Crimes and dreams
AutorWiadomość
♪
Kłębek rozbrzmiewał męskim śmiechem, śpiewem i gitarą Leo, okazjonalnymi nieprzyzwoitymi dowcipami i częstym szczękiem szklaneczek. Państwa Howell nie było w domu, a młodzieńcy świętowali... początek lata? Michael i Leo zawsze znajdowali powody do świętowania, choć ostatnią huczną okazją było ukończenie przez Tonksa kursu aurorskiego. Od tamtej pory jakoś niewiele zmieniło się w ich życiu, jakoś brakło hucznych okazji.
To nie powstrzymywało ich od picia i od miłego spędzania czasu. Mike przechwalał się tym, jak uwielbia swoją pracę, Leo hojnie dolewał whiskey i gdy minęła północ od czasu do czasu uciszał ich gromki śmiech (Cora śpi na górze), ogień wesoło buzował w kominku.
Michael zawsze miał mocniejszą głowę i po drugiej z rozbawieniem dostrzegł, że przyjaciel przysypia na kanapie.
-Leo? Heeeej, Leoooo... - roześmiał się, nie chcąc przerywać dobrej zabawy. Dał sobie jutrzejszy dzień na trzeźwienie, ale w poniedziałek wyjeżdżał w teren, do północnej Irlandii.
Leo nie odpowiadał.
Tonks przewrócił oczami i dopił whiskey ze swojej szklaneczki. W butelce została juz tylko resztka, więc dolał sobie. Ziewnął. Może już faktycznie się starzeli? - pomyślał z beztroską dwudziestoczterolatka, który chciał siedzieć i gadać do świtu.
Nie miał serca budzić przyjaciela, więc nakrył go kocem i dorzucił drewna do kominka. Właściwie teraz samemu Michaelowi było strasznie gorąco, aż koszula lepiła się do ciała, ale często bywa w Kłębku - wiedział, że nad ranem zrobi się chłodniej.
Wstał chwiejnie - skoro Leo zajął gościnną kanapę, to pozostawało mu udać się do jego sypialni. Nie był jeszcze na tyle pijany, żeby spać na dywanie na podłodze. Co prawda, wszystko jakoś rozmywało mu się przed oczami, ale to nic! Było mu naprawdę wesoło, spędzili świetny wieczór - tylko za krótki. Tęsknił za tą młodzieńczą beztroską w towarzystwie przyjaciela, w pracy bywało stresująco.
Wyszedł z salonu, bardzo szybko i zwinnie jak na kogoś pijanego - owoce kursu były niespodziewane, naprawdę poprawił swoją formę. Był w końcu elitą czarodziejskiego świata, a przynajmniej Departamentu Przestrzegania Prawa - jak często myślał o sobie z dumą, jak często powtarzał poznanym w barach dziewczynom. Uśmiechnął się do samego siebie na myśl o dziewczynach, aż...
-Cora? Nieee...sz...ś...szpissz? - zdziwiony, przystanął przed schodami, widząc jasnowłosą sylwetkę w przedpokoju. Obudzili ją i zeszła na dół? Co ona tu robiła?
Can I not save one
from the pitiless wave?
Ich śmiech przecinał jej myśli. Wiedziała, że nie uśnie. Rozmowy krążyły po domu, obijały się o ściany, czyjś głos pieścił jej uszy, nawet gdy był tak okrutnie stłumiony. Nie podsłuchiwała. Wcale nie! Nałożyła poduszkę na głowę, zacisnęła mocno powieki, uparcie błagając o sen. Nie nadszedł, więc się poddała. Długi czas siedziała na łóżku, obserwując przez otwarte szeroko okno morze gwiazd kołyszących się ponad Kłębkiem w tą letnia noc. Pachniało lasem. Pies czuwał na ułożonym w kącie posłaniu z miliona starych poduszek i koców. Gdy zsunęła nogi ku podłodze, uniósł łeb i lekko przechylił, rzucając jej bardzo powątpiewające spojrzenie. Przez chwilę ich oczy krzyżowały się w błyskach niewidzialnego wyzwania. Podrapała lekko paznokciami odsłonięte ramię i wzięła głębszy wdech. Nieśpiesznie, delikatnie przemknęła na palcach po podłodze, pamiętając, które z drewnianych desek wywoływały zdradzieckie skrzypienia. Falbanka nocnej koszuli musnęła barierkę przy schodach, a w tym czasie czyjeś oko starało się nie patrzeć.
Żaden z nich nie dostrzegł ducha przebiegającego korytarzem, skąpanej w sennej bieli dziewiętnastolatki, która nie spała, ale i nie bawiła się z nimi, szanując ducha męskiego spotkania. Właściwie to tylko się przywitali. Chyba nawet popatrzył na nią dłużej niż przez pięć sekund. Przez cały dzień wybierała sukienkę, ale to nie miało żadnego znaczenia. To nic. Nie przyszedł dla niej. Nigdy nie przychodził dla niej i nawet nie odważyła się o tym śnić. Wystarczyło jednak, by był ledwie kilka ścian dalej, a już nie potrafiła ugasić emocji. By zrobić cokolwiek, przyszła do kuchni. W dużym kojcu drzemały szczeniaki. Jeden z nich chyba się wymknął i nie potrafił wrócić. Popatrzyła na malucha z rozczuleniem i odłożyła go na miejsce, bliżej psiej mamy.
W szklance wody odnalazła ukojenie. Przelotnie zerknęła jeszcze na słoiczek pełen masła orzechowego. Uśmiechnęła się trochę. Chyba mu smakowało. Pamiętała, że je lubił, więc musiała je przygotować. Właściwie to nie była teraz głodna, ale postanowiła spróbować. Maleńka kanapeczka zniknęła w jej ustach, a gdzieś w tej samej chwili Leo Howell odpływał.
A potem Michael ujrzał ją, kiedy chciała wrócić do pokoju. Spoglądała na niego niepewnie, próbując stłumić falę dziwnego lęku. Dziwnego, ale tak nieznośnie oswojonego. Poczuła ciepło, rozpływało się po ciele. Wystarczyło tylko, że był. Otworzyła usta, by odpowiedzieć, ale nie umiała. W zawstydzeniu poczuła, jak jej policzki malują się wstrętnym różem. Nie, nie będzie nudną milczką. Zrobi coś.
– Ja… Ja… – zaczęła kulawo i asekuracyjnie skubnęła kawałek bawełnianej koszulki. Opuściła powoli głowę. Świetnie. Brawo, Cora. Znów to samo. W klatce piersiowej czuła nieznośne łomotanie. Zupełnie jakby ukrył się tam tuzin trzepoczących skrzydeł. To nie ptaki. To serce. – Nie – wydusiła trochę dla siebie niespodziewanie, ale to i tak był sukces! Naprawdę! Bo przecież te nogi rwały się do ucieczki, bo przecież głęboko w niej panował taki bałagan. Bo przecież tak bardzo cieszyła się jego obecnością.
Żaden z nich nie dostrzegł ducha przebiegającego korytarzem, skąpanej w sennej bieli dziewiętnastolatki, która nie spała, ale i nie bawiła się z nimi, szanując ducha męskiego spotkania. Właściwie to tylko się przywitali. Chyba nawet popatrzył na nią dłużej niż przez pięć sekund. Przez cały dzień wybierała sukienkę, ale to nie miało żadnego znaczenia. To nic. Nie przyszedł dla niej. Nigdy nie przychodził dla niej i nawet nie odważyła się o tym śnić. Wystarczyło jednak, by był ledwie kilka ścian dalej, a już nie potrafiła ugasić emocji. By zrobić cokolwiek, przyszła do kuchni. W dużym kojcu drzemały szczeniaki. Jeden z nich chyba się wymknął i nie potrafił wrócić. Popatrzyła na malucha z rozczuleniem i odłożyła go na miejsce, bliżej psiej mamy.
W szklance wody odnalazła ukojenie. Przelotnie zerknęła jeszcze na słoiczek pełen masła orzechowego. Uśmiechnęła się trochę. Chyba mu smakowało. Pamiętała, że je lubił, więc musiała je przygotować. Właściwie to nie była teraz głodna, ale postanowiła spróbować. Maleńka kanapeczka zniknęła w jej ustach, a gdzieś w tej samej chwili Leo Howell odpływał.
A potem Michael ujrzał ją, kiedy chciała wrócić do pokoju. Spoglądała na niego niepewnie, próbując stłumić falę dziwnego lęku. Dziwnego, ale tak nieznośnie oswojonego. Poczuła ciepło, rozpływało się po ciele. Wystarczyło tylko, że był. Otworzyła usta, by odpowiedzieć, ale nie umiała. W zawstydzeniu poczuła, jak jej policzki malują się wstrętnym różem. Nie, nie będzie nudną milczką. Zrobi coś.
– Ja… Ja… – zaczęła kulawo i asekuracyjnie skubnęła kawałek bawełnianej koszulki. Opuściła powoli głowę. Świetnie. Brawo, Cora. Znów to samo. W klatce piersiowej czuła nieznośne łomotanie. Zupełnie jakby ukrył się tam tuzin trzepoczących skrzydeł. To nie ptaki. To serce. – Nie – wydusiła trochę dla siebie niespodziewanie, ale to i tak był sukces! Naprawdę! Bo przecież te nogi rwały się do ucieczki, bo przecież głęboko w niej panował taki bałagan. Bo przecież tak bardzo cieszyła się jego obecnością.
Uśmiechnął się na jej widok, spoglądając na nią ciepło, choć nienatarczywie. Nie chciał jej spłoszyć, a Cora zawsze wydawała się taka nieśmiała. Może i Howellowie otaczali się psami, ale ona kojarzyła mu się z przestraszonym kociakiem.
Kiedyś myślał, że siostrzyczka Leo z tego wyrośnie. Kerstin też przechodziła przez krótką fazę nieśmiałości, nawet Just traciła pewność siebie, gdy fryzura się jej nie słuchała. Ale mijały lata, a Cora nadal peszyła się przy nim tak samo bardzo. A przecież była już dorosła.
Huh, faktycznie była dorosła. Wcześniej jakoś nie zwrócił na to uwagi, w domu Howellów czas płynął przecież inaczej, a spotkania z Leo przenosiły go w czasie do lat szkolnych. A przecież już niecałe trzy lata temu skończył kurs, Cora zdążyła skończyć szkołę i wypięknieć...
Oczywiście, że zauważył. Jaka jest śliczna w tamtej niebieskiej sukience, którą zdążyła już zamienić na nocną koszulę. Tylko, że nie mógł zatrzymać na niej wzroku. Gdyby ujrzał jej bliźniaczkę na potańcówce (choć tak ubrane dziewczyny nie chodziły na potańcówki), to na pewno poprosiłby ją na parkiet. Ale nie Corę. Corę znał przecież od zawsze, a w dodatku była siostrą jego najlepszego przyjaciela. Sióstr przyjaciół się nie podrywa. A przynajmniej nie na trzeźwo.
Rozciągnął usta w jeszcze szerszym uśmiechu, widząc jej rumieniec, uroczo kontrastujący z białą koszulą i jasnymi włosami. Było ciemno, ale nie na tyle, by zmrok ukrył gorąco na jej twarzy.
Jemu też było bardzo gorąco.
-To... dobrze. - odpowiedział powoli, z lekkim opóźnieniem rozumiejąc sens jej nie. Bo to nie było takie "nie" to niego, tylko odpowiedź na jego pytanie. Faktycznie. A choć zerkała w dół, to jej rumieniec zdawał się mówić "tak" - kalkulował Michael na jakimś bardzo podświadomym poziomie, a whiskey rozkosznie szumiała mu w głowie.
-Byliśmy gło...śno, ale nie chcieliśmy cię obudzić. - wyjaśnił pogodnie, jakby się usprawiedliwiając. Przecież pół godziny temu przechwalał się Leo ile dziewczyn chciało z nim zatańczyć tydzień temu, miał nadzieję, że tego nie słyszała. Choć właściwie co było w tym złego, czemu miałaby nie słyszeć? To tylko Cora.
-Leo już sz...ś...śpi, idziemy spać? - zaproponował, a po sekundzie zorientował się, jak to zabrzmiało i zmarszczył lekko brwi.
-Znaczyyy, ja. Ja idę spać. Ty też? - powtórzył powoli, aby nadać słowom i myślom jakiś większy sens. Postąpił krok do przodu, ale tam przecież znajdował się schodek, upssss... Ten dom robił się taki dziwny po alkoholu. Zachwiał się lekko na nogach, ale zwinnie odzyskał równowagę, podpierając się ściany.
Ściany za głową Cory. Zerknął w dół i zorientował się, że wręcz wisi nad jej buzią, no bo oczywiście górował nad nią wzrostem. Nawet gdy garbił się po pijaku.
-Ups. - okej, musi opuścić rękę i postawić krok do tyłu.
Ale jakoś tego... nie zrobił, tylko uśmiechnął się szerzej.
Kiedyś myślał, że siostrzyczka Leo z tego wyrośnie. Kerstin też przechodziła przez krótką fazę nieśmiałości, nawet Just traciła pewność siebie, gdy fryzura się jej nie słuchała. Ale mijały lata, a Cora nadal peszyła się przy nim tak samo bardzo. A przecież była już dorosła.
Huh, faktycznie była dorosła. Wcześniej jakoś nie zwrócił na to uwagi, w domu Howellów czas płynął przecież inaczej, a spotkania z Leo przenosiły go w czasie do lat szkolnych. A przecież już niecałe trzy lata temu skończył kurs, Cora zdążyła skończyć szkołę i wypięknieć...
Oczywiście, że zauważył. Jaka jest śliczna w tamtej niebieskiej sukience, którą zdążyła już zamienić na nocną koszulę. Tylko, że nie mógł zatrzymać na niej wzroku. Gdyby ujrzał jej bliźniaczkę na potańcówce (choć tak ubrane dziewczyny nie chodziły na potańcówki), to na pewno poprosiłby ją na parkiet. Ale nie Corę. Corę znał przecież od zawsze, a w dodatku była siostrą jego najlepszego przyjaciela. Sióstr przyjaciół się nie podrywa. A przynajmniej nie na trzeźwo.
Rozciągnął usta w jeszcze szerszym uśmiechu, widząc jej rumieniec, uroczo kontrastujący z białą koszulą i jasnymi włosami. Było ciemno, ale nie na tyle, by zmrok ukrył gorąco na jej twarzy.
Jemu też było bardzo gorąco.
-To... dobrze. - odpowiedział powoli, z lekkim opóźnieniem rozumiejąc sens jej nie. Bo to nie było takie "nie" to niego, tylko odpowiedź na jego pytanie. Faktycznie. A choć zerkała w dół, to jej rumieniec zdawał się mówić "tak" - kalkulował Michael na jakimś bardzo podświadomym poziomie, a whiskey rozkosznie szumiała mu w głowie.
-Byliśmy gło...śno, ale nie chcieliśmy cię obudzić. - wyjaśnił pogodnie, jakby się usprawiedliwiając. Przecież pół godziny temu przechwalał się Leo ile dziewczyn chciało z nim zatańczyć tydzień temu, miał nadzieję, że tego nie słyszała. Choć właściwie co było w tym złego, czemu miałaby nie słyszeć? To tylko Cora.
-Leo już sz...ś...śpi, idziemy spać? - zaproponował, a po sekundzie zorientował się, jak to zabrzmiało i zmarszczył lekko brwi.
-Znaczyyy, ja. Ja idę spać. Ty też? - powtórzył powoli, aby nadać słowom i myślom jakiś większy sens. Postąpił krok do przodu, ale tam przecież znajdował się schodek, upssss... Ten dom robił się taki dziwny po alkoholu. Zachwiał się lekko na nogach, ale zwinnie odzyskał równowagę, podpierając się ściany.
Ściany za głową Cory. Zerknął w dół i zorientował się, że wręcz wisi nad jej buzią, no bo oczywiście górował nad nią wzrostem. Nawet gdy garbił się po pijaku.
-Ups. - okej, musi opuścić rękę i postawić krok do tyłu.
Ale jakoś tego... nie zrobił, tylko uśmiechnął się szerzej.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Ściany wirowały, podłogi falowały. Nieruchomy wiatr nadchodził, by ochłodzić dziewczęcą buzię. Bezskuteczny, wyimaginowany, tyle lat blisko, a jednak wciąż nieosiągalny. Michael się uśmiechał, a jej już zupełnie uginały się kolana. Nieznane dreszcze przejmowały kontrolę nad ciałem. Nie istniała żadna osoba, przy której czuła się właśnie tak. Nie musiał nawet nic robić! Przeżywała to, zatrzymywała chwilę, w której patrzył tylko na nią i mówił do niej więcej niż przelotne pozdrowienia. Choć wiedziała, że alkohol go uskrzydlił, rozpylił w żołądku radosnego ducha, to jednak wciąż widziała tego samego chłopca. Nie, on był mężczyzną, kiedy ona tkwiła dalej w tym mdłym, niepewnym ciele nieco pokracznego kaczątka. Chciałaby, aby nauczył ją latać, aby pokazał jej, jak być takim odważnym, takim pewnym. Tak śmiało spoglądał przed siebie. Wszystko mu się udawało. Chociaż Cora nigdy nie pragnęła atencji, zawsze zastanawiała się, jakby to było, gdyby tylko udało jej się przyciągnąć uwagę innych, zatrzymać ich przy sobie na dłużej. Nikogo jednak nie potrafiła oczarować. Nikogo też nie chciała. Poza nim.
Dobrze? Nie chciał, by spała? Serce tupnęło jej mocniej, kiedy zastanawiała się, o co mogło mu chodzić. Nie spodziewała się w swej zbyt niewinnej, przychylnej interpretacji, że był zwyczajnie pijany… i bredził coś. Cieszyła się jego obecnością. Zbyt głęboko. Szkoda tylko, że nie mógł liczyć na swobodną konwersację. Że chociaż pragnęła tego tak bardzo, nie mogła mu tego dać. Stres ją zjadał. – Nie obudziliście – odpowiedziała wreszcie, choć zdążył już powiedzieć i o spaniu i o osobnym spaniu, a ona dalej stała jak kłoda. Drżąca, zupełnie miękka kłoda. Oczywiście, że nie było powodów, dla których miałby chcieć zostać z nią i porozmawiać. Przy maśle orzechowym i herbacie. Po kilku godzinach z Leo i kilku flaszkach na pewno marzył jedynie o śnie. Popatrzyła na niego tak rozmarzona, nawet nie wyłapała tego dziwnego zlepku słów. Nie wyczuła podejrzanego kontekstu. – Nie mogę zasnąć, Michaelu – odpowiedziała miękko. Chyba chciała jeszcze trochę tu zostać. Zerknąć, czy Leo zasnął w dobrej pozycji, czy jest okryty. Zawieszane spojrzenie było niemym wyczekiwaniem. Wyobrażała sobie, że zaraz pójdzie. Bała się zrobić cokolwiek. Był taki piękny, taki rumiany i uśmiechnięty. Mgliste spojrzenie obejmowało go jednak teraz nieco śmielej. Czy to możliwe?
Kiedy się zbliżył, odruchowo cofnęła się, ciało mocniej wciskając w ścianę. Plecy poczuły chłodną ścianę aż za dobrze przez cieniutki materiał koszulki. Uniosła z niepokojem głowę i wydawało jej się, że przestała oddychać, kiedy znalazł się tak blisko. Zapach Michaela Tonksa był wszędzie. Rozpylał się na jej ramionach, obejmował ją z góry, łaskotał i ogrzewał. Nie, to po prostu on. Taki jak zawsze, choć nieco bardziej pogodny. Trochę zabawny, niesamowicie wielki ponad małą Corą. Poczuła, że znów ma dwanaście lat i zupełnie nie umie obronić się przed tym uczuciem. Nic się nie zmieniło. Tylko ta bliskość wydarzyła się pierwszy raz. Nie spojrzała na dłoń nad jej ramieniem, Patrzyła tylko w oczy, a jej usta zamarły, by bronić się przed drżeniem. Zesztywniała chyba cała. Znów się uśmiechał, zbliżał, nie cofnął się i nie pomknął do sypialni. Został przy niej, jakby miał tutaj coś jeszcze do zrobienia.
Wydawało jej się, że poczuła zapach wilgotnego lasu i świeżego rumianku. Tak pachniał nie od dzisiaj. Uśmiechnęła się ostrożnie i w nerwowym odruchu odgarnęła włosy na bok twarzy, zastanawiając się, co powinna zrobić. Jak myśleć, jak wyplątać się, kiedy był tak blisko, że aż cała się gotowała.
Teraz albo nigdy. Nie, nie mogła. To beznadziejne. Zacisnęła mocniej powieki, ale zorientowała się, że przecież cały czas na nią spoglądał i to wszystko widział. – W porządku? – zapytała, bo przecież wyglądał dość niepewnie. – Z-zaprowadzić cię? – wydukała powolutku, czując w środku dumę, że jeszcze nie spaliła się ze wstydu. Wiedziała, że znał drogę, ale najwyraźniej wypili naprawdę dużo i nieco się tutaj gubił. Aż zabłądził przy niej.
Dobrze? Nie chciał, by spała? Serce tupnęło jej mocniej, kiedy zastanawiała się, o co mogło mu chodzić. Nie spodziewała się w swej zbyt niewinnej, przychylnej interpretacji, że był zwyczajnie pijany… i bredził coś. Cieszyła się jego obecnością. Zbyt głęboko. Szkoda tylko, że nie mógł liczyć na swobodną konwersację. Że chociaż pragnęła tego tak bardzo, nie mogła mu tego dać. Stres ją zjadał. – Nie obudziliście – odpowiedziała wreszcie, choć zdążył już powiedzieć i o spaniu i o osobnym spaniu, a ona dalej stała jak kłoda. Drżąca, zupełnie miękka kłoda. Oczywiście, że nie było powodów, dla których miałby chcieć zostać z nią i porozmawiać. Przy maśle orzechowym i herbacie. Po kilku godzinach z Leo i kilku flaszkach na pewno marzył jedynie o śnie. Popatrzyła na niego tak rozmarzona, nawet nie wyłapała tego dziwnego zlepku słów. Nie wyczuła podejrzanego kontekstu. – Nie mogę zasnąć, Michaelu – odpowiedziała miękko. Chyba chciała jeszcze trochę tu zostać. Zerknąć, czy Leo zasnął w dobrej pozycji, czy jest okryty. Zawieszane spojrzenie było niemym wyczekiwaniem. Wyobrażała sobie, że zaraz pójdzie. Bała się zrobić cokolwiek. Był taki piękny, taki rumiany i uśmiechnięty. Mgliste spojrzenie obejmowało go jednak teraz nieco śmielej. Czy to możliwe?
Kiedy się zbliżył, odruchowo cofnęła się, ciało mocniej wciskając w ścianę. Plecy poczuły chłodną ścianę aż za dobrze przez cieniutki materiał koszulki. Uniosła z niepokojem głowę i wydawało jej się, że przestała oddychać, kiedy znalazł się tak blisko. Zapach Michaela Tonksa był wszędzie. Rozpylał się na jej ramionach, obejmował ją z góry, łaskotał i ogrzewał. Nie, to po prostu on. Taki jak zawsze, choć nieco bardziej pogodny. Trochę zabawny, niesamowicie wielki ponad małą Corą. Poczuła, że znów ma dwanaście lat i zupełnie nie umie obronić się przed tym uczuciem. Nic się nie zmieniło. Tylko ta bliskość wydarzyła się pierwszy raz. Nie spojrzała na dłoń nad jej ramieniem, Patrzyła tylko w oczy, a jej usta zamarły, by bronić się przed drżeniem. Zesztywniała chyba cała. Znów się uśmiechał, zbliżał, nie cofnął się i nie pomknął do sypialni. Został przy niej, jakby miał tutaj coś jeszcze do zrobienia.
Wydawało jej się, że poczuła zapach wilgotnego lasu i świeżego rumianku. Tak pachniał nie od dzisiaj. Uśmiechnęła się ostrożnie i w nerwowym odruchu odgarnęła włosy na bok twarzy, zastanawiając się, co powinna zrobić. Jak myśleć, jak wyplątać się, kiedy był tak blisko, że aż cała się gotowała.
Teraz albo nigdy. Nie, nie mogła. To beznadziejne. Zacisnęła mocniej powieki, ale zorientowała się, że przecież cały czas na nią spoglądał i to wszystko widział. – W porządku? – zapytała, bo przecież wyglądał dość niepewnie. – Z-zaprowadzić cię? – wydukała powolutku, czując w środku dumę, że jeszcze nie spaliła się ze wstydu. Wiedziała, że znał drogę, ale najwyraźniej wypili naprawdę dużo i nieco się tutaj gubił. Aż zabłądził przy niej.
Cora też nie mogła liczyć na swobodną konwersację, zgłoski zbyt plątały się Michaelowi na języku. Na szczęście dla niego, sam nie był tego świadom. Na szczęście dla Cory, w upojonym stanie nie zauważał nawet, jak bardzo jest onieśmielona i jak trudno wydusić jej z siebie jakiekolwiek słowa.
Zauważał tylko, być może po raz pierwszy w życiu, jak bardzo jest urocza, gdy tak się rumieni. Na trzeźwo przecież nie mógł na nią tak patrzeć, a szczególnie nie przy Leo. Takie były konwenanse przy młodszych siostrach.
Teraz nie pamiętał już o konwenansach. Oparł się ciężko o ścianę, nie mogąc się zmusić do wyprostowania sylwetki i do ruszenia w górę schodów. Kręciło mu się w głowie, wspinaczka zapowiadała się na żmudną, a tu, nad Corą, było tak... wygodnie.
-Nie możesz zasnąć? Czemu? - zdziwił się, choć jego ciekawość była trochę powierzchowna. Pytał, żeby usłyszeć jej ciepły głos, a jego uwaga i spojrzenie błądziły gdzieś po ustach Cory. Tak uroczo drżały, o, a potem przestały, a teraz prześlicznie się uśmiechnęła. I on rozciągnął wargi w uśmiechu, do Cory nie sposób było się nie uśmiechać. Noc była piękna i jeszcze młoda, a on stał nad piękną dziewczyną, która patrzyła na niego tak... tak...
...No właśnie, jak?
Patrzy na mnie tak, jakby mnie chciała - uświadomił sobie, albo to raczej jakaś atawistyczna samorealizacja wreszcie przebiła się przez mgliste opary alkoholu. Patrzyło tak już na niego kilka dziewczyn, ale Cora jakoś... inaczej. Jakoś intensywniej. Po kręgosłupie przebiegł mu miły dreszcz. To miłe uczucie, być chcianym.
Skupił się na tym co dzieje się tu i teraz, nie kojarząc jeszcze, że Cora patrzyła na niego tak od zawsze. Może zrozumie to na trzeźwo, może wtedy przyjdzie zaskoczenie i wstyd. Na razie te uczucia były daleko, bardzo daleko. Zdrowy rozsądek też był daleko.
Cora zamknęła oczy, a taka speszona wyglądała jeszcze bardziej słodko. Nachylił się bliżej.
-Pachniesz jak masło orzechowe... i kwiaty, jakby bez...? - uświadomił sobie (jej?) nagle z mieszanką podziwu i rozbawienia. Ciepły tembr jego głosu zabrzmiał tuż przy jej uchu. Jeśli otworzyła oczy, to zobaczyła, że był już blisko. Bardzo blisko.
Mógłbym być jeszcze bliżej.
Wolną dłonią pomógł jej odgarnąć włosy za ucho, a potem przejechał palcami po jej policzku i skrócił wreszcie odległość między ich ustami. Pocałował ją gwałtownie i zachłannie, a po sekundzie wsunął język między jej wargi, tak jak zwykle. Nie w głowie były mu cierpliwość czy romantyzm, nawet nie zastanawiał się nad tym, który to pocałunek dla Cory. Dla niego był jednym z wielu, ale smakował jakoś lepiej, o wiele lepiej niż inne. Zakazany owoc smakuje najlepiej.
Zauważał tylko, być może po raz pierwszy w życiu, jak bardzo jest urocza, gdy tak się rumieni. Na trzeźwo przecież nie mógł na nią tak patrzeć, a szczególnie nie przy Leo. Takie były konwenanse przy młodszych siostrach.
Teraz nie pamiętał już o konwenansach. Oparł się ciężko o ścianę, nie mogąc się zmusić do wyprostowania sylwetki i do ruszenia w górę schodów. Kręciło mu się w głowie, wspinaczka zapowiadała się na żmudną, a tu, nad Corą, było tak... wygodnie.
-Nie możesz zasnąć? Czemu? - zdziwił się, choć jego ciekawość była trochę powierzchowna. Pytał, żeby usłyszeć jej ciepły głos, a jego uwaga i spojrzenie błądziły gdzieś po ustach Cory. Tak uroczo drżały, o, a potem przestały, a teraz prześlicznie się uśmiechnęła. I on rozciągnął wargi w uśmiechu, do Cory nie sposób było się nie uśmiechać. Noc była piękna i jeszcze młoda, a on stał nad piękną dziewczyną, która patrzyła na niego tak... tak...
...No właśnie, jak?
Patrzy na mnie tak, jakby mnie chciała - uświadomił sobie, albo to raczej jakaś atawistyczna samorealizacja wreszcie przebiła się przez mgliste opary alkoholu. Patrzyło tak już na niego kilka dziewczyn, ale Cora jakoś... inaczej. Jakoś intensywniej. Po kręgosłupie przebiegł mu miły dreszcz. To miłe uczucie, być chcianym.
Skupił się na tym co dzieje się tu i teraz, nie kojarząc jeszcze, że Cora patrzyła na niego tak od zawsze. Może zrozumie to na trzeźwo, może wtedy przyjdzie zaskoczenie i wstyd. Na razie te uczucia były daleko, bardzo daleko. Zdrowy rozsądek też był daleko.
Cora zamknęła oczy, a taka speszona wyglądała jeszcze bardziej słodko. Nachylił się bliżej.
-Pachniesz jak masło orzechowe... i kwiaty, jakby bez...? - uświadomił sobie (jej?) nagle z mieszanką podziwu i rozbawienia. Ciepły tembr jego głosu zabrzmiał tuż przy jej uchu. Jeśli otworzyła oczy, to zobaczyła, że był już blisko. Bardzo blisko.
Mógłbym być jeszcze bliżej.
Wolną dłonią pomógł jej odgarnąć włosy za ucho, a potem przejechał palcami po jej policzku i skrócił wreszcie odległość między ich ustami. Pocałował ją gwałtownie i zachłannie, a po sekundzie wsunął język między jej wargi, tak jak zwykle. Nie w głowie były mu cierpliwość czy romantyzm, nawet nie zastanawiał się nad tym, który to pocałunek dla Cory. Dla niego był jednym z wielu, ale smakował jakoś lepiej, o wiele lepiej niż inne. Zakazany owoc smakuje najlepiej.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Tym razem Cora nie zachwycała się piękną nocą, pachnącą przyrodą, ciszą i domowym ciepłem. Nie dostrzegała zaskakujących okoliczności, nie słyszała odgłosów sowy docierających gdzieś w podwórza, nie zwróciła uwagi na mlaśnięcie psa dobiegające gdzieś z kuchni, nie usłyszała, jak jej własne usta westchnęły, kiedy tylko popatrzył na nią z takim, miała nadzieję, głębokim zainteresowaniem. Pozwalały jej w to uwierzyć pytania, uwaga Tonksa osiadająca się na niej na dłużej. W dodatku zbliżał się i nie umykał, kiedy tak nieskładnie dobierała słowa lub nawet milczała. Wciąż tutaj był, a przecież mógł się znudzić mdłą Corą i jej całkiem czerwoną buzią. Przy piegach i bladej skórze było to bardzo widoczne. Właściwie to pomyślała sobie, że ujrzał w niej dojrzałego pomidora, że mógłby wkrótce parsknąć śmiechem i wytargać jej włosy, bo przecież była tylko młodszą siostrą Leo. Nikim więcej, wciąż nikim więcej.
Woń alkoholu utknęła między nimi, kiedy czekał na odpowiedź. Ona jednak nie nadeszła, bo jedyne, co potrafiłaby teraz przyznać… to lęk, okropny lęk przed bliskością, której pragnęła najmocniej w świecie, przed marzeniem, nadzieją rodzącą się nagle i błyskawicznie rosnącą do tak pełnego, wspaniałego wyobrażenia. Wargi zdołały lekko się rozchylić, zdołały mruknąć pierwszą głoskę, ale na tym poprzestała. Przygryzła tylko te nieszczęsne usta i popatrzyła gdzieś na widoki znajdujące się za jego ramieniem. Tak bardzo, tak bardzo chciała zapaść się pod ziemię albo schować do szafy. Dlaczego nie umiała go oczarować? Dlaczego nie potrafiła zdradzić, jak bardzo go lubi i jak bardzo docenia to towarzystwo? Michael Tonks wolałby taką panienkę, która flirtowałaby z nim bez oporów. Howell nigdy przenigdy nią nie była i nie miała żadnej szansy się w przyszłości w taką przeistoczyć. Może w innym życiu.
Miał rację. To spojrzenie faktycznie próbowało objawić pragnienie, to spojrzenie było miłością, którą pielęgnowała od lat. Ona gniła i uciskała jej serce aż boleśnie, ale nie potrafiła nic na to poradzić. Przeraziło ją to, że gdyby tylko podniosła bardziej głowę, lekko ją odchyliła, to znaleźliby się bardzo blisko siebie. Co… Co on robił? Z zamkniętymi oczami słuchała, kiedy mówił o zapachach. Drżały ramiona wprawione w melodie dreszczy po każdym słowie, po każdym mrukliwym odgłosie. Prawie czuła ciepły oddech na skórze. Ciepło otuliło ją niespodziewanie ciasnym płaszczem, w brzuchu zagnieździło się niepojęte, fruwające uczucie. Cierpiała męki i jednocześnie największą przyjemność. Mike… Jej Mike, kochany Mike zbliżał się. Obejmował ją miłymi słowami. Podobało mu się to, co czuł. Czy więc i to możliwe, że mogła spodobać mu się ona? Na tę myśl uniosła odważnie powieki i spróbowała odnaleźć jego oczy.
Kiedy palce mężczyzny znalazły się przy jej twarzy, kiedy poraziła ją ta czułość, zamarła. Nie zdołała nawet nabrać powietrza, bo zaraz te upragnione usta przyległy do jej własnych, rozlewając tym samym po całym dziewczęcym ciele niemożliwą pieszczotę. Wcale nie był snem, smakowała go, czuła przyjemne naciski, dygotała w jego ramionach i ledwo zdołała złapać go w pasie, by tylko nie upaść, kiedy kolana nagle stały się jak dwie leciutkie gąbeczki. Jeszcze chwila, a upadłaby porażona urokiem pierwszej i tak cudownej czułości. W snach nie ośmielała się myśleć o tym, że pocałunki mogą być tak dobre, tak słodkie. I to nic, że czuła ognistą, nic, że Tonks zaczął przyciskać się do niej za mocno, że ruchy jego ust stały się dla niewinnej Cory tak gwałtowne. Próbowała, bardzo próbowała nadążyć, powtarzała sobie w rozgorączkowanych myślach, że to jej jedyna szansa, że może wreszcie dostrzegł ją. Gubiła się w pocałunku, poruszała niepewnie ustami, bojąc się, że będzie rozczarowany. Tylko nigdy wcześniej… Nigdy nikt… ale to dla niego! Wszystkie muśnięcia ust zawsze istniały tylko dla niego. Zestresowana i przejęta zaciskała dłonie na jego ubraniu, starając się odnaleźć w jego tempie, dopasować wargi do kochanych warg. Połączyć prawdziwie, pięknie, jak w marzeniu. Ale się przelękła, kiedy przerosła ją moc i zachłanność. Odsunęła przestraszona głowę i popatrzyła zawstydzona gdzieś w bok. Chciała, by ją przytulił, by pomógł i poprowadził w tak ważnej chwili. Drżała, próbując wydukać, że nie potrafi, że nigdy się nie całowała. Och, jaka była beznadziejna! Łzy mimowolnie stanęły w jej oczach, tak bardzo dla niego chciała móc uczynić więcej, otworzyć się na tę nową bliskość. Nieśmiało wcisnęła głowę w jego pierś i drgnęła w panice. Zacisnęła powieki, starając się uspokoić walące okropnie serce. No już, już... Cora Howell była zupełnie niewinna. Czy o tym wiedział?
Woń alkoholu utknęła między nimi, kiedy czekał na odpowiedź. Ona jednak nie nadeszła, bo jedyne, co potrafiłaby teraz przyznać… to lęk, okropny lęk przed bliskością, której pragnęła najmocniej w świecie, przed marzeniem, nadzieją rodzącą się nagle i błyskawicznie rosnącą do tak pełnego, wspaniałego wyobrażenia. Wargi zdołały lekko się rozchylić, zdołały mruknąć pierwszą głoskę, ale na tym poprzestała. Przygryzła tylko te nieszczęsne usta i popatrzyła gdzieś na widoki znajdujące się za jego ramieniem. Tak bardzo, tak bardzo chciała zapaść się pod ziemię albo schować do szafy. Dlaczego nie umiała go oczarować? Dlaczego nie potrafiła zdradzić, jak bardzo go lubi i jak bardzo docenia to towarzystwo? Michael Tonks wolałby taką panienkę, która flirtowałaby z nim bez oporów. Howell nigdy przenigdy nią nie była i nie miała żadnej szansy się w przyszłości w taką przeistoczyć. Może w innym życiu.
Miał rację. To spojrzenie faktycznie próbowało objawić pragnienie, to spojrzenie było miłością, którą pielęgnowała od lat. Ona gniła i uciskała jej serce aż boleśnie, ale nie potrafiła nic na to poradzić. Przeraziło ją to, że gdyby tylko podniosła bardziej głowę, lekko ją odchyliła, to znaleźliby się bardzo blisko siebie. Co… Co on robił? Z zamkniętymi oczami słuchała, kiedy mówił o zapachach. Drżały ramiona wprawione w melodie dreszczy po każdym słowie, po każdym mrukliwym odgłosie. Prawie czuła ciepły oddech na skórze. Ciepło otuliło ją niespodziewanie ciasnym płaszczem, w brzuchu zagnieździło się niepojęte, fruwające uczucie. Cierpiała męki i jednocześnie największą przyjemność. Mike… Jej Mike, kochany Mike zbliżał się. Obejmował ją miłymi słowami. Podobało mu się to, co czuł. Czy więc i to możliwe, że mogła spodobać mu się ona? Na tę myśl uniosła odważnie powieki i spróbowała odnaleźć jego oczy.
Kiedy palce mężczyzny znalazły się przy jej twarzy, kiedy poraziła ją ta czułość, zamarła. Nie zdołała nawet nabrać powietrza, bo zaraz te upragnione usta przyległy do jej własnych, rozlewając tym samym po całym dziewczęcym ciele niemożliwą pieszczotę. Wcale nie był snem, smakowała go, czuła przyjemne naciski, dygotała w jego ramionach i ledwo zdołała złapać go w pasie, by tylko nie upaść, kiedy kolana nagle stały się jak dwie leciutkie gąbeczki. Jeszcze chwila, a upadłaby porażona urokiem pierwszej i tak cudownej czułości. W snach nie ośmielała się myśleć o tym, że pocałunki mogą być tak dobre, tak słodkie. I to nic, że czuła ognistą, nic, że Tonks zaczął przyciskać się do niej za mocno, że ruchy jego ust stały się dla niewinnej Cory tak gwałtowne. Próbowała, bardzo próbowała nadążyć, powtarzała sobie w rozgorączkowanych myślach, że to jej jedyna szansa, że może wreszcie dostrzegł ją. Gubiła się w pocałunku, poruszała niepewnie ustami, bojąc się, że będzie rozczarowany. Tylko nigdy wcześniej… Nigdy nikt… ale to dla niego! Wszystkie muśnięcia ust zawsze istniały tylko dla niego. Zestresowana i przejęta zaciskała dłonie na jego ubraniu, starając się odnaleźć w jego tempie, dopasować wargi do kochanych warg. Połączyć prawdziwie, pięknie, jak w marzeniu. Ale się przelękła, kiedy przerosła ją moc i zachłanność. Odsunęła przestraszona głowę i popatrzyła zawstydzona gdzieś w bok. Chciała, by ją przytulił, by pomógł i poprowadził w tak ważnej chwili. Drżała, próbując wydukać, że nie potrafi, że nigdy się nie całowała. Och, jaka była beznadziejna! Łzy mimowolnie stanęły w jej oczach, tak bardzo dla niego chciała móc uczynić więcej, otworzyć się na tę nową bliskość. Nieśmiało wcisnęła głowę w jego pierś i drgnęła w panice. Zacisnęła powieki, starając się uspokoić walące okropnie serce. No już, już... Cora Howell była zupełnie niewinna. Czy o tym wiedział?
Pieścił jej wargi, jej język, całował usta i policzki i znowu usta, zatracał się coraz bardziej w tym pijackim pocałunku. Smak whiskey splótł się z posmakiem masła orzechowego, gorące od zabawy i alkoholu usta Michaela odnajdywały ukojenie w miękkiej i ciepłej twarzyczce Cory, dłonie błądziły po jej policzkach, a potem zaczęły zjeżdżać niżej, coraz niżej...
Łabędzia szyja, krągłe ramiona, wreszcie piersi. Nie była już dwunastolatką, miała pokaźny biust. A on zapomniał już, że to siostra jego przyjaciela. Przywarł do niej ciałem, przygwoździł ją do ściany, wpił się drapieżniej w jej usta i zaczął wyobrażać sobie, co mogliby zrobić. Co zaraz będą robić, w którejś z sypialni. Wszak wszystko było w porządku, poddawała się mu chętnie, niczym miękka glina pod jego palcami.
Umiała się całować, choć z początku zrobiła to niewprawnie. Najwyraźniej tęsknota, z której dotychczas nie zdawał sobie sprawy, pomogła jej wpisać się w jego rytm. Aż nagle odsunęła się, szybko, z przestrachem. I on cofnął głowę, zaskoczony.
I zanim wtuliła głowę w jego tors, zobaczył łzy.
I zrozumiał.
I wytrzeźwiał.
Zesztywniał, cofnął dłonie. Wyprostował się, ale nie odsunął, pozwalając jej złożyć głowę na jego torsie.
Co...
Czy ona...
Czy oni...?
Powoli, bardzo powoli, przez alkoholowe opary, docierało do niego, że właśnie pocałował młodszą siostrzyczkę najlepszego przyjaciela.
Jeszcze dziecko, jak wynikało z jej reakcji.
Zakochaną młodą kobietę, jak wynikało z jej pocałunku.
Dziewczynę, którą bez wahania zaciągnąłby do łóżka, gdyby nie gwałtowny sygnał ostrzegawczy, gdyby nie szybka reakcja jej ciała, albo cnoty, albo sumienia.
Wziął głęboki wdech, zimny dreszcz poczucia winy przebiegł mu po kręgosłupie.
Cofnął się o krok, ale choć umysł wytrzeźwiał, to ciało nadal było pod zdradzieckim wpływem whiskey. Nogi mu drżały. Ciężko chwycił się poręczy schodów, oparł o nią ciężarem ciał. Odwrócił twarz od Cory, odwrócił wzrok.
-Cora... - wychrypiał, a w dwóch sylabach jej imienia zabrzmiała nieznana mu wcześniej czułość. Ale zadźwięczał w nich i wstyd, coraz cięższy i boleśniejszy.
-Ja... - przepraszam...?
Chciałem...
Nie rozumiałem...
Nie rozumiem...
Nie mogę ci wiele dać...
Nagle przed oczyma przemknęło mu życie. Jego. Cudze. Życie, w którym poddaje się tym ciepłym oczom, łagodnej i cichej tęsknocie, w którym zostaje tutaj na dłużej. Na zawsze. W Kłębku. Spokojnie. Bez pogoni. Bez adrenaliny. Bez przygody.
Przygryzł wargę.
Czy umiałby tak...?
-...pójdę już spać. - zdecydował wreszcie, wszelkie inne słowa uwięzły mu w gardle. Nie spoglądając już na nią, tchórz powlekł się po schodach.
mood
Łabędzia szyja, krągłe ramiona, wreszcie piersi. Nie była już dwunastolatką, miała pokaźny biust. A on zapomniał już, że to siostra jego przyjaciela. Przywarł do niej ciałem, przygwoździł ją do ściany, wpił się drapieżniej w jej usta i zaczął wyobrażać sobie, co mogliby zrobić. Co zaraz będą robić, w którejś z sypialni. Wszak wszystko było w porządku, poddawała się mu chętnie, niczym miękka glina pod jego palcami.
Umiała się całować, choć z początku zrobiła to niewprawnie. Najwyraźniej tęsknota, z której dotychczas nie zdawał sobie sprawy, pomogła jej wpisać się w jego rytm. Aż nagle odsunęła się, szybko, z przestrachem. I on cofnął głowę, zaskoczony.
I zanim wtuliła głowę w jego tors, zobaczył łzy.
I zrozumiał.
I wytrzeźwiał.
Zesztywniał, cofnął dłonie. Wyprostował się, ale nie odsunął, pozwalając jej złożyć głowę na jego torsie.
Co...
Czy ona...
Czy oni...?
Powoli, bardzo powoli, przez alkoholowe opary, docierało do niego, że właśnie pocałował młodszą siostrzyczkę najlepszego przyjaciela.
Jeszcze dziecko, jak wynikało z jej reakcji.
Zakochaną młodą kobietę, jak wynikało z jej pocałunku.
Dziewczynę, którą bez wahania zaciągnąłby do łóżka, gdyby nie gwałtowny sygnał ostrzegawczy, gdyby nie szybka reakcja jej ciała, albo cnoty, albo sumienia.
Wziął głęboki wdech, zimny dreszcz poczucia winy przebiegł mu po kręgosłupie.
Cofnął się o krok, ale choć umysł wytrzeźwiał, to ciało nadal było pod zdradzieckim wpływem whiskey. Nogi mu drżały. Ciężko chwycił się poręczy schodów, oparł o nią ciężarem ciał. Odwrócił twarz od Cory, odwrócił wzrok.
-Cora... - wychrypiał, a w dwóch sylabach jej imienia zabrzmiała nieznana mu wcześniej czułość. Ale zadźwięczał w nich i wstyd, coraz cięższy i boleśniejszy.
-Ja... - przepraszam...?
Chciałem...
Nie rozumiałem...
Nie rozumiem...
Nie mogę ci wiele dać...
Nagle przed oczyma przemknęło mu życie. Jego. Cudze. Życie, w którym poddaje się tym ciepłym oczom, łagodnej i cichej tęsknocie, w którym zostaje tutaj na dłużej. Na zawsze. W Kłębku. Spokojnie. Bez pogoni. Bez adrenaliny. Bez przygody.
Przygryzł wargę.
Czy umiałby tak...?
-...pójdę już spać. - zdecydował wreszcie, wszelkie inne słowa uwięzły mu w gardle. Nie spoglądając już na nią, tchórz powlekł się po schodach.
mood
Can I not save one
from the pitiless wave?
Modlitwa. Spełniające się życzenie, odurzająca bliskość, raj tkany misternie z nacisków męskich palców, ciepłych ust, z rzucanych spojrzeń, które mogłyby parzyć, ale zamiast tego przyjemnie łaskotały ją w głębiach ciała. Wyśniła go. Był żywą, oddychającą imaginacją wyliczanych aż do szaleństwa marzeń, wykreowanych pierwszych pocałunków i zauważenia. Wiedziała, że podpowiedzi otrzymał od rozlewających się po żołądku alkoholi, ale i tak chciała iść dalej, poddać się mu. Nigdy nie była tak blisko. Nikogo. Tymczasem znalazła się otoczona zewsząd jego zapachem, jego dotykiem i emocjami, które mogły łączyć się z pielęgnowaną od tak wielu lat miłością. Czy był nią oczarowany? Czy kilka kieliszków zdołało zawładnąć umysłem? Odmówić nie potrafiła, bo to Michael, po prostu Michael. Jej ukochany, jedyny, wybłagany w setkach spojrzeń i milionach chowających się rumieńców. Pozwalał jej współistnieć w czułości, prowadził przez zawiłe drogi namiętności, pieścił mnogością wrażeń, upajał w każdym nacisku warg. Poruszenia jej ramion zdradzały, jak intensywne jest dla niej to, zdawałoby się, ledwie mignięcie czasu w ich długiej historii. Jedno, niepowtarzalne, zupełnie przypadkowe i zapamiętane na kolejne dziesięciolecia, niemożliwe do powtórzenia, choć w tamtej chwili nie mogła o tym wiedzieć. Poddawała się chwili, którą ofiarowała jej ta noc zupełnie jak najpiękniejszy świąteczny podarek. Tak wiele cichych godzin spędziła na odtwarzaniu możliwej bliskości, na wyobrażaniu sobie, jakby to było, gdyby ją tulił, trzymał za ręce i obiecał, że nigdy jej nie opuści. Żadna fantazja nie mogła równać się z prawdą, obfitą w żar i pieszczoty, od których zakręciło się jej w głowie.
Ratunku szukała w tych ramionach, znów modląc się, by zrozumiał, by jej pomógł, by dostrzegł to, co od lat pozostawało niewypowiedziane. Pieczętowane przez jej skryte uczucia prawdy wydawały się tak jasne, oczywiste szczególnie w tak wymownej scenie. Opierała się o niego, dłoń próbowała nieśmiało przesunąć się po plecach, by zdradzić uwielbienie, by podziękować, by pokazać miłość, którą i tak już emanowała wyjątkowo mocno. Nie była gotowa na tak pewne, rozrastające się w sekundach odwzajemnienie. Stroskanym okiem próbowała podejrzeć, ale opary własne zawstydzenia sprawiły, że szybko opuściła powieki, przyciskając się do niego tylko mocniej. Wilgotne mgły próbowała powstrzymać, albo chociaż wytrzeć w jego ubranie, byleby tylko nie ujrzał ich na jej twarzy. Ale cofnął się, łamiąc jej serce po raz… po raz niemożliwy do policzenia, ale chyba najbardziej dotkliwy ze wszystkich razów. Czy otrzeźwiał? Czy porzucił ich moment czułości? Wycofywał się? Nie rozumiała. Tak łatwo, prawie natychmiast, zrzuciła winę na swoją niepewność, na brak elektryzujących doświadczeń, które mogłyby podarować mu jeszcze więcej przyjemności. Nie chciał jej takiej, niewinnej, płaczliwej, miernej. Niezdolnej do całkowitego poddania się chwili. Nie chciał jej. Chciały jej tylko odurzone oczy, a kiedy wytrzeźwiał, czar prysł, zniknęły kolorowe fale emocji, była szarość. Ciężka, dusząca, chłodna, jak jej ramiona, które nagle zrobiły się lodowate.
Nie chciał jej.
Pierwszy raz poczuła to tak naprawdę, w tak wyraźnych znakach, bez długich domysłów, które nie znajdowały poparcia w rzeczywistości. Poza jego uchem tłukło się dziewczęce serce na miliony ostrych kawałków. Powinna się pochylić, pozbierać je, wytrzeć gęstniejące łzy. Tymczasem zamarła, gubiąc przymus oddechu i podejmując karkołomną próbę zatrzymania wibrującej wciąż klatki piersiowej.
Nie kochał jej.
Broda poruszyła się nerwowo, a powieki zacisnęły, pchając za sobą również głowę, która opadła w dół. Osłonięta włosami twarz nie mogła się teraz ukazać. Nie mogła pozwolić, by zapamiętał jej łzy, by ujrzał rozdzierający duszę ból. Walczyła ze zdradliwym ciałem, z emocjami przelewającymi się przez usta, oczy, palce. Michael pojął, że popełnił błąd. Była jego błędem. Niezrozumiałą słabością. Nigdy nie pragnął zamykać jej w swoich ramionach, nigdy nie potrzebował tworzyć tej historii. Może to dobrze, że nie wiedział, że ona istniała od dawna.
Cora nie odpowiedziała, nie poruszyła się, wdychała resztki opadających szybko zapachów niedawnej namiętności. Pozwoliła mu uciec, nie musiał się obawiać. Może nawet alkohol wydał nieme pozwolenie, by nigdy nie pamiętał o jej ustach i o sercu oddanym, czułym, wiernym. Tylko jemu.
Ratunku szukała w tych ramionach, znów modląc się, by zrozumiał, by jej pomógł, by dostrzegł to, co od lat pozostawało niewypowiedziane. Pieczętowane przez jej skryte uczucia prawdy wydawały się tak jasne, oczywiste szczególnie w tak wymownej scenie. Opierała się o niego, dłoń próbowała nieśmiało przesunąć się po plecach, by zdradzić uwielbienie, by podziękować, by pokazać miłość, którą i tak już emanowała wyjątkowo mocno. Nie była gotowa na tak pewne, rozrastające się w sekundach odwzajemnienie. Stroskanym okiem próbowała podejrzeć, ale opary własne zawstydzenia sprawiły, że szybko opuściła powieki, przyciskając się do niego tylko mocniej. Wilgotne mgły próbowała powstrzymać, albo chociaż wytrzeć w jego ubranie, byleby tylko nie ujrzał ich na jej twarzy. Ale cofnął się, łamiąc jej serce po raz… po raz niemożliwy do policzenia, ale chyba najbardziej dotkliwy ze wszystkich razów. Czy otrzeźwiał? Czy porzucił ich moment czułości? Wycofywał się? Nie rozumiała. Tak łatwo, prawie natychmiast, zrzuciła winę na swoją niepewność, na brak elektryzujących doświadczeń, które mogłyby podarować mu jeszcze więcej przyjemności. Nie chciał jej takiej, niewinnej, płaczliwej, miernej. Niezdolnej do całkowitego poddania się chwili. Nie chciał jej. Chciały jej tylko odurzone oczy, a kiedy wytrzeźwiał, czar prysł, zniknęły kolorowe fale emocji, była szarość. Ciężka, dusząca, chłodna, jak jej ramiona, które nagle zrobiły się lodowate.
Nie chciał jej.
Pierwszy raz poczuła to tak naprawdę, w tak wyraźnych znakach, bez długich domysłów, które nie znajdowały poparcia w rzeczywistości. Poza jego uchem tłukło się dziewczęce serce na miliony ostrych kawałków. Powinna się pochylić, pozbierać je, wytrzeć gęstniejące łzy. Tymczasem zamarła, gubiąc przymus oddechu i podejmując karkołomną próbę zatrzymania wibrującej wciąż klatki piersiowej.
Nie kochał jej.
Broda poruszyła się nerwowo, a powieki zacisnęły, pchając za sobą również głowę, która opadła w dół. Osłonięta włosami twarz nie mogła się teraz ukazać. Nie mogła pozwolić, by zapamiętał jej łzy, by ujrzał rozdzierający duszę ból. Walczyła ze zdradliwym ciałem, z emocjami przelewającymi się przez usta, oczy, palce. Michael pojął, że popełnił błąd. Była jego błędem. Niezrozumiałą słabością. Nigdy nie pragnął zamykać jej w swoich ramionach, nigdy nie potrzebował tworzyć tej historii. Może to dobrze, że nie wiedział, że ona istniała od dawna.
Cora nie odpowiedziała, nie poruszyła się, wdychała resztki opadających szybko zapachów niedawnej namiętności. Pozwoliła mu uciec, nie musiał się obawiać. Może nawet alkohol wydał nieme pozwolenie, by nigdy nie pamiętał o jej ustach i o sercu oddanym, czułym, wiernym. Tylko jemu.
Rano
Obudził się z łomotem w głowie i palącą suchością w przełyku. Zaklął w myślach i zmusił się do przełknięcia śliny, a potem podniósł się na łokciach i rozejrzał po pokoju Leo. Co on tu...? Ach, tak, zostawił przecież kumpla w salonie. Strasznie się upili, tak, że Michael aż miał dziwne sny. Śniło mu się, że całował się z małą Corą, a ona...
Zastygł, zimny dreszcz przebiegł mu po plecach. Nagle przypomniał sobie, że to przecież nie był sen.
Cholera jasna.
Zamknął oczy i ukrył twarz w dłoniach, usiłując zrekonstruować wydarzenia z ostatniej nocy. Czy on...? Już nie było mu chłodno, gdzieś w dołku poczuł gorący, palący wstyd. Dobierał się do młodszej siostry najlepszego przyjaciela, do małej Cory. Pamiętał aż za dobrze, z każdą sekundą przypominając sobie każde słowo i każdy gest. On paplał, a ona milczała, a potem wsunął jej język do ust i próbował obmacać jej kobiece ciało (nie była już przecież dziewczynką, o Merlinie), i mało brakowało, a zabrałby ją na górę.
A ona nie protestowała, choć to jej lęk i instynktowne odsunięcie się pozwoliły mu się opamiętać, zostawić ją, powlec się na górę.
Dlaczego nie protestowała?
Poderwał głowę, gdy nagle zrozumiał. Na trzeźwo było mu łatwiej złożyć układankę w całość, powiązać ze sobą jej speszone milczenie, chętne wargi i tęskne spojrzenie. Wiele spojrzeń, widział przecież, jak czasem na niego patrzyła. Czy to ośmieliło go do działania?
Ta dziewczyna, młoda kobieta, miała do niego nieobyczajną słabość, a on najwyraźniej to wykorzystał. Po pijaku, w obleśny i zachłanny sposób, nie bacząc na konsekwencje. Nie bacząc na to, że najwyraźniej był pierwszym mężczyzną, z którym się całowała. Mężczyzną. Pięć lat różnicy urosło w jego myślach do rangi przepaści, choć w Londynie chętnie podrywał młodsze dziewczyny. Ale Cora... Cora była taka delikatna.
Cora wymagała czułości i odpowiedzialności.
Cicha Cora była zaprzeczeniem gwaru rozpustnej stolicy.
Ubrał się pośpiesznie, nie mając pojęcia, co teraz, choć w jego głowie formował się pewien plan załagodzenia skutków tej katastrofy. Złowił w lustrze własne odbicie i ze wstrętem odwrócił wzrok, nieświadom, że kiełkujące wyrzuty sumienia pozostaną z nim jeszcze na wiele lat, że na pozór okrutne serce będzie czasem gdybało, co by było gdyby, gdyby zachował się dzisiaj jak mężczyzna, gdyby umiał przyjąć podane mu na dłoni serce tej wrażliwej dziewczyny.
Ale on nigdy nie przyjął prezentu z gracją, on go wykorzystał, myśląc o jej ciele, a nie o jej uczuciach.
Jak mógł...?
Z ciężkim sercem powlókł się do kuchni. Musiał się napić. Wody, rzecz jasna. Miał cichą nadzieję, że pożegna się z Leo i że nie zastanie tam Cory.
Niestety, siedzieli przy stole oboje. On chłepcząc wodę, ona cicha, jak zwykle. Zawsze był spostrzegawczy, zauważył więc, że dziewczyna ma lekko zaczerwienione oczy. Merlinie.
-Leo, C...Cora - dlaczego jej imię z takim trudem przechodziło mu przez usta? -Cześć! Głowa mi pęka, ile my wczoraj wypiliśmy? I czemu obudziłem się w twoim pokoju? - zwrócił się do Leo, a serce zabiło mu mocniej, ostrzegając, że za chwilę nie będzie już odwrotu.
Trudno. Tak będzie lepiej. Może gdyby jej tu nie było... albo gdyby Leo tu nie było, gdyby mogli porozmawiać sami... ale dwójka rodzeństwa razem postawiła go w niekomfortowym położeniu, teraz musiał już brnąć w drogę bez powrotu.
-Nic nie pamiętam. - wychrypiał, dziwnie odrętwiałymi wargami, unikając Cory wzrokiem. Od razu poczuł na sumieniu okrutny ciężar. Stało się.
Obudził się z łomotem w głowie i palącą suchością w przełyku. Zaklął w myślach i zmusił się do przełknięcia śliny, a potem podniósł się na łokciach i rozejrzał po pokoju Leo. Co on tu...? Ach, tak, zostawił przecież kumpla w salonie. Strasznie się upili, tak, że Michael aż miał dziwne sny. Śniło mu się, że całował się z małą Corą, a ona...
Zastygł, zimny dreszcz przebiegł mu po plecach. Nagle przypomniał sobie, że to przecież nie był sen.
Cholera jasna.
Zamknął oczy i ukrył twarz w dłoniach, usiłując zrekonstruować wydarzenia z ostatniej nocy. Czy on...? Już nie było mu chłodno, gdzieś w dołku poczuł gorący, palący wstyd. Dobierał się do młodszej siostry najlepszego przyjaciela, do małej Cory. Pamiętał aż za dobrze, z każdą sekundą przypominając sobie każde słowo i każdy gest. On paplał, a ona milczała, a potem wsunął jej język do ust i próbował obmacać jej kobiece ciało (nie była już przecież dziewczynką, o Merlinie), i mało brakowało, a zabrałby ją na górę.
A ona nie protestowała, choć to jej lęk i instynktowne odsunięcie się pozwoliły mu się opamiętać, zostawić ją, powlec się na górę.
Dlaczego nie protestowała?
Poderwał głowę, gdy nagle zrozumiał. Na trzeźwo było mu łatwiej złożyć układankę w całość, powiązać ze sobą jej speszone milczenie, chętne wargi i tęskne spojrzenie. Wiele spojrzeń, widział przecież, jak czasem na niego patrzyła. Czy to ośmieliło go do działania?
Ta dziewczyna, młoda kobieta, miała do niego nieobyczajną słabość, a on najwyraźniej to wykorzystał. Po pijaku, w obleśny i zachłanny sposób, nie bacząc na konsekwencje. Nie bacząc na to, że najwyraźniej był pierwszym mężczyzną, z którym się całowała. Mężczyzną. Pięć lat różnicy urosło w jego myślach do rangi przepaści, choć w Londynie chętnie podrywał młodsze dziewczyny. Ale Cora... Cora była taka delikatna.
Cora wymagała czułości i odpowiedzialności.
Cicha Cora była zaprzeczeniem gwaru rozpustnej stolicy.
Ubrał się pośpiesznie, nie mając pojęcia, co teraz, choć w jego głowie formował się pewien plan załagodzenia skutków tej katastrofy. Złowił w lustrze własne odbicie i ze wstrętem odwrócił wzrok, nieświadom, że kiełkujące wyrzuty sumienia pozostaną z nim jeszcze na wiele lat, że na pozór okrutne serce będzie czasem gdybało, co by było gdyby, gdyby zachował się dzisiaj jak mężczyzna, gdyby umiał przyjąć podane mu na dłoni serce tej wrażliwej dziewczyny.
Ale on nigdy nie przyjął prezentu z gracją, on go wykorzystał, myśląc o jej ciele, a nie o jej uczuciach.
Jak mógł...?
Z ciężkim sercem powlókł się do kuchni. Musiał się napić. Wody, rzecz jasna. Miał cichą nadzieję, że pożegna się z Leo i że nie zastanie tam Cory.
Niestety, siedzieli przy stole oboje. On chłepcząc wodę, ona cicha, jak zwykle. Zawsze był spostrzegawczy, zauważył więc, że dziewczyna ma lekko zaczerwienione oczy. Merlinie.
-Leo, C...Cora - dlaczego jej imię z takim trudem przechodziło mu przez usta? -Cześć! Głowa mi pęka, ile my wczoraj wypiliśmy? I czemu obudziłem się w twoim pokoju? - zwrócił się do Leo, a serce zabiło mu mocniej, ostrzegając, że za chwilę nie będzie już odwrotu.
Trudno. Tak będzie lepiej. Może gdyby jej tu nie było... albo gdyby Leo tu nie było, gdyby mogli porozmawiać sami... ale dwójka rodzeństwa razem postawiła go w niekomfortowym położeniu, teraz musiał już brnąć w drogę bez powrotu.
-Nic nie pamiętam. - wychrypiał, dziwnie odrętwiałymi wargami, unikając Cory wzrokiem. Od razu poczuł na sumieniu okrutny ciężar. Stało się.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Nic nie pamiętam.
Głoska po głosce rysowała krwawe ślady głęboko w niej. Zawód, ból, piekło. Nic nie pamiętał. Uparcie wpatrywała się w przesuwające się na magicznym zegarze wskazówki. Czerwonymi oczami śledziła sam środek tarczy, jakby ktoś ją zahipnotyzował, jakby nie umiała odwrócić oka i przyjrzeć się jemu. Przy zdjęciu Cory wskaźnik przesunął się na niebezpieczeństwo, nie wiedzieć dlaczego. Leo kończył spijać zawartość dzbanka z wodą, a siostra nawet nie otworzyła ust, by upomnieć go, że nieładnie tak pić ze z dużego szkła. Zaklęte usta, zablokowane, zasuszone na wieczność. Wiedziała, że to się nie powtórzy, że nie wróci rozkosz, przyjemne dreszcze, prądy wokół policzków wędrujące po ramionach, wijące się po klatce piersiowej, a w końcu i zaskakująco miło łaskoczące biodra. Łyżeczka, którą ściskała w dłoni wysunęła się z wątłych palców i opadła z charakterystycznym brzdękiem na drewniany stół. Pod stołem psi ogon otarł się o jej bose stopy, ale nawet go nie poczuła. Leo coś mówił. Wcale go nie słuchała. Zastygła w skorupie, starała się udawać, że wcale nie wygląda gorzej niż ich dwójka razem wzięta. Sztywnymi rękami owinęła się szczelniej swetrem, choć przecież było ciepło. Ona jednak poddała się chłodnym językom, jakby do Kłębka wdarła się zima.
Nic nie pamiętał.
Powinna przyjąć te słowa jako pocieszenie. Przecież się wygłupiła, przecież tak łatwo, ufnie oddała się jego bliskości, podarowała mu serce, usta, czułość, którą skrycie pielęgnowała od lat w oczekiwaniu właśnie na tę chwilę. Wstrętną chwilę, tragiczną i teraz właściwie niebyłą. Żadne z nich nie powinno przechować tego wspomnienia. Jeśli nie pamiętał, nic się nie zmieniło. Byli tu, znów jako Cora i Michael Tonks, przyjaciel Leo. Dwójka przypadkowych znajomych, zupełnie niepowiązanych wzruszonym spojrzeniem i romantycznym dotykiem. Chciałaby któregoś dnia przebudzić się wolna, lżejsza, pozbawiona wieży cierpienia i nadziei. To nie ten poranek, choć wiara w odwzajemnione emocje skurczyła się błyskawicznie.
Głośno, ciężko odsunęła krzesło od stołu i wstała, mijając obojętnie Michaela.
– Naleję ci wody – wydukała odruchowo, szorstko, nijako. Przy blacie wkroiła do szklanki kawałek cytryny i wsypała listki świeżej mięty. Za jego plecami, daleko od wejrzeń, od słów i porozumień. Zgniotła w dłoni nóż, a potem głucho porzuciła go. Obróciła się powoli w stronę Tonksa i postanowiła przed nim szklankę. Przecież nic się nie wydarzyło, przecież niczego nie pamiętał. Powinna zachowywać się normalnie. Zwolniła szkło z pierścienia palców i popatrzyła na ptaszysko, które przysiadło na parapecie. W tej samej chwili jakieś zwierzę głośno parsknęło, a Cora uniosła gwałtownie głowę. Może powinna wykorzystać ten moment, uciec. Wypłakać się z dala od oczu Michaela i brata.
– Pójdę zobaczyć, co się stało – wypowiedziała i ochoczo rzuciła się do wyjścia, uwalniając łzy już na progu, jeszcze zanim wyszła z domu. Ucieknę.
Wbiegła do stajni, ale wcale nie poczuła ulgi. Schowała się za ścianą z siana i skuliła blisko kopyt odpoczywającego aetonana. Pociągnęła mocno nosem i wtuliła policzek w słomianą poduszkę. Już nie mogła na niego patrzeć, już nie mogła tego wytrzymać. Mokro popatrzyła na pysk powoli przeżuwający pokarm. Wielkie, ufne oczy spoglądały na nią zaintrygowane. Uśmiechnęła się słabo i wyciągnęła dłoń, by pogłaskać stworzenie po grzbiecie. Obiecała sobie, że spróbuje o tym zapomnieć, że uśpi wszystkie wspomnienia o nim, że wydepcze każde drżenie serca. Im mogła się oddać, one zawsze okazywały jej miłość.
On nigdy jej nie pokocha.
zt x2
Głoska po głosce rysowała krwawe ślady głęboko w niej. Zawód, ból, piekło. Nic nie pamiętał. Uparcie wpatrywała się w przesuwające się na magicznym zegarze wskazówki. Czerwonymi oczami śledziła sam środek tarczy, jakby ktoś ją zahipnotyzował, jakby nie umiała odwrócić oka i przyjrzeć się jemu. Przy zdjęciu Cory wskaźnik przesunął się na niebezpieczeństwo, nie wiedzieć dlaczego. Leo kończył spijać zawartość dzbanka z wodą, a siostra nawet nie otworzyła ust, by upomnieć go, że nieładnie tak pić ze z dużego szkła. Zaklęte usta, zablokowane, zasuszone na wieczność. Wiedziała, że to się nie powtórzy, że nie wróci rozkosz, przyjemne dreszcze, prądy wokół policzków wędrujące po ramionach, wijące się po klatce piersiowej, a w końcu i zaskakująco miło łaskoczące biodra. Łyżeczka, którą ściskała w dłoni wysunęła się z wątłych palców i opadła z charakterystycznym brzdękiem na drewniany stół. Pod stołem psi ogon otarł się o jej bose stopy, ale nawet go nie poczuła. Leo coś mówił. Wcale go nie słuchała. Zastygła w skorupie, starała się udawać, że wcale nie wygląda gorzej niż ich dwójka razem wzięta. Sztywnymi rękami owinęła się szczelniej swetrem, choć przecież było ciepło. Ona jednak poddała się chłodnym językom, jakby do Kłębka wdarła się zima.
Nic nie pamiętał.
Powinna przyjąć te słowa jako pocieszenie. Przecież się wygłupiła, przecież tak łatwo, ufnie oddała się jego bliskości, podarowała mu serce, usta, czułość, którą skrycie pielęgnowała od lat w oczekiwaniu właśnie na tę chwilę. Wstrętną chwilę, tragiczną i teraz właściwie niebyłą. Żadne z nich nie powinno przechować tego wspomnienia. Jeśli nie pamiętał, nic się nie zmieniło. Byli tu, znów jako Cora i Michael Tonks, przyjaciel Leo. Dwójka przypadkowych znajomych, zupełnie niepowiązanych wzruszonym spojrzeniem i romantycznym dotykiem. Chciałaby któregoś dnia przebudzić się wolna, lżejsza, pozbawiona wieży cierpienia i nadziei. To nie ten poranek, choć wiara w odwzajemnione emocje skurczyła się błyskawicznie.
Głośno, ciężko odsunęła krzesło od stołu i wstała, mijając obojętnie Michaela.
– Naleję ci wody – wydukała odruchowo, szorstko, nijako. Przy blacie wkroiła do szklanki kawałek cytryny i wsypała listki świeżej mięty. Za jego plecami, daleko od wejrzeń, od słów i porozumień. Zgniotła w dłoni nóż, a potem głucho porzuciła go. Obróciła się powoli w stronę Tonksa i postanowiła przed nim szklankę. Przecież nic się nie wydarzyło, przecież niczego nie pamiętał. Powinna zachowywać się normalnie. Zwolniła szkło z pierścienia palców i popatrzyła na ptaszysko, które przysiadło na parapecie. W tej samej chwili jakieś zwierzę głośno parsknęło, a Cora uniosła gwałtownie głowę. Może powinna wykorzystać ten moment, uciec. Wypłakać się z dala od oczu Michaela i brata.
– Pójdę zobaczyć, co się stało – wypowiedziała i ochoczo rzuciła się do wyjścia, uwalniając łzy już na progu, jeszcze zanim wyszła z domu. Ucieknę.
Wbiegła do stajni, ale wcale nie poczuła ulgi. Schowała się za ścianą z siana i skuliła blisko kopyt odpoczywającego aetonana. Pociągnęła mocno nosem i wtuliła policzek w słomianą poduszkę. Już nie mogła na niego patrzeć, już nie mogła tego wytrzymać. Mokro popatrzyła na pysk powoli przeżuwający pokarm. Wielkie, ufne oczy spoglądały na nią zaintrygowane. Uśmiechnęła się słabo i wyciągnęła dłoń, by pogłaskać stworzenie po grzbiecie. Obiecała sobie, że spróbuje o tym zapomnieć, że uśpi wszystkie wspomnienia o nim, że wydepcze każde drżenie serca. Im mogła się oddać, one zawsze okazywały jej miłość.
On nigdy jej nie pokocha.
zt x2
Crimes and dreams
Szybka odpowiedź