Strych
AutorWiadomość
Strych
Niewielkie pomieszczenie znajdujące się nad kuchnią i sienią, do którego prowadzą wąskie, skrzypiące schody. Przy ścianach znajdują się zakurzone kufry, szafki pełne książek i części, a także pokryte pajęczynami lustro i kociołki. Z okien rozpościera się widok na latarnię morską. Strych służy nie tylko za graciarnię, ale też za tymczasową pracownię - Tom może tu eksperymentować z czarami, nie bojąc się o ewentualne zniszczenia.
Jakieś tęsknoty się we mnie szamocą,
Za światłem, życiem, spokojem i mocą.
I próżno, próżno sen duszy mej złoty
ścigam bezgwiezdną otoczony nocą.
Za światłem, życiem, spokojem i mocą.
I próżno, próżno sen duszy mej złoty
ścigam bezgwiezdną otoczony nocą.
Tom Genthon
Zawód : Złota rączka, właściciel "Czarodziejskiego Warsztatu Genthona"
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Kto pod kim zaklęcie rzuca, ten sam w siebie celuje.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
2 sierpnia
Wiadomość o powrocie Toma do kraju przyjął z przedziwną mieszaniną radości i niepokoju. Z jednej strony, oczywiście cieszył się, że po latach znów zobaczy przyjaciela. Od wyjazdu Genthona z kraju, ich relacja była głównie listowna - przemieniając szkolnych kolegów w prawdziwych przyjaciół na odległość. Tonks lubił czytać i pisać, zawsze przyjmując listy od Toma z uśmiechem. Wieści z Francji były miłą odmianą po ciężkim dniu pracy. Z biegiem lat odnaleźli własny rytm, odnajdując też czas na regularny kontakt. Gdy Michael wyjechał do Norwegii, życie w Oslo okazało się zbyt absorbujące na częste kontakty z rodziną, ale o Tomie jakoś nie zapominał. Pewnie dlatego, że spokojnie mógł pisać do niego raz w miesiącu, ich zażyłość nie wymagała cotygodniowego kontaktu (którego oczekiwała chyba mama Michaela - co wtedy go drażniło, a teraz oddałby wszystko by mógł wymienić ze zmarłą panią Tonks choć jeden list).
Może to ten rytm - a raczej połączenie starego nawyku i bezpiecznej odległości - pozwolił Michaelowi odpisać Tomowi nawet na początku 1955 roku. Kilka tygodni po ugryzieniu. Na tyle wcześnie, by kontakt nie zerwał się całkiem i na tyle późno, by przyjaciel zdążył zaniepokoić się milczeniem. Przyznał się mu wtedy do swojej przypadłości, choć nie chciał przyznawać się nikomu. Nie chciał nawet z nikim rozmawiać. Długie miesiące 1955 roku splotły się w jedną, monotonną całość depresji, samotności i odtrącania od siebie niemal wszystkich. Podtrzymywanie kontaktu z kolegą z Francji wymagało silnego samozaparcia i Tom pewnie do dzisiaj nawet nie wiedział, że Michael kontaktował się z nim wtedy chętniej (rzadkie i lakoniczne listy raczej tego nie sugerowały) niż z najbliższą rodziną.
Odległość wszystko ułatwiała. Nawet wyznanie najbardziej upokarzającego sekretu, tajemnicy skazanej na światło dziennej. Michaelowi został w końcu odebrany nawet wybór utrzymywania swojej choroby w całkowitej dyskrecji. Został przecież ranny na służbie, a zatem zarejestrowany z automatu. Całe angielskie Ministerstwo znało już jego nazwisko, jego twarz, jego klątwę. Wychodzenie z domu w środku lasu przerażało bardziej niż wysłanie kilku słów do Francji.
Przysłane od Toma pogłoski o pracach nad eliksirem tojadowym dały Michaelowi coś więcej niż pokrzepienie, dały mu nadzieję. Motywację do wyjścia z domu, wzięcia udziału w badaniach. To dzięki nim mógł wrócić do pracy. To wszystko pośrednio zmotywowało go do naprawienia kontaktów z rodziną, zaangażowania się w coś więcej niż własną rozpacz, do walki w Zakonie Feniksa. Odkąd widzieli się po raz ostatni, Tonks zdążył zmienić się wielokrotnie. Najpierw pochłonęły go praca, balangi, romanse, beztroska; potem upadł na samo dno i myślał, że na zawsze zostanie w szponach rozpaczy. A potem zdołał chwiejnie powstać, niczym feniks, i to Zakon Feniksa dodawał mu teraz siły i motywacji. Przynajmniej do niedawna.
Czasami miał w głowie... same wątpliwości.
Na przykład teraz, gdy zmierzał na osobiste spotkanie z Tomem. Czy będzie inne, niż wymiana listów? Na pewno tak. Czy w ogóle chciał spotykać się osobiście? Obnażyć, jak się zmienił? Przekonać się jak - i czy - zmienił się Tom? Jakaś jego cząstka pragnęła, by przyjaciel pozostał jednak daleko. W bezpiecznym dystansie - i dla Michaela i dla samego Toma.
Niezależnie od własnych uczuć, uważał bowiem powrót za szaleństwo. Umówił się z Tomem w bardzo praktycznym celu, chcąc zabezpieczyć jego chatę. Wybadać czemu wrócił, być może zachęcić do powtórnego wyjazdu. Widział w nim zwykłego i porządnego faceta, nie aurora, nie wojownika. A dla porządnych ludzi nie było już miejsca w tym kraju.
Obracał w dłoniach magiczny kompas, wymagający nie tyleż naprawy, co udoskonalenia. W myślach ważył odpowiednie słowa, wiedząc, że przedstawienie ich może być wyzwaniem. Czułby się mocniejszy na piśmie niż osobiście, choć zwykle lubił rozmawiać. Ale nie o takich rzeczach. Namawiał już przecież Hannah do porzucenia jej sklepu w Londynie i tylko ją rozzłościł - do wyjazdu ze stolicy skłoniły ją dopiero listy gończe.
Zapukał do drzwi, choć gospodarz się go spodziewał. Mieli skierować się na strych, do pracowni, ale najpierw Michael obrzucił Toma przyjaznym spojrzeniem, rozpoznając dawnego młodzieńca w uśmiechu Genthona.
-Dobrze cię widzieć. - zapewnił, choć w głębi duszy nie wiedział, czy aby nie kłamie. Dlaczego Tom wrócił do tego wojennego bagna?
Wiadomość o powrocie Toma do kraju przyjął z przedziwną mieszaniną radości i niepokoju. Z jednej strony, oczywiście cieszył się, że po latach znów zobaczy przyjaciela. Od wyjazdu Genthona z kraju, ich relacja była głównie listowna - przemieniając szkolnych kolegów w prawdziwych przyjaciół na odległość. Tonks lubił czytać i pisać, zawsze przyjmując listy od Toma z uśmiechem. Wieści z Francji były miłą odmianą po ciężkim dniu pracy. Z biegiem lat odnaleźli własny rytm, odnajdując też czas na regularny kontakt. Gdy Michael wyjechał do Norwegii, życie w Oslo okazało się zbyt absorbujące na częste kontakty z rodziną, ale o Tomie jakoś nie zapominał. Pewnie dlatego, że spokojnie mógł pisać do niego raz w miesiącu, ich zażyłość nie wymagała cotygodniowego kontaktu (którego oczekiwała chyba mama Michaela - co wtedy go drażniło, a teraz oddałby wszystko by mógł wymienić ze zmarłą panią Tonks choć jeden list).
Może to ten rytm - a raczej połączenie starego nawyku i bezpiecznej odległości - pozwolił Michaelowi odpisać Tomowi nawet na początku 1955 roku. Kilka tygodni po ugryzieniu. Na tyle wcześnie, by kontakt nie zerwał się całkiem i na tyle późno, by przyjaciel zdążył zaniepokoić się milczeniem. Przyznał się mu wtedy do swojej przypadłości, choć nie chciał przyznawać się nikomu. Nie chciał nawet z nikim rozmawiać. Długie miesiące 1955 roku splotły się w jedną, monotonną całość depresji, samotności i odtrącania od siebie niemal wszystkich. Podtrzymywanie kontaktu z kolegą z Francji wymagało silnego samozaparcia i Tom pewnie do dzisiaj nawet nie wiedział, że Michael kontaktował się z nim wtedy chętniej (rzadkie i lakoniczne listy raczej tego nie sugerowały) niż z najbliższą rodziną.
Odległość wszystko ułatwiała. Nawet wyznanie najbardziej upokarzającego sekretu, tajemnicy skazanej na światło dziennej. Michaelowi został w końcu odebrany nawet wybór utrzymywania swojej choroby w całkowitej dyskrecji. Został przecież ranny na służbie, a zatem zarejestrowany z automatu. Całe angielskie Ministerstwo znało już jego nazwisko, jego twarz, jego klątwę. Wychodzenie z domu w środku lasu przerażało bardziej niż wysłanie kilku słów do Francji.
Przysłane od Toma pogłoski o pracach nad eliksirem tojadowym dały Michaelowi coś więcej niż pokrzepienie, dały mu nadzieję. Motywację do wyjścia z domu, wzięcia udziału w badaniach. To dzięki nim mógł wrócić do pracy. To wszystko pośrednio zmotywowało go do naprawienia kontaktów z rodziną, zaangażowania się w coś więcej niż własną rozpacz, do walki w Zakonie Feniksa. Odkąd widzieli się po raz ostatni, Tonks zdążył zmienić się wielokrotnie. Najpierw pochłonęły go praca, balangi, romanse, beztroska; potem upadł na samo dno i myślał, że na zawsze zostanie w szponach rozpaczy. A potem zdołał chwiejnie powstać, niczym feniks, i to Zakon Feniksa dodawał mu teraz siły i motywacji. Przynajmniej do niedawna.
Czasami miał w głowie... same wątpliwości.
Na przykład teraz, gdy zmierzał na osobiste spotkanie z Tomem. Czy będzie inne, niż wymiana listów? Na pewno tak. Czy w ogóle chciał spotykać się osobiście? Obnażyć, jak się zmienił? Przekonać się jak - i czy - zmienił się Tom? Jakaś jego cząstka pragnęła, by przyjaciel pozostał jednak daleko. W bezpiecznym dystansie - i dla Michaela i dla samego Toma.
Niezależnie od własnych uczuć, uważał bowiem powrót za szaleństwo. Umówił się z Tomem w bardzo praktycznym celu, chcąc zabezpieczyć jego chatę. Wybadać czemu wrócił, być może zachęcić do powtórnego wyjazdu. Widział w nim zwykłego i porządnego faceta, nie aurora, nie wojownika. A dla porządnych ludzi nie było już miejsca w tym kraju.
Obracał w dłoniach magiczny kompas, wymagający nie tyleż naprawy, co udoskonalenia. W myślach ważył odpowiednie słowa, wiedząc, że przedstawienie ich może być wyzwaniem. Czułby się mocniejszy na piśmie niż osobiście, choć zwykle lubił rozmawiać. Ale nie o takich rzeczach. Namawiał już przecież Hannah do porzucenia jej sklepu w Londynie i tylko ją rozzłościł - do wyjazdu ze stolicy skłoniły ją dopiero listy gończe.
Zapukał do drzwi, choć gospodarz się go spodziewał. Mieli skierować się na strych, do pracowni, ale najpierw Michael obrzucił Toma przyjaznym spojrzeniem, rozpoznając dawnego młodzieńca w uśmiechu Genthona.
-Dobrze cię widzieć. - zapewnił, choć w głębi duszy nie wiedział, czy aby nie kłamie. Dlaczego Tom wrócił do tego wojennego bagna?
Can I not save one
from the pitiless wave?
Ostatnio zmieniony przez Michael Tonks dnia 20.10.20 21:41, w całości zmieniany 1 raz
2 sierpnia
Była słoneczna, ciepła niedziela. Tom od samego rana był na nogach. Najpierw wybrał się na południe od Reculver, do lasu, z którego wrócił z upolowanym zającem. W drodze do domu wybrał się do miasteczka na coniedzielny targ, przy okazji odwiedzając mieszkającego nieopodal Earla Colquhouna, który kupił sobie samochód: wysłużonego Alvisa Ta14. Choć minęły lata, odkąd Tom ostatnim razem jechał samochodem, to wciąż czuł w sercu tę podniecającą radość za każdym razem, gdy tylko słyszał dźwięk silnika i widział połyskującą w słońcu karoserię.
Wreszcie, wróciwszy do domku na klifie, zabrał się z oporządzanie królika i gotowanie obiadu. Siedząc samotnie w kuchni słuchał Czarodziejskiej Rozgłośni Radiowej i nucił pod nosem kolejne bluesowe kawałki. Ostatnimi czasy czuł się w domu wyjątkowo samotnie. Jego sowa, Drusilla, znikała na całe dnie, przemierzając Anglię od północy po południe, od wschodu do zachodu - coraz mniej klientów Czarodziejskiego Warsztatu Genthona decydowało się pojawiać w pochłoniętym wojną Londynie i na ulicy Pokątnej; zamiast tego woleli kontakt listowny i prosili Toma, aby to on pojawił się u nich: w Norfolk, Westmorland, Lancashire, Durham… Nie narzekał jednak na te podróże. Cieszył się, że wciąż ma za co żyć. I choć nadal musiał się liczyć z każdym groszem (na zające polował sam, zamiast kupować je na targu) wiedział, że zawsze mogło być o wiele gorzej.
Cieszył się na dzisiejszą wizytę Michaela, a jednocześnie trochę… obawiał? Nie widzieli się od bardzo wielu lat. Choć ufał Tonksowi, wszak ciężko byłoby udawać w listach przez lata przyjaźń i dobre intencje (i po co w ogóle miałby to robić?), to nie wiedział, jak obaj zareagują, widząc się wreszcie twarzą w twarz, po blisko dwóch dekadach. Właściwie też pierwszy raz po wydarzeniu z 1954 roku, które spotkało Michaela.
Tom nigdy nie wiedział, jak to jest zostać ugryzionym przez wilkołaka. Mógł sobie tylko wyobrazić, jaki ból - zwłaszcza już po ugryzieniu - musiał czuć Tonks. Świadomość ciążącego nad nim przekleństwa, wpis do rejestru prowadzonego przez Departament Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami, odrzucenie przez społeczeństwo i bolesne, męczące przemiany, które oddzierają z godności, pozbawiają człowieczeństwa… Przez cały czas Tom mógł tylko sobie wyobrażać, co działo się w życiu i głowie Michaela między listami, które do niego wysyłał. Dość powiedzieć, że wilkołakiem, który ugryzł Michaela, okazał się Olav, dawny znajomy Toma z Ravenclawu.
Tak naprawdę gdy dwa lata później załoga "Rubinowego Trolla" otrzymała zlecenie na dostarczenie tojadu do Anglii i Tom usłyszał pogłoski o pracach nad eliksirem dla osób zarażonych likantropią, w pierwszej chwili nie wiedział, co robić. Czy pisać o tym Michaelowi? A co, jeśli to wszystko to jakaś bujda? Albo jeśli prace rzeczywiście są prowadzone, ale zakończą się fiaskiem? Czy naprawdę chciał mu dać złudną nadzieję?
A jednak udało się. Eliksir zadziałał.
— Michael — uśmiechnął się przyjaźnie Tom, otwierając szerzej drzwi i wpuszczając przyjaciela do środka. Pierwszym, co rzuciło mu się w oczy, gdy stanął twarzą w twarz z Tonksem, był jego wzrost - Michael przewyższał Toma niemal o głowę! Drugim był uśmiech. Może nie dokładnie taki, jaki Tom pamiętał z Hogwartu, może bardziej wyblakły, bardziej zachowawczy, ale nadal przyjazny i pasujący do niego. Zero pazurów, futra i kłów, po prostu Michael. — Mam nadzieję, że miałeś bezpieczną podróż do Reculver? — spytał i po chwili dodał: — Rozgość się. Jeśli jesteś głodny, mam pieczonego zająca. — Nie były to może pierwsze słowa, których Tonks spodziewałby się po niemal dwóch dekadach "rozłąki", ale co właściwie innego mówi się w takich sytuacjach? Kopę lat, Expelliarmus? Udowodnij, że naprawdę jesteś Michaelem Tonksem i powiedz, jakie było pierwsze zaklęcie, które na mnie rzuciłeś w Klubie Pojedynków?
Umieszczona przy wejściu kołatka w kształcie ryby milczała, nie zwiastując niebezpieczeństwa.
Była słoneczna, ciepła niedziela. Tom od samego rana był na nogach. Najpierw wybrał się na południe od Reculver, do lasu, z którego wrócił z upolowanym zającem. W drodze do domu wybrał się do miasteczka na coniedzielny targ, przy okazji odwiedzając mieszkającego nieopodal Earla Colquhouna, który kupił sobie samochód: wysłużonego Alvisa Ta14. Choć minęły lata, odkąd Tom ostatnim razem jechał samochodem, to wciąż czuł w sercu tę podniecającą radość za każdym razem, gdy tylko słyszał dźwięk silnika i widział połyskującą w słońcu karoserię.
Wreszcie, wróciwszy do domku na klifie, zabrał się z oporządzanie królika i gotowanie obiadu. Siedząc samotnie w kuchni słuchał Czarodziejskiej Rozgłośni Radiowej i nucił pod nosem kolejne bluesowe kawałki. Ostatnimi czasy czuł się w domu wyjątkowo samotnie. Jego sowa, Drusilla, znikała na całe dnie, przemierzając Anglię od północy po południe, od wschodu do zachodu - coraz mniej klientów Czarodziejskiego Warsztatu Genthona decydowało się pojawiać w pochłoniętym wojną Londynie i na ulicy Pokątnej; zamiast tego woleli kontakt listowny i prosili Toma, aby to on pojawił się u nich: w Norfolk, Westmorland, Lancashire, Durham… Nie narzekał jednak na te podróże. Cieszył się, że wciąż ma za co żyć. I choć nadal musiał się liczyć z każdym groszem (na zające polował sam, zamiast kupować je na targu) wiedział, że zawsze mogło być o wiele gorzej.
Cieszył się na dzisiejszą wizytę Michaela, a jednocześnie trochę… obawiał? Nie widzieli się od bardzo wielu lat. Choć ufał Tonksowi, wszak ciężko byłoby udawać w listach przez lata przyjaźń i dobre intencje (i po co w ogóle miałby to robić?), to nie wiedział, jak obaj zareagują, widząc się wreszcie twarzą w twarz, po blisko dwóch dekadach. Właściwie też pierwszy raz po wydarzeniu z 1954 roku, które spotkało Michaela.
Tom nigdy nie wiedział, jak to jest zostać ugryzionym przez wilkołaka. Mógł sobie tylko wyobrazić, jaki ból - zwłaszcza już po ugryzieniu - musiał czuć Tonks. Świadomość ciążącego nad nim przekleństwa, wpis do rejestru prowadzonego przez Departament Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami, odrzucenie przez społeczeństwo i bolesne, męczące przemiany, które oddzierają z godności, pozbawiają człowieczeństwa… Przez cały czas Tom mógł tylko sobie wyobrażać, co działo się w życiu i głowie Michaela między listami, które do niego wysyłał. Dość powiedzieć, że wilkołakiem, który ugryzł Michaela, okazał się Olav, dawny znajomy Toma z Ravenclawu.
Tak naprawdę gdy dwa lata później załoga "Rubinowego Trolla" otrzymała zlecenie na dostarczenie tojadu do Anglii i Tom usłyszał pogłoski o pracach nad eliksirem dla osób zarażonych likantropią, w pierwszej chwili nie wiedział, co robić. Czy pisać o tym Michaelowi? A co, jeśli to wszystko to jakaś bujda? Albo jeśli prace rzeczywiście są prowadzone, ale zakończą się fiaskiem? Czy naprawdę chciał mu dać złudną nadzieję?
A jednak udało się. Eliksir zadziałał.
— Michael — uśmiechnął się przyjaźnie Tom, otwierając szerzej drzwi i wpuszczając przyjaciela do środka. Pierwszym, co rzuciło mu się w oczy, gdy stanął twarzą w twarz z Tonksem, był jego wzrost - Michael przewyższał Toma niemal o głowę! Drugim był uśmiech. Może nie dokładnie taki, jaki Tom pamiętał z Hogwartu, może bardziej wyblakły, bardziej zachowawczy, ale nadal przyjazny i pasujący do niego. Zero pazurów, futra i kłów, po prostu Michael. — Mam nadzieję, że miałeś bezpieczną podróż do Reculver? — spytał i po chwili dodał: — Rozgość się. Jeśli jesteś głodny, mam pieczonego zająca. — Nie były to może pierwsze słowa, których Tonks spodziewałby się po niemal dwóch dekadach "rozłąki", ale co właściwie innego mówi się w takich sytuacjach? Kopę lat, Expelliarmus? Udowodnij, że naprawdę jesteś Michaelem Tonksem i powiedz, jakie było pierwsze zaklęcie, które na mnie rzuciłeś w Klubie Pojedynków?
Umieszczona przy wejściu kołatka w kształcie ryby milczała, nie zwiastując niebezpieczeństwa.
Jakieś tęsknoty się we mnie szamocą,
Za światłem, życiem, spokojem i mocą.
I próżno, próżno sen duszy mej złoty
ścigam bezgwiezdną otoczony nocą.
Za światłem, życiem, spokojem i mocą.
I próżno, próżno sen duszy mej złoty
ścigam bezgwiezdną otoczony nocą.
Ostatnio zmieniony przez Tom Genthon dnia 03.10.20 16:13, w całości zmieniany 1 raz (Reason for editing : aktualizuję datę z 18.08 na 2.08)
Tom Genthon
Zawód : Złota rączka, właściciel "Czarodziejskiego Warsztatu Genthona"
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Kto pod kim zaklęcie rzuca, ten sam w siebie celuje.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
-Tom. - uśmiechu Genthona też nie dało się pomylić. Choć minęło tyle lat, Michael nadal widział w jego spojrzeniu młodszego kolegę z Ravenclawu, bystrego i pomocnego. Lubił towarzystwo Krukonów, mimo sam że w Hogwarcie zachowywał się czasem jak stereotypowa gwiazda Quidditcha ze szkolnej drużyny. Interesował się sportem i dziewczynami, ale szybko przekonał się, że musi przyłożyć się do nauki aby dostać się na kurs dla aurorów. Szanował uczniów Domu Kruka za łatwość, z jaką przychodziło im skupienie się na niektórych tematach. Olav pomagał mu w eliksirach, z młodszym Tomem zaczął dzielić zainteresowanie historią magii...
A teraz Olava już nie było. Spoglądał Genthonowi w oczy po raz pierwszy od czasu śmierci wspólnego kolegi i miał szczerą nadzieję, że nie będą musieli dziś o nim myśleć.
-Tak, dziękuję. - na tyle bezpieczną podróż, na ile mogę sobie pozwolić. -pomyślał, od pewnego czasu nigdzie nie czując się bezpiecznie. -Jak sama wioska, nie dzieje się nic... niepokojącego? - dodał ostrożnie, niby nie chcąc schodzić na wojenne tematy na samym początku spotkania, a zarazem nie widząc innego wyjścia. W lipcu naocznie przekonał się o niebezpieczeństwie w dwóch mugolskich wioskach. Razem z nieznajomą panną Wren unieszkodliwił w Tinworth rzezimieszków, którzy szukali tam rodziny mugolaków. Za to w Surrey... Surrey wciąż nawiedzało go w koszmarach. Choć minął już prawie miesiąc to nie był pewien, czy kiedykolwiek zdoła pozbyć się wyrzutów sumienia. Był tam tragicznie spóźnionym świadkiem rzezi dokonanej przez (jak sądził) zwolenniczkę Czarnego Pana, a jego psychika do dzisiaj nie podźwignęła się w pełni z Cruciatusa, którym wtedy oberwał. Może nie powinien był zwlekać z wizytą u Toma. Przed tragedią w Surrey był w końcu odrobinę bardziej beztroski i mniej paranoiczny, mogliby się wtedy napić jak za starych, dobrych czasów, a on zdołałby odsunąć od siebie myśli o wojnie. Teraz zaś nie mógł powstrzymać zamartwiania się i o Reculver i o przyjaciela i o całą sytuację w Anglii. Logicznie rzecz biorąc, Michael wziął na barki zbyt wielki ciężar, ale zawsze miał tendencję do bezgranicznego oddawania się swoim pasjom i temu, co słuszne. Teraz po prostu pozostała mu tylko wojna, a tak przynajmniej mu się wydawało. Siostry nie dawały mu zapomnieć o tym, że i jego życie osobiste się... skomplikowało, ale te myśli uparcie od siebie odsuwał.
-Skąd masz pieczonego zająca? - zdziwił się z uśmiechem, ale prawdę mówiąc (wiecznie) był wilczo głodny. Niby jadł drugie śniadanie przed wyjściem z domu, ale nie pogardzi wczesnym obiadem! Szczególnie, że nie wiedział jak wiele kosztowało Toma zdobycie tego posiłku.
Usiadł za stołem, omiatając wnętrze bystrym i szybkim spojrzeniem. Obserwował - zawsze i zawodowo. Tym razem nie chciał jednak poznać niczyich sekretów, a jedynie zauważyć najlepsze miejsca do nałożenia pułapek. Znając Toma, pewnie zabezpieczył już trochę mieszkanie (choć Michael nie zauważył, że kołatka jest jakaś ulepszona), ale nie zaszkodzi się upewnić.
-Jak... wrażenia po powrocie? - zaczął ostrożnie, szczerze ciekaw, dlaczego Genthon wrócił akurat teraz. O ile dobrze wywnioskował z listów (trochę to żenujące, snuć przypuszczenia na temat czyjegoś życia tylko na podstawie spisanych słów - ale chyba od nowa musieli nauczyć się rozmawiać), Tom zdążył pochować ojca i opłakać brata i chyba nikt ani nic nie trzymało go akurat tutaj. Czyżby we Francji też działo się źle? A może przyjaciel z Domu Kruka wykazał się gryfońską odwagą, powracając w środek oka cyklonu?
A teraz Olava już nie było. Spoglądał Genthonowi w oczy po raz pierwszy od czasu śmierci wspólnego kolegi i miał szczerą nadzieję, że nie będą musieli dziś o nim myśleć.
-Tak, dziękuję. - na tyle bezpieczną podróż, na ile mogę sobie pozwolić. -pomyślał, od pewnego czasu nigdzie nie czując się bezpiecznie. -Jak sama wioska, nie dzieje się nic... niepokojącego? - dodał ostrożnie, niby nie chcąc schodzić na wojenne tematy na samym początku spotkania, a zarazem nie widząc innego wyjścia. W lipcu naocznie przekonał się o niebezpieczeństwie w dwóch mugolskich wioskach. Razem z nieznajomą panną Wren unieszkodliwił w Tinworth rzezimieszków, którzy szukali tam rodziny mugolaków. Za to w Surrey... Surrey wciąż nawiedzało go w koszmarach. Choć minął już prawie miesiąc to nie był pewien, czy kiedykolwiek zdoła pozbyć się wyrzutów sumienia. Był tam tragicznie spóźnionym świadkiem rzezi dokonanej przez (jak sądził) zwolenniczkę Czarnego Pana, a jego psychika do dzisiaj nie podźwignęła się w pełni z Cruciatusa, którym wtedy oberwał. Może nie powinien był zwlekać z wizytą u Toma. Przed tragedią w Surrey był w końcu odrobinę bardziej beztroski i mniej paranoiczny, mogliby się wtedy napić jak za starych, dobrych czasów, a on zdołałby odsunąć od siebie myśli o wojnie. Teraz zaś nie mógł powstrzymać zamartwiania się i o Reculver i o przyjaciela i o całą sytuację w Anglii. Logicznie rzecz biorąc, Michael wziął na barki zbyt wielki ciężar, ale zawsze miał tendencję do bezgranicznego oddawania się swoim pasjom i temu, co słuszne. Teraz po prostu pozostała mu tylko wojna, a tak przynajmniej mu się wydawało. Siostry nie dawały mu zapomnieć o tym, że i jego życie osobiste się... skomplikowało, ale te myśli uparcie od siebie odsuwał.
-Skąd masz pieczonego zająca? - zdziwił się z uśmiechem, ale prawdę mówiąc (wiecznie) był wilczo głodny. Niby jadł drugie śniadanie przed wyjściem z domu, ale nie pogardzi wczesnym obiadem! Szczególnie, że nie wiedział jak wiele kosztowało Toma zdobycie tego posiłku.
Usiadł za stołem, omiatając wnętrze bystrym i szybkim spojrzeniem. Obserwował - zawsze i zawodowo. Tym razem nie chciał jednak poznać niczyich sekretów, a jedynie zauważyć najlepsze miejsca do nałożenia pułapek. Znając Toma, pewnie zabezpieczył już trochę mieszkanie (choć Michael nie zauważył, że kołatka jest jakaś ulepszona), ale nie zaszkodzi się upewnić.
-Jak... wrażenia po powrocie? - zaczął ostrożnie, szczerze ciekaw, dlaczego Genthon wrócił akurat teraz. O ile dobrze wywnioskował z listów (trochę to żenujące, snuć przypuszczenia na temat czyjegoś życia tylko na podstawie spisanych słów - ale chyba od nowa musieli nauczyć się rozmawiać), Tom zdążył pochować ojca i opłakać brata i chyba nikt ani nic nie trzymało go akurat tutaj. Czyżby we Francji też działo się źle? A może przyjaciel z Domu Kruka wykazał się gryfońską odwagą, powracając w środek oka cyklonu?
Can I not save one
from the pitiless wave?
— Na razie jest spokojnie — odpowiedział na pytanie o Reculver. — Co jakiś czas zaglądam do doliny i sprawdzam, czy mieszkańcy niczego nie potrzebują. Na szczęście radzą sobie całkiem nieźle… Jak na całe to zamieszanie — dodał. Domyślał się, że prędzej czy później otwarta wojna wyleje się ze stolicy na resztę kraju, w tym i na Reculver. Nie miał pojęcia, co wtedy zrobi. Czy w ogóle dałoby się to jakoś powstrzymać? Wiedział, że jeśli Ministerstwo Magii, Policja Antymugolska i zwolennicy polityki czystej krwi dotrą do wioski, to on sam jeden nie da rady uratować wszystkich mugoli. Nie wyobrażał sobie też, co mógłby zrobić, aby temu w jakiś sposób zapobiec - czy każda niemagiczna wioska, każde miasteczko i dom w Anglii powinny teraz uciekać (jeśli tak, to gdzie) albo ukryć się przed czarodziejami (jeśli tak, to jak)?
Na szczęście Londyn - i zdrowy rozsądek - wciąż stawiały opór.
Gestem wskazał Michaelowi drzwi do kuchni i zaprowadził przyjaciela do środka. Kuchnia w domu Genthonów była maleńkim, zabałaganionym pomieszczeniem, w którym większość powierzchni zajmował stół z obdrapanymi krzesłami. Naprzeciw drzwi wejściowych znajdowało się palenisko, na którym wcześniej piekł się upolowany w lesie zając. Gdy Michael zajął miejsce, Tom sięgnął po dwa talerze i położył je na stole.
— Czasem chodzę na polowania — wyjaśnił. — Nie zawsze udaje mi się coś złapać, ale dzisiaj - proszę bardzo - czym chata bogata.
Miał to szczęście, że okoliczne lasy były pełne zwierzyny, a miejscowi mugole chętni do tego, aby nauczyć go, jak ją złapać. Oczywiście nadal nie był mistrzem, ale czasem udawało mu się wspomóc magią. Słysząc pytanie Michaela o wrażenia po powrocie do Anglii, Tom zamyślił się na chwilę, w międzyczasie kładąc na stole rondel z pieczonym zającem z ziemniakami i rozdzielając dwie porcje. — Cóż, na pewno Francja jest o wiele spokojniejszym miejscem — odpowiedział, nie do końca wiedząc, czy chce to powiedzieć bardziej na żarty czy na serio. — Wiedziałem, że sytuacja w kraju jest zła, ale nie spodziewałem się tego, co się teraz dzieje w Londynie... — przyznał. — Ostatnio odnawiam stare znajomości i naprawiam czarodziejskie przedmioty od Hampshire po Kornwalię... Niektórzy, i chyba ja sam, oszukują się, jakby wojny nie było — dodał z lekkim zamyśleniem. — A ty jak żyjesz? — zapytał po chwili, zajmując miejsce przy stole. Na podstawie listów wiedział, że Michael wyjechał z Londynu, nie pracował już jako auror w Ministerstwie Magii i że chwytał się teraz różnych dorywczych zajęć. Tom nie miał jednak pojęcia o jego działalności w Zakonie Feniksa, zawirowaniach miłosnych i o całej reszcie, która wydarzała się w życiu Tonksa, i o której przyjaciel nie pisał. — Dzięki, że znalazłeś chwilę, aby wpaść do Reculver i pomóc mi z zabezpieczeniami — dodał z wdzięcznością.
Niegdyś domek na klifie strzegły zaklęcia rzucone przez Franka Genthona. Potem jednak czarodziej zmarł, a do Reculver dotarła nawałnica, która zmiotła budynek z powierzchni ziemi. I choć Tomowi udało się go po latach odbudować (przy pomocy Edrisa, dawnego przyjaciela z Ravenclawu), to magia ochronna zniknęła bezpowrotnie. Jedyną pozostałością po czarach Franka Genthona pozostała czarodziejska kołatka w kształcie ryby, która wisiała na drzwiach wejściowych. W teorii miała ostrzegać Toma o niebezpieczeństwie. W praktyce jednak Tom nie wiedział, czy kołatka rzeczywiście strzeże jego dom przed niepowołanymi gośćmi, czy po prostu żaden niepowołany gość nie jest zainteresowany odwiedzeniem domku na końcu świata.
Wbił widelec w nieco przypalonego, ale całkiem przyjemnie pachnącego zająca i ugryzł kawałek. Rzeczywiście może nie był to najlepszy obiad na świecie, ale spokojnie nadawał się do zjedzenia. Poza tym: kto wybrzydza w trakcie wojny?
— Wiesz, ostatnio jedno nie daje mi spokoju — powiedział po chwili Tom, wracając do wątku Reculver. — Jedna z mugolek wyjechała stąd niedawno do Londynu, podobno znalazła tam pracę, i od tej pory przepadła bez słowa. W wiosce zostali jej dziadkowie. Mieli dobre relacje, więc już dawno powinna się do nich odezwać — wyjaśnił, powracając na chwilę myślami do spotkania z Wren i wizyty u Cleggów. — Próbowałem ją odnaleźć, pytałem nawet dawnych znajomych z Hogwartu, ale bez skutku. Nie wiem, z jednej strony może zamieszkała na obrzeżach miasta, dopiero się urządza i potrzebuje czasu, a z drugiej strony wiesz, co się teraz dzieje w stolicy… Masz jakiś pomysł, co można z tym zrobić?
Na szczęście Londyn - i zdrowy rozsądek - wciąż stawiały opór.
Gestem wskazał Michaelowi drzwi do kuchni i zaprowadził przyjaciela do środka. Kuchnia w domu Genthonów była maleńkim, zabałaganionym pomieszczeniem, w którym większość powierzchni zajmował stół z obdrapanymi krzesłami. Naprzeciw drzwi wejściowych znajdowało się palenisko, na którym wcześniej piekł się upolowany w lesie zając. Gdy Michael zajął miejsce, Tom sięgnął po dwa talerze i położył je na stole.
— Czasem chodzę na polowania — wyjaśnił. — Nie zawsze udaje mi się coś złapać, ale dzisiaj - proszę bardzo - czym chata bogata.
Miał to szczęście, że okoliczne lasy były pełne zwierzyny, a miejscowi mugole chętni do tego, aby nauczyć go, jak ją złapać. Oczywiście nadal nie był mistrzem, ale czasem udawało mu się wspomóc magią. Słysząc pytanie Michaela o wrażenia po powrocie do Anglii, Tom zamyślił się na chwilę, w międzyczasie kładąc na stole rondel z pieczonym zającem z ziemniakami i rozdzielając dwie porcje. — Cóż, na pewno Francja jest o wiele spokojniejszym miejscem — odpowiedział, nie do końca wiedząc, czy chce to powiedzieć bardziej na żarty czy na serio. — Wiedziałem, że sytuacja w kraju jest zła, ale nie spodziewałem się tego, co się teraz dzieje w Londynie... — przyznał. — Ostatnio odnawiam stare znajomości i naprawiam czarodziejskie przedmioty od Hampshire po Kornwalię... Niektórzy, i chyba ja sam, oszukują się, jakby wojny nie było — dodał z lekkim zamyśleniem. — A ty jak żyjesz? — zapytał po chwili, zajmując miejsce przy stole. Na podstawie listów wiedział, że Michael wyjechał z Londynu, nie pracował już jako auror w Ministerstwie Magii i że chwytał się teraz różnych dorywczych zajęć. Tom nie miał jednak pojęcia o jego działalności w Zakonie Feniksa, zawirowaniach miłosnych i o całej reszcie, która wydarzała się w życiu Tonksa, i o której przyjaciel nie pisał. — Dzięki, że znalazłeś chwilę, aby wpaść do Reculver i pomóc mi z zabezpieczeniami — dodał z wdzięcznością.
Niegdyś domek na klifie strzegły zaklęcia rzucone przez Franka Genthona. Potem jednak czarodziej zmarł, a do Reculver dotarła nawałnica, która zmiotła budynek z powierzchni ziemi. I choć Tomowi udało się go po latach odbudować (przy pomocy Edrisa, dawnego przyjaciela z Ravenclawu), to magia ochronna zniknęła bezpowrotnie. Jedyną pozostałością po czarach Franka Genthona pozostała czarodziejska kołatka w kształcie ryby, która wisiała na drzwiach wejściowych. W teorii miała ostrzegać Toma o niebezpieczeństwie. W praktyce jednak Tom nie wiedział, czy kołatka rzeczywiście strzeże jego dom przed niepowołanymi gośćmi, czy po prostu żaden niepowołany gość nie jest zainteresowany odwiedzeniem domku na końcu świata.
Wbił widelec w nieco przypalonego, ale całkiem przyjemnie pachnącego zająca i ugryzł kawałek. Rzeczywiście może nie był to najlepszy obiad na świecie, ale spokojnie nadawał się do zjedzenia. Poza tym: kto wybrzydza w trakcie wojny?
— Wiesz, ostatnio jedno nie daje mi spokoju — powiedział po chwili Tom, wracając do wątku Reculver. — Jedna z mugolek wyjechała stąd niedawno do Londynu, podobno znalazła tam pracę, i od tej pory przepadła bez słowa. W wiosce zostali jej dziadkowie. Mieli dobre relacje, więc już dawno powinna się do nich odezwać — wyjaśnił, powracając na chwilę myślami do spotkania z Wren i wizyty u Cleggów. — Próbowałem ją odnaleźć, pytałem nawet dawnych znajomych z Hogwartu, ale bez skutku. Nie wiem, z jednej strony może zamieszkała na obrzeżach miasta, dopiero się urządza i potrzebuje czasu, a z drugiej strony wiesz, co się teraz dzieje w stolicy… Masz jakiś pomysł, co można z tym zrobić?
Jakieś tęsknoty się we mnie szamocą,
Za światłem, życiem, spokojem i mocą.
I próżno, próżno sen duszy mej złoty
ścigam bezgwiezdną otoczony nocą.
Za światłem, życiem, spokojem i mocą.
I próżno, próżno sen duszy mej złoty
ścigam bezgwiezdną otoczony nocą.
Tom Genthon
Zawód : Złota rączka, właściciel "Czarodziejskiego Warsztatu Genthona"
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Kto pod kim zaklęcie rzuca, ten sam w siebie celuje.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Na razie jest spokojnie - zanotował w myśli Michael, wchodząc za Tomem do kuchni.
-Daj znać, jeśli będziesz potrzebował pomocy... albo treningu. - mruknął pragmatycznie, nie łudząc się, że Zakon lub aurorzy dadzą radę patrolować Reculver regularnie. Mieli zbyt wiele na głowie, w Londynie było za gorąco. Mieszkańcy miasteczka mieli prawdziwe szczęście, że mieszkał tu czarodziej o szlachetnym i odważnym sercu - uznał Michael. A zarazem, nieco samolubnie, po ludzku martwił się o przyjaciela. Tom nie był aurorem ani policjantem, był złotą rączką. Co, jeśli trafi na większą grupę, wymierzającą samosąd? Tonks rozprawił się już z dwójką nadgorliwych zwolenników czystej krwi w innej wiosce i choć poradził sobie z nimi szybko, to wcale nie było jakoś łatwo. Mogłoby być o wiele trudniej, gdyby nie przypadkowa obecność jakiejś panny Chang - nieznajomej, ale śmiałej i biegłej w urokach.
-Umiesz polować? No proszę, kiedy się nauczyłeś? - zdziwił się z uśmiechem na ustach. Omiótł obiad pełnym szacunku spojrzeniem, sam nie potrafiłby przyrządzić tak smacznego dania - nawet bardzo prostego. Po raz kolejny zdał sobie sprawę, że dzieciństwo i młodość jego i Toma bardzo się różniły. Może i przyjaciel znał się na mugoloznastwie, ale pochodził z rodziny czarodziejów, mieszkał na łonie natury... Nie to co Michael, który wychował się jako londyński mieszczuch, którego mama zupełnie przestała czarować - dla taty.
-Dla ciebie zawsze znajdę chwilę. - uśmiechnął się znad talerza, choć w głowie już kalkulował, jak pozostać szczerym z Tomem (przynajmniej w kluczowych sprawach) i zarazem uniknąć tematu własnych zajęć oraz Zakonu Feniksa. To nie tak, że nie ufał przyjacielowi, lub że niechętnie widziałby go jako sojusznika ich sprawy! Po prostu, wciąż wahał się, czy zwalać mu na głowę to wszystko. Wiedział, że jeśli coś mu opowie, to nie będzie już odwrotu - Zakon nie mógł pozwolić sobie na ryzyko, na cząstkową wiedzę u postronnych. Od wtajemniczonych osób przyjmowało się jasną deklarację poparcia działań Harolda Longbottoma... bądź wymazywało im pamięć. A Michael nie miał ochoty psuć tego pierwszego spotkania po latach, stawiać przyjaciela pod ścianą, albo wywoływać amnezji. Choć w głębi duszy przeczuwał, jaka byłaby odpowiedź Toma, to wolał oszczędzić mu stresu i dylematu. Na razie.
Zarazem nie chciał poprzestawać na rozmowach o niczym, ani na ponownym powtarzaniu wiadomości z listów. Tom przecież zawsze umiał mu pomóc, doradzić. Może i teraz...?
-Też odnowiłem trochę znajomości, ale nie wiem czy wyszło to wszystkim na dobre. - zaczął z wahaniem. Przecież to nie plotki, jeśli nie podam jej imienia - wytłumaczył sobie wiedząc, że nikt nie wiedział, że siostra jednego z najlepszych przyjaciół się w nim kochała. W Hogwarcie Cora skrywała swoje zauroczenie starannie - a przynajmniej zbyt starannie dla niego. -Wiesz, była taka jedna dziewczyna... myślałem, że już dawno o mnie zapomniała, a potem spotkaliśmy się, trochę w sumie przypadkiem - beztrosko zataił informację o tym, że ścigali go łowcy wilkołaków i ranny bezmyślnie teleportował się na próg chatki Howellów, nie chciał psuć nastroju -i tylko skomplikowałem tym całą... sytuację. - skrzywił się lekko, odruchowo zerkając na stół. Może Tom ma u siebie coś mocniejszego? -A jakie znajomości ty odnawiasz? - pociągnął lekko przyjaciela za język, uśmiechając się łobuzersko.
Uśmiech spełzł jednak z jego twarzy na wspomnienie zaginionej mugolki.
-Jak to, w Londynie? Nikt przy zdrowych zmysłach nie powinien wyjeżdżać teraz do Londynu, szczególnie nikt o mugolskiej krwi. Jak... jak zachowują się jej dziadkowie i czy miałeś z nią kontakt wcześniej? Nie wyglądają... nie wiem, jak po Oblivate? - zmarszczył brwi, nie dowierzając, że ktoś mógłby mówić Tomowi o "pracy w Londynie" z takim spokojem. Coś tu było nie tak.
-Daj znać, jeśli będziesz potrzebował pomocy... albo treningu. - mruknął pragmatycznie, nie łudząc się, że Zakon lub aurorzy dadzą radę patrolować Reculver regularnie. Mieli zbyt wiele na głowie, w Londynie było za gorąco. Mieszkańcy miasteczka mieli prawdziwe szczęście, że mieszkał tu czarodziej o szlachetnym i odważnym sercu - uznał Michael. A zarazem, nieco samolubnie, po ludzku martwił się o przyjaciela. Tom nie był aurorem ani policjantem, był złotą rączką. Co, jeśli trafi na większą grupę, wymierzającą samosąd? Tonks rozprawił się już z dwójką nadgorliwych zwolenników czystej krwi w innej wiosce i choć poradził sobie z nimi szybko, to wcale nie było jakoś łatwo. Mogłoby być o wiele trudniej, gdyby nie przypadkowa obecność jakiejś panny Chang - nieznajomej, ale śmiałej i biegłej w urokach.
-Umiesz polować? No proszę, kiedy się nauczyłeś? - zdziwił się z uśmiechem na ustach. Omiótł obiad pełnym szacunku spojrzeniem, sam nie potrafiłby przyrządzić tak smacznego dania - nawet bardzo prostego. Po raz kolejny zdał sobie sprawę, że dzieciństwo i młodość jego i Toma bardzo się różniły. Może i przyjaciel znał się na mugoloznastwie, ale pochodził z rodziny czarodziejów, mieszkał na łonie natury... Nie to co Michael, który wychował się jako londyński mieszczuch, którego mama zupełnie przestała czarować - dla taty.
-Dla ciebie zawsze znajdę chwilę. - uśmiechnął się znad talerza, choć w głowie już kalkulował, jak pozostać szczerym z Tomem (przynajmniej w kluczowych sprawach) i zarazem uniknąć tematu własnych zajęć oraz Zakonu Feniksa. To nie tak, że nie ufał przyjacielowi, lub że niechętnie widziałby go jako sojusznika ich sprawy! Po prostu, wciąż wahał się, czy zwalać mu na głowę to wszystko. Wiedział, że jeśli coś mu opowie, to nie będzie już odwrotu - Zakon nie mógł pozwolić sobie na ryzyko, na cząstkową wiedzę u postronnych. Od wtajemniczonych osób przyjmowało się jasną deklarację poparcia działań Harolda Longbottoma... bądź wymazywało im pamięć. A Michael nie miał ochoty psuć tego pierwszego spotkania po latach, stawiać przyjaciela pod ścianą, albo wywoływać amnezji. Choć w głębi duszy przeczuwał, jaka byłaby odpowiedź Toma, to wolał oszczędzić mu stresu i dylematu. Na razie.
Zarazem nie chciał poprzestawać na rozmowach o niczym, ani na ponownym powtarzaniu wiadomości z listów. Tom przecież zawsze umiał mu pomóc, doradzić. Może i teraz...?
-Też odnowiłem trochę znajomości, ale nie wiem czy wyszło to wszystkim na dobre. - zaczął z wahaniem. Przecież to nie plotki, jeśli nie podam jej imienia - wytłumaczył sobie wiedząc, że nikt nie wiedział, że siostra jednego z najlepszych przyjaciół się w nim kochała. W Hogwarcie Cora skrywała swoje zauroczenie starannie - a przynajmniej zbyt starannie dla niego. -Wiesz, była taka jedna dziewczyna... myślałem, że już dawno o mnie zapomniała, a potem spotkaliśmy się, trochę w sumie przypadkiem - beztrosko zataił informację o tym, że ścigali go łowcy wilkołaków i ranny bezmyślnie teleportował się na próg chatki Howellów, nie chciał psuć nastroju -i tylko skomplikowałem tym całą... sytuację. - skrzywił się lekko, odruchowo zerkając na stół. Może Tom ma u siebie coś mocniejszego? -A jakie znajomości ty odnawiasz? - pociągnął lekko przyjaciela za język, uśmiechając się łobuzersko.
Uśmiech spełzł jednak z jego twarzy na wspomnienie zaginionej mugolki.
-Jak to, w Londynie? Nikt przy zdrowych zmysłach nie powinien wyjeżdżać teraz do Londynu, szczególnie nikt o mugolskiej krwi. Jak... jak zachowują się jej dziadkowie i czy miałeś z nią kontakt wcześniej? Nie wyglądają... nie wiem, jak po Oblivate? - zmarszczył brwi, nie dowierzając, że ktoś mógłby mówić Tomowi o "pracy w Londynie" z takim spokojem. Coś tu było nie tak.
Can I not save one
from the pitiless wave?
— Całkiem niedawno — wyszczerzył się Tom na pytanie Michaela o to, kiedy nauczył się polować. — Właściwie to nauczyli mnie okoliczni mugole — dodał i podrapał się po głowie. — Nie chciałem zostawiać majątku na targu, a poza tym… szczerze mówiąc, to niewiele innego jest tu do roboty. Możemy kiedyś wybrać się razem, jeśli chcesz, zapraszam.
Rzeczywiście, oprócz pracy w Czarodziejskim Warsztacie Genthona Tom nie miał zbyt wielu rozrywek w życiu. Mieszkał sam i oprócz dalszego kuzynostwa - Lydii iBilly’ego Williama - oraz kilku przyjaciół nie miał nikogo. Większość jego dni wyglądała więc bardzo podobnie: budził się wczesnym rankiem, krzątał po domku, czasem wychodził na zakupy, na polowanie lub po drewno do lasu, a potem, jeśli tylko miał zlecenie, wskakiwał do Błędnego Rycerza i jechał do pracy w warsztacie lub do klienta. Potem wracał do domu i… i po prostu był. Zajmował się domem, który wciąż wymagał licznych napraw i porządków (nawet jak na standardowo zabałaganiony dom każdego czarodzieja), albo szedł do miasteczka na spacer, aby sprawdzić, czy u okolicznych mieszkańców wszystko jest w porządku. Dni takie jak te, w których mógł spotkać się z przyjacielem, były dla Toma czymś wyjątkowym; jakby na moment wybudzić się z długiego, zimowego snu.
— Hmm... A chciałbyś skomplikować tę sytuację raz jeszcze, gdybyś mógł? — zapytał Tom, gdy wysłuchał słów Michaela. Życzył swojemu przyjacielowi jak najlepiej, i nawet jeśli nie do końca wiedział, o jaką dziewczynę chodzi, oraz o co chodzi w tym wszystkim w ogóle, to miał nadzieję, że prędzej czy później jego przyjaciel znajdzie szczęście. Zasługiwał na nie, był dobrym człowiekiem.
Pytanie, które zadał Tom, było niejako pytaniem, które on sam zadawał sobie co jakiś czas. Wiele razy zastanawiał się, czy - gdyby tylko mógł cofnąć czas - ponownie zaprosiłby Clair na randkę i tym samym znów wszedłby z butami w jej życie? Nawet jeśli wiedziałby, że i tak nic z tego nie będzie? A może, gdyby tylko mógł, to nigdy nie powiedziałby Clair o tym, że jest czarodziejem? Jego ukochana odeszła od niego, bo jego świat ją przerażał. Nigdy nie prosiła o to, aby ją do tego świata wpuszczać. A mimo to Tom powiedział jej o nim, bo nie chciał zatajać przed nią niczego. Czasem zastanawiał się też, czy byłby w stanie wyrzec się magii dla Clair.
Dostrzegł spojrzenie przyjaciela sunące po stole i uświadomił sobie nagle, że owszem, podał obiad, ale zapomniał o popitce. Podniósł się więc z krzesła i podszedł do szafki przy oknie, z której zręcznie wyciągnął butelkę nalewki kupionej jakiś czas temu na targu w Reculver.
— Zawsze zapominam o najważniejszym — uśmiechnął się przepraszająco, nalewając nalewkę do szklanek. Jedną przysunął Michaelowi, a drugą sobie, po czym zajął z powrotem miejsce przy stole. — Wiesz, poznałem kiedyś we Francji taką jedną mugolkę… — dodał po chwili, wracając do tematu. — Zakochaliśmy się w sobie. — Dziwnie się poczuł, mówiąc o tym na głos. Ale wiedział, że może powiedzieć Michaelowi wszystko i że nie zostanie wyśmiany. Upił łyk nalewki i skrzywił się lekko, czując kwaśny smak wiśni i gorycz alkoholu rozlewające się w ustach i na przełyku. — Aż w końcu powiedziałem jej, że jestem czarodziejem, no i zostawiła mnie — Miał spokojny głos, od tamtej pory minęło wiele czasu, a poza tym… Rozumiał Clair i nie miał do niej pretensji. Nie wiedział jedynie, czy powinien mieć pretensje do siebie samego. — Ale gdybym mógł cofnąć czas, to chyba chciałbym jeszcze raz przeżyć te dwa lata — przyznał szczerze.
Jasne promienie słońca prześlizgnęły się po ścianie na stół, rozświetlając stojącą na stole butelkę. Zmarszczył brwi, widząc reakcję Michaela na słowa o wizycie u Cleggów i nagłym zniknięciu Rose Hale.
— Wiesz, mało kto w Reculver zdaje sobie sprawę z tego, co się tak naprawdę dzieje w Londynie — powiedział smętnie. — Gdy tylko mogę, powtarzam wszystkim, że stolica nie jest bezpiecznym miejscem… że pełno tam kryminalistów i morderców. Ale nie mogę im przecież powiedzieć wprost, że banda czarodziejów poluje sobie na mugoli w środku dnia — westchnął. Czuł się winny i bezradny. Nawet jeśli Rose jakimś cudem rzeczywiście urządziła się na obrzeżach miasta, z dala od centrum, to przecież wciąż mogła być w niebezpieczeństwie. — Jej dziadkowie zachowywali się zupełnie normalnie. Nie wyglądali, jakby ktoś wyczyścił im pamięć. Miałeś już podobny przypadek?
Właściwie to chyba domyślał się, co może zaraz usłyszeć od (byłego) aurora z Londynu.
Rzeczywiście, oprócz pracy w Czarodziejskim Warsztacie Genthona Tom nie miał zbyt wielu rozrywek w życiu. Mieszkał sam i oprócz dalszego kuzynostwa - Lydii i
— Hmm... A chciałbyś skomplikować tę sytuację raz jeszcze, gdybyś mógł? — zapytał Tom, gdy wysłuchał słów Michaela. Życzył swojemu przyjacielowi jak najlepiej, i nawet jeśli nie do końca wiedział, o jaką dziewczynę chodzi, oraz o co chodzi w tym wszystkim w ogóle, to miał nadzieję, że prędzej czy później jego przyjaciel znajdzie szczęście. Zasługiwał na nie, był dobrym człowiekiem.
Pytanie, które zadał Tom, było niejako pytaniem, które on sam zadawał sobie co jakiś czas. Wiele razy zastanawiał się, czy - gdyby tylko mógł cofnąć czas - ponownie zaprosiłby Clair na randkę i tym samym znów wszedłby z butami w jej życie? Nawet jeśli wiedziałby, że i tak nic z tego nie będzie? A może, gdyby tylko mógł, to nigdy nie powiedziałby Clair o tym, że jest czarodziejem? Jego ukochana odeszła od niego, bo jego świat ją przerażał. Nigdy nie prosiła o to, aby ją do tego świata wpuszczać. A mimo to Tom powiedział jej o nim, bo nie chciał zatajać przed nią niczego. Czasem zastanawiał się też, czy byłby w stanie wyrzec się magii dla Clair.
Dostrzegł spojrzenie przyjaciela sunące po stole i uświadomił sobie nagle, że owszem, podał obiad, ale zapomniał o popitce. Podniósł się więc z krzesła i podszedł do szafki przy oknie, z której zręcznie wyciągnął butelkę nalewki kupionej jakiś czas temu na targu w Reculver.
— Zawsze zapominam o najważniejszym — uśmiechnął się przepraszająco, nalewając nalewkę do szklanek. Jedną przysunął Michaelowi, a drugą sobie, po czym zajął z powrotem miejsce przy stole. — Wiesz, poznałem kiedyś we Francji taką jedną mugolkę… — dodał po chwili, wracając do tematu. — Zakochaliśmy się w sobie. — Dziwnie się poczuł, mówiąc o tym na głos. Ale wiedział, że może powiedzieć Michaelowi wszystko i że nie zostanie wyśmiany. Upił łyk nalewki i skrzywił się lekko, czując kwaśny smak wiśni i gorycz alkoholu rozlewające się w ustach i na przełyku. — Aż w końcu powiedziałem jej, że jestem czarodziejem, no i zostawiła mnie — Miał spokojny głos, od tamtej pory minęło wiele czasu, a poza tym… Rozumiał Clair i nie miał do niej pretensji. Nie wiedział jedynie, czy powinien mieć pretensje do siebie samego. — Ale gdybym mógł cofnąć czas, to chyba chciałbym jeszcze raz przeżyć te dwa lata — przyznał szczerze.
Jasne promienie słońca prześlizgnęły się po ścianie na stół, rozświetlając stojącą na stole butelkę. Zmarszczył brwi, widząc reakcję Michaela na słowa o wizycie u Cleggów i nagłym zniknięciu Rose Hale.
— Wiesz, mało kto w Reculver zdaje sobie sprawę z tego, co się tak naprawdę dzieje w Londynie — powiedział smętnie. — Gdy tylko mogę, powtarzam wszystkim, że stolica nie jest bezpiecznym miejscem… że pełno tam kryminalistów i morderców. Ale nie mogę im przecież powiedzieć wprost, że banda czarodziejów poluje sobie na mugoli w środku dnia — westchnął. Czuł się winny i bezradny. Nawet jeśli Rose jakimś cudem rzeczywiście urządziła się na obrzeżach miasta, z dala od centrum, to przecież wciąż mogła być w niebezpieczeństwie. — Jej dziadkowie zachowywali się zupełnie normalnie. Nie wyglądali, jakby ktoś wyczyścił im pamięć. Miałeś już podobny przypadek?
Właściwie to chyba domyślał się, co może zaraz usłyszeć od (byłego) aurora z Londynu.
Jakieś tęsknoty się we mnie szamocą,
Za światłem, życiem, spokojem i mocą.
I próżno, próżno sen duszy mej złoty
ścigam bezgwiezdną otoczony nocą.
Za światłem, życiem, spokojem i mocą.
I próżno, próżno sen duszy mej złoty
ścigam bezgwiezdną otoczony nocą.
Tom Genthon
Zawód : Złota rączka, właściciel "Czarodziejskiego Warsztatu Genthona"
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Kto pod kim zaklęcie rzuca, ten sam w siebie celuje.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
-Mugolskie polowania? - uniósł lekko brew, w życiu nie był świadkiem czegoś takiego. Jego tata był w końcu mieszczuchem, urzędnikiem - a choć teraz mieszkał na wsi, to najbardziej lubił własny ogródek. -Chętnie się wybiorę. - zadecydował z uśmiechem, dobrze nauczyć się czegoś nowego. Szczególnie, że czasy były ciężkie, a pieniędzy nie przybywało. Jakie... jakie są tutejsze lasy, ludzie często w nich polują? - zapytał odruchowo. W pamięci budował mapę angielskich puszcz, którą w domu nanosił na pergamin. Od kwietnia myślał o sobie, przeczesując lasy jako człowiek o różnych porach dnia i nocy i próbując znaleźć te najodludniejsze. Nie mógł już spędzać w pełni w żadnym z dawnych bezpiecznych miejsc - jego stara chata była obserwowana przez brygadzistów Ministerstwa, podobnie jak inne lokacje z Rejestru Wilkołaków. A on sprzeniewierzył się nie tylko warunkom rejestracji, co całej polityce Malfoya. W pełnię był bezbronny, narażony na aresztowanie.
Od piętnastego lipca nie chodziło zaś tylko o niego. Zakon Feniksa zdecydował się pomóc wszystkim wilkołakom, które znalazły się w podobnej sytuacji, a w zamian poprosić o ich wsparcie w tej wojnie. Tonks musiał zatem zapełnić swoją mapę nie jednym lasem, a kilkudziesięcioma - na jego celowniku znajdowała się już Szkocja, Irlandia... Może jednak Reculver i Kent są zbyt zaludnione, może lepiej nie siedzieć Tomowi na głowie?
Tom, jak to Tom, zadał mu pytanie pozornie proste, ale trudne. Kobiety nigdy nie były łatwym tematem.
-N..nie. Chyba nie. - poprawił się, bo przy przyjacielu mógł być szczery. Z uśmiechem ulgi powitał widok nalewki i od razu sobie łyknął. Lepiej było nie gadać o sprawach miłosnych tak zupełnie na trzeźwo. -Wiesz, najlepiej... najlepiej dla wszystkich byłoby nic nie komplikować. Bez pracy i z... dożywotnim wyrokiem - likantropią, Tom wiedział. -...nie jestem najlepszym materiałem na partnera. Czasem zastanawiam się, co by było gdyby, gdybym zdążył się ustatkować wcześniej i nie wyjechał do tej przeklętej Norwegii. Ale przecież wojna i tak by wybuchła, dotykając aurorów. Więc chyba lepiej dla mnie być kawalerem. - powiedział, trochę bez przekonania. Bo przecież choć wolałby, żeby Cora o nim zapomniała i choć zirytowało go jej niezrozumienie dla wojny, to siostra wytknęła mu już, że oglądał się za Hannah. Może był niepoprawny.
Dość o nim, perypetie i perspektywy Toma wydawały się ciekawsze - choć szybko okazały się równie smutne.
-Przykro mi, stary. - powiedział ze szczerym smutkiem i zdziwieniem. -Ale... jak to, przestraszyła się... magii? - nie mógł powstrzymać pytania, bo z domu wyniósł przecież zgoła inne wzorce. Choć ojciec i jego świat trochę bali się magii, to matka była w stanie odłożyć ją na bok - a pan Tonks i tak nauczył się akceptować jej przejawy u dzieci. Tom wydawał się pogrążony we własnych myślach, więc to Michael dolał im tym razem nalewki.
Na słowa o mugolach spoważniał, zasępił się i spojrzał na przyjaciela bardzo uważnie.
-Mugole z Londynu już wiedzą, że polują na nich czarodzieje. - powiedział powoli, bardzo powoli. -Wiedzą, ale uciekli albo... nie żyją. Są przerażeni, nie mieści im się w to głowie, niejednokrotnie musiałem niektórych uspokajać, a nielicznym uchodźcom pomagało tylko Paxo Maxima - którego nawet nie umiał rzucić -Ale... Kodeks Tajności Kodeksem Tajności, może strach to dobra cena za życie, za bezpieczeństwo? Nie umiem ci doradzić, to... moje zdanie. Póki tutaj nie dotarło niebezpieczeństwo, może niewiedza będzie lepsza. - powiedział ostrożnie. Nigdy nie uczył się dyplomacji stosunków z mugolami, to sytuacja zmuszała go do podobnych przemyśleń. Wojna wywróciła wszystko do góry nogami.
Przygryzł lekko wargę i pokręcił głową.
-Gdyby ktoś chciał dorwać wszystkich, jej dziadkowie zachowywaliby się inaczej. Ale coś mi się tu nie podoba, jeśli ta dziewczyna wyjechała do "Londynu" albo zniknęła, to... nie chcę cię martwić, Tom, ale najprawdopodobniej jest w niebezpieczeństwie. - był realistą, kurs oduczał wszystkich aurorów bezsensownego optymizmu.
Od piętnastego lipca nie chodziło zaś tylko o niego. Zakon Feniksa zdecydował się pomóc wszystkim wilkołakom, które znalazły się w podobnej sytuacji, a w zamian poprosić o ich wsparcie w tej wojnie. Tonks musiał zatem zapełnić swoją mapę nie jednym lasem, a kilkudziesięcioma - na jego celowniku znajdowała się już Szkocja, Irlandia... Może jednak Reculver i Kent są zbyt zaludnione, może lepiej nie siedzieć Tomowi na głowie?
Tom, jak to Tom, zadał mu pytanie pozornie proste, ale trudne. Kobiety nigdy nie były łatwym tematem.
-N..nie. Chyba nie. - poprawił się, bo przy przyjacielu mógł być szczery. Z uśmiechem ulgi powitał widok nalewki i od razu sobie łyknął. Lepiej było nie gadać o sprawach miłosnych tak zupełnie na trzeźwo. -Wiesz, najlepiej... najlepiej dla wszystkich byłoby nic nie komplikować. Bez pracy i z... dożywotnim wyrokiem - likantropią, Tom wiedział. -...nie jestem najlepszym materiałem na partnera. Czasem zastanawiam się, co by było gdyby, gdybym zdążył się ustatkować wcześniej i nie wyjechał do tej przeklętej Norwegii. Ale przecież wojna i tak by wybuchła, dotykając aurorów. Więc chyba lepiej dla mnie być kawalerem. - powiedział, trochę bez przekonania. Bo przecież choć wolałby, żeby Cora o nim zapomniała i choć zirytowało go jej niezrozumienie dla wojny, to siostra wytknęła mu już, że oglądał się za Hannah. Może był niepoprawny.
Dość o nim, perypetie i perspektywy Toma wydawały się ciekawsze - choć szybko okazały się równie smutne.
-Przykro mi, stary. - powiedział ze szczerym smutkiem i zdziwieniem. -Ale... jak to, przestraszyła się... magii? - nie mógł powstrzymać pytania, bo z domu wyniósł przecież zgoła inne wzorce. Choć ojciec i jego świat trochę bali się magii, to matka była w stanie odłożyć ją na bok - a pan Tonks i tak nauczył się akceptować jej przejawy u dzieci. Tom wydawał się pogrążony we własnych myślach, więc to Michael dolał im tym razem nalewki.
Na słowa o mugolach spoważniał, zasępił się i spojrzał na przyjaciela bardzo uważnie.
-Mugole z Londynu już wiedzą, że polują na nich czarodzieje. - powiedział powoli, bardzo powoli. -Wiedzą, ale uciekli albo... nie żyją. Są przerażeni, nie mieści im się w to głowie, niejednokrotnie musiałem niektórych uspokajać, a nielicznym uchodźcom pomagało tylko Paxo Maxima - którego nawet nie umiał rzucić -Ale... Kodeks Tajności Kodeksem Tajności, może strach to dobra cena za życie, za bezpieczeństwo? Nie umiem ci doradzić, to... moje zdanie. Póki tutaj nie dotarło niebezpieczeństwo, może niewiedza będzie lepsza. - powiedział ostrożnie. Nigdy nie uczył się dyplomacji stosunków z mugolami, to sytuacja zmuszała go do podobnych przemyśleń. Wojna wywróciła wszystko do góry nogami.
Przygryzł lekko wargę i pokręcił głową.
-Gdyby ktoś chciał dorwać wszystkich, jej dziadkowie zachowywaliby się inaczej. Ale coś mi się tu nie podoba, jeśli ta dziewczyna wyjechała do "Londynu" albo zniknęła, to... nie chcę cię martwić, Tom, ale najprawdopodobniej jest w niebezpieczeństwie. - był realistą, kurs oduczał wszystkich aurorów bezsensownego optymizmu.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Uśmiechnął się, słysząc, że Michael chętnie wybrałby się z nim kiedyś na polowanie. Choć sam nie był mistrzem - wciąż zdarzało się, że wracał do domu z pustymi rękoma - to zawsze miło było podzielić się z kimś wiedzą lub po prostu wspólnie spędzić czas.
— Nie, tylko kilka osób z wioski — odpowiedział. — Często jestem sam i wtedy pomagam sobie czarami — dodał z lekkim uśmiechem.
Miał szczęście, że okoliczne lasy były z jednej strony pełne zwierzyny, a z drugiej strony rzadko uczęszczane przez mugoli. Większość mieszkańców Reculver kupowała wszystko na targu lub hodowała zwierzęta we własnych gospodarstwach. Jeśli ktokolwiek polował, to najczęściej w ramach hobby, trochę rzadziej - tak jak Tom - aby oszczędzić pieniądze. Choć Czarodziejski Warsztat Genthona nadal jakoś przędł, głównie dzięki zleceniom poza Londynem, to, szczerze powiedziawszy, ostatnie miesiące nie należały do najlżejszych. Oczywiście Tom wciąż miał dach nad głową i pieniądze aby przeżyć, ale jednak wciąż, tam gdzie tylko potrafił, szukał oszczędności. Nadal nie mógł sobie pozwolić na zbędne wydatki, na przykład na zakup nowych książek, które potrzebował do pracy (i nie do końca dobrze się z tym czuł - zwłaszcza jako były Krukon). Ale mimo wszystko starał się nie narzekać.
— Rozumiem — powiedział, słysząc słowa Michaela. A przynajmniej starał się zrozumieć. Miał świadomość, że nigdy tak naprawdę nie będzie wiedział, jak to jest zmagać się z likantropią. Mógł sobie tylko wyobrażać, jak wygląda codzienne życie z tą chorobą. Kontrole w Ministerstwie Magii, samosądy, bolesne przemiany, chowanie się przed światem w każdą pełnię księżyca, aby nie zrobić nikomu krzywdy… Oczywiście, był wywar tojadowy, który miał pomóc zachować świadomość w trakcie przemiany. Ale wywar nie leczył z likantropii, on tylko uśmierzał część objaw. Jak w tym wszystkim ułożyć sobie życie, założyć rodzinę, być może nawet zaryzykować przekazanie swojego problemu na dziecko? Merlinie, przechlapane. Relacje damsko-męskie i tak bywały wystarczająco skomplikowane, a jeśli dodać do tego wilkołactwo…
Z drugiej strony jednak… Choć niewiele wilkołaków decydowało się na małżeństwo i założenie rodziny, to jednak niektórzy to robili.
— Nie ma co się zatracać w marzeniach o innym życiu, przyjacielu — powiedział więc uspokajająco Tom, słysząc słowa Michaela o Norwegii. Nie chciał przekroczyć cienkiej granicy między dobrą radą a mędrkowaniem i wpychaniem się z buciorami w czyjeś życie. Wiedział jednak na własnym przykładzie, że zatracanie się w marzeniach o Clair, ojcu i Teo jeszcze nigdy nie poprowadziło go w żadne dobre miejsce; zamiast tego była tylko pustka i żal. Życzył Michaelowi jak najlepiej. Upił potężny łyk alkoholu i dodał: — Wiesz, niektórzy zakładają rodziny, nawet pomimo tego wszystkiego. — Likantropii. Wojen. Przeciwności. — Jak sobie radzisz, nie pracujesz już w ogóle jako auror? — zapytał. Wiedział, że sytuacja w Ministerstwie Magii zmieniła się, odkąd władzę przejął Cronos Malfoy.
Tom miał świadomość, że jeśli sytuacja w stolicy się nie poprawi, to wojna w końcu wyleje się poza granice Londynu. Choć na razie przestrzegał Międzynarodowej Ustawy o Tajności i nie informował mieszkańców Reculver o istnieniu magii, to Michael miał rację - może strach przed czarami to dobra cena za życie i bezpieczeństwo? Z drugiej strony jednak… Jeśli ktokolwiek z nich będzie świadom zagrożenia, to co właściwie może zrobić? Jak ma się obronić? Wyjechać z Anglii? Merlinie, jego ojciec pomagał mugolom w czasie drugiej wojny światowej. Jak on sobie wtedy z tym radził?
Odsunął pusty talerz po obiedzie. Gdy Michael potwierdził jego obawy na temat Rose, Tom westchnął ciężko.
— Będę musiał jej poszukać. To siostra mojego przyjaciela. Może jeszcze nie jest za późno... — powiedział i po chwili zmarszczył brwi, spoglądając na Tonksa. — Z tego co mówili dziadkowie Rose, to jakaś tajemnicza koleżanka powiedziała jej o tej pracy. Myślisz, że ktoś mógł ją tam zwabić?
A może po prostu naprawdę obie zupełnie naiwnie wierzyły o pracy w Londynie?
— Nie, tylko kilka osób z wioski — odpowiedział. — Często jestem sam i wtedy pomagam sobie czarami — dodał z lekkim uśmiechem.
Miał szczęście, że okoliczne lasy były z jednej strony pełne zwierzyny, a z drugiej strony rzadko uczęszczane przez mugoli. Większość mieszkańców Reculver kupowała wszystko na targu lub hodowała zwierzęta we własnych gospodarstwach. Jeśli ktokolwiek polował, to najczęściej w ramach hobby, trochę rzadziej - tak jak Tom - aby oszczędzić pieniądze. Choć Czarodziejski Warsztat Genthona nadal jakoś przędł, głównie dzięki zleceniom poza Londynem, to, szczerze powiedziawszy, ostatnie miesiące nie należały do najlżejszych. Oczywiście Tom wciąż miał dach nad głową i pieniądze aby przeżyć, ale jednak wciąż, tam gdzie tylko potrafił, szukał oszczędności. Nadal nie mógł sobie pozwolić na zbędne wydatki, na przykład na zakup nowych książek, które potrzebował do pracy (i nie do końca dobrze się z tym czuł - zwłaszcza jako były Krukon). Ale mimo wszystko starał się nie narzekać.
— Rozumiem — powiedział, słysząc słowa Michaela. A przynajmniej starał się zrozumieć. Miał świadomość, że nigdy tak naprawdę nie będzie wiedział, jak to jest zmagać się z likantropią. Mógł sobie tylko wyobrażać, jak wygląda codzienne życie z tą chorobą. Kontrole w Ministerstwie Magii, samosądy, bolesne przemiany, chowanie się przed światem w każdą pełnię księżyca, aby nie zrobić nikomu krzywdy… Oczywiście, był wywar tojadowy, który miał pomóc zachować świadomość w trakcie przemiany. Ale wywar nie leczył z likantropii, on tylko uśmierzał część objaw. Jak w tym wszystkim ułożyć sobie życie, założyć rodzinę, być może nawet zaryzykować przekazanie swojego problemu na dziecko? Merlinie, przechlapane. Relacje damsko-męskie i tak bywały wystarczająco skomplikowane, a jeśli dodać do tego wilkołactwo…
Z drugiej strony jednak… Choć niewiele wilkołaków decydowało się na małżeństwo i założenie rodziny, to jednak niektórzy to robili.
— Nie ma co się zatracać w marzeniach o innym życiu, przyjacielu — powiedział więc uspokajająco Tom, słysząc słowa Michaela o Norwegii. Nie chciał przekroczyć cienkiej granicy między dobrą radą a mędrkowaniem i wpychaniem się z buciorami w czyjeś życie. Wiedział jednak na własnym przykładzie, że zatracanie się w marzeniach o Clair, ojcu i Teo jeszcze nigdy nie poprowadziło go w żadne dobre miejsce; zamiast tego była tylko pustka i żal. Życzył Michaelowi jak najlepiej. Upił potężny łyk alkoholu i dodał: — Wiesz, niektórzy zakładają rodziny, nawet pomimo tego wszystkiego. — Likantropii. Wojen. Przeciwności. — Jak sobie radzisz, nie pracujesz już w ogóle jako auror? — zapytał. Wiedział, że sytuacja w Ministerstwie Magii zmieniła się, odkąd władzę przejął Cronos Malfoy.
Tom miał świadomość, że jeśli sytuacja w stolicy się nie poprawi, to wojna w końcu wyleje się poza granice Londynu. Choć na razie przestrzegał Międzynarodowej Ustawy o Tajności i nie informował mieszkańców Reculver o istnieniu magii, to Michael miał rację - może strach przed czarami to dobra cena za życie i bezpieczeństwo? Z drugiej strony jednak… Jeśli ktokolwiek z nich będzie świadom zagrożenia, to co właściwie może zrobić? Jak ma się obronić? Wyjechać z Anglii? Merlinie, jego ojciec pomagał mugolom w czasie drugiej wojny światowej. Jak on sobie wtedy z tym radził?
Odsunął pusty talerz po obiedzie. Gdy Michael potwierdził jego obawy na temat Rose, Tom westchnął ciężko.
— Będę musiał jej poszukać. To siostra mojego przyjaciela. Może jeszcze nie jest za późno... — powiedział i po chwili zmarszczył brwi, spoglądając na Tonksa. — Z tego co mówili dziadkowie Rose, to jakaś tajemnicza koleżanka powiedziała jej o tej pracy. Myślisz, że ktoś mógł ją tam zwabić?
A może po prostu naprawdę obie zupełnie naiwnie wierzyły o pracy w Londynie?
Jakieś tęsknoty się we mnie szamocą,
Za światłem, życiem, spokojem i mocą.
I próżno, próżno sen duszy mej złoty
ścigam bezgwiezdną otoczony nocą.
Za światłem, życiem, spokojem i mocą.
I próżno, próżno sen duszy mej złoty
ścigam bezgwiezdną otoczony nocą.
Tom Genthon
Zawód : Złota rączka, właściciel "Czarodziejskiego Warsztatu Genthona"
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Kto pod kim zaklęcie rzuca, ten sam w siebie celuje.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
-Jakie czary pomagają na polowaniach? Orbis? - zaciekawił się, nie mając doświadczenia ani ze zwierzętami ani z magicznymi stworzeniami. Na podświadomym, wilkołaczym poziomie spodobała mu się wizja siebie w lesie, tropiącego i jedzącego dziczyznę. Nie był jednak świadom, że nagłe pragnienie wynikało z jego instynktu, a nie tylko z chęci spędzenia czasu z przyjacielem.
Słowa o nadziei i zakładaniu rodziny zbył smutnym uśmiechem. W swoim, być może błędnym, przekonaniu, zabrnął już za daleko. Nie tylko z powodu likantropii, choć lipcowa utrata kontroli w biały dzień solidnie go przestraszyła. Na szczęście, nie przemienił się wtedy w bestię, więc łudził się jeszcze, że wszystko ma pod kontrolą. Nadzieję na przyszłość odbierała mu za to wojna - nie zanosiło się na rychły koniec, Zakon Feniksa miał coraz mniej sił, a Michael wiedział, że będzie walczył do upadłego. To nie czas na romanse ani na stabilizację - ale na słowa przyjaciela tylko pokiwał głową. W głębi duszy wiedział, że mógłby podzielić się tym wszystkim z Tomem, ale nie chciał psuć nastroju podczas pierwszego spotkania po powrocie przyjaciela do kraju.
-Biuro formalnie rozwiązano pierwszego kwietnia... - zawahał się na moment, pracował przecież dla byłego Ministra Harolda Longbottoma - ale gdyby zaczął ten temat, musiałby powiedzieć Tomowi wszystko i nie byłoby już odwrotu. Najpierw wolał poczekać aż przyjaciel sam zapozna się z sytuacją w Anglii. -...ale łapię różne dorywcze zlecenia. Ochrona, nakładanie pułapek, czasem nawet dorabiam jako drwal. - uśmiechnął się blado i wzruszył ramionami.
-A ty, jak idzie z pracą i zleceniami? - nie wiedział, jak wojna wpływa na klientelę Toma, pewnie nieciekawie. Choć może ludzie pilnie potrzebują napraw?
Zmarszczył mocniej brwi, słysząc o zaginionej mugolaczce. Coś mu tutaj nie pasowało, ale trudno mu było określić co.
-Zwolennicy Malfoya skupiają się głównie na wykorzenianiu mugoli ze stolicy, nie wiem dlaczego mieliby ich... zwabiać. Może to ktoś jeszcze inny? - młoda, pewnie ładna dziewczyna, a na świecie roiło się przecież od zbirów i psychopatów. Czy ktoś mógł wykorzystać wojnę aby wykorzystać mugolaczkę? -Pomogę ci jej szukać. - zdecydował. Dla Toma zawsze znajdzie czas i nie chciał, by przyjaciel pakował się w potencjalne niebezpieczeństwo samotnie.
Odłożył sztućce, uśmiechem dziękując Genthonowi za obiad.
-A na razie... miałem ci pomóc z pułapkami. - zaproponował, wstając od stołu. Wyjął różdżkę i zaczął obchodzić dom wraz z gospodarzem, dyskutując o najlepszych dla potrzeb Toma zabezpieczeniach. Nałożył na posesję Cave Inimicum, Małą Twierdzę na wszystkie drzwi i Lepkie Ręce oraz Błyskotka na główne wejście. Zajęło mu to sporo czasu, podczas którego Tom mógł obejrzeć jego magiczny kompas i ocenić, czy urządzenie da się udoskonalić. Michael wyjaśnił mu, że kompas nie działa, gdy nigdzie nie jest bezpiecznie - najlepiej, gdyby zamiast bezpiecznej drogi zaczął więc wskazywać mniej niebezpieczną.
Po załatwieniu wszystkich spraw i serdecznej rozmowie, panowie pożegnali się - u Toma siedziało się bardzo miło, ale Tonks miał jeszcze dzisiaj kilka spraw do załatwienia.
/zt Michael
Słowa o nadziei i zakładaniu rodziny zbył smutnym uśmiechem. W swoim, być może błędnym, przekonaniu, zabrnął już za daleko. Nie tylko z powodu likantropii, choć lipcowa utrata kontroli w biały dzień solidnie go przestraszyła. Na szczęście, nie przemienił się wtedy w bestię, więc łudził się jeszcze, że wszystko ma pod kontrolą. Nadzieję na przyszłość odbierała mu za to wojna - nie zanosiło się na rychły koniec, Zakon Feniksa miał coraz mniej sił, a Michael wiedział, że będzie walczył do upadłego. To nie czas na romanse ani na stabilizację - ale na słowa przyjaciela tylko pokiwał głową. W głębi duszy wiedział, że mógłby podzielić się tym wszystkim z Tomem, ale nie chciał psuć nastroju podczas pierwszego spotkania po powrocie przyjaciela do kraju.
-Biuro formalnie rozwiązano pierwszego kwietnia... - zawahał się na moment, pracował przecież dla byłego Ministra Harolda Longbottoma - ale gdyby zaczął ten temat, musiałby powiedzieć Tomowi wszystko i nie byłoby już odwrotu. Najpierw wolał poczekać aż przyjaciel sam zapozna się z sytuacją w Anglii. -...ale łapię różne dorywcze zlecenia. Ochrona, nakładanie pułapek, czasem nawet dorabiam jako drwal. - uśmiechnął się blado i wzruszył ramionami.
-A ty, jak idzie z pracą i zleceniami? - nie wiedział, jak wojna wpływa na klientelę Toma, pewnie nieciekawie. Choć może ludzie pilnie potrzebują napraw?
Zmarszczył mocniej brwi, słysząc o zaginionej mugolaczce. Coś mu tutaj nie pasowało, ale trudno mu było określić co.
-Zwolennicy Malfoya skupiają się głównie na wykorzenianiu mugoli ze stolicy, nie wiem dlaczego mieliby ich... zwabiać. Może to ktoś jeszcze inny? - młoda, pewnie ładna dziewczyna, a na świecie roiło się przecież od zbirów i psychopatów. Czy ktoś mógł wykorzystać wojnę aby wykorzystać mugolaczkę? -Pomogę ci jej szukać. - zdecydował. Dla Toma zawsze znajdzie czas i nie chciał, by przyjaciel pakował się w potencjalne niebezpieczeństwo samotnie.
Odłożył sztućce, uśmiechem dziękując Genthonowi za obiad.
-A na razie... miałem ci pomóc z pułapkami. - zaproponował, wstając od stołu. Wyjął różdżkę i zaczął obchodzić dom wraz z gospodarzem, dyskutując o najlepszych dla potrzeb Toma zabezpieczeniach. Nałożył na posesję Cave Inimicum, Małą Twierdzę na wszystkie drzwi i Lepkie Ręce oraz Błyskotka na główne wejście. Zajęło mu to sporo czasu, podczas którego Tom mógł obejrzeć jego magiczny kompas i ocenić, czy urządzenie da się udoskonalić. Michael wyjaśnił mu, że kompas nie działa, gdy nigdzie nie jest bezpiecznie - najlepiej, gdyby zamiast bezpiecznej drogi zaczął więc wskazywać mniej niebezpieczną.
Po załatwieniu wszystkich spraw i serdecznej rozmowie, panowie pożegnali się - u Toma siedziało się bardzo miło, ale Tonks miał jeszcze dzisiaj kilka spraw do załatwienia.
/zt Michael
Can I not save one
from the pitiless wave?
— I Drętwota — odpowiedział, kiwając głową.
Słysząc, że po rozwiązaniu Biura Aurorów Michael musi łapać dorywcze zlecenia, od nakładania pułapek po wycinanie drzew, Tom odchylił się do tyłu na krześle i powoli wypuścił z ust powietrze. Choć domyślał się, że po rozłamie Ministerstwa Magii los aurorów został niejako przypieczętowany, to dopiero słowa wypowiedziane przez przyjaciela uświadomiły mu realizm tej sytuacji. Oczywiście, zawsze mgło być gorzej: Michael mógł w ogóle nie mieć żadnej pracy. Albo, na przykład, z jakiegoś powodu trafić do Tower, tak jak niedawno Kai - na przykład w ramach podziękowania za dotychczasową służbę. Mimo wszystko jednak, nawet jeśli Tonks jakoś sobie radził, to świadomość, że uzdolniony czarodziej, który zdał niezwykle ciężkie, wymagające testy na aurora i dotychczas pilnował porządku w czarodziejskim świecie, jest dziś zmuszony do rąbania drewna, wydała mu się absurdalna i niesprawiedliwa. Taką pracą mógł zajmować się on, Tom, a nie Michael.
Nim zdążył jednak coś odpowiedzieć, przyjaciel zadał mu pytanie.
— Jakoś się kręci — odpowiedział więc Tom, wzruszając lekko ramionami. — Mamy wojnę, a ludzie nadal chcą naprawiać szafy i lusterka. Mało kto korzysta z warsztatu na Pokątnej, ze względu na to, co się tam teraz dzieje, ale zacząłem przyjmować zlecenia poza stolicą. Jeżdżę po całej Anglii, od Plymouth po Lossiemouth, i jak w końcu bankrutuję, to najwyżej zatrudnię się w Błędnym Rycerzu, bo trasy znam już na pamięć — uśmiechnął się wesoło, chcąc trochę poprawić panującą w kuchni atmosferę.
Mimo wszystko musiał przyznać, że jego życie nie zmieniło się tak bardzo od Czystki. Nie musiał nigdzie uciekać, nadal pracował w Czarodziejskim Warsztacie Genthona i miał bezpieczne miejsce do spania, w Reculver. Dlatego starał się nie narzekać. Mogło być lepiej, ale też mogło być o wiele gorzej. Doceniał to, co miał.
Słysząc propozycję pomocy w poszukiwaniach Rose, spojrzał na Michaela zaskoczony. Choć nie chciał się narzucać, to jednocześnie jednak nie chciał zrezygnować z wyciągniętej ku niemu - i mugolce - dłoni. Cóż, co dwie różdżki, to nie jedna! Szczególnie, gdy jedna z nich należała do doświadczonego, zdolnego aurora. Tom skinął więc głową w szczerym podziękowaniu i po chwili, tak jak i Michael, wstał od stołu.
— A ja tobie z kompasem — odpowiedział, przypominając sobie o prośbie Tonksa.
Dlatego w czasie, gdy auror nakładał na domek na klifie czarodziejskie zabezpieczenia, Tom skierował się do dawnego warsztatu ojca i, rozsiadłszy się wygodnie przy biurku, zabrał się za oględziny kompasu. Już kiedyś miał w ręku podobny przedmiot - w czasach, gdy pływał na pokładzie „Rubinowego Trolla”. Kapitan statku, Bartholomé, korzystał z zaczarowanego kompasu, gdy wybierali się na poszukiwania skarbów w niebezpieczne miejsca (czyli właściwie zawsze). Kiedy jednak kompas stłukł się i przestał pokazywać najbezpieczniejszą drogę do skarbów, Bartholomé poprosił Toma, aby, oprócz standardowej naprawy, udoskonalić go o wskazywanie mijanych po drodze pułapek - w myśl zaklęcia Carpiene.
Teraz jednak sprawa wydawała się być trochę bardziej skomplikowana. Kompas Michaela miał nie tyle wykrywać pułapki, co kierunek, w którym nie czaiło się żadne niebezpieczeństwo - a gdy niebezpieczeństwo czaiło się wokół, w każdym kierunku, to wówczas kompas powinien wskazać to najmniejsze. Najbezpieczniejszą drogę.
Jeśli by się nad tym głębiej zastanowić, to w zasadzie chodziło po prostu o natężenie magii - istot, zaklęć, substancji. Na dobrą sprawę przecież nawet zabezpieczenia opierające się na działaniu eliksirów (chociażby nasączone eliksirem usypiającym rośliny) miały w sobie jakąś magię… Kompas powinien więc działać jak czujnik, który wskazuje magię o najmniejszym natężeniu, bez względu na rodzaj niebezpieczeństwa. A w skonstruowaniu tego czujnika pomóc mogła królowa czarodziejskich nauk, czyli numerologia. Dzięki niej bowiem, magię, rozłożoną na czynniki pierwsze liczb, dało się obliczyć za pomocą odpowiednich wzorów i równań. I tego właśnie potrzebował Tom.
Trzy godziny (wybacz, Michael), pięć pergaminów i cztery książki o numerologii później (na szczęście Tom nie musiał czytać ich od deski do deski, a jednie przekartkowywać w poszukiwaniu odpowiednich wzorów i odpowiedzi na nurtujące go pytania) w końcu udało się. Tom, zmęczony lecz zadowolony, wyłonił się z gabinetu z dobrą nowiną: nastroił wskazówkę kompasu na dekodowanie magii tak, aby wskazywała tę najsłabszą.
— Powinien działać — powiedział, oddając przyjacielowi kompas. — Nie mamy warunków, aby go przetestować, ale wskazówka będzie uciekać w tym kierunku, w którym natężenie magii jest najmniejsze.
W końcu, po dogadaniu wszystkiego, w tym kwestii zabezpieczeń, kompasu i Rose, a także po krótkiej rozmowie, w czasie której Tom zapłacił i podziękował przyjacielowi za nałożenie zabezpieczeń na domek na klifie, przyszła kolej na pożegnanie.
— Dzięki, Michael — powiedział Tom, z żalem odprowadzając go do drzwi. — Gdybyś czegokolwiek potrzebował, daj zawsze znać. Do zobaczenia.
/zt
Słysząc, że po rozwiązaniu Biura Aurorów Michael musi łapać dorywcze zlecenia, od nakładania pułapek po wycinanie drzew, Tom odchylił się do tyłu na krześle i powoli wypuścił z ust powietrze. Choć domyślał się, że po rozłamie Ministerstwa Magii los aurorów został niejako przypieczętowany, to dopiero słowa wypowiedziane przez przyjaciela uświadomiły mu realizm tej sytuacji. Oczywiście, zawsze mgło być gorzej: Michael mógł w ogóle nie mieć żadnej pracy. Albo, na przykład, z jakiegoś powodu trafić do Tower, tak jak niedawno Kai - na przykład w ramach podziękowania za dotychczasową służbę. Mimo wszystko jednak, nawet jeśli Tonks jakoś sobie radził, to świadomość, że uzdolniony czarodziej, który zdał niezwykle ciężkie, wymagające testy na aurora i dotychczas pilnował porządku w czarodziejskim świecie, jest dziś zmuszony do rąbania drewna, wydała mu się absurdalna i niesprawiedliwa. Taką pracą mógł zajmować się on, Tom, a nie Michael.
Nim zdążył jednak coś odpowiedzieć, przyjaciel zadał mu pytanie.
— Jakoś się kręci — odpowiedział więc Tom, wzruszając lekko ramionami. — Mamy wojnę, a ludzie nadal chcą naprawiać szafy i lusterka. Mało kto korzysta z warsztatu na Pokątnej, ze względu na to, co się tam teraz dzieje, ale zacząłem przyjmować zlecenia poza stolicą. Jeżdżę po całej Anglii, od Plymouth po Lossiemouth, i jak w końcu bankrutuję, to najwyżej zatrudnię się w Błędnym Rycerzu, bo trasy znam już na pamięć — uśmiechnął się wesoło, chcąc trochę poprawić panującą w kuchni atmosferę.
Mimo wszystko musiał przyznać, że jego życie nie zmieniło się tak bardzo od Czystki. Nie musiał nigdzie uciekać, nadal pracował w Czarodziejskim Warsztacie Genthona i miał bezpieczne miejsce do spania, w Reculver. Dlatego starał się nie narzekać. Mogło być lepiej, ale też mogło być o wiele gorzej. Doceniał to, co miał.
Słysząc propozycję pomocy w poszukiwaniach Rose, spojrzał na Michaela zaskoczony. Choć nie chciał się narzucać, to jednocześnie jednak nie chciał zrezygnować z wyciągniętej ku niemu - i mugolce - dłoni. Cóż, co dwie różdżki, to nie jedna! Szczególnie, gdy jedna z nich należała do doświadczonego, zdolnego aurora. Tom skinął więc głową w szczerym podziękowaniu i po chwili, tak jak i Michael, wstał od stołu.
— A ja tobie z kompasem — odpowiedział, przypominając sobie o prośbie Tonksa.
Dlatego w czasie, gdy auror nakładał na domek na klifie czarodziejskie zabezpieczenia, Tom skierował się do dawnego warsztatu ojca i, rozsiadłszy się wygodnie przy biurku, zabrał się za oględziny kompasu. Już kiedyś miał w ręku podobny przedmiot - w czasach, gdy pływał na pokładzie „Rubinowego Trolla”. Kapitan statku, Bartholomé, korzystał z zaczarowanego kompasu, gdy wybierali się na poszukiwania skarbów w niebezpieczne miejsca (czyli właściwie zawsze). Kiedy jednak kompas stłukł się i przestał pokazywać najbezpieczniejszą drogę do skarbów, Bartholomé poprosił Toma, aby, oprócz standardowej naprawy, udoskonalić go o wskazywanie mijanych po drodze pułapek - w myśl zaklęcia Carpiene.
Teraz jednak sprawa wydawała się być trochę bardziej skomplikowana. Kompas Michaela miał nie tyle wykrywać pułapki, co kierunek, w którym nie czaiło się żadne niebezpieczeństwo - a gdy niebezpieczeństwo czaiło się wokół, w każdym kierunku, to wówczas kompas powinien wskazać to najmniejsze. Najbezpieczniejszą drogę.
Jeśli by się nad tym głębiej zastanowić, to w zasadzie chodziło po prostu o natężenie magii - istot, zaklęć, substancji. Na dobrą sprawę przecież nawet zabezpieczenia opierające się na działaniu eliksirów (chociażby nasączone eliksirem usypiającym rośliny) miały w sobie jakąś magię… Kompas powinien więc działać jak czujnik, który wskazuje magię o najmniejszym natężeniu, bez względu na rodzaj niebezpieczeństwa. A w skonstruowaniu tego czujnika pomóc mogła królowa czarodziejskich nauk, czyli numerologia. Dzięki niej bowiem, magię, rozłożoną na czynniki pierwsze liczb, dało się obliczyć za pomocą odpowiednich wzorów i równań. I tego właśnie potrzebował Tom.
Trzy godziny (wybacz, Michael), pięć pergaminów i cztery książki o numerologii później (na szczęście Tom nie musiał czytać ich od deski do deski, a jednie przekartkowywać w poszukiwaniu odpowiednich wzorów i odpowiedzi na nurtujące go pytania) w końcu udało się. Tom, zmęczony lecz zadowolony, wyłonił się z gabinetu z dobrą nowiną: nastroił wskazówkę kompasu na dekodowanie magii tak, aby wskazywała tę najsłabszą.
— Powinien działać — powiedział, oddając przyjacielowi kompas. — Nie mamy warunków, aby go przetestować, ale wskazówka będzie uciekać w tym kierunku, w którym natężenie magii jest najmniejsze.
W końcu, po dogadaniu wszystkiego, w tym kwestii zabezpieczeń, kompasu i Rose, a także po krótkiej rozmowie, w czasie której Tom zapłacił i podziękował przyjacielowi za nałożenie zabezpieczeń na domek na klifie, przyszła kolej na pożegnanie.
— Dzięki, Michael — powiedział Tom, z żalem odprowadzając go do drzwi. — Gdybyś czegokolwiek potrzebował, daj zawsze znać. Do zobaczenia.
/zt
Jakieś tęsknoty się we mnie szamocą,
Za światłem, życiem, spokojem i mocą.
I próżno, próżno sen duszy mej złoty
ścigam bezgwiezdną otoczony nocą.
Za światłem, życiem, spokojem i mocą.
I próżno, próżno sen duszy mej złoty
ścigam bezgwiezdną otoczony nocą.
Tom Genthon
Zawód : Złota rączka, właściciel "Czarodziejskiego Warsztatu Genthona"
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Kto pod kim zaklęcie rzuca, ten sam w siebie celuje.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strych
Szybka odpowiedź