Primrose E. Burke
AutorWiadomość
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Ostatnio zmieniony przez Primrose Burke dnia 08.11.21 18:38, w całości zmieniany 18 razy
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Drugi rok w Hogwarcie, kolejna ekscytująca przygoda. Wychodząc z eliksirów poprawiła torbę przewieszoną przez ramię i wrzuciła książki do jej wnętrza. Odetchnęła głośno czując ciężar. Zbliżała się pora obiadu, potem miała tylko zaklęcia i resztę dnia wolnego. Wiedziała, że większość czasu spędzi w bibliotece. Bardzo chciała wejść do działu ksiąg zakazanych, ale nadal była za młoda na to. Kpina – pomyślała – ograniczanie dostępu do wiedzy.
Za osobą usłyszała radosne okrzyki trzeciorocznych, którzy najwyraźniej otrzymali emocjonujące informacje. Prim zamyśliła się… może poprosić kogoś starszego aby znalazł dla niej książkę? Ale wtedy na pewno będą zadawać pytania. I to dużo pytań. Nie mogła aż tak ryzykować. Evandra i Aquila nie będą chciały jej towarzyszyć ostatnio złapały szlaban za spacer po Zakazanym Lesie, wyjce były tak donośne, że aż do teraz dźwięczały ich słowa w uszach.
-Znowu coś kombinujesz, Burke – usłyszała za sobą złośliwy głos i zobaczyła chudego chłopaka o jasnej czuprynie. Był to dzieciak półkrwi imieniem James. I podobnie jak ona regularnie wpadał w kłopoty. Ostatnio uczepił się jej jak rzep psiego ogona.
-Nie wiem o czym mówisz – odparła butnie i uniosła do góry dumnie głowę mijając go ostentacyjnie.
-Wstrzymaj konie, Burke. – Zawołał za nią i podbiegł do dziewczynki. Był o rok starszy i strasznie cwaniakował, ale polubiła go. Trochę tylko i w życiu się do tego nie przyzna. – Znam to spojrzenie, chcesz coś zrobić, ale zastanawiasz się jak.
-Wiem jak -odgryzła się. – Nie wiem tylko kiedy.
-Co tym razem? Weź powiedz. Może będę w stanie pomóc.
-Dlaczego chcesz mi pomóc, James?
-Bo tak – chłopak wzruszył ramionami. – To powiesz o co chodzi?
-Muszę dostać się do działu ksiąg zakazanych – odpowiedziała zrezygnowanym tonem.
-Uuuu, znów złapiesz szlaban, a Ravenclaw oberwie na punktach. Tak bardzo chcesz być znienawidzona przez własny dom?
-A weź przestań. – Żachnęła się. – Sama Tiara mówiła o zdobywaniu wiedzy.
-Nie kosztem punktów.
-Od kiedy jesteś taki świętoszkowaty, co? Panie „Minus-pięć-punktów-każdego-dnia”?
-Co potrzebujesz?
-Najsilniejsze eliksiry autorstwa Fineasa Bourne'a – Odpowiedziała, a James uniósł do góry brwi.
-Nieźle…
-No co?
-No nic.
-To pomożesz mi czy nie?
-O, teraz chcesz mojej pomocy, Burke?
-Jak już idziesz ze mną i ciągniesz mnie za język, równie dobrze możesz pomóc.
-Prosiłaś nauczyciela o zgodę?
-Proszę – Prim spojrzała na niego wymownie, a tego spojrzenia nie zawstydziłby się jej starszy brat.
-No dobra, ale wiesz że złamiesz co najmniej pięć zasad regulaminu.
-Ty również.
-I znów będzie wyjec…
Westchnęła rozgoryczona. Dlaczego jej to robił? Czemu przypominał to śniadanie, na którym kanapka z dżemem utkwiła jej w gardle, Evandra prawie się popłakała, a Aquila chodziła pochmurna niczym gradowa chmura. Wiedziała, że to jej wina iż przyjaciółki miały kłopoty. Nie chciała ponownie ich narażać.
-Trudno, przeżyję. – mruknęła.
-Spotkajmy się pod biblioteką o północy – James szepnął jej do ucha i pobiegł w kierunku błoni, gdzie wołali go koledzy, którzy wcześniej głośno się śmiali na korytarzu.
Dlaczego to zawsze musi być północ? – Pomyślała Prim i poszła do Wielkiej Sali na obiad. Reszta dnia upłynęła jej na nauce w pokoju wspólnym lub w bibliotece, gdzie jej wzrok regularnie padał na dział ksiąg zakazanych. Nie mogła się doczekać północy, a dzień jak na złość dłużył się niemiłosiernie. Wskazówki zegarka zdawały się stać w miejscu, a każe pięć minut trwały prawie jak godzina. W pokoju wspólnym aż wrzało przed nowym meczem quidditcha. Krukoni mieli zmierzyć się z Ślizgonami. Zawsze wtedy byłą rozdarta. Z jednej strony powinna kibicować swojemu domowi, a z drugiej wielu przyjaciół grało po przeciwnej stronie. Jakiż ten świat i los jest niesprawiedliwy. Nie była już rozgoryczona z tego powodu, ze tiara przydzieliła ją do Ravenclaw, choć na początku rozczarowanie było ogromne. Czuła się jakby zdradziła rodzinę. Wszyscy zawsze trafiali do domu Salazara, a ona… niczym zdrajca. Jednak okazało się, że rodzice nie mają jej tego za złe, a ojciec wręcz zachęcała aby korzystała z umiejętności jakie szlifuje ten dom. Nie trzeba było jej powtarzać dwa razy tego samego. W końcu zamknęła książkę i udała się do dormitorium, w którym już kręciły się koleżanki. Prim szybko wskoczyła w koszulę nocą i pod grubą kołdrę. Miękka poduszka kusiła i zachęcała do snu, ale wiedziała, że nie może się temu poddać. Miała misję do wykonania, a dwa James by ją wyśmiał gdyby się nie zjawiła w wyznaczonym punkcie. Kiedy zegar pokazywał za piętnaście północ, wysunęła się cicho spod pierzyny i ubrała trzewiki. Starała się robić jak najmniej hałasu i nasłuchiwała spokojnych oddechów śpiących dziewczyn, jeszcze tego brakowało aby się zorientowały w tym, że znów się wymyka w nocy. Kiedy jedna z nich się poruszyła panna Burke zamarła w niewygodnej pozie i czekała. Każdy szmer, każde ciche stuknięcie i puknięci wydawało się tak głośne, że obudzi zaraz cały dom. Czuła jak całe zdenerwowanie obejmuje we władanie jej ciało i powoduje, że każdy ruch jest sztywny i niezgrabny. Serce kołatało jej w piersi jak oszalałe, niczym ptak uderzający skrzydełkami o pręty klatki. Bała się, że zaraz wyskoczy z je piersi, choć to technicznie nie możliwe. Ostrożnie otworzyła drzwi do dormitorium i wyszła na palcach. Odetchnęła z ulgą gdy znalazła się po drugiej stronie. Teraz należało przemknąć przez pokój wspólny. Potrafili tam siedzieć ci z siódmego roku. Utrapienie z nimi. Nie myliła się, siedzieli i pochylali się nad książką. Zdawało się jednak, że nie zwracali uwagi na otoczenie więc przylegając do ściany przemknęła przez pomieszczenie i wyszła bezszelestnie z wieży. Na zewnątrz już czekał James ze znudzoną miną.
-Trochę ci to zajęło – zauważył.
-Mieliśmy się spotkać przed biblioteką – wyszeptała Prim.
-Uznałem, że tak będzie zabawniej – puścił do niej oczko, a Prim aż zamarła zaskoczona tym gestem. – Chodź.
Szła dwa kroki za nim zdając się na jego wiedzę i umiejętność unikania nauczycieli na korytarzu. Trzymał przed sobą różdżkę z małym źródłem światła, ale niósł ją na poniżej twarzy by samego siebie nie oślepiać. Przemierzali puste korytarze w milczeniu, słychać było jedynie ich oddechy. W Prim kotłowało się wiele pytań do kolegi. Czuła rosnące podniecenie z tego, że udają się do biblioteki aby odkrywać sekrety. Było to głupie, wiele ryzykowała, a punkty ujemne były najmniejszym problemem. Jednak było to zbyt kuszące, a ona jako ciekawska istota musiała wejść tam gdzie jej zabraniano. James chwycił ją za nadgarstek i skręcił gwałtowni znikając za filarem i zgasił różdżkę. Przyłożył palce do swych ust nakazując ciszę. Nie minęła chwila i usłyszała kroki oraz w totalnej ciemności minął ich profesor od transmutacji. Nie obejrzał się. Nie spojrzał na dwójkę uczniów, która zamarła niczym dwa posągi przylegając plecami do ściany. Prim wypuściła cicho powietrze z płuc kiedy nauczyciel zniknął w głębi kolejnego korytarza. James pociągnął ją dalej. Miał przejętą minę, ale zdawało się jej, że świetnie się bawi. W końcu dojrzeli drzwi do biblioteki, pchnęli je i już po chwili Prim czuła zapach starych woluminów i wiedzy przekazywanej z pokolenia na pokolenie. Bez wahania skierowali się pomiędzy regały szukając odpowiedniej pozycji. Nie zajęło im to długo, a zaraz potem pochylali się obydwoje nad woluminem. Panna Burke chłonęła każde słowo jak gąbka i robiła szczegółowe notatki na temat jednego z eliksirów.
-Po co ci to, Primrose? – Zapytał James i słyszała lekką obawę w jego głosie kiedy patrzył na przepis. Użył też jej imienia, wiedziała wtedy, że już nie gra wyluzowanego. Uśmiechnęła się przebiegle.
-Jak ci powiem i tak nie uwierzysz. – Odpowiedziała i pisała dalej. Nie chciała stracić cennych minut na pogaduszki. James rozglądał się co jakiś czas pilnują aby nikt ich nie przyłapał. Dziewczyna czuła podniecenie, jak zawsze wtedy kiedy dowiadywała się czegoś nowego, kiedy poznawała inne możliwości. Uważała też, że jeżeli nauczyciele nie chcieli aby drugoroczni pchali się do ksiąg zakazanych nie powinni o takich eliksirach mówić. I wbrew temu co mówiła koledze nie miała żadnych niecnych planów. Po prostu chciała poznać przepis i mieć go na wszelki wypadek. Nie planowała niczego zdrożnego, ale ponownie, nie mogła przecież się do tego przyznać. Chodziło o jej wizerunek w oczach starszego kolegi.
-Gotowe! – Oznajmiła z triumfem i zaraz zamilkła pod karcącym spojrzeniem Jamesa. – Możemy iść.
Odłożyła książkę i wycofali się z działu, a potem z biblioteki. Jednak w momencie jak otwierali drzwi na korytarz wyrósł przed nimi profesor Slughorn.
-Proszę, proszę. Pan James Woodhouse oraz Panna Primrose Burke – nazwisko dziewczyny profesor wymówił z lekkim rozczarowaniem. W końcu matka Prim nosiła panieńskie Slughorn, byli poniekąd rodziną. – Co robicie w bibliotece o tej porze?
-My, właściwie… - zaczęła Prim.
-Primrose opowiadała mi o składniku na jeden eliksir, ale nie pamiętała jego nazwy, a bardzo lubi pana zajęcia więc musiała to sprawdzić – zaczął James.
-Doprawdy? – Profesor zabujał się na swoich piętach obserwując uważnie uczniów. – A co to za składnik, panno Burke?
- Skórka boomslanga – to pierwsze co przyszło jej do głowy kiedy padło pytanie, a było jednym ze składowych eliksiru, który spisywała.
-No proszę, panno Burke. A czemu pan Smith był z panią?
-Chciał być pomocy…
-Widzi pan, panie profesorze – znów się włączył James skupiając uwagę mężczyzny na sobie. – Zawsze chciałem Primrose zaprosić na randkę, ale nie wiedziałem jak. No i nadarzyła się okazja.
Dziewczynka wybałuszyła na niego oczy zaskoczona. Nie ma możliwości aby profesor kupił takie kłamstwo. Jednak ten przestępował z nogi na nogę, aż w końcu pogroził im palcem.
-Po pięć punktów za każde z was traci Ravenclaw, za tą nocną eskapadę. -Powiedział stanowczym tonem. – Nie więcej, bo rozumiem pęd do wiedzy oraz pierwsze zakochania. Teraz, odprowadzę was do waszego domu i żebym więcej nie wiedział jak szwendacie się po korytarzu.
-Dobrze panie profesorze – odpowiedzieli chórkiem i potulnie ruszyli do siebie.
1529 słów
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
W takie dni jak ten kiedy czuło się zapach lata każdą komórką własnego ciała szła do rozległych ogrodów Durham i zaszywała się w cieniu wraz z książką w ręku. Z dala od spojrzeń braci, odległego wzroku matki i ciemnych zakamarków domostwa. Tutaj mogła oddawać się swoim marzeniom i fantazjom. A lubiła marzyć, o wszystkim tym czego dokona w przyszłości, choć wiedziała, że maluje się ona zupełnie inna niż jeszcze dziesięć lat temu.
Primrose w maju skończyła siedemnaście lat i już otwierano przed nią świat dorosłych. Miała dołączyć do rodzeństwa i pokazać się jako panna Burke – najmłodsza latorośl dumnego i szanowanego rodu, przyszła żona.
Chciała zostać żoną, chciała założyć rodzinę, ale bała się tego. Nie wiedziała jak to będzie wyglądać, czy rodzina małżonka ją zaakceptuje, czy będzie się jej dobrze żyło?
Pokręciła głową gwałtownie chcąc pozbyć się niechcianych myśli i powróciła wzrokiem do książki o klątwach i ich rodzajach. Ostatnio mocno ją ta lektura zaciekawiła, a to też z powodu pracy jaką wykonywał jej starszy brat – Edgar. Był łamaczem klątw i to ponoć jednym z lepszych. Z zafascynowaniem słuchała jego opowieści, a w głębi zazdrościła takiego życia i tych ekscytacji. Marzyła, że kiedyś ją ze sobą zabierze i pokaże ten wspaniały świat. Jednocześnie zdawała sobie sprawę, że powrót z takiej podróży może pogłębić poczucie niesprawiedliwości i tęsknoty.
Ponadto jakiś czas temu ojciec polecił jej czytanie wielu książek jeżeli chciała się specjalizować w badaniu artefaktów, a chciała bardzo udowodnić, że może godnie nosić nazwisko Burke.
W końcu została wezwana do biblioteki, gdzie czekał na nią ojciec. Stał wyprostowany, dumny, pewny swego. Biła od niego władczość, której nie dało się zignorować. Nawet ona, córka własnego ojca wiedziała, że musi bardzo ważyć słowa i gesty. Stanęła wyprostowana i spojrzała odważnie nestorowi w oczy. Ten kiwnął głową zadowolony z postawy córki, choć ani jeden mięsień nie drgnął a jego twarzy. Zimne oczy świdrowały ją na wskroś jakby chciały dostrzec każdy zakamarek jej duszy. Jednocześnie wiedziała, że za tą chłodną fasadą kryje się człowiek, który dla rodziny zrobi wszystko.
-Widzę, że szybko czytasz kolejne pozycje – głos niczym szron na szybie, piękny acz zimny.
-Tak, ojcze – kiwnęła głową.
-Czas sprawdzić jak idzie ci praca nad artefaktami.
Na te słowa coś drgnęło w środku Prim. Oczekiwana informacja, wypragniony test aby udowodnić swoją przynależność do rodu. Oczy jej zalśniły gorejącym blaskiem. Ojciec położył na blacie stolika małe zawiniątko. Sięgnęła po nie drżącymi palcami, ale powstrzymał ją ostry niczym sztylet głos ojca.
-Nie powiem co to za artefakt. Sama na podstawie dostępnej ci wiedzy musisz ocenić skąd pochodzi, kto mógł go stworzyć oraz sprawdzić jaki jest jego cel. – Mówił spokojnym i donośnym głosem. Nie potrafiła się sprzeciwić. Ojciec roztaczał taką aurę wokół siebie, że była pewna, ze gdyby tylko chciał mógłby wkroczyć do Ministerstwa Magii i przejąć pełną kontrolę. Jednak rodzina Burke nie pchała się na świecznik, woleli działać z boku, z ukrycia. Obserwować otaczający ich świat, przez to często byli nazywani nieokrzesanymi, ale dzięki temu mogła robić to co teraz. Wątpiła aby inna jej znajoma ze szlachecką krwią miała tyle swobody co ona. Ojciec wyciągnął w jej stronę… pierścionek. Zwykła czarna perła w misternej i delikatnej srebrnej oprawie. Sięgnęła po przedmiot, który leżał na haftowanej chusteczce. Zawinęła artefakt w nią tak aby nie dotknął go gołą skórą. Zdawało się, że bije od niego ogromne ciepło, ale nie wiedziała czy to tylko wrażenie czy rzeczywiście pierścionek wydzielał aż tak dużo energii.
-Zadanie musisz wykonać całkowicie samodzielnie. – Kontynuował ojciec nie zmieniając tonu głosu o jotę. To mocno komplikowało sprawę. Liczyła, że poradzi się braci gdyby miała wątpliwości, ale najwidoczniej musiała udowodnić swoją wartość. Starała się po sobie nie pokazać rozczarowania jednocześnie czując jak gula jej rośnie w krtani, a nogi zaczynają drżeń ze zdenerwowania. Zaraz zacznie się trząść jak galareta, a najbardziej bała się okazać słabość przed ojcem. – Masz na wykonanie zadania dwa tygodnie. Po tym terminie oczekuję pełnego raportu odnośnie twoich wyników. Na piśmie.
Nawet jeżeli miała jakieś pytania wolała ich nie zadawać. Zacisnęła mocnie dłoń na pierścionku i opuściła bibliotekę. Dopiero za jej drzwiami uświadomiła sobie, że wstrzymywała oddech, który teraz wypuściła ze świstem z płuc. Przeskakując co drugi stopień pobiegła do siebie do pokoju i zatrzasnęła za sobą drzwi. Denerwowała się. Nie chciała zawieść ojca, ale przede wszystkim siebie. Chciała udowodnić sobie, że może być kimś więcej, może osiągnąć wiele niezależnie od tego kim jest. Ograniczenia tylko szkodziły naukowcom. Były niczym mur, który chciała zniszczyć za pomocą młotka, a potrzebowała metaforycznej „bombardy”.
Nie było jednak czasu na rozmyślania, gdyż miała tylko dwa tygodnie, a była przekonana, że ojciec nie dał jej czegoś dziecinnie łatwego.
* * *
Dni upływały jej na czytaniu, pisaniu i badaniu artefaktu. Już nawet nie schodziła na posiłek aby nie musieć patrzeć na ojca, który na pewno od niechcenia zapytałby o jej postępy. A te… były znikome. Maczek i Smark przynosili jedynie tacki z jedzeniem i wietrzyli pokój, w którym na podłodze walały się zapisane i zamalowane kartki, na ścianach widniały rozrysowane runy, a pośrodku tego wszystkiego poczochrana Prim, która wpatrywała się bezmyślnie w pierścień. Na początku pełna entuzjazmu teraz zwątpiła w swoje umiejętności poznawcze. Na dodatek chyba coś uruchomiła, ponieważ od czterech nocy nie mogła zasnąć. Męczyła ją bezsenność. Przewracała się z boku na bok, a noc wydawała się huczeć kakofonią dźwięków. Słyszała każde skrzypnięcie deski kiedy bracia w nocy szwendali się po posiadłości, tykanie zegara, szum wiatru za oknem, kapanie wody z kranu. Wszystko to zdawało się wiercić jej dziurę w głowie. Już wiedziała, że to wina pierścienia, który miał nałożona jakąś klątwę i kontrolował jej umysł. Poczuła piekące łzy pod powiekami, zamrugała parę razy i słone krople potoczyły się po policzku. Edgar na pewno by wiedział co z tym zrobić, a ona błądziła jak dziecko we mgle. Byłą dzieckiem, co się łudziła, że uda się jej być kimś więcej niż panną na wydaniu. Pociągnęła nosem nieelegancko i zaczęła zbierać swoje notatki z ziemi. Jutro mijał termin złożenia raportu i ze wstydem musiała przyznać sama przed sobą, że poległa. Zawiodła siebie i ojca. Zostanie jej zabrana możliwość dalszego rozwoju.
-Stop! – powiedziała cicho do swojego żałosnego odbicia w lustrze. – Potrafisz przyznać się do porażki Prim. Ojciec nie może cię takiej zobaczyć. Ma spojrzeć na dumnego przedstawiciela rodu Burke, który nie boi się powiedzieć, że nie wie ale szuka.
Westchnęła widząc cienie pod oczami, bladą skórę oraz sterczące kosmyki włosów. Wyglądała jak straszydło, nie mogła tak pokazać się przed ojcem. Czas nałożyć strój bojowy – pomyślała podchodząc do szafy z ubraniami wyciągając z jej wnętrza sukienkę i wypastowane trzewiki. Uporządkowała notatki i schowała pierścionek do jedwabnego woreczka. Biorąc głęboki oddech zeszła na dół kierując się do biblioteki, w której czas spędzał ojciec. Przeglądał stare księgi jakich wiele było w ich domu, a na widok córki podniósł głowę i spojrzał na nią. Nie było w jego spojrzeniu wyczekiwania, nie było pytania, było chłodny wzrok, który czekał na to co się wydarzy. Prim położyła notatki na stole i dołączyła do nich pierścionek w woreczku.
-Niestety, nie udało mi się wykonać zadania. – Powiedziała starając się panować nad głosem. Nie chciała by ją zdradził drżeniem. Zamrugała powiekami aby powstrzymać łzy wstydu.
-Doprawdy? – Zapytał przeciągle i sięgnął po jej notatki. Zaczął uważnie studiować zapiski napisane drobnym acz schludnym charakterem pisma. – Do jakich wniosków doszłaś, panno Burke?
-Pierścień obciążony jest klątwa bezsenności, tak zakładam, nie udało mi się tego stwierdzić do końca. – Wydukała nie spodziewając się, że ojciec będzie ją przepytywał. Miałą wszystko przedstawić na piśmie.
-Dlaczego nie porozmawiałaś o tym z Edgarem?
-Powiedziałeś, że bracia nie mogą mi pomagać. – Odparła tym razem całkowicie zaskoczona, ze ojciec zapomniał o tym warunku.
-Powiedziałem, że nie możesz korzystać z pomocy braci, ale nie powiedziałem, że nie możesz poradzić się specjalisty w danej dziedzinie. Edgar jest łamaczem klątw, czyż nie? – Spojrzał na nią, a w kąciku jego ust pojawił się cień ironicznego uśmiechu. Dziewczynę zamurowało wpatrując się w ojca ze zdumieniem. Zawsze miał głowę na karku, a teraz właśnie uświadomił jej, że sama siebie pozbawiła pomocy kiedy ta była na wyciągnięcie ręki. Wystarczyło tylko odpowiednio zinterpretować polecenie. Westchnęła cicho zawstydzona własną miernością.
-Co jeszcze?
-Perły symbolizują niewinność i wiarę, obdarzają uczciwością, czystością oraz pewnością siebie. Pomagają przy koncentracji, medytacji, skupieniu się na danej rzeczy oraz dostrzec w swoim życiu proste zwykłe sprawy i cieszyć się nimi. Myślę, że dlatego łatwo było narzucić na nią klątwę bezsenności…. A klątwa potrafi oddziaływać mocniej na osobę, która ma pewne predyspozycje.
W czasie kiedy mówiła ojciec nie spojrzał na nią ani razu tylko przeglądał notatki. Kiedy skończyła pomiędzy nimi zawisła grobowa cisza, a dziewczyna czekała na reprymendę. Zamiast tego Marcus podsunął po blacie książkę, którą czytał.
-Masz jeszcze jeden dzień na rozwikłanie zagadki. Tym razem skorzystaj z dostępnych zasobów, panno Burke.
Z tymi słowami oddał jej notatki i opuścił bibliotekę zostawiając córkę w osłupieniu. Ojciec nigdy nie okazywał emocji, był chłodny w obejściu, ale chyba właśnie ją pochwalił i dał możliwość wykazania się. Nie wyśmiał, nie powiedział, że się nie nadaje. Na twarzy dziewczyny pojawił się szeroki uśmiech, z którym zabrała notatki, książkę oraz pierścionek i pobiegła do pokoju brata wiedząc co teraz musi zrobić oraz jak wykonać zadanie powierzone przez ojca.
1504
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Ostatnio zmieniony przez Primrose Burke dnia 04.11.20 14:56, w całości zmieniany 1 raz
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
-Primrose Edith Burke! Co to ma znaczyć?! – Ostry jak brzytwa głos matki zakłócił dziecięcą zabawę na drzewie w ogrodach rodzinnego Durham. Dziewczynka nie starsza niż dwanaście lat siedziała na grubej gałęzi okrakiem ukazując podrapane kolana i rozwiązane buciki. We włosach tkwiły liście oraz zerwane kwiatki, które imitowały koronę, a teraz pospiesznie były zdejmowane. Wysoka i smukła kobieca postać obleczona w czerń i bordo czekała pod drzewem nieruchoma niczym kamienny posąg. Prim zeskoczyła na ziemię zahaczając sukienką o gałąź drzewa, tym samym naruszając strukturę materiału powodując dziurę.
-Wytłumacz się młoda damo – głos matki pozostawał zimny i zdystansowany.
-Byłam księżniczką z bajki, która ratowała magiczne stworzenia i uciekała przed złymi ludźmi, którzy nie rozumieli jej mocy i chcieli ją zabić. – Wyjaśniła cicho Primrose patrząc wbijając wzrok w swoje stopy. Opowieść snuła jej siostra ostatniej nocy tworząc na ścianie teatr cieni. Dziewczynka była zachwycona opowieścią i od samego rana planowała wspiąć się na drzewo i udawać, że jest księżniczką Różą. Ubrała specjalnie swoją wyjściową sukienkę, ponieważ księżniczka nie może chodzić w byle czym. Teraz jednak nosiła ślady kory drzewnej, zielonej trawy i lodów czekoladowych, które przemyciła z kuchni. Było to przygotowanie do zabawy z piratów, którą zaplanowała na następny dzień. Matka surowym wzrokiem oceniła wygląda córki i wydęła lekko usta w grymasie niezadowolenia.
-Za pół godziny masz zajęcia z etykiety. Przebierz się i przyjdź z godnością. Jesteś panną Burke, a nie mugolskim pomiotem. – Powiedziała i nie obdarzając córki kolejnym spojrzeniem z wysoko podniesioną głową wróciła do zamku.
* * *
-Primrose Edith Burke! – Dźwięk matczynego głosu sprawił, że wyprostowała się niczym struna i skrzywiła lekko. Dzisiaj miała dzień wolny od nauki, od bycia damą i miała nadzieję, że też od krytycznych uwag matki. Jednak to ostatnie było przekleństwem jej nastoletniego życia.
-Młoda damo, to że udało ci się zadowolić ojca swoimi osiągnięciami i postępami nie znaczy, że możesz wracać do domu wyglądając jak włóczęga. – Zauważyła kobieta która zdawała się nie starzeć. Jakby zatrzymała czas w najlepszym dla siebie momencie. Prim zastanawiała się dlaczego natura postanowiła nie podarować jej urody matki, tylko bardziej rysy należące do rodziny Burke. Teraz spojrzała na swoje przemoczone ubranie do jazdy konnej, niedbałym ruchem przetarła policzek chcąc ściągnąć plamy błota z twarzy co skończyło się ich rozmazaniem. Matka westchnęła cicho wyciągając haftowaną chusteczkę i wytarła policzek córki. Ten gest ją zaskoczył, jak każdy który był podszyty matczyną troską o najmłodszą córkę. Na zewnątrz uderzył piorun, a jasne, ostre światło na chwilę rozjaśniło ciemne niebo, huk sprawił, że Prim aż podskoczyła.
-Wracaj do domu, Rose. – Matka tak rzadko ją w ten sposób nazywała, że aż drgnęła. Posłusznie skierowała się do swojego pokoju, a gdy wróciła z ciepłej kąpieli czekała na nią gorąca herbata i tosty z dżemem truskawkowym. Doskonale wiedziała czyja to była sprawka.
* * *
-Prawdziwa dama porusza się idealnie wyprostowana, ale z gracją. Ma w sobie wiele wdzięku, a w jej ruchach jest pełna swoboda. – Perorowała lady Burke ucząc córkę jak należy chodzić. Ta na głowie miała książkę i za zadanie iść po wyznaczonej linii bez upuszczenia książki na ziemię. Stawiała ostrożnie kroki, ręce mają uniesione na wysokości barków, a książka cały czas się chybotała na czubku głowy grożąc wylądowaniem na ziemi.
-Mamo, ale po co?
-Dama musi prezentować klasę, podnosi dzięki temu prestiż swojego męża.
-Nie mogę go podnosić będąc… wykształconą?
-Rose, wykształcenia nie widać na pierwszy rzut oka.
-U niektórych widać – mruknęła pod nosem dziewczyna, a potem z cichym jękiem zawodu w głosie złapała książkę, która leciała w dół. Matka podeszła do niej, położyła książkę znów na czubku głowy córki i nakazała iść jej dalej. Prim westchnęła żałośnie ale wykonywała posłusznie polecenia.
-Dama nie śmieje się za głośno oraz zawsze się uprzejmie uśmiecha. Nawet jak w myślach wyśmiewa swojego rozmówcę. Zawsze bądź uprzejma, Primrose. Nawet dla tych niżej od ciebie. Jednak nie pozwól aby ktoś traktował ciebie gorzej, rozumiesz?
-Tak mi się zdaje… - Odparła niepewnie nie bardzo rozumiejąc te rady. W domu nikt nigdy jej nie powiedział, ze jest gorsza tylko dlatego, że jest dziewczynką. Oczywiście, spotykała chłopców, którzy byli pewni siebie i niegrzeczni, ale wtedy wystarczył wciśnięty obcas w śródstopie i już robili co chciała. Nie musiała uciekać się do uśmiechów i kokieterii, a chyba właśnie to jej teraz radziła matka.
* * *
-Primrose Edith Burke!
-Tak mam na imię. Nie musisz mi przypominać. – Odburknęła młoda dziewczyna układając włosy, aż w końcu machnęła różdżką i włosy zostały zaplecione w warkocz, a ten w kok i przyozdobiony grzebieniem z masy perłowej.
-Nie bądź bezczelna młoda damo.
-Dopiero mogę zacząć być. – Odgryzła się zbyt ostro niż chciała. Matka zmarszczyła brwi.
-Już byłaś wystarczająca wczorajszego wieczora. Co cię napadło?
-Słyszałaś co mówił? – Zapytała z niedowierzanie w głosie. – Najpierw oczekuje od kobiety kokieterii, bez której panna jest głupia, a mężatka nudna, po czym kiedy już jakaś kobieta się na to nabierze i pozwoli ściskać za ręce naśmiewa się z niej i wyklina.
-Wystarczyło go wyśmiać, a nie rzucać na niego zaklęcie, które sprawiło, ze cały pokrył się pryszczami.
-Ma za swoje, głupi gnojek.
-Język Prim!
-Nie, matko! – Dziewczyna zerwała się ze swojego miejsca i z hardą miną stanęła naprzeciwko lady Burke. – Mam tego dość. Mamy dwudziesty wiek. Nie jesteśmy już tylko ładną ozdobą. Kobiety udowadniają każdego dnia, że mogą osiągnąć coś więcej. Że są równe mężczyznom. Czas zmieniać ten świat.
-Nie zmienisz go tupiąc nóżka i robiąc nadętą minę, Rose.
-Jak inaczej mnie zauważą?
-Wykorzystaj swój spryt, rozum i inteligencję – Matka powoli podeszła do niej i poprawiła grzebień w ciemnych puklach córki. – To jest nasza broń, poza urodą, która przemija.
-Nie chcę stać za czyimiś plecami.
-Ale będziesz – ucięła krótko lady Burke, a na jej ustach pojawił się cień uśmiechu. – I będziesz trzymać wiele sznurków pociągając za nie.
Spojrzała na matkę z zaskoczeniem, a ta cofnęła się dwa kroki do tyłu aby objąć wzrokiem postać córki. Pokiwała głową z uznaniem.
-Oto twoje zadanie na dzisiejszy wieczór, panno Primrose. Udowodnić swoją rację bez użycia różdżki, a za pomocą ostrości języka.
* * *
Poduszka zdawała się być jedynym pocieszycielem, który przyjmował jej łyz rozpaczy. Ośmieszyła się na pełnej linii, a słowa młodego czarodzieja bolały i były wypalone żywym ogniem w jej sercu. Usłyszała ciche skrzypienie drzwi do jej pokoju. Nie miała siły ani ochoty wypędzać intruza ze swojego pokoju. Poczuła jedynie jak ktoś siada obok niej na łóżku, a ciepłe i troskliwe ramię obejmuje ją w pół. Delikatny zapach matczynych perfum otulił ją, a miękka dłoń gładziła jej głowę. To sprawiło, że dziewczyna zaniosła się głośnym szlochem z głębi piersi.
-Primrose Edith Burke – tym razem głos matki był delikatny, wręcz koił.
-Nie potrafię być taka jak ty – wychlipała dziewczyna unosząc się na łokciach patrząc zaczerwienionymi do łez oczami. Matka wyjęła chusteczkę i wytarła policzki córki.
-Masz być sobą, Rose. – Powiedziała kobieta – Masz w sobie wolę walki i życia. Chcesz zmian, pragniesz ich. Musisz tylko nauczyć się poruszać w świecie, w którym przyszło ci żyć. I obiecuję ci, że to się stanie.
Prim pokiwała głową i otarła oczy pociągając nieelegancko nosem. Matka uniosła się z łóżka i wyszła z pokoju córki zamykając za sobą dokładnie drzwi. Przez chwilę stała w korytarzu patrząc na stojącego skrzata, który trzymał tacę z herbatą i ciastkami dla Primrose.
-Musimy napisać do matki tego chłopaka stosowny list. Nie przepuścimy takiej zniewagi. Burke nie pozwoli aby ktokolwiek obrażał ich dzieci – powiedziała oschłym tonem, a skrzat kiwnął głową. Kobieta skierowała swoje kroki w stronę biblioteki, gdzie zasiadła za stołem sięgając po papeterię i pióro. Kładła kształtne litery na zdobnym papierze, wyrażając w pięknie złożonych zdaniach swoje niezadowolenie z sytuacji jaka miała miejsce tego wieczora. Młodzieniec wykazał się brakiem taktu i dobrego wychowania, kiedy Prim bardzo starała się zachowywać się jak na dobrze urodzoną pannę przystało. Jeżeli tej rodzinie zależy na dobrych układach z jej mężem to w podskokach się zjawią kłaniając się w pół i przepraszając za haniebne zachowanie syna.
Primrose powoli zeszła po schodach by zobaczyć jak matka nadaje list przez swoją sowę. Widziała jak miała zaciśnięte szczęki, jak z jej oczu bił chłód, który zaraz ustąpił kiedy spojrzała na córkę. Jej ledwo dostrzegalny uśmiech był wyrazem oddania i miłości do córki. Panna Burke była niemalże pewna iż matka skrywa wiele tajemnic. Musiała w swoim życiu wiele przejść. Czasami wydawało się, że patrzy w dal zatopiona w myślach, a te są bardzo smutne. Matka nigdy nie zdradzała się ze swoimi myślami. Zawsze zimna i chłodna, tylko od czasu do czasu okazywała inne emocje pokazując, że dla rodziny jest w stanie zrobić wszystko. Nie raz zdawała się być niczym strażnik rodziny, który doskonale wie kto czym się zajmuje i gdzie powinien się znajdować. Gdy Edgar wracał ze swoich podróży wpatrywała się w jego jakby szukała jakichkolwiek blizn czy ran. Kiedy Quentin siedział w pracowni dbała aby zjadł posiłek. Nad każdym swoim dzieckiem roztaczała ochronny parasol, a atak na którekolwiek z nich odbierała jako atak na własną osobę. Nagle nie zdawała się być zimną i odległą istotą, która wbita w sztywne ramy społecznych obowiązków nie potrafiła zrozumieć własnych dzieci. Siedemnastoletnia Primrose zapragnęła być taka jak matka. Tak samo dumna, pełna powagi i posiadająca ostry i bystry umysł.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
W jej życiu było dużo kobiet: matka, ciotki, ale również babka, która zamieszkiwała posiadłość rodu Slughorn. Jeździła nie raz tam na wakacje by móc przebywać wraz z postacią, która ukształtowała jej matkę. Felicia Slughorn mieszkała w rodowej posiadłości w Westmorland. Hrabstwo to graniczyło z Durham, ziemiami należącymi do rodu Burke. Zachodnia część hrabstwa Westmorland obejmowała fragment górzystej Krainy Jezior, którą Primrose wprost sobie upodobała. Zawsze gdy jechała na wakacje do posiadłości rodzinnej matki nie mogła doczekać się dnia gdy wybiorą się do Krainy Jezior. Wędrowali wtedy po skarpach, pagórkach i patrzyli na piękno krainy z góry zachwycając się jej urokiem. Choć babka zdawała się być równie posągowa jak matka, to miała w sobie coś ciepłego. Jakąś iskierkę, którą czasami udało się Prim dojrzeć. Kiedy dotarli do posiadłości skrytej w cieniu drzewa na powitanie wyszła im Felicia. Siwe włosy miała upięte w misterny kok ukryty pod jedwabnym czepeczkiem. Ubrana w ciemno niebieską szatę z połyskującej satyny prezentowała się godnie i dumnie. Jasne oczy nie wyrażały emocji, pomimo tego, że na jej ustach pojawił się uśmiech. Sękate dłonie splotła przed sobą, a pysznił się na nich pokaźny pierścień z opalem. Przywitała się z córką oraz zięciem po czym zwróciła się do wnuczki.
-Panno Primrose z każdym rokiem jesteś coraz piękniejszą młodą damą. Niech ci się przyjrzę. - Stanęła naprzeciwko piętnastoletniej dziewczyny i zmierzyła ją swym świdrującym wzrokiem od stół do głów. Pokiwała z uznaniem głową. Wyciągnęła chudną dłoń aby założyć zabłąkany, ciemny kosmyk za ucho wnuczki. - Kolacja będzie podana o dziewiętnastej.
Z tymi słowami oddaliła się z głównego holu, w którym się znajdowali i zniknęła za ciężkimi drzwiami prowadzącymi do prywatnej części posiadłości. Prim posiadła tutaj własny pokój więc nie zważając na karcące spojrzenie matki pobiegła do niego, gdzie w progu przywitał ją zapaś bzu i jaśminu. Kwiaty stały w zdobnym wazonie na parapecie i przyciągały wielobarwne motyle. Bywały momentu kiedy dom babki jawił się jej innym światem, tak różnym od chłodnego Durham. A jednak to ten ród miał w swoim drzewie człowieka, którego zwano szarlatanem, zaś w podziemiach mieściły się pracownie alchemiczne, z których korzystali jej kuzyni, wujowie oraz ciotki od strony matki. Z pomocą skrzata przebrała się szybko w elegancką szatę, którą przygotowała specjalnie na kolację. Burza, ciemnych włosów nie chciała w żaden sposób ulec, więc skończyło się na tym, że spięła je ozdobną spinką nie siląc się na misterne uczesanie.
-Powiedz moja droga, Primrose. Jak idzie nauka w szkole? W jakim kierunku chcesz się rozwijać?- Pytała babka, jak co roku kiedy się widziały. Pytania nigdy się nie zmieniały.
-Nadal przykładam wielką wagę do eliksirów, starożytnych run i numerologii – odpowiedziała Prim dumna z siebie, gdyż rzeczywiście te przedmioty szły jej najlepiej. Historia Magii była pasją, ale nie wiązała z nią swojej przyszłości.
-Doprawdy? - Felicia uniosła do góry brwi patrząc na wnuczkę. - Brzmisz jak twój starszy brat Edgar. Masz być damą, a nie łamaczką klątw.
Zaśmiała się kobieta rozbawiona taką wizją. Prim ściągnęła jedynie gniewnie brwi, gdyż nie lubiła kiedy ktoś jej mówił, że nie może marzyć, że nie może sięgać gwiazd. Wiedziała, że ona jeszcze im wszystkim pokaże.
-Nigdy nie wiadomo, co się może przydać w życiu.
-Skup się na eliksirach. W końcu pochodzisz również z rodu Slughorn, a to nasza domena i jesteśmy z tego dumni. Każda czarownica z dobrego domu powinna świetnie znać się na eliksirach. Nie pozwól by koleżanki cię przyćmiły. - Zaordynowała kobieta kiedy podawano drugie danie. Reszta wieczory upłynęła na rozmowach dorosłych o biznesie, o tym jak pracuje Edgar i jakie mają plany względem Primrose. Ona sama jednak nie uczestniczyła już w tej dyskusji wiedząc, że tym razem jej głos się nie liczy. Co nie znaczy, że nie słuchała. Wyłapywała uważnie każde słowo jakie padało przy stole i skrzętnie notowała w pamięci. Nigdy nie wiadomo jaka informacja ze świata dorosłych może się jej przydać. Teraz już siedziała w koszuli nocnej w pokoju i wpatrywała się w rozgwieżdżone niebo. Było upstrzone srebrnymi kropkami. Nie było na granatowym tle ani jednego wolnego miejsca jakby gwiazdy uznały, że tej nocy będą świeci wszystkie razem. Wypatrywała konkretnych konstelacji, których uczyła się w Hogwarcie. Nie mogła spać tej nocy zbyt podekscytowana zbliżającą się wyprawą więc uznała, ze zajrzy do kuchni. Gorące kakao powinno pomóc na bezsenność. Nasunąwszy pantofelki na bose stopy zarzuciła na ramiona chustkę i wyszła z pokoju. Przemierzała prawie bezszelestnie korytarze, przemieszczając się niczym zjawia, która nawiedza stare siedliszcze. Znała drogę na pamięć więc wiedziała gdzie ma skręcić aby dotrzeć do kuchni. Utrzymana w sterylnej wręcz czystości lśniła i jednocześnie kusiła. Poszła do spiżarni aby znaleźć szklaną butelkę z mlekiem i kakao, kiedy jednak podeszła do pieca zrozumiała, że nie ma zielonego pojęcia jak go odpalić, a różdżkę zostawiła w pokoju. Westchnęła zrezygnowana i wtedy usłyszała poruszenie za sobą. Podskoczyła zaskoczona nagłą obecnością kogoś jeszcze, i to osoby, które nie spodziewała się tutaj spotkać.
-Nie tylko ty masz problem z zasypianiem, Primrose – usłyszała głos babki, która siedziała w cieniu na zydelku trzymając w dłoniach puszkę z ciastkami. Takiego widoku zupełnie się nie spodziewała. Wielka dama, kobieta dumna i poważana siedziała w koszuli nocnej, z włosami związanymi w długi, srebrzysty warkocz chrupiąc ciasteczka ze smakiem. Powoli podniosła się ze swojego miejsca by mijając wnuczkę dłonią zamknąć jej buzię, którą mimowolnie otworzyła w geście zaskoczenia. Następnie wyciągnęła różdżkę i rozpaliła ogień w kuchence. Ogień skoczył radośnie, a żeliwna płyta nagrzała się. - Nie stój tak, tylko nalewaj mleko do garnka. Na dwa kubki, Primrose.
Skinęła niemo głową nadal zaskoczona tym co widziała. Obraz ten zupełnie jej nie pasował do obrazu jaki miała w głowie. Felicia pilnowała mleko w garnku, po czym przelała go sprawnie do przygotowanych wcześniej kubków. Po chwili, siedząc przy kuchennym stole, wnuczka z babcią delektowały się pysznym kakao, a pomiędzy nimi leżała puszka z ciastkami.
-Gdy przybyłam tutaj jako żona twojego dziadka od razu musiała zorientować się gdzie trzymają ciastka. To taka moja słabość. - Powiedziała kobieta bez cienia skruchy.
-Myślałam, że kobiety z wielkich rodów nie mają słabości...
-Oficjalnie jesteśmy idealni – odpowiedziała Felicia i uśmiechnęła się ciepło do dziewczyny. Wyciągnęła kruchą dłoń i pogładziła ją po dziecięcym jeszcze policzku uśmiechając się przy tym smutno. - Zawsze musimy być idealni. Im szybciej pojmiesz tą lekcję tym lepiej dla ciebie.
-Dlaczego? - zapytała od razu, a kobieta spojrzała na nią uważnie.
-Jeżeli nasi przeciwnicy znajdą choć skazę na naszym obrazie, wbiją w nią sztylet i przeorają na całej długości. Nie ma dla nas żadnej litości. - Głos kobiety był dziwnie miękki, jakby chciała złagodzić swoje słowa, które były zimne i niosły zapowiedź ciężkiej przyszłości. - My kobiety musimy być silne. Nie ważne jak będzie ci ciężko, nie możesz ronić łez. Pamiętaj. Nie ważne co usłyszysz, bądź dumna z tego, że jesteś kobietą. Mimo, iż będziesz wspinać się na tą samą pozycję co mężczyźni, nie będziesz jedną z nich. Ale zrobisz coś, czego oni nie potrafią, ponieważ jesteś kobietą.
Nie rozumiała tych słów. Były jej obce, a jednocześnie prorocze, choć tej nocy nie zdawała sobie z tego sprawy. Marzyła aby stać się kimś takim jak jej brat. Chciała stać się Edgarem i przeżywać jego przygody. Chciała podróżować do Egiptu, do Rzymu i odkrywać wielkie tajemnice móc się z nimi zmierzyć. Pragnęła zostać chłopcem i choć babcia mówiła teraz o sile kobiet to wcale jej nie czuła. Nie rozumiała tej siły jaką daje jej własna płeć. Bo cóż mogła? I tak więcej niż jej rówieśniczki w jej wieku, ale nadal była ograniczana.
-Myślisz teraz o tym, prawda? - Kobieta nagle się odezwała przerywając cisze jaka zapadała między nimi, a która zdawała się trwać całą wieczność.
-Bo nie rozumiem. - Przyznała otwarcie i z bezradnością dziecka, które próbuje się zmierzyć ze światem dorosłych.
-Uważasz pewnie, że chłopcy mogą więcej? - Zaśmiała się cicho widząc potakiwanie dziewczynki. - Też tak myślałam, ale pewnego dnia dostrzeżesz swoją siłę, a jestem przekonana, że twoja matka dobrze cię do tego przygotuje. Nie daj sobie wmówić, że jesteś słaba. Nigdy nie byłaś słaba, Primrose. Drzemie w tobie wielka siła i twoi rodzice wiedzieli to w dniu twoich narodzin.
-Jak to?
-Twój krzyk rozdarł powietrze tego dnia. Miałaś silne płuca, potężne jak na taką kruszynę jaką byłaś. Oznajmiałaś całemu światu, że się pojawiłaś. - Podała wnuczce jeszcze jedno ciastko. - Drzemie w tobie wielka siła, z czasem ją odkryjesz.
Dopiły w ciszy kakao, a Felicia odprowadziła wnuczkę do jej pokoju i nakryła troskliwie kołdrą. Zdawało się jej, że zauważyła w oczach babci łzy, jednak trwało to dosłownie chwilę. Za kobietą zamknęły się drzwi, a w pomieszczeniu pozostał po niej delikatny zapach perfum, który otulał miękko i kojąco Primrose zapewniając ją, że jest bezpieczna i ma za sobą siłę niesamowitej kobiety, która są mądrością i sprytem zarządzała rodzinnym majątkiem nie pozwalając się zepchnąć na dalszy plan.
Następnego dnia zachowywała się jakby nic się nie stało, ale kiedy spojrzała na wnuczkę uśmiechnęła się porozumiewawczo.
Być może sama nie zdawała sobie sprawy jak wielkie wrażenie wywarła na dziewczynce tamtego wieczora. Jednak ona dokładnie zapisała sobie jej słowa w swoim dzienniczku i w chwilach zwątpienia czytała na głos niczym dobre zaklęcie, które ma przynieść jej powodzenie i siłę. Ucieczki do kuchni po ciastka i mleko stały się stałym rytuałem w noce zimne i chłodne, które nie niosły ze sobą żadnego pocieszenia a jedynie żal i smutek. Z czasem zrozumiała, choć bywały dni kiedy wątpiła.
1504 słów
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Ostatnio zmieniony przez Primrose Burke dnia 31.05.21 16:20, w całości zmieniany 2 razy
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Był ciepły poranek, idealny dzień na kolejną naukę fechtunku, która miał odbyć się na błoniach przy zamku Durham. Obudzona przez Paprocha filiżanką herbaty wyskoczyła z łóżka by zniknąć w pokoju kąpielowym i szybko się odświeżyć po nocy. Zbiegając po schodach usłyszała nawoływanie matki, która chciała by córka zjadła chociaż śniadanie, a przy okazji przypomniała, że ma się zachowywać jak dama, a nie rozwydrzone dziewczę z Doków. Co to jednak znaczyło być damą? Panna Primrose uczyła się tej zasady od kiedy pamięta. Od najmłodszych lat uczona była działań dobroczynnych. Wpajano jej, że należy pomagać innym, tym którym się w życiu nie powiodło. Odkładała pieniądze, szyła ubrania dla biednych, robiła nawet na drutach dla pracowników folwarcznych i ich rodzin. Kiedy była starsza wymagano od niej się aby uczyła okoliczne dzieci umiejętności czytania, pisania i rachunków. Pod czujnym okiem matki czyła się zarządzać majątkiem rodzinnym. Zarządzanie domem, to jak zarządzaniem sporym biznesem, niejeden mężczyzna mógłby się uczyć od wykształconej damy jak rozdzielać zadania i egzekwować ich wykonanie. Kobiety z arystokracji są niezwykle biegłe w prowadzeniu rachunków, świetnie orientują się po ile co schodzi, jakie są najnowsze trendy kulinarne. To one wiedzą ile zarabia służba, ile wydaje się na codzienne sprawunki w domu. Nic nie umknie ich uważnym oczom. Musiała jednak posiąść tą wiedzę, a matka robiła wszystko by jej córka mogła poszczycić się takimi umiejętnościami.
Poza tym była doskonalona w sztukach magicznych i nie koniecznie takich, na które zezwalał Hogwart czy ogólne pojęcie co powinna umieć i wiedzieć młoda panna. Miała dostęp do ksiąg czarno magicznych i nigdy nie ukrywała faktu, ze zaczytuje się w nich w wolnych chwilach. Ponadto rodzia Burke nie zapominała o fizycznych nauka i nikogo nie winno dziwić, że przyszła dama uczy się jeździć konno, pływać czy nawet fechtunku. Lordowie Durham wychodzi z założenia, że jak kształtowało się umysł, tak samo należało trenować ciało. Primrose nie mogła być wyjątkiem w tej kwestii. Dla Marcusa nie było istotne to czy jest kobietą czy nie. Musiała być sprawna aby radzić sobie w sytuacjach gdzie wdzięk i gładkie słowa nie pomogą. Poza tym nie chciał wychowywać mimozy.
Primrose porwała tost z dżemem odprowadzana karcącym spojrzeniem matki i pobiegła na błonia gdzie już czekał na nią Maestro Friolleri, mistrz szermierki, który nie tylko ją uczył, ale też regularnie ćwiczył z jej braćmi.
-Maestro – ukłoniła się mu głęboko dojadając tost i zaraz poczuła na swym karku chłód szpady treningowej.
-Spóźniłaś się – powiedział chłodno z lekkim obcym akcentem w głosie, po czym odjął szpadę i spojrzał na swoją uczennicę. - Przywitanie!
Wyprostowała się od razu, pamiętała, że stopy muszą być pod kątem prostym, nie złączone z piętami trzymając przy tym broń z boku, skierowała jej koniec w dół, w stronę ręki nieuzbrojonej, nieco do tyłu pamiętając aby nie dotykała podłoża; następnie przesunęła broń w kierunku przeciwnika prostując ramię, kolejne ruchy to uniesienie końca broni w górę i zbliżenie gardy broni do swojej twarzy, następnie wykonała dokładnie te same ruchy, tylko w odwrotnej kolejności powracając z bronią w miejsce, gdzie rozpoczęła. Nauczyciel obserwował ją bardzo uważnie gotowy w każdej chwili wytknąć nawet najmniejszy błąd i kazać jej powtarzać jeszcze raz. Zachwiała się na końcu, a mężczyzna wygiął usta w nieprzyjemnym grymasie.
-Jeszcze raz! - Rozkazał tonem nie złoszczącym sprzeciwu. Wiedziała, że nie miała co dyskutować ani się buntować. To nic by nie pomogło, a wręcz pogorszyło jej sytuację. Wyprostowała się i rozpoczęła od nowa całą sekwencję ruchów szermierczego powitania znanego ze szkoły francuskiej, ale który przyjął się praktycznie w całej Europie. Cóż, Francuzi potrafili w wymyślne gesty i iście aktorskie zachowania, aż dziw bierze, że zwykle wycofani Anglicy odnaleźli się w tym rytuale. Kolejna próba spotkała się z aprobatą nauczyciela więc mogli przejść do dalszej części zajęć.
-Dzisiaj lady Burke poćwiczymy pracę nóg, ostatnio jest to jeden z twoich większych problemów. Kroki w tył i przód, odskoki i doskoki, wypad, sunięcie i rzut szermierczy, jeżeli wszystko wykonasz z idealną precyzją... może, podkreślam może będziesz mogła zmierzyć się ze mną w pojedynku. Nie rób takiej miny, moja panno. W niczym ci nie pomoże.
Mówił z niezwykłą i jakże irytującą pewnością siebie. Czasami zdawało się jej, że czerpie prawdziwą przyjemność z gnębienia jej i udowadniania, że nie nadaje się szermierki. Nie miała jednak śmiałości pójścia z tym do ojca. Musiała być najlepsza, idealna. Była córką rodu Burke, nie straszne jej było zimno, wysiłek i ciężka praca. Stanęła w odpowiedniej pozycji gotowa do wykonania wszystkich ćwiczeń i zadań. Maestro stanął obok niej w podobnej pozie i wyrzucał z siebie kolejne polecenia i wraz z Prim je realizował. Wypad, krok w bok, krok w przód i od nowa. Każda pozycja miała swoje sekwencje, które należało wykonać w idealnym porządku.
-Broda wyżej, wyprostuj ramię, napnij mięśnie uda. Głębszy wypad, silniej na stopach – kolejne polecenia, aż czuła jak jej ciało zaczyna się rozgrzewać, jak mięśnie się napinają, w paru miejscach wręcz bolą.
-Rzut szermierczy! - Zawołał nauczyciel a Prim po wyprostowaniu ramienia ręki uzbrojonej, tułów wychyliła do przodu, do momentu utraty równowagi - wówczas nogę tylną przeniosła w przód przed nogę wykroczną i następnie wybiła się z nogi wykrocznej w przód. Po wylądowaniu na podłożu i wykonaniu kilku kroków biegu wyminęła nauczyciela i powróciła do postawy szermierczej dumna ze swojego wykonania. - Jeszcze raz! Za wolno! Jesteś jak mucha w smole. Mogłem cię trafić trzy razy i rozbroić. Zginęłaś dwa razy. Jeżeli chcesz się pochwalić umiejętnościami szermierczymi to wstyd mi mówić, że jesteś moją uczennicą, lady Burke!
Zacisnęła mocniej zęby w ściekłości jaka się w niej wzbierała. Potrafiła to zrobić, robiła to dobrze, ale jemu było mało. Wciąż chciał więcej. Jednak powtórzyła całą sekwencję ruchów w milczeniu by ponownie znaleźć się naprzeciwko nauczyciela. Nim jednak zdążyła wylądować natarł na nią w swoim wypadzie celując szpadą w jej pierś. Odskoczyła w bok zbijając broń przeciwnika i wykonała obrót by znaleźć się obok niego i samej wykonać pchnięcie. Mistrz ledwo się uchylił i znów przejął inicjatywę.
-Zasłona ósma! - Zawołał, a Prim od razu wykonała odpowiedni ruch by zasłonić nogi i tym samym odbić w górę broń mistrza. Ten natychmiast wykonał kolejny atak nie dając czasu uczennicy by zrobiła to samo. Zauważyła, ze inicjatywa jest całkowicie po jego stronie. Nie była w stanie przebić się przez jego ruchy aby samej zrobić natarcie. Zrozumiała, że musi zrobić cos czego mistrz nie będzie się spodziewał. Wiedziała, że za chwilę zacznie jej brakować tchu i rzuci pas by nie paść ze zmęczenia. Stanęła mocno na nogach lekko sprężynując w kolanach i czekała na kolejny atak. Pozwoliła aby mistrz podszedł blisko i wykonał pchnięcie, ona wtedy po ostrzy szpady przesunęła się ze swoją aż do kosza jego blokując tym samym ruch mężczyzny po czym obróciła się przez ramię i zdała ranę w plecy przeciwnika. Zapadła głucha cisza kiedy mistrz wyprostował się jak struna i stał przez chwilę do niej tyłem. Po czym obrócił się powoli w jej stronę, a na jego twarzy był spokój. Patrzyli na siebie w milczeniu, aż mężczyzna oddał jej honory swoją bronią wypowiadając przy tym słowa:
-Touche – skinął jej głową, a na ustach pojawił się cień uśmiechu, który trwał dosłownie chwilę by schować się pod surowością spojrzenia. Nie musiał mówić nic więcej, wiedziała, że otrzymała właśnie pochwałę jedną z najlepszych. Mężczyzna nigdy nie był zbyt wylewny i nie strzępił języka. Zresztą był tutaj po to aby uczyć szermierki, a nie zapewniać swoich uczniów o ich wybitności, a tym bardziej nie miał zamiaru ich rozpieszczać. Schował swoją broń oznajmiając tym samym, że lekcja dobiegła końca. Jednego mogła być zaś pewna, że na kolejnej podniesie poprzeczkę i będzie musiała stawić czoła kolejnym wyzwaniom.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Zimowy wieczór świąteczny był taki jak zawsze. Najpierw kolacja, potem Everard grał na skrzypcach, a później dorośli zatopili się w swoich rozmowach. Lubiła ich słuchać, czuła się wtedy częścią ich świata, ale dzisiaj nie była w stanie się skupić na żadnym słowie jakie wypowiadali. Opuściła więc salonik, w którym zebrała się cała rodzina i skierowała się do biblioteki by tam się zaszyć i spędzić resztę wieczoru. Drzwi zaskrzypiały przeraźliwie kiedy je pchnęła i wkroczyła do pokaźnego pomieszczenia, w którym unosił się zapach starych książek i kurzu. Lubiła go, było w nim coś kojącego i zapowiadającego odkrywanie nieznane. Zniknęła między regałami, które tak doskonale znała by sięgnąć po książkę, która od jakiegoś czasu ją kusiła. Nie miała ochoty na wielkie dysputy, ani mądre słowa. Miała dwanaście lat, chciała coś coś pasowało do jej wieku. Była z rodu Burke, ale była również dzieckiem i chciała z tego dzieciństwa skorzystać skoro mogła.
W małych dłoniach znalazła się opasła książka z mosiężnymi zdobieniami oraz tłoczonymi napisami: Legendy szkockie. Uśmiechnęła się do siebie zadowolona ze swojego znaleziska i ze zdobyczą usiadła przy kominku, z którego buchał przyjemny ogień. Przerzuciła pierwsze karty książki, a ilustracja, którą przed sobą miała przedstawiała wielki, ponury zamek.
-Co tym razem znalazłaś? - Podskoczyła na dźwięk słów wypowiadanych tuż za jej plecami. Spojrzała w jasne oczy starszego brata.
-Everard, nie rób tak – poprosiła uspokajając oddech, a brat zaśmiał się cicho po czym usiadł obok niej i zerknął na książkę. - Ah, legendy szkockie. Edgar mi je czytał kiedy byłem młodszy. Uwielbiam legendę o Ardvreck Castle, która mówi o syrenie i duchu.
-O czym mówi? - Zapytała Prim, a w jej oczach widać było żywe zainteresowanie tematem.
-To są tak naprawdę dwie opowieści...
-Jakie, powiedz mi!
-Spokojnie siostrzyczko – młodzieniec zaśmiał się szczerze i przeczesał dłonią gęste włosy, po czym zamyślił się na chwilę przypominając sobie słowa opowieści. - Pierwsza z legend opowiada o tym, jak członkowie klanu MacLeods postanowili wybudować zamek na swoich terenach. Za każdym razem gdy budowniczy stawiali ściany, dziwnym zbiegiem okoliczności zawalały się one. Prace się przeciągały, a mieszkać gdzieś trzeba było. W końcu głowa rodu zdecydowała: „Musimy udać się po pomoc do Clootie”
-Co to takiego? - Przerwała mu Prim, gdyż bardzo chciała rozumieć wszystko co mówi starszy brat.
- To taka szkocka nazwa demona lub diabła – odpowiedziała spokojnie czarodziej i kontynuował opowieść. - Aby nikogo nie narażać, pan domu sam przywołał czarta. Ten ochoczo zgodził się pomóc, jednak jak to on postawił warunek. Po zakończeniu budowy rodzina wyda mu swoją córkę. Z ciężkim sercem MacLeods’owie zgodzili się na ten układ. Jeszcze przed świtem mury zamkowe stały mocno. Kiedy przyszło do wymiany, zrozpaczona córka gospodarza włości rzuciła się w odmęty jeziora. Diabeł był wściekły i mocno zawył, ale nawet on nie mógł zniszczyć swojego dzieła. Dziewczyna natomiast zamieniła się w syrenę i odtąd nad brzegiem Loch Assynt można usłyszeć jej śpiew, który przyciąga do wody młodzieńców, a jej łzy czasami podnoszą poziom wody w jeziorze.
-Czyli wyszła na tym lepiej – powiedziała rezolutnie dziewczynka, a Everard uniósł do góry brwi i potarmosił jej grzywkę.
-Tak sądzisz?
-Tak – kiwnęła głową pewna swojego zdania. - A druga legenda co mówi?
-Hmm... - czarodziej skrzyżował nogi w kostkach i oparł się plecami o fotel. - Według kolejnej legendy dawno po tym wydarzeniu, kiedy zamek był już zrujnowany, nieopodal dwójka pasterzy przeganiała bydło. O zmroku zmęczeni usiedli na chwilę nad jeziorem. Wtem za ich plecami pokazała się zjawa. Przestraszeni rzucili się do ucieczki, ale nie byli w stanie przegonić ducha. Nie zrobił on im krzywdy, ale wdał się tylko w kurtuazyjną rozmowę, aby po dłuższym czasie rozpłynąć się na wietrze. Od tej pory zjawę widziano w tych okolicach często. Mówią, że to duch córki, która odmówiła zastania żoną diabła, ale za karę musiała tułać się po świecie.
-Nie podoba mi się ta druga wersja – Prim skrzywiła się lekko marszcząc nosek co wywołało rozbawienie u jej brata.
-Znam jeszcze jedną legendę, która może ci się spodobać...
-Chcę ją usłyszeć! - Prim wpatrywała się szaro-zielonymi oczami w brata jak w obrazek, a on zachęcony jej entuzjazmem zaczął snuć kolejną historię. - To opowieści o wróżkach. Można je znaleźć na Wyspie Skye przy Sligachan Old Bridge. W pobliżu tego mostu mieszkała dzielna i nieustraszona wojowniczka, której w walce nie mógł dorównać żaden śmiertelnik. Kiedy usłyszał o niej najmężniejszy z irlandzkich wojowników, postanowił wyzwać ją na pojedynek. Przyjechał więc nad rzekę, nad którą mieszkała i rozpoczęła się walka. Trwała przez kilka dni i choć oboje byli wyczerpani, to żadne z nich nie zamierzało się poddać. Zmagali się więc dalej. Córka wojowniczki nie mogła już na to patrzeć i poprosiła o pomoc wróżki. Te zaś powiedziały, by przygotowała ucztę i pomogły jej doprawić potrawy. Po całej okolicy rozszedł się cudowny zapach. Dziewczyna poprosiła, by walczący przerwali na chwilę zmagania i coś przekąsili. Ci otumanieni aromatami potraw przystali na to i zasiedli do stołu. Kiedy wszystko już zjedli, głupio im było zaczynać walkę od nowa, przecież dopiero co dzielili się posiłkiem. I tak mogłaby zakończyć się ta historia, gdyby nie wróżki. Postanowiły one, że nie zamkną wrót do swojego świata, które mieściły się w wodach strumienia. Podobno do dzisiaj każdy kto zanurzy głowę w tej wodzie, a potem wysuszy ją na słońcu, będzie piękny do końca życia.
-Czy szukano tej wody? - Zapytała z roziskrzonym spojrzeniem.
-Nie wiem, Rose. - Brat zamyślił się marszcząc lekko brwi. - Być może były prowadzone poszukiwania.
-Chciałabym zobaczyć kiedyś takie wróżki... - rozmarzyła się dziewczynka.
-Wiesz... ponoć jak ustawisz na parapecie wodę z cytryną i ciasteczka z rumiankiem to wróżki same przyjdą.
-Naprawdę?! - Zakrzyknęła, gdyż w jej głowie już rodził się plan, który miała zamiar zrealizować.
-Tak – pokiwał głowa i szepnął do niej konspiracyjnie. - Jestem przekonany, że w kuchni znajdziesz ich zapas.
Nim się zorientował dziewczynka zerwała się na równe nogi i pognała do kuchni. Nie mógł pozwolić aby poszła sama, gdyż znając jej zdolności przewróci pomieszczenie do góry nogami. Musiał udać się za nią. Nie mylił się kiedy zobaczył jak Prim przerzuca rzeczy w spiżarni. Sam podszedł od jednej szafki i wyciągnął z niej puszkę ciasteczek, które podał siostrze. Następnie poszedł z nią do jej komnaty gdzie na parapecie ustawić talerzyk z ciastkami i szklankę z wodą i cytryną. Przestrzegł ją, że nie może wpatrywać się intensywnie w okno bo wtedy wróżki nie przyjdą. Choć było jej to w niesmak grzecznie przebrała się w koszulę nocną i ułożyła do snu. Zerkała co jakiś czas na okno i chyba nawet widziała w oddali jakieś światełko, czy to mogły być wróżki, jak te z opowieści brata? Czy miały wielokolorowe skrzydełka i sukienki w kształcie kwiatów i nosiły ich imiona? Czy wyglądały jak te przedstawione na ilustracjach? Przecież ten kto spisywał opowieści musiał je widzieć inaczej by ich nie umieścił na ilustracjach. Po co miałby zmyślać? W końcu jednak sen przyszedł i ogarnął małą Prim, która zasnęła mocno i głęboko. Rankiem kiedy się obudziła zerwała się z łóżka aby podbiec do okna. Ciasteczka zniknęły, tak samo jak cytryna, a obok zauważyła mieniący się pyłek, który iskrzył się niczym diamenty w promieniach słońca. Z okrzykiem radości wybiegła z pokoju zapominając nałożyć pantofle. Biegła przez korytarze domostwa, prawie zderzając się po drodze z Paprochem, który wymruczał coś pod nosem, ale nie zwracała na to uwagi. Nie to było teraz ważne i istotne. Wpadła jak burza do pokoju starszego brata, który siedział już na skraju łóżka i naciągał wysokie buty do jazdy konnej. Coś sobie przypomniała, że wraz z Edgarem ustalili, że pojadą na mały, zimowy rajd po okolicy. Oczywiście odmówili jej, kiedy chciała jechać z nimi. Co wywołało wielkie oburzenie i srogą obrazę u dziewczynki. W tym momencie jednak już się na nich nie złościła.
-Były, były, były. Zjadły ciastka i cytrynę! - Wołała w ekscytacji, skacząc wokół brata niczym mały wróbelek.
-Coś takiego? Widziałaś je?
-Nie... - dziewczynka zmarkotniała. - Zasnęłam, ale zostawiły pyłek.
-Schowaj go koniecznie do jedwabnego woreczka i zamknij w szkatułce, na kluczyk. Będzie przynosić szczęście.
-Dziś też wystawimy ciastka i wodę.
-Nie, dziś nie wystawimy – pokręciła stanowczo głową przybierając poważna minę.
-Dlaczego nie?
-Bo to oznacza zachłanność, a wróżki nie lubią kiedy człowiek jest zachłanny. Musisz odczekać parę dni nim znów je zaprosisz do siebie.
-Czy ty kiedyś widziałeś jakąś wróżkę? - Zapytała patrząc jak ubiera wełniana kurtkę podszytą sobolim futrem oraz sięga po rękawiczki.
-Raz jeden, kiedy miałem jedenaście lat. Tuż przed zaśnięciem zobaczyłem przez szybkę małą istotę w złotej poświacie.
-O! Też coś takiego widziałam!
-To teraz biegnij i zbierz pyłek.
Nie trzeba było jej tego dwa razy powtarzać. Szybko znalazła woreczek, w który zebrała pyłek z parapetu i otworzyła niewielką szkatułkę, w której trzymała inne swoje skarby. Pieczołowicie złożyła wszystko do środka i zamknęła chowając kluczyk pod obluzowaną deskę w podłodze. Następnie podeszła do okna by zobaczyć jak bracia kłusują zostawiając w śniegu ślady. Bardzo chciała być tam z nimi. Odkrywać świat, może znaleźliby razem krainę wróżek? Mogłaby im wtedy podziękować za ten piękny dar. Westchnęła cicho, gdyż usłyszała w korytarzu charakterystyczne kroki matki.
-Primrose? - Zajrzała do pokoju, a na jej obliczu malowało się zdumienie. - Ty tutaj? Myślałam, że będziesz już przeglądać prezenty.
-Prezenty? - Zapytała zaskoczona i nagle sobie uświadomiła, ze przecież o poranku pod choinką zawsze czekają prezenty. Pisnęła cicho i wyminęła zdezorientowaną matkę by pobiec schodami na dół prosto do saloniku, w którym siedział już ojciec czytając gazetę. Opuścił ją lekko aby zobaczyć jak córka podchodzi do choinki i szuka prezentów opatrzonych jej imieniem. Jeden z pierwszych prezentów był dość mały, ale ciężki. Kiedy go otworzyła zobaczyła atłasowy woreczek, a w środku mieniący się tysiącami barw pyłek.
-Wróżkowy pyłek – powiedziała cicho i uśmiechnęła się szeroko. Marcus tylko chrząknął udając, że niczego nie słyszy. Skąd wróżki wiedziały? I dlaczego tyle je j go dały? Nie rozumiała, ale na pewno Everard wiedział i miała zamiar go zapytać jak tylko wróci do domu.
1593 słów
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Ostatnio zmieniony przez Primrose Burke dnia 31.05.21 16:31, w całości zmieniany 1 raz
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Wieczór zapowiadał się niezwykle ciekawie i interesująco. Ubrała specjalnie na tą okazję suknię jaką zasugerował Rigel. Starannie dobrała dodatki i zapach, trzy razy przeglądała się w lustrze aby się upewnić, że wybór jest właściwy. Dumna i pewna siebie pojawiła się w La Fantasmagorie aby nie tylko obejrzeć spektakl ale również by dobić trzech dobrze zapowiadających się kontraktów. Rzadko miewała okazje aby wypowiadać się w imieniu rodzinnego biznesu, to była jej szansa i prawie udało się jej ją wykorzystać, ale musiał pojawić się on.
Teraz siedziała w swojej komnacie starając się opanować drżenie rąk. Cała się trzęsła ze złości, a poczucie wstydu niczym kamień ciążyło jej w żołądku. Zaczęła nerwowo przechadzać się po pomieszczeniu, niczym zamknięte zwierzę w klatce, które nie wie co ze sobą zrobić. Czarna suknia szeleściła cicho przy każdym jej ruchu. Przystanęła przed lustrem by spojrzeć na swoją twarz, bladą i jednocześnie zarumienioną. Przyłożyła dłonie do policzków zamykając oczy i biorąc parę głębszych oddechów. Dlaczego tak to na nią działało? Przecież nie wydarzyło się nic specjalnego.. Jak to nie? Zachowywał się jak skończony idiota, traktując ją protekcjonalnie. Nie rozumiała co też zrobiła nie tak. Była uprzejma, miła, zagadnęła, ba! Starała się poprowadzić prawdziwą konwersację, ale najwidoczniej potrafiła poruszać się jedynie w tych biznesowych.
Zaczęła ponownie krążyć po pokoju starając się zrozumieć co zaszło. Na pewno będą plotki, nim się obejrzy pół Londynu będzie mówić jak to lady Burke porzuciła lorda Carrowa na parkiecie, a potem spędziła z nim długi czas sam na sam na tarasie. Jak dojdzie to do uszu Edgara będzie musiała się srogo tłumaczyć. Dlaczego kobieta nie może spędzić paru chwil z mężczyzną na rozmowie nie wzbudzając powszechnego oburzenia i zgorszenia. Co było w tym takiego niestosownego? Ciasny gorset przestarzałych konwenansów zaczynał ją mocno uwierać i drażnić. Najchętniej by go porzuciła tak ja to zrobiła z tym prawdziwym. Już widziała święte oburzenia socjety. Niech ich szlag! Grupa mężczyzn uznała co jest właściwe a co nie będąc przekonanymi, że kobiety nie są wstanie decydować same za siebie. Żałowała, że nie utarła nosa Aresowi kiedy miała okazję. Choć może przeprosiny sprawiły, że poczuł się głupio i zrozumiał niestosowność swojego zachowania. To było tak upokarzające. Z jego słów jednak jasno wynikało, że nigdy więcej się nie spotkają. Będą widywać się jedynie na sabatach. Nie będą wymieniać ze sobą słów ani uprzejmości. Miała zamiar go unikać do końca życia.
Zwolniła kroku aby podejść do biblioteczki, w której piętrzyły się książki, chcąc je poprawić osiągnęła efekt odwrotny od zamierzonego i te spadły z głuchym łoskotem na ziemię. Westchnęła zrezygnowana i pochyliła się aby je zebrać, ale wtedy jej wzrok przykuła książka, której nie widziała od wieków. Zaśmiała się cicho do wspomnień pewnego leniwego dnia na błoniach w Hogwarcie, ależ wtedy najadał się wstydu. Trzymała w dłoniach romans, w którym zaczytywała się jako nastolatka. Wstydziła się komukolwiek do tego przyznać. Uchodziła za osobę, która pilnie się uczy i nie w głowie jej mrzonki, ale było całkowicie inaczej. Jako nastolatka miała swoje małe marzenia, jednak wiedząc, że się nigdy nie spełnią to czytała o nich. Fikcyjne postaci znajdowały pomimo perturbacji życiowych miłość swojego życia. Awanturnicy poślubiali księżniczki, a te nie raz znajdywały swojego pirata, z którym żeglowały po bezkresnych morzach. Primrose wiedziała zaś, że zostanie żoną jakiegoś lorda, który będzie miał wiele innych kobiet, widywać się będą tylko przy posiłkach, a de facto każde z nich będzie miało osobne życie. Historia jak z romansu nie była jej pisana. Nie oznaczało to, że nie marzyła i nie snuła planów tak bardzo odrealnionych.
Siadając na fotelu otworzyła książkę znajdując w niej starą zakładkę oraz ususzone kwiaty, kto by pomyślał, że panna Burke była taką niepoprawną romantyczną. Niezapominajki pomimo ususzenia nadal zachowały swój intensywny kolor. Uniosła je delikatnie w palcach i zerknęła na treść, na której były schowane. Fragment traktował właśnie o tych kwiatach. Główna bohaterka znajdowała się na łące, na której rosły ich całe łany więc zbierała je w mały bukiecik, który miał ozdobić jej pokój w niedużym dworku szlacheckim. Opis polany oraz tego jak bohaterka zrywa kwiaty nie był czymś szczególnym, ale Primrose zawsze miała słabość do koloru granatowego więc opis tej sceny ją ujął.
Odłożyła kwiatek na stolik i wróciła do początku książki. Czy wciągnie ją tak samo jak kiedy była nastolatką? Czy będzie płonąć rumieńcami na bardziej pikantnych fragmentach? Czytała kiedyś Zamek Udolpho, książkę, która wypłynęła na początku XIX wieku do świata mugoli i ich zafascynowała opisami duchów, nadprzyrodzonych wydarzeń, a dla niej... był to świat normalny, opisany tak jak istniał i był widziany przez magiczne społeczeństwo. Tamta książka charakteryzowała się ogromną ilością szokujących opisów. Ciekawa była co tez działo się w tej, gdyż pamięć ją zawodziła w tej kwestii. Rozsiadła się wygodnie i zaczęła czytać. Jak większość tych opowieści książka na sam początek przedstawiała główną bohaterkę. Ta był grawerem, zubożałą szlachcianką, która dorabiała pracą grawerunków pracując w małej kamienicy. Każda książka tego typu opowiadała jak to główny bohater spotyka heroinę całkowicie przypadkiem. Nie inaczej było w tej, chciał zamówić grawerunek i trafił do niej. Kolejne rozdziały opowiadały o ich perypetiach. Jak się drażnili, jak działali sobie na nerwy. On podejrzewał ją o to, że poluje na jego majątek, a ona myślała, że ten kobieciarz chce ją wykorzystać. Dlaczego to zawsze musiał być kobieciarz? W myśl zasady, ze nawrócony jest lepszym mężem? Wyszalał się więc będzie żonie wierny do grobowej deski? Tak to w życiu nie działało, chyba że był szaleńczo zakochany, a w romansach w pewnym momencie bohaterowie uświadamiali sobie co do siebie czują i rodziła się pasja. Była w mniej więcej w połowie książki, a za oknem panowała już późna noc, całe Durham pogrążyło się we śnie, ale Primrose nie miała ochoty na sen. Dotarła do fragmentu, który czytała z wypiekami na twarzy jako nastolatka, czy tak będzie też teraz? To o czym czytała było dla niej wciąż tajemnicą, rozumiała uczucia jakie towarzyszą bohaterom, ale co dokładnie się działo nadal było w strefie dla niej nie znanej. Rozumiała, że to co działo się między bohaterami w upojną noc było czymś magicznym, a może zakazanym? Na chwilę odłożyła książkę na bok by spojrzeć na drżący płomień świecy i zatopić się we własnych myślach. Czy chciałaby żyć w takim ciągłym napięciu? Z mężczyzną charakternym, ale jednocześnie niezwykle zaborczym? Raczej taki związek nie miałby szans, nie zniosłaby myśli, że wciąż byłaby kontrolowana, praktycznie na każdym kroku niczym niesforne dziecko, którego nie można zostawić samopas. Kim będzie jej przyszły mąż? Jakim będzie człowiekiem i czarodziejem? Czy brat zdecyduje się na kogoś pokroju Rosiera, a może pójdzie w inną stronę? Z jakim rodem im po drodze? Nie była ślepa, od jakiegoś czasu już widziała co się kroi. Pytanie brzmiało kiedy Edgar postanowi jej oznajmić wieści. Jej myśli niebezpiecznie zaczęły krążyć wokół Aresa Carrow. Zmarszczyła brwi chcąc się wyzbyć jego obrazu ze swojej pamięci. To była zakończona znajomość, koniec kropka. Czas dać sobie z tym spokój. Nie dla arystokracji wielkie uniesienia, z tego pozostaje jej jedynie uniesienie brwi. Ma obowiązki wobec rodziny i swojej pozycji i choć nie ze wszystkimi się zgadzała, to na razie nie miała ani takiej siły ani takich możliwości by pozwolić sobie na bunt przeciwko nim.
Ponownie sięgnęła po książkę aby zatopić się w lekturze. Bohaterka buntowała się przeciwko temu czego oczekiwało od niej towarzystwo. Po upojnej nocy nie zważając na nic odrzuca oświadczyny mężczyzny nie wierząc w jego szczere uczucie. Nic sobie z tego nie robi, że może nosić pod sercem bękarta. Głupio odważna kobieta. Panna z dzieckiem była traktowana jak upadła, jak trędowata. Ileż to panien szło z brzuchem do ślubu, a potem małżonkowi wmawiały, że dziecko urodziło się przed wcześnie. Ileż to się rodziło wcześniaków, nie zliczysz. Powieść jednak rządziła się swoimi prawami i w tym przypadku heroina mogła tak postąpić. Primrose trochę z rozbawieniem czytała jak uciekała z miasta na wieś by tam w spokoju osiąść i żyć za małe pieniądze skromnie acz spokojnie. On jednak nie daje za wygraną i poszukuje jej, a ona szczęśliwie nie zachodzi w ciąże i uświadamia sobie, że niepotrzebnie uciekła na wieś i o zgrozo mieszka na terenach należących do niego. Młoda czarownica zaśmiała się cicho pod nosem. Fabuła była szyta grubymi nićmi, zbyt dużo zbiegów okoliczności. Choć gdyby nie one to i w życiu nie dochodziłoby do wielu kuriozalnych sytuacji. W ostatnich rozdziałach książki heroina w końcu przekonuje się do mężczyzny, wierzy w jego słowa zapewniające o nieustającej miłości, a książka kończyła się tym jak zajechali do wielkiej posiadłości aby wieść spokojne i ustabilizowane życie. Zamknęła powieść i przez chwilę siedziała bez ruchu, by powoli wstać i podejść do biblioteczki, z której spadła książka. Odłożyła ją powoli na sam koniec kręcąc głową. Kiedyś opowieść ta by ją zachwyciła, ale teraz jest gorzką świadomością, że jej szczęśliwe zakończenie nie czeka. Rozwój, skupienie się na budowaniu siły i potęgi to były cele, w których mogła się realizować licząc, że mąż nie będzie jej utrudniał tego oraz, że swoim zachowaniem nie sprawi, że jego małżonka będzie na ustach wszystkich z towarzystwa.
Powoli zaczynało świtać, pora w której lady Burke mogła spokojnie spać nie obawiając się koszmarów nocy. Zsunęła z siebie suknie, która spłynęła delikatnie na ziemię niczym wspomnienie nieprzyjemnego wieczoru. To już było za nią. Minęło. Musi zmierzyć się z kolejnymi zdaniami jakie stawia przed nią życie każdego dnia. Czy tym razem poniosła porażkę? Pewnie tak. Nie pierwszą i nie ostatnią, w końcu nauczy się z nimi żyć i budować mocną zbroję, która będzie ją chronić przed kolejnymi ciosami.
1524 słów
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Ostatnio zmieniony przez Primrose Burke dnia 31.05.21 16:30, w całości zmieniany 1 raz
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Wszystko niemalże było gotowe. Patrzyła na stojące kufry, dokładnie zapakowane czekające aż zostaną wyniesione z jej komnaty. Upewniała się, że wszystko ma już spakowała, że niczego nie zapomniała. Uśmiechnęła się do swojego odbicia w lustrze. Podekscytowanie rosło z każdą minutą. Nadszedł długo wyczekiwany dzień. Miała dołączyć do Edgara w Egipcie, by pomóc mu szukać starych artefaktów sprzed wieków. Raz już ją zabrał ze sobą do Rzymu, a teraz przygoda miała się powtórzyć. Sięgnęła po list leżący na jej biurku.
Marsa el Alm,12 września 1953
Droga Primrose,
Pokój już na ciebie czeka, tak samo jak ja wyczekuję twojego przybycia. Droga siostro, nie każ na siebie zbyt długo czekać. Musimy ruszyć z wykopaliskami, a jestem przekonany, że już pierwszego dnia na coś natrafimy.
E.
List był niczym jej talizman, amulet przynoszący szczęście. Ponownie będzie mogła obcować ze starożytnymi kulturami. Zapozna się z ich historią, zagłębi się w legendy i tajemnice by natrafić na artefakty, które od wieków spoczywają pod złotymi piaskami Egiptu czekając tylko na dzień, aż ktoś je odkryje. Będzie miała możliwość to zrobić, odkryć tajemnice i skarby wraz z bratem. Marzyła o tym od kiedy była małą dziewczynką. Wyczekiwała powrotów Edgara z rozwichrzonym włosem, kieszeniami pełnymi piasku, pachniał nawet egzotyką. Z głową pełną opowieści snuł je przed kominkiem, a Primrose wpatrywała się w niego niczym w obrazek. Zdawał się jej odkrywcą skarbów, niczym bohater wielkich powieści przygodowych, w których się zaczytywała do późnych godzin nocnych. Teraz sama miała przeżyć jedną z nich. Miała stać się jej główną bohaterką, a z tej szansy chciała skorzystać i na pewno jej nie zaprzepaści. Czuła w powietrzu smak przygody i kiedy wybiła godzina zbiegła na dół przerzucając torbę przez ramię. Świstoklik był już przygotowany, miał ją przerzuci miejsce, w którym będzie na nią czekał starszy brat. Matka uśmiechała się pobłażliwie do córki widząc jej entuzjazm. Było w jej spojrzeniu również zrozumienie do zapędów i pragnień Primrose. Upewniła się, że młoda lady Burke ma wszystko czego jej potrzeba, po czym dziewczyna wybiegła do ogrodów. Pomiędzy klombami z berberysów znajdował się kamienny stół, na którym leżał mały skarabeusz; jej świstoklik. Jednak nie spodziewała się obecności dziadka, nestora rodu w tym miejscu.
Postawny mężczyzna o szpakowatych włosach, idealnie przystrzyżonej brodzie, o greckim profilu stał oparty o kamienny stolik i wyczekiwał pojawienia się wnuczki. Wcześniej się z nią nie żegnał kiedy wyruszała na swoją przygodę. Pamiętała nawet jak nie był z tego powodu szczęśliwy, ale nie oponował. Mruczał jedynie pod nosem, że nie jest pomysłem zachwycony.
-Primrose – odezwał się mocnym głosem, który sprawił, że natychmiast się zatrzymała. Spojrzała na niego wyczekująco. Mężczyzna sięgnął niespiesznie dłonią w stronę rozkwitających kwiatów berberysów w kolorze głębokiej żółci. – Pięknie nam rozkwitły w tym roku, nie sądzisz?
-Tak, dziadku – zgodziła się postępując parę kroków do przodu. Nie potrafiła rozgryźć często tego mężczyzny. Bywał wielką niewiadomą ale również należał do osób niezwykle mądrych i jednocześnie surowych w swych ocenach. Oderwał wzrok od rośliny i skupił ją na wnuczce.
-Wiesz co jest niezwykłego w tej roślinie?
-Nie – przyznała otwarcie gdyż nigdy nie interesowała się ogrodnictwem.
-Jest to krzew ozdobny, ale również roślina miododajna, a owoce jemy w naszych deserach – odpowiedział ze spokojem. – Ma wiele właściwości, jest piękny w tym.
Dziewczyna przekręciła głowę lekko na bok, nie bardzo rozumiejąc do czego prowadzi ta rozmowa, a czas uciekał. Przestąpiła z jednej nogi na drugą w geście zniecierpliwienia, to sprawiło, że między brwiami dziadka pojawiła się głębsza zmarszczka, a to znaczyło, że był lekko poirytowany. Zacisnęła mocniej dłonie za plecami aby nie zdradzać się więcej ze swoimi emocjami. – Czy chciałabyś aby stał się inną rośliną? Na przykład różą?
-Nie, dziadku. Dlaczego miałabym tego chcieć? – Zapytała teraz ona, a mężczyzna zerwał jeden kwiatek by podejść do wnuczki i założyć jej go za ucho. Nie spodziewała się tego gestu i teraz ona zmarszczyła brwi starając się pojąć całą tą sytuację.
-To dlaczego sama chcesz stać się kimś kim nie jesteś?
-Stać się? -Patrzyła badawczym wzrokiem w poważą twarz dziadka i pokręciła głową. – Nie rozumiem.
-Wybierasz się do Egiptu, do brata, który prowadzi tam swoje badania. Chcesz stać się nim.
-Nie, chcę być z nim, doświadczyć tego co on.
-Te doświadczenia go ukształtowały, czyli chcesz być taka jak on.
-Nie, dziadku. Jestem sobą…
-Zapomniałaś kim jesteś, Primrose – powiedział mocniej przerywają słowa dziewczyny, być może zbyt gwałtownie. – I kim masz się stać.
-Kim mam się stać?
-Nie Edgarem.
-Dziadku, czas mi ucieka, za chwilę nie będę mogła… - zaczęła Primrose, ale dziadek przerwał jej ruchem dłoni.
-Nigdzie nie jedziesz.
-Jak to? – Wydukała i słyszała jak zegar wbija kwadrans, zaraz świtoklik przepadnie. Ruszyła w jego stronę, ale mężczyzna zatarasował jej drogę.
-Nie jedziesz do Egiptu.
-Dziadku, Edgar tam na mnie czeka – powiedziała czując jak narasta w niej gniew. Skąd ta zamiana? Dlaczego teraz? Była spakowana, gotowa do podróży, dziadek wcześniej nic nie mówił, że się nie zgadza.
-Napiszesz mu wiadomość, że obowiązki domowe zatrzymały cię na miejscu i nie dołączysz do niego.
-Jakie obowiązki?!
-Młodej damy – zagrzmiał nestor rodu i spiorunował wzrokiem wnuczkę. -Twój ojciec dawno powinien ci to wytłumaczyć, ale najwidoczniej mój syn ma słabość do swojej córki i nie potrafił jej odmówić. Czas zabawy się skończył. Jesteś już po swoim sabacie, masz obowiązki tutaj, w Durham.
-Obiecaliście mi, że będę mogła zajmować się artefaktami – zawołała Primrose czując, że oprócz gniewu, pod powiekami zbierają się zdradzieckie łzy. – Mówiliście, że artefakty będą moją działką oraz talizmany. Pobyt w Egipcie jest częścią tej pracy.
-Pobyt w Egipcie nie jest konieczny abyś zajmowała się artefaktami. -Oznajmił tonem nie znoszącym sprzeciwu dziadek. – Edgar przywiezie je do Anglii i tutaj się nimi zajmiesz.
-Ale..
-Żadnych ale, młoda damo. Decyzja została podjęta, czas abyś poznała swoje miejsce.
-Kto decyduje o tym gdzie jest moje miejsce? – Zapytała butnie, a nestor rodu zatrzymał się gwałtownie gdyż zmierzał w stronę zamku. Godzina działania świtoklika minęła, nie musiał się obawiać, że wnuczka nie usłucha jego polecenia.
-Słucham? – Zapytał cedząc słowo przez zęby hamując własną złość na dziewczynę.
-Daliście mi słowo, a teraz mówicie, że się pomyliliście? Nagle stwierdzacie, że to nie jest moje miejsce? Dlaczego? Spełniałam wszystkie wasze oczekiwania i prosiłam tylko o to aby spełnić moje marzenia.
-Byłaś w Rzymie.
-I miałam być w Egipcie.
-Nie będę spełniać wszystkich twoich zachcianek, młoda damo. Miałaś okazje zobaczyć jak to wygląda w Rzymie, teraz czas dorosnąć i spełnić obowiązki jakie masz wobec rodziny. Chcesz coś osiągnąć? Zacznij się kształcić, znajdź swoją niszę, swoje miejsce i swój cel. – Odwrócił się do niej aby spojrzeć w gniewne oczy wnuczki. Ten sam upór miał jego syn oraz wszyscy potomkowie rodu Burke. Każde z nich, on również. Nie mógł jednak ulec temu spojrzeniu. – Znajdź siebie i nie zmieniaj berberysu w różę, Primrose.
Z tymi słowami oddalił się z ogrodu zostawiając dziewczynę sam na sam z jej własnymi myślami. Ona zaś czuła jak ogarnia ją rozpacz. Pragnęła tej podróży, pragnęła znaleźć się tam gdzie Edgar. W klatce piersiowej ją gniotło, czuła ciężar, który odbierał oddech. Pragnęła krzyczeć ze złości, ale żaden dźwięk nie chciał się wydobyć ze ściśniętego gardła. Jej własny głos ją dławił. Odebrano jej marzenia, odebrano wszystko, miała stać się lalką, pustą zabawką na salonach. Tak bardzo pragnęła coś znaczyć.
Dziadek się nie oglądał za wnuczką, a było to ciężkie gdyż wiedział, że ją zranił, zadał ból. Na pewno czuła się teraz zdradzona i oszukana, ale był pewien, że w przyszłości podziękuje mu za ten ruch i zrozumie, że działał w jej interesie. Pragnął aby stała się sobą, aby odnalazła siebie i nie kopiowała brata, który jako mężczyzna mógł znacznie więcej, ale wiązały go inne obowiązki. Nie słyszał krzyków nienawiści, nie słyszał płakania i rozpaczy, choć był święcie przekonany, że to właśnie przeżywa teraz wnuczka. Znienawidzi go, był tego świadom. Młode serca łatwo ulegają skrajnym emocjom.
Primrose siedziała na ziemi starając się zebrać rozbite marzenia niczym skorupki upuszczonego jajka. Jak mogli jej to zrobić? To miała być podróż życia, miała zobaczyć kawał świata, miała doznać go, doświadczyć, poczuć i posmakować. Zostało jej to zabrane.
-Nie byłeś zbyt surowy? – nestor zatrzymał się aby przed wejściem do zamku spojrzeć na syna, ojca małej Primrose.
-Byłem na tyle surowy na ile musiałem – Odpowiedział zgodnie z prawdą. – Masz za miękkie serce.
-A Ty nie?
Nestor zmierzył syna chłodnym spojrzeniem, ale wiedział do czego ten pije. Nie było mu łatwo odmawiać dziewczynie, dawać jej twardą i lekcję. Bywały jednak takie momenty w życiu kiedy musiał jej ktoś udzielić. Widział to nie jeden raz. Primrose miała już osiemnaście lat, powinna rozwijać skrzydła w swojej dziedzinie a nie wiecznie oglądać się na brata, który tego nie zmieni. Edgar chciał pomóc siostrze, ale też sam nie widział, że jej szkodzi. Z nim również nestor miał zamiar się rozmówić. Z ogrodów wyszła, najmłodsza córka Durham i widząc ojca oraz dziadka gwałtownie skręciła aby pobiec w kierunku stajni. Nie bacząc na to, że nad hrabstwem zbierały się gęste chmury zwiastujące ulewę osiodłała konia i ruszyła w szaleńczą gonitwę, która miała uspokoić jej myśli. Sukienka nie nadawała się do tego typu aktywności, odsłaniała całe nogi młodej lady, ale ona nie zwracała na to uwagi pochlipując cicho w grzywę konia, w której szukała pocieszenia. Wróciła do domu dopiero po paru godzinach kiedy przeczekała ulewę pod urwiskiem. Matka nie skomentowała jej wyglądu, a jedynie nakazała przygotować gorącą kąpiel. Zaraz po tym udała się do swojego pokoju odmawiając zjedzenia kolacji. Na stoliku nocnym zaś dostrzegła książkę: "Rytuały starożytnych Celtów" niepewnie sięgnęła po pozycję, gdyż nie przypominała sobie aby ją tam odłożyła. A może całkowicie zapomniała w natłoku przygotowań do podróży. Coś ścisnęło ją w dołku. Miała napisać list do Edgara i wszystko mu wyjaśnić, ale pochłonęła ją jej własna rozpacz. Pewnie jest na nią zły, że kazała mu na siebie czekać i nie dała znaku życia.
1567 słów
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Unosiła się na niebie wśród gwiazd. Płynęła niczym piórko, lekka i swobodna, niczym nie skrępowana. Dotarła do drogi mlecznej, a w niej pełno gwiazd migotało niczym diamenty. Ruszyła wzdłuż niej, musiała jedynie mocniej poruszyć rękoma, niczym ptak skrzydłami. Nabrała tempa i płynęła pchana nieznaną i niezrozumiała jej siłą, ale nie to było ważne. Obróciła się wokół własnej osi śmiejąc się przy tym radośnie. Przebiła się przez miękką chmurę niczym przez watę cukrową, nawet smakowała podobnie. A tam, przed nią była kolejna różowa, lekko się skrząca bardzo chciała jej dosięgnąć, a może nawet na niej się położyć i pozwolić aby ta uniosła ją daleko… bardzo daleko.
Wyciągnęła przed siebie rękę, opuszkami palców prawie jej dotykała. Jeszcz chwilę, tylko kawałeczek. Prawie, prawie ją miała. W końcu udało się chwycić chmurę i przyciągnąć do siebie. Primrose wdrapała się na nią i opadła na miękkie wnętrze. Wtem chmura wystartowała niczym koń wyścigowy. Dziewczyna czuła we włosach wiatr i chyba gwiezdny pył się w nie zaplątał sprawiając, że mieniły się jak włosy wróżek. Wtem spojrzała w dół i dostrzegła w oddali zamek Durham. Jej dom. Widziała jak w jego kierunku biegnie mężczyzna, a gdy dopadł do drzwi zaczął walić głośno w drzwi…
Primrose zerwała się na łóżku słysząc łomotanie do drzwi oraz zamieszanie na korytarzu. Rozejrzała się zdezorientowana wokół siebie. Nie znajdowała się wśród gwiazd, nie leżała na miękkie chmurze. Była w swojej komnacie, a za drzwiami migotało światło, usłyszała podniesione głosy domowników. Ciekawość ale również obawa nie pozwalały jej zostać u siebie. Opuściła nogi na ziemię, dotykając bosymi stopami chłodnej podłogi. Odnalazła miękkie, skarpetki i ciągnęła na nogi. Będąc jedynie w koszuli nocnej wyszła na korytarz patrząc jak dziadek szybko biegnie przed siebie nie zważając na wnuczkę. Twarz miał napiętą, a ruszy bardzo sztywne. W tym momencie poczuła jak ktoś chwyta ją za rękę i zobaczyła profil starszego brata - Edgara, który nie kazał jej iść do pokoju zdając sobie sprawę, że ciekawość dziecka była silniejsza niż cokolwiek innego. Wolał zabrać siostrę ze sobą niż udawać, że jej nie widzi chowającej się za filarem. Zbiegła razem z nim po kamiennych schodach wprost do holu gdzie zbierała się reszta rodziny, a przed nimi stał jeden mężczyzna. Twarz miał pociągłą, ale to co przykuwało wzrok to jego oczy przepełnione smutkiem ale również strachem.
-Lordzie Burke, lady Burke - zwrócił się do najstarszych w rodzinie, choć wokół niego zebrało się znacznie więcej przedstawicieli rodu. -Lord Everard Burke nie żyje.
Kamienny hol przeszył rozdzierający krzyk należący do matki Primrose. Rani duszę, wykrwawiał serce, a mała dziewczynka do końca nie rozumiała co się wokół niej dzieje. Poczuła jak dłoń brata zaciska się mocniej na jej drobnej, jak zaczyna drżeć, jak cała postura jego tężeje tak samo jak ojca i dziadka, którzy tempo wpatrywali się w posłańca. Matka zasłaniała usta dłońmi, aby stłumić swój jęk, ale cała jej postawa drżała. Wydawała się w tym momencie bezbronna i bezradna. Wierna służąca, która zdawała się być tu od zawsze objęła swoją panią ramieniem dodając jej otuchy.
-Jak? - Usłyszała głos należący do nestora rodu. Zimny, głuchy, pusty.
-Na misji, nie zdążył się ukryć. Zginął śmiercią bohatera, sir. - Odpowiedział pytany gniotąc czapkę w dłoniach. Za chwilę porwał by ją na strzępy ze zdenerwowania.
-Edgar - powiedziała cicho dziewczynka i potrząsnęła dłonią brata chcąc skupić całą jego uwagę na sobie. Miała piętnaście lat, ale doskonale zdawała sobie sprawę co oznaczają słowo śmierć i nie żyje. Jeszcze do siebie do dopuszczała tej myśli. Kiedy jednak spojrzenia jej i brata się spotkały coś w niej pękło. Z ust wydobył się cichy jęk, niczym u małego stworzenia, któremu zadaje się ból. Wręcz czuła jak świadomość wydarzeń i słów powoli wbija się w jej serce niczym ostry sztylet. W tym momencie Edgar przyciągnął ją do siebie i objął mocno nie pozwalając aby uciekła. Gorące, wręcz palące łzy spłynęły jej po policzku mocząc koszulę najstarszego z synów Burke. Zacisnęła mocno dłonie na jego ubraniu, a z piersi wydobył się głuchy szloch, bolesny i piekący w gardle żywym ogniem. Kolana się pod nią ugięły i gdyby Edgar jej nie podtrzymywał na pewno upadłaby na ziemię. Roztrzaskała się w drobny mak niczym kryształowa waza.
* * *
Cisza, ponura, dzwoniąca w uszach cisza. Siedziała pod ścianą trzymając na kolanach szalik z Hogwartu, który należał do Everarda. Siedziała w totalnej ciemności, w zamknięciu choć po drugiej stronie stali inni. Nie zważała na to. On powinien tu być, wraz z nimi, tak jak zawsze. Mieli spędzić święta razem. Tak jak zawsze. Po wystawnej kolacji usiąść przed kominkiem, a on w cieple ognia snuł swoje opowieści, zachęcając co jakiś czas aby Edgar opowiedział o swoich. Udowadniali by jeden drugiemu kto lepiej snuje historię, a o poranku urządziliby bitwę na śnieżki. Tak jak zawsze.
Nie. Nie tym razem. Te święta będą inne. Ukryła twarz w szaliku pozwalając aby wstrząsnął nią szloch, obezwładnił smutek, który nie pozwalał złapać oddechu. Krzyknęła cicho uderzając pięścią w podłogę. Raz za razem, chciała stworzyć dziurę, chciała coś zniszczyć aby dać upust swojej złości i rozpaczy. Uniosła do góry głowę i krzyknęła na całe gardło, aż zaczęło ją boleć. Złapała mocny oddech i znów uwolniła swój gniew krzykiem, a z oczu płynęły łzy spływające po brodzie i szyi. Zakryła twarz dłońmi nie mogąc się uspokoić. Usłyszała pukanie do drzwi, zignorowała je.
-Primrose - głos ojca, nie odpowiedziała. Próbował jeszcze parę razy. Później przyszła matka, ale ją również odtrąciła. Nie mogła pozwolić im aby weszli i posprzątali jego rzeczy, tak jakby przestał istnieć. Jakby go nigdy nie było, a przecież był zawsze. Pokój musiał zostać, taki jakim go zostawił. Podniosła się powoli z ziemi, pokracznie, jakby zapomniała jak się chodzi i porusza. Ostrożnie, noga za nogą ruszyła w stronę jego łóżka i niepewnie usiadła na nim. Nie wiedziała czy wciąż płacze czy już nie czuje łez, ale urywany oddech dawał się we znaki.
-Prim… - kolejne pukanie do drzwi.
-Edgar… - wychrypiała zaskoczona dźwiękiem własnego głosu. - Edgar…
Starszy brat nie pytał czy może wejść, po prostu to zrobił.
* * *
Leżała na poduszkach, miękkich jak chmury ze snów. Siedział obok niej upewniając się, że jest dobrze przykryta kocem, eliksir powoli zaczynał działać, a Primrose się uspokajała. Oddech miała wyrównany, a z oczu nie płynęły łzy wielkości grochów. Kiedy chciał wstać złapała go szybko za rękę i spojrzeniem błagała aby nie odchodził. Nie mógł jej teraz zostawić. Nie zniosłaby myśli, że kolejnego brata nie ma obok niej. Uścisk był mocny, ale cała drżała, a Edgar chyba rozumiał bo na powrót usiadł i pogładził rozczochrane włosy młodszej siostry. Starał się zachować spokój, ale znała go. Byli rodziną wiedziała kiedy drganie mięśni, napięta szczęka zdradzały głębokie i bolesne emocje. Nie musiał o nich mówić, wszystko widziała. On też potrzebował wsparcia ale dawał je jej. Całym sobą nie pozwalał aby dojrzała jego bólu. Powoli uniosła się do siadu i objęła brata ramionami. Zesztywniał, ale nie pozwoliła mu teraz uciec. Nie mogła. Po chwili poddał się jej i poczuła jak obejmuje ją ramieniem. Potrzebowali siebie nawzajem. Obydwoje stracili brata, część samych siebie. Czuła jak ktoś wyciął kawałek jej serca i zabrał ze sobą. Już na zawsze pozostanie w tym miejscu ziejąca pustką dziura, której nikt nie będzie w stanie zaleczyć. Zawsze będzie krwawić i boleć, tak jak teraz.
* * *
Jedno z wielu zdjęć jakie posiadali, ale właśnie to jedno oddawało w pełni Everarda. To je chciała mieć i schowała między stronice książki, którą pakowała by powrócić do Hogwartu na dalszą część roku szkolnego. Stała w pokoju brata, który nie został uprzątnięty. W kącie piętrzyły się sterty ksiąg i notatek. Na komodzie leżała połamana różdżka. Przełknęła ślinę ale to wcale nie pomogło na uścisk w gardle. Ta różdżka od zawsze będzie się jej kojarzyła z jego śmiercią i będzie towarzyszyć jej do końca życia. Każda zaś mija Edgara powodować strach i lęk o jego życie. W tym momencie nie zdawała sobie sprawy jak śmierć Everarda na nią wpłynie, jak zacznie postrzegać przemijanie i troskę o najbliższych. Już nic nie będzie takie samo. Nigdy.
Wychodząc z pokoju obejrzała się przez ramię ten jeden ostatni raz, aż w końcu zamknęła drzwi oddychając głęboko.
-Żegnaj - powiedziała cicho pierwszy raz od wielu dni, a zdawało się jej że krzyczy jak wtedy parę godzin po jego śmierci. Przyszła po niego za wcześnie, nie proszona o interwencje. Miał przed sobą całe życie, mógł zdobywać góry i szczyty. Przenosić je, budować lepsza przyszłość dla nich wszystkich, ale umarł. Odszedł gwałtownie, wyrwany z tkanek rodziny, a blizny pozostaną na zawsze i nigdy całkowicie nie znikną. Był tym pogodnym, tym co zjednywał sobie ludzi, gadułą, a jednocześnie bystry umysł nigdy nie pozwalał mu odpoczywać. Schodząc powoli po schodach odtwarzała w pamięci tę noc gdy ściskała dłoń Edgara, a on był jej kotwicą w morzu łez i rozpaczy. Wyjechał już. Wrócił do pracy, rzucił się w jej wir. Tak sobie radzili z bólem i stratą. Zajmowali czymś swój umysł, dążyli do perfekcji nie pozwalając aby coś ich rozpraszało, a jednocześnie w ten sposób było łatwiej się z tym wszystkim uporać. Stanęła w holu i obejrzała się za siebie u szczyty schodów stała matka, która chciała dodać jej otuchy. Wszyscy musieli zmierzyć się ze śmiercią jednej z latorośli rodu Burke, ale nie mieli zamiaru o niej zapomnieć czy pozwolić aby pamięć o nim została zamazana. Będzie żył w ich sercach. Zawsze.
1501 słów
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Deszczowy dzień, zamienił się w deszczowy tydzień. Lało od paru dni i nic nie zapowiadało aby pogoda miała się zmienić. Lady Burke to jednak nie przeszkadzało, nie zauważała zmian pogody zajęta pracą, wręcz nią pochłonięta w całości. Wstawała o świcie i ruszała zaraz po śniadaniu do sklepu i pracowni jaka mieściła się na jej tyłach. Miała dzięki temu pewność, że nikt jej nie będzie przeszkadzała, że będzie mogła w spokoju oddać się swojej pracy.
Nie przeszkadzała jej samotność, której doświadczyła czy to w Durham czy to tutaj na Nokturnie. To była jej decyzja i była z niej zadowolona. Nie należała do osób wybitnie towarzyskich, które łakną obecności innych i wręcz usychają kiedy nie ma wokół nich ludzi. Tłumy ją męczyły, ciągłe herbatki i wieczorne wyjścia irytowały, bo czuła, że marnuje czas, który mogłaby poświęcić na pracę lub uczestniczenie w sympozjum naukowym.
Oderwała wzrok od artefaktu, który właśnie badała i poczuła jak cały kark jej zesztywniał. Szybki rzut spojrzeniem na zegarek i uświadomiła sobie, że przez ostatnie dwie godziny nie ruszyła się z miejsca. Powoli więc wstała rozmasowując szyję i kręcąc głową na boki celem rozgrzania mięśni. Podeszła do okna by wyjrzeć na ulicę i przez chwilę popatrzeć na kręcących się po niej ludzi. Widziała jak zmierzają w sobie tylko znanym kierunku. Jedna czarownica w wyświechtanym kapeluszu na głowie zatrzymała się nagle, zajrzała do swojej torby z zakupami i nagle odwróciła się by cofnąć się w swojej podróży. Chłopiec, może w wieku Oriany i Ariany skakał niczym królik wokół starszego chłopaka, który ewidentnie nie był z tego powodu zadowolony, wskazał palcem coś na górze i obydwaj zboczyli w boczną odnogę. Lubiła obserwować ludzi, dostrzegać pewne reakcje, zachowania bo to właśnie szczegóły zdradzały innych. Te drobne gesty, drgania mięśni, to co starali się ukryć a wychodziło przed oczami dobrych obserwatorów. Należało jednak być cierpliwym i stać w cieniu, nie rzucać się w oczy, jak to czynił od wieków ród Burke. Nie przeszkadzało jej to, czuła się w cieniu bezpiecznie, to inni mieli brylować na salonach i w świetle świec. Samotność była od zawsze jej towarzyszem.
Będąc najmłodszym dzieckiem lorda Burke, miała samych starszych braci, którzy zajmowali się swoimi sprawami, a mała Primrose musiała zająć się sobą. Nie miała typowego rodzeństwa, z którym mogłaby psocić i dokazywać. Placem zabaw stała się biblioteka i jej cenne skarby, które odkrywała każdego dnia. Nadal tak pozostało, bo szukając samotności zawsze trafiała do biblioteki. Znała ją jak własną kieszeń i wiedziała, gdzie są wnęki, w których nikt jej nie znajdzie i dzięki temu zyska spokój i ciszę, której nie rak tak bardzo pragnęła. Nikogo nie martwiło owo wyalienowanie, tak naturalne dla członków rodu Burke. Wpisane w ich jestestwo.
W końcu oderwała wzrok od przechodniów na deszczowej ulicy i wróciła do stołu, przy którym pracowała. Artefakt był zwykłą figurką kota, dość starą i wytartą w paru miejscach, ale emanował mocną i intensywną magią, którą łatwo było wyczuć.Dziś jednak poczuła zmęczenie i że więcej badań nie będzie w stanie przeprowadzić. Ujęła figurkę w dłonie i schowała ją do pudełka, w którym wcześniej była przechowywana.
Powrót do Durham za pomocą proszku Fiuu był bardzo szybki więc po chwili znajdowała się już w murach zamku gdzie czekała na nią służąca - Ann.
-My lady, przyszły dziś cztery sowy - oznajmiła tuptając za lady Burke. Ann doskonale znała rozkład dnia lady Burke, wiedziała kiedy siostra nestora wracała z Nokturnu więc czekała już od paru minut przy kominku w holu głównym z rzeczonymi listami.
-Zanieś je do mojej bratowej, lady doyenne.
-Lady doyenne poleciła aby trafiły bezpośrednio do panienki.
Primrose zatrzymała się przymykając oczy czując jak narasta w niej lekka irytacja. Odwróciła się powoli i spojrzała w orzechowe oczy służącej, która stała z wyciągniętymi listami w dłoni w jej stronę.
-Lady doyenna poleciła? - Powtórzyła za Ann i sięgnęła po listy. Widziała skąd zostały nadane i znała ich treść. Kolejne spotkania towarzyskie, herbatki, gry w karty, polo i może coś jeszcze. Wywróciła oczami. Adeline uwielbiała takie zagrywki, sama wypełniając obowiązki żony nestora chciała zagonić do tej roli Primrose. Wcześniej już to robiła, ale teraz kiedy stała się lady doyenne poczuła niezwykłą wolę i siłę do realizowania się w tej roli. Nie odpuszczała nikomu. Primrose zaś nie miała zamiaru również ulegać. Była Burke, podobnie jak brat i kuzyni nie znosiła proszonych przyjęć, uczęszczała na te, które musiała. Nie ignorowało się zaproszeń od lady Nott ani Morgany, ale cała reszta? Wystarczyło, że widywali się dwa może trzy razy do roku z okazji większych wydarzeń towarzyskich. Sala balowa w Durham ostatnim razem widziała przyjęcie w dniu ślubu Edgara i Xaviera. To wystarczyło. Teraz była miejscem zabaw ich dzieci. -Odpiszę na każdy z nich, Ann.
Oznajmiła w końcu Primrose ruszając do swoich pomieszczeń.
-Ma na myśli panienka, że odmówi na każdy z nich? - Zapytała służąca, dość odważnie jak na swoją pozycję, ale wiedziała, że mogła. Była służącą lady Primrose od dobrych dziesięciu lat, różnica wieku między nimi była niewielka. Jeszcze wtedy, mała lady, otrzymała asystę nowej pokojówki, starszej ledwo o pięć lat. Ta zaś zdołała poznać bardzo dobrze Primrose i jej zwyczaje oraz niechęci. - Nie może panienka ciągle odmawiać spotkaniom.
-Doprawdy? - Zapytała chłodno Primrose nie zwalniając kroku. Wspięła się po schodach.
-Tak, zwłaszcza jak jest panienka teraz siostrą nestora, oczekuje się od panienki znacznie więcej. - Drążyła dalej służąca, nie zważając na charakterystycznie ściągnięte brwi, które świadczyły o tym, że irytacja w lady Burke właśnie rosła bardzo gwałtownie.
-Dopóki nią nie byłam, świat mnie nie zauważał. Teraz nagle stałam się bardzo popularna. Nie lubię tych spotkań, rozmów o niczym i ciągłego oceniania.
-Samotność nie jest panience pisana.
-A szkoda - weszła do swojej komnaty i odłożyła różdżkę na blat stolika. - Bardzo sobie ją cenię. Towarzyszy mi od zawsze.
-Panienka tak mówi, ale doskonale wie, że samotność to nie jest sposób na życie.
-Właśnie, że jest. - Primrose podeszła do biurka wyciągając papeterię i pióro. - Tylko całe nasze społeczeństwo uparło się, że kobieta, zwłaszcza młoda i z majątkiem nie ma nic lepszego do roboty, tylko chodzić na przyjęcia. Uważają, że jej chęć bycia samą wynika z przygnębienia i nudy, bo siedzi całymi dniami w domu. To może posiedzieć w ich. - Przewróciła wymownie oczami i wskazała aby Ann położyła wszystkie listy obok niej. - To wszystko Ann, dziękuję. Możesz przynieść mi jaśminową herbatę?
-Czy powiadomić lady doyenne, że panienka wróciła?
-Ani mi się waż. - Ostrzegła ją Primrose choć doskonale wiedziała, że mogła polegać na służącej, która nigdy jej nie wyda. Drzwi za Ann zamknęły się cicho, a Prim otworzyła pierwszy list. Widniało w nim zaproszenie na piknik, połączony z wieczornymi sztucznymi ogniami, tylko w towarzystwo kobiet. Słyszała w swojej głowie świergotanie na temat koronek, ostatniego balu i tego jak dany lord wyśmienicie wyglądał na tle marmurów. Oczywiście nie wszystkie panny z towarzystwa zwracały na to uwagę. Miała przecież Aquilę i Evandrę, choć od jakiegoś czasu ich relacje się poluzowały, ale wracały do dawnej zażyłości. Primrose wybrała bycie samotnikiem, ponieważ nie odczuwała potrzeby ciągłego przebywania z innymi, ciągłego towarzystwa i słyszenia ludzkich głosów. Ceniła sobie ciszę i spokój, to że mogła zająć się swoimi sprawami i skupić się na swoim rozwoju, na nauce i polepszaniu swojego warsztatu. Westchnęła cicho i zamoczyła pióro.
“Dziękuję za zaproszenie, jest to dla mnie wielki zaszczyt i czuję ogromną wdzięczność. Niestety tym razem nie mogę uczestniczyć w tej wspaniałej zabawie ze względu na obowiązki wynikające z roli siostry nestora na terenie hrabstwa Durham.
Do zobaczenia przy innej okazji.
Lady Primrose E. Burke”
Miała nadzieję, że jeżeli wyśle kilka razy taką samą odpowiedź to z czasem listy przestaną przychodzić, choć to by mogło mocno zdenerwować Adeline, która wręcz uwielbiała być ciągle na świeczniku i w otoczeniu ludzi. Ileż można? Spojrzała na ostatni list, wiedząc, że nie może wszystkim odmówić. Musi pojawić się chociaż na jednym przyjęciu. Na Merlina cóż to było za utrapienie. Jednak pomimo wielkiej niechęci odpisała, że tym przyjęciu piknikowym się zjawi. Przynajmniej będzie to wyjście na zewnątrz, nie ciągłe siedzenie w domu i granie w bilard oraz czytanie poezji przy kominku. Choć pewnie jakaś grupka usiądzie w cieniu krzewu róż, bo przecież są takie romantyczne, celem czytania na głos mdłych rymów o wiecznej, niespełnionej miłości.
Zaadresowała wszystkie listy do właściwych osób i odłożyła na bok, by Ann mogła je zabrać. W tym właśnie momencie zjawiła się z filiżanką herbaty, którą postawiła na biurku.
-Już panienka odpisała? - Zapytała zaskoczona, choć nie powinna być, przecież znała Primrose, wiedziała jak ta pracuje. - Wszystkie negatywne, czy zgodnie ze zwyczajem, na jeden się panienka zdecydowała?
-Tak - kiwnęła głową sięgając po filiżankę herbaty. - Piknik u rodu Rowle wydaje się najmniej nudny ze wszystkich zaproszeń.
-W Fantasmagorie ma być w przyszłym tygodniu nowa sztuka - Zagadnęła Ann zabierając listy.
-Coś takiego?
-Niech panienka nie udaje, wiem że lubi panienka teatr. Proszę o tym pomyśleć.
-Wezmę to pod uwagę. Dziękuję Ann.
-Oczywiście - służąca dygnęła i opuściła komnatę młodej lady Burke. Zapanowała cisza, której nie chciała przerywać lubiła ją. Była jedną z najbardziej cenionych towarzyszek jakie miała wokół siebie. Wszyscy mówili, że lady Primrose jest samotna, a ona była samotnikiem z wyboru, takim który podjął tą decyzję i jest z niej zadowolony. Samotność ta nie była utrapieniem a możliwością rozwoju, bycia tym kim chciała się stać. Być może zbytnio to ją ograniczało w innych aspektach, zwłaszcza towarzyskich, ale cóż poradzić jak nie odczuwała potrzeby zmiany.
|1533 słów
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Primrose E. Burke
Szybka odpowiedź