Krypta
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Krypta
Krypta pierścieniowa została zbudowana na jednym z najniższych poziomów pałacu w okresie wojny stuletniej, kiedy to Rosierowie trafili do Anglii. Można się do niej dostać schodząc bocznym przejściem z głównego holu na parterze. Gotyckie zdobienia wyrzeźbiono na strzelistych kolumnach podtrzymujących wysoko zawieszone sklepienie krzyżowo-żebrowe. Nad głównym wejściem umieszczono archiwoltę zdobioną ornamentami i rodowym herbem. W każdej z umieszczonej w ścianie blend stał sarkofag z litego marmuru udekorowany reliefem z motywem roślinnym, będący jednocześnie istnym arcydziełem sztuki sepulkralnej. W zgromadzonych w krypcie tumbach zostali pochowani przodkowie Rosierów, a dla tych, których ciał nie odnaleziono, wykuto pamiątkowe tablice z płaskorzeźbami. Strzeliste okna z barwnymi witrażami wspierane były magią, bo w umieszczonej pod ziemią sali próżno szukać światła słonecznego. Grube mury utrzymują tu przez cały rok temperaturę dziesięciu stopni.
14 sierpnia 1957 r.
Nie sądziła, że list zabezpieczony różaną pieczęcią pojawił się w jej gabinecie ot tak, po prostu. Domyślała, że znajomości Drew i Cilliana, zaangażowanych w sprawy Rycerzy Walpurgii krewnych, musiały sięgać bardzo daleko. Wezwano ją do wielowiekowej twierdzy. Strzeliste wieże, ciągnące się w nieskończoność korytarze, zdobne przestrzenie, pociągnięte od podłogi do sufitów smugi portretów, najwyższa powaga, dostojnicy płynący powoli między imponującymi komnatami. Nigdy dotąd nie była w tak wspaniałej warowni, choć zdarzało jej być gościem w znakomitych domostwach. Służba Czarnemu Panu otwierała wiele dróg, pozwalała rozwijać kontakty z zaskakującą łatwością, oddani wspólnej sprawie zdawali się przemawiać jednym głosem, kierowali spojrzenie ku chwale czystości krwi, ku chwale potęgi swego mistrza. Z zadowoleniem więc przyjmowała kolejne zaproszenia od arystokratycznych rodzin. Nosiła nazwisko, któremu ufali, które rozumiało szacunek i powagę krwi chowanej w najgłębszych kryptach. Rosierowie byli dumni, z pewnością doskonale strzegli pradawnych tajemnic. Ta moc zasługiwała na coś więcej niż kilka marnych rzeźb i brzozowe trumny. Choć w biznesie była raczej świeża, potrzebną wiedzę i dostęp do najlepszych dostawców pozyskała błyskawicznie. Legalnie czy nie – to już nikogo nie obchodziło. Ważne było tylko to, że dziś szyld domu pogrzebowego przyciągał uwagę każdego czarodzieja strapionego znikającymi w godzinie wojny krewnymi, zasmuconego zbyt wieloma tragicznymi sprawami. Choć lordowie Kent byli nietykalni, z pewnością mogli sobie pozwolić na odświeżenie pamięci i świętych grobowców przodków. Irina wiedziała, że dobrze płacą i dużo wymagają. Zresztą nudziły ją łatwe i tanie wyzwania. Nie do takiego klienta próbowała dotrzeć, choć w gorszym czasie i tak mógł jej sprzyjać.
Do wrót Chateau Rose dotarła bez przeszkód, szybko. Otworzyły się dla niej szerokie włości, poprowadzono ją korytarzami. Zmierzali najpewniej przed obliczę któregoś z dostojników. Choć wnętrza budziły podziw, Irina nie była specjalnie wzruszona. Przyszła tu nie po to, by zachwycać się kandelabrami. Miała się rozeznać, obejrzeć teren wyznaczony do odświeżenia. Szczegóły nie zostały jeszcze ustalone. Zresztą przybyła sama, bez świty silnych mężczyzn gotowych zmierzyć się z każdym rzeźbiarskim wyzwaniem. Odświeżenie starych figur nie stanowiło żadnego większego wyzwania, ale stworzenie całej podziemnej kreacji od podstaw już wywoływało przyjemny dreszcz. Cokolwiek na nią tam czekało, zdawała sobie sprawę z powagi, spodziewała się czasochłonnego zlecenia, które zajmie chłopców na długie tygodnie. Jeśli jednak Rosierom zależało na efektach, powinni ofiarować im czas, cierpliwość i wory złota. Myśl o tym, jak wiele galeonów chowa się po kątach tej posiadłości, roznieciła cień zadowolonego uśmiechu na bladoróżowych ustach Iriny. Jeśli miała odbudować dziedzictwo własnej rodziny, potrzebowała z pewnością wielu takich właśnie spotkań jak to. Nie przyszła tutaj wzdychać nad jedną mdłą twarzą z kamienia. Była rzeźbiarką, była panią śmierci, królową martwej ziemi i wiecznych snów. Cudotwórcą. Piekielnie zdolną, piekielnie skromną. Dziś zamierzała objawić namiastkę swoich talentów przed różanym lordom.
Gdy kazano jej czekać, nie odpowiedziała, nie poruszyła zirytowaną brwią, nie westchnęła nawet, choć najpewniej poczuła zirytowanie. Szanowała szlachetnych czarodziejów, ale i sama oczekiwała szacunku. Wiedziała jednak, że Rosierowie nie byli żartownisiami, zostanie godne przyjęta. Krótką chwilę mogłaby wykorzystać na papierosa, ale wolała się powstrzymać. Chociażby z uwagi na fakt, że dym chętnie wnikał w ściany, zatruwał je, a tu przecież była gościem. A może bardziej wiernym sługą czekającym na instrukcje? Łączyła ich wspólna sprawa. Czuła spokój, ciekawość nie zaćmiewała jej racjonalnego myślenia. Cokolwiek chowało się tam w piwnicach, była gotowa. Wkurzał ją tylko ten cholerny sługus spoglądający na nią podejrzliwie. Zupełnie jakby miała, wychodząc z pałacu, pod spódnica przemycić wszystkie srebrne świeczniki. Intrygowała, ale z pewnością nie można jej było przypisać głupoty.
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
W ostatnich dniach humor Evandry znacznie się poprawił. Zdarzało jej się zaglądać do Evana na kilka minut dłużej, niż zwykle, choć za każdym razem wychodziła od razu, gdy tylko chłopiec zaczynał grymasić. Na dźwięk płaczu dziecka wzdrygała się, nie chcąc dać po sobie poznać, że dziecka się zwyczajnie boi. Co to za niekompetencja? Ona, idealna żona i pani domu nie wie co zrobić? Miała plan, by przeczekać kilka pierwszych lat, żeby chłopiec nauczył się wyrażać własne potrzeby, chodzić, uśmiechać i powstrzymywać od płaczu w obecności swojej matki. Już sam fakt coraz częstszego zerkania przez szparę w drzwiach do pokoju małego świadczyło o tym, że zaczyna się łamać. Nawet jeśli podejmowała kroki ku powiększeniu swoich rodzicielskich umiejętności, nie mogła zaniedbać innych obowiązków.
Rytmiczny stukot obcasów odbijał się cichym echem po korytarzu, gdy po kamiennych stopniach zbiegła jasnowłosa kobieta o promiennym uśmiechu. Długa, zwiewna suknia w kolorze pastelowej, słomkowej żółci zakrywała jej ręce dopasowanymi rękawami. Rząd drobnych, powlekanych materiałem guzików ciągnął się od samego dołu pleców aż po zapiętą wysoko na karku stójkę. Lady Rosier zarzuciła na plecy szarą chustę, która miała uchronić ją przed wyziębieniem w niskiej temperaturze, jaka panowała tu przez cały rok.
Nie mając do ostatniego momentu pewności z kim przyjdzie jej się spotkać, wahała się czy nie przybliżyć pospiesznie powodu ich spotkania, by zaraz po tym pospiesznie wrócić na górę. Nie przewidziała tylko, że wspomniany temat przyjdzie jej omawiać z kobietą. Dom Pogrzebowy Macnair kojarzył jej się z rosłymi mężczyznami o krzaczastych brwiach i którzy przyjmowali zlecenia w grobowej ciszy, bez wdawania się w niepotrzebne szczegóły. Evandra na rzeźbie nie znała się w ogóle, ale nie byłaby sobą, gdyby nie interesowała się każdą możliwą dziedziną sztuki. Uwielbiała obserwować artystów przy pracy i omawiać z nimi tworzone dzieła. Słuchać o przemawiających przez nich emocjach, poznawać historie stojące za inspiracjami. Co istota, to inny punkt widzenia, ot co! Kobieca sylwetka była więc dla niej nadzieją, że uda jej się dowiedzieć czegoś nowego z nieznanej jej dziedziny. Postawna sylwetka i mocne spojrzenie wywierały na niej onieśmielające wrażenie. Nie często miała do czynienia z takimi kobietami. Szlachetnie urodzeni mężczyźni patrzyli na nią przez pryzmat układów z jej mężem. Z żadnym z nich nie wdawała się w dyskusje o światopoglądzie czy pasjach, na które liczyła najbardziej. Pani Macnair była więc w swej istocie promykiem nadziei w jakże jałowym pod kątem urozmaicenia czasu życiu lady Rosier.
Zaintrygowana stojącą przed nią postacią, zatrzymała się o krok od pani Macnair, której kazała czekać te kilka minut. Zwykle się nie spóźniała, ale mogłaby przysiąc, że tę chustę to miała na wyciągnięcie ręki i przecież wcale jej nie zniknęła z pola widzenia! Los jakby przeczuwał wzbierającą się w niej irytację i nie pozwolił, by poszukiwania za bardzo się przeciągnęły. Rzucane pod nosem obelgi, jakie nie przystoją żadnej szlachetnie urodzonej damie ucichły, kiedy obwieszczono jej przybycie gościa.
- Dziękuję, że zgodziła się pani nas odwiedzić. - Wyciągnęła do niej dłoń na powitanie i utkwiła wzrok poważnej, szczupłej twarzy. - Mąż wspominał, że to może być bardzo… pracowity dla państwa okres. - Zawahała się tylko na chwilę, próbując ładnie ubrać w słowa ruch, jaki na pewno panował właśnie w domu pogrzebowym. Temat śmierci nie był zabawnym powodem do plotek, a już na pewno nie w towarzystwie, w jakim obracała się Evandra.
Rytmiczny stukot obcasów odbijał się cichym echem po korytarzu, gdy po kamiennych stopniach zbiegła jasnowłosa kobieta o promiennym uśmiechu. Długa, zwiewna suknia w kolorze pastelowej, słomkowej żółci zakrywała jej ręce dopasowanymi rękawami. Rząd drobnych, powlekanych materiałem guzików ciągnął się od samego dołu pleców aż po zapiętą wysoko na karku stójkę. Lady Rosier zarzuciła na plecy szarą chustę, która miała uchronić ją przed wyziębieniem w niskiej temperaturze, jaka panowała tu przez cały rok.
Nie mając do ostatniego momentu pewności z kim przyjdzie jej się spotkać, wahała się czy nie przybliżyć pospiesznie powodu ich spotkania, by zaraz po tym pospiesznie wrócić na górę. Nie przewidziała tylko, że wspomniany temat przyjdzie jej omawiać z kobietą. Dom Pogrzebowy Macnair kojarzył jej się z rosłymi mężczyznami o krzaczastych brwiach i którzy przyjmowali zlecenia w grobowej ciszy, bez wdawania się w niepotrzebne szczegóły. Evandra na rzeźbie nie znała się w ogóle, ale nie byłaby sobą, gdyby nie interesowała się każdą możliwą dziedziną sztuki. Uwielbiała obserwować artystów przy pracy i omawiać z nimi tworzone dzieła. Słuchać o przemawiających przez nich emocjach, poznawać historie stojące za inspiracjami. Co istota, to inny punkt widzenia, ot co! Kobieca sylwetka była więc dla niej nadzieją, że uda jej się dowiedzieć czegoś nowego z nieznanej jej dziedziny. Postawna sylwetka i mocne spojrzenie wywierały na niej onieśmielające wrażenie. Nie często miała do czynienia z takimi kobietami. Szlachetnie urodzeni mężczyźni patrzyli na nią przez pryzmat układów z jej mężem. Z żadnym z nich nie wdawała się w dyskusje o światopoglądzie czy pasjach, na które liczyła najbardziej. Pani Macnair była więc w swej istocie promykiem nadziei w jakże jałowym pod kątem urozmaicenia czasu życiu lady Rosier.
Zaintrygowana stojącą przed nią postacią, zatrzymała się o krok od pani Macnair, której kazała czekać te kilka minut. Zwykle się nie spóźniała, ale mogłaby przysiąc, że tę chustę to miała na wyciągnięcie ręki i przecież wcale jej nie zniknęła z pola widzenia! Los jakby przeczuwał wzbierającą się w niej irytację i nie pozwolił, by poszukiwania za bardzo się przeciągnęły. Rzucane pod nosem obelgi, jakie nie przystoją żadnej szlachetnie urodzonej damie ucichły, kiedy obwieszczono jej przybycie gościa.
- Dziękuję, że zgodziła się pani nas odwiedzić. - Wyciągnęła do niej dłoń na powitanie i utkwiła wzrok poważnej, szczupłej twarzy. - Mąż wspominał, że to może być bardzo… pracowity dla państwa okres. - Zawahała się tylko na chwilę, próbując ładnie ubrać w słowa ruch, jaki na pewno panował właśnie w domu pogrzebowym. Temat śmierci nie był zabawnym powodem do plotek, a już na pewno nie w towarzystwie, w jakim obracała się Evandra.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Zderzenie światła i mroku. Gdy stały naprzeciw siebie, Irinie zdawało się, że łabędzie oblicze olśniewa błyskiem złotych kosmyków, słonecznej sukni, jasnej cery pielęgnowanej z najwyższą świętością. Żona nestora, najdroższy klejnot. Dziewczę stworzone dla piękna i przyjemności. Nadzieja, ostoja i kruchość. Choć roztaczała wokół siebie aurę nieoczywistej słodyczy, Irina nie mogła oprzeć się wrażeniu, że potrafiłaby ją złamać w jednym niedbałym uderzeniu. Że była jak lalka z porcelany, kreowana jako dzieło sztuki, ale nietrwała. Ku ziemi spływały fale sukni, a każda poza wydawała się w pełni przemyślana. Spoglądały na siebie, niemal czuła, jak jej sylwetka razi spojrzenie oswojone z czarną śmiercią. Skłamałaby, zarzekając, że wszystkie te szlachcianki nie wywoływały u niej określonych wrażeń. Choć traktowała je jednakowo, choć obejmowała je chłodnym profesjonalizmem – z zachowaniem należytego szacunku – nie mogła powstrzymać tej cichej, kpiącej w ciemnościach opinii. Lekkie, opakowane w piękne suknie pionki, produkty, istnienia podległe woli i tradycji. Słusznie zresztą, dzięki nim święta krew czarodziejów mogła przetrwać, bez skazy. Poświęcały się, rodziły i pielęgnowały przyszłych królów. Zachwycały doskonałością i urodą. Ale czy siłą? Pamiętała czas, kiedy krewni męża próbowali uczynić z niej tak posłuszną figurę. Nigdy się na to nie godziła, nigdy nie zniosłaby wiecznego umniejszana wartości, lekceważenia. Miała do przekazania światu o wiele więcej niż tylko syna wypełzającego spomiędzy jej ud ku chwale męża. Wyobrażała sobie więc, że są słabe, choć całkiem przesiąknięte wolą tradycji. To było potrzebne. One były potrzebne. I wreszcie, do tego potrzebna była jednak siła. Rozkwitały jako perły i jako perły umierały. Widywała potężne pomniki, pełne przepychu grobowce ofiarowane przez mężów zmarłym żonom. Widywała również i te tworzone dla kochanek. Te drugie zdecydowanie obrzydzały ją. Były jak rana zadana żonie. Nikomu nie wzbraniała zatopienia się w wirach namiętności, ale gardziła plugawymi draniami, którzy zadeptywali dobre imiona żon. Czy nie z tego powodu dziś stała przed lady Rosier jako wdowa? Czy to nie widok męża z kochanką stał się iskrą, po której nastąpił oczyszczający pożar? Nosiła nazwisko Macnair i nie przyjmowała przytaknięciem wieści o hańbie. Cieszyła się, mogąc stać tu w roli wysłannika śmierci. Cieszyła się, że dane jej będzie kreować jej pomniki, upamiętniać chwałę szlachetnych różanych przodków. Kołysać zastygnięte martwe wspomnienia w kolebce ciemności. Rosierowie otworzyli swoje bramy przed artystą. Wiedziała, że ich nie zawiedzie.
Drobniutka dłoń spotkała się z nieco zadziwionym spojrzeniem Iriny. Przyjęła ją jednak, wyczuwając delikatność drobnych palców. Evandra Rosier była już żoną i matką, panią różanej twierdzy. Boginią swojego męża. A on był pierwszym żołnierzem Czarnego Pana. Co takiego chować się mogło w tej duszy? Jak kreowała swą kobiecość pośród tych ścian i wysokich wież? W morzu róż? Irina nie była pewna, czy ją to w ogóle interesowało. Na pewno nie tak bardzo jak tajemnice tutejszych krypt. Skupić się zamierzała na obietnicy wielkiego zlecenia. Sądząc po potędze i wielu wiekach tutejszego dziedzictwa nie będzie to byle pomnik. Wiedziała, że nie wszystkie szanowane familie zmarłych chowały w podziemiach swego domu.
Jeśli miała służyć lordom, nie mogła być skromna. I nie była.
– Wasza potęga zasługuje na zachwycające pomniki przeszłości. I, jak mniemam, je również już zastanę w tych podziemiach – oznajmiła, odpowiadając tym samym na wzmiankę o czasie, zdradzając również, że spodziewała się już i tak ujrzeć wspaniałe rzeźby w grobowcu. Nie wezwano jej jednak bez powodu. Być może gdyby była damą, przeżywałaby aż zbyt długo to uprzejme zapoznanie. Jednak nie była. Jej wizyta tutaj oznaczała obietnice zadania. – Wezwano mnie, więc jestem, lady Rosier. Byłabym rada, mogąc zajrzeć do tutejszych krypt. Czego potrzeba waszym przodkom? – zapytała z należytą powagą, konkretnie. Nie bez powodu mówiła o potrzebach martwych, stojąc przy żywych. To było coś, co różniło ją od innych mistrzów pogrzebowego biznesu. Czyniła pomniki ku pamięci zmarłych, a nie dla uciechy bijących wciąż serc. Rozumiała jednak, że trudno było rozdzielić te dwa aspekty. Rozumiała miłość, tęsknotę, melancholię, choć nie czuła specjalnego poruszenia. Zawsze zachowywała należytą powagę, w pełni profesjonalną, chłodną. Charakteryzowało ją niewzruszenie. Bez tego ta branża zatopiłaby ją już w pierwszym tygodniu pracy.
Drobniutka dłoń spotkała się z nieco zadziwionym spojrzeniem Iriny. Przyjęła ją jednak, wyczuwając delikatność drobnych palców. Evandra Rosier była już żoną i matką, panią różanej twierdzy. Boginią swojego męża. A on był pierwszym żołnierzem Czarnego Pana. Co takiego chować się mogło w tej duszy? Jak kreowała swą kobiecość pośród tych ścian i wysokich wież? W morzu róż? Irina nie była pewna, czy ją to w ogóle interesowało. Na pewno nie tak bardzo jak tajemnice tutejszych krypt. Skupić się zamierzała na obietnicy wielkiego zlecenia. Sądząc po potędze i wielu wiekach tutejszego dziedzictwa nie będzie to byle pomnik. Wiedziała, że nie wszystkie szanowane familie zmarłych chowały w podziemiach swego domu.
Jeśli miała służyć lordom, nie mogła być skromna. I nie była.
– Wasza potęga zasługuje na zachwycające pomniki przeszłości. I, jak mniemam, je również już zastanę w tych podziemiach – oznajmiła, odpowiadając tym samym na wzmiankę o czasie, zdradzając również, że spodziewała się już i tak ujrzeć wspaniałe rzeźby w grobowcu. Nie wezwano jej jednak bez powodu. Być może gdyby była damą, przeżywałaby aż zbyt długo to uprzejme zapoznanie. Jednak nie była. Jej wizyta tutaj oznaczała obietnice zadania. – Wezwano mnie, więc jestem, lady Rosier. Byłabym rada, mogąc zajrzeć do tutejszych krypt. Czego potrzeba waszym przodkom? – zapytała z należytą powagą, konkretnie. Nie bez powodu mówiła o potrzebach martwych, stojąc przy żywych. To było coś, co różniło ją od innych mistrzów pogrzebowego biznesu. Czyniła pomniki ku pamięci zmarłych, a nie dla uciechy bijących wciąż serc. Rozumiała jednak, że trudno było rozdzielić te dwa aspekty. Rozumiała miłość, tęsknotę, melancholię, choć nie czuła specjalnego poruszenia. Zawsze zachowywała należytą powagę, w pełni profesjonalną, chłodną. Charakteryzowało ją niewzruszenie. Bez tego ta branża zatopiłaby ją już w pierwszym tygodniu pracy.
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Rzeczowe podejście Iriny spotkało się z aprobatą lady Rosier. Oszczędnym ruchem skinęła głową, tym samym ucinając dalsze uprzejmości, choć musiała przyznać, że chętnie dowiedziałaby się czegoś więcej o stojącej przed nią kobiecie.
- Poza wiecznym spokojem? - Na twarzy Evandry pojawił się nikły uśmiech w odpowiedzi na zadane pytanie. - Proszę, oprowadzę panią. - Nie czekając na jej reakcję, poprawiła tylko zsuwający się z ramion materiał chusty i wolnym krokiem ruszyła przed siebie.
- To miejsce powstało w czternastym wieku, skąd pochodzą pierwsze tumby ustawione w dalszej części krypty. Przeniesiono je w czasie remontu stropu i odkryto pojedyncze zniszczenia trumien. Zrezygnowano z powtórnych przenosin na rzecz przebudowy w ramach ich dodatkowego zabezpieczenia. - Mówiła ściszonym głosem, ale nie w obawie, że zakłóci spokój zmarłych, ale z czystego szacunku. Miejsca pochówku miały swoistą aurę, w której Evandra odnajdywała swojego rodzaju spokój. Zwłaszcza tam, gdzie spoczywali ci, których nie miała okazji poznać, nie zdzierały się smutek czy żal, a zaduma nad ulotnością życia. W dzisiejszych czasach można było odnieść wrażenie, że niewielu prawdziwie je docenia. Zamiast skupiać się na czasie spędzanym z rodziną, kontemplacji sztuki czy pracy naukowej, prowadzono konflikty, których efekty były wyłącznie destrukcyjne. Ciężka praca w Ministerstwie i ulicach miast. Kolejni czarodzieje tracili członków rodzin, a wszystko to w imię buntu… - Na przestrzeni wieków dokonano licznych renowacji, zarówno rzeźb, jak i tablic. W ubiegłym roku zwróciłam uwagę, że należałoby ponownie przyjrzeć się sarkofagom, jednak nie mogłam wtedy zająć się przygotowaniami. - Nie miała zamiaru tłumaczyć się z problemów ze zdrowiem, które przykuły ją wtedy do łóżka. Wbrew zapewnieniom Uzdrowicieli i nadgorliwych matron, ciąża nie była najpiękniejszym czasem w jej życiu. Doceniała ich zaangażowanie i udzielane rady, ale nie mogła (i nie chciała...) ich więcej brać na poważnie.
- Lady Aquila Black wspomniała mi o pani umiejętnościach rzemieślniczych. - Trzymając w dłoniach brzegi chusty, splotła je na piersiach, chcąc choć trochę zminimalizować ogarniający ją chłód. Zatrzymała się po pełnym okrążeniu krypty, a jej wzrok przesunął się po sylwetce Iriny Macnair, jakby chciała ocenić czy będzie ona w stanie wykonać powierzone jej zadanie. W pierwszym wrażeniu wypadła zaskakująco dobrze, choć nie było wcale trudno ją zadowolić. Spojrzenie Evandry skupiło się na twarzy kobiety, próbując wyczytać stojącą za nią historię. No bo kto sięgał do tak niechętnie obleganego przez niewiasty zawodu? Czy to chęć kontynuowania rodzinnej tradycji, fascynacja sztuką sepulkralną, a może po prostu sposób zarabiania na życie? - Liczę na rzetelną ocenę, madame Macnair. - Aquila w swym liście zapewniła ją, że przedstawiciele Domu Pogrzebowego Macnair odznaczali się oddaniem i szacunkiem do tradycji. Czy Irina była jedną z osób, które jej przyjaciółka tak zachwalała?
Lady Rosier starała się zachowywać powściągliwość i dopasować rzeczowością do zachowania swojej rozmówczyni. Wprawne oko mogło jednak dostrzec jej ciekawość i chęć zagłębienia się w opinie kobiety dalej, nie ograniczając się do renowacji tej jednej krypty.
- Poza wiecznym spokojem? - Na twarzy Evandry pojawił się nikły uśmiech w odpowiedzi na zadane pytanie. - Proszę, oprowadzę panią. - Nie czekając na jej reakcję, poprawiła tylko zsuwający się z ramion materiał chusty i wolnym krokiem ruszyła przed siebie.
- To miejsce powstało w czternastym wieku, skąd pochodzą pierwsze tumby ustawione w dalszej części krypty. Przeniesiono je w czasie remontu stropu i odkryto pojedyncze zniszczenia trumien. Zrezygnowano z powtórnych przenosin na rzecz przebudowy w ramach ich dodatkowego zabezpieczenia. - Mówiła ściszonym głosem, ale nie w obawie, że zakłóci spokój zmarłych, ale z czystego szacunku. Miejsca pochówku miały swoistą aurę, w której Evandra odnajdywała swojego rodzaju spokój. Zwłaszcza tam, gdzie spoczywali ci, których nie miała okazji poznać, nie zdzierały się smutek czy żal, a zaduma nad ulotnością życia. W dzisiejszych czasach można było odnieść wrażenie, że niewielu prawdziwie je docenia. Zamiast skupiać się na czasie spędzanym z rodziną, kontemplacji sztuki czy pracy naukowej, prowadzono konflikty, których efekty były wyłącznie destrukcyjne. Ciężka praca w Ministerstwie i ulicach miast. Kolejni czarodzieje tracili członków rodzin, a wszystko to w imię buntu… - Na przestrzeni wieków dokonano licznych renowacji, zarówno rzeźb, jak i tablic. W ubiegłym roku zwróciłam uwagę, że należałoby ponownie przyjrzeć się sarkofagom, jednak nie mogłam wtedy zająć się przygotowaniami. - Nie miała zamiaru tłumaczyć się z problemów ze zdrowiem, które przykuły ją wtedy do łóżka. Wbrew zapewnieniom Uzdrowicieli i nadgorliwych matron, ciąża nie była najpiękniejszym czasem w jej życiu. Doceniała ich zaangażowanie i udzielane rady, ale nie mogła (i nie chciała...) ich więcej brać na poważnie.
- Lady Aquila Black wspomniała mi o pani umiejętnościach rzemieślniczych. - Trzymając w dłoniach brzegi chusty, splotła je na piersiach, chcąc choć trochę zminimalizować ogarniający ją chłód. Zatrzymała się po pełnym okrążeniu krypty, a jej wzrok przesunął się po sylwetce Iriny Macnair, jakby chciała ocenić czy będzie ona w stanie wykonać powierzone jej zadanie. W pierwszym wrażeniu wypadła zaskakująco dobrze, choć nie było wcale trudno ją zadowolić. Spojrzenie Evandry skupiło się na twarzy kobiety, próbując wyczytać stojącą za nią historię. No bo kto sięgał do tak niechętnie obleganego przez niewiasty zawodu? Czy to chęć kontynuowania rodzinnej tradycji, fascynacja sztuką sepulkralną, a może po prostu sposób zarabiania na życie? - Liczę na rzetelną ocenę, madame Macnair. - Aquila w swym liście zapewniła ją, że przedstawiciele Domu Pogrzebowego Macnair odznaczali się oddaniem i szacunkiem do tradycji. Czy Irina była jedną z osób, które jej przyjaciółka tak zachwalała?
Lady Rosier starała się zachowywać powściągliwość i dopasować rzeczowością do zachowania swojej rozmówczyni. Wprawne oko mogło jednak dostrzec jej ciekawość i chęć zagłębienia się w opinie kobiety dalej, nie ograniczając się do renowacji tej jednej krypty.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Dopóki żyją potomkowie, duchy martwych nie zaznają spokoju. Tak uważała, tak czuła. Niekiedy wygodnie łączyła kruszące się pomniki i nagrobki z gniewem nieżyjących, z próbą zwrócenia uwagi na pamięć. To przestroga, to upomnienie docierające z najgłębszych otchłani, z rezydencji śmierci. Słowa młodziutkiej żony nestora nie spełnią się więc nigdy. Chyba że młodym przyjdzie żyć w sielance i niemożliwym dostatku. Czas konfliktu jednak prędzej rodził obawy niż dumę. Nawet jeśli ów konflikt miał być początkiem upadku mugolskiego brudu, a rodzina Rosierów aktywnie uczestniczyła w oczyszczaniu kraju. Tereny różanych lordów wydawały się jedną z najdoskonalszych krain, godną serc czarodziejów, pozbawioną szlamu. Tu nie zapraszano byle kogo. Tym pewniejszy stawał się jej krok. Choć ewidentnie miała do czynienia częściej z wątpliwymi magikami niż z tak eterycznymi damami. Surowe bułgarskie salony nijak się miały do angielskich pereł. Od powrotu jednak coraz częściej wizytowała u szanowanych rodzin. To tylko utwierdzało ją w przekonaniu o tym, że jest dobra. Cholernie dobra. Wcale nie zamierzała się kryć z mocą i powagą swych zdolności. Nawet jeśli to nie jej ręce w większości zajmowały się sprawą, to jednak bez odpowiedniej głowy, która spaja cały projekt, nie powstałoby nic. Rosierowie, cóż, dla Rosierów mogła i nawet sama stworzyć rzeźbę. Nie miała czasu na koronowanie każdego swojego zlecenia, ale w tych kryptach warto spędzić nieco więcej czasu. Czuła to.
Wkroczyła do świętości, między nieśmiertelne korytarze, do komnat strzeżonych przez niewidzialne oczy. Podążała za przewodnikiem, w skupieniu analizowała kolejne elementy jej opowieści. Stropy, przenosiny, renowacje, powroty i wszystkie próby, mniej lub bardziej udane. Śmiertelny chłód osiadł na ramionach kobiet, ale Irina nie czuła żadnego wzruszenia. Obejmowała spojrzeniem każdy kawałek przestrzeni, niekiedy zawieszając oko na dłużej na tych elementach, które z pewnością będą potrzebowały szczególnej opieki. Rzeźby pękały przygryzane przez czas i dość zaskakujące migracje. Nie interesowały jej niedyspozycje lady Rosier. Nie miała oceniać jej kompetencji, ich role układały się wręcz odwrotnie. To Irina miała dogodzić jej. Wspomóc, zdjąć ciężar niewygodnych powinności.
– Zmarli nie znoszą, kiedy ich się przestawia z kąta w kąt. Nie tylko przez czas kruszą się te rzeźby. Podczas prac winno się okazać wyjątkowe zrozumienie dla pamięci, dla spokoju tego miejsca. Ale i również porządne zmiany wymagają pewnej rewolucji – oświadczyła na wstępie, widząc już, co przede wszystkim stanowiło problem i czym powinni się tutaj zająć w pierwszej kolejności. – Czy potrafisz wskazać, swym bystrym okiem damy, który z sarkofagów jest najbardziej zniszczony? Który z nich woła o największą uwagę, lady Rosier? – podpytała trochę zaczepnie, ale nie bez powodu i z pewnością nie po to, by uzupełnić własną wiedzę. Irina wiedziała. Evandra również powinna, o ile zdołała spędzić w tym miejscu odpowiednia ilość czasu. Dobrze słyszeć, że w domu swego męża, w miejscu, w którym się nie wychowała, mimo wszystko zachowywała się jak wzorowa gospodyni, naczelna pani tego zamku. Należało się jednak upewnić. – Zaszczytem dla nas jest praca dla rodu Blacków. Możesz być pewna, że nie zawiedziemy i was. Tworzę rzeźby, owszem, ale jestem również głową domu pogrzebowego. Osobiście nadzorować będę pracę tutaj – zapewniła bez niepotrzebnej skromności. Chcieli oddać dobro swoich przodków w ręce kogoś, kto wiedział, co robi. Kto miał plan i nie porzuci roboty. Dobrze zrobili, zwracając się właśnie do niej.
– Nigdy nie byłam zwolenniczką łatania dziur i czekania, aż pojawią się kolejne. Ku chwale przodków, zaproponowałabym zadbanie o każdą część tych komnat. Od sarkofagów i rzeźb, przez ściany i podłogi, aż po najmniejsze detale. Nie niszczyłabym darów twórców sprzed wieków. Wsparłabym ich dzieła świeżością. Te kamienie są imponujące, symboliczne, cenne dla wartości rodziny i sylwetek, które czynią nieśmiertelnymi. Nie potrzeba ich niszczyć, wystarczy przywrócić im dawną świetność. Jednak liczę się z wolą twej rodziny, lady Rosier. Jeśli moja obecność tutaj połączona jest z jakimś szczególnym życzeniem, proszę mówić – oznajmiła ze spokojem. Propozycje bardzo wstępne, ale już niejako dawały obraz tego, co najchętniej zrobiłaby Irina. Rosierom niekoniecznie mógł się ten plan spodobać. Klient lubił słuchać rad, ale ostatecznie sam wyznaczał zakres prac. Irina jednak nie powstrzymałaby się przed krytyczną sugestią, jeśli tylko usłyszałaby coś, co tylko zaszkodziłoby kryptom.
Wkroczyła do świętości, między nieśmiertelne korytarze, do komnat strzeżonych przez niewidzialne oczy. Podążała za przewodnikiem, w skupieniu analizowała kolejne elementy jej opowieści. Stropy, przenosiny, renowacje, powroty i wszystkie próby, mniej lub bardziej udane. Śmiertelny chłód osiadł na ramionach kobiet, ale Irina nie czuła żadnego wzruszenia. Obejmowała spojrzeniem każdy kawałek przestrzeni, niekiedy zawieszając oko na dłużej na tych elementach, które z pewnością będą potrzebowały szczególnej opieki. Rzeźby pękały przygryzane przez czas i dość zaskakujące migracje. Nie interesowały jej niedyspozycje lady Rosier. Nie miała oceniać jej kompetencji, ich role układały się wręcz odwrotnie. To Irina miała dogodzić jej. Wspomóc, zdjąć ciężar niewygodnych powinności.
– Zmarli nie znoszą, kiedy ich się przestawia z kąta w kąt. Nie tylko przez czas kruszą się te rzeźby. Podczas prac winno się okazać wyjątkowe zrozumienie dla pamięci, dla spokoju tego miejsca. Ale i również porządne zmiany wymagają pewnej rewolucji – oświadczyła na wstępie, widząc już, co przede wszystkim stanowiło problem i czym powinni się tutaj zająć w pierwszej kolejności. – Czy potrafisz wskazać, swym bystrym okiem damy, który z sarkofagów jest najbardziej zniszczony? Który z nich woła o największą uwagę, lady Rosier? – podpytała trochę zaczepnie, ale nie bez powodu i z pewnością nie po to, by uzupełnić własną wiedzę. Irina wiedziała. Evandra również powinna, o ile zdołała spędzić w tym miejscu odpowiednia ilość czasu. Dobrze słyszeć, że w domu swego męża, w miejscu, w którym się nie wychowała, mimo wszystko zachowywała się jak wzorowa gospodyni, naczelna pani tego zamku. Należało się jednak upewnić. – Zaszczytem dla nas jest praca dla rodu Blacków. Możesz być pewna, że nie zawiedziemy i was. Tworzę rzeźby, owszem, ale jestem również głową domu pogrzebowego. Osobiście nadzorować będę pracę tutaj – zapewniła bez niepotrzebnej skromności. Chcieli oddać dobro swoich przodków w ręce kogoś, kto wiedział, co robi. Kto miał plan i nie porzuci roboty. Dobrze zrobili, zwracając się właśnie do niej.
– Nigdy nie byłam zwolenniczką łatania dziur i czekania, aż pojawią się kolejne. Ku chwale przodków, zaproponowałabym zadbanie o każdą część tych komnat. Od sarkofagów i rzeźb, przez ściany i podłogi, aż po najmniejsze detale. Nie niszczyłabym darów twórców sprzed wieków. Wsparłabym ich dzieła świeżością. Te kamienie są imponujące, symboliczne, cenne dla wartości rodziny i sylwetek, które czynią nieśmiertelnymi. Nie potrzeba ich niszczyć, wystarczy przywrócić im dawną świetność. Jednak liczę się z wolą twej rodziny, lady Rosier. Jeśli moja obecność tutaj połączona jest z jakimś szczególnym życzeniem, proszę mówić – oznajmiła ze spokojem. Propozycje bardzo wstępne, ale już niejako dawały obraz tego, co najchętniej zrobiłaby Irina. Rosierom niekoniecznie mógł się ten plan spodobać. Klient lubił słuchać rad, ale ostatecznie sam wyznaczał zakres prac. Irina jednak nie powstrzymałaby się przed krytyczną sugestią, jeśli tylko usłyszałaby coś, co tylko zaszkodziłoby kryptom.
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Przestawianie z kąta w kąt nie do końca było tym, na czym zależało lady Rosier w kwestii renowacji krypty. Podjęta przed laty decyzja o przeniesieniu niektórych grobów nie została poddana ocenie. Wychodziła z założenia, że zrobiono wszystko, co w ich mocy w oparciu o wiedzę, jaką posiadali. Dziś mogli wyłącznie przyjąć ich konsekwencje.
Zaczepna zagadka nie zbiła Evandry z tropu, choć musiała przyznać, że zdziwiło ją, iż Irina w ogóle musiała o to pytać. Nikt kto obracał się w szlachetnym towarzystwie nie wystawiłby swego rozmówcy na potencjalne ośmieszenie związane z niewiedzą. Znów ruszyła z miejsca, by w kilku krokach dotrzeć do wybranego grobu, na którym jasnowłosa kobieta skupiła swój wzrok.
- Mowa o sarkofagu lorda Guillalme Rosiera z osiemnastego wieku. Jako jeden z nielicznych zdawał się być bez wad do momentu, aż zaczął się zwyczajnie kruszyć. Pogłębione zniszczenia dotyczyły trudnego w naprawie ornamentu, zahaczając o tablicę. - Wskazała otwartą dłonią na misterne zdobienia reliefu o szpetnych ubytkach. - Obawialiśmy się potrzeby wymiany całego sarkofagu, lecz liczę na to, iż pańskie umiejętności pozwolą na pozostawienie oryginalnego kamienia.
Osobisty nadzór pani Macnair świadczył tylko o tym, że lady Rosier będzie miała jeszcze niejedną okazję, by zamienić kilka słów z kobietą, której siła i zdecydowanie działały inspirująco. Dołożyła wszelkich starań, by wyjść na osobę na odpowiednim stanowisku, nic więc dziwnego, że zostały one dostrzeżone.
- Naszym obowiązkiem jest dbałość o pamięć, oddanie przodkom należnego szacunku, jak i umocnienie ideałów, które winny nam niezmiennie przyświecać. - Wróciła spojrzeniem do Iriny, której zaangażowanie w proces przywrócenia świetności krypty było godne podziwu. Evandra nie miała okazji na własne oczy zobaczyć efektów pracy Domu Pogrzebowego Macnair, mogła wyłącznie wierzyć słowu kochanej przyjaciółki. Czy dłutem operowała równie biegle, co słowem? - Zachęcam więc do nie wprowadzania zmian, znacząco mącących spokój zmarłych. To dzięki wiekowości kamienia, zawartej w nim historii można wyczuć płynącą moc. - Miały podobny ogląd na sytuację, zgadzając się co do faktu, iż zmiany były potrzebne. Evandra nie była niestety na tyle obyta w temacie, by móc zagłębić się z panią Macnair w dyskusję o szczegółach. - Rozumiem potrzebę wprowadzenia pewnej rewolucji. Należy zapobiec nowym zniszczeniom zamiast zasklepiać kolejne rysy. Czy istnieje może sposób, by nie rezygnując z charakteru i powagi związanej z wiekiem grobowców, umocnić ich okazałość? Każda skaza wpływa nań osłabiająco, lecz jak inaczej oddać ich doświadczenie oraz siłę, jeśli nie zostawiając zapisane na nich znaki czasu nietknięte? - Była zwolenniczką szeroko rozumianego piękna, nie ograniczając się do muzyki balowej czy osławionej poezji. Piękno drzemało w idei, mądrości biegłych, talentach, przyrodzie, ale i w starości. W miejscach poświęconych pamięci można było na własnej skórze doświadczyć ciężaru wielu pokoleń, które współuczestniczyły w zmaganiach ku świetności całego rodu. Świadomość ogromu wiedzy, jaka zawierała się we wspomnieniach zmarłych zapierała dech i onieśmielała. Nakazywała pokornie ugiąć kark, by z szacunkiem oddać cześć, czego Evandra nie obawiała się zrobić. To prawda, że przed dwoma laty jedna z podjęta przez starszych decyzji tak nią wzburzyła, by niemal porzucić wszystko w imię buntu jednostki. Całe szczęście zrozumienie przyszło szybko, uświadamiając powagę powierzonych obowiązków. Podobny błąd tego typu nie wchodził już w grę.
- Zdaję się jednak na twoją opinię, madame. Ufam, że dokonasz słusznej, szczerej oceny. - Słowa Iriny tylko podnosiły oczekiwania lady Rosier. Poprzeczkę stawiała sobie wysoko, będąc pewną swoich umiejętności. Przedstawiała się jako rzeźbiarka i głowa domu pogrzebowego, co oznaczało, że musiała odnaleźć równowagę pomiędzy surowością liczb a wirtuozerią. Zadanie niełatwe, w którym można było się prędko zagubić, tracąc rachubę w tym, co jest ważne i tym, czego prawdziwie chce się osiągnąć. W przypadku Evandry tworzenie sztuki schodziło często na dalszy plan, nie przynosząc dawnego spełnienia. Potrzeba wyrażania uczuć nie malała, gromadząc się jedynie w ostatnim rzędzie, czekając na własną kolej; schowana w zamknięciu musiała ustąpić ważniejszym sprawom, jakim było między innymi zaangażowanie się w życie domu. Renowacja krypty była jednym z pierwszych kroków do poczucia pełnej jedności z rodem, którego stała się częścią, potrzeba przynależności była w niej zdecydowanie najsilniejsza. Spojrzenie zawieszone na twarzy pani Macnair było łagodne, zdradzające ciekawość, jakby nieco wahała się podniesienia tematu, który prawdziwie ją interesował.
- Jednak zanim uściśniemy sobie dłonie, zabierając się do pracy, proszę mi tylko zdradzić w jaki sposób zyskała pani taki szacunek i przychylność w branży zdominowanej przez mężczyzn. Mniemam że chodzi nie tylko o talent. - Nie insynuowała nieczystych zagrań, choć i te wcale by jej nie zdziwiły. Dziwił za to brak obrączki na palcu kobiety, której sława ją wyprzedzała. Jeśli miała już słuchać czyichś rad, chciała wiedzieć kto za nimi tak naprawdę stoi.
Zaczepna zagadka nie zbiła Evandry z tropu, choć musiała przyznać, że zdziwiło ją, iż Irina w ogóle musiała o to pytać. Nikt kto obracał się w szlachetnym towarzystwie nie wystawiłby swego rozmówcy na potencjalne ośmieszenie związane z niewiedzą. Znów ruszyła z miejsca, by w kilku krokach dotrzeć do wybranego grobu, na którym jasnowłosa kobieta skupiła swój wzrok.
- Mowa o sarkofagu lorda Guillalme Rosiera z osiemnastego wieku. Jako jeden z nielicznych zdawał się być bez wad do momentu, aż zaczął się zwyczajnie kruszyć. Pogłębione zniszczenia dotyczyły trudnego w naprawie ornamentu, zahaczając o tablicę. - Wskazała otwartą dłonią na misterne zdobienia reliefu o szpetnych ubytkach. - Obawialiśmy się potrzeby wymiany całego sarkofagu, lecz liczę na to, iż pańskie umiejętności pozwolą na pozostawienie oryginalnego kamienia.
Osobisty nadzór pani Macnair świadczył tylko o tym, że lady Rosier będzie miała jeszcze niejedną okazję, by zamienić kilka słów z kobietą, której siła i zdecydowanie działały inspirująco. Dołożyła wszelkich starań, by wyjść na osobę na odpowiednim stanowisku, nic więc dziwnego, że zostały one dostrzeżone.
- Naszym obowiązkiem jest dbałość o pamięć, oddanie przodkom należnego szacunku, jak i umocnienie ideałów, które winny nam niezmiennie przyświecać. - Wróciła spojrzeniem do Iriny, której zaangażowanie w proces przywrócenia świetności krypty było godne podziwu. Evandra nie miała okazji na własne oczy zobaczyć efektów pracy Domu Pogrzebowego Macnair, mogła wyłącznie wierzyć słowu kochanej przyjaciółki. Czy dłutem operowała równie biegle, co słowem? - Zachęcam więc do nie wprowadzania zmian, znacząco mącących spokój zmarłych. To dzięki wiekowości kamienia, zawartej w nim historii można wyczuć płynącą moc. - Miały podobny ogląd na sytuację, zgadzając się co do faktu, iż zmiany były potrzebne. Evandra nie była niestety na tyle obyta w temacie, by móc zagłębić się z panią Macnair w dyskusję o szczegółach. - Rozumiem potrzebę wprowadzenia pewnej rewolucji. Należy zapobiec nowym zniszczeniom zamiast zasklepiać kolejne rysy. Czy istnieje może sposób, by nie rezygnując z charakteru i powagi związanej z wiekiem grobowców, umocnić ich okazałość? Każda skaza wpływa nań osłabiająco, lecz jak inaczej oddać ich doświadczenie oraz siłę, jeśli nie zostawiając zapisane na nich znaki czasu nietknięte? - Była zwolenniczką szeroko rozumianego piękna, nie ograniczając się do muzyki balowej czy osławionej poezji. Piękno drzemało w idei, mądrości biegłych, talentach, przyrodzie, ale i w starości. W miejscach poświęconych pamięci można było na własnej skórze doświadczyć ciężaru wielu pokoleń, które współuczestniczyły w zmaganiach ku świetności całego rodu. Świadomość ogromu wiedzy, jaka zawierała się we wspomnieniach zmarłych zapierała dech i onieśmielała. Nakazywała pokornie ugiąć kark, by z szacunkiem oddać cześć, czego Evandra nie obawiała się zrobić. To prawda, że przed dwoma laty jedna z podjęta przez starszych decyzji tak nią wzburzyła, by niemal porzucić wszystko w imię buntu jednostki. Całe szczęście zrozumienie przyszło szybko, uświadamiając powagę powierzonych obowiązków. Podobny błąd tego typu nie wchodził już w grę.
- Zdaję się jednak na twoją opinię, madame. Ufam, że dokonasz słusznej, szczerej oceny. - Słowa Iriny tylko podnosiły oczekiwania lady Rosier. Poprzeczkę stawiała sobie wysoko, będąc pewną swoich umiejętności. Przedstawiała się jako rzeźbiarka i głowa domu pogrzebowego, co oznaczało, że musiała odnaleźć równowagę pomiędzy surowością liczb a wirtuozerią. Zadanie niełatwe, w którym można było się prędko zagubić, tracąc rachubę w tym, co jest ważne i tym, czego prawdziwie chce się osiągnąć. W przypadku Evandry tworzenie sztuki schodziło często na dalszy plan, nie przynosząc dawnego spełnienia. Potrzeba wyrażania uczuć nie malała, gromadząc się jedynie w ostatnim rzędzie, czekając na własną kolej; schowana w zamknięciu musiała ustąpić ważniejszym sprawom, jakim było między innymi zaangażowanie się w życie domu. Renowacja krypty była jednym z pierwszych kroków do poczucia pełnej jedności z rodem, którego stała się częścią, potrzeba przynależności była w niej zdecydowanie najsilniejsza. Spojrzenie zawieszone na twarzy pani Macnair było łagodne, zdradzające ciekawość, jakby nieco wahała się podniesienia tematu, który prawdziwie ją interesował.
- Jednak zanim uściśniemy sobie dłonie, zabierając się do pracy, proszę mi tylko zdradzić w jaki sposób zyskała pani taki szacunek i przychylność w branży zdominowanej przez mężczyzn. Mniemam że chodzi nie tylko o talent. - Nie insynuowała nieczystych zagrań, choć i te wcale by jej nie zdziwiły. Dziwił za to brak obrączki na palcu kobiety, której sława ją wyprzedzała. Jeśli miała już słuchać czyichś rad, chciała wiedzieć kto za nimi tak naprawdę stoi.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Pytanie Iriny, faktycznie było dość śmiałe, nieco bezczelne, ale raczej nie wynikało z potrzeby ośmieszenia młodej żony. Efekt taki, o ile nastąpi, byłby raczej dla niej dość marginalną kwestią. Liczyły się odczucia, potrzeby, intuicja strażniczki tej twierdzy – tak wież jak i podziemi wypchanych mniej lub bardziej strojną pamięcią o lordach z przeszłości. Istniały też rysy, zaniedbania i kruchości, których nie dało się dostrzec pod idealnymi wklęsłościami płaskorzeźb. Mieszkanka tych kamiennych murów mogła wiedzieć o wiele więcej, mogła przejrzeć tajemnice mieszkańców. Nie płynęła w niej krew róż, ale kroczyła tymi korytarzami nie od dziś. Być może wiedziała, być może zakradała się tutaj, by poczuć potęgę dawnych wieków, która sprawiła, że dziś lord Rosier szczycił się tak wielką chwała i powagą na salonach – tak przynajmniej sądziła.
- Magia i talent zdołają odczynić każdą kruchość. Słuszne są twe przewidywania, lady Rosier. Gdy chodzi o rzeźby, nie istnieją zadania, których się przelęknę. Szczególnie gdy mowa o odbudowie pomników pamięci takich znakomitości. Spoczął tu, w ramionach bliskich, na swojej ziemi. Zajmiemy się nim, połatamy dziury – przytaknęła z niesamowitą pewnością. Nie od dziś zajmowała się rzeźbami. Nie od dziś zatapiała w nich spojrzenia na długie godziny, miesiące lata. Badała dłonią, prowokowała kamień. Czyniła uroki trudne do pojęcia dla prostych klientów. Nawet jeśli lady Rosier odznaczała się jawnym intelektem, a jej oczy błyszczały bystrym spojrzeniem, wiedziała, że tę misje należało powierzyć mistrzom. Irina była zdolna, to jasne, ale nie tak zdolna jak znakomici mistrzowie dłuta, którzy szczycili się znakomitymi tytułami jeszcze zanim młodziutka syrena przyszła na świat. Zgarniała wyłącznie tych, którzy mogli ją wzmocnić. Dokładnie to samo tyczyło się zleceń. – Ornament odzyska dawny blask – potwierdziła więc, kiwając lekko głową. Jej oko pozostało niespokojne, nie zatrzymywało się na łabędziej szyi damy, wędrowało po każdej kamiennej wypukłości, badało resztki cieni, poszukiwało wyzwań. Tutaj z pewnością czekało na nich mnóstwo pracy. – Zatem nasze myśli pozostają zgodne, lady Rosier. Bez obawy, nie śmiałabym wzgardzić żadnym pomnikiem. Nie gwałcę pamięci, odnawiam ją, odbudowuję, leczę. Doceniam jednak wielce, że pojmujesz, pani, powagę całej sprawy. Przyszło nam żyć w czasach pełnych niepokoju. Oddanie sprawą rodziny i dziedzictwa to kwestia niezwykle istotna. Najważniejsza. Cieszy mnie zatem entuzjazm twego pokolenia. Szczególnie że twa rola wydaje się wyjątkowo znacząca, lady Evandro – wyraziła jasno, choć jej twarz pozostała wyraźnie nieporuszona. Chłodna, zastygła, zaklęta jak obrazy i historie spetryfikowane w marmurowych kryptach. – Znaki czasu można spowolnić. To miejsce ma być wieczne, tu zatrzymuje się czas. Stąd nikt nie wychodzi, wolne kąty wypełniają się chlubą kolejnych przodków. Pamięć o nich jest tak trwała jak pamięć żywych, choć zdaje się… niektórym należy czasem przypomnieć. Skazy dodają temu miejscu mocy, ale trzeba uważać. Niektóre pęknięcia są bardzo niebezpieczne. Potrafimy je ocenić. Jedne można pozostawić, ale inne powinniśmy powstrzymać, nim dawne posągi przemienią się w bezkształtne kruchości i już nie wzbudzą żadnej emocji – przyznała otwarcie, odstępując na kilka kroków. Pozwoliła sobie na drobny spacer, potrzebne rozeznanie. Na koniec znów popatrzyła na przejętą żonę nestora. – Wiedz, pani, że będziesz informowana o wszystkich naszych planach. Możesz nam ufać, ale masz też prawo wyrazić sprzeciw. To wasze dziedzictwo. Przychodzimy z pomocą, ale nie zamierzamy czynić wbrew woli żadnej z róż. Szanujemy waszą historię, o wiele bardziej niż mogłoby się wydawać – objaśniła dość surowo, ale zupełnie prawdziwie.
Przenikała spojrzeniem przez największe różane tajemnice, łamała twardości, odkrywała układy i czary zaklęte w mimice uwiecznionych postaci. Nie byli pionkami. To oni dowodzili, oni zdawali się wyznaczać kierunki, oni strzegli nieskazitelnej mocy czarodziejów. Ta krypta różniła się od innych. Zachwycała, może przez wzgląd na strażników. Popatrzyła na profil damy. Plotka głosiła, że była dumą, perłą, klejnotem tej twierdzy. Wiele takich widziała i wiele jeszcze ujrzy wypielęgnowanych dziewcząt gotowych spełnić się w jakże słusznej, jedynej damskiej roli. Była partnerka nestora czy jego największym posłuszeństwem? Skoro powierzono jej nadzór nad renowacją, zapewne nie istniała jedynie jako pusta ozdóbka. – Nie boję się mierzyć z mężczyznami – odparła w pierwszej chwili, nieco zbyt trywialnie. A więc jednak. Jej postać budziła zaintrygowanie różanej królewny. Cień uśmiechu zawędrował na usta równie skamieniałe jak dość martwe otoczenie. – Chodzi o siłę. O szacunek wypracowany nie bez wyraźnego głosu i manifestowanej szeroko odwagi. Miałam męża, lady Rosier, jeśli o to właśnie próbujesz zapytać. Znał mnie i moją śmiałość, a mimo to lubił z tym igrać… - zacmokała, lekko kręcąc głową. – Zmarł – Zabiłam go. – A ja umarłabym razem z nim, gdyby jedynym moim pragnieniem była małżeńska powinność. Na mężu nie kończy się rodzina. Tak jak ty jestem matką i tak jak ty strzegę korzeni. To nie jest nawet kwestia wyłącznie talentu. To charakter. Umiejętność manipulowania światem, by układał się zgodnie z naszymi myślami. Ty, lady, jesteś szlachcianką. Podejrzewam, że dobrze wiesz, o czym mówię. Choć… nasze otoczenia są tak różne – skwitowała, pozostawiając pole dla domysłów. – A jeśli chodzi o branżę, Londyn spływa krwią. Podejrzewam, że nie jest to dla ciebie tajemnicą. Mam więc dobry moment i dobre nazwisko. I pasję, której brakuje tak wielu mężczyznom… - odparła, pozwalając, by śmiałe tony echem obijały się o ściany tkane z nieśmiertelności. Pojmowała?
- Magia i talent zdołają odczynić każdą kruchość. Słuszne są twe przewidywania, lady Rosier. Gdy chodzi o rzeźby, nie istnieją zadania, których się przelęknę. Szczególnie gdy mowa o odbudowie pomników pamięci takich znakomitości. Spoczął tu, w ramionach bliskich, na swojej ziemi. Zajmiemy się nim, połatamy dziury – przytaknęła z niesamowitą pewnością. Nie od dziś zajmowała się rzeźbami. Nie od dziś zatapiała w nich spojrzenia na długie godziny, miesiące lata. Badała dłonią, prowokowała kamień. Czyniła uroki trudne do pojęcia dla prostych klientów. Nawet jeśli lady Rosier odznaczała się jawnym intelektem, a jej oczy błyszczały bystrym spojrzeniem, wiedziała, że tę misje należało powierzyć mistrzom. Irina była zdolna, to jasne, ale nie tak zdolna jak znakomici mistrzowie dłuta, którzy szczycili się znakomitymi tytułami jeszcze zanim młodziutka syrena przyszła na świat. Zgarniała wyłącznie tych, którzy mogli ją wzmocnić. Dokładnie to samo tyczyło się zleceń. – Ornament odzyska dawny blask – potwierdziła więc, kiwając lekko głową. Jej oko pozostało niespokojne, nie zatrzymywało się na łabędziej szyi damy, wędrowało po każdej kamiennej wypukłości, badało resztki cieni, poszukiwało wyzwań. Tutaj z pewnością czekało na nich mnóstwo pracy. – Zatem nasze myśli pozostają zgodne, lady Rosier. Bez obawy, nie śmiałabym wzgardzić żadnym pomnikiem. Nie gwałcę pamięci, odnawiam ją, odbudowuję, leczę. Doceniam jednak wielce, że pojmujesz, pani, powagę całej sprawy. Przyszło nam żyć w czasach pełnych niepokoju. Oddanie sprawą rodziny i dziedzictwa to kwestia niezwykle istotna. Najważniejsza. Cieszy mnie zatem entuzjazm twego pokolenia. Szczególnie że twa rola wydaje się wyjątkowo znacząca, lady Evandro – wyraziła jasno, choć jej twarz pozostała wyraźnie nieporuszona. Chłodna, zastygła, zaklęta jak obrazy i historie spetryfikowane w marmurowych kryptach. – Znaki czasu można spowolnić. To miejsce ma być wieczne, tu zatrzymuje się czas. Stąd nikt nie wychodzi, wolne kąty wypełniają się chlubą kolejnych przodków. Pamięć o nich jest tak trwała jak pamięć żywych, choć zdaje się… niektórym należy czasem przypomnieć. Skazy dodają temu miejscu mocy, ale trzeba uważać. Niektóre pęknięcia są bardzo niebezpieczne. Potrafimy je ocenić. Jedne można pozostawić, ale inne powinniśmy powstrzymać, nim dawne posągi przemienią się w bezkształtne kruchości i już nie wzbudzą żadnej emocji – przyznała otwarcie, odstępując na kilka kroków. Pozwoliła sobie na drobny spacer, potrzebne rozeznanie. Na koniec znów popatrzyła na przejętą żonę nestora. – Wiedz, pani, że będziesz informowana o wszystkich naszych planach. Możesz nam ufać, ale masz też prawo wyrazić sprzeciw. To wasze dziedzictwo. Przychodzimy z pomocą, ale nie zamierzamy czynić wbrew woli żadnej z róż. Szanujemy waszą historię, o wiele bardziej niż mogłoby się wydawać – objaśniła dość surowo, ale zupełnie prawdziwie.
Przenikała spojrzeniem przez największe różane tajemnice, łamała twardości, odkrywała układy i czary zaklęte w mimice uwiecznionych postaci. Nie byli pionkami. To oni dowodzili, oni zdawali się wyznaczać kierunki, oni strzegli nieskazitelnej mocy czarodziejów. Ta krypta różniła się od innych. Zachwycała, może przez wzgląd na strażników. Popatrzyła na profil damy. Plotka głosiła, że była dumą, perłą, klejnotem tej twierdzy. Wiele takich widziała i wiele jeszcze ujrzy wypielęgnowanych dziewcząt gotowych spełnić się w jakże słusznej, jedynej damskiej roli. Była partnerka nestora czy jego największym posłuszeństwem? Skoro powierzono jej nadzór nad renowacją, zapewne nie istniała jedynie jako pusta ozdóbka. – Nie boję się mierzyć z mężczyznami – odparła w pierwszej chwili, nieco zbyt trywialnie. A więc jednak. Jej postać budziła zaintrygowanie różanej królewny. Cień uśmiechu zawędrował na usta równie skamieniałe jak dość martwe otoczenie. – Chodzi o siłę. O szacunek wypracowany nie bez wyraźnego głosu i manifestowanej szeroko odwagi. Miałam męża, lady Rosier, jeśli o to właśnie próbujesz zapytać. Znał mnie i moją śmiałość, a mimo to lubił z tym igrać… - zacmokała, lekko kręcąc głową. – Zmarł – Zabiłam go. – A ja umarłabym razem z nim, gdyby jedynym moim pragnieniem była małżeńska powinność. Na mężu nie kończy się rodzina. Tak jak ty jestem matką i tak jak ty strzegę korzeni. To nie jest nawet kwestia wyłącznie talentu. To charakter. Umiejętność manipulowania światem, by układał się zgodnie z naszymi myślami. Ty, lady, jesteś szlachcianką. Podejrzewam, że dobrze wiesz, o czym mówię. Choć… nasze otoczenia są tak różne – skwitowała, pozostawiając pole dla domysłów. – A jeśli chodzi o branżę, Londyn spływa krwią. Podejrzewam, że nie jest to dla ciebie tajemnicą. Mam więc dobry moment i dobre nazwisko. I pasję, której brakuje tak wielu mężczyznom… - odparła, pozwalając, by śmiałe tony echem obijały się o ściany tkane z nieśmiertelności. Pojmowała?
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Znajomość historii rodu, genealogii, wartości i zwyczajów była niezbędna do pełnienia funkcji, jaka jej przypadła. Już sam fakt dołączenia do rodu Rosier wymógł na niej obowiązek dokształcania się, lecz daleka była od nazwania tego utrapieniem. Napędzała ją ciekawość; zdobywanie wiedzy i odkrywanie tajemnic były przyjemnym sposobem na urozmaicenie dnia, chętnie korzystała z pomocy i wskazówek innych domowników. Wciąż planowała odbyć rozmowę z Cedriną, która to ustąpiła jej miejsca na nestorskim piedestale. Jej zgorzknienie udzielało się wszystkim, także Evandrze, niepewnie szukającej swojego miejsca nie tylko w Château Rose, jednak mądrość teściowej była dla niej nieocenioną skarbnicą, do której należało wreszcie sięgnąć.
W głosie Iriny brzmiała pewność, której Evandra teraz potrzebowała. Może i nie posiadała zaszczytnych tytułów, które z dumą nosili mistrzowie dłuta, ale zarówno złożone na Evandrowe ręce rekomendacje lady Black, jak i zmotywowana postawa grabarza przemawiały za powierzeniem tego zadania pani Macnair.
Żaden artysta nie lubi, gdy ktoś ingeruje w jego pracę, zwłaszcza kiedy intruz okazuje się być nieznającym tematu i pozbawionym wrażliwości ignorantem. Evandra miała w przeszłości styczność z wątpliwej natury wielbicielami muzyki, którym nie podobał się sposób, w jaki wydobywała dźwięk z ukochanego instrumentu. Mimo iż harfa klasyczna jest jednym z najstarszych, kompozytorzy zainteresowali się nią stosunkowo późno, przez co nie każdy krytyk uznawał ją za godną uwagi. Biorąc pod uwagę jak bardzo sama nie znosi nic niewnoszących uwag, pozwoliła madame Macnair na samodzielne wypracowanie planu działań.
Nie boję się mierzyć z mężczyznami, zdecydowana deklaracja wywarła na Evandrze wrażenie, ale i podsunęła kolejne wątpliwości. Kobieta ewidentnie znała swoją wartość, a na obecną pozycję długo pracowała. To zaskakujące jak szybko można wyciągać wnioski, wspierając się kilkoma słowami i tonem głosu. Błyskawicznie zdobyła zainteresowanie półwili, czego lady Rosier nie zamierzała ukrywać, silne postacie zawsze ją przyciągały, zarówno charakterem, jak i skrywaną historią. Była przekonana, że gdyby przyszło im zachować milczenie przez cały czas trwania spotkania, Evandra byłaby nie mniej zainteresowana poznaniem madame Macnair.
Skąd się to brało? Z potrzeby odkrycia nieznanego, wejścia w inny, wręcz egzotyczny w jej przypadku świat? Wystarczyło przecież tylko unieść rękę, musnąć dłonią taflę błyszczącego obsydianem lustra, na moment tylko zajrzeć, pozostać bezstronnym obserwatorem. Pomimo przemożnej chęci i silnego uczucia niecierpliwości, Evandra dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że nie było to takie łatwe. Trwająca choć ułamek sekundy styczność z taką siłą wprowadzała już pierwsze, nieodwracalne zmiany, a na te nie była jeszcze gotowa.
- Wobec tego gratuluję siły i wytrwałości. Niewielu jest tych, którzy są w stanie udźwignąć nałożony nań ciężar, dodatkowo sięgając po więcej. Zwykłam powtarzać, że należy znać swoją wartość, nieuginając się pod żadnym naciskiem. Dobrze mieć potwierdzenie, że osób podtrzymujących tę zasadę jest więcej, zwłaszcza takich, których siła charakteru doprowadziła dalej, niźli niektórzy mogliby się spodziewać. Doceniam zaradność, wielu boryka się z jej brakiem. - Na pewno było wielu konserwatywnych sceptyków, którzy w dzisiejszych czasach patrzyli krytycznie na kobiety takie, jak Irina, pełne pasji i niezachwianej wiary w siebie. Pozostawione dla domysłów pole zostawiła nietknięte, dobrze wiedząc do czego Irina nawiązywała.
- Proszę przygotować wycenę i plan prac. Zwięźle, bez nadmiernych szczegółów, chcę wiedzieć jak będą przebiegać kolejne zmiany. - Same technikalia jej nie interesowały, musiała jednak wiedzieć co dokładnie będzie działo się w krypcie.
W głosie Iriny brzmiała pewność, której Evandra teraz potrzebowała. Może i nie posiadała zaszczytnych tytułów, które z dumą nosili mistrzowie dłuta, ale zarówno złożone na Evandrowe ręce rekomendacje lady Black, jak i zmotywowana postawa grabarza przemawiały za powierzeniem tego zadania pani Macnair.
Żaden artysta nie lubi, gdy ktoś ingeruje w jego pracę, zwłaszcza kiedy intruz okazuje się być nieznającym tematu i pozbawionym wrażliwości ignorantem. Evandra miała w przeszłości styczność z wątpliwej natury wielbicielami muzyki, którym nie podobał się sposób, w jaki wydobywała dźwięk z ukochanego instrumentu. Mimo iż harfa klasyczna jest jednym z najstarszych, kompozytorzy zainteresowali się nią stosunkowo późno, przez co nie każdy krytyk uznawał ją za godną uwagi. Biorąc pod uwagę jak bardzo sama nie znosi nic niewnoszących uwag, pozwoliła madame Macnair na samodzielne wypracowanie planu działań.
Nie boję się mierzyć z mężczyznami, zdecydowana deklaracja wywarła na Evandrze wrażenie, ale i podsunęła kolejne wątpliwości. Kobieta ewidentnie znała swoją wartość, a na obecną pozycję długo pracowała. To zaskakujące jak szybko można wyciągać wnioski, wspierając się kilkoma słowami i tonem głosu. Błyskawicznie zdobyła zainteresowanie półwili, czego lady Rosier nie zamierzała ukrywać, silne postacie zawsze ją przyciągały, zarówno charakterem, jak i skrywaną historią. Była przekonana, że gdyby przyszło im zachować milczenie przez cały czas trwania spotkania, Evandra byłaby nie mniej zainteresowana poznaniem madame Macnair.
Skąd się to brało? Z potrzeby odkrycia nieznanego, wejścia w inny, wręcz egzotyczny w jej przypadku świat? Wystarczyło przecież tylko unieść rękę, musnąć dłonią taflę błyszczącego obsydianem lustra, na moment tylko zajrzeć, pozostać bezstronnym obserwatorem. Pomimo przemożnej chęci i silnego uczucia niecierpliwości, Evandra dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że nie było to takie łatwe. Trwająca choć ułamek sekundy styczność z taką siłą wprowadzała już pierwsze, nieodwracalne zmiany, a na te nie była jeszcze gotowa.
- Wobec tego gratuluję siły i wytrwałości. Niewielu jest tych, którzy są w stanie udźwignąć nałożony nań ciężar, dodatkowo sięgając po więcej. Zwykłam powtarzać, że należy znać swoją wartość, nieuginając się pod żadnym naciskiem. Dobrze mieć potwierdzenie, że osób podtrzymujących tę zasadę jest więcej, zwłaszcza takich, których siła charakteru doprowadziła dalej, niźli niektórzy mogliby się spodziewać. Doceniam zaradność, wielu boryka się z jej brakiem. - Na pewno było wielu konserwatywnych sceptyków, którzy w dzisiejszych czasach patrzyli krytycznie na kobiety takie, jak Irina, pełne pasji i niezachwianej wiary w siebie. Pozostawione dla domysłów pole zostawiła nietknięte, dobrze wiedząc do czego Irina nawiązywała.
- Proszę przygotować wycenę i plan prac. Zwięźle, bez nadmiernych szczegółów, chcę wiedzieć jak będą przebiegać kolejne zmiany. - Same technikalia jej nie interesowały, musiała jednak wiedzieć co dokładnie będzie działo się w krypcie.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Wiele lat temu była nią. Młodym, rumianym pąkiem. Pragnieniem, oddaniem, marzeniem, ale i powagą, kobiecą intuicją rozkwitającą w otoczeniu zupełnie nowym. Rybą, która została usadzona w nowym oceanie. Wrzucono ją nagle, choć uczono pływać od dawna. Nigdy nie odbyła jednak takich nauk jak salonowe panny, nigdy nie była uczona wzorcowego stąpania po błyszczących posadzkach, operowania suknią czarującą od koronek przy szyi aż po treny wycierające nieskazitelne parkiety. Nigdy nie była delikatnością i siłą istniejącymi w sobie jednocześnie. Musiała jednak stać się kobietą, która szybko pojmie swoje miejsce i swoją rolę. W domu Karkarowów pomieszkiwała jak obca, nieswoja, z nieznanym językiem w szeptach i pragnieniem intymnej ciemności. Jednoczyła się z nimi dzięki potędze. Tej, którą zdołali tylko mocniej z niej wydobyć i tej, którą w niej zasadzili, dając dostęp do mroków i instrumentów, które niesamowicie ją uskrzydlały – choć nie bez cierpienia i wyrzeczeń, nie bez jasnego określenia jej miejsca. Bułgaria była chłodem i cenną lekcją, Bułgaria była miłością i nienawiścią. Nie była lady Rosier, była Iriną Karkarow, która w mig wyrzec musiała się skóry Macnairów i szybko stać się myślą i kreacją dopasowaną do dumnego drzewa rodziny męża. Poniekąd więc odnaleźć mogły w sobie porozumienie. Niewypowiedziane prawdy bowiem stawały się dość oczywiste, chętnie wyszeptywane przez bezgłośne spojrzenia i fakty, których nikt nigdy nie musiał tłumaczyć. Choć młodziutka pani nie znała całej historii o wiele lat starszej od niej Iriny, to wdowa dość łatwo mogła wyobrazić sobie jej. Czy kreacja ta byłaby aż tak odległa od realnych opowieści? Być może też dlatego Macnair wkrótce poczuła potrzebę objawienia jej kilku własnych sekretów. Świadomie, z domieszką obcej wręcz Irinie sympatii, być może dla porozumienia płci i sytuacji, która mogła być bliska temu, co za dawnych lat przeżywała sama jako żona dziedzica potężnej bułgarskiej familii. Jako obietnica przyszłości, jako dopełnienie najważniejszej gałęzi.
Czy wiedziała o odwzajemnionych emocjach damy? Czy spodziewała się zaintrygować ją? Pojęła dawno temu różnicę między szlachciankami a kobietami z czystych, szanowanych rodów czarodziejów. Pierwsze były perłami, świętością, bogactwem nacji magicznych i obietnicą, ale nigdy nie były wolne. Własną siłę winny udowadniać w sposób zupełnie nieprzypadający do gustu Irinie. Mogła je szanować, ale nigdy sama nie chciałaby się odnaleźć w tej skórze. A one, te drugie, posiadały tę wolność, choć mimo tego często pozwalały zamykać się w kratach dość krzywdzących tradycji. Przetrwanie rodziny zależało nazbyt często od jasnej, poważnej determinacji jej członków. Swobodę jednak wciąż posiadały większą.
Nie uginając się pod żadnym naciskiem. Odważne słowa. Pokiwała lekko głową, przyjmując je. – I sama pamiętaj o tych słowach, lady Rosier. Sama broń i pielęgnuj te moce, o których właśnie wspomniałaś. Bądź gotowa na niespodzianki losu. Zawsze wstawaj z dumą. Jako kobieta – dopowiedziała jedynie, zachowując dość dużo komentarzy między tak niewypowiedzianymi myślami. Pewne rzeczy należało przemilczeć. Kiedy spotkają się znów, być może będzie im dane powrócić do tematu. Irina jednak nie przywykła do zbytniej nostalgii i ekscytacji. – Będzie, jak sobie życzysz, lady Rosier. Niebawem ponownie cię odwiedzę, przedstawiając wizję. Moi ludzie będą w gotowości. Przodkowie twego męża zasługują na godne upamiętnienie. Na wieczność – obwieściła na koniec i pożegnała się, zaszczycając ją jeszcze tym ostatnim, nieco ponurym spojrzeniem, w którym czaił się trudny do rozszyfrowania mrok. Przysłała ją tutaj sama śmierć.
zt
Czy wiedziała o odwzajemnionych emocjach damy? Czy spodziewała się zaintrygować ją? Pojęła dawno temu różnicę między szlachciankami a kobietami z czystych, szanowanych rodów czarodziejów. Pierwsze były perłami, świętością, bogactwem nacji magicznych i obietnicą, ale nigdy nie były wolne. Własną siłę winny udowadniać w sposób zupełnie nieprzypadający do gustu Irinie. Mogła je szanować, ale nigdy sama nie chciałaby się odnaleźć w tej skórze. A one, te drugie, posiadały tę wolność, choć mimo tego często pozwalały zamykać się w kratach dość krzywdzących tradycji. Przetrwanie rodziny zależało nazbyt często od jasnej, poważnej determinacji jej członków. Swobodę jednak wciąż posiadały większą.
Nie uginając się pod żadnym naciskiem. Odważne słowa. Pokiwała lekko głową, przyjmując je. – I sama pamiętaj o tych słowach, lady Rosier. Sama broń i pielęgnuj te moce, o których właśnie wspomniałaś. Bądź gotowa na niespodzianki losu. Zawsze wstawaj z dumą. Jako kobieta – dopowiedziała jedynie, zachowując dość dużo komentarzy między tak niewypowiedzianymi myślami. Pewne rzeczy należało przemilczeć. Kiedy spotkają się znów, być może będzie im dane powrócić do tematu. Irina jednak nie przywykła do zbytniej nostalgii i ekscytacji. – Będzie, jak sobie życzysz, lady Rosier. Niebawem ponownie cię odwiedzę, przedstawiając wizję. Moi ludzie będą w gotowości. Przodkowie twego męża zasługują na godne upamiętnienie. Na wieczność – obwieściła na koniec i pożegnała się, zaszczycając ją jeszcze tym ostatnim, nieco ponurym spojrzeniem, w którym czaił się trudny do rozszyfrowania mrok. Przysłała ją tutaj sama śmierć.
zt
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Wszyscy sądzili, że życie każdej szlachetnie urodzonej młodej damy wygląda dokładnie tak samo. Każdy uznawał się za znawcę, pomniejszając jej wartość i uznając za nieświadomą, bezbronną oraz stale okłamywaną. Uznaje jej smutek, z pobłażliwym uśmiechem poklepując po ramieniu, powtarzając że niczym są jej doświadczenia względem ogromu świata. Nikt jednak nie jest w stanie zrozumieć tragedii osoby zamkniętej we własnym umyśle; bez sprzymierzeńców, bez pomocy. ”Masz wszystko, o czym można zamarzyć!”, “Przecież możesz mieć wszystko!”, ”Tak bardzo ci zazdroszczę!”, powtarzają, dostrzegając wyłącznie warstwę, jaką pokazuje światu - idealną, uśmiechniętą, szczęśliwą.
Wspomniana ciemność leżała poza jej zasięgiem, zwłaszcza teraz, gdy uparcie dążyła do normalności, nie posiadając mapy. Tylko jak osiągnąć względną zwyczajność w miejscu takim, jak to? Uczyła się każdego dnia, wciąż krocząc po nowym, grząskim gruncie, zerkając pod nogi, czasem nazbyt nieuważnie. Dopasowanie się do dumnego drzewa rodziny męża nie było zadaniem łatwym, nawet mając za pomocników tych, którym różany sztandar przyświecał od lat. Historię oraz zwyczaje poznane z wyprzedzeniem w formie zwykłej wiedzy na nic się zdawały. Jak wykorzystać, jak stać się jedną z nich? Wciąż nosiła błękity, przywiązanie do domu. Czy nadejdzie moment, w którym odrzuci je wszystkie i oblecze się w złoto oraz szkarłaty, z dumą przyznając do swej przynależności? Tak musiało się stać, jeszcze nie dziś, nie jutro, ale prędzej, niż by chciała. Triumfalny diadem błyszczeć miał osadzony na jej jasnych włosach, zamiast tego matowiał bez przekonania, zupełnie jakby wyczuwał brak przekonania, zdradzając wszystkim wokół ciągłą niepewność.
Ale gdyby tak odrzucić te wszystkie dążenia i plany z góry skazane na porażkę, gdyby odsłonić się i sięgnąć po to, co od lat kusiło cichym, zmysłowym szeptem? Nie, zostaw!, powtarzała samej sobie, łudząc się, że pobożne życzenie zmieni się w zaklęcie i pozostawi ją wolną od wszelkich wątpliwości. No bo jak żyć z czystym sumieniem, gdy jak zaklęte powraca przeświadczenie, że coś innego jest jej od zawsze przeznaczone?
Niewypowiedziane myśli zawisły w powietrzu, Evandra skinęła tylko głową na jej zastanawiające słowa i zamilkła, jakby w zamyśleniu, starając się wyczytać z twarzy Iriny coś więcej. Dobrze znała malujący się na niej mrok, nie cofnęła się wiedziona impulsem. Zamiast tego odprowadziła wzrokiem madame Macnair, gdy odprowadzona przez służbę, zniknęła za kamienną ścianą na prowadzących w górę schodach.
”Zawsze wstawaj z dumą”, mówiła kobieta, która mimo krótkiego, biznesowego spotkania, zdołała zaintrygować półwilę swoją osobą. Obracane w myślach hasło nie było niczym odkrywczym, złote nauki otrzymywała od każdej napotkanej osoby, jaka wierzyła, że ma w sobie mądrość, lecz w ustach madame brzmiały inaczej. Zacisnęła mocniej dłoń na zsuwającej się z ramion chusty, czując wyjątkowo dziwny chłód. Zerkające z posągów puste twarze przodków dotychczas nie przerażały, nie przygniatały siłą historii, ogromem oczekiwań, a mimo to dreszcz niepokoju przebiegł wzdłuż jej pleców. Kącik Evandrowych ust uniósł się w ledwo widocznym uśmiechu, zdradzając cień ekscytacji. Nie mogła się już doczekać następnego spotkania z Iriną Macnair.
| zt
Wspomniana ciemność leżała poza jej zasięgiem, zwłaszcza teraz, gdy uparcie dążyła do normalności, nie posiadając mapy. Tylko jak osiągnąć względną zwyczajność w miejscu takim, jak to? Uczyła się każdego dnia, wciąż krocząc po nowym, grząskim gruncie, zerkając pod nogi, czasem nazbyt nieuważnie. Dopasowanie się do dumnego drzewa rodziny męża nie było zadaniem łatwym, nawet mając za pomocników tych, którym różany sztandar przyświecał od lat. Historię oraz zwyczaje poznane z wyprzedzeniem w formie zwykłej wiedzy na nic się zdawały. Jak wykorzystać, jak stać się jedną z nich? Wciąż nosiła błękity, przywiązanie do domu. Czy nadejdzie moment, w którym odrzuci je wszystkie i oblecze się w złoto oraz szkarłaty, z dumą przyznając do swej przynależności? Tak musiało się stać, jeszcze nie dziś, nie jutro, ale prędzej, niż by chciała. Triumfalny diadem błyszczeć miał osadzony na jej jasnych włosach, zamiast tego matowiał bez przekonania, zupełnie jakby wyczuwał brak przekonania, zdradzając wszystkim wokół ciągłą niepewność.
Ale gdyby tak odrzucić te wszystkie dążenia i plany z góry skazane na porażkę, gdyby odsłonić się i sięgnąć po to, co od lat kusiło cichym, zmysłowym szeptem? Nie, zostaw!, powtarzała samej sobie, łudząc się, że pobożne życzenie zmieni się w zaklęcie i pozostawi ją wolną od wszelkich wątpliwości. No bo jak żyć z czystym sumieniem, gdy jak zaklęte powraca przeświadczenie, że coś innego jest jej od zawsze przeznaczone?
Niewypowiedziane myśli zawisły w powietrzu, Evandra skinęła tylko głową na jej zastanawiające słowa i zamilkła, jakby w zamyśleniu, starając się wyczytać z twarzy Iriny coś więcej. Dobrze znała malujący się na niej mrok, nie cofnęła się wiedziona impulsem. Zamiast tego odprowadziła wzrokiem madame Macnair, gdy odprowadzona przez służbę, zniknęła za kamienną ścianą na prowadzących w górę schodach.
”Zawsze wstawaj z dumą”, mówiła kobieta, która mimo krótkiego, biznesowego spotkania, zdołała zaintrygować półwilę swoją osobą. Obracane w myślach hasło nie było niczym odkrywczym, złote nauki otrzymywała od każdej napotkanej osoby, jaka wierzyła, że ma w sobie mądrość, lecz w ustach madame brzmiały inaczej. Zacisnęła mocniej dłoń na zsuwającej się z ramion chusty, czując wyjątkowo dziwny chłód. Zerkające z posągów puste twarze przodków dotychczas nie przerażały, nie przygniatały siłą historii, ogromem oczekiwań, a mimo to dreszcz niepokoju przebiegł wzdłuż jej pleców. Kącik Evandrowych ust uniósł się w ledwo widocznym uśmiechu, zdradzając cień ekscytacji. Nie mogła się już doczekać następnego spotkania z Iriną Macnair.
| zt
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Zimne, listopadowe powietrze zdawało się być tym, czego potrzebował Austriak, by spojrzeć na Anglię przychylniejszym okiem. Widoki nie były tak piękne jak w jego rodzinnych stronach, to było pewne - nic nie było w stanie dorównać pięknej ojczyźnie Schmidta. Gdy jednak szara masa obtopniałego śniegu zaległa na ulicach, a niezadowolenie pogodą oraz posępność wywołana krótszymi dniami zaległy w serca czarodziejów, szmalcownik zdawał się nabierać odrobinę lepszego niż zawsze humoru. Nieszczęście innych, w przeciwieństwie do nieszczęścia bliskich których mógł wyliczyć na palcach jednej dłoni, zdawało się dodawać mu dziwnych, chorych sił. A dla takich dni, jak dziś, aż miło było żyć na tym parszywym świecie, którego jedynym celem było spłonąć.
Ubrany w elegancką szatę w kolorze głębokiej czerni, z wiernym psem u boku, zjawił się w progach Chateau Rose, odrobinę zaskoczony miejscem, w którym miało odbyć się przesłuchanie. Sam zapewne wybrał by inne, bardziej ustronne miejsce miast brudzić własny dywan krwią, nie miał jednak zamiaru tego w jakikolwiek sposób komentować. I jedynie przez chwilę był ciekaw, czy słodka Evandra wiedziała, co też miało się odbywać w podziemiach jej uroczego domu.
Nigdy nie był człowiekiem rozmownym bądź w jakikolwiek sposób przyjaznym (przynajmniej w swoim spaczonym postrzeganiu świata) w krótkich słowach przekazał służącym rodu Rosier do kogo przyszedł, by być poprowadzonym wprost do... rodzinnej krypty? Brew Austriaka uniosła się ku górze, gdy zielone ślepia uważnie rozglądały się po otoczeniu w poszukiwaniu wszystkich plusów oraz minusów otoczenia, jednocześnie poszukując spojrzeniem najbliższej drogi ewakuacji w nawyku, którego nie był w stanie się wyzbyć.
- Mathieu. - Zwrócił się do młodego lorda oczekującego go przy jednym z korytarzy, by skinąć mu z szacunkiem głową. Jego obecność w tym miejscu oznaczała, iż udało się złapać wszystkich, którzy mieli zostać pojmani. Dobrze, bardzo dobrze. Pies kroczący koło jego boku podszedł do lorda by obwąchać go, finalnie merdając ogonem, gdy rozpoznał znajomy zapach. - Jak poszło? Znajdowali się tam, gdzie mówiłem czy zaszyli się gdzie indziej? - Spytał, niezmiernie żałując, iż nie mógł towarzyszyć przy pojmaniu. Udało mu się jednak odnaleźć odpowiednie informacje, które były w stanie naprowadzić go na możliwe kryjówki.
- Przesłuchiwałeś kiedyś kogoś, czy mam do czynienia z nowicjuszem? Chcesz na to patrzeć czy mam zrobić swoje i zdać raport z tego, co powiedzą? - Wyrzucił z siebie pytanie z ostrym akcentem w jego głosie, uważnie przyglądając się lordowi. Wiedział, iż przedstawiciele jego sfery rzadko mieli do czynienia z taką przemocą, kilku nawet chciało, aby ten prezentował im jak to się robi... Wolał mieć pewność, czy i dziś przyjdzie mu być nauczycielem czy może ma do czynienia z kimś, kto poznał katowską sztukę.
Getadelt wird wer schmerzen kennt Vom Feuer das die haut verbrennt Ich werf ein licht In mein Gesicht Ein heißer Schrei Feuer frei!.
Zewsząd otaczało ich kłamstwo, ułuda i niesprawiedliwość. Czasy wojny zmuszały do powściągliwości i niepewności. Czy nadal mogliśmy ufać własnym przyjaciołom? Ludziom, których znamy od lat, z którymi wymienialiśmy uścisk dłoni wielokrotnie? Nie spodziewał się, że poza oczywistymi efektami prowadzenia działań wojennych przyjdzie im zmierzyć się ze zdradą, z knowaniami i sabotażem ze strony osób, które tak ochoczo opowiadały się po stronie Czarnego Pana, aby w ciszy, z dala od oczu wszystkich, próbować uknuć spisek idealny i wymierzyć go przeciwko nim. Nie zamierzał czekać, miał za sobą dwa niebywale ciężkie dni, w których udało mu się pochwycić informacje i osoby, które miały z pewnością wiele wspólnego z tym spiskiem. Rosierowi tym bardziej zależało na zgaszeniu tego płomienia, który miał wywołać pożar, ponieważ bezpośrednio uderzał w Rezerwat Albionów Czarnookich, a to było zdaje się najdroższe i najważniejsze dla niego miejsce.
Cały poranek spędził na rozmyślaniach. James Lynch, Louis Summers, Lydia Bishop, Mark Landshaw. Pamiętał dokładnie, kiedy przekazywał informacje Friedrichowi na temat tych czterech osób, które na tamten dzień, na początek października wydawały mu się aż zanadto podejrzane. Teraz sytuacja była jasna, a przynajmniej częściowo. Bishop i Landshaw zostali złapani kilka dni wcześniej i od razu przetransportowani do Chateau Rose, a raczej do bardzo podziemnej części pod Kryptami w ich pięknym dworze. Jeszcze wcześniej Rosier złapał dwóch mężczyzn, których nazwiska nie była mu kompletnie znane, ale za to mieli przy sobie fotografię z Lynchem i Summersem i list od Bishop. Nie był pewien czy to ona stała za tym wszystkim czy działała na czyjeś zlecenie. Miała odpowiedni motyw i wiedziała co robić. Cały czas jednak zastanawiało go, dlaczego Mark Landshaw, z którym współpracowali tak wiele lat postanowił ich zdradzić. Opłacali go dobrze, nigdy nie narzekali na współpracę, a on tak po prostu stanął po stronie ich przeciwników? Nie wszystko było jasne i musiał zdecydowanie wiedzieć dosłownie wszystko, aby móc przejść do dalszej części planu.
- Z Multon odwiedziliśmy Podziemia Kent, tam znaleźliśmy dwójkę mężczyzn. Stawiali czynny opór, ale udało się ich złamać. Przy sobie mieli ten list i fotografię, na której są z Lynchem i Summersem. Dzień później udało się złapać Bishop i Landshawa, byli w starych dokach w Reculver, jak mówiłeś. – skrócił mu to, co wydarzyło się w ostatnich dniach. Nadal nie mieli Lyncha i Summersa, ale to raczej kwestia kilku dni i uda się ich złapać. Nie sądził, aby musieli długo czekać, tym bardziej, że posłał za nimi zaufane osoby.
- Będę przy tym i będę patrzył, a kiedy uznam za słuszne, zadawał pytania. – powiedział dość chłodnym tonem, prowadząc Schmidta schodami w dół, do zimnego, wilgotnego, brudnego pomieszczenia, które służyło mu za loch. – Wszystko przygotowane, możesz zaczynać. Proponuje zacząć od Bishop, ona powinna mieć nam najwięcej do powiedzenia. – rzucił, a więzień został przyprowadzony, zakuty w kajdany w obdartym odzieniu. Obraz nędzy i rozpaczy. Pozostawał za widokiem innych, tak będzie lepiej, niech ich wyobraźnia działa.
Cały poranek spędził na rozmyślaniach. James Lynch, Louis Summers, Lydia Bishop, Mark Landshaw. Pamiętał dokładnie, kiedy przekazywał informacje Friedrichowi na temat tych czterech osób, które na tamten dzień, na początek października wydawały mu się aż zanadto podejrzane. Teraz sytuacja była jasna, a przynajmniej częściowo. Bishop i Landshaw zostali złapani kilka dni wcześniej i od razu przetransportowani do Chateau Rose, a raczej do bardzo podziemnej części pod Kryptami w ich pięknym dworze. Jeszcze wcześniej Rosier złapał dwóch mężczyzn, których nazwiska nie była mu kompletnie znane, ale za to mieli przy sobie fotografię z Lynchem i Summersem i list od Bishop. Nie był pewien czy to ona stała za tym wszystkim czy działała na czyjeś zlecenie. Miała odpowiedni motyw i wiedziała co robić. Cały czas jednak zastanawiało go, dlaczego Mark Landshaw, z którym współpracowali tak wiele lat postanowił ich zdradzić. Opłacali go dobrze, nigdy nie narzekali na współpracę, a on tak po prostu stanął po stronie ich przeciwników? Nie wszystko było jasne i musiał zdecydowanie wiedzieć dosłownie wszystko, aby móc przejść do dalszej części planu.
- Z Multon odwiedziliśmy Podziemia Kent, tam znaleźliśmy dwójkę mężczyzn. Stawiali czynny opór, ale udało się ich złamać. Przy sobie mieli ten list i fotografię, na której są z Lynchem i Summersem. Dzień później udało się złapać Bishop i Landshawa, byli w starych dokach w Reculver, jak mówiłeś. – skrócił mu to, co wydarzyło się w ostatnich dniach. Nadal nie mieli Lyncha i Summersa, ale to raczej kwestia kilku dni i uda się ich złapać. Nie sądził, aby musieli długo czekać, tym bardziej, że posłał za nimi zaufane osoby.
- Będę przy tym i będę patrzył, a kiedy uznam za słuszne, zadawał pytania. – powiedział dość chłodnym tonem, prowadząc Schmidta schodami w dół, do zimnego, wilgotnego, brudnego pomieszczenia, które służyło mu za loch. – Wszystko przygotowane, możesz zaczynać. Proponuje zacząć od Bishop, ona powinna mieć nam najwięcej do powiedzenia. – rzucił, a więzień został przyprowadzony, zakuty w kajdany w obdartym odzieniu. Obraz nędzy i rozpaczy. Pozostawał za widokiem innych, tak będzie lepiej, niech ich wyobraźnia działa.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
W przypadku Friedricha podobne rozważania nie miały miejsca. Austriak przyjaciół nie posiadał, ostatni odsunęli się od niego w ostatnich miesiącach i mimo, iż nie raz brakowało mu towarzysza do kieliszka, wcale na to nie narzekał. Nigdy nie był osobą towarzyską, a przyjaciel któremu niegdyś zaufał okazał się paskudnym, okrutnym zdrajcą. Posiadał jedynie przyrodniego brata, którego zamierzał chronić własnymi dłońmi z dziwnego poczucia powinności. Jeśli już miał spalić cały świat, mógł chociaż dopilnować, by przyrodni brat przeżył resztę życia dobrze oraz odpowiednio długo.
Zielone ślepia uważnie przyglądały się lordowi, gdy ten opowiadał o tym, co wydarzyło się w ostatnich tygodniach. No proszę, czyli Multon potrafiła robić coś jeszcze po za wlewaniem w siebie kolejnym drinków. Austriak odnotował informację w głowie, nie wypowiedział jej jednak na głos - było to czymś, czego szlachetnie urodzony lord zapewne nie chciał wiedzieć.
- Sądzisz, że mogą również być w to zamieszani? Wiesz, jak się nazywali? - Dopytał, uznając te informacje za istotne podczas przesłuchania, jakie miało mieć miejsce dzisiejszego dnia. Na kolejne słowa młodego lorda kiwnął jedynie głową, cmokając na psa by ten ruszył za nimi schodami w dół do szczerze paskudnego miejsca. - Trochę jak Nokturn... - Mruknął z rozbawieniem w głosie, gdy zielone ślepia uważnie powiodły po otoczeniu. W zasadzie w obu częściach pałacu Rosierów czuł się jak w domu - to konkretne miejsce przypominało paskudne zaułki Nokturnu, zaś wyższe piętro dawało złudne wrażenie jaśniejszej wersji rezydencji jego ojca, która nadal stała w okolicy Wiednia. Austriak przeciągnął się delikatnie, wsłuchując się w kolejne słowa młodego lorda.
- W takim razie Bishop. Jeśli mogę coś doradzić... - Zaczął, po czym wyjął z kieszeni niewielki notes oraz kawałek ołówka. - Zapisz, gdy powie coś istotnego. Tym sposobem nic nam nie umknie, a i przyda się przy egzekucji... - Rzucił z błyskiem w zielonych ślepiach, wręczając mężczyźnie notes z ołówkiem. On nie będzie miał kiedy, ani jak, zapisywać informacji, a pamięć bywała zawodna - spisanie informacji z pewnością pomoże im w kolejnych krokach, kto wie, może odnajdą również inne poszlaki?
Friedrich Schmidt uważnie przyglądał się kobiecie w obdartym odzieniu. Nie po to jednak by podziwiać odsłonięte kawałki kobiecego ciała - wyszukiwał informacji, słabych punktów, czegoś o co mógłby zahaczyć podczas przesłuchania. Ostry, myśliwski nóż błysnął w jego dłoni, a z gardła psa wyrwało się złowieszcze powarkiwanie. Wiedział, że Otto nie zaatakuje bez wyraźnego rozkazu. Wiedział również, że podobne dźwięki wzbudzały strach, który miał być jego przyjacielem dzisiejszego popołudnia.
- Lydia Bishop... - Zaczął ostro, z wyraźnym niemieckim akcentem w głosie. - Powiesz mi wszystko, co wiesz o Lynchu, Summersie, Landshaw oraz ich powiązaniach. Jeśli będziesz grzeczna wypuszczę cię i zapewnię nietykalność... - Mówił pełnym powagi głosem, podwijając rękawy tym samym odsłaniając tatuaże zdobiące jego przedramiona. Kłamał. Ja z nut wypowiadał kolejne kłamstwa mające zapewnić mu przychylność pojmanej, nie mając najmniejszej ochoty by spełnić swoje słowa, czego nie mogła wiedzieć. - Jeśli jednak będziesz sprawiać problemy, zamienię życie twoje i twoich bliskich w piekło. Twoja córka... Alice, prawda? Sądzisz, że miałaby szanse z moim psem? -Zielone ślepia błysnęły złowieszczo, gdy wypowiadał kolejne groźby. Wiedział o jej bliskich wszystko, co powinien wiedzieć - był profesjonalistą, który nie przeoczyłby tak istotnej wiadomości.
Zielone ślepia uważnie przyglądały się lordowi, gdy ten opowiadał o tym, co wydarzyło się w ostatnich tygodniach. No proszę, czyli Multon potrafiła robić coś jeszcze po za wlewaniem w siebie kolejnym drinków. Austriak odnotował informację w głowie, nie wypowiedział jej jednak na głos - było to czymś, czego szlachetnie urodzony lord zapewne nie chciał wiedzieć.
- Sądzisz, że mogą również być w to zamieszani? Wiesz, jak się nazywali? - Dopytał, uznając te informacje za istotne podczas przesłuchania, jakie miało mieć miejsce dzisiejszego dnia. Na kolejne słowa młodego lorda kiwnął jedynie głową, cmokając na psa by ten ruszył za nimi schodami w dół do szczerze paskudnego miejsca. - Trochę jak Nokturn... - Mruknął z rozbawieniem w głosie, gdy zielone ślepia uważnie powiodły po otoczeniu. W zasadzie w obu częściach pałacu Rosierów czuł się jak w domu - to konkretne miejsce przypominało paskudne zaułki Nokturnu, zaś wyższe piętro dawało złudne wrażenie jaśniejszej wersji rezydencji jego ojca, która nadal stała w okolicy Wiednia. Austriak przeciągnął się delikatnie, wsłuchując się w kolejne słowa młodego lorda.
- W takim razie Bishop. Jeśli mogę coś doradzić... - Zaczął, po czym wyjął z kieszeni niewielki notes oraz kawałek ołówka. - Zapisz, gdy powie coś istotnego. Tym sposobem nic nam nie umknie, a i przyda się przy egzekucji... - Rzucił z błyskiem w zielonych ślepiach, wręczając mężczyźnie notes z ołówkiem. On nie będzie miał kiedy, ani jak, zapisywać informacji, a pamięć bywała zawodna - spisanie informacji z pewnością pomoże im w kolejnych krokach, kto wie, może odnajdą również inne poszlaki?
Friedrich Schmidt uważnie przyglądał się kobiecie w obdartym odzieniu. Nie po to jednak by podziwiać odsłonięte kawałki kobiecego ciała - wyszukiwał informacji, słabych punktów, czegoś o co mógłby zahaczyć podczas przesłuchania. Ostry, myśliwski nóż błysnął w jego dłoni, a z gardła psa wyrwało się złowieszcze powarkiwanie. Wiedział, że Otto nie zaatakuje bez wyraźnego rozkazu. Wiedział również, że podobne dźwięki wzbudzały strach, który miał być jego przyjacielem dzisiejszego popołudnia.
- Lydia Bishop... - Zaczął ostro, z wyraźnym niemieckim akcentem w głosie. - Powiesz mi wszystko, co wiesz o Lynchu, Summersie, Landshaw oraz ich powiązaniach. Jeśli będziesz grzeczna wypuszczę cię i zapewnię nietykalność... - Mówił pełnym powagi głosem, podwijając rękawy tym samym odsłaniając tatuaże zdobiące jego przedramiona. Kłamał. Ja z nut wypowiadał kolejne kłamstwa mające zapewnić mu przychylność pojmanej, nie mając najmniejszej ochoty by spełnić swoje słowa, czego nie mogła wiedzieć. - Jeśli jednak będziesz sprawiać problemy, zamienię życie twoje i twoich bliskich w piekło. Twoja córka... Alice, prawda? Sądzisz, że miałaby szanse z moim psem? -Zielone ślepia błysnęły złowieszczo, gdy wypowiadał kolejne groźby. Wiedział o jej bliskich wszystko, co powinien wiedzieć - był profesjonalistą, który nie przeoczyłby tak istotnej wiadomości.
Getadelt wird wer schmerzen kennt Vom Feuer das die haut verbrennt Ich werf ein licht In mein Gesicht Ein heißer Schrei Feuer frei!.
Drastyczny chłód ciągnął od kamiennej posadzki, kiedy więźniowe zamknięci byli w swoich karcerach. Pozbawienie różdżek i godności oczekiwali na swoich oprawców, którzy w tak brutalny sposób pozbawili ich możliwości działania. Trzech mężczyzn i jedna kobieta, którzy postanowili wystąpić przeciwko panującym regułom, w akcie buntu przeciwstawić się tyranii i idiotycznym poglądom. Miesiące ukrywania własnych pobudek szły na marne w momencie, kiedy zdani byli na łaskę lub niełaskę tych, którzy pozbawili ich wolności. Niekorzystne położenie nie poprawiało im humorów ani tym bardziej nie dawało szansy na jakąkolwiek możliwość obrony. Woleli zginąć, niż pozwolić sobie na uchybienie i dać się złamać. Czynny ruch oporu polegał na tym, aby przeciwstawiać się tyranom, potworom, którym wydawało się, że są panami tego świata. Każdy atak wymierzony w niewinnych powodował większą zawziętość w buncie, koło zataczało się raz za razem i zdawało się, że ta pętla nigdy nie będzie mieć końca. Czy żałowali? Jedynie tego, że dali się podejść i złapać.
Brunetka o oliwkowej skórze została wyciągnięta ze swej celi w pierwszej kolejności. Brutalny sposób transportu nie był łatwy. Rany zadane w dokach miasteczka Reculver nie zostały zagojone w poprawny sposób, zadbano jedynie o to, aby z ich powodu nie doszło do niespodziewanej śmierci. Nie mieli dla nich żadnego znaczenia, a na łaskę nie było co liczyć. Na słowa Friedricha zareagowała śmiechem, po czym splunęła mu pod nogi. Jasne tęczówki przepełniała złość. Nie mieli litości, po co więc karmić ich mrzonkami o rzekomej wolności, skoro wszyscy wiedzieli, że jest tylko jedna droga.
- Nie jesteście zbyt bystrzy, co? – spytała ze śmiechem. Skoro już dała się złapać nie zależało jej, mogła umrzeć tu, w lochach tego przeklętego miejsca, a mogła zdechnąć w rynsztoku. Im nie robiło to różnicy, potrzebowali informacji, a ona niekoniecznie chciała się nimi podzielić. Idiotycznym z jej strony byłoby śpiewanie, naiwna nie była, realia były jej znane. Na wspomnienie o córce coś w niej jednak pękło, uniosła oczy w stronę Schmidta, a w nich było widać lekką panikę. Przecież ukryła Alice z dala od ich brudnych łap.
- Nie znajdziecie jej. – warknęła, szarpiąc się, co nie było najlepszym pomysłem. – Nie pieprz, że mnie uwolnicie, skoro i tak mam zginąć, taki jest plan, prawda, Rosier? – ponowne warknięcie wydarło się z jej ust, tym razem skierowała jednak słowa w stronę Lorda. To on za tym wszystkim stał, on jego wspaniali ‘przyjaciele’. Nie będzie współpracowała z tyranami, z bestiami odpowiedzialnymi za śmierć tak wielu osób.
- Wiecie, że nie macie szans, a Wasze działanie zawsze przyniosą odzew i bunt? Jest więcej takich jak my, więcej, którzy nie godzą się na takie życie. – ponownie szarpnęła się, nie patrząc ani na jednego, ani na drugiego mężczyznę. – Zabijcie mnie od razu, nie powiem Wam nic. – mruknęła, opierając się i patrząc prosto w tęczówki Friedricha.
Brunetka o oliwkowej skórze została wyciągnięta ze swej celi w pierwszej kolejności. Brutalny sposób transportu nie był łatwy. Rany zadane w dokach miasteczka Reculver nie zostały zagojone w poprawny sposób, zadbano jedynie o to, aby z ich powodu nie doszło do niespodziewanej śmierci. Nie mieli dla nich żadnego znaczenia, a na łaskę nie było co liczyć. Na słowa Friedricha zareagowała śmiechem, po czym splunęła mu pod nogi. Jasne tęczówki przepełniała złość. Nie mieli litości, po co więc karmić ich mrzonkami o rzekomej wolności, skoro wszyscy wiedzieli, że jest tylko jedna droga.
- Nie jesteście zbyt bystrzy, co? – spytała ze śmiechem. Skoro już dała się złapać nie zależało jej, mogła umrzeć tu, w lochach tego przeklętego miejsca, a mogła zdechnąć w rynsztoku. Im nie robiło to różnicy, potrzebowali informacji, a ona niekoniecznie chciała się nimi podzielić. Idiotycznym z jej strony byłoby śpiewanie, naiwna nie była, realia były jej znane. Na wspomnienie o córce coś w niej jednak pękło, uniosła oczy w stronę Schmidta, a w nich było widać lekką panikę. Przecież ukryła Alice z dala od ich brudnych łap.
- Nie znajdziecie jej. – warknęła, szarpiąc się, co nie było najlepszym pomysłem. – Nie pieprz, że mnie uwolnicie, skoro i tak mam zginąć, taki jest plan, prawda, Rosier? – ponowne warknięcie wydarło się z jej ust, tym razem skierowała jednak słowa w stronę Lorda. To on za tym wszystkim stał, on jego wspaniali ‘przyjaciele’. Nie będzie współpracowała z tyranami, z bestiami odpowiedzialnymi za śmierć tak wielu osób.
- Wiecie, że nie macie szans, a Wasze działanie zawsze przyniosą odzew i bunt? Jest więcej takich jak my, więcej, którzy nie godzą się na takie życie. – ponownie szarpnęła się, nie patrząc ani na jednego, ani na drugiego mężczyznę. – Zabijcie mnie od razu, nie powiem Wam nic. – mruknęła, opierając się i patrząc prosto w tęczówki Friedricha.
I show not your face but your heart's desire
Strona 1 z 2 • 1, 2
Krypta
Szybka odpowiedź