Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Oaza Harolda
Bezpieczne wybrzeże
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Bezpieczne wybrzeże
Wybrzeże usytuowane od bardziej wietrznej i mniej uczęszczanej strony wyspy, nocą piękne widać stąd księżyc. Zejście do wody jest nieco ostre, a samo morze sięga pasa w najpłytszym miejscu. Okoliczne wody, podobnie jak te wokół całej wyspy, nie uchodzą za bezpieczne, prócz jadalnych ryb niekiedy da się w nich zaobserwować co bardziej niebezpieczne gatunki morskich stworów, a przez osadę niesie się wieść, że ktoś kiedyś dostrzegł w oddali ogon morskiego smoka. Zejście do wody jest kamieniste, niewygodne.
Zostało zabezpieczone w sierpniu 1957 r., wtedy również odłowiono i... zjedzono bytującego w pobliżu smoka, który okazał się wężem.
Zostało zabezpieczone w sierpniu 1957 r., wtedy również odłowiono i... zjedzono bytującego w pobliżu smoka, który okazał się wężem.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 20.11.20 14:06, w całości zmieniany 4 razy
The member 'Cedric Dearborn' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 42
'k100' : 42
Czoło skropiły mu krople potu, a wilgotna koszula przywarła mu do ciała. To tyle z wyjściowego stroju! Mocno zaciskał dłonie na linie, nie odrywając wzroku od morskiego węża. Korciło go, by obejrzeć się za siebie i sprawdzić, czy Gwen jest już bezpieczna, ale wiedział, że nie może się rozkojarzać. Dojrzenie Marcelli w szponach (a raczej mackach) potwora trochę nim wstrząsnęło, ale był bardziej potrzebny z lassem w rękach niż machający różdżką. Kiwnął głową na sugestię Cedrika, by ratowaniem Figg zajęła się Just, kątem oka widział też stojącą nieopodal Maeve.
-Charlene rozpoznała w nim węża mackowego, chyba z północy. Mówiła, że jeśli zapuścił się aż tutaj, to musi być głodny i sam nie odpłynie, trzeba go udusić. - na prośbę Ministra, uzupełnił jeszcze wyjaśnienia Moore'a i Dearborna.
Zacisnął zęby, oglądając się na pomagających mu chłopców.
-Dobra robota! I jeszcze raz... dwa... - powrócił wzrokiem do węża, mocno napiął mięśnie. -...trzy! - szarpnął mocno na własną komendę.
sprawność
-Charlene rozpoznała w nim węża mackowego, chyba z północy. Mówiła, że jeśli zapuścił się aż tutaj, to musi być głodny i sam nie odpłynie, trzeba go udusić. - na prośbę Ministra, uzupełnił jeszcze wyjaśnienia Moore'a i Dearborna.
Zacisnął zęby, oglądając się na pomagających mu chłopców.
-Dobra robota! I jeszcze raz... dwa... - powrócił wzrokiem do węża, mocno napiął mięśnie. -...trzy! - szarpnął mocno na własną komendę.
sprawność
Can I not save one
from the pitiless wave?
The member 'Michael Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 79
'k100' : 79
Próbowała się z tego oswobodzić, ale nie potrafiła... Czuła, że jej ręka jest teraz zbyt mocno opleciona, by mogła nią ruszyć. Czuła, że jej powieki robią się gorące, bo inaczej pod wodą nie mogła wyczuć wyduszonych łez. Bolała ją klatka piersiowa i żebra. Najgorsze było to, że zupełnie nic nie mogła zrobić. Nawet złapać oddechu, a zwykłe spętanie sprawiało, że zaczynała ogarniać ją panika. Trudno było nawet rozprostować palce. Próbowała nie spanikować, ale to było... To nie było do końca możliwe, nie wtedy, kiedy potwór ściskał ją tak mocno, a jednocześnie woda zalewała jej usta, gdy próbowała je otworzyć. Próbowała chociaż poluzować trochę ściśniętą mackę, rozłożyć ramiona, cokolwiek, jej próby zamieniły się bardziej w szamotaninę, która była wręcz paniczna.
Mogła tutaj umrzeć. Czuła to w płucach.
| proszę wybaczyć jakość, życie odsunęło mnie od komputera, nic nie mogę zrobić więc nic nie robię
Mogła tutaj umrzeć. Czuła to w płucach.
| proszę wybaczyć jakość, życie odsunęło mnie od komputera, nic nie mogę zrobić więc nic nie robię
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Nadal nie przerywała milczenia – po części z powodu stresu, który odczuwała w związku z tym, co działo się na plaży, z pojawieniem się węża morskiego i koniecznością przeprowadzenia akcji ratunkowej, a po części przez nieoczekiwane towarzystwo Longbottoma. Powinna się spodziewać, że w końcu na niego wpadnie, prędzej czy później, teraz jednak czuła się niegotowa. Nie była też odpowiednią osobą, by zdawać raport, na szczęście stojący obok czarodzieje wzięli ten ciężar na swoje barki, nie tylko ciągnąc za liny, którymi spętali bestię, ale i wprowadzając Ministra w ostatnie wydarzenia. – Nie widziałam jej, tylko wy wyszliście z wody – odpowiedziała mężczyźnie, który odważnie ruszył topiącej się na pomoc, omijając wzrokiem odkrytą skórę, spoglądając ku niemu jedynie kątem oka. Cofnęła się o krok, gdy z morza wynurzył się łeb bestii, a także jej liczne macki. Pobladła na widok bezwładnej, ściskanej przez masywne cielsko stworzenia sylwetki; czy to mogła być ona? To Figg, Longbottom miał rację, to musiała być ona. Co prawda nikt nie zwracał na nią większej uwagi, nikt niczego od niej nie oczekiwał, wiedziała jednak, że może pomóc – jakoś. Chociażby próbując wzmocnić działanie zaklęcia zaproponowanego przez Dearborna. Byle tylko nie narobić więcej szkód niż pożytku. – Conjunctivitis – wypowiedziała po raz kolejny, skupiając się na tym, by trafić w mackę, nie zaś w Marcelę. Miała nadzieję, że Justine również osłabi węża tym samym urokiem, albo spróbuje zmusić go do puszczenia duszonej czarownicy w inny sposób.
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Maeve Clearwater' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 97
'k100' : 97
W obecnej sytuacji jej animagia okazała się całkiem przydatna do zabawienia dzieci i odciągnięcia ich myśli od przykrych wydarzeń, które mogły budzić w nich strach i niepokój. Charlie też się bała, choć w kocim ciałku nie było tego widać, na kocim pyszczku nie malowały się w końcu ludzkie emocje. Oczywiście, że się bała. O Gwen, o Billy’ego, o wszystkich którzy mogli być w pobliżu węża mackowego, który był niebezpiecznym stworzeniem, zdolnym do jedzenia ludzi. Ale wiedziała też, że mieszkańcy Oazy nie byli pozostawieni sami sobie, że było tu dziś wielu Zakonników, którzy mogli ich chronić. Był też sam Harold Longbottom we własnej osobie, i że ktoś na brzegu na pewno powtórzy mu to, o czym mówiła im wcześniej. Wierzyła, że znajdą sposób, by wyciągnąć i udusić morskiego węża. Radzili sobie z o wiele trudniejszymi sytuacjami.
Dobrze, że dzieci łatwo było czymś zająć. Że wystarczyło zmienić się w kota i zacząć psocić, żeby zajęły się nią. Pamiętała, jak sama była w ich wieku i uwielbiała koty licznie otaczające jej rodzinny dom. Próbowała nawet do nich mówić, choć niestety dar porozumiewania się z kotami nigdy się w niej nie przebudził, dlatego pozostawała jej zabawa z nimi w normalny sposób. Mogła godzinami obserwować ich harce, kiedy rzucała im kłębki wełny lub inne zabawki. Dzięki dobrej znajomości kocich zachowań potrafiła je naśladować.
I pewnie bawiłaby się dalej, skacząc za kłębkiem i cudownie pozbywając się myśli, które ciążyły jej kiedy była człowiekiem, gdyby nie to, że jej kocich uszu dobiegły krzyki z wybrzeża. Czy wyciągnięto Gwen? Czy wąż został pokonany? Jako kot miała o wiele bardziej wyczulone zmysły, zdolne wychwycić dźwięki, których ludzkie ucho mogłoby nie usłyszeć. Nagle się zatrzymała, stawiając szpiczaste uszy. Czyżby rzeczywiście usłyszała swoje imię?* Koniuszek jej ogona zaczął lekko drgać, zdradzając, że intensywnie nad czymś myślała.
Co powinna zrobić? Zostać tu i dalej zabawiać dzieciaki, czy iść tam, do Zakonników którzy potrzebowali jej wiedzy? Wiele wskazywało na to, że mogła być tu jedyną osobą mającą wiedzę na temat węża. Nie było Susanne, Bena ani Percivala, a nie wiedziała, czy wśród obecnych w pobliżu mieszkańców Oazy był jakiś magizoolog. Większość obecna na wybrzeżu w chwili pojawienia się węża to były dzieci i młodzież spragniona zabawy.
Porzuciła gonitwę za kłębkiem i odskoczyła kawałek w bok, by nie wystraszyć dziewczynek nagłą zmianą w siebie. Dopiero wtedy się przemieniła, znajdując się na klęczkach, z rozwianym włosem i zarumienionymi policzkami. Szybko wstała, otrzepując materiał sukienki, ale najpierw zwróciła się do dzieci:
- Dziewczynki, obiecuję, że później się z wami pobawię – zapewniła, starając się mówić jak najbardziej lekko i pogodnie, aby ich nie wystraszyć. – Albo zapoznam was z moimi zwierzątkami. Mam cztery kotki, które na pewno chętnie się z wami pobawią, bo dawno już nie bawiły się z żadnymi dziećmi. I mam pufka, widziałyście kiedyś pufka? Jeśli nie, to później wam go pokażę.
Jeśli dziewczynki pochodziły z rodzin mugoli, mogły nawet nie znać takiego zwierzątka.
Potem spojrzała na Lydię. Wiedziała, że siostra Billy’ego dobrze sobie poradzi, wydawała się mieć znakomite podejście do dzieci.
- Lydio, zostaniesz z nimi chwilę? Zdaje się, że… coś się wydarzyło, i że ktoś mnie wołał. Mogą potrzebować tego, co wiem o tym stworzeniu.
Najchętniej trzymałaby się z dala, póki wąż nie będzie martwy. Ale ostatecznie przecież wcale nie musiała się mocno zbliżać. Tylko na tyle, żeby obserwować sytuację i w razie czego odpowiedzieć na pytania odnośnie stwora. Mogła też upewnić się, czy Gwen została bezpiecznie wyciągnięta.
Spojrzała jeszcze raz przez ramię, gdyby tak Lydia poprosiła ją, aby jednak została i jej pomogła. A potem ruszyła w stronę wybrzeża, czując, jak serce dudni jej w piersi. Starała się rozglądać, żeby rozeznać się w tym, jak wygląda sytuacja i upewnić się, których obszarów powinna unikać, by nie znaleźć się zbyt blisko węża mackowego.
* Nie wiem czy mogę tak założyć, że Charlie wyczulonymi kocimi zmysłami usłyszała wołanie, jeśli nie, to uznajmy, że tylko jej się wydawało.
Dobrze, że dzieci łatwo było czymś zająć. Że wystarczyło zmienić się w kota i zacząć psocić, żeby zajęły się nią. Pamiętała, jak sama była w ich wieku i uwielbiała koty licznie otaczające jej rodzinny dom. Próbowała nawet do nich mówić, choć niestety dar porozumiewania się z kotami nigdy się w niej nie przebudził, dlatego pozostawała jej zabawa z nimi w normalny sposób. Mogła godzinami obserwować ich harce, kiedy rzucała im kłębki wełny lub inne zabawki. Dzięki dobrej znajomości kocich zachowań potrafiła je naśladować.
I pewnie bawiłaby się dalej, skacząc za kłębkiem i cudownie pozbywając się myśli, które ciążyły jej kiedy była człowiekiem, gdyby nie to, że jej kocich uszu dobiegły krzyki z wybrzeża. Czy wyciągnięto Gwen? Czy wąż został pokonany? Jako kot miała o wiele bardziej wyczulone zmysły, zdolne wychwycić dźwięki, których ludzkie ucho mogłoby nie usłyszeć. Nagle się zatrzymała, stawiając szpiczaste uszy. Czyżby rzeczywiście usłyszała swoje imię?* Koniuszek jej ogona zaczął lekko drgać, zdradzając, że intensywnie nad czymś myślała.
Co powinna zrobić? Zostać tu i dalej zabawiać dzieciaki, czy iść tam, do Zakonników którzy potrzebowali jej wiedzy? Wiele wskazywało na to, że mogła być tu jedyną osobą mającą wiedzę na temat węża. Nie było Susanne, Bena ani Percivala, a nie wiedziała, czy wśród obecnych w pobliżu mieszkańców Oazy był jakiś magizoolog. Większość obecna na wybrzeżu w chwili pojawienia się węża to były dzieci i młodzież spragniona zabawy.
Porzuciła gonitwę za kłębkiem i odskoczyła kawałek w bok, by nie wystraszyć dziewczynek nagłą zmianą w siebie. Dopiero wtedy się przemieniła, znajdując się na klęczkach, z rozwianym włosem i zarumienionymi policzkami. Szybko wstała, otrzepując materiał sukienki, ale najpierw zwróciła się do dzieci:
- Dziewczynki, obiecuję, że później się z wami pobawię – zapewniła, starając się mówić jak najbardziej lekko i pogodnie, aby ich nie wystraszyć. – Albo zapoznam was z moimi zwierzątkami. Mam cztery kotki, które na pewno chętnie się z wami pobawią, bo dawno już nie bawiły się z żadnymi dziećmi. I mam pufka, widziałyście kiedyś pufka? Jeśli nie, to później wam go pokażę.
Jeśli dziewczynki pochodziły z rodzin mugoli, mogły nawet nie znać takiego zwierzątka.
Potem spojrzała na Lydię. Wiedziała, że siostra Billy’ego dobrze sobie poradzi, wydawała się mieć znakomite podejście do dzieci.
- Lydio, zostaniesz z nimi chwilę? Zdaje się, że… coś się wydarzyło, i że ktoś mnie wołał. Mogą potrzebować tego, co wiem o tym stworzeniu.
Najchętniej trzymałaby się z dala, póki wąż nie będzie martwy. Ale ostatecznie przecież wcale nie musiała się mocno zbliżać. Tylko na tyle, żeby obserwować sytuację i w razie czego odpowiedzieć na pytania odnośnie stwora. Mogła też upewnić się, czy Gwen została bezpiecznie wyciągnięta.
Spojrzała jeszcze raz przez ramię, gdyby tak Lydia poprosiła ją, aby jednak została i jej pomogła. A potem ruszyła w stronę wybrzeża, czując, jak serce dudni jej w piersi. Starała się rozglądać, żeby rozeznać się w tym, jak wygląda sytuacja i upewnić się, których obszarów powinna unikać, by nie znaleźć się zbyt blisko węża mackowego.
* Nie wiem czy mogę tak założyć, że Charlie wyczulonymi kocimi zmysłami usłyszała wołanie, jeśli nie, to uznajmy, że tylko jej się wydawało.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Gwendolyn wytężyła wzrok, mniej więcej w tym samym momencie odczuwając w oku coś uwierającego, jakby podwinęła jej się rzęsa - kłucie jednak nie przechodziło, zmusiło ją do kompulsywnego mrugania. Nie była już w stanie obserwować otoczenia, cokolwiek wpadło jej do oka, musiało z niego wypaść - na niczym innym Gwen nie potrafiła się teraz skupić. Znajdująca się przy niej Kerstin, jeśli poświęci jej chwilę, będzie w stanie stwierdzić, że oko Grey było zaczerwienione. Nic w nim nie było, prawdopodobnie podrażniła je morską wodą. Szczęśliwie miała przy sobie Tonks, która potrafiła przynieść jej ulgę... o ile znajdzie odpowiednie akcesoria. Kerstin wiedziała, że oddawanie jej teraz w ręce nastoletnich dziewczyn, które zjadły jej kanapki, nie było najlepszym pomysłem - ale dziewczęta usłyszały wołanie Tonks i pewnie jej pomogą, jeśli wciąż będzie tego chciała.
Gwen, z powodu podrażnionego oka do końca miesiąca fabularnego otrzymujesz karę -5 do spostrzegawczości. Mniej więcej tyle czasu będziesz potrzebowała, by całkiem wyzbyć się z oka dyskomfortu.
Harold wysłuchał wpierw opowieści Billy'ego, potem odpowiedzi Cedrika i tłumaczeń Tonksa. Początkowo nie odpowiedział, podobnie jak pozostali zaciskając dłonie na linach, na kolejne trzy wyartykułowane przez Michaela szarpiąc linę mocniej; wąż poruszał się coraz słabiej, coraz leniwiej, a ruchy jego ogona, naznaczone rozpaczą, odprysnęły wodę w stronę brzegu, mocząc nią najbliżej stojących aurorów - nie była to jednak siła w jakikolwiek sposób porównywalna z poprzednio wznieconą falą. Conjunctivitis Maeve, perfekcyjnie przywołany, bez trudu trafił coraz wolniej zresztą wijącą się mackę, która poluzowała uścisk na tyle, by Marcella mogła się z niego uwolnić - zmęczona, podduszona i pół przytomna opadła w wodę, która pomogła jej utrzymać pion. Czuła pod nogami grunt, przyciągnięty przez mężczyzn wąż znajdował się już na płytszych rejonach. Wciąż trudno było jej nabrać oddechu.
- Zabierzcie ją na brzeg i znajdźcie jej uzdrowiciela, niech ją obejrzy - zwrócił się do Tonksa i Dearborna, skinąwszy głową na Figg. Wnet odnalazł wzrokiem również Justine. To po tej trójce, nie bez powodu, spodziewał się tego dnia największej odpowiedzialności. - I nie zapominajcie, że jesteście w tym miejscu po to, żeby pilnować porządku. Ludzie, którym pomagamy tutaj przetrwać, mają tylko nas. Wieczorem zadbajcie o to skrupulatniej, niż przed chwilą.
Wąż dogorywał, był już osłabiony. Podejście do niego nie było jeszcze w pełni bezpieczne, ale dwójka aurorów z pewnością da sobie radę.
- Moore - obrócił głowę w kierunku Billy'ego, to on rzucił się w morskie fale na ratunek tej nieszczęsnej dziewczynie - razem z Figg, która zapłaciła za to swoją cenę. Wyglądało na to, że był dobrym pływakiem. - Trzymaj linę, kiedy zejdą do Marcelli - polecił, najwyraźniej sam miał inne plany. - Później zabezpieczysz teren. Weź tylu ludzi, ile ci potrzeba. Rozrzućcie... boje, cokolwiek, trzeba oznaczyć głębiny, poza które te dzieciaki mają się nie oddalać. Później - będziesz tego pilnował.
- Tonks - na końcu zwrócił się do Justine, jedynej gwardzistki, która znalazła się nad wybrzeżem. - Sprowadź tu Archibalda, powiecie ludziom razem kilka słów - on jako lord nestor Prewettów, ty w moim imieniu. Jeśli mamy świętować, zrobimy to porządnie. Dajcie im nadzieję, to jej teraz potrzebują. Wstrzymaj się z tym do momentu, kiedy bezpieczeństwo wybrzeża będzie pewne - wtedy pozwolisz mieszkańcom wejść do wody. Wcześniej... przypomnisz tak gwardzistom, jak pozostałym aurorom, że bezpieczeństwo tej zabawy zależy dzisiaj od was.
- Grey! ... co ona wyprawia? Grey, znajdź Leighton! - krzyknął w jej stronę, powtarzając imię, aby upewnić się, że potrafiła go usłyszeć. Ze słów tych dwóch czarodziejów wynikało, że te dwie Zakonniczki wiedziały o magicznych zwierzętach nieco więcej, niż pozostali, a już z pewnością - o krwiożerczych podwodnych wężach. Skinął głową Billy'emu, zostawiając w jego rękach linę - odchodząc w kierunku medycznego kocyka Kerstin. - Mijałem ją w drodze do wioski. Moore zabezpiecza wody, kiedy skończy, upewnisz się razem z Leighton, że nie czekają w nich na nas już żadne niespodzianki. Do tego czasu zdążysz odpocząć - stwierdził, przenosząc wzrok na Kerstin. - Zdąży? Jesteś uzdrowicielką, tak? Zbieraj się na brzeg, Figg zaraz będzie potrzebowała pomocy.
- Ty! - żołniersko machnął ręką na Maeve. - Po pierwsze, jak najszybciej znajdziesz Wright. Nie będziemy marnować tego mięsa - niech tu przyjdzie, dowie się, czy to bydle można zjeść i przygotuje na wieczór ucztę. Przekaż jej, że ona tu rządzi - niech weźmie do pomocy, kogo potrzebuje. Razem z Figg, kiedy Marcella dojdzie do siebie. Ty zorganizujesz porządne ognisko, w Oazie jest dość młokosów, którzy mogą pomóc ci zdobyć drewno - niech spożytkują energię na coś dobrego. Weź do pomocy, kogo ci trzeba, z mojego rozkazu.
Harold jeszcze przez chwilę został przy brzegu, obserwując dogorywające stworzenie - nic jednak nie wskazywało na to, by miało zerwać się z łańcucha - minister wkrótce zniknął.
- Do nieba... - powtórzył Pete za Lydią, bezwiednie, choć w jego głosie pobrzmiewała nuta nadziei. Chyba jej uwierzył. I chyba zrobiło mu się trochę lepiej - zaczął jeść swoją kanapkę. Amelia kiwnęła głową ugodowo na słowa cioci.
- Mój brat to Timothy - odpowiedziała Cathy, wciąż zezując na oddalony brzeg. Wygląda na to, że dzieci były odprężone i nie myślały o dramacie dziejącym się na brzegu - Zakonniczki wykonały w tym miejscu swoje zadanie. Sytuacja na brzegu najwyraźniej się uspokoiła. Mogły tam wrócić w każdej chwili, bez trudu odnajdą wówczas rodziny dzieci, którymi się w tym czasie zajęły.
Swoje zadania możecie wykonać w wątku (wątkach), niekoniecznie pełnych, postaci wskazane przez Harolda (Hannah&Marcella, William, Gwen&Charlene, Maeve) mogą dobrać Zakonników lub ich sojuszników do pomocy według własnego uznania (lub zgłoszeń chętnych) i mają w zakresie działań i poleceń moc decyzyjną z upoważnienia samego Harolda Longbottoma. W realizacji zadań mogą wziąć udział również postaci, których wcześniej w temacie nie było. Ich efekty są zależne wyłącznie od Was, a w razie potrzeby konsultacji zapraszam do kontaktu prywatnego.
Po oficjalnym otwarciu święta lata w Oazie przez Archibalda i Justine postaci, które dotąd nie losowały jeszcze wianków, będą mogły to zrobić. Postaci, które posłały w wodę swoje wianki, które poszły na dno, mogą to zrobić po raz drugi - już bez losowania. W temacie można się zjawić więcej niż jednym kontem.
Mistrz gry dziękuje za uwagę i zostawia Was sobie samym.
Gwen, z powodu podrażnionego oka do końca miesiąca fabularnego otrzymujesz karę -5 do spostrzegawczości. Mniej więcej tyle czasu będziesz potrzebowała, by całkiem wyzbyć się z oka dyskomfortu.
Harold wysłuchał wpierw opowieści Billy'ego, potem odpowiedzi Cedrika i tłumaczeń Tonksa. Początkowo nie odpowiedział, podobnie jak pozostali zaciskając dłonie na linach, na kolejne trzy wyartykułowane przez Michaela szarpiąc linę mocniej; wąż poruszał się coraz słabiej, coraz leniwiej, a ruchy jego ogona, naznaczone rozpaczą, odprysnęły wodę w stronę brzegu, mocząc nią najbliżej stojących aurorów - nie była to jednak siła w jakikolwiek sposób porównywalna z poprzednio wznieconą falą. Conjunctivitis Maeve, perfekcyjnie przywołany, bez trudu trafił coraz wolniej zresztą wijącą się mackę, która poluzowała uścisk na tyle, by Marcella mogła się z niego uwolnić - zmęczona, podduszona i pół przytomna opadła w wodę, która pomogła jej utrzymać pion. Czuła pod nogami grunt, przyciągnięty przez mężczyzn wąż znajdował się już na płytszych rejonach. Wciąż trudno było jej nabrać oddechu.
- Zabierzcie ją na brzeg i znajdźcie jej uzdrowiciela, niech ją obejrzy - zwrócił się do Tonksa i Dearborna, skinąwszy głową na Figg. Wnet odnalazł wzrokiem również Justine. To po tej trójce, nie bez powodu, spodziewał się tego dnia największej odpowiedzialności. - I nie zapominajcie, że jesteście w tym miejscu po to, żeby pilnować porządku. Ludzie, którym pomagamy tutaj przetrwać, mają tylko nas. Wieczorem zadbajcie o to skrupulatniej, niż przed chwilą.
Wąż dogorywał, był już osłabiony. Podejście do niego nie było jeszcze w pełni bezpieczne, ale dwójka aurorów z pewnością da sobie radę.
- Moore - obrócił głowę w kierunku Billy'ego, to on rzucił się w morskie fale na ratunek tej nieszczęsnej dziewczynie - razem z Figg, która zapłaciła za to swoją cenę. Wyglądało na to, że był dobrym pływakiem. - Trzymaj linę, kiedy zejdą do Marcelli - polecił, najwyraźniej sam miał inne plany. - Później zabezpieczysz teren. Weź tylu ludzi, ile ci potrzeba. Rozrzućcie... boje, cokolwiek, trzeba oznaczyć głębiny, poza które te dzieciaki mają się nie oddalać. Później - będziesz tego pilnował.
- Tonks - na końcu zwrócił się do Justine, jedynej gwardzistki, która znalazła się nad wybrzeżem. - Sprowadź tu Archibalda, powiecie ludziom razem kilka słów - on jako lord nestor Prewettów, ty w moim imieniu. Jeśli mamy świętować, zrobimy to porządnie. Dajcie im nadzieję, to jej teraz potrzebują. Wstrzymaj się z tym do momentu, kiedy bezpieczeństwo wybrzeża będzie pewne - wtedy pozwolisz mieszkańcom wejść do wody. Wcześniej... przypomnisz tak gwardzistom, jak pozostałym aurorom, że bezpieczeństwo tej zabawy zależy dzisiaj od was.
- Grey! ... co ona wyprawia? Grey, znajdź Leighton! - krzyknął w jej stronę, powtarzając imię, aby upewnić się, że potrafiła go usłyszeć. Ze słów tych dwóch czarodziejów wynikało, że te dwie Zakonniczki wiedziały o magicznych zwierzętach nieco więcej, niż pozostali, a już z pewnością - o krwiożerczych podwodnych wężach. Skinął głową Billy'emu, zostawiając w jego rękach linę - odchodząc w kierunku medycznego kocyka Kerstin. - Mijałem ją w drodze do wioski. Moore zabezpiecza wody, kiedy skończy, upewnisz się razem z Leighton, że nie czekają w nich na nas już żadne niespodzianki. Do tego czasu zdążysz odpocząć - stwierdził, przenosząc wzrok na Kerstin. - Zdąży? Jesteś uzdrowicielką, tak? Zbieraj się na brzeg, Figg zaraz będzie potrzebowała pomocy.
- Ty! - żołniersko machnął ręką na Maeve. - Po pierwsze, jak najszybciej znajdziesz Wright. Nie będziemy marnować tego mięsa - niech tu przyjdzie, dowie się, czy to bydle można zjeść i przygotuje na wieczór ucztę. Przekaż jej, że ona tu rządzi - niech weźmie do pomocy, kogo potrzebuje. Razem z Figg, kiedy Marcella dojdzie do siebie. Ty zorganizujesz porządne ognisko, w Oazie jest dość młokosów, którzy mogą pomóc ci zdobyć drewno - niech spożytkują energię na coś dobrego. Weź do pomocy, kogo ci trzeba, z mojego rozkazu.
Harold jeszcze przez chwilę został przy brzegu, obserwując dogorywające stworzenie - nic jednak nie wskazywało na to, by miało zerwać się z łańcucha - minister wkrótce zniknął.
- Do nieba... - powtórzył Pete za Lydią, bezwiednie, choć w jego głosie pobrzmiewała nuta nadziei. Chyba jej uwierzył. I chyba zrobiło mu się trochę lepiej - zaczął jeść swoją kanapkę. Amelia kiwnęła głową ugodowo na słowa cioci.
- Mój brat to Timothy - odpowiedziała Cathy, wciąż zezując na oddalony brzeg. Wygląda na to, że dzieci były odprężone i nie myślały o dramacie dziejącym się na brzegu - Zakonniczki wykonały w tym miejscu swoje zadanie. Sytuacja na brzegu najwyraźniej się uspokoiła. Mogły tam wrócić w każdej chwili, bez trudu odnajdą wówczas rodziny dzieci, którymi się w tym czasie zajęły.
Swoje zadania możecie wykonać w wątku (wątkach), niekoniecznie pełnych, postaci wskazane przez Harolda (Hannah&Marcella, William, Gwen&Charlene, Maeve) mogą dobrać Zakonników lub ich sojuszników do pomocy według własnego uznania (lub zgłoszeń chętnych) i mają w zakresie działań i poleceń moc decyzyjną z upoważnienia samego Harolda Longbottoma. W realizacji zadań mogą wziąć udział również postaci, których wcześniej w temacie nie było. Ich efekty są zależne wyłącznie od Was, a w razie potrzeby konsultacji zapraszam do kontaktu prywatnego.
Po oficjalnym otwarciu święta lata w Oazie przez Archibalda i Justine postaci, które dotąd nie losowały jeszcze wianków, będą mogły to zrobić. Postaci, które posłały w wodę swoje wianki, które poszły na dno, mogą to zrobić po raz drugi - już bez losowania. W temacie można się zjawić więcej niż jednym kontem.
Mistrz gry dziękuje za uwagę i zostawia Was sobie samym.
Może Lily miała rację, może przesadzała. Spojrzała jeszcze na kotkę, która bawiła się z dziećmi i westchnęła. Może była przewrażliwiona, może panikowała — a przecież starała się zachować trzeźwo. Denerwowała się podświadomie. Przetarła przedramieniem czoło, przez chwilę, w zamyśleniu obserwując jak Charlie w ciele kociaka daje się drapać za uchem.
— Nie w tym rzecz, jeśli coś wie, mogła mu od razu powiedzieć. To nie wymaga chyba pokładów olbrzymiej odwagi. Pan Longbottom bywa trochę straszny, ale nie mamy po pięć lat — spojrzała na nią, usprawiedliwiając swoje własne zachowanie. — Miau — mruknęła niechętnie do Charlie, nie do końca wiedząc, czy miało to być coś w rodzaju nagany, czy przeprosin.
Z wybrzeża dotarły do nich krzyki, ale były inne od tych poprzednich. Zmarszczyła brwi i obróciła głowę w bok, mimowolnie chcąc usłyszeć, co tam się dzieje, ale dzieci, jak to dzieci, uniemożliwiały jej usłyszenie czegokolwiek. Spojrzała więc na Lydię i pokiwała głową, jakby myślały o tym samym. Dzieci były bezpieczne, a może tam potrzebowali jeszcze jakiejś pomocy, może mogła się na coś przydać. — Pójdę poszukać twojego brata, dobrze? Sprawdzę co tam się dzieje. I zobaczę co z tatą — spojrzała na Amelkę i wstała. Pobieżnie otrzepała spódnicę z ziemi i piachu, biegiem ruszając w stronę linii brzegowej, w dłoni przytrzymując materiał, by nie plątała się między nogami. Zwolniła, a w końcu stanęła, kiedy to wszystko miała już przed oczami. Choć spontanicznie rzucone w wodę wianki nie wydały jej się takim złym pomysłem, dopiero teraz zdała sobie sprawę, że wszyscy byli w potwornym niebezpieczeństwie.
— Och, na Merlina — jęknęła na widok wielkiego potwora wyciąganego linami na brzeg przez mężczyzn; Marcellę, która wpadła w wodę, gromadzących się czarodziejów. Wzrokiem odszukała tych najważniejszych, nie będąc pewna do kogo podbiec najpierw, ruszyła więc szybko do przyjaciółki. — Co to jest, to ten wąż?— Jego rozmiar przeszedł jej oczekiwania. — Z tą dziewczyną jest wszystko w porządku?— Spojrzała na Just, by sprawdzić, czy nic jej nie jest, a następnie na Williama, unosząc brew — w którym momencie pozbył się koszulki? — Michaela, Cedrica, dalej widząc też Kerstin i ową rudowłosą niedoszłą denatkę. — Dzieci są bezpieczne, zabrałyśmy je dalej na ścieżkę, ale martwią się o bliskich. Timothy?! Który to Tim?!— krzyknęła, ruszając w kierunku grupki chłopców.
— Nie w tym rzecz, jeśli coś wie, mogła mu od razu powiedzieć. To nie wymaga chyba pokładów olbrzymiej odwagi. Pan Longbottom bywa trochę straszny, ale nie mamy po pięć lat — spojrzała na nią, usprawiedliwiając swoje własne zachowanie. — Miau — mruknęła niechętnie do Charlie, nie do końca wiedząc, czy miało to być coś w rodzaju nagany, czy przeprosin.
Z wybrzeża dotarły do nich krzyki, ale były inne od tych poprzednich. Zmarszczyła brwi i obróciła głowę w bok, mimowolnie chcąc usłyszeć, co tam się dzieje, ale dzieci, jak to dzieci, uniemożliwiały jej usłyszenie czegokolwiek. Spojrzała więc na Lydię i pokiwała głową, jakby myślały o tym samym. Dzieci były bezpieczne, a może tam potrzebowali jeszcze jakiejś pomocy, może mogła się na coś przydać. — Pójdę poszukać twojego brata, dobrze? Sprawdzę co tam się dzieje. I zobaczę co z tatą — spojrzała na Amelkę i wstała. Pobieżnie otrzepała spódnicę z ziemi i piachu, biegiem ruszając w stronę linii brzegowej, w dłoni przytrzymując materiał, by nie plątała się między nogami. Zwolniła, a w końcu stanęła, kiedy to wszystko miała już przed oczami. Choć spontanicznie rzucone w wodę wianki nie wydały jej się takim złym pomysłem, dopiero teraz zdała sobie sprawę, że wszyscy byli w potwornym niebezpieczeństwie.
— Och, na Merlina — jęknęła na widok wielkiego potwora wyciąganego linami na brzeg przez mężczyzn; Marcellę, która wpadła w wodę, gromadzących się czarodziejów. Wzrokiem odszukała tych najważniejszych, nie będąc pewna do kogo podbiec najpierw, ruszyła więc szybko do przyjaciółki. — Co to jest, to ten wąż?— Jego rozmiar przeszedł jej oczekiwania. — Z tą dziewczyną jest wszystko w porządku?— Spojrzała na Just, by sprawdzić, czy nic jej nie jest, a następnie na Williama, unosząc brew — w którym momencie pozbył się koszulki? — Michaela, Cedrica, dalej widząc też Kerstin i ową rudowłosą niedoszłą denatkę. — Dzieci są bezpieczne, zabrałyśmy je dalej na ścieżkę, ale martwią się o bliskich. Timothy?! Który to Tim?!— krzyknęła, ruszając w kierunku grupki chłopców.
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Z powagą skinął głową, przyjmując instrukcje od Ministra. Nawet jeśli ucieszyła go wiadomość o prowizorycznym festiwalu lata, to jeszcze tego nie okazał. Longbottom miał rację, priorytetem jest bezpieczeństwo - a spontaniczne zgromadzenie się nad wodą było lekkomyślne. Dziwne, że nie pomyśleli o bojach wcześniej - w końcu w Oazie pełno było dzieci i lekkomyślnych nastolatków, a tragedia mogła zdarzyć się bez świadków. To szczęście w nieszczęściu, że wąż zaatakował akurat dzisiaj, gdy w pobliżu było tylu zdolnych czarodziejów. A może to właśnie hałas zwabił go w tą stronę?
Nieważne - gad dogorywał, a oni zadbają o bezpieczeństwo wybrzeża.
Poinstruowany przez Harolda, wypatrzył w wodzie Marcellę, a potem przesunął wzrokiem po wybrzeżu, dostrzegając Kerstin. Będzie w stanie udzielić pierwszej pomocy, choć najszybciej (bo magicznie) leczyła w tym gronie Just.
-Zaraz wrócimy. - zwrócił się do siostry. -Miej oko na węża. - rzucił do Cedrica, nie wątpiąc, że ten w razie potrzeby da radę rzucić kolejnego Conjunctivitisa lub przytrzymać osłabionego potwora lassem. Sam pognał przodem, wbiegając do wody i kierując się w stronę Marcelli. Widział, że ta jest już na płyciźnie, a zatem mógł do niej dotrzeć bez obaw o własne bezpieczeństwo - bo z wężem poradzi sobie chyba prędzej niż z morskimi odmętami. Zanotował sobie w pamięci żeby nie zwlekać i po tym wszystkim poprosić Just o lekcje pływania.
Przedzierając się przez fale, dobrnął do Figg i mocno chwycił ją w talii. Podniósł ją lekko do góry, korzystając z wyporu wody - tak, aby mogła oprzeć głowę na jego ramieniu i mogła trzymać twarz z dala od morskiej bryzy.
-Oddychaj, Figg! Zabieram cię na brzeg! - uważając na to, by trzymać się jak najdalej od węża (i w prawej dłoni wciąż ściskając różdżkę), zaczął wracać na brzeg i wyciągać Marcellę z morskiej toni.
Po chwili znalazł się przy Kerstin i Gwen.
-Kerrie, dasz radę jej pomóc?! Nałykała się wody! Gwen, nic ci nie jest?! - wydyszał, ostrożnie pomagając Marcelli położyć się (lub usiąść) na mokrym piasku i rozglądając się za Just. Pomachał do siostry, zachęcając ją by przyszła bliżej, na wypadek gdyby mugolska pierwsza pomoc nie przynosiła szybkich rezultatów.
Nieważne - gad dogorywał, a oni zadbają o bezpieczeństwo wybrzeża.
Poinstruowany przez Harolda, wypatrzył w wodzie Marcellę, a potem przesunął wzrokiem po wybrzeżu, dostrzegając Kerstin. Będzie w stanie udzielić pierwszej pomocy, choć najszybciej (bo magicznie) leczyła w tym gronie Just.
-Zaraz wrócimy. - zwrócił się do siostry. -Miej oko na węża. - rzucił do Cedrica, nie wątpiąc, że ten w razie potrzeby da radę rzucić kolejnego Conjunctivitisa lub przytrzymać osłabionego potwora lassem. Sam pognał przodem, wbiegając do wody i kierując się w stronę Marcelli. Widział, że ta jest już na płyciźnie, a zatem mógł do niej dotrzeć bez obaw o własne bezpieczeństwo - bo z wężem poradzi sobie chyba prędzej niż z morskimi odmętami. Zanotował sobie w pamięci żeby nie zwlekać i po tym wszystkim poprosić Just o lekcje pływania.
Przedzierając się przez fale, dobrnął do Figg i mocno chwycił ją w talii. Podniósł ją lekko do góry, korzystając z wyporu wody - tak, aby mogła oprzeć głowę na jego ramieniu i mogła trzymać twarz z dala od morskiej bryzy.
-Oddychaj, Figg! Zabieram cię na brzeg! - uważając na to, by trzymać się jak najdalej od węża (i w prawej dłoni wciąż ściskając różdżkę), zaczął wracać na brzeg i wyciągać Marcellę z morskiej toni.
Po chwili znalazł się przy Kerstin i Gwen.
-Kerrie, dasz radę jej pomóc?! Nałykała się wody! Gwen, nic ci nie jest?! - wydyszał, ostrożnie pomagając Marcelli położyć się (lub usiąść) na mokrym piasku i rozglądając się za Just. Pomachał do siostry, zachęcając ją by przyszła bliżej, na wypadek gdyby mugolska pierwsza pomoc nie przynosiła szybkich rezultatów.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Nie będzie szła do żadnej chatki! Nie dopóki nie okaże się, co stało się z Marcellą, nie dopóki wszyscy nie będą bezpieczni, dopóki potwor nie odpłynie lub się nie udusi. Kerry niech sobie nawet nie myśli! Gdy złapała ja za ramiona, spojrzenie Gwen i tak wędrowało w stronę wybrzeża, próbując zorientować się, co się tu w ogóle dzieje.
– Ni… nigdzie nie idę – odparła słabym, ochrypniętym głosem, jakby była małą dziewczynką, która właśnie buntuje się przeciwko swojej mamie. Wtedy jednak poczuła w oczach nieprzyjemne szczypanie. Zaczęła mrugać, próbując odgonić ból, a gdy to nie pomogło złapała się za oczy: – Kerry, ał, moje oczy – mruknęła. – Pieką.
To nie było wcale przyjemne, a co gorsza, znacznie utrudniało Gwen obserwacje otoczenia. Miała wrażenie, że dostała lekkiego światłowstrętu i jeszcze bardziej przestała się orientować w tym, co się z nią w ogóle dzieje. Widziała, że na wybrzeżu pojawiło się coś dużego, jakiś potężny kształt, ale o ile była w stanie się domyślić, że to wąż, o tyle nie widziała go dokładnie.
– To… to on? – wymruczała do Kerstin. – Co z Marcellą? – spytała, zaniepokojona. Serce w piersi bilo jej zdecydowanie zbyt szybko.
Wtem do uszu panny Grey dotarł ostry głos aurora. Nie zorientowała się od razu, że tu chodzi o nią, jako że w Oazie była raczej po prostu Gwen, ewentualnie panną Grey i nie była przyzwyczajona do takiego nazewnictwa. Właściwie do tej pory jedynie Anthony zdecydował się mówić do niej w ten sposób i co tu kryć, wcale jej się to nie podobało. Niemniej, o ile jego mogła upomnieć, o tyle lord Longbottom raczej nie byłby z czegoś takiego zadowolony. Zwłaszcza w takiej sytuacji. Wysłuchała więc jego słów bez narzekań, kiwając głową nie do końca przytomnie i mówiąc, czy bardziej mrucząc pod nosem:
– T… tak… oczywiście. – Nie mogła przecież zawieść pana Harolda, który był przecież dobrym człowiekiem, prawda? Do dziś pamiętała z jakim szacunkiem mówił o nim Artur; ba, przecież chyba nawet stanął w jego obronie, wtedy, w Stonehenge. Dodatkowo przez swoje opanowanie i na malarce robił raczej pozytywne wrażenie. Tylko czemu, do diaska, ta Grey?
Zaczęła odruchowo rozglądać się za Charlie, ale na razie nigdzie jej nie dojrzała. Bolące oko skutecznie jej to utrudniało. Poza tym już za moment tuz obok niej pojawił się Michael niosący pannę Figg: przemoczoną podobnie jak ona sama, ale wyraźnie żywą. Gwen odetchnęła z ulgą.
– Marcella! – wyrwało jej się w pierwszej chwili, a ciało dziewczyny odruchowo zrobiło ruch w stronę niegdysiejszej policjantki.
Wtedy jednak Michael odezwał się do niej. Gwen nagle i niespodziewanie poczuła motyle w żołądku, mając wrażenie, że na dźwięk tego zmartwionego, troskliwego tonu zaraz cala się roztopi. Och, gdyby powiedziała, że nie, że jest jej zimno i w ogóle (trzęsła się cały czas, Tonks mógł się tego sam domyślić) to pewnie wziąłby ja w ramiona i pewnie zaprowadziłby do tej chatki Billy’ego (z nim mogłaby iść), a potem…
– N… nic – odparła jednak tylko. – Kerry się mną zajęła. Wi… widzieliście gdzieś Charlie?
Nie mogła przecież w takiej chwili zawalać Michaela kolejnymi sprawami. Był bardziej potrzebny na samej plaży i Gwen nie potrafiła być tak samolubna, aby zawracać mu głowę. Chociaż jednocześnie… och, to mogłoby być przecież tak romantyczne i… i w ogóle! Bardziej niż te całe wianki! Odwzajemniona miłość nie była chyba jednak jej pisana i panna Grey, przynajmniej tymczasowo pogodzona z własnym losem, postanowiła taktownie i grzecznie milczeć.
– Ni… nigdzie nie idę – odparła słabym, ochrypniętym głosem, jakby była małą dziewczynką, która właśnie buntuje się przeciwko swojej mamie. Wtedy jednak poczuła w oczach nieprzyjemne szczypanie. Zaczęła mrugać, próbując odgonić ból, a gdy to nie pomogło złapała się za oczy: – Kerry, ał, moje oczy – mruknęła. – Pieką.
To nie było wcale przyjemne, a co gorsza, znacznie utrudniało Gwen obserwacje otoczenia. Miała wrażenie, że dostała lekkiego światłowstrętu i jeszcze bardziej przestała się orientować w tym, co się z nią w ogóle dzieje. Widziała, że na wybrzeżu pojawiło się coś dużego, jakiś potężny kształt, ale o ile była w stanie się domyślić, że to wąż, o tyle nie widziała go dokładnie.
– To… to on? – wymruczała do Kerstin. – Co z Marcellą? – spytała, zaniepokojona. Serce w piersi bilo jej zdecydowanie zbyt szybko.
Wtem do uszu panny Grey dotarł ostry głos aurora. Nie zorientowała się od razu, że tu chodzi o nią, jako że w Oazie była raczej po prostu Gwen, ewentualnie panną Grey i nie była przyzwyczajona do takiego nazewnictwa. Właściwie do tej pory jedynie Anthony zdecydował się mówić do niej w ten sposób i co tu kryć, wcale jej się to nie podobało. Niemniej, o ile jego mogła upomnieć, o tyle lord Longbottom raczej nie byłby z czegoś takiego zadowolony. Zwłaszcza w takiej sytuacji. Wysłuchała więc jego słów bez narzekań, kiwając głową nie do końca przytomnie i mówiąc, czy bardziej mrucząc pod nosem:
– T… tak… oczywiście. – Nie mogła przecież zawieść pana Harolda, który był przecież dobrym człowiekiem, prawda? Do dziś pamiętała z jakim szacunkiem mówił o nim Artur; ba, przecież chyba nawet stanął w jego obronie, wtedy, w Stonehenge. Dodatkowo przez swoje opanowanie i na malarce robił raczej pozytywne wrażenie. Tylko czemu, do diaska, ta Grey?
Zaczęła odruchowo rozglądać się za Charlie, ale na razie nigdzie jej nie dojrzała. Bolące oko skutecznie jej to utrudniało. Poza tym już za moment tuz obok niej pojawił się Michael niosący pannę Figg: przemoczoną podobnie jak ona sama, ale wyraźnie żywą. Gwen odetchnęła z ulgą.
– Marcella! – wyrwało jej się w pierwszej chwili, a ciało dziewczyny odruchowo zrobiło ruch w stronę niegdysiejszej policjantki.
Wtedy jednak Michael odezwał się do niej. Gwen nagle i niespodziewanie poczuła motyle w żołądku, mając wrażenie, że na dźwięk tego zmartwionego, troskliwego tonu zaraz cala się roztopi. Och, gdyby powiedziała, że nie, że jest jej zimno i w ogóle (trzęsła się cały czas, Tonks mógł się tego sam domyślić) to pewnie wziąłby ja w ramiona i pewnie zaprowadziłby do tej chatki Billy’ego (z nim mogłaby iść), a potem…
– N… nic – odparła jednak tylko. – Kerry się mną zajęła. Wi… widzieliście gdzieś Charlie?
Nie mogła przecież w takiej chwili zawalać Michaela kolejnymi sprawami. Był bardziej potrzebny na samej plaży i Gwen nie potrafiła być tak samolubna, aby zawracać mu głowę. Chociaż jednocześnie… och, to mogłoby być przecież tak romantyczne i… i w ogóle! Bardziej niż te całe wianki! Odwzajemniona miłość nie była chyba jednak jej pisana i panna Grey, przynajmniej tymczasowo pogodzona z własnym losem, postanowiła taktownie i grzecznie milczeć.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Sytuacja na wybrzeżu zaczynała być coraz mocniej pod ich kontrolą. Dzięki pomocy mężczyzn i silniejszych chłopców udało się wyciągnąć smoka na brzeg, który bez braku powietrze - zgodnie z tym co powiedziała Charlene, dusił się wydając ostatnie tchnienia. Niebieskie tęczówki zlokalizowały Marcellę, na całe szczęście żywą, chociaż zastanawiała się, co sprawiło, że ta przebywała w wodzie jeszcze taki czas po tym, jak Billy wyprowadził na brzeg na Gwen. Kiedy Harold złapał jej spojrzenie i wypowiedział ku niej słowa skinęła głową w niemym potwierdzeniu, nie zamierzała o tym zapominać, przyjmując z pokorą wypowiedziane przez niego słowa. Słuchała kolejno padających poleceń, na kilka chwil zajmując się własnymi myślami, zmarszczyła lekko brwi przyglądając się zwierzęciu, splatając dłonie na ramionach. Drgnęła znów słysząc własne nazwisko. Wyprostowała dłonie po bokach, obracając się w jego kierunku, zadzierając do góry brodę by spojrzeć Longbottomowi w twarz. Wysłuchała kolejnych poleceń w milczeniu, na sam koniec skinając krótko głową, wypowiadając krótkie “tak, jest”. Bo nic więcej mówić nie trzeba było. Kiedy Harold zaczął wydawać kolejne polecenia uniosła rękę z różdżką. Zanim rzuciła zaklęcie przesunęła wzrokiem po okolicy, Cedric, Michael, Maeve. Brakowało Skamandera. Do tego Kierana i Alexa. Uniosła różdżkę skupiając się na melodii feniksa, wszystkim tym, co niósł dla niej, czym był dla niej.
- Expecto Patronum. - wypowiedziała wywiajając nadgarstkiem. Obserwując jak pojawia się przed nią sylwetka koziorożca. Jej serce mimowolnie zabiło mocniej, chociaż poczuła ukłucie. Teraz już zawsze miał jej przypominać jego. Wzięła wdech w płuca. Wypowiadając do posłańca słowa, które miał zanieść dalej, prosto do miejsca w którym znajdował się Archibald. Nie wątpiła, że ten zjawi się na miejscu i zabierze wraz z nią głos przed mieszkańcami Oazy. Musiała go tylko o tym poinformować. Jako nestor z pewnością miał wiele innych zajęć, liczyła, że jednak na tę specjalną okazję oderwie się od nich na kilka chwil. Oaza potrzebowała tego, o czym wspomniał Minister. A każdy z Zakonników zasługiwał na chwilę wytchnienia.
Pojawienie się obok niej Grey i Wright, a także wyciągnięcie z wody Figg zbiegało się w czasie. Opuściła różdżkę spoglądając na przyjaciółkę, która zjawiła się obok niej. Nadal jednak wpatrywała się w dogorywające zwierze, nie odrywając od niego tęczówek.
- Północny wąż mackowy. - odpowiedziała nazwą, która sama usłyszała od Charlene. - Minister powiedział, żebyś się zorientowała, czy da się to bydle zjeść. - zacytowała słowa Harolda spoglądając na nią. - Maeve! - zawołała wiedźmą strażniczkę, machając do niej ręką. - Hannah Wright, to o niej mówił Minister. - wyjaśniała jej, bo nie wiedziała, czy dziewczyny się znają - jeśli ta do nich podeszła. Spojrzała znów na Hannah. - Znasz się na tym? - rozejrzała się dookoła. - Gdzie do cholery jest Charlene, wydawała się wiedzieć więcej o tym gadzie, to ona nam powiedziała, że udusi się na lądzie przecież. Może wie, czy można go zjeść. - powróciła jasnym tęczówkami do Wright, a później głową wskazała miejsce w którym znajdowała się Kerstin i Gwen. - Żyje. - odpowiedziała zdawkowo, krótko, nie wdając się mocniej w szczegóły. - Charlene! Chodź tu! - zawołała dziewczynę unosząc rękę.
- Expecto Patronum. - wypowiedziała wywiajając nadgarstkiem. Obserwując jak pojawia się przed nią sylwetka koziorożca. Jej serce mimowolnie zabiło mocniej, chociaż poczuła ukłucie. Teraz już zawsze miał jej przypominać jego. Wzięła wdech w płuca. Wypowiadając do posłańca słowa, które miał zanieść dalej, prosto do miejsca w którym znajdował się Archibald. Nie wątpiła, że ten zjawi się na miejscu i zabierze wraz z nią głos przed mieszkańcami Oazy. Musiała go tylko o tym poinformować. Jako nestor z pewnością miał wiele innych zajęć, liczyła, że jednak na tę specjalną okazję oderwie się od nich na kilka chwil. Oaza potrzebowała tego, o czym wspomniał Minister. A każdy z Zakonników zasługiwał na chwilę wytchnienia.
Pojawienie się obok niej Grey i Wright, a także wyciągnięcie z wody Figg zbiegało się w czasie. Opuściła różdżkę spoglądając na przyjaciółkę, która zjawiła się obok niej. Nadal jednak wpatrywała się w dogorywające zwierze, nie odrywając od niego tęczówek.
- Północny wąż mackowy. - odpowiedziała nazwą, która sama usłyszała od Charlene. - Minister powiedział, żebyś się zorientowała, czy da się to bydle zjeść. - zacytowała słowa Harolda spoglądając na nią. - Maeve! - zawołała wiedźmą strażniczkę, machając do niej ręką. - Hannah Wright, to o niej mówił Minister. - wyjaśniała jej, bo nie wiedziała, czy dziewczyny się znają - jeśli ta do nich podeszła. Spojrzała znów na Hannah. - Znasz się na tym? - rozejrzała się dookoła. - Gdzie do cholery jest Charlene, wydawała się wiedzieć więcej o tym gadzie, to ona nam powiedziała, że udusi się na lądzie przecież. Może wie, czy można go zjeść. - powróciła jasnym tęczówkami do Wright, a później głową wskazała miejsce w którym znajdowała się Kerstin i Gwen. - Żyje. - odpowiedziała zdawkowo, krótko, nie wdając się mocniej w szczegóły. - Charlene! Chodź tu! - zawołała dziewczynę unosząc rękę.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Ruszyła w stronę wybrzeża już we własnej postaci, czując pewien niepokój. Co tam się wydarzyło? Czy próba wyciągnięcia węża mackowego się powiodła? I czy zostało to zrobione na czas, nim pożarł Gwen? Charlie naprawdę martwiła się o losy wciągniętej pod wodę malarki. Wszyscy przyszli tu dziś, żeby trochę się rozluźnić i pobawić, nie po to, by znaleźć się w niebezpieczeństwie! Od zagrożenia przecież uciekli ze świata na zewnątrz, by schronić się w miejscu, które miało być bezpieczne. Choć z dwojga złego, Charlie wolała już takie niebezpieczeństwo niż strach przed bezwzględnymi Rycerzami Walpurgii. Wielki wąż mackowy przerażał ją mniej niż oni. Był tylko zwierzęciem kierowanym prymitywnym instynktem, z którym grupka zdolnych czarodziejów potrafiłaby sobie poradzić.
I chyba im się udało. Wyciągnięte na brzeg stworzenie było nawet większe niż myślała. Właśnie dogorywało, podobnie jak ryba nie potrafiąc oddychać po wyciągnięciu z wody. Musiało zginąć, żeby mieszkańcy Oazy byli bezpieczni. Pierwszy raz widziała węża mackowego z tak bliska; przed dzisiejszym dniem miała okazję oglądać go jedynie na rysunkach w książkach, ale żaden z nich nie oddawał jego prawdziwych rozmiarów ani nie odzwierciedlał tak dokładnie prymitywnych rysów pyska czy połysku lśniących łusek.
Ku swojej uldze, ujrzała też Gwen, mokrą i zapewne przestraszoną, ale całą i zdrową. Ruszyła w jej stronę.
- Och, jak dobrze, że jesteś – ucieszyła się, obrzucając ją uważnym, zatroskanym spojrzeniem. Na pewno przeżyła dużo strachu, ale żyła, a to było najważniejsze. Zakonnicy zdążyli na czas, dzięki swoim umiejętnościom poradzili sobie z potworem, ale kto wie, czy zdążyliby zrobić to tak szybko, gdyby nie zdradziła im informacji o słabym punkcie węża? – Nic ci nie jest? Wąż mackowy… to musiało być straszne spotkanie.
Znowu zerknęła na stwora, który, gdyby nie został wyciągnięty, mógłby krążyć wokół wyspy wiele dni, wyczuwając obfitość pożywienia, i każda osoba zbliżająca się do wody mogłaby znaleźć się w wielkim niebezpieczeństwie. Zabicie go było jedynym sposobem uwolnienia się od niego i zadbania o to, by nikogo nie skrzywdził.
Potem usłyszała wołanie Justine i ruszyła w jej stronę. Prawie o tym zapomniała, ale wciąż miała na głowie wianek, choć mocno już sfatygowany. Jeden z drobnych kwiatków zwisał na cienkiej łodyżce, łaskocząc ją po czole i prawie wpadając do oka. Odgarnęła go na bok lekkim ruchem dłoni, stając przed dzielną gwardzistką. W pobliżu dostrzegła też Hannah.
- Cieszę się, że się wam udało – powiedziała z nieskrywaną ulgą, ale i podziwem, zerkając na węża, będącego tak blisko nich. Możliwe, że już martwego, a jeśli nie, to miał zdechnąć lada moment. W każdym razie był zbyt słaby, by uciec czy atakować, ale i tak Charlie przezornie nie podchodziła zbyt blisko. Jego koniec nie pójdzie na zmarnowanie, jego mięso mogło wykarmić całą Oazę. Mieszkańcy potrzebowali pożywnego, mięsnego posiłku, zwłaszcza że w czasach wojny nie było łatwo o to, by każdy mógł je jeść. – Szkoda zmarnować takiej ilości mięsa. Czytałam w książce, że po upieczeniu jest bardzo smaczne, uchodzi podobno za rarytas, choć sama nigdy nie miałam okazji go spróbować. – W końcu tego typu mięso na pewno było rzadkie, i co za tym idzie, nie na jej kieszeń, dlatego nigdy nie miała okazji przekonywać się, czy rzeczywiście było dobre. Jeśli chodzi o mięsne dania, w jej rodzinnym domu za dawnych lat spożywało się głównie powszechnie dostępny drób, często też ryby, skoro wychowała się na wybrzeżu, ale nigdy matka nie postawiła przed nią mięsa węża mackowego. – Trzeba tylko uważać na te kolce na grzbiecie, zawierają jad – dodała jeszcze. Ciekawe, czy mogłaby potem wziąć kilka tych kolców do celów alchemicznych? – Jeśli później będą potrzebne dodatkowe ręce do pracy przy jego przygotowywaniu, mogę pomóc – zaoferowała się, w końcu po zaginięciu Very zmuszona była opanować podstawowe umiejętności gotowania. Najpierw jednak ktoś będzie musiał to wielkie bydlę oprawić, oby jacyś mężczyźni byli do tego chętni, bo o ile umiała już gotować i piec, tak do oporządzenia tego zwierzęcia potrzeba było więcej osób, i to silnych. Dobrze, że w Oazie było wielu ludzi, może wspólnymi siłami przygotują ucztę, która wynagrodzi wcześniejszy strach i trud, i stanie się zwieńczeniem tego dnia.
I chyba im się udało. Wyciągnięte na brzeg stworzenie było nawet większe niż myślała. Właśnie dogorywało, podobnie jak ryba nie potrafiąc oddychać po wyciągnięciu z wody. Musiało zginąć, żeby mieszkańcy Oazy byli bezpieczni. Pierwszy raz widziała węża mackowego z tak bliska; przed dzisiejszym dniem miała okazję oglądać go jedynie na rysunkach w książkach, ale żaden z nich nie oddawał jego prawdziwych rozmiarów ani nie odzwierciedlał tak dokładnie prymitywnych rysów pyska czy połysku lśniących łusek.
Ku swojej uldze, ujrzała też Gwen, mokrą i zapewne przestraszoną, ale całą i zdrową. Ruszyła w jej stronę.
- Och, jak dobrze, że jesteś – ucieszyła się, obrzucając ją uważnym, zatroskanym spojrzeniem. Na pewno przeżyła dużo strachu, ale żyła, a to było najważniejsze. Zakonnicy zdążyli na czas, dzięki swoim umiejętnościom poradzili sobie z potworem, ale kto wie, czy zdążyliby zrobić to tak szybko, gdyby nie zdradziła im informacji o słabym punkcie węża? – Nic ci nie jest? Wąż mackowy… to musiało być straszne spotkanie.
Znowu zerknęła na stwora, który, gdyby nie został wyciągnięty, mógłby krążyć wokół wyspy wiele dni, wyczuwając obfitość pożywienia, i każda osoba zbliżająca się do wody mogłaby znaleźć się w wielkim niebezpieczeństwie. Zabicie go było jedynym sposobem uwolnienia się od niego i zadbania o to, by nikogo nie skrzywdził.
Potem usłyszała wołanie Justine i ruszyła w jej stronę. Prawie o tym zapomniała, ale wciąż miała na głowie wianek, choć mocno już sfatygowany. Jeden z drobnych kwiatków zwisał na cienkiej łodyżce, łaskocząc ją po czole i prawie wpadając do oka. Odgarnęła go na bok lekkim ruchem dłoni, stając przed dzielną gwardzistką. W pobliżu dostrzegła też Hannah.
- Cieszę się, że się wam udało – powiedziała z nieskrywaną ulgą, ale i podziwem, zerkając na węża, będącego tak blisko nich. Możliwe, że już martwego, a jeśli nie, to miał zdechnąć lada moment. W każdym razie był zbyt słaby, by uciec czy atakować, ale i tak Charlie przezornie nie podchodziła zbyt blisko. Jego koniec nie pójdzie na zmarnowanie, jego mięso mogło wykarmić całą Oazę. Mieszkańcy potrzebowali pożywnego, mięsnego posiłku, zwłaszcza że w czasach wojny nie było łatwo o to, by każdy mógł je jeść. – Szkoda zmarnować takiej ilości mięsa. Czytałam w książce, że po upieczeniu jest bardzo smaczne, uchodzi podobno za rarytas, choć sama nigdy nie miałam okazji go spróbować. – W końcu tego typu mięso na pewno było rzadkie, i co za tym idzie, nie na jej kieszeń, dlatego nigdy nie miała okazji przekonywać się, czy rzeczywiście było dobre. Jeśli chodzi o mięsne dania, w jej rodzinnym domu za dawnych lat spożywało się głównie powszechnie dostępny drób, często też ryby, skoro wychowała się na wybrzeżu, ale nigdy matka nie postawiła przed nią mięsa węża mackowego. – Trzeba tylko uważać na te kolce na grzbiecie, zawierają jad – dodała jeszcze. Ciekawe, czy mogłaby potem wziąć kilka tych kolców do celów alchemicznych? – Jeśli później będą potrzebne dodatkowe ręce do pracy przy jego przygotowywaniu, mogę pomóc – zaoferowała się, w końcu po zaginięciu Very zmuszona była opanować podstawowe umiejętności gotowania. Najpierw jednak ktoś będzie musiał to wielkie bydlę oprawić, oby jacyś mężczyźni byli do tego chętni, bo o ile umiała już gotować i piec, tak do oporządzenia tego zwierzęcia potrzeba było więcej osób, i to silnych. Dobrze, że w Oazie było wielu ludzi, może wspólnymi siłami przygotują ucztę, która wynagrodzi wcześniejszy strach i trud, i stanie się zwieńczeniem tego dnia.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
W końcu zaczęliśmy zyskiwać panowanie nad sytuacją. Panna Clearwater wymierzyła w mackę węża silne zaklęcie, uwalniając tym samym Marcellę Figg z tego morderczego uścisku. Ja nie przestawałem ciągnąć za magiczną linę tak mocno jak tylko potrafiłem, biorąc przy tym głębokie wdechy i zagrzewając młodych chłopaków do większego wysiłku, kiedy zdecydowali się nam pomóc. Morskie stworzenie zostało niemal w całości wyciągnięte na brzeg, niemrawe i otumanione, trafiliśmy go wieloma zaklęciami - nie powinien stanowić już zagrożenia, ale lepiej aby jeszcze nie zbliżały się do niego kobiety i dzieci.
Longbottom nakazał mnie i Tonksowi zająć się Figg, lecz to Michael wyrwał się do przodu pierwszy niemal biegiem, sugerując, abym miał oko na węża. Obserwowałem go jak pokonuje morskie fale, aby wziąć policjantkę na ręce - i upewniwszy się, że nie potrzebuje przy tym pomocy, ze spokojem zostałem na miejscu. William otrzymał od Ministra polecenie zabezpieczenie terenu, do tego przydadzą się dwie różdżki.
- Pomogę ci zabezpieczyć teren - zaproponowałem, kątem oka wciąż obserwując Michaela z Marcellą na rękach, gdy wynosił ją z wody. Wiedział doskonale, gdzie odnaleźć uzdrowiciela. Na brzegu trwałą przy rudowłosej Gwen jego siostra, trudniąca się tym fachem, dlatego najlepiej będzie jej powierzyć kolejną prawie utopioną Zakonniczkę.
Działo się tyle, że trudno patrzeć w jedną stronę. Justine przywołała swojego patronusa, z ciekawością zauważyłem, że ma kształt koziorożca - ale po chwili zniknął.
- Powinniśmy zaczekać, aż udusi się sam, czy uciąć mu łeb? - zapytałem, kiedy przy Gwardzistce pojawiły się inne kobiety, dyskutujące o tym, czy wąż nadawał się do spożycia zgodnie z sugestią Longbottoma. Faktycznie - stworzenie było potężne, z jego cielska można sporo nagotować. Powiodłem spojrzeniem po kolcach, o których Charlene wspominała, że mają w sobie jad. - Trzeba będzie je odciąć.
To mogły zrobić już czarownice, kiedy życie ujdzie z tego cielska. Będą lepiej wiedzieć o tym jak je odciąć, aby jad nie skaził reszty mięsa, a w tym czasie ja i William mogliśmy zająć się zabezpieczeniem terenu. Skoro namiastka święta lata miała się tu odbyć, to niech będzie bezpieczna - teraz zadbam o to ze szczególną dbałością. Do drugiej podobnej sytuacji dojść nie może.
Longbottom nakazał mnie i Tonksowi zająć się Figg, lecz to Michael wyrwał się do przodu pierwszy niemal biegiem, sugerując, abym miał oko na węża. Obserwowałem go jak pokonuje morskie fale, aby wziąć policjantkę na ręce - i upewniwszy się, że nie potrzebuje przy tym pomocy, ze spokojem zostałem na miejscu. William otrzymał od Ministra polecenie zabezpieczenie terenu, do tego przydadzą się dwie różdżki.
- Pomogę ci zabezpieczyć teren - zaproponowałem, kątem oka wciąż obserwując Michaela z Marcellą na rękach, gdy wynosił ją z wody. Wiedział doskonale, gdzie odnaleźć uzdrowiciela. Na brzegu trwałą przy rudowłosej Gwen jego siostra, trudniąca się tym fachem, dlatego najlepiej będzie jej powierzyć kolejną prawie utopioną Zakonniczkę.
Działo się tyle, że trudno patrzeć w jedną stronę. Justine przywołała swojego patronusa, z ciekawością zauważyłem, że ma kształt koziorożca - ale po chwili zniknął.
- Powinniśmy zaczekać, aż udusi się sam, czy uciąć mu łeb? - zapytałem, kiedy przy Gwardzistce pojawiły się inne kobiety, dyskutujące o tym, czy wąż nadawał się do spożycia zgodnie z sugestią Longbottoma. Faktycznie - stworzenie było potężne, z jego cielska można sporo nagotować. Powiodłem spojrzeniem po kolcach, o których Charlene wspominała, że mają w sobie jad. - Trzeba będzie je odciąć.
To mogły zrobić już czarownice, kiedy życie ujdzie z tego cielska. Będą lepiej wiedzieć o tym jak je odciąć, aby jad nie skaził reszty mięsa, a w tym czasie ja i William mogliśmy zająć się zabezpieczeniem terenu. Skoro namiastka święta lata miała się tu odbyć, to niech będzie bezpieczna - teraz zadbam o to ze szczególną dbałością. Do drugiej podobnej sytuacji dojść nie może.
becomes law
resistance
becomes duty
Sapnęła z niezadowoleniem i skrzyżowała ramiona, kiedy Gwen nie dawała sobie dalej przemówić do rozsądku... och, ta dziewczyna była czasami tak uparta, że... że równie dobrze mogłaby ją uznać za kolejną siostrę. Taki typowy Tonks, który zawsze wie lepiej, a jak sobie coś postanowi, to już wtedy kaplica. Długo jednak nie miała okazji się irytować, bo gdy tylko spomiędzy ust przyjaciółki uciekło kolejne westchnięcie bólu, natychmiast stała się na powrót czujna.
- Co się stało? Twoje oczy... Pokaż. - Złapała dziewczynę delikatnie pod brodą i uniosła twarz wyżej, osłaniając sobą słońce, żeby zajrzeć jej w białka bez wywołania dodatkowego cierpienia. Tak jak myślała, były mocno czerwone. Po tej nagłej kąpieli w morzu spora szansa, że nabawi się zapalenia spojówek. - Och, nie mam dalej czystej wody! Nie dam rady bez wody. - Przypomniała sobie, że nie raz widywała czarodziei wyczarowujących strumień z różdżki. - Będę potrzebowała kogoś, żeby mi pomógł, musisz przepłukać oczy, pewnie została w nich sól.
Na całe szczęście, akurat, gdy uniosła się nieco na kolanach, by rozejrzeć za najbliższym czarodziejem, wybrzeże przeszył dudniący głos pana Ministra, przydzielający zadania. Czy to znaczyło, że już skończyli z wężem, że im się udało? Zarumieniła się jak piwonia, kiedy potężny czarodziej zbliżył się również do niej.
- Pielęgniarką - poprawiła go szybko, prawie się jąkając. - Jestem pielęgniarką, mugolką, ale oczywiście pomogę!
Zebrała się na nogi, żeby znaleźć osobę, która pomogłaby Gwen przejść do domku, kiedy ona zajmie się panią Marcellą. I akurat natychmiast nawinął jej się Michael.
- Mike, jesteś! - przywitała go, prędko pomagając przyjaciółce zsunąć się z ręcznika, by zrobić na nim miejsce dla przemarzniętej Marcelli. - Tak, już jej pomogę. Szybko, niech się pani tutaj położy! - Nie wiedziała, czy pani Marcella jest jeszcze kontaktująca, wolała na wszelki wypadek nie mówić o niej w trzeciej osobie. - Czy mógłbyś w tym czasie zabrać Gwen do chatki ze skamieliną przed wejściem? Powinna być otwarta. Pomóż jej, nie da rady iść sama - Posłała Gwen lękliwe spojrzenie. Chyba się nie obrazi za to, że prosiła o to Mike'a w jej imieniu? - Musisz znaleźć albo wyczarować czystej wody i pomóc jej przepłukać oczy. Dasz sobie z tym radę, co? - Zacisnęła usta. - A ty, Gwen, powinnaś się ogrzać, przebrać najlepiej. I napij się czegoś ciepłego
Wydawała polecenia, przez cały czas przesuwając dłońmi po nadgarstkach pani Marcelli, ustawiając kobietę tak, jak uprzednio Gwen, pochylając ją łagodnie w przód i uderzając miarowo po plecach wzdłuż biegu oskrzeli, żeby pomóc jej wykrztusić wodę. Kiedy upewni się, że kobieta może już normalnie oddychać, sama zaprowadzi ją do domku.
- Proszę, niech pani kaszle. Wtedy, kiedy powiem... Teraz! - Starała się zsynchronizować z nią własne oklepywanie, równocześnie drugą dłonią podtrzymując jej krótkie, mokre włosy, by nie przyklejały jej się do twarzy. - Słyszy mnie pani wyraźnie? - dodała, gdy miała pewność, że jej oddechy pomału stawały się miarowe. - Czy gdzieś się pani zraniła?
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Co się stało? Twoje oczy... Pokaż. - Złapała dziewczynę delikatnie pod brodą i uniosła twarz wyżej, osłaniając sobą słońce, żeby zajrzeć jej w białka bez wywołania dodatkowego cierpienia. Tak jak myślała, były mocno czerwone. Po tej nagłej kąpieli w morzu spora szansa, że nabawi się zapalenia spojówek. - Och, nie mam dalej czystej wody! Nie dam rady bez wody. - Przypomniała sobie, że nie raz widywała czarodziei wyczarowujących strumień z różdżki. - Będę potrzebowała kogoś, żeby mi pomógł, musisz przepłukać oczy, pewnie została w nich sól.
Na całe szczęście, akurat, gdy uniosła się nieco na kolanach, by rozejrzeć za najbliższym czarodziejem, wybrzeże przeszył dudniący głos pana Ministra, przydzielający zadania. Czy to znaczyło, że już skończyli z wężem, że im się udało? Zarumieniła się jak piwonia, kiedy potężny czarodziej zbliżył się również do niej.
- Pielęgniarką - poprawiła go szybko, prawie się jąkając. - Jestem pielęgniarką, mugolką, ale oczywiście pomogę!
Zebrała się na nogi, żeby znaleźć osobę, która pomogłaby Gwen przejść do domku, kiedy ona zajmie się panią Marcellą. I akurat natychmiast nawinął jej się Michael.
- Mike, jesteś! - przywitała go, prędko pomagając przyjaciółce zsunąć się z ręcznika, by zrobić na nim miejsce dla przemarzniętej Marcelli. - Tak, już jej pomogę. Szybko, niech się pani tutaj położy! - Nie wiedziała, czy pani Marcella jest jeszcze kontaktująca, wolała na wszelki wypadek nie mówić o niej w trzeciej osobie. - Czy mógłbyś w tym czasie zabrać Gwen do chatki ze skamieliną przed wejściem? Powinna być otwarta. Pomóż jej, nie da rady iść sama - Posłała Gwen lękliwe spojrzenie. Chyba się nie obrazi za to, że prosiła o to Mike'a w jej imieniu? - Musisz znaleźć albo wyczarować czystej wody i pomóc jej przepłukać oczy. Dasz sobie z tym radę, co? - Zacisnęła usta. - A ty, Gwen, powinnaś się ogrzać, przebrać najlepiej. I napij się czegoś ciepłego
Wydawała polecenia, przez cały czas przesuwając dłońmi po nadgarstkach pani Marcelli, ustawiając kobietę tak, jak uprzednio Gwen, pochylając ją łagodnie w przód i uderzając miarowo po plecach wzdłuż biegu oskrzeli, żeby pomóc jej wykrztusić wodę. Kiedy upewni się, że kobieta może już normalnie oddychać, sama zaprowadzi ją do domku.
- Proszę, niech pani kaszle. Wtedy, kiedy powiem... Teraz! - Starała się zsynchronizować z nią własne oklepywanie, równocześnie drugą dłonią podtrzymując jej krótkie, mokre włosy, by nie przyklejały jej się do twarzy. - Słyszy mnie pani wyraźnie? - dodała, gdy miała pewność, że jej oddechy pomału stawały się miarowe. - Czy gdzieś się pani zraniła?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Bezpieczne wybrzeże
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Oaza Harolda