Leonard Felix Findlay
Nazwisko matki: Elliott
Miejsce zamieszkania: Dolina Godryka
Czystość krwi: półkrwi
Wzrost: 177 cm i nadal rośnie
Waga: 55 kg
Kolor włosów: ciemny brąz
Kolor oczu: brązowe
Znaki szczególne: długie, gęste, rozczochrane, kręcone włosy; delikatne piegi, leworęczność
12 calową, dość giętką, wykonaną z cedru i błony druzgotka
Ravenclaw
niedźwiedzica
martwą mamę
świeżym pergaminem, poranną rosą, cedrem i pieprzem
czasem siebie jako wybitnego aurora, czasem jako wybitnego naukowca, a czasem jako wybitnego szukającego - zawsze w towarzystwie obojga rodziców
Numerologią, quidditchem, transmutacją
Krukonom i Jastrzębiom (Moore!) - barwy się zgadzają; w chwili obecnej najbardziej jednak kibicuję powrotowi rozgrywek quidditcha
gram w quidditcha, pływam z kałamarnicą w jeziorze, zamieniam innych w króliki, czytam naukowe publikacje, zastanawiam się nad przyszłością, pomagam i buntuję się
rock’n’rolla, jazzu, ale mama przekonuje mnie do klasyki
Finna Wolfharda
Ponoć miałem trzy lata, kiedy ujawniła się moja moc magiczna. Ja tego nie pamiętam, ale wszyscy w rodzinie z dumą wspominają ten dzień. Zrobiłem z salonu akwarium. W końcu mama lubiła pływać. Od tamtego czasu było już tylko gorzej. Jak się złościłem - a złościłem się często - meble zaczynały wędrować po pokojach, szyby w oknach drżeć, czasem nie wytrzymując napięcia i krusząc się, by wpuścić do domu zimny wiatr. Wszyscy powtarzali nade mną, że mam temperament i na pewno trafię do Gryffindoru - jak mój tata. Mylili się. Tiara zawyrokowała o Ravenclawie, choć wydawało mi się, że siedziałem na stołku dłużej niż pozostali. Może to dobrze, że wylądowałem pod opieką Roweny, która nauczyła mnie względnego spokoju i pozwoliła rozwinąć skrzydła wiedzy. Dziadkowie zanosili się dumą, że kontynuowałem rodzinną tradycję Elliottów. Byłem z nimi zżyty, rodzice - choć poświęcali mi sporo uwagi - pozostawali pochłonięci pracą, w przeciwieństwie do babci Alice, która rozpieszczała moje poniebienie.
Chwała Merlinowi za takie babcie.
Nie było łatwo chodzić do szkoły, której dyrektorem był Gellert Grindewald. Pakt między Ministerstwem a czarnoksiężnikiem został zawarty tuż przed rozpoczęciem przeze mnie pierwszego roku. Numerologicznie, prawda? Rok wcześniej. Chociaż pół. Nauczyłbym się języka i poszedł do Beauxbatons, a tak to praktycznie zostałem wepchnięty w paszczę smoka. Na całe szczęście dostałem oręż w postaci rodziców, którzy monitorowali moje zdrowie fizyczne i psychiczne na bieżąco. Zwłaszcza mama. Kazała pisać o wszystkim - i wszystko w listach wyjaśniała. Podsuwała wskazówki. Radziła, którym profesorom ufać, a którym nie. Wiedziałem na przykład, że profesor Slughorn był w porządku i lubił miodową whisky, dlatego przed egzaminem na trzecim roku nauki zrobiliśmy grupową zrzutkę, żeby tajemniczy podarunek wpłynął na jego humor. I nasze oceny z eliksirów. Oszustwo? Absolutnie! Podobnie było z profesorem Bartiusem, który miał pod swoją pieczą wszystkich Krukonów. Zawsze stawał po naszej stronie - byłem pewien, że nie raz nadstawiał własnego karku, żeby tylko nas chronić. Jego zajęcia były moimi ulubionymi, a do transmutacji zdawałem się mieć naturalny talent. Swój wybitny na SUMach dedykowałem mu całym sercem. Podobnie, jak wybitny z obrony przed czarną magią był dla taty. Chciałem, aby obaj byli ze mnie dumni. Zwłaszcza tata. Gdyby nie on, prawdopodobnie nie potrafiłbym rzucić nawet prostego expelliarmusa. Był aurorem. Był moim idolem. Wiedział, że przy Grindewaldzie nie nauczą nas pożytku z różdżki, dlatego w każde wakacje fundował mi mordercze treningi. To jasne, że wolałem wtedy powłóczyć się po Dolinie Godryka, pograć w quidditcha z innymi dzieciakami, więc marudziłem, kiedy po raz kolejny ćwiczyłem protego. Ojciec mi nie popuszczał. Merlinie, jak on mnie wtedy wkurzał! Normalnie było ciepło, wszyscy mieli wakacje i kładli lachę na szkołę, a ja miałem reżim gorszy niż w Hogwarcie. Mój ojciec był fanatykiem obrony przed czarną magią. Cały dom zawalony fałszoskopami najgorsze… znacie dalej tę historię. Efekt tych ćwiczeń był jednak taki, że jako jeden z nielicznych byłem w stanie wyczarować cielesnego patronusa jeszcze przed SUMami. Cała reszta - zwłaszcza dzieciaki z rodzin mugolskich, które nie miały okazji uczyć się magii od rodziców - pozostała w tyle. Niesamowicie było mi szkoda, że całe grono utalentowanych czarodziejów i czarownic nie mogło rozwinąć swojego potencjału na tym polu. Nie raz też obrywało mi się na zajęciach z obrony przed czarną magią czarnej magii, kiedy odmawiałem rzucania okropnych zaklęć. Mówiłem wtedy na głos przy całej klasie, że jestem dumny z ojca, Anthony’ego Findlay’a, który jest aurorem i gardzi takimi praktykami. Za taką postawę łapałem szlaban za szlabanem, ale z czasem nauczyłem się, że milczenie boli mniej niż krwawe pióro.
Równie szybko nauczyłem się, że stawanie w obronie słabszych zawsze obraca się przeciwko mnie.
Jak myślicie, czego uczy taka szkoła? Praworządności, uczciwości? Figa z makiem! Trzeba było nauczyć się kłamać jak z nut, żeby jakoś przetrwać te igrzyska śmierci. Wejść między wrony i krakać jak one. Mama była tu najlepszą przewodniczką. Rzucała światło tylko dla mnie, niczym ręka Glorii. Przed nią nie musiałem mieć tajemnic, ale wiecie… jak się już ma piętnaście lat, to nie o wszystkim należy mówić mamie.
Mamo, przepraszam.
Byłem posrany, kiedy nastąpił wybuch anomalii. Martwiłem się o mamę, o tatę - i to wtedy został mi odebrany. Nie przez anomalie. Po jego śmierci nie mogłem się pozbierać. Ryczałem jak czterolatek. Niby zawsze wiedziałem, że wykonuje niebezpieczną pracę, ale zawsze też wydawało mi się, że przecież ze wszystkich ludzi na świecie to właśnie on ma bon na nieśmiertelność. No nie miał. Nie pomogła ani delegacja ze szkoły obecna na pogrzebie, ani renta, która mi przypadła. Ale najbardziej zabolał mnie fakt, kiedy kilka miesięcy temu biuro aurorów zostało zdelegalizowane. Rentę mi odebrali, ale kij z rentą, wcale nie chciałem tych pieniędzy. Kim byli ci ludzie, którzy tak po prostu zdewaluowali pracę mojego ojca? Kto uznał, że aurorzy nie są potrzebni? Nienawidziłem Grindewalda, ale Malfoya znienawidziłem jeszcze mocniej. Wiecie, co mi powiedzieli doradcy zawodowi, kiedy na rozmowie przed SUMami zacząłem mówić o kursie aurorskim? Żebym sobie to wybił z głowy, bo ten zawód to już przeżytek. Ale się we mnie gotowało! Ale wiedziałem, kim są ci ludzie, trochę już oleju do głowy nabrałem, komentarze zachowałem więc dla siebie. Poza tym incydentem, to od września w szkole zrobiło się względnie normalnie. W Hogwarcie byliśmy bezpieczni od anomalii, a nowy dyrektor znacznie poluzował zasady. Trochę dzieciaków się wykruszyło, niektórzy nie wracali, bo potracili rodziny. Przyglądałem się temu wszystkiemu ze smutkiem, później szedłem na chwilę na murawę boiska, żeby zapomnieć - a po lądowaniu wszystkie myśli uderzały ze zdwojoną siłą. Śmierć ojca. Śmierć ulubionego profesora. Nieustanny lęk. Przyłapałem się na tym, że w pewnym momencie zacząłem pisać do mamy nie po to, żeby przekazać jej, co u mnie, tylko żeby dowiedzieć się, co u niej. Coraz więcej rozumiałem, i chociaż nigdy mi tego nie mówiła, to miałem świadomość, że nie pracuje u dziadka za biurkiem. Nie wiedziałem co, jak - ale znikała często, i te zniknięcia za każdym razem przyprawiały mnie o nieprzyjemne uczucie w żołądku.
Wtedy przypominałem sobie o tych dzieciakach, które zostały same. Jak palec.
Mamo, nie rób mi tego.
Oczywiście wydaje mi się, że jestem już dorosły. Przez ostatni rok urosłem dwanaście centymetrów, zmienił mi się głos, rysy twarzy zaczęły się wyostrzać. Zauważam to. Zauważam, że podobam się dziewczynom, ale jest tyle innych, fajnych rzeczy do zrobienia, że czasem wcale o nich nie myślę. Nie wiem, kim chcę zostać, bo pasjonuje mnie wszystko. Chłonę numerologię jak gąbka (moje trzecie i ostatnie W na SUMach, dedykowane mamie), ale goniąc za złotym zniczem, chociaż to tylko szkolne rozgrywki, na miotle czuję się najlepiej na świecie. Z drugiej strony - chcę być jak ojciec, bez względu na to co na ten temat mają do powiedzenia inni. Z trzeciej trochę się buntuję bez powodu, a trochę mam powód, bo nie podoba mi się kierunek, w jakim zmierza ten świat. Chciałbym być zwyczajnym nastolatkiem z marzeniami, czasem mi się to udaje - ale wiem, że rozumiem znacznie więcej niż inni, że widzę dalej, że moje osądy ostateczne wzbudzają oburzenie. Nie boję się mówić głośno, co myślę, czasem myślę naprawdę głupio, a czasem całkiem mądrze - ale umiem też trzymać język za zębami, uczę się życia i jeszcze sporo lekcji mam do odrobienia.
Mamo, jeszcze będziesz ze mnie dumna.
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 10 | Brak |
Uroki: | 2 | +2 różdżka |
Czarna magia: | 0 | Brak |
Magia lecznicza: | 0 | Brak |
Transmutacja: | 13 | +2 różdżka |
Eliksiry: | 1 | +1 różdżka |
Sprawność: | 5 | Brak |
Zwinność: | 5 | Brak |
Język | Wartość | Wydane punkty |
Język ojczysty: angielski | II | 0 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Anatomia | I | 2 |
Kłamstwo | II | 10 |
Numerologia | II | 10 |
ONMS | I | 2 |
Retoryka | I | 2 |
Spostrzegawczość | II | 10 |
Ukrywanie | I | 2 |
Zielarstwo | I | 2 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Nazwa biegłości | zależne | zależne |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Wiedza o muzyce | I | 0,5 |
Wiedza o literaturze | I | 0,5 |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Latanie na miotle | II | 7 |
Quidditch | I | 0,5 |
Pływanie | I | 0,5 |
Jeździectwo | I | 0,5 |
Jazda na łyżwach | I | 0,5 |
Reszta: 18 |
różdżka, sowa
Ostatnio zmieniony przez Leon Findlay dnia 29.08.20 21:36, w całości zmieniany 4 razy
Witamy wśród Morsów
Kartę sprawdzał: Ramsey Mulciber
historia