Brama
Strona 1 z 27 • 1, 2, 3 ... 14 ... 27
AutorWiadomość
Brama
Niewielu zdawało sobie sprawę z istnienia wielkiej kamiennej bramy, która obłożona wieloma zabezpieczeniami chroniła wejście do Locus Nihil. Potężnego, magicznego artefaktu, na który przed wieloma latami odnalazły gobliny i które po tym, co wydarzyło się z całą rasą olbrzymów postanowiły na zawsze zamknąć znalezisko i skryć sekret przed czarodziejskim światem. Mawia się, że ci, którzy nałożyli zabezpieczenia zostali pozbawieni wspomnień, że rzeczywiście się tego podjęli. Wejście znajduje się głęboko, głęboko pod ziemią w miejscu skrytym za jedną z kamiennych ścian obleczonej iluzją. W przestrzennej, komnacie wyciosane zostały złote wrota, które ostrzegają w runicznym języku każdego, kto jest w stanie je zrozumieć. Napis na nich głosi: strzeżcie się wszyscy, którzy tu wejdziecie
Czarny Pan, zgodnie ze swoją zapowiedzią pojawił się w Białej Wywernie równo po upłynięciu dwóch godzin, będąc pewnym, że Rycerze Walpurgii zdołali przygotować się najlepiej jak potrafili na ilość informacji, którą otrzymali. Kiedy wszyscy na powrót zebrali się w sali, sięgnął po swoją różdżkę. Czarne drewno zalśniło między bladymi palcami, kiedy unosił ją ku górze. Całe pomieszczenie zaczęło wypełniać się kłębami czarnego dymu, wznosząc się coraz wyżej, zapełniając powierzchnię pomieszczenia aż w końcu każdy z Rycerzy nie widział nic, poza ciemnością, która owinęła ich z każdej strony. Ciemność pociągnęła ich za sobą, pomiędzy ulicami, przestrzeniami, szybkość przemieszczania była jednak na tyle duża, że nie dało wychwycić się żadnych konkretnych szczegółów. Przynajmniej początkowo, kiedy Czarny Pan prowadził was ponad ulicami Londynu w kierunku Banku Gringotta. Świat nabrał wyrazu, kiedy czarna mgła znalazła się w środku, kilka z goblinów zasiadających za wysokimi ławami uniosły głowę do góry, by spojrzeć na zaistniałe zjawisko, jednak nie zareagowały, zupełnie, jakby spodziewał się waszej obecności. Tymczasem Lord Voldemort prowadził was dalej, początkowa droga dla was wszystkich była znajoma. Znaleźliście się w podłużnym korytarzy z którego wychodziło się na tory kolejek, prowadzących do poszczególnych skrytek. Wyciosane w kamieniach przestronne pomieszczenie zajmowały rzędy torów, które nikły w mniejszych korytarzach. Z początku poruszaliście się torem jednego z nich, szybciej, niż zdołałyby was powieźć goblińskie wagoniki. Im głębiej się zapuszczaliście, tym mocniej zauważalne był jak zmieniał się wygląd korytarzy. Wcześniej, dopracowane, wygładzone kamienie, zaczynały tracić na swojej prezencji. W końcu znaleźliście się w owalnym pomieszczeniu, w którym - w czasie krótkiego mignięcie - byliście w stanie dostrzec smoka, który łypnął na was żółtym ślepiem. Jego szyję i łapy obleczone były w ciężkie, metalowe kajdany. Skręciliście w jeden z korytarzy, na jego początku znajdował się kolejny wagonik. Ten korytarz w którym się znajdowaliście się teraz sprawiał wrażenie prawie nie używanego. Jednie na jego początku znajdowało się kilka skrytek, później, nie dostrzegliście już żadnej. Żaden z was nie był jeszcze tak daleko w banku, droga zaczynała coraz stromiej prowadzić w dół i zdawaliście sobie sprawę, że znajdujecie się już głęboko pod ziemią i pod samym bankiem. Trudno było uwierzyć, jeśli nie widziało się na własne oczy, że podziemne korytarze banku sięgają tak głęboko. Przed wami pojawiła się wysoka, kamienna ściana, na którą lecieliście z dużą prędkością. Wydawało się, że nie unikniecie zderzenia. Jednak stało się inaczej - ściana, była jedynie iluzją, skrywającą za sobą kolejny korytarz. W nim znajdowały się jedynie resztki czegoś, co kiedyś mogło być torem dla goblińskich wagoników. Droga niezmiennie prowadziła w dół, w kierunku niewielkiej kropki o bladoniebieskim odcieniu, która powiększała się z każdą chwilą lotu czarnej mgły. W końcu wylądowaliście w pomieszczeniu o wysokim, skalnym suficie, którego środek zajmowało niewielkie wgłębienie wypełnione wodą. Podłoże było nierówne, kamieniste, kanciaste. I to na nim osiadły kłęby czarnego dymu, wypuszczając was ze swoich objęć. Z początku całość pomieszczenia nie zdawała się posiadać w sobie więcej, niźli wodny zbiornik umiejscowiony głęboko, głęboko pod ziemią. Wokół was, nie było nic, poza szarymi, litymi skałami, do czasu, aż Czarny Pan nie uniósł swojej różdżki kierując ją ku jednej ze ścian. Wtedy to na waszych oczach, kamień po kamieniu zaczęły ukazywać się wysokie na kilka metrów wrota, które okalały rzeźbienia w skałach. Nad nimi mieściły się wyciosane w skale posągi, bezimiennych goblinów, które spoglądały na was z góry. A wrota wyłożone złotem, nosiły na sobie krótkie runicznie stwierdzenie, które głosiło: strzeżcie się wszyscy, którzy tu wejdziecie. Co zrozumieli od razu - Drew, Criag, Lyanna, Edgar i Hella. Od samego wejścia szóstka śmierciożerców poczuła nieznaną, czarnomagiczną moc, która zdawała się pulsować zza wrotami, które - jak zapowiedział Czarny Pan - posiadały na sobie wiele zabezpieczeń. Zrozumiał to każdy z was, zaraz po tym, gdy zdecydowaliście się sprawdzić, które z nich zostały nałożone na wejście. Nie tylko zabezpieczeniami obleczone było to miejsce, znajdowały się też na nim klątwy. Jasnym było, że zabezpieczenia wrót zajmowało się co najmniej kilka osób albo trwało to wiele godzin.
- Zaczynajcie. - zażądał od was Czarny Pan, sam znikając w kłębach dymu. Zostawiając was i oczekując na wypełnienie powierzonego zadania. I zgodnie z jego poleceniem, zaczęliście działać. Pierwszy niebezpieczeństwo zauważył Drew, który dzięki obszernej wiedzy z zakresu Run wypatrzył Klątwę Kręgu kilka chwil przed innymi łamaczami i wstrzymał swoich towarzyszy, zabierając się za jej pozbycie. Kolejni łamacze również mieli co robić, Klątwa Kręgu nie była jedyną, którą obłożono wejście. Lyanna i Craig zajęli się klątwą To, Edgar z Hellą zaś pozbyli się Klątwy Stosu. Po trzech czarnomagicznych klątwach, pozostały zabezpieczenia, te większe i te mniejsze. Proces był żmudny, bo musieliście najpierw zrozumieć z czym przyszło wam się zmierzyć* I kiedy po mijających po sobie minutach, kolejno ściąganych zabezpieczeniach, Carpienie nie wykryło już nic, wrota ustąpiły pod zaklęciem otwierającym, nie byliście jednak w stanie nic za nimi dojrzeć, poza rozciągającą się pustką i kawałkiem kamiennego korytarza, który niknął w okalającej go ciemności.
Nie pozostało wam nic innego, jak przez nie przejść.
| Mistrz Gry wita serdecznie na evencie Wszyscy jesteśmy szaleni. W pierwszym poście każdy z was powinien zawrzeć swój ekwipunek. Czas na odpis: 22.09.20 godz. 23:59
W razie pytań zapraszam na PW do Justine.
Przypominam, że wszelkich rozliczeń, zakupów, dobrania wzmocnień należy dokonać przed pojawieniem się w temacie
* każdy z Rycerzy może dowolnie wybrać zabezpieczenie do ściągnięcia we własnym poście (oczywiście, powinno mieć ono sens, nikt nie powiesił tutaj obrazu informującego czy nie posadził roślin) bez rzutu na to kością, należy pamiętać, że aby poznać naturę zabezpieczenia trzeba posiadać odpowiednią wiedzę. Możecie uznać rzucenie Carpienie za udane przy pierwszej próbie jeśli posiadacie więcej, niż 10 punktów OPCM w innym wypadku wasze zaklęcie powiedzie się dopiero przy drugiej próbie. Ściągnięcie zabezpieczenia również powinno być osiągalne dla waszych umiejętności w dziedzinie Białej Magii.
Dwie godziny oczekiwania nieco się dlużyly, poprosił Clauda, żeby przyniosł dla niego odpowiednie rzeczy z Dover, manewrowanie pomiędzy miastami nie było tak proste, odkąd na terenie Londynu przestała działać teleportacja. Oprócz paru eliksirów, które schował w kieszeniach szaty, wziął przytroczone do pasa brzękadło, niepewny, na ile istotne były wątpliwości zebranych czarodziejów odnośnie możliwości zamieszkiwania korytarzy przez smoki. Jego dłonie chronione były rękawicami wykonanymi z czarnej smoczej skóry, wysokie buty mialy pozwolić na wygodę, a płaszcz zapewnić ciepło głęboko pod ziemią.
W końcu, nadszedł czas. Słońce zaszło już dawno, a upstrzone migoczącymi gwiazdami niebo zapadało się w ciemności, gdy magia Czarnego Pana porwała ich na miejsce; bank Gringotta nie był mu miejscem obcym, należał przecież do ważniejszych, bogatszych klientów, jednak również on nigdy nie zapuścił się tak głęboko w jego kręte korytarze. Podążając za Lordem Voldemortem na dłużej zawiesił wzrok na stworzeniu, które mijali - na smoku, który z pewnością skutecznie chronił tego miejsca - choć żal mu było skulonych skrzydeł, które od dawna zapewne nie widziały przestworzy. Rzucił okiem na skrytki, szukając ich oznaczeń - po to tylko, by móc się zorientować w drodze powrotnej. Wszystko wskazywało na to, że w istocie podążali śladem legendy - gdzieś poza korytarze wykorzysywane przez goblinów, w głąb samej ziemi. Zaczynał się czuć nieco klaustrofobicznie, otoczony zewsząd wysokimi ścianami, zimnym, dusznym powietrzem i bez orientacji co do bezpiecznej drogi. Za Lordem Voldemortem podążyłby wszędzie - dlatego nie bał się ściany, w którą czarnoksiężnik ich poprowadził, gobliny musiały skryć swoje podziemne krainy za iluzorycznymi ścianami. Długa podróż do głębi ziemi w końcu odnalazła swój finał, odnajdując grunt pod nogami wpatrywał się w efekt poruszenia rozdżką przez Czarnego Pana, która odsłoniła przed nimi zdumiewający widok, przemknął wzrokiem po posągach, zdobieniach, poniekąd zatrwożony, a poniekąd zachwycony widokiem czegoś, co sprawiało wrażenie starożytnego.
Czuł też coś dziwnego. Coś zza wrót. Coś bardzo złego i przeszła mu przez głowę myśl, że to może powinno zostać za tymi drzwiami. Ale Czarny Pan tego pragnal - więc mu to ofiarują. Nie było innej drogi. Nie bylo innej możliwości. Cokolwiek zostalo ukryte za tymi drzwiami, nie zostało ukryte bez powodu - i powinni przygotować się na każdą ewentualność. Sam Lord Voldemort wkrótce zniknął, zostawiając ich naprzeciw problemu samych. Część czarodziejów zaczęła pracować od razu, część, w tym on, nie była w stanie pomóc. Nie znał się na magicznych zabezpieczeniach, próbując do nich podejść, poczyniłby więcej szkody niż pożytku. Obserwował łamaczy klątw radzących sobie z zagrożeniem - radzących sobie w przeważającej większości bardzo dobrze. Jak długo mogło to wszystko potrwać - godziny, dni? Czarodzieje pracowali, a zaklęcia zabezpieczające wrota zdawały się nie maleć. Uchwycił spojrzeniem Francisa, zastanawiając się, czy dobrze zrobił, ciągnąc go w to miejsce - nie mógł się wiecznie chować pod maminą spódnicą, był starszy od niego, ale może rzucił go na zbyt głębokie wody. Patrzył na Mathieu, wiedząc, że jego młodszy kuzyn cechował się dużą ambicją i jeszcze większym talentem, co jednakowo nie było wcale gwarantem sukcesu. Spojrzał na Claude'a, wiedząc, że jego niezawodność okaże się dzisiaj cenniejsza od złota. Jeśli miały tego dnia paść ofiary - on nie będzie jedną z nich. Black - czy ten dzień miał być ostatecznie testem jego męstwa? Ramsey, złego licho nie bierze. Zachary, tak odważnie nadający rytm polityce egipskiej rodziny. Goyle, dopiero co przejął interesy nad portem. Rookwood, Macnair, Burke, śmierciożercy, musieli wyjść stąd cało. Edgar - znający ciężar, który doskwierał i jemu. I kilka nowych twarzy, w tym dziewcząt, z których oczu nie potrafil wyczytać, czy są we właściwym miejscu o właściwej porze.
Dadzą radę, innego wyjścia już nie było. W czasie, kiedy cześć z nich usiłowała rozpracować mechanizm bramy, zbierał myśli gdzieś na uboczu, starając się im nie przeszkadzać w pracy, wpatrzony w przedziwne posągi goblinów. Dopiero, gdy te chyliły się ku ukończeniu, wstał, spokojnym krokiem podchodząc nieco bliżej. Oto była ciemność: a gdy stali naprzeciw niej, musieli widzieć, że patrzy na nich tak samo, jak ona na nich.
- Uważaj na siebie - zwrócił się do Deirdre, nim poczynił kroki w kierunku otwartego przejścia. Jego nadgarstek drgnął, zamierzał zrobić, co w jego mocy, by przygotować pozostałych do wszystkiego, co mogło ich spotkać po drugiej stronie. - Magicus extremos - wyartykułował ze spokojem, czyniąc różdżką odpowiedni gest - mając nadzieję objąć swoim zaklęciem wszystkich otaczających go czarodziejów - nim pochłonęła ich ciemność, nim minęli bramę.
Ekwipunek:
1. Eliksir kociego wzroku
2. Kryształ
3. Eliksir siły
4. Brzękadło
+ Rękawice
W końcu, nadszedł czas. Słońce zaszło już dawno, a upstrzone migoczącymi gwiazdami niebo zapadało się w ciemności, gdy magia Czarnego Pana porwała ich na miejsce; bank Gringotta nie był mu miejscem obcym, należał przecież do ważniejszych, bogatszych klientów, jednak również on nigdy nie zapuścił się tak głęboko w jego kręte korytarze. Podążając za Lordem Voldemortem na dłużej zawiesił wzrok na stworzeniu, które mijali - na smoku, który z pewnością skutecznie chronił tego miejsca - choć żal mu było skulonych skrzydeł, które od dawna zapewne nie widziały przestworzy. Rzucił okiem na skrytki, szukając ich oznaczeń - po to tylko, by móc się zorientować w drodze powrotnej. Wszystko wskazywało na to, że w istocie podążali śladem legendy - gdzieś poza korytarze wykorzysywane przez goblinów, w głąb samej ziemi. Zaczynał się czuć nieco klaustrofobicznie, otoczony zewsząd wysokimi ścianami, zimnym, dusznym powietrzem i bez orientacji co do bezpiecznej drogi. Za Lordem Voldemortem podążyłby wszędzie - dlatego nie bał się ściany, w którą czarnoksiężnik ich poprowadził, gobliny musiały skryć swoje podziemne krainy za iluzorycznymi ścianami. Długa podróż do głębi ziemi w końcu odnalazła swój finał, odnajdując grunt pod nogami wpatrywał się w efekt poruszenia rozdżką przez Czarnego Pana, która odsłoniła przed nimi zdumiewający widok, przemknął wzrokiem po posągach, zdobieniach, poniekąd zatrwożony, a poniekąd zachwycony widokiem czegoś, co sprawiało wrażenie starożytnego.
Czuł też coś dziwnego. Coś zza wrót. Coś bardzo złego i przeszła mu przez głowę myśl, że to może powinno zostać za tymi drzwiami. Ale Czarny Pan tego pragnal - więc mu to ofiarują. Nie było innej drogi. Nie bylo innej możliwości. Cokolwiek zostalo ukryte za tymi drzwiami, nie zostało ukryte bez powodu - i powinni przygotować się na każdą ewentualność. Sam Lord Voldemort wkrótce zniknął, zostawiając ich naprzeciw problemu samych. Część czarodziejów zaczęła pracować od razu, część, w tym on, nie była w stanie pomóc. Nie znał się na magicznych zabezpieczeniach, próbując do nich podejść, poczyniłby więcej szkody niż pożytku. Obserwował łamaczy klątw radzących sobie z zagrożeniem - radzących sobie w przeważającej większości bardzo dobrze. Jak długo mogło to wszystko potrwać - godziny, dni? Czarodzieje pracowali, a zaklęcia zabezpieczające wrota zdawały się nie maleć. Uchwycił spojrzeniem Francisa, zastanawiając się, czy dobrze zrobił, ciągnąc go w to miejsce - nie mógł się wiecznie chować pod maminą spódnicą, był starszy od niego, ale może rzucił go na zbyt głębokie wody. Patrzył na Mathieu, wiedząc, że jego młodszy kuzyn cechował się dużą ambicją i jeszcze większym talentem, co jednakowo nie było wcale gwarantem sukcesu. Spojrzał na Claude'a, wiedząc, że jego niezawodność okaże się dzisiaj cenniejsza od złota. Jeśli miały tego dnia paść ofiary - on nie będzie jedną z nich. Black - czy ten dzień miał być ostatecznie testem jego męstwa? Ramsey, złego licho nie bierze. Zachary, tak odważnie nadający rytm polityce egipskiej rodziny. Goyle, dopiero co przejął interesy nad portem. Rookwood, Macnair, Burke, śmierciożercy, musieli wyjść stąd cało. Edgar - znający ciężar, który doskwierał i jemu. I kilka nowych twarzy, w tym dziewcząt, z których oczu nie potrafil wyczytać, czy są we właściwym miejscu o właściwej porze.
Dadzą radę, innego wyjścia już nie było. W czasie, kiedy cześć z nich usiłowała rozpracować mechanizm bramy, zbierał myśli gdzieś na uboczu, starając się im nie przeszkadzać w pracy, wpatrzony w przedziwne posągi goblinów. Dopiero, gdy te chyliły się ku ukończeniu, wstał, spokojnym krokiem podchodząc nieco bliżej. Oto była ciemność: a gdy stali naprzeciw niej, musieli widzieć, że patrzy na nich tak samo, jak ona na nich.
- Uważaj na siebie - zwrócił się do Deirdre, nim poczynił kroki w kierunku otwartego przejścia. Jego nadgarstek drgnął, zamierzał zrobić, co w jego mocy, by przygotować pozostałych do wszystkiego, co mogło ich spotkać po drugiej stronie. - Magicus extremos - wyartykułował ze spokojem, czyniąc różdżką odpowiedni gest - mając nadzieję objąć swoim zaklęciem wszystkich otaczających go czarodziejów - nim pochłonęła ich ciemność, nim minęli bramę.
Ekwipunek:
1. Eliksir kociego wzroku
2. Kryształ
3. Eliksir siły
4. Brzękadło
+ Rękawice
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
The member 'Tristan Rosier' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 75
--------------------------------
#2 'k8' : 6, 8, 3, 4, 4, 4, 1, 2
#1 'k100' : 75
--------------------------------
#2 'k8' : 6, 8, 3, 4, 4, 4, 1, 2
Przygarną do siebie wybrane fiolki. Z ostrożnością wsunął je do kieszeni mając na uwadze to by znajdowały się względnie pod ręką. Po wszystkim wyprostował zmarszczony materiał szaty. Wyprostował się w krześle mając w zamiarze w takiej też pozycji wyczekiwać powrotu Czarnego Pana. Dawno nie widział się z Theo, lecz mimo wszystko nie była to najlepsza okazja do nawiązania niezobowiązującej wymiany zdań, myśli. Cisza z jego strony jedynie to potwierdzała.
Uwagę lokaja przykuł dopiero subtelny gest nestora. Pochylił się ku niemu na tyle na ile pozwalała na to etykieta - Tak, sir...? - spytał z wyraźnym zaintrygowaniem i niepewnością co do tego czy aby na pewno chce wiedzieć, czego to nestor rodu od niego pragną w tej wyjątkowo skąpej w czas chwili. I jak się okazało... wolał by nie wiedzieć. Jego gładkie czoło przecięły dwie głębokie bruzdy zafrasowania. Miał skoczyć do Chateau Rose. W Dover. Z Nokturny. Z Londynu. Z obleczonego antyteleportacyjnym polem Londynu do odległego hrabstwa. W dwie godziny.
Croissant z masłem.
- Oczywiście - tyle powiedział by następnie opuścić salę i zacząć zawrotną podróż w stronę różanego dworu. Biegł, jechał, teleportował się, świstoklikował i znów biegł ganiąc się w myślach, że ostatni raz pozwolił sobie zastanowić się co on będzie robił z danym mu czasem na przygotowania. Przecież to było oczywiste - spędzi je na przygotowaniach Tristana. Szczęśliwie z sukcesem, na czas. Nie miał go jednak dla siebie zbyt dużo. Ciągle rozgrzany został porwany przez Czarnego Pana wraz z pozostałymi Rycerzami.
Bezkształtna ciemność miotała nim po Londynie z czego zdał sobie mglistą sprawę dopiero gdy znaleźli się w Gringottcie. Zawrotna prędkość przyklejała jego wnętrzności do pleców by zaraz wypychać je przez pępek. Czując pod nogami stały grunt zachwiał się będąc zdecydowanie bledszym niż jeszcze chwilę temu. Szybko znalazł równowagę pozwalając na to by widok wielkich, monumentalnych wręcz wrót zaparła mu w dech w piersi. Szybko zdał sobie sprawę z tego, że przejście przez nie nie było takim prostym zadaniem. Nie przeszkadzał więc czarodziejom posiadającym umiejętności rozbrajania pułapek. Sam niestety nie był w stanie im w tym pomóc - w zamian stał blisko z różdżką w ręce będąc gotowym w razie przypadkowego uruchomienia którejś z pułapek spróbować wznieść ochronne zaklęcie.
Ekwipunek:
- Eliksir siły x1 (+31) - z zebrania od Cass
- Antidotum podstawowe x1 - z zebrania od Cass
- Eliksir przeciwbólowy (1 porcja, stat. 5) - z KP
- Pasta na oparzenia (1 porcje, stat. 20) - z KP
Uwagę lokaja przykuł dopiero subtelny gest nestora. Pochylił się ku niemu na tyle na ile pozwalała na to etykieta - Tak, sir...? - spytał z wyraźnym zaintrygowaniem i niepewnością co do tego czy aby na pewno chce wiedzieć, czego to nestor rodu od niego pragną w tej wyjątkowo skąpej w czas chwili. I jak się okazało... wolał by nie wiedzieć. Jego gładkie czoło przecięły dwie głębokie bruzdy zafrasowania. Miał skoczyć do Chateau Rose. W Dover. Z Nokturny. Z Londynu. Z obleczonego antyteleportacyjnym polem Londynu do odległego hrabstwa. W dwie godziny.
Croissant z masłem.
- Oczywiście - tyle powiedział by następnie opuścić salę i zacząć zawrotną podróż w stronę różanego dworu. Biegł, jechał, teleportował się, świstoklikował i znów biegł ganiąc się w myślach, że ostatni raz pozwolił sobie zastanowić się co on będzie robił z danym mu czasem na przygotowania. Przecież to było oczywiste - spędzi je na przygotowaniach Tristana. Szczęśliwie z sukcesem, na czas. Nie miał go jednak dla siebie zbyt dużo. Ciągle rozgrzany został porwany przez Czarnego Pana wraz z pozostałymi Rycerzami.
Bezkształtna ciemność miotała nim po Londynie z czego zdał sobie mglistą sprawę dopiero gdy znaleźli się w Gringottcie. Zawrotna prędkość przyklejała jego wnętrzności do pleców by zaraz wypychać je przez pępek. Czując pod nogami stały grunt zachwiał się będąc zdecydowanie bledszym niż jeszcze chwilę temu. Szybko znalazł równowagę pozwalając na to by widok wielkich, monumentalnych wręcz wrót zaparła mu w dech w piersi. Szybko zdał sobie sprawę z tego, że przejście przez nie nie było takim prostym zadaniem. Nie przeszkadzał więc czarodziejom posiadającym umiejętności rozbrajania pułapek. Sam niestety nie był w stanie im w tym pomóc - w zamian stał blisko z różdżką w ręce będąc gotowym w razie przypadkowego uruchomienia którejś z pułapek spróbować wznieść ochronne zaklęcie.
Ekwipunek:
- Eliksir siły x1 (+31) - z zebrania od Cass
- Antidotum podstawowe x1 - z zebrania od Cass
- Eliksir przeciwbólowy (1 porcja, stat. 5) - z KP
- Pasta na oparzenia (1 porcje, stat. 20) - z KP
Wróciła na miejsce spotkanie nawet więcej niż punktualnie - oczywiście, że tak, nie było innej możliwości. Zostawiła sobie pół godziny zapasu, by móc obserwować zbierających się Rycerzy, ocenić ich nastroje, psychiczne przygotowanie. Sama trzymała się zdecydowanie z boku, nie chcąc, jak nie ona, zwracać na siebie przesadnej uwagi ani grać pierwszych skrzypiec w czekającej ich misji. Nie tchórzyła, skądże, była po prostu... ostrożna. Im bliżej było do godziny wyznaczonej przez Czarnego Pana, tym bardziej zdawała sobie sprawę, jak niebezpieczne mogły czekać ich wyzwania. Świadomość groźby mnożyła podniecenie, te rozkoszne ciarki napiętego oczekiwania w zesztywniałych kościach. Poza przygotowaniem ekwipunku, zjedzeniem prędkiej kolacji i przebraniem się w bardziej dostosowane ubranie (tym razem to były czarne spodnie, jedyne, jakie posiadała, wbrew obyczajom, które gówno znaczyły w kontekście wędrówki przez podziemia; do tego koszula ciasno przylegająca do ciała i ulubiony płaszcz, spodziewała się bowiem chłodu), zdążyła kilkanaście razy przeczytać legendę. To już nie była tylko dyskusja, czcze deklaracje zaangażowania, szeptane próby w starych piwnicach. Wóz albo przewóz. Jeżeli ich misja zakończy się sukcesem i zdobędą niewyobrażalnie potężny artefakt, nie będzie istnieć już siła w świecie, która byłaby w stanie oderwać Elvirę od czarnoksiężnika tak potężnego - oferty na życie, które wreszcie mogłaby nazwać wyjątkowym. Czuła jednak, że równie dobrze może ją - albo i nawet ich wszystkich - czekać śmierć.
Takiej ewentualności nie zamierzała brać jednak pod poważną rozwagę. Była dość silna, aby wyjść stamtąd żywą, choćby i nawet miała przy tym silnie ucierpieć. Żaden ból nie był wart rezygnacji z życia. I żaden lęk nie był wart chowania się w cieniu i ostawania na egzystencji przeciętnej, nie przejawiającej większej wartości.
W ten sposób przekonywała samą siebie, gdy ludzi zaczęło zbierać się coraz więcej i coraz trudniej było jej zaczerpnąć pełen oddech. Tym razem nie podchodziła do nikogo, od nikogo nie szukała wsparcia ani rady. Nie potrzebowała słów, poklepania po główce jak u małej dziewczynki, by wiedzieć, że idą ramię w ramię i wszyscy będą walczyć o to samo. Każdy tutaj był wybitnym czarodziejem na swój własny sposób (no, może poza tą wiedźmą z biblioteki, jej jednak unikała jak ognia i usuwała się w dalsze kąty za każdym razem, gdy pojawiała się w polu widzenia).
Czarny Pan pojawił się zgodnie z zapowiedzią. Zazwyczaj nieufna Elvira nie miała najmniejszych wątpliwości, że to zrobi. Nie zastanawiała się jeszcze nad tym, w jaki sposób ma zamiar przenieść ich w sobie tylko znane miejsce, dlatego mimowolnie napięła się, gdy mężczyzna uniósł różdżkę i pochłonął ich ciemny dym. Przez sekundę przeszło jej przez myśl, że będzie to uczucie podobne do teleportacji, duszne i nieprzyjemne albo jak świstoklik - gwałtowne, z szarpnięciem. Nie spodziewała się, że mimo niematerialnego stanu będzie w stanie dostrzegać pojedyncze obrazy z mijanych uliczek, torów, jaskiń, dlatego prędko zakręciło jej się w głowie i musiała zamknąć oczy, by nie odczuć mdłości.
Gdy wylądowali w głębokich podziemiach banku była z początku zbyt spięta, by utrzymać się na nierównym, kamienistym podłożu. Zachwiała się i wpadła na stojącego przed nią Cilliana, chwytając go jednak dłonią przy ramieniu, żeby żadne z nich przypadkiem nie upadło na twarz.
- Uważaj jak... jak stoisz. - wysyczała z niechęcią, niezadowolona z własnej niezdarności, pochylając ku niemu głowę, by nikt inny nie mógł jej usłyszeć. To nie był czas na robienie scen.
Później przestała na niego zwracać uwagę. Przestała zwracać uwagę na kogokolwiek, ponieważ oczarował ją widok gigantycznych, złotych wrót, jakby zbyt doskonałych, by mogły istnieć naprawdę. Akt pierwszy się rozpoczął, to nie był ani sen ani ułuda, naprawdę podjęła się tego zadania. Z początku była w stanie jedynie się wpatrywać, zaciskając pięści przy torsie i poczynając niewielkie kroki w stronę, w którą teraz zmierzali wszyscy.
Dopóki nie zdała sobie sprawy, że nie mogła im pomóc - jeszcze nie. Niezwykle ją to sfrustrowało, nie zamierzała jednak walczyć z własną niewiedzą. Nie potrafiła właściwie czytać run, nie znała się na ściąganiu zabezpieczeń. Kiedyś to wszystko nadrobi, była o tym przekonana, a teraz miała szansę obserwować mistrzów przy pracy. Wstrzymała oddech i z podziwem przechyliła głowę, widząc, że Drew wyciągnął różdżkę jako pierwszy. Nie mogła napatrzeć się na to z jaką łatwością, z jaką finezją przychodzi mu radzenie sobie z klątwami. Wkrótce poszli za nim inni; mężczyźni i kobiety, wśród których rozpoznała Lyannę i Edgara Burke'a, w zamierzchłych czasach będącego jej pacjentem.
- Niech oni się tym zajmą. Więcej bym przyniosła szkody, gdybym zaczęła kombinować z runami na oślep - wymamrotała do Cilliana.
Stres i ciekawość łączyły się w mieszankę spowalniającą czas - miała wrażenie, że czarodzieje pracują przy przejściu wiecznie, tym bardziej więc niechętnie przypominała sobie, że nie może im pomóc. Zazwyczaj do wszystkiego wyrywała się jako pierwsza, ale kiedy ogromne wrota nareszcie się rozwarły, uwidaczniając łypiącą za nimi ciemność... pozostała w tyle. Wieloletni Rycerze Walpurgii i zwolennicy Lorda Voldemorta lepiej byli zaznajomieni z niebezpiecznymi wyzwaniami. A ona była uzdrowicielem, niezwykle cenna i ważna, nie mogła dać się głupio uszkodzić, ponieważ straciłaby możliwość pełnienia swoich obowiązków wobec innych.
Pierwszyznę objął poważny mężczyzna, którego kojarzyła z gazet i wystąpień; nestor wielkiego rodu, bez wątpienia. O ile pamięć jej nie zawodziła - Rosier. Zmrużyła oczy, słysząc zaklęcie i obejrzała się na własną dłoń, bladą i kościstą, w której w najwyższym pogotowiu ściskała białą różdżkę.
Ekwipunek:
1. Eliksir wiggenowy (od Cass)
2. Kameleon (od Caelana)
3. Marynowana narośl ze szczuroszczeta (od Cass)
4. Kryształ o działaniu mikstury buchorożca (z białego deszczu)
Takiej ewentualności nie zamierzała brać jednak pod poważną rozwagę. Była dość silna, aby wyjść stamtąd żywą, choćby i nawet miała przy tym silnie ucierpieć. Żaden ból nie był wart rezygnacji z życia. I żaden lęk nie był wart chowania się w cieniu i ostawania na egzystencji przeciętnej, nie przejawiającej większej wartości.
W ten sposób przekonywała samą siebie, gdy ludzi zaczęło zbierać się coraz więcej i coraz trudniej było jej zaczerpnąć pełen oddech. Tym razem nie podchodziła do nikogo, od nikogo nie szukała wsparcia ani rady. Nie potrzebowała słów, poklepania po główce jak u małej dziewczynki, by wiedzieć, że idą ramię w ramię i wszyscy będą walczyć o to samo. Każdy tutaj był wybitnym czarodziejem na swój własny sposób (no, może poza tą wiedźmą z biblioteki, jej jednak unikała jak ognia i usuwała się w dalsze kąty za każdym razem, gdy pojawiała się w polu widzenia).
Czarny Pan pojawił się zgodnie z zapowiedzią. Zazwyczaj nieufna Elvira nie miała najmniejszych wątpliwości, że to zrobi. Nie zastanawiała się jeszcze nad tym, w jaki sposób ma zamiar przenieść ich w sobie tylko znane miejsce, dlatego mimowolnie napięła się, gdy mężczyzna uniósł różdżkę i pochłonął ich ciemny dym. Przez sekundę przeszło jej przez myśl, że będzie to uczucie podobne do teleportacji, duszne i nieprzyjemne albo jak świstoklik - gwałtowne, z szarpnięciem. Nie spodziewała się, że mimo niematerialnego stanu będzie w stanie dostrzegać pojedyncze obrazy z mijanych uliczek, torów, jaskiń, dlatego prędko zakręciło jej się w głowie i musiała zamknąć oczy, by nie odczuć mdłości.
Gdy wylądowali w głębokich podziemiach banku była z początku zbyt spięta, by utrzymać się na nierównym, kamienistym podłożu. Zachwiała się i wpadła na stojącego przed nią Cilliana, chwytając go jednak dłonią przy ramieniu, żeby żadne z nich przypadkiem nie upadło na twarz.
- Uważaj jak... jak stoisz. - wysyczała z niechęcią, niezadowolona z własnej niezdarności, pochylając ku niemu głowę, by nikt inny nie mógł jej usłyszeć. To nie był czas na robienie scen.
Później przestała na niego zwracać uwagę. Przestała zwracać uwagę na kogokolwiek, ponieważ oczarował ją widok gigantycznych, złotych wrót, jakby zbyt doskonałych, by mogły istnieć naprawdę. Akt pierwszy się rozpoczął, to nie był ani sen ani ułuda, naprawdę podjęła się tego zadania. Z początku była w stanie jedynie się wpatrywać, zaciskając pięści przy torsie i poczynając niewielkie kroki w stronę, w którą teraz zmierzali wszyscy.
Dopóki nie zdała sobie sprawy, że nie mogła im pomóc - jeszcze nie. Niezwykle ją to sfrustrowało, nie zamierzała jednak walczyć z własną niewiedzą. Nie potrafiła właściwie czytać run, nie znała się na ściąganiu zabezpieczeń. Kiedyś to wszystko nadrobi, była o tym przekonana, a teraz miała szansę obserwować mistrzów przy pracy. Wstrzymała oddech i z podziwem przechyliła głowę, widząc, że Drew wyciągnął różdżkę jako pierwszy. Nie mogła napatrzeć się na to z jaką łatwością, z jaką finezją przychodzi mu radzenie sobie z klątwami. Wkrótce poszli za nim inni; mężczyźni i kobiety, wśród których rozpoznała Lyannę i Edgara Burke'a, w zamierzchłych czasach będącego jej pacjentem.
- Niech oni się tym zajmą. Więcej bym przyniosła szkody, gdybym zaczęła kombinować z runami na oślep - wymamrotała do Cilliana.
Stres i ciekawość łączyły się w mieszankę spowalniającą czas - miała wrażenie, że czarodzieje pracują przy przejściu wiecznie, tym bardziej więc niechętnie przypominała sobie, że nie może im pomóc. Zazwyczaj do wszystkiego wyrywała się jako pierwsza, ale kiedy ogromne wrota nareszcie się rozwarły, uwidaczniając łypiącą za nimi ciemność... pozostała w tyle. Wieloletni Rycerze Walpurgii i zwolennicy Lorda Voldemorta lepiej byli zaznajomieni z niebezpiecznymi wyzwaniami. A ona była uzdrowicielem, niezwykle cenna i ważna, nie mogła dać się głupio uszkodzić, ponieważ straciłaby możliwość pełnienia swoich obowiązków wobec innych.
Pierwszyznę objął poważny mężczyzna, którego kojarzyła z gazet i wystąpień; nestor wielkiego rodu, bez wątpienia. O ile pamięć jej nie zawodziła - Rosier. Zmrużyła oczy, słysząc zaklęcie i obejrzała się na własną dłoń, bladą i kościstą, w której w najwyższym pogotowiu ściskała białą różdżkę.
Ekwipunek:
1. Eliksir wiggenowy (od Cass)
2. Kameleon (od Caelana)
3. Marynowana narośl ze szczuroszczeta (od Cass)
4. Kryształ o działaniu mikstury buchorożca (z białego deszczu)
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Pan zjawił się tak, jak zapowiedział, o czasie — nie wcześniej i nie później, od razu zabierając ich ze sobą. W przeciągu tych dwóch godzin zdołał zawitać do Cassandry, której opowiedział o wyprawie, i którą następnie odprowadził do Białej Wywerny, pilnując, by nikomu nie przyszło do głowy zaczepić wiedźmy z pokaźnym pakunkiem, który za sobą lewitowała. A kiedy wszyscy zaczęli przebierać w rozmaitych fiolkach, powrócił do własnego mieszkania, z którego zabrał starą broszę z zielonym szkiełkiem, imitującym kamień szlachetny — świstoklik, który niedawno stworzył. Nie mógł przenieść ich wszystkich na Nokturn w razie konieczności, ale stanowił dla niego wystarczające zabezpieczenie. Na wypadek, gdyby coś poszło nie tak, utknęli tu, pod ziemią, bez możliwości wyjścia. Prowadził do Gwiezdnego Proroka, miejsca bezpiecznego, w którym bez trudu i obaw o swój dalszy los, nawet osłabiony mógł się przenieść. Dbał o siebie, to było oczywiste. Dlatego też zabrał ze sobą niedawno wyszukany pierścień, Oko Ślepego, jego magiczne właściwości mogły się przydać w ciemnościach, posępnych, wyciosanych głęboko pod ziemią korytarzach. Na palcu błyskał też malachitowy pierścień, a w pasku wtopiona czarna perła. Wziął też dwie fiolki z najbardziej podstawowymi eliksirami, włożył je — każdy do innej — kieszeni cieplejszego płaszcza, który miał zabezpieczyć go przed niższą niż na powierzchni temperaturą i ruszył z powrotem do Wywerny.
Nie spodziewał się podróży, którą przeżyli. Obraz migał szybko, nie zdołał zatrzymać spojrzenia na niczym konkretnym na dłuższą chwilę. Smok łypał na nich żółtym okiem, to wiedział na pewno. Rzadko wracał do swoich wspomnień, ale to właśnie on mu przypomniał o podróżach po Kent, rezerwacie, co którego zaprowadzał go za młodu protektor, prezentując piękno, majestat i siłę tych niebezpiecznych stworzeń. Korytarze nie miały końca, a otaczająca ich mgła nie zwalniała. Podróż zakończyła się pośród litych skał, póki Czarny Pan jednym ruchem czarnej różdżki nie stworzył dla nich niezwykłych wrót. I wkrótce po tym zniknął. Zatrzymał wzrok na imponującym przejściu, a w uszach zadźwięczało mu echo słów Czarnego Pana. Ostatnich, jakie do nich wypowiedział. Mieli sobie poradzić, ale ich sukces zależał od bardzo wielu czynników. Nie wątpił, że przyjdzie im się zmierzyć z wieloma trudnościami i miał dziwne przeczucie, że największą z nich mogą być własne słabości. Wizja, krótka, mglista i mało konkretna, której doświadczył tuż przed zakończeniem spotkania nie dawała mu spokoju. Wzbudzała w nim niepokój. I kiedy tak patrzył na swoją broszę z zielonym szkiełkiem, zastanawiał się, co tak naprawdę czeka ich po drugiej stronie. Spojrzał w górę, na posągi goblinów, które przyglądały im się uważnie, badawczo. Poczuł to niemalże od razu; dziwną, potężną moc. Wyjątkową magię wciśniętą w to miejsce, ostrzegającą ich i zapraszającą do środka jednocześnie. Obejrzał się na swoich towarzyszy, jakby chciał po ich twarzach wyczytać, czy odnieśli podobne wrażenie, czy był w tym sam. Runiści od razu ruszyli do działania; zajęli się rozpracowywaniem klątw, które strzegły tego miejsca. Kiedy dali znać, że przejście jest od nich wolne, sam postanowił się przyjrzeć temu miejscu. Carpiene od razu wykazało coś; jak przypuszczał, jedną z wielu tutaj pułapkę. Araneamortem mogło ich na samym początku osłabić. W skałach takich jak te mogło skrywać się tysiące, jak nie setki tysiące małych pająków; robactwa, którym jedną chwilę zajęłoby pokąsanie ich i uniemożliwienie podróży. Skoncentrował się na tym, by zdjąć zabezpieczenie; nie słuchał tego, co robili inni, ale wiedział, że działali. Kto mógł, kto potrafił — nie próżnował.
A gdy było po wszystkim, gdy przejście było wolne i bezpieczne, ruszył przed siebie, gotowy na wszystko, co miało ich dzisiaj spotkać.
| Mam ze sobą: (różdżkę, maskę śmierciożercy, czarną perłę, malachitowy pierścień)
1. Świstoklik - stara brosza
2. Oko ślepego
3. Eliksir kociego wzroku
4. Antidotum na niepowszechne trucizny
Nie spodziewał się podróży, którą przeżyli. Obraz migał szybko, nie zdołał zatrzymać spojrzenia na niczym konkretnym na dłuższą chwilę. Smok łypał na nich żółtym okiem, to wiedział na pewno. Rzadko wracał do swoich wspomnień, ale to właśnie on mu przypomniał o podróżach po Kent, rezerwacie, co którego zaprowadzał go za młodu protektor, prezentując piękno, majestat i siłę tych niebezpiecznych stworzeń. Korytarze nie miały końca, a otaczająca ich mgła nie zwalniała. Podróż zakończyła się pośród litych skał, póki Czarny Pan jednym ruchem czarnej różdżki nie stworzył dla nich niezwykłych wrót. I wkrótce po tym zniknął. Zatrzymał wzrok na imponującym przejściu, a w uszach zadźwięczało mu echo słów Czarnego Pana. Ostatnich, jakie do nich wypowiedział. Mieli sobie poradzić, ale ich sukces zależał od bardzo wielu czynników. Nie wątpił, że przyjdzie im się zmierzyć z wieloma trudnościami i miał dziwne przeczucie, że największą z nich mogą być własne słabości. Wizja, krótka, mglista i mało konkretna, której doświadczył tuż przed zakończeniem spotkania nie dawała mu spokoju. Wzbudzała w nim niepokój. I kiedy tak patrzył na swoją broszę z zielonym szkiełkiem, zastanawiał się, co tak naprawdę czeka ich po drugiej stronie. Spojrzał w górę, na posągi goblinów, które przyglądały im się uważnie, badawczo. Poczuł to niemalże od razu; dziwną, potężną moc. Wyjątkową magię wciśniętą w to miejsce, ostrzegającą ich i zapraszającą do środka jednocześnie. Obejrzał się na swoich towarzyszy, jakby chciał po ich twarzach wyczytać, czy odnieśli podobne wrażenie, czy był w tym sam. Runiści od razu ruszyli do działania; zajęli się rozpracowywaniem klątw, które strzegły tego miejsca. Kiedy dali znać, że przejście jest od nich wolne, sam postanowił się przyjrzeć temu miejscu. Carpiene od razu wykazało coś; jak przypuszczał, jedną z wielu tutaj pułapkę. Araneamortem mogło ich na samym początku osłabić. W skałach takich jak te mogło skrywać się tysiące, jak nie setki tysiące małych pająków; robactwa, którym jedną chwilę zajęłoby pokąsanie ich i uniemożliwienie podróży. Skoncentrował się na tym, by zdjąć zabezpieczenie; nie słuchał tego, co robili inni, ale wiedział, że działali. Kto mógł, kto potrafił — nie próżnował.
A gdy było po wszystkim, gdy przejście było wolne i bezpieczne, ruszył przed siebie, gotowy na wszystko, co miało ich dzisiaj spotkać.
| Mam ze sobą: (różdżkę, maskę śmierciożercy, czarną perłę, malachitowy pierścień)
1. Świstoklik - stara brosza
2. Oko ślepego
3. Eliksir kociego wzroku
4. Antidotum na niepowszechne trucizny
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Zdążyła pojawić się w Białej Wywernie na czas, odpowiednio ubrana i wyposażona w eliksiry spoczywające w pasie wokół talii. Czarny Pan powrócił, a Lyanna patrzyła w ciszy jak unosił różdżkę, a całe pomieszczenie wypełniło się oparami czarnej mgły podobnej tej, jaką przemieszczali się wyżej postawieni rycerze i śmierciożercy. Ale ta mgła była potężniejsza, miała przenieść ich wszystkich. Ciemność otuliła ją szczelnie, wyrywając z wnętrza sali w której się zgromadzili. Mogła przysiąc że przelatywali nad Londynem, tak szybko że szczegóły rozmywały się przed jej oczami i pierwszym wyraźnym obrazem było wnętrze Gringotta, znajome jej z momentów, kiedy przychodziła wybrać trochę pieniędzy ze skrytki. Jej skrytka nie była położona głęboko, nie była nikim ważnym, więc dalsze poziomy do tej pory pozostawały jej nieznane. Przemieszczali się bardzo szybko, a Zabini miała wrażenie, jakby była czymś niematerialnym, utkanym z mgły – zupełnie jak wtedy, gdy sama przemieszczała się korzystając z tej unikalnej umiejętności. Kolejne korytarze przemykały szybko obok niej, im głębiej, tym bardziej zapuszczone. W którymś momencie miała nawet wrażenie, że ujrzała błysk ślepia i łusek najprawdopodobniej należących do smoka, ale to jeszcze nie był ich cel, mgła niosła ich dalej, jeszcze głębiej, w miejsca, których być może nikt nie odwiedzał od wieków.
Miała wrażenie, jakby ta podróż trwała długo, zanim mgła się rozwiała, stawiając ich na posadzce jakiegoś wysokiego, wyciosanego z litej skały pomieszczenia, pośrodku którego znajdowało się wypełnione wodą wgłębienie. Poprawiła materiał czarnego czarodziejskiego płaszcza narzuconego na wygodną tunikę i spodnie, był dość ciepły by chronić ją przed chłodem podziemi. Początkowo nie widziała nic więcej, dopóki Czarny Pan znowu nie uniósł różdżki, zapewne rozwiewając kolejną iluzję, podobną tej, którą minęli po drodze. Wtedy ujrzała wysokie wrota zwieńczone posągami istot przypominających gobliny. Był też napis, który dzięki swojej runicznej wiedzy mogła przeczytać i zrozumieć od razu.
- Strzeżcie się wszyscy, którzy tu wejdziecie – wyszeptała pod nosem, gdy Czarny Pan już zniknął, czując, że te słowa nie zwiastowały niczego dobrego. I w jej umyśle narodziła się przelotna myśl, że może to, co tam było, powinno tam pozostać, również dla dobra ich samych oraz wszystkich czarodziejów pozostających po właściwej stronie – ale skoro Czarny Pan życzył sobie artefaktu, musieli mu go dostarczyć bez względu na konsekwencje. Było w tym coś fascynującego, perspektywa tak ważnej i niebezpiecznej wyprawy działała na jej wyobraźnię.
Problemów dostarczyły już same wrota, obłożone taką ilością zabezpieczeń, jakiej nie spotkała nigdzie indziej w swojej karierze klątwołamaczki. Ktoś, być może jacyś dawni czarodzieje, musiał się bardzo natrudzić, żeby je tu nałożyć. Olbrzymy i gobliny nie były zdolne do nakładania przekleństw, tyle wiedziała.
Zdejmowanie tak zaawansowanych klątw jak Klątwa Kręgu wciąż niestety pozostawało poza jej zasięgiem, choć miała nadzieję, że wkrótce, dzięki wytrwałej nauce, i ona nie będzie stanowić dla niej żadnej przeszkody. Mogła tylko obserwować, jak radzi sobie z nią Macnair, i starać się wyciągnąć z tego lekcję dla siebie. O ile dożyje tego, żeby kiedyś ją wykorzystać, bo przecież wcale nie musiała wyjść stąd żywa. Oni wszyscy mogli zginąć, jeśli wewnątrz czyhało coś jeszcze groźniejszego niż pułapki na wejściu. Zajęła się więc łamaniem klątwy To, którą podczas swojej pracy spotykała już nie raz. Potem mogła wraz z innymi dołączyć do ściągania zabezpieczeń, które nie były jej obce, bo również bardzo często je spotykała i czasem musiała się ich pozbywać. Albo je nakładać. Zaczęła od rzucenia zaklęcia Carpiene, choć to wykazało dużo zabezpieczeń, zbyt dużo by mogła sama wszystkie zdjąć, ale na szczęście nie była tu jedyną osobą mającą o tym wiedzę. Dzięki swojej znajomości run oraz białej magii mogła zdjąć zabezpieczenie Glaciemortem, które zaraz po przekroczeniu drzwi mogłoby im zgotować przykrą niespodziankę. Ten, kto nakładał zabezpieczenie, z pewnością chciał zadbać o to, by nikt nie wszedł do środka. A gdyby wszedł, to żeby nie mógł zajść daleko i znaleźć legendarnego artefaktu. Najwyraźniej nie przewidziano, że pewnego dnia zjawi się tu tak liczna grupa zdolnych i zdeterminowanych czarodziejów.
Nim po zdjęciu zabezpieczeń mieli ruszyć dalej, odnalazła jeszcze wzrokiem sylwetkę Theo, świadoma tego, że na tę wyprawę wyruszała razem z dawnym ukochanym. Ile to razy w przeszłości fantazjowali o wspólnych przygodach nim podzieliła ich głęboka przepaść? Żadne słowa nie znalazły jednak drogi na jej usta. Tylko krótkie spojrzenie, lekkie drgnięcie powieki i nieco mocniejsze ściśnięcie drewna różdżki w dłoni - a zaraz potem pierwszy krok w nieznane.
| Ekwipunek na event:
Różdżka, Oko Ślepego jako biżuteria na palcu, nakładka na pas z sakwami, a w niej eliksiry:
- Eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 21)
- Maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat. 32)
- Eliksir kociego wzroku (1 porcja, stat. 21)
- Eliksir uspokajający (1 porcja, stat. 21)
- Eliksir przeciwbólowy x1
- Antidotum podstawowe x1
- Pasta na oparzenia x1 (+39)
Miała wrażenie, jakby ta podróż trwała długo, zanim mgła się rozwiała, stawiając ich na posadzce jakiegoś wysokiego, wyciosanego z litej skały pomieszczenia, pośrodku którego znajdowało się wypełnione wodą wgłębienie. Poprawiła materiał czarnego czarodziejskiego płaszcza narzuconego na wygodną tunikę i spodnie, był dość ciepły by chronić ją przed chłodem podziemi. Początkowo nie widziała nic więcej, dopóki Czarny Pan znowu nie uniósł różdżki, zapewne rozwiewając kolejną iluzję, podobną tej, którą minęli po drodze. Wtedy ujrzała wysokie wrota zwieńczone posągami istot przypominających gobliny. Był też napis, który dzięki swojej runicznej wiedzy mogła przeczytać i zrozumieć od razu.
- Strzeżcie się wszyscy, którzy tu wejdziecie – wyszeptała pod nosem, gdy Czarny Pan już zniknął, czując, że te słowa nie zwiastowały niczego dobrego. I w jej umyśle narodziła się przelotna myśl, że może to, co tam było, powinno tam pozostać, również dla dobra ich samych oraz wszystkich czarodziejów pozostających po właściwej stronie – ale skoro Czarny Pan życzył sobie artefaktu, musieli mu go dostarczyć bez względu na konsekwencje. Było w tym coś fascynującego, perspektywa tak ważnej i niebezpiecznej wyprawy działała na jej wyobraźnię.
Problemów dostarczyły już same wrota, obłożone taką ilością zabezpieczeń, jakiej nie spotkała nigdzie indziej w swojej karierze klątwołamaczki. Ktoś, być może jacyś dawni czarodzieje, musiał się bardzo natrudzić, żeby je tu nałożyć. Olbrzymy i gobliny nie były zdolne do nakładania przekleństw, tyle wiedziała.
Zdejmowanie tak zaawansowanych klątw jak Klątwa Kręgu wciąż niestety pozostawało poza jej zasięgiem, choć miała nadzieję, że wkrótce, dzięki wytrwałej nauce, i ona nie będzie stanowić dla niej żadnej przeszkody. Mogła tylko obserwować, jak radzi sobie z nią Macnair, i starać się wyciągnąć z tego lekcję dla siebie. O ile dożyje tego, żeby kiedyś ją wykorzystać, bo przecież wcale nie musiała wyjść stąd żywa. Oni wszyscy mogli zginąć, jeśli wewnątrz czyhało coś jeszcze groźniejszego niż pułapki na wejściu. Zajęła się więc łamaniem klątwy To, którą podczas swojej pracy spotykała już nie raz. Potem mogła wraz z innymi dołączyć do ściągania zabezpieczeń, które nie były jej obce, bo również bardzo często je spotykała i czasem musiała się ich pozbywać. Albo je nakładać. Zaczęła od rzucenia zaklęcia Carpiene, choć to wykazało dużo zabezpieczeń, zbyt dużo by mogła sama wszystkie zdjąć, ale na szczęście nie była tu jedyną osobą mającą o tym wiedzę. Dzięki swojej znajomości run oraz białej magii mogła zdjąć zabezpieczenie Glaciemortem, które zaraz po przekroczeniu drzwi mogłoby im zgotować przykrą niespodziankę. Ten, kto nakładał zabezpieczenie, z pewnością chciał zadbać o to, by nikt nie wszedł do środka. A gdyby wszedł, to żeby nie mógł zajść daleko i znaleźć legendarnego artefaktu. Najwyraźniej nie przewidziano, że pewnego dnia zjawi się tu tak liczna grupa zdolnych i zdeterminowanych czarodziejów.
Nim po zdjęciu zabezpieczeń mieli ruszyć dalej, odnalazła jeszcze wzrokiem sylwetkę Theo, świadoma tego, że na tę wyprawę wyruszała razem z dawnym ukochanym. Ile to razy w przeszłości fantazjowali o wspólnych przygodach nim podzieliła ich głęboka przepaść? Żadne słowa nie znalazły jednak drogi na jej usta. Tylko krótkie spojrzenie, lekkie drgnięcie powieki i nieco mocniejsze ściśnięcie drewna różdżki w dłoni - a zaraz potem pierwszy krok w nieznane.
| Ekwipunek na event:
Różdżka, Oko Ślepego jako biżuteria na palcu, nakładka na pas z sakwami, a w niej eliksiry:
- Eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 21)
- Maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat. 32)
- Eliksir kociego wzroku (1 porcja, stat. 21)
- Eliksir uspokajający (1 porcja, stat. 21)
- Eliksir przeciwbólowy x1
- Antidotum podstawowe x1
- Pasta na oparzenia x1 (+39)
Żwawo przemykał kolejnymi uliczkami, bez problemu odnajdując wśród nich drogę do domu, a później – z powrotem do karczmy, w której zwykli obradować. Do Białej Wywerny powrócił na dłuższą chwilę przed upłynięciem dwóch godzin, nie śmiałby się spóźnić, kazać na siebie czekać lub – co bardziej prawdopodobne – opuścić wyprawę po tak ważny dla ich Pana artefakt. Zadbał o to, by zabrać z gabinetu miotłę, którą następnie pomniejszył i schował do kieszeni, eliksiry, a także by narzucić na siebie cieplejsze odzienie, w tym długi, ciemny płaszcz, który w założeniu powinien ochronić go przed chłodem podziemi, nie miał jednak pojęcia, na co jeszcze powinien się szykować. Walkę ze smokiem? Krycie przed wzrokiem innego rodzaju strażników…? To nieważne, i tak nie mógł być gotowym na wszystko – musiał więc zaufać pozostałym, a także ich umiejętnościom.
Czarny Pan znów zjawił się wśród nich, tym razem, by wprowadzić plan w życie i w jakiś sposób zabrać ich w owiane legendą, sięgające głębin korytarze Gringotta. Napięcie powróciło; stało się jeszcze wyraźniejsze, gdy pochłonęła ich czarna mgła i porwała w górę, a później już dalej, przez Londyn, ku pobliskiemu gmachowi banku. Caelan potrafił przemienić się w kłąb mgły, posiadł tę umiejętność stosunkowo niedawno, to jednak było coś innego. Potężniejszego, niemalże nieznającego granic. Przemieszczali się wszyscy razem, na własnej skórze poznając smak potęgi Pana, mogąc wyłapywać mniej lub bardziej znajome obrazy mijanych elementów otoczenia. Przestronny hal z goblinami, korytarz, z którego wyruszały wagoniki, był tu ledwie kilka dni temu. Lecz im głębiej się znajdowali, tym mniej rozpoznawał – i tym silniejszy odczuwał niepokój, w którego obliczu bladła marna namiastka ekscytacji. Byłby głupcem, gdyby w wyprawie tego pokroju szukał podniety. Mogli już nigdy nie wrócić na powierzchnię, zginąć w labiryncie tych zapomnianych przez wszystkich korytarzy. Musieli mieć się na baczności, działać ostrożnie i metodycznie. Tak przynajmniej myślał, choć gdy już zatrzymali się w przestronnym pomieszczeniu z niewielką sadzawką, a Czarny Pan bez trudu przełamał kolejną iluzję i ukazał ich oczom imponujące złocone wrota, zrozumiał, że na niewiele zdadzą się jego umiejętności.
Stanął z boku, nie chcąc przeszkadzać w pracy tym, którzy znali się na klątwach i ich zdejmowaniu. Miał ochotę sięgnąć do kieszeni płaszcza po papierosa, powstrzymał się jednak – Merlin raczył wiedzieć, czym mogłoby się to skończyć. W końcu i on sięgnął po Carpiene, by lepiej zdać sobie sprawę z faktu, z jak wieloma zabezpieczeniami musieli sobie poradzić inni, lecz było to jedyne, co mógł zdziałać. W milczeniu oczekiwał werdyktu pozostałych – spoglądał ku radzącemu sobie z kolejnymi trudnościami Macnairowi, ku krążącej opodal Sigrun, a także wciągniętemu w to wszystko Theodore’owi. Czuł się za niego w pewnym stopniu odpowiedzialny, to on go wtajemniczył i to on powinien zrobić wszystko, by oboje wyszli z tego żywi.
Po dłuższym czasie – który dał Caelanowi okazję do rozpamiętywania obrazu mijanego po drodze smoka czy zastanawiania się, jak radził sobie w odległym Durmstrangu Cillian albo co by było, gdyby on sam umarł właśnie tej nocy, osierocił dwójkę dzieci – wrota stanęły przed nimi otworem. Przodem ruszyli Ramsey i lord Rosier, za nimi Lyanna, o której zarządca wciąż nie wiedział, co powinien myśleć, nie zwlekał więc dłużej. Spróbował podchwycić spojrzenie Rookwood, a później kuzyna, po czym sam ruszył w kierunku przytłaczającej ciemności, trzymając przy tym różdżkę w pogotowiu.
| Ekwipunek:
- miotła (pomniejszona, w kieszeni)
- Mieszanka antydepresyjna x1
- Czuwający Strażnik x1 (+28)
- Mikstura buchorożca (1 porcja, stat. 32, z mocą 130 oczek)
Czarny Pan znów zjawił się wśród nich, tym razem, by wprowadzić plan w życie i w jakiś sposób zabrać ich w owiane legendą, sięgające głębin korytarze Gringotta. Napięcie powróciło; stało się jeszcze wyraźniejsze, gdy pochłonęła ich czarna mgła i porwała w górę, a później już dalej, przez Londyn, ku pobliskiemu gmachowi banku. Caelan potrafił przemienić się w kłąb mgły, posiadł tę umiejętność stosunkowo niedawno, to jednak było coś innego. Potężniejszego, niemalże nieznającego granic. Przemieszczali się wszyscy razem, na własnej skórze poznając smak potęgi Pana, mogąc wyłapywać mniej lub bardziej znajome obrazy mijanych elementów otoczenia. Przestronny hal z goblinami, korytarz, z którego wyruszały wagoniki, był tu ledwie kilka dni temu. Lecz im głębiej się znajdowali, tym mniej rozpoznawał – i tym silniejszy odczuwał niepokój, w którego obliczu bladła marna namiastka ekscytacji. Byłby głupcem, gdyby w wyprawie tego pokroju szukał podniety. Mogli już nigdy nie wrócić na powierzchnię, zginąć w labiryncie tych zapomnianych przez wszystkich korytarzy. Musieli mieć się na baczności, działać ostrożnie i metodycznie. Tak przynajmniej myślał, choć gdy już zatrzymali się w przestronnym pomieszczeniu z niewielką sadzawką, a Czarny Pan bez trudu przełamał kolejną iluzję i ukazał ich oczom imponujące złocone wrota, zrozumiał, że na niewiele zdadzą się jego umiejętności.
Stanął z boku, nie chcąc przeszkadzać w pracy tym, którzy znali się na klątwach i ich zdejmowaniu. Miał ochotę sięgnąć do kieszeni płaszcza po papierosa, powstrzymał się jednak – Merlin raczył wiedzieć, czym mogłoby się to skończyć. W końcu i on sięgnął po Carpiene, by lepiej zdać sobie sprawę z faktu, z jak wieloma zabezpieczeniami musieli sobie poradzić inni, lecz było to jedyne, co mógł zdziałać. W milczeniu oczekiwał werdyktu pozostałych – spoglądał ku radzącemu sobie z kolejnymi trudnościami Macnairowi, ku krążącej opodal Sigrun, a także wciągniętemu w to wszystko Theodore’owi. Czuł się za niego w pewnym stopniu odpowiedzialny, to on go wtajemniczył i to on powinien zrobić wszystko, by oboje wyszli z tego żywi.
Po dłuższym czasie – który dał Caelanowi okazję do rozpamiętywania obrazu mijanego po drodze smoka czy zastanawiania się, jak radził sobie w odległym Durmstrangu Cillian albo co by było, gdyby on sam umarł właśnie tej nocy, osierocił dwójkę dzieci – wrota stanęły przed nimi otworem. Przodem ruszyli Ramsey i lord Rosier, za nimi Lyanna, o której zarządca wciąż nie wiedział, co powinien myśleć, nie zwlekał więc dłużej. Spróbował podchwycić spojrzenie Rookwood, a później kuzyna, po czym sam ruszył w kierunku przytłaczającej ciemności, trzymając przy tym różdżkę w pogotowiu.
| Ekwipunek:
- miotła (pomniejszona, w kieszeni)
- Mieszanka antydepresyjna x1
- Czuwający Strażnik x1 (+28)
- Mikstura buchorożca (1 porcja, stat. 32, z mocą 130 oczek)
paint me as a villain
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dokładnie po stu dwudziestu minutach pojawił się Czarny Pan i bez zbędnych słów zapowiedzi, podobnie jak bez sprawdzenia obecności wszystkich – w końcu dla niektórych dwie godziny mogły okazać się zbyt małą ilością czasu – uniósł różdżkę. W tej samej chwili powietrze w pomieszczeniu zdawało się znacznie zgęstnieć, kłęby czarnego dymu uniosły się, aż w końcu ogarnęła go ciemność. Poczuł lekkie szarpnięcie, wiedział że przemieszczali się w inne miejsce z niebywałą szybkością, choć nic nie mógł dostrzec w odmętach nieprzeniknionych kłębów. Dopiero po krótkim czasie przyszło mu zlustrować spojrzeniem gobliny zasiadając w głównym holu Banku Gringotta, jednak nie był to koniec ich podróży. Pędzili dalej, ich Pan nie zamierzał zwlekać, przemierzając liczne korytarze, które z każdą chwilą zmieniały swój wygląd stając się mniej atrakcyjne, pozbawione cieszących oko bogatych zdobień. Przemieszczali się w głąb dawno nieodwiedzanych, prawdopodobnie opuszczonych tuneli, choć widok smoka zmuszał do refleksji iż ten miał czegoś strzec. Czyżby to z nimi mieli niedługo walczyć? Marne było jego pojęcie o tych niezwykle silnych istotach, lecz jedno było pewne – bez trudu potrafiły rozprawić się nawet z grupą czarodziejów.
Momentalnie kłębu dymu rozścieliły się na nierównym podłożu i szatyn poczuł jak odzyskuje kontrolę nad własnym ciałem. Nim zdążył rozejrzeć się Czarny Pan skierował swą różdżkę na ścianę, z której powoli zaczęły opadać kamienie ukazując ogromne wrota, a gołe, lite skały przeobraziły się w zdobienia i posągi goblinów, które zerkały na zgromadzonych z góry. Złote akcenty okalające wejście do nieznanego nie tylko budziły zachwyt, ale przede wszystkim strzegły każdego śmiałka jasnym przekazem. Bez trudu zrozumiał rozciągnięty, runiczny napis, lecz nim zdążył się nim podzielić zrobiła to za niego Lyanna. Różdżka znajdująca się w jego dłoni zadrżała, a on sam z każdym krokiem zbliżającym go do wrót czuł wzmagającą się pulsującą, niezwykle potężną, czarnomagiczną siłę. Jego wzrok przyciągnęła runa wykuta w kamiennej posadzce tuż przed przejściem i choć musiał baczniej się jej przyjrzeć, aby zrozumieć właściwości, wiedział że była to pierwsza pułapka. Odwróciwszy się do swych towarzyszy jego uszu doszedł głos Czarnego Pana, który zaraz po ich wypowiedzeniu rozpłynął się w powietrzu. Pozostawił ich samych z jasno postawionym wyzwaniem.
-Stójcie- wypowiedział dość głośno starając się zaalarmować każdego z obecnych, aby nie porwała ich brawura. -Muszę to sprawdzić- dodał wiedząc, że jego umiejętności z zakresu starożytnej sztuki były największe. Zachowując względnie bezpieczną – choć zwykle przy klątwach była to loteria i próba rozgryzienia zamierzeń zaklinacza – odległość kucnął starając się dokładniej przyjrzeć nakreślonemu znakowi ukrytemu pod warstwą pyłu. Na szczęście jego wyostrzony zmysł pozwolił mu uniknąć konieczności ryzyka zmniejszenia odległości. -Uruz- rzucił bardziej do siebie zdając sobie sprawę, z czym mieli do czynienia – paskudne przekleństwo kręgu. Czyżby miało to jakąś ukrytą symbolikę? W końcu była to jego ulubiona klątwa, którą przywykł nakładać na swych wrogów.
Serce nieco przyspieszyło rytmu, bowiem jeśli mu się nie powiedzie, co było prawdopodobne z uwagi na trudność zabezpieczenia, zostanie wyeliminowany już na samym początku. Przez myśl przeszły mu paskudne wspomnienie Antykwariatu, gdzie pierwszy raz poczuł to samo co ofiara – pękające narządy obfitujące w niewyobrażalny ból. Nie było to jednak miejsce na niepewność i zwątpienie, dlatego wziął głęboki oddech, oczyścił umysł chcąc skupić się tylko i wyłącznie na białej magii, która miała pokonać przekleństwo. Finite incantatem – wypowiedział w myślach przykładając kraniec różdżki do posadzki i momentalnie dostrzegł jak wykuta runa rozbłysnęła jasnym blaskiem, i zaraz po tym zbladła, a jej rysy zrównały się z kamienną posadzką. -Gotowe- rzucił podnosząc się na równe nogi.
Niedługo po tym wszystkie zabezpieczenia wydawały się zostać ściągnięte i jedyne co im pozostało to przekroczyć progi wrót. Wyszukał wzrokiem swego kuzyna, do którego zbliżył się i zacisnął dłoń na jego ramieniu. -Nie pajacuj i postaraj się wyjść z tego żywy. Czyż nie pragnąłeś wyzwań i przygód?- szepnął nie chcąc, aby inni słyszeli jego słowa, po czym przeniósł spojrzenie na Elvirę, której skinął lekko głową. Zapewne nie tego spodziewała się na początek, wszyscy nowi zostali rzuceni na głęboką wodę, lecz czy właśnie nie to miało udowodnić im na co się pisali? Odnalazł też Goyla i Ramseya chcąc im przekazać nieme powodzenia.
Zanim wszedł w nieznane usłyszał jeszcze inkantacje Tristana.
|Ekwpiunek:
Różdżka, maska śmierciożercy, nakładka na pas z eliksirami:
-Wywar Żywej Śmierci (1 porcja, stat. 40 )
-Eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 15)
-Eliksir niezłomności (1 porcje, stat. 40)
-Kameleon (1 porcja, stat. 29)
-Czuwający strażnik (1 porcja, stat. 21)
-Eliksir kociej zwinności (1 porcja, stat. 20)
-Baza ze szpiku kostnego
-[?] Felix Felicis (1 porcja, stat. 40)
Momentalnie kłębu dymu rozścieliły się na nierównym podłożu i szatyn poczuł jak odzyskuje kontrolę nad własnym ciałem. Nim zdążył rozejrzeć się Czarny Pan skierował swą różdżkę na ścianę, z której powoli zaczęły opadać kamienie ukazując ogromne wrota, a gołe, lite skały przeobraziły się w zdobienia i posągi goblinów, które zerkały na zgromadzonych z góry. Złote akcenty okalające wejście do nieznanego nie tylko budziły zachwyt, ale przede wszystkim strzegły każdego śmiałka jasnym przekazem. Bez trudu zrozumiał rozciągnięty, runiczny napis, lecz nim zdążył się nim podzielić zrobiła to za niego Lyanna. Różdżka znajdująca się w jego dłoni zadrżała, a on sam z każdym krokiem zbliżającym go do wrót czuł wzmagającą się pulsującą, niezwykle potężną, czarnomagiczną siłę. Jego wzrok przyciągnęła runa wykuta w kamiennej posadzce tuż przed przejściem i choć musiał baczniej się jej przyjrzeć, aby zrozumieć właściwości, wiedział że była to pierwsza pułapka. Odwróciwszy się do swych towarzyszy jego uszu doszedł głos Czarnego Pana, który zaraz po ich wypowiedzeniu rozpłynął się w powietrzu. Pozostawił ich samych z jasno postawionym wyzwaniem.
-Stójcie- wypowiedział dość głośno starając się zaalarmować każdego z obecnych, aby nie porwała ich brawura. -Muszę to sprawdzić- dodał wiedząc, że jego umiejętności z zakresu starożytnej sztuki były największe. Zachowując względnie bezpieczną – choć zwykle przy klątwach była to loteria i próba rozgryzienia zamierzeń zaklinacza – odległość kucnął starając się dokładniej przyjrzeć nakreślonemu znakowi ukrytemu pod warstwą pyłu. Na szczęście jego wyostrzony zmysł pozwolił mu uniknąć konieczności ryzyka zmniejszenia odległości. -Uruz- rzucił bardziej do siebie zdając sobie sprawę, z czym mieli do czynienia – paskudne przekleństwo kręgu. Czyżby miało to jakąś ukrytą symbolikę? W końcu była to jego ulubiona klątwa, którą przywykł nakładać na swych wrogów.
Serce nieco przyspieszyło rytmu, bowiem jeśli mu się nie powiedzie, co było prawdopodobne z uwagi na trudność zabezpieczenia, zostanie wyeliminowany już na samym początku. Przez myśl przeszły mu paskudne wspomnienie Antykwariatu, gdzie pierwszy raz poczuł to samo co ofiara – pękające narządy obfitujące w niewyobrażalny ból. Nie było to jednak miejsce na niepewność i zwątpienie, dlatego wziął głęboki oddech, oczyścił umysł chcąc skupić się tylko i wyłącznie na białej magii, która miała pokonać przekleństwo. Finite incantatem – wypowiedział w myślach przykładając kraniec różdżki do posadzki i momentalnie dostrzegł jak wykuta runa rozbłysnęła jasnym blaskiem, i zaraz po tym zbladła, a jej rysy zrównały się z kamienną posadzką. -Gotowe- rzucił podnosząc się na równe nogi.
Niedługo po tym wszystkie zabezpieczenia wydawały się zostać ściągnięte i jedyne co im pozostało to przekroczyć progi wrót. Wyszukał wzrokiem swego kuzyna, do którego zbliżył się i zacisnął dłoń na jego ramieniu. -Nie pajacuj i postaraj się wyjść z tego żywy. Czyż nie pragnąłeś wyzwań i przygód?- szepnął nie chcąc, aby inni słyszeli jego słowa, po czym przeniósł spojrzenie na Elvirę, której skinął lekko głową. Zapewne nie tego spodziewała się na początek, wszyscy nowi zostali rzuceni na głęboką wodę, lecz czy właśnie nie to miało udowodnić im na co się pisali? Odnalazł też Goyla i Ramseya chcąc im przekazać nieme powodzenia.
Zanim wszedł w nieznane usłyszał jeszcze inkantacje Tristana.
|Ekwpiunek:
Różdżka, maska śmierciożercy, nakładka na pas z eliksirami:
-Wywar Żywej Śmierci (1 porcja, stat. 40 )
-Eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 15)
-Eliksir niezłomności (1 porcje, stat. 40)
-Kameleon (1 porcja, stat. 29)
-Czuwający strażnik (1 porcja, stat. 21)
-Eliksir kociej zwinności (1 porcja, stat. 20)
-Baza ze szpiku kostnego
-[?] Felix Felicis (1 porcja, stat. 40)
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Dwie godziny w zupełności mu wystarczyły, żeby się przygotować do misji. W przeciwieństwie do większości Rycerzy nie musiał szybko się wydostać z Nokturnu - wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy trzymał w sklepie. Nie lubił znosić podejrzanych rzeczy do rodowej posiadłości, natomiast lokal na Nokturnie świetnie się do tego nadawał. Udał się więc tam, przeglądając zapasy ze spokojem nieodpowiednim do wagi sytuacji. Wreszcie wybrał kilka niedużych fiolek eliksirów i pare przydatnych przedmiotów, które pochował po kieszeniach. Zajęło mu to nie więcej niż pół godziny; czuł niedosyt, ale na dobrą sprawę nie wiedział co tak naprawdę może ich tam spotkać. Pakował się na ślepo. Skorzystał z odrobiny wolnego czasu, który jeszcze mu pozostał, żeby szybko coś zjeść i czegoś się napić - Thea dbała o to, żeby w palarnii zawsze znajdował się jakiś prowiant. Nauczony doświadczeniem wiedział, że nie należy udawać się na takie wyprawy z pustym żołądkiem. Nikt z nich nie mógł wiedzieć, ile tak naprawdę spędzą czasu w ciemnych korytarzach Gringotta.
Moc Czarnego Pana jak zwykle zachwyciła Edgara, kiedy z taka łatwością przeniósł ich wszystkich przed potężną bramę. Wystarczyło, że podszedł parę kroków bliżej, by zauważył runiczny napis. - Strzeżcie się wszyscy, którzy tu wejdziecie - mruknął bardziej do siebie, niż do swoich towarzyszy. Zerknął na Craiga, posyłając mu porozumiewawcze spojrzenie. Ta misja zdecydowanie nie będzie należała do najprostszych. - Uważajcie na klątwy - uprzedził resztę, samemu zabierając się za złamanie jednej z nich. Klątwa stosu. Uruchomienie jej byłoby dość... niefortunne. Na szczęście miał okazję się z nią spotkać kilka lat temu na Sycylii, więc wiedział jak sobie z nią poradzić. - To chyba jedyna - wskazał na runę Kenaz, napisaną na dole potężnej ściany, zwracając się do Helli. Skoro pracowała dla Gringotta, musiała się znać na specyfice tutejszych klątw i rozmieszczeniu run. Upewniwszy się, że dobrze rozpoznał klątwę, uniósł różdżkę i skupił się na zaklęciu. Finite incantatem. Poczuł jak biała magia przeciwstawia się klątwie.
Kiedy teren został oczyszczony, przeszedł wraz z resztą do środka.
Różdżka, fluoryt, amulet z jeleniego poroża
- Eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 5)
- Maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat.32)
- Eliksir Banshee (1 porcja, stat. 32)
- [?] Smocza Łza (1 porcja, stat. 32)
Moc Czarnego Pana jak zwykle zachwyciła Edgara, kiedy z taka łatwością przeniósł ich wszystkich przed potężną bramę. Wystarczyło, że podszedł parę kroków bliżej, by zauważył runiczny napis. - Strzeżcie się wszyscy, którzy tu wejdziecie - mruknął bardziej do siebie, niż do swoich towarzyszy. Zerknął na Craiga, posyłając mu porozumiewawcze spojrzenie. Ta misja zdecydowanie nie będzie należała do najprostszych. - Uważajcie na klątwy - uprzedził resztę, samemu zabierając się za złamanie jednej z nich. Klątwa stosu. Uruchomienie jej byłoby dość... niefortunne. Na szczęście miał okazję się z nią spotkać kilka lat temu na Sycylii, więc wiedział jak sobie z nią poradzić. - To chyba jedyna - wskazał na runę Kenaz, napisaną na dole potężnej ściany, zwracając się do Helli. Skoro pracowała dla Gringotta, musiała się znać na specyfice tutejszych klątw i rozmieszczeniu run. Upewniwszy się, że dobrze rozpoznał klątwę, uniósł różdżkę i skupił się na zaklęciu. Finite incantatem. Poczuł jak biała magia przeciwstawia się klątwie.
Kiedy teren został oczyszczony, przeszedł wraz z resztą do środka.
Różdżka, fluoryt, amulet z jeleniego poroża
- Eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 5)
- Maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat.32)
- Eliksir Banshee (1 porcja, stat. 32)
- [?] Smocza Łza (1 porcja, stat. 32)
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Do Wywerny wrócił na czas. Zdążył przekroczyć drzwi i ponownie znaleźć się między dwojgiem przyjaciół, niezmiennie siadających po obu jego stronach od chwili, gdy dołączył do tego grona. Nie czekał długo na powrót Czarnego Pana – spoglądał ostrożnie w kierunku czarnoksiężnika przywołującego potężną, czarnomagiczną mgłę, otaczającą ich wszystkich. Sam Zachary czuł, jak opar pochłania go z każdą sekundą coraz mocniej, niemal osiadał na szatach, przenikał przez nie, dotykał nagiej skóry. Ciemność, którą odczuwał w trakcie tego procesu uznał za przytłaczającą swą siłą. Nawet gdyby podjął infantylną próbę sprzeciwu, nie byłby w stanie dokonać niczego, co mogłoby zakłócić przenosinom. Z drugiej strony poddanie się nie było czymś, na co Shafiq zgodziłby się. W jego świadomości istniało jedynie przyzwolenie; wyrażenie zgody, świadome i dobrowolne było czymś zupełnie innym od bierności. Skąpany w nieprzeniknionym mroku zastanawiał się nad tym do chwili, gdy był w stanie dostrzec główną salę Banku oraz znajome korytarze z torami i wózkami prowadzącymi do skrytek. Podróż jednak trwała dalej – zgodnie ze słowami Czarnego Pana, mieli dotrzeć do podziemi tak głębokich, że z całą pewnością nie stanowiły części dzisiejszego Banku. Być może żaden z żyjących goblinów nie wiedział o istnieniu tego miejsca, a może pielęgnowały one swoją historię jak robili to dumni, arystokratyczni czarodzieje. Potęga skrywająca się na dnie tunelu stanowiła o zwycięstwie w wojnie toczonej na powierzchni. Nie wątpił ani przez chwilę, że wraz z wejściem w posiadanie tajemniczej mocy Locus Nihi będą w stanie obrócić szalę na własną korzyść jeszcze mocniej niż wcześniej, lecz była to zaledwie myśl przepełniona zdecydowaniem równie ostrym jak charakter mijanych korytarzy. Surowe, pozbawione wszelkiej niezbędnej infrastruktury, na której opierała się działalność Gringotta; ściana, przez którą dosłownie przeleciał musiała być jednym z zabezpieczeń odcinających współczesne gobliny od przeszłości. Dalsza wędrówka w wielkiej mgle w kierunku bladoniebieskiego punktu zwiastowała miejsce destynacji. Jego widok wywołał w Zacharym dość nieprzyjemny skurcz w żołądku, a myśli od razu pomknęły ku wodnemu zbiornikowi umieszczonemu tak głęboko pod ziemią, na tak nierównej powierzchni.
Gdy mgła osiadła na podłożu, a podeszwy butów Shafiqa dotknęły rzeczywistego gruntu, ciężar własnego ciała przez krótką chwilę był nie do zniesienia. Łydki drżały od nadmiaru dźwiganej masy, a tępy ból w kolanach był czymś, co Zachary kojarzył jedynie ze starością. Nie wiedział, skąd pochodziły reakcje jego ciała; domysły wędrowały ku mgle, w której przebywał, dość krótko zdawać się mogło, a która zdążyła odcisnąć na nim niesamowite piętno wymagające chwili na to, by organizm poradził sobie z własną przytłaczającą siłą. Dopiero wtedy stanął na równych nogach, w milczeniu nasłuchując polecenia Macnaira. Nie poruszył się ani o krok, czekając. Jeden nieuważny ruch mógł aktywować klątwy bądź pułapki ciążące na bramie, którą Czarny Pan dla nich odbudował z kamieni. To za nią najwyraźniej kryło się przejście prowadzące do Locus Nihil – ołtarza mocy pozwalającej zapanować nad wrogami.
Czas oczekiwania na to, aż wszyscy uporają się z zabezpieczeniami nałożonymi na wrota, poświęcił na przejrzenie tego, co ze sobą zabrał. Przejrzał kolejno każdą sakwę, upewniając się, że eliksiry były rozłożone zgodnie z jego zamysłem, a kompas bezpiecznie spoczywał w kieszeni spodni. Parokrotnie obrócił w palcach różdżkę, zastanawiając się, czy istniał jakiś sposób, który mógłby ułatwić podróż do artefaktu. Dziesiątki zaklęć, z którymi zetknął się w swoim życiu, także poszerzając wiedzę z innych dziedzin, mogło się sprawdzić. Nie wiedzieli, czego oczekiwać ani na co mogli trafić, gdy będą przemierzali korytarze porzucone same sobie na całe stulecia. Odkrycie czegokolwiek wymagało przezorności, a tę dało się osiągnąć na kilka sposobów, lecz jeden z nich osiadł w umyśle Zachary'ego na tyle pewnie, iż zacisnął różdżkę w palcach i zdecydowanym ruchem skierował ją na samego siebie.
— Mico — szepnął cicho inkantację, ostrożnie wykonując stosowny gest. Choć obrany czar miał działać krótko, to uznał go za przydatny, gdyby nastąpiła sytuacja wymagająca szybkiego działania. Dopiero wtedy, śladem innych, podążył w kierunku wejścia wraz z kolejnym dreszczem biegnącym wzdłuż kręgosłupa. Był ciekaw, co skrywało się wewnątrz, jakie niebezpieczeństwa czekały tam w środku, strzegąc Locus Nihil przez tyle lat. Odważnie postawił pierwszy i każdy kolejny krok, rozglądając się jeszcze za Mathieu i Craigiem, w obecności dwojga przyjaciół odnajdując otuchę. Cokolwiek miało się wydarzyć, musieli sobie poradzić.
Ekwipunek: Różdżka, magiczny kompas, nakładka na pas:
Eliksir wiggenowy (1 porcja, moc 32) od Cassandry
Czuwający Strażnik (1 porcja, moc 28) od Cassandry
Antidotum podstawowe (1 porcja)
Czarna Mara (1 porcja)
Eliksir oczyszczający z toksyn (1 porcja, moc 17)
Eliksir ożywiający (1 porcja, stat. 8 )
Wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (1 porcje, stat. 40)
Wywar ze szczuroszczeta (1 porcja, stat. 8 )
Gdy mgła osiadła na podłożu, a podeszwy butów Shafiqa dotknęły rzeczywistego gruntu, ciężar własnego ciała przez krótką chwilę był nie do zniesienia. Łydki drżały od nadmiaru dźwiganej masy, a tępy ból w kolanach był czymś, co Zachary kojarzył jedynie ze starością. Nie wiedział, skąd pochodziły reakcje jego ciała; domysły wędrowały ku mgle, w której przebywał, dość krótko zdawać się mogło, a która zdążyła odcisnąć na nim niesamowite piętno wymagające chwili na to, by organizm poradził sobie z własną przytłaczającą siłą. Dopiero wtedy stanął na równych nogach, w milczeniu nasłuchując polecenia Macnaira. Nie poruszył się ani o krok, czekając. Jeden nieuważny ruch mógł aktywować klątwy bądź pułapki ciążące na bramie, którą Czarny Pan dla nich odbudował z kamieni. To za nią najwyraźniej kryło się przejście prowadzące do Locus Nihil – ołtarza mocy pozwalającej zapanować nad wrogami.
Czas oczekiwania na to, aż wszyscy uporają się z zabezpieczeniami nałożonymi na wrota, poświęcił na przejrzenie tego, co ze sobą zabrał. Przejrzał kolejno każdą sakwę, upewniając się, że eliksiry były rozłożone zgodnie z jego zamysłem, a kompas bezpiecznie spoczywał w kieszeni spodni. Parokrotnie obrócił w palcach różdżkę, zastanawiając się, czy istniał jakiś sposób, który mógłby ułatwić podróż do artefaktu. Dziesiątki zaklęć, z którymi zetknął się w swoim życiu, także poszerzając wiedzę z innych dziedzin, mogło się sprawdzić. Nie wiedzieli, czego oczekiwać ani na co mogli trafić, gdy będą przemierzali korytarze porzucone same sobie na całe stulecia. Odkrycie czegokolwiek wymagało przezorności, a tę dało się osiągnąć na kilka sposobów, lecz jeden z nich osiadł w umyśle Zachary'ego na tyle pewnie, iż zacisnął różdżkę w palcach i zdecydowanym ruchem skierował ją na samego siebie.
— Mico — szepnął cicho inkantację, ostrożnie wykonując stosowny gest. Choć obrany czar miał działać krótko, to uznał go za przydatny, gdyby nastąpiła sytuacja wymagająca szybkiego działania. Dopiero wtedy, śladem innych, podążył w kierunku wejścia wraz z kolejnym dreszczem biegnącym wzdłuż kręgosłupa. Był ciekaw, co skrywało się wewnątrz, jakie niebezpieczeństwa czekały tam w środku, strzegąc Locus Nihil przez tyle lat. Odważnie postawił pierwszy i każdy kolejny krok, rozglądając się jeszcze za Mathieu i Craigiem, w obecności dwojga przyjaciół odnajdując otuchę. Cokolwiek miało się wydarzyć, musieli sobie poradzić.
Ekwipunek: Różdżka, magiczny kompas, nakładka na pas:
Eliksir wiggenowy (1 porcja, moc 32) od Cassandry
Czuwający Strażnik (1 porcja, moc 28) od Cassandry
Antidotum podstawowe (1 porcja)
Czarna Mara (1 porcja)
Eliksir oczyszczający z toksyn (1 porcja, moc 17)
Eliksir ożywiający (1 porcja, stat. 8 )
Wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (1 porcje, stat. 40)
Wywar ze szczuroszczeta (1 porcja, stat. 8 )
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Zachary Shafiq' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 88
'k100' : 88
Do Białej Wywerny powróciła tak szybko, jak tylko zdołała. Czarna mgła pomagała w szybkim przemierzeniu odległości, nie miała jednak zbyt wiele czasu; zdołała się jednak przebrać, zabrać prostą, skórzaną sakwę, którą się przepasała oraz spleść włosy w prowizoryczny kok, nie mający wiele wspólnego z elegancką fryzurą. Za pas pończoch, jak prawie zawsze, wsunęła ostry sztylet. Makijaż pozostał na bladej twarzy, nie chciała marnować nawet chwili na zmycie szminki i różu - lecz, co zadziwiło ją bardziej nawet niż Agathę, w drodze ku drzwiom wyjściowym Białej Willi zdążyła zajrzeć do dziecięcej sypialni. Kilka sekund, spojrzenie utkwione w śpiących buziach, dźwięk sennego posapywania: serce Deirdre na moment stężało, ale nie czuła roztkliwienia czy lęku, a zamiast złożenia na czołach bliźniąt ckliwego pocałunku, pacnęła Myssleine w pulchny policzek, sprawiając, że ciemnobrązowe oczka otworzyły się. Gdy opuszczała pokój, słyszała już przybierający na sile płacz dziecka, szybko wzbogacony o drugi głos. Doskonale, skoro ona nie będzie spała tej nocy, one także nie powinny. Złośliwość mieszała się z rozczuleniem, ale obydwa te uczucia zostawiła za sobą, robiąc wszystko, by pojawić się przed północą na Nokturnie.
Zdążyła, a wkraczając do cichej sali niemalże fizycznie zauważała zmianę atmosfery. Zadowolenie wyparowało, duma także, pozostawiając po sobie determinację i skupienie. Musieli podołać tajemniczemu zadaniu, wrócić z tarczą, a na niej przynieść Czarnemu Panu to, czego pragnął. Lord Voldemort nie zdradził kolejnych informacji, zjawił się tak niespodziewanie, jak przedtem, a później zabrał ich w długą podróż. Dla młodszych Rycerzy Walpurgii i sojuszników zapewne był to niezbyt przyjemny sposób podróży, Deirdre jednak przeżyła go w miarę komfortowo, nie skupiając się na migających obrazach, a na tym, co będzie czekać ich na końcu drogi. W końcu znaleźli się w podziemiach Banku Gringotta, w środku pradawnej jaskini, zapomnianej przez czarodziejów i gobliny. Mericourt pewnie stanęła na nogach, rozglądając się dookoła uważnie, tak, by nie przegapić żadnej wskazówki lub czającego się gdzieś obok niebezpieczeństwa. Według wskazań Czarnego Pana znajdowali się zaledwie w przedsionku czekających ich zmagań, lecz nie byłaby sobą, gdyby zrezygnowała z czujności. Zwłaszcza, że już teraz czekało na nich nie lada wyzwanie - starożytne runy, klątwy, groźne zabezpieczenia, uniemożliwiały im przejście przez ogromne drzwi. Dei nie odrywała od nich wzroku, doskonale świadoma, że kryło się za nimi coś...trudnego do nazwania. Złego: ale nie w ujarzmiony, podległy woli śmierciożerców sposób. Spojrzała w bok, na pozostałych czarodziejów - czy czuli to samo? Nie dopytała, mocniej zawiązując skórzany pas i silniej zaciskając blade palce na zitanowej różdżce, z dobrze utrzymanym na twarzy wyrazem spokoju obserwując poczynania towarzyszy. Działali sprawnie, skutecznie, łuki rozświetlonych zaklęć wirowały w powietrzu, łamiąc zabezpieczenia i uzdrawiając ukryte klątwy, a dzięki talentowi sojuszników droga wgłąb stała otworem.
Odetchnęła głębiej, by uspokoić głośno bijące serce. Instynktownie, podświadomie, a może podążając za wskazaniami hierarchii, odnalazła swe miejsce obok Tristana. On także spoglądał w mrok, w namacalne nieistnienie, w jakim mieli zaraz zatonąć. Oczywiście, że strach płynął w jej żyłach, lecz silniejsza znów była duma i poczucie obowiązku. A także masochistyczna chęć sprawdzenia się w największych, najgroźniejszych wyzwaniach. - Zawsze to robię - odparła cicho Rosierowi, zabarwiając ton głosu odrobinę cieplejszym przekąsem. Spojrzała na niego z kontrastującą powagą, ale i typowym dla siebie chłodnym spokojem. Poradzi sobie. On także. Przeżyli Azkaban: czy w czeluściach Gringotta mogło znajdować się coś gorszego? - Magicus extremos - wypowiedziała chwilę potem, nieco przymykając oczy, by bardziej skupić się na sile zaklęcia, mającego wzmocnić otaczających ją sojuszników; dodać im magicznych sił, by razem stawili czoła temu, co straszne i nieznane.
A później, gdy wrota się już otwarły i zostały zabezpieczone, ruszyła w ich kierunku z uniesioną różdżką.
| ekwipunek: od Cass wywar wzmacniający x1 i eliksir uspokajający x1 (+43), sztylet za pasem pończoch, wywar ze szczuroszczeta (1 porcja, stat. 30, 130 oczek)
Zdążyła, a wkraczając do cichej sali niemalże fizycznie zauważała zmianę atmosfery. Zadowolenie wyparowało, duma także, pozostawiając po sobie determinację i skupienie. Musieli podołać tajemniczemu zadaniu, wrócić z tarczą, a na niej przynieść Czarnemu Panu to, czego pragnął. Lord Voldemort nie zdradził kolejnych informacji, zjawił się tak niespodziewanie, jak przedtem, a później zabrał ich w długą podróż. Dla młodszych Rycerzy Walpurgii i sojuszników zapewne był to niezbyt przyjemny sposób podróży, Deirdre jednak przeżyła go w miarę komfortowo, nie skupiając się na migających obrazach, a na tym, co będzie czekać ich na końcu drogi. W końcu znaleźli się w podziemiach Banku Gringotta, w środku pradawnej jaskini, zapomnianej przez czarodziejów i gobliny. Mericourt pewnie stanęła na nogach, rozglądając się dookoła uważnie, tak, by nie przegapić żadnej wskazówki lub czającego się gdzieś obok niebezpieczeństwa. Według wskazań Czarnego Pana znajdowali się zaledwie w przedsionku czekających ich zmagań, lecz nie byłaby sobą, gdyby zrezygnowała z czujności. Zwłaszcza, że już teraz czekało na nich nie lada wyzwanie - starożytne runy, klątwy, groźne zabezpieczenia, uniemożliwiały im przejście przez ogromne drzwi. Dei nie odrywała od nich wzroku, doskonale świadoma, że kryło się za nimi coś...trudnego do nazwania. Złego: ale nie w ujarzmiony, podległy woli śmierciożerców sposób. Spojrzała w bok, na pozostałych czarodziejów - czy czuli to samo? Nie dopytała, mocniej zawiązując skórzany pas i silniej zaciskając blade palce na zitanowej różdżce, z dobrze utrzymanym na twarzy wyrazem spokoju obserwując poczynania towarzyszy. Działali sprawnie, skutecznie, łuki rozświetlonych zaklęć wirowały w powietrzu, łamiąc zabezpieczenia i uzdrawiając ukryte klątwy, a dzięki talentowi sojuszników droga wgłąb stała otworem.
Odetchnęła głębiej, by uspokoić głośno bijące serce. Instynktownie, podświadomie, a może podążając za wskazaniami hierarchii, odnalazła swe miejsce obok Tristana. On także spoglądał w mrok, w namacalne nieistnienie, w jakim mieli zaraz zatonąć. Oczywiście, że strach płynął w jej żyłach, lecz silniejsza znów była duma i poczucie obowiązku. A także masochistyczna chęć sprawdzenia się w największych, najgroźniejszych wyzwaniach. - Zawsze to robię - odparła cicho Rosierowi, zabarwiając ton głosu odrobinę cieplejszym przekąsem. Spojrzała na niego z kontrastującą powagą, ale i typowym dla siebie chłodnym spokojem. Poradzi sobie. On także. Przeżyli Azkaban: czy w czeluściach Gringotta mogło znajdować się coś gorszego? - Magicus extremos - wypowiedziała chwilę potem, nieco przymykając oczy, by bardziej skupić się na sile zaklęcia, mającego wzmocnić otaczających ją sojuszników; dodać im magicznych sił, by razem stawili czoła temu, co straszne i nieznane.
A później, gdy wrota się już otwarły i zostały zabezpieczone, ruszyła w ich kierunku z uniesioną różdżką.
| ekwipunek: od Cass wywar wzmacniający x1 i eliksir uspokajający x1 (+43), sztylet za pasem pończoch, wywar ze szczuroszczeta (1 porcja, stat. 30, 130 oczek)
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
The member 'Deirdre Mericourt' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 8
--------------------------------
#2 'k8' : 2, 1, 5, 5, 2, 3, 2, 7
#1 'k100' : 8
--------------------------------
#2 'k8' : 2, 1, 5, 5, 2, 3, 2, 7
Strona 1 z 27 • 1, 2, 3 ... 14 ... 27
Brama
Szybka odpowiedź