Sypialnia Aquili
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Sypialnia Aquili
Ten pokój znajduje się od wschodniej ściany domu na drugim piętrze, niedaleko schodów. Czarne ściany ozdobione są pozłacanymi płaskorzeźbami, a dębowa podłoga zawsze lśni w promieniach wpadającego przez okno słońca. Tuż obok wysokiego regału, w całości wypełnionego książkami, stoi duże biurko na którym zawsze znaleźć można zapisane drobnym pismem Aquili pergaminy z notatkami z historii magii. Droga, rzeźbiona rama łóżka pochodzi z XIV wieku, a była ona prezentem od ojca z okazji zaliczonych SUMów. Przy zabytkowej toaletce znaleźć można wielki kufer ze złotą biżuterią w której Aquila się lubuje. W pokoju zawsze unosi się zapach atramentu i waniliowych perfum.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Ostatnio zmieniony przez Aquila Black dnia 18.11.20 1:55, w całości zmieniany 2 razy
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Otwarła usta by odpowiedzieć, zaprzeczyć, wytłumaczyć, zapewnić, że w niemagicznym pochodzeniu przecież nie było nic złego, a pozbawiona dotyku arkan krew nie była rozwiązaniem mogącym zapewnić jej długowieczność, lecz wtedy powietrze przecięła smukła dłoń, a w policzku coś zapiekło. Ogień. Rozpalono ogień, tańczył na drwach, pochłaniał je i przerabiał na popiół, którym należało w pokucie posypać głowę, prosić niewidzialne siły o wybaczenie bezeceństw, jakich w chwili słabości dopuszczała się jej pani. Czerwony kwiat rozkwitł w miejscu uderzenia. Głowa uciekła w bok, złote włosy zakołysały pchnięte siłą odrzutu, czy po prostu ogromnego, okrutnego, zdradzieckiego zdumienia, jakie rozdarło jej pierś. Nie tylko policzek zabolał, ale przede wszystkim i serce - jak to możliwe, jej dobrodziejka nigdy nie podniosłaby przecież na nią ręki! Ktokolwiek inny, nie lady Aquila, nie ona, tak dobra, subtelna i dobrze ułożona... A jednak. Oczy Celine rozwarły się szeroko, przybrały wielkość galeona rzuconego w czarną przepaść, dłoń zaś powoli, w absolutnym zdezorientowaniu, uniosła się do piekącego miejsca.
Jak śmiesz mnie oceniać?
Nie wiedziała nawet kiedy kolana straciły władzę, a ona upadła na nie na podłogę, głucho, bezwładnie, pochylona w przerażonym ukazaniu karku niczym spłoszone zwierzę. Poddawała się, to jasne, bo z kim miałaby walczyć? Z Blackówną, którą wychowało to dziwne, ciemne, stare i zimne gniazdo? Sprzeciwić się jej, wojować o ideały, choć nie miała w sobie już ni grama siły? Celine zadrżała.
- Przepraszam - wyszeptała najpierw, wciąż zbita z tropu, zdębiała, po czym zaczęła powtarzać ten wyraz w kółko, chcąc nim wymazać winę, która tak bardzo zadziałała lady Aquili na złość. Z każdym następnym słowem jej głos stawał się coraz donośniejszy. Bardziej zdesperowany. Jeszcze mocniej spanikowany. Traciła dech, wiarę i zaufanie. Jak śmiesz mnie oceniać? - Przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszamprzepraszaprzepraszamprzepraszam! - półwila pisnęła i na czworakach przeczołgała się do wanny; obok porcelanowego mebla znajdowała się misa, którą szybko porwała z podłogi, by następnie pochylić się nad kołyską i przekręcić kurek. Naczynie powoli wypełniała ciepła woda, a z jej oczu ciekły przestraszone łzy, gdy na polecenie szlachcianki zamykała okno, dławiąc je obie w ciężkiej woni jeszcze świeżej krwi. Czy to możliwe, by z deszczu trafiła pod rynnę? Że z portu, który był domem - przedziwnym, ale jednak domem - znalazła się w miejscu, w którym wcale nie była bezpieczna? Celine oddychała głośno, za szybko, na granicy świadomości sięgając po bawełnianą ściereczkę, potem i po napełnioną misę, by z nimi podejść do Aquili.
Nie mówiła już nic. Zamoczyła materiał w ciepłej wodzie i zaczęła trzeć ciało kobiety, trochę zbyt mocno, bez wyczucia, wciąż w przerażeniu, które nie ustępowało z żadnym oddechem, mrugnięciem, uderzeniem serca; Lovegood czuła się tak, jakby w mgnieniu oka grunt rozpierzchł się pod jej stopami, rzucając chude ciało w ocean przejmującej nicości, a ona po prostu musiała pozbyć się tej mrocznej czerwieni ze skóry lady Black. Zniknij. Zniknij, proszę, zniknij, błagała w myślach zaschniętą krew, rozdygotana i zrozpaczona. Jak śmiesz mnie oceniać?
Jak śmiesz mnie oceniać?
Nie wiedziała nawet kiedy kolana straciły władzę, a ona upadła na nie na podłogę, głucho, bezwładnie, pochylona w przerażonym ukazaniu karku niczym spłoszone zwierzę. Poddawała się, to jasne, bo z kim miałaby walczyć? Z Blackówną, którą wychowało to dziwne, ciemne, stare i zimne gniazdo? Sprzeciwić się jej, wojować o ideały, choć nie miała w sobie już ni grama siły? Celine zadrżała.
- Przepraszam - wyszeptała najpierw, wciąż zbita z tropu, zdębiała, po czym zaczęła powtarzać ten wyraz w kółko, chcąc nim wymazać winę, która tak bardzo zadziałała lady Aquili na złość. Z każdym następnym słowem jej głos stawał się coraz donośniejszy. Bardziej zdesperowany. Jeszcze mocniej spanikowany. Traciła dech, wiarę i zaufanie. Jak śmiesz mnie oceniać? - Przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszamprzepraszaprzepraszamprzepraszam! - półwila pisnęła i na czworakach przeczołgała się do wanny; obok porcelanowego mebla znajdowała się misa, którą szybko porwała z podłogi, by następnie pochylić się nad kołyską i przekręcić kurek. Naczynie powoli wypełniała ciepła woda, a z jej oczu ciekły przestraszone łzy, gdy na polecenie szlachcianki zamykała okno, dławiąc je obie w ciężkiej woni jeszcze świeżej krwi. Czy to możliwe, by z deszczu trafiła pod rynnę? Że z portu, który był domem - przedziwnym, ale jednak domem - znalazła się w miejscu, w którym wcale nie była bezpieczna? Celine oddychała głośno, za szybko, na granicy świadomości sięgając po bawełnianą ściereczkę, potem i po napełnioną misę, by z nimi podejść do Aquili.
Nie mówiła już nic. Zamoczyła materiał w ciepłej wodzie i zaczęła trzeć ciało kobiety, trochę zbyt mocno, bez wyczucia, wciąż w przerażeniu, które nie ustępowało z żadnym oddechem, mrugnięciem, uderzeniem serca; Lovegood czuła się tak, jakby w mgnieniu oka grunt rozpierzchł się pod jej stopami, rzucając chude ciało w ocean przejmującej nicości, a ona po prostu musiała pozbyć się tej mrocznej czerwieni ze skóry lady Black. Zniknij. Zniknij, proszę, zniknij, błagała w myślach zaschniętą krew, rozdygotana i zrozpaczona. Jak śmiesz mnie oceniać?
paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Te potworne oczy wpatrujące się prosto w nią. Potrafiące przenikać duszę, mogące rozpętać prawdziwe piekło, teraz wyrywające resztki pewności, że postąpiła słusznie. Celine upadła na kolana, a głuchy stukot rozległ się po całym pokoju. Ten wieczór nie miał się tak zakończyć, miał dać jej ostatnią przyjemność, naprawić skórę zanim ze skruszoną miną i powiekami zaciśniętymi przez piekące łzy, uda się do Krypty Blacków i na zawsze pożegna brata. Miała przespać więcej niż zaledwie dwie lub trzy godziny, miała pokazać się pełna wdzięku i szyku, na wypadek fotoreporterów, którzy czekali na jej pełne rozpaczy oblicze niczym sępy czekające na truchło.
Chciała przeprosić, powiedzieć, że jej przykro, że nie miała tak postąpić i, że jej dłoń zadziała samoczynnie, chociaż nigdy tego nie zrobiła. Chciała wytłumaczyć się, nawet jeśli to Celine miała słuchać każdego słowa, to przecież Aquila nie była taka, a przynajmniej siebie takiej nie widziała. Była przecież delikatna, została hodowana jako kwiat, który miał osiągać sukcesy, miał przynosić chlubę własnej rodzinie, ale dalej pozostać kwiatem, darem dla szlachcica, który zasłuży na jej dłoń. Aquili nigdy to nie przeszkadzało, takie były zresztą koleje losu i tak należało postępować jeśli miała pozostać na zawsze czysta. Liczyła tylko, żeCraig... Że jej przyszły mąż pokocha ją taką jaką jest, a dzisiaj się zmieniła. Dzisiaj po raz pierwszy podniosła na kogoś dłoń i zrobiła to bez zawahania. Trwała w tej ciszy ze swoimi myślami wysłuchując jedynie przeprosin Celine, które w jednej sekundzie zaczęły przypominać ciąg sylab, które nigdy nie mają przerwy. Przepraszała ją, miała w końcu za co, choć kara którą za swe słowa dostała, być może wcale nie była wymierna.
Ich spojrzenia już się nie spotkały, a Aquila wciąż wpatrywała się gdzieś daleko w ścianę aż dźwięk lecącej z kranu wody nie ustał i aż Celine nie podeszła do niej by obmyć ją z krwi. Z krwi ludzi... Po raz kolejny ten sam dylemat nawiedził głowę Black. Jak mogli to być ludzie skoro byli mugolami, jak coś co mieściło się daleko poniżej tej krwi którą ona miała, jak coś takiego... Jak ktoś taki mógł być człowiekiem? To nie było możliwe. Ojciec wyraźnie przedstawiał jakie zasady powinny rządzić światem, wyraźnie mówił o dobru jakie ma na nich spłynąć, o doczekanej po latach potędze, gdy mugoli zabraknie. Londyn był piękny nocą. Londyn był czysty. Londyn był spowity we mgle.
Bawełna nie muskała jej skóry, bawełna tarła ją i zdzierała z niej zeschniętą juchę, jakby ktoś chciał zdrapać te resztki, pozbyć się tego szkarłatu. Celine nie miała wyczucia, Celine znów nie była delikatna, Celine znów okazywała nieproszone w tej sypialni emocje, Celine...
- Dość - powiedziała krótko, łapiąc służkę za nadgarstek w którym trzymała ściereczkę. - Dość... - nie ruszyła nim, nie zacisnęła mocniej.
W końcu złapała w sobie tyle odwagi i spojrzała jej w oczy, starając się odkryć co takiego może się za nimi skrywać. Och, gdyby tylko miała taką moc, moc mogącą przenikać przez oczy, przez dusze, wkręcać się prosto w mózg i wydobywać z niego najgłębiej skrywane myśli.
- Dość - powiedziała po raz ostatni cicho, wciąż nie puszczając uścisku z nadgarstka dziewczyny. - To mnie boli - nie bolało.
Och, czyżby po raz pierwszy od tak dawna skłamała? Czyżby po raz pierwszy powiedziała coś co wcale nie było prawdą, co wcale nie miało sensu, jedynie po to by nie musieć się dłużej tłumaczyć? By nie musieć przekazywać dziewczynie, że potrzebuje czułości, że potrzebuje czuć na sobie opiekę, że potrzebuje czuć się delikatna jak kwiat? Tak. Skłamała.
- Chcę byś zrobiła to delikatnie albo... Musisz się nauczyć albo będę musiała Cię ukarać - powiedziała cicho.
Co mogło podziałać na nieposłuszną służkę? Czy Celine naprawdę nie dostrzegała jakie błogosławieństwo spłynęło na nią w dniu w którym Aquila podała jej dłoń ubraną w elegancką rękawiczkę? Była zdruzgotana, nie potrzebowała kolejnych emocji, kolejnych nerwów. Potrzebowała odpoczynku.
Chciała przeprosić, powiedzieć, że jej przykro, że nie miała tak postąpić i, że jej dłoń zadziała samoczynnie, chociaż nigdy tego nie zrobiła. Chciała wytłumaczyć się, nawet jeśli to Celine miała słuchać każdego słowa, to przecież Aquila nie była taka, a przynajmniej siebie takiej nie widziała. Była przecież delikatna, została hodowana jako kwiat, który miał osiągać sukcesy, miał przynosić chlubę własnej rodzinie, ale dalej pozostać kwiatem, darem dla szlachcica, który zasłuży na jej dłoń. Aquili nigdy to nie przeszkadzało, takie były zresztą koleje losu i tak należało postępować jeśli miała pozostać na zawsze czysta. Liczyła tylko, że
Ich spojrzenia już się nie spotkały, a Aquila wciąż wpatrywała się gdzieś daleko w ścianę aż dźwięk lecącej z kranu wody nie ustał i aż Celine nie podeszła do niej by obmyć ją z krwi. Z krwi ludzi... Po raz kolejny ten sam dylemat nawiedził głowę Black. Jak mogli to być ludzie skoro byli mugolami, jak coś co mieściło się daleko poniżej tej krwi którą ona miała, jak coś takiego... Jak ktoś taki mógł być człowiekiem? To nie było możliwe. Ojciec wyraźnie przedstawiał jakie zasady powinny rządzić światem, wyraźnie mówił o dobru jakie ma na nich spłynąć, o doczekanej po latach potędze, gdy mugoli zabraknie. Londyn był piękny nocą. Londyn był czysty. Londyn był spowity we mgle.
Bawełna nie muskała jej skóry, bawełna tarła ją i zdzierała z niej zeschniętą juchę, jakby ktoś chciał zdrapać te resztki, pozbyć się tego szkarłatu. Celine nie miała wyczucia, Celine znów nie była delikatna, Celine znów okazywała nieproszone w tej sypialni emocje, Celine...
- Dość - powiedziała krótko, łapiąc służkę za nadgarstek w którym trzymała ściereczkę. - Dość... - nie ruszyła nim, nie zacisnęła mocniej.
W końcu złapała w sobie tyle odwagi i spojrzała jej w oczy, starając się odkryć co takiego może się za nimi skrywać. Och, gdyby tylko miała taką moc, moc mogącą przenikać przez oczy, przez dusze, wkręcać się prosto w mózg i wydobywać z niego najgłębiej skrywane myśli.
- Dość - powiedziała po raz ostatni cicho, wciąż nie puszczając uścisku z nadgarstka dziewczyny. - To mnie boli - nie bolało.
Och, czyżby po raz pierwszy od tak dawna skłamała? Czyżby po raz pierwszy powiedziała coś co wcale nie było prawdą, co wcale nie miało sensu, jedynie po to by nie musieć się dłużej tłumaczyć? By nie musieć przekazywać dziewczynie, że potrzebuje czułości, że potrzebuje czuć na sobie opiekę, że potrzebuje czuć się delikatna jak kwiat? Tak. Skłamała.
- Chcę byś zrobiła to delikatnie albo... Musisz się nauczyć albo będę musiała Cię ukarać - powiedziała cicho.
Co mogło podziałać na nieposłuszną służkę? Czy Celine naprawdę nie dostrzegała jakie błogosławieństwo spłynęło na nią w dniu w którym Aquila podała jej dłoń ubraną w elegancką rękawiczkę? Była zdruzgotana, nie potrzebowała kolejnych emocji, kolejnych nerwów. Potrzebowała odpoczynku.
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ich spojrzenia nie mogły się spotkać. Upokorzona i spanikowana Celine nie podniosła głowy ani razu, by przyjrzeć się jej pani, zbyt przestraszona, co mogłaby dostrzec w jej obliczu - potwora, nie człowieka, kogoś, komu nie żal było przelać ludzkiej krwi tylko po to, by na moment zanurzyć się w wypełnionej szkarłatem wannie. Za każdym pociągnięciem bawełnianej ściereczki półwili coraz mocniej kręciło się w głowie; nie zauważyła nawet kiedy z jej własnego nosa trysnęła cienka strużka krwi skapująca na wąskie wargi. Dopiero metaliczny posmak w ustach sprawił, że wierzchem dłoni niedbale otarła twarz, a krew niewinnych mugolek zmieszała się z jej własną, bezlitośnie muskając skórę, znacząc ją współwiną w tej makabrycznej zbrodni. Nie doszoruje dziś rąk. Nie pozbędzie się ich smutku - czy one cierpiały? W ostatnich chwilach swojego życia, czy zdawały sobie sprawę z tego, co nadchodzi? Bolało je rozcinanie ciała, czy były już wtedy martwe? Projekcje tysiąca twarzy przecięły myśli Celine, zastanawiała się, czy któreś z nich mijała kiedyś na ulicy, a wciąż piekący policzek odmówił jej jedynej formy obrony, jaką mogła je otoczyć. Współczucia. Owładnięta trwogą mimika zastygła w bezruchu dopiero gdy poczuła na sobie dotyk; palił, jak palącym było wcześniej uderzenie, a oddech w jej piersi zaświszczał raz jeszcze, zanim wręcz siłą zmusiła organizm, by przestał. Musiała doprowadzić się do porządku. Musiała przeżyć.
- Tak - odpowiedziała krótko, głucho, nieustannie owładnięta przerażeniem, gdy ta sama dłoń, która wcześniej wymierzyła jej karę owinęła się wokół nadgarstka, a głos groził, że czeka ją to znowu. Dlaczego? Przecież jeszcze niedawno ta sama ręka wyciągnęła ją spośród brudu i ryb, zaprowadziła do dobrego domu, gdzie dano jej łóżko i ciepły kąt w zamian za oddanie... A czy przykładem takiego właśnie oddania nie było mówienie prawdy? Celine zrozumiała w końcu, że nie tego od niej oczekiwano. Miała być posłuszna jak pies na smyczy. Po prostu. - Poprawię się - zapewniła; piekły ją oczy, nie widziała dokładnie gdzie idzie ani po co sięga, ale bawełniany kawałek materiału zastąpiła w swojej wciąż okropnie drżącej dłoni jedwabnym ręczniczkiem, który zanurzyła w ciepłej, czerwonawej wodzie. Ta krew na niej zostanie. Zmyje ją z Aquili, ale zostanie na niej, na jej rękach, zapach na zawsze utkwi w nozdrzach, nie zaśnie tej nocy, na pewno nie. Łagodniejsze ruchy zastąpiły te dotychczas prędkie, zbyt gwałtowne, a sięgając do misy czarownica ocierała rękawem czarnej sukienki czerwoną od płaczu twarz. Wzrok miała pusty. Nos karminowy. Niech skończy się już horror tej nocy, błagam cię, dobry Merlinie.
Wytarłszy dokładnie ręce - widzę cię, plamo czerwieni, widzę, czuję, proszę, odejdź, przecież nie ja cię przelałam - sięgnęła po koszulę nocną arystokratki i poczekała, aż ta wyciągnie się ku górze, by nasunąć materiał na oczyszczone ciało. Czuła się tak, jak gdyby w gardle utkwił jej żabert, lecz mimo wszystko Celine odchrząknęła i zmusiła się do przerwania ciszy.
- Przygotuję sukienkę na jutrzejszy dzień, lady - wyszeptała, nie czekając na pozwolenie: na rozkołysanych przejęciem nogach podeszła do ogromnej szafy i otworzyła zdobione żłobieniem drzwi, by wyciągnąć zeń wieszak z wybraną żałobną kreacją. Pamięć sprawiała figle, ale nie sposób było nie rozpoznać dodatków, gdy rozmazany wzrok zarejestrował ich obecność wśród innych elementów garderoby. Im szybciej to zrobi, tym szybciej wróci do pokoju, wciągnie do nosa białą kreskę, zapomni o tym, że jej pani była... Była ciemiężcą. Zagubionym, potrzebującym pomocy, jednak tej pomocy odmawiającym. A ona nie uratuje jej duszy siłą. - Czy... Czy mam zrobić coś jeszcze? - zapytała; czarna suknia zawisła na drzwiczkach szafy, dodatki Celine ułożyła na stoliku, by spleść ze sobą wstrętne dłonie zroszone ludzką krwią, spojrzenie wbijając za to w podłogę. Jej oddech był nierówny, wciąż przygnieciony, serce zaś złamane. Nie pierwszy raz, powiadają, nie ostatni.
- Tak - odpowiedziała krótko, głucho, nieustannie owładnięta przerażeniem, gdy ta sama dłoń, która wcześniej wymierzyła jej karę owinęła się wokół nadgarstka, a głos groził, że czeka ją to znowu. Dlaczego? Przecież jeszcze niedawno ta sama ręka wyciągnęła ją spośród brudu i ryb, zaprowadziła do dobrego domu, gdzie dano jej łóżko i ciepły kąt w zamian za oddanie... A czy przykładem takiego właśnie oddania nie było mówienie prawdy? Celine zrozumiała w końcu, że nie tego od niej oczekiwano. Miała być posłuszna jak pies na smyczy. Po prostu. - Poprawię się - zapewniła; piekły ją oczy, nie widziała dokładnie gdzie idzie ani po co sięga, ale bawełniany kawałek materiału zastąpiła w swojej wciąż okropnie drżącej dłoni jedwabnym ręczniczkiem, który zanurzyła w ciepłej, czerwonawej wodzie. Ta krew na niej zostanie. Zmyje ją z Aquili, ale zostanie na niej, na jej rękach, zapach na zawsze utkwi w nozdrzach, nie zaśnie tej nocy, na pewno nie. Łagodniejsze ruchy zastąpiły te dotychczas prędkie, zbyt gwałtowne, a sięgając do misy czarownica ocierała rękawem czarnej sukienki czerwoną od płaczu twarz. Wzrok miała pusty. Nos karminowy. Niech skończy się już horror tej nocy, błagam cię, dobry Merlinie.
Wytarłszy dokładnie ręce - widzę cię, plamo czerwieni, widzę, czuję, proszę, odejdź, przecież nie ja cię przelałam - sięgnęła po koszulę nocną arystokratki i poczekała, aż ta wyciągnie się ku górze, by nasunąć materiał na oczyszczone ciało. Czuła się tak, jak gdyby w gardle utkwił jej żabert, lecz mimo wszystko Celine odchrząknęła i zmusiła się do przerwania ciszy.
- Przygotuję sukienkę na jutrzejszy dzień, lady - wyszeptała, nie czekając na pozwolenie: na rozkołysanych przejęciem nogach podeszła do ogromnej szafy i otworzyła zdobione żłobieniem drzwi, by wyciągnąć zeń wieszak z wybraną żałobną kreacją. Pamięć sprawiała figle, ale nie sposób było nie rozpoznać dodatków, gdy rozmazany wzrok zarejestrował ich obecność wśród innych elementów garderoby. Im szybciej to zrobi, tym szybciej wróci do pokoju, wciągnie do nosa białą kreskę, zapomni o tym, że jej pani była... Była ciemiężcą. Zagubionym, potrzebującym pomocy, jednak tej pomocy odmawiającym. A ona nie uratuje jej duszy siłą. - Czy... Czy mam zrobić coś jeszcze? - zapytała; czarna suknia zawisła na drzwiczkach szafy, dodatki Celine ułożyła na stoliku, by spleść ze sobą wstrętne dłonie zroszone ludzką krwią, spojrzenie wbijając za to w podłogę. Jej oddech był nierówny, wciąż przygnieciony, serce zaś złamane. Nie pierwszy raz, powiadają, nie ostatni.
paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Wszystko było nie tak, a ten dzień wcale nie miał tak wyglądać. Miała zrelaksować się, nabrać energii, położyć spać i przespać noc. Miała nie mieć koszmarów, miała nie budzić się zlana potem w środku nocy i miała wreszcie odpocząć, tak jakby jutra miało nie być. Miała już nie widzieć tego czarnego całunu, pogodzić się do końca z potworną stratą i iść dalej, choć dalej w żałobie. To był plan, którego należało dotrzymać, a tymczasem już początek nocy pokazał jak będzie wyglądać jej reszta. Aquila była zmęczona, a jednak wiedziała, że dzisiaj nie zaśnie, że choćby podali jej eliksiry, to nie zaśnie. Być może należało poprosić panne Blythe o pomoc, ale w głębi duszy wiedziała, że wcale nie chce spać.
Pojedyncza strużka krwi popłynęła z nosa Celine prosto na jej wargi, a ta starła ją niedbale, zostawiając dalej zeschnięty ślad. Black obróciła głowę w bok obserwując te scenę. Była pewna, że nie uderzyła jej tak mocno, że zaledwie dłoń sama zareagowała na rozbijające dusze emocje. Przecież nie miałaby nawet tyle siły, była zbyt obolała. Służka krzątała się po pokoju, dopełniała obowiązków jakie na niej spoczywały, ale wcale nie wydawała się być rzeczywiście obok. Celine sprawiała wrażenie jakby odleciała gdzieś daleko, jakby jej ciało jedynie przebywało na Grimmauld Place, a cała reszta błądziła po odległych szkockich polach.
- Celine... - zaczęła spokojnie, starając się zmiękczyć głos na tyle na ile było to możliwe, choć resztki łez i potwornie wyschnięte gardło, nie pomagały. - Celine, co się z Tobą dzieje? - rzeczywiście się martwiła. - Czy stało się coś o czym powinnam wiedzieć?
Tego mogło być mnóstwo. Czy nie czuła się już tam bezpiecznie? Może lokaj napadł na nią, może dostała złe wieści albo... Przecież nie mogła jej tak zostawić. Czerwony ślad na policzku jedynie przypominał o tym co jej uczyniła. Czy możliwym było, że to przez to? Że ten jeden ruch tak wiele przekreślił?
- Celine, ja... - te słowa nie chciały przejść jej przez gardło. - Ja... Ja chcę byś wiedziała, że... - że jest mi przykro, że Cię przepraszam i, że nigdy nie powinnam Cię uderzyć. - ...że nie możesz mówić niczego takiego co powiedziałaś o mugolach, nie w tym domu i nie przy mnie - potworny ścisk w żołądku, przecież Black musiała mieć rację. - Dużo toleruje, ale tu panują jasno określone zasady, których nie wolno Ci łamać. Nie możesz kłamać na temat mugoli - spuściła jeszcze wzrok na dół i odwróciła się by usiąść na łóżku. - Nie możesz udawać, że to ludzie, choć rozumiem, że to bardzo wygodne. Ktoś Ci to wmówił, ale to nie jest prawda - czy naprawdę nie rozumiała?
To ojciec musiał mieć rację, to Czarny Pan musiał mieć rację, to Ministerstwo musiało mieć rację. Nie Celine i nie ta jedna durna myśl, która utknęła w głowie lady. To byli kiedyś ludzie... Dźwięczało w głowie jak dzwon, który wybijał południe. Nie, to było kłamstwo. To nie ludzie, to zwierzęta.
- Usiądź tu - wskazała na miejsce tuż przy sobie na miękkim łóżku. - I daj mi dłoń... Celine... Przez lata Ci ludzie gnębili moją rodzinę, gnębili takich jak ja i nawet takich jak Ty. Chcieli nas zgładzić, zamknąć w domach, w celach, w więzieniu. Stworzyli z nas potworów których palono na stosach by się nas pozbyć. Wykorzystywano i dręczono. I w końcu świat zaczyna wyglądać normalnie, Celine... - z nerwów drgały jej usta. - A mój brat oddał za to życie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Pojedyncza strużka krwi popłynęła z nosa Celine prosto na jej wargi, a ta starła ją niedbale, zostawiając dalej zeschnięty ślad. Black obróciła głowę w bok obserwując te scenę. Była pewna, że nie uderzyła jej tak mocno, że zaledwie dłoń sama zareagowała na rozbijające dusze emocje. Przecież nie miałaby nawet tyle siły, była zbyt obolała. Służka krzątała się po pokoju, dopełniała obowiązków jakie na niej spoczywały, ale wcale nie wydawała się być rzeczywiście obok. Celine sprawiała wrażenie jakby odleciała gdzieś daleko, jakby jej ciało jedynie przebywało na Grimmauld Place, a cała reszta błądziła po odległych szkockich polach.
- Celine... - zaczęła spokojnie, starając się zmiękczyć głos na tyle na ile było to możliwe, choć resztki łez i potwornie wyschnięte gardło, nie pomagały. - Celine, co się z Tobą dzieje? - rzeczywiście się martwiła. - Czy stało się coś o czym powinnam wiedzieć?
Tego mogło być mnóstwo. Czy nie czuła się już tam bezpiecznie? Może lokaj napadł na nią, może dostała złe wieści albo... Przecież nie mogła jej tak zostawić. Czerwony ślad na policzku jedynie przypominał o tym co jej uczyniła. Czy możliwym było, że to przez to? Że ten jeden ruch tak wiele przekreślił?
- Celine, ja... - te słowa nie chciały przejść jej przez gardło. - Ja... Ja chcę byś wiedziała, że... - że jest mi przykro, że Cię przepraszam i, że nigdy nie powinnam Cię uderzyć. - ...że nie możesz mówić niczego takiego co powiedziałaś o mugolach, nie w tym domu i nie przy mnie - potworny ścisk w żołądku, przecież Black musiała mieć rację. - Dużo toleruje, ale tu panują jasno określone zasady, których nie wolno Ci łamać. Nie możesz kłamać na temat mugoli - spuściła jeszcze wzrok na dół i odwróciła się by usiąść na łóżku. - Nie możesz udawać, że to ludzie, choć rozumiem, że to bardzo wygodne. Ktoś Ci to wmówił, ale to nie jest prawda - czy naprawdę nie rozumiała?
To ojciec musiał mieć rację, to Czarny Pan musiał mieć rację, to Ministerstwo musiało mieć rację. Nie Celine i nie ta jedna durna myśl, która utknęła w głowie lady. To byli kiedyś ludzie... Dźwięczało w głowie jak dzwon, który wybijał południe. Nie, to było kłamstwo. To nie ludzie, to zwierzęta.
- Usiądź tu - wskazała na miejsce tuż przy sobie na miękkim łóżku. - I daj mi dłoń... Celine... Przez lata Ci ludzie gnębili moją rodzinę, gnębili takich jak ja i nawet takich jak Ty. Chcieli nas zgładzić, zamknąć w domach, w celach, w więzieniu. Stworzyli z nas potworów których palono na stosach by się nas pozbyć. Wykorzystywano i dręczono. I w końcu świat zaczyna wyglądać normalnie, Celine... - z nerwów drgały jej usta. - A mój brat oddał za to życie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Ostatnio zmieniony przez Aquila Black dnia 20.01.21 17:35, w całości zmieniany 1 raz
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie miała pojęcia co się z nią działo, nie teraz, gdy w głowie kołatało się milion myśli, a każda z nich była nieprzyjazna. Celine żałowała, że nie mogła otworzyć okna; powiew świeżego, chłodnego powietrza otuliłby jej zapłakaną twarz i być może odegnał choćby odrobinę trosk, ale lady Aquila rzeczywiście mogłaby się przez to przeziębić - a cierpieć jeszcze fizycznie na pogrzebie swojego brata, nie, do tego nie można było dopuścić. Już dość. Półwila zatrzymała się w pół ruchu, jeszcze raz uniosłszy palce do twarzy, by opuszką powieść od nosa do górnej wargi; strużka zaschniętej krwi nie była już ciepła, nie czuła jej, utrzymał się jedynie metaliczny posmak własnego istnienia zagubiony w ustach.
- Nie, to nic, to tylko... Czasem - zaczęła, zdezorientowana gonitwą własnych lęków, niezdolna dobrać słów; to kłamstwo, sączący się z niej szkarłat rósł wprost proporcjonalnie do coraz intensywniej zażywanego wróżkowego pyłu, grzechu, do jakiego nie mogła się przyznać. Podążył z nią tu z portu, od dnia, w którym pierwszy raz znalazła się na samotnej ulicy, z ostatnią monetą w dłoni przeznaczoną na zakup czegoś, co mogło przynajmniej na moment uratować ją od rozpaczy. I tak już zostało. - Nie musi się lady o mnie martwić, przepraszam, ja sobie poradzę, nosy przecież tak już mają, że odzywają się przy, uhm... Silniejszych emocjach - wyznała ze wstydem. Wstyd i strach, to one tańczyły na pozbawionym codziennej gracji ciele półwili poruszającej się teraz eratycznie, nieskładnie, jak reem zamknięty w przymałej klatce. Gdzie znajdowała się granica, której nie mogła przekraczać? Jak powziąć duszę, dobre serce na lejce i kontrolować, co wypływało z wiedzionych czystym, niewinnym instynktem ust? Czy Aquila naprawdę nie rozumiała, że zrobiła dziś źle? Powinna była po prostu pozwolić swojej wiernej służącej oczyścić jej ciało eterycznymi olejkami, masażem rozbić sploty w mięśniach, nie... Sięgać po coś tak nieludzkiego, coś odbierającego w oczach Celine większą część naturalnego człowieczeństwa.
Czarownica słuchała słów swej pani ze wzrokiem wciąż utkwionym w podłodze. Piekły ją dłonie, piekł policzek, zaczerwieniony i odrobinkę spuchnięty, piekła świadomość, że pomogła Blackównie pozbyć się dowodów makabry, która miała miejsce pod tym dachem. Może nie zbrodni samej w sobie, ale jej akceptacji. Przygryzła niedługo dolną wargę i kiwnęła głową w zrozumieniu; a zatem tu znajdowała się owa granica. Nie mów o dobroci wśród wilków. Choć dalej wierzyła, że pewnego dnia będzie w stanie pokazać Aquili, że się myliła - że mugole byli przecież potrzebni do tego, by świat był piękniejszy, kolorowy, różnorodny. Przecież każdy popełniał błędy. Czarodzieje również.
Ktoś ci to wmówił, ale to nie jest prawda. Usiądź tu. Posłusznie podreptała do łoża arystokratki i zajęła miejsce obok niej, nieistotne, że każdy skrawek jej ciała kazał uciekać, zostawić tego potwora, donieść na nią - komu? Mała dłoń półwili przylgnęła do tej należącej do Aquili z wyraźną niepewnością, z ust uleciało zaś ciche westchnienie.
- To chyba za trudne na moją głowę, lady - nie było. Tata uczył, że każde życie należy szanować - nawet jeśli sprzeciwił się własnym naukom i kogoś tego życia pozbawił. Mimo to zamknęła dłoń szlachcianki w swoich. - Ale wierzę, że ty jesteś dobra. Byłaś - dla mnie - i jesteś cały czas. Że to... Może kiedyś będzie po prostu dobrze. Dla wszystkich, dla ciebie też - ugryź się w język, Celine, już dość. Wiesz o czym nie należy wspominać. Półwila westchnęła ponownie i uwolniła rękę Aquili z uścisku, sięgnąwszy za to po poły pościeli, by okryć nią ramiona kobiety. Na pewno było jej zimno. Po kąpieli w ludzkim istnieniu. Nie zapomni tego, co tu dziś widziała; nie zapomni tych dziewcząt, mugolek, choć chyba zapomnieli o nich wszyscy inni. - Czas już spać, lady - uśmiech na jej twarzy był smutny, wciąż noszący ślady nieodstępującego jej szoku; pewnego dnia wydobędę cię z czeluści tak złego przekonania, uratuję cię, bo wiem, że nie jesteś taka jak oni. - Nie myśl o jutrze, po prostu policz w myślach mknące po niebie aetonany albo świeciorki w zaczarowanym ogrodzie, a sen sam przyjdzie. Tak mówiła mi babcia - Celine pociągnęła nosem i wstała z łóżka, chcąc by Aquila poddała się zmęczeniu.
Dopiero kiedy szlachcianka, w bezpiecznych połach pościeli, zamknęła oczy, Lovegood była w stanie cichutko opuścić pokój. Na palcach, tak delikatnie jak tylko możliwe, byle jej nie zbudzić, jeśli już spała - podczas gdy w jej własnym ciele rozpętała się pożoga. Wspomnienie mokrej czerwieni na nagim ciele, wspomnienie anonimowych kobiet złożonych w ofierze tego dziwnego rytuału... Gdy tylko dopadła do swojej prywatnej, małej łazienki, po prostu zwymiotowała. I płakała, roztrzęsiona jak rzadko kiedy. Dlaczego to się wydarzyło?
zt
- Nie, to nic, to tylko... Czasem - zaczęła, zdezorientowana gonitwą własnych lęków, niezdolna dobrać słów; to kłamstwo, sączący się z niej szkarłat rósł wprost proporcjonalnie do coraz intensywniej zażywanego wróżkowego pyłu, grzechu, do jakiego nie mogła się przyznać. Podążył z nią tu z portu, od dnia, w którym pierwszy raz znalazła się na samotnej ulicy, z ostatnią monetą w dłoni przeznaczoną na zakup czegoś, co mogło przynajmniej na moment uratować ją od rozpaczy. I tak już zostało. - Nie musi się lady o mnie martwić, przepraszam, ja sobie poradzę, nosy przecież tak już mają, że odzywają się przy, uhm... Silniejszych emocjach - wyznała ze wstydem. Wstyd i strach, to one tańczyły na pozbawionym codziennej gracji ciele półwili poruszającej się teraz eratycznie, nieskładnie, jak reem zamknięty w przymałej klatce. Gdzie znajdowała się granica, której nie mogła przekraczać? Jak powziąć duszę, dobre serce na lejce i kontrolować, co wypływało z wiedzionych czystym, niewinnym instynktem ust? Czy Aquila naprawdę nie rozumiała, że zrobiła dziś źle? Powinna była po prostu pozwolić swojej wiernej służącej oczyścić jej ciało eterycznymi olejkami, masażem rozbić sploty w mięśniach, nie... Sięgać po coś tak nieludzkiego, coś odbierającego w oczach Celine większą część naturalnego człowieczeństwa.
Czarownica słuchała słów swej pani ze wzrokiem wciąż utkwionym w podłodze. Piekły ją dłonie, piekł policzek, zaczerwieniony i odrobinkę spuchnięty, piekła świadomość, że pomogła Blackównie pozbyć się dowodów makabry, która miała miejsce pod tym dachem. Może nie zbrodni samej w sobie, ale jej akceptacji. Przygryzła niedługo dolną wargę i kiwnęła głową w zrozumieniu; a zatem tu znajdowała się owa granica. Nie mów o dobroci wśród wilków. Choć dalej wierzyła, że pewnego dnia będzie w stanie pokazać Aquili, że się myliła - że mugole byli przecież potrzebni do tego, by świat był piękniejszy, kolorowy, różnorodny. Przecież każdy popełniał błędy. Czarodzieje również.
Ktoś ci to wmówił, ale to nie jest prawda. Usiądź tu. Posłusznie podreptała do łoża arystokratki i zajęła miejsce obok niej, nieistotne, że każdy skrawek jej ciała kazał uciekać, zostawić tego potwora, donieść na nią - komu? Mała dłoń półwili przylgnęła do tej należącej do Aquili z wyraźną niepewnością, z ust uleciało zaś ciche westchnienie.
- To chyba za trudne na moją głowę, lady - nie było. Tata uczył, że każde życie należy szanować - nawet jeśli sprzeciwił się własnym naukom i kogoś tego życia pozbawił. Mimo to zamknęła dłoń szlachcianki w swoich. - Ale wierzę, że ty jesteś dobra. Byłaś - dla mnie - i jesteś cały czas. Że to... Może kiedyś będzie po prostu dobrze. Dla wszystkich, dla ciebie też - ugryź się w język, Celine, już dość. Wiesz o czym nie należy wspominać. Półwila westchnęła ponownie i uwolniła rękę Aquili z uścisku, sięgnąwszy za to po poły pościeli, by okryć nią ramiona kobiety. Na pewno było jej zimno. Po kąpieli w ludzkim istnieniu. Nie zapomni tego, co tu dziś widziała; nie zapomni tych dziewcząt, mugolek, choć chyba zapomnieli o nich wszyscy inni. - Czas już spać, lady - uśmiech na jej twarzy był smutny, wciąż noszący ślady nieodstępującego jej szoku; pewnego dnia wydobędę cię z czeluści tak złego przekonania, uratuję cię, bo wiem, że nie jesteś taka jak oni. - Nie myśl o jutrze, po prostu policz w myślach mknące po niebie aetonany albo świeciorki w zaczarowanym ogrodzie, a sen sam przyjdzie. Tak mówiła mi babcia - Celine pociągnęła nosem i wstała z łóżka, chcąc by Aquila poddała się zmęczeniu.
Dopiero kiedy szlachcianka, w bezpiecznych połach pościeli, zamknęła oczy, Lovegood była w stanie cichutko opuścić pokój. Na palcach, tak delikatnie jak tylko możliwe, byle jej nie zbudzić, jeśli już spała - podczas gdy w jej własnym ciele rozpętała się pożoga. Wspomnienie mokrej czerwieni na nagim ciele, wspomnienie anonimowych kobiet złożonych w ofierze tego dziwnego rytuału... Gdy tylko dopadła do swojej prywatnej, małej łazienki, po prostu zwymiotowała. I płakała, roztrzęsiona jak rzadko kiedy. Dlaczego to się wydarzyło?
zt
paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Jak to nic? Przecież coś było na rzeczy, coś zupełnie nie tak i chociaż Aquila nie była w stanie rozpoznać z czym wiąże się stan służki, coś musiało się z nią dziać. Jeśli Celine udzieliła się atmosfera panująca na Grimmauld Place, jeśli to w ten sposób mała Lovegood przeżywała żałobę po zmarłym lordzie Alphardzie to musiała być nawet bardziej wrażliwa niż na pierwszy rzut oka było widać. O ile oczywiście, to było powodem. Aquila nie wyobrażała sobie zresztą żadnego innego, cóż niby mogło takiego dziać się w umyśle tej biednej baletnicy w dniu takim jak ten, dniu poprzedzającym pogrzeb Blacka?
- Celine, lepiej by ten nos nie odezwał się jutro w trakcie uroczystości - powiedziała krótko przyglądając się młodej dziewczynie. - Patrzą na mnie przez Twój pryzmat i biada Ci, jeśli doprowadzisz do mojej zguby. I będę się martwić, bo jesteś mi bliska, Celine. Obiecałam, że Ci pomogę, a słowa dotrzymam.
Troski Celine wydawały się gnębić ją od środka. Black doskonale wiedziała, że to zaledwie wierzchołek góry lodowej, ale pojęcia nie miała jak wielka jej część znajduje się pod powierzchnią oceanu. Dziewczynka przeżyła wiele. Jej ojciec oskarżony o morderstwo, fakt, że wyrzucono ją La Fantasmagorii, była bezdomna. To za dużo jak na takie młode serce. Aquila sama nie wytrzymałaby nawet ćwierci z tego co przytrafiło się jej służce. A przecież chciała jej pomóc, chciała wyciągnąć ponad powierzchnie, pokazać możliwości, dać nowe życie. Miała talent. Nie tylko do tańca. Fakt, że była półwilą mogła wykorzystać dla swych korzyści, a zupełnie tego nie robiła, zdając się trwać w nieświadomości własnych mocy. Lady przypomniała sobie o Evandrze i jej pięknie. Gdy jeszcze były w szkole, tylu nie mogło się opanować by na nią nie patrzeć. Nie była zazdrosna, sama to lubiła. Czasem, ale jedynie w głębi duszy, zastanawiała się czy moc wili nie działa przypadkiem na kobiety, w końcu w towarzystwie Evandry czuła się inaczej. W towarzystwie Celine zaś, coś działo się głęboko w jej głowie. Krtań jakby pulsowała, choć nie miała pojęcia co to właściwie oznacza.
- Musisz się tego nauczyć, Celine i nie, to nie jest za trudne na Twoją głowę - powiedziała zniecierpliwiona. - Mam wymagania i nie będę czekać w nieskończoność aż je spełnisz. Jutro jest pogrzeb mojego brata. Zjawią się tam dostojni goście, może nawet sam Minister Magii. Nie zawiedź mnie i nie przynieś mi wstydu. A policzek... - zawahała się, ponownie zbierając się w sobie na przeprosiny. - Rano weźmiesz mój puder.
Targały nią niepotrzebne emocje, tak sprzeczne ze sobą. Skoro Celine uważała, że mugole to ludzie to ktoś musiał ją oszukać. Wydawała się być lekko naiwna w tej swojej słodyczy, jednak żyła na Grimmauld Place już jakiś czas i tego typu słowa były tu nieakceptowalne. Czy w ogóle miała jakiekolwiek dowody na to, że mugole to ludzie? Nie wyglądała na taką, która znałaby się na anatomii i faktycznie zbadała mugola.
- Tak... Położę się, muszę odpocząć - powiedziała i złożyła głowę na miękkiej poduszce z gęsiego pierzu.
Nie spodziewała się takiej nocy, takiego wieczoru. Celine mówiła jeszcze o ietonanach albo świeci orkach, ale Aquila nie do końca kojarzyła które zwierze jest czym. Zresztą, to teraz obchodziło ją najmniej. Snuła plany. Będzie musiała porozmawiać z Chang. Nie mogła już dłużej kąpać się w tym, w tej mugolskiej krwi. Co jeśli przesiąknie ich skazą? Co jeśli dziewictwo i czystość to nic, skoro te stworzenia są tak plugawe? Będzie musiała przestać korzystać z krwi mugolek.
Potrzebowała czegoś lepszego.
zt
- Celine, lepiej by ten nos nie odezwał się jutro w trakcie uroczystości - powiedziała krótko przyglądając się młodej dziewczynie. - Patrzą na mnie przez Twój pryzmat i biada Ci, jeśli doprowadzisz do mojej zguby. I będę się martwić, bo jesteś mi bliska, Celine. Obiecałam, że Ci pomogę, a słowa dotrzymam.
Troski Celine wydawały się gnębić ją od środka. Black doskonale wiedziała, że to zaledwie wierzchołek góry lodowej, ale pojęcia nie miała jak wielka jej część znajduje się pod powierzchnią oceanu. Dziewczynka przeżyła wiele. Jej ojciec oskarżony o morderstwo, fakt, że wyrzucono ją La Fantasmagorii, była bezdomna. To za dużo jak na takie młode serce. Aquila sama nie wytrzymałaby nawet ćwierci z tego co przytrafiło się jej służce. A przecież chciała jej pomóc, chciała wyciągnąć ponad powierzchnie, pokazać możliwości, dać nowe życie. Miała talent. Nie tylko do tańca. Fakt, że była półwilą mogła wykorzystać dla swych korzyści, a zupełnie tego nie robiła, zdając się trwać w nieświadomości własnych mocy. Lady przypomniała sobie o Evandrze i jej pięknie. Gdy jeszcze były w szkole, tylu nie mogło się opanować by na nią nie patrzeć. Nie była zazdrosna, sama to lubiła. Czasem, ale jedynie w głębi duszy, zastanawiała się czy moc wili nie działa przypadkiem na kobiety, w końcu w towarzystwie Evandry czuła się inaczej. W towarzystwie Celine zaś, coś działo się głęboko w jej głowie. Krtań jakby pulsowała, choć nie miała pojęcia co to właściwie oznacza.
- Musisz się tego nauczyć, Celine i nie, to nie jest za trudne na Twoją głowę - powiedziała zniecierpliwiona. - Mam wymagania i nie będę czekać w nieskończoność aż je spełnisz. Jutro jest pogrzeb mojego brata. Zjawią się tam dostojni goście, może nawet sam Minister Magii. Nie zawiedź mnie i nie przynieś mi wstydu. A policzek... - zawahała się, ponownie zbierając się w sobie na przeprosiny. - Rano weźmiesz mój puder.
Targały nią niepotrzebne emocje, tak sprzeczne ze sobą. Skoro Celine uważała, że mugole to ludzie to ktoś musiał ją oszukać. Wydawała się być lekko naiwna w tej swojej słodyczy, jednak żyła na Grimmauld Place już jakiś czas i tego typu słowa były tu nieakceptowalne. Czy w ogóle miała jakiekolwiek dowody na to, że mugole to ludzie? Nie wyglądała na taką, która znałaby się na anatomii i faktycznie zbadała mugola.
- Tak... Położę się, muszę odpocząć - powiedziała i złożyła głowę na miękkiej poduszce z gęsiego pierzu.
Nie spodziewała się takiej nocy, takiego wieczoru. Celine mówiła jeszcze o ietonanach albo świeci orkach, ale Aquila nie do końca kojarzyła które zwierze jest czym. Zresztą, to teraz obchodziło ją najmniej. Snuła plany. Będzie musiała porozmawiać z Chang. Nie mogła już dłużej kąpać się w tym, w tej mugolskiej krwi. Co jeśli przesiąknie ich skazą? Co jeśli dziewictwo i czystość to nic, skoro te stworzenia są tak plugawe? Będzie musiała przestać korzystać z krwi mugolek.
Potrzebowała czegoś lepszego.
zt
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
4 października
Ze szpitala wypuścili ją zaledwie dwa dni temu i zamiast skierować się wprost w spokojne objęcia rekonwalescencji, Wren wiedziała, że musi prędko wrócić do pracy. Wielkimi krokami zbliżał się pogrzeb nieodżałowanego lorda Alpharda, wielkiego człowieka, znamienitego polityka i jeszcze bardziej interesującego czarodzieja, a największego wsparcia potrzebowała pozostawiona na ziemskim padole siostra zmarłego.
Nikt inny nie byłby w stanie zapewnić jej doznań tak wspaniałych, jak kąpiel w mugolskiej posoce. Tylko ona. Dumna, wyprostowana i diabelnie zmęczona, przemierzając kolejne aleje odbitego z niemagicznych rąk Londynu, lewitując przed sobą czarną skrzynię wypełnioną schłodzonymi butlami. Po drodze nikt jej nie zatrzymywał, nie prosił o okazanie dokumentów potwierdzających rejestrację różdżki, choć, naturalnie, posiadała je zawsze przy sobie, bezpieczne czy to w kieszeni czarnego płaszcza z dużą czerwoną chryzantemą wyszytą na plecach, czy w kieszeni równie czarnej, skórzanej torby przewieszonej przez ramię.
Późnym popołudniem dotarła do drzwi posiadłości, w które zapukała kilkakrotnie, manifestując swoją obecność. Była oczekiwana, zaproszona przez niezwykle intrygującą lady, którą, w absolutnej ze sobą szczerości, rada była dziś zobaczyć. Nic przecież nie tkało nici tak trwałej jak posłużenie wspierającym ramieniem w odpowiednim, wymagającym tego momencie - a Wren mało było zaszczytów, wciąż i wciąż. Czy tylko dlatego czuła w podbrzuszu igiełki zadowolenia budzące się na myśl ich ponownego spotkania? Stanięcie twarzą w twarz ze zaznajomioną z historią magii kobietą było przywilejem, na który niewielu mogło sobie pozwolić - ale ona: tak.
Do środka wpuścił ją posłuszny skrzat, podobno prywatny, należący do samej Aquili, który z pokornym powitaniem zaprowadził ją wprost do ruchomych schodów, a potem na odpowiednie piętro, do przygotowanej sypialni arystokratycznej damy. Ostatnim razem w centrum pomieszczenia znalazła się droga, porcelanowa wanna, Azjatka spodziewała się zatem, że teraz będzie tak samo, lub przynajmniej bardzo podobnie. Trzymając przed sobą różdżkę, która zaklęciem lewitowała w powietrzu skrzynię, Wren ruszyła za skrzatem już nieco znajomym korytarzem, wolną dłonią poprawiając włosy. Miała je spięte, choć kilka długich kosmyków opadało na ramię z lewej strony jej głowy, maskując tym samym odrzucającą bliznę w miejscu, w którym powinno znajdować się ucho. Oczy miała nieco podkrążone, świadczące o wyczerpaniu ostatnim atakiem choroby, jednak pozostawało to dla niej skrajnie nieistotne kiedy odzianą w czarną rękawiczkę dłonią sięgnęła do drzwi i zapukała do nich dwukrotnie.
Kiedy ze środka dobiegło zaproszenie, pozwoliła sobie wejść.
Najpierw skrzynia, potem ona.
- Lady Black - powitała kobietę miękko, jednocześnie skłaniając się przed nią, choć nie tak głęboko, jak winna była czynić to zwyczajna służba. Podkreślone czerwienią usta ułożyły się w kulturalnym uśmiechu - nie radosnym, a usłużnym, empatycznym, wręcz ciepłym. - Proszę przyjąć moje zapewnienie, że dołożę dziś wszelkich starań, by kąpiel pozwoliła lady odnaleźć spokój. To dla mnie zaszczyt, że mogę lady towarzyszyć - i prywatny przywilej, choć smutny, że mogę robić to właśnie dziś - mówiła cicho, gładko, bez zająknięcia czy teatralnej wstydliwości. Jej szacunek do tej damy nie wynikał jedynie z faktu urodzenia pod szlachetną gwiazdą Blacków, ale z tego, że była mądra. Świadoma. I do tego też piękna.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Kpiny, jakie urządzano sobie z mniej urodziwych dziewcząt, potrafiły dostatecznie zajść tamtym za skórę. Lata mijały nieubłaganie, a chociaż w wieku dwudziestu dwóch zaledwie można było cieszyć się nieskazitelną urodą, tak Aquila wolała dmuchać na zimne. Specyfik, jakim była krew dziewic, nie leżał być może w obrębie najpiękniej pachnących, lub najbardziej subtelnych substancji, jednak zwyczajnie czynił cuda. To było jego wartością. Teraz potrzebowała relaksu, chwili wytchnienia dla samej siebie, wsłuchania się w piękne historie, jakie opowiadała panna Chang i zapewnienia samej siebie, że jutro z opuchniętych powiek, splątanych włosów lub sinej twarzy nie zostanie nic. Gdy usłyszała więc pukanie, cicho zaprosiła do środka kobietę, która zjawiła się tego dnia na Grimmauld Place. Ostatnio widziały się niecały miesiąc wcześniej, jednak od tamtej pory zbyt dużo się zmieniło, by można było porównywać te dwa spotkania. Dzisiaj Black była o wiele bardziej zmęczona i o wiele bardziej pijana niż tamtego razu. Do środka wleciała skrzynia, której zawartość była jej dobrze znana, właścicielka skrzyni zaś wciąż oznaczała się pewną jeszcze nieodkrytą tajemnicą.
Stojąc w jedwabnym czarnym szlafroku kazała zamknąć za Wren drzwi i gdy to się stało, odwiązała pasek, pozwalając sobie pozostać całkowicie nagą. W końcu zabieg miał dotykać jej urody, a przed tą kobietą nie musiała obawiać się lub wstydzić czegokolwiek. - Panno Chang, liczę właśnie na to - kiwnęła kobiecie głową, zbliżając się do wanny, która ponownie stała na samym środku pokoju, przygotowana wcześniej przez skrzaty. Spędziła już z nią czas, nie potrzebowała dzisiaj przyzwoitki, służki czy kogokolwiek podobnego, lepiej by nikt jej nie irytował, nie zaledwie kilkanaście godzin przed pogrzebem jej brata. - Potrzebuję dziś pełnego odprężenia, a jego powód jest pannie znany - wyszeptała nieco ciszej, odwracając wzrok najpierw na ścianę za kobietą, a potem na wannę. - Czuję jakby... Jakby olbrzym ściskał moją klatkę piersiową - kilka oddechów przesuwało ją w górę i w dół. - Albo jakby ktoś stał mi na gardle. Znasz... zna panna to uczucie? - ataki paniki, skrajny smutek i głębokie przewrażliwienie dopadało ją kilka razy dziennie, nie potrafiła już nad tym zapanować. Powód wydawał się być jasny, nieprzygotowanie na śmierć Alpharda odbijało się od ścian Grimmauld Place, dopiero szykując się na nadejście najgorszego. Nie mogła jednak teraz płakać, nie w tym momencie. To był zresztą dobry test przed jutrem, które Salazar tylko jeden wiedział, jak mogło się skończyć. Zaplanowana ceremonia, a potem stypa, mogły potoczyć się w każdą stronę. Obawiała się ewentualnego ataku ze strony terrorystów z Zakonu Feniksa, który dbali o to, by dostarczać im ciągłych nerwów. Aquila rozprostowała kark, odgarniając jeszcze z czoła niesforne kosmyki włosów, których większość była upięta w wysoki kok, tak aby nie zmoczyły się w trakcie kąpieli w krwi. - Zgubiłam gdzieś... - powiedziała nagle, rozglądając się jeszcze szybko po stojącym niedaleko biurku, wypełnionym posegregowanymi książkami i ręcznie zapisanymi dziesiątkami papierów. W końcu dostrzegła stojące niedaleko czarne pudełko, owinięte cynamonową wstążką. Prezent stał zapakowany od niemal miesiąca, w podzięce za ostatnią kąpiel. Gdyby Wren go otworzyła, dostrzegłaby w środku szminkę w kolorze żelazowej czerwieni. Opakowana była w płaskie porcelanowe białe pudełko, na którym ręcznie namalowane usta odsłaniały swoje zęby, czasem białe i równe, a czasem z dwoma ostrymi kłami. Do zestawu dołączony był drobny pędzelek z koziego włosia, którym precyzyjnie można było nałożyć pomadkę na usta. W środku puzderka z prezentem znajdowała się również kartka.
Kobieta chwyciła podarek w dłonie i przekazała go na ręce Wren, jednak nie zrobiła tego ani z uśmiechem, ani ze skinieniem głową, ani tym bardziej z jakimikolwiek życzeniami. - Chciałam dać to pannie po naszym ostatnim spotkaniu, ale - przełknęła łzę - pewne sprawy wybiły mnie z rytmu - i Chang doskonale wiedziała jakie.
Stojąc w jedwabnym czarnym szlafroku kazała zamknąć za Wren drzwi i gdy to się stało, odwiązała pasek, pozwalając sobie pozostać całkowicie nagą. W końcu zabieg miał dotykać jej urody, a przed tą kobietą nie musiała obawiać się lub wstydzić czegokolwiek. - Panno Chang, liczę właśnie na to - kiwnęła kobiecie głową, zbliżając się do wanny, która ponownie stała na samym środku pokoju, przygotowana wcześniej przez skrzaty. Spędziła już z nią czas, nie potrzebowała dzisiaj przyzwoitki, służki czy kogokolwiek podobnego, lepiej by nikt jej nie irytował, nie zaledwie kilkanaście godzin przed pogrzebem jej brata. - Potrzebuję dziś pełnego odprężenia, a jego powód jest pannie znany - wyszeptała nieco ciszej, odwracając wzrok najpierw na ścianę za kobietą, a potem na wannę. - Czuję jakby... Jakby olbrzym ściskał moją klatkę piersiową - kilka oddechów przesuwało ją w górę i w dół. - Albo jakby ktoś stał mi na gardle. Znasz... zna panna to uczucie? - ataki paniki, skrajny smutek i głębokie przewrażliwienie dopadało ją kilka razy dziennie, nie potrafiła już nad tym zapanować. Powód wydawał się być jasny, nieprzygotowanie na śmierć Alpharda odbijało się od ścian Grimmauld Place, dopiero szykując się na nadejście najgorszego. Nie mogła jednak teraz płakać, nie w tym momencie. To był zresztą dobry test przed jutrem, które Salazar tylko jeden wiedział, jak mogło się skończyć. Zaplanowana ceremonia, a potem stypa, mogły potoczyć się w każdą stronę. Obawiała się ewentualnego ataku ze strony terrorystów z Zakonu Feniksa, który dbali o to, by dostarczać im ciągłych nerwów. Aquila rozprostowała kark, odgarniając jeszcze z czoła niesforne kosmyki włosów, których większość była upięta w wysoki kok, tak aby nie zmoczyły się w trakcie kąpieli w krwi. - Zgubiłam gdzieś... - powiedziała nagle, rozglądając się jeszcze szybko po stojącym niedaleko biurku, wypełnionym posegregowanymi książkami i ręcznie zapisanymi dziesiątkami papierów. W końcu dostrzegła stojące niedaleko czarne pudełko, owinięte cynamonową wstążką. Prezent stał zapakowany od niemal miesiąca, w podzięce za ostatnią kąpiel. Gdyby Wren go otworzyła, dostrzegłaby w środku szminkę w kolorze żelazowej czerwieni. Opakowana była w płaskie porcelanowe białe pudełko, na którym ręcznie namalowane usta odsłaniały swoje zęby, czasem białe i równe, a czasem z dwoma ostrymi kłami. Do zestawu dołączony był drobny pędzelek z koziego włosia, którym precyzyjnie można było nałożyć pomadkę na usta. W środku puzderka z prezentem znajdowała się również kartka.
W podziękowaniu za czar wiecznie młodej urody, jakiej przyszło mi doświadczyć.
Lady Aquila Black
Lady Aquila Black
Kobieta chwyciła podarek w dłonie i przekazała go na ręce Wren, jednak nie zrobiła tego ani z uśmiechem, ani ze skinieniem głową, ani tym bardziej z jakimikolwiek życzeniami. - Chciałam dać to pannie po naszym ostatnim spotkaniu, ale - przełknęła łzę - pewne sprawy wybiły mnie z rytmu - i Chang doskonale wiedziała jakie.
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przykładem ich poprzedniego spotkania Wren wiedziała już w którym miejscu ułożyć skrzynię. Lekki ruch nadgarstka posadził czarną szkatułę na ziemi nieopodal jednej ze ścian obłożonej elegancką tapetą, a spojrzenie bez trudu odnalazło przygotowaną do zabiegu sylwetkę arystokratki, nagą, z hebanowym szlafrokiem opadającym na ziemię, tuż obok kostek. Azjatka odruchowo rozejrzała się po pomieszczeniu, jednak tym razem wyglądało na to, że nie towarzyszyła im żadna przyzwoitka - sygnując zaufanie, jakim Black musiała darzyć jej usługi, zadowolona z efektów i posługi niesionej ostatnio. To rozgrzało ją wewnętrznie skuteczniej niż widok odsłoniętego przed jej oczyma ciała, idealnego, o nieco spiętej talii wskazującej na niedawno miażdżący ją gorset, zaś w czarnych tęczówkach próżno było doszukiwać się wstydu czy młodzieńczego zażenowania. Obcowała z negliżem bardzo często, właściwie coraz częściej, oferując podobne zabiegi nie tylko już szlachciankom, co też bardziej zorientowanym, nastawionym na swoją przyjemność czystokrwistym czarownicom o pełnej sakiewce. Tylko te najbardziej przedsiębiorcze lub odpowiednio zamężne mogły pozwolić sobie na kąpiele - ale z nimi to nie było to samo, co z arystokratkami. Co z kimś pokroju Aquili.
- Oczywiście - skinęła głową, a potem znów pokłoniła się przed młodą kobietą z tą samą niewymuszoną gracją co poprzednio. Niebawem odezwała się ponownie, jednak jej głosu nie znaczyło fałszywe współczucie. Przekazywała fakt, nie mrzonkę, nie próbę wkupienia się w łaski, w których i tak wydawała się już znajdować. - Wyrazy współczucia, lady Black. Tym razem osobiście - skwitowała ciążącą w powietrzu kwestię, do której bez wyraźnego zaproszenia nie miała zamiaru już wracać. To od Aquili zależało wyznaczenie ścieżki własnych potrzeb, tego, czy chciała poświęcić spotkanie na wspominki zmarłego, czy może wręcz przeciwnie - odciąć się od jego pamięci i egoistycznie, ale również koniecznie, zadbać wyłącznie o własne dobro. - Znam zapewne jego ekwiwalent, inną okoliczność, ale wiem w jaki sposób sobie z nim radzić. To odejdzie, lady Aquilo, tak długo jak jestem tu z lady - obiecała i wyprostowała plecy, znów kierując szpic różdżki na skrzynię, na jej wieko, które w niewerbalnej inkantacji uniosło się ku górze i odsłoniło kilka sporych rozmiarem butli wypełnionych płynnym, schłodzonym karminem. Prędkim, niewerbalnym zaklęciem odkaziła jeszcze powierzchnię wanny i pierwszy ze szklanych pojemników ostrożnie poderwał się do góry, przelewitował bliżej wanny, a potem z jego wierzchu znikł korek, pozwalając powolnym przechyleniem, by krew zaczęła sączyć się do porcelanowej kołyski. W tym czasie gospodyni zaczęła czegoś poszukiwać, jednak Azjatka w najśmielszych snach nie przewidziałaby, że chodziło o podarunek przygotowany właśnie dla niej. To pudełeczko w małych, bladych dłoniach sprawiło, że na chwilę serce szybciej zabiło jej w piersi; Wren przyjrzała się najpierw twarzy swojej klientki, a potem wolną dłonią odebrała od niej puzderko i na moment przerwała przelewanie krwi, pociągając za wstążkę. Otworzyła jego wieko, z uwagą obserwując zmieniający się malunek na wierzchu, na widok którego kąciki jej ust uniosły się w specyficznym, niekoniecznie eleganckim uśmiechu - a gorętszym, tylko na ułamek sekundy, zanim znów przejęła pełną kontrolę nad swoją mimiką.
- Jest lady niebywale łaskawą damą - powiedziała nieco już ciszej i machnęła różdżką, zanim schowała ją do kieszeni; zaintonowane w myślach zaklęcie miało za zadanie uporać się z butlami bez jej pieczołowitego nadzoru, dzięki czemu mogła uchylić wieczka białego opakowania i odnaleźć pod jego kopułą drogą szminkę. Zachwytu dopełniała własnoręcznie spisana dedykacja. Merlinie, czy Aquila zdawała sobie sprawę z tego, jaka potrafiła być urzekająca? - Obawiam się, że nie będę w stanie wyrazić słowem mojej wdzięczności, lady Black. To wspaniały prezent. Czy mogłabym? - palec wskazujący uniosła do swoich ust, a potem delikatnym ruchem głowy wskazała na twarz samej Aquili, sygnalizując swoje zamiary; na obu ich karnacjach wybrany przez nią odcień wyglądać będzie inaczej, a Wren chciała poznać każdą z jego możliwych tint. - O ile nie jest to zbyt wielką śmiałością z mojej strony - ale rzadko dostaję tak intrygujące podarunki od najmilszych mi klientek - wypowiedziała miękko, czy szczerze, czy nie - to nieistotne, bo może po prostu chciała patrzeć jak czerwień rozchodzi się po wargach arystokratki, bliźniacza do specyfiku, który pokryje także jej własne usta. W międzyczasie wanna wypełniła się już niemal po brzeg. Azjatka spojrzała w jej kierunku i przekrzywiła głowę w gołębim geście, oferując Aquili swoją dłoń, jeśli potrzebowała pomocy przy wejściu i powolnym zanurzeniu się w szkarłatnej przyjemności. - Ostrzegam, jak ostatnim razem: krew będzie chłodna. Ale może właśnie tego dziś lady potrzebuje - spokojna melodia głosu Wren wydawała się koić, odpowiednio nastrajać, podczas gdy puste butle powróciły na swoje miejsca do skrzyni.
- Oczywiście - skinęła głową, a potem znów pokłoniła się przed młodą kobietą z tą samą niewymuszoną gracją co poprzednio. Niebawem odezwała się ponownie, jednak jej głosu nie znaczyło fałszywe współczucie. Przekazywała fakt, nie mrzonkę, nie próbę wkupienia się w łaski, w których i tak wydawała się już znajdować. - Wyrazy współczucia, lady Black. Tym razem osobiście - skwitowała ciążącą w powietrzu kwestię, do której bez wyraźnego zaproszenia nie miała zamiaru już wracać. To od Aquili zależało wyznaczenie ścieżki własnych potrzeb, tego, czy chciała poświęcić spotkanie na wspominki zmarłego, czy może wręcz przeciwnie - odciąć się od jego pamięci i egoistycznie, ale również koniecznie, zadbać wyłącznie o własne dobro. - Znam zapewne jego ekwiwalent, inną okoliczność, ale wiem w jaki sposób sobie z nim radzić. To odejdzie, lady Aquilo, tak długo jak jestem tu z lady - obiecała i wyprostowała plecy, znów kierując szpic różdżki na skrzynię, na jej wieko, które w niewerbalnej inkantacji uniosło się ku górze i odsłoniło kilka sporych rozmiarem butli wypełnionych płynnym, schłodzonym karminem. Prędkim, niewerbalnym zaklęciem odkaziła jeszcze powierzchnię wanny i pierwszy ze szklanych pojemników ostrożnie poderwał się do góry, przelewitował bliżej wanny, a potem z jego wierzchu znikł korek, pozwalając powolnym przechyleniem, by krew zaczęła sączyć się do porcelanowej kołyski. W tym czasie gospodyni zaczęła czegoś poszukiwać, jednak Azjatka w najśmielszych snach nie przewidziałaby, że chodziło o podarunek przygotowany właśnie dla niej. To pudełeczko w małych, bladych dłoniach sprawiło, że na chwilę serce szybciej zabiło jej w piersi; Wren przyjrzała się najpierw twarzy swojej klientki, a potem wolną dłonią odebrała od niej puzderko i na moment przerwała przelewanie krwi, pociągając za wstążkę. Otworzyła jego wieko, z uwagą obserwując zmieniający się malunek na wierzchu, na widok którego kąciki jej ust uniosły się w specyficznym, niekoniecznie eleganckim uśmiechu - a gorętszym, tylko na ułamek sekundy, zanim znów przejęła pełną kontrolę nad swoją mimiką.
- Jest lady niebywale łaskawą damą - powiedziała nieco już ciszej i machnęła różdżką, zanim schowała ją do kieszeni; zaintonowane w myślach zaklęcie miało za zadanie uporać się z butlami bez jej pieczołowitego nadzoru, dzięki czemu mogła uchylić wieczka białego opakowania i odnaleźć pod jego kopułą drogą szminkę. Zachwytu dopełniała własnoręcznie spisana dedykacja. Merlinie, czy Aquila zdawała sobie sprawę z tego, jaka potrafiła być urzekająca? - Obawiam się, że nie będę w stanie wyrazić słowem mojej wdzięczności, lady Black. To wspaniały prezent. Czy mogłabym? - palec wskazujący uniosła do swoich ust, a potem delikatnym ruchem głowy wskazała na twarz samej Aquili, sygnalizując swoje zamiary; na obu ich karnacjach wybrany przez nią odcień wyglądać będzie inaczej, a Wren chciała poznać każdą z jego możliwych tint. - O ile nie jest to zbyt wielką śmiałością z mojej strony - ale rzadko dostaję tak intrygujące podarunki od najmilszych mi klientek - wypowiedziała miękko, czy szczerze, czy nie - to nieistotne, bo może po prostu chciała patrzeć jak czerwień rozchodzi się po wargach arystokratki, bliźniacza do specyfiku, który pokryje także jej własne usta. W międzyczasie wanna wypełniła się już niemal po brzeg. Azjatka spojrzała w jej kierunku i przekrzywiła głowę w gołębim geście, oferując Aquili swoją dłoń, jeśli potrzebowała pomocy przy wejściu i powolnym zanurzeniu się w szkarłatnej przyjemności. - Ostrzegam, jak ostatnim razem: krew będzie chłodna. Ale może właśnie tego dziś lady potrzebuje - spokojna melodia głosu Wren wydawała się koić, odpowiednio nastrajać, podczas gdy puste butle powróciły na swoje miejsca do skrzyni.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Gdy była dzieckiem, nie lubiła przebywać we własnym pokoju, było tak wiele rzeczy do zrobienia na zewnątrz. Mogła siedzieć w bibliotece, czytać książki, przysłuchiwać się rozmowom dorosłym we wspólnym salonie na parterze, a nawet wyglądać zza kutego płotu małego ogródka przy kamienicy w centrum Londynu i obserwować jak wygląda świat. Wyglądał inaczej, wszystkie zmieniło się nie do poznania i gdy teraz przez zasłonę Aquila spoglądała w dół, widziała miasto o wiele przyjemniejsze do życia. Nie była osobą którą cały dzień spędzała przy kociołku. Właściwie od ostatnich zajęć w szkole nie robiła tego w ogóle, czas poświęcając przede wszystkim na badania historyczne i bywanie na francuskich, a teraz i angielskich salonach. Czym jednak było życie, jeśli nie próbą charakteru? Zamierzała więc testować nowe rzeczy, wracać do tego, czego lata nie robiła, nawet jeśli miała przekonać się dzięki temu, że nie chce mieć z tym nic wspólnego. W odpowiednim miejscu, gdzie niegdyś w wakacje usiłowała się uczyć do eliksirów, postawiła teraz kociołek. - Lacarnum Inflamare - wypowiedziała o płomień pod kociołkiem rozjuszył się, powoli ogrzewając żeliwo. Przygotowywała miksturę, pod nosem mając książkę, tak aby niczego nie pomylić. Ubrana w rękawiczki, by nie skrzywdzić rąk, zalała go krystaliczną wodą, a gdy ta zaczęła bulgotać, przeszła do faktycznego warzenia. Podstawą eliksiru był róg garboroga, który miała w swojej komodzie. Sproszkowanie go w młynku nie zajęło długo, chociaż było męczące fizycznie. Gdy ten wsypała do wody, rozpoczęła dodawanie pozostałych ingrediencji. Zgodnie z informacjami z podręcznika. Następne były cztery pióra sowy, które zabrała z klatki Sunshine. Zdarzało się, ze je gubiła, chociaż nie w nadmiernej ilości. Krew salamandry, którą trzymała w fiolce, starannie odmierzyła do sześciu kropel, jak głosił przepis, po czym rozpoczęła mieszanie. W kociołku bulgotało, a teraz brakowało już niewielu składników. Pęsetą pobrała z talerzyka przygotowany wcześniej włos yeti, nie były proste do dostania, ale miały dużą moc. Ostatnim składnikiem była starta skórka cytrusa, którą kazała sobie przygotować. Miała nadać przyjemnego zapachu, chociaż Aquila nie była pewna, na jak długo on wystarczy. Mieszała w kociołku, spoglądając do środka, czy aby na pewno wszystko się udało.
zt, warzę eliksir niezłomności: róg garboroga, pióra sowy, krew salamandry, włos yeti, skórka cytrusa, st: 30
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Aquila Black' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 72
'k100' : 72
Pakowanie walizek zajęło znacznie dłużej, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. Powinna zlecić to wcześniej, bo oczywiście sama nie brała udziału w tym procederze, co najwyżej paluszkiem wskazując gdzie szaliczek, a gdzie futerko. Ostatnie godziny spędzone na Grimmauld Place 12 były niebolesne, lecz spoglądając na twarz ojca i matki, braci, czy nawet Walburgi, doskonale zdawała sobie sprawę, jak mocno będzie za nimi tęsknić. Umysł musiał jednak odpocząć, pochłaniający smutek, sam fakt, że nie była w stanie poradzić sobie ze śmiercią Alpharda już od tak wielu miesięcy, to wszystko znaczyło jedynie, że należała jej się przerwa.
Zajęcie się pracą, ciągłym badaniem historii w imię czystej Anglii, nawet jeśli miała robić to w paryskim apartamencie, popijając kawę z małej filiżanki, było najlepszym, co teraz mogło spotkać Aquilę Black. Rok przedłużał się niemiłosiernie, a ból w sercu, choć pozostawał żywym, tak w końcu opadał w wiedzy, że świat stoi przed nią otworem. Była młoda, zbyt młoda, aby pogrążyć się w londyńskim deszczu, aby kałuże wytyczały jej ścieżkę, aby samo wspomnienie raniło czarne serce. Pakowała jeszcze ostatnie prezenty, pożegnalne liściki, co by nikt tak łatwo nie zapomniał. Kilka zgrabnie zwiniętych sakiewek, materiałowy transporter z wymyślną kratką, fiolka dziewiczego specyfiku, a także eliksiry, w tym jeden szczególny.
— No nie bądź taka, zobaczysz, odwiedzę cię... Kiedyś — Aquila podrapała kotkę pod brodą, a ta zamruczała obrażona, domagając się, aby jej opiekunka została. Prezent, który już dawno przestał być małą włochatą kulką, a stał się uroczą towarzyszką, miał zmienić dom, lecz lady Black szczerze wierzyła, że w nowym znajdzie równie ciepłe kolana i równie gładkie dłonie, które będą ją głaskać.
Kończąc wypisywać listy, a także jeszcze raz wciągając w płuca powietrze w niemal pustym pokoju, oddychała z ulgą. Potrzeba odskoczni była zbyt silna, aby móc mówić o zostaniu. A kto wie, może tam w Paryżu ułoży jej się życie? Może uśmiech częściej będzie skapywał na twarz i może słone łzy tęsknoty za domem nie powrócą. Miała być samowystarczalna, niezależna (nie wspominając oczywiście złotych monet przesyłanych od Polluxa Blacka), lady Aquila Black w nowej, pięknej Europie. Nadała ostatnie listy, które miały pognać w dal, a jeden w dłoniach skrzata, informując, do którego członka rodziny ma go zanieść.
Ostatnia świeca zgasła, gdy przez rozchylone okno wkradł się powiew zimnego powietrza.
Świstoklik już czekał.
przekazuję Rigelowi: skrzat domowy, 220 pm;
Corneliusowi: veritaserum, kameleona, eliksir niezłomności, skórzany pas z sakwami;
Primrose: krew, 220 pm;
Evandrze: kocię rasy devon rex, 220 pm
zt
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Sypialnia Aquili
Szybka odpowiedź