Sypialnia
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Sypialnia
Aby dostać się do sypialni należy pójść w górę, niewielkimi schodkami skrytymi za ścianką w salonie. Pomieszczenie jest niewielkie, większość przestrzeni zajmuje duże łóżko będące dziełem rąk Schmidta - związał ze sobą dwa łóżka pojedyncze, nie potrafiąc wyspać się na niewielkiej przestrzeni. Ściany są równie ciemne, co w innych pomieszczeniach. Obok łóżka stoi niewielki stoliczek, a naprzeciwko szafa, mieszcząca niewielką garderobę mężczyzny. W pomieszczeniu widoczny jest brak kobiecej ręki.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Getadelt wird wer schmerzen kennt Vom Feuer das die haut verbrennt Ich werf ein licht In mein Gesicht Ein heißer Schrei Feuer frei!.
Ostatnio zmieniony przez Friedrich Schmidt dnia 18.09.20 23:17, w całości zmieniany 1 raz
Perspektywa kąpieli z dwoma czarownica, w tym jedną opisywaną na wzór bóstewka zamierzchłych religii, z pewnością była warta utopienia. Ostatniego oddechu ginącego pośród zalewających płuca fal czerwieni wyprutej z żył bezbronnych mugolek. Wren westchnęła ponownie, ciężko, czując, że brakuje jej sił na wykrzesanie z siebie oczywistej zazdrości, choćby tylko po to, by się z nim nie zgodzić - zamiast tego pozwoliła sobie przysunąć się do męskiej sylwetki ulokowanej za jej plecami, szczęśliwa z bijącego od niej ciepła. Mieszkanie Friedricha ciepłym przecież nie było. Przez moment zastanawiała się, próbowała sobie przypomnieć, czy do tego samego wniosku doszła podczas wcześniejszych wizyt - chyba tak. Nawet w lecie Nokturn pałał lodem.
- Ale skończy się inaczej - wymamrotała wprost w ciemnego koloru materiał, nieświadomie sięgnęła w melodii do tradycyjnej sobie kąśliwości; nie kosztowała już za wiele energii, wpiła się w mięśnie, w struny głosowe, znacząc swoją obecnością przynajmniej co trzecią kwestię wypowiadaną w jego towarzystwie. Tak na nią działał. Stąpał po grząskim gruncie, teraz, później, próbując raz jeszcze wpłynąć na jej codzienność i przymusić do zmiany nawyków, oferując swego rodzaju transakcję wymienną. Wyprawa za szacunek do swojego ciała. Do jego potrzeb i wymagań, zapomnianych, odrzuconych gdzieś na boczny tor. Co za szaleństwo.
- Od kiedy stawiasz mi warunki? - powtórzyła po nim cicho, zbyt zadowolona otaczającym ją ciepłem, by wykrzesać z siebie rzeczywisty gniew. Czaił się gdzieś, tlił w myślach, jednak nie mógł się równać z upragnionym odpoczynkiem zażywanym w miejscu, które, paradoksalnie, kojarzyło się jej z bezpieczeństwem. Nawet jeśli Friedrich miotał nią tu na wszelkie możliwe strony. Było z daleka od jej własnego kąta, od kolebki pracy skrytej w szczelnie zamkniętym pokoju, od koszmarów wiszących ponuro nad łożem utkwionym we wnęce w jednej z salonowych ścian, cierpliwie wyczekujących zmęczonej ofiary. - Mówiłam już, że nic mi nie jest - powtórzyła i przymknęła powieki, pewna, że nadchodzący poranek napełni ją nową dawką życiodajnej energii. Nie miał o co się martwić. Nie była chodzącym nieszczęściem, a on nie był jej ojcem, by prawić jej kazania. Ani tym bardziej jej matką. Mógł to poczuć - jak dystansowała się od niego, mentalnie, w momencie gdy naciskał na podrażnione przez młodość nerwy, próbował łagodnie nakierować ją na prawidłowy tor. A ona na złość całemu światu zaprzeczała oczywistościom, gotowa podążać za głupią niezależnością. Zastygała teraz w bezruchu, zapadała się w objęcia Morfeusza, pozwalała umysłowi dryfować na tratwie otaczającego ciepła, przez usta przemawiały zaś instynkty. Półprzytomne lecz wciąż silne. - Zabijesz ich? - zapytała głuchym, nieobecnym tonem i ziewnęła, kołdrę podciągnęła zaś bliżej do głowy, uformowała ją w mniejszą poduszkę podtrzymującą własną głowę; głowę, na której przez moment zdawało jej się, że mężczyzna złożył pocałunek. Ale musiało być to tylko fatamorganą. Zwykle nie był tak czuły, tak dobry. - Nie zabijaj dzieci - dodała niewyraźnie, niepewna, czy słowa te jedynie pomyślała, czy rzeczywiście śmiały opuścić jej usta. Nie zabijaj dzieci - mugolskich, czarodziejskich, mugolaczych, jakichkolwiek.
- Ale skończy się inaczej - wymamrotała wprost w ciemnego koloru materiał, nieświadomie sięgnęła w melodii do tradycyjnej sobie kąśliwości; nie kosztowała już za wiele energii, wpiła się w mięśnie, w struny głosowe, znacząc swoją obecnością przynajmniej co trzecią kwestię wypowiadaną w jego towarzystwie. Tak na nią działał. Stąpał po grząskim gruncie, teraz, później, próbując raz jeszcze wpłynąć na jej codzienność i przymusić do zmiany nawyków, oferując swego rodzaju transakcję wymienną. Wyprawa za szacunek do swojego ciała. Do jego potrzeb i wymagań, zapomnianych, odrzuconych gdzieś na boczny tor. Co za szaleństwo.
- Od kiedy stawiasz mi warunki? - powtórzyła po nim cicho, zbyt zadowolona otaczającym ją ciepłem, by wykrzesać z siebie rzeczywisty gniew. Czaił się gdzieś, tlił w myślach, jednak nie mógł się równać z upragnionym odpoczynkiem zażywanym w miejscu, które, paradoksalnie, kojarzyło się jej z bezpieczeństwem. Nawet jeśli Friedrich miotał nią tu na wszelkie możliwe strony. Było z daleka od jej własnego kąta, od kolebki pracy skrytej w szczelnie zamkniętym pokoju, od koszmarów wiszących ponuro nad łożem utkwionym we wnęce w jednej z salonowych ścian, cierpliwie wyczekujących zmęczonej ofiary. - Mówiłam już, że nic mi nie jest - powtórzyła i przymknęła powieki, pewna, że nadchodzący poranek napełni ją nową dawką życiodajnej energii. Nie miał o co się martwić. Nie była chodzącym nieszczęściem, a on nie był jej ojcem, by prawić jej kazania. Ani tym bardziej jej matką. Mógł to poczuć - jak dystansowała się od niego, mentalnie, w momencie gdy naciskał na podrażnione przez młodość nerwy, próbował łagodnie nakierować ją na prawidłowy tor. A ona na złość całemu światu zaprzeczała oczywistościom, gotowa podążać za głupią niezależnością. Zastygała teraz w bezruchu, zapadała się w objęcia Morfeusza, pozwalała umysłowi dryfować na tratwie otaczającego ciepła, przez usta przemawiały zaś instynkty. Półprzytomne lecz wciąż silne. - Zabijesz ich? - zapytała głuchym, nieobecnym tonem i ziewnęła, kołdrę podciągnęła zaś bliżej do głowy, uformowała ją w mniejszą poduszkę podtrzymującą własną głowę; głowę, na której przez moment zdawało jej się, że mężczyzna złożył pocałunek. Ale musiało być to tylko fatamorganą. Zwykle nie był tak czuły, tak dobry. - Nie zabijaj dzieci - dodała niewyraźnie, niepewna, czy słowa te jedynie pomyślała, czy rzeczywiście śmiały opuścić jej usta. Nie zabijaj dzieci - mugolskich, czarodziejskich, mugolaczych, jakichkolwiek.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Droczył się.
Perspektywa krwawej kąpieli z dwoma czarownicami wydawała mu się kusząca. Męska duma z pewnością zostałaby przyjemnie połechtana… Jeśli jedną z tych dwóch nie czarownic nie byłaby panna Chang. Wiedział, jakie piekło mogła mu rozpętać za kilka, nieodpowiednich spojrzeń w kierunku drugiej kobiety. I gdzieś w środku, sam nie chciałby dzielić się widokiem pozbawionej odzienia Azjatki podczas gorącej kąpieli. Nie kontynuował tematu, jedynie mocniej owijając rękę wokół jej ciała.
Przywykł do nokturnowych temperatur. Podłe dzielnice oprychów nie były mu obce. Wszystkie podobne lecz w pewien sposób inne, zdawały się mieć podobną atmosferę.
- Moja praca, moje warunki. - Mruknął, przekonany co do swoich słów. Wiedział, z jakim zagrożeniem wiązała się jego praca. Nie było w niej miejsc na nieuwagę bądź kiepską kondycję, zwłaszcza, gdy w grę wchodziła większa grupa. Musiał mieć pewność, że nadąży; że nie będzie musiał sprawdzać, czy nic się jej nie stało. Mieć pewność, że doskonale sobie poradzi. - Musisz być w dobrej kondycji. Inaczej mnie nie dogonisz. - Dodał, wzruszając delikatnie ramieniem. Był szybszy. Jego mięśnie posiadały większą siłę oraz wydajność, niż wątłe ciało Wren. A pogoń miała swoje wymagania.
- Jeśli mnie do tego zmuszą… - Dyplomatyczna odpowiedź w stylu jego ojca. Zabije. Z pewnością wybije tych, którzy będą stawiali jakikolwiek opór. Bez wyrzutów sumienia, bez chociażby odrobiny wahania. Jego praca przesiąknięta była zapachem krwi oraz śmiercią.
Uniósł brew słysząc słowa, dotyczące dzieci. Niewyraźny ton słów sprawił jednak, że szmalcownik postanowił pozostawić ten temat na inny dzień.
- Mhm… Śpij, późno już. - Zbył odpowiedź. Nie czuł sentymentu względem dzieci. Nie miał najmniejszych problemów by skręcać im karki, kierować w nie paskudne zaklęcia bądź ostrza noży. Nie musiała jednak o tym myśleć. Nie teraz gdy sen jakiego potrzebowała zaczął ją zmagać. Jutro w końcu też będzie dzień.
I on niedługo odpłynął w objęcia Morfeusza. Oboje potrzebowali odpocząć po ciężkich, pełnych pracy dniach.
| zt.x2
Perspektywa krwawej kąpieli z dwoma czarownicami wydawała mu się kusząca. Męska duma z pewnością zostałaby przyjemnie połechtana… Jeśli jedną z tych dwóch nie czarownic nie byłaby panna Chang. Wiedział, jakie piekło mogła mu rozpętać za kilka, nieodpowiednich spojrzeń w kierunku drugiej kobiety. I gdzieś w środku, sam nie chciałby dzielić się widokiem pozbawionej odzienia Azjatki podczas gorącej kąpieli. Nie kontynuował tematu, jedynie mocniej owijając rękę wokół jej ciała.
Przywykł do nokturnowych temperatur. Podłe dzielnice oprychów nie były mu obce. Wszystkie podobne lecz w pewien sposób inne, zdawały się mieć podobną atmosferę.
- Moja praca, moje warunki. - Mruknął, przekonany co do swoich słów. Wiedział, z jakim zagrożeniem wiązała się jego praca. Nie było w niej miejsc na nieuwagę bądź kiepską kondycję, zwłaszcza, gdy w grę wchodziła większa grupa. Musiał mieć pewność, że nadąży; że nie będzie musiał sprawdzać, czy nic się jej nie stało. Mieć pewność, że doskonale sobie poradzi. - Musisz być w dobrej kondycji. Inaczej mnie nie dogonisz. - Dodał, wzruszając delikatnie ramieniem. Był szybszy. Jego mięśnie posiadały większą siłę oraz wydajność, niż wątłe ciało Wren. A pogoń miała swoje wymagania.
- Jeśli mnie do tego zmuszą… - Dyplomatyczna odpowiedź w stylu jego ojca. Zabije. Z pewnością wybije tych, którzy będą stawiali jakikolwiek opór. Bez wyrzutów sumienia, bez chociażby odrobiny wahania. Jego praca przesiąknięta była zapachem krwi oraz śmiercią.
Uniósł brew słysząc słowa, dotyczące dzieci. Niewyraźny ton słów sprawił jednak, że szmalcownik postanowił pozostawić ten temat na inny dzień.
- Mhm… Śpij, późno już. - Zbył odpowiedź. Nie czuł sentymentu względem dzieci. Nie miał najmniejszych problemów by skręcać im karki, kierować w nie paskudne zaklęcia bądź ostrza noży. Nie musiała jednak o tym myśleć. Nie teraz gdy sen jakiego potrzebowała zaczął ją zmagać. Jutro w końcu też będzie dzień.
I on niedługo odpłynął w objęcia Morfeusza. Oboje potrzebowali odpocząć po ciężkich, pełnych pracy dniach.
| zt.x2
Getadelt wird wer schmerzen kennt Vom Feuer das die haut verbrennt Ich werf ein licht In mein Gesicht Ein heißer Schrei Feuer frei!.
Strona 2 z 2 • 1, 2
Sypialnia
Szybka odpowiedź