Aquila Black
AutorWiadomość
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Ostatnio zmieniony przez Aquila Black dnia 19.06.21 2:28, w całości zmieniany 11 razy
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pośród setek zapisanych drobnym drukiem pism z Ministerstwa Magii oraz oprawionych w bydlęcą skórę ksiąg, siedziała jak gdyby nigdy nic, pięcioletnia dziewczynka o czarnych włosach. Całą twarz schowała w dużej książce, znacznie cięższej niż potrafiła utrzymać, dlatego oparła ją o kolana, pomachując nogami z wielkiego fotela. W pokoju nie było oprócz niej nikogo, jedynie mucha przysiadła na szybie obserwując z ciepłego wnętrza pruszący na ulice Londynu biały śnieg. Zegar wybijał dopiero 8, a wielu domowników nie opuściło jeszcze swoich sypialni, pozwalając sobie na leniwy niedzielny poranek. W kominku trzaskały iskry, a płomienie, razem z resztą domowników, leniwie płynęły ku górze, zamiast tańczyć w niesłyszalnym rytmie świata, rozpalone wcześniej przez domowe skrzaty.
Dziewczynka ani nie znała się na zegarku ani tym bardziej nie potrafiła przeczytać ani słowa z książki w którą tak mocno wciskała nos. Podobały jej się obrazki i to na nich skupiała swoją uwagę. Rysunki czarodziejów z odległych krańców świata, dziwne trójkątne budowle opatrzone niezrozumiałymi znakami miały swoją historię, ale dla panny Aquili Black nie miała ona znaczenia. Wymyślała swoje rozwiązania tajemniczych znaków i przeznaczenie brył postawionych na środku pustyni. Dziewczynka była niemal pewna, że mieszkały w nich piaskowe królowe, które razem ze swoimi sługami, drobnymi kamykami, po prostu bardzo lubiły rysować. To wystarczyło.
- Lady Aquilo Black - rozległ się stanowczy głos, a dziewczynka aż podskoczyła wypuszczając z rąk książkę, która z hukiem spadła na jej kolana. - Ile razy mam Ci powtarzać, że nie powinnaś wchodzić do mojego gabinetu bez pozwolenia?
Mężczyzna który wypowiadał te słowa dalej miał na sobie ciemny płaszcz i przemoczone od śniegu buty. Prawdopodobnie chciał skryć się w, jak powiedział, jego gabinecie, by w spokoju zrobić to co dorosły miał do zrobienia. Obecność dziecka w jego przestrzeni na pewno pokrzyżowała mu te plany.
- Ale masz najlepsze obrazki... - powiedziała smutnym głosem wpatrując swoje ślepia w jeszcze przed chwilą niewzruszone oczy mężczyzny.
Ten spojrzał przez chwilę na dziewczynkę by zaraz potem pokręcić głową ze zrezygnowaniem. Ulegał jej zdecydowanie za często, chociaż przecież to były tylko niewinne sprawy.
- Twój mąż kiedyś będzie bardzo szczęśliwym człowiekiem - powiedział z lekką ironią w głosie, której oczywiście Aquila nie zrozumiała.
- Nie będę mieć męża! Będę mieć Ciebie i mamę - rozbrajający uśmiech tym razem nie rozczulił ojca, tak jak miała to w planach.
Było za wcześnie na uświadamianie jej, że jest w głębokim błędzie i w końcu wyjdzie za mąż. Miała jednak na to jednak jeszcze dobre 15 lat, a tej rozmowy i tak nie będzie pamiętać. Mężczyzna podniósł dziewczynkę z fotela jedną ręką, a drugą złapał czytaną przez nią wcześniej książkę, po czym sam na nim usiadł, sadzając sobie dziecko na kolanie i pozwalając by ta oparła na nim głowę.
- Fuu, jesteś mokry - zaśmiała się przecierając dłonią wilgoć płaszcza z twarzy.
Pollux Black roześmiał się tylko cicho i spojrzał na tytuł książki spoczywającej w jego dłoni. Historia wielkich ziem nilskich na przestrzeni wieków oraz porównanie polityki starożytnego Egiptu z polityką współczesną. Egipskie Ministerstwo Magii, Kair, 1901 rok". Mężczyzna zmarszczył brwi.
- Dzieci w Twoim wieku powinny słuchać baśni, a nie wściubiać nos w takie prace.
- W trójkątnych domkach mieszkają panie królowe które malują po ścianach, widziałam! - wykrzyknęła z entuzjazmem. - Opowiedz mi o nich, co robią jak skończy im się farba?
Ojciec dziewczynki westchnął cicho i odłożył grubą księgę na stolik obok fotela. Przez chwilę zastanawiał się jeszcze czy aby nie zbyć małej i nie zająć się pracą, ale szeroki uśmiech podekscytowanego dziecka wzbudzał w jego starym sercu ostatki czułości. W końcu była jego najmłodszą i ukochaną córeczką, jak mógłby jej odmówić?
- Lady Aquilo Black, to nie są domki królowych. To bardzo stare, starsze nawet od dziadka - dał jej pstryczka w nosek - egipskie świątynie. - pominął część o grobowcach.
Ku uciesze dziecka zaczął opowiadać jej historię egipskich znamienitych czarodziejów, którzy przez lata starali się opracować kamień filozoficzny, jednak żadnemu z nich się nie udało. Opowiadał o podniebnych rydwanach zaprzęganych w 5 metrowe konie, o ludziach-ptakach, którzy wznosili się wysoko w niebo i magicznych kotach, które jednym draśnięciem potrafiły skutecznie odstraszyć mugoli. Aquila słuchała tej historii, jak zresztą każdej historii ojca, z wypiekami na twarzy, łaknąc i starając się zapamiętać każde słowo.
- Była tam taki wielki król... Tutanchaton... Należał do takiego rodu jak nasz, szlachetnego i czystokrwistego - na słowa ojca dziewczynka dumnie wypięła pierś. - A z racji tego, że był królem, bardzo mało sypiał, a dużo rozmawiał z poddanymi. Gdy zmarł zasługiwał na odpoczynek, był bardzo zmęczony. Więc zostawił klątwę by obronić się przed wszystkimi, którzy zakłócili jego spokój.
Za oknem śnieg przestawał sypać, zostawiając muchę, która przycupnęła na szybie, z widokiem śnieżnobiałych dachów miasta. Ogień trzaskał tym razem nieco mocniej, a spokojne do tej pory płomienie unosiły się wyżej przeskakując to w lewo, to w prawo... to w lewo, to w prawo. Tak jakby sam Tutenchaton słyszał opowieści Polluxa i postanowił sam się dołączyć.
- Wiele lat później, niedługo przed tym gdy urodziła się Twoja siostra, głupi mugole nie zrozumieli klątwy i otworzyli jego grobowiec - ściszył głos by zbudować napięcie wokół swojej historii.
- Fuuuuuuuuuj - Aquila wydała z siebie dźwięk obrzydzenia na słowo "mugol".
Jej rodzice uczyli ją od najmłodszych lat jak należy postępować z tego rodzaju stworzeniami jakimi byli niemagiczni ludzie. W oczach już 5-letniego dziecka przedstawiali się w obrazie plugawych zwierząt, śmierdzących, głupich i brudzących świat na jakim mieszkali. Oczywiście wtedy nie miała bladego pojęcia jak taki mugol właściwie wygląda, wyobrażając ich sobie jako coś z rodzaju połączenia skrzata domowego i karalucha.
- Niedługo potem wszyscy których dotknęła klątwa Tutenchatona... umierali! - ostatnie zdanie wypowiedział nieco głośniej wzbudzając w dziecku śmiech.
Życie głupich mugoli nie znaczyło w oczach młodej Aquili Black nic.
- Jak będę duża będę królem! - wykrzyknęła zeskakując z kolan ojca prosto na gruby dywan. - Będę latać na podniebnych rydwanach i rządzić królestwem!
Głupia dziewczynka. Był dla niej pisany zupełnie inny los, chociaż nie potrafiła jeszcze zdawać sobie z tego sprawy. Ojciec patrzył na nią z lekkim politowaniem, ale też wyraźnym rozbawianiem gdy ta zaczęła machać ręką tak jakby próbowała walczyć mieczem z niewidzialnym wrogiem. Skakała dookoła udając tym razem średniowiecznego rycerza, chociaż, oczywiście, nie znała między tymi dwoma postaciami najmniejszej różnicy. Jeszcze miała czas by je poznać. Gdy wykonała obrót wokół własnej osi upadła pośladkami prosto na dywan, śmiejąc się jeszcze głośniej niż przed chwilą. Rzadkie momenty radości na Grimmauld Place 12 odbijałyby się echem po korytarzach kamienicy, prawdopodobnie wyganiając z pokoju pozostałych członków rodziny, by mogli sprawdzić co się stało, słysząc tak niecodziennie dźwięki. Na szczęście jednak nad gabinetem spoczywało zaklęcie, które wygłuszało wszystkie wydobywające się z niego słowa, co znacznie ułatwiało pracę Polluxa Blacka. Ten siedział w zadumie obserwując tarzającą się po dywanie córkę.
- Skąd to dziecko ma tyle energii... - wyszeptał jeszcze pod nosem próbując zapamiętać by, zanim wyjdzie ona z gabinetu, zajął się jej wyglądem jakiś skrzat.
Mucha na głośny śmiech Aquili już dawno odleciała z szyby znajdując sobie miejsce na górnej półce regału, pomiędzy Najczarniejszymi zakamarki magii autorstwa Godelota, a Ksylomancją Seliny Sapworthy. Z kompletnym niezrozumieniem obserwowała sceny jakie działy się w jej obecności w gabinecie Polluxa Blacka.[/b]
Aquila snuła we własnej wyobraźni obrazy o niej w wielkiej złotej koronie, podróżującej razem z ludźmi-ptakami pod niebem i jej ojcu, który bił jej głośno brawo gdy wykonywała salta w chmurach. W żadnym z tych marzeń nie było nic co byłoby, na tamten moment, niewykonalne. Uważała, że jak już będzie dorosła, za około 5 lat, będzie spełniać wszystkie te dzisiejsze pragnienia za pomocą pstryknięcia palcami.
- Jeśli będziesz grzeczna i nie będziesz sprawiać problemów... - zaczął wymuszając na dziewczynce szybkie uspokojenie się by posłuchać o możliwych korzyściach. - To zabiorę Cię kiedyś ze sobą do Egiptu byś zobaczyła trójkątne piramidy i sama porozmawiała z Tutenchatonem jak to jest być królem.
Nigdy nie miał zamiaru jej tam zabierać. Miejsce młodej Lady było w domu. Może kiedyś pozwoli jej na podróże do Francji albo do Szkocji, pod ścisłym nadzorem i opieką, ale na pewno nie teraz i nie w takich czasach. Pragnął stworzyć jej bezpieczny dom, tak jak kiedyś będzie go dla niej tworzył jej mąż, by młoda Aquila mogła podróżować po książkach i salonach. Nie będzie narażać się przecież na niebezpieczeństwo takie jakie mogłoby ją spotkać w dalekich krajach, a już zwłaszcza takim Egipcie. Pomimo kompletnego niezrozumienia świata i realiów dookoła niej, dziewczynka była jak na swój wiek bardzo sprytna i zafascynowana wszystkim tym o czym opowiadał jej ojciec, przez co Pollux nie raz myślał czy nie pozwala córce na zbyt dużo. Zawsze jednak z tyłu głowy miał myśl, że jest jeszcze taka młoda, jeszcze ma czas.
Z nieba nie zleciał już ani jeden płatek śniegu, a zza jasnych chmur pokazało się nawet upragnione słońce, które ostatecznie miało go roztopić zostawiając na ulicach Londynu kałuże i błoto. Świat wyglądał o wiele lepiej przykryty puchatą kołdrą, gdy w ogrodzie stały ulepione bałwany, obecnie prawdopodobnie pomijające poranną kawkę i podgryzające sobie marchewki. Ranek odchodził w niepamięć, a wczesne przedpołudnie stawało się jedynie leniwym wspomnieniem, szybko rozpraszanym przez dźwięki ciężkich obcasów Irmy Black, która krzątała się po korytarzu, szykując prawdopodobnie do wyjścia na herbatkę. Z historii o egipskim królu w głowie Aquili pozostały podniebne podróże na które Pollux łypał przychylnym okiem kochającego i rozbawionego tą wizją ojca.
- Uciekaj na śniadanie - polecił córce. - Ja zaraz przyjdę.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Ostatnio zmieniony przez Aquila Black dnia 17.01.21 22:43, w całości zmieniany 2 razy
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
karta odwrócona
Lady Aquila Black kroczyła dumnie przez korytarze Pałacu Wersalskiego, który o późnowieczornej porze dnia był już niemalże pusty. W dzień parszywi mugole mieli tu prawo wstępu, ale w nocy każdy człowiek, którego można było spotkać pośród licznych korytarzy, w kieszeni trzymał różdżkę. Twierdza miała w sobie odrobinę goryczy, nie raz wylewającej się z pokaźnych obrazów, złoconych fontann i twardych marmurowych posadzek. Ile historii zamknięto w tych murach? Oczywiście, ta powszechna była Black znana niemalże na wylot. Wiedziała doskonale o celu powstania tego pałacu oraz o niejasnościach pomiędzy światem czarodziejów, a mugolskim, które przelały krew wielu mężnych młodzieńców o status panowania nad Wersalem. Dzisiaj jednak żadna z tych waści w rozważaniach dziewczyny znaczenia nie miała, liczyło się jedynie odnalezienie postaci niemalże tak tajemniczej jak wszystkie sekretne wyjścia z pałacu. Duch Ange-Jacques Gabriela nawiedzał mury twierdzy od prawie 200 lat. Podobno spotkać można go było w jednym z gabinetów w którym siedział nad deską kreślarską zastanawiając się jakie zmiany architektoniczne wprowadziłby w tym miejscu. Niegdyś sam zresztą zajmował się nowymi projektami tych komnat. Pomimo jego usilnych starań, nigdy nie udało mu się wykonać wszystkich swoich zamierzeń wobec budynku, a najznakomitszym dokonaniem pozostawał Petit Trianon, drobny pałacyk w ogrodach Wersalu.
Aquila otworzyła drzwi do gabinetu w którym sądziła, że natknie się na ducha architekta, który jedynie wieczorami opuszczał znane tylko sobie miejsca.
- Ange-Jacques Gabriel - pochwyciła w płuca powietrza gdy zobaczyła srebrzystego ducha unoszącego się nad biurkiem. - Plotki jednak mówiły prawdę...
Nie miała do czynienia z wieloma duchami stąd też nie miała pojęcia jak właściwie się zachować oraz jak bardzo ich gatunek przewrażliwiony był na punkcie własnej śmierci. Duch spojrzał jedynie na nią, na chwilę odrywając się od deski kreślarskiej.
- Któż to? - wychrypiał skrzekliwie. - Nie uczono panieńki, że przy pracy nie wolno przeszkadzać?
- Oh, nie chciałam... - speszyła się dziewczyna na chwilę nawet cofając kroku i myśląc nad zamknięciem drzwi.
Nie. Nie po to tu przyszła. Błądzenie po ślepych zaułkach historii którą pragnęła zrozumieć zbyt długo prowadziło ją w pusty kąt. Oczywiście, szlachecka etykieta i kultura osobista nakazywałaby wyjść i zostawić ducha samemu sobie, ale wewnętrzny upór nie pozwalał, wiedząc, że może być to jedna z ostatnich okazji do rozmowy.
- Panie Ange-Jacques, chciałam jedynie zadać kilka pytań... Pozwoli Pan... - przełykając głośno ślinę i utrzymując w pamięci, że przecież duch nie może zrobić jej krzywdy weszła do komnaty zamykając za sobą ciężkie drzwi. - Rozumiem, że moja obecność może Pana niepokoić jednak zapewniam, że temat który pragnę poruszyć może... cóż... rozpalić zapał - uśmiechnęła się przysiadając na jednej z obitych kwiecistym materiałem kanap. - Mugoli tu nie ma, może Pan swobodnie rozmawiać. Nazywam się Lady Aquila Black..
Ange-Jacques Gabriel wydawał się niewzruszony, jednak poprawił swoją perukę i lekko przyfrunął blisko dziewczęcia które ze sztuczną odwagą zajmowało róg sofy.
- Panie Ange-Jacques Gabrielu, chciałabym porozmawiać o tajnych przejściach które rozplanował Pan w tym pałacu - wypowiedziała Black bez zważania na bezpośredniość swojej prośby. - Nie interesuje mnie gdzie prowadzą, proszę mnie dobrze zrozumieć. Interesuje mnie jedynie co się w nich znajduje...
Duch obruszył się nieco pozostawiając na swojej twarzy niemalże niesmak tej chwili. Jak wielu już musiało pytać go o tajemnicze zasoby które dalej leżały w podziemiach tej francuskiej twierdzy, jak wielu dobijało się o informacje które zapewne nie były im do niczego potrzebne?
- Ach tak - duch rozjuszył się co sprawiło, że nieomalże pojaśniała jego sylwetka. - Z przyjemnością udzielę lady informacji.
Cóż... Nie sądziła, że pójdzie aż tak szybko... Ostrzegało ją wielu, że Ange-Jacques Gabriel nie za bardzo lubi towarzystwo, a już zwłaszcza w chwilach w których celebrował swój fach. Może zawdzięczała to urokowi osobistemu, a może chodziło o nić porozumienia i doceniania sztuki jaką była historia tego pałacu... Nie miało to znaczenia. Aquila, kompletnie zszokowana faktem, że zgodził się udzielić jej porad na tematy które badała, zignorowała fakt dziwności tego wydarzenia.
- Oh, więc... Chciałabym porozmawiać o bibliotece którą ukrył pan pod murami tej twierdzy wiele lat temu. Rozumie pan, ja zajmuję się badaniem historii która, czy tego chcę czy nie, prowadzi właśnie w mury pałacu wersalskiego. Z racji tego, że był pan jednym z niewielu czarodziejów którzy służyli temu miejscu, a także dzięki pochlebnym opiniom jakie słyszałam na pana temat... - ukłoniła się delikatnie. - ...pomyślałam, że pomoże mi pan w odnalezieniu tego miejsca.
- Tajemnej biblioteki? - odpowiedział szybko duch. - Niechaj mi lady sprecyzuje swoje poszukiwania... - zatarł ręce w dziwacznym uśmieszku.
- Jest ich więcej niż jedna...? - wyrwało się Aquili. - Tak, oczywiście, chodzi o okrągłą bibliotekę. Udało mi się, w porozumieniu z Francuskim Ministerstwem Magii, uzyskać informacje jakoby miałby znaleźć się w niej rękopis jednej z prac Marie de France, jeszcze z XII wieku.
- Marie de France? Ależ oczywiście doskonale wiem o kogo chodzi, proszę za mną - duch przeleciał przez drzwi zostawiając Black w lekkim szoku.
Dziewczyna w jednej sekundzie zerwała się z kanapy i popędziła za oddalającym się w korytarzu pałacu duchem. Ten prowadził ją przez najciaśniejsze przejścia i najobszerniejsze sale. Pędził wiele stóp przed nią co powodowało nie tylko fakt, że nie mogła zamienić z nim słowa, a także... lekką zadyszkę która powoli uwalniała się z płuc. Mijali kolejne gabinety i komnaty, wszystko w biegu które nie pozwoliły Aquili na zebranie myśli, a jedynie skupienie się by nie uderzyć pośladkami i śliskie kamienie. Bieg na niskich obcasach nie należał do najprostszych. Gdy już miała wrażenie, że mijali po raz trzeci ten sam obraz duch skręcił niespodziewanie w lewo, przenikając przez drzwi. Black nacisnęła klamkę jednak ta ani drgnęła. Przez chwilę stała tak, w niezrozumieniu dla sytuacji w której się znalazła gdy Ange-Jacques Gabriel ponownie przeniknął przez ścianę ze wzrokiem pełnym pogardy dla dziewczyny.
- Ma Pani różdżkę? - zapytał tylko czym zmusił lady do trzeźwego spojrzenia na sytuację.
Wyciągnęła ją i pod nosem wypowiedziała zaklęcie Alohomora, które spowodowało ciche kliknięcie w zamku i pozwoliło swobodnie otworzyć drzwi. Weszła do komnaty, kompletnie zakurzonej i pokrytej pajęczynami. Kilka żyjątek, które spowiło tam sobie kąt, spojrzało z wyrzutem na gości i schowało się w ciemne kąty komnaty. Znajdywały się w niej tylko 3 rozpadające się stare krzesła, nic więcej. Duch, z wyraźnym uśmieszkiem na ustach, podleciał do ściany do której Aquila szybko podeszła.
- Widzi lady tę cegłę? - wskazał palcem na wyróżniający się na tle innych kamień z czerwoną lilią. - Niech lady ją popchnie.
Jak powiedział, tak zrobiła. Z niemałym trudem zdołała popchnąć cegłę do tyłu. Chociaż siła którą musiała włożyć w ten ruch była większa od przeciętnej siły którą wkłada w unoszenie do ust kieliszka pełnego wina, udało się jednak. W otworze który utworzyła nie było właściwie nic, jeśli nie liczyć małej dziurki, schowanej w dole kamienia. Aquila odruchowo wepchnęła tam palce wyciągając ze środka małe zawiniątko. Odwinęła materiał który chował w sobie żelazny klucz, a Ange-Jacques Gabriel zmrużył oczy, ciekawy czy lady rozwiąże tę zagadkę. Nie była trudna, zaledwie parę cali od nich znajdywał się kolejny otwór w którym, pomimo braku owego kształtu, wyraźnie zmieściłby się podobny do tego co dzierżyła w dłoni klucz.
- Proszę, śmiałości - wypowiedział duch widząc dziewczynę rzucającą spojrzenie na własnie to miejsce.
- Panie Ange-Jacques, myślałam, że współpraca z Panem będzie znacznie trudniejsza... - uśmiechnęła się.
W końcu, była dzieckiem szczęścia. Ojciec od narodzin przekonywał ją, że znajdzie drogę tam gdzie nikt inny jej nie dotarł, że stworzy aurę która będzie sprawiała, że najpotężniejsi lordowie będą padać przed nią na kolana. Oczywiście, Polluxowi chodziło wtedy o fakt zaręczyn młodej damie, ale tego dziewczyna zdawała się nie dopuszczać do myśli, licząc, że widział w niej niepohamowany potencjał. Wolnym krokiem zmierzyła ku kolejnemu otworowi w ścianie i wsadziła do niego klucz. Będąc w emocjach i szoku nie zdążyła nawet dokładnie mu się przyjrzeć. Przekręciła w prawo i krótkie kliknięcie w murach spowodowało, że jej twarz kompletnie rozpromieniła się, a oczy otworzyły szeroko. Jakie to było proste. Wystarczyło uprzejmie porozmawiać.
Kamień otworzył się ukazując za sobą małą komórkę, a Aquila Black spojrzała na ducha Ange-Jacques Gabriel z dozą niepewności. Ciemne i małe pomieszczenia nie były zachęcające, ale może... Może skrywały w sobie wspomnienie o Marie de France, jej własny rękopis przygód Yonaca... Może to właśnie ta komórka była w stanie rozwiać wątpliwości które co rusz rodziły się w głowie dziewczyny gdy po raz kolejny czytała jego historię. Bez kolejnej chwili zawahania przekroczyła kamienne mury i weszła do pomieszczenia mającego zaledwie może 10 stóp szerokości. Po raz kolejny użyła różdżki, tym razem z inkantacją Lumos . Razem z nią wleciał tam duch który z dziwnym uśmieszkiem na twarzy wskazał niemo na linę wystającą ze ściany, a lady jak na zawołanie pociągnęła ją, zamykając za sobą kamienne wrota. W momencie w którym zza ściany nie przemykał już nawet promień światła, zbliżył swoją twarz do twarzy dziewczyny.
- Na pewno uczyli lady tego, że nie przeszkadza się przy pracy! - wykrzyczał i wyleciał przez kamienną ścianę zostawiając Aquilę samą sobie w tym ciasnym pałacowym więzieniu.
Jaka była głupia... Ostrzegali ją, duch Ange-Jacques Gabriel nie lubi towarzystwa, woli zostać sam i knuć swoje plany na przearanżowanie twierdzy, ta jednak nie słuchała. Musiała poznać sekrety tej historii, a skoro tropy prowadziły do Pałacu Wersalskiego w Paryżu... Jakim historykiem byłaby gdyby nie omieszkała sprawdzić tych plotek? I została. Sama w kamiennym składziku. Łzy same nalewały się do oczu. Niekoniecznie na myśl o uwięzieniu, a bardziej na myśl o niepoznaniu prawdy którą już niemalże czuła pod językiem. Cud, że nie zostawiła różdżki na zewnątrz, na jednym z tych starych krzeseł.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Ostatnio zmieniony przez Aquila Black dnia 17.01.21 22:43, w całości zmieniany 1 raz
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wielokrotnie ktoś mylił się co do mnie. Najpierw potrafili określać mnie mianem pustej, mianem zadufanej w sobie albo polegającej jedynie na dobrym nazwisku i kontaktach ojca, ale nikt nie próbował mnie poznać taką jaką jestem. Początek życia we Francji był bardzo trudny. Gdyby tylko ktoś powiedział mi jak będzie to wyglądać to prawdopodobnie nigdy bym się nie zdecydowała na wyjazd. Słowo jednak się rzekło, a ja również miałam w tym przecież swój cel. Prowadzenie badań pozwalało wyciszyć emocje, pozwalało skupić jedynie na tym co powinno być dla mnie ważne, to jest na mojej przyszłości i moim sukcesie. Nigdy nie chciałam niczego innego. Pragnęłam pozostać sobą, a w tym wszystkim stać się wielką. Zastanawiałam się kiedyś w jaki sposób powstałam. Nie chodzi mi tu o ciało, a o to co mam w sobie. Solidne wychowanie jakie odebrałam na Grimmauld Place 12 wcale nie wskazywało na to by było ze mną coś nie tak, nigdy zresztą sama tak o sobie nie myślałam. Oczywiście, prawdopodobnie byłam trochę inna niż reszta dziewczyn ze szkoły, ale równocześnie tak podobna do Evandry i Primrose. One naprawdę mnie rozumiały. Przyjechałam do Francji i zderzyłam się ze ścianą. Poglądy mojego ojca i jego przyjaciół z Francuskiego Ministerstwa Magii, miały mi pomóc. Tak też wydawało się mi, że stworzę sobie przestrzeń do pracy, że będę szanowana i ostatecznie wszystko mi się uda, nawet jeśli od samego początku nie założyłam sobie ile czasu powinnam na to poświęcić. Czas zresztą nie grał roli, przynajmniej nie wtedy. Byłam taka młoda i głupia.
Gdy przybyłam na pierwszą swoją rozmowę na temat Marie de France i Yonac'a zostałam niemal wyśmiana. Nikt nie powiedział tego wprost, ale wydawało mi się jakby wszystkie oczy skierowane były na mnie. Zawsze byłam otwarta na ludzi, ja naprawdę lubiłam rozmawiać, ale o wiele wygodniej było to robić gdy koło mnie stał brat, zawsze mógł wesprzeć mnie swoimi argumentami gdy mi brakowało już pomysłów. On potrafił odezwać się, nawet w środku mojego zdania, i sprawić, że patrzyłam na niego jedynie z podziwem. Tam jednak nie było ani jego, ani mojej wewnętrznej siły. Blackowie zawsze coś znaczyli we Francji, jednak widziałam, że o wiele mniej niż w Londynie. Byłam tam bardzo samotna.
- Lady Black, bardzo miło lady poznać - powiedziała wyjątkowo elegancka kobieta, gdy wchodziłam do jej gabinetu.
To była kolejna tego typu rozmowa, chociaż teraz mogłam chociaż porozmawiać z kimś kto miał tą samą płeć co ja, chociaż nie byłam pewna czy to cokolwiek zmieni. Wydawała się piękna. Bardzo ostrożna w słowach, ale tym samym potrafiła utrzymać swój własny nos w górze, z dumą spoglądając na otaczający ją świat. Chciałam być wtedy taka jak ona, ale czułam się bardzo mała z tymi swoimi notatkami.
- Madame Mercier, bardzo mi miło - powiedziałam kiwając główką. - Byłam z Madame umówiona...
- Wiem - odpowiedziała jedynie kobieta i wskazała mi krzesło.
Usiadłam na nim, było wyjątkowo wygodne. Miałam wręcz wrażenie, że niewidzialne ręce oplatają moje uda i pozwalają bym rozsiadła się na nich dokładnie tak jak układa się moje ciało. Mercier podała mi herbaty, sama. Nie zrobił tego za nią ani skrzat ani służka, nie byłam do tego przyzwyczajona. Wydawało mi się, że skoro sprawowała wysoką funkcję we Francuskim Ministerstwie Magii to powinna mieć chociaż asystentkę, a tymczasem ona własnoręcznie nalała mi herbaty i z uśmiechem na ustach usiadła na przeciwko mnie. Coś było w niej innego, odrobinę nawet nieszczerego.
- Madame Mercier, chciałam jedynie porozmawiać, skierowano mnie do Madame, podobno pasjonuje się Madame historią, tak jak ja - przerwała mi gestem dłoni.
Zatkało mnie i nie wiedziałam co powiedzieć. Teraz myślę, że powinnam wtedy kontynuować i nie pozwolić jej mówić za mnie, ale ten jej szyk bardzo mnie przytłaczał. Gdyby obok był brat na pewno tak by to nie wyglądało, ale co mogłam wtedy zrobić? Zamilkłam. Nic nie powiedziała. Lustrowała mnie spojrzeniem tak jakby próbowała mi się włamać do głowy, a przynajmniej takie miałam wrażenie, prawdopodobnie pierwszy raz w życiu. Nie zapomnę go nigdy. Wyobrażałam sobie jakby coś wchodziło mi przez uszy i próbowało przyssać się do mojego mózgu, szukając w nim wszystkich niezbędnych informacji by znaleźć na mnie jakieś brudy. Takich brudów nie mogłaby się doszukać, nawet jeśli to było jej celem, w co szczerze wątpiłam. Milczałyśmy jedynie wpatrując się w siebie.
- Przygotowałam dla lady książki, które powinny rozświetlić jej fakty związane z Marie - powiedziała krótko wskazując na dwa grube tomy leżące na blacie.
Czy to wszystko? Mogłam wtedy odejść, zostawić ten gabinet, podziękować za pożyczone lektury, a potem zaszyć się gdzieś w pokoju i przeczytać wszystko po kolei, skupiając się na każdym szczególe. Nie zrobiłam tego, wolałam na nią popatrzeć. W tamtym momencie nawet książki nie były tak interesująca jak ta płynąca z niej siła. Zaskoczyła mnie, po prostu nie wiedziałam co robić.
- Ach, dziękuję bardzo - kiwnęłam głową. - Ale liczyłam również na rozmowę... Widzi Madame, chciałabym dopytać o kwestie urodzenia Marie, jest parę nieścisłości... - znów uniosła dłoń by mnie zatrzymać.
Czy tak miała wyglądać ta rozmowa? Miałam milczeć, a ona miała wpatrywać się we mnie i wyszukiwać co mam jej do powiedzenia, rozpoznając to zaledwie po moim spojrzeniu? Było to doświadczenie, którego nie zapomnę. Chciałabym by rozmowa potoczyła się inaczej, ale nie będzie w niej żadnego więcej morału. Na tym się skończyło.
- Dziękuję za spotkanie - powiedziała krótko i wyciągnęła do mnie dłoń.
- Dziękuję.
Wróciłam do komnat gdzie mieszkałam z książkami przy boku i dopiero wtedy zaczęłam je przeglądać, chociaż kusiły wcześniej, to jednak całe moje skupienie trzymało się tej kobiety. Otworzyłam pierwszą z ksiąg, była bardzo stara. Myślę, że mogła mieć około 300 lat, na pierwszy rzut oka przynajmniej, ale nie zbadałam tego głębiej. Teraz trochę żałuję.
Na stronie tytułowej była rycina z jej zdjęciem. Wmurowała mnie ona w fotel na którym siedziałam, a książka niemal spadła na podłogę. Musiałam jeszcze raz spojrzeć na obraz który mi się pokazał i dokładnie porównać te rysy twarzy, kształt ona. Były niezwykle podobne, wydawały się być wręcz jedną osobą. Nie zgadzały się jedynie daty urodzenia. Rycina datowana była na XVIII wiek, a Madame Mercier mogła mieć co najwyżej 50 lat. Dopiero lewa powieka dała mi do zrozumienia, że nie mogło chodzić o nią, a o jej przodkinię. To było nawet bardziej interesujące. Wtedy jednak znalazłam kawałek pergaminu. Z początku myślałam, że wypadł on z książki, że ją zepsułam i kartki kompletnie się rozleciały ze starości, ale nie. Nie pasował do niej ani kształtem, ani gramaturą ani kolorem. Miał na sobie jedynie kilka słów.
Nie pytaj, jeśli nie wiesz o co
Zagotowało się we mnie w tamtej chwili. Nie chciałam wierzyć, że Madame Mercier mogłaby być aż tak nieprzyjemna i w taki sposób wsunąć mi tę kartkę pomiędzy grube stronice tomów. Natychmiast napisałam jej list.
Madame Mercier
Dziękuję raz jeszcze za tomy, które mi Madame przekazała. Już na pierwszy rzut oka wiem jak wiele wiedzy będę w stanie w nich znaleźć, jednakże pozostawiają ze sobą więcej pytań niż odpowiedzi. Szczególnie ciekawi mnie jeden fragment, ten dotyczący kwestii zadawania pytań. Czyżbym nie wiedziała czegoś co powinnam wiedzieć?
Lady Black
Dziękuję raz jeszcze za tomy, które mi Madame przekazała. Już na pierwszy rzut oka wiem jak wiele wiedzy będę w stanie w nich znaleźć, jednakże pozostawiają ze sobą więcej pytań niż odpowiedzi. Szczególnie ciekawi mnie jeden fragment, ten dotyczący kwestii zadawania pytań. Czyżbym nie wiedziała czegoś co powinnam wiedzieć?
Lady Black
Na ten list nigdy nie dostałam odpowiedzi. Czekałam tydzień, potem drugi, a potem trzeci, ciągle zastanawiając się o co tak naprawdę jej chodziło. Jestem zdeterminowana i po przeczytaniu wszystkich ksiąg postanowiłam zwrócić je osobiście, tak było o wiele kulturalniej niżeli wysyłać je z pomocą skrzata lub pocztą. Poza tym, mogłam dzięki temu uzyskać odpowiedź na moje pytanie.
Gdy zapukałam do drzwi jej gabinetu, stał on pusty. Tak jakby nigdy jej tam nie było albo jakby szybko wyniosła się z niego pozostawiając za sobą jedynie uchylone okno i tańczącą z wiatrem firankę. Przetarłam ze zdumienia oczy, a księgi odłożyłam na biurko. Nie mogło mi się to wydawać, na pewno ją tam poznałam, nie była też duchem, skoro była w stanie nalać mi herbaty. Duchy nie potrafiły nalewać herbaty ani tym bardziej przekazywać książek. Mogły co najwyżej opowiadać historie, ale ta kobieta nic nie mówiła. Postanowiłam poznać prawdę, nie lubię tajemnic, które pozostają nierozwikłane. Spytałam na recepcji i powiedzieli, że owszem Madame Mercier pracuje we Francuskim Ministerstwie Magii, ale od lat pełni rolę ambasadora w jakimś kraju środkowej Afryki i w domu nie było jej od przynajmniej kilku miesięcy.
Sprawa nie miała żadnego sensu, aż nie minęło pół roku, a ja praktycznie zapomniałam o całym wydarzeniu. Zapukała do mych drzwi, chciała odebrać książki. Wyglądała tak samo, miała jedynie inny kapelusz. Wtedy zieleń spowijała jej strój, a teraz stała przede mną w jaskrawej czerwieni. Tak samo tajemnicza jak wcześniej, ale wyglądała na jeszcze bardziej zapracowaną. Nie chciałam pytać o to dlaczego zostawiła mnie bez odpowiedzi, po prostu chciałam ją uzyskać.
- Madame Mercier, szukałam Pani w Ministerstwie, chciałam dopytać o parę kwestii - powiedziałam cicho wręczając jej tomy z których przez ostatnie miesiące zrobiłam tyle notatek, że niemal przepisałam je całe.
- Lady Black, wszystkie kwestie zostały wyjaśnione w książkach, a lady musi się jeszcze wiele nauczyć, jeśli planuje zostać badaczem historii. Nie chodzi o zadawanie pytań, a o zadawanie odpowiednich pytań oczekując na odpowiednie odpowiedzi.
Miała rację.
1530
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Wyciągam dłoń ku zbawieniu i łapię się na tym, że nigdy tam go nie dosięgnę. Nie muszę, jednak nie mam takiej potrzeby. Pragnę w życiu czegoś o wiele bardziej boskiego, czegoś, czego nikt nie będzie w stanie mi odebrać. Pragnę sukcesu, który wyniesie mnie na wyżyny i powstrzyma przed zatraceniem. Zaczęło się gdy byłam jeszcze dzieckiem i razem z ojcem siadałam przy jego kominku w gabinecie. Czasem czytał mi legendy, a czasem nie odzywał się słowem - wypijam łyk wody z lodem, limonką i świeżą miętą. Orzeźwia mnie i trzyma w górze. Palące słońce wkrada się przez uchylone zasłony i odbija od srebrnego widelca, rażąc mnie prosto w oczy. Biorę więc głęboki wdech, a potem wydech i spoglądam w wypolerowany sztuciec, widząc w nim swoje jasne odbicie. Antracytowe oczy i hebanowe włosy, jak zwykle zbyt blada skóra i ten wysoko uniesiony nos. Dobrze mi z tym kim jestem, chociaż czasem wolałabym móc odczarować to wszystko z pomocą pstryknięcia palcami. Przeczuję palcami włosy, odgarniając je z czoła, aby widelec lepiej ukazywał me oblicze. Co za ironia. - Opowiadał mi o polityce, o tych wszystkich zależnościach, o potrzebie zdobywania kontaktów i sprawnego wykorzystywania ich. Chciałam być dokładnie taka sama, wiesz, Nino? - mówię jeszcze ze spokojem do stojącej obok mnie służki, która właśnie nalewa mi wina z dzikiej róży, do kielicha z ciosanego kryształu. Czas mija nieubłaganie, a lipcowe popołudnie pozostaje leniwym. W jadalni siedzę całkowicie sama. Chociaż nie jestem jedyną mieszkanką Grimmauld Place, to mam wrażenie, jakby kamienica pustoszała. Czasem uciekał z niej wiatr, a czasem dusze domowników, swobodnie wznosząc się nad dach. Dusze wystygłe i pokute, prawie na wszystko obojętne. Nina nigdy nie domyśliłaby się nawet, jak samotna czułam się w tych murach, gdy wszyscy bracia i kuzyni byli w pracy, a kobiety mojego rodu potrafiły być nadwyraz nudzące. Chwytałam się więc zajęć takich jak czytanie książek czy pism, zapisywanie dziesiątek stron pergaminu drobnym pismem na temat historii, jaką chcę poznać i dopiero odkryć. Spędzam godziny nad powtarzaniem w myślach tych samych zdań, pewna, że to one doprowadzą mnie do sukcesu, że minie czas, a ja będę kobietą, której zazdrościć będą pozycji, na którą sama zapracuję. - A potem zderzyłam się z rzeczywistością - smutnieje, a Nina skłania głową i wychodzi z jadalni, zostawiając mnie znów samą z moimi myślami. Czy tę kobietę obchodzi w ogóle, co do niej mówię? Nie sądzę. To w końcu służka zatrudniona przez moją rodzinę, której celem jest nalewanie mi wina i wiązanie gorsetów, czesanie włosów, malowanie ust, a nie słuchanie co rzeczywiście mam jej do powiedzenia. Czy ona w ogóle ma jakiekolwiek marzenia? Służba u Blacków to zaszczyt, jestem tego pewna, ale czy naprawdę jej jedynym celem w życiu jest dbanie o względy szlachcianki? Nie potrafię tego analizować, są te tematy, które przechodzą mi przez głowę z olbrzymią trudnością. Nie sądzę też, żebym była osobą do tego odpowiednią, w końcu moja pozycja znacznie się różni, zakłada zupełnie inne rozważania. Rozważać więc będę dalej nad samą sobą, w samotności i ciszy, będąc jedynym gościem jadalni przy Grimmauld Place 12. Pragnę sukcesu, planuję, jak powinny wyglądać dalej badania, a na małej kartce, która leży tuż obok pustej filiżanki po kawie, spisuję te pomysły drobnym drukiem. Czy ktoś kiedyś będzie nad tym rozważał, nad tym kim byłam, gdy ledwo przekroczyłam dwudziesty rok życia? Czy kiedyś jakaś inna lady Black usiądzie i pomyśli, że ja, Aquila, ukochana córka lorda Polluxa i lady Irmy z domu Flint, dorastałam w tych samych pokojach. Gdzie pogna mnie dalej los? Muszę przecież zająć się swoją przyszłością, a jednak widmo wyjścia za mąż wciąż ciąży na moich plecach i niczym cień dyszy na nie, pozostawiając nieprzyjemny dreszcz, gęsią skórkę, która zdaje się być wyjątkowo nieestetyczna. Nie uważam, aby to było moim powołaniem. Znam takie damy... Znam kobiety, które chcą jedynie rodzić dzieci, ale przecież to nudne. Czy miłość nie wymaga, aby odywie strony czuły się spełnione? Oczywiście, jestem bardzo tolerancyjna, ja nic nikomu nie zabraniam, ale... Ale jak można być kobietą, która godzi się na nudę. Ziewać mi się chcialo na sąmą myśl o tym. I oczywiście, że chciałabym być matką... I oczywiście, że chciałabym być wybitną damą, którą na salonach oklaskują, ale... Ale chcę mieć swoje sukcesy, których nikt mi nie zabierze i chcę być lady Aquilą Black. Nie lady Aquilą, żoną jakiegośtam jegomościa, zupełnie obojętnego na dzień dzisiejszy, bo i tak nikt nie wpadł mi w oko. Skrupulatnie spisałam kolejny pomysł na miejsce, które mogłabym odwiedzić w ramach badań, zaraz potem wykreślając je jednak grubą kreską. Było w Devon, a zbliżanie się Weasleyów teraz mogłoby być skrajnie niebezpieczne. Zdrajcy krwi czekali na każdym kroku, aby w swoim potwornym buncie zniszczyć wszystko, co spotkają na swojej drodze. Rozproszyłam się, przecież wiedziałam, że nie będę się udawać w tamte okolice. I tak czasem wiele ryzykowałam, pojawiając się w miejscach, w których być mnie wcale nie powinno. Jednak przecież byłam odważna. Czyż kobieta nie powinna być odważna? W końcu takie urodzenie dziecka... Jak przerażającym to musi być? Wzdrygam się na samą myśl o tym, gdy to jadalni wchodzi moja matka. Irma Flint, kobieta wspaniała, ale nudna jak dwurożec z olejem. - Matko - kiwam głową, gdy ta przechodzi obok, zmierzając na ogródek. Nawet nie chciała ze mną porozmawiać. Nie dziwię się. Nie spełniam widocznie jej oczekiwań. Zawsze bliżej byłam ojca, ale ojciec nie nauczy mnie przecież bycia kobietą. Może jestem wybrakowana? Może powinnam chcieć się nudzić? Prawić o sztuce popijając herbatkę z innymi podobnymi jej kobietami? Może powinnam siedzieć cicho? Ale nie potrafię. Pragnę rozwoju i pragnę zostać kimś. Przecież wiem, że fotel Ministra byłby odpowiedni. Jeszcze nie teraz, wiem, że nie. Jeszcze wiele muszę się nauczyć, byleby tylko nikt tej nauki nie blokował... Czemu jednak miałby? Może minie dwadzieścia lat, może czterdzieści i znajdę się tam, dumnie spoglądając na czarodziejską socjetę. Świat będzie wtedy inny, będzie czysty. Czarny Pan i jego Rycerze do tego doprowadzą. Wiem, że wśród nich znajdują się też kobiety. Takie życie musi być niezwykłe, walczyć u jego boku. Ja sama jednak w życiu bym się na to nie zdecydowała. To ogromne zagrożenie i podziwiam każdego, kto to potrafi. Mam czystą krew, szlachetnie czystą krew. Nikt mi jej nie odbierze i nie będzie w stanie narodzić dziecka tak szlachetnego jak ja. Nie oddam tego daru, idąc na wojnę i machając różdżką w stronę zakonników, buntowników, rebeliantów, szlam. Chcę być kobietą, którą zapamiętają dzięki sukcesom, a nie bohaterskiej śmierci, albo mordu, jaki się na mnie dokona. Wstaję od stołu, zostawiając na nim puste naczynia i spoglądam jeszcze przez okno na ogród, gdzie moja matka, która wychowała się wśród lasów, polan i suchego drewna, teraz pielęgnuje jedyny krzak czarnej róży, jaki znaleźć można w naszym małym ogródku. Czy takie życie sobie wyobrażała? Mrużę oczy i wpatruję się w nią dalej, bez zastanowienia marszcząc brwi. Coś w niej dostrzegam, coś, czego nie widziałam tam wcześniej. Czy takie życie sobie wyobrażała? Teraz będzie mnie to męczyć, teraz będę się zastanawiać czy, aby na pewno jest tu szczęśliwa? Przecież urodziła piątkę dzieci, jak mogłaby nie? I znów łapię się na tym, że moja podświadomość wypycha na przód kwestię macierzyństwa. Muszę się uspokoić. Wychodzę przed drzwi do ogrodu i patrzę na nią z góry, z kamiennych schodów, uśmiechając się lekko w jej stronę. Może by tak zejść? Zapytać o to co mnie dręczy? Przecież dręczyć będzie mnie to przez następne miesiące, jeśli tego nie zrobię. Biorę głęboki wdech i wypuszczam powietrze. Schodzę po kamiennych schodkach, kierując kroki w jej stronę. Słońce jest mocne, ale my jesteśmy w cieniu. Nasza skóra nie lubi takich ostrych promieni, chociaż ja lubię kąpać się w blasku gwiazdy. W końcu urodziłam się w dzień słońca, a to powinno mnie do czegoś zobowiązać? A może nie? Może moim przeznaczeniem jest jednak żyć w cieniu? Nie potrafiłabym się poddać. Staję więc naprzeciwko mojej matki, a ta spogląda na mnie, unosząc brwi wyżej. Nie wie, czego od niej chcę. Rzadko kiedy podchodzę i pytam o cokolwiek, przyzwyczaiła się już, że nie mamy najlepszego kontaktu, chociaż na przyjęciach potrafimy wspólnie brylować. Ja usiłując nie zasnąć, ona haftując w najlepsze te swoje serwetki w kolorze zimowego śniegu. Jej spojrzenie mnie przenika, tak jakby czytała mi w myślach. Czasem tak robi, ale wiem, że to tylko moje wrażenie, przeświadczone tym jaka jest. Ciepła, spokojna i niezwykle uczynna kobieta. Jeśli mój ojciec naprawdę ją kocha, to chyba rozumiem dlaczego. Może ja też powinnam się taka stać, żeby pokochał mnie ktoś taki jak on? Perseus mnie kochał... Ale z Perseusem Crabbe nigdy bym tego nie osiągnęła, co planowałam osiągnąć. Na siebie sprowadziłabym hańbę, wychodząc na mojego kuzyna, którego krew nie była krwią szlachetną. To już nie miało znaczenia, Perseus nie żył, a mi pozostał jedynie smak po tamtej miłości. Dzisiaj jednak jestem silniejsza. Przestałam być głupią dziewczynką, a zaczęłam być kobietą. Brakuje mi jeszcze trochę do osiągnięcia zupełnego sukcesu, ale czuję, że jestem na dobrej drodze. Potrzebuję jednak pomocy, chociaż sama nie przyznaję się do tego przed sobą. Stoję więc i czekam, zbierając myśli i usiłując ułożyć w głowie, jak powinnam sformułować to pytanie do mojej pani matki. Czy ojciec widzi nas z okien biblioteki rodowej? Wie przecież, że nie jesteśmy sobie bliskie. Czy to w ogóle go obchodzi?
- Matko - zaczynam w końcu, ręce ściskając na sukni. - O czym marzyłaś gdy byłaś w moim wieku? - pytam, chowając wzrok w jej spojrzeniu, ale widzę, jak to rozpogadza się, a uśmiech powoli pojawia na jej starczej twarzy.
- O tobie - odpowiada i chwyta mnie za dłoń.
Jak mam to rozumieć?
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Co jeśli system władzy to Cesarz? Zastanawiała się, nie będąc w stanie jednak sformułować tego pytania w inny, o wiele bardziej przejrzysty sposób. Chociaż Blackowie słynęli z gwiazd, a jej imię zapisane było w konstelacji orła, to jednak z wróżbiarstwem Aquila miała tyle wspólnego co z biedą, albo złym gustem. To znaczy - zupełnie nic. Lubiła jednak słuchać, lubiła dowiadywać się i rozumieć. Więc gdy jedna z kuzyneczek, po otrzymaniu zupełnie nowej i to pięknej talii, postanowiła ułożyć Tarota dla młodej lady Black, ta zgodziła się, choć nastawiona była nieco sceptycznie. Z początku nic nie wskazywało na porażkę. Karty były ładne, a ich obrazki naprawdę wysoce gustowne i bardzo skrupulatnie stworzone, każdy szczegół zachwycał. Dopiero interpretacja ich ułożenia pozostawiała wiele do życzenia, gdy te wcale nie mówiły tego, co Black wolałaby usłyszeć. Każde słowo o tym jak jej przyszłość zapisywała nie w różowych barwach, każde słowo o tym, że osiągnie ten sukces, na jaki zapracuje i jaki sobie zamierzyła. Tymczasem jednak wszystko to, co mówiła, kuzynka brzmiało zupełnie inaczej. Nie tak... Nie tak... Nie o to przecież chodziło. - W ogólnym rozrachunku będziesz szczęśliwa, ale fotel, o którym marzysz, nigdy nie zostanie twój. Za to będzie nią kołyska, albo dwie, albo nawet i sześć, nie jestem pewna... - mówiła krewniaczka, gdy Aquila przewracała oczami. - Jak to nie jesteś pewna? I jaki fotel? Dlaczego się odsuwa? - musiała wiedzieć, chociaż nie chciało jej się wierzyć w tak okropną wróżbę, która spłynąć by miała z tak pięknych karty, jakie właśnie leżały przed nią na dębowym stole w jednym z saloników w kamienicy przy Grimmauld Place 12. - Bo masz inne zadania, o tu, widzisz? - wskazała na jakąś kartę, tak jakby oczekiwała, że Aquila potwierdzi jej słowa. Nie potwierdziła. Nie miała bladego pojęcia, na co tak właściwie patrzy, a jedyny komentarz, jakiego mogłaby w takiej sytuacji użyć, brzmiał "ładne". - Tu siedzi Cesarz. Cesarz będzie siedzieć w fotelu, a ty będziesz stać przy kołysce - lady Aquila Black, pierwsza tego imienia, zawsze szlachetna, piękna i powabna - wstała i wyszła. Jak śmiała tak powiedzieć? Jęczała pod nosem, nie do końca wiedząc, co tak naprawdę się stało. Czyż przyszłość nie miała dla niej oznaczać stołka Minister Magii. Nawet jeśli nie jutro, nie za pięć lat, to może za dwadzieścia, może za trzydzieści. Chociaż schyłek życia czekał ją zapewne o wiele szybciej niż innych czarodziejów, to przecież miała jeszcze szanse, czyż nie? Weszła do swojej sypialni, rzucając się na łóżko. Ledwo co przyjechała na wakacje, wróciła do ukochanego Londynu, do wspaniałej stolicy tego kraju, a już ktoś sprawił jej przyszłość. Oczywiście, nie była to wina kuzynki, przecież na pewno nie chciała źle, ale jednak... Po co w ogóle mówiła takie rzeczy głośno? Przecież wcale nie pragnęła kołyski, ani tym bardziej stania przy niej. Miała inne zadania. Leżąc na pościeli i wpatrując się w sufit, który teraz mienił się granatowym niebem pełnym gwiazd, błądziła palcem po tej mapie, szukając jak zwykle swojej konstelacji. Bo chociaż lubiła na nią patrzeć, to o wiele ważniejsza była wiedza, że ona wciąż tam jest i nigdzie nie uciekła. Jakim więc cudem orzeł utrzymał się na niebie przez tyle lat, a Aquila już tonęła, chociaż ledwo skończyła siedemnasty rok życia. Został ostatni rok nauki, a wszystko wyglądało dokładnie tak samo. Zabrała więc jedną z książek, które prawiły o naturze tego wszystkiego i zaczęła wertować ją od deski do deski, usiłując znaleźć gdzieś haczyk, jakikolwiek punkt zaczepienia.
Kobiety rolą jest urodzić mu dziecko. Kobiety rolą jest pozostać w jego cieniu. Kobiety rolą jest być damą. Kobiety rolą jest być delikatną. Kobiety rolą jest milczeć. Kobiety rolą jest usłużyć. Kobiety rolą jest być kwiatem. Kobiety rolą jest być skromną. Kobiety rolą jest być nudną jak flaki z olejem.
Przecież były silne persony, zdarzały się i miały prawo tam być. Przecież nikt nie mógł doprowadzić do tego, by je uciszyć, a jednak system wskazywał inaczej, wciąż podążając za mężami, gdy żony trwały w domu, uczynnie czekając na powrót jedynego. O nie, takiego życia nie chciała sobie wyobrażać i takie życie nie było dla niej. Nie po to wychowano ją na lady Black, aby teraz niczym skrzat domowy kłaniała się przed mężczyzną. System, w którym żyła był problemem, ale tylko w ustach niektórych. Przecież znała już wielu mężczyzn i to nawet takich szlachetnie urodzonych, którzy nie pozwoliliby sobie na potraktowanie jej gorzej. Czym zresztą to miałoby się objawić. Oczywiście, przyjemnie było być noszoną na rękach. Przyjemnie było spoglądać z góry i przyjemnie było czuć bezpieczeństwo, ale do czego ono samo prowadziło? Czyż życie nie było zabawą? Szampanem otwieranym po kryjomu, żeby potem z całą siłą wyśpiewywać piosenki na cześć bąbelków zawartych w alkoholu. Czemu więc na tronie miał siedzieć Cesarz? Czemu nie Cesarzowa? Odpowiedzi przychodziły szybciej, niż by chciała, nawet jeśli nie do końca wyjaśniały to zjawisko. Matka nie pracowała, ciotka nie pracowała, tak samo nie robiła nic starsza kuzynka i tak samo babcia niewiele w życiu miała. Każda zajmowała się swoją częścią sztuki. Niektóre malowały obrazy, inne mieszały w kociołkach, a jeszcze inne zwyczajnie nie robiły nic, uznając, że jedyną rolą kobiety jest leżeć i ładnie wyglądać. I kto je do tego przyzwyczaił? Mężowie? Zapewne tak, ale dlaczego? System oparty na ich roli władców nie sprawdzał się i wszyscy to wiedzieli, ale gdzieś miał swój zalążek. Black ogarnęła włosy z czoła, cmokając jeszcze cicho, wściekła z powodu wróżby, jaką dostała na swoje ręce, oczy i uszy. Oczywiście, że chciała kiedyś mieć dziecko i dobrego męża, a najlepiej to byłoby, gdyby mąż był z Grimmauld Place, a jego brat wziął za żonę Evandrę. Wtedy mogłyby żyć już zawsze razem, za sobą zostawiając rozmyślania na temat ich roli. Cesarz ponownie jednak uniósł dłoń, wskazując, że ma milczeć. Jak znaleźć w tym wszystkim środek? Środek pomiędzy ochroną, pomiędzy tym, na co zasługiwała, czego potrzebowała, a między tym czego pragnęła? Jedno mogła sobie przysiąc. Nigdy przenigdy nie ugnie się pod rozpisanymi staroświeckimi zasadami i nigdy przenigdy nie pozwoli, aby dyrygował nią mężczyzna niczym swoją marionetką, bo dzisiaj, tego właśnie dnia, lady Aquila Black, klejnot koronny Blacków, przysięgła sobie, że nie ma najmniejszego zamiaru kiedykolwiek się poddać.
***
Lata mijały, a zmieniło się wszystko. Teraz siedziała dumnie wyprostowana, popijając herbatkę. Wciąż jednak sen pozostał, chociaż coraz mniej realny, to dalej wiarygodny. Tak jak przysięgała, tak słowa dotrzymywała, korzystając do tego z różnych środków, choć te nie zawsze były przyjemne. Uniesiony do góry nos nigdy nie spadał, tak jak i ona nie miała zamiaru. Cesarz miał zasiąść na tronie, jednak to ona miał zostać jego prawą ręką i ta rola w zupełności jej odpowiadała, chociaż serce podpowiadało, że może jeszcze więcej. Dziś nie myślała o systemie, nauczyła się obracać się w nim niczym kwiat na tafli jeziora, w delikatnym tańcu, umykając przeznaczeniu. Zabierała głos gdy chciała, a jeśli ktoś chciał ją powstrzymać, to musiał się mocno postarać. Kulturalna i spokojna, jednak silna i zachłanna. Chociaż korzyści miały znaczenie, tak ona przestała już liczyć, gdzie faktycznie je znajdzie. Mogłaby zorientować się, że nie tędy droga, ale nie chciała. Chciała trwać w tym pustym postanowieniu i wypełniać je powoli, siorbiąc z kielicha celów i marzeń. Pracowała skrupulatnie, nie miała chwili odpoczynku, gdy nawet racząc się drogim winem, czytała i pisała, rozchylając wargi, aby trunek spłynął na jej język. Uparła się wiele lat temu, że będzie kimś i uparcie tej obietnicy zamierzała dotrzymać. Zmieniały się jedynie kwestie tego kto miałby to być. Usiadła więc z kuzynką, gdy ta chciała pokazać jej nową kartę tarota. Ten sam dębowy stół w tym samym saloniku ponownie pokazał te same karty, nie zmieniając w nich zupełnie nic. A ona ponownie wygłosiła tę samą wróżbę, jednak tym razem Aquila nie wściekła się, nie wstała od stołu i nigdzie nie odeszła, wpatrując się jedynie w kuzynkę. - A myślisz, że Cesarz to mężczyzna? Skoro jest karta Cesarzowej? - tą wryło. Przez chwile dziewczyna zdołała nawet pstryknąć, co by nieco ożywić kuzynkę, ale ta chyba po prostu szukała w głowie odpowiedzi na usłyszane pytanie. - Podobno tak, właśnie dlatego, że jest Cesarzowa - podrapała się po głowie, burząc przez chwilę idealnie ułożone loki. -Ale nie wiem, czy gdzieś tak naprawdę widziałam ten zapis - i dziękuję serdecznie. Black uśmiechnęła się, świadoma, że w pewnym sensie dopięła swego, chociaż świat wcale nie był taki kolorowy. Nie wystarczyło powiedzieć "to nie jest zapisane nigdzie" i iść dalej, bo zawsze znalazł się Cesarz, który planował udowodnić im, że jest inaczej. Nie sztuką jednak było sprzeciwianie się systemowi, który w oczywisty sposób ograniczał jej swobodę. Sztuką było żyć w nim tak, aby czerpać jak najwięcej korzyści dla samej siebie i to też zamierzała uczynić. Uczynić to kulturą, słowem i ciepłem, co najwyżej czasem przewracając oczami na widok nieprzyjemnej sceny, albo zasłyszanej plotki. Dalej chciała pozostać silna, dalej chciała mówić to co myśli i nie pozwolić sobie ani na chwilę zawahania się. Nie stała się Cesarzową, bo nie słynęła z siły i pewności siebie, choć i te mogłyby przewijać się pomiędzy wierszami. Była uparta jak osioł. Zwyczajnie... Co chciała - to miała dostać. Rozpieszczona smarkula, a jednak logicznie myśląca, dzisiaj chciała, aby świat stał u jej stóp, a skoro tego właśnie chciała, to musiało się w końcu znaleźć w jej bladych dłoniach. Sześć kielichów, nawet jeśli znaczyło sześć kołysek, to w niczym nie przeszkodziło. Była lady Aquilą Black. Będzie rodzić nestorów, będzie rodzić polityków, będzie rodzić potężnych czarodziejów. Nikt jej tego nie zabierze, a jeśli ktoś by spróbował - odgryzłaby mu palce. Jeśli system władzy to Cesarz, to ona będzie jego najpiękniejszą gejszą. Może i nie mogła usiąść w tym fotelu, bo system nigdy, by się na to nie zgodził, ale będzie siadać na kolanach tego, kto w fotelu w końcu usiądzie. Tak było nawet wygodniej.
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Aquila Black
Szybka odpowiedź