Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset
Wybrzeże Exmoor
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Wybrzeże Exmoor
Wybrzeże Exmoor rozciąga się na wiele kilometrów i zachwyca różnorodnością; wielobarwne kamieniste brzegi ustępują miejsca plażom, na których piasek rozkosznie przesypuje się przez palce, gdzieniegdzie można również napotkać łąki porośnięte pachnącym wrzosem. W Exmoor rzadko doświadcza się upałów, jednak łagodny klimat w połączeniu z morską bryzą nadaje temu miejscu jedyną w swym rodzaju atmosferę melancholii. O każdej porze roku można spotkać tu spacerowiczów z psami, ciepło ubrane dzieci budujące zamki lub pary zakochanych, wspólnie podziwiające zachód słońca nad wodą.
Jeszcze raz spojrzał na nią z dezaprobatą wyrażaną lekko przymrużonymi powiekami. Głowa kiwała się miarowo na każde, wyrzucane słowo, sygnalizując całkowitą, lekko pogardliwą zgodę. Nie rozumiał tych jawnych i bezpodstawnych pretensji poruszanych na forum publicznym. Nie miał zamiaru wdawać się w niepotrzebne przepychanki oraz srogie wymiany zdań. Nie mieli przecież tak wiele czasu. Odezwał się jedynie krótkim, wysilonym: – Dobrze. – poprzedzonym cichym westchnieniem. Miał podstawy, aby upierać się przy swym nieprzekraczalnym zdaniu. Wywodził się z rodziny, która za wszelką ceną broniła swoich racji, walcząc do samego końca. Nie opierał się, gdy pomagała mu przejść przez najtrudniejsze przeszkody: śliską, zawilgoconą powierzchnię zdewastowanej łajby, obwalone stropy, spróchniałe deski odstraszające rdzawymi, naostrzonymi gwoździami. Przez pewien moment był niezwykle bliski utraty pionowej równowagi, lecz twarda podpora zatrzymała go w jednym miejscu. Żołądek wykręcił się niebezpiecznie, a niesamowita ulga, rozpłynęła się po całym, przemarzniętym ciele. Gdy odezwała się po raz kolejny, zmarszczył brwi i odpowiedział machinalnie, o wiele bardziej dobitnie: – Mam, mam. – wyniósł ostatnie okrycia wierzchnie, odkładając je w bezpieczne miejsce. Zimowe słońce uniosło się ponad linią horyzontu, rozpraszając zbyt krótkie promienie. Zmarszczył czoło i zdrową dłoń przytknął w jego okolice, rozglądając się na boki; coraz większa liczba zainteresowanych mieszkańców, kręciła się wokół statku. Obawiał się, że nieostrożni tubylcy, mogą paść ofiarą niekontrolowanej i niechcianej tragedii. Zawrócił do wnętrza statku, informując towarzyszy: – Musimy się spieszyć. – rzekł twardo, po czym przeszedł do dokładnych oględzin. Nasłuchiwał, sprawdzał każdą szparę, przesuwał lżejsze przedmioty, mogące ukrywać zalążek tajemnego przejścia. Urwane, stłumione krzyki trafiały do wrażliwych bębenków słuchowych. Palec wskazujący przytknął do ust, spoglądając na zdezorientowanych partnerów. Odsunął się, gdy podeszli do wskazanego obszaru, odsuwając kilka, drewnianych skrzyń. Pomógł unieść potężne wieko, nie dowierzając w widok prezentowany na samym dnie obszernego pokładu; wycieńczone, dogorywające, żywe istoty, nabierały hausty świeżego, upragnionego powietrza. Ich zmarnowane, poranione twarze wyrażały ulgę zmieszaną z przerażaniem, przemęczeniem i utraconą nadzieją. Odór spoconych ciał, strachu, morskiej zgnilizny, uderzył z ogromną siłą. Mężczyzna rozszerzył jasne tęczówki zerkając na okrutne pobojowisko. Gdyby nie zjawili się na czas… Stał nieruchomo analizując sytuację. Dopiero kolejne krzyki oraz słowa dwójki sojuszników, wybudziły go z letargu. Potrząsnął głową i skupił się na szybkiej reakcji: – Na zewnątrz jest masa ludzi. Może udało się sprowadzić medyka… – szepnął sam do siebie, po czym bez zastanowienia, przyspieszonym, lecz ostrożnym krokiem ruszył przed siebie, wybiegając na rozmiękczony, plażowy piasek. Zdrowa ręka uniosła się do góry, a on krzyknął z całej siły: – Potrzebujemy natychmiastowej pomocy! Znaleźliśmy rannych, są pod pokładem. – ludzie unieśli zainteresowane głowy, okryte ochronnymi chustami. Zaskoczone jęki wypełniły całą przestrzeń, gdy szokująca informacja rozeszła się wokół nieproszonych gości. Twarde spojrzenia utknęły w sylwetce ciemnowłosego, który kontynuował: – Potrzebujemy kilku silnych mężczyzn, którzy pomogą nam wydostać tych ludzi. Mamy linę. – zakomunikował zachęcająco. – Wrak jest w fatalnym stanie, nie możemy czekać i narażać ich na śmierć. – niezręczna cisza zawładnęła wodnistą tonią. Fale zaszumiały niebezpiecznie, niesione siłą porywistego wiatru. Pierwsze osobistości występowały przed szereg z potężną deklaracją: – Pomogę! Ja też pomogę. – uśmiechnął się w duchu. Poczekał na wszystkich i razem z przybyłą trójką, wszedł w głąb spalonych zgliszczy, uważając na głowę. Przemieszczając się między przeszkodami zaznaczył: – Bądźcie ostrożni, statek jest nafaszerowany pułapkami. Podłoga jest śliska i zamarznięta. Z każdej strony można napotkać jakąś ostrą i niebezpieczną przeszkodę. – skręcił w lewo, aby następnie wspiąć się na górę, natrafiając na współtowarzyszy, rozkładających grubą linę. – Przyprowadziłem wsparcie. - wydyszał zmęczony, normując oddech. - Chwyćcie za linę. – poinstruował urwanym tonem, krzywiąc się z przeszywającego bólu. Sam stanął z boku nadzorując eskapadę ratunkową. Pomagał ustawić się jednemu z młodszych ochotników, którego spękane dłonie trzęsły się niebezpiecznie, nie potrafiąc utrzymać szorstkiego sznura. Okrutna tragedia pozostawiła piętno na wszystkich.
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Odpuściła już sobie temat i spojrzenia, wiedząc, że w tym momencie nic nie przekona już Rinehearta do jakiejkolwiek zmiany podejścia, nawet gdyby teraz uszkodził sobie kostkę. Kolejne przepraszające spojrzenie posłane w stronę Grey’a ostatecznie zastąpiło zmartwienie i szok. Nie umiała powstrzymać tych smutnych odczuć, gdy tylko spoglądała na wymęczone twarze, gotowe w każdej chwili załamać się, kiedy dookoła nich leżały trupy. Była kiedyś w takiej sytuacji i wiedziała, że każda minuta jedynie pogłębiała ból i niechęć i ciężko było widzieć szanse na cokolwiek lepszego. Musieli podziałać jak najszybciej a jednocześnie najostrożniej, nie tylko dla siebie, ale również dla innych, którzy potrzebowali opieki medycznej i przede wszystkim, miejsca w którym mogli dość do siebie.
W tym momencie Vincent zajął się sprowadzeniem pomocy, wiedziała więc, że potrzebują teraz zająć się tym co mogą. Odwiązała linę, sprawdzając ją jeszcze ale wydawała się sucha i bez żadnych przetarć, co dawało spore szanse, że nie zawiedzie po akcji.
- Zejdę tam, pomogę im zawiązać linę do wciągania tak, aby żadne z nich nie spadło podczas przyciągania ich do góry. Mógłbyś mnie asekurować? – Zwróciła się w stronę Herberta, wręczając mu końcówkę liny, którą obecnie przywiązała sobie w pasie. Wrak był zbyt niestabilny, aby mogła próbować przywiązać to do czegoś z otoczenia. Przez chwilę zastanowiła się szybko, ostatecznie mrużąc lekko oczy. Pozwoliła, aby jej sylwetka malała, a waga zmieniała się całkowicie, do momentu, że przed Herbertem stała już dziesięcioletnia wersja Thalii. – Powinno być łatwiej mnie teraz opuścić, jak jestem lżejsza.
Wiedziała, że w pojedynkę ciężko tak dźwigać dorosłą osobę, z dzieckiem było już łatwiej. Ostrożnie zsunęła się pomiędzy ludzi, patrzących na nią to w przerażeniu, to w zdziwieniu, rzucając im łagodne spojrzenie kiedy tylko jej stopy dotknęły pokładu.
- Spokojnie, zaraz już was wyciągniemy. Póki co proszę, abyście zostali na swoich miejscach – będę was wołać pojedynczo i zajmiemy się wyciąganiem was po kolei. Zaraz wam pomożemy. – Słyszała z góry, że zmierzają w ich kierunku jeszcze trzy osoby, w takim razie już odplątując linę od siebie i zawiązując ją na kolejnej osobie. Jeden po drugim, ludzie wciągani byli wspólną pomocą wszystkich aby ostatecznie wyciągnąć wszystkich, których się dało. W międzyczasie Thalia ostrożnie przeszukiwała ciała zmarłych, wyszukując możliwe pamiątki albo listy, które można by było oddać zmarłym, ostatecznie samej przywiązując linę i pozwalając, aby wciągnęli ją na górę.
Kierując się na plażę, mogli dostrzec posiłki od lorda Abbotta o których wspomniał Reggie – tyle dobrego, że pod ich nieobecność będzie miał kto przejąć inicjatywę na plaży, ciekawskich przeganiając i zajmując się zabezpieczeniem terenu. A co najważniejsze, ochroną nad uratowanymi i pogrzebaniem zmarłych.
- Chcemy sprawdzić dalej, co skrywa wrak? Być może będziemy wiedzieć, co spowodowało katastrofę – czy był to tylko sztorm, czy coś jeszcze. – Odebrała linę, która w tej pomniejszonej postaci wydawała się dziwacznie za duża jak na nią i zaskoczyło ją, jak wielki miała problem z jej zwinięciem.
Udany rzut na metamorfomagię tutaj, ST 91, rzut 91 (51+40 bonus z genetyki)
W tym momencie Vincent zajął się sprowadzeniem pomocy, wiedziała więc, że potrzebują teraz zająć się tym co mogą. Odwiązała linę, sprawdzając ją jeszcze ale wydawała się sucha i bez żadnych przetarć, co dawało spore szanse, że nie zawiedzie po akcji.
- Zejdę tam, pomogę im zawiązać linę do wciągania tak, aby żadne z nich nie spadło podczas przyciągania ich do góry. Mógłbyś mnie asekurować? – Zwróciła się w stronę Herberta, wręczając mu końcówkę liny, którą obecnie przywiązała sobie w pasie. Wrak był zbyt niestabilny, aby mogła próbować przywiązać to do czegoś z otoczenia. Przez chwilę zastanowiła się szybko, ostatecznie mrużąc lekko oczy. Pozwoliła, aby jej sylwetka malała, a waga zmieniała się całkowicie, do momentu, że przed Herbertem stała już dziesięcioletnia wersja Thalii. – Powinno być łatwiej mnie teraz opuścić, jak jestem lżejsza.
Wiedziała, że w pojedynkę ciężko tak dźwigać dorosłą osobę, z dzieckiem było już łatwiej. Ostrożnie zsunęła się pomiędzy ludzi, patrzących na nią to w przerażeniu, to w zdziwieniu, rzucając im łagodne spojrzenie kiedy tylko jej stopy dotknęły pokładu.
- Spokojnie, zaraz już was wyciągniemy. Póki co proszę, abyście zostali na swoich miejscach – będę was wołać pojedynczo i zajmiemy się wyciąganiem was po kolei. Zaraz wam pomożemy. – Słyszała z góry, że zmierzają w ich kierunku jeszcze trzy osoby, w takim razie już odplątując linę od siebie i zawiązując ją na kolejnej osobie. Jeden po drugim, ludzie wciągani byli wspólną pomocą wszystkich aby ostatecznie wyciągnąć wszystkich, których się dało. W międzyczasie Thalia ostrożnie przeszukiwała ciała zmarłych, wyszukując możliwe pamiątki albo listy, które można by było oddać zmarłym, ostatecznie samej przywiązując linę i pozwalając, aby wciągnęli ją na górę.
Kierując się na plażę, mogli dostrzec posiłki od lorda Abbotta o których wspomniał Reggie – tyle dobrego, że pod ich nieobecność będzie miał kto przejąć inicjatywę na plaży, ciekawskich przeganiając i zajmując się zabezpieczeniem terenu. A co najważniejsze, ochroną nad uratowanymi i pogrzebaniem zmarłych.
- Chcemy sprawdzić dalej, co skrywa wrak? Być może będziemy wiedzieć, co spowodowało katastrofę – czy był to tylko sztorm, czy coś jeszcze. – Odebrała linę, która w tej pomniejszonej postaci wydawała się dziwacznie za duża jak na nią i zaskoczyło ją, jak wielki miała problem z jej zwinięciem.
Udany rzut na metamorfomagię tutaj, ST 91, rzut 91 (51+40 bonus z genetyki)
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Z metamorfomagami miał już do czynienia, ale nigdy wcześniej nie widział takiego zmieniania swojej wielkości, choć pomysł Thalii miał sens i znacznie ułatwiał jemu pracę. Złapał mocno linę i zaparł się nogami by spuszczać kobietę w dół ku ocalałym. Starał się to robić wolno i spokojnie aby kobieta nie spadła gwałtownie w dół robiąc sobie przy tym krzywdę. Na szczęście za chwilę do niego dołączyli ochotnicy, których zebrał Vincent więc nie musiał wciągać nikogo sam. Gdy Thalia dawała znać rzucał głośne: “Ciągnij!”, a mężczyźni metodycznie wyciągali kolejne osoby łapczywie łapiące świeże powietrze. Niektórzy mieli problem z poruszaniem się, tak byli osłabieni i wycieńczeni, na szczęście pomoc była już na plaży, którą nadzorował Reggie, więc oni mogli skupić się na wyciąganiu poszkodowanych. Nie była to łatwa praca, Herbert czuł jak lina wżyna mu się w dłonie, jak czasami się osuwa drażniąc skórę. Każdy mięsień ramion i pleców był napięty, podobnie z nogami, co nie było łatwe kiedy stopy co jakiś czas się ślizgały na wilgotnej powierzchni. Musieli sami w pewnym momencie złapać oddech i na chwilę odpocząć, ale zaraz od nowa zabierali się do pracy. W końcu z dziury wyłoniła się głowa Thalii, a to oznaczało, że ich praca dobiegła końca. Podziękował ochotnikom, którzy wycofali się na plażę aby tam się przydać. Słyszał okrzyki, lament, płacz wszystko to co kojarzyło się z ludzką tragedią. Widząc zmagania Thalli pomógł jej z liną, a następnie wskazał część statku, do którego jeszcze nie dotarli.
-Tam możemy sprawdzić. - Zasugerował kierując kroki właśnie w tamtą stronę. Starał się nadal być uważnym i nie zahaczyć o wystające części statku. Kiedy jednak zwracał uwagę na swoją głowę i ramiona, nieopatrznie postawił nogę. Nim się zorientował coś pod nim zaskrzypiało niebezpiecznie, usłyszał pęknięcie, tak charakterystyczne dla drewna i nagle poleciał w dół. -Zaraza! - Poczuł jak połamane drewno ociera się o jego nogę i pomimo spodni rozcina skórę i zapewne sam materiał, czego teraz nie mógł ocenić bo właśnie wisiał jedną nogą, a druga nie dając rady utrzymać ciężaru wygięła się pod dziwnym kątem i zabolała paskudnie aż mężczyzna zaklął szpetnie pod nosem czując jak ból promieniuje od kostki w górę.
|Rzut na K10
-Tam możemy sprawdzić. - Zasugerował kierując kroki właśnie w tamtą stronę. Starał się nadal być uważnym i nie zahaczyć o wystające części statku. Kiedy jednak zwracał uwagę na swoją głowę i ramiona, nieopatrznie postawił nogę. Nim się zorientował coś pod nim zaskrzypiało niebezpiecznie, usłyszał pęknięcie, tak charakterystyczne dla drewna i nagle poleciał w dół. -Zaraza! - Poczuł jak połamane drewno ociera się o jego nogę i pomimo spodni rozcina skórę i zapewne sam materiał, czego teraz nie mógł ocenić bo właśnie wisiał jedną nogą, a druga nie dając rady utrzymać ciężaru wygięła się pod dziwnym kątem i zabolała paskudnie aż mężczyzna zaklął szpetnie pod nosem czując jak ból promieniuje od kostki w górę.
|Rzut na K10
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Sytuacja, która miała miejsce na zimowym wybrzeżu, stawała się coraz bardziej niepojęta. Wychodząc z drewnianej rozpadliny, głowa eksplodowała od natłoku skrajnych i skłębionych myśli; kto dopuścił do tak bestialskiej katastrofy? Do kogo należał wyniszczony środek transportu? Co tak naprawdę stało się z pracowitą załogą oraz wieloletnim kapitanem? Nie znali odpowiedzi na tak wiele pytań… Ocaleni świadkowie mogli okazać się trafnym połączeniem, drogowskazem, deską ratunku związaną z przyszłym, dogłębnym śledztwem. Ostrożnie wydostał się na zewnątrz, oślepiony niskimi, jaskrawymi promieniami powstającego słońca. Jasne, zmrużone tęczówki, przesunęły się po mnogich, zaciekawionych jednostkach, poszukujących cennych pozostałości łajby; zbierali większe kawałki drewna, wybierali metalowe części, idealne do sprzedania na miastowym rynku. Niesprawna ręka zawibrowała przeszywającym bólem, wystawiona na zmienne, wietrzne warunki atmosferyczne. Po raz kolejny przeklął pod nosem, rozczarowany swą nieporadnością i brakiem skupienia. Ograniczony czas nie pozwalał na moment zastanowienia. Przystąpił do działania niemalże od razu zbierając grupę mężczyzn o niebagatelnej krzepie. Gdy z wolna przekraczali rozbity próg, jeden z nich zakomunikował odważnie; szukał potwierdzenia: – Ludzie mówią, że to nie była tylko wina sztormu… – zaczął niepewnie zerkając na pozostałych, aby finalnie skupić się na profilu ciemnowłosego, którego brwi zmarszczyły się groźnie. Badał jego reakcję. Patrzył przed siebie unikając ostrych i niespodziewanych przeszkód. Ochotnik nie odpuszczał: – Ludzie mówili, że widziano snop ognia na środku porywistej, spienionej wody. Iskry szły podobno, aż do nieba! – mówił cicho, konspiracyjnie, jakby obawiał się zamontowanego podsłuchu. Zakonnik odetchnął niespokojnie próbując pozbierać wszystko w jedną, zgrabną całość. Zielarz, coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, iż muszą przyjrzeć się ów sprawie. – Dziękuję. – szepnął nagle, spoglądając na gadatliwego jegomościa. Ten zdziwił się nieznacznie i skinął głową w geście porozumienia. Gdy dotarli na miejsce, pozostali sojusznicy, szybko zorganizowali sprawny tryb ewakuacji. Udało im się wydostać poszkodowanych. Każdy z nich, opierał się na silnym ramieniu, wyprowadzany na zewnątrz. Kiedy pojawili się na skraju łajby, wszystkie głowy podniosły się gwałtownie, wydając dźwięk gromkiego zadziwienia. Wzruszone kobiety wznieciły ujadający szloch, nawołując o prawdziwy cud. Wsparcie zorganizowane przez Lordów właściwego sojuszu, było już na miejscu. Przejęli inicjatywę, zajmując się zgromadzonymi mieszkańcami, uprzątnięciem ciał, bezpiecznym przetransportowaniu rannych. Gdy jeden z nich nachylił się nad Rineheartem, ten odprawił go gestem dłoni, dając do zrozumienia, iż jego przypadek nie był w tej chwili istotny. Odetchnął przeciągle, z niesamowitą ulgą; zrobili co mogli. Stojąc w ciasnym kółku, spojrzał na towarzyszy i jeszcze przed wypowiedzią Wellers rzekł: – Katastrofa statku nie mogła być winą samego sztormu. Mężczyźni, którzy nam pomagali, nie utrzymali plotek, twierdząc, iż na wodzie widziano snopy ognia oraz podniebne iskry. – wyjawił przenosząc wzrok. – Morze nie jest nam obce, przede wszystkim tobie Thalia… Musimy to zbadać, kiedy uratowani dojdą do siebie. – zaznaczył pewnie, chcąc przypilnować ów działania. Zgodził się, aby jeszcze na chwilę wrócić na statek. Skierował się w stronę zaproponowaną przez Herberta, przewodzącego eskapadą. Nauczył się ostrożnie stawiać każdy krok, jednakże to podróżnik padł ofiarą uszkodzonych desek. Jedna z nich załamała się pod jego ciężarem, zapadając w dół. Oczy mężczyzny otworzyły się szeroko; nie zdążył zareagować, wyciągnąć dłoni. Krzyknął jedynie: – Na Merlina, nic ci nie jest? – wypadek wyglądał niebezpiecznie. Krew sączyła się z okolic kostki wykręconej w niebezpieczną stronę. Wraz z towarzyszką, próbowali uratować poszkodowanego. Zakonnik nie był w stanie wykonać zbyt wielu ruchów, dlatego ponownie udał się po pomoc. Pomocnicy Lordów, znaleźli się w środku statku, uwalniając podróżnika i wyprowadzając wszystkich na powierzchnię: – Proszę oddalić się od wraku, jest coraz bardziej niebezpieczny. Zajmiemy się nim. Proszę udać się z tym do medyka, jest tam, po prawej stronie wybrzeża. – rzeczowy głos pracownika szlachetnej rodziny, przecięła wietrzną atmosferę. Ciemnowłosy wymienił spojrzenia z pozostałymi i rzucił: – Zajmiemy się kolegą, proszę się nie fatygować. – uspokoił i biorąc Herberta pod zdrowe ramię, wraz z dziewczęcym żeglarzem odeszli kilka metrów dalej, organizując prowizoryczne kółko: – Herbert, dasz sobie radę? Wiem, że znasz się na magii leczniczej; możemy odprowadzić cię do medyka jeśli będzie taka potrzeba. Co do dalszych działań: spotkajmy się za tydzień, w lecznicy, w której będą przetrzymywać rannych. Kiedy wydobrzeją, spróbujemy z nimi porozmawiać, ustalić jakieś informacje w sprawie katastrofy. Skonfrontować się z ich wersją wydarzeń i zaplanować działania. – westchnął ciężko zaniepokojony ilością działań. – Uważajcie na siebie. – poprosił. Zwrócił się do kobiety: - Thalia, dopilnuj proszę wraz z Weasleyem, aby uratowana odzież, dotarła do Oazy. Tam, odpowiednie osoby zajmą się wydzielaniem ich najbardziej potrzebującym. - poprosił. - A ja naprawię swoją rękę. – rzucił humorystycznie na sam koniec. Pożegnał się z pozostałymi pełen obaw i niepokoju. Powolnym krokiem ruszył wąskim wybrzeżem, kierując się do małego, drewnianego domku po środku wrzosowiska. Jego ulubiona osoba na całym, ziemskim padole, miała być jego słodkim ratunkiem.
| zt x3
| zt x3
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Ustalili datę ponownego spotkania gdy tylko wszystkie osoby ze statku zostały przetransportowane na ląd i którym zapewniono opiekę. Odprawiła Vincenta i Herberta wcześniej, tak aby mogli na spokojnie zaleczyć swoje zranienia, samej też spoglądając czy wszystko jest w porządku, zanim nie opuściła miejsca, upewniając się, że wszystko ma ze sobą i niczego nie zapomniała, oraz że nie ma już nikogo więcej na wraku, a wszyscy ludzie, którzy zeszli, są pod czyjąś opieką. Dobrze, że była szansa na to, aby ludzie mogli odnaleźć jakieś schronienie na lądzie, bo to dawało im lepszy czas na odpoczynek i znalezienie się w tym miejscu gdzie nic im nie groziło.
Sama Thalia niekoniecznie mogła spędzić z tymi ludźmi całe dni, dlatego musiała nieco przeorganizować sobie to, w czym miała dawać radę, pracę a czas tutaj. Ufała, że Vincent i Herbert nie będą mieć jej tego za złe i po prostu pozwolą jej na działanie na tyle, na ile mogła. Rzucała się więc, pomiędzy działaniami, pomiędzy pracą i wyratowanymi, niezbyt dużo śpiąc, ale decydując się na odespanie tego później (o ile będzie mieć na to szansę), teraz poświęcała czas temu co musiała i temu, co mogła. Ledwie zapomniała, że umówiona była tego dnia na Exmoor, podrywając się cicho aby nie budzić Moorów i ostrożnie wybywając z Irlandii zanim nie będzie powodować problemu, albo nie zacznie budzić innych.
Zjawiła się na miejscu, gotowa kontynuować to, co dalej mieli zrobić. Teraz, gdy mieli dokładnie zbadać całą sprawę, przygotowała nieco inny sprzęt, chociaż wciąż zabierała nóż – tak podstawowo, dla własnej ochrony. Nie wiedziała, ile czasu zajmie reszcie dotarcie na miejsce, dlatego przybyła jak najwcześniej, przeglądając to, czego udało jej się dowiedzieć – popytała mimo wszystko jeszcze po portach, jak wyglądało wypłynięcie statku, kto znał kapitana, jacy byli jego ludzie, coś, do czego mogła mieć łatwiejszy dostęp ze względu na swój zawód, chociaż i tak grała kartą swojego męskiego wcielenia. Wypytująca o marynarzy kobieta mogła jednak zwrócić zbyt dużą uwagę na siebie, a to już nie było potrzebne.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Nie miał czasu na powolne dochodzenie do zdrowia. Zresztą to była tylko noga, chociaż Despenser zdążyła mu natrzeć uszu i powiedzieć co myśli na ten temat. Wiedział, że miała rację i słuszność ale to nie powstrzymało go przed tym aby pojawić się znów na wybrzeżu. Cała ta sprawa ze statkiem mocno śmierdziała. Pomijając gamy zapachów jakie panowały wewnątrz statku. To nie wyglądało jakby statek rozbił się o skały, ponieważ w okolicy nie było zbyt wiele ich wystających. Wpłynął na mieliznę? Nie był ekspertem od morza, ale znał osobę, która była i miała się zjawić na miejscu. Dokładnie, w tym samym składzie uznali, że należy przyjrzeć się wszystkiemu dokładniej. Wobec tego przybył chwilę wcześniej by porozmawiać na spokojnie z mieszkańcami wioski, którzy mogli uchylić rąbka tajemnicy. Nawet najbardziej mało istotny szczegół mógł stać się przełomowym. Musiał być jedynie uważny i bardzo skrupulatny w robieniu notatek, a w tym akurat miał całkiem niezłą wprawę.
-Sztorm? - Kobieta zakrztusiła się śmiechem patrząc na Greya spod siwych brwi. -Złociutki, woda była gładka jak lustro. Idealna noc na żeglowanie.
-Wspominała pani o grzmotach. - Zauważył podróżnik lekko skonfundowany.
-Ano mówiłam, Złociutki. - Pokiwała głową kobieta i wzięła się dziarsko pod boki. Krewka była jak nic. Taka co by pięścią mogła położyć nie jednego byczka. -Alem nie mówiła, że to grzmoty natury były.
Grey uniósł nieznacznie brwi, ale to już co nie co mu mówiło. Tak jak wcześniej podejrzewał było w tym coś więcej. Podziękował kobiecie, a ta życzyła mu powodzenia i zapewniła, że może zajść do niej na kieliszek czegoś mocniejszego, bo jeszcze trochę zapasów ma. “Dwie wojny żem przeżyła, to przeżyję i trzecią!” - Zawołała jeszcze za nim kiedy ruszył w stronę plaży, na której wciąż straszył wrak statku. W torbie miał ze sobą linę oraz aparat fotograficzny i nieduży prowiant, bo podejrzewał, że spędzą tutaj dobrych parę godzin, a żołądek choć przyzwyczajony do małych porcji jedzenia w pewnym momencie zacznie się domagać posiłku.
Dostrzegł postać młodego chłopaka z daleka. Na razie nie miał zamiaru go przeganiać. Ciekawość nie była niczym złym, póki nie pakował się w kłopoty, a nie chciał teraz organizować misji ratunkowej dla nierozważnego młokosa. Miał nadzieję, że nie wejdzie do środka celem eksploracji wnętrza.
-Sztorm? - Kobieta zakrztusiła się śmiechem patrząc na Greya spod siwych brwi. -Złociutki, woda była gładka jak lustro. Idealna noc na żeglowanie.
-Wspominała pani o grzmotach. - Zauważył podróżnik lekko skonfundowany.
-Ano mówiłam, Złociutki. - Pokiwała głową kobieta i wzięła się dziarsko pod boki. Krewka była jak nic. Taka co by pięścią mogła położyć nie jednego byczka. -Alem nie mówiła, że to grzmoty natury były.
Grey uniósł nieznacznie brwi, ale to już co nie co mu mówiło. Tak jak wcześniej podejrzewał było w tym coś więcej. Podziękował kobiecie, a ta życzyła mu powodzenia i zapewniła, że może zajść do niej na kieliszek czegoś mocniejszego, bo jeszcze trochę zapasów ma. “Dwie wojny żem przeżyła, to przeżyję i trzecią!” - Zawołała jeszcze za nim kiedy ruszył w stronę plaży, na której wciąż straszył wrak statku. W torbie miał ze sobą linę oraz aparat fotograficzny i nieduży prowiant, bo podejrzewał, że spędzą tutaj dobrych parę godzin, a żołądek choć przyzwyczajony do małych porcji jedzenia w pewnym momencie zacznie się domagać posiłku.
Dostrzegł postać młodego chłopaka z daleka. Na razie nie miał zamiaru go przeganiać. Ciekawość nie była niczym złym, póki nie pakował się w kłopoty, a nie chciał teraz organizować misji ratunkowej dla nierozważnego młokosa. Miał nadzieję, że nie wejdzie do środka celem eksploracji wnętrza.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Członkowie Zakonu Feniksa pojawili się na miejscu katastrofy w samą porę - okręt, na którego pokład się przedostali, okazał się być w fatalnym stanie; naruszona konstrukcja ledwie trzymała się w całości, załamując się pod stopami i pod własnym ciężarem - zdawało się też, że wraz z każdą upływającą godziną osuwała się głębiej, stopniowo nabierając wody. Chociaż nie obyło się bez wypadków i kontuzji, czarodziejom udało się wydobyć ze środka część zapasów, a także uwolnić uwięzionych pod pokładem marynarzy - wyziębieni i poobijani, dzięki otrzymanej na brzegu pomocy medycznej, mieli sporą szansę w pełni dojść do siebie.
Odzyskane ubrania i buty trafiły do Oazy, pomagając najbardziej potrzebującym mieszkańcom przetrwać zimę.
Tajemniczy powód zatonięcia statku - niezwiązany z burzą - póki co pozostawał tajemnicą.
Mistrz gry nie kontynuuje rozgrywki.
Odzyskane ubrania i buty trafiły do Oazy, pomagając najbardziej potrzebującym mieszkańcom przetrwać zimę.
Tajemniczy powód zatonięcia statku - niezwiązany z burzą - póki co pozostawał tajemnicą.
Tego niedzielnego wieczora kartka z kalendarza wskazywała maj. Wiosna prędko zaczęła wdzierać się na tereny Anglii, po dotkliwie mroźnej zimie chcąc wziąć ją we władanie gwałtownymi skokami temperatur.
W ostatnich latach rzadko bywała w tej okolicy. Somerset kojarzyło jej się z dzieciństwem, kiedy to towarzysząc ojcu pozwalała zabierać się w kolejne miejsca, gdzie Olivier Fancourt bywał ze zleceniem. Zapalony magifizyk wykorzystywał każdą okazję, by zaszczepić w najstarszej córce pasję do nauki. Z entuzjazmem opowiadał ciekawostki astronomiczne, chcąc zwrócić uwagę Claire na to, co prawdziwie go pasjonowało. Dziewczynka chętnie uczestniczyła we wszelkich wyprawach, to wtedy zapałała wielką miłością do przygód, jaka przyświecała jej do dziś. Po udaniu się do Hogwartu sympatia do astronomii ustąpiła fascynacji do starożytnych run, których skomplikowane zapisy rozszyfrowywała z wypiekami na twarzy. Może i nie było to spełnienie marzeń ojca, spoglądał na córkę z pewną konsternacją, raczej niechętnie widząc jej przyszłość związaną z klątwołamactwem, lecz determinacja Claire budziła jego podziw. W przeciwieństwie do swej małżonki nie stawał jej na drodze ku spełnieniu marzeń.
Morska bryza targała połami cienkiego płaszcza, a spod luźno związanego warkocza wysmykiwały się ciemne kosmyki włosów. Niewysokie obcasy trzewików zapadały się lekko w wilgotnym piasku. Wsunięty za brzeg spiętych skórzanym paskiem spodni sweter w kolorze musztardy idealnie wkomponowywał się w ciepłe barwy otoczenia. Słońce sięgało już poza horyzont, oblewając niebo pomarańczową łuną. Błękit szumiących wód zdawał się być skąpany w płomieniach, co zresztą w obliczu ostatnich wydarzeń wcale nie musiało być dalekie od prawdy.
Utkwione w dalekiej przestrzeni spojrzenie spod ściągniętych brwi i przymrużonych oczu wyraźnie wskazywało na to, że coś ją trapi. Wkładała wiele wysiłku w to, by trzymać się z dala od epicentrum wojennych wydarzeń. Starała się w nic nie angażować, stać na uboczu, lecz nie zawsze było to możliwe. Choć miesiąc wcześniej u boku Cilliana Macnaira znalazła się w centrum Londynu, gdzie sam Minister Magii Cronus Malfoy ozdabiał kolorowymi błyskotkami piersi wielkich odznaczonych, bojowników o wolność, brutalnych zbrodniarzy. Co do tego nie miała żadnych wątpliwości, zbyt dobrze znała styl życia Macnaira, by wysnuwać inną opinię o jego moralności. Tak bardzo przywiązała się do szkolnego marzenia o wkupieniu się w jego łaski, że nie starczyło miejsca na zawahanie i dodatkowe pytania. Może i początkowo wzbraniała się przed nim, przed uśmiechem, zgodnym przytaknięciem, trzepoczącymi w brzuchu motylami. Może i powtarzała sobie w myślach, że teraz jest silniejsza, że tym razem się nie podda, nie pozwoli bzdurnemu, szczenięcemu uczuciu wyprzeć logiki, a mimo to uległa. Niedługo po tym zwrócił się do niej kuzyn Cilliana, Drew, który prosił o pomoc w rozpoznaniu szyfru, jakim mieli posługiwać się przemycający uciekinierów rebelianci. Nie wahała się ani chwili, skupiona bardziej na rozwikłaniu zagadki, niż na słuszności dokonanego wyboru. Jak wiele istnień zostanie starte z tej ziemi z tego powodu? Co powiedziałby ojciec, widząc dylemat córki? Czy pochwaliłby ślepe podążanie za ciekawością? Na samą myśl żołądek związywał się w supeł, w gardle rosły wyrzuty sumienia, a mimo to nie zrobiła nic, by zmienić ten stan rzeczy. Schowane w kieszeniach cienkiego płaszcza dłonie zaciskały się w pięści, kreśląc różowe ślady paznokci na ich wnętrzu.
W dzieciństwie często tu bywał. Całkiem niedaleko stąd znajdował się Park Exmoor z kucykami, nad którymi Abbottowie sprawują pieczę i gdzie ojciec zabierał wszystkie swoje dzieci, kiedy była ku temu okazja. Specjalnie wtedy odkładał wszystkie swoje obowiązki na następny dzień, by móc spędzić choć kilka godzin z dziećmi. Wszyscy wtedy doceniali te momenty, bo prędko okazywało się, że mimo naprawdę mocnych więzi między członkami rodu, czasu, jakiego ze sobą spędzali, było niepokojąco mało. Teraz, kiedy znalazł się tutaj w latach dorosłych, w pełni swojej odpowiedzialności i świadomość i obowiązków, plaża wyglądała inaczej. Może to perspektywa się zmieniła - wtedy głównie patrzył na nią z poziomu samego piasku, gdzie pokładali się na ojcu, gdy ten usiłował czytać im jedną z wybranych przez nich książek. Teraz obserwował ją z grzbietu Teresha, swojego bułanego ogiera, i z wysoka cała okolica okazywała się szara, nijaka. Nie było już dziecięcych chichotów kolorujących wodę, niebo i plażę jaskrawymi farbami, nie było tubalnego głosu ojca udającego złośliwca z kart lektury, nie było okoliczności, które nakazywały wierzyć młodemu człowiekowi w beztroskę, sielankę. W prawdziwe szczęście. Teraz gdzieś z tyłu głowy była wojna - owszem, być może nie było jej bezpośrednio tutaj, na plaży w Exmoor, ale działa się dalej, za granicami hrabstwa, stosunkowo niedaleko. Była. Istniała. Krążyła nad głowami angielskich obywateli, zarówno szlacheckich synów i córek, jak i prostych ludzi, niczym stado wygłodniałych sępów czekających tylko na nadzieję ulatującą z kolejnej przejętej trwogą duszy.
Zacmokał na Teresha i ściągnął lejce, by zawrócić go na szlak, którym jechali wcześniej. Koń prędko przeszedł do kłusa, a z kłusa do galopu i w takim pozostał przez najbliższe kilkaset metrów. Rhett nie przyjechał na plażę w jakimś szczególnym celu - co jakiś czas wybierał się sam w znane okolice, żeby zwyczajnie sprawdzić, czy wszystko szło tutaj swoim naturalnym tempem, czy jaskinie nie zamieszkiwały nowe stworzenia, przepędzone z naturalnych siedlisk, albo ludzie, wobec których świat okazał się znacznie mniej łaskawy - miał już pobieżny plan działania, gdyby spotkał potrzebujących.
Dzisiaj jednak nie przyszło mu napotkać ani jednych, ani drugich. Dostrzegł za to stojącą na piasku sylwetkę. Stała tam dając się porwać morskiemu wichrowi, tutaj odczuwalnemu jakby bardziej, przynoszącemu znad dalekich krajów cieplejsze powietrze. Ściągnął lejce, ogier z lekka prychnął, ale zwolnił wedle rozkazu swojego pana. Kłusem dotarł do kobiety i w końcu zatrzymał się całkiem, łbem obracając w stronę morza. Rhennard przymrużył oczy, przyglądając się jej.
- Dzień dobry - była czarownicą czy mugolką? Przebranie nie wskazywało bezpośrednio na żadną z propozycji podrzucanych przez jego umysł. - Wszystko w porządku? Plaża długa na kilometry, a pani stoi tu sama. W czymś pomóc?
Teresh zwykł obruszać się w towarzystwie osób o nieczystych intencjach i choć nie był doskonałym jasnowidzem, dającym jasno do zrozumienia Rhettowi, że tej osoby zaufaniem darzyć nie było warto, to tym razem stał spokojnie.
Zacmokał na Teresha i ściągnął lejce, by zawrócić go na szlak, którym jechali wcześniej. Koń prędko przeszedł do kłusa, a z kłusa do galopu i w takim pozostał przez najbliższe kilkaset metrów. Rhett nie przyjechał na plażę w jakimś szczególnym celu - co jakiś czas wybierał się sam w znane okolice, żeby zwyczajnie sprawdzić, czy wszystko szło tutaj swoim naturalnym tempem, czy jaskinie nie zamieszkiwały nowe stworzenia, przepędzone z naturalnych siedlisk, albo ludzie, wobec których świat okazał się znacznie mniej łaskawy - miał już pobieżny plan działania, gdyby spotkał potrzebujących.
Dzisiaj jednak nie przyszło mu napotkać ani jednych, ani drugich. Dostrzegł za to stojącą na piasku sylwetkę. Stała tam dając się porwać morskiemu wichrowi, tutaj odczuwalnemu jakby bardziej, przynoszącemu znad dalekich krajów cieplejsze powietrze. Ściągnął lejce, ogier z lekka prychnął, ale zwolnił wedle rozkazu swojego pana. Kłusem dotarł do kobiety i w końcu zatrzymał się całkiem, łbem obracając w stronę morza. Rhennard przymrużył oczy, przyglądając się jej.
- Dzień dobry - była czarownicą czy mugolką? Przebranie nie wskazywało bezpośrednio na żadną z propozycji podrzucanych przez jego umysł. - Wszystko w porządku? Plaża długa na kilometry, a pani stoi tu sama. W czymś pomóc?
Teresh zwykł obruszać się w towarzystwie osób o nieczystych intencjach i choć nie był doskonałym jasnowidzem, dającym jasno do zrozumienia Rhettowi, że tej osoby zaufaniem darzyć nie było warto, to tym razem stał spokojnie.
gdybym ziarnka
choć nie wszystkie
mocnym zawrzeć mógł uściskiem
gdybym z grzmiącej fali jedno choć ocalił
mocnym zawrzeć mógł uściskiem
gdybym z grzmiącej fali jedno choć ocalił
Słysząc tętent kopyt rozluźniła uścisk dłoni wewnątrz kieszeni i przeniosła ją do wnętrza rozpiętego płaszcza, palcami obejmując trzonek różdżki. Ani chwili spokoju… Już raz ją zaskoczył, drobny złodziejaszek wykorzystał zamyślenie Fancourt i porwał zaklęty przedmiot. Idiotyczna sytuacja, nie tylko pod względem delikwenta, który nieopatrznie dotknął broszki nagą dłonią, ale i przez samą Claire, która na moment straciła czujność i dała się podejść. Nigdy więcej, obiecywała sobie, choć musiała przyznać, że życie w świecie, w którym należało ciągle pozostawać w stanie gotowości było prawdziwie męczące.
Spoglądała na niego ukradkiem, widząc jak gwałtownie zmniejsza się między nimi odległość. Jak pociąga za lejce, a koń nieco zwalnia tempa. Zasłuchała się w rytmie kopyt, próbując wyczuć nastawienie jeźdźca. Nie zamierzał nań szarżować, zapewne wyłącznie zagaić i wypytać o powód pobytu. Już układała w głowie słowa wymówek, tych ładnych i wygładzonych, pozbawionych złośliwości, dzięki którym mogłaby uniknąć wplątania w dodatkowe kłopoty. Która z taktyk okaże się bardziej owocna i ucinająca zbędne pogadanki - szeroki, uprzejmy uśmiech, skrycie i wycofanie, a może żartobliwy, niezdradzający zdenerwowania ton? Każda z tych opcji wymagała sięgnięcia po kłamstwo, zmyślne wyłganie od dalszych konsekwencji, a i tak nie było pewności która z nich zadziała.
Odwróciła głowę, nie udając, że nie słyszy, że się zbliża i ściąga lejce, obracając się doń bokiem. Nie trzymał w dłoniach broni, nie zaczął od ataku. Zadarła brodę nieco wyżej, spojrzeniem sięgając skupienia na męskiej twarzy. Pokryte zarostem lico nie przywodziło na myśl żadnego skojarzenia, jednak brzmienie jego głosu zdawało się być znajome. Nie mogła odeprzeć wrażenia, że skądś go zna, lecz katalog poznanych przez te wszystkie lata osób był tak obszerny, że nie sposób od razu dopasować go do nazwiska. Popychana ciekawością przeciągnęła milczenie, nie odpowiadając natychmiast ułożoną formułką. Nie chciała go spłoszyć ani przegonić - nie od razu. Zwolniła zatrzymany na różdżce uścisk i odgarnęła z twarzy targane przez wiatr włosy.
- Widać nawet uciekając na koniec świata nie ma się gwarancji chwili spokoju - odparła neutralnym tonem, mrużąc oczy od wiatru. O tej porze roku chowające się za linią horyzontu słońce skąpało okolicę w ciepłym świetle. Także i on objęty był czerwoną łuną, przywodząc na myśl letnie, beztroskie popołudnia - dziś pozostające już tylko we wspomnieniach. - Mam nadzieję, że nie naruszam zasad niczyjej gościnności. Nie było kogo spytać o pozwolenie. - Nie mogła odpuścić sobie ironicznej nuty, choć majaczący się na jej twarzy cień uśmiechu daleki był od złośliwości.
Przesunęła wzrok z jeźdźca na wierzchowca, by uważniej przyjrzeć się ogierowi, w jednej chwili łapiąc się na krótkim, acz bolesnym ukłuciu zazdrości oraz żalu. Nadal cierpiała z powodu braku pustki we własnej stajni. W Londynie nie było na nie miejsca, zaś w Gloucestershire… właśnie - co ją powstrzymywało? Po jaką tym razem sięgnie wymówkę, byleby nie pakować się w nowe obowiązki, nawet jeśli te wiązać by się miały z poczuciem spełnienia? - Wspaniały koń. Najlepsze towarzystwo na przejażdżki, to takie, które dobrze czuje się w milczeniu.
Spoglądała na niego ukradkiem, widząc jak gwałtownie zmniejsza się między nimi odległość. Jak pociąga za lejce, a koń nieco zwalnia tempa. Zasłuchała się w rytmie kopyt, próbując wyczuć nastawienie jeźdźca. Nie zamierzał nań szarżować, zapewne wyłącznie zagaić i wypytać o powód pobytu. Już układała w głowie słowa wymówek, tych ładnych i wygładzonych, pozbawionych złośliwości, dzięki którym mogłaby uniknąć wplątania w dodatkowe kłopoty. Która z taktyk okaże się bardziej owocna i ucinająca zbędne pogadanki - szeroki, uprzejmy uśmiech, skrycie i wycofanie, a może żartobliwy, niezdradzający zdenerwowania ton? Każda z tych opcji wymagała sięgnięcia po kłamstwo, zmyślne wyłganie od dalszych konsekwencji, a i tak nie było pewności która z nich zadziała.
Odwróciła głowę, nie udając, że nie słyszy, że się zbliża i ściąga lejce, obracając się doń bokiem. Nie trzymał w dłoniach broni, nie zaczął od ataku. Zadarła brodę nieco wyżej, spojrzeniem sięgając skupienia na męskiej twarzy. Pokryte zarostem lico nie przywodziło na myśl żadnego skojarzenia, jednak brzmienie jego głosu zdawało się być znajome. Nie mogła odeprzeć wrażenia, że skądś go zna, lecz katalog poznanych przez te wszystkie lata osób był tak obszerny, że nie sposób od razu dopasować go do nazwiska. Popychana ciekawością przeciągnęła milczenie, nie odpowiadając natychmiast ułożoną formułką. Nie chciała go spłoszyć ani przegonić - nie od razu. Zwolniła zatrzymany na różdżce uścisk i odgarnęła z twarzy targane przez wiatr włosy.
- Widać nawet uciekając na koniec świata nie ma się gwarancji chwili spokoju - odparła neutralnym tonem, mrużąc oczy od wiatru. O tej porze roku chowające się za linią horyzontu słońce skąpało okolicę w ciepłym świetle. Także i on objęty był czerwoną łuną, przywodząc na myśl letnie, beztroskie popołudnia - dziś pozostające już tylko we wspomnieniach. - Mam nadzieję, że nie naruszam zasad niczyjej gościnności. Nie było kogo spytać o pozwolenie. - Nie mogła odpuścić sobie ironicznej nuty, choć majaczący się na jej twarzy cień uśmiechu daleki był od złośliwości.
Przesunęła wzrok z jeźdźca na wierzchowca, by uważniej przyjrzeć się ogierowi, w jednej chwili łapiąc się na krótkim, acz bolesnym ukłuciu zazdrości oraz żalu. Nadal cierpiała z powodu braku pustki we własnej stajni. W Londynie nie było na nie miejsca, zaś w Gloucestershire… właśnie - co ją powstrzymywało? Po jaką tym razem sięgnie wymówkę, byleby nie pakować się w nowe obowiązki, nawet jeśli te wiązać by się miały z poczuciem spełnienia? - Wspaniały koń. Najlepsze towarzystwo na przejażdżki, to takie, które dobrze czuje się w milczeniu.
Gdyby ich spotkanie odbyło się w innym czasie, zwyczajnie zwolniłby, zdradzając brak złych zamiarów, i skinieniem głowy przywitałby kobietę, zupełnie nie posądzając jej ani o niepochlebne myśli względem nieznajomego kręcące się pod jej ciemnymi włosami, ani o poszukiwanie pomocy. Ale nastała wojna, a ona znajdowała się właśnie na ziemiach, które nieobjęte były jeszcze tak intensywnymi działaniami wojennymi jak te toczące się w Londynie. Somerset zdawało się spokojne, dlatego każda taka nadprogramowa postać pojawiająca się znikąd i właściwie wyglądająca, jakby niczego nie szukała, wzbudzała wątpliwości. Nie podejrzewał jej o nic, ale miał na uwadze, że świat, w którym oboje żyli, nie był tak klarowny, jak sądzono.
Zsiadł z konia, pokazując jej, że miał czyste dłonie i zamiary. Nie wyciągnęli różdżek, a to już dawało perspektywy na początek dyplomatycznego dialogu. Przeciągnął lejce przez łeb konia. Teresh prychnął i poruszył uszami, kiedy pan musnął go po nich przez przypadek skórzanymi paskami. Rhett zwykł ubierać do jazdy rękawice, ale dzisiaj było na nie zdecydowanie za ciepło.
- Szukając spokoju wybrałbym prędzej Kornwalię i jej znamienite Land’s End, szanowna pani - uśmiechnął się półgębkiem, poczciwie, proponując tym niewinnym zdaniem zawiązanie kruchego, czasowego sojuszu. Jeśli już rozmawiajmy, róbmy to bez niepotrzebnych emocji. - Ale szalenie miło mi, że wybrała pani akurat Somerset i jasny, majowy piasek Exmoor. Pozwoleń nikt tu nie wydaje, ale tak się składa, że razem z resztą mojej rodziny staramy się bronić tych ziem przed niszczycielską ręką. O taką w tych czasach nietrudno.
Teraz mógł się jej lepiej przyjrzeć. Obejrzeć twarz, ramiona, dłonie - odgarniając włosy pokazała, że nie zamierza zamachnąć się na niego różdżką - i coś w tym rysach dostrzegał znajomego. Coś, czego nie potrafił nazwać, dać temu kształt, jakieś wspomnienie. Czuł się tak, jakby z zamkniętymi oczami próbował właśnie potraw z dzieciństwa. Kojarzył aromat, ale nie był w stanie oddać mu pełni kształtu.
- Tak, Teresh to doprawdy nie za bardzo gadatliwy towarzysz - położył dłoń na szyi ogiera, mimowolnie go po niej gładząc. - Czy my... czy nie spotkaliśmy się kiedyś?
Gdzieś z tyłu głowy majaczyła myśl, że tak było. Gdzieś, kiedyś, może zobaczył jej lico w tłumie, zapamiętał je, będąc wrażliwym na kobiece wdzięki; może razem pracowali, a on w natłoku zajęć i obowiązków dostrzegł tylko jej zarys, przekształcił w głowie; a może tylko mu się wydawało.
Zsiadł z konia, pokazując jej, że miał czyste dłonie i zamiary. Nie wyciągnęli różdżek, a to już dawało perspektywy na początek dyplomatycznego dialogu. Przeciągnął lejce przez łeb konia. Teresh prychnął i poruszył uszami, kiedy pan musnął go po nich przez przypadek skórzanymi paskami. Rhett zwykł ubierać do jazdy rękawice, ale dzisiaj było na nie zdecydowanie za ciepło.
- Szukając spokoju wybrałbym prędzej Kornwalię i jej znamienite Land’s End, szanowna pani - uśmiechnął się półgębkiem, poczciwie, proponując tym niewinnym zdaniem zawiązanie kruchego, czasowego sojuszu. Jeśli już rozmawiajmy, róbmy to bez niepotrzebnych emocji. - Ale szalenie miło mi, że wybrała pani akurat Somerset i jasny, majowy piasek Exmoor. Pozwoleń nikt tu nie wydaje, ale tak się składa, że razem z resztą mojej rodziny staramy się bronić tych ziem przed niszczycielską ręką. O taką w tych czasach nietrudno.
Teraz mógł się jej lepiej przyjrzeć. Obejrzeć twarz, ramiona, dłonie - odgarniając włosy pokazała, że nie zamierza zamachnąć się na niego różdżką - i coś w tym rysach dostrzegał znajomego. Coś, czego nie potrafił nazwać, dać temu kształt, jakieś wspomnienie. Czuł się tak, jakby z zamkniętymi oczami próbował właśnie potraw z dzieciństwa. Kojarzył aromat, ale nie był w stanie oddać mu pełni kształtu.
- Tak, Teresh to doprawdy nie za bardzo gadatliwy towarzysz - położył dłoń na szyi ogiera, mimowolnie go po niej gładząc. - Czy my... czy nie spotkaliśmy się kiedyś?
Gdzieś z tyłu głowy majaczyła myśl, że tak było. Gdzieś, kiedyś, może zobaczył jej lico w tłumie, zapamiętał je, będąc wrażliwym na kobiece wdzięki; może razem pracowali, a on w natłoku zajęć i obowiązków dostrzegł tylko jej zarys, przekształcił w głowie; a może tylko mu się wydawało.
gdybym ziarnka
choć nie wszystkie
mocnym zawrzeć mógł uściskiem
gdybym z grzmiącej fali jedno choć ocalił
mocnym zawrzeć mógł uściskiem
gdybym z grzmiącej fali jedno choć ocalił
Odsunęła się pół kroku, gdy ten zsiadał z konia. Wzrok zawiesiła na koniu i strzygających w obruszeniu uszach. Zatęskniła za marzeniem o własnej stajni i o własnym wierzchowcu. Od dnia, w którym przeniosła się do Gloucestershire minął już rok. Okolice wokół Mulberry House dopraszały się nowych lokatorów, jednak szara codzienność nie pozwalała na taką ekstrawagancję. Kto zajmowałby się końmi, gdyby wezwano ją na ekspedycję? Jak znaleźć czas na pielęgnację, codzienne ćwiczenia oraz spacery? Marzenie tymczasowo musiało zostać odstawione na półkę, gdzie wśród innych zakurzonych już planów czekać miało spełnienia - na jak długo?
- To prawda, Land’s End można nazwać rzeczywistym końcem świata - zaśmiała się krótko, uciekając speszonym wzrokiem na bok. Nie planowała na ten dzień towarzystwa; nie po to też uciekała na odległe plaże, by wdawać się w dyskusje z przypadkowymi spacerowiczami. Tu miała się spotkać z upragnionymi ciszą i spokojem, jednak mężczyzna zdawał się nie dawać za wygraną. - Tyle że z Kornwalią nie łączy mnie sentyment - przyznała wreszcie, zdziwiona własną szczerością. Nie chciała zdradzać mu zbyt wiele, otwieranie się przed kimkolwiek nie należało do ulubionych zajęć Fancourt, fakt ten tym bardziej nie miał się dzisiaj zmieniać, lecz od męskiej twarzy biło zadziwiająco przekonujące ciepło, któremu nie sposób się oprzeć. Powróciła spojrzeniem na porośniętą zarostem twarz, tym razem marszcząc brwi w zastanowieniu i zdziwieniu na dźwięk jego słów. Kto wspomina o Somerset i jego obronie wespół z rodziną? Czy tutejsi mieszkańcy tak bardzo są przywiązani do swoich okolic, by powoływać się na jego ochronę z dumnie wypiętą piersią? Kto, prócz tych wszystkich szlachetnie urodzonych czarodziejów wyraża się w podobny sposób o rodzinnym domu? Kobieta wciągnęła gwałtownie powietrze, płatki nosa zafalowały zdradzając refleksję - A więc to tak.
Uśmiech na twarzy brunetki wyciągnął się w szerszym łuku, gdy kolejne elementy zagadkowej układanki zaczęły zgrabnie się do siebie dopasowywać. Pospieszne przekopanie otchłani pamięci w poszukiwaniu twarzy oraz barwy głosu nasunęło na myśl skojarzenia sięgające swym wiekiem okresu nastoletniego, kiedy to widziała go po raz ostatni.
- Tak, zdaje się, że tak - przytaknęła w zastanowieniu, po czym wyciągnęła w jego kierunku dłoń. - Claire Fancourt, Ravenclaw. Jeśli mnie pamięć nie myli, to spędziliśmy razem trochę czasu w szkolnej bibliotece. - W czasach, gdy on wodził wzrokiem za piękną Ophelią, z którą nie sposób stawać w szranki, a ona sama wpatrzona była w irytującego Ślizgona w stosy ambitnych książek. - Zresztą Dunster Castle też miałam przyjemność odwiedzić, choć od tamtych dni minęły już dekady - podsuwała ostrożnie, próbując wybadać z jego twarzy czy kolejne wskazówki cokolwiek mu mówią. W natłoku wydarzeń mógł zupełnie o niej zapomnieć i wcale nie miałaby mu tego za złe.
- To prawda, Land’s End można nazwać rzeczywistym końcem świata - zaśmiała się krótko, uciekając speszonym wzrokiem na bok. Nie planowała na ten dzień towarzystwa; nie po to też uciekała na odległe plaże, by wdawać się w dyskusje z przypadkowymi spacerowiczami. Tu miała się spotkać z upragnionymi ciszą i spokojem, jednak mężczyzna zdawał się nie dawać za wygraną. - Tyle że z Kornwalią nie łączy mnie sentyment - przyznała wreszcie, zdziwiona własną szczerością. Nie chciała zdradzać mu zbyt wiele, otwieranie się przed kimkolwiek nie należało do ulubionych zajęć Fancourt, fakt ten tym bardziej nie miał się dzisiaj zmieniać, lecz od męskiej twarzy biło zadziwiająco przekonujące ciepło, któremu nie sposób się oprzeć. Powróciła spojrzeniem na porośniętą zarostem twarz, tym razem marszcząc brwi w zastanowieniu i zdziwieniu na dźwięk jego słów. Kto wspomina o Somerset i jego obronie wespół z rodziną? Czy tutejsi mieszkańcy tak bardzo są przywiązani do swoich okolic, by powoływać się na jego ochronę z dumnie wypiętą piersią? Kto, prócz tych wszystkich szlachetnie urodzonych czarodziejów wyraża się w podobny sposób o rodzinnym domu? Kobieta wciągnęła gwałtownie powietrze, płatki nosa zafalowały zdradzając refleksję - A więc to tak.
Uśmiech na twarzy brunetki wyciągnął się w szerszym łuku, gdy kolejne elementy zagadkowej układanki zaczęły zgrabnie się do siebie dopasowywać. Pospieszne przekopanie otchłani pamięci w poszukiwaniu twarzy oraz barwy głosu nasunęło na myśl skojarzenia sięgające swym wiekiem okresu nastoletniego, kiedy to widziała go po raz ostatni.
- Tak, zdaje się, że tak - przytaknęła w zastanowieniu, po czym wyciągnęła w jego kierunku dłoń. - Claire Fancourt, Ravenclaw. Jeśli mnie pamięć nie myli, to spędziliśmy razem trochę czasu w szkolnej bibliotece. - W czasach, gdy on wodził wzrokiem za piękną Ophelią, z którą nie sposób stawać w szranki, a ona sama wpatrzona była w irytującego Ślizgona w stosy ambitnych książek. - Zresztą Dunster Castle też miałam przyjemność odwiedzić, choć od tamtych dni minęły już dekady - podsuwała ostrożnie, próbując wybadać z jego twarzy czy kolejne wskazówki cokolwiek mu mówią. W natłoku wydarzeń mógł zupełnie o niej zapomnieć i wcale nie miałaby mu tego za złe.
Grupa dzieciaków biegła co sił w nogach. Nie. Oni pędzili, przeskakiwali kolejne kamienie, dawali susy przez szczeliny w ziemi, gwałtownie skręcali wpatrując się w morze. W docelowe miejsce.
Jedna z dziewczyn zwolniła widząc pewną scenę, rodem wyjętą z książek jakie ostatnio czytała. Kobieta stojąca na brzegu, której włosami targała morska bryza, mężczyzna jadący konno. Patrzą na siebie, rozmawiają i choć dziewczyna nie słyszy ich słów to jest w stanie sobie wyobrazić ich rozmowę.
-Moja pani - mówi mężczyzna i zsiada z konia. -[i]Jestem wielce rad, że mogę cię znów spotkać.
-Mój panie. - Kobieta nie jest wstanie ukryć swoich emocji -Nasza lekkomyślność…[/i]
-Hej! Su! Idziesz?!
Krzyk obudził dziewczynę z fantazji. Zakrzyknęła, że pędzi i rzuciła się biegiem w dół zbocza, aby wraz z innymi wybiec na płaski teren. Piasek sprawiał, że stopy grzęzły w jego strukturze, nie pozwalały tak śmiało biec. Ruchy stały się bardziej pokraczne i mniej zwinne. Dziewczyna zaś co jakiś czas zerkała na parę, którą dostrzegła wcześniej. Kim byli i co robili tutaj samotnie? Wraku statku nie było nigdzie widać, ani jego szczątków. Dorośli mówili, że czasami zdarza się jeszcze coś znaleźć. Czasami morze wyrzucało na brzeg swoje skarby. Liczyli na to, że uda im się je zobaczyć.
Mężczyzna odjechał i zostawił kobietę samą. Czy się pokłócili? Czy odtrąciła jego ofertę małżeństwa? Wydawał się być kimś znaczącym. Dziewczyn powoli podeszła do Claire.
-Przepraszam… - Zagadnęła chcąc zwrócić jej uwagę na siebie. -Nie widziała może pani jakiś szczątków po statku? - Przecież nie będzie jej pytać kim był tamten mężczyzna, ale mogła widzieć jakieś wraki albo mijała samotną skrzynię, która nie wydawała się nic warta, ale być może skrywa w swoim wnętrzu prawdziwe skarby. Tajemnicze listy i przesyłki. Wyobraźnia Su galopowała ile się dało. Jej towarzysze zaglądali pod każdy krzak, rozkopywali wszystkie napotkane wydmy mając nadzieję, że piasek mógł coś nakryć swoim płaszczem. Mało prawdopodobne, ale sprawdzić nie szkodziło. I tak nie mieli nic ciekawszego do roboty.
Jedna z dziewczyn zwolniła widząc pewną scenę, rodem wyjętą z książek jakie ostatnio czytała. Kobieta stojąca na brzegu, której włosami targała morska bryza, mężczyzna jadący konno. Patrzą na siebie, rozmawiają i choć dziewczyna nie słyszy ich słów to jest w stanie sobie wyobrazić ich rozmowę.
-Moja pani - mówi mężczyzna i zsiada z konia. -[i]Jestem wielce rad, że mogę cię znów spotkać.
-Mój panie. - Kobieta nie jest wstanie ukryć swoich emocji -Nasza lekkomyślność…[/i]
-Hej! Su! Idziesz?!
Krzyk obudził dziewczynę z fantazji. Zakrzyknęła, że pędzi i rzuciła się biegiem w dół zbocza, aby wraz z innymi wybiec na płaski teren. Piasek sprawiał, że stopy grzęzły w jego strukturze, nie pozwalały tak śmiało biec. Ruchy stały się bardziej pokraczne i mniej zwinne. Dziewczyna zaś co jakiś czas zerkała na parę, którą dostrzegła wcześniej. Kim byli i co robili tutaj samotnie? Wraku statku nie było nigdzie widać, ani jego szczątków. Dorośli mówili, że czasami zdarza się jeszcze coś znaleźć. Czasami morze wyrzucało na brzeg swoje skarby. Liczyli na to, że uda im się je zobaczyć.
Mężczyzna odjechał i zostawił kobietę samą. Czy się pokłócili? Czy odtrąciła jego ofertę małżeństwa? Wydawał się być kimś znaczącym. Dziewczyn powoli podeszła do Claire.
-Przepraszam… - Zagadnęła chcąc zwrócić jej uwagę na siebie. -Nie widziała może pani jakiś szczątków po statku? - Przecież nie będzie jej pytać kim był tamten mężczyzna, ale mogła widzieć jakieś wraki albo mijała samotną skrzynię, która nie wydawała się nic warta, ale być może skrywa w swoim wnętrzu prawdziwe skarby. Tajemnicze listy i przesyłki. Wyobraźnia Su galopowała ile się dało. Jej towarzysze zaglądali pod każdy krzak, rozkopywali wszystkie napotkane wydmy mając nadzieję, że piasek mógł coś nakryć swoim płaszczem. Mało prawdopodobne, ale sprawdzić nie szkodziło. I tak nie mieli nic ciekawszego do roboty.
I show not your face but your heart's desire
Stała tam na plaży ze wzrokiem utkwionym w oddalającą się konno sylwetkę. Od czasu zakończenia szkoły nie przypuszczała, że kiedykolwiek jeszcze będzie mieć okazję, by go spotkać, a jednak życie pisze różne scenariusze, przecinając wzajemnie ludzkie ścieżki z niejasnego, tylko sobie znanego powodu.
Dziecięcą grupę dostrzegła już wcześniej. Spoglądała nań ukradkiem spod przymrużonych powiek i ściągniętych brwi. Beztroska rzadko kiedy udzielała się jej samej. Stale w okowach zasad i obowiązków, wśród oczekiwań, jakie usilnie starała się spełnić, czy to narzuconych przez innych czy też nią samą. Niewiele miała okazji, by dać się ponieść zabawie i pognać wśród marzeń ku wymyślnym obrazom nadającym lekkość. Wciąż trzymała gardę, chcąc być gotową na każdą nadchodzącą ewentualność.
Z zamyślenia wyrwał ją dziecięcy głos podchodzącej bliżej dziewczynki. Spuściła wzrok, by przyjrzeć się tej małej istocie, mimowolnie napinając mięśnie. Dzieci zawsze wywoływały w niej niechęć i wzmagały dystans.
- Szczątki statku, tutaj? - powtórzyła zaraz za nią. Rozejrzała się wokół, sięgając wzrokiem ku piaskowym połaciom. Towarzystwo dziewczynki bawiło się w okolicy, lecz próżno tu szukać oczekiwanych przez nią wraków. - Jeśli jakieś były, z pewnością zostały już wyłowione. - Przejęte przez prywatnych kolekcjonerów, Ministerstwo Magii albo Bank Gringotta. Każdy chciał położyć swe łapska na potencjalnym skarbie, nawet jeśli nie miał potrzeby bogacenia się, to robił to dla samego faktu posiadania. Fancourt pamiętała wszak z historii, jak przy każdym nowym odkryciu zjawiali się nagle niezależni od siebie odkrywcy, by uczestnicząc w wyścigu czym prędzej dokopać się do sedna interesującej ich sprawy. Znaleźć, złupić, zostawić zbezczeszczone.
- Jesteś Su, tak? - Wróciła spojrzeniem do dziecka, sama nie wiedząc dlaczego zwyczajnie nie odejdzie, skoro tak bardzo nie przepada za towarzystwem najmłodszych. - Interesuje cię żegluga, przemierzanie mórz? Czy bardziej sekrety oraz skarby, jakie taki wrak może skrywać? - Uniosła lekko kącik ust, dochodząc do wniosku, że dziewczynka nieznacznie przypomina ją samą. Otwartą, zaciekawioną, chętną poznawać otaczający ją świat.
Dziecięcą grupę dostrzegła już wcześniej. Spoglądała nań ukradkiem spod przymrużonych powiek i ściągniętych brwi. Beztroska rzadko kiedy udzielała się jej samej. Stale w okowach zasad i obowiązków, wśród oczekiwań, jakie usilnie starała się spełnić, czy to narzuconych przez innych czy też nią samą. Niewiele miała okazji, by dać się ponieść zabawie i pognać wśród marzeń ku wymyślnym obrazom nadającym lekkość. Wciąż trzymała gardę, chcąc być gotową na każdą nadchodzącą ewentualność.
Z zamyślenia wyrwał ją dziecięcy głos podchodzącej bliżej dziewczynki. Spuściła wzrok, by przyjrzeć się tej małej istocie, mimowolnie napinając mięśnie. Dzieci zawsze wywoływały w niej niechęć i wzmagały dystans.
- Szczątki statku, tutaj? - powtórzyła zaraz za nią. Rozejrzała się wokół, sięgając wzrokiem ku piaskowym połaciom. Towarzystwo dziewczynki bawiło się w okolicy, lecz próżno tu szukać oczekiwanych przez nią wraków. - Jeśli jakieś były, z pewnością zostały już wyłowione. - Przejęte przez prywatnych kolekcjonerów, Ministerstwo Magii albo Bank Gringotta. Każdy chciał położyć swe łapska na potencjalnym skarbie, nawet jeśli nie miał potrzeby bogacenia się, to robił to dla samego faktu posiadania. Fancourt pamiętała wszak z historii, jak przy każdym nowym odkryciu zjawiali się nagle niezależni od siebie odkrywcy, by uczestnicząc w wyścigu czym prędzej dokopać się do sedna interesującej ich sprawy. Znaleźć, złupić, zostawić zbezczeszczone.
- Jesteś Su, tak? - Wróciła spojrzeniem do dziecka, sama nie wiedząc dlaczego zwyczajnie nie odejdzie, skoro tak bardzo nie przepada za towarzystwem najmłodszych. - Interesuje cię żegluga, przemierzanie mórz? Czy bardziej sekrety oraz skarby, jakie taki wrak może skrywać? - Uniosła lekko kącik ust, dochodząc do wniosku, że dziewczynka nieznacznie przypomina ją samą. Otwartą, zaciekawioną, chętną poznawać otaczający ją świat.
Fakt, że kobieta nie widziała szczątków nie napawała optymizmem, ale dziewczynka nie miała zamiaru się poddawać w swoich wyprawach i dalszych poszukiwaniach. Kobieta zdawała się jej być niezwykle tajemnicza i nieodgadniona; jak sekret, długo skrywany przed światem. Romantyczna dusza dziecka nie pozwalała na zwątpienie, a jedynie dobudowała całą opowieść dookoła.
-Susanne, proszę pani. - Dodała dziewczynka -Ale wszyscy wołają na mnie Su. - Wspomniała od razu, aby piękna pani nie poczuła się przez nią oszukana. Dziewczynka spojrzała w stronę morza kiedy padło pytanie. Po chwili milczenia wróciła wzrokiem do Claire. -Morze jest niebezpieczne, pełne złych prądów, a dziadek mówił, że dno zamieszkują najróżniejsze potwory, a król mórz zawsze każe płacić sobie sow… swoitą nagrodę. - Powtórzyła słowa, które słyszała wielokrotnie w trakcie opowieści wieczornych. -Wolę odkrywanie tajemnic i szukanie skarbów. - Dzieciaki za jej plecami zaczęły wykrzykiwać triumfalnie, musieli coś znaleźć pośród piaskowych wydm. -Pani też woli sekrety czy przygody? - Zagadnęła ciekawa jej osoby. Kim była? Co tu robiła? Dlaczego wpatrywała się w morze, czy za kimś albo za czymś tęskniła? W głowie Su zawsze pełno było pytań, takich, na które musiała znać odpowiedź. Bo przecież dzięki pytaniom mogła poznawać świat. Szum morza był kołysanką, tak samo jak głos babci, która wieczorami wypiekała chleb, aby na rano już na nich czekał przy starym i wysłużonym stole. Jednak morze nie wołało Su, a ona wolała go unikać, podziwiać z lądu, cieszyć się dotykiem fal na skórze gdy brodziła w wodzie po kostki. Morze raczej nie będzie nigdy jej przyjacielem, przestrogą, ponieważ to na nim zginął ojciec wraz z matką. Ciemne fale zachwyciły ich w swoje ramiona i już nigdy nie oddały. Nie wrócili do domu, zamieszkali w królestwie władcy mórz, tak mówił dziadek, ale nie wierzyła w to. Wystarczyło mu zapłacić, aby puścił ich do córki. Albo władca mórz był niezwykle okrutny i nie posiadał dzieci więc nie wiedział jak bardzo za rodzicami tęskniła każdego dnia.
-Susanne, proszę pani. - Dodała dziewczynka -Ale wszyscy wołają na mnie Su. - Wspomniała od razu, aby piękna pani nie poczuła się przez nią oszukana. Dziewczynka spojrzała w stronę morza kiedy padło pytanie. Po chwili milczenia wróciła wzrokiem do Claire. -Morze jest niebezpieczne, pełne złych prądów, a dziadek mówił, że dno zamieszkują najróżniejsze potwory, a król mórz zawsze każe płacić sobie sow… swoitą nagrodę. - Powtórzyła słowa, które słyszała wielokrotnie w trakcie opowieści wieczornych. -Wolę odkrywanie tajemnic i szukanie skarbów. - Dzieciaki za jej plecami zaczęły wykrzykiwać triumfalnie, musieli coś znaleźć pośród piaskowych wydm. -Pani też woli sekrety czy przygody? - Zagadnęła ciekawa jej osoby. Kim była? Co tu robiła? Dlaczego wpatrywała się w morze, czy za kimś albo za czymś tęskniła? W głowie Su zawsze pełno było pytań, takich, na które musiała znać odpowiedź. Bo przecież dzięki pytaniom mogła poznawać świat. Szum morza był kołysanką, tak samo jak głos babci, która wieczorami wypiekała chleb, aby na rano już na nich czekał przy starym i wysłużonym stole. Jednak morze nie wołało Su, a ona wolała go unikać, podziwiać z lądu, cieszyć się dotykiem fal na skórze gdy brodziła w wodzie po kostki. Morze raczej nie będzie nigdy jej przyjacielem, przestrogą, ponieważ to na nim zginął ojciec wraz z matką. Ciemne fale zachwyciły ich w swoje ramiona i już nigdy nie oddały. Nie wrócili do domu, zamieszkali w królestwie władcy mórz, tak mówił dziadek, ale nie wierzyła w to. Wystarczyło mu zapłacić, aby puścił ich do córki. Albo władca mórz był niezwykle okrutny i nie posiadał dzieci więc nie wiedział jak bardzo za rodzicami tęskniła każdego dnia.
I show not your face but your heart's desire
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Wybrzeże Exmoor
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset