Sypialnia
AutorWiadomość
Sypialnia
Jedyna z dwóch na poddaszu, do której można ostać się z głównego, niewielkiego korytarza, lub bezpośrednio po schodach z łazienki na parterze. Mieści się tu drewniana szafa o nienagannych gabarytach oraz kominek. Na przeciwko znajduje się jeszcze jedno takie pomieszczenie z łóżkiem, w lepszych czasach służące jako sypialnia dla gości, obecnie jednak zajmowana jest przez kufry z rzeczami należącymi do Solasa, których Jade nie potrafi wyrzucić.
7.01?
To nie noga była problemem, a twoja dusza przegniła. A może przebrzydła? Nienawistne słowa dawnej kochanki rozpływały się w meandrach pamięci, gdy Hector Vale z całej siły usiłował zapomnieć o niefortunnym spotkaniu na jarmarku. Zapomnieć jednak nie mógł, a jadowity ton Valerie Vanity prześladował go w gabinecie, nad grobem żony, oraz podczas bezcennych nocy. Dzisiaj dom był pusty, a okrutne słowa odbijały się od ścian wśród posępnej ciszy. Deimos był na noc u dziadków i nawet jego śmiech nie mógł zagłuszyć sumienia Hectora Vale. Wmawiał sobie, że Valerie nic o nim nie wie - że była tylko głupim, młodzieńczym zadurzeniem. Wiedział jednak, że znała go lepiej niż inni, że zdążyła go poznać zanim nauczył się skrywać wszelkie emocje i uśmiechać na zawołanie.
Leżał na łóżku, wpatrując się w sufit sufit i odliczając stukanie zegara. Dwudziesta trzecia. Może poszedł spać za wcześnie...? Nie mógł zasnąć, niechciane myśli i uczucia dobijały się nieproszone do jego umysłu, do jego serca. Spychane za dnia do podświadomości lęki odżywały nocą.
Tęsknił za synem.
Tęsknił za kimkolwiek.
Może tęsknił nawet za Beatrice? Spróbował skupić się na mglistym wspomnieniu jej pięknej twarzy - nie na wyraźniejszym obrazie rozszarpanego ciała, które identyfikował w prosektorium. Spróbował, bez powodzenia, wykrzesać z siebie trochę łez, trochę szczerego żalu.
Nic.
Próbował przecież wielokrotnie. W rozmowach z synem, na pogrzebie, w sypialni Jade Sykes, gdy spytała jak się ma, a na jej twarzy ujrzał nigdy niegasnący żal po stracie Solasa oraz kiepsko maskowane zaskoczenie, gdy szczerze odpowiedział, że w porządku. Nic nie powinno być w porządku - zrozumiał to ze wstydem, żegnając się pośpiesznie i uciekając z jej domu zanim obydwoje otrzymali to, po co przyszedł. Od kilku miesięcy nie wracał.
Nie wiedział, dlaczego zaczął o niej myśleć akurat teraz. Może to Valerie przypomniała mu o wszystkich kobietach, które w jakiś sposób rozczarował. Może przypomniał sobie, jakim jest tchórzem. Może własna nieumiejętność przeżywania żałoby nasunęła wspomnienie o niej, pięknej i smutnej i w przedziwny sposób wiernej zmarłemu mężowi. Dzielili przez jakiś czas swoje ciała, ale nic więcej. Kątem oka widział w szafie jego ubrania, a czasem w jej oczach lśniły łzy. Łzy, które jemu nigdy nie przychodziły z łatwością i których od sierpnia nie potrafił z siebie wykrzesać.
Klątwa Złego Oka sieje spustoszenie w organizmie dziecka, a w dorosłym życiu mogą pojawić się problemy psychiczne. - skulił się w łóżku i instynktownie dotknął zabliźnionej nogi, zdając sobie sprawę, że może wcale nie myślał o Jade z powodu samotności i poczucia winy.
Może to widmo klątwy nie dawało mu spokoju - a ona była jedyną osobą, która znała się na klątwach, jedyną, której ufał. Niby ufał, a nigdy jej o wszystkim nie powiedział. Przysyłał do niej pacjentów, którzy zachowywali się, jakby byli przeklęci. Napisali razem dwa artykuły naukowe o podobnych przypadkach. Niecierpliwie podpytywał ją o runy i klątwy, wykazując naukowe zainteresowanie. Nie była ślepa, musiała zauważyć, że jego ciekawość jest nieco bardziej żarliwa niż dociekania na inne tematy, ale nigdy nie spytała w czym rzeczy. On zaś nigdy nie powiedział jej o osobistych pobudkach. Tak działał ich układ.
Zerknął na zegar. Pewnie jeszcze nie spała.
Tęsknił za ich układem.
Wstał z łóżka, otworzył szafę i zaczął pośpiesznie się ubierać. Świeża koszula, marynarka, kamizelki dzisiaj nie potrzebował - szedł do byłej (?) kochanki, a nie do pacjentki.
Gdy wychodził z domu, zdał sobie sprawę, że dawno nie zrobił czegoś równie spontanicznego. Wręcz szalonego.
Poprawił szalik i deportował się pod jej dom. W sypialni świeciło się światło.
-Orchideus. - szepnął, wyczarowując bukiet czerwonych róż, nie wypadało pojawiać się z pustymi rękami. Przyniósłby wino, ale od grudnia nigdzie w Walii nie dało się go kupić.
Zapukał do drzwi, a potem nerwowo zacisnął dłoń na lasce. Na metalowej główce sowy, lodowatej jak jego serce ilekroć myślał o Beatrice. Wszyscy składali mu kondolencje, wszyscy mu współczuli, wszyscy się mylili. Nawet Jade. Jade, która kochała swojego męża tak bardzo, że Hector widział to nawet lata po jego śmierci. Jade, którą oskarżono o zamordowanie tego mężczyzny - wtedy jej nie znał, ale sprawa obiła się głośnym echem w rodzinnym Shropshire.
Świat bywał tak cholernie niesprawiedliwy.
Uśmiechnął się blado, gdy otworzyła drzwi, ale oczy pozostały smutne i poważne.
-Nie przeszkadzam...? - wychrypiał, zastanawiając się, czy jest dziś sama. Była piękną kobietą i zawsze wiedziała, czego chciała. Jeśli nie chciała spędzać nocy samotnie, pewnie nie miała problemu ze znalezieniem towarzystwa - tak, jak znalazła jego, odszukując jego spojrzenie gdy Beatrice wymykała się do kolejnego kochanka. Dopóki żona żyła, było idealnie - ale układ trwał niedługo.
-Przepraszam. - wydusił, wyciągając do przodu bukiet. -Za najście. I za to, że uciekłem tak bez słowa, jak tchórz. - wyrzucił to z siebie i powinien na tym poprzestać, ale... -Beatrice to drażliwy temat. - dodał ze sztucznie skruszonym uśmiechem i natychmiast się za to znienawidził, kłamstwo rozlało się goryczą po gardle. Nie powinien tego mówić, przecież doskonale wiedziała, dlaczego wyszedł. Potwierdzając, wplątywał się tylko w kolejne kłamstwo. Temat Beatrice nigdy go nie drażnił, ani nie bolał, nie wywoływał nawet cienia tęsknoty ani nostalgii. To właśnie ta pustka była drażliwym tematem.
To nie noga była problemem, a twoja dusza przegniła. A może przebrzydła? Nienawistne słowa dawnej kochanki rozpływały się w meandrach pamięci, gdy Hector Vale z całej siły usiłował zapomnieć o niefortunnym spotkaniu na jarmarku. Zapomnieć jednak nie mógł, a jadowity ton Valerie Vanity prześladował go w gabinecie, nad grobem żony, oraz podczas bezcennych nocy. Dzisiaj dom był pusty, a okrutne słowa odbijały się od ścian wśród posępnej ciszy. Deimos był na noc u dziadków i nawet jego śmiech nie mógł zagłuszyć sumienia Hectora Vale. Wmawiał sobie, że Valerie nic o nim nie wie - że była tylko głupim, młodzieńczym zadurzeniem. Wiedział jednak, że znała go lepiej niż inni, że zdążyła go poznać zanim nauczył się skrywać wszelkie emocje i uśmiechać na zawołanie.
Leżał na łóżku, wpatrując się w sufit sufit i odliczając stukanie zegara. Dwudziesta trzecia. Może poszedł spać za wcześnie...? Nie mógł zasnąć, niechciane myśli i uczucia dobijały się nieproszone do jego umysłu, do jego serca. Spychane za dnia do podświadomości lęki odżywały nocą.
Tęsknił za synem.
Tęsknił za kimkolwiek.
Może tęsknił nawet za Beatrice? Spróbował skupić się na mglistym wspomnieniu jej pięknej twarzy - nie na wyraźniejszym obrazie rozszarpanego ciała, które identyfikował w prosektorium. Spróbował, bez powodzenia, wykrzesać z siebie trochę łez, trochę szczerego żalu.
Nic.
Próbował przecież wielokrotnie. W rozmowach z synem, na pogrzebie, w sypialni Jade Sykes, gdy spytała jak się ma, a na jej twarzy ujrzał nigdy niegasnący żal po stracie Solasa oraz kiepsko maskowane zaskoczenie, gdy szczerze odpowiedział, że w porządku. Nic nie powinno być w porządku - zrozumiał to ze wstydem, żegnając się pośpiesznie i uciekając z jej domu zanim obydwoje otrzymali to, po co przyszedł. Od kilku miesięcy nie wracał.
Nie wiedział, dlaczego zaczął o niej myśleć akurat teraz. Może to Valerie przypomniała mu o wszystkich kobietach, które w jakiś sposób rozczarował. Może przypomniał sobie, jakim jest tchórzem. Może własna nieumiejętność przeżywania żałoby nasunęła wspomnienie o niej, pięknej i smutnej i w przedziwny sposób wiernej zmarłemu mężowi. Dzielili przez jakiś czas swoje ciała, ale nic więcej. Kątem oka widział w szafie jego ubrania, a czasem w jej oczach lśniły łzy. Łzy, które jemu nigdy nie przychodziły z łatwością i których od sierpnia nie potrafił z siebie wykrzesać.
Klątwa Złego Oka sieje spustoszenie w organizmie dziecka, a w dorosłym życiu mogą pojawić się problemy psychiczne. - skulił się w łóżku i instynktownie dotknął zabliźnionej nogi, zdając sobie sprawę, że może wcale nie myślał o Jade z powodu samotności i poczucia winy.
Może to widmo klątwy nie dawało mu spokoju - a ona była jedyną osobą, która znała się na klątwach, jedyną, której ufał. Niby ufał, a nigdy jej o wszystkim nie powiedział. Przysyłał do niej pacjentów, którzy zachowywali się, jakby byli przeklęci. Napisali razem dwa artykuły naukowe o podobnych przypadkach. Niecierpliwie podpytywał ją o runy i klątwy, wykazując naukowe zainteresowanie. Nie była ślepa, musiała zauważyć, że jego ciekawość jest nieco bardziej żarliwa niż dociekania na inne tematy, ale nigdy nie spytała w czym rzeczy. On zaś nigdy nie powiedział jej o osobistych pobudkach. Tak działał ich układ.
Zerknął na zegar. Pewnie jeszcze nie spała.
Tęsknił za ich układem.
Wstał z łóżka, otworzył szafę i zaczął pośpiesznie się ubierać. Świeża koszula, marynarka, kamizelki dzisiaj nie potrzebował - szedł do byłej (?) kochanki, a nie do pacjentki.
Gdy wychodził z domu, zdał sobie sprawę, że dawno nie zrobił czegoś równie spontanicznego. Wręcz szalonego.
Poprawił szalik i deportował się pod jej dom. W sypialni świeciło się światło.
-Orchideus. - szepnął, wyczarowując bukiet czerwonych róż, nie wypadało pojawiać się z pustymi rękami. Przyniósłby wino, ale od grudnia nigdzie w Walii nie dało się go kupić.
Zapukał do drzwi, a potem nerwowo zacisnął dłoń na lasce. Na metalowej główce sowy, lodowatej jak jego serce ilekroć myślał o Beatrice. Wszyscy składali mu kondolencje, wszyscy mu współczuli, wszyscy się mylili. Nawet Jade. Jade, która kochała swojego męża tak bardzo, że Hector widział to nawet lata po jego śmierci. Jade, którą oskarżono o zamordowanie tego mężczyzny - wtedy jej nie znał, ale sprawa obiła się głośnym echem w rodzinnym Shropshire.
Świat bywał tak cholernie niesprawiedliwy.
Uśmiechnął się blado, gdy otworzyła drzwi, ale oczy pozostały smutne i poważne.
-Nie przeszkadzam...? - wychrypiał, zastanawiając się, czy jest dziś sama. Była piękną kobietą i zawsze wiedziała, czego chciała. Jeśli nie chciała spędzać nocy samotnie, pewnie nie miała problemu ze znalezieniem towarzystwa - tak, jak znalazła jego, odszukując jego spojrzenie gdy Beatrice wymykała się do kolejnego kochanka. Dopóki żona żyła, było idealnie - ale układ trwał niedługo.
-Przepraszam. - wydusił, wyciągając do przodu bukiet. -Za najście. I za to, że uciekłem tak bez słowa, jak tchórz. - wyrzucił to z siebie i powinien na tym poprzestać, ale... -Beatrice to drażliwy temat. - dodał ze sztucznie skruszonym uśmiechem i natychmiast się za to znienawidził, kłamstwo rozlało się goryczą po gardle. Nie powinien tego mówić, przecież doskonale wiedziała, dlaczego wyszedł. Potwierdzając, wplątywał się tylko w kolejne kłamstwo. Temat Beatrice nigdy go nie drażnił, ani nie bolał, nie wywoływał nawet cienia tęsknoty ani nostalgii. To właśnie ta pustka była drażliwym tematem.
We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight
Hidin' all of our sins from the daylight
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Sypialnia
Szybka odpowiedź