Sala wykładowa
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Sala wykładowa
Pokaźnych rozmiarów sala jest w stanie pomieścić tylu przybyłych, ile tylko może - odpowiednie zaklęcia chronią przed brakującymi miejscami. Utrzymana w odpowiednim stylu zachęca swoją wyjątkowością do zajęcia jednego z foteli i wysłuchania aktualnie trwającego wykładu. Odbywają się w niej nie tylko prelekcje, konferencje czy zjazdy pasjonatów nieba. Pomieszczenie jest również wykorzystywane do edukacji młodszych pokoleń oraz prowadzenia bankietów, gdy zajdzie potrzeba.
The member 'Jayden Vane' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 82
'k100' : 82
Nie wnikał w życie prywatne innych ludzi dopóki nie rzutowało one na jego własne, lub nie dotykało bezpośrednio jego bliskich - drogi z Jaydenem nigdy dotąd nie zostały przecięte. Słyszał o mężczyźnie wiele, zdarzało mu się czytać jego prace, ale nigdy nie doszło do osobistego spotkania. Aż do dnia dzisiejszego. Nie do końca wiedział co o tym sądzić, z jednej strony wyczekiwał możliwości zamienienia kilku słów z mężczyzną, z drugiej obawiał się… odrzucenia? Nie miał pojęcia jak to nazwać, ale czarodziej z pewnością dźwigał na swoich barkach rozmaitość obowiązków, zatem z łatwością mógł odmówić chociażby pięciu minut konwersacji. Nie zadziwiłoby to Oleandra w najmniejszym stopniu, ale nie dało się ukryć, że byłby mocno niepocieszony z takiego obrotu spraw. Łaknął wiedzy, poszerzania horyzontów - i to nieważne, że astronomię zdążył poznać jedynie pobieżnie. To wręcz oznaczało, że powinien dalej brnąć w te meandry wiedzy, a nie od nich uciekać. Być może tiara przydziału miała rację, egzystujący w ciele Oleandra głód zdobywania wszelkich informacji był nadzwyczaj silny; na tyle, że to głównie on wytyczał mężczyźnie życiowe ścieżki. Zdobył zaawansowaną wiedzę w dziedzinie anatomii oraz zielarstwa, ale to było zwyczajnie za mało. Pragnął potęgi umysłu, nieskończenie wiele ważnych informacji ze świata zapisanych w neuronach, chciał osiągnąć wiele. Możliwie najwięcej. Nie tak jak przed wieloma latami ojciec, nie zamierzał uciekać w coraz to nową dzicz, bez względu na to jak podróże kusiły. Nie chciał zostawiać matki samej – to nic, że miała za sobą cały ród. Dostrzegał przecież jak gnuśnieje bez opoki w postaci męża i chociaż nie łączyła ich żadna głębsza relacja, nie z jej strony, to zdołali wypracować pewnego rodzaju kompromis. Taki, który szybko rozsypał się jak domek z kart. Teraz pozostał żal - widział go w jej oczach, tak jak w jednej ze swoich wizji. Otoczona zaniedbanymi, zwiędłymi bożymi drzewkami, płacząca nad nimi siarczystymi łzami, które zamiast zraszać glebę, wysuszały ją doszczętnie. Nie zamierzał oglądać tego powtórnie, nie dążył do stanu, w którym miałaby stracić jeszcze jedno ze swych dzieci. Z tego względu wybierał bezpieczniejsze sposoby na naukę nowych rzeczy. Czy też poszerzanie zakresu tych już zdobytych umiejętności.
Jednym z nich miał być sam wykład, ale poziom jego zaawansowania przekroczył zdolności rozumowania Flinta, przynajmniej na obecny stan jego wiedzy. Innym było odnalezienie nauczyciela astronomii, który zgodnie z oczekiwaniami okupował jeden z kątów sali. Wydawał się zamyślony i niezwykle skoncentrowany na pisaniu - tak go właściwie wyobrażał. Może jeszcze w starej, znoszonej tiarze oraz brodzie do pasa, ale reszta zgadzała się z mentalnym obrazem zapisanym w głowie. Uśmiechnął się do niego niepewnie, ale ostatecznie zajął wskazane mu miejsce. Czuł się nieco winny, że zakłóca mężczyźnie spokój, ale ponoć kto pyta nie błądzi. - Nie ma najmniejszego problemu - odparł uprzejmie, właściwie odruchowo sięgając po lekcje dobrego wychowania. Nie przeszkadzało mu to w istocie, chociaż sama obecność dzieci peszyła. Były małe, w dodatku nieczęsto miał okazję widzieć trojaczki; czy rozumiały już ludzką mowę? A może powinni rozmawiać szeptem? Brakowało mu ogłady w kontaktach z najmłodszymi, dlatego trochę nieporadnie wpatrywał się w ogromną chustę nim wreszcie oprzytomniał odnajdując drogę do twarzy Jaydena. - Przyznaję, że trochę w ciemno przyszedłem na dzisiejszy wykład - zaczął ze skruchą. - Jego poziom jest dla mnie zbyt zaawansowany, ale mimo wszystko chciałbym zrozumieć go chociaż w części. Widzi pan, lubię uczyć się nowych rzeczy. Pomyślałem więc, że może mógłby mi pan tak na szybko streścić podstawowe zagadnienia z pierwszej części? Może wtedy po przerwie wyłapałbym więcej informacji - wyłuszczył swój problem oraz wyraził nadzieję na jego rozwiązanie. Na twarzy błąkał się delikatny uśmiech, gdy spoglądał na rozmówcę. - Na przykład zagadnienie czarnych dziur jest niesamowicie interesujące, ale jednocześnie dość skomplikowane. Podając kolejny przykład; skoro nic nie może jej opuścić to jakim cudem emitują promieniowanie? - Zastanowił się na głos. Ciekawe czy dla siedzącego obok profesora było to banalne proste czy też nie do końca rozumiał istotę podanego tematu? Z tego co Oleander zdążył się dowiedzieć, czarne dziury już od dawna zaprzątały umysły naukowców, z różnym skutkiem.
Jednym z nich miał być sam wykład, ale poziom jego zaawansowania przekroczył zdolności rozumowania Flinta, przynajmniej na obecny stan jego wiedzy. Innym było odnalezienie nauczyciela astronomii, który zgodnie z oczekiwaniami okupował jeden z kątów sali. Wydawał się zamyślony i niezwykle skoncentrowany na pisaniu - tak go właściwie wyobrażał. Może jeszcze w starej, znoszonej tiarze oraz brodzie do pasa, ale reszta zgadzała się z mentalnym obrazem zapisanym w głowie. Uśmiechnął się do niego niepewnie, ale ostatecznie zajął wskazane mu miejsce. Czuł się nieco winny, że zakłóca mężczyźnie spokój, ale ponoć kto pyta nie błądzi. - Nie ma najmniejszego problemu - odparł uprzejmie, właściwie odruchowo sięgając po lekcje dobrego wychowania. Nie przeszkadzało mu to w istocie, chociaż sama obecność dzieci peszyła. Były małe, w dodatku nieczęsto miał okazję widzieć trojaczki; czy rozumiały już ludzką mowę? A może powinni rozmawiać szeptem? Brakowało mu ogłady w kontaktach z najmłodszymi, dlatego trochę nieporadnie wpatrywał się w ogromną chustę nim wreszcie oprzytomniał odnajdując drogę do twarzy Jaydena. - Przyznaję, że trochę w ciemno przyszedłem na dzisiejszy wykład - zaczął ze skruchą. - Jego poziom jest dla mnie zbyt zaawansowany, ale mimo wszystko chciałbym zrozumieć go chociaż w części. Widzi pan, lubię uczyć się nowych rzeczy. Pomyślałem więc, że może mógłby mi pan tak na szybko streścić podstawowe zagadnienia z pierwszej części? Może wtedy po przerwie wyłapałbym więcej informacji - wyłuszczył swój problem oraz wyraził nadzieję na jego rozwiązanie. Na twarzy błąkał się delikatny uśmiech, gdy spoglądał na rozmówcę. - Na przykład zagadnienie czarnych dziur jest niesamowicie interesujące, ale jednocześnie dość skomplikowane. Podając kolejny przykład; skoro nic nie może jej opuścić to jakim cudem emitują promieniowanie? - Zastanowił się na głos. Ciekawe czy dla siedzącego obok profesora było to banalne proste czy też nie do końca rozumiał istotę podanego tematu? Z tego co Oleander zdążył się dowiedzieć, czarne dziury już od dawna zaprzątały umysły naukowców, z różnym skutkiem.
posłuchajcie opowieści liści: jak liściowi liść
szaleństwo wróży.
szaleństwo wróży.
Oleander Flint
Zawód : uzdrowiciel, botanik
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
to korzeń fiołkowy
może to sny nasze
pogrzebane
wzruszyły korzenie?
może to sny nasze
pogrzebane
wzruszyły korzenie?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Dążenie do wiedzy było i zawsze miało być czymś, co Jayden niewątpliwie cenił u samego siebie, ale szczególnie istotne było dla niego istnienie ów ambicji u innych ludzi. I nie tych suchych, skandalicznie płytkich, które kończyły się na tym, by dzięki temu coś osiągnąć - by wynieść własne nazwisko na wyżyny, by coś znaczyć. By zdobyć prestiż. By wybić się ponad innych i uprawiać naukę dla nauki. Nie taki był cel poszerzenia wiedzy oraz poszerzania własnych możliwości. Niestety sława była zwodnicza - wielu naukowców, wielu światłych ludzi, którzy zaczynali od zera, dobijając do portu pełnego uznania, stawało się zapatrzonymi w siebie narcyzami. Nawet młodzi, którzy jeszcze nie wyrobili sobie w żaden sposób nazwiska, zdawali się puszyć w świecie, w którym nie mieli doświadczenia, podważając dokonania starszych od siebie. Niewielu potrafiło zachować zdrowy dystans i zrozumieć, że to nie oni byli w tym wszystkim najważniejsi. Nie ich dokonania. Nie ich badania. Celem pracy umysłowej, laboratoryjnej, alchemicznej, jakiejkolwiek zresztą była służba innym. Polepszanie życia poprzez odkrywanie jego tajników, poprzez tłumaczenie ich, poprzez ujawnianie i lepsze rozumienie. Bo właśnie w ten sposób rodzina Vane od zawsze patrzyła na swoje powołanie - istnieli, by wspomagać ludzkość. Istnieli, aby społeczeństwu lepiej się żyło dzięki ich staraniom. Nie zachowywali nic dla siebie i być może dlatego koniec końców odłączyli się od Ollivanderów, którzy tajniki różdżkarstwa trzymali jedynie dla swojego specyficznego grona. Cokolwiek to jednak było, wzrost tendencji do plasowania naukowców na wysokim szczeblu społecznym była niepokojąca. Jayden spotykał wszak wielu karierowiczów świadczących złą sławę przemysłowi, jaki stanowiła nauka. Dostrzegał też podział wśród swoich podopiecznych - mimo że młodzi ludzie byli zainteresowani nauką, nie interesowała ich kariera naukowa. Część uczniów, których prowadził astronom, lubiła słuchać tego, co miał im do powiedzenia. Włączali się do dyskusji, wysuwali genialne, zaskakujące nawet jego samego wnioski, zadawali istotne pytania, a jednak upatrywali swoją przyszłość w Ministerstwie Magii, jako służący wysokich rodów, jako kupców czy spadkobierców rodzinnego interesu. Dziewczęta mówiły o zamążpójściu, malunkach, szyciu ubrań. Nikt z tych zdolnych, światłych umysłów nie dopatrywał w nauce swojej przyszłości. Z różnych bliżej znanych lub nieznanych mu powodów. Raz pytając zdolną uczennicę, usłyszał, że nie wszyscy mają takie szczęście jak pan. Sądził, że dostał od niej w twarz, tak się poczuł w tamtym momencie. Czy do tego sprowadził się ich świat? Do szczęścia? Że szczęście, znajomości, pieniądze przemawiały przed talentem? Potrzebowali naukowców. Tak samo jak potrzebowali artystów, uzdrowicieli, nauczycieli, matek, ojców - potrzebowali różnorodności, ale dlaczego tak bardzo ów różnorodność zabijano na etapie poczęcia? Dlaczego nie pokazywano młodym umysłom wielości dróg, które mogli obrać? Nie zrozumie pan, jak to jest być myślącą kobietą w męskim świecie. Miała rację. Nie miał zrozumieć, ale czy to oznaczało, że wszyscy powinni się poddawać? Czy właśnie tak to miało wyglądać? A może był ślepy na coś, co umykało jego postrzeganiu? Jak wtedy w bibliotece? Jak mogłeś nie zauważyć?
Przyznaję, że trochę w ciemno przyszedłem na dzisiejszy wykład.
Męski głos, młody głos wyrwał go z jakiegoś zawieszenia, sprowadzając astronoma z kobiecego świata z powrotem do ichniego. Patriarchalnego. - Nie ma się czego wstydzić. Sam niespecjalnie zwracałem uwagę na wykład, jeśli mam być całkowicie szczery - przyznał, skupiając się już całkowicie na swoim towarzyszu i jego słowach. Nie wymijając się we własnych z prawdą. Dobrze było znaleźć swój kąt, a najlepszym dla kogoś takiego jak Jayden było właśnie miejsce przepełnione tym, co kochał. Astronomia towarzyszyła mu od zawsze, lecz to nie wykład skupiał jego uwagę - ale pozostawał zanurzony w nauce być może bardziej niźli biorący udział w sympozjum. Nie można było jednak ukryć, że zainteresował się tym, co miał do powiedzenia młody czarodziej. Obcowanie z młodymi, chłonnymi umysłami było fascynujące nawet jeśli były one niewiele młodsze od tego należącego do Vane'a. Myśląc o tym, Jayden zdał sobie sprawę, że zapewne Oleander był mniej więcej w tym samym wieku, w którym on został profesorem w Hogwarcie. Dwadzieścia cztery lata... Jakim cudem go przyjęto skoro, zamiast niego mogli wybrać każdego - do teraz wciąż nie wiedział. Kiwnął jednak głową, doceniając otwartość swojego nowego towarzysza. - Dobrze słyszeć, że szukasz odpowiedzi - przyznał, gdy w końcu ulotne myśli czarodzieja zostały wypowiedziane na głos. - To dość nowe zagadnienie. Czarne dziury mają dopiero niecałe sześćdziesiąt lat. Cóż... W naszych naukowych rozmowach. Dzisiaj poruszona teoria promieniowania to nowa teoria, która nie została jeszcze uznana, ale nie została też odrzucona. Ten ostatni czynnik jest najbardziej znaczący i mogący służyć - w logicznym rozumowaniu - za jej potwierdzenie. - Urwał na chwilę, chcąc widzieć, że młody człowiek nadążał za jego tokiem rozumowania lub czy Vane nie mówił zbyt zawile. Nie chciał wszak, żeby ktoś, kto przyszedł do niego po pomoc, jej nie otrzymał przez jego własną niekompetencję. - Skoro słuchałeś wykładu, Oleandrze, wiesz zatem, jak powstaje czarna dziura. Zakładając, że z każdej ilości materii, nawet najmniejszej, można stworzyć czarną dziurę poprzez ściśnięcie materii, naukowcy doszli do wniosku, iż czarnych dziur w otaczającym nas wszechświecie powinno być o wiele więcej. Tak jednak nie jest, bo dawno byśmy to zaobserwowali. Ów zjadanie kosmosu. Jak to się więc stało, że tak się nie dzieje? Że skoro - tak jak mówisz - nic ich nie może opuszczać, dlaczego wciąż egzystujemy? To bardzo proste, gdy spojrzy się na to logicznie. I nie trzeba być wielkim naukowcem, by to zauważyć. - Poprawił się na siedzeniu, zerkając czy chłopcy przypadkiem nie wymagali jego uwagi, ale leżeli grzecznie, wtulając się w siebie nawzajem. - Zgodnie z zasadą równowagi świat nie wytwarza więcej materii, aniżeli już w nim egzystowało na początku wszechrzeczy. Czarna dziura może nie podlegać wielu zasadom, ale musi podlegać zasadzie równowagi - dlaczego? Dlatego że właśnie siedzimy na tej sali, a nie zostaliśmy pochłonięci przez zżerającą materię nicość. Oznacza to więc, że czarna dziura się rozpada. Czyli podlega zasadzie równowagi - zabiera, ale również oddaje. Stąd też teoria o jej promieniowaniu - zakończył część tłumaczenia, czekając na pytania, uwagi, dyskusję. Byłoby to niesamowicie ciekawe - jak i ciekawiło go to, jak na to patrzył aktualnie młody człowiek. Czy takie tłumaczenie miało go usatysfakcjonować? Czy lepiej rozumiał już interesującą go kwestię?
Przyznaję, że trochę w ciemno przyszedłem na dzisiejszy wykład.
Męski głos, młody głos wyrwał go z jakiegoś zawieszenia, sprowadzając astronoma z kobiecego świata z powrotem do ichniego. Patriarchalnego. - Nie ma się czego wstydzić. Sam niespecjalnie zwracałem uwagę na wykład, jeśli mam być całkowicie szczery - przyznał, skupiając się już całkowicie na swoim towarzyszu i jego słowach. Nie wymijając się we własnych z prawdą. Dobrze było znaleźć swój kąt, a najlepszym dla kogoś takiego jak Jayden było właśnie miejsce przepełnione tym, co kochał. Astronomia towarzyszyła mu od zawsze, lecz to nie wykład skupiał jego uwagę - ale pozostawał zanurzony w nauce być może bardziej niźli biorący udział w sympozjum. Nie można było jednak ukryć, że zainteresował się tym, co miał do powiedzenia młody czarodziej. Obcowanie z młodymi, chłonnymi umysłami było fascynujące nawet jeśli były one niewiele młodsze od tego należącego do Vane'a. Myśląc o tym, Jayden zdał sobie sprawę, że zapewne Oleander był mniej więcej w tym samym wieku, w którym on został profesorem w Hogwarcie. Dwadzieścia cztery lata... Jakim cudem go przyjęto skoro, zamiast niego mogli wybrać każdego - do teraz wciąż nie wiedział. Kiwnął jednak głową, doceniając otwartość swojego nowego towarzysza. - Dobrze słyszeć, że szukasz odpowiedzi - przyznał, gdy w końcu ulotne myśli czarodzieja zostały wypowiedziane na głos. - To dość nowe zagadnienie. Czarne dziury mają dopiero niecałe sześćdziesiąt lat. Cóż... W naszych naukowych rozmowach. Dzisiaj poruszona teoria promieniowania to nowa teoria, która nie została jeszcze uznana, ale nie została też odrzucona. Ten ostatni czynnik jest najbardziej znaczący i mogący służyć - w logicznym rozumowaniu - za jej potwierdzenie. - Urwał na chwilę, chcąc widzieć, że młody człowiek nadążał za jego tokiem rozumowania lub czy Vane nie mówił zbyt zawile. Nie chciał wszak, żeby ktoś, kto przyszedł do niego po pomoc, jej nie otrzymał przez jego własną niekompetencję. - Skoro słuchałeś wykładu, Oleandrze, wiesz zatem, jak powstaje czarna dziura. Zakładając, że z każdej ilości materii, nawet najmniejszej, można stworzyć czarną dziurę poprzez ściśnięcie materii, naukowcy doszli do wniosku, iż czarnych dziur w otaczającym nas wszechświecie powinno być o wiele więcej. Tak jednak nie jest, bo dawno byśmy to zaobserwowali. Ów zjadanie kosmosu. Jak to się więc stało, że tak się nie dzieje? Że skoro - tak jak mówisz - nic ich nie może opuszczać, dlaczego wciąż egzystujemy? To bardzo proste, gdy spojrzy się na to logicznie. I nie trzeba być wielkim naukowcem, by to zauważyć. - Poprawił się na siedzeniu, zerkając czy chłopcy przypadkiem nie wymagali jego uwagi, ale leżeli grzecznie, wtulając się w siebie nawzajem. - Zgodnie z zasadą równowagi świat nie wytwarza więcej materii, aniżeli już w nim egzystowało na początku wszechrzeczy. Czarna dziura może nie podlegać wielu zasadom, ale musi podlegać zasadzie równowagi - dlaczego? Dlatego że właśnie siedzimy na tej sali, a nie zostaliśmy pochłonięci przez zżerającą materię nicość. Oznacza to więc, że czarna dziura się rozpada. Czyli podlega zasadzie równowagi - zabiera, ale również oddaje. Stąd też teoria o jej promieniowaniu - zakończył część tłumaczenia, czekając na pytania, uwagi, dyskusję. Byłoby to niesamowicie ciekawe - jak i ciekawiło go to, jak na to patrzył aktualnie młody człowiek. Czy takie tłumaczenie miało go usatysfakcjonować? Czy lepiej rozumiał już interesującą go kwestię?
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie mógł poświęcić całego jestestwa nauce, nawet jeśli bardzo by tego pragnął. Praca zajmowała zdecydowaną większość jego czasu, nie lubiła kompromisów ani wymówek. Służył ludziom, ale nie tak jak powinien. Nie tak, jak mógłby. Żył zamknięty w swoim świecie, ściśle hermetycznym środowisku. Pod nadzorem, wiecznie obserwowany czy nie przekracza niewidzialnych, ale boleśnie istniejących granic. I tak posiadał wiele szczęścia urodzenia się w rodzinie, w której talent do uzdrawiania innych nie był napiętnowany. Wręcz chwalony, z dumą pielęgnowany jak rośliny rosnące dziko wokół domu. Czy nieżyjący w ten sposób Jayden zdołałby zrozumieć taką argumentację, gdyby ta kiedyś znalazłaby się w przestrzeni między nimi? Zastanawiał się nad tym czasem, gdy akurat czytał jakąś książkę o astronomii. Mężczyźni nie byli sobie w żaden sposób bliscy, a temat mimo wszystko zahaczał mocno o sferę prywatną - jednak nauczyciel poświęcał się nauce całym swym jestestwem. Wystarczyło na niego spojrzeć, przesunąć wzrokiem po skoncentrowanej twarzy, po zajętych dłoniach, po myślicielskich bruzdach na czole. Nie musiał pytać, żeby wiedzieć, że astronom nie układał żadnej listy zakupów, a nad czymś usilnie pracował. Oleander też chciałby tak wyglądać. Nieświadomy wewnętrznych rozterek oraz przykrej straty czarodzieja sądził, że to wszystko jest hołdem złożonym wiedzy. Poznawaniu nie tylko świata, także całej galaktyki. Czegoś większego od nich samych. Co więcej, dzielił się tymi informacjami z nimi, jeszcze mniejszymi niż on istotami, usiłującymi zebrać chociażby okruchy ze stołu zrozumienia wszechrzeczy. Jednak dla niego, młodego chłopaka z dobrego domu, nauka pozostawała marginesem. Pomijając tą tyczącą się ludzkiej anatomii, może zielarstwa; cała reszta to jedynie drobny pył w piaskownicy rzeczy nieodkrytych. Bez względu na to jak niechlubnie brzmiały te słowa, chciał posiąść je wszystkie. Nie miał na to konkretnego planu, działał raczej chaotycznie - a to wykład o ciałach niebieskich, a to spacer wśród magicznych stworzeń. Powoli zbierał puzzle porozrzucane na drodze do zdobycia wiedzy, ale to wciąż za mało, zbyt licho. Łudził się więc, że spotkanie w cztery oczy doładuje go magicznie i pozna prawdę objawioną. Co za naiwność. Właściwie po co chciał wszystko wiedzieć? Do czego miało go to zaprowadzić? Nie zostanie nauczycielem. Czy miał czas na aktywne uczestnictwo w badaniach? Takich, które teoretycznie mogłoby poprawić komfort ludzkości? Rozmyślał nad hipotetycznymi scenariuszami, ale to rzeczywistość była istotniejsza. Zrozumienie tego, co już zostało mu podane, wręcz jak na tacy. Tymczasem nie wiedział jak i za co należało złapać otrzymane wiadomości.
Miał wiele szczęścia, że Jayden nie zbył go jakąś wymówką. Albo nawet zniecierpliwionym ruchem dłoni. Zamiast tego uraczył Flinta porcją rozbrajającej szczerości jaką ten skwitował rozbawionym uśmiechem. Na usta cisnęło się zatem pytanie czemu nie pracował w domu, ale to nie była jego sprawa. Nie mieszał się, dużo bardziej zainteresowany wyjaśnieniami. Kiedy mężczyzna podjął zadany mu temat, brunet natychmiast sięgnął po zwitek papieru oraz ołówek (noszenie ze sobą pióra z kałamarzem mogło okazać się kłopotliwe) z zamiarem notowania najważniejszych słów-kluczy. W końcu zależało mu na zapamiętaniu tego na przyszłość, nie zrozumienie sedna jedynie w tej konkretnej chwili. - Rozumiem - przytaknął widząc, że Vane wyraźnie oczekiwał jakiejś reakcji na to, co już zdążył powiedzieć. Właściwie wszystko, co mówił, rzeczywiście niosło za sobą całą masę logicznego wyjaśnienia. Dlaczego jego wytłumaczenie wydawało mu się dużo prostsze niż to, czego wysłuchiwał na wykładzie? Cóż, prawdopodobnie prowadzący swoją prezentację założył, że wszyscy siedzący w sali doskonale opanowali przynajmniej podstawy omawianego zagadnienia. Na samą myśl o tym zrobiło mu się jeszcze bardziej głupio, co objawiło się delikatnym rumieńcem osadzającym na policzkach. - A co konkretnie tworzy taką czarną dziurę? Rozumiem, że chodzi o jakieś ogromne masy i niewielką objętość, ale co to właściwie znaczy? Jak tego dokonać? Wydaje mi się to nieco abstrakcyjne - przyznał, wiedząc, że musiał zadawać głupie pytania. Wolał jednak rozwiać swoje wątpliwości teraz, niż żyć w domysłach oraz niedoinformowaniu. Rozmówca nie wydawał się być typem człowieka, który wyśmieje drugą osobę za nierozumienie jakiegoś tematu. Oleander postanowił więc schować dumę do kieszeni i po prostu dowiedzieć się wszystkiego.
Miał wiele szczęścia, że Jayden nie zbył go jakąś wymówką. Albo nawet zniecierpliwionym ruchem dłoni. Zamiast tego uraczył Flinta porcją rozbrajającej szczerości jaką ten skwitował rozbawionym uśmiechem. Na usta cisnęło się zatem pytanie czemu nie pracował w domu, ale to nie była jego sprawa. Nie mieszał się, dużo bardziej zainteresowany wyjaśnieniami. Kiedy mężczyzna podjął zadany mu temat, brunet natychmiast sięgnął po zwitek papieru oraz ołówek (noszenie ze sobą pióra z kałamarzem mogło okazać się kłopotliwe) z zamiarem notowania najważniejszych słów-kluczy. W końcu zależało mu na zapamiętaniu tego na przyszłość, nie zrozumienie sedna jedynie w tej konkretnej chwili. - Rozumiem - przytaknął widząc, że Vane wyraźnie oczekiwał jakiejś reakcji na to, co już zdążył powiedzieć. Właściwie wszystko, co mówił, rzeczywiście niosło za sobą całą masę logicznego wyjaśnienia. Dlaczego jego wytłumaczenie wydawało mu się dużo prostsze niż to, czego wysłuchiwał na wykładzie? Cóż, prawdopodobnie prowadzący swoją prezentację założył, że wszyscy siedzący w sali doskonale opanowali przynajmniej podstawy omawianego zagadnienia. Na samą myśl o tym zrobiło mu się jeszcze bardziej głupio, co objawiło się delikatnym rumieńcem osadzającym na policzkach. - A co konkretnie tworzy taką czarną dziurę? Rozumiem, że chodzi o jakieś ogromne masy i niewielką objętość, ale co to właściwie znaczy? Jak tego dokonać? Wydaje mi się to nieco abstrakcyjne - przyznał, wiedząc, że musiał zadawać głupie pytania. Wolał jednak rozwiać swoje wątpliwości teraz, niż żyć w domysłach oraz niedoinformowaniu. Rozmówca nie wydawał się być typem człowieka, który wyśmieje drugą osobę za nierozumienie jakiegoś tematu. Oleander postanowił więc schować dumę do kieszeni i po prostu dowiedzieć się wszystkiego.
posłuchajcie opowieści liści: jak liściowi liść
szaleństwo wróży.
szaleństwo wróży.
Oleander Flint
Zawód : uzdrowiciel, botanik
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
to korzeń fiołkowy
może to sny nasze
pogrzebane
wzruszyły korzenie?
może to sny nasze
pogrzebane
wzruszyły korzenie?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Nauka była piękna. Dzięki niej posiadali wszak możliwość poznawania lepiej świata, w którym żyli i równocześnie coraz lepiej rozumieli. Poszerzali horyzonty, odkrywali jego tajemnice, tłumaczyli to, co wydawało się wcześniej niemożliwe do pochłonięcia rozumem. Logiką. Słowami. Znaczeniem. Pchała ich naprzód, rozwijała, skłaniała społeczeństwo do rozwoju. Wynalazki wszak były przedmiotami, dzięki którym ludzkość pokonywała kolejne stulecia i przeskakiwała w przyszłość. Nie było mowy o tym, by była destruktywna lub niewłaściwa. Oczywiście trzeba było rozróżniać właściwą naukę od niewłaściwej, a tej drugiej niestety było zdecydowanie więcej aniżeli pierwszej. Jako osoba obracająca się w najwyższych kręgach specjalistów naukowych oraz członek Brytyjskiego Królewskiego Towarzystwa Astronomicznego Jayden miał podgląd w to, co działo się i zachwycało, lecz również i w to, co przerażało i gorszyło. Ciężko było przyznać się do tego, ale wiele światłych nazwisk zostało skorumpowanych. Ludzie, którzy niegdyś ze szczerą dumą zasługiwali na swój status, poddali się sławie, pieniądzom, łatwemu i szybkiemu pomnikowi. Oczom wpatrzonym w ich autorytet. Kłamali - doskonale o tym wiedzieli, żywili się i pastwili nad tym, co dobrego odkryli w przeszłości, by zbrukać to wraz z pierwszym kłamstwem. Nie mógł na to patrzeć. Nie chciał na to patrzeć. Nie miał pojęcia, że wkrótce jeden z jego mentorów miał go rozczarować. Jak oni wszyscy... To właśnie brak zrozumienia, niedopowiedzenia, ślepota i ignorancja zaprowadziła ich na skraj niebytu. Zaprowadziła w miejsce, w którym znajdowali się aktualnie i które nie było w żaden sposób dobre. Racjonalne, logiczne, całościowe. Ludzkość nie dążyła do przetrwania i rozwoju, ale szła ku upadkowi i własnej zagładzie. Jedna osoba nie była w stanie ocalić ich wszystkich, ale mogła ich zniszczyć. Patrząc na kolejnych, fałszywych mesjaszy wielbionych przez media - zarówno liberalne jak i konserwatywne - robiło mu się niedobrze. Jeśli tak miała wyglądać przyszłość dla jego synów, nie chciał jej. Dlatego chciał z nią walczyć - z jedną i drugą stroną, a mogli pomóc mu ci z uczniów, którzy byli w stanie myśleć za siebie. Nie wszyscy jednak chcieli zagłębiać się w coś, co wydawało się nie dotyczyć ich samych. Nie wszyscy widzieli w rozumie rozwój oraz możliwość zmiany. Ciężko było patrzeć mu na zmarnowane talenta osób, które nie były w stanie podążać ów ścieżką. Najczęściej dotyczyło się to dzieci z rodzin szlacheckich - od urodzenia wszak miały przykazane obowiązki oraz role i nic nie było w stanie tego powstrzymać. Vane nie interweniował jednak, szanując tradycje innych ludzi - szczególnie że znał konsekwencje sprzeciwienia się młodych arystokratów i arystokratek swoim rodzinom. Rozumiał, z czym wiązała się w ich przypadku odmowa. Rozumiał, że każde z nich miało obowiązki wobec rodu. Tak jak i on miał obowiązki wobec swojej rodziny. Wobec uczniów. Wobec społeczeństwa. Wobec nauki...
Był zapewne w wieku Flinta, gdy zaczął słyszeć słowo profesor odnoszące się do jego osoby. Dwadzieścia cztery lata. Aktualnie miał trzydzieści jeden. Siedem lat wybrzmiewało to jedno słowo tak często z ust tak wielu - starszych, młodszych, zbliżonych mu wiekiem. Wcześniej był jedynie stażystą. Wiecznym dzieckiem, ale gdy zaczął pracę w Hogwarcie... Profesor... Astronom. Badacz. Nauczyciel. Ale też ojciec. Opiekun. Mąż. Był nimi wszystkimi. Chciał spełniać każdą ze swoich ról, łączącą się w jedno - jego samego. I nieważne, że niektóre zadania w oczach innych przestały być istotne - on wciąż chciał je mieć. I spełniać. Bo był mężem przyrzeczonej i obiecanej jednej kobiecie. Być może obrączka ciążyła ciężko na szyi, przypominając o stracie, lecz cokolwiek i ktokolwiek miał mówić, dbał o nią. Czuł ją każdego dnia, nieustannie gdy swoim chłodem ocierała się o jego skórę. Przypominała o tej, której już nie było, a jednak była wszędzie. Wszędzie i nigdzie...
Wydaje mi się to nieco abstrakcyjne.
Czy Oleander miał te same przemyślenia? Czy poddawał się podobnym wątpliwościom? Czy również martwił się o coś więcej aniżeli łatwe, szybkie i krótkotrwałe? Tragiczne w skutkach? Jak ta wojna? - Chcesz długiej czy skrótowej odpowiedzi? - Jayden wrócił na ziemię, a w pytaniu pozwolił sobie na nieco rozbawienia, ale równocześnie bolesną szczerość. Mógł wszak o tym temacie rozprawiać godzinami, a nie chciał przekraczać granic. Musiał też odsunąć się od myśli, które zaczęły na nowo bombardować jego umysł. Dlatego odchrząknął, myśląc nad tym, co powiedzieć. - W ogromnym skrócie gwiazda zapada się grawitacyjnie i powstaje czarna dziura, ale raczej nie o to takie wyjaśnienie pytałeś. Pomyśl sobie w ten sposób - każda eksplozja uwalnia energię na zewnątrz - wcześniej musi być zebrana w centralnym punkcie. Co, jednak jeśli energia, która wpierw skupia się w ów miejscu, jest tak ściśnięta, że zapada się sama w sobie? Owszem - część z niej ucieknie na wszystkie strony, ale większość zostanie. Po prostu pożre się nawzajem. To tak... - zaczął, lecz urwał, łapiąc się na własnym porównaniu, które przemknęło mu przez myśl. Vane zmarszczył brwi i podniósł spojrzenie na Flinta - wyglądał na rozsądnego młodego człowieka. Na pewno lepiej miał rozumieć niektóre kwestie na czysto magicznych przykładach. - Powstanie czarnej dziury można przyrównać do powstania obskurusa. Tłumienie magii jest jak tłumienie eksplozji. Jest destruktywne.
Był zapewne w wieku Flinta, gdy zaczął słyszeć słowo profesor odnoszące się do jego osoby. Dwadzieścia cztery lata. Aktualnie miał trzydzieści jeden. Siedem lat wybrzmiewało to jedno słowo tak często z ust tak wielu - starszych, młodszych, zbliżonych mu wiekiem. Wcześniej był jedynie stażystą. Wiecznym dzieckiem, ale gdy zaczął pracę w Hogwarcie... Profesor... Astronom. Badacz. Nauczyciel. Ale też ojciec. Opiekun. Mąż. Był nimi wszystkimi. Chciał spełniać każdą ze swoich ról, łączącą się w jedno - jego samego. I nieważne, że niektóre zadania w oczach innych przestały być istotne - on wciąż chciał je mieć. I spełniać. Bo był mężem przyrzeczonej i obiecanej jednej kobiecie. Być może obrączka ciążyła ciężko na szyi, przypominając o stracie, lecz cokolwiek i ktokolwiek miał mówić, dbał o nią. Czuł ją każdego dnia, nieustannie gdy swoim chłodem ocierała się o jego skórę. Przypominała o tej, której już nie było, a jednak była wszędzie. Wszędzie i nigdzie...
Wydaje mi się to nieco abstrakcyjne.
Czy Oleander miał te same przemyślenia? Czy poddawał się podobnym wątpliwościom? Czy również martwił się o coś więcej aniżeli łatwe, szybkie i krótkotrwałe? Tragiczne w skutkach? Jak ta wojna? - Chcesz długiej czy skrótowej odpowiedzi? - Jayden wrócił na ziemię, a w pytaniu pozwolił sobie na nieco rozbawienia, ale równocześnie bolesną szczerość. Mógł wszak o tym temacie rozprawiać godzinami, a nie chciał przekraczać granic. Musiał też odsunąć się od myśli, które zaczęły na nowo bombardować jego umysł. Dlatego odchrząknął, myśląc nad tym, co powiedzieć. - W ogromnym skrócie gwiazda zapada się grawitacyjnie i powstaje czarna dziura, ale raczej nie o to takie wyjaśnienie pytałeś. Pomyśl sobie w ten sposób - każda eksplozja uwalnia energię na zewnątrz - wcześniej musi być zebrana w centralnym punkcie. Co, jednak jeśli energia, która wpierw skupia się w ów miejscu, jest tak ściśnięta, że zapada się sama w sobie? Owszem - część z niej ucieknie na wszystkie strony, ale większość zostanie. Po prostu pożre się nawzajem. To tak... - zaczął, lecz urwał, łapiąc się na własnym porównaniu, które przemknęło mu przez myśl. Vane zmarszczył brwi i podniósł spojrzenie na Flinta - wyglądał na rozsądnego młodego człowieka. Na pewno lepiej miał rozumieć niektóre kwestie na czysto magicznych przykładach. - Powstanie czarnej dziury można przyrównać do powstania obskurusa. Tłumienie magii jest jak tłumienie eksplozji. Jest destruktywne.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Bał się trochę. Nauka nierozerwalnie wiązała się z wybieganiem poza schematy, wystawianiem się przed szereg, przekraczaniem granic - to nie dewiza Flintów. Pamiętał nauki o bierności, braku zainteresowania poszczególnymi tematami. Nigdy nie ciągnęło go do polityki, to prawda, ale czy powinien odwracać od niej wzrok? Udawać, że nie istnieje? Co z pozostałymi dziedzinami? Też nierzadko wymagały koncentracji, a przy tym wypchnięcia ze strefy komfortu. Praktycznie nie wiedział jak to jest być prawdziwym naukowcem. Zazdrościł astronomowi w swobodnym poruszaniu się po każdym zakamarku świata magii. Tego, że dla niego nie istniało nic niemożliwego do zgłębienia; gdyby tylko chciał, mógłby spakować siebie oraz dzieci i wyjechać na drugi koniec globu w poszukiwaniu rzadkiego meteorytu, który akurat spadł na ziemię. Jego rodzina? Prawdopodobnie wyklęłaby go w kilka minut. No, może po zawarciu korzystnego małżeństwa oraz sprowadzeniu na świat dziedziców machnęliby na ten ekscentryzm ręką, ale na razie miał związane ręce. Cóż za paradoks - będąc wolnym od obowiązków był nimi najmocniej spętany, jednocześnie mógł robić chociażby część rzeczy będącymi niedostępnymi w późniejszych latach. Jednak tak wyglądało to arystokratyczne życie – pełne sprzeczności oraz pułapek, lawirowanie wokół których okazywało się niezwykle skomplikowane.
Dobrze, że mimo wszystko miłowali wiedzę. Często przymykano oko na próby odnalezienia odpowiedzi na najdziwniejsze pytania, poznania wieści, które normalnie zbyliby machnięciem dłoni. Bo on chciał wiedzieć, pragnął wszelkich informacji i astronomia to jedynie jeden z wielu przystanków na zaplanowanej przez Oleandra drodze. Trudno rozwijać skrzydła, gdy praca w szpitalu pochłania znaczną część doby, ale jak na razie nie wymyślono mu żadnej ważnej roli. Nie był nestorem, ba, nawet kimś istotnym, nie miał nawet żony o potomkach nie wspominając. Wolny czas mógł pożytkować na poznawaniu nieznanego, bez żadnych większych ograniczeń. Dopóki dociekliwością nie przynosił wstydu rodowi, dopóki nie wymigiwał się od nieuchronnej przyszłości. Ciekawiło go, czy mężczyzna patrzył na niego pod tym kątem? Kogoś, kto i tak nigdy nie sięgnie po wszystko, bo zwyczajnie nie będzie mógł? Kogoś, kto najprawdopodobniej jedynie prześlizgnie się przez najważniejsze zagadnienia, bo zabraknie mu czasu na głębię, esencję nauki? Czy wreszcie wie, że najpewniej nikomu nie przysłuży się samym zbieractwem wiadomości? Że wszystko, czego miał się kiedykolwiek dowiedzieć, jak nic zostanie wyłącznie w jego głowie? Niemal w formie kolekcjonerskiej i chociaż kiedyś, za lat kilka, zapragnie podzielić się tym ogromem umiejętności oraz spisanych wieści ze swoimi dziećmi, to nic więcej z tego nie wyniknie. Nie okaże się wielkim uczonym ani nawet tym przeciętnym, bo nie miał jeszcze planu na to, jak zmienić świat nie koncentrując niepotrzebnej uwagi na swym nazwisku. Jego rodzina pragnęła żyć w cieniu, z dala od sensacji oraz blasku fleszy. Jemu również nie zależało na rozgłosie, ale czy można być anonimowym oraz wielkim jednocześnie? Czy taki profesor Jayden miałby szansę żyć w arystokratycznym świecie, ale nie takim z nazwiskiem Malfoy, a właśnie Flint? Potrafiłby to pogodzić?
Gdyby nie to, że znali się dosłownie kilkanaście minut, nie zawahałby się z pytaniem. Jednak nie po to tu przyszedł, zaś czas kurczył się w zastraszającym tempie. Zrozumienie tematu poruszanego na wykładzie okazało się priorytetem, na pewno lepiej rozumianym niż prywatne bolączki młodego czarodzieja. Obcego Vane’owi, więc czemu ten miałby się tym interesować? - Obawiam się, że z długą oraz wyczerpującą nie zdążymy - westchnął ciężko, gdy wyciągnął z kieszeni szaty zegarek na łańcuszku. Było dokładnie tak, jak się spodziewał, zbliżała się godzina wznowienia profesorskiej prezentacji. Żałował, bo zawsze wybierał detale, uwielbiał je wręcz. Niestety tym razem musiał obejść się smakiem. Nie rozpaczał jednak, nie buntował przeciwko okrucieństwu losu; zamiast tego uważnie notował w umyśle każde słowo krążące wokół nich. Kiwał głową, gdy na czole pojawiały się zmarszczki koncentracji, ale o dziwo zrozumiał. Właściwie otwierał już usta, żeby coś powiedzieć, gdy przytoczone porównanie wprawiło go w zdumienie. Nie powinien tak reagować, nie, kiedy chodziło o naukę, ale obskurus jednoznacznie kojarzył się z czymś złym, dlatego nie zdołał powstrzymać zwykłego, ludzkiego odruchu zawahania. - To ciekawe - przyznał po dłuższej pauzie. Wyraźnie nad czymś myślał. - Czy czarna dziura też jest tak destruktywna? - spytał. Nie wiedział na ten temat za wiele, na wykładzie nie poruszano tego tematu w tak interesujący sposób, postanowił zatem zaryzykować i spytać astronoma o więcej, nawet jeśli to brzmiało niedorzecznie czy wręcz głupio. Jednak ciekawiła go rola czarnych dziur, taka mniej abstrakcyjna niż to, co zdążył do tej pory usłyszeć.
Dobrze, że mimo wszystko miłowali wiedzę. Często przymykano oko na próby odnalezienia odpowiedzi na najdziwniejsze pytania, poznania wieści, które normalnie zbyliby machnięciem dłoni. Bo on chciał wiedzieć, pragnął wszelkich informacji i astronomia to jedynie jeden z wielu przystanków na zaplanowanej przez Oleandra drodze. Trudno rozwijać skrzydła, gdy praca w szpitalu pochłania znaczną część doby, ale jak na razie nie wymyślono mu żadnej ważnej roli. Nie był nestorem, ba, nawet kimś istotnym, nie miał nawet żony o potomkach nie wspominając. Wolny czas mógł pożytkować na poznawaniu nieznanego, bez żadnych większych ograniczeń. Dopóki dociekliwością nie przynosił wstydu rodowi, dopóki nie wymigiwał się od nieuchronnej przyszłości. Ciekawiło go, czy mężczyzna patrzył na niego pod tym kątem? Kogoś, kto i tak nigdy nie sięgnie po wszystko, bo zwyczajnie nie będzie mógł? Kogoś, kto najprawdopodobniej jedynie prześlizgnie się przez najważniejsze zagadnienia, bo zabraknie mu czasu na głębię, esencję nauki? Czy wreszcie wie, że najpewniej nikomu nie przysłuży się samym zbieractwem wiadomości? Że wszystko, czego miał się kiedykolwiek dowiedzieć, jak nic zostanie wyłącznie w jego głowie? Niemal w formie kolekcjonerskiej i chociaż kiedyś, za lat kilka, zapragnie podzielić się tym ogromem umiejętności oraz spisanych wieści ze swoimi dziećmi, to nic więcej z tego nie wyniknie. Nie okaże się wielkim uczonym ani nawet tym przeciętnym, bo nie miał jeszcze planu na to, jak zmienić świat nie koncentrując niepotrzebnej uwagi na swym nazwisku. Jego rodzina pragnęła żyć w cieniu, z dala od sensacji oraz blasku fleszy. Jemu również nie zależało na rozgłosie, ale czy można być anonimowym oraz wielkim jednocześnie? Czy taki profesor Jayden miałby szansę żyć w arystokratycznym świecie, ale nie takim z nazwiskiem Malfoy, a właśnie Flint? Potrafiłby to pogodzić?
Gdyby nie to, że znali się dosłownie kilkanaście minut, nie zawahałby się z pytaniem. Jednak nie po to tu przyszedł, zaś czas kurczył się w zastraszającym tempie. Zrozumienie tematu poruszanego na wykładzie okazało się priorytetem, na pewno lepiej rozumianym niż prywatne bolączki młodego czarodzieja. Obcego Vane’owi, więc czemu ten miałby się tym interesować? - Obawiam się, że z długą oraz wyczerpującą nie zdążymy - westchnął ciężko, gdy wyciągnął z kieszeni szaty zegarek na łańcuszku. Było dokładnie tak, jak się spodziewał, zbliżała się godzina wznowienia profesorskiej prezentacji. Żałował, bo zawsze wybierał detale, uwielbiał je wręcz. Niestety tym razem musiał obejść się smakiem. Nie rozpaczał jednak, nie buntował przeciwko okrucieństwu losu; zamiast tego uważnie notował w umyśle każde słowo krążące wokół nich. Kiwał głową, gdy na czole pojawiały się zmarszczki koncentracji, ale o dziwo zrozumiał. Właściwie otwierał już usta, żeby coś powiedzieć, gdy przytoczone porównanie wprawiło go w zdumienie. Nie powinien tak reagować, nie, kiedy chodziło o naukę, ale obskurus jednoznacznie kojarzył się z czymś złym, dlatego nie zdołał powstrzymać zwykłego, ludzkiego odruchu zawahania. - To ciekawe - przyznał po dłuższej pauzie. Wyraźnie nad czymś myślał. - Czy czarna dziura też jest tak destruktywna? - spytał. Nie wiedział na ten temat za wiele, na wykładzie nie poruszano tego tematu w tak interesujący sposób, postanowił zatem zaryzykować i spytać astronoma o więcej, nawet jeśli to brzmiało niedorzecznie czy wręcz głupio. Jednak ciekawiła go rola czarnych dziur, taka mniej abstrakcyjna niż to, co zdążył do tej pory usłyszeć.
posłuchajcie opowieści liści: jak liściowi liść
szaleństwo wróży.
szaleństwo wróży.
Oleander Flint
Zawód : uzdrowiciel, botanik
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
to korzeń fiołkowy
może to sny nasze
pogrzebane
wzruszyły korzenie?
może to sny nasze
pogrzebane
wzruszyły korzenie?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Nauka zawsze była wychodzeniem poza schematy. Powinna taka być. Odkrywanie nowych faktów równało się wraz z patrzeniem poza horyzont, byciem gotowym na wyzwania. Na odtrącenie i niezrozumienie. Ten rodzaj wyobraźni musiał wiązać się z pewnymi cechami osobowości, które pozwalały na przełamanie schematów, na przeciwstawienie się nie raz tradycjom i stanięcie w opozycji do opinii publicznej. Vane jako młody badacz nie był postrzegany w przychylny sposób między gronem starszych, bardziej doświadczonych, zakneblowanych w kręgach bezpiecznych granic społeczeństwa. Nikt nie chciał ryzykować dobrem swojego nazwiska i reputacji dla małej szansy powodzenia, a jakiś podlotek próbujący kwestionować dawne prawa stanowił zagrożenie. Jayden był jednak częścią rodziny Vane. Niestraszne były mu wyzwania, ciekawość płynęła wraz z jego krwią w żyłach i nie przestawała inspirować do dalszego działania. Przodkowie byli odkrywcami, prącymi naprzód eksploratorami tajemnic rzeczywistości - miał więc inspirację, autorytety, odwagę, by stawiać się fali krytyki. Wszak w wiedzy widział przyszłość ich świata. W erze pchającej ku eksploracji, kiedy przetrwanie ich rasy zależało od odkryć, innowacji i nauki, uważał, że bezwzględnie trzeba było zapewnić swobodę
naukowcom w ich pracy, współpracy z pozostałymi badaczami, w kontaktach z mediami i na forum publicznym. Tak się jednak nie działo - nie tylko poprzez brak możliwości rozwoju w ów kierunku młodych, zdolnych czarodziejów oraz czarownic. Wpierw Tuft odcięła się od relacji z innymi państwami, następnie wzrastające konflikty uniemożliwiały międzynarodowe konferencje, a trwająca aktualnie wojna ukruszała fundusze oraz umniejszyła znaczenie nauki do absolutnego minimum. A przecież nauka była najlepszym sposobem na odkrycie prawdy o otaczającym ich świecie oraz ichniej egzystencji. Nawet jego aktualny projekt poruszał sam, żywy początek magii. I to tylko jedne badania jednego człowieka - co wydarzyłoby się, gdyby było ich tylko dziesięć razy tyle? Co by było, gdyby było ich stu? Każde nowe odkrycie wzbogacało bezsprzecznie zasoby wspólnej wiedzy. Dlatego też naukowcy powinni mieć swobodę wnikania w tematy niekonwencjonalne i kontrowersyjne. Takie, których inni bali się poruszać. Takie, które w oczach publicznych były nie do naruszenia. A przecież na tym polegała rola nie tylko samej nauki, lecz wiedzy. Ludzie musieli mieć swobodę w kwestionowaniu obecnego stanu wiedzy oraz możliwość prezentowania niewygodnych, trudnych do przyjęcia prawd, by się rozwijać. Tak wszak przesuwało się granice i właśnie na tym polegała nauka. Nie trzeba było więc nosić tytułu profesora czy słynnego odkrywcy, by wspomagać w rozwijaniu świata - należało jednak wpierw postawić się wielu przeszkodom, aby do ów celu dotrzeć, a to nie wiązało się z poparciem. Ich kochany kraj był tego świetnym przykładem barier.
Mógł. Mógł wyjechać w każdym momencie. Mógł zostawić za sobą Wielką Brytanię i ów chorą wojnę, lecz nie robił tego. Został, bo wierzył w swoje przekonania. Gdyby było inaczej, nie czułby żadnego przywiązania do Hogwartu, nie czułby odpowiedzialności za młodych czarodziejów, nie wiązałby z Londynem, Irlandią, Szkocją, nawet Walią słowa dom. Nie mógł zostawić tego wszystkiego za sobą i uciec. Nie mógł się poddać. Dla Jaydena chodziło o coś więcej aniżeli własny dobrostan. Dlatego też zapytany o wizję bycia częścią szlacheckiego kręgu, nie uniknąłby odpowiedzi. Gdy potrafił odpowiedzieć, dlaczego miałby milczeć? Dlaczego nie miałby wyjawić swojej opinii? Pytanie było jednak takie - po co? Jakie miało to znaczenie? Obaj winni byli robić coś z życiem, które mieli. Marzenie o innych alternatywach ograniczało możliwości, które mogli rozwinąć w tej aktualnej rzeczywistości, w tym aktualnym położeniu, w jakim się znajdowali. Skupianie się na niemożliwej do spełnienia fikcji było stracą cennego czasu - czasu, który mogli inwestować w teraźniejszość oraz przyszłość. - Nie. Czarna dziura powstaje naturalnie. Obskurus to pasożyt. Choroba, która trawi ciało dziecka poddawanego presji - odpowiedział twardo i z mocą, praktycznie surowo, chcąc zaznaczyć wyraźną granicę między naturą, nauką a potwornością. - Wyobrażenie sobie jej powstawania, a porównywanie ich działania to zupełnie inna sytuacja. Przyrównałbyś cierpienie dziecka do naturalnego procesu? - spytał, patrząc z uwagą na młodego czarodzieja, chcąc dostrzec w nim zrozumienie złej projekcji we własnym umyśle. - Ale to moja wina. Skierowałem twoje myśli na te tory - dodał po chwili. - Zapamiętaj jednak, że czarna dziura istnieje z jakiegoś powodu. Cały Wszechświat sprowadza się do jednego i tego samego - zasady równowagi lub wymiany. W zależności od tego, kogo pytasz. Jeśli cię interesuje temat procesów rządzących rzeczywistością, sięgnij po lektury rozprawiające właśnie o ów zasadzie.
naukowcom w ich pracy, współpracy z pozostałymi badaczami, w kontaktach z mediami i na forum publicznym. Tak się jednak nie działo - nie tylko poprzez brak możliwości rozwoju w ów kierunku młodych, zdolnych czarodziejów oraz czarownic. Wpierw Tuft odcięła się od relacji z innymi państwami, następnie wzrastające konflikty uniemożliwiały międzynarodowe konferencje, a trwająca aktualnie wojna ukruszała fundusze oraz umniejszyła znaczenie nauki do absolutnego minimum. A przecież nauka była najlepszym sposobem na odkrycie prawdy o otaczającym ich świecie oraz ichniej egzystencji. Nawet jego aktualny projekt poruszał sam, żywy początek magii. I to tylko jedne badania jednego człowieka - co wydarzyłoby się, gdyby było ich tylko dziesięć razy tyle? Co by było, gdyby było ich stu? Każde nowe odkrycie wzbogacało bezsprzecznie zasoby wspólnej wiedzy. Dlatego też naukowcy powinni mieć swobodę wnikania w tematy niekonwencjonalne i kontrowersyjne. Takie, których inni bali się poruszać. Takie, które w oczach publicznych były nie do naruszenia. A przecież na tym polegała rola nie tylko samej nauki, lecz wiedzy. Ludzie musieli mieć swobodę w kwestionowaniu obecnego stanu wiedzy oraz możliwość prezentowania niewygodnych, trudnych do przyjęcia prawd, by się rozwijać. Tak wszak przesuwało się granice i właśnie na tym polegała nauka. Nie trzeba było więc nosić tytułu profesora czy słynnego odkrywcy, by wspomagać w rozwijaniu świata - należało jednak wpierw postawić się wielu przeszkodom, aby do ów celu dotrzeć, a to nie wiązało się z poparciem. Ich kochany kraj był tego świetnym przykładem barier.
Mógł. Mógł wyjechać w każdym momencie. Mógł zostawić za sobą Wielką Brytanię i ów chorą wojnę, lecz nie robił tego. Został, bo wierzył w swoje przekonania. Gdyby było inaczej, nie czułby żadnego przywiązania do Hogwartu, nie czułby odpowiedzialności za młodych czarodziejów, nie wiązałby z Londynem, Irlandią, Szkocją, nawet Walią słowa dom. Nie mógł zostawić tego wszystkiego za sobą i uciec. Nie mógł się poddać. Dla Jaydena chodziło o coś więcej aniżeli własny dobrostan. Dlatego też zapytany o wizję bycia częścią szlacheckiego kręgu, nie uniknąłby odpowiedzi. Gdy potrafił odpowiedzieć, dlaczego miałby milczeć? Dlaczego nie miałby wyjawić swojej opinii? Pytanie było jednak takie - po co? Jakie miało to znaczenie? Obaj winni byli robić coś z życiem, które mieli. Marzenie o innych alternatywach ograniczało możliwości, które mogli rozwinąć w tej aktualnej rzeczywistości, w tym aktualnym położeniu, w jakim się znajdowali. Skupianie się na niemożliwej do spełnienia fikcji było stracą cennego czasu - czasu, który mogli inwestować w teraźniejszość oraz przyszłość. - Nie. Czarna dziura powstaje naturalnie. Obskurus to pasożyt. Choroba, która trawi ciało dziecka poddawanego presji - odpowiedział twardo i z mocą, praktycznie surowo, chcąc zaznaczyć wyraźną granicę między naturą, nauką a potwornością. - Wyobrażenie sobie jej powstawania, a porównywanie ich działania to zupełnie inna sytuacja. Przyrównałbyś cierpienie dziecka do naturalnego procesu? - spytał, patrząc z uwagą na młodego czarodzieja, chcąc dostrzec w nim zrozumienie złej projekcji we własnym umyśle. - Ale to moja wina. Skierowałem twoje myśli na te tory - dodał po chwili. - Zapamiętaj jednak, że czarna dziura istnieje z jakiegoś powodu. Cały Wszechświat sprowadza się do jednego i tego samego - zasady równowagi lub wymiany. W zależności od tego, kogo pytasz. Jeśli cię interesuje temat procesów rządzących rzeczywistością, sięgnij po lektury rozprawiające właśnie o ów zasadzie.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Mógłby nad tym rozmyślać. Właściwie często tak robił - w zaciszu leśnej ściółki oraz znajomych terenów. W miejscu, gdzie przesiadywał sam, w odosobnieniu, izolacji od wpływu innych ludzi. Ci zawsze mieli swój plan na życie młodego Flinta, raczyli go radami, nakazami oraz zakazami jasno wyznaczając ścieżkę jaką mężczyzna winien podążać. Nie wyobrażali sobie, że istniała inna droga i, o zgrozo, że Oleander rzeczywiście miał szansę się na niej odnaleźć. Kiedy miał już dość nieustannych, obcych wizji zasnuwających rozwijający się umysł, szukał odpowiedzi w samym sobie. Nie lubił tego stanu; nie lubił melancholii, wspomnień ani odosobnienia. Z natury towarzyski odnajdywał się w tłumie ludzi oraz garnął się do wszelkich interakcji związanych z nimi - dlaczego więc niekiedy potrzebował oddechu? Porozmyślać o tym, co mogłoby być, gdyby nie nazwisko z jakim przyszedł na świat? To nie miało sensu. Gdybanie dla samego gdybania, pocieszania się, że i tak posiadał najlepsze życie jakie mógłby tylko mieć. To nic, że widział siebie wśród wielkich wynalazców, pasjonatów nauki stojących u progu przełomowych odkryć; to nic, że pragnął dla siebie przyszłości pełnej pomysłów: jak ulepszyć świat? Jak poznać wszystko, co nierozpoznane? Jak dotrzeć w miejsca dotąd nikomu nieznane? To przecież tylko mrzonki, które widział jedynie oczami wyobraźni. Nic więcej. Status społeczny wyznaczył grubą linię graniczną - nie wolno mu jej przekroczyć. Może magazynować informację, wykazywać zdrową w rozsądnych ilościach ciekawość, ale nigdy nie stanie na przedzie żadnej rewolucji. Jego rodzina zbyt mocno wielbiła sobie dawny porządek, chociaż… gdzieś na dnie serca nadal znajdowała się iskra nadziei, że może zdoła zostać kolejnym wyjątkiem w historycznych kartach. W końcu jedna z jego krewnych została ministrem! Kobieta! Wydawało się to nieprawdopodobne, a jednak rzeczywistość pozostawała stałą, jakiej nikt nie odważył się wymazać z zapisków przeszłości. Prawdopodobnie dlatego uzdrowiciel nadal dążył do poszerzania wiedzy, do dociekliwości. Przełamywał wszelkie wytyczne oraz zdobywał wiedzę, nie zawsze tą pochwalaną przez innych. Ostatecznie to nie nauka była zła - a ludzie, którzy wykorzystywali ją do złych celów sprawiając, że ta wprawiała w innych trwogę. Dlaczego zatem powinien bać się własnego usposobienia? Ciekawskiego i nastawionego na zdobywanie wiedzy?
Patrząc to na rozmówcę, to na siebie, dochodził do wniosku, że musi starać się mocniej. Przestać wreszcie oglądać się za siebie i po prostu chwycić przeznaczenie w swoje dłonie. Dążyć do tego, co on uważał za słuszne, nie jego rodzina. Ciężko było uciec z utartego przez lata schematu, ale tym właśnie była nauka. Opuszczaniem tego, co bezpieczne na rzecz tego, co interesujące. Co może odmienić przyszłość wielu istnień. Czy to właśnie tym kierował się w swoim istnieniu astronom? Jak godził to z rodzinnymi obowiązkami? Nie powinien całkowicie poświęcić się pasji? Wiele pytań pojawiających się w głowie Oleandra pozostawało bez odpowiedzi.
Wreszcie czarne dziury oraz obskurusy sprowadziły go na ziemię. Ciężko, mocnym szarpnięciem nie tylko za umysł, ale także serce. Będąc nieco nieobecnym pokiwał głową, znów coś notując na pergaminie. Powoli wszystko rozrysowywało się w tej plątaninie niezrozumiałych fraz, nieznanych słów oraz przyczyn istnienia. Nikły uśmiech na krótko zagościł na młodzieńczej twarzy, poznając przy okazji kolejny fragment nauki. Nieznany mu dotąd. Poczuł gorąc na policzkach, gdy zorientował się jak niemądre pytanie zadał. - Nie - odparł automatycznie, nie zastanawiając się właściwie nad tym, chociaż naprawdę tak właśnie uważał. Był uzdrowicielem, żadnego cierpienia nie uznałby za naturalny proces. - Dziękuję za rozjaśnienie tych kwestii - przyznał wreszcie, znów pozwalając ustom na delikatne wygięcie się w górę. - Mógłby mi pan polecić kilka pozycji? - spytał z nadzieją w głosie. W tym samym czasie zauważył kątem oka, że ludzie ponownie zaczęli zbierać się w sali wykładowej. Przerwa dobiegła końca. - Jeszcze raz dziękuję, teraz prezentacja z pewnością wyda mi się prostsza. Przepraszam za zabranie czasu. Wszelkiej pomyślności dla pana i rodziny - dodał jeszcze na zakończenie, szczerze życząc profesorowi samych sukcesów. Te są potrzebne, zwłaszcza w dzisiejszych czasach. Skłonił się jeszcze z szacunkiem nim zniknął wraz z tłumem za drzwiami.
Patrząc to na rozmówcę, to na siebie, dochodził do wniosku, że musi starać się mocniej. Przestać wreszcie oglądać się za siebie i po prostu chwycić przeznaczenie w swoje dłonie. Dążyć do tego, co on uważał za słuszne, nie jego rodzina. Ciężko było uciec z utartego przez lata schematu, ale tym właśnie była nauka. Opuszczaniem tego, co bezpieczne na rzecz tego, co interesujące. Co może odmienić przyszłość wielu istnień. Czy to właśnie tym kierował się w swoim istnieniu astronom? Jak godził to z rodzinnymi obowiązkami? Nie powinien całkowicie poświęcić się pasji? Wiele pytań pojawiających się w głowie Oleandra pozostawało bez odpowiedzi.
Wreszcie czarne dziury oraz obskurusy sprowadziły go na ziemię. Ciężko, mocnym szarpnięciem nie tylko za umysł, ale także serce. Będąc nieco nieobecnym pokiwał głową, znów coś notując na pergaminie. Powoli wszystko rozrysowywało się w tej plątaninie niezrozumiałych fraz, nieznanych słów oraz przyczyn istnienia. Nikły uśmiech na krótko zagościł na młodzieńczej twarzy, poznając przy okazji kolejny fragment nauki. Nieznany mu dotąd. Poczuł gorąc na policzkach, gdy zorientował się jak niemądre pytanie zadał. - Nie - odparł automatycznie, nie zastanawiając się właściwie nad tym, chociaż naprawdę tak właśnie uważał. Był uzdrowicielem, żadnego cierpienia nie uznałby za naturalny proces. - Dziękuję za rozjaśnienie tych kwestii - przyznał wreszcie, znów pozwalając ustom na delikatne wygięcie się w górę. - Mógłby mi pan polecić kilka pozycji? - spytał z nadzieją w głosie. W tym samym czasie zauważył kątem oka, że ludzie ponownie zaczęli zbierać się w sali wykładowej. Przerwa dobiegła końca. - Jeszcze raz dziękuję, teraz prezentacja z pewnością wyda mi się prostsza. Przepraszam za zabranie czasu. Wszelkiej pomyślności dla pana i rodziny - dodał jeszcze na zakończenie, szczerze życząc profesorowi samych sukcesów. Te są potrzebne, zwłaszcza w dzisiejszych czasach. Skłonił się jeszcze z szacunkiem nim zniknął wraz z tłumem za drzwiami.
posłuchajcie opowieści liści: jak liściowi liść
szaleństwo wróży.
szaleństwo wróży.
Oleander Flint
Zawód : uzdrowiciel, botanik
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
to korzeń fiołkowy
może to sny nasze
pogrzebane
wzruszyły korzenie?
może to sny nasze
pogrzebane
wzruszyły korzenie?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Nie był w stanie odpowiedzieć na wszystkie pytania, które wybrzmiewały w głowie młodego szlachcica. Zapewne nikt nie był do tego zdolny - tylko Oleander miał tę możliwość po dokładnym rozeznaniu własnego wnętrza, okazji oraz pragnień. Nikt nie mógł podejmować takich decyzji za niego, a jeśli tak właśnie się miało zdarzyć, rozłam między osobowością, szczęściem a totalną anihilacją charakteru jedynie się powiększał. Jayden widział to już nie raz i nie dwa, gdy rodzice nakazywali, narzucali coś swoim dzieciom wbrew ich woli, na siłę starając się zaprogramować je do działania wedle ichniego schematu. Wojna między różnymi wizjami, powinnościami, obowiązkami nie była niczym nowym, ale była ciągle niesamowicie destruktywna. To nie mogło się udać - wpychanie komuś własnych racji. Podobnie zresztą jak w Hogwarcie za czasów Grindelwalda zmuszano dzieci do nauki czarnej magii i praktykowania jej na koleżankach i kolegach. Nie wiedział jeszcze, co działo się z tym pokoleniem wypuszczonym na wolność, jednak niedługo owe eksperymenty na młodych uczniach miały spotkać się ze światłem dziennym. Szczególnie że narastające, wrogie, wojenne przekazy bombardowały każdego człowieka od długiego czasu. To, co działo się w przeszłości, miało wpływ na zachowania, reakcje i nikt nie mógł temu zaprzeczyć. Jayden nie zamierzał ustępować od tej teorii, dostrzegając silne znamiona na przestrzeni nie tylko nauczania w Szkole Magii i Czarodziejstwa, lecz również samego życia. Otoczenia, w którym się obracał. Ludzi, których spotykał.
Tego dnia spotkał Oleandra Flinta. Lub właściwie to on odszukał astronoma, wyrywając go z pracy i mając do niego konkretne pytania. A Vane nie zamierzał mu odmawiać. Chociaż nigdy nie uczył chłopaka, poznał chęć czerpania wiedzy oraz nauki. Doceniał także pokorę, z jaką młody mężczyzna skierował się ku niemu, mimo że różnica wieku nie była znacząca. Bez problemu mogliby być braćmi, ale jak widać, status profesorski postawił granicę, która i tak dla Jaydena nie miała większego znaczenia. Wszystko zaś winno się rozchodzić o wzajemny szacunek. Jaki i tak już istniał między tą dwójką. Krótkie nie upewniło nauczyciela, że miał do czynienia z kimś, kto nie widział krótkich dróg i nie wybierał ich, aby zaspokoić własne pragnienia. Przyznanie się do tego nie było czymś prostym i czymś, co charakteryzowało każdego. Oleander posiadał więc wrażliwość, jakiej potrzebował aktualnie świat. Gdy Jay usłyszał podziękowania, pochylił lekko głowę w geście zrozumienia - nie zrobił nic, co wykraczałoby poza jego wiedzę zawodową. Robił to zresztą już siedem lat i zamierzał nauczać już do samego końca, jeśli tylko miała być ku temu okazja. - Jeśli ci to nie przeszkadza, wyślę listownie spis odpowiednich pozycji - odpowiedział, wiedząc, że Oleander nie zamierzał mieć nic przeciwko. Wszak nawet jeśli w tym momencie Vane podałby mu tytuły książek, młody czarodziej nie miałby jak ich zapisać. - Są ogólnie dostępne i jeśli nie w głównych salach bibliotek, z łatwością znajdą się w archiwum - dodał, zanim jeszcze raz skłonił się delikatnie w ramach podziękowania. - Tobie i twojej rodzinie również tego życzę - powiedział na pożegnanie. Gdy młody szlachcic zniknął z pola widzenia profesora, mężczyzna wrócił do przerwanego zajęcia. Miał jeszcze trochę czasu przed kolejnym wykładem, dlatego mógł kontynuować urwaną wcześniej myśl. Pióro na nowo zaczęło charakterystycznie skrobać po pergaminie w rytm idei przelewających się na papier. To był zdecydowanie satysfakcjonujący dzień.
|zt x2
Tego dnia spotkał Oleandra Flinta. Lub właściwie to on odszukał astronoma, wyrywając go z pracy i mając do niego konkretne pytania. A Vane nie zamierzał mu odmawiać. Chociaż nigdy nie uczył chłopaka, poznał chęć czerpania wiedzy oraz nauki. Doceniał także pokorę, z jaką młody mężczyzna skierował się ku niemu, mimo że różnica wieku nie była znacząca. Bez problemu mogliby być braćmi, ale jak widać, status profesorski postawił granicę, która i tak dla Jaydena nie miała większego znaczenia. Wszystko zaś winno się rozchodzić o wzajemny szacunek. Jaki i tak już istniał między tą dwójką. Krótkie nie upewniło nauczyciela, że miał do czynienia z kimś, kto nie widział krótkich dróg i nie wybierał ich, aby zaspokoić własne pragnienia. Przyznanie się do tego nie było czymś prostym i czymś, co charakteryzowało każdego. Oleander posiadał więc wrażliwość, jakiej potrzebował aktualnie świat. Gdy Jay usłyszał podziękowania, pochylił lekko głowę w geście zrozumienia - nie zrobił nic, co wykraczałoby poza jego wiedzę zawodową. Robił to zresztą już siedem lat i zamierzał nauczać już do samego końca, jeśli tylko miała być ku temu okazja. - Jeśli ci to nie przeszkadza, wyślę listownie spis odpowiednich pozycji - odpowiedział, wiedząc, że Oleander nie zamierzał mieć nic przeciwko. Wszak nawet jeśli w tym momencie Vane podałby mu tytuły książek, młody czarodziej nie miałby jak ich zapisać. - Są ogólnie dostępne i jeśli nie w głównych salach bibliotek, z łatwością znajdą się w archiwum - dodał, zanim jeszcze raz skłonił się delikatnie w ramach podziękowania. - Tobie i twojej rodzinie również tego życzę - powiedział na pożegnanie. Gdy młody szlachcic zniknął z pola widzenia profesora, mężczyzna wrócił do przerwanego zajęcia. Miał jeszcze trochę czasu przed kolejnym wykładem, dlatego mógł kontynuować urwaną wcześniej myśl. Pióro na nowo zaczęło charakterystycznie skrobać po pergaminie w rytm idei przelewających się na papier. To był zdecydowanie satysfakcjonujący dzień.
|zt x2
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 2 z 2 • 1, 2
Sala wykładowa
Szybka odpowiedź