Korytarz
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Korytarz
W pewnym momencie, gdy przechodzi się przez kotarę, zamiast kolejnej bliźniaczej sali restauracyjnej, napotyka się długi korytarz, który wydaje się nie mieć końca. Każde z drzwi prowadzą do losowych pomieszczeń wypełnionych klientami, lecz wytrwali z pewnością znajdą salę ze swoim stolikiem.
UWAGA Aby przemieścić się po pomieszczeniach wewnątrz restauracji, należy rzucić kością opisaną jej nazwą.
1 - postać przechodzi do stolika nr 1
2 - stolik nr 2
3 - stolik nr 3
4 - wejście
5 - bar
6 - fontanna
7 - taras
8 - korytarz
Wartość zdublowana (np. wyrzucenie czwórki, podczas gdy postać znajduje się przy wejściu) upoważnia do dowolnego przemieszczenia się po wyżej wymienionych pomieszczeniach. Pierwszy post powinien zostać umieszczony przy wejściu.
W przypadku, gdy postać zgodnie z wyrzuconym rzutem powinna przenieść się do wątku, w którym znajduje się inna postać należąca do tej samej osoby (multikonto) do rzutu należy dodać jedno oczko, a następnie podążyć za powyższymi wskazówkami.
UWAGA Aby przemieścić się po pomieszczeniach wewnątrz restauracji, należy rzucić kością opisaną jej nazwą.
1 - postać przechodzi do stolika nr 1
2 - stolik nr 2
3 - stolik nr 3
4 - wejście
5 - bar
6 - fontanna
7 - taras
8 - korytarz
Wartość zdublowana (np. wyrzucenie czwórki, podczas gdy postać znajduje się przy wejściu) upoważnia do dowolnego przemieszczenia się po wyżej wymienionych pomieszczeniach. Pierwszy post powinien zostać umieszczony przy wejściu.
W przypadku, gdy postać zgodnie z wyrzuconym rzutem powinna przenieść się do wątku, w którym znajduje się inna postać należąca do tej samej osoby (multikonto) do rzutu należy dodać jedno oczko, a następnie podążyć za powyższymi wskazówkami.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:58, w całości zmieniany 1 raz
Zdecydowanie można było stracić cierpliwość w Le Revenant. Przechodzenie z pomieszczenia do pomieszczenia robiło się męczące. Wejście, Samael Avery, znowu wejście, dzika nawałnica i w końcu korytarz. Całkiem spokojny, zupełnie niewinnie wyglądający korytarz, w którym chętnie przesiedziałaby dłuższą chwilę. Marie czekała na jakieś głosy proponujące, by znaleźli sobie miejsce bardziej przytulne, ale zarówno Diana jak i Gray chyba mieli dosyć chodzenia na ślepo i również doszli do wniosku, że jakiś czas można tu spędzić. Przynajmniej było przyjemnie.
Rozmowa zeszła na tematy czysto zawodowe. Cóż, spotkało się dwóch zawodowych graczy Quidditcha. Marie uśmiechnęła się pod nosem, słysząc pytania o treningi i następny mecz. Bardziej przypominało to zdawkową rozmowę dwóch nieznajomych niż osób, które już od jakiegoś czasu się znają, więc Burroughs zaczęła dyskretnie usuwać się na bok, patrząc z zainteresowaniem na jeden z obrazów (statek, wzburzone morze i dwaj marynarze walczący ze sztormem… choć teraz chyba postanowili odpocząć, bo usiedli pod masztem, nie zwracając uwagi na zalewające pokład fale), ale wtedy usłyszała swoje imię. Rowston i ją zapytała o pracę. Marie zmarszczyła najpierw lekko czoło, potem z zakłopotaniem podrapała się po głowie.
– Cóż, hmm… praca – wymamrotała, zastanawiając się nad odpowiedzią. W pracy nie najlepiej, zawaliłam trochę ostatnie śledztwo, bo…
Franz, co ty tu robisz?
Marie ostatecznie nie odpowiedziała nic. Jej twarz nagle stężała, a w przyjaźnie uśmiechających się oczach pojawiła się irytacja. I gniew, od którego już chwilę później zaczęły błyszczeć. A cała ta niechęć wyraźnie jest skierowana w ducha.
– Franzie Diggory, nie interesuje mnie absolutnie nic, co masz mi do powiedzenia – poinformowała go chłodnym tonem, teraz już ostentacyjnie na niego nie patrząc. Nie miała najmniejszej ochoty go widzieć, a co dopiero z nim rozmawiać. Negatywne emocje jeszcze z niej nie uleciały, co więcej, miały się bardzo dobrze i radośnie zatruwały jej krew. Duch z beznadziejnym wyczuciem czasu, nie rozumiejący ani prostych próśb ani wagi zadań, na które się porywa. Powstrzymując się od dalszych komentarzy, Marie tylko zaciska usta w wyjątkowo cienką kreskę.
Rozmowa zeszła na tematy czysto zawodowe. Cóż, spotkało się dwóch zawodowych graczy Quidditcha. Marie uśmiechnęła się pod nosem, słysząc pytania o treningi i następny mecz. Bardziej przypominało to zdawkową rozmowę dwóch nieznajomych niż osób, które już od jakiegoś czasu się znają, więc Burroughs zaczęła dyskretnie usuwać się na bok, patrząc z zainteresowaniem na jeden z obrazów (statek, wzburzone morze i dwaj marynarze walczący ze sztormem… choć teraz chyba postanowili odpocząć, bo usiedli pod masztem, nie zwracając uwagi na zalewające pokład fale), ale wtedy usłyszała swoje imię. Rowston i ją zapytała o pracę. Marie zmarszczyła najpierw lekko czoło, potem z zakłopotaniem podrapała się po głowie.
– Cóż, hmm… praca – wymamrotała, zastanawiając się nad odpowiedzią. W pracy nie najlepiej, zawaliłam trochę ostatnie śledztwo, bo…
Franz, co ty tu robisz?
Marie ostatecznie nie odpowiedziała nic. Jej twarz nagle stężała, a w przyjaźnie uśmiechających się oczach pojawiła się irytacja. I gniew, od którego już chwilę później zaczęły błyszczeć. A cała ta niechęć wyraźnie jest skierowana w ducha.
– Franzie Diggory, nie interesuje mnie absolutnie nic, co masz mi do powiedzenia – poinformowała go chłodnym tonem, teraz już ostentacyjnie na niego nie patrząc. Nie miała najmniejszej ochoty go widzieć, a co dopiero z nim rozmawiać. Negatywne emocje jeszcze z niej nie uleciały, co więcej, miały się bardzo dobrze i radośnie zatruwały jej krew. Duch z beznadziejnym wyczuciem czasu, nie rozumiejący ani prostych próśb ani wagi zadań, na które się porywa. Powstrzymując się od dalszych komentarzy, Marie tylko zaciska usta w wyjątkowo cienką kreskę.
Gość
Gość
Cóż, o czym innym w większości mieli rozmawiać gracz, jak nie o quidditchu? To był zazwyczaj pierwszy temat, który nasuwał się na myśl, gdy spotykały się dwie lub więcej osób z tego zacnego grona. Tak to już było. Właśnie miałam odpowiedzieć na pytanie, z kim gramy, kiedy przez brata Mari przeleciał duch. Odskoczyłam jak oparzona, mimo że przecież miałam już kontakt z duchami i ich obecność nie powinna mnie dziwić. Jednakże, przebywanie większej ilości czasu z mugolami niż czarodziejami i w mugolskim domu, gdzie samo się wszystko nie robi, dawało się we znaki. Czasami takie najprostsze rzeczy nadal mnie zaskakiwały. Poleciałam wzrokiem za duchem, ten kompletnie nas olał i zwrócił się tylko i wyłącznie do koleżanki. Patrzyłam na nich przez chwilę, na Mari i na ducha, który jak usłyszałam nazywał się Franz, a potem przybliżyłam do Grey'a, poczekałam aż się nachyli nade mną.
- Znasz go? - szepnęłam, chcąc by tylko on mnie usłyszał.
Duch był dziwny, jakby urwał się nie z tej epoki. Co było zresztą zrozumiałe, duchy zazwyczaj były nie z tej epoki. W każdym razie na pewno nie był dobrze wychowanym duchem. Nie powinno się tak przelatywać przez ludzi lub co gorsza ich olewać. Odchrząknęłam delikatnie, mając nadzieję, że duch zwróci na nas swoją uwagę i przynajmniej mi się przedstawi. Mimo że był duchem, to nie znaczy, że ma zachowywać się niegrzecznie. Prawda?
Spojrzałam na Grey'a szukając w nim wsparcia. Przyszłam tu na pogrzeb profesora przy okazji spotkać się ze znajomymi i powspominać nasze wybryki na eliksirach, a tu nagle jakiś duch nam przeszkadza. Ciekawe co łączyło go z Marie i co takiego się stało, że ta nie chciała go wysłuchać.
- Znasz go? - szepnęłam, chcąc by tylko on mnie usłyszał.
Duch był dziwny, jakby urwał się nie z tej epoki. Co było zresztą zrozumiałe, duchy zazwyczaj były nie z tej epoki. W każdym razie na pewno nie był dobrze wychowanym duchem. Nie powinno się tak przelatywać przez ludzi lub co gorsza ich olewać. Odchrząknęłam delikatnie, mając nadzieję, że duch zwróci na nas swoją uwagę i przynajmniej mi się przedstawi. Mimo że był duchem, to nie znaczy, że ma zachowywać się niegrzecznie. Prawda?
Spojrzałam na Grey'a szukając w nim wsparcia. Przyszłam tu na pogrzeb profesora przy okazji spotkać się ze znajomymi i powspominać nasze wybryki na eliksirach, a tu nagle jakiś duch nam przeszkadza. Ciekawe co łączyło go z Marie i co takiego się stało, że ta nie chciała go wysłuchać.
Gość
Gość
- | Stolik numer dwa!
Rywal spadał na chłodną posadzkę niczym pusta, zakurzona misa z ogromnego stołu o rzeźbionych nogach, a co śmieszniejsze nikt już nie chciał jej naprawić. Nawet domowy skrzat, nielubiący najmniejszych zmian, spojrzałby na szkło z identycznym politowaniem, co muzyk podczas jakże fascynującego popołudnia.
Opuścili niskie pomieszczenie, wyszyli na wąski korytarz. Stanowił długą i niezbyt szeroką alejkę wyłożoną mozaiką biało-czarnych płytek, którą oświetlał rząd przyćmionych lamp sufitowych z ciężko zauważalnym którymkolwiek z końców. Całość doprawiono obrazami z niewiadomych źródeł, przedstawiających nieznajome rozsiane po całym globie miejsca o niepewnej autentyczności. Zapewne podpisane ilustracje lub portrety przodków stanowiły niewielki odsetek w morzu anonimowych spojrzeń ogarniętych chłodem farby olejnej, powiązanej z rozmytym krajobrazem.
Do wykończenia tej specyficznej scenografii brakowało tylko tłumu gapiów.
Dłuższe spojrzenie posłane ku Anthony’emu nie przyniosło nowej fali wściekłości. Cieszył się z obecności swojego sympatycznego kompana, będąc w pogotowiu w nagłych przypadkach. Zapewne na poczekaniu wymyślił słodką historię o szkolnych nieprzyjaciołach, spotkaniu po latach. Wybitnie zręcznie wyjaśniłby fakt pojedynku - musieli rozegrać pojedynek sprzed lat przerwany w jednym z chłodnych, podziemnych pomieszczeń, kiedy to na pole bitwy wkroczył sam profesor Slughorn.
Niesamowicie niestandardowy oraz piękny sposób na uczenie pamięci tak zasłużonej persony, czyż nie? Ależ właśnie tacy byli jego najlepsi uczniowie - niekonwencjonalni, wzbijający się poza wypłowiałe schematy.
Ta lekkość snucia nieprawdziwych historii prawie rozpierała jego serce z dumny… oby tylko pan Burke wpadł na tak fenomenalny pomysł w razie lekko pieklącej potrzeby.
Pulsujący gniew opuszczał powoli jego skronie i zdrowy rozsądek nakazał skupić się na twarzy przeciwnika. Obcowanie ze sztuką o tak brzydkich rysach również stanowiło pewien element życia prawdziwego artysty - oddzielanie ziarna od plew, sparing dla poczucia estetyki.
- Do jakiego momentu toczymy naszą wspólną zabawę? Czego użyć się nie boisz? - zaakcentował ostatnie słowo, nie odczuwając w nim większego przeciwnika. Najchętniej zakończyłby to wszystko w trzech, maksymalnie czterech silnych zaklęciach, które doprowadziłby go na skraj wytrzymałości.
Bulstrode nie chciał nikogo skrzywdzić, choć chętnie zobaczyłby ostatni wyraz na twarzy nowobogackiego szlachcica. Od jakiegoś czasu stał się bliskim przyjacielem zaklęć z kanonu zakazanych.
Gość
Gość
Grey nie odczuł mojego gapiostwa, bądź też zachował się bardzo elegancko, nie krzycząc na mnie w obecności ludzi. Doceniłbym to, gdybym żył, nie żyję, więc nie wiem, że to mogłoby mieć zły skutek: ta moja obecność i wywoływanie krzyku na ustach innych. Towarzyszyła rodzeństwu piękna istotka, acz nie udało mi się zwrócić na nią uwagi, taki byłem zaobsorbowany Mariąanną, której twarz śniłaby mi się po nocach, gdybym mógł zasnąć. Była piękna i przypominała mi żonę, którą utraciłem niedługo przed śmiercią. Nie, moja żona nie umarła przede mną, ale nasze drogi rozeszły się w pewnym momencie, nie miałem wpływu jednak na to, że kiedy patrzę na Marieanne w głowie nazywam ją swoim Sercem.
- Ale to bardzo ważne Marysiu, to może zaważyć na całym Twoim istnieniu - naciskam na pannę Burroughs, oblatując ją wokół, by znaleźć się w zasięgu jej wzroku. Wierzyłem za życia, a teraz też w to muszę wierzyć: że kontakt wzrokowy to połowa sukcesu w biznesie. Mój biznes do tej aurorki był bardzo osobliwy, ale nie mogłem odmówić sobie możliwości zajrzenia w jej głębokie oczy. Miały tę barwę, której nie zapomnę. Nie zdziwiłbym się, gdyby okazało się, że Maria jest rodziną mej ukochanej.
(ale ze mnie gapa, wybaczcie!)
- Ale to bardzo ważne Marysiu, to może zaważyć na całym Twoim istnieniu - naciskam na pannę Burroughs, oblatując ją wokół, by znaleźć się w zasięgu jej wzroku. Wierzyłem za życia, a teraz też w to muszę wierzyć: że kontakt wzrokowy to połowa sukcesu w biznesie. Mój biznes do tej aurorki był bardzo osobliwy, ale nie mogłem odmówić sobie możliwości zajrzenia w jej głębokie oczy. Miały tę barwę, której nie zapomnę. Nie zdziwiłbym się, gdyby okazało się, że Maria jest rodziną mej ukochanej.
(ale ze mnie gapa, wybaczcie!)
Gość
Gość
Marie sądziła, że podczas ostatniego spotkania z Franzem wystarczająco dobitnie dała mu do zrozumienia, że nie ma ochoty na niego patrzeć. I w dalszym ciągu nie zmieniła zdania. Myślała, że ponad dziesięciominutowa tyrada, podczas której naprawdę nieźle zdarła sobie gardło, odnosiła jakiś skutek, ale chyba się myliła. Franz najwyraźniej zupełnie nic nie robił sobie z tego, co się stało podczas ich poprzedniego wspólnego wyjścia. Mógł chociaż udawać, że go to obeszło! Ona codziennie musiała znosić pełne niezadowolenia spojrzenia przełożonego. Uroczy, beztroski Franz. Burroughs zacisnęła usta jeszcze mocniej, tak, że teraz były one ledwo widoczne, ale nie odezwała się słowem. Nie miała najmniejszego zamiaru, przynajmniej dopóki Gray nie wymruczał, że idzie poszukać łazienki, w efekcie czego Diana została już bez żadnego towarzystwa.
– Już wystarczająco zaważyłeś na moim istnieniu – burknęła, celowo odwracając głowę w drugą stronę, kiedy duch znów pojawił się przed nią. - Przedstawiłbyś się Dianie, gdzie twoje maniery – uprzejmie, choć z wyczuwalną w głosie niechęcią zwróciła mu uwagę. Nie chciała, żeby Rowston poczuła się olana, zwłaszcza, że jej brat postanowił tymczasowo się ulotnić.
– Bardzo cię przepraszam – zwróciła się do Diany, zgrabnie wymijając ducha, by znaleźć się bliżej niej. – Mój znajomy jest artystą, często ma głowę w chmurach i zapomina o podstawowych sprawach jak przedstawienie się – albo siedzenie w jednym miejscu, kiedy sprawa osiąga punkt kulminacyjny, co w tym takiego trudnego?
Zmierzyła ducha krytycznym spojrzeniem, ale już chwilę później jej uwagę przyciągnęło wyjście zza kotary dwóch osób: nieznanego Marie czarodzieja oraz Anthony’ego Burke’a. Burroughs zmrużyła oczy, ale nic nie powiedziała. Dopóki są od nich w dość sporej odległości, nie czuła potrzeby zwracania na nich większej uwagi.
– Już wystarczająco zaważyłeś na moim istnieniu – burknęła, celowo odwracając głowę w drugą stronę, kiedy duch znów pojawił się przed nią. - Przedstawiłbyś się Dianie, gdzie twoje maniery – uprzejmie, choć z wyczuwalną w głosie niechęcią zwróciła mu uwagę. Nie chciała, żeby Rowston poczuła się olana, zwłaszcza, że jej brat postanowił tymczasowo się ulotnić.
– Bardzo cię przepraszam – zwróciła się do Diany, zgrabnie wymijając ducha, by znaleźć się bliżej niej. – Mój znajomy jest artystą, często ma głowę w chmurach i zapomina o podstawowych sprawach jak przedstawienie się – albo siedzenie w jednym miejscu, kiedy sprawa osiąga punkt kulminacyjny, co w tym takiego trudnego?
Zmierzyła ducha krytycznym spojrzeniem, ale już chwilę później jej uwagę przyciągnęło wyjście zza kotary dwóch osób: nieznanego Marie czarodzieja oraz Anthony’ego Burke’a. Burroughs zmrużyła oczy, ale nic nie powiedziała. Dopóki są od nich w dość sporej odległości, nie czuła potrzeby zwracania na nich większej uwagi.
Gość
Gość
Nie wiem dlaczego, ale z jakiegoś powodu strasznie chciało mi się śmiać, kiedy Mari się tak wymijała z duchem. Gray z jakiegoś powodu oddalił się od nas na chwilę, miałam nadzieję, że szybko wróci. Zostałam więc z jego siostrą i duchem, który to miał chyba mnie po dziurki w nosie. Uśmiechnęłam się do niego szeroko, kiedy dziewczyna do nas podeszła. Nie musiała mu tak dobitnie dawać znać, że powinien się przywitać. Aczkolwiek jak na ducha, to manierami nie grzeszył.
- Artyści tacy są, nie ma sprawy. Swoja drogą, ducha artysty jeszcze nigdy nie spotkałam. Jak umarłeś? - zapytałam.
Pamiętam, że w Hgwarcie, jeszcze jak byłam małym brzdącem, to ze znajomymi biegaliśmy po całym zamku, szukaliśmy duchów i wypytywaliśmy ich o to, jak zakończyło się ich życie. Niektórzy byli wręcz oburzeni naszym pytanie, inni, jak np sir Nicholas bardzo chętnie opowiadał o tym, jak prawie obcięli mu głowę.
W tym samym czasie do korytarza weszło dwóch mężczyzn. Ani jednego ani drugiego raczej nie znałam, chociaż może oni prędzej będą znać mnie? W każdym razie nie przejęłam się ich obecnością, dopóki dopóty nie wejdą nam w drogę. Odwróciłam się i spojrzałam na nich, ale szybko wróciłam wzrokiem do Mari i jej towarzysza, którzy teraz wydawali mi się bardziej interesujący.
- Artyści tacy są, nie ma sprawy. Swoja drogą, ducha artysty jeszcze nigdy nie spotkałam. Jak umarłeś? - zapytałam.
Pamiętam, że w Hgwarcie, jeszcze jak byłam małym brzdącem, to ze znajomymi biegaliśmy po całym zamku, szukaliśmy duchów i wypytywaliśmy ich o to, jak zakończyło się ich życie. Niektórzy byli wręcz oburzeni naszym pytanie, inni, jak np sir Nicholas bardzo chętnie opowiadał o tym, jak prawie obcięli mu głowę.
W tym samym czasie do korytarza weszło dwóch mężczyzn. Ani jednego ani drugiego raczej nie znałam, chociaż może oni prędzej będą znać mnie? W każdym razie nie przejęłam się ich obecnością, dopóki dopóty nie wejdą nam w drogę. Odwróciłam się i spojrzałam na nich, ale szybko wróciłam wzrokiem do Mari i jej towarzysza, którzy teraz wydawali mi się bardziej interesujący.
Gość
Gość
- Jestem Franz, albo Marc, albo Diggory - nie wiem czy przypomniałem sobie, na które zawołanie najlepiej reaguję. Patrzę w stronę rudej głowy, a wzrok mój przenika jej twarz. Jak umarłem, czy tylko to ją interesuje? Zawsze miałem za nic te pytania, ignoratów widziałem w ludziach, którzy je zadawali. Raz zadała mi to pytanie Linette i oburzyłem się, co ona sobie myśli, uznając mnie za zmarłego. Wszak, nie widziałem dotąd, że jestem nieżywy. Nie wiem dlaczego Linette uznała, że to osiągnięcie powinna sobie przypisać i wpisać w życiorys, ale niech wie ktokolwiek mnie czyta, że podobnych pytań nie znoszę. O cóż mnie pytasz człowiecze, czy wiesz o co? Pytasz mnie o jedyną chwilę w całym moim istnieniu, na która nie miałem wpływu. Pytasz mnie o moment mej śmierci. O chwilę, której nie znałem godziny, o ten dzień w którym wszystko się skończyło. Skończyła się Zelda, skończyła się wojna, skończył się ekspresjonizm. Wszystko na czym mi zależało i wszystko co robiłem, by wiedzieć że zyję. Ale ciebie nie interesują te elementy, chcesz wiedzieć tylko jak umarłem. Pokazuję palcem w swój mundur, możesz na nim odczytać cztery ślady po kulach. Spytaj mnie jeszcze, dlaczego dałem zabić się mugolowi. Ma mlecznobiała dłoń sięga do twarzy Marieanny, zaraz za nią sięga tam mój wzrok.
- Marysiu, coś niedobrego stanie się tu dzisiaj - ostrzegam w końcu mą Marianne, w ten oto sposób starając się zadośćuczynić jej smutkowi związanemu z moim ostatnim zachowaniem. Mam nadzieję, że samo to, że ostrzegłem ją o tym, co zaraz się stanie, nie jest aż tak bardzo w sprzeczności z regułami bycia duchem, bo jakkolwiek chciałbym jej pomóc, mogłem powiedzieć jej tylko to. Nawet do końca nie rozumiałem, że jako człowiek ona może pewnych rzeczy nie wiedzieć.
- Marysiu, coś niedobrego stanie się tu dzisiaj - ostrzegam w końcu mą Marianne, w ten oto sposób starając się zadośćuczynić jej smutkowi związanemu z moim ostatnim zachowaniem. Mam nadzieję, że samo to, że ostrzegłem ją o tym, co zaraz się stanie, nie jest aż tak bardzo w sprzeczności z regułami bycia duchem, bo jakkolwiek chciałbym jej pomóc, mogłem powiedzieć jej tylko to. Nawet do końca nie rozumiałem, że jako człowiek ona może pewnych rzeczy nie wiedzieć.
Gość
Gość
Macmillan nie obawiał się nadchodzącego pojedynku, wprost przeciwnie - adrenalina przyjemnie buzowała w jego żyłach, tylko utwierdzając w przekonaniu, że podjął słuszną decyzję, że tak będzie najlepiej. Co prawda korytarz restauracji nie należał do najlepszych miejsc sparingowych, lecz żaden z nich się tym nie przejął; zaklęte przejścia La Revenant mogły okazać się sprzymierzeńcem, ale i wrogiem. Stojący w oddali czarodzieje nie zwrócili na nich większej uwagi; dzieliła ich znaczna odległość, dlatego i Macmillan nie zamierzał się nimi przejmować, czekać, aż sobie pójdą.
- Boisz? - powtórzył po nim z drwiną, poprawiając poły swej wyjściowej szaty. - Nie mierz innych swoją miarą, Bulstrode. Ładniej byłoby się pobawić do pierwszej krwi, lecz myślę, że jesteśmy już na to za duzi. Walczmy dopóki któryś z nas nie zemdleje, odpowiada? - Spojrzał to na Parysa, to na stojącego nieco dalej Anthony'ego; w gruncie rzeczy cieszył się, że znajdowali się tutaj też inni czarodzieje, wszak Burke był nieobiektywny, mógłby nawet nie udzielić mu pomocy, gdyby jednak przypadkiem jej potrzebował...
Już sięgał po różdżkę, już myślał, jakiego zaklęcia mógłby użyć jako pierwszego, gdy po korytarzu potoczył się ogłuszający huk - ściana tuż obok nich eksplodowała, wzbijając w powietrze tumany pyłu, zwalając ich z nóg. Najmniej szczęścia miał Burke, który oberwał większym kamieniem w głowę; po jego skroni zaczęła spływać strużka krwi, zaczęło kręcić mu się w głowie, zaś hałas i pył tylko pogłębiały jego dezorientację. Macmillan i Bulstrode padli na posadzkę, obtłukując sobie przy tym ręce i nogi, tracąc na chwilę słuch, lecz żaden z nich nie stracił przytomności.
Dla stojących w oddali czarodziejów eksplozja ta była równie głośna, równie niespodziewana, lecz z uwagi na dzielącą ich odległość nie musieli obawiać się niebezpiecznych odłamków kamieni.
- Boisz? - powtórzył po nim z drwiną, poprawiając poły swej wyjściowej szaty. - Nie mierz innych swoją miarą, Bulstrode. Ładniej byłoby się pobawić do pierwszej krwi, lecz myślę, że jesteśmy już na to za duzi. Walczmy dopóki któryś z nas nie zemdleje, odpowiada? - Spojrzał to na Parysa, to na stojącego nieco dalej Anthony'ego; w gruncie rzeczy cieszył się, że znajdowali się tutaj też inni czarodzieje, wszak Burke był nieobiektywny, mógłby nawet nie udzielić mu pomocy, gdyby jednak przypadkiem jej potrzebował...
Już sięgał po różdżkę, już myślał, jakiego zaklęcia mógłby użyć jako pierwszego, gdy po korytarzu potoczył się ogłuszający huk - ściana tuż obok nich eksplodowała, wzbijając w powietrze tumany pyłu, zwalając ich z nóg. Najmniej szczęścia miał Burke, który oberwał większym kamieniem w głowę; po jego skroni zaczęła spływać strużka krwi, zaczęło kręcić mu się w głowie, zaś hałas i pył tylko pogłębiały jego dezorientację. Macmillan i Bulstrode padli na posadzkę, obtłukując sobie przy tym ręce i nogi, tracąc na chwilę słuch, lecz żaden z nich nie stracił przytomności.
Dla stojących w oddali czarodziejów eksplozja ta była równie głośna, równie niespodziewana, lecz z uwagi na dzielącą ich odległość nie musieli obawiać się niebezpiecznych odłamków kamieni.
Marie po prostu nie mogła nie podrapać się z zakłopotaniem po głowie, kiedy Diana beztrosko zapytała Franza, w jaki sposób umarł. Chyba nie mogła zadać bardziej nietaktownego pytania, zwłaszcza podczas pierwszego spotkania. Dość dobitnie wyrażał to wzrok ducha, który patrzył na Rowston wyjątkowo przenikliwie i raczej z brakiem sympatii. Szczególnie wtedy, gdy wskazywał na cztery całkiem spore dziury w swoim mundurze. Taa, to zdecydowanie nie była rzecz, o którą powinno się pytać Franza. Najlepiej w ogóle. Jego ubiór właściwie i tak mówił wszystko za niego. Cóż, typowa, żołnierska śmierć. Ciekawszym pytaniem byłoby: w jaki sposób w ogóle znalazł się w wojsku. Albo o sztukę, o której akurat potrafił opowiadać.
Już unosiła rękę do góry, żeby złapać Diggory’ego za ramię (w obliczu małej towarzyskiej wpadki jakoś zapomniała, że jest na niego zła), żeby chociaż w ten sposób odwrócić jego uwagę od Diany, ale uświadomiła sobie, że przecież nie jest w stanie go dotknąć, dlatego natychmiast ją opuściła. Zresztą, Franz zaraz i tak zwrócił się teraz do niej.
Przez pierwsze kilka sekund Marie milczała, jedynie przypatrując się duchowi. Uważnie, ze zmrużonymi oczami, jakby doszukiwała się oszustwa. Którego nie znalazła. Oczywiście, że nie znalazła, niby dlaczego Franz miałby z takich rzeczy robić żarty?
– Co masz na myśli? – zapytała ostrożnie, przypatrując się twarzy ducha, jakby coś dało się z niej wyczytać.
Niespodziewanie na drugim końcu korytarza coś głośno huknęło. Burroughs natychmiast odwróciła się w tamtą stronę, jednocześnie wyciągając z kieszeni różdżkę, gotowa natychmiast zareagować, ale trudno było jej ustalić, co tak właściwie się tam stało. Unoszący się pył uniemożliwiał zobaczenie czegokolwiek. Rąbnęli w siebie jakimiś zaklęciami? Marie zmarszczyła czoło, niepewna, czy powinna tam pójść, czy lepiej zostać na miejscu. W końcu gdyby się pojedynkowali, miałaby szansę oberwać bez ostrzeżenia jakimś zaklęciem. Lepiej jest nie ryzykować.
– Hej – ryknęła w końcu, najgłośniej jak tylko umiała. – Co się tam dzieje?
Już unosiła rękę do góry, żeby złapać Diggory’ego za ramię (w obliczu małej towarzyskiej wpadki jakoś zapomniała, że jest na niego zła), żeby chociaż w ten sposób odwrócić jego uwagę od Diany, ale uświadomiła sobie, że przecież nie jest w stanie go dotknąć, dlatego natychmiast ją opuściła. Zresztą, Franz zaraz i tak zwrócił się teraz do niej.
Przez pierwsze kilka sekund Marie milczała, jedynie przypatrując się duchowi. Uważnie, ze zmrużonymi oczami, jakby doszukiwała się oszustwa. Którego nie znalazła. Oczywiście, że nie znalazła, niby dlaczego Franz miałby z takich rzeczy robić żarty?
– Co masz na myśli? – zapytała ostrożnie, przypatrując się twarzy ducha, jakby coś dało się z niej wyczytać.
Niespodziewanie na drugim końcu korytarza coś głośno huknęło. Burroughs natychmiast odwróciła się w tamtą stronę, jednocześnie wyciągając z kieszeni różdżkę, gotowa natychmiast zareagować, ale trudno było jej ustalić, co tak właściwie się tam stało. Unoszący się pył uniemożliwiał zobaczenie czegokolwiek. Rąbnęli w siebie jakimiś zaklęciami? Marie zmarszczyła czoło, niepewna, czy powinna tam pójść, czy lepiej zostać na miejscu. W końcu gdyby się pojedynkowali, miałaby szansę oberwać bez ostrzeżenia jakimś zaklęciem. Lepiej jest nie ryzykować.
– Hej – ryknęła w końcu, najgłośniej jak tylko umiała. – Co się tam dzieje?
Gość
Gość
Zrobiło mi się trochę głupio widząc minę Fraza, ale to mnie naprawdę zaciekawiło. Moja wina, że nie lubi o tym rozmawiać. Rzadko miałam do czynienia z duchami, wszystkich których znałam chętnie rozmawiali o swojej śmierci, mogłam się przecież pomylić. Zanim jednak zdążyłam go przeprosić, znów odwrócił się w stronę Mari wspominając coś o niebezpieczeństwie. Mnie też to zainteresowało. Nie minęła nawet chwila, gdy usłyszałam ogromny huk. Momentalnie zacisnęłam ręce na uszach i odwróciłam się od epicentrum. Dopiero kiedy ucichło, wyciągnęłam różdżkę i odwróciłam się w stronę wybuchu. Zobaczyłam ogromną wyrwę w ścianie.
- Na brodę Merlina, co się dzieje? - zapytałam Mari, potem zwróciłam się w stronę mężczyzn. - Nic wam nie jest?! Potrzebujecie pomocy?!
Krzyknęłam, ponieważ chciałam, aby mnie usłyszeli. Patrzyłam to na Mari to na ducha, zacisnęłam mocno usta.
- Trzeba tam podejść, sprawdzić co się stało - powiedziałam i powoli, bez pośpiechu ruszyłam w stronę opadającego już pyłu. Cały czas miałam różdżkę skierowaną w stronę wyrwy w ścianie, gdyby miał ktoś stamtąd wyjść.
- Na brodę Merlina, co się dzieje? - zapytałam Mari, potem zwróciłam się w stronę mężczyzn. - Nic wam nie jest?! Potrzebujecie pomocy?!
Krzyknęłam, ponieważ chciałam, aby mnie usłyszeli. Patrzyłam to na Mari to na ducha, zacisnęłam mocno usta.
- Trzeba tam podejść, sprawdzić co się stało - powiedziałam i powoli, bez pośpiechu ruszyłam w stronę opadającego już pyłu. Cały czas miałam różdżkę skierowaną w stronę wyrwy w ścianie, gdyby miał ktoś stamtąd wyjść.
Gość
Gość
Wbrew bezpodstawnym oszczerstwom, jakoby Anthony był sklepikarzem na Nokturnie, o wiele lepiej odnajdował się jednak w swoim zawodzie łamacza klątw. Z tego też tytułu niejednokrotnie przychodziło mu brać udział w pojedynkach zarówno jako uczestnik jak i sędzia. Parys kroczył na przedzie ich trzyosobowego pochotu, natomiast Macmillan w środku. Burke obrał miejsce z tyłu wcale nie bezcelowo. Mógł w każdej chwili udaremnić ewentualną ucieczkę potencjalnemu dezerterowi. Jak długo znał Parysa, tak był dosłownie pewien, że to nie on wpadnie na ten haniebny pomysł. Korytarz był długi. Zbyt długi i zbyt ciasny jak na miejsce do pojedynku. Ciężkie ramy obrazów zawieszone od sufitu po niższe partie przywodziły wspomnienie obrazów z Hogwartu. Równie szepczących coś między sobą i wytykających ludzi palcami. Wcisnął dłonie w kieszenie, zaciskając palce prawej dłoni na różdżce, którą od momentu pojawienia się Macmilliana, miał bez przerwy w pogotowiu. Obserwując tył jego głowy, zastanawiał się, co ten dzieciak w sobie miał, że w kilka chwil potrafił wyprowadzić z równowagi tyle osób w jednym miejscu. Szukał zaczepki, to fakt. Ale w jakim celu? Pojedynek ze starszymi o dekadę szlachcicami mógł stać się wyjątkowo poczytnym artykułem w jakiejś randomowej Czarownicy, albo Wrzeszczącym Magu. Ale na co to komu? Dla rozgłosu? Ani przez chwilę nie przyszło mu na myśl, by zaatakować chłopca od tyłu. Wbijanie noża w plecy nie było honorowym zagraniem i żaden szanujący się czarodziej tego nie praktykował. Nie ufał jednak Macmillianowi, z góry zaliczając go do tej drugiej kategorii. Zatrzymał się raptownie na dźwięk słów Bulstrode’a, a na jego twarzy wykwitł drwiący uśmiech. Nie odpowiedział, dając tym samym przyzwolenie dwóm zainteresowanym na kolejne zabawnie groźne uwagi pod swoim adresem. Zamarł, kiedy w korytarzu rozległy się czyjeś głosy. W drugim końcu korytarza pobrzmiewały co rusz czyjeś głosy. W dodatku w ich towarzystwie znajdował się nieznajomy duch. Najwidoczniej stypa przerodziła się w teatrzyk z wieloma trupami teatralnymi. Jaka szkoda, że w drużynie przeciwnej znajdowały się niepowołane persony, których nie miał ochoty spotkać akurat w tym momencie. Ich spojrzenia skrzyżowały się na pewien moment, jednak żadne z obojga zainteresowanych nie dało po sobie poznać, że chcą nawiązać jakikolwiek kontakt. Przestał interesować się Burroughs, kiedy dotarło do niego to, co powiedział Macmillan. Posłał chłopcu wymowne spojrzenie. Przesunął wzrok na Parysa.
- Skoro tak. – Tylko tyle zdążył powiedzieć. Huk, jaki rozległ się w korytarzu rozsadzał bębenki uszne, a wraz z nim potok odłamków i kamieni ze ściany, która raptownie wybuchnęła. Poczuł mocne uderzenie w głowę, zawroty głowy i krew cieknącą po skroni. Stracił równowagę i nagle cały ten cholerny pojedynek przestał go interesować. Poczuł jak świadomość z niego ulatuje, a jedyne co usłyszał to jakieś przekrzykujące się kobiece głosy. Powieki stały się niesamowicie ciężkie. Kiedy opadły, na nowo odżyło wspomnienie jaskiń, skwaru temperatury, wszechogarniającego kurzu, wydobytego złota i języka arabskiego, którym nauczył się posługiwać półtora dekady temu.
|ja chce do doktora Carrowa
- Skoro tak. – Tylko tyle zdążył powiedzieć. Huk, jaki rozległ się w korytarzu rozsadzał bębenki uszne, a wraz z nim potok odłamków i kamieni ze ściany, która raptownie wybuchnęła. Poczuł mocne uderzenie w głowę, zawroty głowy i krew cieknącą po skroni. Stracił równowagę i nagle cały ten cholerny pojedynek przestał go interesować. Poczuł jak świadomość z niego ulatuje, a jedyne co usłyszał to jakieś przekrzykujące się kobiece głosy. Powieki stały się niesamowicie ciężkie. Kiedy opadły, na nowo odżyło wspomnienie jaskiń, skwaru temperatury, wszechogarniającego kurzu, wydobytego złota i języka arabskiego, którym nauczył się posługiwać półtora dekady temu.
|ja chce do doktora Carrowa
Anthony Burke
Zawód : Łamacz klątw
Wiek : 33
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Jak mogę im odmówić,
skoro boskość chcą mi wmówić?
Nie zawiodę ich,
Bo stać mnie na ten gest
skoro boskość chcą mi wmówić?
Nie zawiodę ich,
Bo stać mnie na ten gest
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie od razu wyszła z sali za mężczyznami. Zdrowy rozsądek nakazywał jej nie pakować się w ryzykowne sytuacje, tym bardziej, że przecież była artystką, nie aurorem, jak jej brat. Gdzie też się podział ten Garrett? Tak czy inaczej, została sama, wahając się. Zostać, iść w jakieś inne miejsce, czy może jednak pójść za nimi? Jako świeżo upieczona absolwentka Hogwartu nie miała zbyt wysokich umiejętności, na pewno nie takich, jak ci sporo starsi od niej czarodzieje. W dodatku raczej nie traktowali jej zbyt poważnie.
Ostatecznie wstała i ruszyła między stolikami tą samą drogą, którą chwilę temu wyszli czarodzieje zamierzający znaleźć ustronne miejsce do pojedynkowania się. Wypadła na korytarz, wsuwając dłoń do kieszeni i zaciskając ją na trzonku swojej różdżki. Na korytarzu byli także inni czarodzieje, więc wspięła się na palce, by z pozycji swojego wyjątkowo niskiego wzrostu cokolwiek zobaczyć.
Wtedy jednak usłyszała donośny huk, zupełnie, jakby zawaliła się jedna ze ścian. Lyra zauważyła tuman kurzu, rozpryskujące się na wszystkie strony kamienie i parę uskakujących postaci. Nie rozumiała, co tu się stało. Czyżby doprowadzili do tego pojedynkujący się czarodzieje, czy może chodziło o coś innego?
Próbowała w tym tłumie, zamieszaniu i wirującym w powietrzu kurzu wypatrzeć Garretta. Ruszyła do przodu, nagle jednak potykając się o coś miękkiego i rozlazłego spoczywającego na posadzce i runęła gwałtownie do przodu, w ostatniej chwili podtrzymując się rękami. Spojrzała w dół, dopiero teraz rozpoznając jednego z mężczyzn, z którymi siedziała przy stoliku.
- Co tu się stało? – zapytała, kucając obok, jednak mężczyzna właśnie w tej chwili stracił przytomność. Lyra nie znała się na magii leczniczej, więc nie mogła mu pomóc; wstała szybko i zaczęła się rozglądać po otoczeniu, choć miała wrażenie, że wszyscy są tak samo zdezorientowani, jak i ona.
Ostatecznie wstała i ruszyła między stolikami tą samą drogą, którą chwilę temu wyszli czarodzieje zamierzający znaleźć ustronne miejsce do pojedynkowania się. Wypadła na korytarz, wsuwając dłoń do kieszeni i zaciskając ją na trzonku swojej różdżki. Na korytarzu byli także inni czarodzieje, więc wspięła się na palce, by z pozycji swojego wyjątkowo niskiego wzrostu cokolwiek zobaczyć.
Wtedy jednak usłyszała donośny huk, zupełnie, jakby zawaliła się jedna ze ścian. Lyra zauważyła tuman kurzu, rozpryskujące się na wszystkie strony kamienie i parę uskakujących postaci. Nie rozumiała, co tu się stało. Czyżby doprowadzili do tego pojedynkujący się czarodzieje, czy może chodziło o coś innego?
Próbowała w tym tłumie, zamieszaniu i wirującym w powietrzu kurzu wypatrzeć Garretta. Ruszyła do przodu, nagle jednak potykając się o coś miękkiego i rozlazłego spoczywającego na posadzce i runęła gwałtownie do przodu, w ostatniej chwili podtrzymując się rękami. Spojrzała w dół, dopiero teraz rozpoznając jednego z mężczyzn, z którymi siedziała przy stoliku.
- Co tu się stało? – zapytała, kucając obok, jednak mężczyzna właśnie w tej chwili stracił przytomność. Lyra nie znała się na magii leczniczej, więc nie mogła mu pomóc; wstała szybko i zaczęła się rozglądać po otoczeniu, choć miała wrażenie, że wszyscy są tak samo zdezorientowani, jak i ona.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Stety lub nie, niespodziewany wybuch kamiennej ściany pokrzyżował plany trójki arystokratów; Anthony, nieszczęśliwie rażony większymi odłamkami, utracił przytomność, zaś Parysowi i Macmillanowi zajęło chwilę, nim otrząsnęli się z szoku wywołanego eksplozją, pojawieniem się pyłu, kamieni, a także ogłuszającym, otępiającym hałasem.
Stojące dalej Marie i Diana prędko zainteresowały się niecodzienną - a już zwłaszcza jak na stypę - sytuacją i pobiegły do nich z pomocą. Lyra potknęła się o nieprzytomnego już Burke'a, prawie lądując na podłodze; miała szczęście, że opuściła salę chwilę po wybuchu.
Niewiele później pojawili się zaalarmowani pracownicy obsługi, również nie rozumiejąc, skąd ten hałas i dlaczego komnata z fontanną została pozbawiona jednej ze ścian. Część z nich pozostała na korytarzu, próbując zaprowadzić porządek, uspokoić gości i sprowadzić do restauracji pomoc medyczną, część pognała dalej, wykrzykując coś o palącym się barze. To zdecydowanie nie był dobry dzień dla La Revenant. Zaś panowie Bulstrode i Macmillan musieli przełożyć swój pojedynek na jakiś późniejszy termin, niespodziewanie znajdując się w centrum wydarzeń, w blasku reflektorów.
| Anthony utracił przytomność - jeśli ktoś z obecnych zna się na leczeniu, może od razu pośpieszyć mu z pomocą. Jeśli nie, pracownicy restauracji - lub Parys, o ile wyrazi taką chęć - zadbają o przeniesienie do go Munga.
Reszcie nic nie jest. Na korytarzu pojawili się inni czarodzieje, w tę i z powrotem biegają pracownicy restauracji, niebawem z pewnością pojawią się pracownicy służb porządkowych i magicznego pogotowia.
Punkty zostaną przyznane przy zakończeniu eventu.
Stojące dalej Marie i Diana prędko zainteresowały się niecodzienną - a już zwłaszcza jak na stypę - sytuacją i pobiegły do nich z pomocą. Lyra potknęła się o nieprzytomnego już Burke'a, prawie lądując na podłodze; miała szczęście, że opuściła salę chwilę po wybuchu.
Niewiele później pojawili się zaalarmowani pracownicy obsługi, również nie rozumiejąc, skąd ten hałas i dlaczego komnata z fontanną została pozbawiona jednej ze ścian. Część z nich pozostała na korytarzu, próbując zaprowadzić porządek, uspokoić gości i sprowadzić do restauracji pomoc medyczną, część pognała dalej, wykrzykując coś o palącym się barze. To zdecydowanie nie był dobry dzień dla La Revenant. Zaś panowie Bulstrode i Macmillan musieli przełożyć swój pojedynek na jakiś późniejszy termin, niespodziewanie znajdując się w centrum wydarzeń, w blasku reflektorów.
| Anthony utracił przytomność - jeśli ktoś z obecnych zna się na leczeniu, może od razu pośpieszyć mu z pomocą. Jeśli nie, pracownicy restauracji - lub Parys, o ile wyrazi taką chęć - zadbają o przeniesienie do go Munga.
Reszcie nic nie jest. Na korytarzu pojawili się inni czarodzieje, w tę i z powrotem biegają pracownicy restauracji, niebawem z pewnością pojawią się pracownicy służb porządkowych i magicznego pogotowia.
Punkty zostaną przyznane przy zakończeniu eventu.
Nie zdążyłem odpowiedzieć, mój pusty wzrok poszybował od twarzy pięknej Marieanny w stronę końca korytarza. Coś wybuchło, ściany się już rozwalają. Jeszcze przez chwilę szybuję w okolicy, ale widząc co się dzieje, cofam się i mówię do mej partnerki, żeby uważała na siebie. W końcu odlatuję z restauracji La Revenant, myśląc sobie, że dziś ktoś skończy swoje życie. Może będzie to pan Bruke.
/zt
/zt
Gość
Gość
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Korytarz
Szybka odpowiedź