Piwnica
AutorWiadomość
Piwnica
Do piwnicy schodzi się bezpośrednio z holu, choć drzwi zostały przez Lyannę specjalnie ukryte, by nie wchodził tu nikt niepowołany. Gdy już pokona się kilkanaście surowych, kamiennych stopni znajdzie się w ciemnej, oświetolonej wiązkami świec przestrzeni, w której znajduje się wszystko to, co powinno być ukryte przed wzrokiem postronnych. W mniejszym, oddalonym i nieuczęszczanym pomieszczeniu znajdują się graty po poprzednich właścicielach, które uznała za nieprzydatne i się ich pozbyła, inne, większe, przystosowała zaś do swoich potrzeb. To tu, w piwnicznym pomieszczeniu znajdują się jej czarnomagiczne księgi, tu też tworzy bazy pod klątwy i zaklina przedmioty. W jednej z szafek trzyma ingrediencje, także te ludzkiego pochodzenia.
| początek września
Minęło parę miesięcy odkąd nawiązała aktywniejszą współpracę ze sklepem Borgina i Burke’a. Taka współpraca oferowała jej znacznie lepsze i ciekawsze możliwości niż działanie na własną rękę, którego podejmowała się przez ostatnie lata. Samej trudniej było jej docierać do tych lepszych klientów, nie dość że była młodą i atrakcyjną kobietą, to jeszcze aż do kwietnia nosiła nędzny status półkrwi. Mimo to nie chciała wracać do ministerstwa ani starać się o posadę w Gringottcie. Mozolnie budowała swoją pozycję, starając się poznać jako osoba rzeczowa i profesjonalna, skłonna się podjąć naprawdę różnych zleceń, nawet takich nie do końca moralnych. Mogła nie tylko łamać klątwy, ale też je nakładać, co docenili właściciele sklepu Borgina i Burke’a, gdzie czasem sprzedawała znalezione artefakty. Od tamtego czasu dostarczała im rozmaite przedmioty znacznie częściej, podejmowała się zleceń związanych ze ściąganiem i nakładaniem klątw, a także była do dyspozycji klientów sklepu potrzebujących usług dyskretnego runisty. Korzyści były obustronne i Lyanna nie mogła narzekać, zwłaszcza że to ułatwiało jej zdobywanie lepszej klienteli, która również płaciła lepiej niż ludzie pozyskiwani w Białej Wywernie czy tego typu miejscach. Lyanna, jak przystało na kolekcjonerkę oraz, od pewnego czasu, entuzjastkę dość osobliwych zabiegów upiększających, nie zamierzała gardzić żadnym dodatkowym galeonem. Nadal cieszyła się swego rodzaju autonomią i swobodą większymi niż wtedy, kiedy pracowała w ministerstwie, ale jednocześnie wiedziała, czyje zlecenia mają priorytet i tego się pilnowała.
Jej najnowszy klient był zarazem stałym klientem sklepu Burke’ów, zamożnym czarodziejem czystej krwi, który czasem nabywał tam rozmaite przedmioty, ale tym razem potrzebował pomocy w zakresie klątw. Zajęcie się jego sprawą zostało polecone Lyannie, która udała się na umówione spotkanie z nim spowita w nieodłączną czerń i gotowa do poznania jego oczekiwań odnośnie zlecenia.
Zlecenia zdobywane dzięki współpracy z Borginem i Burke często były interesujące i dostarczały o wiele większej dawki wrażeń niż niegdysiejsza praca dla ministerstwa, dlatego ani trochę nie żałowała tej współpracy, która pewnie nie byłaby możliwa, gdyby nie odkrycie, że jej krew jednak była czysta. Jej nowy, lepszy status otwierał więcej drzwi, choć niektórzy wciąż mieli wątpliwości.
Umówiła się z mężczyzną w dyskretnej części Białej Wywerny, gdzie mogli spokojnie porozmawiać o zleceniu. Choć początkowo sceptyczny wobec tego, że jego zleceniem miała się zajmować kobieta, to w końcu zdecydował się jej zawierzyć i powiedział, czego od niej oczekiwał. A mianowicie, ów czystokrwisty, szanowany czarodziej miał syna, a ten syn miał narzeczoną półkrwi, córkę czarodzieja i mugolki, którą uparcie chciał poślubić nie bacząc na zdanie rodziny, która nie akceptowała jego wybranki. Dla Lyanny brzmiało to odrobinę znajomo, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że jej były porzucił ją właśnie dlatego, że myślał, że była półkrwi. Porzucił ją, bo każdy szanujący się czarodziej czystej krwi powinien tak zrobić, by nie dopuścić do wprowadzenia do swojej rodziny domieszki brudnej krwi. Słuchała jednak uważnie, zdając sobie sprawę z tego, że jej zleceniodawca, nie chcąc samemu brudzić sobie rąk, najwyraźniej postanowił uciec się do klątwy, wierząc że musi uratować swojego syna i całą rodzinę przed hańbą, jaką byłoby wejście do niej czarownicy tak wątpliwego statusu. Lyanna rozumiała to wszystko doskonale i naturalnie stała po stronie dbałości o czystość, nie zaś po stronie brudnej półszlamy, która chciała zadać się z czystokrwistym. Nawet jeśli mężczyzna wiedział o jej przeszłości, to nie dawał po sobie niczego poznać, ale mógł nawet nie wiedzieć. Zabini nie pamiętała go z otoczenia swojego ojca.
Lyanna miała działać dyskretnie. Wybrana klątwa nie mogła zabić półszlamowatej narzeczonej syna zleceniodawcy zbyt szybko, bo to mogłoby zrodzić podejrzenia odnośnie tego, że maczał w tym palce i doprowadzić do odwrócenia się jego syna od niego i rodziny. Miało to wyglądać jak najmniej podejrzanie. Obeznana w klątwach Zabini po chwili zastanowienia i rozważania różnych opcji zaproponowała klątwę Achlys, która działała stopniowo i w obecnych czasach tak łatwo było pomylić jej skutki ze skutkami rozmaitych lęków i obaw, które nieustannie musiały towarzyszyć czarodziejom niepewnym swojego statusu, w dodatku zmagających się z coraz większym ostracyzmem społeczeństwa zwracającego się wreszcie ku tradycjom i wartościom opartym na kulcie czystej krwi. Przy okazji otoczenie mogło uznać ofiarę za szaloną i nienormalną, co uderzy w jej reputację i ułatwi przerwanie niegodnej relacji, a przy odrobinie szczęścia, półszlama wyeliminuje się sama, nie zmuszając nikogo do pobrudzenia sobie rąk jej krwią ani nie zsyłając na nikogo podejrzeń. Opisała mężczyźnie działanie klątwy, do której potrzebowała odrobiny krwi ofiary. Czarodziej, któremu jej pomysł na klątwę najwyraźniej przypadł do gustu, zobowiązał się do zdobycia jej; mieli spotkać się za kilka dni, kiedy mężczyzna wyśle jej list zawiadamiający o tym, że zdobył to, co było Zabini potrzebne.
Kilka dni później spotkali się więc znowu. Lyanna w tym czasie zajmowała się innymi sprawami, odczarowując kilka przedmiotów przyniesionych do sklepu Burke’ów, a kilka innych zaklinając. Nie zapominała jednak o zleceniu, które oprócz przyniesienia jej pieniędzy mogło przynieść i osobistą satysfakcję, bowiem miała szansę zapobiec czemuś wysoce niewłaściwemu. Nawet nie pytała, jak mężczyzna zdobył krew ofiary, nie było to dla niej zbyt istotne. Najważniejsze, że miała to, co potrzebne do całej procedury przeklęcia kobiety o niegodnej krwi, za której przeklęcie miała otrzymać wynagrodzenie. Nie obchodziło jej to, że ofiara może umrzeć, liczył się tylko zysk – a jeśli półszlama pewnego dnia skutecznie targnie się na swoje życie, to tym lepiej, bo według jej osobistych przekonań rozrzedzanie czystej krwi i związki czystokrwistych z mieszańcami i szlamami powinny zostać całkowicie zakazane.
Wyciągnęła dłoń obleczoną w cienką, czarną skórzaną rękawiczkę, chwytając w nią wypełnioną czerwienią fiolkę. Na jej pięknej twarzy pojawił się lekki uśmiech nie mający nic wspólnego z niewinnym dziewczęcym urokiem; zwiastował raczej satysfakcję i… obietnicę. Schowała fiolkę do torby i po otrzymaniu zadatku obiecała niezwłoczne nałożenie klątwy, lecz zaznaczyła, że jej skutki, zgodnie z oczekiwaniami, będą pojawiać się stopniowo i dla kogoś, kto nie znał się bardzo dobrze na klątwach, będą niezwykle łatwe do pomylenia ze zwykłą depresją, na którą teraz cierpiało przecież wielu. Lyanna nie musiała się niczego bać, skoro poparła tę wygraną, jedyną słuszną stronę, ale ci, którzy jej nie wybrali, nie mieli teraz łatwego życia.
Wraz z fiolką krwi wróciła do domu, gdzie z użyciem niezbędnych, starannie zdobytych na Nokturnie składników stworzyła bazę pod klątwę i na sam koniec, kiedy była gotowa, dodała do niej krew przyszłej ofiary. Czerwień rozmyła się w miksturze, stając się jej częścią. Później dokładnie spisała na pergaminie runiczne inkantacje, a na jego odwrocie wyrysowała najważniejszą runę klątwy: Tiwaz. W przypadku zaklinania przedmiotów najważniejszą runę umieściłaby na artefakcie, ale w przypadku przeklęcia osoby było inaczej, zwłaszcza że zaklinała na odległość, a ofiara nawet nie była świadoma tego, że już wkrótce zacznie ją spowijać zła, czarnomagiczna siła sprowadzająca na nią pogłębiający się z czasem smutek, depresję i myśli samobójcze. Najczęściej zaklinała właśnie przedmioty, ale potrafiła rzucać klątwy i na konkretne osoby, jeśli tylko posiadała ich krew.
Po przygotowaniu wszystkiego Lyanna aktywowała klątwę zaklęciem Ordior. Wypowiedziała ją miękko, lekkim ruchem stukając różdżką w pergamin z runami. I choć nie miała zobaczyć jej skutków, bo nawet nie znała swojej ofiary, to liczyła na to, że zleceniodawca będzie zadowolony z rozwoju sytuacji i wkrótce wypłaci jej resztę należności, a w przyszłości może i powróci do niej z kolejnym zleceniem. Teraz musiała też dbać nie tylko o siebie i swoje zlecenia, ale i o to, by klienci nie odwracali się od sklepu Borgina i Burke’a. Dlatego niezadowolenie mężczyzny nie byłoby jej na rękę (bo ugodziłoby także w jej reputację i zagroziło dalszej dobrej współpracy ze sklepem) i zrobiła wszystko tak, jak należało. Reszta miała już potoczyć się sama w zależności od tego, jaką psychikę miała przeklęta kobieta.
Po wszystkim Lyanna uprzątnęła stolik, przy którym pracowała nad bazą pod klątwę i samą klątwą. Dmuchnięciem zgasiła świecę rzucającą na wnętrze piwnicy rozdygotane światło i jak gdyby nigdy nic udała się na górę, gdzie oddała się lekturze runicznych manuskryptów, nie przejmując się tym, że gdzieś daleko stąd jej klątwa powoli zaczynała działać na niewinną, niespodziewającą się tego ofiarę, o której samobójczej śmierci miała usłyszeć za kilka tygodni.
| zt.
Minęło parę miesięcy odkąd nawiązała aktywniejszą współpracę ze sklepem Borgina i Burke’a. Taka współpraca oferowała jej znacznie lepsze i ciekawsze możliwości niż działanie na własną rękę, którego podejmowała się przez ostatnie lata. Samej trudniej było jej docierać do tych lepszych klientów, nie dość że była młodą i atrakcyjną kobietą, to jeszcze aż do kwietnia nosiła nędzny status półkrwi. Mimo to nie chciała wracać do ministerstwa ani starać się o posadę w Gringottcie. Mozolnie budowała swoją pozycję, starając się poznać jako osoba rzeczowa i profesjonalna, skłonna się podjąć naprawdę różnych zleceń, nawet takich nie do końca moralnych. Mogła nie tylko łamać klątwy, ale też je nakładać, co docenili właściciele sklepu Borgina i Burke’a, gdzie czasem sprzedawała znalezione artefakty. Od tamtego czasu dostarczała im rozmaite przedmioty znacznie częściej, podejmowała się zleceń związanych ze ściąganiem i nakładaniem klątw, a także była do dyspozycji klientów sklepu potrzebujących usług dyskretnego runisty. Korzyści były obustronne i Lyanna nie mogła narzekać, zwłaszcza że to ułatwiało jej zdobywanie lepszej klienteli, która również płaciła lepiej niż ludzie pozyskiwani w Białej Wywernie czy tego typu miejscach. Lyanna, jak przystało na kolekcjonerkę oraz, od pewnego czasu, entuzjastkę dość osobliwych zabiegów upiększających, nie zamierzała gardzić żadnym dodatkowym galeonem. Nadal cieszyła się swego rodzaju autonomią i swobodą większymi niż wtedy, kiedy pracowała w ministerstwie, ale jednocześnie wiedziała, czyje zlecenia mają priorytet i tego się pilnowała.
Jej najnowszy klient był zarazem stałym klientem sklepu Burke’ów, zamożnym czarodziejem czystej krwi, który czasem nabywał tam rozmaite przedmioty, ale tym razem potrzebował pomocy w zakresie klątw. Zajęcie się jego sprawą zostało polecone Lyannie, która udała się na umówione spotkanie z nim spowita w nieodłączną czerń i gotowa do poznania jego oczekiwań odnośnie zlecenia.
Zlecenia zdobywane dzięki współpracy z Borginem i Burke często były interesujące i dostarczały o wiele większej dawki wrażeń niż niegdysiejsza praca dla ministerstwa, dlatego ani trochę nie żałowała tej współpracy, która pewnie nie byłaby możliwa, gdyby nie odkrycie, że jej krew jednak była czysta. Jej nowy, lepszy status otwierał więcej drzwi, choć niektórzy wciąż mieli wątpliwości.
Umówiła się z mężczyzną w dyskretnej części Białej Wywerny, gdzie mogli spokojnie porozmawiać o zleceniu. Choć początkowo sceptyczny wobec tego, że jego zleceniem miała się zajmować kobieta, to w końcu zdecydował się jej zawierzyć i powiedział, czego od niej oczekiwał. A mianowicie, ów czystokrwisty, szanowany czarodziej miał syna, a ten syn miał narzeczoną półkrwi, córkę czarodzieja i mugolki, którą uparcie chciał poślubić nie bacząc na zdanie rodziny, która nie akceptowała jego wybranki. Dla Lyanny brzmiało to odrobinę znajomo, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że jej były porzucił ją właśnie dlatego, że myślał, że była półkrwi. Porzucił ją, bo każdy szanujący się czarodziej czystej krwi powinien tak zrobić, by nie dopuścić do wprowadzenia do swojej rodziny domieszki brudnej krwi. Słuchała jednak uważnie, zdając sobie sprawę z tego, że jej zleceniodawca, nie chcąc samemu brudzić sobie rąk, najwyraźniej postanowił uciec się do klątwy, wierząc że musi uratować swojego syna i całą rodzinę przed hańbą, jaką byłoby wejście do niej czarownicy tak wątpliwego statusu. Lyanna rozumiała to wszystko doskonale i naturalnie stała po stronie dbałości o czystość, nie zaś po stronie brudnej półszlamy, która chciała zadać się z czystokrwistym. Nawet jeśli mężczyzna wiedział o jej przeszłości, to nie dawał po sobie niczego poznać, ale mógł nawet nie wiedzieć. Zabini nie pamiętała go z otoczenia swojego ojca.
Lyanna miała działać dyskretnie. Wybrana klątwa nie mogła zabić półszlamowatej narzeczonej syna zleceniodawcy zbyt szybko, bo to mogłoby zrodzić podejrzenia odnośnie tego, że maczał w tym palce i doprowadzić do odwrócenia się jego syna od niego i rodziny. Miało to wyglądać jak najmniej podejrzanie. Obeznana w klątwach Zabini po chwili zastanowienia i rozważania różnych opcji zaproponowała klątwę Achlys, która działała stopniowo i w obecnych czasach tak łatwo było pomylić jej skutki ze skutkami rozmaitych lęków i obaw, które nieustannie musiały towarzyszyć czarodziejom niepewnym swojego statusu, w dodatku zmagających się z coraz większym ostracyzmem społeczeństwa zwracającego się wreszcie ku tradycjom i wartościom opartym na kulcie czystej krwi. Przy okazji otoczenie mogło uznać ofiarę za szaloną i nienormalną, co uderzy w jej reputację i ułatwi przerwanie niegodnej relacji, a przy odrobinie szczęścia, półszlama wyeliminuje się sama, nie zmuszając nikogo do pobrudzenia sobie rąk jej krwią ani nie zsyłając na nikogo podejrzeń. Opisała mężczyźnie działanie klątwy, do której potrzebowała odrobiny krwi ofiary. Czarodziej, któremu jej pomysł na klątwę najwyraźniej przypadł do gustu, zobowiązał się do zdobycia jej; mieli spotkać się za kilka dni, kiedy mężczyzna wyśle jej list zawiadamiający o tym, że zdobył to, co było Zabini potrzebne.
Kilka dni później spotkali się więc znowu. Lyanna w tym czasie zajmowała się innymi sprawami, odczarowując kilka przedmiotów przyniesionych do sklepu Burke’ów, a kilka innych zaklinając. Nie zapominała jednak o zleceniu, które oprócz przyniesienia jej pieniędzy mogło przynieść i osobistą satysfakcję, bowiem miała szansę zapobiec czemuś wysoce niewłaściwemu. Nawet nie pytała, jak mężczyzna zdobył krew ofiary, nie było to dla niej zbyt istotne. Najważniejsze, że miała to, co potrzebne do całej procedury przeklęcia kobiety o niegodnej krwi, za której przeklęcie miała otrzymać wynagrodzenie. Nie obchodziło jej to, że ofiara może umrzeć, liczył się tylko zysk – a jeśli półszlama pewnego dnia skutecznie targnie się na swoje życie, to tym lepiej, bo według jej osobistych przekonań rozrzedzanie czystej krwi i związki czystokrwistych z mieszańcami i szlamami powinny zostać całkowicie zakazane.
Wyciągnęła dłoń obleczoną w cienką, czarną skórzaną rękawiczkę, chwytając w nią wypełnioną czerwienią fiolkę. Na jej pięknej twarzy pojawił się lekki uśmiech nie mający nic wspólnego z niewinnym dziewczęcym urokiem; zwiastował raczej satysfakcję i… obietnicę. Schowała fiolkę do torby i po otrzymaniu zadatku obiecała niezwłoczne nałożenie klątwy, lecz zaznaczyła, że jej skutki, zgodnie z oczekiwaniami, będą pojawiać się stopniowo i dla kogoś, kto nie znał się bardzo dobrze na klątwach, będą niezwykle łatwe do pomylenia ze zwykłą depresją, na którą teraz cierpiało przecież wielu. Lyanna nie musiała się niczego bać, skoro poparła tę wygraną, jedyną słuszną stronę, ale ci, którzy jej nie wybrali, nie mieli teraz łatwego życia.
Wraz z fiolką krwi wróciła do domu, gdzie z użyciem niezbędnych, starannie zdobytych na Nokturnie składników stworzyła bazę pod klątwę i na sam koniec, kiedy była gotowa, dodała do niej krew przyszłej ofiary. Czerwień rozmyła się w miksturze, stając się jej częścią. Później dokładnie spisała na pergaminie runiczne inkantacje, a na jego odwrocie wyrysowała najważniejszą runę klątwy: Tiwaz. W przypadku zaklinania przedmiotów najważniejszą runę umieściłaby na artefakcie, ale w przypadku przeklęcia osoby było inaczej, zwłaszcza że zaklinała na odległość, a ofiara nawet nie była świadoma tego, że już wkrótce zacznie ją spowijać zła, czarnomagiczna siła sprowadzająca na nią pogłębiający się z czasem smutek, depresję i myśli samobójcze. Najczęściej zaklinała właśnie przedmioty, ale potrafiła rzucać klątwy i na konkretne osoby, jeśli tylko posiadała ich krew.
Po przygotowaniu wszystkiego Lyanna aktywowała klątwę zaklęciem Ordior. Wypowiedziała ją miękko, lekkim ruchem stukając różdżką w pergamin z runami. I choć nie miała zobaczyć jej skutków, bo nawet nie znała swojej ofiary, to liczyła na to, że zleceniodawca będzie zadowolony z rozwoju sytuacji i wkrótce wypłaci jej resztę należności, a w przyszłości może i powróci do niej z kolejnym zleceniem. Teraz musiała też dbać nie tylko o siebie i swoje zlecenia, ale i o to, by klienci nie odwracali się od sklepu Borgina i Burke’a. Dlatego niezadowolenie mężczyzny nie byłoby jej na rękę (bo ugodziłoby także w jej reputację i zagroziło dalszej dobrej współpracy ze sklepem) i zrobiła wszystko tak, jak należało. Reszta miała już potoczyć się sama w zależności od tego, jaką psychikę miała przeklęta kobieta.
Po wszystkim Lyanna uprzątnęła stolik, przy którym pracowała nad bazą pod klątwę i samą klątwą. Dmuchnięciem zgasiła świecę rzucającą na wnętrze piwnicy rozdygotane światło i jak gdyby nigdy nic udała się na górę, gdzie oddała się lekturze runicznych manuskryptów, nie przejmując się tym, że gdzieś daleko stąd jej klątwa powoli zaczynała działać na niewinną, niespodziewającą się tego ofiarę, o której samobójczej śmierci miała usłyszeć za kilka tygodni.
| zt.
Piwnica
Szybka odpowiedź