Życie, kochanie, trwa tyle, co taniec
AutorWiadomość
Subtelne nuty mknęły ku końcowi, gdy prowadził ją przez parkiet kolejnymi krokami w rytmie angielskiego walca, za oknem prószył lekki śnieg i dął zimowy wiatr, ale atmosfera wewnątrz pałacu lady Nott odcinała się od tego chłodu gwałtownym kontrastem. Wskazówki zegara zatrzymały się gdzieś przed północą, coś się kończyło - i coś zaczynało, bo oto wchodzili w całkiem nową erę czarodziejskiego świata. Znaczące były toasty wznoszone na cześć Lorda Voldemorta, znacząca była obecność namaszczonego przez niego ministra, tak samo jak znacząca była obecność rycerzy wspierających Czarnego Pana zaproszonych na uroczystość obchodzoną w najwyższych sferach - dla których dotąd te drzwi były przecież zamknięte. Miały nadejść wielkie zmiany, zmiany, które przewrócą świat, który znali, do góry nogami - by wrócił na właściwe tory, z których wypadł przed wieloma laty. Ale zmiany nie były tylko globalne, w nową erę wchodzili i oni - podczas tańca spoglądał w jej błękitne oczy śmiało, choć może nie do końca wypadało; jeszcze kilka godzin temu spoglądał tylko przez jej ramię, kryjąc emocje za kamienną twarzą - konwenanse, nie tylko u niego, rozluźniały się jednak z każdym kolejnym wypitym łykiem wyśmienitego szampana i z każdą kolejną minutą spędzoną pośród gwaru, beztroskiego śmiechu i niecichnącej muzyki. Przed paroma dniami na świat przyszedł jego pierworodny syn, którego Evandra odchowała we własnym łonie. Przed paroma tygodniami otrzymał sygnet znaczący władzę zwierzchnią nad rodem. W Nowy Rok wchodzili z impetem, może nazbyt arogancko roszcząc sobie do niego prawa, i tym właśnie pobłyskiwało jego spojrzenie, dumą, zadowoleniem zmieszanym z zabawowym rozleniwieniem... oraz apetytem, który na przekór wił się z głodu tym mocniej, im silniejszy był dziś jej dystans i im dłużej trwał bal. Maska pozwała zresztą na krztynę anonimowości, która mogła pozwolić uciec od oceny - choć gospodyni potrafiła skojarzyć każde przebranie z odpowiednim nazwiskiem i tylko ona mogła wiedzieć, komu udostępniła podobną wiedzę, przeważająca większość gości przecież jej nie posiadała.
- Jeśli wykorzystamy zamieszanie, gdy muzyka ucichnie, zdołamy wymknąć się z sali i nikt tego nie zauważy - szepnął do niej lekko, niby przypadkiem nachylając się nad jej ramieniem zbyt mocno po kolejnym wirowym obrocie; w jego głosie wybrzmiewało rozbawienie, nie byli przecież dziećmi, którzy musieli kryć się przed dorosłymi. - Chciałabyś odetchnąć świeższym powietrzem? - W ciepłej sali przez godziny zabawy zdążył zagęścić się zaduch, który przy sztywnych gorsetach pięknych dam zwykł być raczej mało proszonym na przyjęcia gościem.
Czarna maska na jego twarzy nie została ozdobiona niczym - była czarna jak otchłań, zrzucony kaptur wraz z obszerną i równie czarną peleryną stanowiły dopełnienie stroju dullahana; jeździecki strój składał się ze spodni wpuszczonych w cholewy wysokich podkutych butów, pierś zdobiła bardziej elegancka szata stanowiąca przejście z maski na salony, dłonie pozostały ukryte w skórzanych rękawicach, w której to ujął jej dłoń, kłaniając się przedeń wraz z ostatnimi dźwiękami melodii - dziękując tym samym za poświęcony mu taniec; w ich parze to ona błyszczała, a uwagę zwracała nie tylko jej nadnaturalna uroda, ale również nadprzeciętne umiejętności taneczne przykuwające spojrzenia niejednego zamaskowanego gościa. Jej powab, gracja i czar hipnotyzował i jego - choć stojąc tak blisko nie mógł obserwować ruchów jej ciała w pełni. Prostując się kątem oka spostrzegł lewitującą tacę przemykającą tuż obok, wypełnioną trunkami i przekąskami, zatrzymał ją gestem, by zdjąć zeń dwa kielichy szampana i przekazać jeden z nich Evandrze, wysuwając ku niej ramię z zamiarem przysłużenia się jako wsparcie, po czym pytającym gestem wskazał wrota sali balowej lady Nott.
- Nie mamy dużo czasu - szepnął z udawaną powagą, zupełnie jakby ważyło się właśnie coś znacznie bardziej ważkiego niżeli samotny spacer we dwoje.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Zimowy Bal był wydarzeniem, którego Evandra nie mogła się doczekać już od dłuższego czasu. Ostatni miesiąc przed rozwiązaniem był dla niej naprawdę ciężki, głównie ze względu na jej stan fizyczny, z obawy o własne życie. Los okazał się być jednak łaskawy. Wizja nowego, lepszego życia, o którym mówił Lord Voldemort była na wyciągnięcie ręki. Przepełniona radością i nadzieją wydała na świat syna, mogąc odetchnąć z ulgą, że Evan zostanie wychowany w wymarzonym przez nią świecie. Przemawiała przez nią także duma, gdy Tristan został nestorem rodu, choć wiedziała że wiąże się to z dodatkową odpowiedzialnością, a tą zdążyła już odczuć na własnych ramionach. Dziś miała odsunąć wszelkie troski na bok, udzielała jej się podniosłość wydarzenia.
Pomimo zapewnień lorda Shafiqa, że po narodzinach Evana szybko odzyska siły, wciąż czuła się nieco osłabiona. W myślach dziękowała lady Nott za wybranie jej tematu stroju, przy którym bladość skóry mogła stać się dodatkowym atutem. Delikatna uroda miała iść w parze z dumą i niemałą siłą. Jakże ironicznie, myślała Evandra, przypominając sobie o naturze Tytanii, która będąc w wiecznym konflikcie ze swoim mężem, nawet nie miałą mu za złe rzuconych na nią czarów. Podstęp i nieśmieszny żart. Czy miała zrozumieć to jako aluzję czy też jak zwykły zbieg okoliczności? Za kilka miesięcy miała postanowić przed samą sobą, że już nigdy nie pozwoli, by przypadek rządził jej życiem, tylko jak przy tak wielu zmiennych można uczciwie składać jakąkolwiek przysięgę?
Mrowienie palców dłoni i lekko zaróżowione, schowane pod maską policzki wskazywały na to, że coraz bardziej zbliżała się do momentu, w którym będzie musiała zacząć odmawiać kolejnych kieliszków z szampanem. Na co dzień raczej stroniła od alkoholu, obawiając się nieprzyjemnych skutków ubocznych, ale dziś radziła sobie wyjątkowo dobrze. Gdyby tylko Tristan zdecydował się nie dotrzymywać jej towarzystwa przez cały wieczór, opieranie się jego urokowi nie sprawiłoby jej tyle problemu. Trzymanie się na baczności przy jednoczesnym posyłaniu uśmiechów w stronę innych gości było nie lada wyzwaniem, zwłaszcza kiedy czuła bijące od niego ciepło. Nie miała jednak pewności czy nie odstępował jej na krok dlatego, że chciał jej pilnować czy też dlatego, że zwyczajnie się o nią martwił. Podczas gdy pierwszy powód wywoływał w niej irytację, to drugi nie pomagał w utrzymywaniu niechęci do małżonka.
W tańcu była wolna i beztroska. Czuła na sobie spojrzenia innych osób, z satysfakcją chłonęła niewypowiedziane na głos komplementy. Zdążyła już zatęsknić za towarzystwem i atencją, łaknęła zainteresowania swoją osobą okazywaną nie tylko przez Tristana. Czy dlatego, że jego miłość była niewystarczająca czy też dlatego, że nie uważała jego intencji za w pełni szczere? Jego głos usłyszała zanim zorientowała się, że przekroczył granicę neutralnej, przyzwoitej bliskości. Czy ucieczka od wirujących na parkiecie par była na pewno dobrym rozwiązaniem? Możliwość choć chwilowego zdjęcia maski kusiła oddechem ulgi, tylko czy będąc poza zasięgiem wzroku reszty czarodziejów wciąż będzie umiała trzymać go na dystans?
- Jesteś ostatnią osobą, którą posądziłabym o chęć ucieczki - odparła zaczepnie, nie potrafiąc odmówić sobie rozbawionego uśmiechu. Podłapując udawaną powagę, wydęła tylko usta i skinęła głową na znak zgody. Po wręczony jej kielich sięgnęła już odruchowo, dopiero po chwili orientując się, że przecież miała się wstrzymać. Oh, lady Rosier, uważaj, jeśli nie chcesz tego później żałować, zganiła się w myślach, wsuwając dłoń pod ramię męża. Jak długo zamierzała się oszukiwać? Już wtedy wiedziała, że dziś nie uda jej się podtrzymać własnych postanowień. Trwał bal, jej pierwszy po długiej przerwie. Należało się radować, wznosić toasty i nie być tak surowym w swych osądach. Tylko mnie nie podpuszczaj… Czujne spojrzenie błękitnych oczu wylądowało na Tristanie, jakby chciała przebić się nim przez jego maskę i samym wzrokiem dać ostrzeżenie.
Skąpane w półmroku korytarze zapewniały przemykającym tędy gościom dyskrecję. Subtelne spojrzenia mijających się osób nie zapadały na długo w pamięć, niepisana zasada nakazywała sobie nawzajem nie przeszkadzać.
- Myślisz, że będą nas szukać? - spytała cicho, chcąc by jej głos został usłyszany wyłącznie przez Tristana. Ledwo słyszalny szept przebijał się przez dochodzące zza zamkniętych drzwi dźwięki orkiestry. Stukot obcasów nie niósł się rozpraszającym echem po kamiennej posadzce, pozwalając by ich obecność pozostała niezauważona. Długa, zwiewna suknia w kolorze głębokiej zieleni, zdobiona misternymi, złotymi i srebrnymi haftami w kształcie kwiatów i liści została tak sprytnie uszyta, by podkreślić kobiece kształty noszącej ją Evandry, zakrywając jednocześnie te kilka dodatkowych funtów, które zostały z nią po ciąży. Porcelanowa maska idealnie komponowała się z wpiętym w jej jasne włosy wiankiem z białego złota, ale to tren sukni inspirowany robe à la française przywodzący na myśl elfie skrzydła był w całej jej kreacji elementem wskazującym na inspirującą ją postać. - Wobec tego musimy się pospieszyć. - Kto by pomyślał, że musieli wybrać się na przyjęcie, by spacer dwojga małżonków stał się atrakcyjną i intrygującą wizją spędzenia wspólnego czasu.
Pomimo zapewnień lorda Shafiqa, że po narodzinach Evana szybko odzyska siły, wciąż czuła się nieco osłabiona. W myślach dziękowała lady Nott za wybranie jej tematu stroju, przy którym bladość skóry mogła stać się dodatkowym atutem. Delikatna uroda miała iść w parze z dumą i niemałą siłą. Jakże ironicznie, myślała Evandra, przypominając sobie o naturze Tytanii, która będąc w wiecznym konflikcie ze swoim mężem, nawet nie miałą mu za złe rzuconych na nią czarów. Podstęp i nieśmieszny żart. Czy miała zrozumieć to jako aluzję czy też jak zwykły zbieg okoliczności? Za kilka miesięcy miała postanowić przed samą sobą, że już nigdy nie pozwoli, by przypadek rządził jej życiem, tylko jak przy tak wielu zmiennych można uczciwie składać jakąkolwiek przysięgę?
Mrowienie palców dłoni i lekko zaróżowione, schowane pod maską policzki wskazywały na to, że coraz bardziej zbliżała się do momentu, w którym będzie musiała zacząć odmawiać kolejnych kieliszków z szampanem. Na co dzień raczej stroniła od alkoholu, obawiając się nieprzyjemnych skutków ubocznych, ale dziś radziła sobie wyjątkowo dobrze. Gdyby tylko Tristan zdecydował się nie dotrzymywać jej towarzystwa przez cały wieczór, opieranie się jego urokowi nie sprawiłoby jej tyle problemu. Trzymanie się na baczności przy jednoczesnym posyłaniu uśmiechów w stronę innych gości było nie lada wyzwaniem, zwłaszcza kiedy czuła bijące od niego ciepło. Nie miała jednak pewności czy nie odstępował jej na krok dlatego, że chciał jej pilnować czy też dlatego, że zwyczajnie się o nią martwił. Podczas gdy pierwszy powód wywoływał w niej irytację, to drugi nie pomagał w utrzymywaniu niechęci do małżonka.
W tańcu była wolna i beztroska. Czuła na sobie spojrzenia innych osób, z satysfakcją chłonęła niewypowiedziane na głos komplementy. Zdążyła już zatęsknić za towarzystwem i atencją, łaknęła zainteresowania swoją osobą okazywaną nie tylko przez Tristana. Czy dlatego, że jego miłość była niewystarczająca czy też dlatego, że nie uważała jego intencji za w pełni szczere? Jego głos usłyszała zanim zorientowała się, że przekroczył granicę neutralnej, przyzwoitej bliskości. Czy ucieczka od wirujących na parkiecie par była na pewno dobrym rozwiązaniem? Możliwość choć chwilowego zdjęcia maski kusiła oddechem ulgi, tylko czy będąc poza zasięgiem wzroku reszty czarodziejów wciąż będzie umiała trzymać go na dystans?
- Jesteś ostatnią osobą, którą posądziłabym o chęć ucieczki - odparła zaczepnie, nie potrafiąc odmówić sobie rozbawionego uśmiechu. Podłapując udawaną powagę, wydęła tylko usta i skinęła głową na znak zgody. Po wręczony jej kielich sięgnęła już odruchowo, dopiero po chwili orientując się, że przecież miała się wstrzymać. Oh, lady Rosier, uważaj, jeśli nie chcesz tego później żałować, zganiła się w myślach, wsuwając dłoń pod ramię męża. Jak długo zamierzała się oszukiwać? Już wtedy wiedziała, że dziś nie uda jej się podtrzymać własnych postanowień. Trwał bal, jej pierwszy po długiej przerwie. Należało się radować, wznosić toasty i nie być tak surowym w swych osądach. Tylko mnie nie podpuszczaj… Czujne spojrzenie błękitnych oczu wylądowało na Tristanie, jakby chciała przebić się nim przez jego maskę i samym wzrokiem dać ostrzeżenie.
Skąpane w półmroku korytarze zapewniały przemykającym tędy gościom dyskrecję. Subtelne spojrzenia mijających się osób nie zapadały na długo w pamięć, niepisana zasada nakazywała sobie nawzajem nie przeszkadzać.
- Myślisz, że będą nas szukać? - spytała cicho, chcąc by jej głos został usłyszany wyłącznie przez Tristana. Ledwo słyszalny szept przebijał się przez dochodzące zza zamkniętych drzwi dźwięki orkiestry. Stukot obcasów nie niósł się rozpraszającym echem po kamiennej posadzce, pozwalając by ich obecność pozostała niezauważona. Długa, zwiewna suknia w kolorze głębokiej zieleni, zdobiona misternymi, złotymi i srebrnymi haftami w kształcie kwiatów i liści została tak sprytnie uszyta, by podkreślić kobiece kształty noszącej ją Evandry, zakrywając jednocześnie te kilka dodatkowych funtów, które zostały z nią po ciąży. Porcelanowa maska idealnie komponowała się z wpiętym w jej jasne włosy wiankiem z białego złota, ale to tren sukni inspirowany robe à la française przywodzący na myśl elfie skrzydła był w całej jej kreacji elementem wskazującym na inspirującą ją postać. - Wobec tego musimy się pospieszyć. - Kto by pomyślał, że musieli wybrać się na przyjęcie, by spacer dwojga małżonków stał się atrakcyjną i intrygującą wizją spędzenia wspólnego czasu.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Patrzył na nią przez wiele znaczeń.
Nade wszystko, Evandra była jego żoną, słodkim trofeum, które posiadł, cementując przyjaźń między bliskimi sobie od zawsze rodzinami, trofeum, o które stoczył mozolny bój, udowadniając przed jej ojcem, że to właśnie on, nikt inny, zasługiwał na jej rękę. Cenną, nawet jeśli bardzo delikatną, półwila krew czyniła ją olśniewająco piękną, a właśnie taką winna być ozdoba dworu. Właśnie taką ją też pokochał, o ile kochać naprawdę potrafił; jego serce było czarne i zniszczone, rozdarte między dwiema kobietami, które zapragnął mieć równocześnie. Całe życie kierował się przecież głównie tym - własnym pragnieniem, niezainteresowany nadto potrzebami innych, a w tym momencie nade wszystko - pragnął właśnie jej. Alkohol szumiał w uszach, obowiązki schodziły na dalszy plan, bo twarz skryta pod maską uwalniała go od konieczności przeprowadzania grzecznościowych rozmów z ludźmi, obok których przy innej okazji przejść obojętnie nie mógł. To, co pozostało, to oddać się zabawie i na jeden wieczór zapomnieć, że ciężar władzy na głowie był niczym, kiedy porównało się go z ciężarem pozornie tylko brzydkiego tatuażu na jego lewym przedramieniu: symbolem tego, któremu poprzysiągł służyć. Jego żona, nawet pomimo wciąż utrzymującego się zmęczenia, wyglądała tego dnia pięknie, a to wyzwalało w nim zaborczą pazerność; pragnienie bliskości, tak samo dla własnej przyjemności, jak dla nieprzyjemności innych. Evandra była też matką jego syna, nie jedynego, ale najstarszego i z pewnością jedynego prawowitego, panią dworu Dover, odkąd - dość nieoczekiwanie, co prawda, ale nie aż tak zaskakująco, Tristan parł na przód w ostatnim czasie z dużą determinacją, wiedziony złudną krwawą ideą, w którą wierzył całym sobą - oboje przejęli najwyższe honorowe tytuły w Kencie - i jako takiej należał jej się szacunek, choć może niekiedy zapominał, że ten szacunek winien był jej również on sam. Nigdy jednak przy ludziach, dziś zdawał się otaczać ją troską wciąż zmartwioną jej stanem, tylko po części wynikającą z małżeńskiego obowiązku. Pragnął dla niej zdrowia i pragnął dla niej wygód, nie pragnął dla niej nigdy tylko wolności.
- Czasy się zmieniają, moja pani, to co wczoraj było pewne, dziś jest jedynie ułudnym cieniem - odparł tym samym tonem, z wciąż udawaną powagą, szeptem, jakby zdradzał jej właśnie wielkie sekrety wszechświata, miast karmić umyślnie przesadzoną metaforą. Owszem, rzadko właściwie umykał z przyjęć, jako młodzieniec brylował na nich z radością, głównie dlatego, że to właśnie na balach zjawiały się nieliczne okazje zetknięcia się z pięknymi dziewczętami bez obecności ich przyzwoitek - wtedy jeszcze naiwnie sądząc, że te spotkania czasem były łutem szczęścia, a czasem dziełem przypadku, nigdy zaś wyrachowanym ruchem na politycznej szachownicy. Dziś już wiedział i rozumiał więcej, a jego rola nad tą planszą zmieniła się z pionka na kierującą nim dłoń. Skłonił się przed nią usłużnie, w tej samej konwencji, dziękując jej za ostateczną zgodę. Na ostrzegawcze spojrzenie żony stanowczo uniósł dłoń, kręcąc przecząco głową, bezgłośnie zapewniając ją, że nie śmiałby nigdy przekraczać niepisanej granicy. I w tym momencie utrzymał na twarzy śmiertelną powagę, choć było to jeszcze trudniejsze, niżeli przed momentem, bo wstrzymywać się w niczym bynajmniej nie zamierzał - wyprowadził ją za to z sali, dbając, by odnalazła w nim oparcie w razie zachwianego obcasika pantofelka.
- Jestem pewien, że będą - przestrzegł ją, również wciąż szeptem. - Zdradziłaś nas - oświadczył dramatycznie, szukając jej spojrzenia - Kimże jest królowa elfów, tak pięknie, tak lekko wirująca na parkiecie, słyszałem za plecami tak wiele razy. Czyż myśli zgromadzonych gości nie musiały pomknąć wprost ku tobie? Któż inny dorównywałby ci naturalną gracją, czarem i powabem? - Dawno już chyba nie pozwalał sobie na podobną lekkość, podobnie jak dawno nie pozwalał sobie na porzucenie obowiązków na korzyść beztroskiej zabawy. - Droga dedukcji nie była wcale długa, pierwszy taniec wykonaliśmy razem. - Po drodze kilka razy musiał się z nią rozstać, niechętnie oddając bliższym lub dalszym krewnym, mniej lub bardziej znajomym dżentelmenom, sznur konwenansów był jednak ciasny i niegrzecznie byłoby mu takim prośbom odmawiać, choć po każdym kolejnym kieliszku szampana nabierał na to coraz to większej ochoty. - Więc i prosta stąd droga do mojej tożsamości. Wyczuła to lady Albertina, która trzykrotnie już usiłowała mnie zajść podstępem. Zależy jej na swatach z Fantine, lecz jej syn dobiega już trzydziestki, nie potrafi zrobić tego samodzielnie i w zasadzie wciąż do niczego jeszcze w życiu nie doszedł i pewnie już nie dojdzie, nie licząc krótkiej drogi z sypialni do jadalni, a potem powrotnej. Pech jednak sprawia, że ma całkiem przystojną aparycję, przez co mógłby niechcący zyskać sympatię mojej siostry. Albertina z kolei jest to dobra przyjaciółka mojej matki, przez co nie wypada mi jej zbywać całkiem, a cała sprawa swatów powinna mnie interesować pewnie bardziej, niż faktycznie ma to miejsce. - Zamyślił się chwilę, zaraz jednak potrząsnął głową, jakby uznał te słowa za nieszczególnie istotne. - Twoje zdrowie, najdroższa - oznajmił, głośniej już nieco, unosząc własny kieliszek w półoficjalnym toaście, nim upił z niego łyk. - Musimy się teraz upewnić, że nas nie znajdą. Zgubić pościg. Nie będzie wcale łatwo, wróg może czaić się wszędzie - przestrzegł konspiracyjnym szeptem, znalazłszy się przed wyjściem na ogrody lady Nott, wyciągnął ku niej dłoń wyprostowaną, z zamiarem udzielenia jej pomocy w zejściu po schodkach, gdy dwóch lokajów wyrosło spod ziemi, oferując im zimowe płaszcze.
Nade wszystko, Evandra była jego żoną, słodkim trofeum, które posiadł, cementując przyjaźń między bliskimi sobie od zawsze rodzinami, trofeum, o które stoczył mozolny bój, udowadniając przed jej ojcem, że to właśnie on, nikt inny, zasługiwał na jej rękę. Cenną, nawet jeśli bardzo delikatną, półwila krew czyniła ją olśniewająco piękną, a właśnie taką winna być ozdoba dworu. Właśnie taką ją też pokochał, o ile kochać naprawdę potrafił; jego serce było czarne i zniszczone, rozdarte między dwiema kobietami, które zapragnął mieć równocześnie. Całe życie kierował się przecież głównie tym - własnym pragnieniem, niezainteresowany nadto potrzebami innych, a w tym momencie nade wszystko - pragnął właśnie jej. Alkohol szumiał w uszach, obowiązki schodziły na dalszy plan, bo twarz skryta pod maską uwalniała go od konieczności przeprowadzania grzecznościowych rozmów z ludźmi, obok których przy innej okazji przejść obojętnie nie mógł. To, co pozostało, to oddać się zabawie i na jeden wieczór zapomnieć, że ciężar władzy na głowie był niczym, kiedy porównało się go z ciężarem pozornie tylko brzydkiego tatuażu na jego lewym przedramieniu: symbolem tego, któremu poprzysiągł służyć. Jego żona, nawet pomimo wciąż utrzymującego się zmęczenia, wyglądała tego dnia pięknie, a to wyzwalało w nim zaborczą pazerność; pragnienie bliskości, tak samo dla własnej przyjemności, jak dla nieprzyjemności innych. Evandra była też matką jego syna, nie jedynego, ale najstarszego i z pewnością jedynego prawowitego, panią dworu Dover, odkąd - dość nieoczekiwanie, co prawda, ale nie aż tak zaskakująco, Tristan parł na przód w ostatnim czasie z dużą determinacją, wiedziony złudną krwawą ideą, w którą wierzył całym sobą - oboje przejęli najwyższe honorowe tytuły w Kencie - i jako takiej należał jej się szacunek, choć może niekiedy zapominał, że ten szacunek winien był jej również on sam. Nigdy jednak przy ludziach, dziś zdawał się otaczać ją troską wciąż zmartwioną jej stanem, tylko po części wynikającą z małżeńskiego obowiązku. Pragnął dla niej zdrowia i pragnął dla niej wygód, nie pragnął dla niej nigdy tylko wolności.
- Czasy się zmieniają, moja pani, to co wczoraj było pewne, dziś jest jedynie ułudnym cieniem - odparł tym samym tonem, z wciąż udawaną powagą, szeptem, jakby zdradzał jej właśnie wielkie sekrety wszechświata, miast karmić umyślnie przesadzoną metaforą. Owszem, rzadko właściwie umykał z przyjęć, jako młodzieniec brylował na nich z radością, głównie dlatego, że to właśnie na balach zjawiały się nieliczne okazje zetknięcia się z pięknymi dziewczętami bez obecności ich przyzwoitek - wtedy jeszcze naiwnie sądząc, że te spotkania czasem były łutem szczęścia, a czasem dziełem przypadku, nigdy zaś wyrachowanym ruchem na politycznej szachownicy. Dziś już wiedział i rozumiał więcej, a jego rola nad tą planszą zmieniła się z pionka na kierującą nim dłoń. Skłonił się przed nią usłużnie, w tej samej konwencji, dziękując jej za ostateczną zgodę. Na ostrzegawcze spojrzenie żony stanowczo uniósł dłoń, kręcąc przecząco głową, bezgłośnie zapewniając ją, że nie śmiałby nigdy przekraczać niepisanej granicy. I w tym momencie utrzymał na twarzy śmiertelną powagę, choć było to jeszcze trudniejsze, niżeli przed momentem, bo wstrzymywać się w niczym bynajmniej nie zamierzał - wyprowadził ją za to z sali, dbając, by odnalazła w nim oparcie w razie zachwianego obcasika pantofelka.
- Jestem pewien, że będą - przestrzegł ją, również wciąż szeptem. - Zdradziłaś nas - oświadczył dramatycznie, szukając jej spojrzenia - Kimże jest królowa elfów, tak pięknie, tak lekko wirująca na parkiecie, słyszałem za plecami tak wiele razy. Czyż myśli zgromadzonych gości nie musiały pomknąć wprost ku tobie? Któż inny dorównywałby ci naturalną gracją, czarem i powabem? - Dawno już chyba nie pozwalał sobie na podobną lekkość, podobnie jak dawno nie pozwalał sobie na porzucenie obowiązków na korzyść beztroskiej zabawy. - Droga dedukcji nie była wcale długa, pierwszy taniec wykonaliśmy razem. - Po drodze kilka razy musiał się z nią rozstać, niechętnie oddając bliższym lub dalszym krewnym, mniej lub bardziej znajomym dżentelmenom, sznur konwenansów był jednak ciasny i niegrzecznie byłoby mu takim prośbom odmawiać, choć po każdym kolejnym kieliszku szampana nabierał na to coraz to większej ochoty. - Więc i prosta stąd droga do mojej tożsamości. Wyczuła to lady Albertina, która trzykrotnie już usiłowała mnie zajść podstępem. Zależy jej na swatach z Fantine, lecz jej syn dobiega już trzydziestki, nie potrafi zrobić tego samodzielnie i w zasadzie wciąż do niczego jeszcze w życiu nie doszedł i pewnie już nie dojdzie, nie licząc krótkiej drogi z sypialni do jadalni, a potem powrotnej. Pech jednak sprawia, że ma całkiem przystojną aparycję, przez co mógłby niechcący zyskać sympatię mojej siostry. Albertina z kolei jest to dobra przyjaciółka mojej matki, przez co nie wypada mi jej zbywać całkiem, a cała sprawa swatów powinna mnie interesować pewnie bardziej, niż faktycznie ma to miejsce. - Zamyślił się chwilę, zaraz jednak potrząsnął głową, jakby uznał te słowa za nieszczególnie istotne. - Twoje zdrowie, najdroższa - oznajmił, głośniej już nieco, unosząc własny kieliszek w półoficjalnym toaście, nim upił z niego łyk. - Musimy się teraz upewnić, że nas nie znajdą. Zgubić pościg. Nie będzie wcale łatwo, wróg może czaić się wszędzie - przestrzegł konspiracyjnym szeptem, znalazłszy się przed wyjściem na ogrody lady Nott, wyciągnął ku niej dłoń wyprostowaną, z zamiarem udzielenia jej pomocy w zejściu po schodkach, gdy dwóch lokajów wyrosło spod ziemi, oferując im zimowe płaszcze.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Wyrwanie się z planszy nie było rzeczą łatwą. Evandra do tej pory wierzyła, że największą siłą była rodzina i wspierając ją również zostanie otoczona opieką. Dostrzegała pojedyncze powiązania, starała się orientować w panujących koneksjach. Nie miała za to nigdy potrzeby stania ponad nimi, ale też nigdy dłużej nie zastanawiała się nad własną wolnością. Tak przecież miało być, wszyscy spełniali swój obowiązek, odgrywali przydzielone im role.
- Skoro wiedziałeś, że tak szybko mnie rozpoznają, to dlaczego podałeś im siebie na tacy? - zaśmiała się szczerze rozbawiona, by zaraz przygryźć lekko wargi, jakby nie chciała sobie pozwolić na doszczętne zniszczenie powagi sytuacji. Mogli zwyczajnie oddać się zabawie w różnym towarzystwie, utrudniając innym gościom rozpoznanie ich tożsamości, utrzymywać ich w ciągłej niepewności, a mimo to bardzo lekko podeszli do salonowej rywalizacji. Czy to już życiowa dojrzałość, która nakazuje patrzeć na nią pobłażliwie?
Evandra przyglądała się czasem Fantine, doszukując się w jej gestach i wyrazie twarzy jakichkolwiek wskazówek. Do swojego zamążpójścia podchodziła raczej lekką ręką, wcale nie było jej spieszno. Nie sprzeciwiała się jednak bratu, gdy ten szukał dla niej męża. Czy aż tak mu ufała, by powierzyć mu całe swoje przyszłe życie, a może wciąż nie rozumiała powagi sytuacji i nie zdawała sobie sprawy z tego, że na szali jest jej los?
- Fantine ci ufa. - I ja chyba też… - Nie sądzę, by przekonał ją sam wygląd syna lady Albertiny. Ma poukładane w głowie, sama zrozumie, że z mężem bez sukcesów nie będzie wiodła szczęśliwego życia. - Poukładane na tyle, na ile mogła być ułożona najmłodsza z rodzeństwa. Priorytet w zamążpójściu miała zawsze najstarsza, a więc Fantine mogła w spokoju czekać na swój moment. - Porozmawiaj z nią, może ma już swoje własne typy? - zasugerowała nieśmiało, bo z jednej strony chciała pomóc Tristanowi z wyborem, z drugiej zaś zależało jej na tym, by chociaż jego siostry miały udział w wyborze własnych mężów. - Jeśli chcesz, to pomogę w poszukiwaniach. Na pewno uda nam się to rozwiązać tak, by nie zasmucać lady Albertiny i aby wybrany typ odpowiadał każdemu. - Wieczna nadzieja na zadowolenie wszystkich. Sama w ostatnich miesiącach nie za bardzo orientowała się w aktualnych plotkach. Wycieńczająca ciąża zmusiła ją do ograniczenia kontaktów, więc rozeznanie się w potencjalnych kandydatach mogła zacząć dopiero podczas dzisiejszego sabatu. Tylko jak się skupić, kiedy wszyscy wypytują o jej stan i samopoczucie. Tristan miał rację, goście szybko zorientowali się kim są kryjący pod maskami czarodzieje, a Evandra nie mogła przecież odmawiać uprzejmości. Odpowiedziała uniesieniem kieliszka i upiła z niego łyk. Bąbelki szampana drapały w podniebienie, smak rozpływał się w ustach, uderzał do głowy.
- Jak dobrze radzisz sobie ze skradaniem? - spytała również teatralnym szeptem, korzystając z pomocy jego wysuniętej dłoni. Nigdy nie odmawiała. Mogła się tłumaczyć, że przecież nie wypada, lecz w przypadku męża było to uczucie, z którym wytrwale walczyła. Nie mogła mu pokazać jak reaguje na ekscytujący dreszcz, który przebiega po jej plecach, gdy wyczuwa jego zapach. Jak podświadomie do niego lgnie, wyłapuje najdrobniejsze spojrzenie, by przyłapana na gorącym uczynku prędko się wycofać. Przyjęła na ramiona płaszcz, który opadł na nie ciężko, otulając twarz miękkim futrem. Na bladych policzkach miał zaraz zagościć rumieniec - efekt wymieszania rozgrzewających napojów z mroźnym powietrzem. Na przystrzyżonych równo trawnikach osiadł biały puch. Padające z okien sali balowej światła pozwalały, by mienił się wieloma barwami. Na drodze widniały wpół zasłonięte już ślady innych gości, którzy zdecydowali się odetchnąć świeżym powietrzem. Teren był jednak na tyle wielki, że niespodziewane spotkanie graniczyło niemal z cudem. O ile się odpowiednio skradali, oczywiście. Wysokie krzewy i wkomponowane w nie ogrodowe rzeźby przywodziły na myśl kształty z podręcznika do opieki nad magicznymi stworzeniami. Fantastyczne zwierzęta o groźnym wyglądzie, lodowe łuki i girlandy tworzyły spójną, magiczną całość, inspirując wyobraźnię do podjęcia z nimi gry.
Z gracją wskoczyła na jeden z pobliskich niskich kamieni i zwróciła się z dumą przodem do mężczyzny. Zyskując kilka dodatkowych cali, mogła prawdziwie się z nim zmierzyć.
- Nie będziemy przed nimi uciekać! - zawyrokowała, wspierając dłonie na biodrach. - Staniemy z nimi twarzą w twarz. Czy zechcesz triumfować u mego boku? - W wyczekującym spojrzeniu tańczyła radość. Opuszczenie zebranych w pałacu gości było najlepszą decyzją tego wieczoru. Brakowało jej tych spontanicznych spotkań, od których zaczynała się ich znajomość. Kochała go już przecież tamtego dnia, gdy zaczytywała się w słanych przez niego listach i gdy z niecierpliwością wyczekiwała kolejnej okazji, by móc go zobaczyć. Był jej pierwszą, młodzieńczą miłością, z której z trudem się leczyła. Co poszło nie tak? Jak to możliwe, że z przyszłości tak pięknie zapowiadającej się znajomości zostało wykreślone szczęście? Czy to okrutny los namieszał w gwiazdach czy też zawiódł ktoś? Na czas trwania tego wieczoru chciała mu wybaczyć, nie przejmować się przelanymi łzami. Udzielała się jej też atmosfera zwycięstwa i nadziei pokładanych w Lordzie Voldemorcie. Jak tu nie być szczęśliwym? Jak nie wierzyć, że ten dobry czas będzie już trwał wiecznie?
- Skoro wiedziałeś, że tak szybko mnie rozpoznają, to dlaczego podałeś im siebie na tacy? - zaśmiała się szczerze rozbawiona, by zaraz przygryźć lekko wargi, jakby nie chciała sobie pozwolić na doszczętne zniszczenie powagi sytuacji. Mogli zwyczajnie oddać się zabawie w różnym towarzystwie, utrudniając innym gościom rozpoznanie ich tożsamości, utrzymywać ich w ciągłej niepewności, a mimo to bardzo lekko podeszli do salonowej rywalizacji. Czy to już życiowa dojrzałość, która nakazuje patrzeć na nią pobłażliwie?
Evandra przyglądała się czasem Fantine, doszukując się w jej gestach i wyrazie twarzy jakichkolwiek wskazówek. Do swojego zamążpójścia podchodziła raczej lekką ręką, wcale nie było jej spieszno. Nie sprzeciwiała się jednak bratu, gdy ten szukał dla niej męża. Czy aż tak mu ufała, by powierzyć mu całe swoje przyszłe życie, a może wciąż nie rozumiała powagi sytuacji i nie zdawała sobie sprawy z tego, że na szali jest jej los?
- Fantine ci ufa. - I ja chyba też… - Nie sądzę, by przekonał ją sam wygląd syna lady Albertiny. Ma poukładane w głowie, sama zrozumie, że z mężem bez sukcesów nie będzie wiodła szczęśliwego życia. - Poukładane na tyle, na ile mogła być ułożona najmłodsza z rodzeństwa. Priorytet w zamążpójściu miała zawsze najstarsza, a więc Fantine mogła w spokoju czekać na swój moment. - Porozmawiaj z nią, może ma już swoje własne typy? - zasugerowała nieśmiało, bo z jednej strony chciała pomóc Tristanowi z wyborem, z drugiej zaś zależało jej na tym, by chociaż jego siostry miały udział w wyborze własnych mężów. - Jeśli chcesz, to pomogę w poszukiwaniach. Na pewno uda nam się to rozwiązać tak, by nie zasmucać lady Albertiny i aby wybrany typ odpowiadał każdemu. - Wieczna nadzieja na zadowolenie wszystkich. Sama w ostatnich miesiącach nie za bardzo orientowała się w aktualnych plotkach. Wycieńczająca ciąża zmusiła ją do ograniczenia kontaktów, więc rozeznanie się w potencjalnych kandydatach mogła zacząć dopiero podczas dzisiejszego sabatu. Tylko jak się skupić, kiedy wszyscy wypytują o jej stan i samopoczucie. Tristan miał rację, goście szybko zorientowali się kim są kryjący pod maskami czarodzieje, a Evandra nie mogła przecież odmawiać uprzejmości. Odpowiedziała uniesieniem kieliszka i upiła z niego łyk. Bąbelki szampana drapały w podniebienie, smak rozpływał się w ustach, uderzał do głowy.
- Jak dobrze radzisz sobie ze skradaniem? - spytała również teatralnym szeptem, korzystając z pomocy jego wysuniętej dłoni. Nigdy nie odmawiała. Mogła się tłumaczyć, że przecież nie wypada, lecz w przypadku męża było to uczucie, z którym wytrwale walczyła. Nie mogła mu pokazać jak reaguje na ekscytujący dreszcz, który przebiega po jej plecach, gdy wyczuwa jego zapach. Jak podświadomie do niego lgnie, wyłapuje najdrobniejsze spojrzenie, by przyłapana na gorącym uczynku prędko się wycofać. Przyjęła na ramiona płaszcz, który opadł na nie ciężko, otulając twarz miękkim futrem. Na bladych policzkach miał zaraz zagościć rumieniec - efekt wymieszania rozgrzewających napojów z mroźnym powietrzem. Na przystrzyżonych równo trawnikach osiadł biały puch. Padające z okien sali balowej światła pozwalały, by mienił się wieloma barwami. Na drodze widniały wpół zasłonięte już ślady innych gości, którzy zdecydowali się odetchnąć świeżym powietrzem. Teren był jednak na tyle wielki, że niespodziewane spotkanie graniczyło niemal z cudem. O ile się odpowiednio skradali, oczywiście. Wysokie krzewy i wkomponowane w nie ogrodowe rzeźby przywodziły na myśl kształty z podręcznika do opieki nad magicznymi stworzeniami. Fantastyczne zwierzęta o groźnym wyglądzie, lodowe łuki i girlandy tworzyły spójną, magiczną całość, inspirując wyobraźnię do podjęcia z nimi gry.
Z gracją wskoczyła na jeden z pobliskich niskich kamieni i zwróciła się z dumą przodem do mężczyzny. Zyskując kilka dodatkowych cali, mogła prawdziwie się z nim zmierzyć.
- Nie będziemy przed nimi uciekać! - zawyrokowała, wspierając dłonie na biodrach. - Staniemy z nimi twarzą w twarz. Czy zechcesz triumfować u mego boku? - W wyczekującym spojrzeniu tańczyła radość. Opuszczenie zebranych w pałacu gości było najlepszą decyzją tego wieczoru. Brakowało jej tych spontanicznych spotkań, od których zaczynała się ich znajomość. Kochała go już przecież tamtego dnia, gdy zaczytywała się w słanych przez niego listach i gdy z niecierpliwością wyczekiwała kolejnej okazji, by móc go zobaczyć. Był jej pierwszą, młodzieńczą miłością, z której z trudem się leczyła. Co poszło nie tak? Jak to możliwe, że z przyszłości tak pięknie zapowiadającej się znajomości zostało wykreślone szczęście? Czy to okrutny los namieszał w gwiazdach czy też zawiódł ktoś? Na czas trwania tego wieczoru chciała mu wybaczyć, nie przejmować się przelanymi łzami. Udzielała się jej też atmosfera zwycięstwa i nadziei pokładanych w Lordzie Voldemorcie. Jak tu nie być szczęśliwym? Jak nie wierzyć, że ten dobry czas będzie już trwał wiecznie?
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Kącik jego ust uniósł się w górę, kiedy roześmiała się szczerze i perliście, powstrzymując jednak własne reakcję, przysłaniając twarz nie tylko prawdziwą, ale i metaforyczną maską, pozostając w sztucznej, teatralnej powadze; nachylił się ku niej dyskretnie, z zawahaniem, jak gdyby zmartwił się, czy tajemnicę tak ważką może powierzyć jej uszom, by po chwili zwrócić się do niej szeptem:
- Czasem nawet ta gra jest warta ryzyka - oznajmił konspiracyjnie, zupełnie jakby rzeczywiście nie miał tego wieczoru innych zajęć, niżeli adorowanie małżonki; czy było tak rzeczywiście, wątpliwe, bale i maskarady służyły zabawie tylko głupcom. Czy mógłby wyciągnąć z tego wieczoru więcej, pozostawiając dłużej anonimowym, bardzo prawdopodobne. Może rzeczywiście była w tym nuta pobłażliwości, która tak mocno wybrzmiała w jego głosie ledwie moment później. Fantine była sprytna i inteligentna, ale nigdy nie miał jej za rozsądną ani odpowiedzialną - może nie dostrzegając momentu, w którym zdążyła dorosnąć, a może znając ją lepiej, niż znała ją Evandra.
- Fantine ma pstro w głowie, zamiast jasnych myśli w jej głowie tańczą bahanki - wtrącił zaraz, z nieco większą i już nieudawaną powagą, chyba trochę właściwie niezadowolony, że z amorów temat przeszedł w poważniejsze tony. - Zrozumie, co znaczy pozycja jej męża dopiero, kiedy nie znajdzie w szafie sukni, której jeszcze na siebie nie założyła, a na jej balu zjawi się dwukrotnie mniej gości, niż zwykle. - Nawet się nie zająknął, w jego głosie nie dało się tez odnaleźć zniecierpliwienia, niechęci, nawet nie oceny. Jego najmłodsza siostra żyła w szklanej bańce, bezpieczna, rozpieszczona i zamknięta. Zwyczajnie brakowało jej doświadczenia. Nie zamierzał dawać jej w tym względzie większej swobody, to doprowadziłoby do katastrofy, ale propozycja, jaką złożyła mu małżonka, wywołała u niego krótką konsternację; zadarł brodę, w zamyśleniu, spoglądając gdzieś przed siebie, frywolna atmosfera zapach jej perfum utrudniały odmowę. - Sądzisz, że jesteś w stanie opanować temperament lady Albertiny i nie zasmucić jej swoją odmową? - zapytał, chcąc, by te słowa wybrzmiały na głos. Wydawały mu się niewiarygodne, ale ponoć w dzień taki jak ten, gdy wybijała północ, mogły zdarzać się nawet cuda. W rozsądek Evandry - wierzył. - Masz już kogoś na myśli? - zapytał, zaintrygowany jej propozycją, przenosząc spojrzenie na jej przysłonięty profil. Sprowadził ją po schodkach, wyprowadził na zewnątrz, wahając się nad odpowiedzią. Był lepszy w zwracaniu na siebie uwagi niż jej odwracaniu.
- Nie chciałbym, by moje słowa cię zasmuciły, moja pani, ale musiałabyś pomylić własny płaszcz cudzym, by nie zwrócić niczyjej uwagi. Najlepiej należący do Kopciuszka lub przynajmniej do Szczurzego Króla - zapewnił ją, chyląc przedeń czoło na przeprosiny obrazoburczych słów - królowej wszak nie wypadało mówić prawdy w oczy. - A już na pewno teraz... - dodał, z uniesieniem brwi, gdy wnet przeskoczyła na pobliski kamień; iskry w jego widocznych przez czarną jak noc maskę oczach zdradzały rozbawienie. Na podwyższeniu, w balowej kreacji, otulona futrem, na tle roślinnych girland i okrytych białym puchem trawników, w istocie przypominała królową - a może jeszcze królewnę. Śnieg zaczynał prószyć, kryształowe płatki opadały na jej złote włosy, drobne ramienia, na zdobioną maskę, znikając po krótkiej chwili bytności. Nie wahał się ni chwili, nim skłonił się przed nią iście dworsko, teatralnie, znacznie głębiej, niżeli nakazywały na to łączące ich konwenanse. Jak rycerz - wobec damy serca. Byli tutaj sami, a smak szampana nieustannie przyśpieszał rwącą w żyłach krew.
- Twojej odwadze, moja pani, dorównuje tylko twa uroda - obwieścił uroczyście, chyląc przedeń czoła w geście szacunku. Dorównywała mu wzrostem, pozwolił być jej wyższa. - Jakże mógłbym odmówić? Nic mi nie będzie strasznym, gdy powiedzie mnie twoje słowo. Wróg rozpierzchnie się tylko pod twym spojrzeniem, tak wielką zdaje się posiadać dziś moc. Dla triumfu starczy mi dziś twoje szczęście, zwycięstwo u twego boku - zda mi się zaszczytem. Lecz wcześniej pozwól mi, proszę, torować ci drogę, pewien jestem, że widziałem ich przechodzących do tego zagajnika... - oznajmił, wskazując na pobliski skwer otoczony gęstym żywopłotem, bardziej ustronnym niżeli plac przed pałacem lady Nott. Nic to, że wróg zdecydowanie zajmował tereny za nimi, nie przed nimi. Nachylił się, ściągając w skórzane rękawice śnieżną kulę, formując ją kilkoma ruchami palców. - Weź tę relikwię, niech będzie ci tarczą i orężem - poprosił, przekazując śnieżkę w jej ręce. - A gdy wróg nadejdzie, nie miej krzty litości! - zawołał z liryczną pasją, co najmniej jakby rozgrywał właśnie rolę w szekspirowskiej sztuce.
- Czasem nawet ta gra jest warta ryzyka - oznajmił konspiracyjnie, zupełnie jakby rzeczywiście nie miał tego wieczoru innych zajęć, niżeli adorowanie małżonki; czy było tak rzeczywiście, wątpliwe, bale i maskarady służyły zabawie tylko głupcom. Czy mógłby wyciągnąć z tego wieczoru więcej, pozostawiając dłużej anonimowym, bardzo prawdopodobne. Może rzeczywiście była w tym nuta pobłażliwości, która tak mocno wybrzmiała w jego głosie ledwie moment później. Fantine była sprytna i inteligentna, ale nigdy nie miał jej za rozsądną ani odpowiedzialną - może nie dostrzegając momentu, w którym zdążyła dorosnąć, a może znając ją lepiej, niż znała ją Evandra.
- Fantine ma pstro w głowie, zamiast jasnych myśli w jej głowie tańczą bahanki - wtrącił zaraz, z nieco większą i już nieudawaną powagą, chyba trochę właściwie niezadowolony, że z amorów temat przeszedł w poważniejsze tony. - Zrozumie, co znaczy pozycja jej męża dopiero, kiedy nie znajdzie w szafie sukni, której jeszcze na siebie nie założyła, a na jej balu zjawi się dwukrotnie mniej gości, niż zwykle. - Nawet się nie zająknął, w jego głosie nie dało się tez odnaleźć zniecierpliwienia, niechęci, nawet nie oceny. Jego najmłodsza siostra żyła w szklanej bańce, bezpieczna, rozpieszczona i zamknięta. Zwyczajnie brakowało jej doświadczenia. Nie zamierzał dawać jej w tym względzie większej swobody, to doprowadziłoby do katastrofy, ale propozycja, jaką złożyła mu małżonka, wywołała u niego krótką konsternację; zadarł brodę, w zamyśleniu, spoglądając gdzieś przed siebie, frywolna atmosfera zapach jej perfum utrudniały odmowę. - Sądzisz, że jesteś w stanie opanować temperament lady Albertiny i nie zasmucić jej swoją odmową? - zapytał, chcąc, by te słowa wybrzmiały na głos. Wydawały mu się niewiarygodne, ale ponoć w dzień taki jak ten, gdy wybijała północ, mogły zdarzać się nawet cuda. W rozsądek Evandry - wierzył. - Masz już kogoś na myśli? - zapytał, zaintrygowany jej propozycją, przenosząc spojrzenie na jej przysłonięty profil. Sprowadził ją po schodkach, wyprowadził na zewnątrz, wahając się nad odpowiedzią. Był lepszy w zwracaniu na siebie uwagi niż jej odwracaniu.
- Nie chciałbym, by moje słowa cię zasmuciły, moja pani, ale musiałabyś pomylić własny płaszcz cudzym, by nie zwrócić niczyjej uwagi. Najlepiej należący do Kopciuszka lub przynajmniej do Szczurzego Króla - zapewnił ją, chyląc przedeń czoło na przeprosiny obrazoburczych słów - królowej wszak nie wypadało mówić prawdy w oczy. - A już na pewno teraz... - dodał, z uniesieniem brwi, gdy wnet przeskoczyła na pobliski kamień; iskry w jego widocznych przez czarną jak noc maskę oczach zdradzały rozbawienie. Na podwyższeniu, w balowej kreacji, otulona futrem, na tle roślinnych girland i okrytych białym puchem trawników, w istocie przypominała królową - a może jeszcze królewnę. Śnieg zaczynał prószyć, kryształowe płatki opadały na jej złote włosy, drobne ramienia, na zdobioną maskę, znikając po krótkiej chwili bytności. Nie wahał się ni chwili, nim skłonił się przed nią iście dworsko, teatralnie, znacznie głębiej, niżeli nakazywały na to łączące ich konwenanse. Jak rycerz - wobec damy serca. Byli tutaj sami, a smak szampana nieustannie przyśpieszał rwącą w żyłach krew.
- Twojej odwadze, moja pani, dorównuje tylko twa uroda - obwieścił uroczyście, chyląc przedeń czoła w geście szacunku. Dorównywała mu wzrostem, pozwolił być jej wyższa. - Jakże mógłbym odmówić? Nic mi nie będzie strasznym, gdy powiedzie mnie twoje słowo. Wróg rozpierzchnie się tylko pod twym spojrzeniem, tak wielką zdaje się posiadać dziś moc. Dla triumfu starczy mi dziś twoje szczęście, zwycięstwo u twego boku - zda mi się zaszczytem. Lecz wcześniej pozwól mi, proszę, torować ci drogę, pewien jestem, że widziałem ich przechodzących do tego zagajnika... - oznajmił, wskazując na pobliski skwer otoczony gęstym żywopłotem, bardziej ustronnym niżeli plac przed pałacem lady Nott. Nic to, że wróg zdecydowanie zajmował tereny za nimi, nie przed nimi. Nachylił się, ściągając w skórzane rękawice śnieżną kulę, formując ją kilkoma ruchami palców. - Weź tę relikwię, niech będzie ci tarczą i orężem - poprosił, przekazując śnieżkę w jej ręce. - A gdy wróg nadejdzie, nie miej krzty litości! - zawołał z liryczną pasją, co najmniej jakby rozgrywał właśnie rolę w szekspirowskiej sztuce.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Da Evandry wszelkie wydarzenia towarzyskie lsłużyły wyłącznie zabawie. Zacieśnianie więzi i wyłapywanie potencjalnie istotnych pogłosek przypominało grę na scenie, gdzie każdy z bohaterów nakładał na siebie kostium oraz maskę, i odgrywał wyznaczoną sobie rolę w otoczeniu migoczących świateł i zdradliwych cieni. Wraz z nadchodzącym rokiem w życiu Evandry miały pojawić zmiany, ale tych wciąż nie była jeszcze świadoma. Zawiązane małżeństwo oraz powity syn przynosiły poczucie bezpieczeństw. Do tego momentu mogło stać się wszystko - gdyby Evan nie przeżył pierwszych kilku dni, to na nią padłby cień zagrażający pozycji. Kobiety niezdolne do rodzenia męskich potomków znikały w przykrych okolicznościach; wzgardzone, zepsute - miały przecież tylko jedno zadanie. Dzisiejszego wieczoru półwila pozwoliła sobie zachłysnąć się poczuciem stabilizacji, świadomością własnej wartości oraz pewnością, że już nic nie może tego zmienić.
Czy Fantine miała w głowie pstro i nie nadawała się do uchylenia klosza? A może Tristan chciał wierzyć, że ten jest wciąż szczelnie zamknięty, a jego najmłodsza siostra bezpieczna z dala od prawdziwego świata? - Fantine jest w wieku, w jakim ja byłam w dniu naszego ślubu. Chyba możesz jej choć trochę zaufać? - Drobna sugestia wzbogacona o przymilny uśmiech. Nie musiał przecież przekreślać zaraz wszystkich swoich zasad. Prosiła tylko o to, by miał na uwadze opinię swojej siostry, a to jaką decyzję podejmie, to już inna kwestia. Musiała przyznać, że Fantine była dla niej wielką podporą w ostatnich miesiącach. Kiedy po majowych anomaliach była zbyt osłabiona, by podnieść się z poduszek, to najmłodsza z Róż trwała przy jej łożu, zabawiając aktualnymi plotkami prosto z salonów, na których sama nie mogła bywać. - Jestem przekonana, że gdy pomówię z lady Albertiną, nie będzie w stanie na nikogo się złościć. Zupełnym przypadkiem nawiążę do kawalerstwa jej syna i przedstawię panny, których nie brała wcześniej pod uwagę. Zdradzę jej w tajemnicy, że o niego wypytywano, zwrócę uwagę na korzyści każdego z tych potencjalnych układów, aby finalnie wyszła stąd przekonana, iż był to jej własny pomysł. - Drobne kłamstwo było trudne do wykrycia w towarzystwie tak mocno osadzonym w świecie plotek. Utkana w ten sposób nowa prawda musiała być na tyle dobrze zaprojektowana, by wytrzymała pierwszą próbę, analizę, pierwszy krytyczny osąd. Biegli w kłamstwach dbali także o odpowiednie podparcie swoich słów, tworząc z nich prawdziwą sieć. Łatwo było się w nich pogubić i zagalopować przy snutych wizjach; nasuwa się także pytanie - w którym momencie powtórzone wielokrotnie kłamstwo staje się prawdą? Mimo iż sama nie miała potrzeby, by oglądać się za kawalerami, dobrze orientowała się zarówno wśród rówieśników z Hogwartu, jak i tych, których miała przyjemność poznać dopiero na pierwszym sabacie. Czy któryś z nich rzeczywiście nadawał się dla Fantine? - Masz rację, trzeba by się nad tym zastanowić - zaczęła powoli po chwili namysłu, gdy żadne z nasuwających się na myśl nazwisk nie odpowiadało zapisanym w jej wyobraźni kryteriom. - Zaznaczam jednak - zastanowić - a nie zgadzać na pierwszą z brzegu propozycję. Nawet jeśli wydaje się być dobra, to jak akt desperacji, podkreśla naszą słabość. - Złote rady Evandry nie były dla Tristana niczym odkrywczym, ale według upojonej alkoholem półwili oczywistości należało przypominać.
Do zostania królową było jej jeszcze daleko, wciąż kierowała się sercem, zamiast mądrością. By zdobyć niezbędne doświadczenie należało częściej wychodzić z pałacu, lecz w tym momencie nie przemawiał do niej rozsądek, a chęć beztroskiej zabawy. Bił od niej hart ducha typowy dla bohaterów legend i powieści. Niewzruszona obrazoburczym komentarzem przyjęła zarówno deklarację, jak i wręczony oręż. - Triumfować będziemy razem, gdy najwięksi tego świata oddadzą nam pokłon. Nie szczędź nikogo, tylko tak zyskamy należny nam szacunek!
Z oczami skrzącymi się w zachwycie podążyła za nim i przeniknęła między żywopłotem na zaciszny skwer, rozglądając się z zaciekawieniem po dobrze znanym sobie labiryncie. Posągi driad w długich sukniach ustawione były w centralnej części małego placu, miękki śnieg przyprószył ich smukłe sylwetki, przemieniając w zimowe wróżki. Otaczająca je ścieżka kończyła się w tym miejscu, zatrzymując tę dwójkę w ślepym zaułku.
- Ha! Dałeś złapać się w pułapkę! - zawołała, tłumiąc śmiech chwilę po tym, jak cisnęła w jego stronę śnieżką. Ten moment wymagał odpowiedniego podkolorowania, a z przesadnym dramatyzmem Evandra nie miała nigdy kłopotu. - Od teraz zostaniesz mym niewolnikiem, zamknę cię w lochu i do końca tych dni będę karmić tortem z okrutnie przesłodzonym kremem cytrynowym! - Straszna groźba brzmiała w jej ustach ustach mało poważnie, nie tylko ze względu na wymierzoną karę. Schyliła się, by w drobne dłonie zebrać śnieg na następną kulę, której rozmiar nie mógł równać się z poprzednią. - Poddaj się, a oszczędzę twe życie!
Czy Fantine miała w głowie pstro i nie nadawała się do uchylenia klosza? A może Tristan chciał wierzyć, że ten jest wciąż szczelnie zamknięty, a jego najmłodsza siostra bezpieczna z dala od prawdziwego świata? - Fantine jest w wieku, w jakim ja byłam w dniu naszego ślubu. Chyba możesz jej choć trochę zaufać? - Drobna sugestia wzbogacona o przymilny uśmiech. Nie musiał przecież przekreślać zaraz wszystkich swoich zasad. Prosiła tylko o to, by miał na uwadze opinię swojej siostry, a to jaką decyzję podejmie, to już inna kwestia. Musiała przyznać, że Fantine była dla niej wielką podporą w ostatnich miesiącach. Kiedy po majowych anomaliach była zbyt osłabiona, by podnieść się z poduszek, to najmłodsza z Róż trwała przy jej łożu, zabawiając aktualnymi plotkami prosto z salonów, na których sama nie mogła bywać. - Jestem przekonana, że gdy pomówię z lady Albertiną, nie będzie w stanie na nikogo się złościć. Zupełnym przypadkiem nawiążę do kawalerstwa jej syna i przedstawię panny, których nie brała wcześniej pod uwagę. Zdradzę jej w tajemnicy, że o niego wypytywano, zwrócę uwagę na korzyści każdego z tych potencjalnych układów, aby finalnie wyszła stąd przekonana, iż był to jej własny pomysł. - Drobne kłamstwo było trudne do wykrycia w towarzystwie tak mocno osadzonym w świecie plotek. Utkana w ten sposób nowa prawda musiała być na tyle dobrze zaprojektowana, by wytrzymała pierwszą próbę, analizę, pierwszy krytyczny osąd. Biegli w kłamstwach dbali także o odpowiednie podparcie swoich słów, tworząc z nich prawdziwą sieć. Łatwo było się w nich pogubić i zagalopować przy snutych wizjach; nasuwa się także pytanie - w którym momencie powtórzone wielokrotnie kłamstwo staje się prawdą? Mimo iż sama nie miała potrzeby, by oglądać się za kawalerami, dobrze orientowała się zarówno wśród rówieśników z Hogwartu, jak i tych, których miała przyjemność poznać dopiero na pierwszym sabacie. Czy któryś z nich rzeczywiście nadawał się dla Fantine? - Masz rację, trzeba by się nad tym zastanowić - zaczęła powoli po chwili namysłu, gdy żadne z nasuwających się na myśl nazwisk nie odpowiadało zapisanym w jej wyobraźni kryteriom. - Zaznaczam jednak - zastanowić - a nie zgadzać na pierwszą z brzegu propozycję. Nawet jeśli wydaje się być dobra, to jak akt desperacji, podkreśla naszą słabość. - Złote rady Evandry nie były dla Tristana niczym odkrywczym, ale według upojonej alkoholem półwili oczywistości należało przypominać.
Do zostania królową było jej jeszcze daleko, wciąż kierowała się sercem, zamiast mądrością. By zdobyć niezbędne doświadczenie należało częściej wychodzić z pałacu, lecz w tym momencie nie przemawiał do niej rozsądek, a chęć beztroskiej zabawy. Bił od niej hart ducha typowy dla bohaterów legend i powieści. Niewzruszona obrazoburczym komentarzem przyjęła zarówno deklarację, jak i wręczony oręż. - Triumfować będziemy razem, gdy najwięksi tego świata oddadzą nam pokłon. Nie szczędź nikogo, tylko tak zyskamy należny nam szacunek!
Z oczami skrzącymi się w zachwycie podążyła za nim i przeniknęła między żywopłotem na zaciszny skwer, rozglądając się z zaciekawieniem po dobrze znanym sobie labiryncie. Posągi driad w długich sukniach ustawione były w centralnej części małego placu, miękki śnieg przyprószył ich smukłe sylwetki, przemieniając w zimowe wróżki. Otaczająca je ścieżka kończyła się w tym miejscu, zatrzymując tę dwójkę w ślepym zaułku.
- Ha! Dałeś złapać się w pułapkę! - zawołała, tłumiąc śmiech chwilę po tym, jak cisnęła w jego stronę śnieżką. Ten moment wymagał odpowiedniego podkolorowania, a z przesadnym dramatyzmem Evandra nie miała nigdy kłopotu. - Od teraz zostaniesz mym niewolnikiem, zamknę cię w lochu i do końca tych dni będę karmić tortem z okrutnie przesłodzonym kremem cytrynowym! - Straszna groźba brzmiała w jej ustach ustach mało poważnie, nie tylko ze względu na wymierzoną karę. Schyliła się, by w drobne dłonie zebrać śnieg na następną kulę, której rozmiar nie mógł równać się z poprzednią. - Poddaj się, a oszczędzę twe życie!
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Od przewrotu ministerialnego minęło parę miesięcy, a wojenna pożoga miała rozgorzeć na całego niebawem: dziś nie dało się tego wyczuć, śmietanka towarzyska tego kraju świętowała w najlepsze pyrrusowe zwycięstwo, mamiąc się ułudami nieprawdziwego triumfu. Magiczny kataklizm został zażegnany, ale to dawało tylko lepsze, wygodniejsze pole do dalszej walki, tej prawdziwej, z pominięciem półśrodków i tykla wbitego gdzieś między jedną a drugą stronę, Grindelwalda rzucającego silniejszy cień na pozostałych. Dwa pozostałe przy istnieniu stronnictwa miały wpaść we wspólny krwawy wir, niebawem, bo dziś czerwone niebo przysłaniała feeria świateł nowego roku. Nowego roku mającego przynieść nowy ład, lepszy, właściwszy, bliższy tradycji i niosący pewność kolejnym pokoleniom. Do tego został wyznaczony, do wytyczenia właściwej ścieżki wielowiekowego rodu, zapisania go w annałach historii na stałe, utrwalenia jego pozycji. Jak wszyscy inni tu, był tylko cegłą w olbrzymim, prastarym murze wciąż biegnącej cywilizacji. Spoiwem łączącym ogniwa przeszłości i przyszłości, na którym rdza, rysa lub otarcie mogły zaważyć o sile całego łańcucha. Było w tym coś zabawnego, że obowiązki te uwzględniały pozycję swatki: polityczny mariaż Fantine mógł mieć ogromne znaczenie, toteż pozycja i pochodzenie miało być głównym kryterium wyboru jej kandydata. Jako jej brat mógł kierować się sentymentem i jej dobrem, jednak jako nestor musiał kierować się już w pierwszej kolejności dobrem całego rodu. Wychwycił jej uroczy uśmiech, alkohol krążył w jego ciele przyjemnym odprężeniem, które nie chciało mu pozwolić na odmowę.
- Nie możesz was porównywać - westchnął ze zrezygnowaniem, nigdy nie potrafiłby spojrzeć na Fantine tak jak na Evandrę, nie potrafił zrobić tego obiektywnie. Evandra zbierała jego uwagę na uroczystościach, wpierw rodzinnych, potem bardziej oficjalnych, poprzez urodę zawsze zdając się wynioślejszą i doroślejszą, niż rzeczywiście była. Fantine zawsze będzie pamiętał jako rozkapryszoną kilkulatkę. - Będzie tobą zachwycona - odparł bez zawahania, nie wyrażając pełni swoich myśli na głos; gdyby był trzeźwiejszy, być może zastanowiłby się nad tym, jak często sam pada ofiarą podobnej manipulacji. Ale trzeźwy przecież nie był. - Może odda ci w podzięce za te inspiracje jakieś ziemie? - Nie mówił, rzecz jasna, poważnie, lecz rozbawienie nie przemknęło na jego usta, ustępując teatralnej i stoickiej powadze, tak jak gdyby w istocie snuli znacznie poważniejsze plany. I zachował ją w trakcie ostrej przestrogi Evandry, Fantine miała wielu zalotników, ale propozycje pierwsze z brzegu nie miały większego znaczenia, jej przyszłość musiała zostać zabezpieczona. W sposób, który zabezpieczy również ich przyszłość. - Myślałem o egzaminie - odparł, z tą samą powagą. - Dwunastu pracach, które kandydat musiałby wykonać i przeżyć, udowadniając, że był jej gotów. Pierwszą byłoby wyczyszczenie kłów Valsharessy, żeby nie marnować zbyt dużo czasu na nieudacznika - Smoczyca, o której mówił, była jedną z bardziej agresywnych, nosił na ciele ślady jej ognia: mroczny znak na jego lewym przedramieniu wtopiony był w blizny po poparzeniach. Niewątpliwie każdy, kto przeszedłby podobną próbę, byłby godzien jej ręki; otwartym pozostawało pytanie, czy przeżyje ktokolwiek. - Czy to zbyt łagodne i zdradzi desperację? - Zwątpił po chwili, przenosząc pełne obaw spojrzenie na półwilę. Triumfującą - niczym bohaterka pradawnych legend, choć władcza postawa kontrastowała z jej kruchą sylwetką. W śnieżnym krajobrazie i przebraniu elfiej bohaterki rzeczywiście przypominała kartę z ilustracją z dziecięcej baśni. Biały puch łagodnie opadał na jej włosach, ramionach materiale sukni okrytej płaszczem.
- Na twój rozkaz - przytaknął jej słowom, chyląc czoła raz jeszcze, nie sprzeciwiając się rozkazom swojej pani, z teatralną determinacją w głosie, tak jakby w tle nie rozgrywał się rzeczywisty, prawdziwy konflikt. - Nie brać jeńców! - Urokliwy skwer, w którym się znaleźli, był bardzo daleki brudnym ulicom i okopom, w których wkrótce mieli zacząć chować się mugole. Szampan w krwi nie sprzyjał powadze, wzmagał doznania jako silniejsze, nadając przestrzeni znamion nierealnej rzeczywistości. - Zdrada! - Spokój zaburzył atak - śnieżka trafiła go w ramię, a on z teatralnym przestrachem zwrócił się w jej stronę, unosząc w górę obie dłonie niczym pojmany jeniec. - Przegrałem tę bitwę, moja pani, lecz bój nie jest jeszcze skończony. Uporem nie odejdę, wytrwam, choćbym całym sobą czuł już tylko cukier i cytrynę. Ani loch ani kajdany, nigdy mnie nie złamią. To wspomnienie twojej twarzy utrzyma mnie przy życiu - wyznał, zadzierając wyżej podbródek, nie opuszczając rąk podchodząc bliżej niej. Ostrożnym krokiem, jak wabiony przez myśliwego jeleń. Mimo uformowanej śmiercionośnej śnieżki, zbliżył się do niej. - Nie atakuj - poprosił - Tego, co najważniejsze, nie zapomnę nigdy. Dryfując po bezbrzeżach pustej i straszliwej nicości, ściśnięte żalem serce znajdzie ku tobie drogę pomimo ciemności; tobie się oddałem - dziś i na wieczności - zaintonował fragment poematu napisanego dla niej przed laty, wysłanego jeszcze w bezpieczne i spokojne mury Hogwartu. Przelać w te słowa uczucia, które towarzyszyły mu, kiedy kreślił je jako konkurent, nie było wcale trudno. - Błagam o litość - dodał - i o wybaczenie - gdy znalazł się już obok, z rękoma wciąż uniesionymi jak na jeńca przystało - również i tej zdrady - dodał przy tym rozbawionym szeptem, z błyskiem w oku, gwałtownym ruchem mocniej szarpiąc jedną z większych gałązek żywopłotu, chcąc zsypać na nią lekki srebrny puch z krzewów. - Ale bez walki nigdy się nie poddam! - zawołał, jednym ramieniem chwytając ją w pas, by nie mogła zbiec.
- Nie możesz was porównywać - westchnął ze zrezygnowaniem, nigdy nie potrafiłby spojrzeć na Fantine tak jak na Evandrę, nie potrafił zrobić tego obiektywnie. Evandra zbierała jego uwagę na uroczystościach, wpierw rodzinnych, potem bardziej oficjalnych, poprzez urodę zawsze zdając się wynioślejszą i doroślejszą, niż rzeczywiście była. Fantine zawsze będzie pamiętał jako rozkapryszoną kilkulatkę. - Będzie tobą zachwycona - odparł bez zawahania, nie wyrażając pełni swoich myśli na głos; gdyby był trzeźwiejszy, być może zastanowiłby się nad tym, jak często sam pada ofiarą podobnej manipulacji. Ale trzeźwy przecież nie był. - Może odda ci w podzięce za te inspiracje jakieś ziemie? - Nie mówił, rzecz jasna, poważnie, lecz rozbawienie nie przemknęło na jego usta, ustępując teatralnej i stoickiej powadze, tak jak gdyby w istocie snuli znacznie poważniejsze plany. I zachował ją w trakcie ostrej przestrogi Evandry, Fantine miała wielu zalotników, ale propozycje pierwsze z brzegu nie miały większego znaczenia, jej przyszłość musiała zostać zabezpieczona. W sposób, który zabezpieczy również ich przyszłość. - Myślałem o egzaminie - odparł, z tą samą powagą. - Dwunastu pracach, które kandydat musiałby wykonać i przeżyć, udowadniając, że był jej gotów. Pierwszą byłoby wyczyszczenie kłów Valsharessy, żeby nie marnować zbyt dużo czasu na nieudacznika - Smoczyca, o której mówił, była jedną z bardziej agresywnych, nosił na ciele ślady jej ognia: mroczny znak na jego lewym przedramieniu wtopiony był w blizny po poparzeniach. Niewątpliwie każdy, kto przeszedłby podobną próbę, byłby godzien jej ręki; otwartym pozostawało pytanie, czy przeżyje ktokolwiek. - Czy to zbyt łagodne i zdradzi desperację? - Zwątpił po chwili, przenosząc pełne obaw spojrzenie na półwilę. Triumfującą - niczym bohaterka pradawnych legend, choć władcza postawa kontrastowała z jej kruchą sylwetką. W śnieżnym krajobrazie i przebraniu elfiej bohaterki rzeczywiście przypominała kartę z ilustracją z dziecięcej baśni. Biały puch łagodnie opadał na jej włosach, ramionach materiale sukni okrytej płaszczem.
- Na twój rozkaz - przytaknął jej słowom, chyląc czoła raz jeszcze, nie sprzeciwiając się rozkazom swojej pani, z teatralną determinacją w głosie, tak jakby w tle nie rozgrywał się rzeczywisty, prawdziwy konflikt. - Nie brać jeńców! - Urokliwy skwer, w którym się znaleźli, był bardzo daleki brudnym ulicom i okopom, w których wkrótce mieli zacząć chować się mugole. Szampan w krwi nie sprzyjał powadze, wzmagał doznania jako silniejsze, nadając przestrzeni znamion nierealnej rzeczywistości. - Zdrada! - Spokój zaburzył atak - śnieżka trafiła go w ramię, a on z teatralnym przestrachem zwrócił się w jej stronę, unosząc w górę obie dłonie niczym pojmany jeniec. - Przegrałem tę bitwę, moja pani, lecz bój nie jest jeszcze skończony. Uporem nie odejdę, wytrwam, choćbym całym sobą czuł już tylko cukier i cytrynę. Ani loch ani kajdany, nigdy mnie nie złamią. To wspomnienie twojej twarzy utrzyma mnie przy życiu - wyznał, zadzierając wyżej podbródek, nie opuszczając rąk podchodząc bliżej niej. Ostrożnym krokiem, jak wabiony przez myśliwego jeleń. Mimo uformowanej śmiercionośnej śnieżki, zbliżył się do niej. - Nie atakuj - poprosił - Tego, co najważniejsze, nie zapomnę nigdy. Dryfując po bezbrzeżach pustej i straszliwej nicości, ściśnięte żalem serce znajdzie ku tobie drogę pomimo ciemności; tobie się oddałem - dziś i na wieczności - zaintonował fragment poematu napisanego dla niej przed laty, wysłanego jeszcze w bezpieczne i spokojne mury Hogwartu. Przelać w te słowa uczucia, które towarzyszyły mu, kiedy kreślił je jako konkurent, nie było wcale trudno. - Błagam o litość - dodał - i o wybaczenie - gdy znalazł się już obok, z rękoma wciąż uniesionymi jak na jeńca przystało - również i tej zdrady - dodał przy tym rozbawionym szeptem, z błyskiem w oku, gwałtownym ruchem mocniej szarpiąc jedną z większych gałązek żywopłotu, chcąc zsypać na nią lekki srebrny puch z krzewów. - Ale bez walki nigdy się nie poddam! - zawołał, jednym ramieniem chwytając ją w pas, by nie mogła zbiec.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Niezrażona zrezygnowanym tonem Tristana, pozostawiła temat dojrzałości szwagierki w spokoju. Znał ją wszak całe życie i był w stanie lepiej ocenić czy nadawała się już do podejmowania własnych decyzji.
- Cieszę się, że też to dostrzegasz. Najpierw jedne ziemie, a wreszcie i całe królestwo. Nie chcemy przecież ograniczać się do jednej posiadłości. - Westchnęła teatralnie, kontynuując podjętą niepoważnie dyskusję. - Ciężko będzie się odnaleźć, szukając wzajemnie w pałacach wszystkich hrabstw, ale to poświęcenie, na które jestem gotowa. - Fałszywa boleść wkradła się na półwilą fizys, kiedy myślami pognała już po terenach Anglii w poszukiwaniu miejsca na nowy, letni pałac.
- Jeśli zacznie od Valsharessy i wykaże chęć podejścia do drugiego zadania, będzie to świadczyć o jego mocniej determinacji - zaśmiała się, tym samym niszcząc udawaną powagę. Przed oczami jej wyobraźni pojawił się młody, drążący w przestrachu lord stojący przed obliczem Tristana, który na wspomnienie smoka miał zaraz wycofać się w obawie przed utratą życia. Przyszły mąż Fantine musiał być odważnym i wytrwałym arystokratą, by stawić czoło czekającym go wyzwaniom.
Triumfowała swój celny rzut, zupełnie jakby był to wyczyn godny wielkiej pochwały. Nie spuszczała z niego wzroku, ugniatając śnieżną kulę; nie od razu zdołał uśpić jej czujność. Gdy tylko odwrócił się z uniesionymi dłońmi, zrobiła pół kroku w tył, by rozpoznać sobie drogę do ewentualnej ucieczki. Uroczy zagajnik nie miał żadnych tajemnych przejść, lecz cichy głos z tyłu głowy podpowiadał Evandrze, że nawet gdyby ruszyła w kierunku wyjścia, ten zaraz znalazłby się tuż obok. Zadarła wyżej brodę, mrużąc oczy w rozbawieniu, słuchając jego ostatnich słów. To fragment poematu wyprowadził ją z czujnego skupienia, nic dziwnego, że tak mocno zapadł jej w pamięć, skoro czytała go wielokrotnie z ułożoną na poduszce głową, zresztą tak, jak wszystkie z jego listów.
Choć mogła spodziewać się odwetu, sypiący się ponad głową śnieg zaskoczył ją na tyle, by wydać się z siebie krótki, zduszony pisk zaskoczenia. Uformowana kula wypadła z jej drobnej dłoni, rozpadając się z powrotem w pył w zderzeniu z ośnieżoną, ogrodową ścieżką. Już miała wycofać się i umknąć, lecz zamiast zrobić krok w tył, ruszyła przed siebie, bezwiednie wpadając w pułapkę, niczym łatwa zdobycz. Pochwycona do uwięzi, uniosła na niego zdumiony wzrok - przecież miał być tym dobrym, szlachetnym rycerzem, niezdolnym do podstępu. Skąd nagle w jego sercu ta okrutna przebiegłość? Oswojona już z chłodem topniejącego na policzkach srebrnego puchu, przylgnęła do niego, odnajdując czarne spojrzenie.
- Czy zdrada w kontrze do zdrady, jest wciąż świadectwem braku lojalności? - spytała, doszukując się w tym akcie filozoficznej mądrości. - Sprytny odwet, sir, magia twych słów nie ma sobie równych - z westchnieniem przyznała mu wygraną. - Oto ma miejsce początek naszej wiecznej tułaczki. Czuję już na swym karku złowieszczy oddech Eurynomosa. - Teatralnie odwróciła wzrok, nie mogąc znieść upokorzenia z przegranej. Złapana na gorącym uczynku mogła jeszcze motać się i brnąć w kłamstwa, chcąc odwrócić od siebie uwagę, lecz czego innego mogła pragnąć, jeśli właśnie nie atencji? W dramatycznym geście przysunęła do twarzy wierzch wolnej dłoni, czekając na moment okrutnej śmierci. - Oszczędź mi wstydu, nie prowadź do lochów! Dokonaj mego żywota tu, na placu boju. - Zamknięta w zatęchłych piwnicach zmarniałaby doszczętnie, walcząc resztkami sił o godność, której za nic w świecie nie mogłaby oddać. Tu, na linii frontu, była gotowa odsłonić swoją pierś i przyjąć konsekwencje swego haniebnego czynu. - A później cierp katusze, nigdy więcej nie zaznawszy spokoju, żyjąc wyłącznie bladym, gasnącym wspomnieniem moich pocałunków.
- Cieszę się, że też to dostrzegasz. Najpierw jedne ziemie, a wreszcie i całe królestwo. Nie chcemy przecież ograniczać się do jednej posiadłości. - Westchnęła teatralnie, kontynuując podjętą niepoważnie dyskusję. - Ciężko będzie się odnaleźć, szukając wzajemnie w pałacach wszystkich hrabstw, ale to poświęcenie, na które jestem gotowa. - Fałszywa boleść wkradła się na półwilą fizys, kiedy myślami pognała już po terenach Anglii w poszukiwaniu miejsca na nowy, letni pałac.
- Jeśli zacznie od Valsharessy i wykaże chęć podejścia do drugiego zadania, będzie to świadczyć o jego mocniej determinacji - zaśmiała się, tym samym niszcząc udawaną powagę. Przed oczami jej wyobraźni pojawił się młody, drążący w przestrachu lord stojący przed obliczem Tristana, który na wspomnienie smoka miał zaraz wycofać się w obawie przed utratą życia. Przyszły mąż Fantine musiał być odważnym i wytrwałym arystokratą, by stawić czoło czekającym go wyzwaniom.
Triumfowała swój celny rzut, zupełnie jakby był to wyczyn godny wielkiej pochwały. Nie spuszczała z niego wzroku, ugniatając śnieżną kulę; nie od razu zdołał uśpić jej czujność. Gdy tylko odwrócił się z uniesionymi dłońmi, zrobiła pół kroku w tył, by rozpoznać sobie drogę do ewentualnej ucieczki. Uroczy zagajnik nie miał żadnych tajemnych przejść, lecz cichy głos z tyłu głowy podpowiadał Evandrze, że nawet gdyby ruszyła w kierunku wyjścia, ten zaraz znalazłby się tuż obok. Zadarła wyżej brodę, mrużąc oczy w rozbawieniu, słuchając jego ostatnich słów. To fragment poematu wyprowadził ją z czujnego skupienia, nic dziwnego, że tak mocno zapadł jej w pamięć, skoro czytała go wielokrotnie z ułożoną na poduszce głową, zresztą tak, jak wszystkie z jego listów.
Choć mogła spodziewać się odwetu, sypiący się ponad głową śnieg zaskoczył ją na tyle, by wydać się z siebie krótki, zduszony pisk zaskoczenia. Uformowana kula wypadła z jej drobnej dłoni, rozpadając się z powrotem w pył w zderzeniu z ośnieżoną, ogrodową ścieżką. Już miała wycofać się i umknąć, lecz zamiast zrobić krok w tył, ruszyła przed siebie, bezwiednie wpadając w pułapkę, niczym łatwa zdobycz. Pochwycona do uwięzi, uniosła na niego zdumiony wzrok - przecież miał być tym dobrym, szlachetnym rycerzem, niezdolnym do podstępu. Skąd nagle w jego sercu ta okrutna przebiegłość? Oswojona już z chłodem topniejącego na policzkach srebrnego puchu, przylgnęła do niego, odnajdując czarne spojrzenie.
- Czy zdrada w kontrze do zdrady, jest wciąż świadectwem braku lojalności? - spytała, doszukując się w tym akcie filozoficznej mądrości. - Sprytny odwet, sir, magia twych słów nie ma sobie równych - z westchnieniem przyznała mu wygraną. - Oto ma miejsce początek naszej wiecznej tułaczki. Czuję już na swym karku złowieszczy oddech Eurynomosa. - Teatralnie odwróciła wzrok, nie mogąc znieść upokorzenia z przegranej. Złapana na gorącym uczynku mogła jeszcze motać się i brnąć w kłamstwa, chcąc odwrócić od siebie uwagę, lecz czego innego mogła pragnąć, jeśli właśnie nie atencji? W dramatycznym geście przysunęła do twarzy wierzch wolnej dłoni, czekając na moment okrutnej śmierci. - Oszczędź mi wstydu, nie prowadź do lochów! Dokonaj mego żywota tu, na placu boju. - Zamknięta w zatęchłych piwnicach zmarniałaby doszczętnie, walcząc resztkami sił o godność, której za nic w świecie nie mogłaby oddać. Tu, na linii frontu, była gotowa odsłonić swoją pierś i przyjąć konsekwencje swego haniebnego czynu. - A później cierp katusze, nigdy więcej nie zaznawszy spokoju, żyjąc wyłącznie bladym, gasnącym wspomnieniem moich pocałunków.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Pokręcił głową, przecząco do jej słów, nie tracąc z twarzy udawanej powagi, wyciągnął ku niej dłoń ze skierowanym ku sklepieniu palcem wskazującym, jakby w obmyślaniu strategii potrzebował dodatkowego skupienia:
- Na stałe zajmiemy Pałac Buckingham, czas najwyższy, by znalazł się w wyłącznych rękach czarodziejów, a lepsze od naszych się o niego nie zatroszczą - oznajmił bez zająknięcia i ze zdecydowaniem, i choć prezentowana przez niego, przez nich, powaga wynikała z lekkiego nastroju rozluźnionego kolejnymi kieliszkami szampana, to arogancka nieustępliwość w jego oku nie pomagała stwierdzić, czy aby na pewno wciąż żartował, czy jednak rzeczywiście snuł zbyt śmiałe plany - wszak wizja wyzwolenia stolicy kraju od niemagicznych wydawała się dziś odległą i mało realną majaką. Nic jednak nie wskazywało na to, by ta kwestia miała przyciągnąć jego uwagę na dłużej, nie miało to przecież żadnego znaczenia dla kochanków zagubionych w roślinnym labiryncie posiadłości lady Nott. Duży srebrny księżyc otulał swoim blaskiem wysokie żywopłoty okryte srebrnym, mieniącym się w nocnym świetle jasnym puchem. Subtelny nocny wiatr niósł przyjemne orzeźwienie po tym, jak opuścili duszną od zabaw salę balową, podobnie jak otaczająca ich cisza koiła zmysły po natężeniu skądinąd pięknej muzyki, śmiechów, bardziej lub mniej poważniejszych rozmów. I ona w tym świetle wyglądała pięknie, sceneria podkreślała alabaster jej cery, a włosy zdawały się lśnić jaśniej od śniegu. Błękit jej spojrzenia przypominał zamrożone lodem kwiaty zdobiące te wyjątkowe ogrody.
Roześmiał się w głos, gdy rozległ się jej pisk, a ramiona zachłannie objęły jej sylwetkę; wodził wzrokiem za rumieńcem na jej twarzy, jaki wywołał chłód, za stopionymi kroplami śniegu spływającymi po jej szyi, w stronę linii dekoltu, ostatni wypity kieliszek uderzył do skroni, utrudniając mu uniesienie wzroku ku jej oczom, by zastanowić się nad zadaną przez nią zagwozdką.
- Wówczas niesie wyłącznie sprawiedliwość - odparł, kręcąc z dezaprobatą głową, pierwsza myśl, która przyszła mu do głowy, nie wydawała się nadto przemyślana. Uniesiony w górę kącik ust zdradzał samozadowolenie z pochwał jego sprytu i lekkości języka, dłoń z jej pleców w jednej chwili uniosła się wyżej, odsłaniając kark spod futrzanego kołnierza płaszcza, w istocie dając jej poczuć mroźny oddech, o którym mówiła. - Nie sądzisz chyba, moja pani, że śmiercią odkupisz swe winy? Droga to najprostsza, lecz żadnym sposobem nie odda mi radości ze służby, jaką przy tobie pełniłem - oznajmił, bez ni jednego mrugnięcia nieustępliwie wpatrując się w czerń jej błyszczących źrenic. - Eurynomos nie uczyni nic bez mego rozkazu! - zawołał, zamaszystym gestem dłoni odpędzając niewidzialnego sojusznika. - Nie drgnij, a nie uczyni ci krzywdy - przestrzegł, gdy dłoń, z karku, przemknęła wzdłuż szyi na przód, by odchylić przednie poły płaszcza. - Udręka za zwrócenie się przeciwko mnie potrwa wiecznie, a melodią tych błagań stanie się dźwięk ciężkich łańcuchów. Nie zakończę tego tu i teraz, porwę cię ze sobą, jak niegdyś Persefonę. W ciemnej i surowej celi noc za nocą odbierać będę, co moje, żywiąc się nie lichym wspomnieniem, a intensywnym i żywym smakiem ust twoich - zarzekł się, błądzącą dłonią odwracając jej twarz na powrót ku sobie. - A pewnego dnia cierpienie pozwoli ci pojąć ciężar popełnionych błędów - wyszeptał już w jej usta, nim sięgnął ich własnymi, bez delikatności, ze śmiałością i w porywie emocji wzmocnionych alkoholem i teatralną chwilą, z łapczywą i zachłanną namiętnością, jak gdyby ich bój miał się dopiero rozpocząć; naparł na nią, zamierzając zmusić ją do wejścia głębiej w krzewy, gdzie ośnieżone gałęzie, prócz strącenia na nich kolejnego puchu, miały przysłonić wstyd nocnego zacisza.
- Na stałe zajmiemy Pałac Buckingham, czas najwyższy, by znalazł się w wyłącznych rękach czarodziejów, a lepsze od naszych się o niego nie zatroszczą - oznajmił bez zająknięcia i ze zdecydowaniem, i choć prezentowana przez niego, przez nich, powaga wynikała z lekkiego nastroju rozluźnionego kolejnymi kieliszkami szampana, to arogancka nieustępliwość w jego oku nie pomagała stwierdzić, czy aby na pewno wciąż żartował, czy jednak rzeczywiście snuł zbyt śmiałe plany - wszak wizja wyzwolenia stolicy kraju od niemagicznych wydawała się dziś odległą i mało realną majaką. Nic jednak nie wskazywało na to, by ta kwestia miała przyciągnąć jego uwagę na dłużej, nie miało to przecież żadnego znaczenia dla kochanków zagubionych w roślinnym labiryncie posiadłości lady Nott. Duży srebrny księżyc otulał swoim blaskiem wysokie żywopłoty okryte srebrnym, mieniącym się w nocnym świetle jasnym puchem. Subtelny nocny wiatr niósł przyjemne orzeźwienie po tym, jak opuścili duszną od zabaw salę balową, podobnie jak otaczająca ich cisza koiła zmysły po natężeniu skądinąd pięknej muzyki, śmiechów, bardziej lub mniej poważniejszych rozmów. I ona w tym świetle wyglądała pięknie, sceneria podkreślała alabaster jej cery, a włosy zdawały się lśnić jaśniej od śniegu. Błękit jej spojrzenia przypominał zamrożone lodem kwiaty zdobiące te wyjątkowe ogrody.
Roześmiał się w głos, gdy rozległ się jej pisk, a ramiona zachłannie objęły jej sylwetkę; wodził wzrokiem za rumieńcem na jej twarzy, jaki wywołał chłód, za stopionymi kroplami śniegu spływającymi po jej szyi, w stronę linii dekoltu, ostatni wypity kieliszek uderzył do skroni, utrudniając mu uniesienie wzroku ku jej oczom, by zastanowić się nad zadaną przez nią zagwozdką.
- Wówczas niesie wyłącznie sprawiedliwość - odparł, kręcąc z dezaprobatą głową, pierwsza myśl, która przyszła mu do głowy, nie wydawała się nadto przemyślana. Uniesiony w górę kącik ust zdradzał samozadowolenie z pochwał jego sprytu i lekkości języka, dłoń z jej pleców w jednej chwili uniosła się wyżej, odsłaniając kark spod futrzanego kołnierza płaszcza, w istocie dając jej poczuć mroźny oddech, o którym mówiła. - Nie sądzisz chyba, moja pani, że śmiercią odkupisz swe winy? Droga to najprostsza, lecz żadnym sposobem nie odda mi radości ze służby, jaką przy tobie pełniłem - oznajmił, bez ni jednego mrugnięcia nieustępliwie wpatrując się w czerń jej błyszczących źrenic. - Eurynomos nie uczyni nic bez mego rozkazu! - zawołał, zamaszystym gestem dłoni odpędzając niewidzialnego sojusznika. - Nie drgnij, a nie uczyni ci krzywdy - przestrzegł, gdy dłoń, z karku, przemknęła wzdłuż szyi na przód, by odchylić przednie poły płaszcza. - Udręka za zwrócenie się przeciwko mnie potrwa wiecznie, a melodią tych błagań stanie się dźwięk ciężkich łańcuchów. Nie zakończę tego tu i teraz, porwę cię ze sobą, jak niegdyś Persefonę. W ciemnej i surowej celi noc za nocą odbierać będę, co moje, żywiąc się nie lichym wspomnieniem, a intensywnym i żywym smakiem ust twoich - zarzekł się, błądzącą dłonią odwracając jej twarz na powrót ku sobie. - A pewnego dnia cierpienie pozwoli ci pojąć ciężar popełnionych błędów - wyszeptał już w jej usta, nim sięgnął ich własnymi, bez delikatności, ze śmiałością i w porywie emocji wzmocnionych alkoholem i teatralną chwilą, z łapczywą i zachłanną namiętnością, jak gdyby ich bój miał się dopiero rozpocząć; naparł na nią, zamierzając zmusić ją do wejścia głębiej w krzewy, gdzie ośnieżone gałęzie, prócz strącenia na nich kolejnego puchu, miały przysłonić wstyd nocnego zacisza.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Zignorowała fakt, że śmiał się jej sprzeciwić, wysuwając własne propozycje, brzmiały równie nierozważnie, co jej własne. Zuchwałe obietnice niewarte były przywiązania. Choć posiadanie Pałacu Buckingham w rękach czarodziejów brzmiało jak ziszczenie idyllicznego obrazu, tak w tamtym momencie daleko mu było do realności.
- Niech więc tak będzie - zgodziła się wreszcie równie poważnym tonem, przyznając mu rację, w żadnym momencie nie biorąc jego słów za godne rozważenia w stanie trzeźwości. Stąpając dziś w blasku księżyca chciała zakraść się do innego, odległego świata, gdzie granica sennych marzeń zacierała się i pozwalała uszczknąć niecodziennego czaru. Przy nim, gdy podchwytywał każdą z opowieści, roztaczając wokół niezwykły, baśniowy czar, naraz zapominała o szarej codzienności. Obdarowywał zaangażowaniem sprawiając, że każdy kolejny krok prowadził ich poza granice ogrodów Hampton Court. Lgnęła do niego ochoczo, byleby stać się częścią tej historii, nawet jeśli miała okazać się dla niej bolesna i mało kolorowa.
Zaśmiała się, podświadomie dostrzegając absurd podanej odpowiedzi. To nie sprawiedliwość ją teraz interesowała, ani tym bardziej poszukiwanie logiki. Zamknięta w objęciach zamierzała w nich pozostać, nie próbując ucieczki. Silne ramiona kojarzyły się tylko ze spokojem i bezpieczeństwem, jakich nie chciała za nic oddać. Nagły chłód wprawił w drżenie, mimowolnie ugięła się pod lekkim naciskiem i wstrzymała oddech, kiedy zimna dłoń przeniosła się z karku na dekolt. Przyniosła chwilowe ukojenie, stając w wyraźnej kontrze do rozgrzanej skóry, Evandrowe powieki zamknęły się z rozkoszą, osadzając w ulotności chwili. Nie drgnęła na dźwięk ostrzeżenia, zupełnie jakby naprawdę przejęła się obecnością Eurynomosa, przy którym jeden fałszywy ruch kosztować ją mógł życie - czy w obliczu nadchodzącej kary, śmierć w szponach demona nie była bardziej łaskawą z dróg?
- Czy sama służba nie była już dostateczną nagrodą? - zapytała, tracąc na teatralności, niechętnie rozwierając powieki, by dosięgnąć wzrokiem przystojnej twarzy. Drobna dłoń uniosła się, by musnąć szorstkiego policzka, którego dotyk zawsze przyprawiał ją o dreszcz ekscytacji. - To ze mną dotarłeś do szczytu możliwości, to u mego boku sięgnąłeś gwiazd. Poznałeś moją łaskę, darowałam ci życie, czegóż więcej żądasz? - Objęła go ramionami, kontynuując grę, której niepisane zasady jeszcze przed momentem jej odpowiadały. Wizja pozostania z nim na wieczność tylko pozornie przypominała katusze - czy nie pragnęła spędzać z nim każdej nocy, choćby i w ciemnej, surowej celi? Skutecznie rozpalał wyobraźnię, wyciągał na wierzch gnieżdżące się w podświadomości wizje. Pocałunkom daleko było do słodyczy, czemu nie mogła się przecież dziwić. Sama pchnęła go do tego skraju, podpuszczając na kolejnym kroku, każdym skrawkiem ciała wołając o więcej, a mimo to w dole brzucha zamiast radości zrodziła się niepewność, nie chcąc już ustąpić.
- Nie, nie rób mi tego - wymruczała do jego ust, niezbyt zdecydowanym ruchem próbując wyzwolić się z zaborczych objęć. Ulegając naciskowi cofnęła się o kilka kroków, a sypiący się na głowę śnieg skutecznie przywołał do trzeźwości, zmuszał do opamiętania. Otworzyła szeroko oczy; wpół przytomnie odurzona szampanem dostrzegła narastającą ciemność. W jednej chwili poczuła jak traci kontrolę, której ostatków histerycznie jeszcze próbuje się chwycić, byleby nie poddać doszczętnie drodze ku zatraceniu. Nachalny dotyk drażnił coraz bardziej, kreśląc na ciele palące ślady, a wilgoć warg zostawała na skórze nieprzyjemną lepkością. Kurtyna ośnieżonych gałęzi nie gwarantowała potrzebnej prywatności, zamiast tego wzbudzała tylko dodatkowy niepokój, podkreślała, że wszystko jest nie tak, jak powinno. Nierównomierność oddechu nie była związana z wtórującym mu pożądaniem. Sztywniejąc w uścisku Rosiera podjęła kolejną próbę wyswobodzenia, a głowa naraz przepełniła się panicznymi myślami o powtarzającej się historii, o dniu do którego już nigdy nie chciała wracać. Czy mówiła niedostatecznie głośno, a może tętniąca w jego uszach krew zagłuszała jej prośbę?
- Dość! - podniosła głos, którego melodia zadrżała bardziej w przestrachu, niż złości. Zebrała w sobie resztki sił, aby ich ostatkiem odepchnąć od siebie męża, ignorując już myśl, że nie będzie z tego zadowolony.
- Niech więc tak będzie - zgodziła się wreszcie równie poważnym tonem, przyznając mu rację, w żadnym momencie nie biorąc jego słów za godne rozważenia w stanie trzeźwości. Stąpając dziś w blasku księżyca chciała zakraść się do innego, odległego świata, gdzie granica sennych marzeń zacierała się i pozwalała uszczknąć niecodziennego czaru. Przy nim, gdy podchwytywał każdą z opowieści, roztaczając wokół niezwykły, baśniowy czar, naraz zapominała o szarej codzienności. Obdarowywał zaangażowaniem sprawiając, że każdy kolejny krok prowadził ich poza granice ogrodów Hampton Court. Lgnęła do niego ochoczo, byleby stać się częścią tej historii, nawet jeśli miała okazać się dla niej bolesna i mało kolorowa.
Zaśmiała się, podświadomie dostrzegając absurd podanej odpowiedzi. To nie sprawiedliwość ją teraz interesowała, ani tym bardziej poszukiwanie logiki. Zamknięta w objęciach zamierzała w nich pozostać, nie próbując ucieczki. Silne ramiona kojarzyły się tylko ze spokojem i bezpieczeństwem, jakich nie chciała za nic oddać. Nagły chłód wprawił w drżenie, mimowolnie ugięła się pod lekkim naciskiem i wstrzymała oddech, kiedy zimna dłoń przeniosła się z karku na dekolt. Przyniosła chwilowe ukojenie, stając w wyraźnej kontrze do rozgrzanej skóry, Evandrowe powieki zamknęły się z rozkoszą, osadzając w ulotności chwili. Nie drgnęła na dźwięk ostrzeżenia, zupełnie jakby naprawdę przejęła się obecnością Eurynomosa, przy którym jeden fałszywy ruch kosztować ją mógł życie - czy w obliczu nadchodzącej kary, śmierć w szponach demona nie była bardziej łaskawą z dróg?
- Czy sama służba nie była już dostateczną nagrodą? - zapytała, tracąc na teatralności, niechętnie rozwierając powieki, by dosięgnąć wzrokiem przystojnej twarzy. Drobna dłoń uniosła się, by musnąć szorstkiego policzka, którego dotyk zawsze przyprawiał ją o dreszcz ekscytacji. - To ze mną dotarłeś do szczytu możliwości, to u mego boku sięgnąłeś gwiazd. Poznałeś moją łaskę, darowałam ci życie, czegóż więcej żądasz? - Objęła go ramionami, kontynuując grę, której niepisane zasady jeszcze przed momentem jej odpowiadały. Wizja pozostania z nim na wieczność tylko pozornie przypominała katusze - czy nie pragnęła spędzać z nim każdej nocy, choćby i w ciemnej, surowej celi? Skutecznie rozpalał wyobraźnię, wyciągał na wierzch gnieżdżące się w podświadomości wizje. Pocałunkom daleko było do słodyczy, czemu nie mogła się przecież dziwić. Sama pchnęła go do tego skraju, podpuszczając na kolejnym kroku, każdym skrawkiem ciała wołając o więcej, a mimo to w dole brzucha zamiast radości zrodziła się niepewność, nie chcąc już ustąpić.
- Nie, nie rób mi tego - wymruczała do jego ust, niezbyt zdecydowanym ruchem próbując wyzwolić się z zaborczych objęć. Ulegając naciskowi cofnęła się o kilka kroków, a sypiący się na głowę śnieg skutecznie przywołał do trzeźwości, zmuszał do opamiętania. Otworzyła szeroko oczy; wpół przytomnie odurzona szampanem dostrzegła narastającą ciemność. W jednej chwili poczuła jak traci kontrolę, której ostatków histerycznie jeszcze próbuje się chwycić, byleby nie poddać doszczętnie drodze ku zatraceniu. Nachalny dotyk drażnił coraz bardziej, kreśląc na ciele palące ślady, a wilgoć warg zostawała na skórze nieprzyjemną lepkością. Kurtyna ośnieżonych gałęzi nie gwarantowała potrzebnej prywatności, zamiast tego wzbudzała tylko dodatkowy niepokój, podkreślała, że wszystko jest nie tak, jak powinno. Nierównomierność oddechu nie była związana z wtórującym mu pożądaniem. Sztywniejąc w uścisku Rosiera podjęła kolejną próbę wyswobodzenia, a głowa naraz przepełniła się panicznymi myślami o powtarzającej się historii, o dniu do którego już nigdy nie chciała wracać. Czy mówiła niedostatecznie głośno, a może tętniąca w jego uszach krew zagłuszała jej prośbę?
- Dość! - podniosła głos, którego melodia zadrżała bardziej w przestrachu, niż złości. Zebrała w sobie resztki sił, aby ich ostatkiem odepchnąć od siebie męża, ignorując już myśl, że nie będzie z tego zadowolony.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Jej słodki dźwięczny śmiech, przymrużone w rozkoszy błękitne oczy o tak powłóczystej magii, Evandra przyciągała uwagę w pełni, kąciki jego ust uniosły się nieznacznie wyżej, gdy poczuł dotyk jej delikatnej dłoni na swojej twarzy, a moment później czule obejmujące go wątłe ramiona półwili; jej oddanie rozbudzało wyobraźnię i pobudzało ciało, które coraz mocniej pragnęło prawdziwie zakosztować jej nieskończonego piękna. W śnieżnej scenerii urokliwych ogrodów i wieczorowej balowej kreacji kusiła bardziej jeszcze, niż zwykle, a jej figlarne gesty, tym śmielsze po wypitym szampanie, przyciągały uwagę bez litości. Scena i abstrakcyjnie obrane role traciły na znaczeniu, gdy pożądanie i potrzeba spełnienia ciągnęła go już tylko coraz bliżej niej. Blask nocnych gwiazd zaszedł częściowo chmurami, otulając ich silniejszym półmrokiem, gdzieś między jednym a drugim słowem zerwał się silniejszy i chłodniejszy wiatr, wzmagający gęstsze śnieżne podmuchy, lecz i ten mróz okazał zbyt słaby, by ostudzić wrzącą zmieszaną z alkoholem krew pompowaną tętnem gwałtownie pulsującego stęsknionego serca.
- Służyłem ci z radością i oddaniem, a oto nadszedł kres twych przywilejów. Znalazłaś się na mojej łasce. Nigdy nie zapomnę wspólnie przebytej drogi, lecz czy naprawdę pytać musisz, czego żądam? Podążałem za tobą przez ciernie i kolce, nie dla zaszczytów i nie po to, by sięgnąć wielkości. Ciebie pragnę. Ciebie żądam - szeptał między kolejnymi łapczywymi pocałunkami, gdy dłonie prześlizgiwały się po nielicznych fragmentach ciepłej odsłoniętej skóry; prawa dłoń sięgnęła szyi, kciuk odnalazł kruchą krtań, palce wstrzymały kark, nie pozwalając się oddalić. Jej niezdecydowany ruch nie wywołał żadnej reakcji, szeptane w usta słowa przyciągały melodią i brzmieniem, odrzucając sens brzmiący dla niego raczej jak skrzący element podjętej wcześniej gry, nie znaczące tak. - Ciebie wezmę - odszepnął w jej otwarte usta, ignorując nagłe spięcie jej ciała, wyczuwalne przecież pod zachłannym dotykiem, lewa dłoń z pleców zsunęła się niżej, łapczywie szukając krągłości ciała, gdy kolejny raz sięgał jej ust własnymi, łapczywiej jeszcze niż wcześniej.
Kategoryczne dość i niespodziewane odepchnięcie sprawiło, że mimowolnie cofnął się pół kroku i uniósł ku niej spojrzenie; czarne źrenice przysłoniły zniecierpliwione iskry, w pół rozbawione, w pół sprowokowane, a z pewnością wilczo wygłodniałe. Należała do niego, była jego żoną, ani nie musiał, ani nie zamierzał brać tego sprzeciwu na poważnie, lecz czy w ogóle mógł być poważnym? Wydawało mu się to bez znaczenia, roześmiał się krótko w odpowiedzi, nim dłonie ponownie pochwyciły jej sylwetkę, nie pozwalając jej uciec. Wsunął je pod poły płaszcza żony, odnajdując biodra, na których zakleszczył uścisk; pochylił się nad jej ramieniem, ustami sięgając jej ucha, by drażniąc jego płatek wargami szeptem zwrócić jej uwagę:
- Ciszej, moja pani, chcesz, żeby ktoś nas usłyszał? - spytał, lecz pomimo rozbawienia widocznego w jego oku poprzednia figlarność umknęła z tonu jego głosu, zastąpiona przez ostrą jak hartowana stal stanowczość. Krzyki mogły tu kogoś sprowadzić, jeśli nie gości, to służbę pilnującą porządku, a na to przecież pozwolić sobie nie mógł. - Zniszczył tę chwile niepożądaną obecnością? - mówił dalej, zbierając dłonią materiał spódnicy jej sukni i siłą wpychając ją mocniej w gęste ośnieżone zarośla ogrodowego labiryntu, zacieśniając objęcia co moc, by nie mogła już powtórzyć wcześniejszego oporu, i tak czekał zbyt długo. Pragnął jej tu i teraz, pragnął ją pochwycić i nią się nasycić. Zwabiony dźwięcznym śmiechem, pięknym licem, uwodzicielskim spojrzeniem, nie zamierzał się już zatrzymać. Należała do niego i jego była, a on nauczył się brać to, czego pragnął i wtedy, kiedy tego pragnął. Długo już wodziła go za nos, lecz i on długo wierzył w ciążowe wymówki. Tu i teraz alkohol sprawił, że o nich zapomniał, a w zamian choćby i przemocą pomimo połogu pragnął spleść ich w ciała w jedno i raz jeszcze tego wieczora zatańczyć jednym rytmem. Łapczywe pocałunki sięgnęły linii dekoltu, szukając skóry nabrzmiałych od porodu piersi, gdy prawa dłoń, zapobiegawczo, z talii pomknęła na jej usta, ze zdecydowanym zamiarem wyciszenia kolejnego krzyku.
- Służyłem ci z radością i oddaniem, a oto nadszedł kres twych przywilejów. Znalazłaś się na mojej łasce. Nigdy nie zapomnę wspólnie przebytej drogi, lecz czy naprawdę pytać musisz, czego żądam? Podążałem za tobą przez ciernie i kolce, nie dla zaszczytów i nie po to, by sięgnąć wielkości. Ciebie pragnę. Ciebie żądam - szeptał między kolejnymi łapczywymi pocałunkami, gdy dłonie prześlizgiwały się po nielicznych fragmentach ciepłej odsłoniętej skóry; prawa dłoń sięgnęła szyi, kciuk odnalazł kruchą krtań, palce wstrzymały kark, nie pozwalając się oddalić. Jej niezdecydowany ruch nie wywołał żadnej reakcji, szeptane w usta słowa przyciągały melodią i brzmieniem, odrzucając sens brzmiący dla niego raczej jak skrzący element podjętej wcześniej gry, nie znaczące tak. - Ciebie wezmę - odszepnął w jej otwarte usta, ignorując nagłe spięcie jej ciała, wyczuwalne przecież pod zachłannym dotykiem, lewa dłoń z pleców zsunęła się niżej, łapczywie szukając krągłości ciała, gdy kolejny raz sięgał jej ust własnymi, łapczywiej jeszcze niż wcześniej.
Kategoryczne dość i niespodziewane odepchnięcie sprawiło, że mimowolnie cofnął się pół kroku i uniósł ku niej spojrzenie; czarne źrenice przysłoniły zniecierpliwione iskry, w pół rozbawione, w pół sprowokowane, a z pewnością wilczo wygłodniałe. Należała do niego, była jego żoną, ani nie musiał, ani nie zamierzał brać tego sprzeciwu na poważnie, lecz czy w ogóle mógł być poważnym? Wydawało mu się to bez znaczenia, roześmiał się krótko w odpowiedzi, nim dłonie ponownie pochwyciły jej sylwetkę, nie pozwalając jej uciec. Wsunął je pod poły płaszcza żony, odnajdując biodra, na których zakleszczył uścisk; pochylił się nad jej ramieniem, ustami sięgając jej ucha, by drażniąc jego płatek wargami szeptem zwrócić jej uwagę:
- Ciszej, moja pani, chcesz, żeby ktoś nas usłyszał? - spytał, lecz pomimo rozbawienia widocznego w jego oku poprzednia figlarność umknęła z tonu jego głosu, zastąpiona przez ostrą jak hartowana stal stanowczość. Krzyki mogły tu kogoś sprowadzić, jeśli nie gości, to służbę pilnującą porządku, a na to przecież pozwolić sobie nie mógł. - Zniszczył tę chwile niepożądaną obecnością? - mówił dalej, zbierając dłonią materiał spódnicy jej sukni i siłą wpychając ją mocniej w gęste ośnieżone zarośla ogrodowego labiryntu, zacieśniając objęcia co moc, by nie mogła już powtórzyć wcześniejszego oporu, i tak czekał zbyt długo. Pragnął jej tu i teraz, pragnął ją pochwycić i nią się nasycić. Zwabiony dźwięcznym śmiechem, pięknym licem, uwodzicielskim spojrzeniem, nie zamierzał się już zatrzymać. Należała do niego i jego była, a on nauczył się brać to, czego pragnął i wtedy, kiedy tego pragnął. Długo już wodziła go za nos, lecz i on długo wierzył w ciążowe wymówki. Tu i teraz alkohol sprawił, że o nich zapomniał, a w zamian choćby i przemocą pomimo połogu pragnął spleść ich w ciała w jedno i raz jeszcze tego wieczora zatańczyć jednym rytmem. Łapczywe pocałunki sięgnęły linii dekoltu, szukając skóry nabrzmiałych od porodu piersi, gdy prawa dłoń, zapobiegawczo, z talii pomknęła na jej usta, ze zdecydowanym zamiarem wyciszenia kolejnego krzyku.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Chłód wiatru dawał się już we znaki, z wolna uprzykrzając obraną w ogrodach zabawę. Smagał bezlitośnie, ściągając na ziemię, zwiastując koniec gry, której zasady rozmyły się już między jednym a drugim mijanym krzewem. Podatna na zwodniczy wpływ trunków półwila nie dostrzegała jeszcze nadchodzącego wielkimi krokami zmierzchu, nieświadomie brnąc ku zatraceniu i własnej zgubie. Za bardzo podobała jej się ta gra wśród niedopowiedzeń, z każdą chwilą umacniająca się świadomość, że skrzące między nimi emocje palą ich do żywego. Zamknięta w szczelnych objęciach wśród mokrych pocałunków chciała oddać się tej chwili bez opamiętania. Czy nie piękna jest miłość dzielona spontanicznie? Tyle że w miłości ważne jest szanowanie granic, a tych drogi małżonek nie potrafił uznać.
Wycofał się ledwie pół kroku, dając złudną nadzieję na chwilę spokoju, na utrzymanie rezonu i powrót na balową salę w dobrym nastroju. Sięgnęła po głębszy oddech i odnalazła spojrzeniem twarz męża, a widniejący nań szeroki uśmiech sprawił, że serce stanęło jej na moment, zwiastując niespodziewane pogorszenie sytuacji. Pochwycona znów w pasie nie znalazła drogi ucieczki. Głos ugrzązł jej w gardle, a pieszczący płatek ucha szept przyprawiał o mdłości. Pokręciła zaraz głową, w żadnym wypadku nie chcąc, by ktokolwiek ich tu znalazł. Nie byłby to skandal, wszak mąż z żoną oddawać się mogą prywatnym spacerom do woli, choć niekoniecznie podczas zimowego sabatu, gdzie swym towarzystwem powinni obdarowywać innych gości. Przykra i zawstydzająca była natomiast myśl, jakoby świadków przywieść mógł tu okrzyk półwili, daleki od radosnej barwy.
- Nie, proszę… - jęknęła tylko cicho, gdy wepchnięta między gałęzie żywopłotu została odcięta od resztek bladego, dochodzącego z okien balowej sali światła. Błyszczące w ciemnościach czarne tęczówki zdawały się przeszywać ją na wylot, drążąc w pożądaniu ku ostatecznemu spełnieniu. Obawiała się tej bliskości i palącego skórę dotyku. Znała już jego nieustępliwość, niezachwiane dążenie do celu poparte przeświadczeniem o słuszności obranego kierunku. Niekiedy lubiła w nim te cechy, zdecydowanie oraz upór, które rysowały sylwetkę silnego i niezłomnego czarodzieja. Niekiedy sądziła, że go kocha, kiedy to zrzucał ciężar pełnej determinacji maski, by odsłonić skrawek swej wrażliwej duszy. Niestety coraz częściej utwierdzał ją w przekonaniu, że to ciepło było maską, jaką nakładał, by uśpić jej czujność. Uchylał szczelny klosz, pod którym chciał ją na co dzień chować, byleby uszczknąć dla siebie odrobinę świeżości i niewinności, jakie tak bardzo w niej cenił.
Z gałęzi krzewów posypał się śnieg, mrożąc nagie policzki i odsłonięty kark. Pojedyncze kolce zaczepiły się o jedwabny materiał cienkich pończoch, szarpiąc i raniąc delikatną skórę na łydkach. Okrzyk sprzeciwu utonął głucho stłumiony przyciśniętą do ust dłonią, a błękitne oczach zaszkliły się w rozpaczy. Napotkany plecami opór znacznie ograniczył ruchy, nie pozwolił na dalszą ucieczkę w głąb gęsto splątanych gałęzi krzewów. Zbyt dobrze już wiedziała, że dalszy sprzeciw nie miał najmniejszego sensu. Kobiece dłonie zacisnęły się w piąstki, Evandra zaczęła okładać męża po ramionach, co w ciasnej przestrzeni nie zdawało egzaminu pozbawiając rozmachu. Szarpana w pośpiechu bielizna ustąpiła pod naciskiem. Gdy tylko wszedł w nią gwałtownie, półwila złość ustąpiła rozpaczy, po policzkach spłynęły gorące łzy. Szloch niknął gdzieś w zapomnieniu, dając ciche świadectwo trwającej udręki. Obolała wciąż w połogu nadal nie wróciła do formy sprzed okresu brzemienności. Dziś po raz pierwszy miała zachłysnąć się towarzystwem, które mimo jej niedyspozycji nieustannie trwało w swej świetności. Wyczekiwała tego dnia z utęsknieniem, tak bardzo pragnąc powrotu do życia, z którego utratą zdążyła się pożegnać, a jakie zostało jej ponownie ofiarowane.
Pogodzenie się z sytuacją nie zajęło jej długo. Pospiesznie wysunięty wniosek o niechęci co do wzywania osób trzecich ukrócił wszelkie plany ucieczki przed gorącym oddechem męża. Iskry nie zatańczyły między placami, ognista kula nie przypiekła okrutnym żarem męskiego policzka. Objęła go tylko udami w pasie, palce zaś zacisnęła na materiale płaszcza. Ugięła się pod nim i ustąpiła, byleby czym prędzej zabrał to, czego chce i zostawił ją w spokoju.
Wycofał się ledwie pół kroku, dając złudną nadzieję na chwilę spokoju, na utrzymanie rezonu i powrót na balową salę w dobrym nastroju. Sięgnęła po głębszy oddech i odnalazła spojrzeniem twarz męża, a widniejący nań szeroki uśmiech sprawił, że serce stanęło jej na moment, zwiastując niespodziewane pogorszenie sytuacji. Pochwycona znów w pasie nie znalazła drogi ucieczki. Głos ugrzązł jej w gardle, a pieszczący płatek ucha szept przyprawiał o mdłości. Pokręciła zaraz głową, w żadnym wypadku nie chcąc, by ktokolwiek ich tu znalazł. Nie byłby to skandal, wszak mąż z żoną oddawać się mogą prywatnym spacerom do woli, choć niekoniecznie podczas zimowego sabatu, gdzie swym towarzystwem powinni obdarowywać innych gości. Przykra i zawstydzająca była natomiast myśl, jakoby świadków przywieść mógł tu okrzyk półwili, daleki od radosnej barwy.
- Nie, proszę… - jęknęła tylko cicho, gdy wepchnięta między gałęzie żywopłotu została odcięta od resztek bladego, dochodzącego z okien balowej sali światła. Błyszczące w ciemnościach czarne tęczówki zdawały się przeszywać ją na wylot, drążąc w pożądaniu ku ostatecznemu spełnieniu. Obawiała się tej bliskości i palącego skórę dotyku. Znała już jego nieustępliwość, niezachwiane dążenie do celu poparte przeświadczeniem o słuszności obranego kierunku. Niekiedy lubiła w nim te cechy, zdecydowanie oraz upór, które rysowały sylwetkę silnego i niezłomnego czarodzieja. Niekiedy sądziła, że go kocha, kiedy to zrzucał ciężar pełnej determinacji maski, by odsłonić skrawek swej wrażliwej duszy. Niestety coraz częściej utwierdzał ją w przekonaniu, że to ciepło było maską, jaką nakładał, by uśpić jej czujność. Uchylał szczelny klosz, pod którym chciał ją na co dzień chować, byleby uszczknąć dla siebie odrobinę świeżości i niewinności, jakie tak bardzo w niej cenił.
Z gałęzi krzewów posypał się śnieg, mrożąc nagie policzki i odsłonięty kark. Pojedyncze kolce zaczepiły się o jedwabny materiał cienkich pończoch, szarpiąc i raniąc delikatną skórę na łydkach. Okrzyk sprzeciwu utonął głucho stłumiony przyciśniętą do ust dłonią, a błękitne oczach zaszkliły się w rozpaczy. Napotkany plecami opór znacznie ograniczył ruchy, nie pozwolił na dalszą ucieczkę w głąb gęsto splątanych gałęzi krzewów. Zbyt dobrze już wiedziała, że dalszy sprzeciw nie miał najmniejszego sensu. Kobiece dłonie zacisnęły się w piąstki, Evandra zaczęła okładać męża po ramionach, co w ciasnej przestrzeni nie zdawało egzaminu pozbawiając rozmachu. Szarpana w pośpiechu bielizna ustąpiła pod naciskiem. Gdy tylko wszedł w nią gwałtownie, półwila złość ustąpiła rozpaczy, po policzkach spłynęły gorące łzy. Szloch niknął gdzieś w zapomnieniu, dając ciche świadectwo trwającej udręki. Obolała wciąż w połogu nadal nie wróciła do formy sprzed okresu brzemienności. Dziś po raz pierwszy miała zachłysnąć się towarzystwem, które mimo jej niedyspozycji nieustannie trwało w swej świetności. Wyczekiwała tego dnia z utęsknieniem, tak bardzo pragnąc powrotu do życia, z którego utratą zdążyła się pożegnać, a jakie zostało jej ponownie ofiarowane.
Pogodzenie się z sytuacją nie zajęło jej długo. Pospiesznie wysunięty wniosek o niechęci co do wzywania osób trzecich ukrócił wszelkie plany ucieczki przed gorącym oddechem męża. Iskry nie zatańczyły między placami, ognista kula nie przypiekła okrutnym żarem męskiego policzka. Objęła go tylko udami w pasie, palce zaś zacisnęła na materiale płaszcza. Ugięła się pod nim i ustąpiła, byleby czym prędzej zabrał to, czego chce i zostawił ją w spokoju.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Tętniący we krwi alkohol, odurzenie wilim czarem, wrząca krew sprawiająca, że wcale nie czuł chłodu, zaśmiał się za to bezgłośnie, gdy poczuł jej lekkie uderzenia zaciśniętych piąstek, nie biorąc tego gestu żadnym razem na poważnie. Zaśmiał się też, wciąż bezgłośnie, gdy prosiła, by przestał i zaśmiał się, gdy kręciła głową w zaprzeczeniu, potwierdzając, że nie pragnęła teraz towarzystwa. Od początku się z nim przecież tylko droczyła, pragnął jej, jej ciało, jej spojrzenie, jej głos, blask jej czerwonych ust, doprowadzały go do szaleństwa, a teraz miał ją tutaj, całą, znów pośród ludzi, ze zdrowym rumieńcem na porcelanowej twarzy. Była jego żoną, dlaczego byli sobie tak dalecy? Dlaczego umykała przed jego dotykiem, zamykała sypialnię, dlaczego była zimna jak lodowa rzeźba nimfy, czy chciała doprowadzić go do tego stanu, straszliwej tęsknoty i zniecierpliwienia, rozgorączkowanego pożądania? Czy robiła to wszystko specjalnie, wiedząc, jak działa na mężczyzn? Czy to tego żalu, tego głodu pragnęła? Czy chciała torturować go w ten sposób? Zamierzał dać jej czas, naprawdę zamierzał, lecz ile miał jeszcze czekać?
Gniewne tępe myśli przemykały przez umysł wartko jak rzeka, gdy silny utęskniony dotyk bynajmniej nie łagodził ostrych kolców otaczających ją krzewów, które pomagały zedrzeć z niej delikatny jedwab bielizny, skropiony krwią powierzchownych otarć. Jego ciepły oddech muskał skórę jej twarzy, nim popielnym dymem płynął w górę, rozrzedzając się pośród nocnych grudniowych mrozów, nie dbając, na czym wstrzymały się jej plecy, gdy wziął ją gwałtownie, jak gwałtownym i namiętnym było dziś jego pożądanie. Nieugięte, co zdradzało płomienne spojrzenie, gdy odnalazło wodnistą rozpacz w jej oczach. Może jej nie dostrzegał, a może go nie interesowała, lśniące linie łez błyszczały w blasku księżyca równie pięknie, jak roztapiające się drobiny śniegu na jej jasnej odsłoniętej szyi. Pragnął nasycić się nią całą. Z zadowoleniem przyjął jej uległość, gdy wreszcie się przed nim otworzyła, czy wreszcie pojęła? Coraz cięższy oddech towarzyszył brutalnie odbieranej rozkoszy, nie zważał na jej ból - który choćby mimowolnie zdradzony zdawał się go tylko podjudzać. Gwałtowność mieszała się ze złością i tęsknotą, nienasycone pragnieniem, które wzbudzała jej bezlitosna bliskość. Dłoń zsunęła się z ust, kiedy umilkła, kciuk przemknął po jej ciepłych wargach, palce wnet ścisnęły krtań, tym mocniej, gdy nadeszło spełnienie, nie pozwalając jej wydać z siebie donośniejszego dźwięku. Jej spojrzenie nie miało w sobie miłości, nie miało wdzięczności ani spełnienia. Nie zważając na to, przesunął dłoń na jej podbródek, zmuszając ją, by spojrzała mu w oczy i, trzymając jej twarz, by nie mogła uciec, złączył ich usta w pocałunku.
Uścisk zelżał po chwili - dłoń przemknęła na kark, wciąż zawłaszczając ją tylko dla siebie - wraz z nim zniknęło napięcie z twarzy i ciała, wkrótce i łapczywość dotyku, na krótko nachylił się nad pudrową skórą jej odsłoniętego dekoltu. Mróz wydał się bardziej siarczysty, a wiatr silniejszy, czy wzmógł się przed momentem, czy był takim już wcześniej?
Oswobodził ją w końcu całkiem, pozostawiając przestrzeń wystarczającą, by wymknąć się z jego objęć. Nie schylił się po materiał bielizny lśniący na jasnym śniegu. Alkohol szumiał w jego skroni, serce nie odnalazło jeszcze łagodniejszego rytmu. Nie miał przy sobie kielicha. Chciałby się napić - myśli dziwnie ucichły, jak po sztormie, przypominając okrutną ciszę, jaka nastaje po katastrofie - milczał, choć cisza nie była mu nigdy przyjaciółką.
Czas już wracać.
/zt x2?
Gniewne tępe myśli przemykały przez umysł wartko jak rzeka, gdy silny utęskniony dotyk bynajmniej nie łagodził ostrych kolców otaczających ją krzewów, które pomagały zedrzeć z niej delikatny jedwab bielizny, skropiony krwią powierzchownych otarć. Jego ciepły oddech muskał skórę jej twarzy, nim popielnym dymem płynął w górę, rozrzedzając się pośród nocnych grudniowych mrozów, nie dbając, na czym wstrzymały się jej plecy, gdy wziął ją gwałtownie, jak gwałtownym i namiętnym było dziś jego pożądanie. Nieugięte, co zdradzało płomienne spojrzenie, gdy odnalazło wodnistą rozpacz w jej oczach. Może jej nie dostrzegał, a może go nie interesowała, lśniące linie łez błyszczały w blasku księżyca równie pięknie, jak roztapiające się drobiny śniegu na jej jasnej odsłoniętej szyi. Pragnął nasycić się nią całą. Z zadowoleniem przyjął jej uległość, gdy wreszcie się przed nim otworzyła, czy wreszcie pojęła? Coraz cięższy oddech towarzyszył brutalnie odbieranej rozkoszy, nie zważał na jej ból - który choćby mimowolnie zdradzony zdawał się go tylko podjudzać. Gwałtowność mieszała się ze złością i tęsknotą, nienasycone pragnieniem, które wzbudzała jej bezlitosna bliskość. Dłoń zsunęła się z ust, kiedy umilkła, kciuk przemknął po jej ciepłych wargach, palce wnet ścisnęły krtań, tym mocniej, gdy nadeszło spełnienie, nie pozwalając jej wydać z siebie donośniejszego dźwięku. Jej spojrzenie nie miało w sobie miłości, nie miało wdzięczności ani spełnienia. Nie zważając na to, przesunął dłoń na jej podbródek, zmuszając ją, by spojrzała mu w oczy i, trzymając jej twarz, by nie mogła uciec, złączył ich usta w pocałunku.
Uścisk zelżał po chwili - dłoń przemknęła na kark, wciąż zawłaszczając ją tylko dla siebie - wraz z nim zniknęło napięcie z twarzy i ciała, wkrótce i łapczywość dotyku, na krótko nachylił się nad pudrową skórą jej odsłoniętego dekoltu. Mróz wydał się bardziej siarczysty, a wiatr silniejszy, czy wzmógł się przed momentem, czy był takim już wcześniej?
Oswobodził ją w końcu całkiem, pozostawiając przestrzeń wystarczającą, by wymknąć się z jego objęć. Nie schylił się po materiał bielizny lśniący na jasnym śniegu. Alkohol szumiał w jego skroni, serce nie odnalazło jeszcze łagodniejszego rytmu. Nie miał przy sobie kielicha. Chciałby się napić - myśli dziwnie ucichły, jak po sztormie, przypominając okrutną ciszę, jaka nastaje po katastrofie - milczał, choć cisza nie była mu nigdy przyjaciółką.
Czas już wracać.
/zt x2?
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Życie, kochanie, trwa tyle, co taniec
Szybka odpowiedź