Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Oaza Harolda
Bezpieczne wybrzeże
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Bezpieczne wybrzeże
Wybrzeże usytuowane od bardziej wietrznej i mniej uczęszczanej strony wyspy, nocą piękne widać stąd księżyc. Zejście do wody jest nieco ostre, a samo morze sięga pasa w najpłytszym miejscu. Okoliczne wody, podobnie jak te wokół całej wyspy, nie uchodzą za bezpieczne, prócz jadalnych ryb niekiedy da się w nich zaobserwować co bardziej niebezpieczne gatunki morskich stworów, a przez osadę niesie się wieść, że ktoś kiedyś dostrzegł w oddali ogon morskiego smoka. Zejście do wody jest kamieniste, niewygodne.
Zostało zabezpieczone w sierpniu 1957 r., wtedy również odłowiono i... zjedzono bytującego w pobliżu smoka, który okazał się wężem.
Zostało zabezpieczone w sierpniu 1957 r., wtedy również odłowiono i... zjedzono bytującego w pobliżu smoka, który okazał się wężem.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 20.11.20 14:06, w całości zmieniany 4 razy
Pragnęła normalności. Chciałaby otworzyć oczy i obudzić się w swoim łóżku, przekonując się, że te wszystkie wydarzenia: śmierć Very, wojna i listy gończe, były tylko koszmarnym snem. Niestety przebudzenie nie nadchodziło. Kiedy rano otwierała oczy, za każdym razem widziała nad głową drewniany sufit chatki w Oazie. Azylu, który jednocześnie zdawał się więzieniem. Charlie dusiła się tu, oderwana od wszystkiego co było jej drogie: od rodziny, od pracy i od prawdziwego domu. Od wolności. Ale w Oazie nie brakowało takich jak ona, ludzi którzy też stracili wszystko lub prawie wszystko, i dla których zamieszkanie tu było koniecznością, bo tylko tak mogli przetrwać kolejne dni. Jak i ona. Tylko w Oazie, pod protekcją Zakonu, mogła przetrwać i pragnęła wierzyć, że Zakon wygra, a potem wszyscy mieszkańcy Oazy łącznie z nią, oraz inni potrzebujący którzy tu nie trafili, a również byli w kłopotach, mogli odzyskać normalne życie.
Wianki wydawały się taką namiastką normalności. Ostatecznie co roku bardzo wiele czarownic plotło je w Weymouth, na festiwalu który symbolizował miłość i łączył ponad podziałami. W tym roku pozostawało im adaptować pewne obyczaje do rzeczywistości Oazy. I może nie było w tym nic złego. Może dzisiaj naprawdę miała sposobność, by bawić się jak normalna dziewczyna, a nie poszukiwana „zbrodniarka”.
Widziała znajome twarze, co jednocześnie budziło w niej zakłopotanie (ostatecznie zawiodła ich wszystkich swym tchórzostwem i odejściem z Zakonu), ale i radość że ich widzi. Zwłaszcza Hannah. Cieszył ją widok kuzynki całej i zdrowej, i pozazdrościła jej tego hartu ducha i niezłomności. Dzielna Hannah nie wpadłaby w depresję, nie załamałaby się, a do samego końca zachowałaby siłę. Tego Charlie była pewna.
Hannah zauważyła zmianę fryzury, ale chyba uznała, że to była po prostu chęć zmiany. To dobrze. Charlie naprawdę nie chciała, by kuzynka wiedziała o tym, do jakich rozmiarów urosło jej załamanie w czerwcu, i że ścięła swoje włosy w akcie kompletnej bezsilności i niemocy, nie mogąc już patrzeć na wygląd osoby, którą już nie była – na charakterystyczny wygląd starej Charlie, alchemiczki z Munga, którą już nie mogła być. Dlatego warkocz został ścięty, a to co zostało sięgało do ramion i dzięki pomocy Roselyn było przynajmniej równe.
Odwzajemniła jej uścisk, mając nadzieję, że Hannah nie czuje, jak bardzo zmizerniała i jak mocno wystają jej żebra. Od początku swojej depresji bardzo schudła i niestety było to widać i czuć.
- Taak, lepiej – przytaknęła, bo rzeczywiście było już trochę lepiej niż w czerwcu. Może powoli zaczynała godzić się ze swoim losem i akceptować to, że jej życie musiało teraz tak wyglądać? Ale do pełnej akceptacji była wciąż daleka droga, skoro serce tęskniło za tym, co utracone. – Idę z wami – dodała, bo skoro już się zdecydowała, to nie mogła teraz uciec. A w pobliżu Hannah czuła się pewniej, zwłaszcza że nie widziała w spojrzeniu kuzynki ganiącej nuty, ani nie słyszała wyrzutów z powodu tego, że nie tylko odeszła z Zakonu, ale i wycofała się w poprzednich tygodniach z życia, stykając się z ludźmi tylko gdy ci prosili o eliksiry, których duży zapas szczęśliwie zrobiła przed zaostrzeniem depresji. – Może to dobrze, że wciąż są ludzie, którzy chcą się bawić. Wianki zawsze były piękną tradycją – odezwała się, spoglądając na swój wianek i przelotnie przypominając sobie, jak w zeszłym roku wyłowił go Anthony. Dziś żonaty, i nie wiadomym było, czy w ogóle był teraz w Oazie. Nawet gdyby był, to i tak nie wypadałoby mu łowić wianka innej kobiety niż Ria. Nie zdawał sobie sprawy z jej uczuć, choć te, jak uświadomiła sobie teraz, nieco przygasły przez te wszystkie tygodnie depresji. Ostatni raz widziała go zresztą chyba w dniu jego ślubu, tydzień później była już poszukiwana i musiała porzucić Kornwalię i uciec do Oazy. Nawet nie wiedziała, co teraz działo się z Macmillanem, choć jej serduszko zabiło z nostalgią na wspomnienie jego mokrej sylwetki wyławiającej z morza jej ubiegłoroczny wianek. – Ciekawe, czy zobaczymy dziś spadające gwiazdy. – One też zawsze były pięknym elementem sierpniowego świętowania lata i miłości. – I cześć, Gwen! – rzuciła, dostrzegając rudowłosą dziewczynę, która niegdyś pokazała jej bardzo zaskakujące połączenie alchemii z mugolską technologią. Dostrzegła też Billy’ego z towarzyszącą mu małą dziewczynką, i przesuwała wzrokiem po kolejnych nadchodzących sylwetkach, nie zdając sobie sprawy, że Gwen znalazła się w tarapatach i zaalarmował ją dopiero okrzyk Michaela. Wtedy zapomniała o tym, że przecież właśnie miała rzucić na wodę swój wianek i zaczęła rozglądać się za rudowłosą, której… nigdzie nie było. Ani na plaży, ani w wodzie.
- Co mogło się stać? Jeszcze przed chwilą widziałam ją niedaleko – zastanawiała się głośno, czując ogarniający ją niepokój i widząc, jak kilka osób rzuca się w kierunku wody. Jeśli Gwen naprawdę do niej wpadła, to miała nadzieję, że dzielni mężczyźni za chwilę ją wyciągną. Wbiła pełen niepokoju wzrok w wodę, po której pływało kilka wianków, ale która najwyraźniej nie była bezpieczna. W przeszłości wiele razy pływała w morzu u wybrzeżu Kornwalii, ale tamto było dużo spokojniejsze. Czy byłaby w stanie dać sobie radę tutaj, gdyby przyszła konieczność ruszenia na pomoc Gwen? Och, miała nadzieję, że Billy i Michael zaraz ją wyciągną. Byli silni i dzielni, kto miał lepiej pomóc Gwen, jak nie oni? I lepiej, żeby nie mieli kolejnej osoby do ratowania w postaci Charlie, która dużo pewniej czuła się w spokojniejszej wodzie… i która w ostatnich miesiącach zbyt często fantazjowała o zakończeniu życia w morskich odmętach.
Wianki wydawały się taką namiastką normalności. Ostatecznie co roku bardzo wiele czarownic plotło je w Weymouth, na festiwalu który symbolizował miłość i łączył ponad podziałami. W tym roku pozostawało im adaptować pewne obyczaje do rzeczywistości Oazy. I może nie było w tym nic złego. Może dzisiaj naprawdę miała sposobność, by bawić się jak normalna dziewczyna, a nie poszukiwana „zbrodniarka”.
Widziała znajome twarze, co jednocześnie budziło w niej zakłopotanie (ostatecznie zawiodła ich wszystkich swym tchórzostwem i odejściem z Zakonu), ale i radość że ich widzi. Zwłaszcza Hannah. Cieszył ją widok kuzynki całej i zdrowej, i pozazdrościła jej tego hartu ducha i niezłomności. Dzielna Hannah nie wpadłaby w depresję, nie załamałaby się, a do samego końca zachowałaby siłę. Tego Charlie była pewna.
Hannah zauważyła zmianę fryzury, ale chyba uznała, że to była po prostu chęć zmiany. To dobrze. Charlie naprawdę nie chciała, by kuzynka wiedziała o tym, do jakich rozmiarów urosło jej załamanie w czerwcu, i że ścięła swoje włosy w akcie kompletnej bezsilności i niemocy, nie mogąc już patrzeć na wygląd osoby, którą już nie była – na charakterystyczny wygląd starej Charlie, alchemiczki z Munga, którą już nie mogła być. Dlatego warkocz został ścięty, a to co zostało sięgało do ramion i dzięki pomocy Roselyn było przynajmniej równe.
Odwzajemniła jej uścisk, mając nadzieję, że Hannah nie czuje, jak bardzo zmizerniała i jak mocno wystają jej żebra. Od początku swojej depresji bardzo schudła i niestety było to widać i czuć.
- Taak, lepiej – przytaknęła, bo rzeczywiście było już trochę lepiej niż w czerwcu. Może powoli zaczynała godzić się ze swoim losem i akceptować to, że jej życie musiało teraz tak wyglądać? Ale do pełnej akceptacji była wciąż daleka droga, skoro serce tęskniło za tym, co utracone. – Idę z wami – dodała, bo skoro już się zdecydowała, to nie mogła teraz uciec. A w pobliżu Hannah czuła się pewniej, zwłaszcza że nie widziała w spojrzeniu kuzynki ganiącej nuty, ani nie słyszała wyrzutów z powodu tego, że nie tylko odeszła z Zakonu, ale i wycofała się w poprzednich tygodniach z życia, stykając się z ludźmi tylko gdy ci prosili o eliksiry, których duży zapas szczęśliwie zrobiła przed zaostrzeniem depresji. – Może to dobrze, że wciąż są ludzie, którzy chcą się bawić. Wianki zawsze były piękną tradycją – odezwała się, spoglądając na swój wianek i przelotnie przypominając sobie, jak w zeszłym roku wyłowił go Anthony. Dziś żonaty, i nie wiadomym było, czy w ogóle był teraz w Oazie. Nawet gdyby był, to i tak nie wypadałoby mu łowić wianka innej kobiety niż Ria. Nie zdawał sobie sprawy z jej uczuć, choć te, jak uświadomiła sobie teraz, nieco przygasły przez te wszystkie tygodnie depresji. Ostatni raz widziała go zresztą chyba w dniu jego ślubu, tydzień później była już poszukiwana i musiała porzucić Kornwalię i uciec do Oazy. Nawet nie wiedziała, co teraz działo się z Macmillanem, choć jej serduszko zabiło z nostalgią na wspomnienie jego mokrej sylwetki wyławiającej z morza jej ubiegłoroczny wianek. – Ciekawe, czy zobaczymy dziś spadające gwiazdy. – One też zawsze były pięknym elementem sierpniowego świętowania lata i miłości. – I cześć, Gwen! – rzuciła, dostrzegając rudowłosą dziewczynę, która niegdyś pokazała jej bardzo zaskakujące połączenie alchemii z mugolską technologią. Dostrzegła też Billy’ego z towarzyszącą mu małą dziewczynką, i przesuwała wzrokiem po kolejnych nadchodzących sylwetkach, nie zdając sobie sprawy, że Gwen znalazła się w tarapatach i zaalarmował ją dopiero okrzyk Michaela. Wtedy zapomniała o tym, że przecież właśnie miała rzucić na wodę swój wianek i zaczęła rozglądać się za rudowłosą, której… nigdzie nie było. Ani na plaży, ani w wodzie.
- Co mogło się stać? Jeszcze przed chwilą widziałam ją niedaleko – zastanawiała się głośno, czując ogarniający ją niepokój i widząc, jak kilka osób rzuca się w kierunku wody. Jeśli Gwen naprawdę do niej wpadła, to miała nadzieję, że dzielni mężczyźni za chwilę ją wyciągną. Wbiła pełen niepokoju wzrok w wodę, po której pływało kilka wianków, ale która najwyraźniej nie była bezpieczna. W przeszłości wiele razy pływała w morzu u wybrzeżu Kornwalii, ale tamto było dużo spokojniejsze. Czy byłaby w stanie dać sobie radę tutaj, gdyby przyszła konieczność ruszenia na pomoc Gwen? Och, miała nadzieję, że Billy i Michael zaraz ją wyciągną. Byli silni i dzielni, kto miał lepiej pomóc Gwen, jak nie oni? I lepiej, żeby nie mieli kolejnej osoby do ratowania w postaci Charlie, która dużo pewniej czuła się w spokojniejszej wodzie… i która w ostatnich miesiącach zbyt często fantazjowała o zakończeniu życia w morskich odmętach.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Wędrowała obok ciemnowłosej Wright, opuszczając wzdłuż ciała wolne już od kocy ręce. Lubiła czasem odpocząć w Oazie. Odpocząć. Czy raczej rzucić się w wir innej roboty, tylko takiej w której nie mogła stracić życia. Kiedy dotarły jej wzrok przesuwał się po jednostkach wśród których dostrzegła Maeve. Wskazując ją, jednocześnie jej machnęła.
- Mój wianek w zeszłym roku wyłowił Macnair, gorzej Hannah, się nie da. - zapewniła ją, poruszając brwiami do przyjaciółki. Zabawne, że rok temu sytuacja była zgoła odwrotna. Wydęła usta i zacmokała na jej usta. - To bardzo, ale to bardzo, ponura wizja. - oznajmiła patrząc na nią zmarszczonymi brwiami. - Jakaś marudna dzisiaj jesteś. Może ty czekolady potrzebujesz? - zapytała patrząc w jej kierunku badawczo. Przy kolejnym kroku, zarzucając jej rękę na ramiona, co wcale nie było takie łatwe przy jej wzroście. - Powiem ci tak, jeśli jednak ktoś wyłowi twój. To stawiasz następny alkohol. Jeśli będzie jak mówisz, ja stawiam cały miesiąc. - wystosowała mały zakładał, uwalniając ją od swojej ręki. Ułożyła dłonie na biodrach i rozejrzała się dookoła. A potem wzruszyła lekko ramionami. - Nie widzę go. - stwierdziła jedynie, zaraz uśmiechając się trochę wrednie. - Koniec końców, zawsze mogę mu na ściemniać jaki to przystojniak nie wyciągnął mojego wianka. - przedstawiła swój jakże genialny plan. A może bardziej żart, wywracając lekko oczami. Pamiętała jak kręcił nosem na Keatona. Klasnęła w dłonie, akurat na pojawienie się Charlie, do której uśmiechnęła się krótko. A gdy słuchała słów Wright, kącik jej ust mimowolnie drgnął. Od nie wiem czy będę pleść wianki do pójdziemy pleść wianki zdawała się dzielić bardzo cienka linia. Ale nie skomentowała w żaden sposób zadowolona z takiego obrotu spraw.
- A mnie pozwolisz? - zapytała wtrącając się jej żartobliwie w zdanie. Kiwnęła głową Gwen, kiedy ta wypowiedziała jej imię, posyłając przy okazji krótki uśmiech. Zaraz jednak skupiając się na powrót na Hannah. Skrzyżowała z nią spojrzenie, wiedząc, że Wright wyczyta z nich nieme pytanie, dlaczego jej obecność została pominięta. - Lily, chodź! - podniosła trochę głos, dostrzegając dalej przyjaciółkę. Uniosła rękę, żeby pomachać jej ręką.
- Zaraz. - odkrzyknęła Kerstin, która wędrowała już dalej z Michaelem. I nagle, cały ten lekki, nastrój jasny szlag trafił. Akurat spoglądała w stronę Kerstin, obok której znajdowała się Gwen, która dosłownie, zniknęła pod wodą. - Szlag. - zaklęła sięgając do kieszeni spódnicy, żeby wyciągnąć różdżkę. - Przysięgam, że ostatni raz założyłam spódnicę. - mruknęła ni to do siebie ni to do kobiet stojących obok. Lewą dłonią złapała za materiał i podciągnęła do góry, przyspieszając kroku by w końcu zacząć biec, wpatrując się w miejsce w którym zniknęła Gwen. - Odsuńcie się! - krzyknęła głośniej, potrzebowała czystej linii dla promienia zaklęcia. A kiedy (jeśli?) ludzie ustąpili jej z drogi, zatrzymała się unosząc różdżkę. - Subeo. - zażądała od różdżki. Zrobienie przejścia i dotarcie nim do Grey pozwoliłoby po pierwsze, uniknąć jej dalszego podtapia, a po drugie, dało możliwość wyciągnięcia jej na brzeg.
tutaj rzucam na dostrzeżenie? i próbuję odsunąć wodę od Gwen żeby nam się nie utopiła
- Mój wianek w zeszłym roku wyłowił Macnair, gorzej Hannah, się nie da. - zapewniła ją, poruszając brwiami do przyjaciółki. Zabawne, że rok temu sytuacja była zgoła odwrotna. Wydęła usta i zacmokała na jej usta. - To bardzo, ale to bardzo, ponura wizja. - oznajmiła patrząc na nią zmarszczonymi brwiami. - Jakaś marudna dzisiaj jesteś. Może ty czekolady potrzebujesz? - zapytała patrząc w jej kierunku badawczo. Przy kolejnym kroku, zarzucając jej rękę na ramiona, co wcale nie było takie łatwe przy jej wzroście. - Powiem ci tak, jeśli jednak ktoś wyłowi twój. To stawiasz następny alkohol. Jeśli będzie jak mówisz, ja stawiam cały miesiąc. - wystosowała mały zakładał, uwalniając ją od swojej ręki. Ułożyła dłonie na biodrach i rozejrzała się dookoła. A potem wzruszyła lekko ramionami. - Nie widzę go. - stwierdziła jedynie, zaraz uśmiechając się trochę wrednie. - Koniec końców, zawsze mogę mu na ściemniać jaki to przystojniak nie wyciągnął mojego wianka. - przedstawiła swój jakże genialny plan. A może bardziej żart, wywracając lekko oczami. Pamiętała jak kręcił nosem na Keatona. Klasnęła w dłonie, akurat na pojawienie się Charlie, do której uśmiechnęła się krótko. A gdy słuchała słów Wright, kącik jej ust mimowolnie drgnął. Od nie wiem czy będę pleść wianki do pójdziemy pleść wianki zdawała się dzielić bardzo cienka linia. Ale nie skomentowała w żaden sposób zadowolona z takiego obrotu spraw.
- A mnie pozwolisz? - zapytała wtrącając się jej żartobliwie w zdanie. Kiwnęła głową Gwen, kiedy ta wypowiedziała jej imię, posyłając przy okazji krótki uśmiech. Zaraz jednak skupiając się na powrót na Hannah. Skrzyżowała z nią spojrzenie, wiedząc, że Wright wyczyta z nich nieme pytanie, dlaczego jej obecność została pominięta. - Lily, chodź! - podniosła trochę głos, dostrzegając dalej przyjaciółkę. Uniosła rękę, żeby pomachać jej ręką.
- Zaraz. - odkrzyknęła Kerstin, która wędrowała już dalej z Michaelem. I nagle, cały ten lekki, nastrój jasny szlag trafił. Akurat spoglądała w stronę Kerstin, obok której znajdowała się Gwen, która dosłownie, zniknęła pod wodą. - Szlag. - zaklęła sięgając do kieszeni spódnicy, żeby wyciągnąć różdżkę. - Przysięgam, że ostatni raz założyłam spódnicę. - mruknęła ni to do siebie ni to do kobiet stojących obok. Lewą dłonią złapała za materiał i podciągnęła do góry, przyspieszając kroku by w końcu zacząć biec, wpatrując się w miejsce w którym zniknęła Gwen. - Odsuńcie się! - krzyknęła głośniej, potrzebowała czystej linii dla promienia zaklęcia. A kiedy (jeśli?) ludzie ustąpili jej z drogi, zatrzymała się unosząc różdżkę. - Subeo. - zażądała od różdżki. Zrobienie przejścia i dotarcie nim do Grey pozwoliłoby po pierwsze, uniknąć jej dalszego podtapia, a po drugie, dało możliwość wyciągnięcia jej na brzeg.
tutaj rzucam na dostrzeżenie? i próbuję odsunąć wodę od Gwen żeby nam się nie utopiła
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 55
'k100' : 55
Dostrzeżenie tonącego nie było proste, tonący znikał bez dźwięku i bez śladu; nie było krzyku, szamotaniny, tylko lekkie wzburzenie i tak falującej tafli wody, skryte gdzieś między rosłymi sylwetkami chłopców wyciągających z wody wianki pozostałych przy plaży dziewcząt. Gwendolyn zaś czuła, że wcale nie opadała w wodę bezwładnie, coś ją w nią ciągnęło, co sił owijając się wokół jej ramienia. Nie była oswojona z wodą, nie potrafiła otworzyć pod nią oczu, nie próbowała z też z tym walczyć - szukała różdżki na oślep, ale ograniczone ruchy jej na to nie pozwalały. Opór wody był silny, a jej wątłe ciało z trudem walczyło z żywiołem, ciągnięte z coraz większą prędkością - i coraz dalej od brzegu. Czarownica czuła, jak woda wpada do jej ciała nosem, z tyłu gardła odrapał ją jej słony posmak. Kerstin w tym czasie ucięła sobie drzemkę.
Szczęśliwie, Michael uchwycił okiem moment, w którym Gwen została wciągnięta pod wody. Jego krzyk z pewnością przerwał błogi odpoczynek Kerstin, potoczył się zresztą znacznie dalej, budząc zainteresowanie zgromadzonych na wybrzeżu. Część czarodziejów podbiegła bliżej wody, wyglądając dziewczyny. Trójka chłopców została w morzu, otoczeni hałasem fal i skupieni na kwietnych zdobyczach nie słysząc przestrogi. Zaklęcie Tonksa odniosło swój efekt, lecz to, co wykryło, zadziwić musiało nawet aurora z dużym bagażem doświadczeń: pod wodą wiło się gigantyczne stworzenie niewyraźnym świetlistym kształtem przypominające morskiego węża. Trudno było określić jego wielkość na oko, zwłaszcza, gdy pozostawało w ruchu; miało więcej niż dziesięć metrów i było grubsze niż solidna beczka. Nie mógł dostrzec Gwendolyn.
Marcella nie czekała na tragedię, od razu przeszła do działania. Zrzuciła wierzchnie ubranie, nad obyczaj stawiając ludzkie życie i wskoczyła do wody, czując, jak jej temperatura oplatała ją paraliżującym chłodem. Potrzebowała chwili, może dwóch, by odnaleźć w wodzie równowagę. Ledwie moment po Marceli w wodzie znalazł się Billy, schodząc do niej ostrożniej wykazał się większą rozwagą, choć nie zaoszczędził na tym czasu - nadrabiając go wyższymi umiejętnościami. Już pod wodą, tak Marcella, jak Billy, mogli dostrzec nie tylko siebie nawzajem, ale i znajdującą się już w pewnej odległości od nich Gwen, którą ciągnął za sobą... kto? Srebrne stworzenie przypominało węża - naprawdę olbrzymiego węża - o ostrej płetwie grzbietowej ozdobionej pstrokatymi kolcami i kilku mackach odchodzących od pyska, o jedną z nich owinięta była walcząca o oddech Gwen. Zarówno Marcella, jak Billy, potrafili dostrzec jej chaotyczne ruchy - nie radziła sobie pod wodą.
- Tato? - Dziewczynka, która przyszła z Billym, wymknęła się cioci i podbiegła bliżej brzegu.
Wkrótce nad brzegiem znalazła się również Justine. Jej zaklęcie uderzyło w morską wodę, roztrącając fale na boki i czyniąc w nich suche - po usypującym się terenie - przejście, Tonks również zdołała uchwycić moment wypadku, wiedziała, gdzie Grey dokładnie zniknęła. Gwałtowne wzbicie się fal w górę zakołysało tak Billym, jak Marcellą; ten pierwszy zapanował nad swoim ciałem szybko, Marcella musiała się na chwilę wynurzyć ponad wodę. Dwa dwumetrowe słupy wody odgradzały ich od siebie. Pustka nie odsłoniła jednak Gwen, odsłoniła skrawek poruszającego się srebrnego ogona węża przemykającego z lewej strony na prawą, na stronę, na której znajdował się Billy. Ten widok wzmógł panikę, dziewczęta przy brzegu zaczęły piszczeć, kilka z nich podniosło spódnicę i chciało uciekać; po drodze znajdowało się kilkoro dzieci, w tym Amelia, przez które spanikowane czarownice mogły zacząć się przepychać - co uchwyciły Hannah i Maeve, Lydia rozkojarzona błyskami zaklęć i odsłoniętym widokiem gigantcznego węża straciła dziewczynkę z oczu. W wodzie bliżej brzegu wciąż byli chłopcy, którzy rozglądali się wokół siebie zdezorientowani - znajdujący się nad brzegiem Justine i Michael wiedzieli już, że chłopcy znajdowali się w niebezpieczeństwie.
Gwendolyn: żywotność 191/206 (15 - podtopienie)
Kolejny odpis mistrza gry pojawi się najwcześniej za 48 godzin.
Szczęśliwie, Michael uchwycił okiem moment, w którym Gwen została wciągnięta pod wody. Jego krzyk z pewnością przerwał błogi odpoczynek Kerstin, potoczył się zresztą znacznie dalej, budząc zainteresowanie zgromadzonych na wybrzeżu. Część czarodziejów podbiegła bliżej wody, wyglądając dziewczyny. Trójka chłopców została w morzu, otoczeni hałasem fal i skupieni na kwietnych zdobyczach nie słysząc przestrogi. Zaklęcie Tonksa odniosło swój efekt, lecz to, co wykryło, zadziwić musiało nawet aurora z dużym bagażem doświadczeń: pod wodą wiło się gigantyczne stworzenie niewyraźnym świetlistym kształtem przypominające morskiego węża. Trudno było określić jego wielkość na oko, zwłaszcza, gdy pozostawało w ruchu; miało więcej niż dziesięć metrów i było grubsze niż solidna beczka. Nie mógł dostrzec Gwendolyn.
Marcella nie czekała na tragedię, od razu przeszła do działania. Zrzuciła wierzchnie ubranie, nad obyczaj stawiając ludzkie życie i wskoczyła do wody, czując, jak jej temperatura oplatała ją paraliżującym chłodem. Potrzebowała chwili, może dwóch, by odnaleźć w wodzie równowagę. Ledwie moment po Marceli w wodzie znalazł się Billy, schodząc do niej ostrożniej wykazał się większą rozwagą, choć nie zaoszczędził na tym czasu - nadrabiając go wyższymi umiejętnościami. Już pod wodą, tak Marcella, jak Billy, mogli dostrzec nie tylko siebie nawzajem, ale i znajdującą się już w pewnej odległości od nich Gwen, którą ciągnął za sobą... kto? Srebrne stworzenie przypominało węża - naprawdę olbrzymiego węża - o ostrej płetwie grzbietowej ozdobionej pstrokatymi kolcami i kilku mackach odchodzących od pyska, o jedną z nich owinięta była walcząca o oddech Gwen. Zarówno Marcella, jak Billy, potrafili dostrzec jej chaotyczne ruchy - nie radziła sobie pod wodą.
- Tato? - Dziewczynka, która przyszła z Billym, wymknęła się cioci i podbiegła bliżej brzegu.
Wkrótce nad brzegiem znalazła się również Justine. Jej zaklęcie uderzyło w morską wodę, roztrącając fale na boki i czyniąc w nich suche - po usypującym się terenie - przejście, Tonks również zdołała uchwycić moment wypadku, wiedziała, gdzie Grey dokładnie zniknęła. Gwałtowne wzbicie się fal w górę zakołysało tak Billym, jak Marcellą; ten pierwszy zapanował nad swoim ciałem szybko, Marcella musiała się na chwilę wynurzyć ponad wodę. Dwa dwumetrowe słupy wody odgradzały ich od siebie. Pustka nie odsłoniła jednak Gwen, odsłoniła skrawek poruszającego się srebrnego ogona węża przemykającego z lewej strony na prawą, na stronę, na której znajdował się Billy. Ten widok wzmógł panikę, dziewczęta przy brzegu zaczęły piszczeć, kilka z nich podniosło spódnicę i chciało uciekać; po drodze znajdowało się kilkoro dzieci, w tym Amelia, przez które spanikowane czarownice mogły zacząć się przepychać - co uchwyciły Hannah i Maeve, Lydia rozkojarzona błyskami zaklęć i odsłoniętym widokiem gigantcznego węża straciła dziewczynkę z oczu. W wodzie bliżej brzegu wciąż byli chłopcy, którzy rozglądali się wokół siebie zdezorientowani - znajdujący się nad brzegiem Justine i Michael wiedzieli już, że chłopcy znajdowali się w niebezpieczeństwie.
Gwendolyn: żywotność 191/206 (15 - podtopienie)
Kolejny odpis mistrza gry pojawi się najwcześniej za 48 godzin.
Fala uderzyła ją od razu, dlatego właściwie w ogóle nie żałowała, że zdjęła tę wielką spódnicę, która tylko by ją spowalniała, bo w majtkach było o wiele wygodniej. No i na pośladkach nie miała jeszcze żadnej blizny, nie to co na ramieniu. Dlatego nie zdjęła koszuli. Są priorytety. Wprawdzie pływała lepiej niż zguba tego dnia, ale nie mogła nazwać się mistrzynią. Nie mogła też powiedzieć, że wskakując tutaj jakoś specjalnie myślała. Tak po prostu trzeba było zrobić. Szybko odnalazła wzrokiem Gwen, która nie wyglądała jakby potrafiła pływać, co jakoś... Specjalnie jej nie zdziwiło. Nie dlatego, że wątpiła w jej umiejętności czy cokolwiek takiego, po prostu... Ona zawsze była tam, gdzie kłopoty będą najbardziej dlań dotkliwe. Myślenie w warunkach takiego otoczenia było trudne, a wąż nie wyglądał na coś, z czym chcieli zadzierać. Nie zdziwiłaby się, gdyby był pozostałością po jakimś systemie dodatkowych zabezpieczeń z Azkabanu. A na tych plażach kąpały się dzieci!
Przeniosła spojrzenie na Billy'ego i wygląda na to, że dla zaradzenia tej sytuacji musieli współpracować. Kiwnęła głową w stronę Gwen sugestywnie, pokazała dłonią powolny gest, jakby chciała zasłaniać twarz, po czym swoją różdżką wskazała na kobietę jeszcze raz, mając nadzieję, że zostanie w miarę dobrze zrozumiana. Jakby rzucić na nią zaklęcie Bąblogłowy, mogliby mieć więcej czasu na wymyślenie czegoś lepszego. Widać było też, że sama przymierza się do rzucenia jakiegoś zaklęcia, aczkolwiek... Nie zdążyła. Woda zabulgotała tak, że aż to usłyszała i mocny impet fali odsunął ją do tego stopnia, że musiała wypłynąć, żeby nie podtopić się zupełnie. Jej głowa znalazła się nad powierzchnią, gdzie zaczerpnęła powietrza i machnęła mocno włosami. Chyba najwyższy czas ściąć grzywkę, bo przez chwilę zasłoniła jej cały widok. Odsunęła szybko włosy wolną dłonią. Rozejrzała się, by w ogóle dowiedzieć się co wypchnęło ją na powierzchnię i zauważyła dwa słupy, które rozbijały wodę na dwa, z resztą produkując fale, które trochę nią miotały. Zastanawiała się co zrobić. Zranienie go może tylko pogorszyć sytuację, jeśli postanowi uwolnić swoją agresywną stronę. Jakby już nie był dostatecznie agresywny... Wycelowała w odsłonięte ciało potwora różdżką i wypaliła w końcu. - Confundus! - Nie miała czasu tłumaczyć tego planu, ale był dosyć prosty. Może dzięki temu, że zdecydowanie było słychać tę inkantację, bo właściwie się wydarła.
Przeniosła spojrzenie na Billy'ego i wygląda na to, że dla zaradzenia tej sytuacji musieli współpracować. Kiwnęła głową w stronę Gwen sugestywnie, pokazała dłonią powolny gest, jakby chciała zasłaniać twarz, po czym swoją różdżką wskazała na kobietę jeszcze raz, mając nadzieję, że zostanie w miarę dobrze zrozumiana. Jakby rzucić na nią zaklęcie Bąblogłowy, mogliby mieć więcej czasu na wymyślenie czegoś lepszego. Widać było też, że sama przymierza się do rzucenia jakiegoś zaklęcia, aczkolwiek... Nie zdążyła. Woda zabulgotała tak, że aż to usłyszała i mocny impet fali odsunął ją do tego stopnia, że musiała wypłynąć, żeby nie podtopić się zupełnie. Jej głowa znalazła się nad powierzchnią, gdzie zaczerpnęła powietrza i machnęła mocno włosami. Chyba najwyższy czas ściąć grzywkę, bo przez chwilę zasłoniła jej cały widok. Odsunęła szybko włosy wolną dłonią. Rozejrzała się, by w ogóle dowiedzieć się co wypchnęło ją na powierzchnię i zauważyła dwa słupy, które rozbijały wodę na dwa, z resztą produkując fale, które trochę nią miotały. Zastanawiała się co zrobić. Zranienie go może tylko pogorszyć sytuację, jeśli postanowi uwolnić swoją agresywną stronę. Jakby już nie był dostatecznie agresywny... Wycelowała w odsłonięte ciało potwora różdżką i wypaliła w końcu. - Confundus! - Nie miała czasu tłumaczyć tego planu, ale był dosyć prosty. Może dzięki temu, że zdecydowanie było słychać tę inkantację, bo właściwie się wydarła.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
The member 'Marcella Figg' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 84
'k100' : 84
Spojrzała na Just i uniosła jedną brew. Nie zamierzała się z nią wcale kłócić. Nie wiedziała, co naprawdę mogło kierować Macnairem, by wyławiać wianek Tonks. I nie chciała zastanawiać się, co czuła Just, kiedy to się wydarzyło. Psychopaci, nie miała dla nich trafniejszego określenia. Banda rozszalałych psychopatów.
— Nie jestem marudna!— zaprotestowała automatycznie, posyłając jej długie, pełne wyrzutu spojrzenie. — Wizja wcale nie jest ponura. Takie przypadki stają się przeznaczeniem. A przypadki tworzymy my sami, nikt za nas tego nie zrobi — wytłumaczyła jej, przewracając oczami. Westchnęłaby, ale czuła, że dziś mogłoby jej się poszczęścić w zakładzie. Uśmiechnęła się pewnie, łatwo go mogła wygrać, wystarczyło wykazać się sprytem, ale nie chodziło wcale o wygraną. Ani o to, by za wszelką cenę wygrać zakład. Wygrana byłaby bowiem gorzka. Nie osłodziłyby jej nawet litry alkoholu, który gwarantowała Tonks.
— Czy ten facet choć raz mógłby być na czas?— mruknęła z rezygnacją. Miała wrażenie, że Vincent zawsze robił wszystko za późno, po czasie. Jakby potrzebował kilku chwil, kilku zdarzeń i wielu dobitnych słów i myśli, by zareagować. Ale może taki był jego urok, może nie działał zbyt pochopnie — ona sama reagowała jeszcze zanim dobrze przemyślała swój plan. — Nie wiem, czy to dobry pomysł. Kiedy ja zastosowałam na nim tę taktykę podczas wesela Macmillanów wściekł się, ale zamiast na zmotywowanego do działania wyglądał na poirytowanego tym, że w ogóle śmiem mu coś takiego powiedzieć. Czy on bywa słodki, Just?— spytała z powątpiewaniem i uśmiechnęła się. Na pewno bywał Inaczej nie ująłby przyjaciółki za serce tak silnie. Przeniosła wzrok na Charlie i uśmiechnęła się ciepło. Brzmiała lepiej niż wtedy, gdy widziała się z nią ostatnim razem. Być może odnalazła w sobie trochę nadziei, odwagi. — A ty nie chcesz? — spytała, posyłając jej wątpliwe spojrzenie. — Wszystkim nam tego brakuje. Ciężko jest w nowym miejscu stworzyć dom. Albo przynajmniej jego namiastkę. Ludzie potracili swoich bliskich, życiowy dorobek. Wielu z nich ledwie uszło z życiem. Musimy im w tym pomóc, Charlie. Ty również. Jesteś tu na co dzień, masz możliwość zrobić coś dobrego. Martwiłaś się, że nie jesteś przydatna. Jesteś. I właśnie to jest twoje zadanie. — Była jedną z nich, musiała zrobić wszystko, co w jej mocy, aby wesprzeć ludzi, którzy się tu znajdowali, szczególnie, że sama tu zamieszkała.
A potem wszystko potoczyło się szybko. Odjęła wzrok od zbliżających się przyjaciół, porwana krzykiem Michaela. Gwen, to była Gwen. Zniknęła pod wodą? Rozejrzała się pobieżnie dookoła, ale nie dostrzegła niczego. Dostrzegła za to przyjaciela, który zdjął koszulę i ruszył przed siebie, zaraz ruszyła też biegiem Tonks. Serce podskoczyło jej do gardła. — Poślizgnęła się?— spytała kuzynkę, która przy niej została, ale nie patrzyła na nią. Za to w zasięgu jej wzroku znalazła się dziewczynka, wymykająca się Lydii, biegnąca za ojcem, który chwilę wcześniej zniknął pomiędzy kamieniami i pieniącą się wodą.
— Lily!— podniosła głos, nie tyle w naganie, co nagłym przypływie paniki, kiedy Amelia ruszyła przed siebie w kierunku brzegu. Nie miała pojęcia, dlaczego Lydia jej nie upilnowała, co przykuło jej wzrok, ale przestała być czujna.— Cholera!— Ruszyła za nią, nie zwracając uwagi na to, co działo się wokół, nie spuszczając z niej oczu. Wokół nagle, niespodziewanie podniosły się piski dziewczyn, krzyki. Serce zabiło jej mocniej w piersi, ale nie rozglądała się dookoła, zupełnie nie wiedząc, co działo się w wodzie. Błyskawicznie ruszyła za dziewczynką, chwytając ją za rękę i zatrzymując przed pójściem dalej. Kamienie na brzegu były śliskie, niebezpieczne, wystarczył jeden lekkomyślny ruch, by jej mała nóżka poślizgnęła się i wpadła do wody. Nagle cała sytuacja w wodzie przestała mieć znaczenie. — Amelko, zaczekaj! — Kucnęła przy niej, cały czas trzymając ją za rączkę. — Tata musiał iść pomóc pewnej pani, która się poślizgnęła i wpadła do wody. Uratuje ją i zaraz do ciebie wróci. Poczekamy na niego tam dalej, dobrze? Tam będzie bezpieczniej— zaproponowała, patrząc na nią pogodnie, starając się uśmiechnąć. Podniesione krzyki i hałasy mogły ją wystraszyć, ale nie mogła pozwolić jej uciec, a już na pewno nie ruszyć za Billym. Cokolwiek teraz działo się w wodzie, musiała się nią zająć. Przyciągnęła ją bliżej siebie i spróbowała wziąć na ręce, mocno przyciskając do piersi. Tak się nie rozdzielą, tak nikt nie wpadnie na nią i nie stratuje jej, nie widząc nic poza czubkiem własnego nosa. Chciała się wycofać z wybrzeża, odejść jak najdalej od wody i stanąć gdzieś, gdzie było bezpieczniej, gdzie nie szalały rozbiegane dziewczęta. Później poszuka Lydii, Charlie, później odszuka Williama. Musiała ją stąd zabrać. — Trzymaj się mnie mocno, dobra? I nie bój się, wszystko będzie w porządku. Tata wszystko ma pod kontrolą— zapewniła ją, choć czuła, jak coś ściska jej gardło. Nie miała pojęcia co się z nim działo, co wydarzyło się w wodzie, że nagle wokół się tak zakotłowało.
— Nie jestem marudna!— zaprotestowała automatycznie, posyłając jej długie, pełne wyrzutu spojrzenie. — Wizja wcale nie jest ponura. Takie przypadki stają się przeznaczeniem. A przypadki tworzymy my sami, nikt za nas tego nie zrobi — wytłumaczyła jej, przewracając oczami. Westchnęłaby, ale czuła, że dziś mogłoby jej się poszczęścić w zakładzie. Uśmiechnęła się pewnie, łatwo go mogła wygrać, wystarczyło wykazać się sprytem, ale nie chodziło wcale o wygraną. Ani o to, by za wszelką cenę wygrać zakład. Wygrana byłaby bowiem gorzka. Nie osłodziłyby jej nawet litry alkoholu, który gwarantowała Tonks.
— Czy ten facet choć raz mógłby być na czas?— mruknęła z rezygnacją. Miała wrażenie, że Vincent zawsze robił wszystko za późno, po czasie. Jakby potrzebował kilku chwil, kilku zdarzeń i wielu dobitnych słów i myśli, by zareagować. Ale może taki był jego urok, może nie działał zbyt pochopnie — ona sama reagowała jeszcze zanim dobrze przemyślała swój plan. — Nie wiem, czy to dobry pomysł. Kiedy ja zastosowałam na nim tę taktykę podczas wesela Macmillanów wściekł się, ale zamiast na zmotywowanego do działania wyglądał na poirytowanego tym, że w ogóle śmiem mu coś takiego powiedzieć. Czy on bywa słodki, Just?— spytała z powątpiewaniem i uśmiechnęła się. Na pewno bywał Inaczej nie ująłby przyjaciółki za serce tak silnie. Przeniosła wzrok na Charlie i uśmiechnęła się ciepło. Brzmiała lepiej niż wtedy, gdy widziała się z nią ostatnim razem. Być może odnalazła w sobie trochę nadziei, odwagi. — A ty nie chcesz? — spytała, posyłając jej wątpliwe spojrzenie. — Wszystkim nam tego brakuje. Ciężko jest w nowym miejscu stworzyć dom. Albo przynajmniej jego namiastkę. Ludzie potracili swoich bliskich, życiowy dorobek. Wielu z nich ledwie uszło z życiem. Musimy im w tym pomóc, Charlie. Ty również. Jesteś tu na co dzień, masz możliwość zrobić coś dobrego. Martwiłaś się, że nie jesteś przydatna. Jesteś. I właśnie to jest twoje zadanie. — Była jedną z nich, musiała zrobić wszystko, co w jej mocy, aby wesprzeć ludzi, którzy się tu znajdowali, szczególnie, że sama tu zamieszkała.
A potem wszystko potoczyło się szybko. Odjęła wzrok od zbliżających się przyjaciół, porwana krzykiem Michaela. Gwen, to była Gwen. Zniknęła pod wodą? Rozejrzała się pobieżnie dookoła, ale nie dostrzegła niczego. Dostrzegła za to przyjaciela, który zdjął koszulę i ruszył przed siebie, zaraz ruszyła też biegiem Tonks. Serce podskoczyło jej do gardła. — Poślizgnęła się?— spytała kuzynkę, która przy niej została, ale nie patrzyła na nią. Za to w zasięgu jej wzroku znalazła się dziewczynka, wymykająca się Lydii, biegnąca za ojcem, który chwilę wcześniej zniknął pomiędzy kamieniami i pieniącą się wodą.
— Lily!— podniosła głos, nie tyle w naganie, co nagłym przypływie paniki, kiedy Amelia ruszyła przed siebie w kierunku brzegu. Nie miała pojęcia, dlaczego Lydia jej nie upilnowała, co przykuło jej wzrok, ale przestała być czujna.— Cholera!— Ruszyła za nią, nie zwracając uwagi na to, co działo się wokół, nie spuszczając z niej oczu. Wokół nagle, niespodziewanie podniosły się piski dziewczyn, krzyki. Serce zabiło jej mocniej w piersi, ale nie rozglądała się dookoła, zupełnie nie wiedząc, co działo się w wodzie. Błyskawicznie ruszyła za dziewczynką, chwytając ją za rękę i zatrzymując przed pójściem dalej. Kamienie na brzegu były śliskie, niebezpieczne, wystarczył jeden lekkomyślny ruch, by jej mała nóżka poślizgnęła się i wpadła do wody. Nagle cała sytuacja w wodzie przestała mieć znaczenie. — Amelko, zaczekaj! — Kucnęła przy niej, cały czas trzymając ją za rączkę. — Tata musiał iść pomóc pewnej pani, która się poślizgnęła i wpadła do wody. Uratuje ją i zaraz do ciebie wróci. Poczekamy na niego tam dalej, dobrze? Tam będzie bezpieczniej— zaproponowała, patrząc na nią pogodnie, starając się uśmiechnąć. Podniesione krzyki i hałasy mogły ją wystraszyć, ale nie mogła pozwolić jej uciec, a już na pewno nie ruszyć za Billym. Cokolwiek teraz działo się w wodzie, musiała się nią zająć. Przyciągnęła ją bliżej siebie i spróbowała wziąć na ręce, mocno przyciskając do piersi. Tak się nie rozdzielą, tak nikt nie wpadnie na nią i nie stratuje jej, nie widząc nic poza czubkiem własnego nosa. Chciała się wycofać z wybrzeża, odejść jak najdalej od wody i stanąć gdzieś, gdzie było bezpieczniej, gdzie nie szalały rozbiegane dziewczęta. Później poszuka Lydii, Charlie, później odszuka Williama. Musiała ją stąd zabrać. — Trzymaj się mnie mocno, dobra? I nie bój się, wszystko będzie w porządku. Tata wszystko ma pod kontrolą— zapewniła ją, choć czuła, jak coś ściska jej gardło. Nie miała pojęcia co się z nim działo, co wydarzyło się w wodzie, że nagle wokół się tak zakotłowało.
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Czuła, jak woda powoli zaczyna zalewać jej płuca, wlewając się przez nos. Próbowała jeszcze kontrolować usta, ale z każdą sekundą było to coraz trudniejsze. Ludzkim odruchem była próba złapania oddechu, nawet jeśli w gęstej wodzie nie było to możliwe bez skrzeli.
Właśnie… bez skrzeli… było takie zaklęcie, ale…
… na razie nie przychodziło Gwen do głowy. Szamotała się dalej, nie świadoma tego, co dzieje się na powierzchni. Nie miała pojęcia o zagrożonych dzieciach. O śpiącej Kerstin, która nie zauważyła, że jej rudowłosa koleżanka zagubiła się pod woda. O Zakonnikach, próbujących wspomóc ja zaklęciami; i o tych, którzy biegli wprost w odmęty zimnej wody, próbując ją uratować. Nie wiedząc tego, czuła się samotna i opuszczona. Choć brakowało jej czasu aby rozmyślać głęboko nad swoim położeniem poczuła mocne, palące ukłucie samotności. Umrze tutaj, udusi się w tej morskiej otchłani i nawet nikt nie będzie o niej pamiętał.
Jej dłoń nie sięgnęła różdżki. Zaklęcie nie miało wiec prawa się udać. Miała ochotę jęknąć przeciągle, dając upust swojej irytacji. Powstrzymała się jednak silą woli. Jej serce i tak waliło jak młot, zużywając o wiele za dużo tlenu, niż w tej sytuacja powinno.
Nie była jednak jeszcze na tyle osłabiona, aby się poddać i pozwolić się potworze zaciągnąć na samo dno. Lewa ręką sięgnęła w stronę oślizgłych, oplatających jej prawe ramię macek. Próbowała rozluźnić uścisk, choć potwor zapewne prędzej uznawał jej starania za łaskotanie, niż cokolwiek innego. Próbowała go podrapać – ale jej paznokcie były zbyt krótkie, aby osiągnęło to jakikolwiek cel.
Drugą ręką wciąż próbowała sięgnąć ku różdżce. Wysilała się ze wszystkich stron, nie chcąc dać morskiemu stworzeniu za wygraną. Znów wydawało jej się, że jej dłoń prawie dotyka przedmiotu. Że jeszcze chwila i skutecznie uda jej się wypowiedzieć zaklęcie. Tylko jakie? JAKIE?
Jak brzmiał ten czar, który pozwalał oddychać pod wodą?
I wtedy, gdy wydawało jej się, ze w ciemności i podwodnym chaosie naprawdę chwyciła różdżkę, oświecenie spłynęło na nią niczym jasność z niebios.
– Bąblogłowa! – pomyślała z całą mocą. – Bąbłoglowa, bąblogłowa… – powtarzała, próbując trafić we wlaną głowę.
Właśnie… bez skrzeli… było takie zaklęcie, ale…
… na razie nie przychodziło Gwen do głowy. Szamotała się dalej, nie świadoma tego, co dzieje się na powierzchni. Nie miała pojęcia o zagrożonych dzieciach. O śpiącej Kerstin, która nie zauważyła, że jej rudowłosa koleżanka zagubiła się pod woda. O Zakonnikach, próbujących wspomóc ja zaklęciami; i o tych, którzy biegli wprost w odmęty zimnej wody, próbując ją uratować. Nie wiedząc tego, czuła się samotna i opuszczona. Choć brakowało jej czasu aby rozmyślać głęboko nad swoim położeniem poczuła mocne, palące ukłucie samotności. Umrze tutaj, udusi się w tej morskiej otchłani i nawet nikt nie będzie o niej pamiętał.
Jej dłoń nie sięgnęła różdżki. Zaklęcie nie miało wiec prawa się udać. Miała ochotę jęknąć przeciągle, dając upust swojej irytacji. Powstrzymała się jednak silą woli. Jej serce i tak waliło jak młot, zużywając o wiele za dużo tlenu, niż w tej sytuacja powinno.
Nie była jednak jeszcze na tyle osłabiona, aby się poddać i pozwolić się potworze zaciągnąć na samo dno. Lewa ręką sięgnęła w stronę oślizgłych, oplatających jej prawe ramię macek. Próbowała rozluźnić uścisk, choć potwor zapewne prędzej uznawał jej starania za łaskotanie, niż cokolwiek innego. Próbowała go podrapać – ale jej paznokcie były zbyt krótkie, aby osiągnęło to jakikolwiek cel.
Drugą ręką wciąż próbowała sięgnąć ku różdżce. Wysilała się ze wszystkich stron, nie chcąc dać morskiemu stworzeniu za wygraną. Znów wydawało jej się, że jej dłoń prawie dotyka przedmiotu. Że jeszcze chwila i skutecznie uda jej się wypowiedzieć zaklęcie. Tylko jakie? JAKIE?
Jak brzmiał ten czar, który pozwalał oddychać pod wodą?
I wtedy, gdy wydawało jej się, ze w ciemności i podwodnym chaosie naprawdę chwyciła różdżkę, oświecenie spłynęło na nią niczym jasność z niebios.
– Bąblogłowa! – pomyślała z całą mocą. – Bąbłoglowa, bąblogłowa… – powtarzała, próbując trafić we wlaną głowę.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
The member 'Gwendolyn Grey' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 84
'k100' : 84
Wywróciła oczami na stwierdzenie Hani, że wcale nie jest marudna. Wizja była ponura trochę, czy chciała to przyznać, czy nie. Nie powiedziała na ten temat już nic więcej. Za to na kolejne słowa zaśmiała się krótko.
- Był nie raz. - zapewniła ją, bo przecież spóźnianie, było jej domeną. - Raczej nie. - zgodziła się z nią. - Zrobiłaś co? - zapytała spoglądając na Wright z otwartymi szerzej w zaskoczeniu oczami. Zaraz jednak uśmiechnęła się. Złapała przyjaciółkę pod rękę. - Bywa. Sama się jeszcze przekonasz. - zapewniła ją swobodnie, pewna swoich racji. W rozmowę pomiędzy Hannah a Charlene nie wtrącała się zanadto. Wędrując obok nich. I wtedy wszystko się zmieniło, tak nagle, że trudno było określić dlaczego. Gwen znikająca pod wodą, była jednak jasnym znakiem. Ruszyła biegiem, unosząc różdżkę, żeby rzucić zaklęcie. Tworzące się przejście dało jej chwilę, w czasie której wcisnęła różdżkę w zęby i rozglądając się uniosła końcówki spódnicy, żeby wepchnąć je za pas, skracając jej długość. Ta chwila, pozwoliła jej rozeznać się w sytuacji. Widoczny ogon zwierzęcia nie zwiastował nic dobrego, a znajdujący się niedaleko chłopcy byli w niebezpieczeństwie.
- Michael! Chłopcy! Zajmij się nimi, wyprowadź na brzeg. - krzyknęła do brata. - Maeve! - próbowała odnaleźć kobietę wzrokiem. Jeszcze pozostając na miejscu, poprawiając uścisk na różdżce. - Pilnuj brzegu, niech nikt nie podchodzi! - musieli zadbać o bezpieczeństwo. - Zachowajcie spokój - krzyknęła do wszystkich znajdujących się wokół z całych sił. Panika, to było ostatnie, czego potrzebowali. Widziała, że Hannah pognała w kierunku córki Billy’ego. Wystający ogon, to nie było wiele. Reszta, musiała znajdować się dalej pod wodą, w której był już Billy i Marcella. Kolejne rzucenie tego samego zaklęcia, czy próba pacyfikacji gada? Tylko chwila na decyzje, postanowiła zaufać zdolnością Moora, jeśli pod wodą, radził sobie tak dobrze jak na miotle, to kolejne rozstąpienie wody tylko utrudniłoby jego działanie. Gdyby trafiła w smoka, spróbowała go spacyfikować choć trochę mieliby szansę, uratować Grey. - Conjunctivitis. - nie była znawcą smoków. Ani tych lądowych, ani wodnych. Właściwie, nie była też znawcą zwierząt. Ale wiedziała, jak działa to zaklęcie. Mogło im pomóc, na to teraz liczyła, sama zaczynając się przesuwać w stronę chłopców.
| próbuję trafić w ogon gada i go trochę spacyfikować
- Był nie raz. - zapewniła ją, bo przecież spóźnianie, było jej domeną. - Raczej nie. - zgodziła się z nią. - Zrobiłaś co? - zapytała spoglądając na Wright z otwartymi szerzej w zaskoczeniu oczami. Zaraz jednak uśmiechnęła się. Złapała przyjaciółkę pod rękę. - Bywa. Sama się jeszcze przekonasz. - zapewniła ją swobodnie, pewna swoich racji. W rozmowę pomiędzy Hannah a Charlene nie wtrącała się zanadto. Wędrując obok nich. I wtedy wszystko się zmieniło, tak nagle, że trudno było określić dlaczego. Gwen znikająca pod wodą, była jednak jasnym znakiem. Ruszyła biegiem, unosząc różdżkę, żeby rzucić zaklęcie. Tworzące się przejście dało jej chwilę, w czasie której wcisnęła różdżkę w zęby i rozglądając się uniosła końcówki spódnicy, żeby wepchnąć je za pas, skracając jej długość. Ta chwila, pozwoliła jej rozeznać się w sytuacji. Widoczny ogon zwierzęcia nie zwiastował nic dobrego, a znajdujący się niedaleko chłopcy byli w niebezpieczeństwie.
- Michael! Chłopcy! Zajmij się nimi, wyprowadź na brzeg. - krzyknęła do brata. - Maeve! - próbowała odnaleźć kobietę wzrokiem. Jeszcze pozostając na miejscu, poprawiając uścisk na różdżce. - Pilnuj brzegu, niech nikt nie podchodzi! - musieli zadbać o bezpieczeństwo. - Zachowajcie spokój - krzyknęła do wszystkich znajdujących się wokół z całych sił. Panika, to było ostatnie, czego potrzebowali. Widziała, że Hannah pognała w kierunku córki Billy’ego. Wystający ogon, to nie było wiele. Reszta, musiała znajdować się dalej pod wodą, w której był już Billy i Marcella. Kolejne rzucenie tego samego zaklęcia, czy próba pacyfikacji gada? Tylko chwila na decyzje, postanowiła zaufać zdolnością Moora, jeśli pod wodą, radził sobie tak dobrze jak na miotle, to kolejne rozstąpienie wody tylko utrudniłoby jego działanie. Gdyby trafiła w smoka, spróbowała go spacyfikować choć trochę mieliby szansę, uratować Grey. - Conjunctivitis. - nie była znawcą smoków. Ani tych lądowych, ani wodnych. Właściwie, nie była też znawcą zwierząt. Ale wiedziała, jak działa to zaklęcie. Mogło im pomóc, na to teraz liczyła, sama zaczynając się przesuwać w stronę chłopców.
| próbuję trafić w ogon gada i go trochę spacyfikować
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 46
'k100' : 46
Była przekonana, że zamknęła oczy jedynie na momencik. Taki króciutki, żeby dać oczom odpocząć od sierpniowego słońca odbijającego się na wodzie, pokontemplować świeży zapach przybrzeżnej flory, może delikatnie odpocząć - poprzedni dzień w lecznicy był wyjątkowo wyczerpujący, a pospać tak do końca też nie mogła, bo Tom zerwał narzutkę w salonie i zeszło jej do nocy na przyszywaniu łaty. No i wstawać przecież trzeba wraz ze słońcem, żeby się jakoś prezentować przy śniadaniu. Jeżeli nawet odrobinę przysnęła, to dla zdrowia i nie było czym się przejmować, bo przyjazne otoczenie szumiało mnogością znajomych głosów - była wśród swoich, z rodziną, z przyjaciółmi, z ich sojusznikami.
Leżała sobie tak wygodnie z dłonią malowniczo przełożoną przez twarz, gdy wtem dźwięki wokół nabrały natarczywego brzmienia. Tutaj ktoś krzyknął, tam pisnął, z początku nie miała pojęcia, co się dzieje.
- Rany, no i po co krzyczycie - wymamrotała trochę marudniej niż zwykle, przecierając kąciki oczu palcami i mozolnie podnosząc się do siadu.
Światło dnia z początku nieco ją oślepiło i nie mogła skupić spojrzenia na morzu. Gdy już wszystko nabrało ostrości, zdała sobie sprawę, że dużo ludzi zdaje się... biegnąć. Jedni w stronę wody, drudzy w przeciwną. Co się stało? - pomyślała z niepokojem, zbierając się na kolana i wtedy dopiero zarejestrowała słowa w kakofonii krzyków. Gwen! Gwen zniknęła pod wodą!
I do tego jakieś zaklęcia, błyski, szlochy.
Pierwszą reakcją Kerstin, tą instynktowną, była panika. Złapała się za włosy i zachwiała na kolanach, bo tak ją sparaliżowało, że nie mogła się unieść. Nie, to jest niemożliwe, coś im się musiało pomylić! Gwen była tutaj przed chwilą, rozmawiały, uśmiechała się, pokazywała swój śliczny wianek! To jakiś horror Łzy zapiekły ją gorąco w kącikach oczu, ale zanim panika zdołałaby zjeść ją całkiem, przymknęła oczy na ułamek sekundy i dwa razy głęboko odetchnęła.
Spokój, Kerstin. Jak w szpitalu. Najpierw działaj, potem się martw.
Przerabiała taki strach nie raz i nie dwa, ale o ile ciężej było opanować się, gdy w grę wchodziło życie bliskiej osoby! Wstała, a potem rozejrzała się po wszystkich, choć podczas króciutkiej drzemki plaża zapełniła się ludźmi i trudno było rozróżnić pojedyncze osoby. Mignęła jej siostra, Hania i brat. Na Mike'u zatrzymała wzrok na dłużej, przykładając ręce z dumą do serca, gdy zobaczyła, że już stoi w gotowości z wyciągniętą różdżką. Kolejni czarodzieje zrzucali ubrania i rzucali się na fale. Zaklęcie przefrunęło nad ich głowami, uderzyło w wodę, która na oczach Kerstin zaczęła rozstępować się na dwie strony. Pobladła i szybko odwróciła wzrok. Nie mogła się dać oszołomić ani rozproszyć, a wiedziała, że przy kontakcie z potężną magią wcale o to nietrudno.
Ratowanie Gwen z ciężkim sercem zostawiła czarodziejom - sama nie potrafiła pływać i wiedziała, że swoimi sztuczkami poradzą sobie lepiej. Ona im się tu jeszcze przyda, jak już wyłowią Gwen (bo nie mogli tego nie zrobić!). Nie wiedziała, czy wśród obecnych był jakiś uzdrowiciel poza Just (a o Just jakoś trudno było jej myśleć jak o pielęgniarce) więc będzie stać w pogotowiu, na wypadek, gdyby potrzebowali wsparcia.
A teraz zajmie się tym, co na lądzie. W takiej panice nietrudno o przypadkowe staranowanie, o jakiś nierozważny krok i przypadkowe urazy.
Trzymając się z dala od wody, przebiegła kawałek na drugą stronę kamienistego zejścia i z rozsądnej odległości rozłożyła ramiona do uciekających w panice dziewcząt.
- Wolniej! Wolniej biegnijcie, bo sobie połamiecie nogi! - Zejście na brzeg było naprawdę strome, pokonując go do góry łatwo można się było poślizgnąć. - Spokojnie, sytuacja jest już prawie opanowana - dopowiedziała, czując pot spływający po kręgosłupie; nie miała pojęcia, czy sytuacja jest opanowana. - Pokażę wam bezpieczne miejsce. Chodźcie, tylko spokojniej, proszę. - Z braku lepszej opcji, w końcu nie znała Oazy aż tak dobrze, chciała pokierować je na swój kocyk.
Był duży i miękki i daleko od wody, na kępach traw rosnących poza wybrzeżem.
Leżała sobie tak wygodnie z dłonią malowniczo przełożoną przez twarz, gdy wtem dźwięki wokół nabrały natarczywego brzmienia. Tutaj ktoś krzyknął, tam pisnął, z początku nie miała pojęcia, co się dzieje.
- Rany, no i po co krzyczycie - wymamrotała trochę marudniej niż zwykle, przecierając kąciki oczu palcami i mozolnie podnosząc się do siadu.
Światło dnia z początku nieco ją oślepiło i nie mogła skupić spojrzenia na morzu. Gdy już wszystko nabrało ostrości, zdała sobie sprawę, że dużo ludzi zdaje się... biegnąć. Jedni w stronę wody, drudzy w przeciwną. Co się stało? - pomyślała z niepokojem, zbierając się na kolana i wtedy dopiero zarejestrowała słowa w kakofonii krzyków. Gwen! Gwen zniknęła pod wodą!
I do tego jakieś zaklęcia, błyski, szlochy.
Pierwszą reakcją Kerstin, tą instynktowną, była panika. Złapała się za włosy i zachwiała na kolanach, bo tak ją sparaliżowało, że nie mogła się unieść. Nie, to jest niemożliwe, coś im się musiało pomylić! Gwen była tutaj przed chwilą, rozmawiały, uśmiechała się, pokazywała swój śliczny wianek! To jakiś horror Łzy zapiekły ją gorąco w kącikach oczu, ale zanim panika zdołałaby zjeść ją całkiem, przymknęła oczy na ułamek sekundy i dwa razy głęboko odetchnęła.
Spokój, Kerstin. Jak w szpitalu. Najpierw działaj, potem się martw.
Przerabiała taki strach nie raz i nie dwa, ale o ile ciężej było opanować się, gdy w grę wchodziło życie bliskiej osoby! Wstała, a potem rozejrzała się po wszystkich, choć podczas króciutkiej drzemki plaża zapełniła się ludźmi i trudno było rozróżnić pojedyncze osoby. Mignęła jej siostra, Hania i brat. Na Mike'u zatrzymała wzrok na dłużej, przykładając ręce z dumą do serca, gdy zobaczyła, że już stoi w gotowości z wyciągniętą różdżką. Kolejni czarodzieje zrzucali ubrania i rzucali się na fale. Zaklęcie przefrunęło nad ich głowami, uderzyło w wodę, która na oczach Kerstin zaczęła rozstępować się na dwie strony. Pobladła i szybko odwróciła wzrok. Nie mogła się dać oszołomić ani rozproszyć, a wiedziała, że przy kontakcie z potężną magią wcale o to nietrudno.
Ratowanie Gwen z ciężkim sercem zostawiła czarodziejom - sama nie potrafiła pływać i wiedziała, że swoimi sztuczkami poradzą sobie lepiej. Ona im się tu jeszcze przyda, jak już wyłowią Gwen (bo nie mogli tego nie zrobić!). Nie wiedziała, czy wśród obecnych był jakiś uzdrowiciel poza Just (a o Just jakoś trudno było jej myśleć jak o pielęgniarce) więc będzie stać w pogotowiu, na wypadek, gdyby potrzebowali wsparcia.
A teraz zajmie się tym, co na lądzie. W takiej panice nietrudno o przypadkowe staranowanie, o jakiś nierozważny krok i przypadkowe urazy.
Trzymając się z dala od wody, przebiegła kawałek na drugą stronę kamienistego zejścia i z rozsądnej odległości rozłożyła ramiona do uciekających w panice dziewcząt.
- Wolniej! Wolniej biegnijcie, bo sobie połamiecie nogi! - Zejście na brzeg było naprawdę strome, pokonując go do góry łatwo można się było poślizgnąć. - Spokojnie, sytuacja jest już prawie opanowana - dopowiedziała, czując pot spływający po kręgosłupie; nie miała pojęcia, czy sytuacja jest opanowana. - Pokażę wam bezpieczne miejsce. Chodźcie, tylko spokojniej, proszę. - Z braku lepszej opcji, w końcu nie znała Oazy aż tak dobrze, chciała pokierować je na swój kocyk.
Był duży i miękki i daleko od wody, na kępach traw rosnących poza wybrzeżem.
Początek sierpnia, tak jak wiele poprzednich, przyniósł ze sobą wspomnienia z Dorset, gdzie właśnie powinien odbywać się Festiwal Lata. Ostatni w jakim brałem udział miał miejsce kilka lat wcześniej, jeszcze wtedy, kiedy żyła Allya i długie tygodnie poprzedzające Święto Miłości szyła swoją sukienkę na tę okazję i planowała jakie zbierze kwiaty do swojego wianka. Po jej śmierci nie odwiedzałem Weymouth, nie odczułbym różnicy pomiędzy tym, a poprzednim rokiem, lecz świadomość, że w tym roku nie bawił się tam absolutnie nikt była dziwnie przytłaczająca - zerwano z wiekową tradycją, strach przed Rycerzami Walpurgii coraz mocniej paraliżował cały kraj, nie tylko Londyn. To było dla mnie najbardziej niepokojące, a nie brak możliwości wyłowienia wianka jakieś panny, bo tego i tak nie miałbym w planach.
Piękne wspomnienia z ubiegłych lat wprawiły jednak w nostalgię nie do przezwyciężenia kilka dziewcząt w Oazie, które zaczęły pleść wianki, a wieść o tym bardzo szybko rozniosła się po całej wiosce i dotarła także do nas - Lizzie chciała zabrać Debbie na łąkę, by nauczyć ją plecenia wianków z kwiatów i rzucić je w morską toń, a ja nie potrafiłem temu odmówić, bo naprawdę chciałem, aby poczuły choć odrobinę normalności. Obiecałem, że do dołączę do nich wkrótce - tak na wszelki wypadek, dopilnować, czy koło mojej młodszej siostry nie kręci się ktoś nieodpowiedni. Lizzie była słodka i mądra, lecz miała niewiele lat i bałem się, że uczucie mogłoby zmącić jasność myślenia, zagłuszyć rozsądek - kobiety bywały zbyt emocjonalne. Nie miałem też pewności, czy Debbie potrafi pływać, chciałem mieć na nią oko, aby nie utopiła się w morzu przypadkiem.
Uprzedzony o tym, że najpierw wybierają się na łąkę, nie śpieszno mi było na samo wybrzeże. Korzystając z wolnych chwil, których nieustannie mi brakowało pomimo braku oficjalnego zatrudnienia, delektowałem się filiżanką mocnej, czarnej kawy i papierosem, zanim zmieniłem koszulę na wyprasowaną i białą, by opuścić niewielką chatkę i udać się na wybrzeże, gdzie ponoć wiele dziewcząt rzuciło już na morze swoje wianki, z tęsknoty za Festiwalem Lata.
Jednak zamiast śmiechu i radosnych rozmów, które powinny były temu towarzyszyć, usłyszałem jedynie piski przerażenia i wrzaski, nie zwiastujące niczego dobrego. Ruszyłem w tamtą stronę biegiem, wyciągając z kieszeni spodni różdżkę, próbując odnaleźć w tłumie Lizzie i Debbie - w pierwszej kolejności musiałem się przekonać, że nic im nie jest, że to nie one są przyczyną tego zamieszania.
- Co się dzieje? - zapytałem głośno, licząc, że ktoś zdecyduje się mi odpowiedzieć, przepychając się przez tłum bliżej brzegu i rozglądając uważnie wokół siebie, by się zorientować co tu w ogóle miało miejsce. Ujrzawszy Gwardzistkę, która zaklęciem utworzyła w wodzie długi korytarz, Michaela na brzegu, nabrałem złych przeczuć. - Odsuńcie się od brzegu - zawołałem do przerażonych gapiów, którzy zamiast się cofnąć, przyglądali się wszystkiemu.
| na spostrzegawczość rzucam (poziom III), żeby się zorientować co tu się dzieje
Piękne wspomnienia z ubiegłych lat wprawiły jednak w nostalgię nie do przezwyciężenia kilka dziewcząt w Oazie, które zaczęły pleść wianki, a wieść o tym bardzo szybko rozniosła się po całej wiosce i dotarła także do nas - Lizzie chciała zabrać Debbie na łąkę, by nauczyć ją plecenia wianków z kwiatów i rzucić je w morską toń, a ja nie potrafiłem temu odmówić, bo naprawdę chciałem, aby poczuły choć odrobinę normalności. Obiecałem, że do dołączę do nich wkrótce - tak na wszelki wypadek, dopilnować, czy koło mojej młodszej siostry nie kręci się ktoś nieodpowiedni. Lizzie była słodka i mądra, lecz miała niewiele lat i bałem się, że uczucie mogłoby zmącić jasność myślenia, zagłuszyć rozsądek - kobiety bywały zbyt emocjonalne. Nie miałem też pewności, czy Debbie potrafi pływać, chciałem mieć na nią oko, aby nie utopiła się w morzu przypadkiem.
Uprzedzony o tym, że najpierw wybierają się na łąkę, nie śpieszno mi było na samo wybrzeże. Korzystając z wolnych chwil, których nieustannie mi brakowało pomimo braku oficjalnego zatrudnienia, delektowałem się filiżanką mocnej, czarnej kawy i papierosem, zanim zmieniłem koszulę na wyprasowaną i białą, by opuścić niewielką chatkę i udać się na wybrzeże, gdzie ponoć wiele dziewcząt rzuciło już na morze swoje wianki, z tęsknoty za Festiwalem Lata.
Jednak zamiast śmiechu i radosnych rozmów, które powinny były temu towarzyszyć, usłyszałem jedynie piski przerażenia i wrzaski, nie zwiastujące niczego dobrego. Ruszyłem w tamtą stronę biegiem, wyciągając z kieszeni spodni różdżkę, próbując odnaleźć w tłumie Lizzie i Debbie - w pierwszej kolejności musiałem się przekonać, że nic im nie jest, że to nie one są przyczyną tego zamieszania.
- Co się dzieje? - zapytałem głośno, licząc, że ktoś zdecyduje się mi odpowiedzieć, przepychając się przez tłum bliżej brzegu i rozglądając uważnie wokół siebie, by się zorientować co tu w ogóle miało miejsce. Ujrzawszy Gwardzistkę, która zaklęciem utworzyła w wodzie długi korytarz, Michaela na brzegu, nabrałem złych przeczuć. - Odsuńcie się od brzegu - zawołałem do przerażonych gapiów, którzy zamiast się cofnąć, przyglądali się wszystkiemu.
| na spostrzegawczość rzucam (poziom III), żeby się zorientować co tu się dzieje
becomes law
resistance
becomes duty
The member 'Cedric Dearborn' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 69
'k100' : 69
Nie bywała tu często, właściwie to była druga albo trzecia wizyta w Oazie, ale już zdążyła wykreować sobie pewną opinię, nadała jej łatkę, która była na tyle wygodna, że teraz, gdy usłyszała męski krzyk, całkiem kojarzący jej się z głosem Michaela, wizja stworzonego w jej głowie świata i rzeczywistości rozgrywającej się przed jej oczami, zderzyły się ze sobą w nagłym pędzie. Nie rozumiała tutaj czegoś – jak to możliwe, że na wyspie, która jest azylem dla pokrzywdzonych, ktoś krzyczy i wznieca popłoch? Z łatki niewrażliwego na zło miejsca zaczął wyzierać ponury obraz zakłamanej wizji, którą stworzyła w ataku naiwności, przed którą tak się wzbraniała. Zastygła jak broniąca się przed nagłym sztormem mewa, zawisła gdzieś nad biegiem wydarzeniem, nad momentem, w którym Billy oddał pod jej opiekę Amelkę, a sam pobiegł nad wodę, po drodze rozbierając się niemal do rosołu, żeby za chwilę wskoczyć do wody. Gdzieś w tym momencie urwał jej się film, coś musiało się stać, coś zgubiła po drodze, sparaliżowało jej nerwy i końcówki zmysłów. Czasami są takie momenty w życiu, że kompletnie nie wiemy, co się działo i rezultat przynoszą dopiero długie analizy minionych w częściowym ogłupieniu chwil. Po prostu coś przeleciało przed oczami.
Nagły krzyk po raz kolejny wybudził ją z odrętwienia i od razu, jakby dusza wkleiła się z powrotem w surową ramę ciała, przypomniała sobie słowa Billy’ego.
– Amelka? – spojrzała w dół, na swoją dłoń, którą powinna mocno trzymać palce bratanicy. W popłochu uniosła wzrok, rozglądając się za dziewczynką. – Amelka! – krzyknęła, szukając jej niebieskimi tęczówkami wyglądającymi zza szeroko rozwartych powiek. Podjęła trucht, rozglądając się desperacko w obraz przed sobą, w plątaninę sylwetek, niskich i wysokich, okrytych jasnymi i ciemnymi włosami, ale nie zobaczyła w niej warkoczu bratanicy. Chciała krzyknąć jeszcze raz, zawołać do siebie małą, ale nie zdążyła, bo rozpoznała głos przyjaciółki. Pobiegła w jej stronę, zaraz rozumiejąc, że Hannah dostrzegła Amelkę jako pierwsza i chciała zwrócić na siebie jej uwagę. Zadyszka, prędzej wywołana nadmiernymi nerwami i paniką, niż wysiłkiem, spowodowała, że ciężki było jej wziąć głębszy oddech. – Hannah, Merlinie, dziękuję. Amy, wszystko w porządku? – spojrzała najpierw na Wright przepraszająco, ze strachem widocznym w rozszerzonych, mimo światła, źrenicach, za chwilę przypatrując się dziewczynce, a gdy była już pewna, że jest bezpieczna, spojrzenie przeniosła na spienione fale i rozgrywającą się tam całą akcję. Po raz ostatni uchwyciła sylwetkę brata, która niemal w tej samej chwili zniknęła pod wodą. Zobaczyła Just, krzyczącą do ludzi, żeby ich rozgonić, uniknąć niepotrzebnego zamieszania. A potem zobaczyła kształt sunący przez suchy ląd między dwiema ścianami wody. – O mój Merlinie… – wyszeptała, palce w strachu zakryły usta. Świetnie pływał. Billy naprawdę dobrze radził sobie pod wodą. – Hannah… - spojrzała na nią jeszcze raz, absolutnie przerażona. Oni mogą tam zginąć. – Co to jest, do jasnej… - urwała, bo przy dzieciach używać takich słów nie należało. – Hej, dzieciaki! – zawołała do nich, zaraz podchodząc bliżej, zagarniając ramionami, osłaniając plecami od niespokojnych wód i… jakiejś wodnej glizdy, niech ją szlag jasny trafi, która czyniła właśnie popłoch wśród wód. – Świetnie tutaj jest, ale nic stąd nie widać, prawda? Chodźmy tam, wyżej, tam będzie widać naprawdę wielki kawał morza! – wskazała im wyżej położony fragment zieleni, z dala od zdarzenia. Z dala od niebezpieczeństwa. – Mam ciasto z owocami, ma ktoś ochotę? Hannah, zabierzemy ich na przepyszny podwieczorek? – rzuciła porozumiewawcze spojrzenie w stronę Wright.
Jeśli mogła coś zrobić, to unikać wody z daleka – dość było tam zamieszania, kolejna głupia decyzja chojraka, takiego jak ona, mogło tylko pogorszyć sytuację. W ostatniej chwili dostrzegła Cedrica. Z przestrachem potoczyła za nim spojrzeniem, słowa wyrwały się z niej niemal siłą.
– Uważaj na siebie!
Uważajcie na siebie wszyscy.
Nagły krzyk po raz kolejny wybudził ją z odrętwienia i od razu, jakby dusza wkleiła się z powrotem w surową ramę ciała, przypomniała sobie słowa Billy’ego.
– Amelka? – spojrzała w dół, na swoją dłoń, którą powinna mocno trzymać palce bratanicy. W popłochu uniosła wzrok, rozglądając się za dziewczynką. – Amelka! – krzyknęła, szukając jej niebieskimi tęczówkami wyglądającymi zza szeroko rozwartych powiek. Podjęła trucht, rozglądając się desperacko w obraz przed sobą, w plątaninę sylwetek, niskich i wysokich, okrytych jasnymi i ciemnymi włosami, ale nie zobaczyła w niej warkoczu bratanicy. Chciała krzyknąć jeszcze raz, zawołać do siebie małą, ale nie zdążyła, bo rozpoznała głos przyjaciółki. Pobiegła w jej stronę, zaraz rozumiejąc, że Hannah dostrzegła Amelkę jako pierwsza i chciała zwrócić na siebie jej uwagę. Zadyszka, prędzej wywołana nadmiernymi nerwami i paniką, niż wysiłkiem, spowodowała, że ciężki było jej wziąć głębszy oddech. – Hannah, Merlinie, dziękuję. Amy, wszystko w porządku? – spojrzała najpierw na Wright przepraszająco, ze strachem widocznym w rozszerzonych, mimo światła, źrenicach, za chwilę przypatrując się dziewczynce, a gdy była już pewna, że jest bezpieczna, spojrzenie przeniosła na spienione fale i rozgrywającą się tam całą akcję. Po raz ostatni uchwyciła sylwetkę brata, która niemal w tej samej chwili zniknęła pod wodą. Zobaczyła Just, krzyczącą do ludzi, żeby ich rozgonić, uniknąć niepotrzebnego zamieszania. A potem zobaczyła kształt sunący przez suchy ląd między dwiema ścianami wody. – O mój Merlinie… – wyszeptała, palce w strachu zakryły usta. Świetnie pływał. Billy naprawdę dobrze radził sobie pod wodą. – Hannah… - spojrzała na nią jeszcze raz, absolutnie przerażona. Oni mogą tam zginąć. – Co to jest, do jasnej… - urwała, bo przy dzieciach używać takich słów nie należało. – Hej, dzieciaki! – zawołała do nich, zaraz podchodząc bliżej, zagarniając ramionami, osłaniając plecami od niespokojnych wód i… jakiejś wodnej glizdy, niech ją szlag jasny trafi, która czyniła właśnie popłoch wśród wód. – Świetnie tutaj jest, ale nic stąd nie widać, prawda? Chodźmy tam, wyżej, tam będzie widać naprawdę wielki kawał morza! – wskazała im wyżej położony fragment zieleni, z dala od zdarzenia. Z dala od niebezpieczeństwa. – Mam ciasto z owocami, ma ktoś ochotę? Hannah, zabierzemy ich na przepyszny podwieczorek? – rzuciła porozumiewawcze spojrzenie w stronę Wright.
Jeśli mogła coś zrobić, to unikać wody z daleka – dość było tam zamieszania, kolejna głupia decyzja chojraka, takiego jak ona, mogło tylko pogorszyć sytuację. W ostatniej chwili dostrzegła Cedrica. Z przestrachem potoczyła za nim spojrzeniem, słowa wyrwały się z niej niemal siłą.
– Uważaj na siebie!
Uważajcie na siebie wszyscy.
jesteś wolny
a jeśli nie uwierzysz, będziesz w dłoń ujęty
przez czas, przez czas - przeklęty
przez czas, przez czas - przeklęty
Bezpieczne wybrzeże
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Oaza Harolda