Wydarzenia


Ekipa forum
nightmares follow me like a shadow
AutorWiadomość
nightmares follow me like a shadow [odnośnik]01.10.20 15:51
Londyn, 13 lutego 1957
Zatapiając się w śnie, nie mogła dostrzec, kiedy i ile trwały męki, w których była zmuszona do przyglądania się martwemu bratu. Larwy pełzające po truchle pozostawiały po sobie krwawe ślady na nieskazitelnie bladej cerze młodego mężczyzny. Wyrysowywały swymi tłustymi ciałami słowa w języku, którego kobieta zrozumieć nie potrafiła. Lecz w pewnej chwili, trwogi i nadziei, dostrzegła runy – starożytne runy. Najpierw jedną, potem drugą, lecz ich symbolika była tak sprzeczna, że myśl zaślepiła istotę przed nią, a koszmar wykorzystał ten moment, aby wykrzyczeć najokropniejsze dźwięki z możliwych, pełne rozgoryczenia i bólu. Poczucie winy wzbierało na sile wraz z przerażeniem, świdrującym wnętrzności śniącej. Niesprawiedliwość wylewała się z każdego oczodołu mary, doprowadzając Forsythię do przebudzenia. Nierówny oddech towarzyszył jej, gdy analizowała sufit, później ściany, aż na końcu spojrzała na okno i pochmurny, nieśmiały poranek rozpoczynający kolejny dzień. Przetarła spocone czoło, aby zwlec się niedbale z łóżka, pozostawiając pościel w nieładzie. Nie mogła wyzbyć się okrutnej mary, która nawet w rzeczywistości wlepiała w nią puste ślepia. Stan ten utrzymywał się permanentnie od śmierci jej drogiego brata, a każda noc zaczynała się zdecydowanie zbyt późno i kończyła wraz z jaśniejącym niebem, nie dając Sythii należnego wypoczynku. Czasem już nawet nie chciała zasypiać, wiedząc co takiego czekało na nią w krainie snów, która niegdyś była dla niej wybawieniem od rzeczywistości, tak teraz stanowiła okrutny teatr pasożytów zamęczających ciało jej brata.
Magiczne stworzenia z obrazów oddawały się drzemce, jednak znalazły się i te, które spode łba przyglądały się wędrującej po pokoju sylwetce, niespokojnie szarpiącej się z koszulą nocną, a później nerwowo wyczesującej włosy, jak gdyby każde przejechanie szczotki, od czubka głowy do końcówek włosów, miało wyjąć myśli i wizje duszące się pod czaszką. Jednak nawet i to nie pomagało. Woda również nie zmywała dziwnych uczuć, a śniadanie wydawało się zepsute jak trupy ze snu. Krzywe spojrzenie ojca i jego żony, dostatecznie zniechęciło młodą kobietę do skończenia posiłku.
Kilka godzin później skierowała swoje kroki do szpitala św. Munga, licząc, że być może ktoś będzie mógł zaradzić cokolwiek na jej dolegliwości lub wpisać jakiś eliksir, który postawi ją do pionu. Stała pod budynkiem przez dobre kilkanaście minut wahając się czy powinna w ogóle sięgać po jakąkolwiek pomoc. W pracy zwrócono jej wielokrotnie uwagę, że zaczęła wyglądać niezdrowo, a przełożony pytał, czy przypadkiem kobieta nie potrzebuje dłuższej przerwy. Lecz praca była jedynym miejscem, w którym potworne myśli odpływały w nicość, tworząc miejsce dla pracoholizmu. Jedni uciekali w alkohol, inni zajadali stres, jeszcze kolejni wyżywali się na swoich bliskich, ale Sythia nie zaliczała się do żadnej z tych grup. Choć winiła siebie i pracę za nieobecność przy umierającym bracie, tak również dzięki tej pracy zapominała o problemach. Skupiając się na liście zadań, jakie dostawała, dążyła od jednego celu do kolejnego, wytyczając tym samym ścieżkę jakiekolwiek sensu dla własnej egzystencji.
Nerwowo stukała obcasem, rozglądając się po personelu szpitalnym, szukając znajomych twarzy. Jednak wszyscy wydawali się obcy, jednocześnie nadzwyczajnie zajęci i zaabsorbowani swoimi sprawami, aby móc ich niepokoić. Nie miała siły nikogo zaczepiać ani dopraszać się o natychmiastowe przyjęcie. Kolejka osób ubiegających się o opiekę była równie długa, co ta składająca się z petentów w ministerstwie, jaką zwykle mijała, wchodząc do pracy.
Uderzyła ją fala gorąca, kiedy kilka osób spojrzało w jej kierunku, gdy już za długo stała w przejściu. Oparła się o ścianę, starając nie stracić równowagi, a potem usiadła na jednym z krzeseł, czekając na swoją kolej. Z jej twarzy odbiegła krew, a bladość lica stała się bardziej trupia niż zwykle, powodując, że usta zsiniały i sama zaczynała przypominać marę, która prześladowała ją w snach. Ścisnęła torebkę i wlepiła spojrzenie w diagram przed sobą opisujący badanie oczu. Choć czytała zamieszczone tam słowa, to żadne z nich nie docierało do niej w pełni – stały się zapchajdziurami umysłu, który mimowolnie wracał do przykrych myśli z minionej nocy.


I wciąż nie starczało, i ciągle było brak
Ciągle bolało, że ciągle jest tak

Forsythia Crabbe
Forsythia Crabbe
Zawód : Magizoolog w Ministerstwie Magii
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
l'appel du vide
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8816-forsythia-a-crabbe https://www.morsmordre.net/t8824-maypole#262975 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f299-brook-street-72 https://www.morsmordre.net/t8821-skrytka-bankowa-nr-2082#262964 https://www.morsmordre.net/t8822-forsythia-crabbe#262969
Re: nightmares follow me like a shadow [odnośnik]02.10.20 3:11
Zimowy dzień zapowiadał się dokładne tak samo, jak reszta dni tej zimy. Panna Burroughs wstała wcześnie rano, aby przygotować się do pracy oraz zjeść śniadanie w towarzystwie nowego wydania Czarownicy. Niewielkie rytuały wypracowane przez lata pozwalały jej przetrwać podłą, portową rzeczywistość z której pragnęła wyrwać się całym sercem. Brakowało jej jednak odpowiedniej dawki odwagi oraz jeszcze większej dawki galeonów, aby móc spełnić marzenie, które w tym momencie jej życia zdawało się być najbardziej odległe.
Równo o godzinie ósmej rano opuściła niewielką kawalerkę, by ruszyć ulicami Londynu w kierunku szpitala Świętego Munga. Portowe ulice napawały ją strachem, mimo dokładnej ich znajomości z ulgą więc odetchnęła, gdy jej stopy stanęły na Pokątnej, z której przeszła wprost do szpitala. Znajome, szpitalne ściany powitały ją ciepłem ogrzewanego budynku. Pierwsze kroki skierowała do przełożonego, by dowiedzieć się o oddziale, na jakim ma przyjść jej dziś pracować.
Urazy magipsychiatryczne były piętrem, którego nie lubiła najbardziej. Było coś w tych poobdrapywanych ścianach, w tych dziwnych, przytłumionych eliksirami oraz zaklęciami pacjentach, co wywoływało ciarki na jej plecach. Niechętnie udała się więc na trzecie piętro, kierując swoje kroki wprost do pracowni alchemicznej. Odwiesiła płaszczyk na jednym z wieszaków, rozjaśniła mroki pomieszczenia podpalając świece oraz nastawiła wodę na kolejne eliksiry. Tym jednak razem nie dostała listy potrzebnych specyfików, co zmusiło ją do ponownej wizyty w gabinecie przełożonego.
Nie zwykła zwracać uwagi na pacjentów. To nie oni byli obiektem jej zainteresowań, lecz kociołki oraz ingrediencje znajdujące się w pracowniach. W towarzystwie subtelnego stukotu pantofelków wracała na odpowiednie piętro gdy coś, a raczej ktoś przykuł jej uwagę.  Znajoma twarz pośród tych korytarzy zdarzała się niezwykle rzadko, bądź panna Burroughs widziała je niezwykle rzadko, nie wychodząc często z pracowni.
Eteryczne dziewczę, ubrane w błękitną sukienkę podkreślającą kobiecą figurę przystanęło, przekręcając delikatnie głowę. Szaroniebieskie spojrzenie uważnie utkwiło się w znajomo wyglądającej twarzy. Potrzebowała chwili, by rozpoznać postać. Malinowe usta ułożyły się w delikatnym uśmiechu, a przez jasną twarz przemknął wyraz zaskoczenia.
- Forsythia? - Spytała, z zainteresowaniem unosząc brwi ku górze. Nie widziała panny Crabbe od dawna, a przynajmniej tak się jej wydawało. Jednocześnie jej osoba w tym otoczeniu zdawała się być abstrakcyjną oraz w pewien sposób nie pasujacą. Szaroniebieskie tęczówki uważnie przesunęły po jej sylwetce, wyszukując jakichkolwiek niezgodności. - Co Cię do nas sprowadza? Szukasz kogoś? - Kolejne pytania uleciały z jej ust. Wielki szpital potrafił być przytłaczający. Kilka pięter, setki przewijających się przez korytarze czarodziejów oraz czarownica z recepcji, zwykle zajęta plotkami, nie ułatwiały odnalezienia się zagubionym duszyczką. Panna Burroughs doskonale znała te korytarze. I była w stanie udzielić dawnej znajomej odpowiedniej pomocy w znalezieniu poszukiwanego miejsca.


Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7986-frances-burroughs https://www.morsmordre.net/t8010-poczta-frances#228801 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f254-surrey-okolice-redhill-szafirowe-wzgorze https://www.morsmordre.net/t8011-skrytka-bankowa-nr-1937#228805 https://www.morsmordre.net/t8012-frances-burroughs#228806
Re: nightmares follow me like a shadow [odnośnik]02.10.20 12:40
Miała już dosyć zimy; chłód przyprawiał ją o dreszcze, tak bardzo pragnęła ciepłych promieni, które być może rozwiałyby tę ponurą atmosferę, jaka towarzyszyła jej od tygodni. Marzyła o zieleniejącej trawie i liściach, ale także o zapachu piasków pustyni, które zbyt dobrze pamiętała. Choć wtedy marudziła na skwar i upał, tak teraz oddałaby wiele, aby znaleźć się w pełnym słońcu i niczym roślina sycić się jego energią, aby przetrwać kolejne dni i noce. Zawsze bawiło ją jej imię, w ogóle nie uważała, aby mogła utożsamić się z przypisanym kwiatem. Gdyby mogła, zostałaby kaktusem – choć niewątpliwie czasem już nim była.
Na początku nie usłyszała swojego imienia, zabrzmiało dla niej zbyt obco i odlegle. Zupełnie jakby ktoś szeptał je z innego świata, a jego echo odbijało się, ledwo docierając do adresata. Dopiero po dłuższej chwili i kolejnych pytaniach uświadomiła sobie swoje położenie we wszechświecie i czasoprzestrzeni. Przysłonięty diagram zniknął sprzed oczu Forsythii, a zamiast niego jawiła się panna Burroughs wyglądająca jak anioł, który zstąpił w tej właśnie chwili z nieba, aby ukoić zbolałą duszę i ciało cierpiącej w poczekalni młodej kobiety.
Analizowała przez chwilę spokój i piękno, emanujące od blondynki – tak bardzo chciała zamienić się z nią w tej chwili miejscami. Ceniła siebie, nie chciałaby oddać swoich wspomnień, życiorysu, twarzy i myśli, lecz zdarzały się chwile – czasem dni – gdy naprawdę mogłaby być kimś innym. Częściej pragnęła bycia mężczyzną, chciała posiadać ich przywileje. Jednak teraz, przyglądając się idealnie skręconym blond puklom, chciała zostać ich właścicielką. Mieć tak piękne jasne oczy, pełne dobroci i troski. Dokładnie takie same usta, o wdzięcznym uśmiechu pokrzepiającym serce. Być tak kobiecą, tak delikatną, a jednocześnie tak silną w tym wszystkim.
- Frances… ja… - słowa utknęły jej w gardle. Obiecywała sobie, że nie będzie już płakać, lecz mimo to jej oczy nabiegły czerwienią. – Ja źle się czuję, potrzebuję pomocy – wydukała z siebie, spuszczając głowę i przymykając powieki, aby powstrzymać łzy, które pchały się na jej policzki. Nie była w stanie powiedzieć nic więcej. Zasłoniła usta dłonią i skupiła się na dźwiękach dobiegających zewsząd, zagłuszających jej własne myśli i wyobrażenia, nasuwające się w nadmiarze. Było jej tak źle, tak niedobrze. Już nie chodziło jedynie o śmierć bliźniaka, miesiące mijały i musiała się z nią pogodzić prędzej czy później. To koszmary ją wykańczały, podkrążone oczy zdradzały nieprzespane noce, a włosy już od jakiegoś czasu zaczynały się przerzedzać, o czym starała się nikomu nie wspominać. Paznokcie łamały się od najmniejszego nacisku, a ciało chudło, mimo posiłków, jakie usilnie w siebie wpychała.
O ile Frances sprawiała wrażenie dobrego ducha, idealnego i ciepłego, tak Sythia była koszmarem. Dziewczęta różniły się prawie wszystkim, a na korytarzu mogły wyglądać jak ucieleśnienie Yin i Yang. Księżyca i słońca. Zimna i ciepła.


I wciąż nie starczało, i ciągle było brak
Ciągle bolało, że ciągle jest tak

Forsythia Crabbe
Forsythia Crabbe
Zawód : Magizoolog w Ministerstwie Magii
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
l'appel du vide
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8816-forsythia-a-crabbe https://www.morsmordre.net/t8824-maypole#262975 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f299-brook-street-72 https://www.morsmordre.net/t8821-skrytka-bankowa-nr-2082#262964 https://www.morsmordre.net/t8822-forsythia-crabbe#262969
Re: nightmares follow me like a shadow [odnośnik]02.10.20 15:22
Każda moneta posiadała dwie strony, nawet w przypadku eterycznego dziewczęcia. Dążyła do perfekcji w swojej prezencji, posiadała w sobie niezliczone pokłady delikatności, wrażliwości oraz ciepła… Które uniemożliwiały jej odnalezienie się w otoczeniu, w jakim przyszło jej dorastać. Żyła w toksycznym otoczeniu, związana strachem oraz obawami przed wyrwaniem się z klatki, uwitej przez rodzinę. Była jednak pewna, że nikt nie zdawał sobie sprawy z jej bolączek, skrzętnie ukrywanych przed światem pod maską perfekcji.
Zaniepokojenie błysnęło w szaroniebieskim spojrzeniu. Forsythia zdawała się być odrobinę oderwana od rzeczywistości, jakoby przeniosła się na chwilę do innego wymiaru. Takie zachowania pośród szpitalnych korytarzy zawsze budził podejrzenia najróżniejszych natur, nawet u eterycznej blondynki nie mającej praktyki w sztuce uzdrowicielstwa. Nie pospieszała jednak panny Crabbe, pozwalając jej zebrać myśli w całość, powiedzieć co robiła w akurat w tym miejscu.
Serce panny Burroughs krajało się, obserwując stan, w jakim była dawna znajoma.
- Och… - Wyrwało się z jej ust, gdy usłyszała odpowiedź. Alchemiczka przygryzła dolną wargę, towarzysząca jej czarownica zdawała się rozpadać na niewielkie kawałeczki tuż na jej oczach. Nie była pewna, co było tego przyczyną. Różne podejrzenia napłynęły do jej głowy, w pierwszym odruchu Frances wyszukała możliwych zranień w jej sylwetce. Nie wyglądała dobrze. Podkrążone oczy, włosy pozbawione blasku, niezdrowy odcień skóry… Z pewnością coś było nie tak. Szaroniebieskie spojrzenie nie zauważyło żadnych, widocznych śladów po krwawych ranach, co wywołało odetchnięcie ulgi. Smukłe ramiona delikatnie przyciągnęły do siebie roztrzęsioną postać brunetki, by zamknąć ją w ciepłym uścisku.
- No już, spokojnie… - Zaczęła ciszej, głosem wchodzącym w kojące brzmienia, którymi zwykła uspokajać młodsze rodzeństwo bądź matkę podczas ataków paniki. Ostrożnie przejechała palcami po ciemnych włosach w ciepłym, niemal matczynym geście, chcąc wesprzeć dawną znajomą w tym, z czym przyszło jej się mierzyć. Życie zdawało się nie oszczędzać nikogo, świat powoli wywracał się do góry nogami i nie sposób było za tym nadążyć. Frances stała tak przez dłuższą chwilę, przytulając dziewczynę do piersi oraz gładząc ciemne pukle. Chciała ją uspokoić, zapewnić, że nie została z tym wszystkim sama i otrzyma potrzebną jej pomoc.
- Co się dzieje, Sysiu? - Spytała w końcu używając zdrobnionej formy jej imienia. Delikatnie osuwając się o kilka centymentrów, by sięgnąć spojrzeniem jej buzi. Jedną dłonią, delikatnie odsunęła kilka ciemnych pasm za ucho dziewczyny, by móc dokładniej przyjrzeć się ciemnym tęczówkom. - Nie jestem uzdrowicielem, ale trochę już tu pracuję. Jak mi powiesz, z czym masz problem, znajdziemy kogoś, kto Ci pomoże. - Wyjaśniła spokojnie, nie mając zamiaru pozostawiać dziewczyny samej sobie. Zdawała się być krucha niczym porozbijane szkło, a sumienie eterycznej blondynki nie pozwalało jej pozostawić panny Crabbe samej. Uważne spojrzenie nie uciekało od jej buzi, Frances gotowa była pomóc, gdyby ponownie zaczęła się rozsypywać na jej o czach.


Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7986-frances-burroughs https://www.morsmordre.net/t8010-poczta-frances#228801 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f254-surrey-okolice-redhill-szafirowe-wzgorze https://www.morsmordre.net/t8011-skrytka-bankowa-nr-1937#228805 https://www.morsmordre.net/t8012-frances-burroughs#228806
Re: nightmares follow me like a shadow [odnośnik]02.10.20 23:50
Forsythia miała tendencje do opierania się przed wylewnymi uściskami, szczególnie z osobami, których dawno nie widziała. Jednak w tej chwili okalające ją delikatne dłonie przynosiły więcej ulgi niż niepokoju, potrzebowała takiej delikatności, było to prawie niczym powrót do dzieciństwa. Przez tak wiele lat nie czuła matczynej opieki, nie czuła kobiecej ręki, która mogłaby ją pocieszyć. Ręki będącej bardziej opiekunką niż przyjaciółką. Ojciec nigdy nie dążył do bliskości z dziećmi, zaś braterskie uściski były zdecydowanie inne – męskie i mocne. Ciotki trzymały ją na dystans, a kuzynki i inne kobiece krewne, zwykle potrafiła zdominować i być tą istotą, która odpowiadała za wsparcie.
Wtuliła się, wciągając łapczywie zapach perfum okraszający sylwetkę młodszej kobiety, a potem pozwoliła łzom ulecieć w dół. Ciepły głos zdawał się ogrzewać jej wychłodzone ciało, a drgawki od nadmiaru emocji powoli ustawały. Było jej zdecydowanie lżej, aż zapragnęła odpłynąć w ramionach blondwłosego anioła. Odpłynąć do krainy snów z nadzieją, że tym razem nie napotka strasznych wizji własnego brata. Lecz takiej możliwości nie było, nie mogła zasypiać na korytarzu, a już w szczególności nie w ramionach drugiej kobiety.
Pociągnęła nosem, nieświadomie przesuwając głową za czułym gestem, jakim ją obdarzono. Wypuściła powoli powietrze, licząc, że ten zabieg zdoła przywrócić jej mowę, lecz jeszcze chwilę stała, zbierając myśli i nie mogąc doprowadzić się do normalnego stanu. Rozejrzała się po osobach wokół i ogarnięta wstydem zrobiła kilka kroków w głąb korytarza, pociągając za sobą Frances, nie chciała tłumaczyć tego wszystkiego przy takiej ilości osób. Oparła się o ścianę i westchnęła.
- Nie mogę spać, nie mogę myśleć. Nie wiem, co mi jest, niby poradziłam sobie z żałobą, ale… wcale sobie nie radzę. Czuję się, jakby coś wypijało ze mnie życie. To coś jakby… niewidoczny dementor, który snuje się tuż nad moim karkiem, dysząc każdej nocy, każdego dnia… - jej słowa były rozsypane, co chwilę robiła pauzy, zawieszała się, jakby znalezienie odpowiedniego wyrazu stanowiło dla niej niebywały trud.
Potarła czoło, a potem otarła policzki, pociągając ponownie nosem. Jej wargi nabiegły w końcu kolorem, stając się jednak opuchnięte, podobnie jak powieki, a na nosie i policzkach wykwitły czerwone plamy.
- Mam dosyć już tego, chciałabym to odciąć, ale nie chcę tracić wspomnień – westchnęła, podnosząc głowę i przełykając głośno ślinę, aby powstrzymać kolejną falę płaczu. Zaczęła nerwowo stukać obcasem i próbowała zrobić coś z rękami, aby opanować swoje zachowanie, a łypiące na nią oczy gapiów, ani trochę jej nie pomagały. Znów czuła się jak widowisko. Cyrk, którym być nie chciała, darmowy teatr dla oczu i uszu znudzonych pacjentów, nawet odejście kawałek dalej tego nie rekompensowało.
- Możemy pójść w jakieś ustronne miejsce? – zapytała, zerkając na ilość ludzi, a potem na pannę Burroughs z nadzieją na odpowiedź, która pozwoli skryć się przed innymi.


I wciąż nie starczało, i ciągle było brak
Ciągle bolało, że ciągle jest tak

Forsythia Crabbe
Forsythia Crabbe
Zawód : Magizoolog w Ministerstwie Magii
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
l'appel du vide
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8816-forsythia-a-crabbe https://www.morsmordre.net/t8824-maypole#262975 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f299-brook-street-72 https://www.morsmordre.net/t8821-skrytka-bankowa-nr-2082#262964 https://www.morsmordre.net/t8822-forsythia-crabbe#262969
Re: nightmares follow me like a shadow [odnośnik]03.10.20 14:59
Czasem i najsilniejsi potrzebowali odrobiny wsparcia. Ciepłego otoczenia delikatnych ramion, odrobiny zrozumienia oraz kojące bliskości. Rozbicia się na małe kawałeczki, wylania łez by móc rozpocząć proces sklejania się w całość.
A panna Burroughs trwała przy dawnej znajomej, delikatnie gładząc ciemne pukle oraz pozwalając jej wylać tyle łez ile tylko potrzebowała. Nie przejmowała się innymi czarodziejami, pewna, że pracownicy szpitala nawet nie zauważą płaczącej dziewczyny. Codziennie ktoś płakał w szpitalnych murach i nie było to niczym dziwnym, przynajmniej w jej perspektywie.
Dała się pociągnąć w głąb korytarza, zaniepokojonym spojrzeniem obserwując postać panny Crabbe. Jej reakcje wydawały się jej niepokojące. Mgliście pamiętała inną Forsythię ze szkolnych czasów, jakże odbiegającą od tego, co przyszło jej teraz oglądać. W tym wszystkim chyba wolała psotnego, szkolnego chochlika. Uważnie słuchała słów, jakie wypadały z ust brunetki, nie chcąc pominąć ani jednego, najmniejszego szczegółu. Na wspomnienie dementora drgnęła odruchowo, doskonale pamiętając dzień, w którym miała okazję zauważyć czarną sylwetkę nad londyńską ulicą. Pamiętała wszędobylski smutek oraz paraliżujący strach, jakie w tamtym momencie zawładnęły jej niewielkim ciałem. Rozpacz oraz przerażenie, które pochłonęłyby ją gdyby nie ratunek przypadkowego przechodnia. Całym sercem współczuła dziewczynie, chociażby odrobinę podobnego uczucia. Czy jej matka przeżywała podobne katusze po tym, jak ojciec nigdy nie wrócił do domu? Nie wiedziała, sytuacje jednak były niepokojąco podobne. Drobna dłoń alchemiczki zacisnęła się na dłoni brunetki, chcąc dodać jej otuchy w tym, jakże trudnym wyznaniu.
- Spokojnie, na pewno coś na to zaradzimy. - Odpowiedziała pokrzepiająco. Pomysł wykwitał jej w głowie, był jednak niezwykle delikatny i mógł spotkać się z odrzuceniem. Nie zdziwiłby ją ten fakt, problemy natury psychicznej zwykły być traktowane w sposób oschły. By jednak mogła jej przedstawić możliwość, musiała najpierw pomóc jej się uspokoić.
- Oczywiście, chodź. - Odpowiedziała, delikatnie ujmując brunetkę pod rękę. Poprowadziła ją szpitalnymi korytarzami wprost na trzecie piętro, nienaturalnie ciche w porównaniu z resztą szpitala. Mięśnie alchemiczki napięły się delikatnie, po czym pchnęła jedne z drzwi, wpuszczając dziewczynę do niewielkiej pracowni. Gestem dłoni wskazała pannie Crabbe miejsce przy niewielkim stoliczku. Nie była uzdrowicielem, nie mogła przepisać jej stałej lekoterapii, mogła jednak jednorazowo podsunąć dziewczynie coś, co ukoiłoby obecne nerwy. Smukłe palce na jednej z półek odnalazły odpowiednio opisaną, szklaną fiolkę zawierającą eliksir uspokajający. Ostrożnie przelała pół fiolki do niewielkiej szklaneczki, by podać ją dziewczynie. - Wypij, pomoże Ci się uspokoić. - Poradziła ciepłym tonem głosu, wręczając jej szklankę z odrobiną eliksiru. Nie chciała jej otumanić, jedynie podać coś, co pomoże zapanować nad emocjami.
Eteryczna alchemiczka przysunęła niewielkie krzesełko, tak aby móc usiąść naprzeciwko Forsythii.
- Słuchaj… Wiem, że jest Ci ciężko. - I pannę Burroughs życie postanowiło naznaczyć okrutnymi doświadczeniami, mimo iż z pewnością nie dałoby się tego powiedzieć po jej postawie. Kryła się za maskami, odsuwając od siebie wszystko, co mogłoby ją zranić. - Mój tata zmarł, gdy miałam sześć lat. Od tamtego czasu moja mama jest cieniem czarownicy, a z roku na rok jest z nią coraz gorzej. Nie jada, nie sypia, pogrąża się tylko w coraz większej otchłani. - Zaczęła, chcąc uświadomić dziewczynie, iż miała do czynienia z niszczącą żałobą. Była niemal pewna, że gdyby nie wspomniała o doświadczeniach, mogłaby nie brzmieć wiarygodnie. - To o czym mówisz... Nie myślałaś, aby udać się do magipsychiatry? Wiem, że to brzmi źle, potrzebujesz jednak pomocy specjalisty, który dobrałby odpowiednie eliksiry. Widzisz... moja mama odmawiała pomocy i teraz... Prawie jej nie ma. - Szczupłe palce ponownie zacisnęły się na dłoni panny Crabbe oferując wsparcie zarówno jej, jak i sobie. Była pewna, że odpowiednia terapia mogła wygłuszyć chociaż część koszmarów oraz czarnych myśli, jakie nawiedzały dawną znajomą. Nie chciała, by skończyła podobnie jak jej brat. Zimna, sześć stóp pod ziemią, zapakowana w drewniane pudło. Poczucie powinności nawiedziło delikatne ciało eterycznego dziewczęcia. - Jeśli się zdecydujesz, pomogę Ci ze wszystkim. Wierz mi, że nie zostaniesz z tym wszystkim sama. - Dodała, na chwilę mocniej zaciskając palce na jej dłoni. Serduszko panny Burroughs było pełne ciepła oraz empatii, wypracowanej przez lata poprzez opiekę nad młodszym rodzeństwem. Było jej szkoda dawnej znajomej, zwłaszcza teraz, gdy na jej oczach rozsypywała się na kawałeczki. I Frances doskonale wiedziała, jakie były kolejne etapy nieleczonych problemów, spowodowanych śmiercią bliskiej osoby. Obserwowała to przez piętnaście długich lat, gdy matka nie była w stanie się nimi zająć, zrzucając cały ciężar na ramiona córki.


Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7986-frances-burroughs https://www.morsmordre.net/t8010-poczta-frances#228801 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f254-surrey-okolice-redhill-szafirowe-wzgorze https://www.morsmordre.net/t8011-skrytka-bankowa-nr-1937#228805 https://www.morsmordre.net/t8012-frances-burroughs#228806
Re: nightmares follow me like a shadow [odnośnik]04.10.20 2:34
Uśmiechnęła się z ulgą, na wieść, że będą mogły zniknąć z korytarza, który dokładał jej kolejną cegiełkę stresu w budowli własnej tragedii. Przylgnęła do panny Burroughs, dając zaprowadzić się gdziekolwiek. Nie pytała, dokąd zmierzały, sunęła na równi z blondynką, oddając się w jej władanie.
Uważnie rozglądała się po pracowni, jak tylko się w niej zjawiły, a jej zapach był niemal identyczny niczym ten, który roznosił się za bratem Sythii, po jego powrotach ze szpitala. Czasem też podobną woń wypełniała jego sypialnia, gdy oddawał się ważeniu eliksirów. Zawsze podziwiała ludzi, którzy potrafili parać się alchemią – zrozumieć ją całkowicie i wykorzystywać wedle własnej wizji. Był to pewien rodzaj sztuki, bardzo wyrafinowanej, a w pewnym sensie nawet performatywnej.
Pokornie poszła na wskazane miejsce i opadła na nie, czując jak jej sztywne ciało, próbowało odmawiać jej utrzymania stabilnego pionu – a garbić się nie wypadało.
Przyjęła szklankę i wpatrywała się przez chwilę w jej dno, słysząc w myślach dźwięk uderzających fal pod mostem, jaki mijała w drodze do szpitala. Przejechała czubkiem drugiej ręki po krawędzi szklanki, a potem przykryła dłonią naczynie, spoglądając z wdzięcznością na zjawiskowe dziewczę, które podarowało jej eliksir. Wypiła grzecznie eliksir i otarła usta z jego resztek czubkami palców, równie delikatnie, jak przed sekundą robiła to ze szklaną krawędzią.
Odstawiła naczynie na bok i westchnęła zwracając się w kierunku Frances. Wpatrywała się w niebieskie oczy, godne letniego, bezchmurnego nieba i pokiwała głową na pierwsze słowa dziewczęcia. Absolutnie rozumiała, że wiele osób było w podobnej do niej sytuacji. Każdy tracił bliskich nawet, teraz gdy one siedziały tutaj, to kilka pięter wyżej lub niżej, ktoś mógł tracić życie. Ktoś mógł odchodzić w rękach lekarza, który mimo usilnych prób ratunku, musiał pogodzić się z porażką. Poczuła się znowu głupio, że obarczała kogokolwiek swoją słabością i swoim zwątpieniem, choć gdzieś tliło jej się, że blondynka robiła to w dobrej wierze, to i tak Sythia poczuła się głupio.
Panna Crabbe zawsze była osobą, która usilnie próbowała utrzymać się na własnych nogach, a po tragediach i smutkach, podnosiła głowę do góry i kroczyła dalej. W pewnym sensie zawdzięczała to ojcu, rozklejała się mniej niż inne dziewczynki – była bardziej chłopcem. Ale to, co się stało… przerastało ją powoli, każdy tydzień był torturą, na jaką nie była gotowa, zupełnie jakby bogin odwiedzał jej sypialnię każdej nocy i liczył na trucie jej duszy strachem, dla którego żartobliwego ratunku zaleźć nie mogła. Za czasów szkolnych było łatwiej, przerażały ją całkowicie inne rzeczy, a rzucenie Riddikulus wiązało się z czymś prozaicznym. Jak jednak miała obrócić w żart ciało brata? Jak śmiać się ze straty? Jak znaleźć dystans do tego wszystkiego? Nie wyobrażała sobie tego i już nawet nie wiedziała, czy bardziej przerażał ją wijący się trup, czy sam fakt możliwości spotkania takiego bogina, przed którym nie potrafiłaby się obronić.
Ścisnęła usta w cienką linię na słowo „magipsychiatra”. Nie wiedziała, dlaczego teraz wyraz wydał jej się czymś złym. Przecież po to tu przyszła, po to, aby jakiś specjalista, mógł zająć się jej przypadkiem. Zaczęła gładzić kciukiem ściskającą ją dłoń, a potem spuściła spojrzenie na podłogę, wzdychając głęboko. Nie wiedziała, czy palące uczucia odeszły dzięki tej dłoni, a może było to już działanie eliksiru, który rozlewał się po jej ciele, tłumiąc najpewniej system nerwowy.
Oczywiście, że panna Burroughs miała rację, podświadomie Sythia to wiedziała, ale dopuszczenie do siebie myśli egzaminowania przez lekarza przyciągało dziwny rodzaj strachu. Obawiała się takich badań, nie chciała słyszeć, że jest chora bardziej, niż zakładała, a taka możliwość niestety istniała. Przerażająca była dla niej także myśl, że oddając się w ręce magipsychiatry mogła sprowadzić więcej nieszczęścia – a jeśli będzie musiała zostać w szpitalu? Trafi między wariatów na jakimś oddziale? Wzdrygnęła się na widok wizji samej siebie, siedzącej na wózku i otumanionej różnorakimi specyfikami. Ekstremum wyobrażenia niezrozumiale pełzało po jej głowie, a przecież mogło to zakończyć się zaledwie receptą i wskazówkami. Lecz ona myślała już o najgorszym i nic zrobić z tym nie mogła.
Siedziała dłuższą chwilę w ciszy, nie odpowiadając na słowa młodszej kobiety, wciąż wpatrując się w podłogę. Ociężale i powoli zbierała się do odpowiedzi, ale nadal to, co miała powiedzieć, wydawało jej się nieadekwatne do wytworów umysłu.
- Ja nie chcę, żeby… żeby ktoś powiedział, że jestem nienormalna – wyszeptała, prostując się, lecz dłoni wciąż nie zabierała, a wprost przeciwnie, ścisnęła ją odrobinę mocniej. Zupełnie jakby bała się, że efemeryczna, dobrotliwa istota ucieknie od jej bełkotu. – Co, jeśli na tym się nie skończy? Nie chcę być przywiązana do łóżka, nie chcę być ciężarem dla rodziny. Chcę móc po prostu znów poprawnie funkcjonować. Tylko tyle… i aż tyle…


I wciąż nie starczało, i ciągle było brak
Ciągle bolało, że ciągle jest tak

Forsythia Crabbe
Forsythia Crabbe
Zawód : Magizoolog w Ministerstwie Magii
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
l'appel du vide
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8816-forsythia-a-crabbe https://www.morsmordre.net/t8824-maypole#262975 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f299-brook-street-72 https://www.morsmordre.net/t8821-skrytka-bankowa-nr-2082#262964 https://www.morsmordre.net/t8822-forsythia-crabbe#262969
Re: nightmares follow me like a shadow [odnośnik]04.10.20 20:03
Przypadków takich, jak przypadek Forsythii było wiele. Codziennie ktoś umierał, codziennie ktoś tracił bliskich popadając  w najgorsze odmętu smutku, żalu oraz gniewu na podobne wydarzenia. Panna Burroughs była jednak pewna, że każdy taki przypadek należało traktować osobno. Z odpowiednią dawką empatii, chęci wysłuchania tego, co działo się w głowie poszkodowanej osoby ciepła, jakiego mogło im brakować. Frances z pierwszej ręki wiedziała, że czarodzieje mogą przechodzić przez podobne rzeczy w najróżniejszy sposób. Ona uciekła w książki oraz lwią ilość nauki, chcąc oderwać się i wyrwać z podłego otoczenia, w jakim przyszło jej skończyć. Jej brat uciekał w problemy, szukał guza, kręcił się w miejscach w których nie powinien szybko wsiąkając w paskudne, portowe otoczenie. Jej matka jednak popadła w depresję. Poddawała się smutkowi, rozpaczy przepełniającej jej osobę zapominając o dzieciach, które miała na wychowaniu. Bywały dni, gdy nie była w stanie zejść z łóżka, odmawiając wszelkich chęci pomocy.
Nie chciała, by podobny los spotkał i pannę Crabbe. Widziała, jak kiepsko trzymała się po tych wszystkich wydarzeniach a fakt, że przyszła do szpitala poszukując pomocy podpowiadał, że docierała na skraj wytrzymałości… I chciała coś z tym wszystkim zmienić. Panna Burroughs czuła, że nie mogła zostawić jej w tym momencie; że jeśli to zrobi, Forsythia podzieli los jej biednej matki, zalegnie w pierzynach łóżka by oddawać się cierpieniu, a eteryczna alchemiczka nie życzyła takiego losu nawet najgorszemu wrogowi. Bycie więźniem własnego umysłu oraz smutku wydawało się losem niebywale okrutnym.
Nie odsunęła się. Nie zabrała dłoni, od dłoni panny Crabbe i nie odrywała uważnego spojrzenia od twarzy ciemnowłosej, nawet jeśli ta chwilowo uważała podłogę za bardziej interesującą do obserwowania. Nie nalegała, nie pospieszała ani nie zachęcała do wcześniejszego mówienia. Dawała czas, jaki towarzyszka potrzebowała na odpowiednie przemyślenia.
Ciche westchnienie wyrwało się z malinowych ust alchemiczki, gdy słowa w końcu uleciały z ust dawnej znajomej. I ona zacisnęła mocniej palce na jej dłoni, w odpowiedzi na silniejszy uścisk.
- Och, Sysiu… - Zaczęła, matczynym gestem odgarniając pasmo ciemnych włosów z twarzy dziewczyny. Delikatnie uniosła kąciki ust w pokrzepiającym uśmiechu. - Nie jesteś nienormalna, o tym mogę Cię zapewnić. - Zaczęła spokojnie, mając zamiar dokładnie wytłumaczyć pannie Crabbe na czym miało polegać spotkanie z magipsychiatrą. Ona doskonale znała przebieg wizyt, jeszcze z czasów gdy próbowała przymusić matkę do podjęcia odpowiedniego leczenia. - Widzisz, terapia nie polega na wsadzeniu Cię do łóżka i faszerowaniu eliksirami, zwykle hospitalizuje się zupełnie inne przypadki. Na pierwszym spotkaniu, specjalista będzie z Tobą rozmawiać, żeby poznać Twoją sytuację oraz problemy, z jakimi się borykasz. Jeśli nie możesz spać, przepisze Ci odpowiedni eliksir. Możliwe, że będziesz musiała regularnie się z nim widywać, dopóki problemy nie miną, jednak głównie będzie opierało się to na rozmowie. - Wyjaśniła spokojnym, ciepłym głosem, chcąc zaznajomić dziewczynę z tym, co mogło ją czekać, jeśli zdecyduje się na otrzymanie odpowiedniej pomocy. Zaznajomienie z tematem mogło być pomocne, przy podjęciu finalnej decyzji, gdyż zwykle to niewiedza wywoływała strach. - Znam jedną uzdrowicielkę która jest całkiem sympatyczna oraz dyskretna. Mogę Cię do niej zaprowadzić, a jak dostaniesz receptę przyjdziesz do mnie i przyrządzę Ci odpowiednie eliksiry. A jak będziesz miała gorszy dzień… Zawsze możesz do mnie napisać, wiesz? - Kolejny pokrzepiający uśmiech powędrował w jej kierunku. Palce alchemiczki mocniej zacisnęły się na dłoni panny Crabbe. Wrażliwe serduszko nie potrafiło pozostawić ciemnowłosej samej sobie. - Wydaje mi się, że Twój brat chciałby, abyś była szczęśliwa. - Dodała jeszcze nieśmiało, uważnie przyglądając się jej twarzy. Nie wiedziała, czy przypadkiem wspomnienie o bliźniaku po raz kolejny nie rozbije na kawałki dziewczęcia.


Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7986-frances-burroughs https://www.morsmordre.net/t8010-poczta-frances#228801 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f254-surrey-okolice-redhill-szafirowe-wzgorze https://www.morsmordre.net/t8011-skrytka-bankowa-nr-1937#228805 https://www.morsmordre.net/t8012-frances-burroughs#228806
Re: nightmares follow me like a shadow [odnośnik]05.10.20 0:02
Ciemne oczy analizowały mimikę panny Burroughs, szukając w niej czegoś między wierszami, lecz alchemiczka była tak szczerza, tak niesamowicie naturalna, że Sythii zrobiło się nawet głupio na myśl, podejrzewania jej o nieprawdziwą dobroć. Żyła w świecie, w którym każdy miał maski, a Ministerstwo roiło się od dwulicowych postaci, które wykorzystałyby taką chwilę dla własnej przewagi.
Zapewnienie o normalności rozlało po jej ciele ciepły dreszcz. W domu usłyszała już parokrotnie od ojca, że jej rozpacz odbiega od normy i powinna wziąć się w garść. Podobnie z resztą gardząco spoglądała na nią żona ojca, która najwyraźniej wciąż widziała w Forsythii swoją konkurencję w walce o względy pana Crabbe’a. Co było irracjonalne, ale Sythia już nie siliła się na zrozumienie tej przedziwnej kobiety.
Jednak kolejne słowa Frances wplotły niepokój w poprzedni dreszcz. „Będzie z tobą rozmawiać, żeby poznać twoją sytuację oraz problemy” – słowa odbijały się w jej głowie, aż zrobiło jej się niedobrze. Przyszły jej jednie myśli związane ze słowami rodziciela, który tak pilnie próbował wcisnąć w głowy dzieci strach przed zaufaniem komukolwiek spoza rodziny. „Jednak głównie będzie opierało się to na rozmowie” – miała rozmawiać z kimś całkowicie obcym? Zwierzać się ze spraw związanych z pracą, domem i relacjami? Nie wyobrażała sobie tego, lecz w głębi duszy liczyła, że będzie mogła zaledwie wspominać o koszmarach i niczym więcej. Liczyła, bo już się zdecydowała. Znajoma Frances brzmiała jak dobry trop – dyskrecja była ważniejsza niż uprzejmość, przynajmniej w tamtej chwili. Dyskrecja stanowiła esencję relacji między pacjentem a lekarzem; Forsythia chciała, aby ta dyskrecja sięgała na tyle głęboko, żeby nawet jej rodzina nie dowiedziała się o takiej wizycie.
Już od jakiegoś czasu kiwała głową automatycznie, podświadomie wyrażała zgodę, a słowa były zbędne. Wizja opowiadania o problemach przerażała ją, ale logika podpowiadała coraz bardziej, że musi dać sobie pomóc. Musi wykorzystać to, co zostało jej zaoferowane.
- Jesteś kochana… Dziękuję ci - powiedziała w końcu, pociągając cichutko nosem. Opcja pisania listów w czasie gorszych dni brzmiała wyśmienicie, lecz również przypomniała jej o stercie leżącej na jej biurku, do której nie miała siły podejść. Tak wiele listów dostała… każdy przeczytała, lecz kreślenie słów podziękowania ciągle dryfowało zaledwie jako idea.
- Tak, on… - zawahała się, przypominając sobie twarz bliźniaka, tak bardzo pragnęła jego szczęśliwej uśmiechniętej buzi, lecz jedynym co nasuwało się do jej głowy, były puste ślepia trupa. – On chciał mojego szczęścia… - przymknęła oczy, wspominając słowa Perseusa, gdy żegnał się z nią przed kolejną podróżą. Doskonale pamiętała dotyk jego ciepłej skóry i oddech pachnący malinami; chciał ją zatrzymać przy sobie, lecz równie silnie wypychał ją z Londynu. Dla jej szczęścia, ale i bezpieczeństwa. Nie chciał, żeby jego droga druga połówka kwitła pośród burzy i zamieszania, a jednak… każde z nich wyszło na tych decyzjach gorzej. On nie żył, ona cierpiała. Eliksir, który Frances podała Sythii wciąż trzymał jej emocje na wodzy i tylko dlatego nie wybuchła kolejną falą płaczu. Zamiast tego, zaledwie westchnęła. Nadal nie puszczała rąk panny Burroughs, lecz jej uścisk nie był już, aż tak mocny. Stał się delikatniejszy i spokojniejszy.
- To… co to za uzdrowicielka? – wypowiadając pytanie, zdała sobie sprawę, że mówiła o kobiecie, a nie o mężczyźnie. Los choć raz chciał jej ulżyć – o ileż bardziej, wolała mówić o swoich uczuciach przed kobietami. Przed mężczyznami – oprócz brata – czułą silną potrzebę ciągłego udowadniania, że jest silniejsza.


I wciąż nie starczało, i ciągle było brak
Ciągle bolało, że ciągle jest tak

Forsythia Crabbe
Forsythia Crabbe
Zawód : Magizoolog w Ministerstwie Magii
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
l'appel du vide
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8816-forsythia-a-crabbe https://www.morsmordre.net/t8824-maypole#262975 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f299-brook-street-72 https://www.morsmordre.net/t8821-skrytka-bankowa-nr-2082#262964 https://www.morsmordre.net/t8822-forsythia-crabbe#262969
Re: nightmares follow me like a shadow [odnośnik]06.10.20 0:51
I ona zwykła chować się za maskami.
Lawirowała między konwenansami roztaczając wokół siebie otoczkę perfekcji, nie pozwalając, aby ktokolwiek dotarł do rzeczy które były w stanie ją zranić... Bądź zburzyć idealną fasadę, odkrywając skazy na jej duszy ufundowane przez toksyczną rodzinę, wbijającą w niej noże od wielu długich lat.
Tym jednak razem było zupełnie inaczej. W szaroniebieskich tęczówkach próżno było szukać sztuczności bądź braku faktycznego zainteresowania. Szczerze współczuła pannie Crabbe tego, co przyszło jej przeżyć, jak nikt inny doskonale wiedząc, z czym wiąże się ignorowanie takich problemów. Słuchała więc słów, płynących z jej ust uważnie, nie chcąc przeoczyć choćby jednego, niepokojącego objawu. Rozwiewała możliwe wątpliwości, opowiadała, jak wygląda terapia by dziewczyna nie podjęła błędnej decyzji ze zwykłego, prostego strachu. Nie popełniła błędu, jaki niegdyś popełniła jej matka mentalnie znikając ze świata. Pozostając pustą skorupą pozostawioną na łaskę swojego otoczenia oraz obojętną na większość bodźców.
Jasne policzki pokryły się delikatnym rumieńcem, a dziewczę machnęło dłonią w powietrzu, bagatelizując swoje działania. Była pewna, że wiele osób postąpiłoby podobnie do niej... Nadal jednak, przyjemne ciepło wywołane komplementem rozlało się po jej piersi. Nie zwykła do pochwał oraz komplementów, za każdym razem czując się niezwykle miło, gdy do czegoś takiego dochodziło.
- Och, nie masz za co, naprawdę. - Odpowiedziała uprzejmie. Osobiste doświadczenia sprawiały, że nie potrafiła postąpić inaczej. Smukłe palce mocniej zacisnęły się na jej dłoni, gdy wspomniały zmarłego brata dziewczyny. Frances podejrzewała, że nie było to łatwe i gdzieś w środku cieszyła się, że panna Crabbe była pod wpływem eliksiru uspokajającego. Już dość łez spłynęło już dziś po jej delikatnej skórze, a skoro mogła zaoszczędzić jej kolejnego potoku, korzystała z możliwości.
- To starsza, doświadczona czarownica. Jest wyrozumiała, ciepła i nie naciska, jeśli jakiś temat sprawia Ci problem. Nazywa się Eline Gartwick, z pewnością ją polubisz. - Odpowiedziała, po czym nie puszczając jej dłoni wstała z miejsca. W tej chwili, eliksiry jakie miała przyrządzić przestały się liczyć - i była pewna, że jej przełożony zrozumie powagę sytuacji, sam w końcu niedawno stracił żonę. Ostrożnie pociągnęła dziewczynę ku górze, a gdy panna Crabbe wstała, eteryczna alchemiczka ujęła ją pod rękę. - Chodź, przedstawię Was sobie. - Dodała, nie chcąc pozostawiać przedstawienia uzdrowicielki na inny dzień. Z Forsythią nie było dobrze, wyglądała niezdrowo i z pewnością potrzebowała odpowiedniej pomocy. Kolejne dni zwłoki mogły zadziałać na jej niekorzyść oraz wzbudzić w niej niepotrzebne wątpliwości. Z dłonią owiniętą wokół ramienia ciemnowłosej, jasnowłosa panna ruszyła korytarzami sprawnie omijając sale z pacjentami w najgorszym stanie, chcąc oszczędzić dziewczynie podobnych widoków. A gdy znalazły się pod odpowiednim gabinetem otworzyła drzwi do gabinetu. - Eline? Mamy małą sprawę... To Forsythia Crabbe, moja znajoma ze szkolnych lat. Ma problemy ze snem, z powodu pewnych problemów. Czy mogłabyś z nią porozmawiać? - Ton głosu wskazywał, że młodej alchemiczce bardzo zależy na sprawie. Pani Gartwick uśmiechnęła się ciepło, zerkając na dziewczęta spod okrąglutkich okularów, po czym wskazała dłonią jeden z foteli. Frances doskonale wiedziała, iż powinna opuścić gabinet to też zacisnęła palce mocniej na dłoni koleżanki. - Przyjdź do mnie z receptą. - Poleciła jedynie, posyłając jej pokrzepiający uśmiech, by ruszyć w kierunku drzwi. Miała nadzieję, że spotkanie z uzdrowicielką jej nie przerośnie.


Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7986-frances-burroughs https://www.morsmordre.net/t8010-poczta-frances#228801 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f254-surrey-okolice-redhill-szafirowe-wzgorze https://www.morsmordre.net/t8011-skrytka-bankowa-nr-1937#228805 https://www.morsmordre.net/t8012-frances-burroughs#228806
Re: nightmares follow me like a shadow [odnośnik]07.10.20 20:27
Gartwick. Nic jej to nazwisko nie mówiło, absolutnie nic. Nie rezonowało między nazwiskami, z którymi przystawania zabronił jej niegdyś ojciec, ale również nie figurowało w jej pamięci jako znane i czystokrwiste. Niewiedza stała się więc dla niej błogosławieństwem, z pomocą, którego mogła się wyłgać przed krewnymi, jeśli padłoby z jej ust coś, czego sobie nie życzyła. Przez chwilę w jej głowie zaświtało, aby darować sobie to wszystko. Niemniej jednak jak mogła odmawiać z takiego powodu? Poczyniła już tak wiele kroków do przodu, przełamała tak wiele własnych barier – miałaby się poddać teraz?
Sythia lekko zmarszczyła brwi na złożenie dawnej znajomej. Choć panna Crabbe mogła nie mieć z kimś problemu, być względnie neutralna, tak polubić było jej ciężej, ale nie z powodu niechęci, a raczej bała się przywiązywać. Obawiała się tak wielu konsekwencji, szczególnie teraz. Sytuacja w Londynie zmieniała się diametralnie szybko i co jeśli na przestrzeni tygodni pani Gartwick miałaby zniknąć? Ciche westchnienie wyrwało się znów z ust młodej kobiety i wstała wraz z panną Burroughs. Jej chód był już pewniejszy i bardziej stabilny, nie wlokła się tępo za swoim prywatnym aniołem, a starała się dotrzymać kroku. Nie myślała w trakcie tej drogi, obawiała się, że będzie układać niestworzone historie, planować dialogi, starać się znaleźć optymalne rozwiązanie dla przedstawienia siebie, jednak w jej głowie panowała pustka. Cisza. Brak myśli, tak błogi i upojny. Nie wiedziała, czy wynikało to z eliksiru, czy z dobroci Frances. Poczuła się tak lekka, a jednocześnie oderwana od rzeczywistości, jak gdyby racja jej bytu stanowiła enigmę, do której uzyskała odpowiedzi i nie potrzebowała martwić się niczym więcej. Przekroczyła próg gabinetu, a sylwetka starszej kobiety sprawiła, że chciała wycofać się natychmiast. Rakiem wyjść i już nie wracać, ale mimo to stała, a ciało zdawało się rządzić w tej chwili swoimi prawami. Przestała się z nim kłócić, uznając, że najwyraźniej wie lepiej.
Cieszyło ją, że Frances wyręcza ją z podstawowego tłumaczenia się z problemu, ale postanowiła sama wpleść swoje ciche „dzień dobry” gdzieś między słowa dobrotliwej duszyczki, a sugestywne spojrzenie najstarszej z kobiet.
Dłoń Forsythii podążyła za ręką odchodzącej panny Burroughs, opadając, gdy w końcu była zbyt daleko, żeby utrzymać ją w delikatnych opuszkach alchemiczki. Z ust wyrwało się melancholijne „dziękuję”, a potem spojrzała na fotel i powoli do niego podeszła, a gdy spoczęła na miękkim siedzisku, poczuła się nieswojo, zupełnie jakby została wysłana znów przed oblicze opiekuna domu krukonów i musiała tłumaczyć się, zarzekać o swojej niewinności. Choć doskonale wiedziała, jak wiele spoczywało na jej sumieniu.

- K O N I E C –


I wciąż nie starczało, i ciągle było brak
Ciągle bolało, że ciągle jest tak

Forsythia Crabbe
Forsythia Crabbe
Zawód : Magizoolog w Ministerstwie Magii
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
l'appel du vide
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8816-forsythia-a-crabbe https://www.morsmordre.net/t8824-maypole#262975 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f299-brook-street-72 https://www.morsmordre.net/t8821-skrytka-bankowa-nr-2082#262964 https://www.morsmordre.net/t8822-forsythia-crabbe#262969
nightmares follow me like a shadow
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach