ryzyko niewarte gry - podsumowała w końcu i machnęła dłonią, odcinając od siebie ważne przemyślenia. Nie chciała zawracać nimi głowy Lyannie, nie teraz, kiedy obie z nich powinny skupić się na kwestiach o wiele bardziej przyjemniejszych. - Powiedz, jak znajdujesz nowe miejsce? Ciekawa jestem go za dnia, na tle rzeki musi wyglądać prześlicznie - mówiła z ledwo dostrzegalnym uśmiechem. Do tej pory nigdy nie przeszło jej przez myśl, by samej wyprowadzić się z ruchliwej dzielnicy handlowej; do każdego z kluczowych dla siebie miejsc miała stamtąd blisko, a i tętniące dokoła życie okazywało się czasem zbawienne. Jego harmider, zapach, widoki przeróżnych twarzy mieszających się ze sobą w tłumie. Lubiła to. Ale lubiła też łono natury, to, jak pośród jej pierwotności wyrastały dowody ludzkiej obecności, łączyły się z nią w pewnego rodzaju symbiozie. Wzajemnym szacunku. Takie wrażenie sprawiał na niej również dom Lyanny; nie ingerował w otaczający go system, nie panoszył się, a stał niejako obok niego.
Lekkim pokręceniem głowy odpowiedziała na pytanie i wydobyła z głębokiej kieszeni sukienki różdżkę, zaklęciem odkorkowując pierwszą z butli. Na wszelki wypadek odkaziła wannę za pomocą purus, a potem uniosła szklane naczynie i jego zawartość jęła powoli, ostrożnie przelewać do wanny. Ciecz wciąż była chłodna, bezbłędnie utrzymała narzuconą wczoraj i utrzymywaną przez ponad pół doby temperaturę; przez moment czarownica zastanawiała się czy powinna ocieplić ją przynajmniej do temperatury pokojowej, by kąpiel była dla Zabini bardziej przyjemna, lecz nie chciała odbierać jej i w tej materii możliwości wyboru. Może preferowała zimny, orzeźwiający i pobudzający wypoczynek.
- Wolisz bym była przy tym obecna, czy dołączyć do ciebie jak już skończysz? Brak tu głębszej filozofii. Obmyjesz ciało, pozwolisz, by krew osiadła na skórze, myślę, że na przynajmniej dwadzieścia minut - mówiła spokojnie, łagodnie, raz po raz spoglądając przy tym w bok, na Zabini. - Mogę też obmyć cię ja, jeśli byłoby ci wygodniej - nie traktowała tego jako propozycję niemoralną - a dodatkową usługę ułatwiającą odcięcie się od rzeczywistości, pogrążenie w przyjemnym świecie kołyszącym fizyczne piękno w pielęgnacyjnych pieleszach. Głos nie drgnął niestosownie, pozostał wyważony, beznamiętny. Żadna z nich nie musiała się wstydzić - były kobietami i nic, co sobą prezentowały, nie było im wzajemnie obce. - Chciałabym tylko dotknąć cię zanim oddasz się kąpieli. Twojej ręki, na przykład. Sprawdzić pod palcem teksturę twojej skóry, tego, jaka jest teraz i porównać z rezultatem zabiegu. Mogę? - różdżka opuściła na ziemię opustoszałą butlę i ten sam proces jęła powtarzać z następną.
- Naprawdę? Co za nietakt z mojej strony - pokręciła głową z niezadowoleniem, raz, drugi, wzrokiem omiatając korytarz, którym do sypialni i przylegającej doń łazienki prowadziła ją gospodyni. - Gdybym wiedziała, przyniosłabym ci stosowny prezent. Kwiat? Widziałam ostatnio wyjątkowo krwiożerczy gatunek polujący na muchy i inne zbłąkane żyjątka. Pasowałby do ciebie - bo ty też jesteś krwiożercza, masz kły i długie, kocie pazury, używasz ich z urzekającą łatwością. Pamiętała dokładnie jak Lyanna pozwoliła jej kierować ruchem swej dłoni i bez wahania podjęła się nacięcia mugolskich naczyń krwionośnych; czuła wtedy bijące od niej ciepło, zadowolenie, satysfakcję z widoku życia upływającego z głębokich ran. Gdy razem, splecionymi ze sobą palcami, dokonywały aktu grzechu ostatecznego, grzechu najobrzydliwszego, złączyła je więź jak żadna inna. Podobną dzieliła jedynie z Frances, lecz tamtego dnia w katedrze to ona, tylko i wyłącznie ona dopuściła się zbrodni tak okrutnej - wymierzenia lamino w ciała dwóch krnąbrnych klaczy. Z Zabini było inaczej. Decyzję podjęły wspólnie, urzeczywistniły ją wspólnie, doprowadziły do końca, a dziś otrzymywały nagrodę - jedna i druga. Kąpiel Lyanny miała tchnąć w jej piękno nowy wymiar, w umysł Wren z kolei nową wiedzę. Bezcenne doświadczenie. Czuła, jak raz po raz przechodzą ją dreszcze na samą myśl. Krew pozostawiona w nowym domu Lyanny była bezpieczna, odpowiednio zabezpieczona, czekała cierpliwie - i w końcu mogły uczynić z niej pożytek, zaobserwować, jak skóra całego ciała zachowuje się pod wpływem zbawiennego specyfiku. Sprawdzić ile mądrości niosły ze sobą podania kobiet przeszłości. Czy Carmilla Sanguina będzie z nich dumna? Z uznaniem spojrzy na ich poczynania z zaświatów? Czy Elizabeth Bathory przyklaśnie godnym kultywatorkom potępionych przez historię metod?
Cichym, zgodnym pomrukiem zawtórowała słowom kobiety, siebie samą za porządnego obywatela uważając zawsze. W świecie czarodziejów takim przecież była - zgodnie z nową ustawą zarejestrowała różdżkę już na początku kwietnia, gdy w życie weszły stosowne przepisy, a powiązana z mugolami działalność prędzej czy później eliminowała ich - je - ze społeczeństwa. Po to, by pięknymi mogły być wiedźmy. Jestem społecznikiem, myślała zatem często, poświęcam się, swoje dłonie, swoją różdżkę, swoją godność, w imię dobra bogatych i potrzebujących.
- Muszą to robić. Porządni obywatele powiedzą im najwięcej - skwitowała, wiedziała przecież, że zwolennicy dawnej władzy i przestarzałych przekonań o równości znali mnogość sposobów, które pozwalały im wyłgać się z objęć nawet najbardziej skrupulatnego przesłuchania. Chłonęła jej następne słowa; zdawały się formować jej własne myśli, wytyczać im tory. - Z litości? Jedni miną szczenię pozostawione na ulicy w ulewie, inni pochylą się nad nim, zabiorą do domu, nakarmią - zastanowiła się głośno. - Tylko po to, żeby zaraziło jakimś okropnym choróbskiem ich dzieci. Ryzyko niewarte gry - podsumowała w końcu i machnęła dłonią, odcinając od siebie ważne przemyślenia. Nie chciała zawracać nimi głowy Lyannie, nie teraz, kiedy obie z nich powinny skupić się na kwestiach o wiele bardziej przyjemniejszych. - Powiedz, jak znajdujesz nowe miejsce? Ciekawa jestem go za dnia, na tle rzeki musi wyglądać prześlicznie - mówiła z ledwo dostrzegalnym uśmiechem. Do tej pory nigdy nie przeszło jej przez myśl, by samej wyprowadzić się z ruchliwej dzielnicy handlowej; do każdego z kluczowych dla siebie miejsc miała stamtąd blisko, a i tętniące dokoła życie okazywało się czasem zbawienne. Jego harmider, zapach, widoki przeróżnych twarzy mieszających się ze sobą w tłumie. Lubiła to. Ale lubiła też łono natury, to, jak pośród jej pierwotności wyrastały dowody ludzkiej obecności, łączyły się z nią w pewnego rodzaju symbiozie. Wzajemnym szacunku. Takie wrażenie sprawiał na niej również dom Lyanny; nie ingerował w otaczający go system, nie panoszył się, a stał niejako obok niego.
Lekkim pokręceniem głowy odpowiedziała na pytanie i wydobyła z głębokiej kieszeni sukienki różdżkę, zaklęciem odkorkowując pierwszą z butli. Na wszelki wypadek odkaziła wannę za pomocą purus, a potem uniosła szklane naczynie i jego zawartość jęła powoli, ostrożnie przelewać do wanny. Ciecz wciąż była chłodna, bezbłędnie utrzymała narzuconą wczoraj i utrzymywaną przez ponad pół doby temperaturę; przez moment czarownica zastanawiała się czy powinna ocieplić ją przynajmniej do temperatury pokojowej, by kąpiel była dla Zabini bardziej przyjemna, lecz nie chciała odbierać jej i w tej materii możliwości wyboru. Może preferowała zimny, orzeźwiający i pobudzający wypoczynek.
- Wolisz bym była przy tym obecna, czy dołączyć do ciebie jak już skończysz? Brak tu głębszej filozofii. Obmyjesz ciało, pozwolisz, by krew osiadła na skórze, myślę, że na przynajmniej dwadzieścia minut - mówiła spokojnie, łagodnie, raz po raz spoglądając przy tym w bok, na Zabini. - Mogę też obmyć cię ja, jeśli byłoby ci wygodniej - nie traktowała tego jako propozycję niemoralną - a dodatkową usługę ułatwiającą odcięcie się od rzeczywistości, pogrążenie w przyjemnym świecie kołyszącym fizyczne piękno w pielęgnacyjnych pieleszach. Głos nie drgnął niestosownie, pozostał wyważony, beznamiętny. Żadna z nich nie musiała się wstydzić - były kobietami i nic, co sobą prezentowały, nie było im wzajemnie obce. - Chciałabym tylko dotknąć cię zanim oddasz się kąpieli. Twojej ręki, na przykład. Sprawdzić pod palcem teksturę twojej skóry, tego, jaka jest teraz i porównać z rezultatem zabiegu. Mogę? - różdżka opuściła na ziemię opustoszałą butlę i ten sam proces jęła powtarzać z następną.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Odpowiadało jej to miejsce. Swego czasu lubiła mieszkanie na Pokątnej, to prawda, ale już nie do końca odpowiadałoby jej obecnym potrzebom, no i w Londynie zbyt wiele się działo, miłośnicy szlamu bardzo mącili. Wolała więc zamieszkać blisko Londynu, ale nie w nim samym, lecz i tak pojawiała się w stolicy bardzo często. A potem wracała tu, na swoje odludzie oddalone od mugolskich siedzib znacznie bardziej niż poprzedni dom po ojcu. Dodatkowo zaklęcia ochronne sprawiały, że żaden niemagiczny tu nie dotrze. I czarodzieje mieliby pewien problem, bo oprócz zabezpieczeń wiele robiła natura. Otoczony rzeką i lasem dom był na tyle schowany, że trzeba było się postarać, aby go odnaleźć. To ciche, spokojne otoczenie pozwalało jej się też łatwo skupić na nauce i pracy.
Ją i Wren połączyło ostatniej nocy coś wyjątkowego, co sprawiało, że Zabini zaczęła patrzeć na nią inaczej, że bardziej jej zaufała. W końcu to czyny mówiły więcej niż słowa, a Chang udowodniła, że potrafi wiele. Obie dopuściły się potworności, które każdej porządnej duszyczce zjeżyłyby włos na głowie. Obie miały na rękach krew kilku niewinnych żyć.
- Najlepszym prezentem i tak była ostatnia noc oraz to, co wydarzy się za chwilę w mojej łazience – powiedziała. Nie wymagała niczego więcej, nie gromadziła kwiatów czy bibelotów jakimi zwykle otaczały się normalne kobiety. Takie, które nie kąpały się w krwi ani nie zaklinały przedmiotów. Kolekcjonerska natura Lyanny tyczyła się raczej przedmiotów niezwykłych, często złowieszczych, ale takie pozyskiwała sobie sama.
Stąpała cicho, prowadząc za sobą Chang ku łazience, zupełnie jakby każdy krok odliczał czas pozostały do krwawego ukoronowania tego, co zapoczątkowały wczoraj. Było to doświadczenie fascynujące, inne od wszystkiego, co dotąd przeżyła. Mające przemienić nie tylko ciało, ale i duszę. Czy dawne kultywatorki tego typu metod także czuły to samo, kiedy miały skąpać swe ciało we krwi?
- Póki co chyba marnie im idzie, ale nie da się niczego stworzyć w jeden dzień, zbudowanie nowego ładu musi swoje potrwać – zauważyła. Dlatego też może zbyt surowo oceniała działania służb, może rzeczywiście potrzebowali czasu, by wyłapać wszystkich mącicieli. Rycerze także go potrzebowali, bo wróg był liczny, a ich było niewielu, nawet jeśli mieli poparcie konserwatywnych rodzin. A Zakon Feniksa wciąż istniał, nawet wyznaczone sowite nagrody za głowy tych członków, których nazwiska znali, nie spowodowały zniknięcia problemu. – Może to litość. A litość jest domeną ludzi miękkich i słabych – przyznała. Ona zawsze wiedziała, że czysta krew znaczy więcej. Rodzina dawała jej to odczuć na każdym kroku, a ona, będąc dzieckiem pragnąca rodzinę zadowolić i zasłużyć na akceptację, chłonęła te poglądy i gardziła szlamem oraz zdrajcami krwi. Chciała być silna i mierzyć wysoko.
- Miejsce jest dobre. Spokojne i ciche, idealne dla moich potrzeb – rzekła. Dom może nie był piękny w pojęciu większości ich rówieśniczek, dla tych grzecznych panienek byłby dość niepokojący, ale jej się podobał. I co najważniejsze, nie był skalany jej ojcem, choć wiele przedmiotów z jego kolekcji tu przeniosła. Ale przedmioty to przedmioty, teraz były jej, nie jego. Szkoda byłoby się ich pozbyć. Podobała jej się też bliskość natury przywodząca na myśl wolność i swobodę, nieskrępowaną nachalną mugolską zabudową, jaką stał cały Londyn.
Łazienka zdawała się czekać na to, co miały dziś w niej zrobić. Czekała też schłodzona krew, a Lyanna czuła coraz większą ekscytację.
- Zostań – powiedziała do niej. W końcu przy tym pierwszym razie jeszcze nie wiedziała, jak postępować. Czy powinna obmywać się tak, jakby kąpała się w wodzie, czy krew wymagała innych zabiegów? – Dałoby się ją odrobinę ogrzać, tak aby nie zepsuć jej właściwości? – zapytała; przyjemniej byłoby jej w końcu, gdyby krew nie była zupełnie zimna, chyba że byłoby to niezbędne dla jej działania, wtedy zniosłaby chłód.
Sięgnęła do paska przewiązującego jej szlafrok i rozwiązała go, po czym zdjęła go ze swojego ciała, odkładając na bok wstyd, choć ostatnią osobą, przy której się rozbierała, był Theo tych kilka lat wstecz. Pod szlafrokiem nie miała na sobie niczego, stanęła więc przed Wren tak, jak ją Merlin stworzył, a panna Chang mogła ujrzeć smukłe i blade ciało Lyanny, na którym pojawiła się gęsia skórka, częściowo spowodowana ekscytacją, a częściowo subtelnym chłodem, jaki panował w niedużej łazience. Zacieniony dom nawet latem nie należał do najcieplejszych miejsc.
- Możesz mnie dotknąć – rzekła, lekko się prostując i spoglądając ku wannie. Sama przesunęła jedną dłonią po przedramieniu drugiej ręki, by sprawdzić fakturę skóry przed kąpielą. – I będę wdzięczna, jeśli teraz, przy pierwszej takiej kąpieli, mi pomożesz. Powinnam już wejść, czy najpierw musi się tam znaleźć krew?
W odpowiednim momencie, zgodnie z sugestią Wren, weszła do wanny, zasiadając w niej wygodnie i opierając się plecami o jej tylną część. Pierwszy kontakt skóry z krwią był doznaniem osobliwym, na swój sposób przyjemnym. Oddychała szybko, z trudem maskowała swoje przejęcie, choć starała się pozostawać jak zwykle opanowaną.
Ją i Wren połączyło ostatniej nocy coś wyjątkowego, co sprawiało, że Zabini zaczęła patrzeć na nią inaczej, że bardziej jej zaufała. W końcu to czyny mówiły więcej niż słowa, a Chang udowodniła, że potrafi wiele. Obie dopuściły się potworności, które każdej porządnej duszyczce zjeżyłyby włos na głowie. Obie miały na rękach krew kilku niewinnych żyć.
- Najlepszym prezentem i tak była ostatnia noc oraz to, co wydarzy się za chwilę w mojej łazience – powiedziała. Nie wymagała niczego więcej, nie gromadziła kwiatów czy bibelotów jakimi zwykle otaczały się normalne kobiety. Takie, które nie kąpały się w krwi ani nie zaklinały przedmiotów. Kolekcjonerska natura Lyanny tyczyła się raczej przedmiotów niezwykłych, często złowieszczych, ale takie pozyskiwała sobie sama.
Stąpała cicho, prowadząc za sobą Chang ku łazience, zupełnie jakby każdy krok odliczał czas pozostały do krwawego ukoronowania tego, co zapoczątkowały wczoraj. Było to doświadczenie fascynujące, inne od wszystkiego, co dotąd przeżyła. Mające przemienić nie tylko ciało, ale i duszę. Czy dawne kultywatorki tego typu metod także czuły to samo, kiedy miały skąpać swe ciało we krwi?
- Póki co chyba marnie im idzie, ale nie da się niczego stworzyć w jeden dzień, zbudowanie nowego ładu musi swoje potrwać – zauważyła. Dlatego też może zbyt surowo oceniała działania służb, może rzeczywiście potrzebowali czasu, by wyłapać wszystkich mącicieli. Rycerze także go potrzebowali, bo wróg był liczny, a ich było niewielu, nawet jeśli mieli poparcie konserwatywnych rodzin. A Zakon Feniksa wciąż istniał, nawet wyznaczone sowite nagrody za głowy tych członków, których nazwiska znali, nie spowodowały zniknięcia problemu. – Może to litość. A litość jest domeną ludzi miękkich i słabych – przyznała. Ona zawsze wiedziała, że czysta krew znaczy więcej. Rodzina dawała jej to odczuć na każdym kroku, a ona, będąc dzieckiem pragnąca rodzinę zadowolić i zasłużyć na akceptację, chłonęła te poglądy i gardziła szlamem oraz zdrajcami krwi. Chciała być silna i mierzyć wysoko.
- Miejsce jest dobre. Spokojne i ciche, idealne dla moich potrzeb – rzekła. Dom może nie był piękny w pojęciu większości ich rówieśniczek, dla tych grzecznych panienek byłby dość niepokojący, ale jej się podobał. I co najważniejsze, nie był skalany jej ojcem, choć wiele przedmiotów z jego kolekcji tu przeniosła. Ale przedmioty to przedmioty, teraz były jej, nie jego. Szkoda byłoby się ich pozbyć. Podobała jej się też bliskość natury przywodząca na myśl wolność i swobodę, nieskrępowaną nachalną mugolską zabudową, jaką stał cały Londyn.
Łazienka zdawała się czekać na to, co miały dziś w niej zrobić. Czekała też schłodzona krew, a Lyanna czuła coraz większą ekscytację.
- Zostań – powiedziała do niej. W końcu przy tym pierwszym razie jeszcze nie wiedziała, jak postępować. Czy powinna obmywać się tak, jakby kąpała się w wodzie, czy krew wymagała innych zabiegów? – Dałoby się ją odrobinę ogrzać, tak aby nie zepsuć jej właściwości? – zapytała; przyjemniej byłoby jej w końcu, gdyby krew nie była zupełnie zimna, chyba że byłoby to niezbędne dla jej działania, wtedy zniosłaby chłód.
Sięgnęła do paska przewiązującego jej szlafrok i rozwiązała go, po czym zdjęła go ze swojego ciała, odkładając na bok wstyd, choć ostatnią osobą, przy której się rozbierała, był Theo tych kilka lat wstecz. Pod szlafrokiem nie miała na sobie niczego, stanęła więc przed Wren tak, jak ją Merlin stworzył, a panna Chang mogła ujrzeć smukłe i blade ciało Lyanny, na którym pojawiła się gęsia skórka, częściowo spowodowana ekscytacją, a częściowo subtelnym chłodem, jaki panował w niedużej łazience. Zacieniony dom nawet latem nie należał do najcieplejszych miejsc.
- Możesz mnie dotknąć – rzekła, lekko się prostując i spoglądając ku wannie. Sama przesunęła jedną dłonią po przedramieniu drugiej ręki, by sprawdzić fakturę skóry przed kąpielą. – I będę wdzięczna, jeśli teraz, przy pierwszej takiej kąpieli, mi pomożesz. Powinnam już wejść, czy najpierw musi się tam znaleźć krew?
W odpowiednim momencie, zgodnie z sugestią Wren, weszła do wanny, zasiadając w niej wygodnie i opierając się plecami o jej tylną część. Pierwszy kontakt skóry z krwią był doznaniem osobliwym, na swój sposób przyjemnym. Oddychała szybko, z trudem maskowała swoje przejęcie, choć starała się pozostawać jak zwykle opanowaną.
Oczy błysnęły zrozumieniem, zadowoleniem; sama nie mogła wyobrazić sobie lepszego chrztu nowego miejsca zamieszkania, niż to, którego dopuszczała się właśnie Lyanna. Miało ono spłynąć dziś niewinną krwią. Ukoić upływ czasu, ukołysać ją do bezdennego ukontentowania tak wielce niedostępnego dla zwyczajnych, prostych ludzi. Miała dobry gust. I dobry fundusz, by gust ten kultywować - dlatego bardziej niż zwykle Wren czuła się za przedsięwzięcie odpowiedzialna, pragnęła doszlifować jego perfekcję do końca, tak, by przeżycie rzeczywiście okazało się niezapomnianym. Wczorajszej nocy Zabini z pewnością nie zabiła po raz pierwszy, wiedziała to, czuła, obserwowała z jaką łatwością pozwalała sobie zakończyć żywot pochwyconych dziewcząt w imię własnego dobrobytu. Czy wciąż pamiętała każdą ze swych ofiar? Może ich twarze zatarł upływ czasu, sprawił, że stały się anonimowym zlepkiem kilku istnień, utraciły odróżniające je od siebie elementy - czarownica nie chciała, by Lyanna zapomniała zbyt szybko. Nie tych pięć nieszczęsnych klaczy dopadniętych na szlakach Horseshoe Green. Nie piękno, które dzięki nim podbuduje jeszcze bardziej.
- To prawda - zgodziła się szczerze, ni to z kwestią wznoszenia nowego świata z ruin zburzonego imperium, ni ze zgubnym działaniem litości. Obie kwestie wiedźma podsumowała rozsądnie, a raczkująca we własnych przemyśleniach Wren nie czuła się jeszcze na siłach podejmować tematu zbyt pochopnie. Ważyła w myślach każde słowo. Sprawdzała jak smakowało na koniuszku języka, nim je wypowiedziała. Czy rzeczywiście pochodziło z jej wnętrza, czy może było jedynie asymilacją poglądów rozmówcy, po to, by mu się przypodobać, zaskarbić zaufanie. Nie chciała podobnych mechanizmów uskuteczniać w towarzystwie Lyanny. Jej osoba była swego rodzaju zapalnikiem, wskrzeszała w Chang konieczność godzenia się z dotychczas skrupulatnie uśpionymi przemyśleniami; niegdyś ich brak był wygodny, teraz natomiast stawał się problemem. Chciała uczestniczyć w zbudowanym przez idealistów dominium. Być jego częścią, dumną z płynącej przez jej żyły magii. A to wymagało poznania tej siebie, którą spychała dotychczas na dalszy tor. W zapomnienie, ignorancję.
- Rzeczywiście, prócz szumu wody nie słyszałam w okolicy żadnego dźwięku. To intrygująco niepokojące - jakby natura nie śmiała przeszkadzać ci w pracy i odpoczynku - pomijając ulokowaną nieopodal rzekę i poranny śpiew ptaków, jaki mogła sobie jedynie wyobrazić. Mugole z pewnością nie byliby w stanie odnaleźć ustronnego kąta Lyanny, lecz co z czarodziejami? Zapuszczali się w te okolice, plądrowali je myśliwskim zwyczajem, czy może również pozwalali mu egzystować w spokojnej samotności, z daleka od zgiełku ludzkiej obecności? Była ciekawa.
Po ciele przebiegł pełen podekscytowania dreszcz, gdy gospodyni pozwoliła jej pozostać w łazience, własnymi oczyma zaobserwować urzeczywistniony proces. Pochodził ze starych podań, do światła teraźniejszości przywiodła go chyba sama Morgana, lecz lady doyenne nigdy nie mogłaby podziwiać w tak grzesznym akcie; skinęła więc głową, lekko, ledwo dostrzegalnie, wdzięcznie. Ostrożność Zabini była zrozumiała. Teoretycznie nic w kąpieli nie mogło pójść nie po ich myśli, jednak nieznane, nie do końca zbadane procesy zawsze zdawały się budzić niepewność.
- Oczywiście. Ale ostrzegam, nie może być za ciepła - odparła, decydując, że podniesieniem temperatury cieczy zajmie się dopiero jak ta wypełni wannę. Nie trwało to długo; po kilku minutach ostrożnego przelewania z jednego w drugie naczynie butle opróżniły się niemal do ostatniej kropli i Wren machnęła delikatnie różdżką, w myślach intonując zaklęcie, a potem ułożyła dłoń niemal nad samą taflą szkarłatu. Sprawdzała, czy wciąż biło od niego wcześniejsze zimno - nie zdecydowała się jednak zanurzyć w środku palca, nie chciała, by cokolwiek, nawet jej własna fizyczność, zaburzyło pierwotność zabiegu w oczach towarzyszącej jej kobiety. - Teraz powinno być dobrze. Możesz zanurzyć w niej dłoń, sprawdzić, czy temperatura ci odpowiada. Podniesienie jej o dodatkowych kilka stopni jest jeszcze możliwe. Nieco bardziej ryzykowne, ale możliwe - zapewniła rzeczowo, słyszała jak za jej plecami Lyanna zsuwa z siebie materiał szlafroka, a ten opada na ziemię odsłaniając nagie ciało. Nie przyglądała się jej jednak natrętnie. Nie miała ku temu powodów - wiadomym był fakt, że wiedźma była piękna, każdy skrawek jej jestestwa zdawał się temu świadczyć, lecz tego wieczora Wren zwracała większą uwagę na kondycję jej skóry. Odwróciła się do niej, niemal fachowym spojrzeniem oceniła koloryt, poszukiwała niedoskonałości. Oznak nieoszczędzającego ją upływu czasu, skaz na ludzkiej, fizycznej powłoce. Było ich kilka, niedużo, ale powinny wystarczyć - by potwierdzić lub zaprzeczyć działaniu zabiegu, na jaki kobieta się zdecydowała. Bez słowa podeszła do Lyanny, uzyskawszy pozwolenie, i delikatnym ruchem dłoni zapoznała się z fakturą jej skóry pod palcami. Była przyjemna, miejscami odrobinę szorstkawa, w okolicach łokcia zbyt sucha - ale czarownica ufała, że z każdą z tych oznak posoka będzie w stanie sobie poradzić.
- Twoja kąpiel jest gotowa - zapowiedziała z uśmiechem - nie tak niewinnym, nie dziewczęcym. Czaiło się pod nim coś mroczniejszego. Bardziej dzikiego. Łagodnym ruchem ujęła dłoń Lyanny i pomogła jej wejść do wanny, osiąść w niej powoli, zanurzyć się na tyle, na ile pozwalała ilość zebranej krwi. Nie było tego dostatecznie wiele by sięgnąć do wyższych rejonów wanny, ale niechybnie poczuła jak czerwień otacza jej ciało, spaja się z nim. - Obmyję cię. A ty opowiedz mi, proszę, jakie to uczucie. Podziel się ze mną tym, co dzieje się w twojej głowie. Kiedy będziesz czuła się na siłach - sięgnęła po dodatkowo oczyszczony zaklęciem kawałek materiału pozbawionego jakiejkolwiek chropowatości, uklękła tuż obok wanny i zanurzyła go w posoce, po chwili przykładając go do ramienia Lyanny. Zaczęła od prawego - przesuwała tkaninę powoli, dokładnie, każdy skrawek odnalezionej pod nią skóry pokrywając krwią, która jeszcze dobę temu krążyła w żyłach młodziutkich dziewcząt.
- To prawda - zgodziła się szczerze, ni to z kwestią wznoszenia nowego świata z ruin zburzonego imperium, ni ze zgubnym działaniem litości. Obie kwestie wiedźma podsumowała rozsądnie, a raczkująca we własnych przemyśleniach Wren nie czuła się jeszcze na siłach podejmować tematu zbyt pochopnie. Ważyła w myślach każde słowo. Sprawdzała jak smakowało na koniuszku języka, nim je wypowiedziała. Czy rzeczywiście pochodziło z jej wnętrza, czy może było jedynie asymilacją poglądów rozmówcy, po to, by mu się przypodobać, zaskarbić zaufanie. Nie chciała podobnych mechanizmów uskuteczniać w towarzystwie Lyanny. Jej osoba była swego rodzaju zapalnikiem, wskrzeszała w Chang konieczność godzenia się z dotychczas skrupulatnie uśpionymi przemyśleniami; niegdyś ich brak był wygodny, teraz natomiast stawał się problemem. Chciała uczestniczyć w zbudowanym przez idealistów dominium. Być jego częścią, dumną z płynącej przez jej żyły magii. A to wymagało poznania tej siebie, którą spychała dotychczas na dalszy tor. W zapomnienie, ignorancję.
- Rzeczywiście, prócz szumu wody nie słyszałam w okolicy żadnego dźwięku. To intrygująco niepokojące - jakby natura nie śmiała przeszkadzać ci w pracy i odpoczynku - pomijając ulokowaną nieopodal rzekę i poranny śpiew ptaków, jaki mogła sobie jedynie wyobrazić. Mugole z pewnością nie byliby w stanie odnaleźć ustronnego kąta Lyanny, lecz co z czarodziejami? Zapuszczali się w te okolice, plądrowali je myśliwskim zwyczajem, czy może również pozwalali mu egzystować w spokojnej samotności, z daleka od zgiełku ludzkiej obecności? Była ciekawa.
Po ciele przebiegł pełen podekscytowania dreszcz, gdy gospodyni pozwoliła jej pozostać w łazience, własnymi oczyma zaobserwować urzeczywistniony proces. Pochodził ze starych podań, do światła teraźniejszości przywiodła go chyba sama Morgana, lecz lady doyenne nigdy nie mogłaby podziwiać w tak grzesznym akcie; skinęła więc głową, lekko, ledwo dostrzegalnie, wdzięcznie. Ostrożność Zabini była zrozumiała. Teoretycznie nic w kąpieli nie mogło pójść nie po ich myśli, jednak nieznane, nie do końca zbadane procesy zawsze zdawały się budzić niepewność.
- Oczywiście. Ale ostrzegam, nie może być za ciepła - odparła, decydując, że podniesieniem temperatury cieczy zajmie się dopiero jak ta wypełni wannę. Nie trwało to długo; po kilku minutach ostrożnego przelewania z jednego w drugie naczynie butle opróżniły się niemal do ostatniej kropli i Wren machnęła delikatnie różdżką, w myślach intonując zaklęcie, a potem ułożyła dłoń niemal nad samą taflą szkarłatu. Sprawdzała, czy wciąż biło od niego wcześniejsze zimno - nie zdecydowała się jednak zanurzyć w środku palca, nie chciała, by cokolwiek, nawet jej własna fizyczność, zaburzyło pierwotność zabiegu w oczach towarzyszącej jej kobiety. - Teraz powinno być dobrze. Możesz zanurzyć w niej dłoń, sprawdzić, czy temperatura ci odpowiada. Podniesienie jej o dodatkowych kilka stopni jest jeszcze możliwe. Nieco bardziej ryzykowne, ale możliwe - zapewniła rzeczowo, słyszała jak za jej plecami Lyanna zsuwa z siebie materiał szlafroka, a ten opada na ziemię odsłaniając nagie ciało. Nie przyglądała się jej jednak natrętnie. Nie miała ku temu powodów - wiadomym był fakt, że wiedźma była piękna, każdy skrawek jej jestestwa zdawał się temu świadczyć, lecz tego wieczora Wren zwracała większą uwagę na kondycję jej skóry. Odwróciła się do niej, niemal fachowym spojrzeniem oceniła koloryt, poszukiwała niedoskonałości. Oznak nieoszczędzającego ją upływu czasu, skaz na ludzkiej, fizycznej powłoce. Było ich kilka, niedużo, ale powinny wystarczyć - by potwierdzić lub zaprzeczyć działaniu zabiegu, na jaki kobieta się zdecydowała. Bez słowa podeszła do Lyanny, uzyskawszy pozwolenie, i delikatnym ruchem dłoni zapoznała się z fakturą jej skóry pod palcami. Była przyjemna, miejscami odrobinę szorstkawa, w okolicach łokcia zbyt sucha - ale czarownica ufała, że z każdą z tych oznak posoka będzie w stanie sobie poradzić.
- Twoja kąpiel jest gotowa - zapowiedziała z uśmiechem - nie tak niewinnym, nie dziewczęcym. Czaiło się pod nim coś mroczniejszego. Bardziej dzikiego. Łagodnym ruchem ujęła dłoń Lyanny i pomogła jej wejść do wanny, osiąść w niej powoli, zanurzyć się na tyle, na ile pozwalała ilość zebranej krwi. Nie było tego dostatecznie wiele by sięgnąć do wyższych rejonów wanny, ale niechybnie poczuła jak czerwień otacza jej ciało, spaja się z nim. - Obmyję cię. A ty opowiedz mi, proszę, jakie to uczucie. Podziel się ze mną tym, co dzieje się w twojej głowie. Kiedy będziesz czuła się na siłach - sięgnęła po dodatkowo oczyszczony zaklęciem kawałek materiału pozbawionego jakiejkolwiek chropowatości, uklękła tuż obok wanny i zanurzyła go w posoce, po chwili przykładając go do ramienia Lyanny. Zaczęła od prawego - przesuwała tkaninę powoli, dokładnie, każdy skrawek odnalezionej pod nią skóry pokrywając krwią, która jeszcze dobę temu krążyła w żyłach młodziutkich dziewcząt.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Lyanna dopiero niedawno skalała swą duszę aktem zbrodni – choć i wcześniej pewnie zdarzyło się, że któreś z jej zaklęć lub klątw pośrednio doprowadziły do czyjejś śmierci lub uszczerbku na zdrowiu. Nadal nie potrafiła rzucać udanych zaklęć niewybaczalnych, ale inne, odpowiednio użyte, również mogły nieść zgubę. Pamiętała uczucie towarzyszące chwili, kiedy pierwszy raz osoba rażona jej zaklęciem wyzionęła ducha na jej oczach. Chciałaby kiedyś doświadczyć momentu udanego rzucenia Avady, błysku zieleni i gasnącego życia; podobała jej się schludność i prostota tego aktu, bowiem nie lubowała się w sadyzmie. Pomagając Wren w zabiciu mugolek nie pastwiła się nad nimi, wbijając nóż w ich ciała nie wahała się jednak, zrobiła to szybko i na tyle umiejętnie, na ile potrafiła, biorąc pod uwagę podstawową wiedzę anatomiczną.
Wiedziała, że minioną noc zapamięta na długo, podobnie jak dzisiejszy wieczór. Nie zapomina się w końcu takich momentów, zwłaszcza że Zabini lubiła kolekcjonować doznania równie mocno, jak lubiła kolekcjonować rzadkie przedmioty, a może nawet bardziej. Może z pozoru była osobą chłodną, zdystansowaną i mało okazującą na zewnątrz, ale tak naprawdę lubiła doświadczać, przeżywać, sięgać po nowe, a szczególnie nęciło ją to, co zakazane, nieprzeciętne, wybijające ponad szarą masę jej miałkich rówieśnic, które pędziły nijaki żywot żon i matek, ewentualnie wykonawczyń nudnych zawodów. Ona sięgała po więcej niż dziewczęta, które niegdyś gardziły nią przez jej krew. Może nadal w jakiś sposób czuła potrzebę rekompensowania sobie dawnego poczucia niższości?
Ciekawe, co myślałyby jej dawne szkolne koleżanki, gdyby wiedziały, czego się dopuściła? Co pomyślałby ojciec? Albo Theo? Czy rozpoznałby swoją dawną Annie w tej kobiecie, która w towarzystwie handlarki krwią zabiła kilka dziewcząt, aby wykąpać się w ich posoce?
- Gdy zobaczyłam to miejsce wiedziałam, że musi być moje – rzekła, zadowolona z tego, że udało jej się tak szybko znaleźć odpowiedni dom. Ale dzięki temu, że wielu czarodziejów wyjechało lub zginęło w wyniku rozmaitych zdarzeń, sporo domostw stało pustych. Inaczej na pewno byłoby trudniej i ceny byłyby wyższe. Ten dom kupiła w naprawdę okazyjnej cenie, co napawało ją zadowoleniem. Pewne rzeczy wymagały dopracowania, w końcu nie był to nowy dom, a miał swoje lata, ale naprawdę nie było źle, zaś otoczenie dobrze na nią wpływało, ułatwiając jej relaks i skupienie. Na Pokątnej gwar bywał rozpraszający, a Lyanna pozostawała typem introwertycznym, lubiącym ciszę i spokój. Nadmiar ludzi wokół szybko ją męczył, choć w dzieciństwie chyba była bardziej towarzyska. To z wiekiem stała się wycofana, co mogło być reakcją obronną na odrzucenie rodziny, rówieśników oraz Theo.
Sam proces obserwowania napełniania wanny krwią był ciekawy. Zabini obserwowała jak w wannie przelewa się coraz więcej szkarłatu subtelnie muskającego białe ścianki tak jak wino muskało ścianki kieliszka. W blasku świec krew rzeczywiście do złudzenia przypominała dobre czerwone wino.
- Dobrze. Na pewno wiesz, na ile możesz sobie pozwolić z jej temperaturą – pokiwała lekko głową, zdając się na wiedzę i doświadczenie Chang. Lyanna nie znała się na krwi aż tak, skoro dotychczas używała jej co najwyżej do baz pod klątwy.
W odpowiednim momencie zdjęła szlafrok, do grzesznego aktu podchodząc bez osłony z ubrań ani innych dodatków, najbardziej czysta i nieskalana jaka mogła być – choć tak naprawdę czysta już nie była, odkąd oddała swój kwiat Theo. Podobnie jak twarz, i jej ciało było piękne, smukłe, choć subtelnie zaokrąglone na biodrach, skóra była jednolicie blada i gładka, jedyną skazą była ledwie już widoczna blizna na ramieniu, pozostałość po incydencie z mugolem z czasów dzieciństwa. Nie miała się więc czego wstydzić przed inną kobietą, poza tym Lyanna mimo swego konserwatyzmu dość specyficznie podchodziła do kwestii moralności. Niektóre zasady naginała kiedy to było dla niej wygodne, a bycia grzeczną panienką nie zamierzała się trzymać. Była ponad to, co ograniczało wiele innych młodych kobiet, zresztą i tak weszła już w wiek staropanieński. Fakt ukończenia dwudziestu sześciu lat był tym, co skłoniło ją do refleksji nad tym, że piękny i młody wygląd nie był jej dany raz na zawsze, i czas zacząć o niego dbać, by pozostał na dłużej. Artykuł o metodach lady Selwyn stanowił zaś ciekawą inspirację, choć Zabini poszła o krok dalej i w imię piękna zabiła.
I jej uśmiech miał w sobie coś mrocznego, kiedy podawała Wren dłoń i wsuwała się do wanny z krwią, po chwili zasiadając w niej wygodnie. Teraz dosłownie nurzała się w krwi mugoli – więc to, co o rycerzach Walpurgii mogli wygadywać ich wrogowie, miało w sobie cząstkę prawdy.
- To zaczyna mi się coraz bardziej podobać – wyszeptała, przymykając lekko oczy, kiedy Wren zaczęła delikatnie obmywać jej skórę posoką. Nie chciała przy tym myśleć o tym, że dla jej zdobycia odebrały niewinne życia. To były konieczne ofiary. Tylko mugolki, których utrata nie zuboży świata, w końcu mugoli były miliony, mnożyli się jak króliki. To życia czarodziejów były unikatowe i najbardziej znaczące, z wyjątkiem zdrajców – oni nie zasługiwali na to, by oddychać tym samym powietrzem co prawdziwi magowie pamiętający o swoich korzeniach.
I choć na ogół Lyanna nie lubiła kontaktu fizycznego z innymi ludźmi, dotyk Wren nanoszący na jej ciało krew przypadł jej do gustu. Obecność kobiety była nienachalna, a Zabini z jakiegoś powodu wolała ją mieć obok podczas tego pierwszego razu, tym bardziej, że wczorajszy akt polowania i zabicia dziewcząt stworzył pomiędzy nimi coś ulotnego, trudnego do zdefiniowania, ale niemożliwego do pominięcia podczas tego, co działo się teraz. Niemniej jednak Zabini milczała, chcąc w pełni przeżyć to, co działo się z jej ciałem i duszą, a słowa mogłyby zaburzyć tę chwilę, rozproszyć uwagę skupioną na cielesnych doznaniach. Na nie przyjdzie czas później, teraz najważniejsza była ta jakże starannie przygotowana kąpiel.
Wiedziała, że minioną noc zapamięta na długo, podobnie jak dzisiejszy wieczór. Nie zapomina się w końcu takich momentów, zwłaszcza że Zabini lubiła kolekcjonować doznania równie mocno, jak lubiła kolekcjonować rzadkie przedmioty, a może nawet bardziej. Może z pozoru była osobą chłodną, zdystansowaną i mało okazującą na zewnątrz, ale tak naprawdę lubiła doświadczać, przeżywać, sięgać po nowe, a szczególnie nęciło ją to, co zakazane, nieprzeciętne, wybijające ponad szarą masę jej miałkich rówieśnic, które pędziły nijaki żywot żon i matek, ewentualnie wykonawczyń nudnych zawodów. Ona sięgała po więcej niż dziewczęta, które niegdyś gardziły nią przez jej krew. Może nadal w jakiś sposób czuła potrzebę rekompensowania sobie dawnego poczucia niższości?
Ciekawe, co myślałyby jej dawne szkolne koleżanki, gdyby wiedziały, czego się dopuściła? Co pomyślałby ojciec? Albo Theo? Czy rozpoznałby swoją dawną Annie w tej kobiecie, która w towarzystwie handlarki krwią zabiła kilka dziewcząt, aby wykąpać się w ich posoce?
- Gdy zobaczyłam to miejsce wiedziałam, że musi być moje – rzekła, zadowolona z tego, że udało jej się tak szybko znaleźć odpowiedni dom. Ale dzięki temu, że wielu czarodziejów wyjechało lub zginęło w wyniku rozmaitych zdarzeń, sporo domostw stało pustych. Inaczej na pewno byłoby trudniej i ceny byłyby wyższe. Ten dom kupiła w naprawdę okazyjnej cenie, co napawało ją zadowoleniem. Pewne rzeczy wymagały dopracowania, w końcu nie był to nowy dom, a miał swoje lata, ale naprawdę nie było źle, zaś otoczenie dobrze na nią wpływało, ułatwiając jej relaks i skupienie. Na Pokątnej gwar bywał rozpraszający, a Lyanna pozostawała typem introwertycznym, lubiącym ciszę i spokój. Nadmiar ludzi wokół szybko ją męczył, choć w dzieciństwie chyba była bardziej towarzyska. To z wiekiem stała się wycofana, co mogło być reakcją obronną na odrzucenie rodziny, rówieśników oraz Theo.
Sam proces obserwowania napełniania wanny krwią był ciekawy. Zabini obserwowała jak w wannie przelewa się coraz więcej szkarłatu subtelnie muskającego białe ścianki tak jak wino muskało ścianki kieliszka. W blasku świec krew rzeczywiście do złudzenia przypominała dobre czerwone wino.
- Dobrze. Na pewno wiesz, na ile możesz sobie pozwolić z jej temperaturą – pokiwała lekko głową, zdając się na wiedzę i doświadczenie Chang. Lyanna nie znała się na krwi aż tak, skoro dotychczas używała jej co najwyżej do baz pod klątwy.
W odpowiednim momencie zdjęła szlafrok, do grzesznego aktu podchodząc bez osłony z ubrań ani innych dodatków, najbardziej czysta i nieskalana jaka mogła być – choć tak naprawdę czysta już nie była, odkąd oddała swój kwiat Theo. Podobnie jak twarz, i jej ciało było piękne, smukłe, choć subtelnie zaokrąglone na biodrach, skóra była jednolicie blada i gładka, jedyną skazą była ledwie już widoczna blizna na ramieniu, pozostałość po incydencie z mugolem z czasów dzieciństwa. Nie miała się więc czego wstydzić przed inną kobietą, poza tym Lyanna mimo swego konserwatyzmu dość specyficznie podchodziła do kwestii moralności. Niektóre zasady naginała kiedy to było dla niej wygodne, a bycia grzeczną panienką nie zamierzała się trzymać. Była ponad to, co ograniczało wiele innych młodych kobiet, zresztą i tak weszła już w wiek staropanieński. Fakt ukończenia dwudziestu sześciu lat był tym, co skłoniło ją do refleksji nad tym, że piękny i młody wygląd nie był jej dany raz na zawsze, i czas zacząć o niego dbać, by pozostał na dłużej. Artykuł o metodach lady Selwyn stanowił zaś ciekawą inspirację, choć Zabini poszła o krok dalej i w imię piękna zabiła.
I jej uśmiech miał w sobie coś mrocznego, kiedy podawała Wren dłoń i wsuwała się do wanny z krwią, po chwili zasiadając w niej wygodnie. Teraz dosłownie nurzała się w krwi mugoli – więc to, co o rycerzach Walpurgii mogli wygadywać ich wrogowie, miało w sobie cząstkę prawdy.
- To zaczyna mi się coraz bardziej podobać – wyszeptała, przymykając lekko oczy, kiedy Wren zaczęła delikatnie obmywać jej skórę posoką. Nie chciała przy tym myśleć o tym, że dla jej zdobycia odebrały niewinne życia. To były konieczne ofiary. Tylko mugolki, których utrata nie zuboży świata, w końcu mugoli były miliony, mnożyli się jak króliki. To życia czarodziejów były unikatowe i najbardziej znaczące, z wyjątkiem zdrajców – oni nie zasługiwali na to, by oddychać tym samym powietrzem co prawdziwi magowie pamiętający o swoich korzeniach.
I choć na ogół Lyanna nie lubiła kontaktu fizycznego z innymi ludźmi, dotyk Wren nanoszący na jej ciało krew przypadł jej do gustu. Obecność kobiety była nienachalna, a Zabini z jakiegoś powodu wolała ją mieć obok podczas tego pierwszego razu, tym bardziej, że wczorajszy akt polowania i zabicia dziewcząt stworzył pomiędzy nimi coś ulotnego, trudnego do zdefiniowania, ale niemożliwego do pominięcia podczas tego, co działo się teraz. Niemniej jednak Zabini milczała, chcąc w pełni przeżyć to, co działo się z jej ciałem i duszą, a słowa mogłyby zaburzyć tę chwilę, rozproszyć uwagę skupioną na cielesnych doznaniach. Na nie przyjdzie czas później, teraz najważniejsza była ta jakże starannie przygotowana kąpiel.
Obmywała ją dokładnie. Delikatnie. Dotykała tkaniną niczym najcenniejszej, kruchej porcelany przywiezionej z dalekich cesarskich dworów. Zanim zanurzyła materiał w wypełniającej wannie substancji był jasny, gdzieniegdzie udekorowany kwiatami wyszytymi srebrną nicią. Teraz był szkarłatny. Z łatwością pęczniał gdy moczyła go w letniej krwi, dostateczną jej ilość rozprowadzał po skórze Lyanny, sprawiał, że czerwone kropelki spływały po jej ciele tworząc wymyślne wzory. I czarownica obserwowała to z zafascynowaniem; wstyd się przyznać, jednak do tej pory w podobny, zdecydowanie mniej jednak sensualny sposób wykąpała psa, gdy Yuan w niewyszukanej, niemądrej decyzji przegonił kuguchara przez zimowe kałuże pełne błota. Dziś z kolei miała przed sobą tak śliczne cudo. Kobietę niemal idealnej urody, o burzy ciemnokasztanowych włosów opadających wdzięczną kaskadą na jej plecy, o gładkiej w dotyku skórze i doskonale wyprofilowanej twarzy. Wren była wdzięczna losowi za tę możliwość; pieczołowicie pracowała zatem nad Zabini, odgarnęła przy tym jej włosy za ramię, za ucho, gestem nader łagodnym. Chciała jawić się jej jak duch - obecny w pomieszczeniu ale jednocześnie pozostający gdzieś z boku, nieważny, niecielesny, będący jedynie - i aż - towarzyszem doznawanej przyjemności. Bo musiało to być doznaniem przyjemnym. Rozmyślała o tym, że oto właśnie kąpie się w zbiorach swoich wczorajszych łowów, morderstw? Przypominała sobie twarze dziewcząt, które w przylegającej do sypialni łazience były obecne z nimi duchem swej młodości? Chang była głodna zachodzących w jej głowie myśli - a może nie myślała wcale, oddając się za to cichemu, pozbawionemu koncentracji odprężeniu?
- Obmyję teraz twoją klatkę piersiową - zapowiedziała półszeptem, nie chciała przecież, by nieuprzedzony ruch stał się nagle rozpraszający, problematyczny. Wren przesunęła się na kolanach, łokciami oparła się o ramę wanny i dominującą dłonią powiodła tkaniną wzdłuż obojczyka wiedźmy. Drugą natomiast, wolną, raz jeszcze odgarnęła jej włosy, tym razem na plecy. Nie ucierpią jeśli zetkną się z pokrywającym ją w tych rejonach szkarłatem.
Zgromadzona w naczyniu posoka ledwie sięgała pasa kobiety. To znaczyło, że do tego momentu za pokrycie jej ciała krwią odpowiadały ruchy Chang; wykonywała je powoli, wciąż delikatnie, upewniając się, że każdy centymetr znaczył się czerwienią. Na moment pochyliła się nad szyją, myła ją pociągłym gestem, a następnie zsunęła dłoń w dół, wiodąc materiał pomiędzy kształtnym biustem czarownicy. Los obdarzył ją o wiele piękniejszą figurą niż ta, którą mogła pochwalić się Azjatka; przez moment poczuła jak w jej środku odzywają się iskierki zazdrości, jednak zdusiła je szybko. Nie był to czas, nie miejsce. Podejrzewała, że z Zabini równać się mogło niewiele niewiast. Może półwile, ćwierćwile, nie jednak zwyczajne śmiertelniczki. Z puli genów garściami wzięła to, co najlepsze.
- Nie jest ci za zimno? - spytała spokojnie, niemal troskliwie, gdy tkaninę zanurzyła w okalającej Lyannę cieczy i przesunęła dłoń na jedną lewą pierś czarownicy. Tak prywatne rejony traktowała z jeszcze większym szacunkiem. Jeszcze większą delikatnością. I czekała. Czekała aż Lyanna podzieli się z nią dokładniej tym, co przeżywała, co działo się w jej wnętrzu; czarownica podparła podbródek na ułożonej na poręczy wanny dłoni i wydała z siebie ledwie słyszalny pomruk pełen zadowolenia. - Przypominasz mi pogańską boginkę - stwierdziła z nieco leniwym uśmiechem. Czy tak dawne ludy postrzegały mistyczne siły? Nie wiedziała, mogła jedynie spekulować, jednak w jej odczuciu skąpana w krwi Zabini jawiła się pierwotnie. Tak, jak jawić się mogła kapryśna, bezlitosna Przedwieczna. Aż dziwne, że do tej pory była sama. Zarówno teraz, jak i podczas poprzedniej wizyty Wren nie zaobserwowała pałętającego się po kątach jegomościa, który z zachwytem mógłby pełnić rolę jej mężczyzny. Jak to możliwe?
- Obmyję teraz twoją klatkę piersiową - zapowiedziała półszeptem, nie chciała przecież, by nieuprzedzony ruch stał się nagle rozpraszający, problematyczny. Wren przesunęła się na kolanach, łokciami oparła się o ramę wanny i dominującą dłonią powiodła tkaniną wzdłuż obojczyka wiedźmy. Drugą natomiast, wolną, raz jeszcze odgarnęła jej włosy, tym razem na plecy. Nie ucierpią jeśli zetkną się z pokrywającym ją w tych rejonach szkarłatem.
Zgromadzona w naczyniu posoka ledwie sięgała pasa kobiety. To znaczyło, że do tego momentu za pokrycie jej ciała krwią odpowiadały ruchy Chang; wykonywała je powoli, wciąż delikatnie, upewniając się, że każdy centymetr znaczył się czerwienią. Na moment pochyliła się nad szyją, myła ją pociągłym gestem, a następnie zsunęła dłoń w dół, wiodąc materiał pomiędzy kształtnym biustem czarownicy. Los obdarzył ją o wiele piękniejszą figurą niż ta, którą mogła pochwalić się Azjatka; przez moment poczuła jak w jej środku odzywają się iskierki zazdrości, jednak zdusiła je szybko. Nie był to czas, nie miejsce. Podejrzewała, że z Zabini równać się mogło niewiele niewiast. Może półwile, ćwierćwile, nie jednak zwyczajne śmiertelniczki. Z puli genów garściami wzięła to, co najlepsze.
- Nie jest ci za zimno? - spytała spokojnie, niemal troskliwie, gdy tkaninę zanurzyła w okalającej Lyannę cieczy i przesunęła dłoń na jedną lewą pierś czarownicy. Tak prywatne rejony traktowała z jeszcze większym szacunkiem. Jeszcze większą delikatnością. I czekała. Czekała aż Lyanna podzieli się z nią dokładniej tym, co przeżywała, co działo się w jej wnętrzu; czarownica podparła podbródek na ułożonej na poręczy wanny dłoni i wydała z siebie ledwie słyszalny pomruk pełen zadowolenia. - Przypominasz mi pogańską boginkę - stwierdziła z nieco leniwym uśmiechem. Czy tak dawne ludy postrzegały mistyczne siły? Nie wiedziała, mogła jedynie spekulować, jednak w jej odczuciu skąpana w krwi Zabini jawiła się pierwotnie. Tak, jak jawić się mogła kapryśna, bezlitosna Przedwieczna. Aż dziwne, że do tej pory była sama. Zarówno teraz, jak i podczas poprzedniej wizyty Wren nie zaobserwowała pałętającego się po kątach jegomościa, który z zachwytem mógłby pełnić rolę jej mężczyzny. Jak to możliwe?
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Być może los podarował Lyannie urodę, by wynagrodzić jej skazę na krwi – a przynajmniej dorastanie w przeświadczeniu jej posiadania. Kobiety Zabinich z reguły były atrakcyjne, choć Lyanna, według niechętnych zapewnień ojca, miała w sobie wiele z matki, której nigdy nie poznała, nie widziała nawet jednego jej zdjęcia. To dlatego Vincent Zabini jej nienawidził – bo przypominała mu tą, która rzekomo go oszukała. Lyanna swego czasu także czuła niechęć do myśli, że jest podobna do matki, kobiety ledwie półkrwi, ale z czasem nauczyła się doceniać urodę, zwłaszcza odkąd poznała prawdę.
Wśród kobiet bez domieszki krwi wili niewiele mogłoby się z nią równać, już w Hogwarcie się wyróżniała i zwykle to pół- i ćwierćwile ją przyćmiewały, obdarzone nadnaturalną mocą nieosiągalną dla zwykłych czarownic. Wielu mogłoby się zdziwić, że w ogóle uznała, że potrzebuje kąpieli w krwi. Może tak naprawdę wcale jej jeszcze nie potrzebowała, może to osiągnięcie wieku dwudziestu sześciu lat podświadomie na nią działało, lub zwykłe pragnienie czynu zakazanego i głęboko niemoralnego, zrealizowania pomysłu który zrodził się jakiś czas temu w jej głowie.
Przez moment żałowała, że Theo nie może jej teraz widzieć. Nagiej, skąpanej w krwi, wręcz potwornie pięknej. Ciekawe, co by teraz myślał? Czy podobałby mu się ten widok, czy może uznałby jej czyn za zbyt chory? Czy podobałaby mu się Lyanna już po wszystkim? Ale go tu nie było, a kąpiel w krwi była słodką tajemnicą pomiędzy nią i Wren, tak jak i polowanie na mugolki. A skoro potrafiła zabić dla urody, tym łatwiej uczyni to w słusznej sprawie. O to także chodziło, o pozbywanie się hamulców i sentymentów, o to, by stać się beznamiętną, zdolną zrobić wiele, by osiągnąć cel własny bądź organizacji, do której przynależała. I poniekąd wyświadczyła przysługę i jej, pomagając pozbyć się ze świata kilku mugolek.
- Mhmm, dobrze – wyszeptała, wciąż z lubością przymykając oczy, kiedy Wren przemywała kolejne partie jej ciała, przynajmniej te które nie były zanurzone w posoce. Oparła się wygodniej, pozwalając, by Chang przejechała nasączoną szmatką pomiędzy jej małymi, ale kształtnymi piersiami, pozostawiając pomiędzy nimi pas czerwieni. – Nie, jest w porządku – dodała, nie skupiając się aż tak na chłodzie, inne doznania przeważały nad nim, zalewając ją falami bodźców. Westchnęła cicho, kiedy mokra szmatka musnęła jej pierś. Po raz pierwszy od tak dawna ktoś inny dotykał tych rejonów jej ciała, prawie zapomniała jak to jest.
W jej życiu nie było mężczyzny pomimo urody, której się cechowała, ponieważ żaden szanujący się czarodziej nie chciał wiązać się z nawet najpiękniejszą kobietą półkrwi – a z łatką takiej żyła do niedawna. Ta łatka skreśliła jej młodość i początek dorosłości, skazując na samotność, brak mężczyzny i przyjaciół. Pewnie nawet domieszka krwi wili nie mogłaby tutaj nic zmienić, półkrew całkowicie dyskwalifikowała. Gdyby od zawsze wiadomym był fakt jej czystej krwi, niewątpliwie ojciec szybko wydałby ją za mąż, widząc w urodziwej córce atut możliwy do wykorzystania, żeby podtrzymać relacje z jakąś zaprzyjaźnioną rodziną o podobnym statusie do Zabinich. A jako że wierzył, że była półkrwi, nie mógł jej nikomu oddać, nie zamierzał również pozwolić, by to ona związała się z kimś i przekazała zbrukany status dalej, co wystawiłoby na szwank relacje Zabinich. Nie była atutem, była ciężarem dla rodziny, ale dzięki temu mogła się realizować i nie była dziś spętana niewygodnym węzłem małżeńskim. Samotność nie była zła, bo przynajmniej nie brakowało jej swobody, mogła oddawać się sprawom ważniejszym i nie marnowała potencjału, spędzając czas w domowych pieleszach, gotując mężowi obiady i niańcząc gromadę bachorów. Nie widziała się w takiej roli, może dlatego że w jej życiu nigdy nie było matki, kobiecej figury, która mogłaby jej pokazać tradycyjny kobiecy wzorzec.
- Myślę, że ty wyglądałabyś równie dobrze – szepnęła, uśmiechając się kątem ust. Wren była na swój sposób piękna, w sposób niespotykany w Anglii; poza nią Lyanna znała jeszcze tylko jedną kobietę o takiej urodzie. W ich dość konserwatywnym kraju odmienne rysy wciąż budziły różne emocje, jednak dla Lyanny najważniejsza była czystość krwi czarodziejskiej, nie kraj pochodzenia.
Ostrożnymi ruchami dłoni sama przejechała po swoich udach i łydkach, by krew lepiej wsiąknęła w skórę jej nóg. Potem zakrwawionymi dłońmi sięgnęła do twarzy, wsmarowując posokę w policzki. W końcu to wygląd jej twarzy był najważniejszy. Ciekawe, czy krew rzeczywiście przyniesie efekt? Była bardzo ciekawa, jak będzie wyglądać, gdy już zmyje z siebie tę makabryczną czerwień. Teraz, jako czarownica czystej krwi, musiała wyglądać tym lepiej. Każdy musiał widzieć, że nie była byle kim, że zakompleksiony mieszaniec odszedł. Ta stara Lyanna musiała ostatecznie umrzeć. Nowa, czystokrwista, rodziła się we krwi niewinnych, dumnie unosiła głowę i była gotowa na to, co niosła przyszłość, w której czysta krew zyska należną chwałę. Już niedługo, dzięki potędze Czarnego Pana, dostaną się na szczyt.
Wśród kobiet bez domieszki krwi wili niewiele mogłoby się z nią równać, już w Hogwarcie się wyróżniała i zwykle to pół- i ćwierćwile ją przyćmiewały, obdarzone nadnaturalną mocą nieosiągalną dla zwykłych czarownic. Wielu mogłoby się zdziwić, że w ogóle uznała, że potrzebuje kąpieli w krwi. Może tak naprawdę wcale jej jeszcze nie potrzebowała, może to osiągnięcie wieku dwudziestu sześciu lat podświadomie na nią działało, lub zwykłe pragnienie czynu zakazanego i głęboko niemoralnego, zrealizowania pomysłu który zrodził się jakiś czas temu w jej głowie.
Przez moment żałowała, że Theo nie może jej teraz widzieć. Nagiej, skąpanej w krwi, wręcz potwornie pięknej. Ciekawe, co by teraz myślał? Czy podobałby mu się ten widok, czy może uznałby jej czyn za zbyt chory? Czy podobałaby mu się Lyanna już po wszystkim? Ale go tu nie było, a kąpiel w krwi była słodką tajemnicą pomiędzy nią i Wren, tak jak i polowanie na mugolki. A skoro potrafiła zabić dla urody, tym łatwiej uczyni to w słusznej sprawie. O to także chodziło, o pozbywanie się hamulców i sentymentów, o to, by stać się beznamiętną, zdolną zrobić wiele, by osiągnąć cel własny bądź organizacji, do której przynależała. I poniekąd wyświadczyła przysługę i jej, pomagając pozbyć się ze świata kilku mugolek.
- Mhmm, dobrze – wyszeptała, wciąż z lubością przymykając oczy, kiedy Wren przemywała kolejne partie jej ciała, przynajmniej te które nie były zanurzone w posoce. Oparła się wygodniej, pozwalając, by Chang przejechała nasączoną szmatką pomiędzy jej małymi, ale kształtnymi piersiami, pozostawiając pomiędzy nimi pas czerwieni. – Nie, jest w porządku – dodała, nie skupiając się aż tak na chłodzie, inne doznania przeważały nad nim, zalewając ją falami bodźców. Westchnęła cicho, kiedy mokra szmatka musnęła jej pierś. Po raz pierwszy od tak dawna ktoś inny dotykał tych rejonów jej ciała, prawie zapomniała jak to jest.
W jej życiu nie było mężczyzny pomimo urody, której się cechowała, ponieważ żaden szanujący się czarodziej nie chciał wiązać się z nawet najpiękniejszą kobietą półkrwi – a z łatką takiej żyła do niedawna. Ta łatka skreśliła jej młodość i początek dorosłości, skazując na samotność, brak mężczyzny i przyjaciół. Pewnie nawet domieszka krwi wili nie mogłaby tutaj nic zmienić, półkrew całkowicie dyskwalifikowała. Gdyby od zawsze wiadomym był fakt jej czystej krwi, niewątpliwie ojciec szybko wydałby ją za mąż, widząc w urodziwej córce atut możliwy do wykorzystania, żeby podtrzymać relacje z jakąś zaprzyjaźnioną rodziną o podobnym statusie do Zabinich. A jako że wierzył, że była półkrwi, nie mógł jej nikomu oddać, nie zamierzał również pozwolić, by to ona związała się z kimś i przekazała zbrukany status dalej, co wystawiłoby na szwank relacje Zabinich. Nie była atutem, była ciężarem dla rodziny, ale dzięki temu mogła się realizować i nie była dziś spętana niewygodnym węzłem małżeńskim. Samotność nie była zła, bo przynajmniej nie brakowało jej swobody, mogła oddawać się sprawom ważniejszym i nie marnowała potencjału, spędzając czas w domowych pieleszach, gotując mężowi obiady i niańcząc gromadę bachorów. Nie widziała się w takiej roli, może dlatego że w jej życiu nigdy nie było matki, kobiecej figury, która mogłaby jej pokazać tradycyjny kobiecy wzorzec.
- Myślę, że ty wyglądałabyś równie dobrze – szepnęła, uśmiechając się kątem ust. Wren była na swój sposób piękna, w sposób niespotykany w Anglii; poza nią Lyanna znała jeszcze tylko jedną kobietę o takiej urodzie. W ich dość konserwatywnym kraju odmienne rysy wciąż budziły różne emocje, jednak dla Lyanny najważniejsza była czystość krwi czarodziejskiej, nie kraj pochodzenia.
Ostrożnymi ruchami dłoni sama przejechała po swoich udach i łydkach, by krew lepiej wsiąknęła w skórę jej nóg. Potem zakrwawionymi dłońmi sięgnęła do twarzy, wsmarowując posokę w policzki. W końcu to wygląd jej twarzy był najważniejszy. Ciekawe, czy krew rzeczywiście przyniesie efekt? Była bardzo ciekawa, jak będzie wyglądać, gdy już zmyje z siebie tę makabryczną czerwień. Teraz, jako czarownica czystej krwi, musiała wyglądać tym lepiej. Każdy musiał widzieć, że nie była byle kim, że zakompleksiony mieszaniec odszedł. Ta stara Lyanna musiała ostatecznie umrzeć. Nowa, czystokrwista, rodziła się we krwi niewinnych, dumnie unosiła głowę i była gotowa na to, co niosła przyszłość, w której czysta krew zyska należną chwałę. Już niedługo, dzięki potędze Czarnego Pana, dostaną się na szczyt.
Praca nie trwała już zbyt długo. Upłynęło kilka minut, aż ostatnia wstęga szkarłatu pokryła wciąż blady kawałek ciała Lyanny i przysłoniła chłonącą jego działanie skórę. Po człowieku nie pozostało ani śladu - przed nią, w wannie, usadowiona wygodnie była pradawna, przedwieczna bestia przywdziewająca śmiertelną powłokę po to, by stąpać bez strachu po pozbawionym znamion raju padole. Strachu nieswojego - a tych, którzy zadrżeć mogliby na jej widok. Wren z zadowoleniem raz jeszcze przyjrzała się kobiecie skąpanej w czerwieni. Ta pokrywała teraz nawet jej twarz, po tym, jak Zabini własnoręcznie zadbała o wklepanie specyfiku w policzki, czoło, podbródek i nos. Dobry pomysł, z zabiegu czerpać mogło bowiem nie tylko ciało poniżej szyi, ale również i najważniejszy element jej fizyczności - piękna, wyciosana ze szlachetnego marmuru twarz. Po wszystkim czarownica cofnęła dłoń. Wycisnęła resztki krwi z materiału, wsłuchawszy się w głuchy dźwięk kropel dudniących o szkarłatną taflę, po czym z cichym westchnieniem podniosła się z ziemi i podeszła do umiejscowionego w łazience zlewu, obmywając szmatkę wodą. Nie chciała pozostawiać śladów po ich niecodziennej umowie. ich chrzcie. Nawet w przychylnym spojrzeniu wzniesionego niedawno imperium odbić mogło się to niekorzystnym dlań echem - jeśli dom Lyanny z jakiegoś powodu stanąłby w centrum obserwacji nieprzyjaciela. Zakon Feniksa lubował się w obronie szlam. Ich gniew na widok przelanej krwi w imię damskiego piękna mógłby okazać się zgubny; Chang nie zamierzała zatem ryzykować. Ponownie uścisnęła tkaninę, wyciskając z niej wodę, i pozostawiła ją na umywalce. Przyda się później - kiedy wypełniającą wannę krew wessie odpływ, a gospodynię będzie należało obmyć z pozostałości płynu dziewiczej młodości.
- Myślę, że każda kobieta w twoim położeniu wyglądałaby pięknie. Nawet ja. To widok aż do przesady zakazany, a te są najlepsze. Intrygują najmocniej - przyznała z uśmiechem, choć jej słowa w niczym nie miały zamiaru ująć wyjątkowości ulokowanej w sercu wieczora osoby Lyanny. Wolnym, niemal leniwym krokiem podeszła do stojącego nieopodal krzesła i przystawiła je do obręczy wanny, za plecami czarownicy, z półki dobywając szczotkę. Zamierzała rozczesać jej włosy. Jej matka robiła to rzadko - głośno za to narzekając, że w czarnych puklach znajdowała gałązki, suche liście i okropne kołtuny, z którymi córka winna mierzyć się sama -, lecz Wren czuła, wiedziała, że może być to czynnością przyjemną. Relaksującą. Za to zapłaciła dziś Zabini, nawet jeśli pierwotnie jej usługi miały ograniczać się wyłącznie do zorganizowania kąpieli. Nie istniał jednak powód, by nie zadbać o jej samopoczucie. Być może wówczas zdecyduje się zabieg ten powtórzyć, a kolejne galeony spłyną do skarbca w Gringotcie, rozsieją ciepło we wnętrzu handlarki. Zwykle to właśnie czyniły. Tak działały. Wren uśmiechnęła się zatem lekko, zajęła miejsce na siedzeniu i łagodnym ruchem sięgnęła po pasmo brązowych włosów, zanurzając w nich szczotkę.
- Ktoś powinien cię teraz namalować - stwierdziła głosem wypełnionym spokojem, zadowoleniem. To był miły wieczór. Nie tyle finansowo, co i prywatnie. - Ale nie byle kto. Jakiś mistrz o znanym nazwisku i niebanalnej kresce. Ciekawym stylu. Zdolny oddać makabrę tej sceny, jej piękno - bo zasługuje na to. Niestety żaden nie przychodzi mi na myśl - bo i żadnego chyba nie znała, słynnego czy zapomnianego przez artystyczne upodobania historycznych marszandów. Sztuka była dla niej zagadką. Taką, której nigdy dotąd nie pragnęła rozwikłać, a która latami rozgrywała się gdzieś na boku, w niedostępnych, zamazanych dla niej kuluarach. Pomimo oczywistych w temacie braków nie rozmyślała nad nimi jednak zbyt długo; dłonie delikatnie operowały falami włosów Lyanny, które starannie rozczesywała wolnymi, dość wprawionymi ruchami. Zaczynała od końców, później przechodząc coraz wyżej, by nie pociągnąć za splecione ze sobą kosmyki. Pozwoliła przy tym, by kobieta odpoczywała już w ciszy. Nie chciała odbierać jej upragnionego po długiej nocy wytchnienia; od jego końca wciąż dzieliło je dobrych kilkanaście minut, dlatego Wren zwyczajnie skupiła się na dodatkowej pieczy nad fizycznością panny Zabini, ukontentowana wszechobecnym odprężeniem, jakie je otaczało. Obie na nie zasłużyły. Ciężką pracą - brudzeniem swoich dłoni mugolskim jestestwem i wieńczącym je chrztem w kąpieli, której urzeczywistnienie wydawało się niemal abstrakcyjne.
- Myślę, że każda kobieta w twoim położeniu wyglądałaby pięknie. Nawet ja. To widok aż do przesady zakazany, a te są najlepsze. Intrygują najmocniej - przyznała z uśmiechem, choć jej słowa w niczym nie miały zamiaru ująć wyjątkowości ulokowanej w sercu wieczora osoby Lyanny. Wolnym, niemal leniwym krokiem podeszła do stojącego nieopodal krzesła i przystawiła je do obręczy wanny, za plecami czarownicy, z półki dobywając szczotkę. Zamierzała rozczesać jej włosy. Jej matka robiła to rzadko - głośno za to narzekając, że w czarnych puklach znajdowała gałązki, suche liście i okropne kołtuny, z którymi córka winna mierzyć się sama -, lecz Wren czuła, wiedziała, że może być to czynnością przyjemną. Relaksującą. Za to zapłaciła dziś Zabini, nawet jeśli pierwotnie jej usługi miały ograniczać się wyłącznie do zorganizowania kąpieli. Nie istniał jednak powód, by nie zadbać o jej samopoczucie. Być może wówczas zdecyduje się zabieg ten powtórzyć, a kolejne galeony spłyną do skarbca w Gringotcie, rozsieją ciepło we wnętrzu handlarki. Zwykle to właśnie czyniły. Tak działały. Wren uśmiechnęła się zatem lekko, zajęła miejsce na siedzeniu i łagodnym ruchem sięgnęła po pasmo brązowych włosów, zanurzając w nich szczotkę.
- Ktoś powinien cię teraz namalować - stwierdziła głosem wypełnionym spokojem, zadowoleniem. To był miły wieczór. Nie tyle finansowo, co i prywatnie. - Ale nie byle kto. Jakiś mistrz o znanym nazwisku i niebanalnej kresce. Ciekawym stylu. Zdolny oddać makabrę tej sceny, jej piękno - bo zasługuje na to. Niestety żaden nie przychodzi mi na myśl - bo i żadnego chyba nie znała, słynnego czy zapomnianego przez artystyczne upodobania historycznych marszandów. Sztuka była dla niej zagadką. Taką, której nigdy dotąd nie pragnęła rozwikłać, a która latami rozgrywała się gdzieś na boku, w niedostępnych, zamazanych dla niej kuluarach. Pomimo oczywistych w temacie braków nie rozmyślała nad nimi jednak zbyt długo; dłonie delikatnie operowały falami włosów Lyanny, które starannie rozczesywała wolnymi, dość wprawionymi ruchami. Zaczynała od końców, później przechodząc coraz wyżej, by nie pociągnąć za splecione ze sobą kosmyki. Pozwoliła przy tym, by kobieta odpoczywała już w ciszy. Nie chciała odbierać jej upragnionego po długiej nocy wytchnienia; od jego końca wciąż dzieliło je dobrych kilkanaście minut, dlatego Wren zwyczajnie skupiła się na dodatkowej pieczy nad fizycznością panny Zabini, ukontentowana wszechobecnym odprężeniem, jakie je otaczało. Obie na nie zasłużyły. Ciężką pracą - brudzeniem swoich dłoni mugolskim jestestwem i wieńczącym je chrztem w kąpieli, której urzeczywistnienie wydawało się niemal abstrakcyjne.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Gdyby Lyanna mogła teraz spojrzeć w lustro, pewnie sama byłaby zatrwożona takim widokiem. Pokryte posoką ciało jeszcze nie nosiło na sobie znamion piękna (w każdym razie nie takiego typowego), było makabryczne i złowrogie – ale piękno według zapewnień Chang miało wyłonić się później, już po tym, jak krew zniknie w odpływie, i ostatnia pozostałość po życiu piątki młodych dziewcząt odejdzie w zapomnienie. Będą trwać jedynie w pamięci swych bliskich oraz oprawczyń, które były świadkami ich ostatnich chwil. Czy będą kiedyś wracać w snach Lyanny, czy może z czasem, kiedy jej sumienie obciążą kolejne ofiary, znikną i stamtąd? Zabini nie wątpiła w to, że dziewczęta, których tętnice przecięła, nie były jej ostatnimi ofiarami. Przynależność do rycerzy na pewno jeszcze jakieś za sobą pociągnie.
Póki co jednak relaksowała się, siedząc spokojnie w letniej krwi, obmyta nią cała poza włosami. Jedynym elementem wyraźnie odcinającym się od jej twarzy były teraz błękitne oczy, choć te przez sporą część czasu pozostawały przymknięte. Nie myślała też o przebrzydłych szlamolubach z Zakonu Feniksa, jej myśli krążyły wokół fizycznych doznań, czasem powracając do minionej nocy. Nie zamierzała jednak afiszować się wszem i wobec tym, że kąpała się w krwi. To był sekret, tajemnica pomiędzy nią i Wren.
- Zakazane owoce zwykle smakują najlepiej – powiedziała. Lubiła je od dawna. Czasem po nie sięgała. Korciło ją to, co wykraczające ponad przeciętność, zawsze pragnęła więcej. Dlatego prędzej czy później musiało ją to zaprowadzić na złą drogę. Czarna magia była tym zakazanym owocem, który zmienił ją najbardziej. Po jego skosztowaniu już nie było powrotu do niewinności. Można było tylko iść dalej, więc z czasem pojawiły się kolejne złe uczynki, choć kiedyś hamował ją i ograniczał strach przed karą. Teraz zszedł on na dalszy plan i nie pętał już pragnień kiełkujących w sercu Lyanny.
- Właściwie to zastanawiało mnie czasem, dlaczego handlujesz akurat krwią. – Miała nadzieję, że pytanie nie było zbyt osobiste i poufałe, chciała jedynie zaspokoić ciekawość – dlaczego ta ładna, młoda kobieta handlowała krwią mugolek? Był to wyjątkowo nietypowy biznes, który w większości ludzi budziłby wstręt – ale nie w Lyannie, w której to wzbudziło ciekawość i uzmysłowiło jej, że Chang nie jest byle mdłą pannicą, a kimś, kto skrywa interesujący potencjał. A jednak musieli być jacyś chętni na zakup krwi, skoro Wren jeszcze nie zwinęła interesu. Choć przed nastaniem rządów Malfoya i rycerzy Walpurgii raczej trudno byłoby jej go prowadzić, chyba że w zakamarkach Nokturnu, gdzie zawsze znajdowali się jacyś zaklinacze chętnie przygarniający posokę do klątw.
Nikt poza nią samą nigdy nie rozczesywał jej włosów. Matki nigdy nie miała, ciotki z rodziny Zabini gardziły nią, więc żadna nie chciała się wcielić w matczyną rolę. Nigdy nie było bliskiej kobiety, która by ją czesała, nie mówiąc o łataniu obitych kolan czy podrzucaniu smakołyków. Jej dzieciństwo było dość jałowe pod tym względem – bo nikt, może poza bratem, nigdy jej nie kochał. Była wtedy półkrwi, więc nie zasługiwała na miłość. Wystarczającą łaską było to, że nie została oddana do sierocińca lub nawet zabita. Ojciec przecież mógł to zrobić, ale z jakiegoś powodu pozwolił jej dorastać pod swoim dachem. Bez miłości, ale przynajmniej była żywa, miała co zjeść i w co się ubrać, i to musiało wystarczyć, tym bardziej, że fakt zatrzymania Lyanny zapewne nie podobał się rodzinie jej ojca, może nawet podkopywał w ich oczach jego wartość i konserwatyzm. Dlatego ojciec przy swoich krewnych traktował ją jeszcze gorzej, by nie zwątpili w jego słuszne poglądy na temat krwi, i wyraźnie stawiał granicę między nią a jej czystokrwistym bratem z pierwszego małżeństwa ojca, który zawsze był faworyzowany.
To, że teraz ktoś ją czesał, było nowym doświadczeniem, ale całkiem przyjemnym, pomijając te momenty, gdy szczotka akurat pociągnęła jakiś lok. Długie włosy Lyanny były w końcu ponadprzeciętnie bujne, ale też silne i zdrowe, więc poddawały się szczotce.
- Hmm, bycie sportretowaną byłoby całkiem kuszące – uśmiechnęła się nieznacznie. Nigdy nie miała okazji pozować, a już na pewno nie nago i we krwi, i raczej coś takiego nie nastąpi, tym bardziej, że choć Lyanna posiadała podstawy wiedzy o sztuce, to nie znała żadnego artysty. Sama potrafiła narysować co najwyżej runy.
Potem znowu umilkła, resztę czasu pozostającego do końca kąpieli spędzając w ciszy, oparta wygodnie o tylną część wanny. Ale w końcu zaczęło jej się robić zimno, a krew rozsmarowana po ciele zastygała szybko, tworząc niezbyt przyjemną skorupę.
Wszystko musiało kiedyś dobiec końca.
- Czy to już odpowiedni moment do zmycia jej? – zapytała nagle, przesuwając dłonią po swojej drugiej ręce. Była bardzo ciekawa tego, jak będzie wyglądać skóra, która zaraz wyjrzy spod warstwy szkarłatu. Oby była jak najbardziej jedwabista, jasna i lśniąca, jak u kobiety kilka lat młodszej.
Póki co jednak relaksowała się, siedząc spokojnie w letniej krwi, obmyta nią cała poza włosami. Jedynym elementem wyraźnie odcinającym się od jej twarzy były teraz błękitne oczy, choć te przez sporą część czasu pozostawały przymknięte. Nie myślała też o przebrzydłych szlamolubach z Zakonu Feniksa, jej myśli krążyły wokół fizycznych doznań, czasem powracając do minionej nocy. Nie zamierzała jednak afiszować się wszem i wobec tym, że kąpała się w krwi. To był sekret, tajemnica pomiędzy nią i Wren.
- Zakazane owoce zwykle smakują najlepiej – powiedziała. Lubiła je od dawna. Czasem po nie sięgała. Korciło ją to, co wykraczające ponad przeciętność, zawsze pragnęła więcej. Dlatego prędzej czy później musiało ją to zaprowadzić na złą drogę. Czarna magia była tym zakazanym owocem, który zmienił ją najbardziej. Po jego skosztowaniu już nie było powrotu do niewinności. Można było tylko iść dalej, więc z czasem pojawiły się kolejne złe uczynki, choć kiedyś hamował ją i ograniczał strach przed karą. Teraz zszedł on na dalszy plan i nie pętał już pragnień kiełkujących w sercu Lyanny.
- Właściwie to zastanawiało mnie czasem, dlaczego handlujesz akurat krwią. – Miała nadzieję, że pytanie nie było zbyt osobiste i poufałe, chciała jedynie zaspokoić ciekawość – dlaczego ta ładna, młoda kobieta handlowała krwią mugolek? Był to wyjątkowo nietypowy biznes, który w większości ludzi budziłby wstręt – ale nie w Lyannie, w której to wzbudziło ciekawość i uzmysłowiło jej, że Chang nie jest byle mdłą pannicą, a kimś, kto skrywa interesujący potencjał. A jednak musieli być jacyś chętni na zakup krwi, skoro Wren jeszcze nie zwinęła interesu. Choć przed nastaniem rządów Malfoya i rycerzy Walpurgii raczej trudno byłoby jej go prowadzić, chyba że w zakamarkach Nokturnu, gdzie zawsze znajdowali się jacyś zaklinacze chętnie przygarniający posokę do klątw.
Nikt poza nią samą nigdy nie rozczesywał jej włosów. Matki nigdy nie miała, ciotki z rodziny Zabini gardziły nią, więc żadna nie chciała się wcielić w matczyną rolę. Nigdy nie było bliskiej kobiety, która by ją czesała, nie mówiąc o łataniu obitych kolan czy podrzucaniu smakołyków. Jej dzieciństwo było dość jałowe pod tym względem – bo nikt, może poza bratem, nigdy jej nie kochał. Była wtedy półkrwi, więc nie zasługiwała na miłość. Wystarczającą łaską było to, że nie została oddana do sierocińca lub nawet zabita. Ojciec przecież mógł to zrobić, ale z jakiegoś powodu pozwolił jej dorastać pod swoim dachem. Bez miłości, ale przynajmniej była żywa, miała co zjeść i w co się ubrać, i to musiało wystarczyć, tym bardziej, że fakt zatrzymania Lyanny zapewne nie podobał się rodzinie jej ojca, może nawet podkopywał w ich oczach jego wartość i konserwatyzm. Dlatego ojciec przy swoich krewnych traktował ją jeszcze gorzej, by nie zwątpili w jego słuszne poglądy na temat krwi, i wyraźnie stawiał granicę między nią a jej czystokrwistym bratem z pierwszego małżeństwa ojca, który zawsze był faworyzowany.
To, że teraz ktoś ją czesał, było nowym doświadczeniem, ale całkiem przyjemnym, pomijając te momenty, gdy szczotka akurat pociągnęła jakiś lok. Długie włosy Lyanny były w końcu ponadprzeciętnie bujne, ale też silne i zdrowe, więc poddawały się szczotce.
- Hmm, bycie sportretowaną byłoby całkiem kuszące – uśmiechnęła się nieznacznie. Nigdy nie miała okazji pozować, a już na pewno nie nago i we krwi, i raczej coś takiego nie nastąpi, tym bardziej, że choć Lyanna posiadała podstawy wiedzy o sztuce, to nie znała żadnego artysty. Sama potrafiła narysować co najwyżej runy.
Potem znowu umilkła, resztę czasu pozostającego do końca kąpieli spędzając w ciszy, oparta wygodnie o tylną część wanny. Ale w końcu zaczęło jej się robić zimno, a krew rozsmarowana po ciele zastygała szybko, tworząc niezbyt przyjemną skorupę.
Wszystko musiało kiedyś dobiec końca.
- Czy to już odpowiedni moment do zmycia jej? – zapytała nagle, przesuwając dłonią po swojej drugiej ręce. Była bardzo ciekawa tego, jak będzie wyglądać skóra, która zaraz wyjrzy spod warstwy szkarłatu. Oby była jak najbardziej jedwabista, jasna i lśniąca, jak u kobiety kilka lat młodszej.
Czasem sama ryzykowała podobnym przemyśleniem - dlaczego to robi, dlaczego decyduje się chronić szlamy od wrogiego spojrzenia nowej polityki i chować je w bezpiecznych miejscach, otwierać im żyły i zbierać zeń najcenniejszy z płynów. Nie mówiła o tym powszechnie, wiedzieli nieliczni: klienci i ci, którym nie sposób było już nie ufać. Jej rodzice pozostawali w błogiej nieświadomości, ojciec wciąż myślał, że zajmowała się polowaniem na rzadkie alchemiczne ingrediencje działając na zlecenie zamożnych klientów, matki nie interesowało to wcale. Liczył się jedynie fakt, że córka nie poszła w jej ślady i nie zainteresowała się zielarstwem, z którym pani Chang (niechętnie posługująca się mężowskim nazwiskiem) związała ze życie. Docierały do niej strzępki informacji o paraniu się handlem, a to wystarczyło, by w jej surowych oczach Wren była skrzywiona. Wyobrażała sobie, że młoda Azjatka nadskakuje swoim zleceniodawcom, być może chodzi od drzwi do drzwi oferując trefne, choć reklamowane jako wynalazki stulecia przedmioty. Nikt nie posądził jej o skrywanie prawdy. Kamuflowała ją dobrze, chroniła za umiejętnie uwitą kurtyną kłamstw i pozorów, cieszyła się bezpieczną prywatnością. Inaczej stanęłaby przed niewygodnymi pytaniami. Wren wydała z siebie pełne zamyślenia westchnienie, na moment ciszą odpowiadając na poruszoną przez Lyannę kwestię, zanim zdecydowała, że początki kroków jej zajęcia właściwie przestawały być tajemnicą w obliczu łączących je wydarzeń. Zabiły razem, cieszyły się niespodziewaną bliskością - i to sprawiało, że ze strony panny Zabini nie czuła zagrożenia. Nie oferowałaby jej zresztą żadnej wiedzy, którą ta mogłaby przeciwko handlarce wykorzystać, gdyby nagle zechciała.
- Na początku nie wiedziałam czego się spodziewać. To było tajemnicą, nieznanym, hasłem przeczytanym w starej książce w sklepie alchemicznym, w którym sprzedawałam ingrediencje - zaczęła spokojnie, miękko. - Jak sama stwierdziłaś, zakazane owoce smakują najlepiej. Chciałam takiego skosztować - sztywne ramy sklepikarskiej zmiany i obsługa naburmuszonych, czasem roszczeniowych magów przypominały dziś klatkę, ramy zimnego więzienia. Dusiła się w szponach przewidywalnej stagnacji. By żyć, oddychać pełnią płuc, potrzebowała czegoś innego - czegoś zdolnego posłać dreszcz w dół kręgosłupa. Fizycznego i moralnego. - Z czasem okazało się, że jest na to popyt. Pojawiły się pierwsze klientki, pierwsze zlecenia. Pierwsze pieniądze, sumy, których dotychczas nie znałam - na początku zlecenia przechodziły przez znajomego handlarza z Pokątnej, który za swoją protekcję pobierał procent. Dopiero po dłuższym czasie stanęła na własne nogi, uzbroiła się w wytrwałość i zadbała o samą siebie, wyrywając się spod męskiej kontroli. Działalność prowadzona na własną rękę okazała się strzałem w dziesiątkę. Czarownica uśmiechnęła się lekko jednym kącikiem ust, z tą samą delikatnością przeczesując kosmyki włosów Lyanny. - Historia potępiła kobiety praktykujące te zabiegi, wyklęła, same ich imiona kojarzone są z grzechem. Szaleństwem. Dlaczego? Udowadniam dziś, że miały rację - bo była społecznikiem, działała w imię dobra godnie urodzonych czarownic o pokaźnej sakiewce, pielęgnowała ich urodę i dbała o to, by ich lica przedwcześnie nie pokryły się ni jedną rysą widocznej starości.
Opowiedziała wówczas Lyannie o hrabinie Bathory i lady Sanguinie, mówiła bajecznie i kolorowo, by później pozwolić kobiecie resztę czasu zabiegu spędzić już w odprężającej ciszy. Minuty mijały przyjemnie - spokojnie, zupełnie jakby świat wokół nich nie istniał, a wojna zatarła się w niepamięci. Mniej więcej pięć minut przed upłynięciem wskazanego czasu Wren odłożyła szczotkę na bok i zaplotła z brązowych kosmyków luźny warkocz, nie chcąc przesadnie zmoczyć włosów gospodyni podczas zmywania z niej zaschniętej posoki.
- Wygląda na to, że możemy ją zmyć - potwierdziła i sięgnęła do wanny, zanurzyła swą dłoń w czerwieni i przez moment musnęła kostkę Lyanny w ślepym poszukiwaniu srebrnego łańcuszka korkującego odpływ. Uwolniła go gładkim ruchem i szkarłat zawirował powoli. Spływał do rury, odsłaniał kobiecą sylwetkę - i Wren zdecydowała się mu pomóc. Dłoń spoczęła na słuchawce prysznicowej podczas gdy druga, na powrót wolna, odkręciła wodę; upewniła się jeszcze, że ta była odpowiednio ciepła, po czym zaczęła obmywać Zabini, aż na jej ciele nie pozostała ani jedna kropla. Na koniec spłukała też samą wannę. - Czujesz różnicę? - spytała z nieukrywaną ciekawością gdy Lyanna rozpoczęła inspekcję efektów kąpieli.
- Na początku nie wiedziałam czego się spodziewać. To było tajemnicą, nieznanym, hasłem przeczytanym w starej książce w sklepie alchemicznym, w którym sprzedawałam ingrediencje - zaczęła spokojnie, miękko. - Jak sama stwierdziłaś, zakazane owoce smakują najlepiej. Chciałam takiego skosztować - sztywne ramy sklepikarskiej zmiany i obsługa naburmuszonych, czasem roszczeniowych magów przypominały dziś klatkę, ramy zimnego więzienia. Dusiła się w szponach przewidywalnej stagnacji. By żyć, oddychać pełnią płuc, potrzebowała czegoś innego - czegoś zdolnego posłać dreszcz w dół kręgosłupa. Fizycznego i moralnego. - Z czasem okazało się, że jest na to popyt. Pojawiły się pierwsze klientki, pierwsze zlecenia. Pierwsze pieniądze, sumy, których dotychczas nie znałam - na początku zlecenia przechodziły przez znajomego handlarza z Pokątnej, który za swoją protekcję pobierał procent. Dopiero po dłuższym czasie stanęła na własne nogi, uzbroiła się w wytrwałość i zadbała o samą siebie, wyrywając się spod męskiej kontroli. Działalność prowadzona na własną rękę okazała się strzałem w dziesiątkę. Czarownica uśmiechnęła się lekko jednym kącikiem ust, z tą samą delikatnością przeczesując kosmyki włosów Lyanny. - Historia potępiła kobiety praktykujące te zabiegi, wyklęła, same ich imiona kojarzone są z grzechem. Szaleństwem. Dlaczego? Udowadniam dziś, że miały rację - bo była społecznikiem, działała w imię dobra godnie urodzonych czarownic o pokaźnej sakiewce, pielęgnowała ich urodę i dbała o to, by ich lica przedwcześnie nie pokryły się ni jedną rysą widocznej starości.
Opowiedziała wówczas Lyannie o hrabinie Bathory i lady Sanguinie, mówiła bajecznie i kolorowo, by później pozwolić kobiecie resztę czasu zabiegu spędzić już w odprężającej ciszy. Minuty mijały przyjemnie - spokojnie, zupełnie jakby świat wokół nich nie istniał, a wojna zatarła się w niepamięci. Mniej więcej pięć minut przed upłynięciem wskazanego czasu Wren odłożyła szczotkę na bok i zaplotła z brązowych kosmyków luźny warkocz, nie chcąc przesadnie zmoczyć włosów gospodyni podczas zmywania z niej zaschniętej posoki.
- Wygląda na to, że możemy ją zmyć - potwierdziła i sięgnęła do wanny, zanurzyła swą dłoń w czerwieni i przez moment musnęła kostkę Lyanny w ślepym poszukiwaniu srebrnego łańcuszka korkującego odpływ. Uwolniła go gładkim ruchem i szkarłat zawirował powoli. Spływał do rury, odsłaniał kobiecą sylwetkę - i Wren zdecydowała się mu pomóc. Dłoń spoczęła na słuchawce prysznicowej podczas gdy druga, na powrót wolna, odkręciła wodę; upewniła się jeszcze, że ta była odpowiednio ciepła, po czym zaczęła obmywać Zabini, aż na jej ciele nie pozostała ani jedna kropla. Na koniec spłukała też samą wannę. - Czujesz różnicę? - spytała z nieukrywaną ciekawością gdy Lyanna rozpoczęła inspekcję efektów kąpieli.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Ciekawe, jak to było, mieć rodzinę która przejmowałaby się jej życiem i wybraną przez nią drogą. Gdy zajęła się łamaniem klątw, jej ojciec zapewne w głębi duszy miał nadzieję, że któraś z klątw ją zabije i będzie mieć problem z głowy. Żadne z jego dwójki dzieci nie było zainteresowane przejęciem jego biznesu handlu ingrediencjami, choć Lyanna nie zapomniała wyniesionych z domu nauk i nadal miała pewne pojęcie o składnikach roślinnych. Dzięki temu mogła liczyć na drobny dodatkowy zarobek, jeśli podczas jakiejś wyprawy znalazła ciekawą roślinę mogącą zainteresować jakiegoś alchemika lub zielarza. Mimo niechęci do ojca doceniała to, że czegoś zdążyła się od niego nauczyć, co mogła wykorzystać w dorosłym życiu. A jego interes zapewne przeszedł w ręce kogoś z jego rodziny, być może jednego z wujów Lyanny. Nie interesowało jej to, bo jeśli już zdobywała jakieś rośliny, to nie sprzedawała ich w dawnym sklepie ojca, nie chcąc brać żadnych galeonów od Zabinich. Wuj zresztą pewnie nie dałby jej nawet złamanego knuta, bo w jego oczach wciąż była bękartem półkrwi.
Z zaciekawieniem wysłuchała słów Wren, która nakreśliła jej nieco powody swojego zainteresowania krwią.
- Na twoim miejscu może też bym się na to skusiła. Ale życie postawiło na mojej drodze nieco inne zakazane owoce – powiedziała cicho, nieco tajemniczo, a w półprzymkniętych oczach pojawił się błysk. Każda z nich na swój sposób wyłamywała się ze schematów. Wren porzuciła nudną pracę w sklepie z ingrediencjami na rzecz handlowania krwią, a Lyanna – posadkę w ministerstwie na rzecz niezależnej pracy już nie tylko łamaczki klątw, ale i zaklinaczki, sięgając po coś, co było zakazane, i dla większości dawnych kolegów z kursu z pewnością było obrzydliwe i niemoralne. Ale z jej punktu widzenia to oni byli nudziarzami i tchórzami o niepełnej wiedzy, bojącymi się sięgnąć po więcej niż im pozwolono, nie znającymi pełnego oblicza magii run. Ona wzniosła się ponad narzucone jej kiedyś ograniczenia. Obie to zrobiły i to okazało się je łączyć. – Czasy chyba ci sprzyjają, prawda? – zapytała po chwili. Za Longbottoma na pewno byłoby jej trudniej, wcześniej też. – A Morgana Selwyn też w jakiś sposób przyczyniła się do tego zainteresowania krwią. – Bo czarownice czytające gazety pewnie to stamtąd zaczerpnęły inspirację. Lyanna, choć odbiegała od stereotypowego wyobrażenia czytelniczki „Czarownicy”, też. Tak się po prostu złożyło, że zwykle traktowane z pewną dozą pobłażliwości, może nawet wzgardy piśmidło wpadło w jej ręce. Być może po prostu chciała poznać fenomen pierwszej w historii nestorki kobiety, damy dość silnej, by wywalczyć dla siebie wpływy dotychczas przypisane mężczyznom i tym samym, mimo faktu że w rodzie Selwyn znalazło się kilku plugawych zdrajców krwi, zaskarbić sobie pewne uznanie Lyanny. Czytając o niej przeczytała i o krwi, i tak zaczęła rozmyślać nad zachowaniem swej młodości.
Ale wiedziała, jak kuszące jest patrzenie, jak zarobki systematycznie rosną. Gdy zaczęła oferować usługi w zakresie zaklinania także zaczęła zarabiać więcej, co stanowiło dodatkową pokusę, żeby iść w tym kierunku i rozwinąć te umiejętności jeszcze bardziej. Była coraz lepsza w tym wszystkim, docenili ją Burke’owie, więc na brak galeonów nie mogła narzekać. Nie była może bogaczem, ale na wygodne życie dla samotnej, bezdzietnej i niezamężnej kobiety w zupełności wystarczało.
- To ludzie słabi i nie rozumiejący czynów wymykających się poza utarte, bezpieczne schematy je potępili. – Teraz przecież działo się to samo. Gawiedź rozpuszczona poprzednimi, miękkimi rządami sprzyjającymi równościowym ideom reagowała podobnie na czyny Czarnego Pana i jego wiernych zwolenników. Bali się, nie rozumieli, uważali ich za zło wcielone, podczas gdy oni próbowali zbudować lepszy świat, w którym przywrócono by dawną, słuszną społeczną hierarchię na podstawie czystości krwi, już nie tylko umowną, ale prawdziwie determinującą miejsce jednostek w społeczeństwie. Oczywiście byli czarodzieje, którym podobał się obecny porządek i wpasowali się w niego z łatwością, ale wielu się buntowało i stawiało mniej lub bardziej czynny opór.
Reszta kąpieli upłynęła spokojnie, aż nadszedł czas jej końca i zmycia posoki. Lyanna cierpliwie pozwoliła obmyć swe ciało czystą wodą, patrząc, jak jej strużki zmieszane ze zmywaną czerwienią spływają po skórze, aż czerwieni było coraz mniej i w końcu zniknęła, odsłaniając czystą, jasną barwę skóry. Krew po niedługiej chwili była tylko wspomnieniem, w czystej już wannie siedziała równie czysta Lyanna, nie przypominająca tego krwistoczerwonego, groźnego monstrum.
Podniosła się i wyszła z wanny, stając na posadzce, wciąż lekko mokra od wody, ale spojrzała uważnie na swoje ciało, szczupłymi dłońmi starannie badając skórę, która – czy tylko jej się wydawało, czy naprawdę się to stało? – była gładsza i aksamitniejsza.
- Chyba tak – szepnęła. – Tak, czuję – dodała już głośniej, przeciągając palcami po policzkach, a potem po skórze ramienia i przedramienia. Musnęła też brzuch i uda, w ślad za dłonią podążało spojrzenie oceniające efekty. Podobało jej się to, co widziała i miała nadzieję, że to nie jest tylko sugestia wyobraźni, a faktyczne działanie magii młodości zamkniętej w dziewiczej krwi odebranej siłą, okupionej dokonaną na niewinnych zbrodnią.
Z zaciekawieniem wysłuchała słów Wren, która nakreśliła jej nieco powody swojego zainteresowania krwią.
- Na twoim miejscu może też bym się na to skusiła. Ale życie postawiło na mojej drodze nieco inne zakazane owoce – powiedziała cicho, nieco tajemniczo, a w półprzymkniętych oczach pojawił się błysk. Każda z nich na swój sposób wyłamywała się ze schematów. Wren porzuciła nudną pracę w sklepie z ingrediencjami na rzecz handlowania krwią, a Lyanna – posadkę w ministerstwie na rzecz niezależnej pracy już nie tylko łamaczki klątw, ale i zaklinaczki, sięgając po coś, co było zakazane, i dla większości dawnych kolegów z kursu z pewnością było obrzydliwe i niemoralne. Ale z jej punktu widzenia to oni byli nudziarzami i tchórzami o niepełnej wiedzy, bojącymi się sięgnąć po więcej niż im pozwolono, nie znającymi pełnego oblicza magii run. Ona wzniosła się ponad narzucone jej kiedyś ograniczenia. Obie to zrobiły i to okazało się je łączyć. – Czasy chyba ci sprzyjają, prawda? – zapytała po chwili. Za Longbottoma na pewno byłoby jej trudniej, wcześniej też. – A Morgana Selwyn też w jakiś sposób przyczyniła się do tego zainteresowania krwią. – Bo czarownice czytające gazety pewnie to stamtąd zaczerpnęły inspirację. Lyanna, choć odbiegała od stereotypowego wyobrażenia czytelniczki „Czarownicy”, też. Tak się po prostu złożyło, że zwykle traktowane z pewną dozą pobłażliwości, może nawet wzgardy piśmidło wpadło w jej ręce. Być może po prostu chciała poznać fenomen pierwszej w historii nestorki kobiety, damy dość silnej, by wywalczyć dla siebie wpływy dotychczas przypisane mężczyznom i tym samym, mimo faktu że w rodzie Selwyn znalazło się kilku plugawych zdrajców krwi, zaskarbić sobie pewne uznanie Lyanny. Czytając o niej przeczytała i o krwi, i tak zaczęła rozmyślać nad zachowaniem swej młodości.
Ale wiedziała, jak kuszące jest patrzenie, jak zarobki systematycznie rosną. Gdy zaczęła oferować usługi w zakresie zaklinania także zaczęła zarabiać więcej, co stanowiło dodatkową pokusę, żeby iść w tym kierunku i rozwinąć te umiejętności jeszcze bardziej. Była coraz lepsza w tym wszystkim, docenili ją Burke’owie, więc na brak galeonów nie mogła narzekać. Nie była może bogaczem, ale na wygodne życie dla samotnej, bezdzietnej i niezamężnej kobiety w zupełności wystarczało.
- To ludzie słabi i nie rozumiejący czynów wymykających się poza utarte, bezpieczne schematy je potępili. – Teraz przecież działo się to samo. Gawiedź rozpuszczona poprzednimi, miękkimi rządami sprzyjającymi równościowym ideom reagowała podobnie na czyny Czarnego Pana i jego wiernych zwolenników. Bali się, nie rozumieli, uważali ich za zło wcielone, podczas gdy oni próbowali zbudować lepszy świat, w którym przywrócono by dawną, słuszną społeczną hierarchię na podstawie czystości krwi, już nie tylko umowną, ale prawdziwie determinującą miejsce jednostek w społeczeństwie. Oczywiście byli czarodzieje, którym podobał się obecny porządek i wpasowali się w niego z łatwością, ale wielu się buntowało i stawiało mniej lub bardziej czynny opór.
Reszta kąpieli upłynęła spokojnie, aż nadszedł czas jej końca i zmycia posoki. Lyanna cierpliwie pozwoliła obmyć swe ciało czystą wodą, patrząc, jak jej strużki zmieszane ze zmywaną czerwienią spływają po skórze, aż czerwieni było coraz mniej i w końcu zniknęła, odsłaniając czystą, jasną barwę skóry. Krew po niedługiej chwili była tylko wspomnieniem, w czystej już wannie siedziała równie czysta Lyanna, nie przypominająca tego krwistoczerwonego, groźnego monstrum.
Podniosła się i wyszła z wanny, stając na posadzce, wciąż lekko mokra od wody, ale spojrzała uważnie na swoje ciało, szczupłymi dłońmi starannie badając skórę, która – czy tylko jej się wydawało, czy naprawdę się to stało? – była gładsza i aksamitniejsza.
- Chyba tak – szepnęła. – Tak, czuję – dodała już głośniej, przeciągając palcami po policzkach, a potem po skórze ramienia i przedramienia. Musnęła też brzuch i uda, w ślad za dłonią podążało spojrzenie oceniające efekty. Podobało jej się to, co widziała i miała nadzieję, że to nie jest tylko sugestia wyobraźni, a faktyczne działanie magii młodości zamkniętej w dziewiczej krwi odebranej siłą, okupionej dokonaną na niewinnych zbrodnią.
Czasem rodziny lepiej było po prostu nie mieć. W swej buntowniczej naturze Wren oddałaby wszystko za to, by móc obserwować, jak egzystencja jej matki obraca się w pył, a dusza w końcu odzyskuje upragniony spokój. Dusza jej matki, jej własna - ich obu, męczących się w swoim towarzystwie, jedna wiecznie rozczarowana drugą z wypracowaną już wzajemnością. To bolało. Czasem, gdy nachodziły ją myśli smutne, zdzierające z twarzy maskę samodzielnej, odważnej kobiety hardo stąpającej po ziemi; łapała się na tęsknocie do tego, jak ich relacja musiała wyglądać wcześniej, gdy była jeszcze małym berbeciem i nie miała szansy rozczarować swojej rodzicielki, rozczulonej pierwszą euforią macierzyństwa. Później wszystko przykrył cień. Konflikty eskalowały do okrutnych awantur, do słów, których nie sposób było już wymazać. Z czasem zniszczeń było po prostu za dużo. Nie mogły odbudować czegoś, co posiadało tak chybotliwe fundamenty, co runęło w gęstwinie pyłu, obróciło się w nicość. I Chang nie rozumiała, że jej wszechobecna złość na matkę, na to, jak ta narzekała na wszelką kwestię związaną z egzystencją córki, wynikała ze złości na jej realny brak. Na to, że od lat doświadczała odrzucenia przez kogoś, kto powinien być autorytetem, wskazać jej drogę, nauczyć delikatności, kobiecości.
- A zatem opowieść za opowieść. Chętnie posłucham tajemnic twojej pracy, Lyanno, twojego życia - podjęła z uśmiechem, odrobinę zaskoczona, że dyktująca owe słowa ciekawość była szczera, nie wyłącznie kurtuazyjna. Czasem odpowiadała machinalnie, kulturalnie, przyzwyczajona do metodyki rozmów z klientelą, lecz towarzystwo panny Zabini, szczególnie po ostatniej nocy, stawało się przyjemne na stopie prywatnej. I było to miłą odmianą. Niecodzienną, nieprzewidzianą zapewne przez obie z kobiet, lecz realną. Skinęła zaraz głową, zadowolonym westchnieniem komentując założenie gospodyni. - Sprzyjają, oby sprzyjały też jak najdłużej. Lady doyenne uczyniła mi prawdziwą przysługę - przyznała i parsknęła cicho. Morgana dzieliła się swymi sekretami najpewniej wyłącznie po to, by podreparować cierpiący przez działania jej krewnych wizerunek, a Wren zyskała na tym przez zupełny przypadek. Od czasu wydania pamiętnego numeru Czarownicy jej obroty wzrosły znacznie, a nazwisko niosło się donośniejszym echem. I dobrze. Tak właśnie powinno być - bo pracowała na swą renomę, na związaną z nią jakość. - Jest piękna, czas stoi dla niej w miejscu. To naturalne, że wiele dam zapragnęło wypróbować jej metodę. Szczególnie teraz, kiedy mugole stoją nad przepaścią - bo nikt już ich nie żałował, empatia wygasła, współczucie zacierało się w nieistnieniu. Konserwatywne rodziny nie miały tych uczuć dużo, teraz z kolei nie miały ich wcale.
Nie sposób było się nie zgodzić z Lyanną, gdy potępiającym wielkie czarownice zawistnikom przypięła odpowiednią łatkę. Wren kiwnęła ponownie. Pomimo upływu lat nazwiska Sanguiny i Bathory wciąż kojarzyły się z bestialstwem, z grzechem, ze społecznym zagubieniem, choć w rzeczywistości umysły tych kobiet wybiegały w przyszłość, przewyższały mądrością wieki, w których przyszło im żyć. To smutne.
- I nikt nie pamięta już ich imion. Podczas gdy te potępione, niezrozumiane kobiety są wieczne - wymruczała pod nosem, z nieukrywaną satysfakcją. - Żyją w księgach, w podaniach, w krwi, którą razem przelałyśmy. I żyć będą dalej - dopóki praktyki pochodzące z ich wspomnień nie zostaną wytępione. Dopóki inne niewiasty nie przestaną podzielać ich ciekawości, pragnienia, by pozostać nieskażonymi przez zgubną starość i brzydotę. A o to nie musiały się martwić. Piękno od zawsze było w cenie, stało w centrum pieśni wznoszonych na cześć urzekających ślicznym licem dam, syren o urodzie nie z tej ziemi.
W końcu mogły podziwiać rezultat swoich starań. Zabini wyszła z wanny, Wren pomogła otrzeć się jej ręcznikiem po czym z zainteresowaniem przyjrzała się jej ciału, skórze. Wydawała się zdrowa i miękka w dotyku, dogłębnie nawilżona, to zawsze zwiastowało zadowolenie. Zadowolenie, które już niebawem dosłyszeć można było w zapewnieniu wiedźmy. Chang spojrzała na nią pytająco, ów niemym gestem prosząc o pozwolenie, po którego uzyskaniu ułożyła dłoń na ramieniu Lyanny i przesunęła nią wzdłuż, zapoznając się z odświeżoną fakturą. Zmiana istotnie była satysfakcjonująca - dostrzegalna i wyczuwalna, a to liczyło się najbardziej.
- Jak na krew bez gwarancji dziewictwa - to dobry efekt - stwierdziła po dłuższej chwili oceny i rozmyślań, po czym cofnęła dłoń i sięgnęła po zrzucony wcześniej szlafrok, podając go Lyannie. Musiała wychłodzić się w kąpieli, a i posadzka w łazience wydawała się zimna, szczególnie dla bosych stóp. - Możemy powtórzyć zabieg za jakiś czas, jeśli będziesz chciała. Za miesiąc, może dwa - zaproponowała Wren, wszystko zależało jednak od klientki, od tego, czy otrzymana miękkość skóry była dla niej warta zachodu i pieniędzy. Również na samo polowanie mogły poświęcić więcej czasu; Chang upewniłaby się tym razem, że sprowadzone do konkretnego celu dziewczątka były czyste, nienaruszone fizycznie, wachlarzem swych sposobów.
- A zatem opowieść za opowieść. Chętnie posłucham tajemnic twojej pracy, Lyanno, twojego życia - podjęła z uśmiechem, odrobinę zaskoczona, że dyktująca owe słowa ciekawość była szczera, nie wyłącznie kurtuazyjna. Czasem odpowiadała machinalnie, kulturalnie, przyzwyczajona do metodyki rozmów z klientelą, lecz towarzystwo panny Zabini, szczególnie po ostatniej nocy, stawało się przyjemne na stopie prywatnej. I było to miłą odmianą. Niecodzienną, nieprzewidzianą zapewne przez obie z kobiet, lecz realną. Skinęła zaraz głową, zadowolonym westchnieniem komentując założenie gospodyni. - Sprzyjają, oby sprzyjały też jak najdłużej. Lady doyenne uczyniła mi prawdziwą przysługę - przyznała i parsknęła cicho. Morgana dzieliła się swymi sekretami najpewniej wyłącznie po to, by podreparować cierpiący przez działania jej krewnych wizerunek, a Wren zyskała na tym przez zupełny przypadek. Od czasu wydania pamiętnego numeru Czarownicy jej obroty wzrosły znacznie, a nazwisko niosło się donośniejszym echem. I dobrze. Tak właśnie powinno być - bo pracowała na swą renomę, na związaną z nią jakość. - Jest piękna, czas stoi dla niej w miejscu. To naturalne, że wiele dam zapragnęło wypróbować jej metodę. Szczególnie teraz, kiedy mugole stoją nad przepaścią - bo nikt już ich nie żałował, empatia wygasła, współczucie zacierało się w nieistnieniu. Konserwatywne rodziny nie miały tych uczuć dużo, teraz z kolei nie miały ich wcale.
Nie sposób było się nie zgodzić z Lyanną, gdy potępiającym wielkie czarownice zawistnikom przypięła odpowiednią łatkę. Wren kiwnęła ponownie. Pomimo upływu lat nazwiska Sanguiny i Bathory wciąż kojarzyły się z bestialstwem, z grzechem, ze społecznym zagubieniem, choć w rzeczywistości umysły tych kobiet wybiegały w przyszłość, przewyższały mądrością wieki, w których przyszło im żyć. To smutne.
- I nikt nie pamięta już ich imion. Podczas gdy te potępione, niezrozumiane kobiety są wieczne - wymruczała pod nosem, z nieukrywaną satysfakcją. - Żyją w księgach, w podaniach, w krwi, którą razem przelałyśmy. I żyć będą dalej - dopóki praktyki pochodzące z ich wspomnień nie zostaną wytępione. Dopóki inne niewiasty nie przestaną podzielać ich ciekawości, pragnienia, by pozostać nieskażonymi przez zgubną starość i brzydotę. A o to nie musiały się martwić. Piękno od zawsze było w cenie, stało w centrum pieśni wznoszonych na cześć urzekających ślicznym licem dam, syren o urodzie nie z tej ziemi.
W końcu mogły podziwiać rezultat swoich starań. Zabini wyszła z wanny, Wren pomogła otrzeć się jej ręcznikiem po czym z zainteresowaniem przyjrzała się jej ciału, skórze. Wydawała się zdrowa i miękka w dotyku, dogłębnie nawilżona, to zawsze zwiastowało zadowolenie. Zadowolenie, które już niebawem dosłyszeć można było w zapewnieniu wiedźmy. Chang spojrzała na nią pytająco, ów niemym gestem prosząc o pozwolenie, po którego uzyskaniu ułożyła dłoń na ramieniu Lyanny i przesunęła nią wzdłuż, zapoznając się z odświeżoną fakturą. Zmiana istotnie była satysfakcjonująca - dostrzegalna i wyczuwalna, a to liczyło się najbardziej.
- Jak na krew bez gwarancji dziewictwa - to dobry efekt - stwierdziła po dłuższej chwili oceny i rozmyślań, po czym cofnęła dłoń i sięgnęła po zrzucony wcześniej szlafrok, podając go Lyannie. Musiała wychłodzić się w kąpieli, a i posadzka w łazience wydawała się zimna, szczególnie dla bosych stóp. - Możemy powtórzyć zabieg za jakiś czas, jeśli będziesz chciała. Za miesiąc, może dwa - zaproponowała Wren, wszystko zależało jednak od klientki, od tego, czy otrzymana miękkość skóry była dla niej warta zachodu i pieniędzy. Również na samo polowanie mogły poświęcić więcej czasu; Chang upewniłaby się tym razem, że sprowadzone do konkretnego celu dziewczątka były czyste, nienaruszone fizycznie, wachlarzem swych sposobów.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Stosunek Lyanny do matki na przestrzeni lat ulegał zmianom. W najwcześniejszych latach jakie pamiętała tęskniła za nią i jej obecnością. Potem stopniowo zaczęła ulegać jadowi nienawiści sączonego do jej młodego serca przez ojca i uwierzyła, że to matka ją porzuciła, że jedyne co jej podarowała to skalany status krwi, przez który ojciec nie chciał jej pokochać. Uwierzyła w to, że jej matka była podłą oszustką, plugawą kobietą ledwie półkrwi, która uwiodła jej ojca, podając się za czystokrwistą czarownicę, bo chciała polepszyć swój status. Latami żyła więc w poczuciu nienawiści i pogardy do tej kobiety, moment refleksji przeżywając dopiero wtedy, kiedy Alphard Black przetłumaczył dla niej dokumenty z Francji, z których jasno wynikało, że jej matka miała czystą krew i padła ofiarą błędu urzędników, którzy mylnie przypisali jej status krwi adopcyjnych rodziców. Później spotkała ją podłość ze strony Vincenta Zabini, który nie próbował odkryć prawdy o niej, a od razu ją skreślił. Zaczęła wierzyć, że może matka wcale nie porzuciła jej z własnej woli, a została do tego zmuszona. Jak było naprawdę, tego już nigdy się nie dowie, bo oboje jej rodzice nie żyli i dokładne szczegóły tamtych wydarzeń zabrali ze sobą do grobu.
Sama nie chciała być matką. Kiedyś nie chciała nią być z powodu swojej krwi. Nie chciała przekazywać dalej skalanego statusu, powoływać na świat kolejnych wyrzutków z rozcieńczoną krwią. Teraz, choć już wiedziała o czystości swej krwi, nie chciała nią być, bo czuła, że dzieci by jej przeszkadzały, odciągałyby ją od realizowania ambicji. No i nie posiadała w sobie ani grama instynktu macierzyńskiego. Jak miała go mieć, skoro nigdy nie zaznała matczynej miłości, a w każdym razie, nie mogła jej pamiętać?
- Zajmuję się klątwami – zaczęła dość tajemniczo. – Praca w ministerstwie nie dawała mi jednak satysfakcji ani spełnienia, ograniczała mnie, więc krótko po zdobyciu licencji klątwołamacza odeszłam stamtąd… i wyruszyłam w swą pierwszą podróż – dodała, nie zająknąwszy się ani słowem o tym, że pewien udział w jej wyjeździe miał też pewien mężczyzna, który sprawił jej bardzo bolesny zawód. Nie dotykała żadnych mocno osobistych kwestii, jej opowieść zdawała się sucha jak sprawozdanie, a jednak wbrew pozorom była nacechowana pewną pasją, jaką Lyanna czuła do tego, czym się zajmowała. – Owa podróż była pouczająca i rozwijająca pod wieloma względami. Zmieniła moje życie. Potem wróciłam do Anglii, ale moje horyzonty były szersze. Umiejętności też.
Może kiedyś przyjdzie czas, by mocniej uchylić rąbka tajemnicy. Dziś to jeszcze nie był odpowiedni moment, poza tym Lyanna aktualnie była skupiona na swojej kąpieli, nie chciała mącić jej opowieściami o swoim życiu i pokusach, którym uległa. Tym bardziej że nie była osobą wylewną, nie lubiła się wywnętrzać i zwierzać, więc trudno było liczyć na to, że tak od razu odkryje wszystkie swoje karty. I tak mówiła dużo, może dlatego, że widziała we Wren pewne podobieństwa do siebie. I złączył je wspólny grzeszny akt, wspólny sekret przenoszący ich znajomość na inny poziom. Nie czyniło ich to przyjaciółkami, Lyanna przyjaciół nie miała, ale nie były już zupełnie obcymi sobie sylwetkami. Wciąż pamiętała dłoń Wren prowadzącą jej własną, kiedy pozbawiała dziewczęta życia. Jeszcze świeższy był dotyk kobiety na jej ciele, kiedy ta smarowała ją krwią.
- A więc te czasy sprzyjają nam obu. To dobrze, oby tak zostało – rzekła; o tak, ona też była zadowolona, że mogła swobodniej parać się czarną magią i zaklinaniem, i czerpać z tego korzyści materialne. – Chciałabym w jej wieku być równie piękna. – Teraz, za młodu, cieszyła się ponadprzeciętną urodą, pragnęła ją zachować jak najdłużej, gdyż wizja pomarszczonej, brzydkiej skóry ją odrzucała. Starość w ogóle była brzydka, i to nawet nie tyle przez sam wygląd, ale i na myśl o tym, że mogłaby zacząć niedołężnieć, że jej umysł i zdolności uległyby stępieniu, a stare ciało nie mogłoby pozwolić sobie na tak wiele jak teraz. Choć w jej zawodzie i tak miała duże szanse nie dożyć takiego etapu. W każdym razie trzeba było przyznać, że lady Selwyn była piękną kobietą. I silną oraz zdeterminowaną, skoro dokonała czegoś, czego nie dokonała żadna inna lady przed nią. Może uda jej się wyprowadzić ten pogubiony ród na prostą, by nie było kolejnych zdrajców krwi. Lyanna nienawidziła zdrajców, nie mogła pojąć jak można było odrzucać dar czystej krwi. Im mniej zdrajców tym lepiej. Najlepiej, żeby nie było ich wcale.
- Może nas też historia kiedyś zapamięta – wymruczała cicho, podekscytowana taką myślą. Chciałaby zapisać się na kartach magicznych dziejów jako silna czarownica, znakomita runistka i wierna popleczniczka Czarnego Pana. Jego historia zapamięta z pewnością. Może tych, którzy gorliwie mu służyli i budowali nowy świat pod jego wodzą, również. Może za parędziesiąt lat w Hogwarcie wolnym od szlam młode, czystokrwiste latorośle będą uczyć się o obecnych wydarzeniach i o czarodziejach, którzy pragnęli uchować tradycyjne wartości oraz spuściznę czystej krwi przed postępującym zepsuciem i zmugolszczeniem. Może to mugoli (znacznie mniej licznych niż obecnie) wówczas będzie się oglądać wyłącznie w rezerwatach, tak jak dziś oglądało się w nich magiczne stworzenia, które dla rzekomego dobra niemagicznych pozamykano. Może zachowanie części mugoli przy życiu okaże się opłacalne, choćby po to, by pozyskiwać z nich krew do klątw czy pielęgnacji urody czarownic. Świat zmieniał się na ich oczach, a Lyanna wierzyła, że strona wybrana przez nią była tą właściwą, jedyną słuszną.
Rezultaty kąpieli okazały się dobre. Już po wszystkim Lyanna mogła podziwiać swoją czystą, jasną skórę, zanim na powrót okryła ją szlafrokiem. Czuła się odprężona i zadowolona. Nawet towarzystwo jej dziś nie ciążyło, ze zdumieniem odkryła, że z Chang rozmawiało jej się nadspodziewanie dobrze.
- Tak, kiedyś warto będzie to powtórzyć – zapewniła z błyskiem w oku, który jakiemuś postronnemu obserwatorowi mógłby wydać się niepokojący, wręcz złowrogi. Nie wiadomo, kiedy dokładnie ten moment nadejdzie, ale wiedziała, że kiedyś znów przyjdzie czas krwawych żniw zwieńczonych kąpielą. Podobno apetyt rósł w miarę jedzenia, a każdy kolejny zły uczynek przychodził łatwiej, gdy już przekroczyło się pewną granicę.
Nadszedł i moment pożegnania. Lyanna odprowadziła Chang do drzwi, a potem wróciła do swego pokoju. W następnych dniach, zgodnie z obietnicą, uiściła opłatę za makabryczną usługę. Wren zapewniła jej znacznie więcej niż tylko samą krew, umożliwiła doznanie wielu wrażeń, począwszy od wspólnego polowania i zabijania, a skończywszy na samej kąpieli i towarzyszących jej okolicznościach.
Lyanna była zadowolona.
| zt. x 2
Sama nie chciała być matką. Kiedyś nie chciała nią być z powodu swojej krwi. Nie chciała przekazywać dalej skalanego statusu, powoływać na świat kolejnych wyrzutków z rozcieńczoną krwią. Teraz, choć już wiedziała o czystości swej krwi, nie chciała nią być, bo czuła, że dzieci by jej przeszkadzały, odciągałyby ją od realizowania ambicji. No i nie posiadała w sobie ani grama instynktu macierzyńskiego. Jak miała go mieć, skoro nigdy nie zaznała matczynej miłości, a w każdym razie, nie mogła jej pamiętać?
- Zajmuję się klątwami – zaczęła dość tajemniczo. – Praca w ministerstwie nie dawała mi jednak satysfakcji ani spełnienia, ograniczała mnie, więc krótko po zdobyciu licencji klątwołamacza odeszłam stamtąd… i wyruszyłam w swą pierwszą podróż – dodała, nie zająknąwszy się ani słowem o tym, że pewien udział w jej wyjeździe miał też pewien mężczyzna, który sprawił jej bardzo bolesny zawód. Nie dotykała żadnych mocno osobistych kwestii, jej opowieść zdawała się sucha jak sprawozdanie, a jednak wbrew pozorom była nacechowana pewną pasją, jaką Lyanna czuła do tego, czym się zajmowała. – Owa podróż była pouczająca i rozwijająca pod wieloma względami. Zmieniła moje życie. Potem wróciłam do Anglii, ale moje horyzonty były szersze. Umiejętności też.
Może kiedyś przyjdzie czas, by mocniej uchylić rąbka tajemnicy. Dziś to jeszcze nie był odpowiedni moment, poza tym Lyanna aktualnie była skupiona na swojej kąpieli, nie chciała mącić jej opowieściami o swoim życiu i pokusach, którym uległa. Tym bardziej że nie była osobą wylewną, nie lubiła się wywnętrzać i zwierzać, więc trudno było liczyć na to, że tak od razu odkryje wszystkie swoje karty. I tak mówiła dużo, może dlatego, że widziała we Wren pewne podobieństwa do siebie. I złączył je wspólny grzeszny akt, wspólny sekret przenoszący ich znajomość na inny poziom. Nie czyniło ich to przyjaciółkami, Lyanna przyjaciół nie miała, ale nie były już zupełnie obcymi sobie sylwetkami. Wciąż pamiętała dłoń Wren prowadzącą jej własną, kiedy pozbawiała dziewczęta życia. Jeszcze świeższy był dotyk kobiety na jej ciele, kiedy ta smarowała ją krwią.
- A więc te czasy sprzyjają nam obu. To dobrze, oby tak zostało – rzekła; o tak, ona też była zadowolona, że mogła swobodniej parać się czarną magią i zaklinaniem, i czerpać z tego korzyści materialne. – Chciałabym w jej wieku być równie piękna. – Teraz, za młodu, cieszyła się ponadprzeciętną urodą, pragnęła ją zachować jak najdłużej, gdyż wizja pomarszczonej, brzydkiej skóry ją odrzucała. Starość w ogóle była brzydka, i to nawet nie tyle przez sam wygląd, ale i na myśl o tym, że mogłaby zacząć niedołężnieć, że jej umysł i zdolności uległyby stępieniu, a stare ciało nie mogłoby pozwolić sobie na tak wiele jak teraz. Choć w jej zawodzie i tak miała duże szanse nie dożyć takiego etapu. W każdym razie trzeba było przyznać, że lady Selwyn była piękną kobietą. I silną oraz zdeterminowaną, skoro dokonała czegoś, czego nie dokonała żadna inna lady przed nią. Może uda jej się wyprowadzić ten pogubiony ród na prostą, by nie było kolejnych zdrajców krwi. Lyanna nienawidziła zdrajców, nie mogła pojąć jak można było odrzucać dar czystej krwi. Im mniej zdrajców tym lepiej. Najlepiej, żeby nie było ich wcale.
- Może nas też historia kiedyś zapamięta – wymruczała cicho, podekscytowana taką myślą. Chciałaby zapisać się na kartach magicznych dziejów jako silna czarownica, znakomita runistka i wierna popleczniczka Czarnego Pana. Jego historia zapamięta z pewnością. Może tych, którzy gorliwie mu służyli i budowali nowy świat pod jego wodzą, również. Może za parędziesiąt lat w Hogwarcie wolnym od szlam młode, czystokrwiste latorośle będą uczyć się o obecnych wydarzeniach i o czarodziejach, którzy pragnęli uchować tradycyjne wartości oraz spuściznę czystej krwi przed postępującym zepsuciem i zmugolszczeniem. Może to mugoli (znacznie mniej licznych niż obecnie) wówczas będzie się oglądać wyłącznie w rezerwatach, tak jak dziś oglądało się w nich magiczne stworzenia, które dla rzekomego dobra niemagicznych pozamykano. Może zachowanie części mugoli przy życiu okaże się opłacalne, choćby po to, by pozyskiwać z nich krew do klątw czy pielęgnacji urody czarownic. Świat zmieniał się na ich oczach, a Lyanna wierzyła, że strona wybrana przez nią była tą właściwą, jedyną słuszną.
Rezultaty kąpieli okazały się dobre. Już po wszystkim Lyanna mogła podziwiać swoją czystą, jasną skórę, zanim na powrót okryła ją szlafrokiem. Czuła się odprężona i zadowolona. Nawet towarzystwo jej dziś nie ciążyło, ze zdumieniem odkryła, że z Chang rozmawiało jej się nadspodziewanie dobrze.
- Tak, kiedyś warto będzie to powtórzyć – zapewniła z błyskiem w oku, który jakiemuś postronnemu obserwatorowi mógłby wydać się niepokojący, wręcz złowrogi. Nie wiadomo, kiedy dokładnie ten moment nadejdzie, ale wiedziała, że kiedyś znów przyjdzie czas krwawych żniw zwieńczonych kąpielą. Podobno apetyt rósł w miarę jedzenia, a każdy kolejny zły uczynek przychodził łatwiej, gdy już przekroczyło się pewną granicę.
Nadszedł i moment pożegnania. Lyanna odprowadziła Chang do drzwi, a potem wróciła do swego pokoju. W następnych dniach, zgodnie z obietnicą, uiściła opłatę za makabryczną usługę. Wren zapewniła jej znacznie więcej niż tylko samą krew, umożliwiła doznanie wielu wrażeń, począwszy od wspólnego polowania i zabijania, a skończywszy na samej kąpieli i towarzyszących jej okolicznościach.
Lyanna była zadowolona.
| zt. x 2
Sypialnia Lyanny
Szybka odpowiedź