Trochę morza, piasku, nieba...
AutorWiadomość
Trzynasty dzień lipca okazał się dla Rosierów zbawieniem. Wtorkowe popołudnie było wolne od nauki, a to nie zdarzało się zbyt często. Siedmioletni Mathieu ciągle marudził mamie, że chce iść na plażę... w końcu było lato, czas beztroskiej zabawy, ale najwyraźniej wysokie urodzenie zabierało również fantazyjne dzieciństwo. Nie mieli lekko, musieli przykładać się i słuchać człowieka-żaby, który tak bardzo zanudzał. Dla Mathieu nie było to nic interesującego, wiele spraw bagatelizował, a pragnąca ekscytacji i podróży niepokorna dusza, nie mogła znieść ciągłego zamknięcia w małej sali. Diane też ciągnęło do morza, więc postanowiła zabrać chłopców na plażę, aby wsłuchali się w szum fal i przyjemnie spędzili popołudnie. Nic dziwnego, że Mathieu tak przepadał za tym miejscem... W jego żyłach płynęła krew Traversów, zawsze istniało ryzyko, że pociągnie go w stronę bezkresnych mórz i oceanów, gdzie fale piętrzyły się, aby finalnie zakończyć swój kres rozbijając się o ląd.
Teraz jednak kroczył koło mamy, a przynajmniej do momentu aż nie zobaczył piasku, pognał w tamtym kierunku jak najszybciej. Miał wspaniały plan, chciał zrobić piękny zamek, zebrać muszelki i udekorować go. Tristan na pewno będzie wspaniałym kompanem, przynajmniej do momentu aż nie każą im wrócić na nudne lekcje. Mathieu miał nawet do tego odpowiedni sprzęt! Matka wzięła dla niego foremki i pojemniczki, które mógł wykorzystać do tworzenia rozmaitych form, a całość złożyć w wyśmienitą konstrukcję. Może nawet zamku będzie bronił smok! Będzie musiał tylko ułożyć małe muszelki w odpowiedni sposób na kształcie smoka... Tak, to był świetny pomysł!
- Musimy pozbierać małe muszelki, wiesz? - powiedział wesoło, niemal świergocząc. - Zrobimy smoka, poukładamy muszelki i będą jak łuski... wspaniała sprawa... - dodał, padając na kolana na piasku i od razu zabrał się do formowania kształtu smoka. Będzie obrońcą zamku, który stworzą za chwilę... No chyba, że Tristan nie będzie zainteresowany. Diane tylko z uśmiechem spojrzała na chłopców i przysiadła na wyczarowanym krześle z książką w dłoni. Szkoda, że tak mało czasu mieli dla siebie i nie mogli beztrosko bawić się trochę dłużej. Według Mathieu to niesprawiedliwe, że inne dzieci mogą psocić i bawić się długie godziny, a oni muszę słuchać... tych wszystkich nudnych rzeczy. Na całe szczęście teraz o tym zapomniał i całkowicie skupił się na zabawie i robieniu smoka z piasku!
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Ciepłego lata żar lał się z nieba, był wdzięczny za możliwość odpoczynku - szedł obok Mathieu i ciotki, ubrany w elegancki strój przystający młodemu paniczowi - krótkie spodenki, kończące się nad kolanem i koszulę spiętą przy kołnierzu broszą, którą dostał od ojca - złotą broszą róży symbolizującej ich dziedzictwo. Miał ją przy sobie zawsze, za dnia, w nocy, nie do końca pojmując jej sentymentalną wartość i nie do końca spodziewając się, z jak wielkim wzruszeniem dwie dekady później odda ją własnemu synowi. Chciał, żeby Marianne mogła pójść z nimi - jego siostra była w wieku Mathieu, z pewnością nie byłaby problemem dla cioci, bo zawsze była grzeczna - jak anioł. Ale powiedziano mu, że miała odebrać w tym czasie lekcje haftu. I trochę się cieszył, że on tego robić nie musiał.
Nie potrafił też wykrzesać z siebie tyle entuzjazmu, ile miał w sobie jego cioteczny brat. Tłumaczył sobie, ze to dlatego, że był starszy, ale nie było w tym prawdy - dzielił ich tylko rok, a rok w tym wieku powoli przestaje być bardzo widoczny. Tak naprawdę Tristan nie potrafił, bo nigdy nie nauczył się tak po prostu bawić. Nigdy nie dawano mu na to czasu. Nigdy mu nie pozwalano. Spojrzał za nim - biegnącym w kierunku do wody - samemu idąc wolniej obok jego matki, podchodząc bliżej niego, kiedy ten zaczął już formować swoją budowlę. Spojrzał na nią z łagodnym uśmiechem, nadmorski wiatr delikatnie szarpał jego włosy, czuł zapach lata.
- Myślisz, że Traversom w naszym wieku wolno wypływać już na morze? - zapytał, wpatrując się w pieniące się fale; szukał w tym wolności, miejsca, w którym nikt nie będzie patrzył mu na ręce. Nikt nie będzie go pilnował. Miał tylko osiem lat, ale wydawało mu się, że był już dorosły. Fantine była przecież dwa razy mniejsza od niego. - Ciekawe, czy tu żyją morskie smoki - dodał zaraz, poniekąd wyjawiając znaczenie swojej ciekawości. Okręty Traversów przebyły wiele ciekawych przygód, bez wątpienia, oboje byli też z rodem żeglarzy spokrewnieni, Mathieu miał matkę, Tristan babkę od strony matki. Z tego miejsca czasem było widać Francję - kanał la Manche łączył dwa bardzo bliskie sobie brzegi. W miejscu, w którym się znajdowali, w Dover, były sobie najbliższe. Ale dzisiaj nie potrafił go dostrzec, zasłaniała go mgła. Skinął głową na jego propozycję, po czym wstał, by zbliżyć się do falującej wody - przystanąc na brzegu i wpierw pozwolić wodzie obmyć bose stopy, zbyt niskiej, by sięgnęła krawędzi spodenek. Obejrzał się przez ramię, ciotka czujnie uniosła głowę, choć wyglądała na zaczytaną. Wiedział, że ich obserwowała. Dorośli potrafili czasem widzieć wcale nie patrząc. - Jak myślisz? - zwrócił się do kuzyna, sięgając dłońmi do wody, szukając w niej muszelek, które mogłyby nadać się na smoczy pancerz. Jego palce natrafiły na dziwny kamień o przeźroczystej piwnej barwie, nie wiedział, że tak wyglądały bursztyny.
Nie potrafił też wykrzesać z siebie tyle entuzjazmu, ile miał w sobie jego cioteczny brat. Tłumaczył sobie, ze to dlatego, że był starszy, ale nie było w tym prawdy - dzielił ich tylko rok, a rok w tym wieku powoli przestaje być bardzo widoczny. Tak naprawdę Tristan nie potrafił, bo nigdy nie nauczył się tak po prostu bawić. Nigdy nie dawano mu na to czasu. Nigdy mu nie pozwalano. Spojrzał za nim - biegnącym w kierunku do wody - samemu idąc wolniej obok jego matki, podchodząc bliżej niego, kiedy ten zaczął już formować swoją budowlę. Spojrzał na nią z łagodnym uśmiechem, nadmorski wiatr delikatnie szarpał jego włosy, czuł zapach lata.
- Myślisz, że Traversom w naszym wieku wolno wypływać już na morze? - zapytał, wpatrując się w pieniące się fale; szukał w tym wolności, miejsca, w którym nikt nie będzie patrzył mu na ręce. Nikt nie będzie go pilnował. Miał tylko osiem lat, ale wydawało mu się, że był już dorosły. Fantine była przecież dwa razy mniejsza od niego. - Ciekawe, czy tu żyją morskie smoki - dodał zaraz, poniekąd wyjawiając znaczenie swojej ciekawości. Okręty Traversów przebyły wiele ciekawych przygód, bez wątpienia, oboje byli też z rodem żeglarzy spokrewnieni, Mathieu miał matkę, Tristan babkę od strony matki. Z tego miejsca czasem było widać Francję - kanał la Manche łączył dwa bardzo bliskie sobie brzegi. W miejscu, w którym się znajdowali, w Dover, były sobie najbliższe. Ale dzisiaj nie potrafił go dostrzec, zasłaniała go mgła. Skinął głową na jego propozycję, po czym wstał, by zbliżyć się do falującej wody - przystanąc na brzegu i wpierw pozwolić wodzie obmyć bose stopy, zbyt niskiej, by sięgnęła krawędzi spodenek. Obejrzał się przez ramię, ciotka czujnie uniosła głowę, choć wyglądała na zaczytaną. Wiedział, że ich obserwowała. Dorośli potrafili czasem widzieć wcale nie patrząc. - Jak myślisz? - zwrócił się do kuzyna, sięgając dłońmi do wody, szukając w niej muszelek, które mogłyby nadać się na smoczy pancerz. Jego palce natrafiły na dziwny kamień o przeźroczystej piwnej barwie, nie wiedział, że tak wyglądały bursztyny.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Zabawy wśród dzieci szlachetnie urodzonych odbiegały od tych którymi życie rozpieszczało inne dzieci. Każde działanie młodych lordów musiało być zgodne z ogólnie przyjętymi zasadami, zgodne z tradycją. Z jednej strony to przykre, że byli ograniczani w taki sposób, a z drugiej przygotowywało ich do dorosłego życia, pod dyktando zasad świata, w którym żyli. Co nie oznaczało, że zostali całkowicie pozbawieni możliwości korzystania z życia. Kiedy Mathieu bywał razem z matką w Corbenic Castle często bawił się z kuzynostwem. Ojciec jednak przykładał większą wagę do nauki i rozważnego patrzenia na świat, ale również do umiejętności, które młody Lord powinien posiadać. Matka mu pobłażała, nie chciała, aby jej jedynie dziecko działało jak mała maszyna napędzana tłokami, całkowicie podporządkowując swoje życie zasadom. Może dlatego Mathieu był tak... roztrzepany i nie mógł się nigdy skupić na zajęciach, jego umysł gnał przez różane ogrody i niebezpieczne morskie fale. Brakowało mu pokory i ogłady, zapewne dlatego nigdy nie będzie taki jak Tristan. Nie porównywał się jednak do niego, pomimo bliskości i wspólnej krwi płynącej w żyłach. Dwa różne charaktery, ale z jakiegoś powodu zawsze Mathieu chciał ciągnąć Tristana w swoją stronę. Też powinien się bawić, był przecież dzieckiem tak jak on.
- Hmmm... Pewnie nie. Morskie podróże są długie i bywają bardzo niebezpieczne. Może pływają łódkami niedaleko domu? - odpowiedział w zamyśleniu. Nie sądził, aby dzieci w ich wieku zabierali na takie morskie wyprawy. Pewnie jego mama mogłaby powiedzieć coś więcej na ten temat, w końcu pochodziła z tego rodu i wychowała się w Corbenic Castle. Mathieu i tak zawsze był bardziej piękną różą niż morskim żeglarzem, co nie zmieniało faktu, że nadal ciągnęło go w stronę nieznanego. Patrząc jednak na historię obu rodów, to połączenie całkiem do siebie pasowało, skoro w obu chłopcach płynęła krew i jednego i drugiego.
Spojrzał gdzieś na linię horyzontu, dzisiaj niewiele było widać, ale zdarzały się takie dni, kiedy mogli dostrzec Francję. Jeszcze trochę i będą tam uczęszczać do szkoły, a z tego akurat Mathieu cieszył się całkiem mocno i do nauki francuskiego przykładał wielką uwagę. Nie mógł się doczekać szkoły i poznawania magii w głębszym sensie, to było chyba coś, na co czekał każdy młody czarodziej. Pytanie o morskich smokach było jednak ciekawszym tematem. Aż mu oczy zabłyszczały.
- Pewnie żyją, ale na pewno teraz polują... - odparł, nie miał nawet nadziei na zobaczenie smoka morskiego, bo pewnie i tak by do nich nie podeszły. O ile uważał, że Albiony są podległe krwi Rosierów, to morskie smoki pewnie miałyby gdzieś ich nawoływanie. Poza tym, trochę słabo się prezentowali chodząc boso po piasku. Jaki smok słuchałby bosego lorda! - Chciałbyś wypłynąć na jakąś morską wyprawę? - spytał podchodząc bliżej kuzyna i kucając obok, woda obmywała jego bose stopy, a Mathieu palcami przesiewał piasek szukając w nim skarbów. - Może jak będziemy całkiem dorośli to popłyniemy gdzieś razem? Po szkole... - dodał, odwracając głowę w stronę Tristana, spoglądał na niego z zaciekawieniem w czekoladowych oczach. Nie sądził, żeby Fantine czy Melisande chciały tak po prostu płynąć w morze... ale Tristan to co innego!
- Hmmm... Pewnie nie. Morskie podróże są długie i bywają bardzo niebezpieczne. Może pływają łódkami niedaleko domu? - odpowiedział w zamyśleniu. Nie sądził, aby dzieci w ich wieku zabierali na takie morskie wyprawy. Pewnie jego mama mogłaby powiedzieć coś więcej na ten temat, w końcu pochodziła z tego rodu i wychowała się w Corbenic Castle. Mathieu i tak zawsze był bardziej piękną różą niż morskim żeglarzem, co nie zmieniało faktu, że nadal ciągnęło go w stronę nieznanego. Patrząc jednak na historię obu rodów, to połączenie całkiem do siebie pasowało, skoro w obu chłopcach płynęła krew i jednego i drugiego.
Spojrzał gdzieś na linię horyzontu, dzisiaj niewiele było widać, ale zdarzały się takie dni, kiedy mogli dostrzec Francję. Jeszcze trochę i będą tam uczęszczać do szkoły, a z tego akurat Mathieu cieszył się całkiem mocno i do nauki francuskiego przykładał wielką uwagę. Nie mógł się doczekać szkoły i poznawania magii w głębszym sensie, to było chyba coś, na co czekał każdy młody czarodziej. Pytanie o morskich smokach było jednak ciekawszym tematem. Aż mu oczy zabłyszczały.
- Pewnie żyją, ale na pewno teraz polują... - odparł, nie miał nawet nadziei na zobaczenie smoka morskiego, bo pewnie i tak by do nich nie podeszły. O ile uważał, że Albiony są podległe krwi Rosierów, to morskie smoki pewnie miałyby gdzieś ich nawoływanie. Poza tym, trochę słabo się prezentowali chodząc boso po piasku. Jaki smok słuchałby bosego lorda! - Chciałbyś wypłynąć na jakąś morską wyprawę? - spytał podchodząc bliżej kuzyna i kucając obok, woda obmywała jego bose stopy, a Mathieu palcami przesiewał piasek szukając w nim skarbów. - Może jak będziemy całkiem dorośli to popłyniemy gdzieś razem? Po szkole... - dodał, odwracając głowę w stronę Tristana, spoglądał na niego z zaciekawieniem w czekoladowych oczach. Nie sądził, żeby Fantine czy Melisande chciały tak po prostu płynąć w morze... ale Tristan to co innego!
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Czasem zdawało mu się, że jego kuzyn miał znacznie więcej wolności od niego; podczas gdy matka Mathieu miała zwyczaj przymykać oko na wiele spraw i dbać o jedynego syna najlepiej, jak potrafiła, otaczając go czułością i miłością, Tristan zderzał się z kobietą, która nade wszystko wymagała. Odpowiedniej prezencji, odpowiedniego słowa, odpowiedniej wiedzy, sprostanie jej oczekiwaniom - a co dopiero oczekiwaniom wiecznie nieobecnego ojca - kosztowało więcej czasu, niż miał - na zabawę już go zwyczajnie nie starczało. Daleko mu było do pokornego ucznia i grzecznego dziecka, zdarzało mu się uciekać myślami, dyskutować z guwernantami i odmawiać współpracy, ale spojrzenie ojcowskiego oka działało lepiej nawet od rózgi - i też się wydawało znacznie sroższe, śniło się po nocach jak złowieszczy cień podążający za nim bezlitośnie. Chyba dlatego bawić się tak jak inne dzieci nie potrafił. Kiedy odwiedzał dwór własnej matki, ziemie Crouchów, dzieci nie były mniej zajęte od niego, nie miał kiedy się tego nauczyć. Nie miał jak - nie było w nim tej beztroski i trzeba było znacznie więcej, niż jednego popołudnia, by ją przebudzić. Pewnie dlatego teraz tylko stał w wodzie, pozwalając falom je obmyć i spoglądał na niknącą w słonecznym blasku linię horyzontu, zastanawiając się nad słowami kuzyna. Blisko domu, zawsze blisko domu - a co, gdyby sprawdzić, czym jest miejsce, za którym znika nocą słońce?
- Pewnie masz rację - odparł z rozczarowaniem, mimowolnie oglądając się przez ramię na Chateau Rose górujące nad pobliskim krajobrazem. Dumnie i przerażająco zarazem, jakby jego najwyższe wieże przez cały czas musiały mieć ich na oku. - Ale została już tylko chwila, prawda? Dwa lata - odliczał, bardzo skrupulatnie. Nie był pewien, ile to jest dwa lata. Widział, że bardzo dużo, choć jego matka powtarzała, że to bardzo niewiele. Trochę się w tym gubił. - Wtedy wsiądę na łódź i popłynę do Calais - Podróż miał już zaplanowaną. Pytał o nią wiele razy. - Stamtąd pociągiem aż do Grenobli - dodał, bardziej jak wyuczony wiersz, formułkę, niżeli własne słowa. Wiedział, że to bardzo długa podróż, choć nie miał pojęcia, gdzie leży ani czym jest Grenobla. - A stamtąd wóz zaprzęgnięty w białe latające konie zabierze mnie w góry. - We francuską część Alp. - I wtedy będę daleko od domu - Spojrzał na Mathieu, będzie tęsknił za kuzynem. Będzie tęsknił też za siostrami. Ale wreszcie - będzie mógł robić, co będzie chciał. Dopiero wtedy. Trochę się tego bał, a trochę nie mógł się tego doczekać. Skinął głową. Wytłumaczenie, że smoki w tym momencie polowały, wydawało się sensowne.
To chyba nawet nie była kwestia morskiej wyprawy - a wyprawy jakiejkolwiek, oderwanej od codzienności różanego dworu, od ciągłych obowiązków, strofowań, pouczeń, przymusów. Ale był za mały, żeby sobie uzmysłowić swoje prawdziwe pragnienia.
- Złapiemy na tej wyprawie morskiego smoka i ojcowie będą z nas dumni. Będzie wielki. Ale my wtedy, po szkole, będziemy już dorosłymi i potężnymi czarodziejami i będziemy w stanie go pokonać - zapowiedział z przekonaniem, trochę tęskniąc za ojcowską pochwałą, a trochę z wyobraźnią przebudzoną wizją morskich gadów. Tych jeszcze nie widział, tylko na ilustracjach. - O tak! - Uderzył pięścią w taflę wody, na krótki moment zanurzając się głębiej, szukając w mule twardych muszelek. Na razie ojciec nie był z niego dumny. Zwykł mówić, że Rosier powinien mieć na ciele przynajmniej jedną bliznę po smoczym oparzeniu - a im więcej, tym większa jest jego wartość. On nie miał żadnej, nie dopuszczano go nawet bliżej smoków. Pogoń za ojcowskim ideałem bywała okrutna. Kiedy się wynurzył, woda spływała mu po przydługich włosach do ramion, przez mokrą koszulę aż po rękawy, tylko góra spodenek pozostała sucha. - Popatrz, nadadzą się? Na... łuski - zapytał, otwierając przed kuzynem dłoń z kilkoma drobnymi muszelkami, wybrał z niej odnaleziony już wcześniej bursztyn, przyglądając się mu pod światło. - Ten wygląda jak kamień z naszyjnika lady babki Heloisy - Często miała go na sobie. I była bardzo dostojną i tak samo bardzo chłodną czarownicą, równie odległą dla wnucząt, jak odległy mógłby być posąg lub obraz. Przy niej należało trzymać podwójną dyscyplinę, jak przy panie ojcu, tylko inaczej. Jego matka powtarzała, że wiekowi należy się szacunek.
- Pewnie masz rację - odparł z rozczarowaniem, mimowolnie oglądając się przez ramię na Chateau Rose górujące nad pobliskim krajobrazem. Dumnie i przerażająco zarazem, jakby jego najwyższe wieże przez cały czas musiały mieć ich na oku. - Ale została już tylko chwila, prawda? Dwa lata - odliczał, bardzo skrupulatnie. Nie był pewien, ile to jest dwa lata. Widział, że bardzo dużo, choć jego matka powtarzała, że to bardzo niewiele. Trochę się w tym gubił. - Wtedy wsiądę na łódź i popłynę do Calais - Podróż miał już zaplanowaną. Pytał o nią wiele razy. - Stamtąd pociągiem aż do Grenobli - dodał, bardziej jak wyuczony wiersz, formułkę, niżeli własne słowa. Wiedział, że to bardzo długa podróż, choć nie miał pojęcia, gdzie leży ani czym jest Grenobla. - A stamtąd wóz zaprzęgnięty w białe latające konie zabierze mnie w góry. - We francuską część Alp. - I wtedy będę daleko od domu - Spojrzał na Mathieu, będzie tęsknił za kuzynem. Będzie tęsknił też za siostrami. Ale wreszcie - będzie mógł robić, co będzie chciał. Dopiero wtedy. Trochę się tego bał, a trochę nie mógł się tego doczekać. Skinął głową. Wytłumaczenie, że smoki w tym momencie polowały, wydawało się sensowne.
To chyba nawet nie była kwestia morskiej wyprawy - a wyprawy jakiejkolwiek, oderwanej od codzienności różanego dworu, od ciągłych obowiązków, strofowań, pouczeń, przymusów. Ale był za mały, żeby sobie uzmysłowić swoje prawdziwe pragnienia.
- Złapiemy na tej wyprawie morskiego smoka i ojcowie będą z nas dumni. Będzie wielki. Ale my wtedy, po szkole, będziemy już dorosłymi i potężnymi czarodziejami i będziemy w stanie go pokonać - zapowiedział z przekonaniem, trochę tęskniąc za ojcowską pochwałą, a trochę z wyobraźnią przebudzoną wizją morskich gadów. Tych jeszcze nie widział, tylko na ilustracjach. - O tak! - Uderzył pięścią w taflę wody, na krótki moment zanurzając się głębiej, szukając w mule twardych muszelek. Na razie ojciec nie był z niego dumny. Zwykł mówić, że Rosier powinien mieć na ciele przynajmniej jedną bliznę po smoczym oparzeniu - a im więcej, tym większa jest jego wartość. On nie miał żadnej, nie dopuszczano go nawet bliżej smoków. Pogoń za ojcowskim ideałem bywała okrutna. Kiedy się wynurzył, woda spływała mu po przydługich włosach do ramion, przez mokrą koszulę aż po rękawy, tylko góra spodenek pozostała sucha. - Popatrz, nadadzą się? Na... łuski - zapytał, otwierając przed kuzynem dłoń z kilkoma drobnymi muszelkami, wybrał z niej odnaleziony już wcześniej bursztyn, przyglądając się mu pod światło. - Ten wygląda jak kamień z naszyjnika lady babki Heloisy - Często miała go na sobie. I była bardzo dostojną i tak samo bardzo chłodną czarownicą, równie odległą dla wnucząt, jak odległy mógłby być posąg lub obraz. Przy niej należało trzymać podwójną dyscyplinę, jak przy panie ojcu, tylko inaczej. Jego matka powtarzała, że wiekowi należy się szacunek.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Ich przeznaczenie było różne. Na barkach Tristana spoczywał obowiązek, który na razie był tylko wizją przyszłości. Mathieu nigdy tego nie doczeka i w zasadzie sprawiało to lekką ulgę. Nestorowie potężnych Rodów musieli podejmować ogromne decyzje i ich żywot nie był prosty. Na palcu Mathieu zapewne nigdy nie znajdzie się pierścień Nestora, więc dlatego jego matka folgowała mu w wielu sprawach, pozwalając na więcej luzu i możliwości. Nie każdy jednak miał to szczęście. Obaj chłopcy mieli podobnie, w większości czasu ich wychowaniem zajmowały się matki i rzesza nauczycieli próbująca zdziałać cuda. Nadmierne wymaganie od chłopców w młodym wieku nie było wcale dobre dla ich rozwoju. Mathieu się buntował, szczególnie wtedy kiedy Tristan to robił i wściekał się, kiedy zabraniano mu czegoś albo karano. Zapewne matka kuzyna wielokrotnie zwracała Diane uwagę, że powinna przykładać większą uwagę do zachowania Mathieu. To niesprawiedliwe i akurat mały Mat to rozumiał całkiem dobrze, więc dobrowolnie poddawał się karze, aby kuzynowi nie było źle, że musi to znosić sam. Był mu jak brat, od samego początku.
Została tylko chwila... Dwa lata. To pewien okres czasu, który ciężko było sprecyzować, kiedy miało się siedem lat. Niemniej jednak, Tristan cieszył się na tą podróż, a Mathieu... niekoniecznie. Jak starszemu chłopcy przyjdzie wyjechać do szkoły on zostanie sam w Château Rose. Miał jeszcze kuzynki, ale jak powszechnie było wiadomo - zabawa z dziewczynkami w wieku lat siedmiu to wstyd i wiocha, bo one totalnie nie rozumiały potrzeb chłopców. Nie wyobrażał sobie, żeby z Fantine mógł wymknąć się w podróż po rezerwacie. Miała dopiero dwa latka i była strzeżona pilniej niż jakiekolwiek inne miejsce. Z Melisande też byłoby to trudne, zważając na fakt, że miała lat cztery. Ogólnie rzecz biorąc, traktował Tristana jako swojego życiowego kompana. Byli tu jedynymi dziećmi, dwoma chłopcami w zbliżonym do siebie wieku i... kiedy przyjdzie mu wyjechać do szkoły Mathieu pewnie przygaśnie i uzna, że los skazał go na wieczność samotności, trwającą aż rok.
- A potem ja dołączę do Ciebie i zostaniemy najważniejszymi Lordami w Beaxubatons! - odpowiedział mu z entuzjazmem. Rok to wieczność, ale nie musiał się tym martwić, bo Trisan miał pojechać dopiero za dwa lata, co oznaczało dwukrotną wieczność. Czy to nie wspaniałe, że zostało im tak wiele czasu tutaj? Potem jakoś przetrwa ten rok. Pewnie da popalić nauczycielom i wszystkim, którzy będą chcieli wykrzesać z niego więcej pokory, ale może ten rok rozłąki z bratem wyjdzie mu na dobre i coś w nim zmieni.
Planowanie morskich wypraw było o wiele lepsze. Jak już skończą szkołę będą mogli podróżować i podbijać nowe miejsca, poznawać nowe smoki i zagarniać je do Rezerwatu, który pewnego dnia stanie się największym i najpiękniejszym miejscem na ziemi. Ojcowie na pewno będą pękać z dumy, będą zadowoleni z tego jak wiele osiągnęli ich synowie. Ojciec Mathieu właśnie w tym momencie był na jednej wyprawie i był niemal pewien, że przywiezie z niej fantastycznego smoka, jakiego jeszcze obaj nie widzieli. Kiedy Tristan uderzył pięścią w wodę, a później zanurzył się w niej Mathieu poszedł w jego ślady, zwykł do naśladować, bo zawsze był dla niego wzorem.
- Jest fantastyczna! - powiedział, chociaż nawet nie zanotował jak muszelka wygląda... wciąż wycierał wodę z oczu, ale to przecież nie miało znaczenia. Każda muszelka była perfekcyjna, jeśli użyło się odpowiednią ilość wyobraźni. - Może takie będzie miał smok, którego tata przywiezie z wyprawy. - powiedział pełen entuzjazmu, nie wiedział przecież, że wyprawa na której był jego ojciec była jego ostatnią. - Pewnie teraz się wspaniale bawią, my też tak kiedyś będziemy! - dodał, uderzając rękami o taflę wody, rozbryzgując ją wokół siebie. Na tym przecież polegała zabawa. W takich właśnie chwilach był naprawdę szczęśliwy.
Została tylko chwila... Dwa lata. To pewien okres czasu, który ciężko było sprecyzować, kiedy miało się siedem lat. Niemniej jednak, Tristan cieszył się na tą podróż, a Mathieu... niekoniecznie. Jak starszemu chłopcy przyjdzie wyjechać do szkoły on zostanie sam w Château Rose. Miał jeszcze kuzynki, ale jak powszechnie było wiadomo - zabawa z dziewczynkami w wieku lat siedmiu to wstyd i wiocha, bo one totalnie nie rozumiały potrzeb chłopców. Nie wyobrażał sobie, żeby z Fantine mógł wymknąć się w podróż po rezerwacie. Miała dopiero dwa latka i była strzeżona pilniej niż jakiekolwiek inne miejsce. Z Melisande też byłoby to trudne, zważając na fakt, że miała lat cztery. Ogólnie rzecz biorąc, traktował Tristana jako swojego życiowego kompana. Byli tu jedynymi dziećmi, dwoma chłopcami w zbliżonym do siebie wieku i... kiedy przyjdzie mu wyjechać do szkoły Mathieu pewnie przygaśnie i uzna, że los skazał go na wieczność samotności, trwającą aż rok.
- A potem ja dołączę do Ciebie i zostaniemy najważniejszymi Lordami w Beaxubatons! - odpowiedział mu z entuzjazmem. Rok to wieczność, ale nie musiał się tym martwić, bo Trisan miał pojechać dopiero za dwa lata, co oznaczało dwukrotną wieczność. Czy to nie wspaniałe, że zostało im tak wiele czasu tutaj? Potem jakoś przetrwa ten rok. Pewnie da popalić nauczycielom i wszystkim, którzy będą chcieli wykrzesać z niego więcej pokory, ale może ten rok rozłąki z bratem wyjdzie mu na dobre i coś w nim zmieni.
Planowanie morskich wypraw było o wiele lepsze. Jak już skończą szkołę będą mogli podróżować i podbijać nowe miejsca, poznawać nowe smoki i zagarniać je do Rezerwatu, który pewnego dnia stanie się największym i najpiękniejszym miejscem na ziemi. Ojcowie na pewno będą pękać z dumy, będą zadowoleni z tego jak wiele osiągnęli ich synowie. Ojciec Mathieu właśnie w tym momencie był na jednej wyprawie i był niemal pewien, że przywiezie z niej fantastycznego smoka, jakiego jeszcze obaj nie widzieli. Kiedy Tristan uderzył pięścią w wodę, a później zanurzył się w niej Mathieu poszedł w jego ślady, zwykł do naśladować, bo zawsze był dla niego wzorem.
- Jest fantastyczna! - powiedział, chociaż nawet nie zanotował jak muszelka wygląda... wciąż wycierał wodę z oczu, ale to przecież nie miało znaczenia. Każda muszelka była perfekcyjna, jeśli użyło się odpowiednią ilość wyobraźni. - Może takie będzie miał smok, którego tata przywiezie z wyprawy. - powiedział pełen entuzjazmu, nie wiedział przecież, że wyprawa na której był jego ojciec była jego ostatnią. - Pewnie teraz się wspaniale bawią, my też tak kiedyś będziemy! - dodał, uderzając rękami o taflę wody, rozbryzgując ją wokół siebie. Na tym przecież polegała zabawa. W takich właśnie chwilach był naprawdę szczęśliwy.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
A potem dołączysz do mnie. Jego dłoń zacisnęła się na odnalezionym bursztynie, który mocno zacisnął między palcami, nie bardzo potrafił to sobie wyobrazić. Ramsey był starszy, Mathieu młodszy, jego siostry najmłodsze, nigdy dotąd nie był sam, a z pewnością nigdy dotąd nie był bez nich. Tymczasem, będzie musiał sobie poradzić sam - rzucony w bezmiar prawie że dojrzałego życia, mając zaledwie dziesięć lat i będąc przez całe życie chowany w ciasnej klatce nakazów, zakazów i sztucznych ograniczeń. Chowany pod kloszem, nie wiedząc, jak naprawdę żyją ludzie, jacy są, kim są. Ponoć w Beuxbatons będą się uczyć nawet potomkowie mugoli, choć już teraz wiedział, że miał trzymać się od nich z daleka. I wiedział też, że będzie tęsknić - za nimi, za krajobrazem przed nim i za piaskiem, w który właśnie wpadały jego stopy. Nie znał życia poza swoją złotą klatką i choć nie potrafił się go doczekać, równie mocno bał się tego, co może go spotkać. Dobrze jednak wiedział, że każdy porządny czarodziej przeszedł to samo, że każdy jego przodek, dziad, pradziad, kształcił w ten sposób niebagatelne umiejętności magiczne - i on sam zrobi dokładnie to samo. Bo tak należało. Bo tak musiało się stać.
- Będziesz musiał zająć się przez ten czas moimi siostrami - oznajmił z powagą, zupełnie taką, jak gdyby prosił go o to jako ich ojciec. Nauczył się tego tonu w Chateu Rose, nazbyt często będąc świadkiem zbyt nudnych i zbyt poważnych uroczystości. - Zwłaszcza Marie - była w wieku Mathieu, najstarsza, rozumiała najwięcej. I najmocniej będzie tęskniła. Oni, jako chłopcy, nie mieli przecież prawa do uczuć. Nie wolno było przyznawać im się do słabości, smutku, żalu, strachu. Nie wolno im było tego odczuwać. Przymknął oczy, powoli kładąc się na wodzie; nie zwracając większej uwagi na to, że wciąż był w ubraniu - choć wiedział, że matka złoi mu za to skórę. Przewiercił się na plecy, rozpościerając ręce w bok, pozwalając unieść się lekkim falom i zakołysać na miękkiej wodzie; nad nimi słońce otulało promieniami leniwie sunące chmury. Otrzepał się, kiedy sięgnęła go woda rozchlapana przez Mathieu, wypluwając ją na bok. - Ojciec powiedział, że wyśle mnie na pierwszą wyprawę, kiedy skończę piętnaście lat. To bez sensu, wtedy będę już dorosły - poskarżył się w zamyśleniu. - Dokąd dokładniej pojechał twój tata? Norweskie kolczaste mają takie łuski, ale są bardzo rzadkie - wymądrzył się, wspominając ostatnie lekcje, na tych o smokach słuchał bardzo uważnie, od zawsze zafascynowany ich wielkim majestatem. Przez myśl mu nie przeszło, że wyprawa wuja mogła skończyć się tragicznie.
- Będziesz musiał zająć się przez ten czas moimi siostrami - oznajmił z powagą, zupełnie taką, jak gdyby prosił go o to jako ich ojciec. Nauczył się tego tonu w Chateu Rose, nazbyt często będąc świadkiem zbyt nudnych i zbyt poważnych uroczystości. - Zwłaszcza Marie - była w wieku Mathieu, najstarsza, rozumiała najwięcej. I najmocniej będzie tęskniła. Oni, jako chłopcy, nie mieli przecież prawa do uczuć. Nie wolno było przyznawać im się do słabości, smutku, żalu, strachu. Nie wolno im było tego odczuwać. Przymknął oczy, powoli kładąc się na wodzie; nie zwracając większej uwagi na to, że wciąż był w ubraniu - choć wiedział, że matka złoi mu za to skórę. Przewiercił się na plecy, rozpościerając ręce w bok, pozwalając unieść się lekkim falom i zakołysać na miękkiej wodzie; nad nimi słońce otulało promieniami leniwie sunące chmury. Otrzepał się, kiedy sięgnęła go woda rozchlapana przez Mathieu, wypluwając ją na bok. - Ojciec powiedział, że wyśle mnie na pierwszą wyprawę, kiedy skończę piętnaście lat. To bez sensu, wtedy będę już dorosły - poskarżył się w zamyśleniu. - Dokąd dokładniej pojechał twój tata? Norweskie kolczaste mają takie łuski, ale są bardzo rzadkie - wymądrzył się, wspominając ostatnie lekcje, na tych o smokach słuchał bardzo uważnie, od zawsze zafascynowany ich wielkim majestatem. Przez myśl mu nie przeszło, że wyprawa wuja mogła skończyć się tragicznie.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Było ich dwóch. Mieli tylko siebie i przez te wszystkie lata byli swoim jedynym wsparciem. Naturalne, że ciężko przychodziło zmierzyć się z myślą o rozstaniu, nawet jeśli ten rok to tak naprawdę niewielka ilość czasu. Byli na to przygotowywani. Od najmłodszych lat wiedzieli, że będą musieli iść do szkoły, gdzie zaprezentują się z jak najlepszej strony. Miało to jednak swoją cenę, przyjdzie im się rozstać na pewien czas i żyć osobno, a raczej uczyć się życia. To, co zaznawali w rodzinnym domu było niewielką częścią prawdziwego życia. Ciągła nauka, ciągłe przygotowania i... nic w zasadzie więcej. Nawet ich zabawa była ograniczona w pewnym sensie, nie potrafili się bawić jak normalne, zwykłe dzieci. Przyjemnie było należeć do Rodu posiadającego siłę, władzę i moc, ale miało to swoje konsekwencje. Dlatego matka Mathieu chciała choć trochę wynagrodzić chłopcom surowość ich ojców i matki Tristana, żeby mogli zaznać czegoś innego, choć w malutkim stopniu.
- Oczywiście, że się nimi zajmę. Włos im z głowy nie spadnie. - powiedział od razu w odpowiedzi, jak na prawie dorosłego kawalera przystało. Mathieu poważnie traktował każde zadanie powierzone mu przez kuzyna. Byli sobie bliscy od wielu lat i od kiedy tylko sięgał pamięcią Tristan był dla niego wzorem do naśladowania i przykładem. Teraz złożył mu obietnicę, jak on wyjedzie do szkoły zajmie się wszystkimi kuzynkami, które zostaną tutaj razem z nim. Wydawać by się mogło, że taka obietnica z ust siedmiolatka była niewielkim osiągnięciem, ale Mathieu traktował ją na tyle poważnie, że w późniejszym życiu, na długo po szkole też troszczył się o kuzynki za wszelką cenę.
Mathieu przysiadł w wodzie, czując jak jego spodnie przemakają niemal od razu i zaczął wygrzebywać z piasku skarby, które znalazł. Diane co chwilę patrzyła w ich stronę, kontrolując ich bezpieczeństwo. Przecież wiedziała, że Mathieu nie zrobi nic, co mogłoby zaszkodzić jego mamie lub sprawić jej ból, dlatego nie oddalał się zanadto. Przekręcił głowę w bok obracając w palcach kolorową muszelkę.
- Piętnaście lat? To bardzo długo... - odparł na jego słowa marszcząc lekko nos. Tak przynajmniej sądził. Skoro dwa lata to wieczność to co dopiero te, które dzieliło go od piętnastu. Jego ojciec na razie nie mówił kiedy zabierze go na wyprawę, ale Mathieu był pewien, że pierwszą w swoim życiu chce przeżyć właśnie z tatą, bo to on wprowadził go do tego świata i to on zaszczepił w nim to zamiłowanie do smoków. - Tata jest w Nowej Zelandii. Mają przywieźć smoka... - powiedział, próbując usilnie przypomnieć sobie nazwę, nawet nie zauważając, że większa fala natarła na niego i zalała mu twarz. Szybko podniósł się, żeby uniknąć takiej sytuacji. - Opalooki Antypodzki. Są białe jak nasze Albiony, a raczej... perłowe. Tata mi mówił. Ich oczy mają wiele barw i nie mają źrenic, stąd nazwa. - powiedział, dzieląc się z Tristanem swoją wiedzą. Zapewne kuzyn wiedział o czym mówi Mathieu, ale przynajmniej jego słowa świadczyły o tym, że kogoś w swoim życiu słuchał i to nawet ze zrozumieniem. A może dlatego, że temat wyjątkowo mu leżał, bo w końcu to smoki. - Idziemy zrobić smoka z piasku? - spytał, pokazując nagromadzone w dłoniach muszelki wypłukane z piachu przez wodę.
- Oczywiście, że się nimi zajmę. Włos im z głowy nie spadnie. - powiedział od razu w odpowiedzi, jak na prawie dorosłego kawalera przystało. Mathieu poważnie traktował każde zadanie powierzone mu przez kuzyna. Byli sobie bliscy od wielu lat i od kiedy tylko sięgał pamięcią Tristan był dla niego wzorem do naśladowania i przykładem. Teraz złożył mu obietnicę, jak on wyjedzie do szkoły zajmie się wszystkimi kuzynkami, które zostaną tutaj razem z nim. Wydawać by się mogło, że taka obietnica z ust siedmiolatka była niewielkim osiągnięciem, ale Mathieu traktował ją na tyle poważnie, że w późniejszym życiu, na długo po szkole też troszczył się o kuzynki za wszelką cenę.
Mathieu przysiadł w wodzie, czując jak jego spodnie przemakają niemal od razu i zaczął wygrzebywać z piasku skarby, które znalazł. Diane co chwilę patrzyła w ich stronę, kontrolując ich bezpieczeństwo. Przecież wiedziała, że Mathieu nie zrobi nic, co mogłoby zaszkodzić jego mamie lub sprawić jej ból, dlatego nie oddalał się zanadto. Przekręcił głowę w bok obracając w palcach kolorową muszelkę.
- Piętnaście lat? To bardzo długo... - odparł na jego słowa marszcząc lekko nos. Tak przynajmniej sądził. Skoro dwa lata to wieczność to co dopiero te, które dzieliło go od piętnastu. Jego ojciec na razie nie mówił kiedy zabierze go na wyprawę, ale Mathieu był pewien, że pierwszą w swoim życiu chce przeżyć właśnie z tatą, bo to on wprowadził go do tego świata i to on zaszczepił w nim to zamiłowanie do smoków. - Tata jest w Nowej Zelandii. Mają przywieźć smoka... - powiedział, próbując usilnie przypomnieć sobie nazwę, nawet nie zauważając, że większa fala natarła na niego i zalała mu twarz. Szybko podniósł się, żeby uniknąć takiej sytuacji. - Opalooki Antypodzki. Są białe jak nasze Albiony, a raczej... perłowe. Tata mi mówił. Ich oczy mają wiele barw i nie mają źrenic, stąd nazwa. - powiedział, dzieląc się z Tristanem swoją wiedzą. Zapewne kuzyn wiedział o czym mówi Mathieu, ale przynajmniej jego słowa świadczyły o tym, że kogoś w swoim życiu słuchał i to nawet ze zrozumieniem. A może dlatego, że temat wyjątkowo mu leżał, bo w końcu to smoki. - Idziemy zrobić smoka z piasku? - spytał, pokazując nagromadzone w dłoniach muszelki wypłukane z piachu przez wodę.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Matka Mathieu wydawała się ciepłą kobietą. Ciepłą i dobrą. Rzadko miał z nią do czynienia, nie wiedział, że to dlatego, że gdy próbowała podchodzić do chłopców cieplej, jego ojciec nalegał na surowość - a kiedy nie potrafiła się temu podporządkować, odsuwał ją od niego całkiem. Miał wyrosnąć na mężczyznę godnego swojego tytułu i świadomego swojego dziedzictwa, zawsze powtarzał. Teraz jeszcze nie rozumiał, o czym jego ojciec mówił, ze kilka lat zacznie się przeciwko temu buntować, a za ledwie dwie dekady stanie się dokładnie takim, jakim był on - gorzkim, wyrachowanym i skupionym na celu, budowaniu rodowego imperium. W tym momencie - było mu do tego daleko, ale powaga z jaką prosił o opiekę nad siostrami miała w sobie coś z dojrzałej dorosłości. Od zawsze mu powtarzano, że był za nie trzy odpowiedzialny. I do tej jednej z nielicznych odpowiedzialności - rzeczywiście poczuwał się całym sobą. Wiedział też, że obietnica dana mu przez Mathieu znaczyła wiele, tak dla niego, jak dla kuzyna.
- Za długo - odparł, wciąż leżąc na wodzie. Czasem na niebie było stąd widać smoki nad pobliskim rezerwatem. Lubił patrzeć w niebo i na nie czekać. - Myślisz, że moglibyśmy to przyśpieszyć? Ojciec zawsze zabiera ze sobą całe kufry, nie wspomnając już o tym, ile wyposażenia jest łącznie z rzeczami należącymi do załogi. Moglibyśmy wejść do jednego z nich i poczekać na odpowiedni moment, żeby wyjść.... - zamyślił się, zamykając oczy. Co zrobiłby wtedy jego ojciec? Złoiłby mu tyłek, nie miał co do tego wątpliwości, ale czy pozwoliłby mu zostać z nim, czy odesłałby go z kimś do domu? Pewnie to drugie, nie chciałby go uczyć, że podstępem mógł wykiwać własnego ojca. Ale miał dopiero osiem lat. Wcale nie znał go jeszcze tak dobrze.
- Nigdy o nim nie słyszałem - przyznał, lekko rozmarzony. Z samego opisu smoki opisane przez Mathieu były piękne i Tristan nie wątpił, że ujrzane naprawdę zrobią jeszcze większe wrażenie. Chciałby zobaczyć te oczy bez źrenic. Chciałby zobaczyć wszystko. - Obejrzymy go, jak przyjedzie - zapowiedział, przewracając się z powrotem na nogi - odchodząc dalej od wody. Może jego ubranie zdoła nieco wyschnąć nim zobaczy go jego matka.
- Przygotuj go, a ja zrobię mugolską wioskę, którą spali - stwierdził z entuzjazmem, jako dziecko nie widząc w tych słowach jarzma nienawiści, która z mdłego żalu zaszczepionego przez krewniaków przeinaczy się w przyszłości w płomień nienawiści. Smoki niszczyły wioski. I głównie mugole nie potrafili sobie z tym poradzić.
- Za długo - odparł, wciąż leżąc na wodzie. Czasem na niebie było stąd widać smoki nad pobliskim rezerwatem. Lubił patrzeć w niebo i na nie czekać. - Myślisz, że moglibyśmy to przyśpieszyć? Ojciec zawsze zabiera ze sobą całe kufry, nie wspomnając już o tym, ile wyposażenia jest łącznie z rzeczami należącymi do załogi. Moglibyśmy wejść do jednego z nich i poczekać na odpowiedni moment, żeby wyjść.... - zamyślił się, zamykając oczy. Co zrobiłby wtedy jego ojciec? Złoiłby mu tyłek, nie miał co do tego wątpliwości, ale czy pozwoliłby mu zostać z nim, czy odesłałby go z kimś do domu? Pewnie to drugie, nie chciałby go uczyć, że podstępem mógł wykiwać własnego ojca. Ale miał dopiero osiem lat. Wcale nie znał go jeszcze tak dobrze.
- Nigdy o nim nie słyszałem - przyznał, lekko rozmarzony. Z samego opisu smoki opisane przez Mathieu były piękne i Tristan nie wątpił, że ujrzane naprawdę zrobią jeszcze większe wrażenie. Chciałby zobaczyć te oczy bez źrenic. Chciałby zobaczyć wszystko. - Obejrzymy go, jak przyjedzie - zapowiedział, przewracając się z powrotem na nogi - odchodząc dalej od wody. Może jego ubranie zdoła nieco wyschnąć nim zobaczy go jego matka.
- Przygotuj go, a ja zrobię mugolską wioskę, którą spali - stwierdził z entuzjazmem, jako dziecko nie widząc w tych słowach jarzma nienawiści, która z mdłego żalu zaszczepionego przez krewniaków przeinaczy się w przyszłości w płomień nienawiści. Smoki niszczyły wioski. I głównie mugole nie potrafili sobie z tym poradzić.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Diane gdyby mogła uchyliłaby im nieba. Mathieu wiedział jak dobrą kobietą jest i jak bardzo chce dla syna wszystkiego co najlepsze. Wuj ani ciotka nie byli w stanie zrozumieć jej podejścia i nalegali na surowość wobec obu chłopców. Tristan posiadał rodzeństwo, byli ich kilkoro i mieli siebie. Diane miała tylko jedno dziecko, jednego chłopca, któremu podarowałaby wszystkie gwiazdy na niebie, gdyby tylko istniała taka możliwość. Nigdy nie zamierzała zachowywać się inaczej wobec Tristana, ani wobec żadnej z kuzynek Mathieu. Nalegała na pielęgnowanie rodzinnej więzi i chciała, aby chłopiec był z nimi jak najbliżej. Wiedziała przecież, że w pewnym momencie może zabraknąć Anselma i jej, a wtedy Mathieu nie będzie miał nikogo innego poza nimi. Dlatego tak upierała się, aby dali im nieco wytchnienia. Powinni zasmakować choć odrobiny życia i rozrywek, bo w ich napiętym grafiku nie było na to nawet grama czasu.
Kiwnął głową, kiedy Tristan powiedział, że piętnaście lat to definitywnie za długo. Mathieu spojrzał na mamę, która co chwila zerkała na nich znad książki, ale z pewnością nie słyszała ich rozmowy. Szum fal był głośno i skutecznie jej to utrudniał. Jemu nie trzeba było dwa razy powtarzać. Tak jak wtedy, w Rezerwacie, kiedy obaj wymknęli się opiekunowi i prawie udało im się zapanować nad Ancalagonem. To była fantastyczna przygoda i musieli przeżywać ich więcej, dlatego na pomysł o wpakowaniu się do kufra i wyruszeniu na smocze łowy zabłyszczały mu oczy.
- Zawsze zabierają takie wielkie kufry, bez problemu się zmieścimy do jakiegoś. - oczyma wyobraźni już widział jak wyrzucają z kufra nadmiar zapakowanych rzeczy i lokują się w nim na czas podróży. Na chwilę zapatrzył się w niebo rozmarzony, a uśmiech na jego twarzy był coraz szerszy. - Na następną wyprawę czy poczekamy jeszcze? - spytał. Nie należał do najcierpliwszych dzieci i wszyscy doskonale o tym wiedzieli. On mógłby wyruszyć nawet teraz, zaraz, chociaż musiałby się przebrać, bo podróż w mokrym ubraniu nie była najlepszym pomysłem. - Będziemy musieli zabrać jakieś kanapki na drogę... Ciekawe jak długo trwa podróż. - dodał jeszcze przygryzając lekko wargę. Trzeba było to logistycznie przygotować. Ojca nie było długo, kiedy wyjeżdżał na polowania, więc będą musieli zabrać sporo kanapek. Przecież nie chcą umrzeć z głodu.
- Tata obiecał, że jak tylko przyjadą z nim do Rezerwatu pójdę go zobaczyć. Pójdziesz ze mną. - powiedział pełen ekscytacji. Przecież nie mógł iść do Rezerwatu oglądać smoków bez Tristana, wszystko robili razem, więc dziwnym byłoby, jakby ta przygoda miała być osobna. Kiwnął głową i wyszedł bliżej piasku, gdzie padł na kolana i zaczął formować kształt smoka i przyczepiać do niego muszelki, które udało im się pozbierać. - Jak długo trwa palenie wioski? Pewnie krótką chwilę. - stwierdził w zamyśleniu, kończąc swoje dzieło. Zauważył też kątem oka, że Diane zamknęła książkę. Ich zabawa pewnie zaraz się skończy, ale i tak było fantastycznie.
Kiwnął głową, kiedy Tristan powiedział, że piętnaście lat to definitywnie za długo. Mathieu spojrzał na mamę, która co chwila zerkała na nich znad książki, ale z pewnością nie słyszała ich rozmowy. Szum fal był głośno i skutecznie jej to utrudniał. Jemu nie trzeba było dwa razy powtarzać. Tak jak wtedy, w Rezerwacie, kiedy obaj wymknęli się opiekunowi i prawie udało im się zapanować nad Ancalagonem. To była fantastyczna przygoda i musieli przeżywać ich więcej, dlatego na pomysł o wpakowaniu się do kufra i wyruszeniu na smocze łowy zabłyszczały mu oczy.
- Zawsze zabierają takie wielkie kufry, bez problemu się zmieścimy do jakiegoś. - oczyma wyobraźni już widział jak wyrzucają z kufra nadmiar zapakowanych rzeczy i lokują się w nim na czas podróży. Na chwilę zapatrzył się w niebo rozmarzony, a uśmiech na jego twarzy był coraz szerszy. - Na następną wyprawę czy poczekamy jeszcze? - spytał. Nie należał do najcierpliwszych dzieci i wszyscy doskonale o tym wiedzieli. On mógłby wyruszyć nawet teraz, zaraz, chociaż musiałby się przebrać, bo podróż w mokrym ubraniu nie była najlepszym pomysłem. - Będziemy musieli zabrać jakieś kanapki na drogę... Ciekawe jak długo trwa podróż. - dodał jeszcze przygryzając lekko wargę. Trzeba było to logistycznie przygotować. Ojca nie było długo, kiedy wyjeżdżał na polowania, więc będą musieli zabrać sporo kanapek. Przecież nie chcą umrzeć z głodu.
- Tata obiecał, że jak tylko przyjadą z nim do Rezerwatu pójdę go zobaczyć. Pójdziesz ze mną. - powiedział pełen ekscytacji. Przecież nie mógł iść do Rezerwatu oglądać smoków bez Tristana, wszystko robili razem, więc dziwnym byłoby, jakby ta przygoda miała być osobna. Kiwnął głową i wyszedł bliżej piasku, gdzie padł na kolana i zaczął formować kształt smoka i przyczepiać do niego muszelki, które udało im się pozbierać. - Jak długo trwa palenie wioski? Pewnie krótką chwilę. - stwierdził w zamyśleniu, kończąc swoje dzieło. Zauważył też kątem oka, że Diane zamknęła książkę. Ich zabawa pewnie zaraz się skończy, ale i tak było fantastycznie.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
- Będzie niewygodnie - zmartwił się, a trochę nastawił; ścierały się w nim dwie ambiwalentne rzeki. Z jednej strony lubił wygody, jego łóżko było bardzo wygodne, kanapy i krzesła, na których spędzał swój wolny czas, też. Z drugiej strony, ojciec nie pozwalał go rozpieszczać i pilnował, by poznał trudy życia - wymagał od niego aktywności, męstwa, czymkolwiek ono właściwie miało być. Chciał, żeby jego syn był zahartowany, pewnie gotując go przed jego pierwszą smoczą wyprawą. Ale teraz jeszcze Tristan tego zupełnie nie rozumiał. - Ale to nic - stwierdził zatem męsko. - Spróbujmy wślizgnąć się na następną, nie ma na co czekać - zadecydował bez zawahania, sprytny plan nie mógł się udać, nawet gdyby ktokolwiek rzeczywiście dopuścił ich do ojcowskich kufrów, ich ciężar zdradziłby ich bardzo szybko. W rzeczywistości jednak ekwipunek smokologów, a zwłaszcza Rosierów, był badany bardzo dokładnie, by wyprawa nie stała się pretekstem do zamachu. Wtedy nie wiedział jeszcze, jak wielkie restrykcje to oznaczało. - Wyjdziemy przy pierwszym posterunku. Wtedy na pewno wszyscy jedzą - dodał, po chwili namysłu, był raczej niejadkiem, nie lubił jeść. Nie przepadał za braniem ze sobą drugiego śniadania na wycieczki. Kiedy wokół tyle się działo, nie lubił myśleć o jedzeniu. Ale przecież nie żałował jedzenia Mathieu, gdyby szedł głodny, byłby marudny.
- Pójdę - zapewnił ochoczo, zastanawiając się nad pięknem smoka pochwyconego przez ojca Mathieu. Na pewno będzie imponujacy. Taki, jakiego ich rezerwat jeszcze nie widział. Nie mogli wiedzieć, że nigdy nie zobaczą ani smoka - ani nawet ojca młodego Rosiera. Przez chwilę obserwował, jak Mathieu tworzy z piasku smoka, przysiadając obok, na rozgrzanej plaży. Jedną ręką zaczął formować z piasku babki, jedna obok drugiej, przyglądając się im sceptycznie - i ożywiając się dopiero na pytanie kuzyna.
- Pokażę ci, jak długo - zaproponował, zrywając się do biegu - zatrzymał się dopiero, kiedy jego kostki zanurzyły się w morzu, a on nabrał do naczynia utworzonego z rąk wodę. Wrócił razem z nią do piaskowych rzeźb, by chlusnąć wodą na suche piaskowe domki, które pod wpływem dużej ilości wody zaczęły się roztapiać i marnieć - w kilka chwil, kruche jak krucha była ludzka egzystencja. Nie rozumiał wtedy znaczenia tego, co robił, ale czuł fascynację: niezdrową, niebezpieczną, fascynację drapieżnym żywiołem i fascynację zniszczeniem, ale też władzą, jaką miał w rękach, decydując o zniszczeniu wioski. Nieprawdziwej, zabawkowej, stworzonej przez niego, ale przez to wcale nie mniej wiarygodnej. Oczyma wyobraźni potrafił przecież odtworzyć każdy jej detal. Przed zalaniem wody, w trakcie, po.
Właśnie tak płonęły wioski.
zt xt2
- Pójdę - zapewnił ochoczo, zastanawiając się nad pięknem smoka pochwyconego przez ojca Mathieu. Na pewno będzie imponujacy. Taki, jakiego ich rezerwat jeszcze nie widział. Nie mogli wiedzieć, że nigdy nie zobaczą ani smoka - ani nawet ojca młodego Rosiera. Przez chwilę obserwował, jak Mathieu tworzy z piasku smoka, przysiadając obok, na rozgrzanej plaży. Jedną ręką zaczął formować z piasku babki, jedna obok drugiej, przyglądając się im sceptycznie - i ożywiając się dopiero na pytanie kuzyna.
- Pokażę ci, jak długo - zaproponował, zrywając się do biegu - zatrzymał się dopiero, kiedy jego kostki zanurzyły się w morzu, a on nabrał do naczynia utworzonego z rąk wodę. Wrócił razem z nią do piaskowych rzeźb, by chlusnąć wodą na suche piaskowe domki, które pod wpływem dużej ilości wody zaczęły się roztapiać i marnieć - w kilka chwil, kruche jak krucha była ludzka egzystencja. Nie rozumiał wtedy znaczenia tego, co robił, ale czuł fascynację: niezdrową, niebezpieczną, fascynację drapieżnym żywiołem i fascynację zniszczeniem, ale też władzą, jaką miał w rękach, decydując o zniszczeniu wioski. Nieprawdziwej, zabawkowej, stworzonej przez niego, ale przez to wcale nie mniej wiarygodnej. Oczyma wyobraźni potrafił przecież odtworzyć każdy jej detal. Przed zalaniem wody, w trakcie, po.
Właśnie tak płonęły wioski.
zt xt2
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Trochę morza, piasku, nieba...
Szybka odpowiedź