Salon
AutorWiadomość
Salon
Salon oparty na budowie sali w średniowiecznym stylu, jest podzielony na dwie sekcje: małą bibliotekę stanowiącą oddzielną część oraz salę muzyczną. Dzięki temu każdy z domowników może poczuć się bardziej komfortowo. Kominek z freskiem oraz mottem Yaxley'ów dość często służy jako miejsce, przy którym można się ogrzać, ale również jako ostateczna droga komunikacji.
| 26.07?
Ciepłe, lipcowe dni upływały Cressidzie dość leniwie. Spędzała czas głównie na terenie posiadłości Fawleyów, malując, spacerując po ogrodach, regularnie jeżdżąc konno i przede wszystkim – poświęcając coraz więcej chwil swoim dzieciom, które wyrosły już z okresu niemowlęctwa. Ta rutyna urozmaicana była głównie wizytami w posiadłości panieńskiego rodu; odwiedzała dwór Flintów przynajmniej raz w tygodniu, czasem z mężem i dziećmi, a czasem samotnie. Spędzała wtedy czas z rodzeństwem, rozmawiała z matką, co jakiś czas także z panem ojcem, choć jasnym było, że ten nie kochał jej dzieci równie mocno, jak potomstwa jej starszego brata. Bolało ją to, ale chyba zawsze czuła, że tak będzie – że dzieci najmniej kochanej córki będą tymi najmniej kochanymi wnukami, zwłaszcza że nie nosiły nazwiska Flint, a Fawley. Nie miały ponieść dalej jego dziedzictwa.
Wizyty w innych miejscach wciąż były rzadkością, tym bardziej, że Cressie raczej stroniła od wizyt w ponoć wciąż nie do końca spokojnym Londynie, a przyjaciółek nie miała zbyt wielu, więc rzadko ktoś zapraszał ją do swego dworku. Wciąż odczuwała towarzyskie konsekwencje nauki w Beauxbatons, przez którą pozostawała oddalona od dziewcząt pobierających nauki w Hogwarcie i nadal nie udało jej się pokonać poczucia tego że nie miała szans konkurować z latami przyjacielskich więzi młodych lady, które spędziły razem swoją edukację i weszły w dorosłość już mając swoje najbliższe przyjaciółki, i w ich sercach nie było miejsca dla Cressidy. Oczywiście w Beauxbatons też uczyły się szlachetne damy, ale nie było ich wiele, a część z nich, jak Cynthia, odwróciło się od niej w dorosłym życiu.
Rosalie była przecudnej urody półwilą, z którą Cressida nie zdążyła nawiązać prawdziwie bliskich relacji. Choć jej panieński ród żył w dobrych stosunkach z Yaxleyami, przez edukację w innych szkołach w dzieciństwie widywały się bardzo rzadko, a niecały rok po skończeniu szkoły wydano ją za mąż do rodu, którego Yaxleyowie nie darzyli sympatią, więc relacje z Rosalie zostały zduszone nim mogły prawdziwie rozkwitnąć. Cressidzie nie przeszkadzało jej rodowe miano, w końcu wyrosła jako Flint i w sercu nim pozostała, więc nie odrzuciła przyjaciół swego panieńskiego rodu, ale zdawała sobie sprawę, że inni niekoniecznie mieli tak luźne podejście do międzyrodowych stosunków. Wystarczyło wspomnieć Cynthię, drogą szkolną przyjaciółkę, która strzaskała jej delikatne serduszko na drobne kawałeczki, odrzucając jej przyjaźń i serdeczność tylko i wyłącznie dlatego, że wydano ją za Fawleya. Odrzucenie przez Cynthię wciąż mocno ją bolało, siłą rzeczy zaczęła się więc dystansować od tych spośród dawnych znajomych, których rody nie lubiły Fawleyów – ale nie dlatego, że ona nagle zapałała do nich niechęcią, a dlatego, że panicznie bała się odrzucenia i zranienia przez kolejne osoby. Przecież z chwilą ślubu nie stała się inną osobą, była tą samą Cressidą co dawniej, tylko że mieszkającą gdzieś indziej, ale dla niektórych niestety okazało się to problemem.
Ale to Rosalie nawiązała kontakt jako pierwsza, więc Cressida ucieszyła się i odpowiedziała na jej zaproszenie pozytywnie, zgadzając się złożyć wizytę w posiadłości Yaxleyów. Ostatecznie teraz, skoro ich rody znajdowały się po tej samej stronie, a ona sama pochodziła z Flintów, jej obecność może nie zostanie źle odebrana. Oby.
Wraz z nią przybyła jej wierna służka, towarzysząca jej podczas każdego wyjścia z posiadłości, pełniąca zarazem rolę przyzwoitki gdyby Cressida napotkała na drodze jakiegoś mężczyznę. Ubrała się schludnie, i żeby nie kłuć Yaxleyów w oczy barwami Fawleyów, przybrała się w zieloną suknię nawiązującą do barw Flintów. Nadal czasem lubiła zakładać ukochane zielenie, więc oprócz sukni w różnych odcieniach niebieskiego zachowała w garderobie i te zielone. Kochała ten kolor tak pięknie przywodzący na myśl lasy, wśród których dorastała.
Trochę onieśmielała ją wizja spotkania z dawno nie widzianą Rosalie. A w każdym razie, dawno nie miała okazję rozmawiać z nią twarzą w twarz, bo od czasu do czasu jej urodę dawało się zauważyć na salonach, choć rzadziej niż kiedyś; ciąża, a potem wychowywanie dziecka zapewne odciągnęły ją od życia towarzyskiego. A i Cressida nigdy nie należała do tych dziewcząt, które odwiedzały każde towarzyskie wydarzenie, na salonach trzymała się na uboczu, pozwalając grać pierwsze skrzypce atrakcyjniejszym i pewniejszym siebie damom.
- Lady Yaxley. Rosalie – przywitała ją nieśmiało, kiedy już jej oczom ukazała się półwila. Cressie chyba miała szczęście do półwil, bo już w szkole poznała kilka i przy nich zawsze czuła się jeszcze bardziej nijaką szarą myszką. – Miło mi, że zechciałaś mnie zaprosić. Tak dawno nie miałam okazji tu być. – Ostatni raz była tutaj chyba jeszcze w czasach panieństwa, jej pan ojciec od czasu do czasu zabierał swe latorośle do rezydencji zaprzyjaźnionych Flintom rodów. Stąd pamiętała posiadłość na bagnach. – Co u ciebie słychać? Małżeństwo i macierzyństwo wydają się ci służyć.
Ciepłe, lipcowe dni upływały Cressidzie dość leniwie. Spędzała czas głównie na terenie posiadłości Fawleyów, malując, spacerując po ogrodach, regularnie jeżdżąc konno i przede wszystkim – poświęcając coraz więcej chwil swoim dzieciom, które wyrosły już z okresu niemowlęctwa. Ta rutyna urozmaicana była głównie wizytami w posiadłości panieńskiego rodu; odwiedzała dwór Flintów przynajmniej raz w tygodniu, czasem z mężem i dziećmi, a czasem samotnie. Spędzała wtedy czas z rodzeństwem, rozmawiała z matką, co jakiś czas także z panem ojcem, choć jasnym było, że ten nie kochał jej dzieci równie mocno, jak potomstwa jej starszego brata. Bolało ją to, ale chyba zawsze czuła, że tak będzie – że dzieci najmniej kochanej córki będą tymi najmniej kochanymi wnukami, zwłaszcza że nie nosiły nazwiska Flint, a Fawley. Nie miały ponieść dalej jego dziedzictwa.
Wizyty w innych miejscach wciąż były rzadkością, tym bardziej, że Cressie raczej stroniła od wizyt w ponoć wciąż nie do końca spokojnym Londynie, a przyjaciółek nie miała zbyt wielu, więc rzadko ktoś zapraszał ją do swego dworku. Wciąż odczuwała towarzyskie konsekwencje nauki w Beauxbatons, przez którą pozostawała oddalona od dziewcząt pobierających nauki w Hogwarcie i nadal nie udało jej się pokonać poczucia tego że nie miała szans konkurować z latami przyjacielskich więzi młodych lady, które spędziły razem swoją edukację i weszły w dorosłość już mając swoje najbliższe przyjaciółki, i w ich sercach nie było miejsca dla Cressidy. Oczywiście w Beauxbatons też uczyły się szlachetne damy, ale nie było ich wiele, a część z nich, jak Cynthia, odwróciło się od niej w dorosłym życiu.
Rosalie była przecudnej urody półwilą, z którą Cressida nie zdążyła nawiązać prawdziwie bliskich relacji. Choć jej panieński ród żył w dobrych stosunkach z Yaxleyami, przez edukację w innych szkołach w dzieciństwie widywały się bardzo rzadko, a niecały rok po skończeniu szkoły wydano ją za mąż do rodu, którego Yaxleyowie nie darzyli sympatią, więc relacje z Rosalie zostały zduszone nim mogły prawdziwie rozkwitnąć. Cressidzie nie przeszkadzało jej rodowe miano, w końcu wyrosła jako Flint i w sercu nim pozostała, więc nie odrzuciła przyjaciół swego panieńskiego rodu, ale zdawała sobie sprawę, że inni niekoniecznie mieli tak luźne podejście do międzyrodowych stosunków. Wystarczyło wspomnieć Cynthię, drogą szkolną przyjaciółkę, która strzaskała jej delikatne serduszko na drobne kawałeczki, odrzucając jej przyjaźń i serdeczność tylko i wyłącznie dlatego, że wydano ją za Fawleya. Odrzucenie przez Cynthię wciąż mocno ją bolało, siłą rzeczy zaczęła się więc dystansować od tych spośród dawnych znajomych, których rody nie lubiły Fawleyów – ale nie dlatego, że ona nagle zapałała do nich niechęcią, a dlatego, że panicznie bała się odrzucenia i zranienia przez kolejne osoby. Przecież z chwilą ślubu nie stała się inną osobą, była tą samą Cressidą co dawniej, tylko że mieszkającą gdzieś indziej, ale dla niektórych niestety okazało się to problemem.
Ale to Rosalie nawiązała kontakt jako pierwsza, więc Cressida ucieszyła się i odpowiedziała na jej zaproszenie pozytywnie, zgadzając się złożyć wizytę w posiadłości Yaxleyów. Ostatecznie teraz, skoro ich rody znajdowały się po tej samej stronie, a ona sama pochodziła z Flintów, jej obecność może nie zostanie źle odebrana. Oby.
Wraz z nią przybyła jej wierna służka, towarzysząca jej podczas każdego wyjścia z posiadłości, pełniąca zarazem rolę przyzwoitki gdyby Cressida napotkała na drodze jakiegoś mężczyznę. Ubrała się schludnie, i żeby nie kłuć Yaxleyów w oczy barwami Fawleyów, przybrała się w zieloną suknię nawiązującą do barw Flintów. Nadal czasem lubiła zakładać ukochane zielenie, więc oprócz sukni w różnych odcieniach niebieskiego zachowała w garderobie i te zielone. Kochała ten kolor tak pięknie przywodzący na myśl lasy, wśród których dorastała.
Trochę onieśmielała ją wizja spotkania z dawno nie widzianą Rosalie. A w każdym razie, dawno nie miała okazję rozmawiać z nią twarzą w twarz, bo od czasu do czasu jej urodę dawało się zauważyć na salonach, choć rzadziej niż kiedyś; ciąża, a potem wychowywanie dziecka zapewne odciągnęły ją od życia towarzyskiego. A i Cressida nigdy nie należała do tych dziewcząt, które odwiedzały każde towarzyskie wydarzenie, na salonach trzymała się na uboczu, pozwalając grać pierwsze skrzypce atrakcyjniejszym i pewniejszym siebie damom.
- Lady Yaxley. Rosalie – przywitała ją nieśmiało, kiedy już jej oczom ukazała się półwila. Cressie chyba miała szczęście do półwil, bo już w szkole poznała kilka i przy nich zawsze czuła się jeszcze bardziej nijaką szarą myszką. – Miło mi, że zechciałaś mnie zaprosić. Tak dawno nie miałam okazji tu być. – Ostatni raz była tutaj chyba jeszcze w czasach panieństwa, jej pan ojciec od czasu do czasu zabierał swe latorośle do rezydencji zaprzyjaźnionych Flintom rodów. Stąd pamiętała posiadłość na bagnach. – Co u ciebie słychać? Małżeństwo i macierzyństwo wydają się ci służyć.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Mijało właśnie trzy miesiące odkąd mój syn pojawił się na świecie. Już pod koniec ciąży zażądałam powrotu do Anglii, nie bacząc na dziejące się tam aktualnie wydarzenia, chciałam aby moje dziecko i przyszły nestor rodu urodził się w naszej rodzinnej posiadłości. Dawno już wyparłam strach i ból jaki towarzyszył mi podczas tego cudu. Czuwająca ciotka, siostra i kuzynka dodawały mi otuchy, a mój mąż z dumą przyjął swojego pierworodnego. Ja również czułam dumę i spełnienie, byłam mężatką i wydałam na świat syna. Czego mogłam chcieć więcej? Póki nie podrośnie będzie pod moją i swoich opiekunek opieką, a gdy przyjdzie czas nad jego wychowaniem przejmie pieczę mój mąż, mój ojciec oraz nestor rodu i będąc dbać o jego wykształcenie i umiejętności, jakie będą potrzebne mu w pełnieniu przyszłych funkcji. Tymczasowo wycofałam się z życia publicznego, omijały mnie bankiety, wernisaże, spotkania towarzyskie. Niedługo powinnam wrócić, pokazać się na bankiecie u Lady Nott i z dumą szczycić się faktem wypełnienia rodzinnych obowiązków.
Większość czasu spędzałam w posiadłości lub w ogrodzie. Błogie dni dla mnie nastały, skupiałam się wyłącznie na dojściu do siebie po trudach porodu i spędzaniu jak najwięcej czasu z synem. A syna miałam przepięknego, odziedziczył po mężu ciemniejsze włosy, chociaż oczy, tak mówił mój ojciec, miał zdecydowanie po mnie. Pięknie błękitne i przejrzyste jak tafla czystej wody.
Zauważyłam, że zaczynał interesować go świat. Płakał gdy próbowałam odłożyć go do kołyski i uspokajał się, gdy tylko lądował na moich ramionach. Dużo czasu spędzaliśmy na miękkim dywanie w salonie, piastunki przynosiły coraz to nowe malutkie zabawki dla dzieci kupione na Pokątnej, a ja próbowałam zainteresować go i przerywaliśmy gdy przychodziła pora karmienia. Ale czasami również miałam dość, całe szczęście, że otoczona byłam opiekunkami, które gdy tylko chciałam mieć chwilę dla siebie, zajmowały się moim synem, a ja mogłam odetchnąć.
Dzisiejszy dzień był wyjątkowy, w pewnym sensie, oczywiście. Po pierwsze dlatego, że od dawna nikt nie przyszedł do nas w gościnę. Z jednej strony dlatego, że ja życzyłam sobie spokoju, a z drugiej nadal przechodziliśmy żałobę po moim kuzynie. Mój mały syn w pewnym sensie zasklepił pustkę w moim sercu, wypełnił szczęściem dzięki czemu ja i myślę, że inni domownicy również, czuli się lepiej. Po drugie dlatego, że miał być to szczególnie rodzinny dzień. Zapragnęłam obrazu, na którym ja, mój mąż z synem na ramionach, będziemy wspólnie spędzać czas w naszych przepięknych ogrodach. Pogoda dopisała, byłam więc pewna, że zaproszony przeze mnie gość zaspokoi moją potrzebę posiadania takiego dzieła.
Gdy Cressida weszła do salonu zastała mnie wraz z synem na ramionach przy oknie. Szybko oddałam go jednej z opiekunek, nie będę przecież witać gościa w taki sposób. A na pochwalenie się pierworodnym jeszcze przyjdzie pora. Chociaż dziewczyna nosiła nazwisko Fawley, niezbyt miło kojarzące się w mojej rodzinie, to ze względu na jej dawny ród nadal starałam się utrzymywać z nią przyjazne stosunki. A że była malarką, to był to pretekst, aby móc zaprosić ją do Fenland.
- Cressidio, miło cię widzieć. Mam nadzieję, że podróż do Fenland upłynęła ci przyjemnie? – zapytałam z troską w głosie.
Pokiwałam głową. Mi również wydawało się, że to był ostatni raz kiedy lady Fawley, jeszcze wtedy lady Flint, pojawiła się w Yaxley’s Hall. Na wspomnienie o macierzyństwie mimowolnie uśmiech pojawił się na mojej twarzy. Faktycznie miałam wrażenie, że mi służy, a przynajmniej wszyscy tak mówili. Zastanawiałam się wtedy czy komuś macierzyństwo może nie służyć? Przecież to taki piękny okres, kiedy można spędzać czas ze swoim dzieckiem, patrzeć jak zajmują się nim opiekunki i spać ze spokojem wiedząc, że bezpiecznie leży w swojej kołysce.
- Dziękuje, bardzo miło mi to słyszeć – odpowiedziałam z grzecznością. – Odpoczywam, cieszę się obecnością syna. Proszę usiądź – wskazałam na jeden z wygodnych foteli. – Mój mąż miał coś ważnego do załatwienia, ale obiecał, że szybko wróci i wtedy zajmiemy się obrazem. Czy zechcesz napić się herbaty?
Zaklasnęłam parę razy w dłonie, aby do salonu sprowadzić skrzaty. Również miałam ochotę się czegoś napić. Zabawa i mówienie do syna było w pewnym sensie nawet dość męczące.
Większość czasu spędzałam w posiadłości lub w ogrodzie. Błogie dni dla mnie nastały, skupiałam się wyłącznie na dojściu do siebie po trudach porodu i spędzaniu jak najwięcej czasu z synem. A syna miałam przepięknego, odziedziczył po mężu ciemniejsze włosy, chociaż oczy, tak mówił mój ojciec, miał zdecydowanie po mnie. Pięknie błękitne i przejrzyste jak tafla czystej wody.
Zauważyłam, że zaczynał interesować go świat. Płakał gdy próbowałam odłożyć go do kołyski i uspokajał się, gdy tylko lądował na moich ramionach. Dużo czasu spędzaliśmy na miękkim dywanie w salonie, piastunki przynosiły coraz to nowe malutkie zabawki dla dzieci kupione na Pokątnej, a ja próbowałam zainteresować go i przerywaliśmy gdy przychodziła pora karmienia. Ale czasami również miałam dość, całe szczęście, że otoczona byłam opiekunkami, które gdy tylko chciałam mieć chwilę dla siebie, zajmowały się moim synem, a ja mogłam odetchnąć.
Dzisiejszy dzień był wyjątkowy, w pewnym sensie, oczywiście. Po pierwsze dlatego, że od dawna nikt nie przyszedł do nas w gościnę. Z jednej strony dlatego, że ja życzyłam sobie spokoju, a z drugiej nadal przechodziliśmy żałobę po moim kuzynie. Mój mały syn w pewnym sensie zasklepił pustkę w moim sercu, wypełnił szczęściem dzięki czemu ja i myślę, że inni domownicy również, czuli się lepiej. Po drugie dlatego, że miał być to szczególnie rodzinny dzień. Zapragnęłam obrazu, na którym ja, mój mąż z synem na ramionach, będziemy wspólnie spędzać czas w naszych przepięknych ogrodach. Pogoda dopisała, byłam więc pewna, że zaproszony przeze mnie gość zaspokoi moją potrzebę posiadania takiego dzieła.
Gdy Cressida weszła do salonu zastała mnie wraz z synem na ramionach przy oknie. Szybko oddałam go jednej z opiekunek, nie będę przecież witać gościa w taki sposób. A na pochwalenie się pierworodnym jeszcze przyjdzie pora. Chociaż dziewczyna nosiła nazwisko Fawley, niezbyt miło kojarzące się w mojej rodzinie, to ze względu na jej dawny ród nadal starałam się utrzymywać z nią przyjazne stosunki. A że była malarką, to był to pretekst, aby móc zaprosić ją do Fenland.
- Cressidio, miło cię widzieć. Mam nadzieję, że podróż do Fenland upłynęła ci przyjemnie? – zapytałam z troską w głosie.
Pokiwałam głową. Mi również wydawało się, że to był ostatni raz kiedy lady Fawley, jeszcze wtedy lady Flint, pojawiła się w Yaxley’s Hall. Na wspomnienie o macierzyństwie mimowolnie uśmiech pojawił się na mojej twarzy. Faktycznie miałam wrażenie, że mi służy, a przynajmniej wszyscy tak mówili. Zastanawiałam się wtedy czy komuś macierzyństwo może nie służyć? Przecież to taki piękny okres, kiedy można spędzać czas ze swoim dzieckiem, patrzeć jak zajmują się nim opiekunki i spać ze spokojem wiedząc, że bezpiecznie leży w swojej kołysce.
- Dziękuje, bardzo miło mi to słyszeć – odpowiedziałam z grzecznością. – Odpoczywam, cieszę się obecnością syna. Proszę usiądź – wskazałam na jeden z wygodnych foteli. – Mój mąż miał coś ważnego do załatwienia, ale obiecał, że szybko wróci i wtedy zajmiemy się obrazem. Czy zechcesz napić się herbaty?
Zaklasnęłam parę razy w dłonie, aby do salonu sprowadzić skrzaty. Również miałam ochotę się czegoś napić. Zabawa i mówienie do syna było w pewnym sensie nawet dość męczące.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Dla Cressidy urodzenie dzieci było największym szczęściem. Spełniła najważniejszą kobiecą rolę: wyszła za mąż i powiła potomstwo. Niegdyś, będąc jeszcze w szkole, panicznie bała się myśli, że nikt jej nie zechce i zostanie starą panną. Że jej siostra, kuzynki i nieliczne przyjaciółki szybko wyjdą za mąż, a ona, pozbawiona adoratorów, wnet skończy dwadzieścia pięć lat i zostanie starą panną, pozostającą po kres swych dni w Charnwood, nie mogącą zadowolić rodziców ani doczekać upragnionych dzieci. Oczywiście to były tylko irracjonalne obawy zakompleksionego dziewczątka, jej pan ojciec z pewnością nie pozwoliłby na taką hańbę i dołożyłby starań, by znaleźć jej męża. Żadna z jego córek nie mogła być starą panną, obie musiały wyjść za mąż i rodzić dzieci, do czego młode Flintówny były wręcz stworzone.
Na szczęście adorator pojawił się szybko, zagarniając ją na wydarzeniach towarzyskich i prędko się jej oświadczając. Tym sposobem mając niespełna dziewiętnaście lat wyszła za mąż, a mając niespełna dwadzieścia została matką. Cressida nade wszystko pragnęła zadowolić pana ojca i spełniać jego oczekiwania. Próbowała także odnaleźć się jakoś w nowej, obcej rodzinie, do której weszła po ślubie. Przybywając do Rosalie trochę pozazdrościła jej tego, że wydano ją za mąż za mężczyznę z tego samego rodu, dzięki czemu oszczędzono jej trudów przeprowadzki i adaptacji do nowego miejsca i nowej rodziny. Może gdyby nie pojawił się William, i ją wydano by za jakiegoś dalekiego kuzyna, dzięki czemu pozostałaby w prawdziwym domu i nadal nosiłaby najdroższe sercu nazwisko? Ale się pojawił, ona została oddana Fawleyom i widocznie tak miało być. Pomyślnie dla niej Fawleyowie się nawrócili, dzięki czemu mogła nadal utrzymywać bliskie relacje z panieńskim rodem.
Aktualnie była szczęśliwą i spełnioną młódką, żoną przystojnego mężczyzny i matką przepięknych bliźniąt. Z tą myślą mogła stanąć przed olśniewającą Rosalie, która również wydawała się szczęśliwa i spełniona, nawet pomimo straty, której doświadczył niedawno jej ród. Morgoth był i jej dalekim kuzynem, a choć nigdy nie nawiązali głębszych relacji, jego przedwczesna śmierć z rąk szlamolubów była szokiem i uzmysławiała Cressidzie, że naprawdę powinni się bać bezmyślnej tłuszczy, która jakże zawistnie pragnęła strącić ich z piedestału i sprowadzić na dno. Skoro zdołali zabić nestora wielkiego rodu, to z jaką łatwością pozbyliby się słabowitych dam takich jak ona?
Gdyby nadal była panną, z pewnością doskwierałoby jej teraz większe poczucie niższości i gorszości, ale w kwestii spełniania oczekiwań rodu też miała się czym pochwalić, dlatego uśmiechnęła się do Rosalie ciepło i szczerze, a towarzysząca jej służka zadbała o zabranie przyborów malarskich. Rozczulił ją widok półwili z dzieckiem w ramionach; odkąd została matką, takie widoki bardzo na nią działały.
- Tak, podróż przebiegła szybko i spokojnie, dziękuję – powiedziała, naprawdę ciesząc się z zaproszenia. Rosalie była wzorową, przykładną damą, a poza tym również żoną i młodą matką. To je łączyło, więc tym bardziej chciała odnowić relacje z nią. Powinna się teraz jak najwięcej otaczać innymi mężatkami i matkami, a stanowczo unikać starych panien i kobiet o niestosownych ciągotkach do niezależności lub mugoli. – Chętnie napiję się herbaty nim przystąpimy do malowania obrazu – rzekła, siadając we wskazanym miejscu i przygładzając suknię. – Może opowiesz mi o swoim synu? Jakie otrzymał imię? – spytała z ciekawością. Spodziewała się, że Rosalie, jak większość matek, będzie zadowolona z możliwości rozmowy o swoim dziecku. – Masz jakieś konkretne oczekiwania w związku z samym obrazem? Chcesz żeby był utrzymany w raczej sielskim klimacie, czy ma być poważny i oficjalny? Ma powstać tu, w salonie, czy może na zewnątrz, w otoczeniu przyrody? – Chciała poznać takie szczegóły, by już zacząć planować jakąś koncepcję. W ostatnich miesiącach rzadko malowała portrety, bo nie wypadało jej chodzić na wyrobki (od tego byli w końcu nieszlachetni, ale zdolni malarze korzystający z mecenatu rodu Fawley) i obecnie wykonywała portrety sporadycznie na zamówienie jedynie krewnych lub koleżanek z wyższych sfer. O wiele częściej jej płótna zdobiły pejzaże, więc przyda się okazja do odświeżenia umiejętności portretowania. Choć uwiecznienie na płótnie urody Rosalie z pewnością będzie trudnym wyzwaniem.
Na szczęście adorator pojawił się szybko, zagarniając ją na wydarzeniach towarzyskich i prędko się jej oświadczając. Tym sposobem mając niespełna dziewiętnaście lat wyszła za mąż, a mając niespełna dwadzieścia została matką. Cressida nade wszystko pragnęła zadowolić pana ojca i spełniać jego oczekiwania. Próbowała także odnaleźć się jakoś w nowej, obcej rodzinie, do której weszła po ślubie. Przybywając do Rosalie trochę pozazdrościła jej tego, że wydano ją za mąż za mężczyznę z tego samego rodu, dzięki czemu oszczędzono jej trudów przeprowadzki i adaptacji do nowego miejsca i nowej rodziny. Może gdyby nie pojawił się William, i ją wydano by za jakiegoś dalekiego kuzyna, dzięki czemu pozostałaby w prawdziwym domu i nadal nosiłaby najdroższe sercu nazwisko? Ale się pojawił, ona została oddana Fawleyom i widocznie tak miało być. Pomyślnie dla niej Fawleyowie się nawrócili, dzięki czemu mogła nadal utrzymywać bliskie relacje z panieńskim rodem.
Aktualnie była szczęśliwą i spełnioną młódką, żoną przystojnego mężczyzny i matką przepięknych bliźniąt. Z tą myślą mogła stanąć przed olśniewającą Rosalie, która również wydawała się szczęśliwa i spełniona, nawet pomimo straty, której doświadczył niedawno jej ród. Morgoth był i jej dalekim kuzynem, a choć nigdy nie nawiązali głębszych relacji, jego przedwczesna śmierć z rąk szlamolubów była szokiem i uzmysławiała Cressidzie, że naprawdę powinni się bać bezmyślnej tłuszczy, która jakże zawistnie pragnęła strącić ich z piedestału i sprowadzić na dno. Skoro zdołali zabić nestora wielkiego rodu, to z jaką łatwością pozbyliby się słabowitych dam takich jak ona?
Gdyby nadal była panną, z pewnością doskwierałoby jej teraz większe poczucie niższości i gorszości, ale w kwestii spełniania oczekiwań rodu też miała się czym pochwalić, dlatego uśmiechnęła się do Rosalie ciepło i szczerze, a towarzysząca jej służka zadbała o zabranie przyborów malarskich. Rozczulił ją widok półwili z dzieckiem w ramionach; odkąd została matką, takie widoki bardzo na nią działały.
- Tak, podróż przebiegła szybko i spokojnie, dziękuję – powiedziała, naprawdę ciesząc się z zaproszenia. Rosalie była wzorową, przykładną damą, a poza tym również żoną i młodą matką. To je łączyło, więc tym bardziej chciała odnowić relacje z nią. Powinna się teraz jak najwięcej otaczać innymi mężatkami i matkami, a stanowczo unikać starych panien i kobiet o niestosownych ciągotkach do niezależności lub mugoli. – Chętnie napiję się herbaty nim przystąpimy do malowania obrazu – rzekła, siadając we wskazanym miejscu i przygładzając suknię. – Może opowiesz mi o swoim synu? Jakie otrzymał imię? – spytała z ciekawością. Spodziewała się, że Rosalie, jak większość matek, będzie zadowolona z możliwości rozmowy o swoim dziecku. – Masz jakieś konkretne oczekiwania w związku z samym obrazem? Chcesz żeby był utrzymany w raczej sielskim klimacie, czy ma być poważny i oficjalny? Ma powstać tu, w salonie, czy może na zewnątrz, w otoczeniu przyrody? – Chciała poznać takie szczegóły, by już zacząć planować jakąś koncepcję. W ostatnich miesiącach rzadko malowała portrety, bo nie wypadało jej chodzić na wyrobki (od tego byli w końcu nieszlachetni, ale zdolni malarze korzystający z mecenatu rodu Fawley) i obecnie wykonywała portrety sporadycznie na zamówienie jedynie krewnych lub koleżanek z wyższych sfer. O wiele częściej jej płótna zdobiły pejzaże, więc przyda się okazja do odświeżenia umiejętności portretowania. Choć uwiecznienie na płótnie urody Rosalie z pewnością będzie trudnym wyzwaniem.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Październik nadciągnął nad Anglię w sposób dla siebie niemalże charakterystyczny; dominujące w krajobrazie mgły i bezustanna mżawka nie wprowadzały lady Crouch w dobry nastrój. Wręcz przeciwnie, wystawiały zarówno jej cierpliwość, jak i zdrowie na poważną próbę. Gdzieś pomiędzy jedną komnatą a drugą słyszała nawet, jak żona jej ojca sugeruje swej teściowej, ulubionej opiekunce lady Hypatii, że dobrze zrobiłby jej wyjazd na południe Francji lub chociażby do Szwajcarii. Sanatoria były oczywiście idealnym miejscem do wypoczynku, lecz wobec naglącej sytuacji geopolitycznej na skromnym, angielskim poletku, Hypatia ani myślała o, nawet usprawiedliwionej, kapitulacji. Wielka machineria ruszyła i z każdym mijającym dniem przyspieszała. Jedynym wyjściem, które uniemożliwiało śmierć pod jej kołami, zgniecionej w pył historii, było wyjście jej naprzeciw. Przygotowanej, nauczonej na cudzych błędach, bogatej w doświadczenie innych, których zdobycie przez nią samą zajęłoby zdecydowanie za dużo czasu wobec kruchości jej życia.
Z tego również powodu zjawiła się, umówionego drugiego października, w Yaxley's Hall. Lord Efrem był jej kuzynem w drugiej linii, wspólnie dzielili krew Malfoyów, on przez matkę, ona przez ukochaną babcię. Za wyjątkiem tego relatywnie skromnego pokrewieństwa wydawali się należeć do innych światów. Gdy ona rozpoczynała naukę w Hogwarcie, on już ją zakończył, w dodatku w Durmstrangu. Ona zawieszona została w cieniu tradycji helleńsko-rzymskiej, on — jeżeli wierzyć plotkom, ukochał sobie tradycje swych germańskich przodków. Na sam koniec, najbardziej jaskrawa różnica leżała po stronie ich płci. Spodziewała się dojrzeć go w pełnej glorii. Wysokiego i postawnego, o twarzy niezdradzającej emocji, do czego cały świat przyzwyczaili Yaxleyowie. Rozczarowałaby się głęboko, gdyby na spotkanie wyszedł jej ktoś zupełnie miałki. Nie tylko wizualnie, najgorsze byłoby, gdyby okazał się nie politykiem z własnym zdaniem, a jeno biernym potakiwaczem.
W Yaxley Hall zjawiła się ze swą babcią, szczególnie nalegającą na spotkanie ze swą — podobno —ulubioną bratanicą, matką Efrema. Pozostawiła lady Evelyn Crouch odnalezienie swej rozmówczyni samodzielnie. Ją samą służba skierowała do salonu, dokładniej do części przeznaczonej do swobodnego zapoznawania się z literaturą. Silna woń lilii wodnych niosła się po korytarzach, zaskakująco dobrze działając na zmysły; kojąc je, nastrajając naprawdę pozytywnie do nadchodzącego wielkimi krokami spotkania. Humor i tak dopisywał Hypatii, wszak sama zabiegała o możliwość wysłuchania sir Yaxleya, zdradzając się nawet z drobnymi oznakami niecierpliwości względem wydłużającego się oczekiwania. Nie miała wiele czasu, jeszcze tyle kwestii pozostawało pod znakiem zapytania. Lecz dziś, och, dziś pewne chmury miały zostać rozwiane, a promienie słońca klarowności myśli wypuszczone na wolność.
— Sir Yaxley — z chwilą, gdy służący otworzył drzwi, Hypatia przybrała pozę skromnej, młodej damy, dygając z gracją przed gospodarzem. Przez pierwsze sekundy nie pozwoliła sobie na uniesienie wzroku, nie chcąc sprawiać wrażenia zbyt pewnej siebie, czy też, dalej, wulgarnej. Chciała, aby lord Efrem widział w niej spokojną, grzeczną i potulną młodą damę. Tak długo, jak lady Hypatia nie będzie przekonana, że może mu zaufać. Że Efrem Yaxley nie był wyłącznie znajomym, czy też sojusznikiem jej brata, Bartemiusa. Że mógł zostać także jej sprzymierzeńcem, o ile męska duma pozwoli mu dojrzeć dalej, niż jego własne interesy. Miała względem jego wysokie nadzieje, prawdziwie inteligentni czarodzieje potrafili poznać się na ludziach niezależnie od ich wieku i płci. — Dziękuję za zaszczyt, który na mnie sprowadziliście, zapraszając w progi Yaxley's Hall. Fenland, nawet mgliste, prezentuje się niezwykle urokliwie o tej porze roku. A zapach lilii wodnych? Och, myślicie, że będę mogła poprosić waszą szanowną lady matkę o choć jeden egzemplarz do mej prywatnej kolekcji? — przechyliła lekko głowę w kierunku prawego ramienia. Włosy w kolorze ciemnego blondu zostały puszczone wolno, jak wypadało dziewczęciu przed oficjalnym debiutem. Jak zawsze włosy, po lewej stronie, zdobiła złota spinka w kształcie gałązki jemioły, jednak nawet ona nie pozwoliła kosmykom spłynąć po granatowym materiale sukienki, którą Hypatia wybrała na tę specjalną okazję.
Zaskakująco ciche stukanie pantofelków odmierzyło utratę dzielącej ich przestrzeni, gdy Hypatia przestąpiła przez salon, zatrzymując się wreszcie przy fotelu, który znajdował się naprzeciw Efrema.
— Czy mogłabym? — zapytała słodko, spoglądając na kuzyna z dołu; sama była dość wysoką kobietą, lecz Efrem górował nad nią nie tylko muskulaturą, ale także wzrostem, nawet bardziej od Bartemiusa. Oczekiwała od niego zgody, najlepiej połączonej z asystą przy zajmowaniu miejsca. Nie śmiała przecież zrobić tego wedle własnego życzenia.
These things that you're after, they can't be controlled.
This beast that you're after will eat you alive
And spit out your bones
This beast that you're after will eat you alive
And spit out your bones
Hypatia Crouch
Zawód : debiutantka
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
divinity will stain your fingers and mouth like a pomegranate. it will swallow you whole and spit you out,
wine-dark and wanting.
wine-dark and wanting.
OPCM : 5 +2
UROKI : 5
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 2 +3
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Jasnowidz
Neutralni
Powrót do ojczyzny dla Efrema stanowił nie tylko okazję do osobistego rozwoju, lecz także moment refleksji nad własną przeszłością i wspomnieniami. Świadomość braku wiedzy na temat losów pewnych ludzi budziła w nim niepokój i wstyd. Przez lata wiele jednostek z jego życia przepadło bezpowrotnie, spisanych na kartach zapomnienia lub stało się ofiarami przemijania. Tylko nieliczni pozostawili trwałe ślady w jego pamięci, co skłaniało go do refleksji nad przemijalnością ludzkich losów. W takim świecie, gdzie możliwości i władza koncentrują się w rękach nielicznych, musiał podjąć wyzwanie znalezienia swojego miejsca i znaczenia. To wymagało nie tylko analizy i refleksji, ale także aktywnego działania, by odnaleźć się w nowej rzeczywistości i wpłynąć na nią w pozytywny sposób. Gdy dostrzegł między stosami listów ten jedyny, od razu zauważył, że nie jest to zwykła korespondencja. Jego brew uniosła się nieznacznie w zakłopotaniu, gdy przeczytał na głos dane nadawcy. Lady Hypatia Crescentia Crouch – nazwisko znał doskonale, lecz potrzebował chwili, by przypomnieć sobie, kim jest ta postać. Pamięć wróciła mu dopiero po skonsultowaniu się z domową mistrzynią plotek, jak zwykł nazywać swoją matkę. Zadziwiała go skarbnica wiedzy z życia arystokracji, którą posiadały wszelkie damy. Choć powinien już dawno przywyknąć, niekiedy nadal czuł niepewność wobec ich zagrywek. Kobiety. Największe zło tego świata, niebezpieczeństwo dla każdego mężczyzny. Crouch, nazwisko samo w sobie mogło zdradzać wiele, także dzielące wśród nich cechy charakteru. W obliczu takiej reputacji należało zachować czujność i ostrożność w kontakcie z nimi. Przezorny zawsze ubezpieczony, chciał w to wierzyć do samego końca.
Dotąd podziwiał przez okno przemijające życie pośród ogrodów posiadłości, jesień na dobre zagościła na tutejszych włościach. Spoglądał na to z chłodnym spojrzeniem, doskonale zdając sobie sprawę, jak życie mogło z łatwością się zakończyć. Przyroda fascynowała swoim kołem życia, wygrywali tylko najsilniejsi. Jak i w prawdziwym świecie. Ta myśl przywoływała w nim refleksję nad kondycją ludzką, nad walką o przetrwanie i dominację, która w naturalny sposób kształtuje losy jednostek. Wszelkie kwestie przyjęcia gości pośród zakamarków ponurej posiadłości były domknięte, wręcz idealnie. Tak przecież wszystko miało tutaj wyglądać, też tak mieli zachowywać się nowe pokolenia. To nie tylko odbicie dawnych tradycji i prestiżu, ale także utrzymanie pewnego standardu, który definiował ich miejsce w społeczeństwie. Każdy gest, każde słowo musiały być przemyślane i wyważone, bowiem od nich zależało utrzymanie pozycji i reputacji rodu. Zareagował niemal natychmiast, słysząc swoiste poruszenie za drzwiami. Westchnął cicho, ostatni raz utrzymując spojrzenie w wolno umierającą roślinność pośród bezkresu ogrodów. Odwrócił się na pięcie, bez pośpiechu, zakładając z gracją dłonie za plecami. Jakże nienawidził sztywnych ram etykiety, jednak odwiedzająca go dama nie była mu znana. Przez co nie mógł sobie pozwolić na dogodne przełamanie, jakie stosował w towarzystwie zaufanych ludzi. Musiał zachować należytą powagę i zastosować się do przyjętych norm postępowania.
- Lady Crouch — wyszedł odrobinę naprzeciw swojemu gościowi, oczekując. Przelotnym, aczkolwiek wiecznie nadwyraz chłodnym wzrokiem powziął obserwację. Ich spotkania mógł policzyć na palcach jednej dłoni, zginając może dwa z pięciu. Różnica wieku robiła swoje, nieznacznie pamiętał tylko chwilowe sytuacje, jakie wystąpiły w ich przelotnej znajomości. Jeśli można było to tak nazwać, wszak wiele lat zwyczajnie był nieobecny w Anglii. Te krótkie spotkania, choć rzadkie, pozostawiły w jego pamięci jakby ślad, choćby w postaci mglistych wspomnień i dawno zapomnianych emocji. - Choć moje doświadczenie w swoistych naukach jest wręcz nikłe, chętnie spędzę czas na śmiałych dyskusjach i wymianie spostrzeżeń. Wielce mi zaimponowało Pani zainteresowanie takim zakresem nauk, godne podziwu.
Ukłonił się subtelnie, okazując szacunek na manewr, który wykonała młodsza towarzyszka w tejże sytuacji. W pośpiechu, niczym zjawy przemykające korytarzami, służba dostarczyła odpowiednie rzeczy na niezobowiązujące spotkanie. Za ich plecami reszta sosnowego drwa subtelnie strzelała w kominku, dodając odrobinę ciepła w aluzji chłodu tego miejsca. Gest ten, choć pozornie drobny, miał przekazać subtelne przesłanie o gościnności i trosce o komfort gości. Świeżo zaparzona herbata cicho została postawiona na niewielkim stoliku, wraz z wykwintnymi słodkościami, mającymi umilić tutaj pobyt. Choć uważał to za przejaw przesady ze strony matki, nie negował. Nie skomentował żadnym słowem, nawet nie zdążył tego dnia z nią porozmawiać. Powrócił z Cambridge przed południem, spinając obowiązki, jak tylko się dało. Jego obecność teraz, choć niemała, wypełniała przestrzeń domu, niosąc ze sobą nieuchwytny ciężar obowiązków i niedomówień.
- Zapraszam. Niegodnie jest kazać tak znamienitej damie wyczekiwać zbyt długo, byłbym słabym gospodarzem — Uśmiechnął się ledwo zauważalnie, odsuwając wygodny fotel w gestie pomocy. Choć najprawdopodobniej nie potrzebowała tego, grał dalej swoją rolę. W tym subtelnym zamieszaniu mógł dostrzec brak kogokolwiek postronnego, kto mógłby ich obserwować. Nareszcie trochę wygody. Sam zajął swoje standardowe miejsce, siadając wygodnie. Dostrzegał wyraźne podobieństwo do znajomego z Ministerstwa. Ten takt, bystrość wyrażająca się w spojrzeniu oraz pragnienie posiadania wszelkiej wiedzy — wszystko to przypominało mu pewnego kolegę z biura. Najprawdopodobniej również dzielił te same ambicje, choć te odczuł już z samych słów, które znalazły się w liście od niej. Jawnie dostrzegł fakt, że byli rodzeństwem. - Moja matka chętnie podzieli się najpiękniejszym okazem, choć według niej… Każdy kwiat, jak artystyczny mistrz, przykuwa wzrok swoim pięknem, malując pejzaż życia barwami nieskończonej harmonii.
Zamyślił się na chwilę, dwie, próbując wyczytać z sylwetki i obycia młodej kobiety wszelkie kwestie, które mogły być ujawnione. Manipulacja w doskonałych dłoniach była niebezpieczną bronią, a przecież młode oblicze tejże osóbki grało na jej korzyść. Splótł swoje dłonie, będąc ciekawy rozwoju tej rozmowy. Jakie spostrzeżenia miała na obecne zmiany i poruszenia? To pytanie tliło się w jego umyśle, gdy starannie obserwował reakcje i gesty rozmówczyni.
- Chciałbym na początku poznać zakres kwestii, które najbardziej ciekawią Panienkę na chwilę obecną - Rozmowy o geopolityce czy dyplomacji z perspektywy kontynentalnej były znacznie obszernym tematem. Aby jakkolwiek rozpocząć rozmowę, ważne było poznanie odpowiedniego konspektu pytań, czy interesujących faktów. Efrem zdawał sobie sprawę, że aby osiągnąć głębsze zrozumienie, musiał przemyśleć swoje pytania i zebrać istotne informacje. Zadanie to wymagało precyzji, zręczności w formułowaniu pytań oraz umiejętności czytania między wierszami, aby poznać poglądy i intencje rozmówczyni. - Mogę jedynie wywnioskować, że zainteresowanie lokujemy na perspektywie znanych mi państw kontynentalnych. Monologów bym mógł powiedzieć niestrudzenie wiele, jednak nie chodzi o to, by jedynie mówić szereg zdań, przemowę. Dyskusja dla naszej dwójki wydaje się… Bardziej ambitna, nieprawdaż?
Dotąd podziwiał przez okno przemijające życie pośród ogrodów posiadłości, jesień na dobre zagościła na tutejszych włościach. Spoglądał na to z chłodnym spojrzeniem, doskonale zdając sobie sprawę, jak życie mogło z łatwością się zakończyć. Przyroda fascynowała swoim kołem życia, wygrywali tylko najsilniejsi. Jak i w prawdziwym świecie. Ta myśl przywoływała w nim refleksję nad kondycją ludzką, nad walką o przetrwanie i dominację, która w naturalny sposób kształtuje losy jednostek. Wszelkie kwestie przyjęcia gości pośród zakamarków ponurej posiadłości były domknięte, wręcz idealnie. Tak przecież wszystko miało tutaj wyglądać, też tak mieli zachowywać się nowe pokolenia. To nie tylko odbicie dawnych tradycji i prestiżu, ale także utrzymanie pewnego standardu, który definiował ich miejsce w społeczeństwie. Każdy gest, każde słowo musiały być przemyślane i wyważone, bowiem od nich zależało utrzymanie pozycji i reputacji rodu. Zareagował niemal natychmiast, słysząc swoiste poruszenie za drzwiami. Westchnął cicho, ostatni raz utrzymując spojrzenie w wolno umierającą roślinność pośród bezkresu ogrodów. Odwrócił się na pięcie, bez pośpiechu, zakładając z gracją dłonie za plecami. Jakże nienawidził sztywnych ram etykiety, jednak odwiedzająca go dama nie była mu znana. Przez co nie mógł sobie pozwolić na dogodne przełamanie, jakie stosował w towarzystwie zaufanych ludzi. Musiał zachować należytą powagę i zastosować się do przyjętych norm postępowania.
- Lady Crouch — wyszedł odrobinę naprzeciw swojemu gościowi, oczekując. Przelotnym, aczkolwiek wiecznie nadwyraz chłodnym wzrokiem powziął obserwację. Ich spotkania mógł policzyć na palcach jednej dłoni, zginając może dwa z pięciu. Różnica wieku robiła swoje, nieznacznie pamiętał tylko chwilowe sytuacje, jakie wystąpiły w ich przelotnej znajomości. Jeśli można było to tak nazwać, wszak wiele lat zwyczajnie był nieobecny w Anglii. Te krótkie spotkania, choć rzadkie, pozostawiły w jego pamięci jakby ślad, choćby w postaci mglistych wspomnień i dawno zapomnianych emocji. - Choć moje doświadczenie w swoistych naukach jest wręcz nikłe, chętnie spędzę czas na śmiałych dyskusjach i wymianie spostrzeżeń. Wielce mi zaimponowało Pani zainteresowanie takim zakresem nauk, godne podziwu.
Ukłonił się subtelnie, okazując szacunek na manewr, który wykonała młodsza towarzyszka w tejże sytuacji. W pośpiechu, niczym zjawy przemykające korytarzami, służba dostarczyła odpowiednie rzeczy na niezobowiązujące spotkanie. Za ich plecami reszta sosnowego drwa subtelnie strzelała w kominku, dodając odrobinę ciepła w aluzji chłodu tego miejsca. Gest ten, choć pozornie drobny, miał przekazać subtelne przesłanie o gościnności i trosce o komfort gości. Świeżo zaparzona herbata cicho została postawiona na niewielkim stoliku, wraz z wykwintnymi słodkościami, mającymi umilić tutaj pobyt. Choć uważał to za przejaw przesady ze strony matki, nie negował. Nie skomentował żadnym słowem, nawet nie zdążył tego dnia z nią porozmawiać. Powrócił z Cambridge przed południem, spinając obowiązki, jak tylko się dało. Jego obecność teraz, choć niemała, wypełniała przestrzeń domu, niosąc ze sobą nieuchwytny ciężar obowiązków i niedomówień.
- Zapraszam. Niegodnie jest kazać tak znamienitej damie wyczekiwać zbyt długo, byłbym słabym gospodarzem — Uśmiechnął się ledwo zauważalnie, odsuwając wygodny fotel w gestie pomocy. Choć najprawdopodobniej nie potrzebowała tego, grał dalej swoją rolę. W tym subtelnym zamieszaniu mógł dostrzec brak kogokolwiek postronnego, kto mógłby ich obserwować. Nareszcie trochę wygody. Sam zajął swoje standardowe miejsce, siadając wygodnie. Dostrzegał wyraźne podobieństwo do znajomego z Ministerstwa. Ten takt, bystrość wyrażająca się w spojrzeniu oraz pragnienie posiadania wszelkiej wiedzy — wszystko to przypominało mu pewnego kolegę z biura. Najprawdopodobniej również dzielił te same ambicje, choć te odczuł już z samych słów, które znalazły się w liście od niej. Jawnie dostrzegł fakt, że byli rodzeństwem. - Moja matka chętnie podzieli się najpiękniejszym okazem, choć według niej… Każdy kwiat, jak artystyczny mistrz, przykuwa wzrok swoim pięknem, malując pejzaż życia barwami nieskończonej harmonii.
Zamyślił się na chwilę, dwie, próbując wyczytać z sylwetki i obycia młodej kobiety wszelkie kwestie, które mogły być ujawnione. Manipulacja w doskonałych dłoniach była niebezpieczną bronią, a przecież młode oblicze tejże osóbki grało na jej korzyść. Splótł swoje dłonie, będąc ciekawy rozwoju tej rozmowy. Jakie spostrzeżenia miała na obecne zmiany i poruszenia? To pytanie tliło się w jego umyśle, gdy starannie obserwował reakcje i gesty rozmówczyni.
- Chciałbym na początku poznać zakres kwestii, które najbardziej ciekawią Panienkę na chwilę obecną - Rozmowy o geopolityce czy dyplomacji z perspektywy kontynentalnej były znacznie obszernym tematem. Aby jakkolwiek rozpocząć rozmowę, ważne było poznanie odpowiedniego konspektu pytań, czy interesujących faktów. Efrem zdawał sobie sprawę, że aby osiągnąć głębsze zrozumienie, musiał przemyśleć swoje pytania i zebrać istotne informacje. Zadanie to wymagało precyzji, zręczności w formułowaniu pytań oraz umiejętności czytania między wierszami, aby poznać poglądy i intencje rozmówczyni. - Mogę jedynie wywnioskować, że zainteresowanie lokujemy na perspektywie znanych mi państw kontynentalnych. Monologów bym mógł powiedzieć niestrudzenie wiele, jednak nie chodzi o to, by jedynie mówić szereg zdań, przemowę. Dyskusja dla naszej dwójki wydaje się… Bardziej ambitna, nieprawdaż?
Wolę raczej swoją wolność niż Twoją miłość. Jeśli masz do wyboru towarzystwo w więzieniu i samotny spacer na wolności, co wybierasz?
Efrem Yaxley
Zawód : polityk, wsparcie Ambasadora Anglii w Magicznej Konfederacji Czarodziejów
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdy się ktoś zaczyta, zawsze się czegoś nauczy, albo zapomni o tym, co mu dolega, albo zaś nie – w każdym razie wygra...
OPCM : 7 +2
UROKI : 6 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Skojarzenia, które na zawsze już złączyły się z jej nazwiskiem, były powodem do dumy. Narosły bowiem, oplatając ich miano ciasno, podobne w naturze do atakujących nieroztropnego śmiałka diabelskich sideł. Odpowiedzialność za taki stan rzeczy leżała u stóp już pierwszych przedstawicieli starożytnego rodu Crouchów, a obowiązkiem ich następców było umacnianie tego przekonania. Och, ilu niepotrzebnych konfliktów, a co za tym idzie rozlewu krwi można było uniknąć tylko przez odpowiednią reputację, zwłaszcza gdy coraz więcej rodzin migrowało do Anglii, każda głodna wpływów. Umiejętności miękkie Crouchów pozwalały im na swobodne manewrowanie w granicach już zawartych przyjaźni, jak i trzymały wrogów na bezpieczny dystans. Były też, o zgrozo, ulubioną bronią pewnego konkretnego rodzeństwa Crouch, z którym lord Efrem Yaxley zaznajomiony był w większym, bądź mikroskopijnym stopniu.
Wychodzący jej naprzeciw, prezentował się godnie, dokładnie tak, jak się spodziewała. Wyprostowany, pewny siebie, górował nad relatywnie wysoką Hypatią, lecz zamiast wzbudzać w młodej damie przerażenie, udostępnił jej przestrzeń na stworzenie wokół siebie swoistego mitu bezpieczeństwa. Nie był wszak kimś dzikim, Yaxleyowie słynni byli z porządku i dyscypliny, w jej głowie utkwiło więc przekonanie, że tak długo, jak ich rozmowa nie będzie odbiegać od norm przepisanych, tak długo, jak nie sprowadzi na niego gniewu, tak długo może oczekiwać, że lord Efrem Yaxley poza rolą mentora, przyjmie też rolę chwilowego obrońcy. Nawet jeżeli miał to robić z daleka, chłodem spojrzenia demonstrując kolejną z cech rodowych.
Nie oczekiwała od niego przesadnej wylewności.
— Moja babcia zwykła mawiać, że mądra kobieta wie, że nie może polegać wyłącznie na swoim wyglądzie, aby odnieść sukces w życiu — niby od niechcenia, a może zupełnie odruchowo, bez zastanowienia, zebrała jasne włosy, dotychczas spoczywające na jej plecach, aby przełożyć je przez prawe ramię, by mogły finalnie spocząć na granatowym materiale sukni. — Dlatego inwestuję w lekcje, które pomogą mi poruszać się po nim, najlepiej, jak tylko potrafię. Cieszę się, że zwracacie na to uwagę, sir.
Uśmiechnął się, zauważyła w myślach, a samo to stwierdzenie rozpaliło w jej duszy iskrę ekscytacji. Ciekawa była, co należało uczynić, aby wykrzesać u tak ponurego, z pozoru zamkniętego w sobie człowieka choć odrobinę pozytywnej reakcji. Oczywiście nie mogła jeszcze być w zupełności pewna, że uśmiech ten nie był fatamorganą lub ćwiczonym przez wieloletnie lekcje etykiety grymasem. Chciała jednakże myśleć, że robiła coś wystarczająco dobrze, aby nawet w najdrobniejszym stopniu wzbudzić w nim coś na kształt pozytywnej emocji. Dlatego też skinęła grzecznie głową, w podziękowaniu za okazaną szarmanckość, niedługo później zajmując przeznaczone dla niej miejsce. Poczęstunek, herbata, drewno strzelające w kominku — wystarczyła jeszcze odrobina wyobraźni i naprawdę zdolna była pomyśleć, że znajdowali się w zupełnie innym miejscu, niż noszące miano ponurego i raczej przykrego do przebywania dla postronnych Yaxley's Hall.
— Och, najpiękniejszym? — choć już wcześniej zajęła nienaganną, wyprostowaną pozycję, teraz przesunęła się nieco bliżej krawędzi fotela. Zielone oczy, choć w barwie odbiegające od brązowego, przenikliwego wejrzenia Bartemiusa, zaiskrzyły przez moment wobec obietnicy, zdradzając, że pewne przypadłości lub skłonności po prostu krążyły w rodzinnym krwioobiegu od pokoleń. Nie był to zwykły zachwyt kwiatem, po prawdzie Hypatia nie miała żadnej prywatnej kolekcji i nieszczególnie ciągnęło ją do fundamentalnie brudnej pracy w ogrodzie, zwłaszcza po tym, co stało się z ukochanymi roślinami matki po jej zniknięciu. Kwestia rozbijała się o dobór słów Efrema, najpiękniejszy okaz, przyjemnie połaskotał wrażliwą na takie zabiegi dumę lady Crouch. Była jeszcze młoda, dopiero uczyła się dyplomatycznej gry, którą na wyżyny sztuki wynieśli dorośli; także po to trafiła dzisiaj do tego miejsca, do rozgrzewającej się przestrzeni salonu. A jednak myśl, że godna była najpiękniejszego okazu, przyjemnie nastroiła ją do dalszej rozmowy, wzbudzając w niej zalążek szczerze przyjemnego nastawienia względem lorda Yaxley.
Musiała być kameleonem; tego uczono i ją, tego wymagała od niej babcia. Kobieta powinna myśleć o sobie jak o artyście, a swą zewnętrzność traktować jak glinę, którą kształtuje względem wymagań, przekonań i uprzedzeń tego, kto ma na nią spojrzeć. Stąd też w mig z jej twarzy zniknęła wcześniejsza ekscytacja i radość, rysy twarzy powróciły z dziecięcego jeszcze zaokrąglenia do młodokobiecej harmonii, na której zależało jej najbardziej. Tylko spojrzenie pozostało, jak od początku ich rozmowy, zupełnie skupione i czujne, może nieco zbyt ostre niż to, którego wymagano od młodych panienek. One jednakże nie zwykły miewać tak rozbudowanych ambicji, co lady Hypatia Crescentia Crouch. Nawet wyjście za mąż nie zależało od ich umiejętności, czy prezencji, a umowy pomiędzy nestorami rodów.
— Szczerze powiedziawszy, to dyskusja interesuje mnie najbardziej — rozpoczęła, pewnie sięgając spojrzeniem jego oczu, niebieskich w rzadko spotykanym, chłodnym odcieniu. Już teraz pragnęła pokazać mu, że liczyła na traktowanie w sposób partnerski, na tyle, na ile mogła sobie pozwolić, na ile ta gra mogła wydawać się interesująca dla doświadczonego już wilka, któremu przyszło stanąć przed szczenięciem. — Jeżeli więc nie będziecie mieli nic przeciwko, sir, chciałabym rozpocząć od podstaw. Wyobraźmy sobie, że dostaje lord zaproszenie na spotkanie z kimś, kogo widzieć będzie po raz pierwszy, powiedzmy, że w kwestiach zbliżonych do racji stanu. Wybaczy mi lord brak precyzji w tym zagadnieniu, lecz nie zwykłam wymyślać elementów, których nie znam z własnego doświadczenia, a przekonana jestem, że zaraz odnajdziecie sobie odpowiedni, wiarygodny powód. Jakie kroki podejmujecie, sir Yaxley, nim nastanie godzina spotkania? Czy może wyruszacie na nie ot tak, po prostu, bez przygotowania?
Wychodzący jej naprzeciw, prezentował się godnie, dokładnie tak, jak się spodziewała. Wyprostowany, pewny siebie, górował nad relatywnie wysoką Hypatią, lecz zamiast wzbudzać w młodej damie przerażenie, udostępnił jej przestrzeń na stworzenie wokół siebie swoistego mitu bezpieczeństwa. Nie był wszak kimś dzikim, Yaxleyowie słynni byli z porządku i dyscypliny, w jej głowie utkwiło więc przekonanie, że tak długo, jak ich rozmowa nie będzie odbiegać od norm przepisanych, tak długo, jak nie sprowadzi na niego gniewu, tak długo może oczekiwać, że lord Efrem Yaxley poza rolą mentora, przyjmie też rolę chwilowego obrońcy. Nawet jeżeli miał to robić z daleka, chłodem spojrzenia demonstrując kolejną z cech rodowych.
Nie oczekiwała od niego przesadnej wylewności.
— Moja babcia zwykła mawiać, że mądra kobieta wie, że nie może polegać wyłącznie na swoim wyglądzie, aby odnieść sukces w życiu — niby od niechcenia, a może zupełnie odruchowo, bez zastanowienia, zebrała jasne włosy, dotychczas spoczywające na jej plecach, aby przełożyć je przez prawe ramię, by mogły finalnie spocząć na granatowym materiale sukni. — Dlatego inwestuję w lekcje, które pomogą mi poruszać się po nim, najlepiej, jak tylko potrafię. Cieszę się, że zwracacie na to uwagę, sir.
Uśmiechnął się, zauważyła w myślach, a samo to stwierdzenie rozpaliło w jej duszy iskrę ekscytacji. Ciekawa była, co należało uczynić, aby wykrzesać u tak ponurego, z pozoru zamkniętego w sobie człowieka choć odrobinę pozytywnej reakcji. Oczywiście nie mogła jeszcze być w zupełności pewna, że uśmiech ten nie był fatamorganą lub ćwiczonym przez wieloletnie lekcje etykiety grymasem. Chciała jednakże myśleć, że robiła coś wystarczająco dobrze, aby nawet w najdrobniejszym stopniu wzbudzić w nim coś na kształt pozytywnej emocji. Dlatego też skinęła grzecznie głową, w podziękowaniu za okazaną szarmanckość, niedługo później zajmując przeznaczone dla niej miejsce. Poczęstunek, herbata, drewno strzelające w kominku — wystarczyła jeszcze odrobina wyobraźni i naprawdę zdolna była pomyśleć, że znajdowali się w zupełnie innym miejscu, niż noszące miano ponurego i raczej przykrego do przebywania dla postronnych Yaxley's Hall.
— Och, najpiękniejszym? — choć już wcześniej zajęła nienaganną, wyprostowaną pozycję, teraz przesunęła się nieco bliżej krawędzi fotela. Zielone oczy, choć w barwie odbiegające od brązowego, przenikliwego wejrzenia Bartemiusa, zaiskrzyły przez moment wobec obietnicy, zdradzając, że pewne przypadłości lub skłonności po prostu krążyły w rodzinnym krwioobiegu od pokoleń. Nie był to zwykły zachwyt kwiatem, po prawdzie Hypatia nie miała żadnej prywatnej kolekcji i nieszczególnie ciągnęło ją do fundamentalnie brudnej pracy w ogrodzie, zwłaszcza po tym, co stało się z ukochanymi roślinami matki po jej zniknięciu. Kwestia rozbijała się o dobór słów Efrema, najpiękniejszy okaz, przyjemnie połaskotał wrażliwą na takie zabiegi dumę lady Crouch. Była jeszcze młoda, dopiero uczyła się dyplomatycznej gry, którą na wyżyny sztuki wynieśli dorośli; także po to trafiła dzisiaj do tego miejsca, do rozgrzewającej się przestrzeni salonu. A jednak myśl, że godna była najpiękniejszego okazu, przyjemnie nastroiła ją do dalszej rozmowy, wzbudzając w niej zalążek szczerze przyjemnego nastawienia względem lorda Yaxley.
Musiała być kameleonem; tego uczono i ją, tego wymagała od niej babcia. Kobieta powinna myśleć o sobie jak o artyście, a swą zewnętrzność traktować jak glinę, którą kształtuje względem wymagań, przekonań i uprzedzeń tego, kto ma na nią spojrzeć. Stąd też w mig z jej twarzy zniknęła wcześniejsza ekscytacja i radość, rysy twarzy powróciły z dziecięcego jeszcze zaokrąglenia do młodokobiecej harmonii, na której zależało jej najbardziej. Tylko spojrzenie pozostało, jak od początku ich rozmowy, zupełnie skupione i czujne, może nieco zbyt ostre niż to, którego wymagano od młodych panienek. One jednakże nie zwykły miewać tak rozbudowanych ambicji, co lady Hypatia Crescentia Crouch. Nawet wyjście za mąż nie zależało od ich umiejętności, czy prezencji, a umowy pomiędzy nestorami rodów.
— Szczerze powiedziawszy, to dyskusja interesuje mnie najbardziej — rozpoczęła, pewnie sięgając spojrzeniem jego oczu, niebieskich w rzadko spotykanym, chłodnym odcieniu. Już teraz pragnęła pokazać mu, że liczyła na traktowanie w sposób partnerski, na tyle, na ile mogła sobie pozwolić, na ile ta gra mogła wydawać się interesująca dla doświadczonego już wilka, któremu przyszło stanąć przed szczenięciem. — Jeżeli więc nie będziecie mieli nic przeciwko, sir, chciałabym rozpocząć od podstaw. Wyobraźmy sobie, że dostaje lord zaproszenie na spotkanie z kimś, kogo widzieć będzie po raz pierwszy, powiedzmy, że w kwestiach zbliżonych do racji stanu. Wybaczy mi lord brak precyzji w tym zagadnieniu, lecz nie zwykłam wymyślać elementów, których nie znam z własnego doświadczenia, a przekonana jestem, że zaraz odnajdziecie sobie odpowiedni, wiarygodny powód. Jakie kroki podejmujecie, sir Yaxley, nim nastanie godzina spotkania? Czy może wyruszacie na nie ot tak, po prostu, bez przygotowania?
These things that you're after, they can't be controlled.
This beast that you're after will eat you alive
And spit out your bones
This beast that you're after will eat you alive
And spit out your bones
Hypatia Crouch
Zawód : debiutantka
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
divinity will stain your fingers and mouth like a pomegranate. it will swallow you whole and spit you out,
wine-dark and wanting.
wine-dark and wanting.
OPCM : 5 +2
UROKI : 5
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 2 +3
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Jasnowidz
Neutralni
Oczekiwał, że te drobne komplementy wywołują jedynie przelotny uśmiech czy lekkie rumieńce na twarzach pań. Nie były one dla niego niczym więcej niż elementem grzecznościowej konwersacji, wymaganym przez konwenanse towarzyskiego życia arystokracji. Jednakże, w głębi duszy wiedział, że słowa mają moc, nawet te pozornie banalne. Był świadom, że potrafią one zmienić bieg wydarzeń, a nawet wpłynąć na nastroje i decyzje innych. Dla niego te pozornie puste frazy stanowiły jedynie część choreografii, którą należało wykonać w celu zachowania pozorów. Nie miały one dla niego głębszego znaczenia, ale zdawał sobie sprawę, że dla niektórych osób mogłyby to być istotne gesty. Dlatego bezbłędnie dobierał słowa, by nie wzbudzać fałszywych nadziei czy złudzeń. Siedział nieruchomo, nie ujawniając najmniejszego emocjonalnego zaangażowania, gdy obserwował reakcje swojej rozmówczyni. Był mistrzem ukrywania prawdziwych uczuć za maską spokojnego wyrażenia. Choć w jego spojrzeniu wciąż tkwiła chłodna determinacja, mógł dostrzec subtelne zmiany w jej postawie i mimice, co wywołało w nim ukryte zadowolenie.
- Piękno kobiety jest niezaprzeczalnie zachwycające, jednakże to tylko jedna z wielu cech, które tworzą jej całość — podzielił się swoim poglądem, subtelnie zagrywając na jej korzyść. Obserwował wnikliwe, chcąc ocenić jej możliwości, mimo młodego wieku, jaki liczyła obecnie. Wszak była debiutantką, co zdawało się ważnym aspektem pośród każdej damy. - To spoiwo, które sprawia, że staje się wyjątkowa. To błyskotliwość intelektu, siła charakteru i pewność siebie, które sprawiają, że jest kimś więcej niż tylko zewnętrznym wyglądem — jakże prosto to brzmiało, choć mógł kłócić się z tym poglądem. Kobiety bywały złem, złudnicze demony o powierzchowności anielic. - Piękno może przyciągać uwagę, ale to jej wewnętrzne wartości i umiejętności pozwalają jej błyszczeć i osiągać sukcesy w życiu.
Siedział w milczeniu, obserwując subtelne zmiany na twarzy towarzyszki. Nie chciał jej zanadto zaniepokoić swoją nadmierną uwagą, więc pozostawał dyskretnie w tle, dając jej przestrzeń do swobodnego wyrażania swoich myśli. Chociaż była gościem w tej mrocznej posiadłości, starał się sprawić, aby czuła się jak w swoim własnym domu. Był nawet dobry w czytania ludzkich gestów, co pozwalało mu wyciągać wnioski nawet z najbardziej subtelnych sygnałów. Jego zainteresowanie nią nie wynikało jedynie z grzeczności czy dyplomatycznej uwagi. Czuł autentyczną ciekawość wobec jej osobowości i przyszłościowych aspiracji. Był świadomy, że młoda dama miała jeszcze przed sobą wiele doświadczeń i wyzwań, które mogły kształtować jej poglądy i postawy. Widział w niej iskrę ambicji i determinacji, które odbijały się w błysku jej ciekawego spojrzenia. Choć mógł być pełen tajemnic, w jego oczach można było dostrzec iskrę zainteresowania i szacunku dla tej młodej kobiety, która zdawała się już teraz pewna swoich przekonań. Takich pokoleń pragnął więcej.
Zastanawiał się nad tym, jak najlepiej podzielić się swoją wiedzą i doświadczeniem z młodą damą, która wyraźnie przejawiała zainteresowanie polityką i sprawami państwowymi. Choć odziedziczył po ojcu złożoność myśli i umiejętność analizowania sytuacji, czasem uznawane za nieco negatywne, zdawał sobie sprawę, że teraz musi być nie tylko krytyczny, ale też cierpliwy i wspierający. Mimo iż nie miał doświadczenia w nauczaniu polityki, był gotowy podzielić się swoją wiedzą i perspektywą. Dotychczas jego rolą było głównie nauczanie szermierki niemieckiej młodzieży oraz udzielanie lekcji angielskiego. Jednak teraz, mając okazję wejścia w aspekty skrywane w prywatnych kolekcjach arystokratycznych, zdawał sobie sprawę z możliwości, jakie mogą się pojawić. Decyzja o podzieleniu się swoją wiedzą była dla niego ważna. Wiedział, że może przekazać młodej damie wiele wartościowych informacji, które mogą pomóc jej w jej dalszym rozwoju. Choć nie miał pewności co do sposobu, w jaki powinien to zrobić, był gotowy podjąć wyzwanie i wspierać ją w zdobywaniu wiedzy o polityce i życiu publicznym.
- Nakreślmy częsty powód, jakim bywa konflikt interesów — zaproponował, choć taki element mógł ukazać wiele spośród dyskusji. - Spięcia i niedomówienia są częstym czynnikiem, wynikającym z dbania o własne dobro dla kraju — jakże wiele takich rozmów rozegrał poza politycznym gmachem ministerstwa. Gdzie oczy i uszy nie miały wejrzenia i posłuchu, tym samym ugrać wiele można dla siebie samego. - Stronnictwem dyskusji nie będą przypadkowi dyplomaci, skrzętnie dobrani przez umiejętności i stawiania na swoim. Nieugięci.
Nadal pozostawał lojalny wobec Niemieckiego stronnictwa, choć znajdował się już na ziemiach Anglii. Wykonując stare zadania na rzecz swojego kraju, nie tylko nie zaniechał swych obowiązków, ale też znalazł w nich swój własny interes. Pomimo że nie był do tego zobowiązany, zdawał sobie sprawę z korzyści, jakie mógł odnieść. Sytuacja polityczna w tamtejszej części Europy była nadal napięta, a praca dla swojego kraju, który stracił wiele w wyniku wojny i odbudowy gospodarczej, nadal była dla niego ważna. Mimo że wiele lat minęło od zakończenia wojny, skutki konfliktu wciąż były odczuwalne, a Efrem był gotowy działać w imię swojego narodu nawet na obcej ziemi.
- Jestem i będę reprezentantem Niemiec, będącej pośród konfliktów z Rosyjską stroną barykady — palce jednej słonie skrzyżował z drugimi, przywdziewając swój typowy znak pośród myślenia. - Czas bywa negatywem pośród przygotowań, a jednak dowiaduje się podstawowych informacji. Przenikliwość idzie w parze z późniejszym zadziwieniem, przytknięcie rozmówcy do ściany — powziął tajemniczą manierę na twarzy. Przenikliwość. - Element zaskoczenie bywa idealnym momentem, gdy wiesz, że jesteś dwa kroki przed rozmówcą.
- Piękno kobiety jest niezaprzeczalnie zachwycające, jednakże to tylko jedna z wielu cech, które tworzą jej całość — podzielił się swoim poglądem, subtelnie zagrywając na jej korzyść. Obserwował wnikliwe, chcąc ocenić jej możliwości, mimo młodego wieku, jaki liczyła obecnie. Wszak była debiutantką, co zdawało się ważnym aspektem pośród każdej damy. - To spoiwo, które sprawia, że staje się wyjątkowa. To błyskotliwość intelektu, siła charakteru i pewność siebie, które sprawiają, że jest kimś więcej niż tylko zewnętrznym wyglądem — jakże prosto to brzmiało, choć mógł kłócić się z tym poglądem. Kobiety bywały złem, złudnicze demony o powierzchowności anielic. - Piękno może przyciągać uwagę, ale to jej wewnętrzne wartości i umiejętności pozwalają jej błyszczeć i osiągać sukcesy w życiu.
Siedział w milczeniu, obserwując subtelne zmiany na twarzy towarzyszki. Nie chciał jej zanadto zaniepokoić swoją nadmierną uwagą, więc pozostawał dyskretnie w tle, dając jej przestrzeń do swobodnego wyrażania swoich myśli. Chociaż była gościem w tej mrocznej posiadłości, starał się sprawić, aby czuła się jak w swoim własnym domu. Był nawet dobry w czytania ludzkich gestów, co pozwalało mu wyciągać wnioski nawet z najbardziej subtelnych sygnałów. Jego zainteresowanie nią nie wynikało jedynie z grzeczności czy dyplomatycznej uwagi. Czuł autentyczną ciekawość wobec jej osobowości i przyszłościowych aspiracji. Był świadomy, że młoda dama miała jeszcze przed sobą wiele doświadczeń i wyzwań, które mogły kształtować jej poglądy i postawy. Widział w niej iskrę ambicji i determinacji, które odbijały się w błysku jej ciekawego spojrzenia. Choć mógł być pełen tajemnic, w jego oczach można było dostrzec iskrę zainteresowania i szacunku dla tej młodej kobiety, która zdawała się już teraz pewna swoich przekonań. Takich pokoleń pragnął więcej.
Zastanawiał się nad tym, jak najlepiej podzielić się swoją wiedzą i doświadczeniem z młodą damą, która wyraźnie przejawiała zainteresowanie polityką i sprawami państwowymi. Choć odziedziczył po ojcu złożoność myśli i umiejętność analizowania sytuacji, czasem uznawane za nieco negatywne, zdawał sobie sprawę, że teraz musi być nie tylko krytyczny, ale też cierpliwy i wspierający. Mimo iż nie miał doświadczenia w nauczaniu polityki, był gotowy podzielić się swoją wiedzą i perspektywą. Dotychczas jego rolą było głównie nauczanie szermierki niemieckiej młodzieży oraz udzielanie lekcji angielskiego. Jednak teraz, mając okazję wejścia w aspekty skrywane w prywatnych kolekcjach arystokratycznych, zdawał sobie sprawę z możliwości, jakie mogą się pojawić. Decyzja o podzieleniu się swoją wiedzą była dla niego ważna. Wiedział, że może przekazać młodej damie wiele wartościowych informacji, które mogą pomóc jej w jej dalszym rozwoju. Choć nie miał pewności co do sposobu, w jaki powinien to zrobić, był gotowy podjąć wyzwanie i wspierać ją w zdobywaniu wiedzy o polityce i życiu publicznym.
- Nakreślmy częsty powód, jakim bywa konflikt interesów — zaproponował, choć taki element mógł ukazać wiele spośród dyskusji. - Spięcia i niedomówienia są częstym czynnikiem, wynikającym z dbania o własne dobro dla kraju — jakże wiele takich rozmów rozegrał poza politycznym gmachem ministerstwa. Gdzie oczy i uszy nie miały wejrzenia i posłuchu, tym samym ugrać wiele można dla siebie samego. - Stronnictwem dyskusji nie będą przypadkowi dyplomaci, skrzętnie dobrani przez umiejętności i stawiania na swoim. Nieugięci.
Nadal pozostawał lojalny wobec Niemieckiego stronnictwa, choć znajdował się już na ziemiach Anglii. Wykonując stare zadania na rzecz swojego kraju, nie tylko nie zaniechał swych obowiązków, ale też znalazł w nich swój własny interes. Pomimo że nie był do tego zobowiązany, zdawał sobie sprawę z korzyści, jakie mógł odnieść. Sytuacja polityczna w tamtejszej części Europy była nadal napięta, a praca dla swojego kraju, który stracił wiele w wyniku wojny i odbudowy gospodarczej, nadal była dla niego ważna. Mimo że wiele lat minęło od zakończenia wojny, skutki konfliktu wciąż były odczuwalne, a Efrem był gotowy działać w imię swojego narodu nawet na obcej ziemi.
- Jestem i będę reprezentantem Niemiec, będącej pośród konfliktów z Rosyjską stroną barykady — palce jednej słonie skrzyżował z drugimi, przywdziewając swój typowy znak pośród myślenia. - Czas bywa negatywem pośród przygotowań, a jednak dowiaduje się podstawowych informacji. Przenikliwość idzie w parze z późniejszym zadziwieniem, przytknięcie rozmówcy do ściany — powziął tajemniczą manierę na twarzy. Przenikliwość. - Element zaskoczenie bywa idealnym momentem, gdy wiesz, że jesteś dwa kroki przed rozmówcą.
Wolę raczej swoją wolność niż Twoją miłość. Jeśli masz do wyboru towarzystwo w więzieniu i samotny spacer na wolności, co wybierasz?
Efrem Yaxley
Zawód : polityk, wsparcie Ambasadora Anglii w Magicznej Konfederacji Czarodziejów
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdy się ktoś zaczyta, zawsze się czegoś nauczy, albo zapomni o tym, co mu dolega, albo zaś nie – w każdym razie wygra...
OPCM : 7 +2
UROKI : 6 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie posiadała podobnego doświadczenia, co on, chociaż w towarzystwie stawiała kroki raczej odważnie, pewna podejmowanych przez siebie decyzji. Niemniej jednak momentami, zbyt często, by móc o tym wspominać bez choć drobnego zmieszania, padała ofiarą pochlebstw, których uwielbiała słuchać. Wpatrywała się wtedy — jak teraz — w swojego rozmówcę, z dołu, bo policzek przytykała niemal wstydliwie do swego barku, z kącikami ust drżącymi w uśmiechu, który łączył w sobie wcześniej wspomnianą wstydliwość z radością. W takich chwilach dopiero najbardziej wyraźnie widać było, że lady Crouch była ledwie młodą dziewczyną, dopiero na granicy dorosłości, pomimo jej własnych zapewnień o swej dojrzałości i manierze, jakiej trzymała się zazwyczaj. I choć maska zsuwała się momentami z jej twarzy, potrafiła ją przywdziać na nowo, zupełnie bezbłędnie. Wiedziała, czego oczekiwała od niej arystokracja jako grupa — tylko czasami zapominała, że nawet we własnej rodzinie zrozumienie nie zawsze było pewne, dlatego nie powinna oczekiwać ich od nikogo obcego.
— Cieszę się, że mogę rozmawiać z kimś, kto jest w stanie zrozumieć złożoność czarodziejskiej natury. Nie tylko kobiecej — choć Efrem słusznie uderzył w struny wyjątkowości, bowiem to na tym odczuciu budowało się poczucie własnej wartości Hypatii, obarczonej ciężką chorobą i równie ciężkim darem widzenia przyszłości, ta sama młoda dama próbowała utrzymać między nimi dystans wymagany dla tego tematu. Zawsze intrygowały ją takie drobne, przedwstępne rozmowy. Przypominały badanie wód, wyznaczały rytm, który towarzyszyć im będzie przez następne minuty. Może starała się być przenikliwa ponad miarę, ale nawet to odebrała jako ćwiczenie — błyskotliwe, nienazwane wprost, ale dyplomacja w dużej mierze opierała się na, choć to kontrintuicyjne, tym, co powiedziane nie zostało. W duchu więc była wdzięczna lordowi Yaxley; oraz sobie, oczywiście. Dobrze zrobiła, wybierając go na swojego nauczyciela. — Niezależnie od płci, każdy czarodziej jest podobny do kwiatu. Barwy płatków lub zapach albo przyciąga, albo odpycha. Nęci lub zniechęca, czasami przez doświadczenia przodków, czasem zupełnie bez powodu. Gdy kwiat posiada płatki szczególnie jaskrawe, lub pachnie wyjątkowo intensywnie... Warto się zastanowić, czy to wyłącznie chęć przeżycia stoi za takim stanem, czy może coś zgoła odmiennego — mogłoby się to wydawać urocze, porównywać lorda Yaxleya, potomka saksonów, syna rodu znanego ze swej siły, raczej nieprzeniknionego charakteru, do kwiatu. Ale na świecie nie żyły wyłącznie białe lilie, gardenie, peonie i róże. Istniały też rośliny o nieposkromionym apetycie na mięso, rośliny trujące, rośliny gotowe do ataku w dowolnej chwili. One również kwitły.
Nie przeszkadzała jej uwaga, którą na sobie czuła. Oczywiście, nie znała lorda Yaxleya najlepiej, niemniej jednak odległe więzy krwi, które ich łączyły oraz święte prawo gościnności upewniały ją, że w jego towarzystwie nie spadnie jej ani jeden jasny włos z głowy. Lord Efrem Yaxley nie był w żaden sposób równie ekspresyjny co lord Bartemius Crouch, ale mimo wszystko przypominał Hypatii jej szanownego brata. Może to ta iskra szacunku i zainteresowania jej osobą, może to, że zdecydował się poświęcić jej czas, biorąc ją w pewien sposób pod swoje skrzydła, choćby na kilka chwil. Nawet tak drobne połączenie sprawiło, że nie czuła się wcale niekomfortowo w jego towarzystwie. Trzaskające gdzieś z boku kominkowe drewno dodawało ciemnemu pomieszczeniu przytulności i ciepła.
I ona nie odrywała więc od niego wzroku, ze skupieniem pochłaniając wszystko, co miał jej do przekazania. Nie prowadziła notatek, uznając je za zbędne — od najmłodszych lat ćwiczyła pamięć, w dodatku jeżeli miała coś z ich spotkania wynieść, to także gotowość do przyjmowania jak najwięcej ilości informacji, jak to tylko możliwe. Na bankietach nikt nie chodził z notatnikiem i piórem, słyszała o tym, że czasem znikano do innych pomieszczeń w rezydencji, ale dłonie, rękawiczki i rękawy takowych gości zawsze pozostawały nietknięte czernią atramentu.
Kiwnęła głową, konflikt interesów, cóż za ekscytujący powód. Teoretycznie wiedziała, że takie sytuacje mogły następować, jednakże gdy słyszała o spięciach i niedomówieniach, jej myśli odbiegły w kierunku Pallas Manor, prędko odnajdując w ich murach macochę. Czy dyplomacja ostatecznie mogła pomóc w przeżyciu pod wspólnym dachem do czasów zamążpójścia Hypatii? Wyrzuciła te myśli z głowy, przyszła tutaj dowiedzieć się czegoś, co miało mieć wpływ na o wiele więcej istnień, niż tylko dwa.
Nie mogła jednakże powstrzymać drobnego uniesienia brwi, gdy otwarcie przyznał, że był i będzie reprezentantem Niemiec. Usta już otwierały się do wypowiadania pytania formującego się w jej myślach, czy da się być lojalnym względem dwóch krajów, czyją stronę obrałby w obliczu konfliktu niemiecko—angielskiego, lecz ostatecznie żadne z tych pytań nie padło. Wiedziała przecież, jaka była historia panów Yaxley's Hall, Crouchowie również nie wywodzili się z Anglii, byli starsi niż jakiekolwiek myśli o angielskiej państwowości. Sama Hypatia przejawiała szczególne uwielbienie względem ich kolebki grecko—rzymskiej, Crouchowie utrzymali wiele tradycji z ziemi przodków. Ale czy powiedziałaby, że była tej ziemi lojalna? Nie, raczej nie. Niemniej jednak, nie był to temat na teraz. Może kiedyś zada te pytania wprost — gdy wiedzieć będzie o swym rozmówcy więcej. Na ten moment jej ciekawość powinna pozostać niezaspokojona.
— Dyplomacja w waszych ustach przypomina wojnę — przyznała z uśmiechem, pozwalając sobie tylko na odrobinkę zaskoczenia tym wnioskiem. — Nie powinno mnie to dziwić, wszak jedna i druga toczone są przez wzgląd na interesy. Mówicie zatem, sir, że podstawą jest rozpoznanie. Asem w rękawie — element zaskoczenia. Skąd dowiadujecie się o waszym przeciwniku? Czy są jakieś uniwersalne słabości, na które powinnam zwrócić uwagę, a może każdy człowiek jest w tym zakresie inny? I czy nieustępliwość takiego przeciwnika znaczy o naszym braku umiejętności, czy może stanowić o jego niekompetencji?
— Cieszę się, że mogę rozmawiać z kimś, kto jest w stanie zrozumieć złożoność czarodziejskiej natury. Nie tylko kobiecej — choć Efrem słusznie uderzył w struny wyjątkowości, bowiem to na tym odczuciu budowało się poczucie własnej wartości Hypatii, obarczonej ciężką chorobą i równie ciężkim darem widzenia przyszłości, ta sama młoda dama próbowała utrzymać między nimi dystans wymagany dla tego tematu. Zawsze intrygowały ją takie drobne, przedwstępne rozmowy. Przypominały badanie wód, wyznaczały rytm, który towarzyszyć im będzie przez następne minuty. Może starała się być przenikliwa ponad miarę, ale nawet to odebrała jako ćwiczenie — błyskotliwe, nienazwane wprost, ale dyplomacja w dużej mierze opierała się na, choć to kontrintuicyjne, tym, co powiedziane nie zostało. W duchu więc była wdzięczna lordowi Yaxley; oraz sobie, oczywiście. Dobrze zrobiła, wybierając go na swojego nauczyciela. — Niezależnie od płci, każdy czarodziej jest podobny do kwiatu. Barwy płatków lub zapach albo przyciąga, albo odpycha. Nęci lub zniechęca, czasami przez doświadczenia przodków, czasem zupełnie bez powodu. Gdy kwiat posiada płatki szczególnie jaskrawe, lub pachnie wyjątkowo intensywnie... Warto się zastanowić, czy to wyłącznie chęć przeżycia stoi za takim stanem, czy może coś zgoła odmiennego — mogłoby się to wydawać urocze, porównywać lorda Yaxleya, potomka saksonów, syna rodu znanego ze swej siły, raczej nieprzeniknionego charakteru, do kwiatu. Ale na świecie nie żyły wyłącznie białe lilie, gardenie, peonie i róże. Istniały też rośliny o nieposkromionym apetycie na mięso, rośliny trujące, rośliny gotowe do ataku w dowolnej chwili. One również kwitły.
Nie przeszkadzała jej uwaga, którą na sobie czuła. Oczywiście, nie znała lorda Yaxleya najlepiej, niemniej jednak odległe więzy krwi, które ich łączyły oraz święte prawo gościnności upewniały ją, że w jego towarzystwie nie spadnie jej ani jeden jasny włos z głowy. Lord Efrem Yaxley nie był w żaden sposób równie ekspresyjny co lord Bartemius Crouch, ale mimo wszystko przypominał Hypatii jej szanownego brata. Może to ta iskra szacunku i zainteresowania jej osobą, może to, że zdecydował się poświęcić jej czas, biorąc ją w pewien sposób pod swoje skrzydła, choćby na kilka chwil. Nawet tak drobne połączenie sprawiło, że nie czuła się wcale niekomfortowo w jego towarzystwie. Trzaskające gdzieś z boku kominkowe drewno dodawało ciemnemu pomieszczeniu przytulności i ciepła.
I ona nie odrywała więc od niego wzroku, ze skupieniem pochłaniając wszystko, co miał jej do przekazania. Nie prowadziła notatek, uznając je za zbędne — od najmłodszych lat ćwiczyła pamięć, w dodatku jeżeli miała coś z ich spotkania wynieść, to także gotowość do przyjmowania jak najwięcej ilości informacji, jak to tylko możliwe. Na bankietach nikt nie chodził z notatnikiem i piórem, słyszała o tym, że czasem znikano do innych pomieszczeń w rezydencji, ale dłonie, rękawiczki i rękawy takowych gości zawsze pozostawały nietknięte czernią atramentu.
Kiwnęła głową, konflikt interesów, cóż za ekscytujący powód. Teoretycznie wiedziała, że takie sytuacje mogły następować, jednakże gdy słyszała o spięciach i niedomówieniach, jej myśli odbiegły w kierunku Pallas Manor, prędko odnajdując w ich murach macochę. Czy dyplomacja ostatecznie mogła pomóc w przeżyciu pod wspólnym dachem do czasów zamążpójścia Hypatii? Wyrzuciła te myśli z głowy, przyszła tutaj dowiedzieć się czegoś, co miało mieć wpływ na o wiele więcej istnień, niż tylko dwa.
Nie mogła jednakże powstrzymać drobnego uniesienia brwi, gdy otwarcie przyznał, że był i będzie reprezentantem Niemiec. Usta już otwierały się do wypowiadania pytania formującego się w jej myślach, czy da się być lojalnym względem dwóch krajów, czyją stronę obrałby w obliczu konfliktu niemiecko—angielskiego, lecz ostatecznie żadne z tych pytań nie padło. Wiedziała przecież, jaka była historia panów Yaxley's Hall, Crouchowie również nie wywodzili się z Anglii, byli starsi niż jakiekolwiek myśli o angielskiej państwowości. Sama Hypatia przejawiała szczególne uwielbienie względem ich kolebki grecko—rzymskiej, Crouchowie utrzymali wiele tradycji z ziemi przodków. Ale czy powiedziałaby, że była tej ziemi lojalna? Nie, raczej nie. Niemniej jednak, nie był to temat na teraz. Może kiedyś zada te pytania wprost — gdy wiedzieć będzie o swym rozmówcy więcej. Na ten moment jej ciekawość powinna pozostać niezaspokojona.
— Dyplomacja w waszych ustach przypomina wojnę — przyznała z uśmiechem, pozwalając sobie tylko na odrobinkę zaskoczenia tym wnioskiem. — Nie powinno mnie to dziwić, wszak jedna i druga toczone są przez wzgląd na interesy. Mówicie zatem, sir, że podstawą jest rozpoznanie. Asem w rękawie — element zaskoczenia. Skąd dowiadujecie się o waszym przeciwniku? Czy są jakieś uniwersalne słabości, na które powinnam zwrócić uwagę, a może każdy człowiek jest w tym zakresie inny? I czy nieustępliwość takiego przeciwnika znaczy o naszym braku umiejętności, czy może stanowić o jego niekompetencji?
These things that you're after, they can't be controlled.
This beast that you're after will eat you alive
And spit out your bones
This beast that you're after will eat you alive
And spit out your bones
Hypatia Crouch
Zawód : debiutantka
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
divinity will stain your fingers and mouth like a pomegranate. it will swallow you whole and spit you out,
wine-dark and wanting.
wine-dark and wanting.
OPCM : 5 +2
UROKI : 5
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 2 +3
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Jasnowidz
Neutralni
Salon
Szybka odpowiedź