Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka :: Leśna lecznica
Ławka przed lecznicą
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Ławka przed lecznicą
Kilkanaście kroków od chatki mieszczącej w sobie lecznicę, pod starą, porośniętą bluszczem brzozą stoi równie wiekowa ławka. Drewno przeszło już swoje i jest nieco omszałe i częściowo nadgryzione przez termity, lecz nie ma co się martwić o ewentualne zarwanie siedziska, bowiem to jest wystarczająco solidne. W dobrą pogodę często można zobaczyć tu czekających pacjentów albo kogoś z personelu popalającego papierosa – palenie wewnątrz lecznicy jest bowiem zakazane.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:40, w całości zmieniany 1 raz
Starała się być obecna dla Kerstin. Słuchać jej słów, widzieć jej twarz, nie tylko na nią patrzeć. Być w danej chwili i cieszyć się tym, że przyjaciółka była cała i zdrowa. Ale to naprawdę nie było proste, gdy jej żołądek próbował wywrócić się do góry nogami. Siłą woli zmusiła się jednak do tego, aby możliwie jak najbardziej zignorować jego żądania.
– Co… naprawdę nie? – spytała, gdy już usiadła. W pierwszym odruchu chwyciła się za brzuch, jednak zdawała sobie sprawę, że to mogłoby wzbudzić podejrzenie Kerstin, w związku z czym szybko umieściła rękę obok siebie, chwytając się brzegu ławki. Zacisnęła dłoń zdecydowanie mocniej, niż powinna, próbując skupić się na tym odczuciu, a nie na tym, jak bardzo było jej niedobrze. – Kerry, ja naprawdę… Ja… nie miałam różdżki, nie miałam sowy, nie miałam jak powiedzieć… tobie, ani komukolwiek – mówiła wolniej, niż zwykle. Wydawać by się mogło, że to po to, aby słowa na pewno dotarły do młodej pielęgniarki. Prawda była jednak taka, że panna Grey cały czas toczyła nierówną walkę ze swoim żołądkiem.
Pokręciła głową, słysząc o herbacie. Sama myśl o niej sprawiała, że Gwen robiło się jeszcze bardziej niedobrze; czuła, jak zawartość żołądka podchodzi jej do gardła, jednak ponownie zmusiła się do tego, aby ją przełknąć i nie dać po sobie tego znać. Była bledsza, niż zwykle, mogła wyglądać na chorą, ale przecież w czasie wojny i ogólnego niedożywienia był to całkiem częsty widok. Liczyła więc na to, że Kerry jednak nie zwróci na to uwagi i że uda jej się wytrzymać przynajmniej do końca spotkania z przyjaciółką. Choć nie miała bladego pojęcia, w jaki sposób uda jej się użyć teleportacji, gdy była w takim stanie.
– Herbaty nie trzeba. Wczoraj widziałam się z Gabrielem… mówił ci? – spytała, orientując się, że brat pewnie mógł Kerry opowiedzieć o jej małej przygodzie z taczką. To zaś jak najbardziej mogło zdenerwować przyjaciółkę. W końcu powinna do niej napisać od razu, prawda? Tylko… tylko ten strach! Przez cały ten lęk nawet nie spytała się Gabriela, jak się ma jego rodzina: – Nie mówił mi za bardzo o was – dodała.
Gdyby czuła się dobrze, pewnie szybko zapytałaby bezpośrednio o Michaela. Nie ulegało przecież żadnej wątpliwości, że jeśli ktoś z Tonksów interesował ją na pierwszym miejscu to była to Kerstin. Tuż za nią jednak plasował się jej najstarszy brat, z czego dziewczyna na pewno zdawała sobie sprawę. Teraz jednak pytała raczej byle pytać. Byle nie musieć się tłumaczyć, że tak właściwie to całkiem bardzo chce jej się przede wszystkim wymiotować, ale nie ma zamiaru tego robić w takiej chwili.
– Co… naprawdę nie? – spytała, gdy już usiadła. W pierwszym odruchu chwyciła się za brzuch, jednak zdawała sobie sprawę, że to mogłoby wzbudzić podejrzenie Kerstin, w związku z czym szybko umieściła rękę obok siebie, chwytając się brzegu ławki. Zacisnęła dłoń zdecydowanie mocniej, niż powinna, próbując skupić się na tym odczuciu, a nie na tym, jak bardzo było jej niedobrze. – Kerry, ja naprawdę… Ja… nie miałam różdżki, nie miałam sowy, nie miałam jak powiedzieć… tobie, ani komukolwiek – mówiła wolniej, niż zwykle. Wydawać by się mogło, że to po to, aby słowa na pewno dotarły do młodej pielęgniarki. Prawda była jednak taka, że panna Grey cały czas toczyła nierówną walkę ze swoim żołądkiem.
Pokręciła głową, słysząc o herbacie. Sama myśl o niej sprawiała, że Gwen robiło się jeszcze bardziej niedobrze; czuła, jak zawartość żołądka podchodzi jej do gardła, jednak ponownie zmusiła się do tego, aby ją przełknąć i nie dać po sobie tego znać. Była bledsza, niż zwykle, mogła wyglądać na chorą, ale przecież w czasie wojny i ogólnego niedożywienia był to całkiem częsty widok. Liczyła więc na to, że Kerry jednak nie zwróci na to uwagi i że uda jej się wytrzymać przynajmniej do końca spotkania z przyjaciółką. Choć nie miała bladego pojęcia, w jaki sposób uda jej się użyć teleportacji, gdy była w takim stanie.
– Herbaty nie trzeba. Wczoraj widziałam się z Gabrielem… mówił ci? – spytała, orientując się, że brat pewnie mógł Kerry opowiedzieć o jej małej przygodzie z taczką. To zaś jak najbardziej mogło zdenerwować przyjaciółkę. W końcu powinna do niej napisać od razu, prawda? Tylko… tylko ten strach! Przez cały ten lęk nawet nie spytała się Gabriela, jak się ma jego rodzina: – Nie mówił mi za bardzo o was – dodała.
Gdyby czuła się dobrze, pewnie szybko zapytałaby bezpośrednio o Michaela. Nie ulegało przecież żadnej wątpliwości, że jeśli ktoś z Tonksów interesował ją na pierwszym miejscu to była to Kerstin. Tuż za nią jednak plasował się jej najstarszy brat, z czego dziewczyna na pewno zdawała sobie sprawę. Teraz jednak pytała raczej byle pytać. Byle nie musieć się tłumaczyć, że tak właściwie to całkiem bardzo chce jej się przede wszystkim wymiotować, ale nie ma zamiaru tego robić w takiej chwili.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Krótki gest, który Gwendolyn wykonała zaraz po zajęciu miejsca na ławce - choćby i trwał sekundę, był instynktowny, może wynikający z mdłości - nie umknął uwadze Kerstin. Nie była także w stanie wstrzymać szaleńczych myśli, które w całym tym roztrzęsieniu po zobaczeniu dawnej przyjaciółki zaczęły błądzić w najbardziej absurdalne rejony. Czy Gwen mogła być w ciąży? Teraz albo wcześniej? Czy dlatego tak chwyta się za brzuch, czy to matczyny instynkt?
Czy właśnie dlatego zniknęła wcześniej bez słowa? Bo miała coś - kogoś - kogo należało chronić bardziej niż jakąkolwiek, najpiękniejszą nawet przyjaźń? Och, co to byłoby za szczęście w nieszczęściu! Gwen, tak jak Just, nie miała przecież męża.
- Powiedzieć o czym? - szepnęła ochryple, może tylko trochę pragnąc zmusić ją do odpowiedzi. Zaczęła też ocierać łzy kraciastą, wypłowiałą chustką. Jej twarz była już wystarczająco napuchnięta od zmęczenia i okazjonalnych przerw na płacz zupełnie bez powodu. - Jak straciłaś różdżkę? - dodała, bo to wydawało się prawdziwie niespodziewane i groźne.
Przecież różdżka była dla czarodzieja jak przedłużenie ręki!
Oczywiście, że dostrzegła jak Gwen z trudem utrzymuje spokój, jak szarpie się z jakimiś wewnętrznymi odczuciami, do których nie chciała przyznawać się przed Kerstin. Jej twarz była taka blada, niemal zielonkawa, piegi zdawały się jaśniejsze, kości policzkowe bardziej wyraziste, a oczy zapadnięte w czaszce. Widać Kerry nie była jedyną, której uroda w ostatnim czasie zaczęła sypać się pod naporem głodu, strachu i wojny.
- Nie, nic nie mówił - Przyznała to z goryczą. Odzyskała brata właściwie dopiero co, ich relacja wciąż nie była pewna, nie przy gniewie i cierpieniu Michaela. Nie chciała oskarżać Gabriela od razu o to, że znów coś przed nią ukrywa, bo równie dobrze mógł nie wiedzieć... a poza tym nie widzieli się wczoraj, być może domyślił się, że taka wiedza przekazana listem byłaby dla niej jeszcze bardziej szokująca i przykra. - Jesteśmy... - Pokłóceni? W rozsypce? Odlegli od siebie chyba bardziej niż kiedykolwiek? Czy którekolwiek z tych słów oddawało to co działo się w rodzinie Tonksów i co Kerstin sama czuła? - Jest ciężko. - wydusiła zamiast tego, a potem, po sekundzie tylko wahania, sięgnęła ręką do przyjaciółki, żeby nakryć jej dłoń swoją. Obie miały zimną skórę, lepką od potu, od nerwów. - U mnie tylko przybywa zmartwień. A u ciebie? Opowiedz mi - szepnęła w końcu, nie patrząc Gwen w oczy, obserwując zamiast tego wiewiórkę, która w kilku susach pokonała ogród lecznicy i zniknęła w zaroślach na skraju lasu.
Złamane zaufanie odbudować było bardzo trudno, ale Kerstin przecież nie była pamiętliwa, nie naprawdę. Wiedziała, że najlepiej zacząć od szczerej rozmowy.
Czy właśnie dlatego zniknęła wcześniej bez słowa? Bo miała coś - kogoś - kogo należało chronić bardziej niż jakąkolwiek, najpiękniejszą nawet przyjaźń? Och, co to byłoby za szczęście w nieszczęściu! Gwen, tak jak Just, nie miała przecież męża.
- Powiedzieć o czym? - szepnęła ochryple, może tylko trochę pragnąc zmusić ją do odpowiedzi. Zaczęła też ocierać łzy kraciastą, wypłowiałą chustką. Jej twarz była już wystarczająco napuchnięta od zmęczenia i okazjonalnych przerw na płacz zupełnie bez powodu. - Jak straciłaś różdżkę? - dodała, bo to wydawało się prawdziwie niespodziewane i groźne.
Przecież różdżka była dla czarodzieja jak przedłużenie ręki!
Oczywiście, że dostrzegła jak Gwen z trudem utrzymuje spokój, jak szarpie się z jakimiś wewnętrznymi odczuciami, do których nie chciała przyznawać się przed Kerstin. Jej twarz była taka blada, niemal zielonkawa, piegi zdawały się jaśniejsze, kości policzkowe bardziej wyraziste, a oczy zapadnięte w czaszce. Widać Kerry nie była jedyną, której uroda w ostatnim czasie zaczęła sypać się pod naporem głodu, strachu i wojny.
- Nie, nic nie mówił - Przyznała to z goryczą. Odzyskała brata właściwie dopiero co, ich relacja wciąż nie była pewna, nie przy gniewie i cierpieniu Michaela. Nie chciała oskarżać Gabriela od razu o to, że znów coś przed nią ukrywa, bo równie dobrze mógł nie wiedzieć... a poza tym nie widzieli się wczoraj, być może domyślił się, że taka wiedza przekazana listem byłaby dla niej jeszcze bardziej szokująca i przykra. - Jesteśmy... - Pokłóceni? W rozsypce? Odlegli od siebie chyba bardziej niż kiedykolwiek? Czy którekolwiek z tych słów oddawało to co działo się w rodzinie Tonksów i co Kerstin sama czuła? - Jest ciężko. - wydusiła zamiast tego, a potem, po sekundzie tylko wahania, sięgnęła ręką do przyjaciółki, żeby nakryć jej dłoń swoją. Obie miały zimną skórę, lepką od potu, od nerwów. - U mnie tylko przybywa zmartwień. A u ciebie? Opowiedz mi - szepnęła w końcu, nie patrząc Gwen w oczy, obserwując zamiast tego wiewiórkę, która w kilku susach pokonała ogród lecznicy i zniknęła w zaroślach na skraju lasu.
Złamane zaufanie odbudować było bardzo trudno, ale Kerstin przecież nie była pamiętliwa, nie naprawdę. Wiedziała, że najlepiej zacząć od szczerej rozmowy.
Skupiając się na utrzymaniu zawartości żołądka wewnątrz, nawet nie pomyślała, jak jej gest mógłby być potraktowany. Gwen nawet nie myślała jeszcze o dzieciach. To znaczy, oczywiście, chciała kiedyś zostać matką i zdarzyło jej się wyobrażać siebie w tej roli, zastanawiając się, jak mogłaby się w tej roli czuć, jak zachowywać… Jednak była przecież wciąż młoda, a ostatnie lata nie pozwalały jakoś szczególnie na planowanie małżeństwa, nawet gdyby był chętny. Gdy ponad dwa lata temu uciekła od matki z Francji, uciekała przecież między innymi przed niechcianym małżeństwem. Później próbowała jakoś samodzielnie wiązać koniec z końcem, a gdy wydawałoby się, że wszystko się stabilizuje, świat szlag trafił i rozpętała się wojna, której głównym celem było wytępienie takich jak ona. Jak tu myśleć o dzieciach?
Kerstin zadała pytanie, które jak najbardziej miała prawdo zadać, a Gwen nie miała zamiaru robić przed nią tajemnic. Jednak każdorazowe otwarcie ust wiązało się z coraz to mocniejszą walką. Jednak dla kogo mogłaby taką podjąć, jak nie dla panny Tonks?
– T… t… tak. – Spróbowała wziąć głęboki oddech, ale na Merlina, nie bardzo pomogło. – Ja… chciałam pomóc… trafiłam... trafiłam na obławę, upadłam… i jak się obudziłam, nie miałam różdżki… Zajęli się mną mugole, ale bali się jej oddać, a wokół roiło się… od szmalcowników. Dopiero jakoś niedawno… zniknęli. – Gwen mówiła powoli, trochę tak jakby sam temat był dla niej trudny. I niewątpliwie był, jednak raczej nie miałaby problemów, by podzielić się nim z przyjaciółką. Puszczenie pawia w takim momencie, przy bliskiej łez Kerry wydawało się jednak kompletnie nie na miejscu. – Prze… przepraszam, ostatnio… zbyt wiele razy o tym mówiłam… Herbert trochę… mnie przycisnął – powiedziała, licząc, że Kerry przyjmie tę wymówkę. Może jej opowiedzieć wszystko z najdrobniejszymi szczegółami, naprawdę; ale niech ją przestanie ściskać w tym żołądku!
Pokiwała głową, słuchając o Gabrielu. Nie wiedziała, że ich relacja była trudna. Tonksowie zawsze kojarzyli jej się ze zgraną paczką. No może poza Justine, której brakowało ciepła młodszej siostry, ale czarna owca może być tylko jedna, prawda?
– Ja… ro… – ...umiem Gwen już się niestety nie udało wypowiedzieć. Najpierw zrobiła się niemal czerwona na twarzy, próbując powstrzymać nieuniknione. Chwilę później pochyliła się gwałtownie do przodu, wydając z siebie charakterystyczny i zdecydowanie nieprzyjemny odgłos, po chwili odkaszlując, zakrywając usta dłonią i czerwieniąc się jeszcze bardziej, tym razem jednak ze wstydu.
Breja, która znajdowała się zaś tuż przed nią, miała zaskakujący, fioletowawy kolor, bardzo zbliżony do odcienia eliksiru, który zażyła, nim przybyła do lecznicy. W powietrzu uniósł się zapach siarki.
Ciało Gwen trzęsło się mimowolnie, a ona sama wpatrywała się tylko w szoku na to, co zrobiła. Dlaczego takie rzeczy zawsze muszą przytrafiać się akurat jej?
Kerstin zadała pytanie, które jak najbardziej miała prawdo zadać, a Gwen nie miała zamiaru robić przed nią tajemnic. Jednak każdorazowe otwarcie ust wiązało się z coraz to mocniejszą walką. Jednak dla kogo mogłaby taką podjąć, jak nie dla panny Tonks?
– T… t… tak. – Spróbowała wziąć głęboki oddech, ale na Merlina, nie bardzo pomogło. – Ja… chciałam pomóc… trafiłam... trafiłam na obławę, upadłam… i jak się obudziłam, nie miałam różdżki… Zajęli się mną mugole, ale bali się jej oddać, a wokół roiło się… od szmalcowników. Dopiero jakoś niedawno… zniknęli. – Gwen mówiła powoli, trochę tak jakby sam temat był dla niej trudny. I niewątpliwie był, jednak raczej nie miałaby problemów, by podzielić się nim z przyjaciółką. Puszczenie pawia w takim momencie, przy bliskiej łez Kerry wydawało się jednak kompletnie nie na miejscu. – Prze… przepraszam, ostatnio… zbyt wiele razy o tym mówiłam… Herbert trochę… mnie przycisnął – powiedziała, licząc, że Kerry przyjmie tę wymówkę. Może jej opowiedzieć wszystko z najdrobniejszymi szczegółami, naprawdę; ale niech ją przestanie ściskać w tym żołądku!
Pokiwała głową, słuchając o Gabrielu. Nie wiedziała, że ich relacja była trudna. Tonksowie zawsze kojarzyli jej się ze zgraną paczką. No może poza Justine, której brakowało ciepła młodszej siostry, ale czarna owca może być tylko jedna, prawda?
– Ja… ro… – ...umiem Gwen już się niestety nie udało wypowiedzieć. Najpierw zrobiła się niemal czerwona na twarzy, próbując powstrzymać nieuniknione. Chwilę później pochyliła się gwałtownie do przodu, wydając z siebie charakterystyczny i zdecydowanie nieprzyjemny odgłos, po chwili odkaszlując, zakrywając usta dłonią i czerwieniąc się jeszcze bardziej, tym razem jednak ze wstydu.
Breja, która znajdowała się zaś tuż przed nią, miała zaskakujący, fioletowawy kolor, bardzo zbliżony do odcienia eliksiru, który zażyła, nim przybyła do lecznicy. W powietrzu uniósł się zapach siarki.
Ciało Gwen trzęsło się mimowolnie, a ona sama wpatrywała się tylko w szoku na to, co zrobiła. Dlaczego takie rzeczy zawsze muszą przytrafiać się akurat jej?
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
To było słodkie i gorzkie zarazem - że nawet gdy ich losy splotły się kiedyś w ścieg pięknej przyjaźni, nawet kiedy ufały sobie bezgranicznie i robiły razem cudowne i głupie rzeczy, nawet wtedy nie zdołały poznać się w pełni. Kerstin tak naprawdę nie miała pojęcia kim jest Gwen Grey - młoda dziewczyna, nastolatka uciekająca przed niesprawiedliwością, a Gwen nie wiedziała kim jest Kerstin w białym czepku, stojąca przy stole zabiegowym i pomagająca mugolskiemu chirurgowi rozcinać ropnie. I to było chyba ludzkie, było chyba najzupełniej normalne, że wiedziały o sobie tak dużo nie wiedząc o sobie nic - i wciąż chciały odnajdywać się w ciemnościach, dla samej tylko krzepiącej wiedzy, że nie są w swoim lęku same.
Próbowała słuchać Gwen z uwagą, malować sobie w głowie ten przerażający obraz jej ostatnich miesięcy, ale ilekroć rodziło się jej w głowie kolejne pytanie, natychmiast tłumiła je przypływami niepohamowanej troski.
- No już, spokojnie. Oddychaj, Gwen. Wdech nosem, wydech ustami, okej? Spróbuj oddychać ze mną. - Nie wiedziała co dokładnie się dzieje, ale czujne pielęgniarskie oko od razu wyłapało zielonkawą bladość, spocone czoło i drżące wargi. Przyłożyła grzbiet dłoni do czoła dziewczyny, żeby sprawdzić, czy ta ma gorączkę, a potem cmoknęła językiem. - Chyba jednak będziemy musiały porozmawiać później, Gwen. Jesteś cała zimna i lepka. Powiedz, co się dzieje? Coś cię boli? - Ostatnie pytanie łaskotało ją w ustach tak długo, że wreszcie musiała je z siebie wyrzucić: - Jesteś może... w ciąży?
Dodałaby jeszcze, że naprawdę może jej powiedzieć, nie będzie jej oceniać, jakoś sobie z tym wszystkim poradzą, nie zostawi jej samej, nawet mimo tych przykrości i tego strachu ostatnich tygodni niezostawijejsamej, ale wtedy ciałem Gwen wstrząsnęły konwulsje, dziewczyna przechyliła się w przód, a Kerstin wiedziona instynktem, nad którym nie musiała się zastanawiać zaraz trzymała jej gęste, rude loki i masowała ją okrężnymi ruchami po plecach.
- No już, już, spokojnie. Wyrzuć z siebie wszystko, będzie ci lepiej - Nie skrzywiła się na ostry zapach siarki; znała zapachy znacznie mniej przyjemne. - Weź oddech, tak. Jest ci jeszcze niedobrze? - Przyjrzała się krytycznie intensywnej barwie wymiotów. Nie miała pojęcia co też Gwen zjadła, ale po roku pracowania z czarodziejami nie dziwiły ją już nienaturalne kolory i jaskrawość ich eliksirów.
Wszystko jednak wskazywało na to, że... Gwen może naprawdę była w tej ciąży!
Próbowała słuchać Gwen z uwagą, malować sobie w głowie ten przerażający obraz jej ostatnich miesięcy, ale ilekroć rodziło się jej w głowie kolejne pytanie, natychmiast tłumiła je przypływami niepohamowanej troski.
- No już, spokojnie. Oddychaj, Gwen. Wdech nosem, wydech ustami, okej? Spróbuj oddychać ze mną. - Nie wiedziała co dokładnie się dzieje, ale czujne pielęgniarskie oko od razu wyłapało zielonkawą bladość, spocone czoło i drżące wargi. Przyłożyła grzbiet dłoni do czoła dziewczyny, żeby sprawdzić, czy ta ma gorączkę, a potem cmoknęła językiem. - Chyba jednak będziemy musiały porozmawiać później, Gwen. Jesteś cała zimna i lepka. Powiedz, co się dzieje? Coś cię boli? - Ostatnie pytanie łaskotało ją w ustach tak długo, że wreszcie musiała je z siebie wyrzucić: - Jesteś może... w ciąży?
Dodałaby jeszcze, że naprawdę może jej powiedzieć, nie będzie jej oceniać, jakoś sobie z tym wszystkim poradzą, nie zostawi jej samej, nawet mimo tych przykrości i tego strachu ostatnich tygodni niezostawijejsamej, ale wtedy ciałem Gwen wstrząsnęły konwulsje, dziewczyna przechyliła się w przód, a Kerstin wiedziona instynktem, nad którym nie musiała się zastanawiać zaraz trzymała jej gęste, rude loki i masowała ją okrężnymi ruchami po plecach.
- No już, już, spokojnie. Wyrzuć z siebie wszystko, będzie ci lepiej - Nie skrzywiła się na ostry zapach siarki; znała zapachy znacznie mniej przyjemne. - Weź oddech, tak. Jest ci jeszcze niedobrze? - Przyjrzała się krytycznie intensywnej barwie wymiotów. Nie miała pojęcia co też Gwen zjadła, ale po roku pracowania z czarodziejami nie dziwiły ją już nienaturalne kolory i jaskrawość ich eliksirów.
Wszystko jednak wskazywało na to, że... Gwen może naprawdę była w tej ciąży!
Starała się słuchać porad Kerstin, ufając jej i wiedząc, że młoda pielęgniarka zna się na swoim fachu. Starała się wyrównać oddech. Gdy żołądek pozbył się niechcianej zawartości, mdłości minęły, jednak to wcale nie oznaczało, że czuła się lepiej. Fizyczne złe samopoczucie zastąpił wstyd, który był przecież zdecydowanie gorszy, niż choroba. Spodziewała się, że spotkanie z Tonks mogło pójść w różne strony, włącznie z oddaniem ostatniej czci nad pomnikiem, ale niech Morgana ma ich wszystkich w opiece, tego zdecydowanie się nie spodziewała.
Gdy jednak dziewczyna wspomniała o ciąży, Gwen rzuciła jej zdziwione spojrzenie, robiąc duże oczy.
– Co? Nie… Ja… Nie, Kerry, nie jestem… – Z trudem przełknęła ślinę. – Nie jestem w ciąży. Nie jestem. – powiedziała stanowczo.
Wzięła głęboki oddech, na chwilę przymykając oczy.
– To musiał być ten eliksir – powiedziała spokojnie. – Wzięłam… żeby się uspokoić, ale musiał być stary… albo… albo c… – Poczuła, jak na zapach znajdującego się tuż obok czegoś znów powoduje u niej odruch wymiotny. Skrzywiła się.
Pokręciła głową.
– Chyba już jest dobrze, ale Kerry, możemy… możemy stąd pójść? – spytała, podnosząc się. Jej ciało wciąż drżało. Ze wszystkich sił starała się nie spoglądać w tamto miejsce. Czuła, że potrzebuje łazienki i chwili spokoju. Potem będzie w stanie po sobie posprzątać. W tej chwili drżącą dłonią nawet nie utrzymałaby różdżki. Na całe szczęście władanie magią było w takich chwilach zbawienne i wiedziała, że tak naprawdę powinno jej to zająć zaledwie chwilę… o ile zdąży się uspokoić.
Spokojnym krokiem ruszyła z Kerstin do lecznicy, czując, że gdy zapach przestał ją drażnić, mdłości ustały niemal zupełnie. Żołądek podnosił jej się tylko w chwilach, w których mimowolnie myślała o tym przykrym momencie, ale starała się, najskuteczniej jak mogła, omijać te myśli.
– Kerstin – zaczęła, nim ruszyła ku łazience. – Naprawdę, nie jestem w ciąży. Nie mam męża, ani… ani… – …ani nawet domu. Ani stałej pracy. – …ani nic. Mieszkam teraz u Herberta w Dorset, i chyba… chyba tam na razie zostanę, dopóki czegoś nie wymyślę. Nie chce siedzieć na głowie Macmillanom, znikając i wracając… – powiedziała gorzkim tonem.
Być może przyjęliby ją z otwartymi ramionami, ale Gwen nawet nie chciała pytać.
| zt
Gdy jednak dziewczyna wspomniała o ciąży, Gwen rzuciła jej zdziwione spojrzenie, robiąc duże oczy.
– Co? Nie… Ja… Nie, Kerry, nie jestem… – Z trudem przełknęła ślinę. – Nie jestem w ciąży. Nie jestem. – powiedziała stanowczo.
Wzięła głęboki oddech, na chwilę przymykając oczy.
– To musiał być ten eliksir – powiedziała spokojnie. – Wzięłam… żeby się uspokoić, ale musiał być stary… albo… albo c… – Poczuła, jak na zapach znajdującego się tuż obok czegoś znów powoduje u niej odruch wymiotny. Skrzywiła się.
Pokręciła głową.
– Chyba już jest dobrze, ale Kerry, możemy… możemy stąd pójść? – spytała, podnosząc się. Jej ciało wciąż drżało. Ze wszystkich sił starała się nie spoglądać w tamto miejsce. Czuła, że potrzebuje łazienki i chwili spokoju. Potem będzie w stanie po sobie posprzątać. W tej chwili drżącą dłonią nawet nie utrzymałaby różdżki. Na całe szczęście władanie magią było w takich chwilach zbawienne i wiedziała, że tak naprawdę powinno jej to zająć zaledwie chwilę… o ile zdąży się uspokoić.
Spokojnym krokiem ruszyła z Kerstin do lecznicy, czując, że gdy zapach przestał ją drażnić, mdłości ustały niemal zupełnie. Żołądek podnosił jej się tylko w chwilach, w których mimowolnie myślała o tym przykrym momencie, ale starała się, najskuteczniej jak mogła, omijać te myśli.
– Kerstin – zaczęła, nim ruszyła ku łazience. – Naprawdę, nie jestem w ciąży. Nie mam męża, ani… ani… – …ani nawet domu. Ani stałej pracy. – …ani nic. Mieszkam teraz u Herberta w Dorset, i chyba… chyba tam na razie zostanę, dopóki czegoś nie wymyślę. Nie chce siedzieć na głowie Macmillanom, znikając i wracając… – powiedziała gorzkim tonem.
Być może przyjęliby ją z otwartymi ramionami, ale Gwen nawet nie chciała pytać.
| zt
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Ostatnio zmieniony przez Gwendolyn Grey dnia 10.12.23 21:07, w całości zmieniany 1 raz
Domyślała się, że Gwen może czuć się zażenowana - i Bóg z Merlinem wiedzieli, że wciąż była na nią zła, była zawiedziona, była... smutna - ale jako pielęgniarka z długim doświadczeniem była również ostatnią osobą, która oceniałaby człowieka przez pryzmat momentów, w których czuł się najsłabszy. Naprawdę nie było dla niej rzeczą uciążliwą pomóc jej przejść przez te mdłości i wymioty - nie zamierzała jej tego nigdy wypominać. Choćby nawet miały zerwać przyjaźń na zawsze, Kerry była przyzwoita i troskliwa. Czuła też wewnątrz siebie, że przebaczenie Gwen przyjdzie jej łatwo. Wystarczyło, że posłuchała jej głosu dłuższą chwilę, że zobaczyła niepokój w tych wielkich oczach, znajomych oczach. Wierzyła w drugą szansę, wierzyła w to, że czasami okoliczności były zbyt okrutne, by dało im się zapobiec. Chciała usłyszeć co Gwen ma jej do powiedzenia - ale dopiero gdy upewni się, że jej przyjaciółka jest bezpieczna.
- Och. To chyba dobrze - powiedziała cicho, gdy Gwen gwałtownie zaprzeczyła ciąży. Nie była jeszcze przekonana czy może jej tak całkiem wierzyć, wczesną ciążę łatwo było przegapić, ale młoda Grey nie była na tyle nieświadoma, by nie wiedzieć w jakich okolicznościach należałoby się zbadać. Minęły już długie tygodnie od czasu gdy ostatni raz rozmawiały o chłopcach, a obecny dzień raczej temu nie sprzyjał. Gwendolyn nadal była poszarzała ze zmęczenia, a na Kerstin czekały obowiązki. Nie była też pewna czy chce rozmawiać o chłopcach, gdy jej własne serce wciąż podkrwawiało z niezasklepionych ran. - Musisz uważać. Nie brać eliksirów, których nie jesteś pewna, Gwen - dodała wyrozumiale, choć z nutą pielęgniarskiej nagany.
Czarodziejskie eliksiry bywały nawet bardziej niebezpieczne niż zwykłe tabletki gdy przychodziło do efektów ubocznych; jeśli Gwen naprawdę nie sprawdziła daty ważności i pochodzenia swojej fiolki to wymioty były chyba najbardziej niegroźnym rezultatem z możliwych.
- Powinien cię zobaczyć uzdrowiciel, tak na wszelki wypadek - zdecydowała Kerry, wstając i oferując Gwen ramię na podparcie. - Nie mogę wyjść z pracy przed czasem. Ale zaraz zrobię ci ciepłej herbaty jak już się upewnimy, że wszystko jest w porządku. - Zaprowadziła Gwen do środka, nucąc pod nosem uspokajające melodie, które kojarzyła z dzieciństwa. Chociaż dobrze było wiedzieć, że Gwen trzyma się obecnie miejsca, w którym jest bezpieczna, to wciąż nie wyjaśniało jej wielomiesięcznego zniknięcia. - Wierzę ci. Chodź, najpierw odpoczniesz.
A potem... potem wyjaśni jej wszystko.
/zt <3
- Och. To chyba dobrze - powiedziała cicho, gdy Gwen gwałtownie zaprzeczyła ciąży. Nie była jeszcze przekonana czy może jej tak całkiem wierzyć, wczesną ciążę łatwo było przegapić, ale młoda Grey nie była na tyle nieświadoma, by nie wiedzieć w jakich okolicznościach należałoby się zbadać. Minęły już długie tygodnie od czasu gdy ostatni raz rozmawiały o chłopcach, a obecny dzień raczej temu nie sprzyjał. Gwendolyn nadal była poszarzała ze zmęczenia, a na Kerstin czekały obowiązki. Nie była też pewna czy chce rozmawiać o chłopcach, gdy jej własne serce wciąż podkrwawiało z niezasklepionych ran. - Musisz uważać. Nie brać eliksirów, których nie jesteś pewna, Gwen - dodała wyrozumiale, choć z nutą pielęgniarskiej nagany.
Czarodziejskie eliksiry bywały nawet bardziej niebezpieczne niż zwykłe tabletki gdy przychodziło do efektów ubocznych; jeśli Gwen naprawdę nie sprawdziła daty ważności i pochodzenia swojej fiolki to wymioty były chyba najbardziej niegroźnym rezultatem z możliwych.
- Powinien cię zobaczyć uzdrowiciel, tak na wszelki wypadek - zdecydowała Kerry, wstając i oferując Gwen ramię na podparcie. - Nie mogę wyjść z pracy przed czasem. Ale zaraz zrobię ci ciepłej herbaty jak już się upewnimy, że wszystko jest w porządku. - Zaprowadziła Gwen do środka, nucąc pod nosem uspokajające melodie, które kojarzyła z dzieciństwa. Chociaż dobrze było wiedzieć, że Gwen trzyma się obecnie miejsca, w którym jest bezpieczna, to wciąż nie wyjaśniało jej wielomiesięcznego zniknięcia. - Wierzę ci. Chodź, najpierw odpoczniesz.
A potem... potem wyjaśni jej wszystko.
/zt <3
Strona 2 z 2 • 1, 2
Ławka przed lecznicą
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka :: Leśna lecznica