Wydarzenia


Ekipa forum
Wielki wagon
AutorWiadomość
Wielki wagon [odnośnik]18.10.20 18:06

Wielki wagon

★★
Wielki wagon mieści się gdzieś pośrodku wagonów mieszkalnych, naprzeciwko paleniska wykorzystywanego do ognisk; nie jest przez nikogo zamieszkały, uchodzi za wspólny i pełni rolę integracyjną. Jego wnętrze jest magicznie powiększone tak, by zmieścić co najmniej kilkudziesięciu czarodziejów, a barwne wyposażenie wciąż ma polowy, ale bardzo wygodny charakter porozrzucanych po dywanach poduszek. Najczęściej właśnie tutaj świętowane są wszelkie sukcesy cyrkowej rodziny, organizuje się również mniej lub bardziej spontaniczne spotkania, wagon może też służyć po prostu do bardziej ekstrawertycznego odpoczynku w gronie pozostałych artystów.

[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:24, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Wielki wagon Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Wielki wagon [odnośnik]16.06.21 10:15
25 XI (?)

Dzień ledwie wykluł się z nocy, kiedy Keat, objuczony kilkoma przydatnymi drobiazgami, kanałami zaczął przedzierać się do Londynu; za każdym razem, za każdym zakrętem, zastanawiał się, czy za kolejnym zastanie kogoś bądź coś, czego wcale się nie spodziewał, przywyknąwszy już do faktu, że ta jedna droga nie zawiodła go nigdy.
Umieszczony w porcie świstoklik do cyrku także znalazł na swoim miejscu; kilka minut później krążył już pomiędzy chapiteau a wielkim wagonem, w nerwowym oczekiwaniu; miał dzisiaj sporo do zrobienia, nie mógł tkwić tu wiecznie. Obrał szybko ostatnią mandarynkę, śniadaniową, wpakowując ją całą do buzi.
Może był to tylko uśmiech szczęścia, wkrótce jednak znajoma sylwetka zamigotała nieopodal, nadciągała ze strony pomniejszych wozów, najpewniej po prostu mieszkalnych.
- Marcel - półgłosem, niemal napastliwie, wypowiedział imię Sallowa, gdy tylko skrócił nieco dzielący ich dystans - nie masz czasem papierosa, co? - zakaszlał w otwartą dłoń, czując się znowu rozdrażniony, kiedy po raz kolejny głód tytoniowy dał o sobie znać. Przychodziły takie momenty, gdy nie potrafił się na niczym skoncentrować, na niczym - poza tym zasysającym go od środka pragnieniem.
Wzrok przemknął po otoczeniu, po innych sylwetkach, które krążyły gdzieś dalej; z pewnością nie na tyle blisko, żeby go usłyszeć.
- Mniejsza z tym, mam do ciebie sprawę - widać było po nim, że jest w biegu, że przystanął tylko na chwilę, to nie zajmie długo - ale zanim, wszystko u ciebie... względnie dobrze? - zreflektował się jeszcze, zdając sobie sprawę z tego, że właściwie oduczył się o to pytać, jakby z góry zakładając, że ten krótki przebłysk zainteresowania nie ma najmniejszego sensu, skoro dobrze być nie może. Nie w świecie takim jak ten.
- Nie chciałem pisać w liście, bo mógłbym ci tu narobić kłopotów, gdyby ktoś zobaczył go przed tobą;  chodzi o świstokliki prowadzące do cyrku. Jesteś w stanie rozeznać się, jak to dokładnie wygląda? - a może po prostu to wiedział? - Ile ich jest, które są na stałe pozostawione w poszczególnych miejscach, jak chociażby ten w porcie? W jakich miejscach? Czy są zabezpieczone? Co z pozostałymi... tymczasowymi? Skąd jeszcze można się tu dostać? Właściwie... właściwie przyda się wszystko, czego tylko uda ci się na ten temat dowiedzieć - być może jeszcze nie teraz, lecz kiedyś taka opcja szybkiej podróży uratuje komuś cztery litery w najmniej spodziewanym momencie, bo będą wiedzieli, jaką siatkę połączeń tworzą świstokliki z cyrku, będącego styczną łączącą je wszystkie. - To nie jest nic bardzo pilnego, ale może się przydać, na pewno nikt nie nadużywałby tej wiedzy - zaznaczył jeszcze; kiedy były inne możliwości, zwracanie uwagi na cyrk nie byłoby najrozsądniejsze, ale te inne możliwości mogą się niegdyś skończyć. A choć jedna furtka do Londynu powinna zostać uchylona.
Nie musiał dodawać, że to nie jest wiedza, która potrzebna jest jemu - pytał niejako w imieniu Zakonu.

[bylobrzydkobedzieladnie]



from underneath the rubble,
sing the rebel song


Ostatnio zmieniony przez Keat Burroughs dnia 08.08.21 22:43, w całości zmieniany 1 raz
Keat Burroughs
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
I will survive, somehow I always do
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7770-keaton-burroughs https://www.morsmordre.net/t7784-sterta-nieprzeczytanych-listow#217101 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f128-oaza-chata-nr-69 https://www.morsmordre.net/t7785-skrytka-bankowa-nr-1866#217105 https://www.morsmordre.net/t7787-keaton-burroughs#217189
Re: Wielki wagon [odnośnik]19.06.21 16:40
Z niedbale zarzuconą koszulą i butelką bliżej niezidentyfikowanej substancji - służącej do tajemnej sztuki połykania zaczarowanego ognia - zmierzał na odosobnione tereny, na których mógł poćwiczyć w spokoju, nie spodziewał się po drodze natrafić na towarzystwo - a juz na pewno na towarzystwo tak niecodzienne. Zatrzymał się, spodziewając się kłopotów, skinięciem głowy zapraszając go w mniej uczęszczany zakręt, by zejść z widoku.
- Keat - powitał go, również półgłosem, kręcąc głową na jego zapytanie. - Tylko ogień, jeśli masz ochotę - dodał z szelmowskim uśmiechem, choć wiedział, że ten pewnie nie zrozumie żartu; potrząsnął butelką, mikstura ognistego oddechu potrafiła przeobrazić płomień w sztukę. - Nieważne - dodał, orientując się, że pewnie pomyśli, że miał na myśli ognistą whisky, a był ledwie ranek. - Pewnie, a u ciebie? - Nic od dawna nie było w porządku. Zamordowana matka była dopiero preludium to tragedii nadchodzących zdarzeń, pobyt w więzieniu, problemy przy rejestracji różdżki, donosy, ucieczka przed policją, chyba nic już nigdy nie będzie w porządku. Póki ten koszmar się nie skończy. Póki nie pomogą mu się skończyć. A potem umilkł - żeby w pełni wysłuchać jego słów.
Oczywiście, że wiedział, gdzie leżały świstokliki; mieszkał tu, bywał delegowany do prostych nieistotnych prac, czasem sam je rozrzucał. Uciekł spojrzeniem w bok, z zawahaniem, bo z jednej strony rozumiał sens jego prośby, z drugiej - miał powody pozostać nieprzekonanym.
- Przepraszam  - odpowiedział, po dłuższej chwili namysłu. - Gdybyś poprosił mnie, żebym poświęcił w tym celu swój własny dom, zrobiłbym to bez zawahania. Ale tu oprócz mnie mieszka moja rodzina. - Pan Carrington okazał mu niesamowicie dużo dobroci. Nie zamierzał narażać go lekkomyślnie. Rozumiał pobudki, ale kiedy stawiano na szali życie zbiega i życie cyrkowca, nie zamierzał być tym, który wybierze, które z nich niosło większą wartość. - Na każdy świstoklik prowadzący do naszego cyrku jest wystawiona zgoda Ministerstwa Magii, wiedzą o nich wszystkich. - Wiedział o tym, odkąd usiłował zarejestrować swoją różdżkę. Przez niego pojawiły się problemy z zezwoleniami. Carringtonowie nie szukali problemów z władzą. Jeśli na Arenie nagle zaczną się pojawiać znikąd Zakonnicy uciekający w brawurze przed służbami bezpieczeństwa, pytań ze strony Ministerstwa Magii pojawi się znacznie więcej, niż już jest. - Nie było cię w Parszywym tamtego dnia, nie wiesz, co się tam działo - Ale z pewnością słyszałeś. - Hagrida dalej nie wypuszczono - Może i się o to prosił - Celiny też nie - Ona już nie, nie chciało mu się wierzyć w bajkę o ataku na jego ojca. - Nie narażę tych ludzi, Keat - Pokręcił głową, z niezadowoleniem, bo naprawdę chciałby pomóc. - Może parę tygodni temu udałoby się to zrobić bez zwracania na siebie uwagi, ale nie teraz. Frances złożyła na mnie donos do Ministerstwa Magii. - Kim ona właściwie jest dla ciebie, Keat? Znacie się, jak dobrze? Ile wie o tobie? Czy wiesz, że powinieneś być przy niej ostrożny? - Zmyśliła go z góry na dół, o niczym nie wiedziała. Najwyrazniej nawet o tym, jak się nazywam. - Nazwisko Carrington przylgnęło do niego nie tylko w papierach, używał go od dawna. Czuł pewną gorycz, że nie zadała sobie trudu, żeby je poznać.  - Ale przypadkiem udało jej się trafić zbyt celnie i teraz mnie tutaj szukają. Jesteśmy na cenzurowanym, muszę uważać - wyjaśnił, nie wdawał się w dywagacje dlaczego Frances to zrobiła - nie rozumiał i nie szukał zrozumienia. - Słuchaj, jeśli ktoś planuje w okolicy akcję, niech da mi znać. Przeprowadzę go bezpiecznie. Pomogę mu uciec. Bez wydawania tych informacji wszystkim - zaoferował się w zamian, bo nie chciał odmawiać, jeśli tylko istniała szansa na to, że jego informacje pomogą - był gotów nadstawić głowę i poprowadzić Zakonników za ręce drogą, która w danym momencie wyda się najbezpieczniejsza. Nie myślał o tym, że tym sposobem mógł stracić przykrywkę i zostać ewakuowany z miasta, był kąpany w gorącej wodzie, ale o tych, których kochał, nie myśleć nie potrafił. I nigdy by ich świadomie nie naraził. Nie po tym, jak go usynowili. Nie czuł się z tym dobrze, w jego spojrzeniu błysnęło coś niezręcznego, w tonie głosu - wybrzmiewała przepraszająca nuta. Naprawdę chciałby odpowiedzieć inaczej. Zza ramienia usłyszał głos, ktoś go wołał, uśmiechnął się przepraszająco. Pracował tu. - Muszę lecieć - oznajmił. - Ciebie też nie powinno tutaj być samego. Przejdź na tereny przeznaczone dla gości zanim ktoś cię znajdzie - poprosił, podążając za głosem, wkrótce znikając z zasięgu jego wzroku - odznaczył go płomień, który od jego oddechu sięgnął wkrótce nieba, naśladując cyrkowych połykaczy ognia.

zt


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali



Ostatnio zmieniony przez Marcelius Sallow dnia 10.08.21 1:26, w całości zmieniany 1 raz
Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Wielki wagon [odnośnik]08.08.21 21:07
30 XI 1957


in my defense, your honor, I simply
do not vibe with the law

Dłonie wsunięte w kieszenie płaszcza oraz zaróżowiony kraniec nosa wciśnięty w czerwony szalik, zdawało się, że to jedyna obrona przed mroźniejszym wiatrem złośliwie wślizgującym się pod materiał okrycia wierzchniego, wywołujący mimowolne przygryzanie dolnej wargi. A przecież była jeszcze złość, ta płomieniem osiadającym w przestrzeni błękitu żył, co pod cienkim pergaminem skóry drzemią. Złość nieskierowana na powód konkretny, tylko zbudzona zmęczeniem oraz niewyspaniem się, ciągłym trudem spracowanych mięśni oraz irytującym splotem ostatnich dni, gdzie wydarzyło się wszystko i nie zdarzyło się nic. Tylko nawet gniew nie może przegonić zimowego tchnienia, ani sadzawek lodem zroszonych, na które szło wpaść i skręcić sobie kark, ale przestań dramatyzować Finnie, to tylko głupia kałuża. Sam jesteś głupia kałuża, myśli, kiedy serce szaleńczo trzepoce w piersi, bo znowu nie patrzyła pod nogi, ślizgając się i tylko wyczucie równowagi pozwalało uniknąć bolesnego upadku. Kierując się od jednego wagonu do drugiego, piąstką uderzała w drzwi sąsiadów, żeby się nie spóźnili, bo może sen ich nie zdążył opuścić.
- Pobudka, pan Carrington każe się pojawić! - woła, ale jakoś tak bez przekonania, bo nie wie, kiedy stała się dziewczynką na posyłki. Może w momencie, w którym Alphonse uznał ją za niecną złodziejkę, a Jones podświadomie chciała go przekonać, że wcale tak nie jest, nawet jeśli w zasadzie tak było. Ale to nie miała być taka do końca kradzież, chciała zerknąć z ciekawości, jakie zioła w swym zaopatrzeniu posiada zarządca, co było dosyć głupie, bo rozpoznać ich i tak nijak nie potrafiła. Nie dbając jednak o podobne szczegóły, po prostu się starała. Tak, jak teraz starała się nie ziewać, docierając wreszcie do wielkiego wagonu. O dziwo, a może i nie, bo chyba na Arenie już niewiele zdziwić ją mogło, pojawiła się jako jedna z pierwszych, płaszcz niedbale rzuciła przy samym wnętrzu, by paść, jak trup mogła na zbiorowisko poduszek, w które wtuliła się niczym kot. Zanim pojawią się wszyscy, tudzież tylko poszczególnie wybrani, jeszcze zdąży zapaść w krótką drzemkę, większość z nich i tak uważała, że zasada modnego pojawienia się na końcu nadal jest popularna. Czy coś w tym stylu.


Jak ja Cię obronię i po czyjej stronie
Stanąć mam dziś, gdy oczu wrogich sto?
Finley Jones
Finley Jones
Zawód : Tancerka Ognia
Wiek : 20 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna

it's courage and fear
not courage or fear

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Wielki wagon IYOfLg4
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9481-finley-jones https://www.morsmordre.net/t9564-finleyowe https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f351-dzielnica-portowa-arena-carringtonow-wagon-9 https://www.morsmordre.net/t9667-skrytka-nr-2188 https://www.morsmordre.net/t9568-finley-jones
Re: Wielki wagon [odnośnik]10.08.21 19:20
Spała słodkim i niczym niezmąconym snem, śniła o wacie cukrowej i lecie, którego tak bardzo teraz potrzebowała dla dobrego samopoczucia, a które skończyło się niedawno i miało wrócić dopiero za kilka miesięcy, gdy nagłe uderzenie niepasujące do sennego klimatu powolnie wybudziło ją i przywróciło do świata realnego. Dłuższą chwilę zajęło, nim zrozumiała co się dzieje a sens krzyczanych przez Finley słów zrozumiała dopiero za trzecim razem, jednak gdy już je zrozumiała, szybko otrzeźwiała. Pan Carrington nie zwoływał spotkań bez powodu, zwłaszcza o tak dzikiej godzinie, ale nie podejrzewała, że zrobili coś złego i mieli teraz za to oberwać po głowie. Jedyna taka sytuacja była dość dawno i już za to dostali naganę – ale kto wie, może niewystarczającą?
Szybko doprowadziła się do porządku, zjawiając się na miejscu jako druga, ku swojemu zdziwieniu zastając tylko Finley. Marszcząc brwi zamierzała w pierwszym odruchu uderzyć ją miękką poduchą i obudzić tak, jak to zrobiła przed paroma minutami ona sama, ale szybko zaniechała swojego pomysłu, uznając, że chyba nie jest w nastroju na takie zabawy, więc jedynie co to usiadła nieopodal dziewczyny, zapadając się w miękkie pufy. Kontrolnie jednak zerkała co jakiś czas w kierunku drzwi; nie dlatego, że obawiała się wejścia smoka zwanego panem Carrington, a Marcela, do którego nie odzywała się od początku listopada po zajściu w Arenie.


go alone
my flower, and keep my whole lovely you; wild green stones alone my lover and keep us on my heart.
Nora Fletcher
Nora Fletcher
Zawód : charakteryzatorka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
get ready to unleash hell
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
https://i.pinimg.com/564x/e7/d3/7d/e7d37d08346e18fdd609380ea235b124.jpg
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9477-nora-fletcher#288762 https://www.morsmordre.net/t9895-kiedys-bedzie-sowa#299361 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f370-dzielnica-portowa-arena-carringtonow-wagon-10 https://www.morsmordre.net/t9903-skrytka-bankowa-nr-2170#299562 https://www.morsmordre.net/t9898-n-fletcher#299381
Re: Wielki wagon [odnośnik]10.08.21 23:17
Zbudził go głos Finley, poderwał głowę z miękkiej poduszki, przeczesując dłonią zwichrzone włosy; o czymś zapomniał, o czymś nie wiedział? Skierował wzrok za okno, na słońce, było zdecydowanie zbyt nisko - instynktownie odwrócił się na drugi bok, kiedy krzyk dobiegł go od wagonu obok. Pan Carrington? Po co? Nowa forma znęcania się nad nimi? A może coś się stało? Bez entuzjazmu wyczołgał się z łóżka, narzucając na siebie pomięte wczorajsze ubranie, spodnie i białą koszulę, której guziki zapiął niedbale, nie pod samą szyję, nie zakładając sobie trudu wsunięcia jej w spodnie. Przemył tylko twarz w misce z lodowatą wodą przed wagonem, osuszając ją wiszącą obok tkaniną, wybudzając się ze snu. Drzwi nie zamknął za sobą na klucz, nie miał w środku nic cennego, nie zarzucił tez kurtki ni swetra, bo choć pod ubranie wdzierał się jesienny chłód, to do przejścia miał ledwie kawałek, za pozostałymi zmierzając do wielkiego wagonu. Wyglądało to trochę jakby nie on jeden nie wiedział, co się działo. Niepokój wdzierał się do serca, niezrozumienie stawiało pytania, na które nie spodziewał się znaleźć odpowiedzi bez pana Carringtona.
- Fin - zaspany przywitał się z tancerką od wejścia, gdy jej wzrok odnalazł ją jako pierwszą, zaraz przemknął na Norę, którą zignorował ostentacyjnie, omijając ją wzrokiem. Dopiero teraz przypomniał sobie, że nie zjadł śniadania - nie zdążył - choć już zaczynał żałować. - Co się dzieje? - zapytał, spodziewając się, że może ona wie więcej - skoro już stawiała na nogi całą komunę, zdawała się być jedynym dostępnym źródłem informacji. Czy słusznie, nie wiedział. Otuliło go w środku cieplejsze powietrze, ogrzewając skórę zmarzniętą jesiennym wiatrem. Nie usiadł obok dziewczyn, przed śniadaniem rozgrzewał zwykle mięśnie, a skoro i tak miał tutaj zmarnować czas - nie zamierzał robić tego bezproduktywnie. Stanął gdzieś po drugiej stronie, pod jedną z krokwi podtrzymujących dach, by wybić się do skoku i złapać się jej rękoma. Podciągnął się w górę, opadł z powrotem, chyba traktując to bardziej jak zabawę niż ćwiczenia; z lekkością ruchów rozbujał się w przód i w tył.


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Wielki wagon [odnośnik]19.08.21 1:36
Wczesne, dla niektórych nieludzkie godziny poranne wybudziły zaspanych członków cyrkowej gromady. Zbyt niska temperatura oszroniła wierzchnią część kolorowych namiotów pozostawiając drobny, lodowy nalot. Nieprzyjemny chłód wdzierał się między luźne kotary, przenikał przez cienkie ściany blaszanych wagonów tracących temperaturę podnoszoną przez niezawodną wiązkę magii. Błotniste dróżki, niewyłożone drobnym, utwardzającym kamieniem, zamieniły się w prawdziwe lodowisko, narażając tutejszych mieszkańców na niespodziewane kontuzje i częstsze złamania. Zima, która bez zapowiedzi rozłożyła się na obszernym terytorium Areny, wyrządziła pierwsze szkody; podburzyła zajętego współrządcę, który od kilku tygodni zmagał się z lawiną, różnorodnych, niezwykle pilnych sprawunków. Sowy odbierane od starszego brata zsyłały ogrom korespondencji, której nie nadążał przeczytać. Codziennie przechadzał się między najistotniejszymi placówkami spisując elementy wymagające natychmiastowej modernizacji: dziura w namiocie iluzjonisty, przestarzałe, połamane ogrodzenia utrzymujące najniebezpieczniejsze zwierzęta, dezorganizacja spiżarni, kwestie potwierdzenia zimowego programu, który nie był jeszcze kompletny, spójny, w żadnym stopniu idealny. Od pewnego czasu napotykał również na problemy kadrowe, odnotowywał coraz więcej sytuacji, wskazujących zbytnią samowolkę, niesubordynację, dziecinną lekkomyślność oraz beztroskę, której nie mógł tak po prostu zaakceptować. Wprowadzanie obcych, narażanie kosztownego, wspólnego mienia podczas ulotnych, cennych godzin pracy, niedyspozycyjność najważniejszych artystów, kreujących kwintesencję nadchodzącej inscenizacji; cyrkowa młodzież stanowiła wyzwanie, o którym nie zdawał sobie sprawy, z którym zwyczajnie nie dawał sobie rady.
Malutkie lampki, zatrważająca ilość stopionych świec rozświetlała wnętrze wagonu numer dwa. Granatowa noc rozciągała się na pustej przestrzeni nieba, dodając mistycznego, tajemniczego nastroju. Dym ciężkich, piżmowych kadzideł z odrobiną odurzającego środka przenikał każdy kąt, najdrobniejszy przedmiot, ludzkie tkanki, wprowadzając w upragniony trans. Brodaty mężczyzna siedzący na macie plecionej z kolorowych sznurków, przepadł w odległej medytacji tracąc kontakt z rzeczywistością. Włosy wymknięte z ciasnego kucyka, rozsypały się wokół zarośniętej twarzy, powieki drżały, gdyż to, co działo się w jego umyśle było tak niepojęte i nienazwane. Zabłądził w krainy niemożliwe do pojęcia przez zwykłą istotę żywą. Przechodził przez warstwy, chcąc odblokować kolejne poziomy, wyciszyć się, ukoić ból zbyt spiętych mięśni, wygnoić zmęczenie wielu nieprzespanych nocy. Wbity w upojenie, nie musiał martwić się o przemijającą doczesność, jednakże zbyt duże przebodźcowanie, skrajne emocje zaśmiecające uduchowioną aurę; wytrąciły z fazy głębokiej, kojącej ekstazy, zrzucając na zimne deski niewielkiej przyczepy. Z trudem złapał haust świeżego powietrza. Zapalone płomienie zgasły pośpiesznie, a on znalazł się w kompletnej ciemności dysząc nieregularnie, próbując rozprostować zastałe kończyny, które nie przeszły etapu rozluźnienia. Odkasłał charcząco i mamrocząc coś pod nosem, podniósł się na równe nogi strącając najbliższe przedmioty. Zabrał z krzesła grube ponczo w azteckie wzory i z impetem wydostał się na zewnątrz, o mały włos nie ześlizgując się ze zbyt cienkich stopni. Wierzch dłoni przetarł nieprzytomną twarz, rozciągnął powieki skąpane w ciemnym cieniu. Jeden z pracowników przechodził tuż obok wagonu, zatrzymał się gwałtownie, przestraszony ów nietypowym zjawiskiem otumanionego współrządcy. Carrington posłał mu przelotne spojrzenie i lekko zachrypniętym, ostrym tonem rzucił: – No co się tak patrzysz, budź ich! – warknął a dłonie z zawziętością przeszukiwały głębokie wnętrza kieszeni w poszukiwaniu pogniecionego i wysłużonego papierosa. Jeszcze przed wejściem do wielkiego wagonu, udał się na niewielki spacer w celu uspokojenia myśli. Był dziś rozkojarzony, niepunktualny, rozdrażniony. Wchodząc do środka, praktycznie nie patrzył pod nogi, obejrzał się za siebie, gdyż pojedyncze szmery, świszczące głosy nie dawały mu spokoju. Białe sylwetki przemykały przez wydeptaną ścieżkę, czy mogliby przestać już tak zawzięcie za nim chodzić? – Przestańcie już! – rzucił sam do siebie, kręcąc głową z niezadowoleniem. Dwa koty o białym i czarnym umaszczeniu wślizgnęły się tuż za właścicielem ocierając się o jego nogi. Dziwna mieszanka ziołowych pachnideł ciągnęła się przez całość przytulnego pomieszczenia. Zanim opadł na jedną z poduch, w pewnym stopniu ignorując zaspanych przybyszów, zapytał od razu: – Gdzie jest Nailah? – nieobecność treserki dzikich zwierząt nie była mu na rękę. – Marceliusie, przestań się popisywać! – żachnął beznamiętnie, a w tym samym momencie opadł wzorzystą miękkość, ulokowaną w rogu, idealną do studiowania zmartwionej twarzy każdego ze współpracowników. Puchate stworzenia rozłożyły się wokół swego właściciela, a on odetchnął ciężko, wyłożył do tyłu mówiąc z dziwnym, lecz charakterystycznym akcentem: – Musimy porozmawiać, mamy… Trochę spraw do omówienia. - dodał dość tajemniczo, a brązowe tęczówki powędrował do góry, od czego powinien zacząć? Czyżby domyślali się co miał na myśli? - Jak wasze przygotowania do zimowego programu?
Gość
Anonymous
Gość
Re: Wielki wagon [odnośnik]27.08.21 14:29
Palce zaciśnięte na drewnianej krokwi z lekkością podtrzymywało ciało na napiętych mięśniach, podciągnął się na ramionach, raz, drugi, nim rozbujał, podciągając nogi w górę; nie minęła chwila, a kolana przewiesiły się nad krokiew, wywracając przestrzeń do góry nogami. Złote włosy posypały się w dół, wypuścił dłonie, zwisając do góry nogami, prężąc łopatki jak rozleniwiony kot, gdy wyciągnięte kręgi kręgosłupa odnajdywały niezbędną do życia przestrzeń, rozpostarte na boki ramiona zwiększały siłę nacisku, ciągnąc go w dół. Naciągnięte ciało znajdowało w ten sposób relaks, wymięty po przedwczesnej pobudce szukał odpoczynku, pobudzone krążenie pomagało otworzyć oczy; z tego błogiego stanu jednak wyrwał go stanowczy głos pana Carringtona, nakazujący mu - co? Popisywać się? Przewrócił oczyma, czy nie rozumiał, jak ważne było zadbanie o rozciągnięcie ciała z samego rana? Ignorant. Skierowane na boki ramiona ściągnął w dół, ku ziemi, której nie sięgał, rozplótł kolana, miękko opadając z krokwi, wpierw odnajdując równowagę na rękach, potem lekko, jak gdyby nic nie ważył i właściwie bez hałasu, sięgając drewnianej posadzki stopami. Na tym samym impecie opadł w tył, bez poduszki, plecami o ścianę wagonu. Podkurczył nogi bliżej ciała, wspierając się łokciem o kolano, w mało eleganckiej pozie oczekując dalszego ciągu tego przedstawienia. Jego głowa opadła o ścianę niechętnie, ciężko, naprawdę musiał siedzieć tu bez ruchu? Przecież to nieludzkie traktowanie, do tego zaraz z rana. Niezadowolenie było odmalowane na jego twarzy równie plastycznie, jak plastycznie malowała się na niej zwyczajowo każda inna codzienna emocja, ale nie powiedział nic. Gdzie jest Nailah, wciąż milczał, sądząc, że jeśli Alphonse nie znał przyczyny absencji treserki, to mogła ją znać wyłącznie Finnie. Ostatnio widział ją wczorajszego wieczoru, błąkającą się niedaleko zagrody Olliego, pewnie przy kotach.
- Byłyby lepsze, gdybym mógł ćwiczyć - odparował, wciąż urażony niesłusznym i jakże niesprawiedliwym upomnieniem.  - Przetarły mi się ochraniacze na stopy - dodał marudnie, nieznacznie bardziej pokornie, kapitulując, to akurat rzeczywiście było problemem, potrzebował silnego materiału, którym obwiązywał śródstopie, co chroniło przed otarciami i niekontrolowanym poślizgiem. - Te na dłonie ledwo się trzymają - Rękawiczki bez palców, dzięki którym jego dłonie nie ślizgały się na mokrym pocie, i dzięki którym wciąż żył, nie upadając z wysoko lewitujących kół i trapezów. - I mam uczulenie na nowy brokat Nory - przypomniał sobie, ale nie spojrzał na samą Norę, z którą przecież nie rozmawiał, więc nie mógł tego powiedzieć jej.


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Wielki wagon [odnośnik]07.09.21 15:43
Oddech zimy już witał na ziemiach Areny, szronem przyprószając twardą ziemię, białą chmurą objawiał się gdy wydech wymykał się spomiędzy ust. Cienki lód pokrywał płyciznę kałuż, nosy siąkały straszliwie, kiedy różnica temperatur z zewnątrz zderzała się z tą w namiocie garkuchni. Czy mieli jak się bronić przed mrozami? Czy istniała wystarczająca ilość zaklęć zabezpieczających i koców, by móc zatrzymać chociaż trochę ciepła w wagonach? Dobrze, że większość posiadała przynajmniej małe paleniska w zaciszu swych niewielkich domostw, bo pan Carrington miast dumnych cyrkowców, ujrzałby li jedynie kosteczki lodu oraz omdlałe ciała. Jednym z nich z pewnością chciałaby być teraz Finnie, kompletnie niewyspana, niebywale zmęczona i niezadowolona z tego stanu rzeczy, udręczona wyraźnie, kiedy w pośpiechu mijający ją cyrkowiec poprosił o pomoc w budzeniu innych po tym, jak sam zdobył się na podobne okrucieństwo. I jeszcze te ślizgawiska pozbawiające równowagi. Okropność. Nie podobało jej się to wszystko, ale skoro pan Alphonse chciał zebranie, to będzie miał zebranie, to, że je częściowo prześpi to inna sprawa, może Nora ją kopnie w kostkę, to w miarę świadomość utrzyma. Były to jednak próżne nadzieje, bo kiedy ułożyła się wygodnie na poduszkach, tak senność zmorzyła ją ponownie i raz po raz uchylane drzwi wielkiego wagonu nie potrafiły jej do końca przywołać do porządku. Uniosła w końcu powiekę jedną, nieprzytomne popielate oko sięgnęło postaci Marcela, który w swej naiwności uznał, że Finnie będzie mogła wyjaśnić mu złożoność sytuacji. Słodkie letnie dziecko.
- Kałuże próbują mnie zabić - odpowiedziała mu więc płaczliwie, wydymając usta w smutnym wyrazie, jakby to tłumaczyło absolutnie wszystko. Nie przyglądała się dalej jego ćwiczeniom, choć przecież miło było zawsze patrzeć na pracę mięśni, która doprowadzała do jeszcze większej perfekcji ruchów młodzieńca. W zasadzie niebyt dopadł ją prędko i tylko potrząśnięcie przez Fletcher sprawiło, że ocknęła się jako tako i usiadła w miarę, rozpaczliwie knykciami przecierając delikatne powieki.
- Wczorajsza potrawka z niespodzianką od Moe jej nie podeszła, trochę umiera - wyjaśniła kocią królową, cicho, przy poszczególnych sylabach niemal jękliwie, bo wciąż próbowała pogodzić się z rzeczywistością ją otaczającą i faktem, że nie mogła zostać chociaż trochę dłużej w łóżku - Kotki Nailah nie lubią, jak wokół nich tańczę. Nadal się boją, że je poparze - odpowiada panu Carringtonowi, pociągając nosem. Próbowały razem ze starszą Jones połączyć ich niespotykane talenta w spójną całość, nieokiełznanie ognia oraz dzikości tygrysów było fascynującą kombinacją sprawiającą, że zwierzęta zdawały się pląsać wraz z samą artystką. Ale były oporne, a Finley nie nawykła do kłótni ze zwierzętami. Kolana przyciągnęła do piersi, jedną ręką je obejmując, mrugając zawzięcie, żeby zostać tu z nimi, jak najbardziej przytomna i sensowna - Bo jego trzeba używać trochę, a nie się w nim kąpać Sassenach - zwraca się do akrobaty z brokatowym problemem, palcem wskazującym ocierając łezkę zmęczenia wymykającą się podstępnie. Ziewnięcie cisnęło się na wargi, lecz przygryzieniem je powstrzymała. Mieli dużo do omówienia, nie powinni więc od razu zacząć?


Jak ja Cię obronię i po czyjej stronie
Stanąć mam dziś, gdy oczu wrogich sto?
Finley Jones
Finley Jones
Zawód : Tancerka Ognia
Wiek : 20 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna

it's courage and fear
not courage or fear

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Wielki wagon IYOfLg4
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9481-finley-jones https://www.morsmordre.net/t9564-finleyowe https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f351-dzielnica-portowa-arena-carringtonow-wagon-9 https://www.morsmordre.net/t9667-skrytka-nr-2188 https://www.morsmordre.net/t9568-finley-jones
Re: Wielki wagon [odnośnik]08.04.22 22:21
15 marca 1958
Wieczór był bardzo zimny, wciąż pachniał zimą, a silny wiatr nieprzyjemnie uderzał w ściany wagonów. Trwały występy, występy, w których nie brał już udziału, zdecydowana większość artystów znajdowała się teraz w głównym namiocie lub za kulisami głównej sceny, kilkoro błąkało się po widowni, podziwiając występy przyjaciół i opiekując się zagubionymi sakiewkami gości. On korzystał z samotności, lubił to miejsce, kiedyś spędzał tutaj dużo czasu, zdarzało mu się tutaj ćwiczyć w trakcie niezobowiązujących spotkań; na zewnątrz było na to zbyt zimno. Nie chciał, żeby ktokolwiek widział go w trakcie pierwszych prób. Rano spadł z koła, asekurujący go chłopak zdążył zabezpieczyć go magią i uchronić przed brutalnymi konsekwencjami upadku, ale brakowało mu kondycji: zapadł się pod siebie przez ostatnie tygodnie. Ocalał - ocalał i przetrwał, czy po to, by samemu się zniszczyć? Lecz czy wciąż potrafił? Czy mógł? Czy chciał?
Wyciągnął przed siebie dłonie, zaciskając palce, raz, drugi, trzeci, przyglądał się ich budowie z uwagą, szukając anatomicznych różnic, śladów, że ręka mogłaby zacząć gnić, rozpadać się, suszyć się, że znów mógłby ją stracić - jakkolwiek nagi kikut wydawał mu się wciąż abstrakcyjny, nigdy nie przyzwyczaił się do jego widoku, częściej odwracając wzrok, niż spoglądając na odciętą kończynę, tak integralność jego ciała wydawała się wciąż tylko snem - ulotnym i łatwym do rozproszenia. Bał się. Że pewnego dnia otworzy oczy i znów będzie niekompletny. Powolnym krokiem przeszedł ku krokwi, spoglądając na jej powyszczerbiane krawędzie, po czym wspiął się na palce stóp i, powoli, wyciągnął dłonie w górę, nie sięgał belki; podskoczył, palce nie sięgnęły celu, podskoczył mocniej, wybijając się z ugiętych kolan i zawiesił się na dłoniach, zwisając z krokwi; zacisnął zęby, podciągnął się wyżej, mięśnie ramion drżały, kiedy przełamywały opór - chyba nawet bardziej ten psychiczny, niż fizyczny. Kiedy znalazł się na górze, wzniósł spojrzenie wyżej, na sklepienie wagonu - czy miał siły na więcej?
Nie, wypuścił krokiew i upadł na czworaka, amortyzując upadek przednimi rękoma. Zaklął szpetnie pod nosem, z dołu jeszcze raz spoglądając na sklepienie. Udało mu się raz. Nawet nie poczuł bólu w ścięgnach. Strzepnął napięcie z prawej dłoni, zacisnął ją mocno. Jeszcze raz, wstał gwałtownie i wybił się mocno, tym razem za pierwszym razem sięgając celu - rozbujał się na górze, zgrabnie z rąk przechodząc na nogi, by zawisnąć głową w dół. Odzwyczaił się od tego uczucia. Czuł napływającą krew. Niewygodnie, choć większość życia czuł się w tej pozycji naturalniej - jakby wszystko, co robił do góry nogami, sprawiało mu większą łatwość, niż dążenie utartą i prostą ścieżką. Dlaczego teraz nie potrafił tego zrobić? Podciągnął się w górę, zaplatając dłonie za szyją, nieznacznie, na tyle, na ile pozwalały mu siły: zmuszając do wysiłku mięśnie brzucha. I próbował dalej - dopiero po chwili sięgając dłońmi krokwi, odwracając pozycję. W końcu upadł, na ugięte kolana, zgrabniej niż za pierwszym razem, choć był bardziej zmęczony. Zaczynał być rozdrażniony tym, jak łatwo tracił dech. Chyba nigdy w życiu nie był jeszcze tak słaby i tak mocno wytrącony z formy. Musiał odnaleźć w sobie to, co utracił. To, co pozwolił sobie odebrać - czy chciał oddać im zwycięstwo? Wyprostował nogi, pochylił się ku stopom, naciągając mięśnie; wykonał parę prostych ćwiczeń minimalizujących ryzyko kontuzji, nim podjął kolejną próbę - chwytając krokwi dłońmi mocno i ze zdecydowaniem, bujając się na niej to w przód, to w tył, wyginając nogi w górę i w dół. Nie zauważył, kiedy do wagonu ktoś wszedł, nie widział, że był obserwowany, kiedy, gdy tracił siły, wspiął się na gorę, przysiadając na desce pod sufitem, podtrzymując dłońmi wilgotne czoło.
- Musisz wziąć się w garść. - Usłyszał głos przybranego ojca, spojrzał w dół, bez trudu odnajdując go wzrokiem. Był mu wdzięczny za wszystko, co zrobił, lecz w ostatnich dniach nie traktował go z uprzejmością, jaką był mu winien. Nikogo nie traktował. Był wściekły, na siebie, na świat. Chciał znów stać się sobą, ale nie potrafił, więc szukał winy w innych, choć tak naprawdę winny był on. Przecież zrobił to świadomie. Przecież wiedział. Po prostu go to przerosło. Przeniósł spojrzenie w bok, nie potrafiąc spojrzeć mu w oczy. Co miałby mu powiedzieć - że wiedział? Ze próbował? - Rozmawiałem z madame Vimer, masz ułożony plan treningowy, który wdrożymy od jutra. Dobrze, że zaczynasz się przygotowywać, musisz wrócić do kondycji sprzed wypadku. Jesteś na najlepszej drodze. - Wiedział, że nie. I wiedział też, że w zasadzie nikogo to nie obchodziło.
- Jasne - odpowiedział zdawkowo, wciąż na niego nie patrząc. Już jutro? Jak miał sobie dać z tym radę, kiedy w ogóle nie był przygotowany? Jak miał pokonać strach, fizyczne ograniczenia, przecież ręka wciąż go bolała. Niekiedy. Ale jego słowo, jego zdanie, nic tu nie znaczyło.
- Początkiem kwietnia będziesz miał pierwszy występ. Spodoba ci się rola, to będzie rola prawdziwego wojownika - zapowiedział z zadowoleniem. - Na razie przy ziemi - dodał, pewnie dla uspokojenia protegowanego, ale te słowa nie uspokoiły go wcale. Jeśli miał grać na ziemi, to najpewniej nie w cyrku. Nie powiedział gdzie - ostatnio uczestniczyli w sabacie lady Nott, dokąd wyśle go teraz? Na samą myśl robiło mu się niedobrze, ale przecież potrzebował pieniędzy. I potrzebował miejsca w Londynie, które robiło za wystarczająco dobre przykrycie. Ludzi, którzy usiłowali ewakuować się z miasta, z tygodnia na tydzień było już coraz mniej, ale wciąż - niektórzy tutaj potrzebowali pomocy.
- To za wcześnie - odpowiedział tylko, nie widział takiej możliwości, nie widział szans, żeby pozbierał się i wrócił do formy tak szybko; to nie tak, że nie robił nic, wrócił do ćwiczeń od początku marca, ale treningi nie trwały dłużej, niż kilkadziesiąt minut, to było nic z tym, co robił wcześniej. Znalazł się daleko poza swoją formą. Nie mógł się ośmieszyć na scenie, musiał to w sobie wypracowac.
- Termin nie jest od nas zależny - Usłyszał, pan Carrington przyjmował podobny ton, kiedy nie zamierzał o czymś dyskutować; czy zlecenie faktycznie pochodziło z zewnątrz, czy po prostu ustalił już terminarz na nadchodzące miesiące, w zasadzie z jego punktu widzenia nie miało teraz żadnego znaczenia. Jakkolwiek nie wyglądałaby prawda - przecież nie on o tym decydował. Jeśli chciał tu zostać, musiał się podporządkować. - Ale to może być twoja życiowa szansa, młody, nie zmarnuj jej. Teraz to się wydaje trudne, ale kiedy poczujesz w sobie tę moc, co wcześniej, to świat legnie u twych stóp. Nie pragniesz znowu tego poczuć? Wpatrzonych w ciebie zachwyconych oczu, świstów powietrza zatrzymanego w płucach przed najtrudniejszymi sekwencjami? Blask świateł, zaduch areny, napięcie, które sam zbudujesz - tutaj wszyscy to kochamy. Przeznaczenia nie oszukasz, młody, nie zrobi tego nawet wypadek. Należysz tutaj, pamiętaj.
Przekręcił głowę w drugą stronę, nie widział skierowanej ku niemu laseczki ani cwaniackiego uśmiechu, od śmierci matki nie ufał jego słowom już tak jak wcześniej. Ale jakieś ich strzępy - trafiały prosto do jego serca, wiły się w tkankach i ściskały boleśnie, przypominając, że życie w zamkniętym wagonie w istocie nie był tym, które kochał.
- Postaraj się, młody. Dwa tygodnie, nie dostaniesz więcej - zawołał, odchodząc, Marcel przez chwilę jeszcze trwał w bezruchu, z dłońmi złożonymi na kolanach; przygryzł wargi, zacisnął pięści. Dwa tygodnie, co? Dwa tygodnie, więcej nie dostanie. Opuścił się na ramionach w dół, podciągając się w górę: raz, drugi, trzeci, dziesiąty; opadł miękko, spoglądając w górę. Za wolno. Za mało. Codziennie będzie więcej. Codziennie będzie szybciej. Aż w końcu znów odnajdzie siebie - i znów stanie się tym, kim był wcześniej. Wyprostował się, zachwiał na stopach, z palców na pięty, prężąc kręgosłup; zatańczył w piruecie, jednym, drugim, tego nie dało się zapomnieć. Robiło się ciemno, na dziś wystarczy.
Od rana czekała go ciężka praca.

/zt


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Wielki wagon
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach