Tarasy
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Tarasy
Rozległe tarasy wychodzące na wschód, na klify i pobliskie morze, wzniesione ponad ogrodem, odchodzą od przestronnych korytarzy reprezentacyjnych części budynku na piętrze. Otoczone przez lekkie, wymyślne balustrady z żeliwa, okwiecone różami, pomimo przestrzeni mogą dawać ułudę prywatności, latem - gdy biegnąca po ścianach dworku winorośl kwitnie - również przyjemnego i odprężającego chłodu, wzmaganego przez niesioną wiatrem bryzę. Niekiedy na tarasy wynoszone są stoliki i krzesła, gotowe przyjąć gości lub służyć panom tego miejsca komfortem wypoczynku. Kiedy pogoda dopisuje widoczny staje się francuski brzeg Calais naprzeciw. Wieczorami światło dają kandelabry rozpalone wewnątrz.
Skinienie głowy przyjmuje z zadowoleniem, ciesząc się, że choć trochę może odciążyć męża w codziennych trudach. Stara się pomagać mu, jak tylko może, nawet w kwestiach, które są jej niemal zupełnie obce.
- Niedobrze, cała praca stanie, nie możemy pozwolić, by zwierzęta się wymykały - cmoka z niezadowoleniem i wzdycha ciężko. Dodatkowe zadania stanowią przeszkodę na drodze ku otwarciu serpentarium. Inauguracja nowych szklarni miała odbyć się we wrześniu, lecz już teraz Evandra ma świadomość, że prace przeciągną się o kolejny miesiąc. - Zajmę się tym, rozejrzę się za konstruktorem, który mógłby zaprojektować nam lepsze zabezpieczenia. O, miałam i tak pisać do lorda Arsene Bulstrode, może będzie miał na to sposób. - Zwykle unika mężczyzn, z jakimi wiąże ją przeszłość, zwłaszcza popełniane w młodości błędy. Wprawdzie nie żałuje skradzionego w korytarzu na pierwszym piętrze pocałunku, lecz od tamtej pory niewiele mieli okazji, by pomówić. Czy pamięta wciąż uroczą nastolatkę, robiącą do niego maślane oczy? A może zdążył już zapomnieć, mając tych panien zapewne na pęczki?
- Nie gorzej, niż zazwyczaj, choć przyznam, że dziś wyjątkowo zamęczały mnie koszmary. Jestem zmęczona i jedyne, o czym marzę, to powrót do łóżka, lecz nie jest to takie proste, kiedy świat wokół zdecydował się zapłonąć - stwierdza z przekąsem. - Przyszedłeś do mnie nad ranem. Spodziewam się, że i ty nie jesteś nazbyt wypoczęty. - Pamięta słabo odprężoną twarz, zdradzającą całonocne przesiadywanie nad księgami. Teraz również wygląda na czarodzieja, który przyjął na swe barki zdecydowanie zbyt wiele, niż gotów był dziś unieść.
- Wszystko zależy od tego, jak prędko naprawią im statek. Możemy w geście sympatii zlecić dla nich wykonanie świstoklika, co z pewnością przyspieszy ich wyjazd - przez półwilą twarz przemyka przebiegły uśmiech. Im prędzej rodzina zdecyduje się wyjechać, tym lepiej. Evandra naprawdę chciałaby ich ugościć ze wszelkimi możliwymi wygodami, jak i Rosierowymi standardami, lecz sztorm wybrał sobie najgorszy z terminów na podobne wypadki.
- Mleko kazałam wylać, choć może lepszym pomysłem byłoby, aby je jakoś zbadać? Skoro mówisz, że może to być związane z klątwą, nie możemy ryzykować. - Przebiega ją dreszcz na samą myśl, że Justine Tonks wykorzystała zdobyte podczas porwana krew oraz włosy Evandry. Czy użyta przez nią moc mogłaby osiągnąć coś takiego? Zamęczanie, zadręczanie, czy tak miało dziś wyglądać jej życie? Każdego dnia z przestrachem odwraca się przez ramię, kiedy tylko wydaje się, że w kąciku oka wyłapuje ruch, jak i wzdryga się, słysząc nagle głos, którego się nie spodziewa.
Podskakuje także wtedy, kiedy Tristan gwałtownym krokiem rusza ku palenisku, żeby pozbyć się obrazu. Nie spodziewała się tak radykalnych działań, ale też nie widzi powodu, aby sprzeciwiać się mężowi. Przeklętych znaków należy unikać.
- Musisz od razu wracać do rezerwatu? Nie zostawiaj mnie tu z nimi, obawiam się, że wysysają ze mnie ostatnią energię - mówi zrezygnowana i podchodząc do lorda Rosier, wsuwa dłoń w jego. - Tobie także przyda się chwila odpoczynku. Może wrócimy na moment do komnaty, dokończymy to, w czym przerwano nam śniadaniem? - Przymilny głos tylko częściowo się dąsa. Odpuszczenie obowiązków jawi się piękną przyszłością, nawet jeśli trwać ma tylko w marzeniach. Oboje mają wiele pracy, której nie powinni odkładać na później. Zaciskając mocniej dłoń, wspina się na palce, aby przekonać męża słodkim pocałunkiem.
- Niedobrze, cała praca stanie, nie możemy pozwolić, by zwierzęta się wymykały - cmoka z niezadowoleniem i wzdycha ciężko. Dodatkowe zadania stanowią przeszkodę na drodze ku otwarciu serpentarium. Inauguracja nowych szklarni miała odbyć się we wrześniu, lecz już teraz Evandra ma świadomość, że prace przeciągną się o kolejny miesiąc. - Zajmę się tym, rozejrzę się za konstruktorem, który mógłby zaprojektować nam lepsze zabezpieczenia. O, miałam i tak pisać do lorda Arsene Bulstrode, może będzie miał na to sposób. - Zwykle unika mężczyzn, z jakimi wiąże ją przeszłość, zwłaszcza popełniane w młodości błędy. Wprawdzie nie żałuje skradzionego w korytarzu na pierwszym piętrze pocałunku, lecz od tamtej pory niewiele mieli okazji, by pomówić. Czy pamięta wciąż uroczą nastolatkę, robiącą do niego maślane oczy? A może zdążył już zapomnieć, mając tych panien zapewne na pęczki?
- Nie gorzej, niż zazwyczaj, choć przyznam, że dziś wyjątkowo zamęczały mnie koszmary. Jestem zmęczona i jedyne, o czym marzę, to powrót do łóżka, lecz nie jest to takie proste, kiedy świat wokół zdecydował się zapłonąć - stwierdza z przekąsem. - Przyszedłeś do mnie nad ranem. Spodziewam się, że i ty nie jesteś nazbyt wypoczęty. - Pamięta słabo odprężoną twarz, zdradzającą całonocne przesiadywanie nad księgami. Teraz również wygląda na czarodzieja, który przyjął na swe barki zdecydowanie zbyt wiele, niż gotów był dziś unieść.
- Wszystko zależy od tego, jak prędko naprawią im statek. Możemy w geście sympatii zlecić dla nich wykonanie świstoklika, co z pewnością przyspieszy ich wyjazd - przez półwilą twarz przemyka przebiegły uśmiech. Im prędzej rodzina zdecyduje się wyjechać, tym lepiej. Evandra naprawdę chciałaby ich ugościć ze wszelkimi możliwymi wygodami, jak i Rosierowymi standardami, lecz sztorm wybrał sobie najgorszy z terminów na podobne wypadki.
- Mleko kazałam wylać, choć może lepszym pomysłem byłoby, aby je jakoś zbadać? Skoro mówisz, że może to być związane z klątwą, nie możemy ryzykować. - Przebiega ją dreszcz na samą myśl, że Justine Tonks wykorzystała zdobyte podczas porwana krew oraz włosy Evandry. Czy użyta przez nią moc mogłaby osiągnąć coś takiego? Zamęczanie, zadręczanie, czy tak miało dziś wyglądać jej życie? Każdego dnia z przestrachem odwraca się przez ramię, kiedy tylko wydaje się, że w kąciku oka wyłapuje ruch, jak i wzdryga się, słysząc nagle głos, którego się nie spodziewa.
Podskakuje także wtedy, kiedy Tristan gwałtownym krokiem rusza ku palenisku, żeby pozbyć się obrazu. Nie spodziewała się tak radykalnych działań, ale też nie widzi powodu, aby sprzeciwiać się mężowi. Przeklętych znaków należy unikać.
- Musisz od razu wracać do rezerwatu? Nie zostawiaj mnie tu z nimi, obawiam się, że wysysają ze mnie ostatnią energię - mówi zrezygnowana i podchodząc do lorda Rosier, wsuwa dłoń w jego. - Tobie także przyda się chwila odpoczynku. Może wrócimy na moment do komnaty, dokończymy to, w czym przerwano nam śniadaniem? - Przymilny głos tylko częściowo się dąsa. Odpuszczenie obowiązków jawi się piękną przyszłością, nawet jeśli trwać ma tylko w marzeniach. Oboje mają wiele pracy, której nie powinni odkładać na później. Zaciskając mocniej dłoń, wspina się na palce, aby przekonać męża słodkim pocałunkiem.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nieświadom wiążącej ich przeszłości kiwnął głową ponownie, ze zrezygnowaniem potakując, problemów piętrzyło się zbyt wiele, by odrzucać proponowane rozwiązania. Zabezpieczenia pozostawały sprawą szczególnie newralgiczną, wyjątkowo istotną, bowiem tą drogą zasabotować ich byłoby najprościej - gdyby jednak lord Bulstrode nie był czarodziejem, któremu można byłoby pod tym kątem zaufać, od dawna krążyłyby o nim adekwatne pogłoski. Zdjęcie z jego barków części problemów związanych z nową inwestycją pozwalało mu na pochylenie się nad pozostałymi obowiązkami - w szczególności nad zastanowieniem się na pozyskanie środków niezbędnych do jego ostatecznego sfinansowania, z jak najdalej idącym pominięciem majątku gromadzonego w rodowym skarbcu. Początkowo serpentarium wygeneruje niewątpliwie większe niż dotąd straty. Należało zastanowić się nad potencjalnymi rynkami zbytu pochodzących od węży komponentów, a w szczególności trucizn i rozpocząć rozmowy; myśl była przyszłościowa, na wojnie priorytety ustalano inaczej, stąd nastawiał się na najmocniej na współpracę z francuskimi przyjaciółmi - tudzież rumuńskim rezerwatem, z którym pogłębiali współpracę od dłuższego już czasu.
- Poproszę, żeby przygotowano ci na noc silniejsze zioła. Nie możesz sobie na to pozwalać. - Nie odpowiadała przecież tylko za swoje zdrowie, nienarodzone dziecię potrzebowało jej silnej i wypoczętej. - Nie, też miałem lekki sen. Jak zza mgły pamiętam tę noc, strzępy krwistego światła. Sądziłem, że to nie działo się naprawdę, leczy gdy patrzę teraz w niebo... To musi być zbieg okoliczności - wycofał się ze swoich słów zbyt szybko, by uznać to za wiedzione szczerością. Dopiero kolejnego ranka przekona się, co do powiedzenia na ten temat miała prasa. - Może jednak ta mała poradzi sobie sama? - To nie tak, że nie wątpił w przygotowanie Corinne do roli żony, ale rzucenie jej na głęboką wodę wydawało się mniejszym złem, niż dalsze przymuszanie Evandry do funkcjonowania na wysokich obrotach. Chciała tego czy nie, jej ciało potrzebowało spokoju i powinno go dostać zanim będzie na to za późno. - Mam nadzieję, że nie przyjdzie im do głowy nadzorować naprawy okrętu - westchnął, gdy wspomniała o możliwości odesłania rodziny świstoklikiem.
- Im szybciej to zniknie z tego domu, tym lepiej. - To jedno wiedział dziś na pewno, nie chcieli tej magii u siebie. Nie wiedział, do czego zdolna była posunąć Tonks - to wariatka - ale miał swoje sposoby na to, żeby utrzymać ją w szachu w razie potrzeby. Jeśli Evandra zleciła już wylanie mleka, pewnie nic po nim nie zostało. Podejrzewał, że pomoc kuchenna była bardziej niż zadowolona, pozbywając się czegoś równie osobliwego.
- Wiesz, że mam mnóstwo pracy. Każda chwila zwłoki może nas kosztować w najlepszym razie tylko majątek, w najgorszym zdrowie żywego smoka. Nie my jedni potrzebujemy dobrego kontraktu, okoliczne fermy hipogryfów będą miały podobny problem. Jeśli szybko nie spotkam się z... - Zdecydowany potok słów przerwał słodki pocałunek, przed którym ni myślał uciekać; dłoń szybko umknęła od dotyku jej rozgrzanych od iskier dłoni, przesuwając się na linię jej pełniejszej talii. Nie miał czasu iść wylegiwać się w sypialnianych pieleszach, a samo przejście do sypialni kosztowałoby go zbyt wiele cennych chwil. Jej usta smakowały słodyczą, której zakosztował z więcej niż przyjemnością. Może rzeczywiście chwila odprężenia dobrze im zrobi, wystarczy, że nie będą się ociągać. Dźwignął ją na pobliski stół, nie dbając o przewracający się świecznik, za dnia nie płonął, kilka starych ksiąg posypało się w nieładzie na drewniany parkiet. Drzwi komnaty pozostały uchylone, podobnie jak niedalekie przejście otwierające drogę na słoneczny taras, gdzie w blasku komety, owładnięci trwogą, przybysze z Hawru oczekiwali zapewne ich towarzystwa. Pośpiesznym gestem zadarł materiał jej sukni ponad udo, dźwięcznie błysnęła klamra jego pasa. W pasji roztopią tę złość, w pasji znów odnajdą harmonię.
- Poproszę, żeby przygotowano ci na noc silniejsze zioła. Nie możesz sobie na to pozwalać. - Nie odpowiadała przecież tylko za swoje zdrowie, nienarodzone dziecię potrzebowało jej silnej i wypoczętej. - Nie, też miałem lekki sen. Jak zza mgły pamiętam tę noc, strzępy krwistego światła. Sądziłem, że to nie działo się naprawdę, leczy gdy patrzę teraz w niebo... To musi być zbieg okoliczności - wycofał się ze swoich słów zbyt szybko, by uznać to za wiedzione szczerością. Dopiero kolejnego ranka przekona się, co do powiedzenia na ten temat miała prasa. - Może jednak ta mała poradzi sobie sama? - To nie tak, że nie wątpił w przygotowanie Corinne do roli żony, ale rzucenie jej na głęboką wodę wydawało się mniejszym złem, niż dalsze przymuszanie Evandry do funkcjonowania na wysokich obrotach. Chciała tego czy nie, jej ciało potrzebowało spokoju i powinno go dostać zanim będzie na to za późno. - Mam nadzieję, że nie przyjdzie im do głowy nadzorować naprawy okrętu - westchnął, gdy wspomniała o możliwości odesłania rodziny świstoklikiem.
- Im szybciej to zniknie z tego domu, tym lepiej. - To jedno wiedział dziś na pewno, nie chcieli tej magii u siebie. Nie wiedział, do czego zdolna była posunąć Tonks - to wariatka - ale miał swoje sposoby na to, żeby utrzymać ją w szachu w razie potrzeby. Jeśli Evandra zleciła już wylanie mleka, pewnie nic po nim nie zostało. Podejrzewał, że pomoc kuchenna była bardziej niż zadowolona, pozbywając się czegoś równie osobliwego.
- Wiesz, że mam mnóstwo pracy. Każda chwila zwłoki może nas kosztować w najlepszym razie tylko majątek, w najgorszym zdrowie żywego smoka. Nie my jedni potrzebujemy dobrego kontraktu, okoliczne fermy hipogryfów będą miały podobny problem. Jeśli szybko nie spotkam się z... - Zdecydowany potok słów przerwał słodki pocałunek, przed którym ni myślał uciekać; dłoń szybko umknęła od dotyku jej rozgrzanych od iskier dłoni, przesuwając się na linię jej pełniejszej talii. Nie miał czasu iść wylegiwać się w sypialnianych pieleszach, a samo przejście do sypialni kosztowałoby go zbyt wiele cennych chwil. Jej usta smakowały słodyczą, której zakosztował z więcej niż przyjemnością. Może rzeczywiście chwila odprężenia dobrze im zrobi, wystarczy, że nie będą się ociągać. Dźwignął ją na pobliski stół, nie dbając o przewracający się świecznik, za dnia nie płonął, kilka starych ksiąg posypało się w nieładzie na drewniany parkiet. Drzwi komnaty pozostały uchylone, podobnie jak niedalekie przejście otwierające drogę na słoneczny taras, gdzie w blasku komety, owładnięci trwogą, przybysze z Hawru oczekiwali zapewne ich towarzystwa. Pośpiesznym gestem zadarł materiał jej sukni ponad udo, dźwięcznie błysnęła klamra jego pasa. W pasji roztopią tę złość, w pasji znów odnajdą harmonię.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Nie do końca zdaje sobie jeszcze sprawę ze wszystkich praw rządzących Smoczymi Ogrodami czy ekonomią w ogóle. Rozumie podstawowe zasady, jak i niektóre niuanse, jednak nadal sporo jej brakuje, aby w pełni zrozumieć sedno sprawy. Serpentarium jest dlań kwestią bardziej prywatną, niż biznesową. Postawiła sobie za punkt honoru osiągnięcie czegoś większego, czegoś, co mogłaby stworzyć i pozostawić po sobie jeszcze przed narodzinami drugiego dziecka. Zdaje sobie sprawę z faktu, iż nie ma pewności, czy poród uda jej się przetrwać. Wprawdzie podjęli wszelkie możliwe kroki, aby Evandrze nic się nie stało, lecz serpentyna, jak i inne powikłania potrafią być bezlitosne. Z tego właśnie powodu pragnie, aby projekt czym prędzej wszedł w ostatnią fazę przygotowań, aby jego realizacja przyniosła rychło rezultaty i aby do otwarcia nowego skrzydła doszło, zanim dziecię przyjdzie na świat. Tym bardziej nie chce słuchać o przeciwnościach losu, o stających na drodze problemach, jakich nie da się tak prędko zbyć. Sięgać będzie po każde z dostępnych rozwiązań, byleby projekt serpentarium szybko się ziścił.
- Przyda się, dziękuję - kiwa głową i uśmiecha się blado, choć nie ma pewności, czy zioła odniosą zamierzony skutek. Przy takich zadaniach najlepiej sprawdza się magiczne laudanum, do którego półwila sięga w sytuacjach kryzysowych. - To na pewno zbieg okoliczności - wtóruje mu od razu, choć bez większego przekonania. Ponurak jest jasnym sygnałem, że dzieje się coś niedobrego. Nie można bagatelizować tak istotnych wskazówek. - Mam nadzieję, że szybko uda ci się rozwiązać wszystkie niecierpiące zwłoki sprawy i wrócisz do mnie, na dobry sen. Przyda ci się relaksująca kąpiel, mnie zresztą też. - Uśmiecha się tym szerzej, kiedy wyobraźnia sięga nieśmiało w przyszłość do wieczornego spotkania. - Chciałabym być dobrej myśl, ale szczerze wątpię. Ta dziewczyna będzie potrzebować dużo czasu, aby oswoić się z tym miejscem. Czasu, którego nie ma. - W zastanowieniu przygryza dolną wargę, bo dochodzi nagle do wniosku, że kiedyś była dokładnie taka, jak ona — przestraszona i niepewna, niechętna nowemu stanowi rzeczy. Otaczający ją świat obdarował ją przestrzenią, jakiej potrzebowała, a jakiej nie potrafiła wtedy docenić. Dziś już jest swojej rodzinie wdzięczna za mimo wszystko ciepłe przyjęcie i chce, aby Corinne również poczuła się tu jak w domu. Tyle że czas lubi się kurczyć.
- Już ja im to wyperswaduję, nie martw się - uspokaja męża, bo osobą odpowiadającą u krewnych za wyjazd z pewnością jest jeden z mężczyzn. Z proszeniem takowych o spełnienie prośby nie ma już żadnego problemu. Wystarczy przymilny uśmiech, wyrażenie wielkiego żalu z powodu zaistniałej sytuacji, kilka zwrotów grzecznościowych i sukces gwarantowany.
To nie tak, że uważa pracę męża za zbędną i niepotrzebną. Docenia każdą jego myśl, każdą spływającą po czole kroplę potu, jest wdzięczna za włożony trud i zaangażowanie. Wkłada weń przecież wiele wysiłku, aby zapewnić rodzinie godny byt, smokom dobrobyt i bezpieczeństwo, całej czarodziejskiej społeczności wspaniałą przyszłość. Bierze na swe barki wiele, niechętnie przyznając się do przytłaczającego ciężaru. Evandra wychodzi jednak z założenia, że po to są razem, by wspólnie nieść to brzemię, jako jedno ciało. W tym konkretnym momencie czuje się odrobinę jak rozpieszczone dziecko, domagając się uwagi. Nie ma jednak związanych z tym wyrzutów sumienia, bo szczerze wierzy, że przez te kilka chwil świat nie załamie się jeszcze bardziej, a im przyda się chwila przerwy.
Szczerze mówiąc, życzyłaby sobie momentu spędzonego w łożu, w miękkości pościeli, w bezpiecznej, oddalonej od wścibskich spojrzeń przestrzeni. Zamierza się jednak cieszyć namiastką bliskości, zwłaszcza że ono jest na wyciągnięcie ręki.
- Mam nadzieję, że później wynagrodzisz mi ten pośpiech. Wymagam teraz specjalnej, znacznie częstszej uwagi - mruczy cicho, wplatając palce w ciemne włosy i kierując męskie usta ku swojej szyi. Stan brzemienny działał z ciałem Evandry cuda. Znacznie częściej niż zwykle myśli o słodkim smaku pocałunków i palącym skórę dotyku. Płonie z pożądania, tęskniąc za spełnieniem. Nie zwraca uwagi ani na sypiące się na podłogę przedmioty, ani na uchylone do saloniku drzwi. Jeśli ktoś chciałby zgłosić sprzeciw, musi chwilę zaczekać.
- Przyda się, dziękuję - kiwa głową i uśmiecha się blado, choć nie ma pewności, czy zioła odniosą zamierzony skutek. Przy takich zadaniach najlepiej sprawdza się magiczne laudanum, do którego półwila sięga w sytuacjach kryzysowych. - To na pewno zbieg okoliczności - wtóruje mu od razu, choć bez większego przekonania. Ponurak jest jasnym sygnałem, że dzieje się coś niedobrego. Nie można bagatelizować tak istotnych wskazówek. - Mam nadzieję, że szybko uda ci się rozwiązać wszystkie niecierpiące zwłoki sprawy i wrócisz do mnie, na dobry sen. Przyda ci się relaksująca kąpiel, mnie zresztą też. - Uśmiecha się tym szerzej, kiedy wyobraźnia sięga nieśmiało w przyszłość do wieczornego spotkania. - Chciałabym być dobrej myśl, ale szczerze wątpię. Ta dziewczyna będzie potrzebować dużo czasu, aby oswoić się z tym miejscem. Czasu, którego nie ma. - W zastanowieniu przygryza dolną wargę, bo dochodzi nagle do wniosku, że kiedyś była dokładnie taka, jak ona — przestraszona i niepewna, niechętna nowemu stanowi rzeczy. Otaczający ją świat obdarował ją przestrzenią, jakiej potrzebowała, a jakiej nie potrafiła wtedy docenić. Dziś już jest swojej rodzinie wdzięczna za mimo wszystko ciepłe przyjęcie i chce, aby Corinne również poczuła się tu jak w domu. Tyle że czas lubi się kurczyć.
- Już ja im to wyperswaduję, nie martw się - uspokaja męża, bo osobą odpowiadającą u krewnych za wyjazd z pewnością jest jeden z mężczyzn. Z proszeniem takowych o spełnienie prośby nie ma już żadnego problemu. Wystarczy przymilny uśmiech, wyrażenie wielkiego żalu z powodu zaistniałej sytuacji, kilka zwrotów grzecznościowych i sukces gwarantowany.
To nie tak, że uważa pracę męża za zbędną i niepotrzebną. Docenia każdą jego myśl, każdą spływającą po czole kroplę potu, jest wdzięczna za włożony trud i zaangażowanie. Wkłada weń przecież wiele wysiłku, aby zapewnić rodzinie godny byt, smokom dobrobyt i bezpieczeństwo, całej czarodziejskiej społeczności wspaniałą przyszłość. Bierze na swe barki wiele, niechętnie przyznając się do przytłaczającego ciężaru. Evandra wychodzi jednak z założenia, że po to są razem, by wspólnie nieść to brzemię, jako jedno ciało. W tym konkretnym momencie czuje się odrobinę jak rozpieszczone dziecko, domagając się uwagi. Nie ma jednak związanych z tym wyrzutów sumienia, bo szczerze wierzy, że przez te kilka chwil świat nie załamie się jeszcze bardziej, a im przyda się chwila przerwy.
Szczerze mówiąc, życzyłaby sobie momentu spędzonego w łożu, w miękkości pościeli, w bezpiecznej, oddalonej od wścibskich spojrzeń przestrzeni. Zamierza się jednak cieszyć namiastką bliskości, zwłaszcza że ono jest na wyciągnięcie ręki.
- Mam nadzieję, że później wynagrodzisz mi ten pośpiech. Wymagam teraz specjalnej, znacznie częstszej uwagi - mruczy cicho, wplatając palce w ciemne włosy i kierując męskie usta ku swojej szyi. Stan brzemienny działał z ciałem Evandry cuda. Znacznie częściej niż zwykle myśli o słodkim smaku pocałunków i palącym skórę dotyku. Płonie z pożądania, tęskniąc za spełnieniem. Nie zwraca uwagi ani na sypiące się na podłogę przedmioty, ani na uchylone do saloniku drzwi. Jeśli ktoś chciałby zgłosić sprzeciw, musi chwilę zaczekać.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie trudno było nie dostrzec braku przekonania w jej głosie, ale przecież w pełni podzielał te wątpliwości. Niewielu czarodziejów miało odwagę ignorować symbol straszliwego wieszczącego śmierć ponuraka, choć wielu myliło je z widmami, które ponuraki tylko przypominały. Nie wiedział o nich wiele, nie wiedział nic, lecz mimo słów i czynów z tyłu głowy pozostał drażniący niepokój trafnie splatający ciąg niefortunnych zdarzeń w jedno nieszczęście splecione jedną nicią złośliwego losu. Czy pisanego blaskiem komety - tego też nie mógł wiedzieć - tak jak nie mógł wiedzieć, co w przyszłości przyniesie jej płomienny ogon. Jej słowa skutecznie odciągały jednak jego myśli od tych rozterek, kącik ust uniósł się w górę na sugestię wspólnej relaksującej kąpieli. Psychiczne zmęczenie wykańczało bardziej niż fizyczne, wizja przyjemnego wieczoru mogła osłodzić widmo trudnych obowiązków, niemal czuł już odciążone barki i rozlewającą się po ciele błogą rozkosz.
- Czekaj na mnie. Postaram się nie wrócić późno - obiecał, choć wiedział, że obiecać tego nie mógł. Nie wiedział, ile czasu zajmie mu gaszenie pożaru, a nie mógł żadnej niezamkniętych spraw porzucić, ale z pewnością wiedział, że do oparów gorącej wody pachnącej olejkami wracać mu będzie znacznie przyjemniej. - Nie przygotowano jej odpowiednio? - Raczej pytał, niż stwierdzał, dotąd nie poświęcając Corinne w zasadzie większej uwagi. Skupiony na osobistej tragedii uprowadzenia Evandry przez Zakon Feniksa nie miał dla niej czasu w minionych dniach - niechętnie zresztą w tym czasie widywał kogokolwiek - sprawiła na nim wrażenie wycofanej, ale posłusznej. Czas miał pokazać, czy uniesie powierzone jej brzemię, należało ją jednak odpowiednio poprowadzić. - Nikt z nas go nie ma - Czasu. Kometa na niebie zdawała się potwierdzać, nawet jeśli przyczyna i sens tego zjawiska dziś wymykały się zrozumieniu. Spojrzał na nią, gdy zapewniła go, że wyperswaduje delegacji rychły wyjazd.
- Mam tylko nadzieję, że w efekcie nie zechcą zostać tu na zawsze - mruknął z przekąsem, choć bez powagi, nie wątpiąc w jej możliwości, ale i znając jej metody. Niejednego mężczyznę już zwiodły, choć niewielu z nich zapewne przepędziło. I jego zwiodła, zwodziła wciąż, pięknem, powabem i czarem. Usta podążyły za jej gestem, obdarzając nachalnie pośpiesznymi pieszczotami bladą szyję, czerwień warg tęsknie chłonęła jej zapach i smak, delikatność skóry, zbudzone pożądanie szukało spełnienia. Dłonie łapczywie przesunęły się po jej ciele, wzdłuż linii żeber ku biodrom, które ścisnął mocniej, nim posiadł ją chciwie, zachłanne, pośpiesznie, lecz z pasją, bezwstydnie wobec niewłaściwego czasu i miejsca, lecz pragnął jej przecież, pragnął jej takiej, pragnął jej teraz. - Wieczorem poświęcę ci całą swoją uwagę, tak specjalną, że usłyszą cię w Calais - odparł, obietnica nie mniej zdecydowaną, niż wcześniej, nim zatracił się w tej miłości, pośpiesznych gestach, ruchach i pocałunkach, w pełni, czerpiąc całym sobą z jej chwilowej, lecz intensywnej obecności.
/zt x2
- Czekaj na mnie. Postaram się nie wrócić późno - obiecał, choć wiedział, że obiecać tego nie mógł. Nie wiedział, ile czasu zajmie mu gaszenie pożaru, a nie mógł żadnej niezamkniętych spraw porzucić, ale z pewnością wiedział, że do oparów gorącej wody pachnącej olejkami wracać mu będzie znacznie przyjemniej. - Nie przygotowano jej odpowiednio? - Raczej pytał, niż stwierdzał, dotąd nie poświęcając Corinne w zasadzie większej uwagi. Skupiony na osobistej tragedii uprowadzenia Evandry przez Zakon Feniksa nie miał dla niej czasu w minionych dniach - niechętnie zresztą w tym czasie widywał kogokolwiek - sprawiła na nim wrażenie wycofanej, ale posłusznej. Czas miał pokazać, czy uniesie powierzone jej brzemię, należało ją jednak odpowiednio poprowadzić. - Nikt z nas go nie ma - Czasu. Kometa na niebie zdawała się potwierdzać, nawet jeśli przyczyna i sens tego zjawiska dziś wymykały się zrozumieniu. Spojrzał na nią, gdy zapewniła go, że wyperswaduje delegacji rychły wyjazd.
- Mam tylko nadzieję, że w efekcie nie zechcą zostać tu na zawsze - mruknął z przekąsem, choć bez powagi, nie wątpiąc w jej możliwości, ale i znając jej metody. Niejednego mężczyznę już zwiodły, choć niewielu z nich zapewne przepędziło. I jego zwiodła, zwodziła wciąż, pięknem, powabem i czarem. Usta podążyły za jej gestem, obdarzając nachalnie pośpiesznymi pieszczotami bladą szyję, czerwień warg tęsknie chłonęła jej zapach i smak, delikatność skóry, zbudzone pożądanie szukało spełnienia. Dłonie łapczywie przesunęły się po jej ciele, wzdłuż linii żeber ku biodrom, które ścisnął mocniej, nim posiadł ją chciwie, zachłanne, pośpiesznie, lecz z pasją, bezwstydnie wobec niewłaściwego czasu i miejsca, lecz pragnął jej przecież, pragnął jej takiej, pragnął jej teraz. - Wieczorem poświęcę ci całą swoją uwagę, tak specjalną, że usłyszą cię w Calais - odparł, obietnica nie mniej zdecydowaną, niż wcześniej, nim zatracił się w tej miłości, pośpiesznych gestach, ruchach i pocałunkach, w pełni, czerpiąc całym sobą z jej chwilowej, lecz intensywnej obecności.
/zt x2
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Prawdą powszechnie znaną jest to, iż żywot arystokratki należy do tych z rodzaju wielce trudnych. Wymagane jest, by owa dama przechadzała się przynajmniej dwa razy dziennie po ogrodach, na lekturę poświęcała co najmniej godzinę a na posiłki zjawiała się zawsze w innej kreacji. Pomiędzy tymi jakże istotnymi wydarzeniami winna znaleźć czas na praktykowanie tańca balowego, dykcji podczas deklamowania poematów oraz poświęcania się, chociażby jednemu instrumentowi muzycznemu. Źle widziane było jednak, by poprzez natłok obowiązków zaniedbywała relacje towarzyskie, więc odpisywanie na liściki oraz zaproszenia również musiało mieć swoje miejsce w terminarzyku podobnej panienki. W swoim nadzwyczaj skromnym mniemaniu — a warto nadmienić, iż tylko mniemanie miała skromne, albowiem pierścionki w liczbie trzech lśniące na smukłych paluszkach nic w sobie z umiaru nie miały — lady Colette była więc przekonana, iż absolutnie nikt nie powinien mieć jej za złe tego, że zaproszenie na wspólną herbatkę dla lady Corinne teraz już Rosier pojawiło się dopiero tydzień po jej powrocie. Była przecież bardzo zajętą panienką, musiała na nowo oswoić się ze swoim domem, przerobić swoje komnaty na dojrzalszy wystrój (zdecydowanie za mało koronek!), umówić spotkanie w salonie Parkinsonów w celu odświeżenia garderoby oraz uraczyć maman najnowszymi nowinkami z Austrii oraz Francji, których lady Cedrina z pewnością słuchała uważnie, opróżniając caluteńką butelkę wina przywiezioną dla niej w prezencie. Dopiero dopełniając tychże obowiązków mogła z czystym sumieniem przysiąść przy sekretarzyku i wystosować odpowiednią oraz nadzwyczaj słodką wiadomość dla żony ukochanego kuzyna. To było zresztą bardzo miłe z jej strony, takie wyciąganie ręki w sympatii, teraz kiedy Melisande opuściła mury Chateau Rose, a Evandra była zajęta byciem w ciąży oraz obowiązkami lady doyenne, czy tam ratowaniem świata. Nie słuchała za bardzo, jednak mądrze przytakiwała głową, także wszystko było absolutnie w porządku!
Do spotkania przygotowywała się bardzo pilnie, samodzielnie dobrała odpowiednią zastawę (w śliczne różyczki!), wybierała liście herbaty (różanej), upewniała się, że serwetki zostały ładnie złożone (w róże) a na stole pysznił się bukiet świeżych kwiatów (również róż, o nie jednak poprosiła o pomoc lady Cedrinę, jako że tylko maman posiadała nadzwyczaj wprawne oko w wyłapaniu najznamienitszych okazów). Zaklęte skrzypce unosiły się nieopodal wygrywając cichą, spokojną melodię a bryza znad klifów pozwalała cieszyć się ciepłym dniem, słońce naturalnie nie padało na tę część tarasu, gdzie przygotowano stolik, albowiem piegi były już passe i tylko żebraczki miały ciemniejszą cerę. Colette była więc wyjątkowo zadowolona ze swoich wysiłków, za co nagrodziła się rozdziałem swojej najnowszej książki (ukochany głównej bohaterki udawał biedaka tylko po to, by w kulminacyjnym momencie okazać się lordem i to w przemoczonej koszuli, jak zdrożnie!) i być może nie było to zbyt dystyngowane, tak siedzieć z przerzuconymi przez podłokietniki krzesła nogami oraz kiwać srebrnym pantofelkiem w podekscytowaniu, jednak czego oczy nie widziały, tak nie mogły kręcić nosem. Czy jakoś tak. Tak czy inaczej. Dzień był piękny, Colette była piękna i co najważniejsze, lady Corinne była także piękna! Och, jak drżała straszliwie podczas pierwszego wspólnego posiłku przed spotkaniem całej rodziny! Co jeśli świeżo upieczona lady Rosier okazałaby się grubaską? Albo GORZEJ, miałaby końskie zęby? Jak wtedy blondynka mogłaby się do niej uśmiechać promiennie, kiedy jej wzrok przyciągałyby ogromne jedynki i dwójki? Szczęśliwie Cori nie była ani gruba, ani nie miała końskich zębów, co było wielkim plusem na prywatnej liście Lettie.
Chrząknięcie służki wyrywa ją z błogiego stanu, tym samym informując, iż oczekiwany gość się zbliżał. Trzymana książka w porywach instynktu zostaje ciśnięta za balustradę i uprzejmie ignorując czyiś zaskoczony okrzyk z dołu, Rosierówna siada prosto poprawiając opadające na ramiona loki. Okazując swoje całkowite zaufanie oraz rodzinne przywiązanie, nie założyła sukni przeznaczonej na wyjścia, a śliczną białą bluzeczkę z koronkowym kołnierzykiem, zdobioną perełkami wyrzeźbionymi w małe różyczki oraz długą niebieską spódnicę przeszywaną srebrną nicią. Były w końcu teraz prawie jak siostry, nie potrzebowały więc żadnego przesadnego strojenia się. Plus, rodzinne geny zapewniały ją, że wyglądała i tak zachwycająco. Uśmiech rozjaśnia buzię Colette na widok Corinne, a dłonie klaszczą cichutko w zachwycie.
— Très bien, très bien! — woła ucieszona, zrywając się na nogi i lekkim krokiem docierając do brązowowłosej, którą ujmuje delikatnie za ręce — Wyglądasz prześlicznie, jak letni poranek w różanych ogrodach — chwali ją szczerze, ujmując delikatnie łokieć towarzyszki, którą prowadzi do przeznaczonego dla niej miejsca — Och musisz, koniecznie musisz wybaczyć mi moją opieszałość lady, powroty to strasznie ciężki wysiłek zwłaszcza w tak okrutnych okolicznościach. Mam nadzieję jednak, że wypieki chociaż trochę złagodzą mój występek. Ach! Jesteśmy w podobnym wieku prawda? Powinnyśmy dać sobie spokój z tytulaturą, jesteśmy w końcu rodziną i jestem absolutnie przekonana, że zostaniemy jeszcze najlepszymi przyjaciółkami. Musisz mi wierzyć, moje przekonania zawsze się sprawdzają — jej przekonania nie sprawdzały się zawsze, ale o tym Cori nie musiała wiedzieć. Zresztą, kto tam dbał o podobne szczegóły? Upewniwszy się, iż Corinne usadowiła się wygodnie i ona zajęła swoje miejsce, policzki opierając zaraz na otwartych dłoniach — Opowiedz mi o sobie wszystko! Jak podoba ci się w Chateau Rose? Czy kuzyn Mathieu nie jest doprawdy jednym z najprzystojniejszych lordów? Jakich utworów lubisz najbardziej słuchać? Czy w dzieciństwie preferowałaś porcelanowe lalki, czy może te wypchane watą? Zdradzę ci, że mnie okrutnie pozbawiono towarzystwa porcelanowych lalek, zupełnie nie rozumiem dlaczego, na pewno miały doskonały powód, żeby na każdego krzyczeć — świergocze słodko, kiedy do filiżanek nalewana jest herbata a ona z przyjemnością może wdychać różany aromat — Ależ gdzie moje maniery! Bardzo było mi przykro, że nie mogłam zjawić się na twoim ślubie, dlatego też przywiozłam prezenty! — oświadcza z dumą, dłonią wskazując na ładnie zdobione pudełka po ich lewej stronie. Było ich pięć. W jednym znajdował się kapelusik, ostatni krzyk mody we francji, w innym wachlarz z Wiednia, w trzecim śliczny zestaw kolczyków oraz naszyjnika z rubinami do pary, w czwartym srebrny szal perfekcyjny do noszenia u zgięcia łokci a w piątym była pozytywka z tańczącą baleriną. Miała nadzieję, że jej podarki przypadną do gustu Corinne, jakże byłoby jej przykro, gdyby jej nie przypadły. Oburzyłaby się wtedy straszliwie!
| 31.08??
Corinne wiedziała, jak wyglądają początki dorosłego życia po szkole, bo przerabiała to rok temu. Wiedziała, jak wiele niesie to ze sobą emocji, zarówno radosnych, związanych z upragnionym końcem szkoły i rychłym debiutem towarzyskim, jak i stresującym, odnośnie tego, czy na tym debiucie wypadnie się dostatecznie dobrze, by spełnić swoje wyśrubowane oczekiwania. Ale jej przejście było z pewnością spokojniejsze, obeszło się bowiem bez kataklizmów podobnych temu, jaki przydarzył się trzynastego sierpnia i który wywrócił wiele rzeczy do góry nogami. Nie było łatwo odnaleźć się w tej nowej rzeczywistości, bo choć może fizycznie nic jej się tamtej nocy nie stało, było to silne negatywne przeżycie dla jej kruchej psychiki, godnej trzymanego pod kloszem kwiatu, i dopiero co stawała z powrotem na nogi.
Mimo tych nieprzyjemnych doświadczeń wyczekiwała jednak z zainteresowaniem powrotu panienki Colette, która dopiero niedawno skończyła szkołę i którą bardzo chciała poznać. Corinne była osóbką z natury towarzyską, uwielbiała towarzystwo innych dam, zwłaszcza w podobnym do niej wieku, dlatego szczerze liczyła na znalezienie w osobie Colette kogoś, z kim mogłaby dzielić swe radości i troski. Evandra była zajęta mnóstwem innych spraw, w tym swoją ciążą, zaś matka Mathieu, choć starała się być pomocna, należała jednak do starszego pokolenia i dzieliła je zbyt duża wiekowa przepaść, by mogły nawiązać relację taką, jaką można nawiązać z rówieśnicą.
Także starannie przygotowała się do wyczekiwanego spotkania, bo choć oczywiście miały okazję już się zobaczyć i zamienić parę zdań przy posiłkach, które celebrowano wspólnie, tak nie było jeszcze sposobności do dłuższej i głębszej rozmowy. Służka pomogła jej ubrać gorset i ładną suknię z rękawami haftowanymi w subtelne różane motywy, jedną z tych, które zazwyczaj ubierała na spotkania z rodziną lub przyjaciółmi; na bale, sabaty i śluby wybierała strojniejsze kreacje. Kobiety nie stroiły się przecież wyłącznie dla mężczyzn, ale też dla innych kobiet, a jako dama wychowana niezwykle konserwatywnie, przykładała wagę do swej prezencji nawet w domowym zaciszu, i chyba dopiero ciąża będzie w stanie skłonić ją do czasowej rezygnacji z gorsetów.
Colette była naprawdę prześliczną damą. Jak dotąd Corinne nie widziała jeszcze brzydkiego Rosiera, co dawało nadzieje na to, że przyszłe potomstwo jej i Mathieu również będzie urodziwe. To dobrze, Corinne lubiła patrzeć na ładnych ludzi, i sama też zawsze bardzo pielęgnowała swą urodę.
- Bardzo miło mi cię widzieć, cieszę się, że wreszcie będziemy miały okazję bliżej się poznać. W istocie zapewne jesteśmy w podobnym wieku, więc również wierzę, że się dogadamy. – Przywitała się z nią, zadowolona, że wreszcie spędzą trochę czasu razem, tylko we dwie. Wspólne rodzinne posiłki nie pozwalały w końcu na bardziej swobodne i prywatne rozmowy. A wiązała z Colette ogromne nadzieje odnośnie tego, że znajdą wspólny język. Oby tylko nie okazała się mieć wyzwolonych zapędów. – Ty również wyglądasz wspaniale, pobyt we Francji musiał ci służyć. Muszę przyznać, że zawsze zazdrościłam tym, którzy uczyli się w Beauxbatons, Hogwart był stanowczo za mało artystyczny i dystyngowany – skrzywiła się leciutko na wspomnienie nielubianej szkoły, ale zaraz znowu uśmiechnęła się promiennie, jednocześnie zasiadając naprzeciwko młódki. – Rozumiem, że musiało ci być ciężko powrócić w takich okolicznościach, z pewnością wyobrażałaś sobie początek dorosłości zupełnie inaczej. – Ale dobrze, że jej tu wtedy nie było, że nie musiała doświadczyć tego straszliwego lęku, na wspomnienie którego Corinne wciąż czuła lodowate zimno rozlewające się w piersi. – Z tego co słyszałam, po szkole wybrałaś się w podróż… Jak było? Ja niestety nie miałam jeszcze okazji poznać świata poza Anglią, więc tym chętniej o tym posłucham. – Uczyła się w kraju, a po szkole od razu wsiąknęła w życie socjety, bale, przyjęcia i tak dalej, a rok po skończeniu szkoły wydano ją za mąż i tym sposobem w wieku wtedy jeszcze niecałych dziewiętnastu lat musiała zaadaptować się do zupełnie nowego otoczenia. – Mathieu jest przystojny, to prawda, ale… po sierpniowych wydarzeniach, z pewnością jest bardzo zajęty w rezerwacie. – Starała się to zrozumieć, dawała mężowi przestrzeń, choć w głębi duszy bardzo potrzebowała wsparcia. Pozostawało też faktem, że w gruncie rzeczy wydano ją za zupełnie obcego człowieka i dopiero po ślubie zaczynała go poznawać. – Chateau Rose jest jednak przepięknym miejscem, niezwykle eleganckim, choć zupełnie odmiennym od zamku, w którym się wychowywałam. Ale przynajmniej już się nie gubię, zaś tutejsze ogrody i rosarium niezmiennie budzą mój zachwyt – uśmiechnęła się lekko, a jej błękitne oczy uważnie przyglądały się zasypującej ją pytaniami młódce. – Uwielbiam muzykę klasyczną, rzecz jasna, sama też gram na fortepianie, poznałam też podstawy skrzypiec i śpiewu. I maluję. Niestety w Hogwarcie nie mogłam tych talentów pielęgnować, więc pozostawało mi rozwijanie ich w okresach wakacyjnych oraz już po ukończeniu szkoły. – Dlatego nie była aż tak dobra, jak chciałaby być, Hogwart zabrał jej zbyt wiele, spędziła tam siedem długich lat, których nie powtórzyłaby za nic w świecie, i tylko możliwość zawierania znajomości z innymi lady w podobnym wieku sprawiała, że nie był to czas całkowicie zmarnowany. – Miałam w dzieciństwie lalki, naturalnie, głównie porcelanowe, o ile dobrze pamiętam, ale zastanawiam się, dlaczego zabrano ci twoje? – spytała, ciekawa jaka historia się za tym kryje, jednocześnie biorąc w dłoń swoją dopiero co napełnioną filiżankę. Nim upiła łyk, rozkoszowała się chwilę zapachem.
- Naprawdę szkoda, że nie mogło cię być na ślubie, ale nie szkodzi, będziemy mieć jeszcze czas, żeby się dobrze poznać i pewnie niejedną okazję towarzyską przed nami. – A przynajmniej miała taką nadzieję, że nie będzie kolejnej tragedii, że życie wyższych sfer nie zamrze całkowicie i że niedługo wszystko jakoś wróci na stare tory. Nie wyobrażała sobie życia bez korzystania z luksusów i uciech takich jak bale, towarzyskie wydarzenia, spotkania z innymi dziewczętami i tak dalej. W sierpniu jednak wszyscy lizali rany, kraj powoli się odbudowywał, a Corinne spędzała cały ten czas tutaj, w Chateau Rose, bardziej roztkliwiając się nad sobą niż nad losem prostaczków.
Z niezwykłą ciekawością obejrzała przywiezione dla niej prezenty z podróży, wyrażając swój szczery zachwyt nad każdym z podarków.
- Prezenty są naprawdę wspaniałe, dziękuję, że o mnie pomyślałaś, nie umiem się doczekać, kiedy będę mogła ubrać na siebie te rzeczy – rzekła; uwielbiała tego typu szpargały, ładnych dodatków i bibelotów nigdy za wiele. Od razu przymierzyła kapelusik, w małym, ręcznym lustereczku sprawdzając, jak się prezentuje. – I chyba coraz bardziej zazdroszczę ci tej Francji. Mam nadzieję, że Mathieu kiedyś mnie tam zabierze.
Corinne wiedziała, jak wyglądają początki dorosłego życia po szkole, bo przerabiała to rok temu. Wiedziała, jak wiele niesie to ze sobą emocji, zarówno radosnych, związanych z upragnionym końcem szkoły i rychłym debiutem towarzyskim, jak i stresującym, odnośnie tego, czy na tym debiucie wypadnie się dostatecznie dobrze, by spełnić swoje wyśrubowane oczekiwania. Ale jej przejście było z pewnością spokojniejsze, obeszło się bowiem bez kataklizmów podobnych temu, jaki przydarzył się trzynastego sierpnia i który wywrócił wiele rzeczy do góry nogami. Nie było łatwo odnaleźć się w tej nowej rzeczywistości, bo choć może fizycznie nic jej się tamtej nocy nie stało, było to silne negatywne przeżycie dla jej kruchej psychiki, godnej trzymanego pod kloszem kwiatu, i dopiero co stawała z powrotem na nogi.
Mimo tych nieprzyjemnych doświadczeń wyczekiwała jednak z zainteresowaniem powrotu panienki Colette, która dopiero niedawno skończyła szkołę i którą bardzo chciała poznać. Corinne była osóbką z natury towarzyską, uwielbiała towarzystwo innych dam, zwłaszcza w podobnym do niej wieku, dlatego szczerze liczyła na znalezienie w osobie Colette kogoś, z kim mogłaby dzielić swe radości i troski. Evandra była zajęta mnóstwem innych spraw, w tym swoją ciążą, zaś matka Mathieu, choć starała się być pomocna, należała jednak do starszego pokolenia i dzieliła je zbyt duża wiekowa przepaść, by mogły nawiązać relację taką, jaką można nawiązać z rówieśnicą.
Także starannie przygotowała się do wyczekiwanego spotkania, bo choć oczywiście miały okazję już się zobaczyć i zamienić parę zdań przy posiłkach, które celebrowano wspólnie, tak nie było jeszcze sposobności do dłuższej i głębszej rozmowy. Służka pomogła jej ubrać gorset i ładną suknię z rękawami haftowanymi w subtelne różane motywy, jedną z tych, które zazwyczaj ubierała na spotkania z rodziną lub przyjaciółmi; na bale, sabaty i śluby wybierała strojniejsze kreacje. Kobiety nie stroiły się przecież wyłącznie dla mężczyzn, ale też dla innych kobiet, a jako dama wychowana niezwykle konserwatywnie, przykładała wagę do swej prezencji nawet w domowym zaciszu, i chyba dopiero ciąża będzie w stanie skłonić ją do czasowej rezygnacji z gorsetów.
Colette była naprawdę prześliczną damą. Jak dotąd Corinne nie widziała jeszcze brzydkiego Rosiera, co dawało nadzieje na to, że przyszłe potomstwo jej i Mathieu również będzie urodziwe. To dobrze, Corinne lubiła patrzeć na ładnych ludzi, i sama też zawsze bardzo pielęgnowała swą urodę.
- Bardzo miło mi cię widzieć, cieszę się, że wreszcie będziemy miały okazję bliżej się poznać. W istocie zapewne jesteśmy w podobnym wieku, więc również wierzę, że się dogadamy. – Przywitała się z nią, zadowolona, że wreszcie spędzą trochę czasu razem, tylko we dwie. Wspólne rodzinne posiłki nie pozwalały w końcu na bardziej swobodne i prywatne rozmowy. A wiązała z Colette ogromne nadzieje odnośnie tego, że znajdą wspólny język. Oby tylko nie okazała się mieć wyzwolonych zapędów. – Ty również wyglądasz wspaniale, pobyt we Francji musiał ci służyć. Muszę przyznać, że zawsze zazdrościłam tym, którzy uczyli się w Beauxbatons, Hogwart był stanowczo za mało artystyczny i dystyngowany – skrzywiła się leciutko na wspomnienie nielubianej szkoły, ale zaraz znowu uśmiechnęła się promiennie, jednocześnie zasiadając naprzeciwko młódki. – Rozumiem, że musiało ci być ciężko powrócić w takich okolicznościach, z pewnością wyobrażałaś sobie początek dorosłości zupełnie inaczej. – Ale dobrze, że jej tu wtedy nie było, że nie musiała doświadczyć tego straszliwego lęku, na wspomnienie którego Corinne wciąż czuła lodowate zimno rozlewające się w piersi. – Z tego co słyszałam, po szkole wybrałaś się w podróż… Jak było? Ja niestety nie miałam jeszcze okazji poznać świata poza Anglią, więc tym chętniej o tym posłucham. – Uczyła się w kraju, a po szkole od razu wsiąknęła w życie socjety, bale, przyjęcia i tak dalej, a rok po skończeniu szkoły wydano ją za mąż i tym sposobem w wieku wtedy jeszcze niecałych dziewiętnastu lat musiała zaadaptować się do zupełnie nowego otoczenia. – Mathieu jest przystojny, to prawda, ale… po sierpniowych wydarzeniach, z pewnością jest bardzo zajęty w rezerwacie. – Starała się to zrozumieć, dawała mężowi przestrzeń, choć w głębi duszy bardzo potrzebowała wsparcia. Pozostawało też faktem, że w gruncie rzeczy wydano ją za zupełnie obcego człowieka i dopiero po ślubie zaczynała go poznawać. – Chateau Rose jest jednak przepięknym miejscem, niezwykle eleganckim, choć zupełnie odmiennym od zamku, w którym się wychowywałam. Ale przynajmniej już się nie gubię, zaś tutejsze ogrody i rosarium niezmiennie budzą mój zachwyt – uśmiechnęła się lekko, a jej błękitne oczy uważnie przyglądały się zasypującej ją pytaniami młódce. – Uwielbiam muzykę klasyczną, rzecz jasna, sama też gram na fortepianie, poznałam też podstawy skrzypiec i śpiewu. I maluję. Niestety w Hogwarcie nie mogłam tych talentów pielęgnować, więc pozostawało mi rozwijanie ich w okresach wakacyjnych oraz już po ukończeniu szkoły. – Dlatego nie była aż tak dobra, jak chciałaby być, Hogwart zabrał jej zbyt wiele, spędziła tam siedem długich lat, których nie powtórzyłaby za nic w świecie, i tylko możliwość zawierania znajomości z innymi lady w podobnym wieku sprawiała, że nie był to czas całkowicie zmarnowany. – Miałam w dzieciństwie lalki, naturalnie, głównie porcelanowe, o ile dobrze pamiętam, ale zastanawiam się, dlaczego zabrano ci twoje? – spytała, ciekawa jaka historia się za tym kryje, jednocześnie biorąc w dłoń swoją dopiero co napełnioną filiżankę. Nim upiła łyk, rozkoszowała się chwilę zapachem.
- Naprawdę szkoda, że nie mogło cię być na ślubie, ale nie szkodzi, będziemy mieć jeszcze czas, żeby się dobrze poznać i pewnie niejedną okazję towarzyską przed nami. – A przynajmniej miała taką nadzieję, że nie będzie kolejnej tragedii, że życie wyższych sfer nie zamrze całkowicie i że niedługo wszystko jakoś wróci na stare tory. Nie wyobrażała sobie życia bez korzystania z luksusów i uciech takich jak bale, towarzyskie wydarzenia, spotkania z innymi dziewczętami i tak dalej. W sierpniu jednak wszyscy lizali rany, kraj powoli się odbudowywał, a Corinne spędzała cały ten czas tutaj, w Chateau Rose, bardziej roztkliwiając się nad sobą niż nad losem prostaczków.
Z niezwykłą ciekawością obejrzała przywiezione dla niej prezenty z podróży, wyrażając swój szczery zachwyt nad każdym z podarków.
- Prezenty są naprawdę wspaniałe, dziękuję, że o mnie pomyślałaś, nie umiem się doczekać, kiedy będę mogła ubrać na siebie te rzeczy – rzekła; uwielbiała tego typu szpargały, ładnych dodatków i bibelotów nigdy za wiele. Od razu przymierzyła kapelusik, w małym, ręcznym lustereczku sprawdzając, jak się prezentuje. – I chyba coraz bardziej zazdroszczę ci tej Francji. Mam nadzieję, że Mathieu kiedyś mnie tam zabierze.
Porządna dama ma świadomość, iż narzekać jej zwyczajnie nie wypada, jest to działanie prostackie oraz małostkowe, umniejszające jej godności. Zamiast tego powinna pochylać głowę pod odpowiednim kątem (tylko nie jak głupiutka papużka), wzdychać cicho (nigdy jednak na cmentarzach, pogrzebach, czy u szanownych ciotek) oraz na świat spoglądać z nostalgicznym smutkiem, karnie godząc się na wszystko, co przyniesie jej los. Colette więc nie narzekała, ona się DĄSAŁA, a w dąsach skargi są jak najbardziej wskazane. Skarżyła się więc okrutnie na podłość i niewrażliwość nieba, co zdecydowało się upuścić jakieś kosmiczne kamienie (nie wie jakie, nie uważała na astronomii). Skarżyła się też na fakt, iż przyszło jej skrócić swój pobyt w Austrii, kiedy to lord Schulz dobrotliwie zaczął obdarowywać ją wciąż obco brzmiącymi komplementami (du bist reizend, aber du redest zu viel1— powiadał starszy mężczyzna, muskając pojaśniałą od słońca główkę. Kojarzyła, że reizend znaczy urocza i wychwyciła słowo mówić, więc na pewno chodziło o to, że jest urocza oraz bardzo słodko mówi!) po tygodniach uprzejmego milczenia u niego w gościnie, gdzie przebywała razem z cioteczką. A najbardziej chciałaby poskarżyć na to, że nie powitano ją w domu właściwie. Nie rozłożono dywanu, nie zatrudniono orkiestry, nie wręczono jej kwiatów a najmłodsze kuzynki nie rzucały w powietrze płatków róż, a co najgorsze nikt nie płakał ze wzruszenia! Uważała, że to bardzo podłe oraz okropne zachowanie i sytuację ratowała jedynie kochana Evandra upewniając się, iż na kolację zostaną przygotowane głównie jej ulubione dania, tak też w łaskawości postanowiła przemilczeć ten absolutny brak empatii względem swej skromnej osoby i wielce wspaniałomyślnie wybaczyć to niedopatrzenie, dzieląc się przywiezionymi prezentami. Niemniej, to całe wejście w dorosłość było rozczarowujące. Debiutem jednakże nie przejmowała się wcale, wszak
Tym, czym jednak młodziutka lady Rosier przejmowała się straszliwie to brak dokładnych informacji wyniesionych z salonów. Melisande, chociaż kochała ją jak własną siostrę (i szczęśliwie ta dokładnie nią była), tak średnio przykładała uwagę do plotek, nazbyt zajęta nowym życiem oraz smokami. Jej kochane przyjaciółki, te harpie przebrzydłe za nic nie potrafiły sklecić logicznie zdania, ni się rozpisać, bo zadawały za dużo pytań i pisały zbyt mało o drobnych skandalach oraz pomówieniach. Pewnie matki czytały ich listy i cmokały straszliwie, że tak nie wypada, nudziary. Jakże cudownie więc było mieć Corinne, co pięknie się ubiera i wydaje się być zadowolona z towarzystwa najmłodszej różyczki. Och, oby też miała w zwyczaju mieć srebrny język, nie zaś złote usta, tak Lettie pokocha ją z całego swojego próżnego serduszka.
— Nieskromnie przyznam, że my Rosierowie zawsze wyglądamy wspaniale, to jest u nas rodzinne! Jednak tak, Francja była cudowna i jak mocno łka moja dusza na samą myśl, że większość młodych lady musi spędzać czas w tym Hogwarcie. Słyszałam — tutaj pochyla się trochę w stronę Cori, konspiracyjnie unosząc dłoń przysłaniającą wargi, jakby w obawie, że ktoś ją podsłucha — Że każdy musi zakładać na głowę gadający kapelusz, każdy — dzieli się swoją uwagą drżąco, bo co jeśli jakiś mugolak miał wszy? Albo mikroby, czy inne takie żyjątka??? Przecież to niehigieniczne! — W Beauxbatons byłoby ci cudownie, zapewniam! Tam sztuka wydaje się żyć nawet w kamiennych ścianach! Jest też bardzo estetycznie — dodaje, nie głowiąc się więcej nad tym tematem, bo przecież wyższość francuskiej szkoły była oczywistą oczywistością, a takie chwalenie się tym trochę mogłoby źle wyglądać, a ona wyglądać chciała jak najlepiej. I macha dłonią nieco, jakby próbowała odgonić wypadające spomiędzy warg towarzyszki słowa. Dorosłość to, dorosłość tamto, nie czuła się jeszcze dorosła, ba, nie była nawet do końca pewna, czy jeśli nie natknie się w rezydencji na Tristana pogrążonego we własnych myślach, to nie zapyta jej, czemu nie ma jej w szkole. Zawsze mylił jej wiek podle (i pewnie całkowicie celowo, lecz raz jeszcze grzecznie to ignorowała, bo była taka dobro i miła)!
— Och nie wiem, nie wiem! Droga Corinne, wyobrażenia często mijają się z prawdą, jak dwoje niezbyt wprawionych tancerzy zapominających, że są swoimi partnerami. Czy chociaż twoje się sprawdziły? — dopytuje i tkwią w niej dwa wilki (albo puchate króliczki, one są ładniejsze), gdzie jeden ma nadzieję, że brunetka otrzymała wszystko, co chciała, a drugi szepce, że kilka aspektów mogłoby ją ominąć. Dłonie stykają się zaraz ze sobą, a promienny uśmiech rozjaśnia śliczną buzię — Ach, te podróże! Musisz, musisz koniecznie namówić drogiego kuzyna Mathieu na wyjazd! Świat jest naprawdę piękny i o dziwo całkiem spokojny, jakby wszystko złośliwie postanowiło wszelkie nieszczęścia zrzucać na Wielką Brytanie. Ale, ale, ale! Mój wyjazd składał się z dwóch części. Pierwszą z nich była wyprawa śladami Mahaut, mej szanownej przodkini, niech sobie świeci lumos nad swoją duszą. Było to bardzo pouczające przeżycie — z którego niezbyt wiele zapamiętała, gdyż mówiła oooch i aaach, a potem z cioteczką zanurzały się w tamtejszych butikach, smakowały najlepsze wina, oglądały pokazy mody oraz raczyły się popołudniową herbatką przy francuskich smakołykach — Ale Austria! Austria była prawdziwym przeżyciem, Wiedeń to najpiękniejsze miasto, jakie dane mi było ujrzeć. Wszyscy są tam tak pięknie ubrani i eleganccy! A muzyka! Te opery, przedstawienia, aż mi dech zapiera na same wspomnienia! Zaproszono mnie na dwa pomniejsze bale i byłam nimi tak zauroczona! I chociaż mój niemiecki nie jest najlepszy, tak każdy był na tyle miły, iż gotowy był wprowadzać mnie w jego tajniki, albo rozmawiać po francusku — nie wstydzi się swojego braku wiedzy w tym zakresie, w końcu próbowała oraz starała się być pilnym uczniem pod matczyną opieką. Potem po prostu jej się znudziło i zapomniała, co nie powinno być brane jej za złe, była w końcu bardzo zajętą osóbką!
— Och Cori — pozwala sobie westchnąć, na moment jedynie łapiąc jej rękę we własną dłoń, jako symbol wsparcia — Nie miej za złe swemu mężowi tego potwornego zaniedbania, obowiązek czasem potrafi przyćmić zdrowy rozsądek każdego Rosiera, jednak jestem pewna, że kiedy tylko sytuacja zostanie opanowana — i wdrożą w życie jej biznesplan związany z rzucaniem niechcianych osób w smocze paszcze, co pozwoli zaoszczędzić nieco na wydatkach żywieniowych — Tak mój szanowny lord kuzyn na pewno wynagrodzi ci to osamotnienie, a póki co masz mnie! Jestem świetnym towarzystwem, każda moja znajoma lady to potwierdzi — oświadcza, w zadowoleniu zerkając jak trzy poziomowy stojak wypełnia się magicznie ciastami, makaronikami oraz małymi kanapeczkami — Jaki jest zamek Ludlow? Macie tam jakieś duchy? — zapytuje przejęta, trochę chciałaby, żeby tato powrócił jako duch, byłoby miło zagrać z nim raz jeszcze w szachy czarodziejów. Z drugiej strony, trochę pękłoby jej na ten widok serce, więc w sumie nie była pewna, czy chciałaby, czy nie chciałaby, żeby świętej pamięci Corentin był tym duchem, albo nie był — Comme c'est merveilleux!2 — zachwyca się, słysząc o umiejętnościach nieco starszej lady. Gotowa jest nawet poklepać samą siebie po ramieniu, bo miała absolutną rację, na pewno się dogadają! — Mamy podobne zainteresowania, będzie cudownie móc spędzać cieplejsze dni na malowaniu krajobrazu, chociaż przyznam, że znacznie lepiej idzie mi gra na fortepianie. Uwielbiam muzykę, zawsze uważałam, że życie byłoby znacznie przyjemniejsze, jakbyśmy śpiewem ze sobą rozmawiali — pozwala sobie nawet zachichotać na samą myśl o życiu w musicalu, byłoby tak ładnie, o ile ktoś nie miałby głosu zdychającego kota na ulicy, wtedy byłoby to nieprzyjemne! Zawstydza się zaraz na pytanie o lalki — Ach, to. Widzisz. Już od najmłodszych lat byłam przykładną lady, najbardziej ułożonym dzieckiem, jakie tylko można spotkać. Niestety, niektórzy nie posiadali w moim otoczeniu podobnych cech, mam na myśli służbę naturalnie, bo jak wcześniej wspomniałam Rosierowie są wspaniali i jest to rodzinne, tak też moje lalki pod wpływem dziecięcej magii wzięły na siebie ciężki obowiązek skarżenia się na pewne niedogodności, tylko w zwyczaju miały głównie krzyk. Czasem też lewitowały za którąś nianią, Tristan twierdzi, że któraś nawet ogłuchła, ale to wierutne kłamstwo! — nie dodaje, że jedna z pokojówek ze strachu sturlała się po schodach i strasznie się obiła, ponieważ upadek ze schodów, chociaż był domeną starszych lordów, tak nadal był straszliwą chorobą, która mogła dotykać nawet młode panny. Nie chciała drążyć tej uroczej anegdotki, stąd radośnie przyglądała się, jak lady-teraz-już-Rosier rozpakowuje swoje prezenty i wyraża nad nimi należny zachwyt. Oczywiście, że była zachwycona, w końcu Colette bardzo się przy nich starała!
— Ale dobrze, dość o mnie, dość o mnie! Powiedz mi Corinne, czy byłaś na festiwalu miłości? Och, nie mam na myśli tego tragicznego dnia, niech Mahaut świeci lumos nad poległymi — rączkę do serca przykłada i nawet skromnie pochyla głowę — Czy podobały ci się atrakcje? Czy widziałaś coś ciekawego? Czy jakiś lord wstrząsnął sercem jakiejś lady? — pyta, może tak niezbyt subtelnie, jednak jest głodna tych wszystkich towarzyskich plotek i wydarzeń! Niebawem zacznie się spotykać z koleżankami z zewnątrz i nie mogła wyjść na ignorantkę, która nie ma pojęcia, co się u kogo dzieje!
1 - jesteś urocza, ale za dużo mówisz
2 - jak wspaniale!
Corinne w ostatnich dniach czuła się samotna. Miała wrażenie, że Noc Tysiąca Gwiazd zweryfikowała wiele dawnych szkolnych przyjaźni, bo dawne przyjaciółki zajęte były sobą, podczas gdy Corinne samotnie musiała mierzyć się z nieprzyjemnymi przeżyciami. Mąż zaszył się w rezerwacie, a ona, nie licząc pór posiłków, większość czasu przebywała samotnie w swych komnatach lub pokoju muzycznym, czekając jednak skrycie na możliwość bliższego zapoznania z najmłodszą Różą, której w końcu się doczekała. I istniała nadzieja, że odnajdą wspólny język i wzajemne zrozumienie. Jak praktycznie każde młode dziewczę Corinne potrzebowała towarzystwa innych młodych dziewcząt, koniecznie równych jej pochodzeniem i o prawidłowych poglądach, czyli konserwatywnych, nieskażonych chorą ideologią równości, postępu czy feminizmu.
- To prawda, i to ten kapelusz wskazywał nam przyszłe domy, ale najgorsze było to, że wszyscy musieliśmy chodzić w jednakowych szatach przypominających zgrzebne worki! – odezwała się z przejęciem, malowniczo krzywiąc się na wspomnienie szkolnych szat, jednakowych dla każdego bez względu na pochodzenie. – Okropne były te szaty, nawet kiedyś, gdy już lepiej zapoznałam się z transmutacją, próbowałam przerobić swoją by nadać jej bardziej wytwornego wyglądu, ale opiekun domu nie był tym zachwycony… A mi było nie w smak wyglądać tak samo jak podczarodzieje z rodzin mugoli. Nauczyciele nie przykładali też wagi do tytulatury i wszystkich traktowali równo, co również bardzo godziło w moją dumę. – Nie użyła słowa „szlama”, bo uchodziło za wulgarne, ale i tak można było w jej tonie wychwycić wyraźną pogardę dla urodzonych z mugoli, ale też dla nauczycieli którzy nie traktowali jej z należytym szacunkiem i nazywali ją „panną Avery” zamiast „lady Avery”. W jej oczach nigdy nie byli więc oni żadnym autorytetem. – Po szkole od razu poleciłam skrzatowi spalić te szaty, nie chciałam więcej na nie patrzeć. Ale Beauxbatons… Zawsze marzyłam o tym, żeby się tam znaleźć i móc obcować ze sztuką przez cały rok, a nie tylko w wakacje i ferie.
Niestety, Avery posyłali dzieci do Hogwartu i jej pan ojciec był nieugięty. Corinne musiała spędzić tam siedem długich lat, i choć może nie wszystko w tej szkole było złe, to wady przeważały nad zaletami i nie wspominała swojej nauki z sentymentem.
- Och, mam wielką nadzieję, że Mathieu się skusi. Choć byłoby miło, gdyby to on, jako mężczyzna, wyszedł z inicjatywą sprawienia mi prezentu w postaci takiej podróży – zamyśliła się; w końcu to nie rola kobiety żeby się prosić i utyskiwać, niech to mężczyzna przejawi inicjatywę w uszczęśliwianiu jej! Choć nie była pewna, na ile Mathieu będzie domyślny, rzadko wykazywał zainteresowanie czymkolwiek co nie miało łusek, skrzydeł i nie ziało ogniem. – Wierzę, że zarówno Francja jak i Austria musiały być przepiękne. Z przyjemnością poznam oba te kraje, gdy tylko będzie ku temu sposobność. Przyszłe dzieci moje i Mathieu będą dorastać jako Rosierowie, więc muszą otrzymać od życia wszystko co najlepsze i mieć okazję poznać kolebkę waszego… naszego rodu – poprawiła się, bo przecież od dnia ślubu także należała do rodziny, choć dopiero urodzenie dziecka Mathieu miało ją w pełni i prawdziwie z nią związać.
- Zamek Ludlow jest bardziej… zimny i ponury niż Chateau Rose, ale ma swój urok. Było tam kilka duchów, ale na wyobraźnię naszych gości bardziej działały figury na dziedzińcu… – lekko nachyliła się ku Colette i tajemniczo ściszyła głos, a w jasnych oczach zaigrały ogniki. – Podobno to zmienieni w kamień dawni wrogowie mego panieńskiego rodu. Kiedy zaczęłam Hogwart, także marzyłam o tym, żeby nauczyć się zmieniać w kamień ludzi których nie lubię.
Przypomniała sobie przelotnie jak z bratem przemykali między figurami, jak opowiadał jej on historie o przodkach oraz tym, jak zamieniali wrogów w kamień, by budzić strach i respekt w każdym, kto mógłby się sprzeciwić. Niech nienawidzą, byleby się bali, powtarzał jej z kolei pan ojciec.
- Też uwielbiam muzykę! Może któregoś dnia powinnyśmy zagrać coś razem? Zawsze możemy uświetnić jakąś rodzinną okazję duetem – zaproponowała; choć też najbardziej lubiła fortepian, zawsze mogła zagrać na skrzypcach lub zaśpiewać. – Kiedy jeszcze byłam wśród Averych, często uświetniałam rodzinne uroczystości swoją grą.
Zaśmiała się perliście po usłyszeniu opowieści o lalkach.
- Przypomniałam sobie, że mama opowiadała mi, że mój pierwszy przejaw magii też był związany z lalką. Opiekunka nie chciała mi podać mojej ulubionej, więc zniecierpliwiłam się i sprawiłam, że ta sama do mnie przyleciała. No bo ile można było czekać? – wyznała; nie pamiętała tego bo była zbyt mała, ale później jej o tym opowiadano. Ogólnie jednak w dzieciństwie nie miała wiele czasu na beztroską zabawę, zwłaszcza kiedy była już starsza, bo musiała przyswajać mnóstwo niezbędnych damie umiejętności, dlatego jej lalki częściej zbierały kurz niż były w aktywnym użyciu.
Zajęła się prezentami, komplementując każdy z nich i doceniając fakt, że Colette pomyślała o przywiezieniu jej podarunków z podróży.
- Byłam na festiwalu, starałam uczestniczyć się w atrakcjach odpowiednich dla damy, pomijając naturalnie te zbyt plebejskie… Choć i tak szczęśliwie nowy festiwal, zorganizowany pod Londynem, przynajmniej był zamknięty dla brudnej krwi oraz zdrajców – westchnęła z ulgą, bo dzięki temu nie musiała się bać kontaktu ze szlamem i zdrajcami, więc czuła się bezpieczniej i bawiła się spokojniej. – Miałam okazję spotkać się z krewnymi oraz znajomymi, było sporo okazji do ciekawych rozmów, więc zdecydowanie się nie nudziłam. – W myślach wspomniała też rytuał z pierwszego dnia, po którym zupełnie inaczej niż wcześniej spojrzała na swojego męża, jednak te wspomnienia, a zwłaszcza nocy która nastąpiła po rytuale, były zbyt prywatne, aby o nich opowiadać. Uśmiechnęła się tylko, choć ubolewała, że później już Mathieu nie był tak mocno zaangażowany w kolejne atrakcje, i większość festiwalu spędziła bez niego, skupiając się na innych interakcjach towarzyskich. – Mogłabym powiedzieć, że powinnaś żałować że ominęłaś festiwal, ale wydaje mi się, że twoje zagraniczne podróże na pewno były od niego jeszcze ciekawsze więc… Myślę, że może wcale nie musisz tego żałować.
Mogła rzucić garścią ploteczek, choć nie była pewna, które z dam Colette zna, skoro pobierała nauki za granicą i mogła nie znać dziewcząt z Hogwartu, tym bardziej, że jeszcze nie zaliczyła debiutu i poznanie szerszego towarzystwa było wciąż przed nią.
- To prawda, i to ten kapelusz wskazywał nam przyszłe domy, ale najgorsze było to, że wszyscy musieliśmy chodzić w jednakowych szatach przypominających zgrzebne worki! – odezwała się z przejęciem, malowniczo krzywiąc się na wspomnienie szkolnych szat, jednakowych dla każdego bez względu na pochodzenie. – Okropne były te szaty, nawet kiedyś, gdy już lepiej zapoznałam się z transmutacją, próbowałam przerobić swoją by nadać jej bardziej wytwornego wyglądu, ale opiekun domu nie był tym zachwycony… A mi było nie w smak wyglądać tak samo jak podczarodzieje z rodzin mugoli. Nauczyciele nie przykładali też wagi do tytulatury i wszystkich traktowali równo, co również bardzo godziło w moją dumę. – Nie użyła słowa „szlama”, bo uchodziło za wulgarne, ale i tak można było w jej tonie wychwycić wyraźną pogardę dla urodzonych z mugoli, ale też dla nauczycieli którzy nie traktowali jej z należytym szacunkiem i nazywali ją „panną Avery” zamiast „lady Avery”. W jej oczach nigdy nie byli więc oni żadnym autorytetem. – Po szkole od razu poleciłam skrzatowi spalić te szaty, nie chciałam więcej na nie patrzeć. Ale Beauxbatons… Zawsze marzyłam o tym, żeby się tam znaleźć i móc obcować ze sztuką przez cały rok, a nie tylko w wakacje i ferie.
Niestety, Avery posyłali dzieci do Hogwartu i jej pan ojciec był nieugięty. Corinne musiała spędzić tam siedem długich lat, i choć może nie wszystko w tej szkole było złe, to wady przeważały nad zaletami i nie wspominała swojej nauki z sentymentem.
- Och, mam wielką nadzieję, że Mathieu się skusi. Choć byłoby miło, gdyby to on, jako mężczyzna, wyszedł z inicjatywą sprawienia mi prezentu w postaci takiej podróży – zamyśliła się; w końcu to nie rola kobiety żeby się prosić i utyskiwać, niech to mężczyzna przejawi inicjatywę w uszczęśliwianiu jej! Choć nie była pewna, na ile Mathieu będzie domyślny, rzadko wykazywał zainteresowanie czymkolwiek co nie miało łusek, skrzydeł i nie ziało ogniem. – Wierzę, że zarówno Francja jak i Austria musiały być przepiękne. Z przyjemnością poznam oba te kraje, gdy tylko będzie ku temu sposobność. Przyszłe dzieci moje i Mathieu będą dorastać jako Rosierowie, więc muszą otrzymać od życia wszystko co najlepsze i mieć okazję poznać kolebkę waszego… naszego rodu – poprawiła się, bo przecież od dnia ślubu także należała do rodziny, choć dopiero urodzenie dziecka Mathieu miało ją w pełni i prawdziwie z nią związać.
- Zamek Ludlow jest bardziej… zimny i ponury niż Chateau Rose, ale ma swój urok. Było tam kilka duchów, ale na wyobraźnię naszych gości bardziej działały figury na dziedzińcu… – lekko nachyliła się ku Colette i tajemniczo ściszyła głos, a w jasnych oczach zaigrały ogniki. – Podobno to zmienieni w kamień dawni wrogowie mego panieńskiego rodu. Kiedy zaczęłam Hogwart, także marzyłam o tym, żeby nauczyć się zmieniać w kamień ludzi których nie lubię.
Przypomniała sobie przelotnie jak z bratem przemykali między figurami, jak opowiadał jej on historie o przodkach oraz tym, jak zamieniali wrogów w kamień, by budzić strach i respekt w każdym, kto mógłby się sprzeciwić. Niech nienawidzą, byleby się bali, powtarzał jej z kolei pan ojciec.
- Też uwielbiam muzykę! Może któregoś dnia powinnyśmy zagrać coś razem? Zawsze możemy uświetnić jakąś rodzinną okazję duetem – zaproponowała; choć też najbardziej lubiła fortepian, zawsze mogła zagrać na skrzypcach lub zaśpiewać. – Kiedy jeszcze byłam wśród Averych, często uświetniałam rodzinne uroczystości swoją grą.
Zaśmiała się perliście po usłyszeniu opowieści o lalkach.
- Przypomniałam sobie, że mama opowiadała mi, że mój pierwszy przejaw magii też był związany z lalką. Opiekunka nie chciała mi podać mojej ulubionej, więc zniecierpliwiłam się i sprawiłam, że ta sama do mnie przyleciała. No bo ile można było czekać? – wyznała; nie pamiętała tego bo była zbyt mała, ale później jej o tym opowiadano. Ogólnie jednak w dzieciństwie nie miała wiele czasu na beztroską zabawę, zwłaszcza kiedy była już starsza, bo musiała przyswajać mnóstwo niezbędnych damie umiejętności, dlatego jej lalki częściej zbierały kurz niż były w aktywnym użyciu.
Zajęła się prezentami, komplementując każdy z nich i doceniając fakt, że Colette pomyślała o przywiezieniu jej podarunków z podróży.
- Byłam na festiwalu, starałam uczestniczyć się w atrakcjach odpowiednich dla damy, pomijając naturalnie te zbyt plebejskie… Choć i tak szczęśliwie nowy festiwal, zorganizowany pod Londynem, przynajmniej był zamknięty dla brudnej krwi oraz zdrajców – westchnęła z ulgą, bo dzięki temu nie musiała się bać kontaktu ze szlamem i zdrajcami, więc czuła się bezpieczniej i bawiła się spokojniej. – Miałam okazję spotkać się z krewnymi oraz znajomymi, było sporo okazji do ciekawych rozmów, więc zdecydowanie się nie nudziłam. – W myślach wspomniała też rytuał z pierwszego dnia, po którym zupełnie inaczej niż wcześniej spojrzała na swojego męża, jednak te wspomnienia, a zwłaszcza nocy która nastąpiła po rytuale, były zbyt prywatne, aby o nich opowiadać. Uśmiechnęła się tylko, choć ubolewała, że później już Mathieu nie był tak mocno zaangażowany w kolejne atrakcje, i większość festiwalu spędziła bez niego, skupiając się na innych interakcjach towarzyskich. – Mogłabym powiedzieć, że powinnaś żałować że ominęłaś festiwal, ale wydaje mi się, że twoje zagraniczne podróże na pewno były od niego jeszcze ciekawsze więc… Myślę, że może wcale nie musisz tego żałować.
Mogła rzucić garścią ploteczek, choć nie była pewna, które z dam Colette zna, skoro pobierała nauki za granicą i mogła nie znać dziewcząt z Hogwartu, tym bardziej, że jeszcze nie zaliczyła debiutu i poznanie szerszego towarzystwa było wciąż przed nią.
Dobrze wychowana lady na wodzy trzyma swe emocje, usta przyozdabiając ledwie pół uśmiechem (należy wystrzegać się bowiem zbytniego naciągania skóry, od tego tworzą się przecież zmarszczki!), oczami natomiast spod rzęs wygląda, by móc zachować pozę stworzenia nader pokornego oraz niewinnego ponad miarę. Wszelkie niesnaski oraz zgryzoty powinny trzymać w swoim wnętrzu, jako że znaczna wylewność może doprowadzić do postrzegania takowych dam jako trzpiotek oraz głupiutkich gąsek. A takową panną Colette przecież nie była, nawet jeśli policzki wspierała na otwartych dłoniach (na znak przyjaźni oraz rodzinnych więzi zrezygnowała z noszenia swoich ulubionych koronkowych rękawiczek podczas herbatki, czy to nie było z jej strony niesamowicie miłe?), a ciemne spojrzenie wręcz iskrzyło od zainteresowania swoją rozmówczynią. I chociaż nie mogła zrozumieć rozterek Corinne, jako że samotność była dla dziewczątka pojęciem zupełnie obcym, a najgorszą rzeczą, jaka się wydarzyła w jej życiu nie licząc utraty ukochanych krewnych był kamyk w pantofelku, tak miała w sobie ogrom taktu i współczucia, żeby gorączkowo nie wypytywać o wydarzenia z Nocy Spadających Gwiazd. Wystarczyły jej zapewnienia, że wszystko było dobrze, a jeśli mówiono jej, że jest dobrze, to oznaczało, że było dobrze i nie zamierzała podobnego zdania podważać. Zwłaszcza że opiekę nad poszkodowanymi mieszkańcami różanych ziem najpewniej roztoczyła Evandra w swojej roli lady doyenne i być może maman, dzięki czemu sama Lettie mogła oddawać się słodkiemu nieróbstwu obowiązkowi, jakim było bycie nią samą. Dlatego też z uciechą oraz pilnością wysłuchiwała słów ślicznej lady już-nie-Avery, wargi rozchylając tylko trochę z zaskoczenia (wcale nie za szeroko, odkąd Tristan powiedział jej lata temu, że do otwartych ust mogą wpadać muchy, albo co gorsza...pająki i do teraz na samo wspomnienie gotowa była zalewać się łzami, które dziwnym trafem nie opuszczały szklących się oczu, jako że od płaczu puchną powieki i często się smarcze, co jest zwyczajnie eww).
— Pour tout ce qui est beau1 — szepce niemal trwożliwie dziewczę, niemożliwie przejęte podobnymi wieściami. Od zawsze wiedziała, iż brytyjskiej szkole brakowało finezji, smaku, francuskiego szyku oraz makaroników, ale doprawdy, żeby tak dręczyć okrutnie szlachetnie urodzone panny? Skandal! La honte et le déshonneur!2 I chociaż naturalnie nie krzywiła się na napomkniecie o mugolakach, jako że będąc grzeczną i dobrze ułożoną, lady Rosier bardzo mądrze wmówiła sobie, że takowi nie istnieją w jej otoczeniu, więc nie musi sobie nimi zawracać swojej główki, tak pozbawieni podstawowej kultury nauczyciele absolutnie nią wstrząsnęli. Czy nie powinni być mili? Wdzięczni, iż lepsi od nich oddychają tym samym powietrzem? Bardzo brzydko z ich strony! — To musiało być okropne, jesteś taka dzielna! — aż wzdycha cichutko, uprzednio zerkając, czy w zasięgu słuchu nie znajduje się żadna z szanownych cioteczek. Zaraz jednak chichocze cicho na wieść o tym, jak skończyły szkolne szaty brunetki. Co za pyszny psikus oraz dobitne ukazanie swojego zdania! — Szczęśliwie jesteś już wolna i teraz możesz się otaczać sztuką każdego dnia! Czy witałaś już w La Fantasmagorie, jako lady Rosier? — pyta miękko, bo na pewno przywitano ją wtedy z największymi honorami. Lettie lubiła czasem pojawiać się podczas prób, obserwując wszystko z balkoniku i kręcić nosem na wszystkie te błędy oraz fałszywe nuty, nim osiągnęły poziom perfekcji, jaki należał się podobnemu przybytkowi. I jakaś psota kręci się wokół czerni źrenic szatynki, kiedy Corinne ośmiela się wyznać swoje przesadne skromne pragnienia względem kuzyna Mathieu, była przecież jego żoną, czy nie oznaczało to z miejsca, że powinna otrzymywać wszystko, co najlepsze i co tylko sobie zażyczyła? Jak śmiesznie i przykro zarazem!
— Corinne, jako że jestem osobą wielkiego serca, zapewniam, że napomknę raz czy dwa — albo piętnaście — Drogiemu kuzynowi o wspaniałości moich podróży i dodam, że po tak ciężkich tygodniach pracy powinien zrobić sobie przerwę i spędzić czas w odmiennym otoczeniu ze swoją wspaniałą małżonką — obiecuje jej solennie, dłoń do serca przykładając, jakby oto składała przed swoją najnowszą (ale czy najlepszą?) przyjaciółką obietnicę życia. Przekręca po chwili głowę lekko na bok (tak, jak wypada, na tyle, żeby nie przypominać niemądrej papużki), ucha nadstawiając na wieści o zamku Ludlow, który w jej wyobraźni przypominał już samotną twierdzę osiadłą na klifach, chłostaną zimnym wiatrem oraz otoczoną głębokimi zaspami śniegu, nawet jeśli wciąż trwał sierpień. Po korytarzach plączą się duchy, a obrazy noszą marsowe miny i każdy jest bardzo powściągliwy, dzięki czemu rozmowna natura Cori sprawia, że ta w fantazji lady Rosier jawi się jak ten zbawienny promyk słońca w zimowy, pochmurny dzień.
— Brzmi przerażająco, a przy tym intrygująco! I nie miałaś żadnych koszmarów? Takie wykrzywione kamienne twarze brzmią strasznie! — wyznaje samozwańcza róża bez kolców, której słowom przeczą rumiane od oczarowania policzki, ponieważ podobna moc byłaby wielce przydatna! Ktoś jest nudny? Hyc, staje się posągiem! Ktoś jest złośliwy? Aha! Kto teraz się śmieje ostatni? Zaczynasz nosić jesienną kolekcję Parkinsonów, chociaż sezon letni jeszcze się nie skończył? Oho! Już cię nie ma gagatku! Przemoc była jednakże bardzo jej wstrętna, a przynajmniej póki nie musiała bezpośrednio w podobnych aktach uczestniczyć (nikt do teraz nie wierzył Brielle z Harpii, że lady Colette mogłaby kogokolwiek podtopić w damskiej ubikacji, było to przecież bardzo nieetyczne oraz prostackie. Od czego zresztą były zaklęcia z dziedziny transmutacji?).
— Oh comme c'est doux3! Jestem pewna, że każdy byłby absolutnie zachwycony naszym występem! Może nawet kochana Evandra uraczyłaby nas swoją grą na harfie? — zastanawia się ze szczerą nadzieją, tylko trochę troskając się faktem, że może jej duży brzuch może stać na przeszkodzie jeśli chodzi o podobne wystąpienie. Może się da go spłaszczyć? Albo dostatecznie wciągnąć? Powinna jej to zasugerować (absolutnie ignorując przy tym wszystkie biologiczne oraz anatomiczne aspekty dotyczące brzemienności)? Czy wyjdzie na niegrzeczną? Chichot wyrywa się z gardła, a opuszki palców w zawstydzeniu zakrywają usta, kiedy pada wspominka o lalkach. Ach, jak pysznie! Doprawdy upatrywała w swojej prawie rówieśniczce pokrewną duszę, nie tylko pod względem artystycznym, ale również tym dotyczącym nieszkodliwej figlarności. Bycie wielce poważną było takie nudne! I do tego nie wymądrzała się, dzięki czemu coraz wyżej świeżo upieczona lady Rosier wspinała się po starannie ułożonej liście ulubionych osób Lettie.
— Odpowiednich? — zapytuje w zdziwieniu — Zabawa odbywała się w Londynie, czy nie wszystko powinno być tam doskonałe, wysmakowane oraz godne ujrzenia? — czy nie było rolą Namiestnika Londynu o zadbanie o podobne aspekty? Coraz mniej rozumiała sens dobrego gestu, jakim była chwilowa adopcja w ramach wolontariatu takowej persony do Chateau Rose, a której maman nakazywała unikać za wszelką cenę. Nie znała powodu wobec takiego działania, nie mogło to przecież mieć nic wspólnego z egzotycznymi zarazkami, które były — chyba — mitem, jednak była posłuszna rodzicielce i tylko czasami o tym zapominała, ciekawsko wyglądając zza rogu — Och, ależ powinnam! Powinnam! To w końcu święto miłości! Plus, byłoby miło poznać te wszystkie lady. Bo wiesz — zaniża głos, nieco nieśmiale, wcale nie próbując wyciągnąć więcej informacji od rozmówczyni — Niedługo nadejdzie pora wejścia przeze mnie na salony i chciałabym móc chociaż trochę je poznać. Dowiedzieć się o nich więcej. Co jeśli mnie nie polubią? — troska się wyraźnie, z przejęciem przykładając rączkę do policzka. Miała nadzieję, że Corinne przestanie być taka taktowna, bo chociaż to było miłe, tak Colette potrzebowała plotek z prawdziwego zdarzenia!
| 1 - na wszystko, co piękne
2 - wstyd i hańba!
3 - jak słodko!
— Pour tout ce qui est beau1 — szepce niemal trwożliwie dziewczę, niemożliwie przejęte podobnymi wieściami. Od zawsze wiedziała, iż brytyjskiej szkole brakowało finezji, smaku, francuskiego szyku oraz makaroników, ale doprawdy, żeby tak dręczyć okrutnie szlachetnie urodzone panny? Skandal! La honte et le déshonneur!2 I chociaż naturalnie nie krzywiła się na napomkniecie o mugolakach, jako że będąc grzeczną i dobrze ułożoną, lady Rosier bardzo mądrze wmówiła sobie, że takowi nie istnieją w jej otoczeniu, więc nie musi sobie nimi zawracać swojej główki, tak pozbawieni podstawowej kultury nauczyciele absolutnie nią wstrząsnęli. Czy nie powinni być mili? Wdzięczni, iż lepsi od nich oddychają tym samym powietrzem? Bardzo brzydko z ich strony! — To musiało być okropne, jesteś taka dzielna! — aż wzdycha cichutko, uprzednio zerkając, czy w zasięgu słuchu nie znajduje się żadna z szanownych cioteczek. Zaraz jednak chichocze cicho na wieść o tym, jak skończyły szkolne szaty brunetki. Co za pyszny psikus oraz dobitne ukazanie swojego zdania! — Szczęśliwie jesteś już wolna i teraz możesz się otaczać sztuką każdego dnia! Czy witałaś już w La Fantasmagorie, jako lady Rosier? — pyta miękko, bo na pewno przywitano ją wtedy z największymi honorami. Lettie lubiła czasem pojawiać się podczas prób, obserwując wszystko z balkoniku i kręcić nosem na wszystkie te błędy oraz fałszywe nuty, nim osiągnęły poziom perfekcji, jaki należał się podobnemu przybytkowi. I jakaś psota kręci się wokół czerni źrenic szatynki, kiedy Corinne ośmiela się wyznać swoje przesadne skromne pragnienia względem kuzyna Mathieu, była przecież jego żoną, czy nie oznaczało to z miejsca, że powinna otrzymywać wszystko, co najlepsze i co tylko sobie zażyczyła? Jak śmiesznie i przykro zarazem!
— Corinne, jako że jestem osobą wielkiego serca, zapewniam, że napomknę raz czy dwa — albo piętnaście — Drogiemu kuzynowi o wspaniałości moich podróży i dodam, że po tak ciężkich tygodniach pracy powinien zrobić sobie przerwę i spędzić czas w odmiennym otoczeniu ze swoją wspaniałą małżonką — obiecuje jej solennie, dłoń do serca przykładając, jakby oto składała przed swoją najnowszą (ale czy najlepszą?) przyjaciółką obietnicę życia. Przekręca po chwili głowę lekko na bok (tak, jak wypada, na tyle, żeby nie przypominać niemądrej papużki), ucha nadstawiając na wieści o zamku Ludlow, który w jej wyobraźni przypominał już samotną twierdzę osiadłą na klifach, chłostaną zimnym wiatrem oraz otoczoną głębokimi zaspami śniegu, nawet jeśli wciąż trwał sierpień. Po korytarzach plączą się duchy, a obrazy noszą marsowe miny i każdy jest bardzo powściągliwy, dzięki czemu rozmowna natura Cori sprawia, że ta w fantazji lady Rosier jawi się jak ten zbawienny promyk słońca w zimowy, pochmurny dzień.
— Brzmi przerażająco, a przy tym intrygująco! I nie miałaś żadnych koszmarów? Takie wykrzywione kamienne twarze brzmią strasznie! — wyznaje samozwańcza róża bez kolców, której słowom przeczą rumiane od oczarowania policzki, ponieważ podobna moc byłaby wielce przydatna! Ktoś jest nudny? Hyc, staje się posągiem! Ktoś jest złośliwy? Aha! Kto teraz się śmieje ostatni? Zaczynasz nosić jesienną kolekcję Parkinsonów, chociaż sezon letni jeszcze się nie skończył? Oho! Już cię nie ma gagatku! Przemoc była jednakże bardzo jej wstrętna, a przynajmniej póki nie musiała bezpośrednio w podobnych aktach uczestniczyć (nikt do teraz nie wierzył Brielle z Harpii, że lady Colette mogłaby kogokolwiek podtopić w damskiej ubikacji, było to przecież bardzo nieetyczne oraz prostackie. Od czego zresztą były zaklęcia z dziedziny transmutacji?).
— Oh comme c'est doux3! Jestem pewna, że każdy byłby absolutnie zachwycony naszym występem! Może nawet kochana Evandra uraczyłaby nas swoją grą na harfie? — zastanawia się ze szczerą nadzieją, tylko trochę troskając się faktem, że może jej duży brzuch może stać na przeszkodzie jeśli chodzi o podobne wystąpienie. Może się da go spłaszczyć? Albo dostatecznie wciągnąć? Powinna jej to zasugerować (absolutnie ignorując przy tym wszystkie biologiczne oraz anatomiczne aspekty dotyczące brzemienności)? Czy wyjdzie na niegrzeczną? Chichot wyrywa się z gardła, a opuszki palców w zawstydzeniu zakrywają usta, kiedy pada wspominka o lalkach. Ach, jak pysznie! Doprawdy upatrywała w swojej prawie rówieśniczce pokrewną duszę, nie tylko pod względem artystycznym, ale również tym dotyczącym nieszkodliwej figlarności. Bycie wielce poważną było takie nudne! I do tego nie wymądrzała się, dzięki czemu coraz wyżej świeżo upieczona lady Rosier wspinała się po starannie ułożonej liście ulubionych osób Lettie.
— Odpowiednich? — zapytuje w zdziwieniu — Zabawa odbywała się w Londynie, czy nie wszystko powinno być tam doskonałe, wysmakowane oraz godne ujrzenia? — czy nie było rolą Namiestnika Londynu o zadbanie o podobne aspekty? Coraz mniej rozumiała sens dobrego gestu, jakim była chwilowa adopcja w ramach wolontariatu takowej persony do Chateau Rose, a której maman nakazywała unikać za wszelką cenę. Nie znała powodu wobec takiego działania, nie mogło to przecież mieć nic wspólnego z egzotycznymi zarazkami, które były — chyba — mitem, jednak była posłuszna rodzicielce i tylko czasami o tym zapominała, ciekawsko wyglądając zza rogu — Och, ależ powinnam! Powinnam! To w końcu święto miłości! Plus, byłoby miło poznać te wszystkie lady. Bo wiesz — zaniża głos, nieco nieśmiale, wcale nie próbując wyciągnąć więcej informacji od rozmówczyni — Niedługo nadejdzie pora wejścia przeze mnie na salony i chciałabym móc chociaż trochę je poznać. Dowiedzieć się o nich więcej. Co jeśli mnie nie polubią? — troska się wyraźnie, z przejęciem przykładając rączkę do policzka. Miała nadzieję, że Corinne przestanie być taka taktowna, bo chociaż to było miłe, tak Colette potrzebowała plotek z prawdziwego zdarzenia!
| 1 - na wszystko, co piękne
2 - wstyd i hańba!
3 - jak słodko!
Corinne uwielbiała krytykować Hogwart przed każdym, kto tylko chciał jej słuchać. Gdyby to zależało od niej, wiele rzeczy by tam zmieniła. Przede wszystkim wykluczyłaby wszystkie szlamy, wymusiłaby przestrzeganie społecznej hierarchii, a także wprowadziłaby przedmioty artystyczne, a także wywaliłaby nadmiar ciężkiej, nudnej teorii męczącej jej delikatny, szlachetny umysł i sprawiającej, że musiała marnować czas na naukę do egzaminów. Gdyby tych kilka rzeczy zmienić to jej pobyt w placówce z pewnością byłby o wiele milszy i nie musiałaby wieczorami na pierwszym roku wypłakiwać sobie oczu w poduszkę tak, by nikt nie widział. Odcięcie od posiadanych w domu wygód było jednak dla niej wówczas wielką traumą, podobnie jak konieczność dzielenia przestrzeni z mieszańcami i szlamami.
- Och, to prawda, wytrzymanie tych siedmiu lat wymagało ode mnie wiele, i pociechą był mi jedynie mój starszy brat oraz towarzystwo innych dam z wysokich rodów. – Gdyby nie brat czy przyjaciółki-szlachcianki, to na pewno byłoby jej dużo, dużo trudniej! A tak to przynajmniej miała towarzystwo i nie była sama w swej niedoli. – Niezmiernie cieszę się, mając to za sobą. Paskudne szaty kazałam służbie spalić od razu po powrocie, żeby mi nie przypominały o tym, że plugawi potomkowie mugoli nosili takie same… - skrzywiła się nieznacznie, ale zaraz machnęła ręką, nie chciała marnować czasu na myśli o brudnych szlamowatych pomiotach. – Byłam w lecie, jeszcze przed tamtą nocą, liczę jednak, że któregoś dnia wybierzemy się tam razem. – Nie wiedziała, kiedy znów zaczną odbywać się sztuki, ale gdy już zaczną, to bardzo chętnie wybierze się tam z najmłodszą Różą.
- Byłoby cudownie, gdybyś z nim porozmawiała. W końcu jesteś obecna w jego życiu znacznie dłużej i znacie się lepiej, dorastaliście razem. – Kto wie, może młodsza kuzynka łatwiej poruszy jego serce i otworzy go na pragnienia młodej żony? Dorastali razem, podczas gdy ona była obca, przybyła z zewnątrz, z innej rodziny. – Myślę, że i jemu dobrze zrobiłby wyjazd, oderwanie się od tych wszystkich nieprzyjemnych spraw… Rozumiem że kocha rezerwat i smoki, ale jako jego żona chcę więcej jego obecności w swoim życiu.
Jej matka z biegiem lat cieszyła się, że mąż miał swoje sprawy i spędzali razem tylko tyle czasu ile musieli, jednak Corinne pragnęła nasycić się byciem żoną, i chciała czuć że nią jest, a do tego potrzebowała spędzać więcej czasu z mężem, a także wyjść towarzyskich z nim, nie zaś tylko ze służką.
- Czasem miałam, niektóre posągi wyglądały naprawdę nieprzyjemnie… Ale jednocześnie czułam dumę z tego, że mój ród potrafił tak skutecznie budzić respekt i karać tych, którzy się sprzeciwiali – przyznała, wspominając jak z bratem chodzili wśród posągów, zastanawiając się, czy rzeczywiście byli to dawni wrogowie rodu, czy może to tylko legendy, mające na celu nastraszenie prostaczków żyjących w Shropshire. W każdej legendzie kryło się jednak ziarno prawdy, więc Corinne wierzyła, że coś musiało w tym być, i historie te oddziaływały na jej wyobraźnię. Avery nie byli umiłowanymi panami, a raczej znienawidzonymi i budzącymi strach.
- Możemy jej zapytać, czy nie chciałaby zagrać z nami – zgodziła się. Corinne z racji urodzenia nie wypadało występować na scenie dla gawiedzi, ale w głębi duszy pragnęła móc grać dla rodziny, i to jak najbardziej było stosowne. Sztuka potrzebowała wszak odbiorcy, by w pełni wybrzmieć, lecz talenty dam były zarezerwowane tylko dla najbliższego, najlepiej rodzinnego grona.
- Nie wszystkie rzeczy wypada robić damom, a na festiwalu nie byli obecni tylko i wyłącznie członkowie wielkich rodów, ale też czarodzieje krwi czystej lecz pozbawionej szlachectwa, a nawet mieszańcy, oczywiście tacy o odpowiednich poglądach… Hołota zapewne bawiła się w Weymouth, ale moja noga tam więcej nie postanie, dopóki Prewettowie nie zaniechają dalszego zdradzania krwi i bratania się z brudem… - wzdrygnęła się. Dawne festiwale w Weymouth miały swój urok, którego nie miał Londyn, ale z powodu nieprawidłowych poglądów organizatorów, konserwatywne rody zrezygnowały z udziału w ich wydarzeniu. Całe szczęście Ministerstwo Magii wyszło im naprzeciw i zorganizowano wydarzenie, na które szlam nie był wpuszczany. Były zatem dwa festiwale, co dobitnie podkreślało podział społeczeństwa, a Corinne ubolewała, że tak wielu błądziło i ulegało zgubnemu, źle rozumianemu postępowi. Tak czy inaczej zawsze na festiwalu były takie zabawy, w których lady nie wypadało uczestniczyć, bo były dedykowane bardziej mężczyznom lub pospólstwu. – Naturalnie jednak wybrałam się na jarmark, wraz z jedną z kuzynek odwiedziłam też chatkę wiedźm które odprawiały wróżby, korzystałam też oczywiście z tańców, zaś przez większość wydarzenia mieszkaliśmy całą rodziną w przestronnym zaczarowanym namiocie, który był do naszej wyłącznej dyspozycji i mogłam raczyć się atrakcjami festiwalu w dogodnym dla siebie momencie.
Wspominała ten czas dobrze, oczywiście poza ostatnim dniem, choć szczęśliwie dla siebie, wraz z Mathieu wrócili do Chateau Rose wcześniej i nie musiała dzięki temu przeżywać pełnej strachu ucieczki z walącego się i płonącego lasu. Odetchnęła głęboko, nie chcąc jednak o tym myśleć, skupiła się na kwestii debiutu Colette.
- Och, jestem pewna że twój debiut będzie wspaniały! Poznasz nie tylko dziewczęta, ale też, a może przede wszystkim, przystojnych kawalerów, którzy na pewno będą cię porywać do tańca! – Corinne czekając na debiut najbardziej oczekiwała właśnie na tańce z przystojnymi lordami, uwielbiała być przez nich adorowana, zastanawiała się też wtedy, który z nich zostanie jej mężem. Teraz, jako mężatce, już nie wypadało jej tańczyć z obcymi mężczyznami, a na pewno nie w taki sam sposób jak wtedy, gdy była panną. Colette jednak mogła się jeszcze cieszyć tym, że młodzieńcy zapewne będą nią zainteresowani i będzie mogła wybierać i przebierać w tanecznych partnerach na swym pierwszym wielkim balu. To jej brat pewnego dnia zdecyduje o jej zamążpójściu, ale póki tego nie zrobi, będzie mogła się bawić i poznawać towarzystwo. – Mój debiutancki sabat, który miał miejsce kilka dni po ukończeniu przeze mnie Hogwartu, był wspaniały. Pod koniec nogi już naprawdę bolały mnie od tych wszystkich tańców, ale czekałam na ten dzień od wielu lat i nie zawiodłam się, lady Nott stanęła na wysokości zadania.
W przeciwieństwie do dziewcząt z gminu, które mogły ekscytować się Hogwartem, a po nim – wyborem życiowych ścieżek, Corinne całą edukację czekała na pierwszy sabat, wejście w towarzystwo, i w końcu zamążpójście. Colette przez swoją podróż i opóźniony powrót do kraju miała to dopiero przed sobą, ale samo oczekiwanie też było ekscytujące.
- Jeśli zaś chodzi o lady, w Hogwarcie poznałam kilka miłych dam, z którymi obiecuję cię zapoznać, gdy tylko nadarzy się ku temu okazja – zapewniła starannie. – Musisz jednak mieć baczenie na to, że niektóre inne dziewczęta, choć naturalnie się z nimi nie przyjaźnię… uległy zgubnemu postępowi w Hogwarcie, który ma tendencję do wypaczania umysłów młodzieży, która nie wyniosła z rodzinnego domu dostatecznie silnych wartości. Naturalnie zerwałam też wszelkie kontakty z dziewczętami, których rody opowiedziały się w Stonehenge po stronie mugoli i szeroko pojętej równości – ostatnie słowo niemal wypluła z pogardą, nie wierzyła w równość, która była mitem, ułudą, którymi karmili się prostaczkowie. Corinne święcie wierzyła w hierarchię, na której szczycie oczywiście stali oni, wielkie, konserwatywne rody. Prędzej by umarła niż uznała, że szlama lub mugol mogą być jej równi. – Ale im nie warto poświęcać uwagi, na sabacie u lady Nott raczej nie zobaczymy członków rodów, które zdradziły tradycyjne wartości… - machnęła po chwili ręką. Na członków zdradzieckich rodów nie warto było marnować czasu, dopóki się nie nawrócą, Corinne nie zamierzała utrzymywać kontaktu z nikim od nich. Większość rodów wyznawała jednak poprawne wartości, więc wciąż mogły wśród nich znajdować przyjaciółki, a tych kilka rodów zdrajców może pewnego dnia zrozumie swój błąd.
Próbowała sobie przypomnieć ciekawe nowinki z festiwalu i ogólnie z okresu letniego, by móc się czymś podzielić.
- Jeśli chodzi o ciekawsze ploteczki, to słyszałam kiedyś, że podobno lady Burke widziano w spodniach. Wyobrażasz to sobie? W spodniach! Ale na festiwalu więcej było modowych wpadek, nie każdy ma tak znakomity gust jak ja czy ty… – zaczęła temat ploteczek od takiej nietypowej nowinki modowej, by później płynnie przejść do innych faux pas ubraniowych dostrzeżonych na festiwalu, a także o tym, która lady była widziana rozmawiająca z mężczyzną niebędącym jej krewnym bez towarzystwa przyzwoitki, albo która widowiskowo oblała sobie suknię winem. Jej paplanina stała się trochę chaotyczna, bo niektórych szczegółów nie była już pewna po takim czasie oraz po tylu problemach po drodze, ale cóż, oddała się ploteczkom.
- Och, to prawda, wytrzymanie tych siedmiu lat wymagało ode mnie wiele, i pociechą był mi jedynie mój starszy brat oraz towarzystwo innych dam z wysokich rodów. – Gdyby nie brat czy przyjaciółki-szlachcianki, to na pewno byłoby jej dużo, dużo trudniej! A tak to przynajmniej miała towarzystwo i nie była sama w swej niedoli. – Niezmiernie cieszę się, mając to za sobą. Paskudne szaty kazałam służbie spalić od razu po powrocie, żeby mi nie przypominały o tym, że plugawi potomkowie mugoli nosili takie same… - skrzywiła się nieznacznie, ale zaraz machnęła ręką, nie chciała marnować czasu na myśli o brudnych szlamowatych pomiotach. – Byłam w lecie, jeszcze przed tamtą nocą, liczę jednak, że któregoś dnia wybierzemy się tam razem. – Nie wiedziała, kiedy znów zaczną odbywać się sztuki, ale gdy już zaczną, to bardzo chętnie wybierze się tam z najmłodszą Różą.
- Byłoby cudownie, gdybyś z nim porozmawiała. W końcu jesteś obecna w jego życiu znacznie dłużej i znacie się lepiej, dorastaliście razem. – Kto wie, może młodsza kuzynka łatwiej poruszy jego serce i otworzy go na pragnienia młodej żony? Dorastali razem, podczas gdy ona była obca, przybyła z zewnątrz, z innej rodziny. – Myślę, że i jemu dobrze zrobiłby wyjazd, oderwanie się od tych wszystkich nieprzyjemnych spraw… Rozumiem że kocha rezerwat i smoki, ale jako jego żona chcę więcej jego obecności w swoim życiu.
Jej matka z biegiem lat cieszyła się, że mąż miał swoje sprawy i spędzali razem tylko tyle czasu ile musieli, jednak Corinne pragnęła nasycić się byciem żoną, i chciała czuć że nią jest, a do tego potrzebowała spędzać więcej czasu z mężem, a także wyjść towarzyskich z nim, nie zaś tylko ze służką.
- Czasem miałam, niektóre posągi wyglądały naprawdę nieprzyjemnie… Ale jednocześnie czułam dumę z tego, że mój ród potrafił tak skutecznie budzić respekt i karać tych, którzy się sprzeciwiali – przyznała, wspominając jak z bratem chodzili wśród posągów, zastanawiając się, czy rzeczywiście byli to dawni wrogowie rodu, czy może to tylko legendy, mające na celu nastraszenie prostaczków żyjących w Shropshire. W każdej legendzie kryło się jednak ziarno prawdy, więc Corinne wierzyła, że coś musiało w tym być, i historie te oddziaływały na jej wyobraźnię. Avery nie byli umiłowanymi panami, a raczej znienawidzonymi i budzącymi strach.
- Możemy jej zapytać, czy nie chciałaby zagrać z nami – zgodziła się. Corinne z racji urodzenia nie wypadało występować na scenie dla gawiedzi, ale w głębi duszy pragnęła móc grać dla rodziny, i to jak najbardziej było stosowne. Sztuka potrzebowała wszak odbiorcy, by w pełni wybrzmieć, lecz talenty dam były zarezerwowane tylko dla najbliższego, najlepiej rodzinnego grona.
- Nie wszystkie rzeczy wypada robić damom, a na festiwalu nie byli obecni tylko i wyłącznie członkowie wielkich rodów, ale też czarodzieje krwi czystej lecz pozbawionej szlachectwa, a nawet mieszańcy, oczywiście tacy o odpowiednich poglądach… Hołota zapewne bawiła się w Weymouth, ale moja noga tam więcej nie postanie, dopóki Prewettowie nie zaniechają dalszego zdradzania krwi i bratania się z brudem… - wzdrygnęła się. Dawne festiwale w Weymouth miały swój urok, którego nie miał Londyn, ale z powodu nieprawidłowych poglądów organizatorów, konserwatywne rody zrezygnowały z udziału w ich wydarzeniu. Całe szczęście Ministerstwo Magii wyszło im naprzeciw i zorganizowano wydarzenie, na które szlam nie był wpuszczany. Były zatem dwa festiwale, co dobitnie podkreślało podział społeczeństwa, a Corinne ubolewała, że tak wielu błądziło i ulegało zgubnemu, źle rozumianemu postępowi. Tak czy inaczej zawsze na festiwalu były takie zabawy, w których lady nie wypadało uczestniczyć, bo były dedykowane bardziej mężczyznom lub pospólstwu. – Naturalnie jednak wybrałam się na jarmark, wraz z jedną z kuzynek odwiedziłam też chatkę wiedźm które odprawiały wróżby, korzystałam też oczywiście z tańców, zaś przez większość wydarzenia mieszkaliśmy całą rodziną w przestronnym zaczarowanym namiocie, który był do naszej wyłącznej dyspozycji i mogłam raczyć się atrakcjami festiwalu w dogodnym dla siebie momencie.
Wspominała ten czas dobrze, oczywiście poza ostatnim dniem, choć szczęśliwie dla siebie, wraz z Mathieu wrócili do Chateau Rose wcześniej i nie musiała dzięki temu przeżywać pełnej strachu ucieczki z walącego się i płonącego lasu. Odetchnęła głęboko, nie chcąc jednak o tym myśleć, skupiła się na kwestii debiutu Colette.
- Och, jestem pewna że twój debiut będzie wspaniały! Poznasz nie tylko dziewczęta, ale też, a może przede wszystkim, przystojnych kawalerów, którzy na pewno będą cię porywać do tańca! – Corinne czekając na debiut najbardziej oczekiwała właśnie na tańce z przystojnymi lordami, uwielbiała być przez nich adorowana, zastanawiała się też wtedy, który z nich zostanie jej mężem. Teraz, jako mężatce, już nie wypadało jej tańczyć z obcymi mężczyznami, a na pewno nie w taki sam sposób jak wtedy, gdy była panną. Colette jednak mogła się jeszcze cieszyć tym, że młodzieńcy zapewne będą nią zainteresowani i będzie mogła wybierać i przebierać w tanecznych partnerach na swym pierwszym wielkim balu. To jej brat pewnego dnia zdecyduje o jej zamążpójściu, ale póki tego nie zrobi, będzie mogła się bawić i poznawać towarzystwo. – Mój debiutancki sabat, który miał miejsce kilka dni po ukończeniu przeze mnie Hogwartu, był wspaniały. Pod koniec nogi już naprawdę bolały mnie od tych wszystkich tańców, ale czekałam na ten dzień od wielu lat i nie zawiodłam się, lady Nott stanęła na wysokości zadania.
W przeciwieństwie do dziewcząt z gminu, które mogły ekscytować się Hogwartem, a po nim – wyborem życiowych ścieżek, Corinne całą edukację czekała na pierwszy sabat, wejście w towarzystwo, i w końcu zamążpójście. Colette przez swoją podróż i opóźniony powrót do kraju miała to dopiero przed sobą, ale samo oczekiwanie też było ekscytujące.
- Jeśli zaś chodzi o lady, w Hogwarcie poznałam kilka miłych dam, z którymi obiecuję cię zapoznać, gdy tylko nadarzy się ku temu okazja – zapewniła starannie. – Musisz jednak mieć baczenie na to, że niektóre inne dziewczęta, choć naturalnie się z nimi nie przyjaźnię… uległy zgubnemu postępowi w Hogwarcie, który ma tendencję do wypaczania umysłów młodzieży, która nie wyniosła z rodzinnego domu dostatecznie silnych wartości. Naturalnie zerwałam też wszelkie kontakty z dziewczętami, których rody opowiedziały się w Stonehenge po stronie mugoli i szeroko pojętej równości – ostatnie słowo niemal wypluła z pogardą, nie wierzyła w równość, która była mitem, ułudą, którymi karmili się prostaczkowie. Corinne święcie wierzyła w hierarchię, na której szczycie oczywiście stali oni, wielkie, konserwatywne rody. Prędzej by umarła niż uznała, że szlama lub mugol mogą być jej równi. – Ale im nie warto poświęcać uwagi, na sabacie u lady Nott raczej nie zobaczymy członków rodów, które zdradziły tradycyjne wartości… - machnęła po chwili ręką. Na członków zdradzieckich rodów nie warto było marnować czasu, dopóki się nie nawrócą, Corinne nie zamierzała utrzymywać kontaktu z nikim od nich. Większość rodów wyznawała jednak poprawne wartości, więc wciąż mogły wśród nich znajdować przyjaciółki, a tych kilka rodów zdrajców może pewnego dnia zrozumie swój błąd.
Próbowała sobie przypomnieć ciekawe nowinki z festiwalu i ogólnie z okresu letniego, by móc się czymś podzielić.
- Jeśli chodzi o ciekawsze ploteczki, to słyszałam kiedyś, że podobno lady Burke widziano w spodniach. Wyobrażasz to sobie? W spodniach! Ale na festiwalu więcej było modowych wpadek, nie każdy ma tak znakomity gust jak ja czy ty… – zaczęła temat ploteczek od takiej nietypowej nowinki modowej, by później płynnie przejść do innych faux pas ubraniowych dostrzeżonych na festiwalu, a także o tym, która lady była widziana rozmawiająca z mężczyzną niebędącym jej krewnym bez towarzystwa przyzwoitki, albo która widowiskowo oblała sobie suknię winem. Jej paplanina stała się trochę chaotyczna, bo niektórych szczegółów nie była już pewna po takim czasie oraz po tylu problemach po drodze, ale cóż, oddała się ploteczkom.
Każda dobrze wychowana dama posiada dwie niezbędne cechy, pozwalające jej na przebywanie w socjecie z ogólnym powodzeniem i poklaskiem. Jest to naturalnie posłuszeństwo oraz umiejętność słuchania innych i chociaż lady Colette z tym pierwszym miewa drobne problemy (albowiem naginanie norm pod jej własną wygodę oraz unikanie obowiązków przy pomocy srebrnego języka należały do jej specjalnych talentów, a jak wiadomo talenty własne należy wykorzystywać jak najczęściej), tak słuchaczem jest wręcz wspaniałym! Informacje gromadzi ze skrupulatnością dziennikarskiego gryzipiórka, oddzielając dzielnie to, co interesujące od tego, co jest zwyczajnie nudne i można o tym po prostu zapomnieć, jako że ludzie i tak lubią słuchać swojego głosu, więc powtórzenie pewnych kwestii jest jak najbardziej w dobrym tonie. Z uwagą więc przetwarza słowa Corinne, w umyśle tworząc obraz ślicznej szlachcianki, przetwarzając jej słowa tak, by na koniec mogła znaleźć dla niej odpowiednie miejsce w hierarchii najważniejszych osób w życiu Lettie. Być może umieści ją za swoim króliczkiem, to bardzo rozsądne położenie!
— Ach, Beauxbatons ma jedną jedyną wadę, z większością moich przyjaciółek będę mogła utrzymywać jedynie kontakt listowny, a zobaczymy się jedynie podczas wzajemnych zaproszeń do siebie w letnie dni. To jednak miłe, że ze swoimi lady możesz sobie pozwolić na częstsze spotkania — przyznaje panienka, unosząc do ust filiżankę z różaną herbatą, która osiągnęła perfekcyjną dla niej temperaturę. Ponowną wspominkę o spaleniu szat uprzejmie ignorując, jako że żart oraz złośliwy chichot wobec ciężkich lat szkolnych zrozumiała już za pierwszym razem. Przekręca głowę na bok w zaintrygowaniu, była jedynie raz w La Fantasmagorie? Co za straszliwa tragedia! Colette lubiła tam przebywać, szczególnie w sali, gdzie występowały syreny, mogłaby wpatrywać się w nie całymi godzinami podziwiając ich urodę oraz kunszt! Chociaż sama posiadała nader przyjemny głos, tak daleko jej było straszliwie do profesjonalistów, a tak przy magicznych stworzeniach nie musiała być nawet zazdrosna, w końcu to nie byli czarodzieje, więc mogła im wybaczyć to całe bycie w czymś lepszym i w pełni oddać się adorowaniu muzyki — Naturalnie, że się wybierzemy. Uwielbiam teatr, opery oraz balet. Dbam o to, aby przynajmniej raz na dwa tygodnie pojawić się na wystawianym przedstawieniu. Jeśli sobie życzysz, mogę zabierać cię ze sobą — oferuje bardzo wspaniałomyślnie. Obcowanie ze sztuką było dla niej bardzo istotne, bo nie posiadała poza nią zbyt wiele, w liczeniu była najgorsza (zwłaszcza, jeśli chodziło o określenie czasu, w jakim dane zwierzątko może rodzić dzieci, a potem o samą liczbę tychże dzieci), a polityczne kwestie były takie skomplikowane, bo nie było w nich miejsca na pikantne ploteczki, albo wywiedzenie się kto z kim na spacery chodzi, a o samą politykę! Szokujące nieprawdaż?
— Oczywiście, twój pan mąż bardzo szanuje moje zdanie — oznajmia, co jest tylko połowicznym kłamstwem, ponieważ Mathieu ją, chociaż wysłucha, gdyż grzeczność tego wymaga. Przez różnicę wieku nie mogłaby powiedzieć, że są ze sobą wyjątkowo blisko, albo że faktycznie się ze sobą wychowywali, w zasadzie o większości swojego rodzeństwa nie mogłaby tego powiedzieć. Prędzej się mijali, ale wspólne przejażdżki konne uświetnione odgłosem flakonika perfum pryskanego na konie na pewno były mu miłe, zdecydowanie tak. Plus, skoro już się zobowiązała, to zamierzała wciągnąć również Melisande w swój plan, może nawet poprosi maman żeby porozmawiała z cioteczką Rosier, która na pewno zwróci swojemu synowi uwagę, że powinien bardziej dbać o swoją małżonkę — Och, może więc powinnaś Cori — zwilża usta językiem nieco nerwowo — Wykazać się inicjatywą? Wiem, że to może zbyt odważne, ach nie myśl o mnie źle, jeśli to zbyt zdrożne, ale może powinnaś — pochyla się w jej stronę, a blade policzki rosi delikatny róż — Może powinnaś zadeklamować mu wiersz miłosny — proponuje szeptem, po czym odsuwa się, buzię w dłonie chwytając absolutnie zawstydzona swoją śmiałością. Jednak w jej książkach mężczyźni tak pięknie mówili, o drżenie serca przyprawiając swoje wybranki, ich wyznania miłosne brzmiały bardziej poematy, wypieki i na jej twarzy wywołując, bo czy naprawdę tak mocno można kochać drugą osobę? Odchrząka cichutko, wzrokiem uciekając, gotowa zmienić temat. Nie do końca pojmowała ten cały biznes męża z żoną, wiedziała tylko, że muszą się często ze sobą pokazywać, żeby nie stać się pośmiewiskiem na salonach oraz czasem bardzo mocno trzymać się za rękę w łóżku (jak wstrząsająco!), naturalnie odziani od stóp do głów, aby stworzyć małego lorda albo lady. A tak to po prostu byli. Czasem myślała, że byłoby miło, gdyby z jej przyszłym mężem mogli wymieniać się swobodnie zdaniami tak, jak robiła to Evandra wraz z Tristanem, którzy w swoim towarzystwie czuli się komfortowo. Potem jednak przypominała sobie, że Wanda była po raz kolejny w ciąży, a nasłuchała się tyle o ciążowych nosach, że odrobina dystansu w związku by jej w zasadzie nie przeszkadzała. Ona nie posiadała w sobie genu wili, który by ją przed tak paskudnymi zmianami w ciele uchronił.
— Huuh... — skomentuje jedynie kwestię gargulców, bo nie bardzo rozumiała, jak można czuć dumę z czegoś szpetnego. Może nakładała kamiennym maszkarom kapelusiki i odrobinę makijażu? Wtedy poczucie dumy było rozsądne, dlatego też kiwa głową na znak, że doskonale wie co jej towarzyszka ma na myśli. Uśmiecha się zaraz na myśl o ich słodkiej lady doyenne — Och, koniecznie ją zapytajmy! Tylko nie wtedy, jak marszczy brwi i patrzy gdzieś w dal, bo to znak, że myśli, a jak Evandra myśli, to znaczy, że chce działać, a ja jestem zbyt zmęczona po powrocie, żeby się w jakiekolwiek działania dać wciągnąć — dodaje prędko, zmartwiona wyraźnie, kiedy ramiona delikatnie jej opadają podkreślając to całe zmęczenie, którego żadna drzemka nie jest w stanie do końca ukoić. To jednak znika na wieść o nowinkach z festiwalu i już wargi miękkie się rozchylają, żeby wtrącić jakieś niewinne pytanie, kiedy do uszu najmłodszej z róż dociera komentarz o brudzie. I wciąga Colette głęboko powietrze, ponieważ tak otwartej niechęci nie widziała już dawno (czyli w zasadzie od wtorku), oczywiście wiedziała, że ci, o których nie warto wspominać powinni być skazani na pogardę, ale są przecież dobrze ułożonymi pannami, pewne kwestie mogły ubrać w lepsze słowa, albo chociaż je przemilczeć. Nie powie tego jednak nie jest jakąś starą szeptuchą, żeby kogokolwiek pouczać, w zasadzie ciemne oczęta aż błyszczą z podekscytowania, bo co jeszcze może się wymknąć z ust lady-już-teraz-Rosier?
— Wróżby! Czy przepowiedziano ci coś miłego? — dopytuje, starannie unikając tematu magicznych namiotów, bo namioty kojarzyły się jej tylko z naturą i jakby Lettie podziękuje, wolała już swoje pokoje zajmowane w Austrii. Raz jeszcze dziękowała swojej zmyślności, że w tym czasie jednak przebywała za granicą, ciesząc się z tamtejszych atrakcji.
— Ah! Qu'il en soit ainsi, qu'il en soit ainsi1 — mówi z przejęciem. Debiut to nie jakieś szkolne sprawdziany dotyczące głupot, tylko bardzo poważny test, który jakby nie patrzeć i tak zda śpiewająco, biorąc pod uwagę obecną pozycję jej szanownego brata. Tylko co jeśli lordowie będą woleli tańczyć z innymi debiutantkami częściej niż z nią? To byłoby takie okropne i okrutne! Musiałaby wtedy sobie obiecać solennie, że nie opuści swoich komnat ze wstydu, a wtedy to zamknie się w nich na dobre, aż nie zostanie starą panną otaczającą się...eeee...żyjątkami! Zapomniała, czym się otaczają stare panny poza wstydem, bo w sumie nigdy się tym nie interesowała. Może powinna? Tylko to oznaczało, że musiałaby się bliżej zapoznać z tematem, a ona była już taka zajęta! — Lady Nott zawsze urządza najwspanialsze przyjęcia, mam nadzieje, że i tegoroczny Sabat będzie równie cudowny. Poprosiłam krawców aż z francji o przygotowanie na miarę aż trzech sukienek, aby upewnić się, że będę wyglądać zachwycająco. Tylko czy to wystarczy? — troska się, z westchnieniem raz jeszcze policzki na otwartych dłoniach opierając. Drga po chwili, bo to o czym słyszy jest doprawdy szokujące!
— To brzmi jak, jak...jak jakaś klątwa! Jak strasznie jest tak w głowach mącić, może to jakaś starożytna magia? Może pomaga ona czystokrwistym czarodziejom ukazać, kto zasługuje na swoje umiejętności, a kto jest zbyt słaby na podobny zaszczyt? — zastanawia się na głos, bo to brzmi szalenie interesująco! Jak jakaś tajemnica! Niemniej pozwala sobie za dłoń złapać Corinne na ledwie moment ścisnąć ją w podzięce za to, że ta zechce ją przedstawić innym damom. Nie narzekała na brak znajomych, jednak jej nastoletnie życie dotąd obracało się jedynie wokół towarzystwa licznych kuzynów i kuzynek, byłoby miło poznać świeżą, odpowiednią krew!
— W spodniach? — oczy szeroko otwiera, przekręcając ciemną głowę na bok w zaintrygowaniu — Ale jak wracała z zajęć szermierki? — marszczy delikatnie brwi, bo przecież lady Burke nie mogłaby się pokazać publicznie w spodniach, tak nie wypada! Jejku, jeszcze tyle przed nią, dąsa się, jeszcze tyle musi zrozumieć a czasu przecież jest tak mało! Czoło jednak rozpogadza, chichocząc wdzięcznie na niektóre przytoczone anegdotki, których Czarownica przesyłana przez jej niezawodną siostrę nie zdołała opisać. Nie zauważa, nawet kiedy czajniczek z herbatą znika, tylko po to, aby mógł pojawić się ledwie sekundę później z uzupełnioną gorącą wodą oraz świeżymi liśćmi herbaty. Ich talerzyki również w miarę płynącej rozmowy napełniają się małymi kanapeczkami oraz słodkościami, na wypieczonych na złoto scones pojawia się clotted cream z marmoladą wiśniową i Colette nie potrafi nie czuć dumy widząc, jak bardzo miło spędzają wspólnie czas. Jak wspaniale będzie urządzać herbatkę dla większego grona!
| 1 - niech tak się stanie, niech tak się stanie/niech tak będzie, niech tak będzie
— Ach, Beauxbatons ma jedną jedyną wadę, z większością moich przyjaciółek będę mogła utrzymywać jedynie kontakt listowny, a zobaczymy się jedynie podczas wzajemnych zaproszeń do siebie w letnie dni. To jednak miłe, że ze swoimi lady możesz sobie pozwolić na częstsze spotkania — przyznaje panienka, unosząc do ust filiżankę z różaną herbatą, która osiągnęła perfekcyjną dla niej temperaturę. Ponowną wspominkę o spaleniu szat uprzejmie ignorując, jako że żart oraz złośliwy chichot wobec ciężkich lat szkolnych zrozumiała już za pierwszym razem. Przekręca głowę na bok w zaintrygowaniu, była jedynie raz w La Fantasmagorie? Co za straszliwa tragedia! Colette lubiła tam przebywać, szczególnie w sali, gdzie występowały syreny, mogłaby wpatrywać się w nie całymi godzinami podziwiając ich urodę oraz kunszt! Chociaż sama posiadała nader przyjemny głos, tak daleko jej było straszliwie do profesjonalistów, a tak przy magicznych stworzeniach nie musiała być nawet zazdrosna, w końcu to nie byli czarodzieje, więc mogła im wybaczyć to całe bycie w czymś lepszym i w pełni oddać się adorowaniu muzyki — Naturalnie, że się wybierzemy. Uwielbiam teatr, opery oraz balet. Dbam o to, aby przynajmniej raz na dwa tygodnie pojawić się na wystawianym przedstawieniu. Jeśli sobie życzysz, mogę zabierać cię ze sobą — oferuje bardzo wspaniałomyślnie. Obcowanie ze sztuką było dla niej bardzo istotne, bo nie posiadała poza nią zbyt wiele, w liczeniu była najgorsza (zwłaszcza, jeśli chodziło o określenie czasu, w jakim dane zwierzątko może rodzić dzieci, a potem o samą liczbę tychże dzieci), a polityczne kwestie były takie skomplikowane, bo nie było w nich miejsca na pikantne ploteczki, albo wywiedzenie się kto z kim na spacery chodzi, a o samą politykę! Szokujące nieprawdaż?
— Oczywiście, twój pan mąż bardzo szanuje moje zdanie — oznajmia, co jest tylko połowicznym kłamstwem, ponieważ Mathieu ją, chociaż wysłucha, gdyż grzeczność tego wymaga. Przez różnicę wieku nie mogłaby powiedzieć, że są ze sobą wyjątkowo blisko, albo że faktycznie się ze sobą wychowywali, w zasadzie o większości swojego rodzeństwa nie mogłaby tego powiedzieć. Prędzej się mijali, ale wspólne przejażdżki konne uświetnione odgłosem flakonika perfum pryskanego na konie na pewno były mu miłe, zdecydowanie tak. Plus, skoro już się zobowiązała, to zamierzała wciągnąć również Melisande w swój plan, może nawet poprosi maman żeby porozmawiała z cioteczką Rosier, która na pewno zwróci swojemu synowi uwagę, że powinien bardziej dbać o swoją małżonkę — Och, może więc powinnaś Cori — zwilża usta językiem nieco nerwowo — Wykazać się inicjatywą? Wiem, że to może zbyt odważne, ach nie myśl o mnie źle, jeśli to zbyt zdrożne, ale może powinnaś — pochyla się w jej stronę, a blade policzki rosi delikatny róż — Może powinnaś zadeklamować mu wiersz miłosny — proponuje szeptem, po czym odsuwa się, buzię w dłonie chwytając absolutnie zawstydzona swoją śmiałością. Jednak w jej książkach mężczyźni tak pięknie mówili, o drżenie serca przyprawiając swoje wybranki, ich wyznania miłosne brzmiały bardziej poematy, wypieki i na jej twarzy wywołując, bo czy naprawdę tak mocno można kochać drugą osobę? Odchrząka cichutko, wzrokiem uciekając, gotowa zmienić temat. Nie do końca pojmowała ten cały biznes męża z żoną, wiedziała tylko, że muszą się często ze sobą pokazywać, żeby nie stać się pośmiewiskiem na salonach oraz czasem bardzo mocno trzymać się za rękę w łóżku (jak wstrząsająco!), naturalnie odziani od stóp do głów, aby stworzyć małego lorda albo lady. A tak to po prostu byli. Czasem myślała, że byłoby miło, gdyby z jej przyszłym mężem mogli wymieniać się swobodnie zdaniami tak, jak robiła to Evandra wraz z Tristanem, którzy w swoim towarzystwie czuli się komfortowo. Potem jednak przypominała sobie, że Wanda była po raz kolejny w ciąży, a nasłuchała się tyle o ciążowych nosach, że odrobina dystansu w związku by jej w zasadzie nie przeszkadzała. Ona nie posiadała w sobie genu wili, który by ją przed tak paskudnymi zmianami w ciele uchronił.
— Huuh... — skomentuje jedynie kwestię gargulców, bo nie bardzo rozumiała, jak można czuć dumę z czegoś szpetnego. Może nakładała kamiennym maszkarom kapelusiki i odrobinę makijażu? Wtedy poczucie dumy było rozsądne, dlatego też kiwa głową na znak, że doskonale wie co jej towarzyszka ma na myśli. Uśmiecha się zaraz na myśl o ich słodkiej lady doyenne — Och, koniecznie ją zapytajmy! Tylko nie wtedy, jak marszczy brwi i patrzy gdzieś w dal, bo to znak, że myśli, a jak Evandra myśli, to znaczy, że chce działać, a ja jestem zbyt zmęczona po powrocie, żeby się w jakiekolwiek działania dać wciągnąć — dodaje prędko, zmartwiona wyraźnie, kiedy ramiona delikatnie jej opadają podkreślając to całe zmęczenie, którego żadna drzemka nie jest w stanie do końca ukoić. To jednak znika na wieść o nowinkach z festiwalu i już wargi miękkie się rozchylają, żeby wtrącić jakieś niewinne pytanie, kiedy do uszu najmłodszej z róż dociera komentarz o brudzie. I wciąga Colette głęboko powietrze, ponieważ tak otwartej niechęci nie widziała już dawno (czyli w zasadzie od wtorku), oczywiście wiedziała, że ci, o których nie warto wspominać powinni być skazani na pogardę, ale są przecież dobrze ułożonymi pannami, pewne kwestie mogły ubrać w lepsze słowa, albo chociaż je przemilczeć. Nie powie tego jednak nie jest jakąś starą szeptuchą, żeby kogokolwiek pouczać, w zasadzie ciemne oczęta aż błyszczą z podekscytowania, bo co jeszcze może się wymknąć z ust lady-już-teraz-Rosier?
— Wróżby! Czy przepowiedziano ci coś miłego? — dopytuje, starannie unikając tematu magicznych namiotów, bo namioty kojarzyły się jej tylko z naturą i jakby Lettie podziękuje, wolała już swoje pokoje zajmowane w Austrii. Raz jeszcze dziękowała swojej zmyślności, że w tym czasie jednak przebywała za granicą, ciesząc się z tamtejszych atrakcji.
— Ah! Qu'il en soit ainsi, qu'il en soit ainsi1 — mówi z przejęciem. Debiut to nie jakieś szkolne sprawdziany dotyczące głupot, tylko bardzo poważny test, który jakby nie patrzeć i tak zda śpiewająco, biorąc pod uwagę obecną pozycję jej szanownego brata. Tylko co jeśli lordowie będą woleli tańczyć z innymi debiutantkami częściej niż z nią? To byłoby takie okropne i okrutne! Musiałaby wtedy sobie obiecać solennie, że nie opuści swoich komnat ze wstydu, a wtedy to zamknie się w nich na dobre, aż nie zostanie starą panną otaczającą się...eeee...żyjątkami! Zapomniała, czym się otaczają stare panny poza wstydem, bo w sumie nigdy się tym nie interesowała. Może powinna? Tylko to oznaczało, że musiałaby się bliżej zapoznać z tematem, a ona była już taka zajęta! — Lady Nott zawsze urządza najwspanialsze przyjęcia, mam nadzieje, że i tegoroczny Sabat będzie równie cudowny. Poprosiłam krawców aż z francji o przygotowanie na miarę aż trzech sukienek, aby upewnić się, że będę wyglądać zachwycająco. Tylko czy to wystarczy? — troska się, z westchnieniem raz jeszcze policzki na otwartych dłoniach opierając. Drga po chwili, bo to o czym słyszy jest doprawdy szokujące!
— To brzmi jak, jak...jak jakaś klątwa! Jak strasznie jest tak w głowach mącić, może to jakaś starożytna magia? Może pomaga ona czystokrwistym czarodziejom ukazać, kto zasługuje na swoje umiejętności, a kto jest zbyt słaby na podobny zaszczyt? — zastanawia się na głos, bo to brzmi szalenie interesująco! Jak jakaś tajemnica! Niemniej pozwala sobie za dłoń złapać Corinne na ledwie moment ścisnąć ją w podzięce za to, że ta zechce ją przedstawić innym damom. Nie narzekała na brak znajomych, jednak jej nastoletnie życie dotąd obracało się jedynie wokół towarzystwa licznych kuzynów i kuzynek, byłoby miło poznać świeżą, odpowiednią krew!
— W spodniach? — oczy szeroko otwiera, przekręcając ciemną głowę na bok w zaintrygowaniu — Ale jak wracała z zajęć szermierki? — marszczy delikatnie brwi, bo przecież lady Burke nie mogłaby się pokazać publicznie w spodniach, tak nie wypada! Jejku, jeszcze tyle przed nią, dąsa się, jeszcze tyle musi zrozumieć a czasu przecież jest tak mało! Czoło jednak rozpogadza, chichocząc wdzięcznie na niektóre przytoczone anegdotki, których Czarownica przesyłana przez jej niezawodną siostrę nie zdołała opisać. Nie zauważa, nawet kiedy czajniczek z herbatą znika, tylko po to, aby mógł pojawić się ledwie sekundę później z uzupełnioną gorącą wodą oraz świeżymi liśćmi herbaty. Ich talerzyki również w miarę płynącej rozmowy napełniają się małymi kanapeczkami oraz słodkościami, na wypieczonych na złoto scones pojawia się clotted cream z marmoladą wiśniową i Colette nie potrafi nie czuć dumy widząc, jak bardzo miło spędzają wspólnie czas. Jak wspaniale będzie urządzać herbatkę dla większego grona!
| 1 - niech tak się stanie, niech tak się stanie/niech tak będzie, niech tak będzie
- Niestety w obecnych okolicznościach spotkania są utrudnione, wciąż minęło tak niewiele czasu od... tamtego strasznego dnia. Moje szkolne przyjaciółki mają pewnie własne problemy… - westchnęła, ubolewając nad niedoborem towarzyskich spotkań. Od czasu tamtej nocy właściwie widywała się jedynie z mieszkańcami dworu Rosierów. Jej jedyny kontakt z salonowymi koleżankami ograniczał się do kilku listów, a spotkania musiały jeszcze poczekać, jak sytuacja trochę się unormuje. Corinne też nie chciała nikogo do siebie zaprosić, póki wszystko w dworze nie wróci do całkowitej normalności, więc może nie powinna się dziwić, że i inne dziewczęta nie zapraszają teraz jej. – Tak czy inaczej, gdy wszystko wróci do normy, to dzięki temu, że mieszkają w tym samym kraju co ja, spotkania będą łatwiejsze, niż gdyby mieszkały we Francji. To akurat jedna z niewielu rzeczy, które w Hogwarcie są milsze niż w Beauxbatons, że nie trzeba zmieniać kraju, a potem pozostawiać za sobą zawartych tam znajomości. Choć podejrzewam, że z grona brytyjskich rodów nie tylko dzieci Rosierów się tam uczą. Jedna z moich kuzynek ze strony matki też została posłana do Francji.
Pewnie więc na salonach znajdą się jakieś osoby, które Colette będzie mogła kojarzyć z lat szkolnych i nie będzie całkowicie samotna.
- Miejmy nadzieję, że w nadchodzących tygodniach wznowią występy i będziemy mogły wybrać się razem, by je podziwiać – ucieszyła się na myśl o wizycie w Fantasmagorii. Corinne uwielbiała sztukę, oczywiście tą wysoką, odpowiednią dla jej pochodzenia. Od sztuki nizin zdecydowanie stroniła, nie chciała mieć nic wspólnego ze zdegenerowanym środowiskiem artystów z gminu.
Uniosła lekko brwi na jej propozycję.
- To chyba raczej mężczyźni deklamują damom wiersze miłosne – zauważyła; w powieściach romantycznych tak właśnie było, to mężczyźni starali się o kobietę, to oni musieli dotrzeć do niewieścich serc, często robiąc to właśnie za pomocą poezji lub innych form sztuki, bądź po prostu przyjeżdżali na białym koniu, a potem razem żyli długo i szczęśliwie. Nie przypominała sobie żadnej historii, w której to kobieta ugania się za mężczyzną i recytuje mu wiersze, byłoby to niestosowne. Ale też nie umiała sobie wyobrazić Mathieu w takiej roli. Zdecydowanie wyobraźnia ją zawodziła. Jej małżonek wydawał się w ogóle nie mieć w sobie artystycznej wrażliwości, przypominał pod tym względem mężczyzn z rodu Avery. Poza tym Corinne nie miała talentu do poezji. Zawsze wolała malować lub grać na instrumentach, nigdy nie udało jej się stworzyć wiersza, który brzmiałby choć trochę poetycko. – Już prędzej mu mogę coś zaśpiewać… Ale wątpię, żeby to była dobra droga do jego serca. Nie wydaje się w ogóle zainteresowany sztuką.
Mathieu wydawał się gustować w innym typie kobiet. Może zwróciłby na nią więcej uwagi gdyby zaczęła aktywnie interesować się smokami. Albo gdyby założyła spodnie... W końcu podobno czuł coś kiedyś do lady Burke, która była zdecydowanie niestandardową damą. Ale Corinne była standardowa do bólu. Stanowiła ucieleśnienie stereotypu płytkiej lady, która ma niewiele w głowie, i która nie ma światu do zaoferowania nic poza dobrym pochodzeniem, wychowaniem w prawidłowych wartościach, urodą i talentami artystycznymi.
- Och, ja też nie chcę działać. Ani trochę. Chcę się dobrze bawić i korzystać z życia – pokręciła głową na boki i skrzywiła się lekko. – Ale na wspólną grę na instrumentach jestem bardzo chętna! Choć nie wiem, skąd w Evandrze tyle zapału oraz tyle miłości do prostego ludu… Ja jednak nie darzę prostaczków miłością i nie odczuwam potrzeby, by z własnej woli coś dla nich robić. W lipcu Evandra wraz z lady Burke zaprosiły mnie, bym pomogła im w jarmarku zorganizowanym dla ludu Kent, ale moja obecność ograniczyła się do oglądania i korzystania… Trudno mi było udawać, że obchodzi mnie dobro ubogich, choć oczywiście starałam się grać jak najlepiej, przede wszystkim ze względu na Evandrę, skoro tak bardzo zależało jej na tym wydarzeniu... – Interesowało ją tak naprawdę tylko to, by prostaczkowie trzymali się z dala i robili to, co do nich należy, czyli usługiwali panom tych ziem. I żeby nie postanowili się któregoś dnia zbuntować i puścić ich posiadłości z dymem. Ale Evandra wydawała się rzeczywiście przejmować ich dobrostanem, nie była taką skończoną egoistką jak Corinne. Empatia byłej lady Avery ograniczała się tylko do najbliższych, los obcych nie zajmował jej myśli, a już zwłaszcza obcych niższego stanu. Przeznaczeniem prostaczków było służyć wysoko urodzonym, nie odwrotnie. – Zgodziłam się jednak oddać kilka moich obrazów na aukcje w celach dobroczynnych, z których dochód zostanie przeznaczony na pomoc ludności, która ucierpiała wskutek upadku komety. Mam nadzieję, że lud doceni mój jakże wielki i wspaniały gest dobroci, i że będą wdzięczni także naszemu rodowi za to, że tak o nich dbamy w tych trudnych czasach.
Nie miała zamiaru wychodzić do ludu i na przykład nalewać ubogim zupy czy coś w tym rodzaju, nic z tych rzeczy! Ale mogła ofiarować obrazy, to niewiele ją kosztowało, a Evandra powinna być zadowolona, zaś prostaczkowie powinni być bardzo wdzięczni i doceniać, że dzięki Rosierom żyło im się lepiej.
- Co do wróżb, to niewiele z nich zrozumiałam. Były zbyt… metaforyczne i niedosłowne. Sama nie wiem, o co w nich chodziło, wolałabym usłyszeć coś bardziej jasnego – przyznała, wspominając przelotnie dziwaczne wizje, ale wielu szczegółów już nawet nie pamiętała. – A sabat na pewno będzie równie znakomity jak poprzednie. Jestem też przekonana, że jako debiutantka wzbudzisz zainteresowanie. Ja jako mężatka nie będę już mogła tak swobodnie oddawać się tańcom z innymi mężczyznami, ale ty możesz… Kto wie, może któryś z nich zostanie kiedyś twoim mężem?
Oby jednak nie bardzo szybko, bo Corinne nie chciała tak szybko żegnać się z nową towarzyszką w podobnym wieku, z którą łączyło ją tak wiele podobieństw. Liczyła na to, że uda im się sobą nacieszyć i lepiej poznać, nim Colette zostanie wydana za mąż. Po jej odejściu do rodu męża znów zostanie tu tylko z Evandrą i damami z pokolenia ich matek i babek.
- A co do sukni, to też muszę niebawem wybrać się do Domu Mody Parkinsonów, aby zamówić jakąś nową kreację, nie chcę przecież iść na sabat noworoczny w czymś, w czym już pokazywałam się w towarzystwie… Zdecydowanie muszę mieć coś nowego. – O tak, nowa suknia na pewno się przyda! Kreacji nigdy za wiele. W nadchodzących tygodniach na pewno zamierzała więc pojawić się w Domu Mody.
- To w Hogwarcie niektórzy spośród z nas, stykając się z dziećmi prostaczków, ulegają ich złemu wpływowi i pokusom… Oczywiście tylko ci, których kręgosłupy moralne są słabe i wiotkie, ale niestety, jakiś czas temu było kilka głośnych przypadków zdrad krwi… Na przykład wśród Selwynów, spośród których aż trójka jakiś czas temu zdradziła swój ród i wybrała niegodny, nędzny żywot wśród pospólstwa. – Nie było jej podczas zgromadzenia w Stonehenge, ale słyszała o tym, co się tam działo od ojca i brata. Słyszała o paskudnych przypadkach zdrajców, a że zdrajców nienawidziła równie mocno jak szlam, budziła w niej odrazę sama myśl o tym, że ktokolwiek mógł porzucić swój ród i życie w luksusach dla bratania się z gminem. – Jedna z nich podobno miała zostać żoną Mathieu, ale wybrała jakiegoś prostaka i uciekła do niego zamiast poddać się woli rodu. – To też budziło w Corinne wielką odrazę, ale zasadniczo skorzystała na tym, bo to ona później zajęła miejsce niewdzięcznej Selwynówny. Tak czy inaczej, Corinne była przykładną córą swego rodu i wypełniła wolę pana ojca i nestora co do joty, poślubiając wybranego dla niej mężczyznę. Prędzej by umarła niż zdradziła swój ród i swoją czystą krew. Ale skoro Colette chciała interesujących plotek o tym, co działo się w kraju kiedy jej nie było, to je dostała. Sprawa zdrady trójki Selwynów była na tyle głośna, że długo była na językach towarzystwa. A Corinne, jak każdy Avery, żarliwie nienawidziła odszczepieńców.
- Nie widziałam tego na własne oczy, a tylko gdzieś od kogoś usłyszałam. Uznałam jednak, że to dość ciekawe. Przeraża mnie jednak myśl, że naprawdę istnieją damy, które zamiast marzyć o młodym zamążpójściu i rodzeniu mężowi ślicznych dzieci, próbują wchodzić w męskie role… - Lady Burke na pewno nie była jedyna. Siedem lat w Hogwarcie i wystawienie na kontakt z niższymi warstwami społecznymi miało zgubny wpływ na wiele dziewcząt, którym potem chciało się jakiejś głupiej niezależności. Dobre sobie! Potem przeszła jeszcze do nowinek z festiwalu, przypominając sobie kolejne ploteczki o tym, kto z kim był widziany albo kto popełnił jakąś wpadkę, w międzyczasie racząc się kolejnymi smakołykami i herbatką.
Pewnie więc na salonach znajdą się jakieś osoby, które Colette będzie mogła kojarzyć z lat szkolnych i nie będzie całkowicie samotna.
- Miejmy nadzieję, że w nadchodzących tygodniach wznowią występy i będziemy mogły wybrać się razem, by je podziwiać – ucieszyła się na myśl o wizycie w Fantasmagorii. Corinne uwielbiała sztukę, oczywiście tą wysoką, odpowiednią dla jej pochodzenia. Od sztuki nizin zdecydowanie stroniła, nie chciała mieć nic wspólnego ze zdegenerowanym środowiskiem artystów z gminu.
Uniosła lekko brwi na jej propozycję.
- To chyba raczej mężczyźni deklamują damom wiersze miłosne – zauważyła; w powieściach romantycznych tak właśnie było, to mężczyźni starali się o kobietę, to oni musieli dotrzeć do niewieścich serc, często robiąc to właśnie za pomocą poezji lub innych form sztuki, bądź po prostu przyjeżdżali na białym koniu, a potem razem żyli długo i szczęśliwie. Nie przypominała sobie żadnej historii, w której to kobieta ugania się za mężczyzną i recytuje mu wiersze, byłoby to niestosowne. Ale też nie umiała sobie wyobrazić Mathieu w takiej roli. Zdecydowanie wyobraźnia ją zawodziła. Jej małżonek wydawał się w ogóle nie mieć w sobie artystycznej wrażliwości, przypominał pod tym względem mężczyzn z rodu Avery. Poza tym Corinne nie miała talentu do poezji. Zawsze wolała malować lub grać na instrumentach, nigdy nie udało jej się stworzyć wiersza, który brzmiałby choć trochę poetycko. – Już prędzej mu mogę coś zaśpiewać… Ale wątpię, żeby to była dobra droga do jego serca. Nie wydaje się w ogóle zainteresowany sztuką.
Mathieu wydawał się gustować w innym typie kobiet. Może zwróciłby na nią więcej uwagi gdyby zaczęła aktywnie interesować się smokami. Albo gdyby założyła spodnie... W końcu podobno czuł coś kiedyś do lady Burke, która była zdecydowanie niestandardową damą. Ale Corinne była standardowa do bólu. Stanowiła ucieleśnienie stereotypu płytkiej lady, która ma niewiele w głowie, i która nie ma światu do zaoferowania nic poza dobrym pochodzeniem, wychowaniem w prawidłowych wartościach, urodą i talentami artystycznymi.
- Och, ja też nie chcę działać. Ani trochę. Chcę się dobrze bawić i korzystać z życia – pokręciła głową na boki i skrzywiła się lekko. – Ale na wspólną grę na instrumentach jestem bardzo chętna! Choć nie wiem, skąd w Evandrze tyle zapału oraz tyle miłości do prostego ludu… Ja jednak nie darzę prostaczków miłością i nie odczuwam potrzeby, by z własnej woli coś dla nich robić. W lipcu Evandra wraz z lady Burke zaprosiły mnie, bym pomogła im w jarmarku zorganizowanym dla ludu Kent, ale moja obecność ograniczyła się do oglądania i korzystania… Trudno mi było udawać, że obchodzi mnie dobro ubogich, choć oczywiście starałam się grać jak najlepiej, przede wszystkim ze względu na Evandrę, skoro tak bardzo zależało jej na tym wydarzeniu... – Interesowało ją tak naprawdę tylko to, by prostaczkowie trzymali się z dala i robili to, co do nich należy, czyli usługiwali panom tych ziem. I żeby nie postanowili się któregoś dnia zbuntować i puścić ich posiadłości z dymem. Ale Evandra wydawała się rzeczywiście przejmować ich dobrostanem, nie była taką skończoną egoistką jak Corinne. Empatia byłej lady Avery ograniczała się tylko do najbliższych, los obcych nie zajmował jej myśli, a już zwłaszcza obcych niższego stanu. Przeznaczeniem prostaczków było służyć wysoko urodzonym, nie odwrotnie. – Zgodziłam się jednak oddać kilka moich obrazów na aukcje w celach dobroczynnych, z których dochód zostanie przeznaczony na pomoc ludności, która ucierpiała wskutek upadku komety. Mam nadzieję, że lud doceni mój jakże wielki i wspaniały gest dobroci, i że będą wdzięczni także naszemu rodowi za to, że tak o nich dbamy w tych trudnych czasach.
Nie miała zamiaru wychodzić do ludu i na przykład nalewać ubogim zupy czy coś w tym rodzaju, nic z tych rzeczy! Ale mogła ofiarować obrazy, to niewiele ją kosztowało, a Evandra powinna być zadowolona, zaś prostaczkowie powinni być bardzo wdzięczni i doceniać, że dzięki Rosierom żyło im się lepiej.
- Co do wróżb, to niewiele z nich zrozumiałam. Były zbyt… metaforyczne i niedosłowne. Sama nie wiem, o co w nich chodziło, wolałabym usłyszeć coś bardziej jasnego – przyznała, wspominając przelotnie dziwaczne wizje, ale wielu szczegółów już nawet nie pamiętała. – A sabat na pewno będzie równie znakomity jak poprzednie. Jestem też przekonana, że jako debiutantka wzbudzisz zainteresowanie. Ja jako mężatka nie będę już mogła tak swobodnie oddawać się tańcom z innymi mężczyznami, ale ty możesz… Kto wie, może któryś z nich zostanie kiedyś twoim mężem?
Oby jednak nie bardzo szybko, bo Corinne nie chciała tak szybko żegnać się z nową towarzyszką w podobnym wieku, z którą łączyło ją tak wiele podobieństw. Liczyła na to, że uda im się sobą nacieszyć i lepiej poznać, nim Colette zostanie wydana za mąż. Po jej odejściu do rodu męża znów zostanie tu tylko z Evandrą i damami z pokolenia ich matek i babek.
- A co do sukni, to też muszę niebawem wybrać się do Domu Mody Parkinsonów, aby zamówić jakąś nową kreację, nie chcę przecież iść na sabat noworoczny w czymś, w czym już pokazywałam się w towarzystwie… Zdecydowanie muszę mieć coś nowego. – O tak, nowa suknia na pewno się przyda! Kreacji nigdy za wiele. W nadchodzących tygodniach na pewno zamierzała więc pojawić się w Domu Mody.
- To w Hogwarcie niektórzy spośród z nas, stykając się z dziećmi prostaczków, ulegają ich złemu wpływowi i pokusom… Oczywiście tylko ci, których kręgosłupy moralne są słabe i wiotkie, ale niestety, jakiś czas temu było kilka głośnych przypadków zdrad krwi… Na przykład wśród Selwynów, spośród których aż trójka jakiś czas temu zdradziła swój ród i wybrała niegodny, nędzny żywot wśród pospólstwa. – Nie było jej podczas zgromadzenia w Stonehenge, ale słyszała o tym, co się tam działo od ojca i brata. Słyszała o paskudnych przypadkach zdrajców, a że zdrajców nienawidziła równie mocno jak szlam, budziła w niej odrazę sama myśl o tym, że ktokolwiek mógł porzucić swój ród i życie w luksusach dla bratania się z gminem. – Jedna z nich podobno miała zostać żoną Mathieu, ale wybrała jakiegoś prostaka i uciekła do niego zamiast poddać się woli rodu. – To też budziło w Corinne wielką odrazę, ale zasadniczo skorzystała na tym, bo to ona później zajęła miejsce niewdzięcznej Selwynówny. Tak czy inaczej, Corinne była przykładną córą swego rodu i wypełniła wolę pana ojca i nestora co do joty, poślubiając wybranego dla niej mężczyznę. Prędzej by umarła niż zdradziła swój ród i swoją czystą krew. Ale skoro Colette chciała interesujących plotek o tym, co działo się w kraju kiedy jej nie było, to je dostała. Sprawa zdrady trójki Selwynów była na tyle głośna, że długo była na językach towarzystwa. A Corinne, jak każdy Avery, żarliwie nienawidziła odszczepieńców.
- Nie widziałam tego na własne oczy, a tylko gdzieś od kogoś usłyszałam. Uznałam jednak, że to dość ciekawe. Przeraża mnie jednak myśl, że naprawdę istnieją damy, które zamiast marzyć o młodym zamążpójściu i rodzeniu mężowi ślicznych dzieci, próbują wchodzić w męskie role… - Lady Burke na pewno nie była jedyna. Siedem lat w Hogwarcie i wystawienie na kontakt z niższymi warstwami społecznymi miało zgubny wpływ na wiele dziewcząt, którym potem chciało się jakiejś głupiej niezależności. Dobre sobie! Potem przeszła jeszcze do nowinek z festiwalu, przypominając sobie kolejne ploteczki o tym, kto z kim był widziany albo kto popełnił jakąś wpadkę, w międzyczasie racząc się kolejnymi smakołykami i herbatką.
Porządnej damie marszczyć się nie wypada, jako że doprowadza to do uszczerbku na skórze, a nie ma nic przecież gorszego od brzydkich bruzd. Jak wiadomo, kobiecym atutem nade wszystko jest ponadprzeciętna uroda i każda potencjalna skaza może zaważyć na być albo i nie być takowej damy, szpetota bowiem nakazuje nadrabiać charakterem, a przesadnie rozwinięty charakter sprowadza zdrożne myśli na łagodne niewieście umysły, takie jak na przykład pójście do pracy i to takiej, gdzie trzeba PRACOWAĆ. Zgroza! Szczęśliwie dla siebie, Colette wprost perfekcyjnie panowała nad swoją mimiką, mogła więc dowolnie brwi marszczyć oraz nosek, bez obaw o zmarszczki, bądź ciężką pracę. Plus, kiedy tak marszczy brwi, to wygląda nawet całkiem inteligentnie, tak jak teraz, kiedy to rozważa w myślach kwestie tej straszliwej nocy. Rozumiała ten lęk, strach, jaki się wiąże ze wspomnieniami i to całe poczucie straty, jednak odmawiać sobie wzajemnych spotkań, kiedy z koleżankami mogłyby się chwytać za szczupłe dłonie i wzdychać przesadnie, roztkliwiając się nad sobą? Zmarnowana okazja, ot co. Doprawdy, całe szczęście, że powróciła ze swoich wojaży podróżniczych, bo co by jej rówieśniczki zrobiły bez niej? Musiała im dać lepszy przykład i urządzić przynajmniej dwie herbatki we wrześniu. W imię solidarności oraz ploteczek. A także prób wywęszenia, kto najbardziej w towarzyskim szlacheckim gronie liczył się najbardziej — pomijając z odpowiednią czułością Melisande oraz Evandrę — w końcu większość arystokratek posiadała braci, a ona bardzo chciała przetańczyć większość wieczoru na swoim pierwszym Sabacie! Dlatego też wiadomość, że ktoś miałby na tyle duże problemy, żeby odmówić zobaczenia się napawa ją ogromnym zaskoczeniem! To strasznie samolubne, a biedna Corinne tak wspaniałomyślnie im to wybacza. Czy to oznaczało, że sama Lettie powinna spróbować mieć większe serce do innych? Nie, chyba nie, sama ledwo się w nim mieściła, a musiała jeszcze zrobić miejsce dla rodziny i swojego króliczka. Nie przesadzajmy.
— Naturalnie, niektóre rodziny bardzo mądrze powierzyły swoje dzieci francuskiej placówce edukacyjnej, ale rozumiesz, nie mogłam zadawać się jedynie z brytyjskimi damami oraz lordami, to byłoby strasznie nudne, więc z ogromnym żalem żegnałam moich drogich przyjaciół. Myśl, że z panną Delacour spotkam się jeśli mój szanowny brat pozwoli latem w jej rezydencji na Lazurowym Wybrzeżu jest zarówno słodka, jak i gorzka. Ale ciesze się, że w twoim przypadku przyjaźnie nie są aż tak ulotne, dystans potrafi zrobić z każdą relacją rzeczy okrutne — wzdycha leciutko, tylko trochę. Zaraz to nadstawia ucha na wieść o kuzynce — Ojejku, znam ją? — zastanawia się na głos, bo kompletnie wyleciało jej z głowy, z kim mogłaby być krwią (pomijając w zasadzie wszystkich dobrze urodzonych czarodziejów) związana. Tak naprawdę to się tym średnio interesowała, najbardziej martwiło ją to, że nowa lady Rosier jest brzydka, albo że ma końskie zęby. A ponieważ oba te problemy zostały wykluczone, tak mogła zainteresować się nią bardziej. Niemniej kiwa głową odnośnie wzmianki o Fantasmagorii. Oczywiście, że niebawem wznowią przedstawienia, żadna tragedia nie jest bowiem tak istotna, jak ta na deskach teatru i w ogóle życie bez sztuki to straszny dramat na granicy zezwierzęcenia, a jak wiadomo inspirację oraz nadzieję na lepsze jutro czerpie się z artyzmu i horoskopu Czarownicy.
— Zazwyczaj robią to mężczyźni, ale Mathieu bardzo często o tym zapomina, więc zrobi mu się przez to strasznie głupio, a przy tym będzie zauroczony twoją odwagą i na pewno przyrzeknie sobie solennie, że będzie o ciebie bardziej dbał — oświadcza w swoim niezaprzeczalnym geniuszu najmłodsza z róż, nierozumiejąca wcale, dlaczego jej drogi kuzyn miałby wybierać towarzystwo smoków od własnej żony. Przecież w rezerwacie nic takiego się nie stało, a nawet jeśli, to Tristan pstryknięciem palców wszystko naprawi, bo jest bardzo mądry i zaradny i w ogóle nie było rzeczy, której nie potrafił zrobić. Może poza zaprzestaniem naigrywania się z niej, jednak to podobno domena braci, więc niech mu tam będzie, jeju. Hmm...zamyśla się poważnie, jeżeli śpiew nie poruszy jego serca, to co? Fraszka? To całe Japońskie harafiku, o którym słyszała w szkole? Och na Mahaut, to nie była taka prosta sprawa, w książkach to wydawało się łatwiejsze — Może powinniście znaleźć wspólne hobby? Coś, co możecie robić tylko wspólnie? — zastanawia się. Tworzenie modeli statków w butelce? Nie, to strasznie nudne. Spacery? Spacerować może każdy. Cori lubiła malować, ale Mathieu pewnie średnio do tego pasował. Karmienie wiewiórek? To brzmiało już lepiej. Garncarstwo?...czy ona wiedziała w ogóle jak się robi naczynia, pomijając wstręt do lepkiej gliny? Ugh. Za trudne, chłopcy byli czasem tacy bezsensu!
Nie przestaje głowić się nad rozwiązaniem problemu towarzyszki nawet wtedy, kiedy temat ich rozmowy sprowadza się do muzykowania i Wandy. Doskonale rozumiała tę chęć cieszenia się życiem bez obowiązków, generalnie wszystko bez obowiązków wydawało się wspaniałą opcją, a samo czerpanie garściami już w ogóle.
— Evandrze zależy, ponieważ Evandra została stworzona do tego, aby stać u boku mojego brata i być mu wsparciem, nie uważasz, że tytuł lady doyenne bardzo jej pasuje? Jest mądra, ale też jest dobra — kiedy nie zaciska ust w wąską linię albo nie uznaje, że lady powinny robić więcej, niż tylko leżenie oraz czekanie, aż przyjdzie pora na rodzenie dzieci. Jasnowłosa zawsze była pełna wiary, nawet ją za to podziwiała! — A Tristan raczej nie tolerowałby żony nadto rozkapryszonej — ponieważ to była jego rola w związku — Co nie potrafi zadbać o innych, jak inaczej mógłby powierzyć jej swoje domostwo, kiedy sam tak dzielnie walczy o lepszą przyszłość czrodziejów? — Obsydianowy Pan szczególnie doceniał wkład lorda nestora, więc często nie było go w domu! Biedny. Może powinna mu coś wyhaftować w podzięce za te trudy i znoje? I może za poprzednią kradzież ciastek z gabinetu. Tak, za to też powinna — Ale to bardzo wspaniałomyślne z twojej strony, że ją tak wspierasz pomimo własnego dyskomfortu. Tylko najdzielniejsze damy tak potrafią! A twoje obrazy z pewnością robiły furorę na aukcji! Masz bardzo ładne dłonie, a jak wiadomo, jeśli dłonie są ładne to i obrazy również być muszą — uznała tę oczywistą oczywistość za oczywistą. Szkoda, że te całe wróżby tak oczywiste nie były, aż Lettie czuje się tym rozczarowana, chociaż z drugiej strony, przynajmniej nie ukazał się jej ponurak. To dopiero byłoby straszne! Czasem zawiłości nie brzmią tak źle, bo zawsze można przykre części zwyczajnie zignorować uznając, że to po prostu jakiś przedziwny wymysł i tyle.
— Och, bardzo bym chciała. Zrobić takie niesamowite wrażenie! Ale nie będę jedyną debiutantką, może to inna będzie bardziej lśnić niż ja — mówi cicho, niemal z żalem. Hypatia Crouch również szykowała się do debiutu, a że były względem siebie blisko, ale jednak daleko i Rosierowie chyba przestali się obrażać na jej rodzinę (żal w sercu po Marianne ciężko jednak całkowicie ukoić), to średnio jej wypadało przydeptywać sukienkę kuzynki. Popchnąć jej też nie popchnie, bo mimo wszystko raczej ją lubiła. Dystans potrafi robić rzeczy okrutne z każdą relacją, nieprawdaż? — Byle nie za szybko, o moją rękę powinno się bardzo starać — w końcu nie była byle kim! Plus, uwielbiała słuchać o tym, jak bardzo zabiegano o maman, albo jak Meli odrzuciła tego całego Notta tak przy wszystkich! Też tak chciała! Znaczy, nie chciała nikogo odrzucać, ale te bitwy o jej serce brzmiały rozkosznie oraz interesująco! Chciała się tym nacieszyć, zanim zacznie martwić się ciążowym nosem. Ponadto była jeszcze taka młoda! Bez przesady z tym wychodzeniem za mąż z marszu. I nie chciała też opuszczać rodziny, przecież dopiero co wróciła, ile można żyć na walizkach?
— Ooch, koniecznie! Jaka kolorystyka cię interesuje? Słyszałam, że zieleń stała się całkiem popularna, ale przyznam, że granatowa barwa wydaje się bardziej taka no, tajemnicza a przy tym śliczna! — dopytuje. Colette wciąż miała tę przyjemność, że nie musiała udawać wielce dorosłej, tak też biel oraz pastele wyglądały na niej całkiem korzystnie i tylko podkreślały młodzieńczą niewinność. Jednak czasem ciemniejsze tony mimowolnie ją przyciągały, chociaż obiecywała sobie solennie, że od czerni trzymać będzie się z daleka za wyjątkiem wizyt w rodowej krypcie.
— Hm, pamiętam to chyba! Nie rozumiałam wtedy powodu tego szaleństwa, ale wszystko już jasne! To starożytna magia uchroniła drogiego kuzyna Mathieu sprowadzając pomieszanie w głowie tej okrutnicy całej, a jednocześnie ją pokarała, bo teraz pewnie siedzi w jakiejś zapyziałej chatce i marzy o makaronikach — nigdy jej się nie podobało w książkach to, że czasem główne bohaterki porzucały swoje wygodne życie dla miłości oraz mężczyzny, który na przykład miał farmę ziemniaków, której groziło zamknięcie i tylko konkurs na najlepszy ziemniaczany placek mógł ich uratować. Jakby, uczucie może zniknąć, ale luksusy? Luksusy powinny zostać na zawsze! — Ciesze się, że to jednak ty jesteś teraz jego żoną, inaczej nie mogłybyśmy tak miło spędzać wspólnie czasu! — dodaje, woląc zapomnieć o tych wszystkich czarnych owcach salamander. Biedni Selwyni musieli się bardzo wstydzić przez to, zwłaszcza że nikt im nie zapomniał tego, iż w ich rodzinie było aż trzech zdrajców! Przerażające!
— Ojejku — pozwala sobie skomentować niecodzienny styl lady Burke. Co za przedziwne stworzenie! Colette łapie się na tym, że w sumie chciałaby ją spotkać. Wydawała się nie tyle interesująca — bo w spodniach nie było nic interesującego, bardziej oburzającego, chociaż lady Burke musiała mieć wiele odwagi, skoro zdecydowała się je założyć mimo krytyki magicznego społeczeństwa — a bardziej mogłaby być intrygującym obiektem do obserwacji. Jak oślizgłe zwierzątka w szklanych klatkach — Nie wiem czemu jakakolwiek dama chciałaby się wcielać w męską rolę, lordowie bardzo często marszczą czoła i wydają się bardzo zapracowani i zmęczeni, nie wiem, po co chciałyby się tak męczyć. Ale nie sądzisz, że to całkiem zabawne? Tak patrzeć na te próby wyjścia przed szereg, choć przecież one i tak zostaną stłumione w zarodku, ponieważ dobrze urodzona panna musi wyjść za lorda. Nie traci się dobrej krwi — czasem oddaje się ją tym, co nie noszą szlachetnego brytyjskiego nazwiska i to wydawało się młodziutkiej lady Rosier prawdziwie okropne! Tak wyjść za kogoś niedostatecznie dobrego! Och, jak bardzo tego nie chciała! Colette marzył się partner całkiem przyjemny dla oka, ale nade wszystko z porządnego Angielskiego rodu, dzięki czemu mogłaby spacerować z nim pośród znajomych i wzbudzać u każdej panienki słuszną zazdrość. Zostać wydaną za kogoś obcego dla niej i samej society? Tylko najokrutniejsza bestia mogłaby to zrobić, a ona żadnych okrutnych bestii nie znała wcale.
— Naturalnie, niektóre rodziny bardzo mądrze powierzyły swoje dzieci francuskiej placówce edukacyjnej, ale rozumiesz, nie mogłam zadawać się jedynie z brytyjskimi damami oraz lordami, to byłoby strasznie nudne, więc z ogromnym żalem żegnałam moich drogich przyjaciół. Myśl, że z panną Delacour spotkam się jeśli mój szanowny brat pozwoli latem w jej rezydencji na Lazurowym Wybrzeżu jest zarówno słodka, jak i gorzka. Ale ciesze się, że w twoim przypadku przyjaźnie nie są aż tak ulotne, dystans potrafi zrobić z każdą relacją rzeczy okrutne — wzdycha leciutko, tylko trochę. Zaraz to nadstawia ucha na wieść o kuzynce — Ojejku, znam ją? — zastanawia się na głos, bo kompletnie wyleciało jej z głowy, z kim mogłaby być krwią (pomijając w zasadzie wszystkich dobrze urodzonych czarodziejów) związana. Tak naprawdę to się tym średnio interesowała, najbardziej martwiło ją to, że nowa lady Rosier jest brzydka, albo że ma końskie zęby. A ponieważ oba te problemy zostały wykluczone, tak mogła zainteresować się nią bardziej. Niemniej kiwa głową odnośnie wzmianki o Fantasmagorii. Oczywiście, że niebawem wznowią przedstawienia, żadna tragedia nie jest bowiem tak istotna, jak ta na deskach teatru i w ogóle życie bez sztuki to straszny dramat na granicy zezwierzęcenia, a jak wiadomo inspirację oraz nadzieję na lepsze jutro czerpie się z artyzmu i horoskopu Czarownicy.
— Zazwyczaj robią to mężczyźni, ale Mathieu bardzo często o tym zapomina, więc zrobi mu się przez to strasznie głupio, a przy tym będzie zauroczony twoją odwagą i na pewno przyrzeknie sobie solennie, że będzie o ciebie bardziej dbał — oświadcza w swoim niezaprzeczalnym geniuszu najmłodsza z róż, nierozumiejąca wcale, dlaczego jej drogi kuzyn miałby wybierać towarzystwo smoków od własnej żony. Przecież w rezerwacie nic takiego się nie stało, a nawet jeśli, to Tristan pstryknięciem palców wszystko naprawi, bo jest bardzo mądry i zaradny i w ogóle nie było rzeczy, której nie potrafił zrobić. Może poza zaprzestaniem naigrywania się z niej, jednak to podobno domena braci, więc niech mu tam będzie, jeju. Hmm...zamyśla się poważnie, jeżeli śpiew nie poruszy jego serca, to co? Fraszka? To całe Japońskie harafiku, o którym słyszała w szkole? Och na Mahaut, to nie była taka prosta sprawa, w książkach to wydawało się łatwiejsze — Może powinniście znaleźć wspólne hobby? Coś, co możecie robić tylko wspólnie? — zastanawia się. Tworzenie modeli statków w butelce? Nie, to strasznie nudne. Spacery? Spacerować może każdy. Cori lubiła malować, ale Mathieu pewnie średnio do tego pasował. Karmienie wiewiórek? To brzmiało już lepiej. Garncarstwo?...czy ona wiedziała w ogóle jak się robi naczynia, pomijając wstręt do lepkiej gliny? Ugh. Za trudne, chłopcy byli czasem tacy bezsensu!
Nie przestaje głowić się nad rozwiązaniem problemu towarzyszki nawet wtedy, kiedy temat ich rozmowy sprowadza się do muzykowania i Wandy. Doskonale rozumiała tę chęć cieszenia się życiem bez obowiązków, generalnie wszystko bez obowiązków wydawało się wspaniałą opcją, a samo czerpanie garściami już w ogóle.
— Evandrze zależy, ponieważ Evandra została stworzona do tego, aby stać u boku mojego brata i być mu wsparciem, nie uważasz, że tytuł lady doyenne bardzo jej pasuje? Jest mądra, ale też jest dobra — kiedy nie zaciska ust w wąską linię albo nie uznaje, że lady powinny robić więcej, niż tylko leżenie oraz czekanie, aż przyjdzie pora na rodzenie dzieci. Jasnowłosa zawsze była pełna wiary, nawet ją za to podziwiała! — A Tristan raczej nie tolerowałby żony nadto rozkapryszonej — ponieważ to była jego rola w związku — Co nie potrafi zadbać o innych, jak inaczej mógłby powierzyć jej swoje domostwo, kiedy sam tak dzielnie walczy o lepszą przyszłość czrodziejów? — Obsydianowy Pan szczególnie doceniał wkład lorda nestora, więc często nie było go w domu! Biedny. Może powinna mu coś wyhaftować w podzięce za te trudy i znoje? I może za poprzednią kradzież ciastek z gabinetu. Tak, za to też powinna — Ale to bardzo wspaniałomyślne z twojej strony, że ją tak wspierasz pomimo własnego dyskomfortu. Tylko najdzielniejsze damy tak potrafią! A twoje obrazy z pewnością robiły furorę na aukcji! Masz bardzo ładne dłonie, a jak wiadomo, jeśli dłonie są ładne to i obrazy również być muszą — uznała tę oczywistą oczywistość za oczywistą. Szkoda, że te całe wróżby tak oczywiste nie były, aż Lettie czuje się tym rozczarowana, chociaż z drugiej strony, przynajmniej nie ukazał się jej ponurak. To dopiero byłoby straszne! Czasem zawiłości nie brzmią tak źle, bo zawsze można przykre części zwyczajnie zignorować uznając, że to po prostu jakiś przedziwny wymysł i tyle.
— Och, bardzo bym chciała. Zrobić takie niesamowite wrażenie! Ale nie będę jedyną debiutantką, może to inna będzie bardziej lśnić niż ja — mówi cicho, niemal z żalem. Hypatia Crouch również szykowała się do debiutu, a że były względem siebie blisko, ale jednak daleko i Rosierowie chyba przestali się obrażać na jej rodzinę (żal w sercu po Marianne ciężko jednak całkowicie ukoić), to średnio jej wypadało przydeptywać sukienkę kuzynki. Popchnąć jej też nie popchnie, bo mimo wszystko raczej ją lubiła. Dystans potrafi robić rzeczy okrutne z każdą relacją, nieprawdaż? — Byle nie za szybko, o moją rękę powinno się bardzo starać — w końcu nie była byle kim! Plus, uwielbiała słuchać o tym, jak bardzo zabiegano o maman, albo jak Meli odrzuciła tego całego Notta tak przy wszystkich! Też tak chciała! Znaczy, nie chciała nikogo odrzucać, ale te bitwy o jej serce brzmiały rozkosznie oraz interesująco! Chciała się tym nacieszyć, zanim zacznie martwić się ciążowym nosem. Ponadto była jeszcze taka młoda! Bez przesady z tym wychodzeniem za mąż z marszu. I nie chciała też opuszczać rodziny, przecież dopiero co wróciła, ile można żyć na walizkach?
— Ooch, koniecznie! Jaka kolorystyka cię interesuje? Słyszałam, że zieleń stała się całkiem popularna, ale przyznam, że granatowa barwa wydaje się bardziej taka no, tajemnicza a przy tym śliczna! — dopytuje. Colette wciąż miała tę przyjemność, że nie musiała udawać wielce dorosłej, tak też biel oraz pastele wyglądały na niej całkiem korzystnie i tylko podkreślały młodzieńczą niewinność. Jednak czasem ciemniejsze tony mimowolnie ją przyciągały, chociaż obiecywała sobie solennie, że od czerni trzymać będzie się z daleka za wyjątkiem wizyt w rodowej krypcie.
— Hm, pamiętam to chyba! Nie rozumiałam wtedy powodu tego szaleństwa, ale wszystko już jasne! To starożytna magia uchroniła drogiego kuzyna Mathieu sprowadzając pomieszanie w głowie tej okrutnicy całej, a jednocześnie ją pokarała, bo teraz pewnie siedzi w jakiejś zapyziałej chatce i marzy o makaronikach — nigdy jej się nie podobało w książkach to, że czasem główne bohaterki porzucały swoje wygodne życie dla miłości oraz mężczyzny, który na przykład miał farmę ziemniaków, której groziło zamknięcie i tylko konkurs na najlepszy ziemniaczany placek mógł ich uratować. Jakby, uczucie może zniknąć, ale luksusy? Luksusy powinny zostać na zawsze! — Ciesze się, że to jednak ty jesteś teraz jego żoną, inaczej nie mogłybyśmy tak miło spędzać wspólnie czasu! — dodaje, woląc zapomnieć o tych wszystkich czarnych owcach salamander. Biedni Selwyni musieli się bardzo wstydzić przez to, zwłaszcza że nikt im nie zapomniał tego, iż w ich rodzinie było aż trzech zdrajców! Przerażające!
— Ojejku — pozwala sobie skomentować niecodzienny styl lady Burke. Co za przedziwne stworzenie! Colette łapie się na tym, że w sumie chciałaby ją spotkać. Wydawała się nie tyle interesująca — bo w spodniach nie było nic interesującego, bardziej oburzającego, chociaż lady Burke musiała mieć wiele odwagi, skoro zdecydowała się je założyć mimo krytyki magicznego społeczeństwa — a bardziej mogłaby być intrygującym obiektem do obserwacji. Jak oślizgłe zwierzątka w szklanych klatkach — Nie wiem czemu jakakolwiek dama chciałaby się wcielać w męską rolę, lordowie bardzo często marszczą czoła i wydają się bardzo zapracowani i zmęczeni, nie wiem, po co chciałyby się tak męczyć. Ale nie sądzisz, że to całkiem zabawne? Tak patrzeć na te próby wyjścia przed szereg, choć przecież one i tak zostaną stłumione w zarodku, ponieważ dobrze urodzona panna musi wyjść za lorda. Nie traci się dobrej krwi — czasem oddaje się ją tym, co nie noszą szlachetnego brytyjskiego nazwiska i to wydawało się młodziutkiej lady Rosier prawdziwie okropne! Tak wyjść za kogoś niedostatecznie dobrego! Och, jak bardzo tego nie chciała! Colette marzył się partner całkiem przyjemny dla oka, ale nade wszystko z porządnego Angielskiego rodu, dzięki czemu mogłaby spacerować z nim pośród znajomych i wzbudzać u każdej panienki słuszną zazdrość. Zostać wydaną za kogoś obcego dla niej i samej society? Tylko najokrutniejsza bestia mogłaby to zrobić, a ona żadnych okrutnych bestii nie znała wcale.
Corinne na szczęście męża już miała, ale i tak bardzo przejmowała się swą urodą i pielęgnowała ją. Chciała jak najdłużej pozostawać młoda i piękna, choć trochę przerażała ją myśl, że jak zajdzie w ciążę, to przytyje – i co jeśli nigdy już nie wróci do swej idealnej figury z talią osy? Miała jednak nadzieję, że jej geny są na tyle dobre, że szczupła sylwetka pozostanie dla niej naturalna i po powiciu dziecka szybko do niej wróci.
- Ja, gdybym się tam uczyła, przyjaźniłabym się tylko z członkami brytyjskich rodów. Szlachetna krew ponad wszystko, osoby krwi nieszlachetnej nie byłyby dla mnie… równie wartościowym materiałem na przyjaciół, w końcu nie są mi równe – zauważyła, poprawiając brzeg rękawa sukni. – W Hogwarcie też uważałam za swoje przyjaciółki wyłącznie dziewczęta z rodów Skorowidzu, nikt kogo nazwisko tam nie widnieje, nie może być moim prawdziwym przyjacielem. Inne znajomości podtrzymywałam tylko dopóki były mi do czegoś potrzebne, na przykład do odrabiania za mnie lekcji, ale po Hogwarcie… No cóż, odkąd po raz ostatni opuściłam mury szkoły, utrzymuję relacje tylko wśród wyższych sfer.
Uśmiechnęła się promiennie. Corinne była fanatyczką ideologii czystości krwi, mierzyła wartość ludzi miarą pochodzenia i majętności, i choć oczywiście miała w Hogwarcie koleżanki krwi czystej pozbawionej szlachectwa, to nigdy nie traktowała ich na równi z damami z rodów szlachetnych. Były tylko koleżankami, nigdy przyjaciółkami, a po szkole nie utrzymywała z nimi kontaktu, bo jaką niby miała uzyskać korzyść ze znajomości z dziewczętami ze średniozamożnych domów? Corinne była osóbką interesowną i egocentryczną, jeśli nie widziała w czymś korzyści, to tego nie robiła. We Francji byłoby podobnie, szukałaby przyjaciół wśród szlachty, a cała reszta mogłaby co najwyżej być luźnymi znajomościami, i powinna się jeszcze cieszyć, że ktoś taki jak lady wtedy jeszcze Avery, w ogóle poświęca im swój cenny czas! Robiła to głównie dla korzyści; osoby nieszlachetne były jej potrzebne, żeby odrabiać za nią lekcje w zamian za ochłapy jej uwagi, ale Corinne nigdy nie uważała ich za równe sobie i po szkole, kiedy już nie potrzebowała odrabiania za nią lekcji, podtrzymywanie takich kontaktów stało się zbędne. Z osobami półkrwi nie zadawała się wcale, bo już wtedy uważała, że mieszańcy to materiał na przyszłą siłę roboczą i służbę, a nie na przyjaciół. Teraz jej krąg znajomych ograniczał się wyłącznie do szlachty i to tej która opowiedziała się po jedynej słusznej stronie.
- Odwaga jest rolą mężczyzn, nie kobiet. Nigdy nie skompromituję się tak, żeby biegać za Mathieu i recytować mu wiersze – rzekła. Należało wymyślić inny sposób by zwrócić jego uwagę, taki, który nie koliduje z ultrakonserwatywnymi poglądami Corinne na kwestię roli płci. – Nie wiem też, czy mamy wspólne hobby. Ja interesuję się malarstwem i muzyką, a także kwiatami, ale wydaje mi się, że żadna z tych rzeczy do niego nie pasuje. Mam wrażenie, że jego nie interesuje nic poza smokami. – Corinne absolutnie nie negowała jego pasji, to chwalebne że pielęgnował dziedzictwo swego rodu, chciała po prostu spędzać z nim trochę więcej czasu.
- To prawda, bez wątpienia świetnie odnajduje się w tej roli i dobrze sobie z nią radzi – przyznała odnośnie Evandry. Prawdę mówiąc, Corinne cieszyła się, że to Evandra dźwiga to brzemię a nie ona. Corinne uwielbiała leżeć i pachnieć, i nie mieć żadnych obowiązków poza byciem, dobrym wyglądaniem oraz przyszłym rodzeniem mężowi dzieci (co przecież jest wystarczającym poświęceniem!), dlatego cieszyła się, że to Evandra ogarnia wszystkie sprawy dworu i nie marzyła wcale o byciu na jej miejscu. Tak samo zdecydowanie nie miała ochoty na żadne akcje pomocowe dla ludu. Obrazy mogła przekazać, co by wszyscy widzieli jaka jest wspaniałomyślna, ale żadnego nalewania biedocie zupy ani tego typu uwłaczających jej godności czynności! – Jestem pewna, że moje obrazy wspomogą potrzebujących w sposób odpowiedni, a nasz ród zyska w ich oczach swą wspaniałomyślnością, przy jednoczesnym ograniczonym wysiłku z mojej strony. – A grunt żeby się za bardzo nie namęczyć, prawda? Corinne była od tego, żeby wypoczywać, być i wyglądać, a nie, o zgrozo, pracować w jakikolwiek sposób. Była ozdobą męża i rodu.
- Jestem przekonana, że świetnie poradzisz sobie z debiutem. Myślę też, że kawalerów jest dość, byś nie musiała podpierać ścian, nawet jeśli zadebiutuje więcej panien. – Colette była w końcu śliczna i pochodziła ze znakomitego rodu Rosierów, żaden rozsądny kawaler nie popuściłby okazji do zapoznania się z nią i wspólnego tańca. Choć oczywiście nie każdy będzie przystojny, bo niscy lub grubi też na pewno szukali ładnych kandydatek na żony. Dobrze, że Mathieu nie był niski, gruby ani szpetny. – Po wszystkim musisz mi koniecznie opowiedzieć, z kim tańczyłaś i który mężczyzna zwrócił twoją największą uwagę… - poprosiła ją, bo była tego bardzo, ale to bardzo ciekawa!
- Co do koloru sukni, to raczej zdecyduję się na rodowe barwy, podczas tak ważnych wydarzeń jak sabat nie chcę nosić kolorów innych rodów, bez względu na to, jak bardzo by mi się podobały – przyznała; lubiła zielenie i odcienie niebieskiego, ale jeśli je zakładała, to tylko w mniej formalnych okolicznościach. A sabat był wydarzeniem na tyle ważnym i oficjalnym, że uważałaby za niestosowność przywdzianie barw tradycyjnie przypisanych innym rodom, zwłaszcza jako świeża mężatka, która dopiero weszła w nowy ród. Musiała więc wybrać kolory Rosierów, no chyba że wytyczne od lady Nott będą inne; w końcu jej noworoczne sabaty nie raz były balami przebierańców z tego co słyszała od starszych krewnych, którzy zaliczyli takich wydarzeń więcej. Ona sama była ledwie rok po debiucie, to tylko raz miała okazję świętować Nowy Rok jako dorosła dama, choć samych sabatów i innych wydarzeń oczywiście zaliczyła w tym czasie więcej niż jeden.
Corinne także nigdy nie rozumiała jak można porzucić rodzinę i życie w luksusach. Ona sama prędzej by umarła niż zamieniła swoje wygodne, dostatnie życie na wegetację zwyczajnej czarownicy. Żadna miłość nie była warta rezygnacji z luksusów. Dlatego też starannie omijała te historie, które opowiadały o czarownicach porzucających bogactwa na rzecz miłości jako bluźniercze i niestosowne, bo nie widziała w tym romantyzmu, tylko upadek. Ale niestety nawet w ich prawdziwym świecie istniały takie kobiety, które odrzucały swoje wygodne życie oraz swoje umiłowane rodziny, by nędznie wegetować wśród plebsu.
- Pewnie tak jest. I mam nadzieję, że bardzo żałuje swej jakże lekkomyślnie popełnionej hańby oraz tego, jak bardzo skrzywdziła swój ród – pokiwała śliczną główką, myśląc z obrzydzeniem o tej skończonej idiotce, byłej Selwynównie, która odrzuciła całe swoje życie dla jakiegoś prostaka z gminu. Gdyby to zależało od Corinne, to osoby zdradzające krew byłyby bardzo surowo karane, dla przykładu, aby zniechęcić do tego innych. Pod tym względem rozumowała jak Avery. Nienawidziła odszczepieńców bardzo gorliwie. - Ale dzięki jej skrajnie głupiej decyzji, to ja mogę tu teraz z tobą siedzieć i to ja w przyszłości wydam na świat potomków Mathieu. Jestem pewna, że nasze dzieci będą bardzo ładne i godnie poniosą nazwisko Rosier.
O tak, skoro ona była piękna, a Mathieu przystojny, to ich dzieci też będą atrakcyjne. Będą mieć też znakomite pochodzenie i wychowanie, więc będą godnie prezentować ród.
- Ja zdecydowanie nie chciałabym być mężczyzną nawet przez jeden dzień, zbyt dużo mają obowiązków na swych barkach… No, ale istnieją kobiety, których umysły zostały zamroczone zgubną ideologią niezależności, które chcą pracować zamiast wychodzić za mąż i rodzić dzieci. Straszne, naprawdę straszne! – jęknęła teatralnie, przewróciła oczami i uniosła dłoń do skroni, bo to też nie mieściło jej się w głowie, jak można chcieć pracować zamiast korzystać ile wlezie z wygodnego, luksusowego życia na koszt męża i rodu. Ale czego by nie mówić o lady Burke, ona przynajmniej dbała o dobro swego rodu i była mu oddana, ale Corinne słyszała w przeszłości plotki o przypadkach znacznie bardziej skrajnych niż ona, na przykład o damach, które udawały się na staże do ministerstwa albo do Munga… straszne, naprawdę straszne i niepojęte! Corinne nie zamierzała nigdy, przenigdy skalać swych rączek żadną pracą, a ideologia zgubnego postępu nigdy nie znajdzie drogi ku jej skrajnie konserwatywnemu umysłowi.
Jeszcze przez dłuższy czas kontynuowały sobie te ploteczki na temat dziewcząt, które ulegały zgubnym wpływom, by później wrócić do tematu sabatu i rozważań na temat przystojnych kawalerów, których Colette potencjalnie mogłaby poznać podczas debiutu. Spędziły razem naprawdę miły czas przy herbatce i poczęstunku, a Corinne cieszyła się, że znalazła nową, ciekawą towarzyszkę do ploteczek i wspólnego spędzania czasu.
| zt. x 2
- Ja, gdybym się tam uczyła, przyjaźniłabym się tylko z członkami brytyjskich rodów. Szlachetna krew ponad wszystko, osoby krwi nieszlachetnej nie byłyby dla mnie… równie wartościowym materiałem na przyjaciół, w końcu nie są mi równe – zauważyła, poprawiając brzeg rękawa sukni. – W Hogwarcie też uważałam za swoje przyjaciółki wyłącznie dziewczęta z rodów Skorowidzu, nikt kogo nazwisko tam nie widnieje, nie może być moim prawdziwym przyjacielem. Inne znajomości podtrzymywałam tylko dopóki były mi do czegoś potrzebne, na przykład do odrabiania za mnie lekcji, ale po Hogwarcie… No cóż, odkąd po raz ostatni opuściłam mury szkoły, utrzymuję relacje tylko wśród wyższych sfer.
Uśmiechnęła się promiennie. Corinne była fanatyczką ideologii czystości krwi, mierzyła wartość ludzi miarą pochodzenia i majętności, i choć oczywiście miała w Hogwarcie koleżanki krwi czystej pozbawionej szlachectwa, to nigdy nie traktowała ich na równi z damami z rodów szlachetnych. Były tylko koleżankami, nigdy przyjaciółkami, a po szkole nie utrzymywała z nimi kontaktu, bo jaką niby miała uzyskać korzyść ze znajomości z dziewczętami ze średniozamożnych domów? Corinne była osóbką interesowną i egocentryczną, jeśli nie widziała w czymś korzyści, to tego nie robiła. We Francji byłoby podobnie, szukałaby przyjaciół wśród szlachty, a cała reszta mogłaby co najwyżej być luźnymi znajomościami, i powinna się jeszcze cieszyć, że ktoś taki jak lady wtedy jeszcze Avery, w ogóle poświęca im swój cenny czas! Robiła to głównie dla korzyści; osoby nieszlachetne były jej potrzebne, żeby odrabiać za nią lekcje w zamian za ochłapy jej uwagi, ale Corinne nigdy nie uważała ich za równe sobie i po szkole, kiedy już nie potrzebowała odrabiania za nią lekcji, podtrzymywanie takich kontaktów stało się zbędne. Z osobami półkrwi nie zadawała się wcale, bo już wtedy uważała, że mieszańcy to materiał na przyszłą siłę roboczą i służbę, a nie na przyjaciół. Teraz jej krąg znajomych ograniczał się wyłącznie do szlachty i to tej która opowiedziała się po jedynej słusznej stronie.
- Odwaga jest rolą mężczyzn, nie kobiet. Nigdy nie skompromituję się tak, żeby biegać za Mathieu i recytować mu wiersze – rzekła. Należało wymyślić inny sposób by zwrócić jego uwagę, taki, który nie koliduje z ultrakonserwatywnymi poglądami Corinne na kwestię roli płci. – Nie wiem też, czy mamy wspólne hobby. Ja interesuję się malarstwem i muzyką, a także kwiatami, ale wydaje mi się, że żadna z tych rzeczy do niego nie pasuje. Mam wrażenie, że jego nie interesuje nic poza smokami. – Corinne absolutnie nie negowała jego pasji, to chwalebne że pielęgnował dziedzictwo swego rodu, chciała po prostu spędzać z nim trochę więcej czasu.
- To prawda, bez wątpienia świetnie odnajduje się w tej roli i dobrze sobie z nią radzi – przyznała odnośnie Evandry. Prawdę mówiąc, Corinne cieszyła się, że to Evandra dźwiga to brzemię a nie ona. Corinne uwielbiała leżeć i pachnieć, i nie mieć żadnych obowiązków poza byciem, dobrym wyglądaniem oraz przyszłym rodzeniem mężowi dzieci (co przecież jest wystarczającym poświęceniem!), dlatego cieszyła się, że to Evandra ogarnia wszystkie sprawy dworu i nie marzyła wcale o byciu na jej miejscu. Tak samo zdecydowanie nie miała ochoty na żadne akcje pomocowe dla ludu. Obrazy mogła przekazać, co by wszyscy widzieli jaka jest wspaniałomyślna, ale żadnego nalewania biedocie zupy ani tego typu uwłaczających jej godności czynności! – Jestem pewna, że moje obrazy wspomogą potrzebujących w sposób odpowiedni, a nasz ród zyska w ich oczach swą wspaniałomyślnością, przy jednoczesnym ograniczonym wysiłku z mojej strony. – A grunt żeby się za bardzo nie namęczyć, prawda? Corinne była od tego, żeby wypoczywać, być i wyglądać, a nie, o zgrozo, pracować w jakikolwiek sposób. Była ozdobą męża i rodu.
- Jestem przekonana, że świetnie poradzisz sobie z debiutem. Myślę też, że kawalerów jest dość, byś nie musiała podpierać ścian, nawet jeśli zadebiutuje więcej panien. – Colette była w końcu śliczna i pochodziła ze znakomitego rodu Rosierów, żaden rozsądny kawaler nie popuściłby okazji do zapoznania się z nią i wspólnego tańca. Choć oczywiście nie każdy będzie przystojny, bo niscy lub grubi też na pewno szukali ładnych kandydatek na żony. Dobrze, że Mathieu nie był niski, gruby ani szpetny. – Po wszystkim musisz mi koniecznie opowiedzieć, z kim tańczyłaś i który mężczyzna zwrócił twoją największą uwagę… - poprosiła ją, bo była tego bardzo, ale to bardzo ciekawa!
- Co do koloru sukni, to raczej zdecyduję się na rodowe barwy, podczas tak ważnych wydarzeń jak sabat nie chcę nosić kolorów innych rodów, bez względu na to, jak bardzo by mi się podobały – przyznała; lubiła zielenie i odcienie niebieskiego, ale jeśli je zakładała, to tylko w mniej formalnych okolicznościach. A sabat był wydarzeniem na tyle ważnym i oficjalnym, że uważałaby za niestosowność przywdzianie barw tradycyjnie przypisanych innym rodom, zwłaszcza jako świeża mężatka, która dopiero weszła w nowy ród. Musiała więc wybrać kolory Rosierów, no chyba że wytyczne od lady Nott będą inne; w końcu jej noworoczne sabaty nie raz były balami przebierańców z tego co słyszała od starszych krewnych, którzy zaliczyli takich wydarzeń więcej. Ona sama była ledwie rok po debiucie, to tylko raz miała okazję świętować Nowy Rok jako dorosła dama, choć samych sabatów i innych wydarzeń oczywiście zaliczyła w tym czasie więcej niż jeden.
Corinne także nigdy nie rozumiała jak można porzucić rodzinę i życie w luksusach. Ona sama prędzej by umarła niż zamieniła swoje wygodne, dostatnie życie na wegetację zwyczajnej czarownicy. Żadna miłość nie była warta rezygnacji z luksusów. Dlatego też starannie omijała te historie, które opowiadały o czarownicach porzucających bogactwa na rzecz miłości jako bluźniercze i niestosowne, bo nie widziała w tym romantyzmu, tylko upadek. Ale niestety nawet w ich prawdziwym świecie istniały takie kobiety, które odrzucały swoje wygodne życie oraz swoje umiłowane rodziny, by nędznie wegetować wśród plebsu.
- Pewnie tak jest. I mam nadzieję, że bardzo żałuje swej jakże lekkomyślnie popełnionej hańby oraz tego, jak bardzo skrzywdziła swój ród – pokiwała śliczną główką, myśląc z obrzydzeniem o tej skończonej idiotce, byłej Selwynównie, która odrzuciła całe swoje życie dla jakiegoś prostaka z gminu. Gdyby to zależało od Corinne, to osoby zdradzające krew byłyby bardzo surowo karane, dla przykładu, aby zniechęcić do tego innych. Pod tym względem rozumowała jak Avery. Nienawidziła odszczepieńców bardzo gorliwie. - Ale dzięki jej skrajnie głupiej decyzji, to ja mogę tu teraz z tobą siedzieć i to ja w przyszłości wydam na świat potomków Mathieu. Jestem pewna, że nasze dzieci będą bardzo ładne i godnie poniosą nazwisko Rosier.
O tak, skoro ona była piękna, a Mathieu przystojny, to ich dzieci też będą atrakcyjne. Będą mieć też znakomite pochodzenie i wychowanie, więc będą godnie prezentować ród.
- Ja zdecydowanie nie chciałabym być mężczyzną nawet przez jeden dzień, zbyt dużo mają obowiązków na swych barkach… No, ale istnieją kobiety, których umysły zostały zamroczone zgubną ideologią niezależności, które chcą pracować zamiast wychodzić za mąż i rodzić dzieci. Straszne, naprawdę straszne! – jęknęła teatralnie, przewróciła oczami i uniosła dłoń do skroni, bo to też nie mieściło jej się w głowie, jak można chcieć pracować zamiast korzystać ile wlezie z wygodnego, luksusowego życia na koszt męża i rodu. Ale czego by nie mówić o lady Burke, ona przynajmniej dbała o dobro swego rodu i była mu oddana, ale Corinne słyszała w przeszłości plotki o przypadkach znacznie bardziej skrajnych niż ona, na przykład o damach, które udawały się na staże do ministerstwa albo do Munga… straszne, naprawdę straszne i niepojęte! Corinne nie zamierzała nigdy, przenigdy skalać swych rączek żadną pracą, a ideologia zgubnego postępu nigdy nie znajdzie drogi ku jej skrajnie konserwatywnemu umysłowi.
Jeszcze przez dłuższy czas kontynuowały sobie te ploteczki na temat dziewcząt, które ulegały zgubnym wpływom, by później wrócić do tematu sabatu i rozważań na temat przystojnych kawalerów, których Colette potencjalnie mogłaby poznać podczas debiutu. Spędziły razem naprawdę miły czas przy herbatce i poczęstunku, a Corinne cieszyła się, że znalazła nową, ciekawą towarzyszkę do ploteczek i wspólnego spędzania czasu.
| zt. x 2
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Tarasy
Szybka odpowiedź