Planetarium
Po ugryzieniu zaklętego ciastka padliście ofiarą niechcianej teleportacji – a po krótkiej chwili wylądowaliście tutaj: postać A na puszystym pufie po jednej stronie planetarium, postać B – po drugiej tuż obok wejścia. Całkowite ciemności początkowo utrudniają wam dostrzeżenie czegokolwiek. Możecie się tylko słyszeć, wystarczy jednak zaklęcie Lumos maxima, by rozgonić mrok. Przynajmniej jedno z was musi pokonać cienie, by ruszyć ku sobie.
Gdy tylko wasze spojrzenia się spotkają, ogarną was silne emocje, do złudzenia przypominające miłość: będziecie mieć wrażenie, że dla drugiej osoby zrobicie absolutnie wszystko, poczujecie oddanie, szczęście i tęsknotę do czegoś, czego nie będziecie potrafili określić; wyda wam się najpiękniejsza na świecie; będziecie gotowi poświęcić wiele, by spędzić z nią resztę życia.
Zanim do siebie dotarliście, na samym środku planetarium zmaterializował się duch w długiej powiewnej szacie i z lunaskopem pod pachą. - Któż to zakłóca moje badania?! - zawołał, szukając winnych, ale gdy tylko natrafił na was spojrzeniem, najwyraźniej zrozumiał, co się działo. Odchrząknął z niejakim zawstydzeniem i bąknął coś pod nosem o przeniesieniu się gdzie indziej. Tuż przed tym jak zniknął, nad waszymi głowami rozświetliło się zaczarowane niebo pełne gwiazd. W kojącym półmroku planetarium mogliście spędzić czas, nie martwiąc się już niczyim niespodziewanym najściem.
W dowolnym momencie trwania wątku możecie wykonać rzut na dodatkowe zdarzenie kością podpisaną jako Kupidynek.
Efekty zjedzenia zaklętego ciastka ustąpią następnego dnia, wraz ze wschodem słońca; po romantycznej schadzce pozostaną wam wspomnienia i potężny ból głowy, który ustąpi dopiero po 24 godzinach.
Tej nocy duchy triumfowały, ale triumfowały także prastare tradycje, wobec których pośród szumu liści w lasach Lancashire niósł się śpiew. Śpiew niskich, męskich głosów, zmieszanych z wyższymi, kobiecymi tonami. Śpiewałam także i ja, wirując wokół ogniska, gdzieś na granicy między światem materialnym, a onirycznym, popadając w coraz większą ekstazę, mimo, że krwiobieg był wolny od substancji odurzających. Już sama atmosfera Samhain pozwalała oderwać stopy od powierzchni, unieść kilka cali ponad leśną pospółkę, porzucić na chwilę ziemskie życie i zderzyć się z tymi, którzy odeszli już na zawsze. Rytmiczne dudnienie bębnów i gardłowy ryk stanowiły pomost do zaświatów. Niektórzy uważali, że tego dnia takie wytrychy były wystarczające, by nawiązać nić porozumienia z przodkami - lub z tymi, których obecność zbyt szybko zgasła. Jednak bez względu na to jak bardzo chciałabym znów ujrzeć Solasa, w głębi serca nie wierzyłam, by wyszedł mi naprzeciw - nawet dziś.
Dzień dopiero się zaczął, wraz ze słońcem, które ukryło się za tarczą horyzontu, ostatnimi snopami światła całując ziemię, pokrytą uschniętymi liśćmi i połamanymi gałęziami. Była tu cała moja rodzina, byli także i inni nasi przyjaciele, szczególnie wielu Burroughsów, świętując na przekrór trwającej wojnie. Obłożony pułapkami las stanowił fortecę, miejsce zapomniane na mapie, azyl, do którego wstęp uzyskali wyłącznie zaufani. Ciepło ogniska przyjemnie łaskotało moje policzki, a cząstki dymu przenikały w głąb szat, dziś wyjątkowo kobiecych, zwiewnych, odsłaniających kawałek wytatuowanych pleców i dłoni, przyozdobionych biżuterią, która dźwięczała w rytm ruchu bioder i kolejnych obrotów. I choć z każdym kolejnym krew w moich żyłach stawała się coraz bardziej gorętsza, w końcu odeszłam od ogniska, zmuszona złapać oddech - po drodze sięgając po apetycznie wyglądającą tartaletkę dyniową. Jej zapach przywodził na myśl najlepsze wspomnienia - ziemię po deszczu, która kojarzyła mi się z rodzinny domem; palo santo i szałwię białą, dwa plony natury, którymi pachniał dom mój i Solasa, a także jego skóra i moja skóra za każdym razem, kiedy nasze ciała spajały się w jedno; w końcu - anyż, najlepsze lata spędzone u jego boku podczas podróży wokół basenu Morza Śródziemnego, kiedy jeszcze pełna niewinności chciałam udowadniać mu, że chcę zostać kimś więcej niż jego uczennicą. Apetyczna dawka wspomnień skusiła mnie na kęs, ale zanim jeszcze zdążyłam rozsmakować się w miękkiej strukturze rozpływającej się po języku, poczułam nieprzyjemne szarpnięcie, jednoznacznie kojarzące się z teleportacją.
Świat zawirował, a z otulonego złotym blaskiem ogniska lasu trafiłam w całkowitą ciemność, lądując na czymś miękkim, co zdawało się zasysać mnie do głębi, jednak całkiem nienachalnie i przyjemnie. Zapach dalej mi towarzyszył, a siza i nicość uspokajały, jakby brał mnie za rękę i szeptały prosto do ucha nie bój się. Skądś dobiegał dźwięk, wyostrzając zmysły i ostrzegając, że nie jestem tu sama. Serce zabiło mi mocniej; pomyślałam, że być może moje zwątpienie w moc prastarych pieśni było niewłaściwe, a z ciemności miał wyłonić się ten, do którego tak tęskniłam. Te zapachy, wspomnienia, które dotknęły mnie chwilę przed tym, jak nastąpiła teleportacja - to nie mógł być przypadek. Z drżącym sercem uniosłam się z pufy, próbując przejrzeć przez gęstą ciemność - ta jednak nie ustępowała. - Słyszę cię. - Wypowiedziałam ostro. Nie wiedziałam już, czy podświadomość ze mnie drwi, czy może to wszystko dzieje się naprawdę. Słowa jednak zakotwiczyły mnie w rzeczywistości, czyniąc moment realnym. Nagle zmaterializowała się przede mną sylwetka ducha - ale ta wcale nie należała do Solasa; cofnęłam się o krok, zatrzymując w połowie marszu w kierunku, z którego dobiegał dźwięk. Świetlista postać na chwilę rozświetliła blaskiem pomieszczenie, ale zniknęła po chwili, pozostawiając mnie w otchłani. Dopiero wtedy dostrzegam rozgwieżdżony firmament wirujący nad moją głową. To musiało być planetarium. Nic z tego nie rozumiałam. - Lumos maxima - wyszeptałam, a na moje żądanie blask różdżki rozgonił ciemność, ukazując zarys męskiej sylwetki w drugim końcu pomieszczenia. Serce biło mi w piersi z mocą, która wywoływała drżenie dłoni i kolan. To był on.
Ma barwę nocy…
Krok wstecz to krok wstecz
- Dziś chciałbym opowiedzieć wam o przyszłości. O nas. O tym, gdzie stoją granice człowieczeństwa.
Jego uczniowie leżeli spokojnie na rozłożystych, miękkich fotelach wpatrując się w zaczarowany sufit, który zmieniał i miał się zmieniać pod wpływem profesorskich słów. Planował te zajęcia od dłuższego czasu, lecz znalezienie odpowiedniego terminu, gdzie planetarium zgodziło się zachować jedynie dla Hogwartu, było ciężkie. Szczególnie w czasach niepokoju i niepewności. Jayden jednak był uparty i chciał zapewniać dzieciom, przyszłemu pokoleniu jasność. Naukę, wiedzę. Chciał, aby przyszli czarodzieje i czarownice wiedzieli. Aby rozumieli. Aby dostrzegali wartość zapisaną nie tylko w podręcznikach, lecz w samych obserwacjach rzeczywistości. Rzeczywistości, która nie była niczym innym, jak rozumowaniem i myśleniem. Która przynosiła coś więcej niż ślepe posłuszeństwo. Która pozwalała wziąć własny umysł do rąk i zacząć nim operować samoistnie. Bez niczyjej interwencji. Patrząc na grupki rozłożone po całym planetarium, uczennice wpatrzone w światła ponad głowami i chłopców szturchających się wzajemnie, profesor chciał dla nich jak najlepiej. Czy gdyby mógł, umiałby ich poskromić? Wiedział, że mógłby. Bo szli za nim, szanowali go. Znali go. Bo nie oszukiwał ani nie bał się odpowiadać na trudne pytania. Nie bał się też mówić nie wiem. Tak, jak dzisiaj, gdy temat, jaki wybrał, był czymś z pogranicza filozofii, astronomii, a abstrakcji. I żadna z tych dziedzin się nie wykluczała. Zaklęciem przygasił ostatnie ze świateł, pozwalając, by jedynie swoim blaskiem świeciły gwiazdy, mgławice, planety i galaktyki. To wszak od nich mieli zacząć i na nich skończyć. Gdy wszystko było gotowe, spojrzał w górę i zaczął opowiadać, chodząc wolno między uczniami. - Czy są granice, których nigdy nie przekroczymy? Czy są miejsca, których nigdy nie dosięgniemy, nieważne ile będziemy próbować? Czy istnieją zagadnienia, na które nie odpowiemy? - Chciał rozruszać ich wyobraźnię i sprawić, by poszli dalej niż wytyczone im i narzucone schematy. - Okazuje się, że są. Nawet z najsilniejszymi zaklęciami, jesteśmy uwięzieni, w naszym pudełku we Wszechświecie. Jak to możliwe, że nie możemy uciec? I jeśli już — to jak daleko możemy dotrzeć? Na skraj jutra? Kawałek poza horyzont? A może tam, gdzie nigdy nie ma końca? Ani też początku? - Umilkł na chwilę, pozwalając na to, by magia rozszerzyła i ukazała na suficie ich galaktykę. - Żyjemy w spokojnym ramieniu Drogi Mlecznej, spiralnej galaktyki przeciętnego rozmiaru o średnicy około stu tysięcy lat świetlnych, składającej się z miliardów gwiazd, chmur gazu, ciemnej materii, czarnych dziur, gwiazd neutronowych i planet, z supermasywną czarną dziurą w centrum galaktyki. O tym już wiecie zresztą, że sercem każdej galaktyki jest czarna dziura. Dzięki niej jest możliwy obrót i podróż. Ale wracając... Z daleka, nasza galaktyka wydaje się gęsta, lecz w rzeczywistości składa się głównie z pustej przestrzeni. Myśląc abstrakcyjnie, wysłanie ludzi do najbliższej gwiazdy zajęłoby tysiące lat. Oznacza to więc, że nasza galaktyka jest całkiem duża. Droga Mleczna nie jest jednak sama. Razem z galaktyką Andromedy i ponad pięćdziesięcioma galaktykami karłowatymi, jest częścią Grupy Lokalnej, rejonu przestrzeni, o średnicy długości około dziesięciu milionów lat świetlnych. Jest jedną z setek grup galaktyk w Supergromadzie Laniakei, która sama w sobie jest tylko jedną z milionów supergromad, które tworzą obserwowalny wszechświat. Teraz, przyjmijmy na chwilę, że czeka nas wspaniała przyszłość. Ludzkość zostaje cywilizacją typu trzeciego, o czym już rozmawialiśmy w zeszłym roku. Jest więc cywilizacją zdolną do wykorzystania zasobów energii całej galaktyki. Władamy galaktyką, energię czerpiemy z milionów gwiazd, a także gwiazd neutronowych i czarnych dziur. Rozwijamy się do poziomu podróży międzygwiezdnej, opartej na naszym aktualnym zrozumieniu praw fizyki. W tym najlepszym scenariuszu, jak daleko moglibyśmy zajść? Cóż, Grupa Lokalna. To największa struktura, której ludzkość kiedykolwiek będzie częścią. Podczas gdy z pewnością jest ona ogromna, grupa lokalna to jedynie dziesięć do minus trzynastej potęgi obserwowalnego wszechświata. - Szemrana fala niezrozumienia i zdumienia poniosła się po planetarium, a Jayden zrozumiał, że przez chwilę musiał zatrzymać się przy numerologicznym znaczniku, o którym właśnie opowiadał. Był gotowy na taką ewentualność, dlatego też nie pędził z materiałem dalej, ale wyjaśnił. - Poświęćmy chwilę, aby w pełni zrozumieć tę liczbę. Jesteśmy ograniczeni do miliardowych części procenta obserwowalnego wszechświata. Sam fakt, że mamy swój limit i jest tyle Wszechświata, którego nigdy nie będziemy w stanie dosięgnąć, jest trochę przerażający. Czemu nie możemy sięgnąć dalej? Czemu nie możemy zrobić maksymalnej ilości kroków plus jeden? I kolejny? I następny? Cóż, to wszystko ma związek z naturą niczego. Nic, czyli pusta przestrzeń, nie jest pusta, lecz wypełniona przenikającą przez nią energią. Tak zwaną fluktuację kwantową. W najmniejszej skali, mamy ciągłą akcję. Cząsteczki materii i antymaterii, pojawiające się i niszczące siebie wzajemnie. Możecie wyobrazić sobie tę kwantową próżnię, jako kocioł z bulgoczącą cieczą o mniej i bardziej gęstych regionach. Jak na alchemii. Teraz, wróćmy do okresu sprzed trzynastu miliardów lat, kiedy przestrzeń składała się z absolutnie niczego. Na początku wszystkiego. Tuż po Wielkim Wybuchu, w wydarzeniu zwanym inflacją kosmologiczną, obserwowalny Wszechświat rozszerzył się z rozmiaru jednej bilionowej części kropki na końcu książkowego zdania, do bilionów kilometrów w ciągu ułamka sekundy. To nagłe rozszerzanie się Wszechświata było tak szybkie, że wszystkie te fluktuacje kwantowe również zostały rozciągnięte a odległości atomowe, stały się odległościami galaktycznymi, z bardziej i mniej gęstymi regionami. Po rozszerzeniu grawitacja zaczęła ściągać wszystko z powrotem. W większej skali, inflacja była zbyt szybka i zbyt silna do przezwyciężenia, lecz w mniejszej skali to grawitacja wygrała. Więc, po pewnym czasie, gęstsze rejony Wszechświata stały się grupami galaktyk takich jak ta, w której żyjemy. - Kolejna cisza przerwana, aby profesor mógł opłukać gardło specjalnie przygotowaną herbata z miodem. - Tylko rzeczy w naszej Grupie Lokalnej, są do nas przywiązane grawitacyjnie. Więc? W czym problem? Dlaczego nie możemy po prostu przelecieć z naszej grupy do następnej? Ciemna energia wszystko komplikuje. Około sześć miliardów lat temu, ciemna energia wygrała. To niewidzialna siła, lub efekt, który powoduje i przyśpiesza rozszerzanie się Wszechświata. Nie wiemy czemu, ani czym jest ciemna energia, ale możemy wyraźnie obserwować jej efekt. We wczesnym Wszechświecie, dookoła lokalnej grupy znajdowały się duże zimne miejsca, które stały się dużymi gromadami z tysiącami galaktyk. Jesteśmy otoczeni wieloma rzeczami, lecz żadna z tych struktur poza naszą grupą lokalną nie jest do nas przywiązana grawitacyjnie, więc im bardziej wszechświat się rozszerza, tym większe stają się odległości pomiędzy nami a innymi grawitacyjnymi skupiskami. Z czasem, ciemna energia odepchnie od nas resztę Wszechświata, sprawiając, że inne gromady, galaktyki i grupy będą dla nas nieosiągalne. Najbliższa grupa galaktyk już jest odległa o miliony lat świetlnych, ale wszystkie oddalają się od nas z prędkościami, których nigdy nie będziemy w stanie osiągnąć. Moglibyśmy opuścić grupę lokalną i polecieć w ciemną przestrzeń międzygalaktyczną, ale nigdy byśmy nigdzie nie dolecieli. - Kolejna przerwa, podczas której nad głowami zgromadzonych pojawiła się wizualizacja przyszłości ukrytej w zdaniach. - Podczas gdy będziemy stawać się coraz bardziej opuszczeni, lokalna grupa zewrze się ciasno i połączy się, aby uformować jedną, wielką galaktykę eliptyczną o nieoryginalnym imieniu Milkdromeda w ciągu paru miliardów lat. Owo zderzenie dwóch galaktyk możemy obserowac już teraz. Ale to jeszcze nie koniec wieści z końca świata. W pewnym momencie, galaktyki poza grupą lokalną będą tak daleko, że staną się zbyt ciemne, by je wykryć. A te kilka fotonów, które do nas dolecą, będą miały tak dużą długość fal, że staną się niewykrywalne. Gdy do tego dojdzie, żadna informacja spoza Grupy Lokalnej nie będzie mogła do nas dotrzeć. Wszechświat przestanie być widoczny. Będzie wydawał się ciemny i pusty. We wszystkich kierunkach. Na zawsze. Istoty urodzone w dalekiej przyszłości w Milkdromedzie, będą sądziły, że w całym Wszechświecie nie ma nic poza ich własną galaktyką. Gdy spojrzą daleko w pustą przestrzeń, zobaczą jedynie więcej pustki i ciemności. Bez gwiazd, bez Słońca. Bez Księżyca. Nie będą w stanie dostrzec promieniowania tła, ani dowiedzieć się o Wielkim Wybuchu. Nie będą miały żadnego sposobu, aby dowiedzieć się tego, co wiemy my. O naturze rozszerzającego się Wszechświata, kiedy wszystko się zaczęło, ani jak się skończy. Będą myślały, że Wszechświat jest stały i wieczny. Jednolity. Milkdromeda będzie wyspą w ciemności, powoli stającą się coraz ciemniejszą. Mimo wszystko ze swoim bilionem gwiazd Grupa Lokalna jest z pewnością wystarczająco duża dla ludzkości. W końcu nadal nie wiemy jak opuścić nasz Układ Słoneczny, a mamy miliardy lat na odkrywanie naszej galaktyki. Mamy niesamowite szczęście, że żyjemy w odpowiednim czasie, żeby zobaczyć nie tylko naszą przyszłość, ale również najodleglejszą przeszłość. Mimo tego jak odizolowana i odległa jest nasza Grupa Lokalna, możemy obserwować wielki i spektakularny wszechświat w całej swojej okazałości. Żyjemy w czasach zmierzchu Wszechświata — nie zmarnujmy go.
|zt
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Nawet nie sądziła, że głos Billego może być dla niej taki pocieszający i dodający otuchy. Jego rozmową z Jaydenem okazała się całkiem owocna, gdyż ten właśnie jegomość, pragnął pomocy domowej do swej gromadki dzieci. Aurelia lubiła dzieci, a patrząc na jej stan portfela, to warto brać fuchę, taką jaka akurat podchodzi. Dlatego też ucieszyła się, choć jak ma być szczera to nie do końca pamiętała jego twarz. To nie tak, że zapomniała czy coś, po prostu nie widywała go za często, może dlatego, że jej znajomość kończyła się na tym, iż widziała go jedynie z widzenia?
Ubrała się jedną z niewielu ładniejszych sukienek jaką posiadała w swojej szafie. Dzisiejsze spotkanie na swój sposób było dla niej wyjątkowe. Jako krawcowa miała na tyle dobrze, że mogła sama coś uszyć, ale i to miało swoje minusy, gdyż potrafiła jedynie uczyć się na własnych błędach, co czasami kończyło się zmarnowanym potencjałem jakiegoś materiału. Nie ma co się załamywać, następnym razem będzie lepiej, takie podejście jest jednym z niewielu, które podtrzymuje jej pogodną naturę w ryzach.
Przyszła na spotkanie mniej więcej pół godziny wcześniej, tak by miała spokój ducha. Weszła do Planetarium wolnym krokiem i dłonią przejechała po materiale swojej sukienki. Czy się denerwowała? Być może, choć nie wiedziała, czy bardziej pracą, czy samą rozmową w sobie. Zasiadła na jednym z najbliższych kanap, a następnie jej wzrok powędrował ku górze. Przez chwilę obserwowała sufit, a potem planety [o ile były wyświetlane w danej chwili]. Trzeba przyznać, że co jakiś czas ze zdenerwowania jej wzrok uciekał gdzieś na bok jakby w oczekiwaniu na gością. Nie lubiła za specjalnie tego samego momentu oczekiwania, bo czuła normalnie jak żołądek jej się skurczył, choć tak naprawdę nie powinien, bo go przecież znała. Z widzenia, ale jednak. Gdyby była na spotkaniu towarzyskim to zachowywałaby się inaczej, a czuła sie niemal jak na rozmowie o pracę, bo zapewne tak będzie. I to chyba najbardziej ją nękało, bo czas w tej chwili zwalniał i wydłużał się w nieskończoność, a jej głowa zajęła się jakimiś przelotnymi mało znaczącymi myślami.
Mowa - #755353
Dlatego też zamierzał rozejrzeć się za zaufaną pomocą. Powierzchownie myślał o jednej z dawnych uczennic, które z uwagi na sytuację w Szkole Magii i Czarodziejstwa nie mogły kontynuować nauki, a wiedział, że potrzebowały wsparcia finansowego. Słowa Billyego i możliwość pojawienia się jego siostry w Theach Fáel jednak nie sprawiały, iż profesor miał pozostawić potrzebujących studentów w potrzebie. Miał wielu innych zaprzyjaźnionych przedsiębiorców, którym takowa pomoc nie miała zaszkodzić. Wiedział, iż ciąg dalszy spisywania listów czekał go za progiem, a biorąc pod uwagę ilość obowiązków, jakie osiadały na ramionach profesora, wsparcie — nie zaś zastąpienie — przy chłopcach miało być wyjątkowym ułatwieniem. Szczególnie pochodzące od kogoś, kogo znał. Przynajmniej w rodzinnych koligacjach. Nie pamiętał wszak dokładnie siostry Williama. Była zbyt mała, by spotkali się w szkole i zbyt oddalona w życiowym doświadczeniu, aby było im dane przeciąć wspólne ścieżki. Jayden nie kłamał, gdy pisał w liście, iż mógł nie widzieć Aurelii od zakończenia przez nią Hogwartu, jednak tamte czasy zdawały się być po prostu innym życiem. Całkowicie innym. Nienależącym do niego.
Zjawiając się więc w planetarium tego konkretnego dnia, nie wiedział, kogo miał tak naprawdę napotkać. Spotkanie Królewskiego Stowarzyszenia Astronomicznego, którego był częścią, pozwoliło mu na jakiś czas odciąć się od tych rozmyślań, jednak gdy temat zebrania zdawał się być mniej angażujący, myśli profesora samoistnie uciekały w kierunku figury panny Moore. A może była już mężatką? Billy wspominał, że mieszkała z nimi i w normalnych okolicznościach wydawałoby się oczywistością, iż pozostawała w stanie panieńskim, w stanie wojny nic nie było oczywiste. Sam Vane gościł wszak pod swym dachem do niedawna trzy niezamężne czarownice, oferując im schronienie. Nic nie było już takie jak wcześniej. Gdy konsul ogłosił zamknięcie obrad, astronom wiedział, że właśnie rozpoczynało się dla niego kolejne ze spotkań. Nie czekał więc, tylko ruszył na poszukiwania Aurelii. Przechodząc przez kolejne pomieszczenia irlandzkiego planetarium, wyszukiwał spojrzeniem twarzy, która przypominałaby mu rysy Williama, a przy okazji wyglądała na kogoś, kto oczekiwał. Sam astronom doskonale zdawał sobie sprawę, iż jego sylwetka była wystarczająco odmienna. Czarny, elegancki garnitur w białe prążki odznaczał się na tle typowej dla czarodziejów garderoby składającej się z szat, wprowadzając modernistyczną nutę, lecz przecież z tego też był znany — z wyszukanej estetyczności w nowym wydaniu. Nie tylko jako najmłodszy profesor w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie zrewolucjonizował własne podejście do nauczania oraz edukacji na zamku, wprowadzał powiew świeżości również w inne spektra. Ale czym innym mógł odznaczać się patrzący poza horyzont odkrywca?
Finalnie jednak odnalazł chyba poszukiwaną czarownicę. Siedziała w centralnym pomieszczeniu planetarium ukryta pod osłoną delikatnie stonowanych świateł. Nie przeszkadzając innym odwiedzającym — których notabene i tak była garstka — podszedł do kobiety, by przystanąć dwa kroki od niej. - Aurelia? - Wypowiedzenie znanego imienia może nie było najlepszym sposobem na rozpoczęcie dalekiej, ale w normalnych warunkach starczyłoby panna Moore. Nie mieli normalnych czasów i, mimo że planetarium było względnie bezpieczne, wolał nie kusić losu i zwracać zbędnej uwagi na pochodzenie rudowłosej. - Jayden Vane - przedstawił się, skłoniwszy głowę, widząc, iż czarownica zareagowała poprawnie na jego głos. - Proponuję przejść w bardziej komfortowe miejsce - zasugerował od razu spokojnie i cicho, wskazując równocześnie dłonią koniec sali, gdzie znajdowała się zamknięta loża do spotkań dostępna jedynie dla astronomów. Ich konwersacja powinna w całości mieć miejsce za zamkniętymi drzwiami.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Otworzyła oczy i rozejrzała się dookoła jednak w tym miejscu za wiele osób nie było. Dla niej to był dobry znak, przynajmniej dość szybko będzie mogła dostrzec Jaydena. Kciukiem lewej dłoni przejeżdżała po wewnętrznej części prawej dłoni zastanawiając się, czy nie przyszła aby za wcześnie na spotkanie.
Wyprostowała swoje plecy, a potem dostrzegła jego osobę, a potem ubiór. Dopiero po chwili, usłyszała własne imię. Uniosła brwi ku górze ze zdziwienia. Podniosła się z siedziska mimowolnie.
- Tak to ja - odrzekła dość krótko. Na jej ustach zawitał na chwilę dość niepewny uśmiech mówiący o tym, że poczuła się nieco skrępowana, jednak miała nadzieję, że to uczucie po jakimś czasie odejdzie, oby.
- Miło mi Pana poznać - odrzekła i skinęła głową lekko. Po twarzy mogła rozpoznać, że jest w wieku Volansa, może odrobinę starszy? W sumie, nie miało to wielkiego znaczenia. Był starszy na tyle, że ich drogi, zapewne w normalnych warunkach nie miały prawa się przeciąć. A jednak. Dzisiejszego dnia było inaczej.
- Prowadź proszę, nie znam tego miejsca - dodała po chwili skrępowana. Splotła swoje dłonie na wysokości swojego brzucha i widać, że pocierała je trochę w nerwowy sposób. Może gdyby klimat dzisiejszego spotkania był inny, to jej zachowanie również byłoby zgoła inne. Jednak w aktualnej chwili wolała się skupić na tej osobie, która stała przed nią.
Planetarium to nie jest miejsce, do którego uczęszcza się codziennie, a tym bardziej nie znała rozmieszczeń pokoi w tym miejscu. Zapewne sama zgubiła się w trzy sekundy, choć czasami mapki pomagają się w tym wszystkim odnaleźć, to jest lek na jej zlęknione serce.
Mowa - #755353
W ciszy przeszli do odpowiedniego pomieszczenia, które mimo odizolowania od reszty głównego planetarium posiadało równie wygodne fotele oraz zaczarowane sklepienie. Z tą zasadniczą różnicą, iż magiczny stolik zawsze dbał o ulubioną herbatę w przebywających, a przyjemna łuna księżyca pozwalała na swobodne konwersacje w przytłumionym, lecz wciąż przejrzystym jak za dnia świetle. Jayden wpierw odsunął delikatnie fotel dla czarownicy, spojrzeniem zachęcając ją do zajęcia miejsca, a gdy to zrobiła, wsunął go za nią. Zanim sam usiadł naprzeciw kobiety, odpiął guzik marynarki, by móc swobodnie operować ciałem i nie czuć napięcia materiału. Czuł po ubraniach, że nadchodził czas, by skierować się do krawca na poprawki — odkąd na nowo zaczął dbać o sylwetkę, ta także ulegała zmianom. I tak jak zawsze — w imbryku przed Aurelią zaparzona została samoistnie jej ulubiona herbata, a w tym przed nim jego. Vane jednak nie sięgnął po nią od razu, tylko odchylił się na oparcie i spojrzał na rudowłosą uważnie. - Proszę się częstować, panno Moore. - Wrócił do oficjalnej, właściwej wersji, nie zauważając wcześniej obrączki na kobiecym palcu. Nie była także wdową z tego, co zdążył zaobserwować. A może się mylił? Miała okazję, by go poprawić. - Zanim zaczniemy — czy pański brat przybliżył pannie kwestię, która jest podstawą tego spotkania? - Pytał po prostu o to, co wiedziała i dlaczego znajdowała się właśnie w tym miejscu. Z nim na rozmowie. Jayden podejrzewał, że miała oczywiste pojęcie o jego potrzebie pomocy przy dzieciach, ale czy Billy powiedział coś więcej? I jeśli tak, to co takiego? Astronom nie lubił błądzić w niewiedzy i chciał ją aktualnie wymazać. Nie mógł być pewny czy William mówił cokolwiek o żonie Vane'a, jednak chciał wierzyć w to, że nie. Szanował własną prywatność i preferował, aby inni również to honorowali.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Jej zachowanie było dość zachowawcze jeżeli o dzisiejsze spotkanie, może przez to, że czuła się zestresowana i nie za bardzo wiedziała co ze sobą począć. Gdy zostało jej odsunięte krzesło, zasiadła na nim i jej wzrok na krótki moment zapadł na herbatkę, która się przed nim pojawiła. Lecz zanim zaczęła ją pić, jej wzrok skupił się na twarz samego zainteresowanego.
- Dziękuję, Panie Jayden - odrzekła, lecz nie miała póki co odwagi, by to zrobić. Na zadane przez zainteresowanego pytania, Aurelia wzięła głębszy wdech by dodać samej sobie otuchy i odwagi zarazem.
- Wspomniał, że potrzebuje pan dodatkowej pary rąk do opieki nad dziećmi, dodatkowo spytał się mnie czy nie byłabym zainteresowana w tym przedsięwzięciu. Zgodziłam się na to. Tego się dowiedziałam od brata - odrzekła spokojnym tonem głosu. Nie za bardzo też chciała poznawać szczegóły drugiej osoby, w końcu ta mogłaby sobie tego nie życzyć i to też jest okej. Dlatego też skupiła się na najważniejszej części wypowiedzi czyli na pracy, a nie to dlaczego jej potrzebuje. Istnieje zawsze opcja, że oboje rodziców chce pracować i potrzebują kogoś do pomocy, by ktoś został z dziećmi.
Obserwowała posturę mężczyzny, zastanawiając się jakiej odpowiedzi od niej oczekuje i czy ta podana przez dziewczynę go odpowiednio zadowala.
Objęła dłońmi filiżankę bądź inny rodzaj szkła, dopiero teraz jej wzrok zauważył, że przed jej oczami pojawiła herbata z mięty. Lubiła tą dziko rosnącą, tą zbierana własnoręcznie miała wyjątkowy zapach jak i smak. Jej kącik ust delikatnie uniósł się ku górze. Jego ubranie pokazywało jej jego status społeczny. Z jednej strony była zdziwiona jego ubiorem, a z drugiej... Podziwiała na swoje sposób krój oraz to w jaki sposób został zszyty. Miała maszynę do szycia, jednak była ona z drugiej czy nawet trzeciej ręki, więc już swoje przeszła. Maszyna jednak działa bez zarzutu. Gdyby może miała odpowiedni typ materiału też umiałaby coś takiego skroić, a następnie wyszyć. Potrzebowałaby jedynie dobry szkic i rozrysować sobie wszystko na brudnopisie.
- Nie wiem czy nie ma pan innych chętnych do tej pracy, jednak... Byłabym zainteresowana - Jej głos pod koniec nieco się zawahał, jednak miała nadzieję, że ta rozmowa przejdzie całkiem pozytywnie. Nawet jeśli nie dostanie tej pracy to też będzie okej, będzie szukać dalej.
Mowa - #755353
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Praca z dzieckiem nigdy nie było łatwą pracą, czy to było jedno, dwoje, czy też trojga. Była ona trudna na swój własny sposób, być może dlatego traktuje Aidana jak dziecko, choć już dawno przestał nim być, przynajmniej fizycznie.
- Wiem o tym Panie Jayden, dlatego też chce się jej podjąć - Na twarzy kobiety, na chwilę zagościł niepewny uśmiech. Ujęła filiżankę, bądź inny rodzaj szkła w dłonie i upiła niewielki łyk gorącego napoju, starając się nie oparzyć. Co też było swego rodzaju wyzwaniem.
- Arden, Samuel i Cassian - Powtórzyła cichutko pod swoim nosem imiona dzieci. Wyglądało na to, że nie tylko będzie się opiekować tymi dziećmi, ale i... spać w jego domu?! I to przez trzy dni?! Chyba nikogo nie zdziwi fakt, że chwilowo Aurelia miała laga mózgu i po prostu spoglądała na Jaydena zdziwiona jego słowami. Dopiero po chwili dotarły jego słowa jakby z lekkim opóźnieniem, nie minęło zapewne więcej niż pięć bić serca, a mimo to, poczuła się dość niezręcznie słysząc o tym. Przynajmniej gotowanie oraz sprzątanie miała z głowy, to ułatwiało jej zrobić harmonogram całego dnia. Dzięki temu mogła skupić się tylko i wyłącznie nad opieką dzieci.
- Panie Jayden jest mi niezmiernie miło, że mogłabym zamieszkać w pańskim domu, ale czy to aby nie za dużo? Znaczy... - Tutaj ewidentnie Aurelia poczuła się zmieszana i niepewna czy to dobra opcja. Choć z drugiej strony patrząc na wiek dzieci, miały one mniej niż rok, a takie brzdące potrzebowały jednak opieki dwadzieścia cztery godziny na dobę. Co z drugiej strony miało bardzo wielki sens i jej serce kobiece bardzo się z tym zgadzało, na co mózg, zaprzeczał ile tylko się dało.
- Jest mi po prostu trochę głupio tak mieszkać u kogoś przez trzy dni - Najciekawsze było to, że nie przeszkadzał jej fakt opiekowania się dziećmi, ale przeszkadzał jej juz fakt mieszkania z obcym facetem, u którego będzie pracować. Trochę śmieszne, ale tak jest.
- A co do dni pracy, to mi pasują jak najbardziej. - odrzekła, aby uspokoić swój umysł, zaczęła pić herbatę, która stała przed nią. Po tej rozmowie pozostanie tylko przekazać informacje Billemu i Aidanowi, ciekawiła się jaka będzie ich reakcja na te wieści. Zadowoleni raczej nie będą, choć z drugiej strony nie ma co zgadywać.
- Z pewnością potrzebuje więcej informacji na temat rozmieszczenia pokoi w pańskim domu. Oraz to gdzie znajduje się pokój chłopców, ich ubrania, pieluchy tetrowe, skąd mogę wziąć dla nich jedzenie bądź wrzucić brudne ubrania do prania - Tak naprawdę, były to pierwsze informacje, jakie wpadły jej do głowy, ale na pewno z czasem tych pytań będzie więcej. W końcu nie chciałaby chodzić po cudzym domu samopas, to byłoby mniej niż niegrzeczne. A tak przynajmniej będzie miała wiedzę, co i gdzie się znajduję, tak dużo łatwiej się odnajdzie, nawet jeśli na samym początku wszystko będzie robione w chaosie. Być może z czasem się do tego przyzwyczai, o ile, do tego czasu będzie pracować.
Mowa - #755353
Wiedział, że był uprzywilejowany. Jego czystość, jego prestiż, jego wiedza, jego urodzenie dały mu przewagę na rynku, który okazał się akurat cenić te cechy. Mógł to odrzucić lub mógł próbować wykorzystać, by wprowadzić zmianę. By ją zapoczątkować i podać impuls do działania innym — ale jeżeli miał być w tym sam, nic to nie miało zmienić. Wszak w pewnym sensie zawsze był sam. Patrząc nawet po fakcie samotnego rodzicielstwa, kiedy to Pomona nie uniosła ciężaru wspólnego życia. Wybrała ścieżkę, łatwiejszą ścieżkę własnych pobudek i własnego zrozumienia, nie licząc się w tym wszystkim ze zdaniem oraz dobrem męża i dzieci. Dlatego właśnie wszystko skierowało się ku aktualnemu momentowi. Do spotkania z Aurelią, a fakt jej pochodzenia skutkował sporą dozą ostrożności, której musieli się podjąć przy spotkaniu. Nie musieliby jednak tego czynić, gdyby nie chęć władzy innych. Pomona, jego samotność, kobieta naprzeciwko — wszystko złączone w nieprzerwanej harmonii brutalnego łańcucha zaślepienia.
Słuchał cierpliwie, odnotowując kolejne zgłoski wychodzące z ust czarownicy i zapisując je we własnym umyśle, nieustannie je przetwarzając. Odczekał, aż skończy i dopiero wówczas sam zabrał głos. - Panno Moore. Nie proponuję tego z uprzejmości - odparł nieurażony, odwołując się do swoich słów o nocach w Theach Fáel. Wiedział, że Moore'owie nie byli na tyle majętni, by móc sobie pozwolić na guwernantki czy nianie we wczesnym okresie dorastania. A te zwyczajowo pomieszkiwały w domu swoich pracodawców, by wraz z początkiem weekendu udać się do swoich. Po wypełnieniu obowiązków. - Nietypowe godziny, sama natura obowiązków oraz możliwe komplikacje z pani powrotem do miejsca pracy w godzinach nocnych są powodami. Pani nieobecność będzie rzutowała na moją nieobecność w Hogwarcie, a na to mnie nie stać. A nie oszukujmy się — aktualne podróże, w jakiejkolwiek formie mogą skutkować wieloma problemami. Od północy do drugiej w nocy wykładam w szkole, stąd obecność panny musiałaby oscylować między godziną jedenastą a drugą trzydzieści. W najlepszym wypadku. Codzienna teleportacja, podróż świstoklikiem. Zwykłe przemęczenie, zaspanie. Nie. - Jeśli nie zostawałaby, oznaczałoby to poruszanie się nocą między dwoma skrajami Irlandii, podczas gdy możliwość zostania w Theach Fáel pozwalała jej nawet przespać do rana. O ile chłopcy nie budzili się wraz z wyjściem ojca. Zresztą... Naprawdę musiał jej to tłumaczyć, skoro chciał ją zatrudnić do opieki nad swoimi dziećmi? - Nie stać mnie na takie ryzyko. - Oczywiście nie był tyranem i nie uważał, że nadwyrężanie komfortu młodej czarownicy było konieczne, ale w tym przypadku nie mógł być jej stuprocentowo pewny. Do tego jeżeli sądziła, iż działał jedynie, kierując się poprzez kurtuazję, oznaczało, że wciąż pozostawała w niej naiwność, której, aby przeżyć, musiała się szybko pozbyć. - Nie zamierzam się panią interesować w żaden sposób niezwiązany z pracą. - Nie. Nie umknęła mu możliwość podobnych domniemań, które nieprzyjemnie wykręciły mu żołądek. - Dom pozna pani wraz z rozpoczęciem pracy — proszę się o to nie martwić. - Nie zamierzał rzucać jej w bezkres własnego domostwa, ale na pewno nie zamierzał współdzielić się informacjami o rozkładzie pomieszczeń z kimś, kto być może — po przeanalizowaniu za i przeciw — nigdy nie miał się tam pojawić. Nic zresztą by to jej aktualnie nie dało, gdyby przedstawić pełną szczegółów listę pomieszczeń. Jego dłoń przemknęła przez włosy, gdy przez dłuższą chwilę panowała między nimi cisza. - Możliwe, że w panny mniemaniu to, co właśnie powiedziałem, jest niewłaściwe. Zapewne wina leży w niewiedzy i nieznajomości pracy oraz jej sfery, jakie proponuję. Nie musi mi pani wierzyć na słowo, iż kobiety wykonujące takowe obowiązki pozostają w domach pracodawców. Oscylują one jednak wokół zajęcia się dziećmi, gdy pozostaję zajęty. Przez wskazane dni właśnie tak będzie. - Nie mówiąc więcej, wstał od stolika, by zapiąć rozpiętą wcześniej marynarkę i spojrzeć na rudowłosą. - Nie zamierzam jednak ingerować w pani komfort. Daję pani dwa dni na podjęcie ostatecznej decyzji. Żałuję, ale nie stać mnie na dłuższy czas oczekiwania. Proszę spokojnie cieszyć się herbatą, panno Moore. - Uśmiechnął się nikło, gotowy do wyjścia. Jeśli nie miała nic więcej do dodania, mogli się rozejść. A jemu pozostało czekać na odpowiedź.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
- Cóż ma Pan rację, to dla mnie całkiem nowa sytuacja dlatego też czuje się zmieszana - odezwała się marszcząc brwi. Po chwili upiła łyk herbaty. Wyglądało na to, że w wyższych progach takie rzeczy są codziennością, co dla niej jest nowością. Znaczy to nie tak, że o tym nie słyszała, bo słyszała, ale mimo to w praktyce, nigdy do tego nie doszło.
- Rozumiem, nigdy też w ten sposób nie pomyślałam, na brodę Merlina! Chce tylko pracować - odrzekła z dziwną skruchą w głosie. Nawet nie przeszło jej to przez myśl. Więc dziwiła się słowami Jaydena. Była ledwo skromną uzdrowicielką, więc nie pomyślała o tym, by podrywać swojego pracodawcę.
- No w porządku takie coś mi pasuje - Po części dom jako tako poznać powinna skoro chciała tam pracować, potrzebowała tego, by dobrze wykonywać swoją pracę. Na niczym innym w tej chwili jej nie zależało, nawet na atencji Jaydena, był dla niej trochę za stary.
- Dziękuję, przemyślę to lepiej gdy będę w domu i w dodatku porozmawiam z moimi braćmi na ten temat - dodała po chwili, na tą chwilę nie miała więcej pytań, nic więcej nie wymyśliła. To na co jej zależało, to mówiła na bieżąco oraz o tym co jej od razu wpadało do głowy. Aktualnie, mogła się cieszyć z tego, że dostała pracę, której dość mocno wyczekiwała i tylko to sie liczyło. Teraz pozostaje tylko kwestia porozmawiania z jej braćmi, ich reakcja może być... ciekawa jeżeli dowiedzą się więcej na temat tej pracy oraz samej tej propozycji. Z jednej strony się cieszyła na tą rozmowę, a z drugiej czuła się niepewnie.
Mowa - #755353
Aktualnie jednak nawet jeśli uwaga na moment uciekła w stronę uzdrowicielki, szybko wróciła do rudowłosej i tego, o czym i jak mówiła. Język oraz styl wypowiedzi pozostawiały wiele do życzenia, lecz nie tych wartości poszukiwał w przyszłej pracownicy. Najważniejsza była zdolność podołania jego wymaganiom. Oraz wymaganiom chłopców. Nie spytała o finanse, lecz Vane podejrzewał, iż były to zwyczajnie zaaferowanie oraz zdenerwowanie. Cała jej postawa oraz zachowanie wszak wyraźnie mówiły, iż nie była przyzwyczajona do podobnych konwersacji. I nie dziwił się jej wcale. Biorąc pod uwagę efekt wojenny, jej dezorientacja oraz zagubienie były jak najbardziej umotywowane. Nie zamierzał jej też już dłużej torturować. Wydawała się aż nad przebodźcowana jego obecnością. Zapewne zasłużenie — już dawno przestał przypominać tego roześmianego chłopca, jaki pojawiał się w jej domu.
Gdy zgodziła się na termin udzielenia odpowiedzi, a on wstał ze swojego miejsca, oboje wiedzieli, iż spotkanie się kończyło. O wszelkich dodatkowych kwestiach — również wynagrodzenia — mieli porozmawiać później. W tym momencie Jayden nie chciał rzucać konkretnymi kwotami, licząc, iż właśnie konkretna liczba miała mieć wpływ na decyzję rudowłosej. Jeżeli chciała u niego pracować, musiała za tym iść inna motywacja aniżeli jedynie pieniężna. Oczywiście praca nie miała być charytatywna i Vane doskonale to wiedział. Wiedział również, że dobrych pracowników odpowiednio należało wynagradzać. Wpierw jednak wolał pozostawić tę kwestię niedopowiedzianą. Na ten moment jednak skończyli. - Życzę udanego wieczoru. Panno Moore. - Skłonił się czarownicy z należytym szacunkiem oraz zasadami, po czym opuścił pomieszczenie, dopilnowując, by jeden z pracowników planetarium odprowadził kobietę do wyjścia po zakończeniu przez niej herbaty. Nie chciał jej zostawiać całkiem samej, szczególnie że wspominała o własnym zagubieniu. Cóż... Ciekawe co zatem miałaby powiedzieć o jego domu...
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.