Wydarzenia


Ekipa forum
Lucretia Flavia Avery
AutorWiadomość
Lucretia Flavia Avery [odnośnik]09.10.20 13:14

Lucretia Flavia Avery (née Malfoy)

Data urodzenia: 17 grudnia 1932
Nazwisko matki: Parkinson
Miejsce zamieszkania: Zamek Ludlow
Czystość krwi: Czysta szlachetna
Status majątkowy: Bogaty
Zawód: Dama, działaczka społeczna
Wzrost: 160
Waga: 56
Kolor włosów: Jasny blond
Kolor oczu: Błękitne
Znaki szczególne: Dwa niewielkie znamiona na lewym policzku, poniżej linii nosa, brwi ciemniejsze od włosów, nienaganny ubiór, akcesoria związane z rodem Avery, blizna po oparzeniu na zewnętrznej stronie lewej dłoni, zawsze nosi białe rękawiczki.


Rozkosznie wspominać lata dziecięce. Tańczyć na obłoczkach pamiątek minionych chwil, starać się złapać okruchy czasu, które i tak przemkną nam między palcami.
Urodziła się w zimowy wieczór. Wilton zamarło na kilka długich chwil, gdyż nowo narodzone dziecko - ku twrodze rodziców i uzdrowicieli czuwających nad odpowiednim przebiegiem akcji porodowej - nie chciało zapłakać. Uległo dopiero później, z charkliwym pierwszym oddechem i cienkim, wysokim płaczem przychodzącym zaraz po nim.


Lucretia Flavia Malfoy rozpoczęła swój żywot w ciszy i zdaje się, że cisza miała być jej najlepszym przyjacielem. Była dzieckiem ze wszech miar spokojnym - jasnymi oczami wpatrywała się w twarze ludzi gromadzących się nad jej kołyską, płakała z rzadka, większość okresu niemowlęcego spędzając na spaniu. Bardzo szybko trafiła pod opiekę mamek - pani Malfoy uważała bowiem, że za wszelką cenę musi zachować wygląd swego ciała sprzed ciąży, a karmienie piersią mogłoby w tym przeszkodzić. Jej kontakt z córką ograniczony był więc do koniecznego minimum - nie miała, podobnie jak mąż, wielkiej chęci babrać się w pieluchach, pozostawiając smutne realia posiadania dziecka daleko za sobą. Uwielbiała natomiast stroić małą Lucretię, wielką wagę przywiązując do tego, jak prezentowała się jej córka. Wszak z własnego domu wyniosła ogromne przywiązanie do urody i piękna, cieszyła się zatem, gdy mogła pochwalić się córką w towarzystwie, spijając przy tym komplementy należne swej latorośli z ust innych (szczerze lub nie) zachwyconych dam.
Gdy wystarczająco podrosła, władzę domową nad dziewczynką przejęły guwernantki. Dnie wypełnione były naukami potrzebnymi damie: niedługo po śniadaniu witała ją pierwsza z nauczycielek, starsza już i pomarszczona kobieta, trzymająca pod pachą kilka starych ksiąg z wytartą oprawą. Uczyła ją historii magii i magicznego świata, skupiając się w szczególności na dokonaniach Malfoyów dla rozwoju tej ostatniej. Lucretia chłonęła wiedzę o potężnych przodkach z zapartym tchem, czasem pozwalając sobie na oparcie łokcia o stół z jasnego drewna i umieszczenie podbródka na dłoni. Karcona była wtedy przez starą guwernantkę, bo damie tak nie przystoi - przez resztę lekcji siedziała wyprostowana niczym struna, bez cienia złości na zwróconą jej uwagę. Po historii przychodził zawsze czas na retorykę. Zajęcia te były ciekawe w szczególności dlatego, że prowadzone były przez jej nauczycielkę francuskiego i odbywały się właśnie w tym języku. Milcząca zazwyczaj dziewczynka czytała więc traktaty przełożone na francuski, sama starała się ułożyć mowę kwietną i poruszającą, ćwicząc jednocześnie ulubiony język panów Wiltshire. Przed obiadem wyganiano ją na dwór, gdzie próbowała swych sił w gimnastyce. Nie była dzieckiem z nadmiarem energii, wierzono jednak, że ćwiczenia na świeżym powietrzu są nieocenioną pomocą w rozwoju dziecięcym, a gimnastyka przyda się także przy nauce tańca. Tylko on bowiem zdawał się być dla Lucretii aktywnością fizyczną godną uwagi. Nie uświadczono widoku rozbieganego dziewczęcia, którego włosy spięte wysoko zieloną wstążką falują w rytm kolejnych kroków, podobnie jak sukienka ozdobiona gipiurową koronką. Była w końcu dzieckiem statecznym i cichym, zakochanym w książkach i opowieściach, na swój sposób nieśmiałym i zamkniętym w sobie.


Po obiedzie mogła mieć chwilę spokoju. Wtedy też zaszywała się w swym pokoju, czytając książki polecane przez nauczycielki. Czy to "Skorowidz Czystości Krwi", który już prawie recytowała z pamięci, czy "Rodu Malfoy Dzieła Zebrane", nawet "Praktyczną Magię Domową", podstawowy podręcznik dla przyszłych idealnych małżonek. Ostatni dzień tygodnia zamykały rozmowy z rodzicami, najczęściej ojcem - ciężko było szukać w nich ciepła rodzicielskiej więzi. Miały one na celu podsumować ciężką pracę latorośli, która wykazywała wszystkie spodziewane od czystokrwistej dziewczynki cechy - od piękna zewnętrznego (którego źródło przypisywała sobie oczywście pani Malfoy), przez umiejętność latania na miotle oraz fakt, że już od dłuższego czasu widywana była w swym pokoju otoczona przez utrzymujące się w powietrzu książki - strony przewracały się samoistnie, co uznano za przejaw dziecięcej magii. Ulubionym jednak wybrykiem magicznym ojca Lucretii było to, że gdy córka miała chęć tańczyć, fortepian znajdujący się w jednym z pomieszczeń grał samoistnie, dbając o stosowny akompaniament. Jednak dopiero po ukończeniu przez nią dziesiątego roku życia ojciec zaczął pojawiać się z nią przy różnych, najczęściej nieformalnych okazjach. Dwa lata przed posłaniem córki do Hogwartu wydały mu się idealne do zaczerpnięcia pierwszego "doświadczenia" w polityce. Nie wymagano od niej wiele - miała uśmiechać się miło i być grzeczną. Dopełniać wizerunek Malfoyów, jako rodziny zgodnej, idealnej i będącej szczytem marzeń dla wszystkich innych,  zwłaszcza o niższym statusie krwi.



Nadszedł czas na wydostanie się z bezpiecznych murów Malfoy Manor. List z Hogwartu otrzymała o czasie i od tamtego momentu nie było dnia, w którym choć raz nie zanurzyła się w marzeniach o przyszłym życiu w szkolnych murach. Nie obawiała się szalejącej wojny - jej matka zadbała o to, by żadna potencjalnie nieprzyjemna wieść nie dostała się do uszu córki. W roku 1944 wyruszyła po raz pierwszy Hogwart Expressem. Całą podróż spędziła na nerwowym skubaniu rąbka swej szaty - bała się bowiem ceremonii przydziału. Za wszelką cenę chciała trafić do Slytherinu. Nie dlatego, że marzyła o tym od zawsze, lecz by sprawić dumę swym rodzicom. Wiedziała, że charakterologicznie bliżej jej było do innych domów - chociażby do Ravenclawu ze względu na przywiązanie do nauki lub Hufflepuffu przez brak pewnej zadziorności. Tiara Przydziału, ku jej zaskoczeniu, myślała inaczej. Wyrok, wiążący ją z domem węża, przyjęła z niesamowitą dumą. Gdy zasiadła do ław swego nowego domu, przyglądała się innym dzieciakom, którzy także się tam dostali. Czy pasowała do nich? Tiara uważała, że tak, przecież w innym wypadku przypisałaby ją do innego domu. Czuła się niesamowicie lekko od wszystkich emocji, które naraz wybuchły w jej umyśle.


Była zachwycona wszystkimi, których spotkała na swej drodze. Pewnie nie jako jedyna wzdychała do Ślizgona, który stał się również prefektem naczelnym w trakcie jej pierwszego roku nauki. Nigdy jednak nie znalazła odwagi, by zbliżyć się do niego czy jego grupy - starala się związać swe gniazdko z ludźmi, których miała za przyjaciół, a którzy pomagali jej lepiej znieść rozłąkę z domem rodzinnym. Szybko odkryła, że jest całkiem uzdolniona w zakresie uroków - może to przez lekturę "Praktycznej Magii Domowej"? Właściwie tylko tym wyróżniała się wśród swych rówieśników, niekoniecznie dobrze znosząc pozostałe przedmioty. Eliksiry i transmutacja w szczególności zostały spisane przez pannę Malfoy na straty, choć trzeba było jej oddać, że często uczyła się całymi nocami, by sprostać postawionym przed nią wymaganiami. Hogwart powoli stawał się jej domem, kolejnym miejscem, w którym nie musiała się martwić, że tuż za granicami Anglii trwa wojenna nawałnica.


Sytuacja zmieniła się już rok później. Najpierw gazety przylatujące do szkoły z sowami mówiły o pojedynku dwóch potężnych czarodziei - Albusa Dumbledora i Gellerta Grindelwalda, z którego zwycięsko (i żyw) wyszedł ten ostatni. Była wtedy jeszcze dzieckiem, nierozważnym, trochę głupim, wierzącym, że przecież "wszystko będzie dobrze". Rodzice, bliscy przyjaciele, cała ślizgońska masa, wszyscy oni mówili, że właśnie tak się skończy. Że zwycięży to, co oni uważali za dobre, co dobre było również dla niej. Świat postawiony na starych, sprawdzonych fundamentach, gdzie tacy jak my zbierają żniwa swego panowania, utrzymują półboski porządek, który dał im władzę nad życiem i śmiercią na ziemiach lordowskich. Prawa przyrodzone, bo natura nie wybiera. Rodzisz się albo potężnym, albo dajesz się zadeptać. Trzeciej drogi nie ma.


Powtarzali to także, gdy ciemne, wojenne chmury znalazły się nad Anglią. Jak mogła im nie wierzyć? Mówili z tak wielkim przekonaniem, dawali jej ledwie tlący się ogarek bezpieczeństwa, a ona lgnęła do niego jak ćma, bez świadomości, że kiedyś ten sam płomień - już nie jako ogarek, a oczyszczający pożar - spalić może jej skrzydełka. Trwała dalej - wbrew przeciwnościom losu, na własne życzenie, bo gdy rodzice spytali się, czy na pewno chce kontynuować naukę w Hogwarcie, wyraźnie skłonni do pójścia córce na rękę i zorganizowania domowego nauczania - ta odpowiedziała stanowczo, że jej miejsce jest właśnie tam. Wśród innych ślizgońskich dzieci, bo to, co ich łączyło, wykraczało daleko, poza samą krew.


Potrafili się pięknie różnić i równie ślicznie jednoczyć, gdy przyszła na to pora. Zwykle grupa indywidualistów, każdy umotywowany trochę inaczej, każdy pełny ambicji i głodny tego, co pozwoli na osiągnięcie sukcesu. Część z nich nadszarpnięta wojną, część wychodząca z niej bez szwanku. Lucretię fascynowały zmiany, które zaszły w niej i innych dzieciakach. Sama nie była już zdolna do znoszenia wszystkiego w ciszy. Często chciała krzyczeć, nurzać się w gwałtownych emocjach, których tak jej brakowało. Chciała po prostu czuć. Nic więc dziwnego, że w tamtym okresie rozwinęła się u niej dziwna... fascynacja? Lubiła otaczać opieką tych, których uważała za "pękniętych". Dzieciaki, które straciły rodziców. Wyrzutków, bez ramienia do wypłakania. Łaknęła ich historii, emocji, które ze sobą niosły. Zdawało się nawet, że gustuje w cierpieniu innych, niezdolna poniekąd do odczuwania go samemu. Może to przez klosz, pod którym się znajdowała?


Klosz zdjęty został w trakcie szóstego roku nauki. Grindelwald został dyrektorem szkoły, wprowadzając w niej swoje kontrowersyjne rządy. Nikt o zdrowych zmysłach nie mógł pominąć tego, w jakim kontraście stało szkolne życie za czasów Dippeta i jego następcy. Lucretia zdawała się nie odczuwać większych zmian - z pozoru znosiła wszystkie trudy tak jak wcześniej. Jednakże często płakała przez sen, nie mogąc znaleźć ujścia negatywnych emocji, które kotłowały się w niej jeszcze bardziej. Czy był to bezpośredni skutek nauki czarnej magii? Czy aura Grindelwalda, który do wciąż kształtującego się młodego umysłu postanowił wrzucić cząstkę własnych poglądów? Wtedy też stało się jasne, że Tiara Przydziału nie pomyliła się, przydzielając ją do domu węża. Pomimo początkowych trudności, Lucretii udało się w końcu przełamać. Wyjść ze skorupy, która wcześniej wydawała się nie do przebicia. Zasmakowanie odbrobiny czarnej magii - czegoś niedostępnego dla tylu pokoleń uczniów Hogwartu - pomogło obudzić tłumione wcześniej zapędy. Rozpalić ogień ambicji. Równolegle wprowadzona dyscyplina pomogła ukształtować pannę Malfoy raz na zawsze. Spętanie zasadami uważała bowiem za wygodne, wykluczające wszelkie kombinowanie. Dawało to spore poczucie bezpieczeństwa - dokładnie te, które obiecywali jej starsi ślizgoni jeszcze na początku wojny. Stary porządek istniał dzięki regułom, a jej zadaniem, jako młodej kobiety, było tych reguł przestrzegać.



Z Hogwartu wyszła zupełnie inna. Silna, z głową uniesioną wysoko w górze. Kroki stawiała pewnie, bez krzty zawahania. Powiedzieć można - ot, młodzieńcza butność, cóż za błogosławieństwo młodego wieku. W Lucretii Flavii Malfoy było jednak coś jeszcze - wiara, że stary porządek potrzebuje jeszcze większej ochrony, niż wcześniej. Szybko zaangażowała się w działalność polityczną. Miała ją przecież we krwi, jej ojciec nie raz wspominał, że gdyby tylko wykazała się większą chęcią, większą charyzmą, dałaby radę namówić każdego, by dokonał dla niej niemożliwego.


Zaczęła od swojego najbliższego otoczenia. Z przykrością i po części wstrętem obserwowała, jak nowe, mugolskie obyczaje rozpoczynają gnieżdżenie się w umysłach ludzi młodych. Stać się westalką tradycji i dobrego wychowania - ta myśl przyświecała wszystkim jej publicznym działaniom z okresu bezpośrednio po zakończeniu nauki. Zaczęła więc organizować spotkania młodych szlachcianek - nie tylko tych pełnoletnich, które spotkać się mogły w trakcie Sabatu, lecz często także uczennic. Dbała o kontakty ze starszymi damami, które na ów spotkania zapraszała, by wygłaszały seminaria na temat odpowiedniego zachowania - nie tylko w towarzystwie, czy względem rodziców, bo to wysokourodzone panny powinny już wiedzieć, lecz także względem potencjalnych admiratorów czy pretendentów do ręki. Po seminariach dziewczęta oddawały się rozrywkom - najczęściej był to podwieczorek z herbatą, specjalnie przygotowywany przez Lucretię za pomocą domowego skrzata, często też oddawały się tańcom balowym, udając, że jedna z nich jest pięknym młodzieńcem, który prosi je do tańca. Praktyka ta mogła zdawać się dziecięca, lecz w mniemaniu Lucretii, podobne ćwiczenia pomóc miały w ugruntowaniu odpowiednich postaw społecznych, bez ryzyka fascynacji kulturą mugolską w latach późniejszych.


Działalność klubu nie potrwała tak długo, jakby życzyła sobie tego jego założycielka. Dekrety Ministra Magii zakazujące niezarejestrowanych spotkań w więcej niż trzy osoby okazały się gwoździem do trumny. Można powiedzieć, że Lucretia mogła równie dobrze postępować zgodnie z prawem i rejestrując każde ze spotkań kontynuować swą działalność. Młoda kobieta była jednak ostrożnie nastawiona względem działań Wilhelminy Tuft. Ze szkoły wyniosła bowiem przekonanie, że nikt prawdziwie potężny nie musi bać się spiskowców. Działania podejmowane przez panią Minister, ukierunkowane na opozycję, uznała za przejaw irracjonalnego strachu, decydując się na milczenie w sprawie własnego stosunku do osoby stojącej na czele magicznego świata Wielkiej Brytanii. Czasem bowiem lepiej było milczeć, niż wyrazić opinię niepochlebną.



Zegar tykał. Sabat kończący rok 1955 był momentem przełomowym. Ogłoszone zostały jej zaręczyny ze starszym już czarodziejem z rodu Avery. Małżeństwo było oczywiście aranżowane - Tancrede był wdowcem, ona zaś panną na wydaniu. Niestety - pierwsze wspólne wspomnienie, mające być początkiem rodzinnego szczęścia (lub przynajmniej tego, co będą pokazywali na zewnątrz), szybko przybrało kolor krwi przelanej przez tego, który swymi rządami w Hogwarcie doprowadził do stworzenia tej Lucretii Malfoy, jaką była do tej pory. Znajdowała się zbyt daleko by zareagować, może zabrakło jej odwagi, a może skupiona była na tym, by śmierć nie wyciągnęła rąk w kierunku jej narzeczonego...? Fakt faktem, że nie udało jej się zapobiec tragedii, która na zawsze miała rozsypać resztki bezpieczeństwa. W dniu śmierci jej niedosłego teścia skrzydełka ćmy zaczęły się podgrzewać.


Wpadła więc w wir własnego życia prywatnego. W dworku Malfoyów planowała swój ślub, bo miłość nie więdnie na czas konfliktów i - być może - zbliżającej się wojny. Wymieniała listy z narzeczonym, zaniepokojona jego żądzą zemsty. Grindelwalda uważała przecież kiedyś za jednego ze swych wzorów - teraz ten człowiek miał krew na rękach, krew ojca jej narzeczonego, swym szaleństwem przekroczył wszelkie normy i... z trudem musiała przyznać, że należy go powstrzymać. Wiedziała jednak, że nie jest zdolna do aktywnej walki z nim. Kto widział, by wysokourodzona dama latała po ulicach i wdawała się w bójki? To przecież nie do pomyślenia.


Z rosnącym zaciekawieniem przyglądała się ośrodkom, do których trafiały umagicznione dzieci z mugolskich rodzin. Choć wiedziała, że na dłuższą metę nie jest możliwe całkowite wytrącenie mugolskiego usposobienia z dzieci, uznała, że sam pomysł był niesamowicie ciekawy. Może nie wyrosną na idealnych członków społeczeństwa... Nikt od nich tego nie oczekiwał. Oczekiwano stania w szeregu, poddania lordom. Tak jak za starych, dobrych czasów.


Do wydarzeń z Sabatu wracała głównie nocami. Poczucie winy, braku jakiejkolwiek reakcji w trakcie krwawej rzezi i coraz to wyraźniejsza chęć zemsty płynąca z listów narzeczonego doprowadziła ją do tylko jednej konkluzji. Nie może oczekiwać na gotowe z założonymi rękami. Jedynie aktywne działania mogą mieć wpływ na rzeczywistość. Dalej ostrożnie podchodziła do pomysłu faktycznego, zbrojnego odwetu. W sercu nosząc żałobę cichą, żałosną - drugą stronę medalu płonącego Tancrede - zdecydowała się na pierwszy, poważny krok.
Wpierw zabiegała o zgodę ojca. Przejście bezpośrednio do nestora rodu bez akceptacji rodziciela było zagraniem va banque, z małą szansą powodzenia. Każdą wolną chwilę ojca planowała przeznaczyć na nagabywanie go o zgodę. Intencje miała przecież dobre - stworzenie fundacji, która pomoże wdowom i sierotom po czystokrwistych czarodziejach. Rozpoczęło się co prawda od nestorów, jednakże czy ci, którzy gotowi byli wystawić różdżki przeciw nestorom, osobom przy władzy, zawahają się przed skrzywdzeniem kogoś o władzy znacznie niższej lub wręcz żadnej? Wszyscy szlachetnie urodzeni mężczyźni wiedzieli też, że bez ich wsparcia kobieta nie potrafi o siebie zadbać. Czymże bowiem były żona i córka, jak nie kwitnącymi różami, o które należy dbać, zabiegać i pilnować, by nic im nie zagroziło? Gdy traciły opiekuna - męża, ojca, brata - wystawiane były na pastwę losu, często kończąc w posiadaniu kogoś, kto rad wyrządzić im krzywdę lub splamić jej honor. Od kobiet nie szło oczekiwać rozsądku w zarządzaniu majątkiem - skłonne były przecież do rozrzutności bądź odwrotnie, skrajnej ascety. Pomoc tym puchom marnym - kobietom i pozostającym pod ich opieką dzieciom - winna być obowiązkiem dobrego lorda, który jak ojciec potrafi karać, ale też wybaczać.
Podobna argumentacja trafiła także do nestora rodu Malfoy, Alfreda. Rozmawiając z nim wspomniała także, że podobna fundacja - opatrzona oczywiście nazwiskiem Malfoy - przynieść może większe poparcie dla politycznych działań rodu. Wyciągnięcie ręki do pokrzywdzonych zawsze pomaga w sondażach, a dodatkowe rozpowszechnienie wieści o pokojowych działaniach rodu, chociażby na łamach Walczącego Maga, przynieść może poparcie osób niekoniecznie pozytywnie oceniających brutalność walk. Dwie zgody starczyły, by światło dzienne ujrzała Fundacja na rzecz czystokrwistych wdów i sierot im. Armanda Malfoya. Imię pierwszego Malfoya miało bowiem napawać nadzieją - tak, jak pomógł na polu walki Wilhelmowi Zdobywcy, tak teraz Fundacja miała pomagać innym. Z tą samą skutecznością, mocą i chwałą, co daleki przodek.


Prawdziwe trudności przyszły z czasem. Noc zwiastująca przełom kwietnia i maja sprawiła, że ledwo uszła z życiem. Pierwszy raz zdarzył się jej ból głowy nie do zniesienia wraz z obfitymi krwotokami z nosa. Miała przeczucie, że zaraz umrze i szczerze powiedziawszy - w tamtej chwili, jak nigdy dotąd, tej śmierci pragnęła. Bóle jednak ustały, nie od razu i z pewnością nie szybko, lecz... ustały. Jakież było jej zdziwienie, gdy do jej uszu dotarły wieści o tym, iż magia dziecięcych podopiecznych fundacji wymsknęła się spod kontroli. Anomalie, które towarzyszyły magicznemu światu, stanowiły istotne zagrożenie dla życia. Do tamtego momentu głównie zajmowała się stroną wizerunkową fundacji - organizowała kwesty, dbała o jej finanse, a także zatrudniła kilku pracowników, którzy w jej imieniu zajmować się mieli "brudną robotą". Ośrodek odwiedzała sporadycznie, większość czasu nadzorując projekt z daleka i zbierając pochwały za swe "wielkie serce". Niezwykła natura anomali sprawiła jednak, że zjawiła się w ośrodku niezapowiedzianie, chcąc zobaczyć, co właściwie ma miejsce. Wizyta ta zostawiła widoczny ślad na jej ciele. Jedno z rozgniewanych dzieci, ledwie pięciolatek, oparzył ją w rękę, gdy próbowała zapanować nad jego, nomen omen, ognistym temperamentem. Dzieciak stracił ojca ledwie miesiąc wcześniej, matka zmarła przy porodzie. Nie rozumiał, co się z nim dzieje i tego, komu wyrządza krzywdę. Zdarzenie to niemal doprowadziło do zamknięcia fundacji, gdy Lucretia, ze łzami cieknącymi po policzkach, opuszczała budynek ośrodka. Dopiero w szpitalu, gdy opatrzono jej ranę uznała, że głupstwem byłoby zaprzepaszczać projekt, któremu poświęciła tak wiele i za którego działalność odpowiedzialna była przed ojcem oraz nestorem. Przywdziała białe rękawiczki, by jak najrzadziej obnosić się z blizną, zacisnęła zęby. Jeden dziecięcy wybuch nie mógł zniszczyć jej ducha.



W świecie ogarniętym anomaliami, można było za takową uznać także miłość. Lucretia Flavia Malfoy przestała istnieć na rzecz Lucretii Flavii Avery już w połowie czerwca. Powiązanie z nową rodziną dodało jej siły do odpowiedniego wykonywania obowiązków. Choć każde wyjście męża, który sympatyzował z Czarnym Panem napawało ją trwogą - podzielała jego poglądy. Ustabilizowanie anomalii stało się w końcu priorytetem świata magicznego, a sam Czarny Pan, wyznający te same wartości co małżonkowie Avery, był idealnym przywódcą, zdolnym do osiągnięcia tego celu.

Niedługo później kolejna anomalia wybudziła ją ze snu, w jednej z sypialni w zamku Ludlow. Pokryta szronem pościel i przerażające zimno zostało później skojarzone z wcześniejszymi bólami głowy, krwotokiem, a także występującą już później - nawałnicą. Lucretia starała się z całych sił zachować pozorny spokój życia. Odnaleźć rutynę w chaosie, Marzenia o założeniu rodziny zaczęły kiełkować w jej głowie, lecz niepewna sytuacja dotycząca dziecięcej magii skutecznie powstrzymała ją przed podobnymi wybiegami. Choć nie chciała tego przyznać - zaczęła lubić dzieci pozostające pod jej opieką. Widywała je co prawda rzadko, lecz kiedy już miała okazję, ze spotkań wracała raczej w dobrym nastroju. Naturalnie przyszło traktowanie ich z uwagą, ostrożnością i dbałością o usposobienie. Zauważyła, że gdy była względem nich łagodna, one odpowiadały tym samym. Doświadczenie te stało w kontrze do sposobu wychowania, w jakim wzrosła, lecz upewniły ją, że chce mieć większy wpływ na wychowanie swych własnych dzieci, niż miała jej matka.


W trakcie trwania szczytu w Stonehenge, nie puściła dłoni swego męża. Nawet, gdy oboje brali udział w bitwie, trzymali się za swe ręce, oparci plecami, tak by jedno strzegło drugiego. Wydarzenie te zostało w pamięci Lucretii na naprawdę długo - po raz pierwszy zmuszona była do otwartej walki. Względem przeciwników była bezkompromisowa, chodziło w końcu o życie jej małżonka. W imię rodziny zrobić mogła wszystko, by bronić ideałów zdolna była do poświęceń, a ambicja powoli podpowiadała jej, że stać ją na coś więcej, niż bycie jedynie przedszkolanką.


Namaszczenie Cronosa Malfoya na Ministra Magii przyjęła z nieukrywaną dumą. Złośliwi powiedzą, że do wyboru podeszła bezkompromisowo ze względu na to, iż był członkiem jej rodziny. Po części będą mieli rację, lecz gdyby Cronos stał po innej stronie konfliktu niż ona, z pewnością liczyć mógłby na słowa krytyki ze strony swej bratanicy. Jego rządy zostały w oczach Lucretii usprawiedliwione jedną rzeczą - zakończeniem anomalii, która doprowadziła do uspokojenia magii jej podopiecznych. Miała nadzieję, że wszystko w końcu wróci do normy. Świat magiczny przeżył w tak krótkim czasie wiele - skoro wszystkie te okropieństwa nie dały rady go zniszczyć, musiały wzmocnić, czyż nie?


Szlachta wyraziła swe stanowisko jasno. Stanowisko szlachty natomiast było również stanowiskiem jej samej, póki pokrywało się z myślą męża. Wsparcie Ministra Malfoya było oczywiste - także wtedy, gdy za wszelkie zło obwinił Zakon Feniksa. Zamek Ludlow znów pokrył się żałobną czernią, wraz ze śmiercią kolejnego mężczyzny o nazwisku Avery. Eskalacja nienawiści, mordy popełniane przez Zakon Feniksa, świat stający na głowie (bo jakże to mugole mają decydować o czymkolwiek czarodziejskim!)...


Nie było już czasu na pisanie listów i apeli. Nie było czasu na piękne uśmiechy w trakcie pozowania do zdjęć z przyszłym kwiatem czarodziejskiej młodzieży. Dziedzictwo szlacheckie potrzebowało obrony i nawet, jeżeli Lucretia się bała - potrzebne było aktywne działanie.


Patronus: Lucretii nigdy nie udało się stworzyć pełnej, fizycznej formy patronusa. Zawsze objawiał się on w postaci mgły, zazwyczaj jasnoniebieskiej. Wspomnienie, które pozwala jej na wyczarowanie patronusa łączy się bezpośrednio z jej pierwszą Ucztą Powitalną w Hogwarcie. Uczucie dumy, które towarzyszyło jej bezpośrednio po przydzieleniu do Slytherinu, ulga, smakowite kąski rozsiane po stołach - czego chcieć więcej!

Statystyki i biegłości
StatystykaWartośćBonus
OPCM: 72 (rożdżka)
Uroki:102 (rożdżka)
Czarna magia:31 (rożdżka)
Magia lecznicza:00
Transmutacja:20
Eliksiry:20
Sprawność:6Brak
Zwinność:11Brak
JęzykWartośćWydane punkty
angielskiII0
francuskiII2
Biegłości podstawoweWartośćWydane punkty
AnatomiaI2
AstronomiaI2
Historia MagiiII10
KłamstwoI2
PerswazjaIII25
ZielarstwoI2
Biegłości specjalneWartośćWydane punkty
EkonomiaI2
Szlachecka EtykietaI0
Biegłości fabularneWartośćWydane punkty
Rycerze Walpurgii00
Sztuka i rzemiosłoWartośćWydane punkty
Literatura (wiedza)II7
Muzyka (wiedza)II7
AktywnośćWartośćWydane punkty
Latanie na miotleI0.5
Taniec balowyII7
Taniec klasycznyI0.5
Taniec współczesnyI0.5
Szachy czarodziejówI0.5
GenetykaWartośćWydane punkty
Brak- (+0)
Reszta: 0
Gość
Anonymous
Gość
Re: Lucretia Flavia Avery [odnośnik]11.10.20 13:16

Witamy wśród Morsów

Twoja karta została zaakceptowana

INFORMACJE
Przed rozpoczęciem rozgrywki prosimy o uzupełnienie obowiązkowych pól w profilu. Zachęcamy także do przeczytania przewodnika, który znajduje się w twojej skrzynce pocztowej, szczególnie zwracając uwagę na opis lat 50., w których osadzona jest fabuła, charakterystykę świata magicznego, mechanikę rozgrywek, a także regulamin forum. Powyższe opisy pomogą Ci odnaleźć się na forum, jednakże w razie jakichkolwiek pytań, wątpliwości, a także propozycji nie obawiaj się wysłać nam PW lub skorzystać z działu przeznaczonego dla użytkownika. Jeszcze raz witamy na forum Morsmordre i mamy nadzieję, że zostaniesz z nami na dłużej!
 STAN ZDROWIA
Fizyczne
Pełnia zdrowia.
Psychiczne
Pełnia zdrowia.
UMIEJĘTNOŚCI
Brak

Kartę sprawdzał: Tristan Rosier
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Lucretia Flavia Avery  Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Lucretia Flavia Avery [odnośnik]11.10.20 13:19


KOMPONENTYlista komponentów

BIEGŁOŚCIbiegłości

HISTORIA ROZWOJU[11.10.20] -50 PD, sowa
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Lucretia Flavia Avery  Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Lucretia Flavia Avery
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach