Sypialnia na piętrze
AutorWiadomość
Sypialnia na piętrze
Pokój przeznaczony dla gości, lub potencjalnych lokatorów. Znajduje się w zachodniej części domu z widokiem na niewielki sad. Wydaje się być najchłodniejszym pomieszczeniem w domu. Jego centralną część zajmuje wysokie, drewniane łóżko z charakterystycznym oparciem oraz głęboka, starodawna szafa. Pokój jest jeszcze nieoprzątnięty. Składuje wiele rzeczy należących niegdyś do zmarłego małżeństwa. Gospodarz nie zdążył się nimi zająć.
[bylobrzydkobedzieladnie]
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Wędrowała tam, gdzie miał zawieść ją dzień albo problemy innych ludzi – podążała za nimi, dając siebie wykorzystywać jak narzędzie albo produkt. Nie przez złośliwość czy brak szacunku do siebie, ale wiedziała, że zawsze był ktoś, kto wiedział o wiele lepiej, w czym mogła pomóc albo się sprawdzić. Zakres jej talentów był wąski, a mimo to jakoś jeszcze dawała sobie rade w tym wszystkim. Sama też jednak potrzebowała odpoczynku, chwili dla siebie…cóż, czegokolwiek tak w zasadzie, czego nie mogło dawać jej miejsce na statku, wśród ludzi, którzy niekoniecznie za nią przepadali. Poszukiwała więc miejsc u znajomych i przyjaciół, momentami pozwalając sobie na poświęcenie też chwili na jej potrzeby, od czasu do czasu przynosząc nie tylko prezenty, ale również pomagając w okolicach domu. Skoro też już w jakiś sposób pasożytowała, robiła też niektóre obowiązki domowe, sprzątając głównie, bo z gotowaniem wciąż była na bakier.
Ostatnie wydarzenia sprawiły, że wydawało się, że każde kolejne działanie tylko ją dobijało, chociaż starała się tego nie pokazywać po sobie. W końcu od wielu lat umiała udawać, że wszystko jest w porządku, dlaczego więc w tym momencie miałaby się jakkolwiek martwić? Nie, wszyscy jej przyjaciele mieli też górę własnych problemów, dokładanie się byłoby jedynie bardziej niż niepokojące…po co obciążać się cudzymi problemami.
Zrzuciła się Vincentowi na głowę, dlatego też starała się nieco uporządkować rzeczy w pokoju, odgradzając nieco jego powierzchnię. Nic nie wyrzucała, bo kto wie, co może przydać się na później, sama jednak nic nie wyrzucała. Poczęstowała się jeszcze ubraniami, swoje piorąc jak zawsze, gdy tylko miała na to chwilę, mając nadzieję, że nikomu nie będzie przeszkadzać jej rozwieszona po łazience bielizna. Sama wcisnęła na siebie zbyt duży sweter, pozwalając mu zakrywać uda do połowy, zaraz też zakopując się pod ogromną ilością ubrań aby było cieplej. Nawet piesek przyszedł w odwiedziny – wygłaskała go dopóki obydwoje nie padli, zmęczeni całością dnia.
Dopiero poranek wyrwał ją ze snu – chociaż raczej był to jakiś hałas gdzieś poza pokojem, w którym spała. Podniosła się ze swojego miejsca, potykając się o jakieś leżące na korytarzu rzeczy, wysuwając głowę na korytarz ostrożnie.
- Vini?
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Ostatnio zmieniony przez Thalia Wellers dnia 25.12.21 13:55, w całości zmieniany 1 raz
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Zima nadeszła szybko i jak co roku, nikt się jej nie spodziewał, chociaż ta była zdecydowanie trudniejsza, bardziej wymagająca od tych, które pamiętała. Nie miało to jednak znaczenia w obliczu zadań, które stawiano przed nią i które stawiała przed sobą sama. Kurs aurorski wciągał ich w życie i funkcjonowanie Biura - możliwe, że nawet bardziej, niźli robiłby to, gdyby nie sytuacja w której się znajdowało. Było ich niewielu, a pracy było sporo. Sporo, nie było nawet dobrym określeniem. Dlatego dodatkowe dłonie, nawet kogoś mniej doświadczonego były potrzebne. Pracowała z różnymi aurorami, od niektórych nauczyła się całkiem sporo. Inni spoglądali na nią podejrzliwie, a niektórzy zdawali się całkowicie neutralni. Lubiła czerpać wiedzę, gromadzić nową, stawać się coraz lepszą. Zmieniać, na potrzeby czasów, wierząc, że to pomoże w czymkolwiek.
Nie zawsze się zapowiadała - a może bardziej, rzadko kiedy informowała o pojawianiu się. Wizyty bywały czasem nieprzemyślane. Automatyczne. Kierowana potrzebą zamiast ruszać do domu, zjawiała się tutaj. Czasem jedynie na chwilę, krótki uśmiech, filiżankę całkowicie zwyczajnej kawy po której ruszała dalej. Czasem była sama, nie natrafiając na gospodarza we wnętrzu, ale sądziła, że zawsze dostrzegał ślady jej obecności. Książka odłożona odrobinę inaczej, kubek pozostawiony w roztargnieniu na stole.
W kilku szybkich susach pokonała odcinek od niewielkiej furtki, prosto do znajomych drzwi uciekając przed padającym deszczem i śniegiem choć ten zdążył już powpadać za kołnierz ciemnozielonego płaszcza. Kilkoma stuknięciami butów spróbowała pozbyć się z nich nadmiaru śniegu. Przesunęła tęczówkami w końcu wchodząc do środka. I już wtedy podświadomie zarejestrowała w korytarzu coś na co z początku nie zwróciła uwagi. Zrzuciła z ramion płaszcz i zsunęła buty zaglądając pobieżnie do kuchni i salonu nie dostrzegając znajomej jednostki. Ruszyła na górę wsuwając się do łazienki, zsuwając z bioder mokre spodni i wsuwając pozostawioną wcześniej spódnicę. Uniosła dłonie z mokrym materiałem i zamarła patrząc na rzeczy rozwieszone na sznurkach. Z początku nie zrozumiała, chwilę jej zajęło, zanim dotarł do niej prosty fakt - rzeczy (z całą pewnością kobiece) nie należały do niej.
Więc to tak. Przemknęło przez jej głowę w gorzkiej barwie. Usta zasznurowała, dopiero po chwili uświadamiając sobie, że zaciska dłoń w pięść. Nic tu było po niej. Podświadomie i tak czekała tylko na ten moment, dostał już co mógł, prawda? Zamknęła za sobą drzwi do łazienki - a właściwie trzasnęła nimi, zostawiając za sobą, razem ze spodniami, które rzuciła na ziemię. Ruszyła korytarzem w kierunku schodów, nie próbując nawet sprawdzać, czy jest w domu. Ale wyłaniająca się głowa z pokoju wyciągnęła z jej kieszeni różdżkę i zatrzymała ją w pół kroku. Zmrużyła oczy, przenosząc jasne tęczówki na kobietę, które w pierwszym momencie wydała jej się zwyczajnie obca.
- Nie bardzo. - odpowiedziała, nie opuszczając różdżki. - Co tu robisz? - usta wypowiedziały zdanie prawie automatycznie, ale nie była pewna, czy rzeczywiście chce poznać odpowiedź.
Nie zawsze się zapowiadała - a może bardziej, rzadko kiedy informowała o pojawianiu się. Wizyty bywały czasem nieprzemyślane. Automatyczne. Kierowana potrzebą zamiast ruszać do domu, zjawiała się tutaj. Czasem jedynie na chwilę, krótki uśmiech, filiżankę całkowicie zwyczajnej kawy po której ruszała dalej. Czasem była sama, nie natrafiając na gospodarza we wnętrzu, ale sądziła, że zawsze dostrzegał ślady jej obecności. Książka odłożona odrobinę inaczej, kubek pozostawiony w roztargnieniu na stole.
W kilku szybkich susach pokonała odcinek od niewielkiej furtki, prosto do znajomych drzwi uciekając przed padającym deszczem i śniegiem choć ten zdążył już powpadać za kołnierz ciemnozielonego płaszcza. Kilkoma stuknięciami butów spróbowała pozbyć się z nich nadmiaru śniegu. Przesunęła tęczówkami w końcu wchodząc do środka. I już wtedy podświadomie zarejestrowała w korytarzu coś na co z początku nie zwróciła uwagi. Zrzuciła z ramion płaszcz i zsunęła buty zaglądając pobieżnie do kuchni i salonu nie dostrzegając znajomej jednostki. Ruszyła na górę wsuwając się do łazienki, zsuwając z bioder mokre spodni i wsuwając pozostawioną wcześniej spódnicę. Uniosła dłonie z mokrym materiałem i zamarła patrząc na rzeczy rozwieszone na sznurkach. Z początku nie zrozumiała, chwilę jej zajęło, zanim dotarł do niej prosty fakt - rzeczy (z całą pewnością kobiece) nie należały do niej.
Więc to tak. Przemknęło przez jej głowę w gorzkiej barwie. Usta zasznurowała, dopiero po chwili uświadamiając sobie, że zaciska dłoń w pięść. Nic tu było po niej. Podświadomie i tak czekała tylko na ten moment, dostał już co mógł, prawda? Zamknęła za sobą drzwi do łazienki - a właściwie trzasnęła nimi, zostawiając za sobą, razem ze spodniami, które rzuciła na ziemię. Ruszyła korytarzem w kierunku schodów, nie próbując nawet sprawdzać, czy jest w domu. Ale wyłaniająca się głowa z pokoju wyciągnęła z jej kieszeni różdżkę i zatrzymała ją w pół kroku. Zmrużyła oczy, przenosząc jasne tęczówki na kobietę, które w pierwszym momencie wydała jej się zwyczajnie obca.
- Nie bardzo. - odpowiedziała, nie opuszczając różdżki. - Co tu robisz? - usta wypowiedziały zdanie prawie automatycznie, ale nie była pewna, czy rzeczywiście chce poznać odpowiedź.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Miała wrażenie, że ciągle było czegoś za mało. Za mało czasu, za mało możliwości, za mało snu…teraz nawet wyrwana ze stanu błogiej nieświadomości, wciąż wydawała się w niej trochę trwać, nie skupiając się nawet, jakie to mogą być kroki na stopniach i że wcale nie przypominały tych Vincenta. Dopiero kiedy wysunęła się z pomieszczenia, spojrzeniem zmierzyła Justynę, uśmiechając się zaraz na jej widok. Nie przeszkodziło jej to w uśmiechnięciu się w stronę panny Tonks, wciąż jeszcze tym zaspanym uśmiechem, kiedy nawet nie skupiała się na różdżce. Spodziewała się, że Just wzięła ją raczej za włamywacza, dlatego spodziewała się, że teraz raczej postanowi ją opuścić. Jej kroki wybrzmiały cicho na drewnie, kiedy odsunęła się od drzwi, wychodząc z pokoju i stając przy barierce, spoglądając, czy odwiedzająca to miejsce kobieta chciała zejść na dół, czy jednak…skorzystać z łazienki, bo chyba to drzwi od niej trzasnęły.
- Miło cię widzieć, Justine. Vincent wyszedł, ale powinien wrócić niedługo. W sumie to nie wiem, wspominał nieco wczoraj. – Uśmiechnęła się lekko, pocierając oczy. Naprawdę, musiała się chyba jakoś rozbudzić. – Chcesz herbaty? Albo może coś innego? Wyglądasz na zmarzniętą. – Wiedziała, że Rineheart na pewno nie miałby nic przeciwko, aby się poczęstowały. Co prawda o Vincencie nie rozmawiali podczas ostatniego spotkania z Justine, ale na wigilii było trochę tematów które padły, ciężko było więc biec do wszystkiego, zwłaszcza do relacji międzyludzkich, a zwłaszcza dla osoby która niekoniecznie o takowych była informowana.
- Omawialiśmy z Vincentem mały projekt, ale to nic wielkiego. No i oczywiście, jak to jest z Vincentem, najpierw pogonił mnie za to, że chciałam iść nocować do pustego mieszkania, no ale gdzie jak nie tam, w lasach przecież teraz za zimno, więc do lasu oczywiście nie pójdę, a póki co potrzebuję zmienić lokację, no to zaproponował tutaj. W ogóle… - zatrzymała się jeszcze, kiedy zaczęła schodzić po schodach, odwracając się przez ramię aby spojrzeć na nią.
- Jeżeli moje rzeczy ci przeszkadzają a byś chciała skorzystać z łazienki, to powiedz, piorę kiedy i gdzie mogę, może ty chcesz tam rozwiesić rzeczy. – W końcu jej własne rzeczy powinny chyba już wyschnąć, a przynajmniej tak jej się wydawało.
- Miło cię widzieć, Justine. Vincent wyszedł, ale powinien wrócić niedługo. W sumie to nie wiem, wspominał nieco wczoraj. – Uśmiechnęła się lekko, pocierając oczy. Naprawdę, musiała się chyba jakoś rozbudzić. – Chcesz herbaty? Albo może coś innego? Wyglądasz na zmarzniętą. – Wiedziała, że Rineheart na pewno nie miałby nic przeciwko, aby się poczęstowały. Co prawda o Vincencie nie rozmawiali podczas ostatniego spotkania z Justine, ale na wigilii było trochę tematów które padły, ciężko było więc biec do wszystkiego, zwłaszcza do relacji międzyludzkich, a zwłaszcza dla osoby która niekoniecznie o takowych była informowana.
- Omawialiśmy z Vincentem mały projekt, ale to nic wielkiego. No i oczywiście, jak to jest z Vincentem, najpierw pogonił mnie za to, że chciałam iść nocować do pustego mieszkania, no ale gdzie jak nie tam, w lasach przecież teraz za zimno, więc do lasu oczywiście nie pójdę, a póki co potrzebuję zmienić lokację, no to zaproponował tutaj. W ogóle… - zatrzymała się jeszcze, kiedy zaczęła schodzić po schodach, odwracając się przez ramię aby spojrzeć na nią.
- Jeżeli moje rzeczy ci przeszkadzają a byś chciała skorzystać z łazienki, to powiedz, piorę kiedy i gdzie mogę, może ty chcesz tam rozwiesić rzeczy. – W końcu jej własne rzeczy powinny chyba już wyschnąć, a przynajmniej tak jej się wydawało.
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Co tu robisz?
Po co pytała, przecież dobrze wiedziała. Nie potrzebowała żadnych wyjaśnień, czy odpowiedzi. Zapewnień, czy kłamstw i tak nie zamierzała w żadne uwierzyć. Po co więc pytała? Dlaczego chciała wiedzieć? Żeby się upewnić, jak głupia była, czy może żeby się przekonać do czegoś innego, czego jednoznacznie nie była w stanie sformułować.
Deszcz zacinał uderzając o szyby niewielkiego domu. Domu który poznała, w którym bywała w którym spędzała czas, a jednak poczuła się tutaj nagle okrutnie obco, kiedy naprzeciw niej pojawiła się sylwetka kobiety. Jasne tęczówki zawisły na niej, a usta zacisnęły się bardziej.
Miło? Nie widziała nic miłego w tym spotkaniu. Nic nie było przyjemnego w słowach które brzmiały, jakby należała tutaj. Jakby to ona właśnie była obcą. Gościem. Przypadkiem.
Wczoraj. Wargi mimowolnie rozwarły się bardziej. Więc była tutaj. Całą noc. Z nim. Jej głowa rozpoczynała własną wędrówkę. Podsuwała możliwe rozwiązania i opcje i jedna wybijała się na wierzch.
Czy chce herbaty? Nie była w stanie odpowiedzieć. Zawsze kiedy wchodziła, czuła się jak u siebie. Tak jej poleciał, tego chciał. Teraz jednak nic z tego nie było obok. Ktoś inny, prawie obcy proponował jej ciepły napój w miejscu, które jeszcze chwilę temu zdawało się jej. Dostała w tym w twarz, piekące uderzenie w policzek. Jedynie werbalne ale i tak czuła je dosadnie.
[i[Mały projekt[/i]. No jasne, ciekawe jak wiele takich przeprowadzał. Całonocnych, po których owe projektantki chadzały jedynie w jego swetrze. Wiedziała dokładnie, po co i kiedy kobieta się tak ubierała. Słuchała, czując jak wzbiera się w niej złość. Do niej i do niego. Oboje byli winni. Ona zaś najgłupsza. Niezmiennie jak zawsze. Kotłujące się emocje ostatnio dawały o sobie znać bardziej. Nie potrafiła zrozumieć i zapanować nad obejmującym ją rozstrojeniem. Chciało jej się płakać, śmiać, najmniejsza rzecz wytrącała ją z równowagi.
Zacisnęła dłonie w pięści, czując jak zaczyna się trząść ze złości. Przymknęła powieki, biorąc oddech w płuca.
- Czy mi przeszkadzają?! - zapytała lokując wzrok na niej, ostrzejszy, same zgłoski były agresywniejsze, niewiele cichsze od uniesionego głosu. - Co chcesz osiągnąć paradując tu pół naga? - zapytała wskazując podbródkiem na jej gołe nogi. Doskonale wiedziała po co. Znała te sztuczki dokładnie. Sama z nich korzystała. Myślała że zaproszeniem na herbatę w nie swoim domu zmydli jej oczy? Że uwierzy w całonocne projekty? W to, że tę noc spędzili osobno?
I dlaczego dalej pytała, skoro wszystko było już jasne. Złość, zawód, rozczarowanie, poczuła że coś spływa po jej policzku.
Po co pytała, przecież dobrze wiedziała. Nie potrzebowała żadnych wyjaśnień, czy odpowiedzi. Zapewnień, czy kłamstw i tak nie zamierzała w żadne uwierzyć. Po co więc pytała? Dlaczego chciała wiedzieć? Żeby się upewnić, jak głupia była, czy może żeby się przekonać do czegoś innego, czego jednoznacznie nie była w stanie sformułować.
Deszcz zacinał uderzając o szyby niewielkiego domu. Domu który poznała, w którym bywała w którym spędzała czas, a jednak poczuła się tutaj nagle okrutnie obco, kiedy naprzeciw niej pojawiła się sylwetka kobiety. Jasne tęczówki zawisły na niej, a usta zacisnęły się bardziej.
Miło? Nie widziała nic miłego w tym spotkaniu. Nic nie było przyjemnego w słowach które brzmiały, jakby należała tutaj. Jakby to ona właśnie była obcą. Gościem. Przypadkiem.
Wczoraj. Wargi mimowolnie rozwarły się bardziej. Więc była tutaj. Całą noc. Z nim. Jej głowa rozpoczynała własną wędrówkę. Podsuwała możliwe rozwiązania i opcje i jedna wybijała się na wierzch.
Czy chce herbaty? Nie była w stanie odpowiedzieć. Zawsze kiedy wchodziła, czuła się jak u siebie. Tak jej poleciał, tego chciał. Teraz jednak nic z tego nie było obok. Ktoś inny, prawie obcy proponował jej ciepły napój w miejscu, które jeszcze chwilę temu zdawało się jej. Dostała w tym w twarz, piekące uderzenie w policzek. Jedynie werbalne ale i tak czuła je dosadnie.
[i[Mały projekt[/i]. No jasne, ciekawe jak wiele takich przeprowadzał. Całonocnych, po których owe projektantki chadzały jedynie w jego swetrze. Wiedziała dokładnie, po co i kiedy kobieta się tak ubierała. Słuchała, czując jak wzbiera się w niej złość. Do niej i do niego. Oboje byli winni. Ona zaś najgłupsza. Niezmiennie jak zawsze. Kotłujące się emocje ostatnio dawały o sobie znać bardziej. Nie potrafiła zrozumieć i zapanować nad obejmującym ją rozstrojeniem. Chciało jej się płakać, śmiać, najmniejsza rzecz wytrącała ją z równowagi.
Zacisnęła dłonie w pięści, czując jak zaczyna się trząść ze złości. Przymknęła powieki, biorąc oddech w płuca.
- Czy mi przeszkadzają?! - zapytała lokując wzrok na niej, ostrzejszy, same zgłoski były agresywniejsze, niewiele cichsze od uniesionego głosu. - Co chcesz osiągnąć paradując tu pół naga? - zapytała wskazując podbródkiem na jej gołe nogi. Doskonale wiedziała po co. Znała te sztuczki dokładnie. Sama z nich korzystała. Myślała że zaproszeniem na herbatę w nie swoim domu zmydli jej oczy? Że uwierzy w całonocne projekty? W to, że tę noc spędzili osobno?
I dlaczego dalej pytała, skoro wszystko było już jasne. Złość, zawód, rozczarowanie, poczuła że coś spływa po jej policzku.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Stres Justine absolutnie nie przelewał się na Thalię. Znała Vincenta, od szkolnych lat spędzając z nim czas i bardzo dobrze wiedząc, gdzie mogła zarysować granicę, z jednej i drugiej strony. Pewnie teraz na nowo będą musieli zrozumieć część rzeczy, skoro wojna potrafiła zmienić wiele, ale była dość śmiała w założeniach, że podstawy nie miały się zmienić. Przyjaciele, tyle i aż tyle.
Znała też siebie i wiedziała, że zbyt wiele ma na głowie teraz, by zamartwiać się związkami i relacjami romantycznymi. Romansom nie sprzyjały ponure widma, czające się wszędzie, zawsze, o każdej porze dnia i nocy stojące gdzieś dookoła. Obciążony klątwa umysł chciał nie tylko spokoju, ale również odpoczynku i poświęcenia się tylko jednej osobie – jej samej. Wiedziała, że złamanie klątwy miało być dla niej możliwością na odpoczynek i pragnęła właśnie załatwić to jak najprędzej, jednak jej psychika nie była czymś, co należało rzucać jak piłkę do zabawy, a wymagała ostrożnego podejścia. I dużej ilości rozmowy.
Nie obchodziły ją odczucia Justine. Czy też raczej, obchodziły ją dopóki ta je w jakikolwiek sposób zamierzała artykułować, rozmawiając o nich, a nie szczerząc na wstępie zęby jak zaszczute zwierzę. Thalia nie bywała tu na tyle, aby każdego ze stałych bywalców znać z osoba, rozumieć ich gusta i doskonale sobie zdawać sprawę, komu wręczać jaką herbatkę i ciasteczka, a kto powinien się sam obsłużyć. Czy to znaczyło, że miała nie mieć miejsca w czyimś życiu, bo nie znała zasad, nigdy jej nie przedstawionych?
Zatrzymała się, ze stopą zawieszoną pomiędzy jednym stopniem a następnym. Błękitne tęczówki wyrażały spokój i opanowanie, o wiele wyraźniejsze w niej niż jakakolwiek złość czy irytacja. Gdy w takich chwilach zbliżała się do zrozumienia tego, jak bardzo ludzie nie rozumieli wielu rzeczy…i jak bardzo całe społeczeństwo dalej szczuło jedną kobietę na drugą. A może to one same już się szczuły, z radością wybierając taką drogę.
- Tak, właśnie o to pytam, czy przeszkadzają. Mogłam rozwiesić pranie w pokoju, ale w łazience schną lepiej i jest to gdzie rozwiesić tak, aby rano już było gotowe. – Rzeczowe odpowiedzi, nie pasujące do jej wcześniejszej radości i ciepła po których teraz już nie było śladu. Nie było też agresji, ale postawa jej przeszła w stan absolutnej obojętności. – Właśnie wstałam, Justine, a Vincenta nie będzie jeszcze przez pewien czas. Idąc twoim tropem myślenia, nie wiem, próbuję poderwać właśnie ciebie? – Jej usta wygięły się w lekkim uśmiechu, zaraz też wracając do poprzedniego wyrazu.
- Jak masz jakieś pytania, pytaj. Jak masz jakieś zażalenia, wypowiedz je teraz. – Nie dopowiedziała tego, co pozostało w domyśle, ale jeżeli miała słyszeć tutaj pretensje, to wolała już wyjść.
Znała też siebie i wiedziała, że zbyt wiele ma na głowie teraz, by zamartwiać się związkami i relacjami romantycznymi. Romansom nie sprzyjały ponure widma, czające się wszędzie, zawsze, o każdej porze dnia i nocy stojące gdzieś dookoła. Obciążony klątwa umysł chciał nie tylko spokoju, ale również odpoczynku i poświęcenia się tylko jednej osobie – jej samej. Wiedziała, że złamanie klątwy miało być dla niej możliwością na odpoczynek i pragnęła właśnie załatwić to jak najprędzej, jednak jej psychika nie była czymś, co należało rzucać jak piłkę do zabawy, a wymagała ostrożnego podejścia. I dużej ilości rozmowy.
Nie obchodziły ją odczucia Justine. Czy też raczej, obchodziły ją dopóki ta je w jakikolwiek sposób zamierzała artykułować, rozmawiając o nich, a nie szczerząc na wstępie zęby jak zaszczute zwierzę. Thalia nie bywała tu na tyle, aby każdego ze stałych bywalców znać z osoba, rozumieć ich gusta i doskonale sobie zdawać sprawę, komu wręczać jaką herbatkę i ciasteczka, a kto powinien się sam obsłużyć. Czy to znaczyło, że miała nie mieć miejsca w czyimś życiu, bo nie znała zasad, nigdy jej nie przedstawionych?
Zatrzymała się, ze stopą zawieszoną pomiędzy jednym stopniem a następnym. Błękitne tęczówki wyrażały spokój i opanowanie, o wiele wyraźniejsze w niej niż jakakolwiek złość czy irytacja. Gdy w takich chwilach zbliżała się do zrozumienia tego, jak bardzo ludzie nie rozumieli wielu rzeczy…i jak bardzo całe społeczeństwo dalej szczuło jedną kobietę na drugą. A może to one same już się szczuły, z radością wybierając taką drogę.
- Tak, właśnie o to pytam, czy przeszkadzają. Mogłam rozwiesić pranie w pokoju, ale w łazience schną lepiej i jest to gdzie rozwiesić tak, aby rano już było gotowe. – Rzeczowe odpowiedzi, nie pasujące do jej wcześniejszej radości i ciepła po których teraz już nie było śladu. Nie było też agresji, ale postawa jej przeszła w stan absolutnej obojętności. – Właśnie wstałam, Justine, a Vincenta nie będzie jeszcze przez pewien czas. Idąc twoim tropem myślenia, nie wiem, próbuję poderwać właśnie ciebie? – Jej usta wygięły się w lekkim uśmiechu, zaraz też wracając do poprzedniego wyrazu.
- Jak masz jakieś pytania, pytaj. Jak masz jakieś zażalenia, wypowiedz je teraz. – Nie dopowiedziała tego, co pozostało w domyśle, ale jeżeli miała słyszeć tutaj pretensje, to wolała już wyjść.
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Nie rozumiała co się z nią ostatnio działo. Nie potrafiła nadążyć za własnymi emocjami. Nie potrafiła nad nimi zapanować ani ich zrozumieć. Najmniejsza bzdura potrafiła wyprowadzić ją z równowagi. A niewarty wspominania problem urastał do problemów wielkości światowej. Kumulacja emocji była męcząca. A czasem - jak nigdy - nie była nawet w stanie zapanować nad własną mimiką. W zapomnieniu, a może i roztargnieniu pozwalając, żeby to co czuje w środku odbijało się na jej licu.
Nie spodziewała się. Bo jak mogłaby zakładać, że spotka tutaj kogoś, kto nie będzie właścicielem mieszkania. Gorzej, że będzie to kobieta, która zaanektuje tą przestrzeń tak, jakby była jej własna. Była wściekła, poczuła się zawiedziona i zdradzona i mimo, że nie chciała wszystko to odbijało się widocznie na jej twarzy. Nawet nie próbowała ukrywać swojej złości. Właściwie - nawet o tym nie pomyślało. Co już samo w sobie było dziwnym przypadkiem. Spokój kobiety - przeważnie prezentowany przez nią samą - dzisiaj działał na nią jak płachta na byka. Jej brwi uniosły się kiedy otrzymywała odpowiedź w zaskoczeniu. Zacisnęła dłonie mocniej w pięści. Unosząc jedną z nich żeby przetrzeć wadliwe oko. Cholera. Jeszcze tego jej brakowało. Niżej dawno już nie upadła. Zacisnęła wargi.
- Przeszkadza mi, że jesteś tak blisko z Vincentem, że nie obawiasz się rozwieszać bielizny gdzie popadnie. - wypowiedziała biorąc wdech w płuca w gniewnym grymasie marszcząc brwi. Dziecinne. Wiedziała, że tak, a mimo wszystko nie potrafiła utrzymać języka za zębami. Może powinna, ale słowa same pchały się na zewnątrz. Brwi znów uniosły się ku górze. Więc tak zażyle spędzali razem czas, ze nawet dokładnie wiedziała jak długo go nie będzie? Wykrzywiła usta spoglądając ostrzej. - Nie kpij ze mnie. - powiedziała nie przyjmując tego tłumaczenia. Kiedy wychodziła z pokoju pierwszym imieniem zdecydowanie było to, należące do Vincenta, nie przesłyszała się. Nie chciała, zwyczajnie nie chciała żeby ktokolwiek inny… nie skończyła myśli, nie chcąc by obrazy pojawiły się przed jej oczami. Może nie brzmiała racjonalnie, ale kompletnie jej to w tej chwili nie interesowało.
- Nie ch… - zaczęła, ale poczuła jak jej żołądek wywraca się nagle. Oczy w zaskoczeniu rozszerzyły się na chwilę, kiedy w tym samym czasie automatycznie wykonywała obrót na pięcie gnając w kierunku łazienki, dopadając do muszli klozetowej do której zaczęła zwracać większość swojego śniadania. Cholerny organizm, dlaczego właśnie w takiej chwili. Poczuła zbierające się łzy pod powiekami powodowanymi powodowanymi przez ciało odruchami.
Nie spodziewała się. Bo jak mogłaby zakładać, że spotka tutaj kogoś, kto nie będzie właścicielem mieszkania. Gorzej, że będzie to kobieta, która zaanektuje tą przestrzeń tak, jakby była jej własna. Była wściekła, poczuła się zawiedziona i zdradzona i mimo, że nie chciała wszystko to odbijało się widocznie na jej twarzy. Nawet nie próbowała ukrywać swojej złości. Właściwie - nawet o tym nie pomyślało. Co już samo w sobie było dziwnym przypadkiem. Spokój kobiety - przeważnie prezentowany przez nią samą - dzisiaj działał na nią jak płachta na byka. Jej brwi uniosły się kiedy otrzymywała odpowiedź w zaskoczeniu. Zacisnęła dłonie mocniej w pięści. Unosząc jedną z nich żeby przetrzeć wadliwe oko. Cholera. Jeszcze tego jej brakowało. Niżej dawno już nie upadła. Zacisnęła wargi.
- Przeszkadza mi, że jesteś tak blisko z Vincentem, że nie obawiasz się rozwieszać bielizny gdzie popadnie. - wypowiedziała biorąc wdech w płuca w gniewnym grymasie marszcząc brwi. Dziecinne. Wiedziała, że tak, a mimo wszystko nie potrafiła utrzymać języka za zębami. Może powinna, ale słowa same pchały się na zewnątrz. Brwi znów uniosły się ku górze. Więc tak zażyle spędzali razem czas, ze nawet dokładnie wiedziała jak długo go nie będzie? Wykrzywiła usta spoglądając ostrzej. - Nie kpij ze mnie. - powiedziała nie przyjmując tego tłumaczenia. Kiedy wychodziła z pokoju pierwszym imieniem zdecydowanie było to, należące do Vincenta, nie przesłyszała się. Nie chciała, zwyczajnie nie chciała żeby ktokolwiek inny… nie skończyła myśli, nie chcąc by obrazy pojawiły się przed jej oczami. Może nie brzmiała racjonalnie, ale kompletnie jej to w tej chwili nie interesowało.
- Nie ch… - zaczęła, ale poczuła jak jej żołądek wywraca się nagle. Oczy w zaskoczeniu rozszerzyły się na chwilę, kiedy w tym samym czasie automatycznie wykonywała obrót na pięcie gnając w kierunku łazienki, dopadając do muszli klozetowej do której zaczęła zwracać większość swojego śniadania. Cholerny organizm, dlaczego właśnie w takiej chwili. Poczuła zbierające się łzy pod powiekami powodowanymi powodowanymi przez ciało odruchami.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Thalia bardzo dobrze wiedziało, co stało się z nią samą – była agresywna. Lata statku nieco to utemperowały, bo postawiona przed jasnym wyborem, że albo zostanie wysadzona w najbliższym porcie albo weźmie się w garść musiały jakoś przekonać, ale nie były remedium na wszystko. Powroty do dawnych znajomości okazały się cięższe niż powinna przypuszczać i znajdując się teraz w Wielkiej Brytanii miała wrażenie, że jej uczucia tłoczyły się co raz bardziej ze sobą, nie mając żadnej drogi ucieczki i nie pozwalając jej na spoglądanie na siebie przez pryzmat zmęczenia. Wciąż korciło po prostu zmienić twarz, wpakować się na kolejny statek jako mężczyzna i odpłynąć, zostawiając cały ten szajs za sobą.
Nie przejmowała się, że w tym miejscu jest jakaś inna kobieta, nie martwiła się, czy miała prawo tu być czy nie. Przejmowała się jednak, jak jej obecność wpłynie na podejście Vincenta i Justine do siebie, chociaż mogłoby się wydawać, że jest od tego daleka. Obiecała sobie jednak, że jej przyjaźnie nigdy nie będą problemem dla drugiej osoby, a i przez to nikt nie będzie miał problemów przez jej obecność. Szło jednak za tym przekonanie, że gdyby przyszło co do czego, wszyscy byliby dorośli i mogliby porozmawiać bez większych problemów. Korciło ją napisać teraz list z przeprosinami do Vicnenta i obiecać, że nigdy już tu nie przyjdzie. Wszyscy byliby zadowoleni, z duchami otaczającymi Thalię włącznie.
- Rozebrałam się do naga przed twoim bratem, a chyba nie słyszałaś, abyśmy ze sobą spali. – Nie mogła oczywiście powstrzymać złośliwości, bo chyba w tym momencie miały o wiele większe problemy, niż jej pranie w łazience Vincenta. Którego nawet nie było w domu, więc ciężko by było, aby je oglądał. Nie mówiąc o śpiącej kobiecie w sypialni gościnnej, której bałagan nawet świadczył o tym, że pedantyczny Rineheart nawet do niej nie dotarł. – Znamy się jeszcze ze szkoły. Znamy się z Vincentem od dawna z wypraw. Pierwsze zagraniczne spotkanie skończyło się naszym spraniem się po twarzach. Ale uważasz, że coś mi się nagle stało i postanowiłam poderwać go szesnastu latach? Wiem, że pewnie według was myślę całkiem wolno, ale chyba nie aż tyle.
Doprawdy, cała sytuacja stawała się co raz bardziej absurdalna, a nie było nawet możliwości, aby zamierzała odpuścić sobie albo nagle kajać się przed Justine. Może gdyby zaczęła tę rozmowę spokojniej, nie byłoby problemu, ale wychodzenie z pozycji pretensji było już najzwyczajniej męczące. Musiała znosić takie idiotyzmy od ludzi, z którymi starała się żeglować, nie zamierzała więc przyjmować to spokojnie w znajomościach. Nie zamierzała być niczyim workiem do kopania.
Czekała chwilę na dalsze słowa, unosząc brwi, nie miała się chyba tego doczekać. Pewnego rodzaju zaskoczenie odbiło się na jej twarzy, kiedy dobiegły ją odgłosy wymiotowania – nic dziwnego w sumie, wiele razy słyszała, jak ktoś postanowił zwracać zawartość swojego żołądka, dlatego nawet nie czuła niepewności albo obrzydzenia. Dość szybko się ogarnęła, podążając za panną Tonks i przeciskając się do środka.
- Uważaj, jestem za tobą. – Słowa kierowała w jej stronę bo gdyby sama została nagle zaskoczona przez czyjąś obecność tak blisko siebie, najpewniej próbowałaby wyprowadzić cios albo kopnąć, nawet jeżeli już wcześniej była świadoma obecności drugiej osoby. Ostrożnie przykucnęła obok Justine, niezwykle delikatnym jak na nią gestem zgarniając jej włosy z twarzy i trzymając, aby nie wpadły jej na twarz. Pozwoliła jej wyrzucić całość z siebie, dopiero kiedy miała pewność, że wszystko już się uspokoiło sięgając po ręcznik i ostrożnie mocząc go w ciepłej wodzie. Podsunęła go Just, pozwalając jej na otarcie twarzy zanim nie wyszła z pomieszczenia, kierując się jednak na dół, po drodze łapiąc różdżkę. Od razu na wejściu do kuchni machnęła różdżką, wstawiając wodę, bez większych ceregieli otwierając szafki aby przeszukać je jedna po drugiej dopóki nie natrafiła na mieszanki ziołowe. Vincent opowiadał jej nieco, a chociaż słuchała go tak piąte przez dziesiąte, zapamiętała która jest na co.
Kiedy tylko woda się zagotowała, wsypała ostrożnie dwie łyżeczki do kubka i zalała go wodą, aby trzymając ostrożnie naczynie zanieść je na górę i skierować się do łazienki.
- Jeszcze jest gorące, ale ostrożnie możesz spróbować wypić. – Na nowo przykucnęła obok Tonks, wyciągając kubek w jej stronę i uważnie spoglądając, czy wszystko w porządku, bez cienia wcześniejszej złośliwości.
Nie przejmowała się, że w tym miejscu jest jakaś inna kobieta, nie martwiła się, czy miała prawo tu być czy nie. Przejmowała się jednak, jak jej obecność wpłynie na podejście Vincenta i Justine do siebie, chociaż mogłoby się wydawać, że jest od tego daleka. Obiecała sobie jednak, że jej przyjaźnie nigdy nie będą problemem dla drugiej osoby, a i przez to nikt nie będzie miał problemów przez jej obecność. Szło jednak za tym przekonanie, że gdyby przyszło co do czego, wszyscy byliby dorośli i mogliby porozmawiać bez większych problemów. Korciło ją napisać teraz list z przeprosinami do Vicnenta i obiecać, że nigdy już tu nie przyjdzie. Wszyscy byliby zadowoleni, z duchami otaczającymi Thalię włącznie.
- Rozebrałam się do naga przed twoim bratem, a chyba nie słyszałaś, abyśmy ze sobą spali. – Nie mogła oczywiście powstrzymać złośliwości, bo chyba w tym momencie miały o wiele większe problemy, niż jej pranie w łazience Vincenta. Którego nawet nie było w domu, więc ciężko by było, aby je oglądał. Nie mówiąc o śpiącej kobiecie w sypialni gościnnej, której bałagan nawet świadczył o tym, że pedantyczny Rineheart nawet do niej nie dotarł. – Znamy się jeszcze ze szkoły. Znamy się z Vincentem od dawna z wypraw. Pierwsze zagraniczne spotkanie skończyło się naszym spraniem się po twarzach. Ale uważasz, że coś mi się nagle stało i postanowiłam poderwać go szesnastu latach? Wiem, że pewnie według was myślę całkiem wolno, ale chyba nie aż tyle.
Doprawdy, cała sytuacja stawała się co raz bardziej absurdalna, a nie było nawet możliwości, aby zamierzała odpuścić sobie albo nagle kajać się przed Justine. Może gdyby zaczęła tę rozmowę spokojniej, nie byłoby problemu, ale wychodzenie z pozycji pretensji było już najzwyczajniej męczące. Musiała znosić takie idiotyzmy od ludzi, z którymi starała się żeglować, nie zamierzała więc przyjmować to spokojnie w znajomościach. Nie zamierzała być niczyim workiem do kopania.
Czekała chwilę na dalsze słowa, unosząc brwi, nie miała się chyba tego doczekać. Pewnego rodzaju zaskoczenie odbiło się na jej twarzy, kiedy dobiegły ją odgłosy wymiotowania – nic dziwnego w sumie, wiele razy słyszała, jak ktoś postanowił zwracać zawartość swojego żołądka, dlatego nawet nie czuła niepewności albo obrzydzenia. Dość szybko się ogarnęła, podążając za panną Tonks i przeciskając się do środka.
- Uważaj, jestem za tobą. – Słowa kierowała w jej stronę bo gdyby sama została nagle zaskoczona przez czyjąś obecność tak blisko siebie, najpewniej próbowałaby wyprowadzić cios albo kopnąć, nawet jeżeli już wcześniej była świadoma obecności drugiej osoby. Ostrożnie przykucnęła obok Justine, niezwykle delikatnym jak na nią gestem zgarniając jej włosy z twarzy i trzymając, aby nie wpadły jej na twarz. Pozwoliła jej wyrzucić całość z siebie, dopiero kiedy miała pewność, że wszystko już się uspokoiło sięgając po ręcznik i ostrożnie mocząc go w ciepłej wodzie. Podsunęła go Just, pozwalając jej na otarcie twarzy zanim nie wyszła z pomieszczenia, kierując się jednak na dół, po drodze łapiąc różdżkę. Od razu na wejściu do kuchni machnęła różdżką, wstawiając wodę, bez większych ceregieli otwierając szafki aby przeszukać je jedna po drugiej dopóki nie natrafiła na mieszanki ziołowe. Vincent opowiadał jej nieco, a chociaż słuchała go tak piąte przez dziesiąte, zapamiętała która jest na co.
Kiedy tylko woda się zagotowała, wsypała ostrożnie dwie łyżeczki do kubka i zalała go wodą, aby trzymając ostrożnie naczynie zanieść je na górę i skierować się do łazienki.
- Jeszcze jest gorące, ale ostrożnie możesz spróbować wypić. – Na nowo przykucnęła obok Tonks, wyciągając kubek w jej stronę i uważnie spoglądając, czy wszystko w porządku, bez cienia wcześniejszej złośliwości.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Nie panowała w ostatnich dniach nad swoimi emocjami. Płakała nad upuszczoną rzeczą zupełnie niepotrzebnie, by zaraz śmiać się z czegoś. Popadała ze skrajności w skrajność nie potrafiąc okiezłnać niektórych fal nadchodzących emocji. Najmocniej przerażało ją to, że nie potrafiła dojść do przyczyny. Bo rozwijała swoje umiejętności, pilnowała mimiki odpowiednio, potrafiła ją dostosowywać do zastanej sytuacji. Teraz jednak, każda z tych umiejętności wydawała się zwyczajnie niepotrzebna. Zablokowana, odsunięta. A to, co zastała zachodząc do znajomego domostwa wprawiło jej wnętrze w prawdziwą burzę. Była zła, nawet nie starała się tego ukryć. Była zraniona, czuła się zwyczajnie oszukana, jednocześnie walcząc ze sobą, próbując logicznie wyjaśniać zaistniałą sytuację przegrywała, kiedy cichy nachalny głos przypominał o gołych nogach kobiety na przeciw niej. Miała zwerbalizować to z czym miała problem. Oczywiście że mogła. Zamierzała. Zrobiła to nie potrafiąc zrozumieć. Może nie chciała. Usta wykrzywiały się w grymasie niezadowolenia, ale dopiero odpowiedź, która wypadała sprawiła, że wzięła wdech w płuca unosząc brwi ku górze.
- Jego problem, nie moja sprawa. - powiedziała mrużąc oczy. - Nie interesuje mnie z kim sypiasz czy nie, czy też przed kim się rozbierasz, dopóki nie robisz tego w miejscu w którym nie powinnaś. - Nie miało sensu? Może. Dla niej miało całkowite. Jeśli Vincent tego nie zrobił, ona zamierzała wytyczyć odpowiednie granice. Może nieważne, może reagowała zbyt gwałtownie, może nie powinna pretensją atakować Thalii, ale to wszystko odchodziło gdzieś na bok. Przerażająca dłoń zaciskała się na jej gardle dławiąc w obawie, że go straci. Nie dostrzegając, że nawet jeśli miałaby to w tej chwili mogło być już za późno. - Olśnienie czasem przychodzi późno. - odpowiedziała bez wyrazu na wypowiedziane tłumaczenie. Nie było możliwe? Oczywiście, że było. Moore był tego najlepszym przykładem. Tyle lat, które Hannah spędziła i tyle których nie dostrzegał, żeby w końcu zrozumieć to, czego nie rozumiał przez tak wiele czasu. Zostawała więc przy swoim zdaniu, widocznie nieprzekonana do żadnego innego. I miała kontynuować, kolejne słowa, granice, ale nagle, zupełnie niespodziewanie jej żołądek postanowił inaczej. Zawróciła na pięcie, wpadając do pozostawionej wcześniej łazienki. Cholera, dlaczego właśnie teraz, tutaj? Opadła na kolana, pochylając się nad muszlą zwracając zjedzony wcześniej pokarm. Czując zbierające się pod zamkniętymi powiekami łzy. Drgnęła, czując dotyk, ale nie była w stanie zareagować od razu. Nie chciała jej, pomocy tej kobiety. Możliwości widoku jej słabości. Niech odejdzie, zostawi ją samą w spokoju. Chciała stąd zniknąć, wyjść, zapaść się w swoim własnym łóżku. Bo jedyne, czego była pewna, to że nie zamierza tutaj pozostać. Nie sięgnęła po ręcznik dopóki nie mogła go już dłużej ignorować. Zacisnęła zęby w złości, a kiedy tylko sylwetka kobiety zniknęła odrzuciła go w kąt. Nie chciała nic. Nie od niej. Oddychała ciężko przez nos, w końcu dźwigając się do pionu. Stanęła przy umywalce, przemywając twarz wodą, płucząc usta, spoglądając sobie w jasne tęczówki.
Irracjonalna histeryczka. Przecież nie miała walczyć. Ostatnio kiedy próbowała podjąć się takiej walki, cóż gorycz porażki nadal pozostawała na wargach, kiedy próbowała kogoś zatrzymać przy sobie wszelkimi sposobami na próżno. Tego nie dało się w ten sposób osiągnąć. Teraz już wiedziała. Ponowne pojawienie się Thali skomentowała jedynie krótkim spojrzeniem najpierw na nią, a później na kubek, który wyciągała w jej kierunku. Westchnęła prostując się i zabierając naczynie. Nie uniosła go jednak do ust, zamiast tego skierowała się w stronę wyjścia z łazienki. - Nic tu po mnie. - orzekła w końcu zatrzymując sie po kilku krokach. - Dziękuję za to. - czymkolwiek było. Uniosła lekko nadal nienaruszony kubek.
- Jego problem, nie moja sprawa. - powiedziała mrużąc oczy. - Nie interesuje mnie z kim sypiasz czy nie, czy też przed kim się rozbierasz, dopóki nie robisz tego w miejscu w którym nie powinnaś. - Nie miało sensu? Może. Dla niej miało całkowite. Jeśli Vincent tego nie zrobił, ona zamierzała wytyczyć odpowiednie granice. Może nieważne, może reagowała zbyt gwałtownie, może nie powinna pretensją atakować Thalii, ale to wszystko odchodziło gdzieś na bok. Przerażająca dłoń zaciskała się na jej gardle dławiąc w obawie, że go straci. Nie dostrzegając, że nawet jeśli miałaby to w tej chwili mogło być już za późno. - Olśnienie czasem przychodzi późno. - odpowiedziała bez wyrazu na wypowiedziane tłumaczenie. Nie było możliwe? Oczywiście, że było. Moore był tego najlepszym przykładem. Tyle lat, które Hannah spędziła i tyle których nie dostrzegał, żeby w końcu zrozumieć to, czego nie rozumiał przez tak wiele czasu. Zostawała więc przy swoim zdaniu, widocznie nieprzekonana do żadnego innego. I miała kontynuować, kolejne słowa, granice, ale nagle, zupełnie niespodziewanie jej żołądek postanowił inaczej. Zawróciła na pięcie, wpadając do pozostawionej wcześniej łazienki. Cholera, dlaczego właśnie teraz, tutaj? Opadła na kolana, pochylając się nad muszlą zwracając zjedzony wcześniej pokarm. Czując zbierające się pod zamkniętymi powiekami łzy. Drgnęła, czując dotyk, ale nie była w stanie zareagować od razu. Nie chciała jej, pomocy tej kobiety. Możliwości widoku jej słabości. Niech odejdzie, zostawi ją samą w spokoju. Chciała stąd zniknąć, wyjść, zapaść się w swoim własnym łóżku. Bo jedyne, czego była pewna, to że nie zamierza tutaj pozostać. Nie sięgnęła po ręcznik dopóki nie mogła go już dłużej ignorować. Zacisnęła zęby w złości, a kiedy tylko sylwetka kobiety zniknęła odrzuciła go w kąt. Nie chciała nic. Nie od niej. Oddychała ciężko przez nos, w końcu dźwigając się do pionu. Stanęła przy umywalce, przemywając twarz wodą, płucząc usta, spoglądając sobie w jasne tęczówki.
Irracjonalna histeryczka. Przecież nie miała walczyć. Ostatnio kiedy próbowała podjąć się takiej walki, cóż gorycz porażki nadal pozostawała na wargach, kiedy próbowała kogoś zatrzymać przy sobie wszelkimi sposobami na próżno. Tego nie dało się w ten sposób osiągnąć. Teraz już wiedziała. Ponowne pojawienie się Thali skomentowała jedynie krótkim spojrzeniem najpierw na nią, a później na kubek, który wyciągała w jej kierunku. Westchnęła prostując się i zabierając naczynie. Nie uniosła go jednak do ust, zamiast tego skierowała się w stronę wyjścia z łazienki. - Nic tu po mnie. - orzekła w końcu zatrzymując sie po kilku krokach. - Dziękuję za to. - czymkolwiek było. Uniosła lekko nadal nienaruszony kubek.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Uniosła brwi, pozwalając sobie na rozwinięcie się w niej samej czystego zwątpienia. Każdy był człowiekiem, ale Justine powinna być również osobą odpowiedzialną za bezpieczeństwo wielu ludzi, ale teraz obserwowała ją miotającą się o coś, co sobie sama z czystego powodu dopowiadała. Najchętniej Thalia poczekałaby na Vincenta, tak aby mogli w trójkę usiąść i porozmawiać, ale patrząc na Justine odnosiła jedynie wrażenie, że ta wyrzuci z siebie wszystkie żale i oskarżenia i po prostu sobie pójdzie, pokazując swoje niezadowolenie.
- Problem? – Uniosła lekko kąciki ust, mając wrażenie, że dobór słów był tu nieprzypadkowy…a może tak sobie dopowiadała? Nie do końca też wiedziała, co nagle było uznawane za miejsce, w którym „nie powinna się rozbierać”, bo najwyraźniej jej tymczasowa sypialnia tym nie była. Oczywiście, że nie wylazłaby tak przed Vincenta, ale najwyraźniej fakt, że Justine była kobietą był dla niej zupełnie obojętny.
- No chyba dla nas to późno to nadejdzie nigdy. – Wywróciła oczyma. Nie wiedziała już w sumie co gorsze – insynuacja, że Vincent miałby być jej kochankiem czy fakt, że po prostu tłumaczenie jej, że to kiedyś miałoby nastąpić. Nie miała luksusu takiego, jakiego miała Justine; nie miała dookoła ludzi, którzy klepaliby ją po ramieniu nawet w najgorszych sytuacjach. Vincent mógł być jej przyjacielem, ale Thalia wiedziała, że zawsze jeżeli będzie postawiony przed wyborem, Rineheart wybierze dobro innych ponad siebie. W tym wypadku na pewno dobro Justine. Nie wiedziała nawet, co dokładnie przeszedł ich związek, nie obchodziło ją też, gdzie robił co jaki Moore jeżeli chodziło o uczucia, przynajmniej dopóki nie zamierzał jej się zwierzyć, albo nie szukać od niej jakiejś porady. Z tym drugim jednak dość wątpliwe by było, aby ktoś w ogóle pokusił się o szukanie porady miłosnej.
Musiała jednak zadbać o Tonks – niezależnie od tego, czy się lubiły czy nie, czy teraz próbowała przelać na nią swoją niechęć czy może jednak rozmawiałaby z nią tak swobodnie jakby widziały się wczoraj, Thalia nie zamierzała jej zostawiać z problemami. Jak miała jej nawrzucać to najlepiej by było aby robiła to jednak nie z muszli, ale twarzą w twarz. Co prawda do końca nie wiedziała, jaka jest zawartość mieszanki, Vincent jednak tłumaczył jej, że pomaga się rozluźnić, a skoro sam to szykował, nie mogło być to nic niebezpiecznego. Spojrzenie powędrowało w stronę odrzuconego w kąt ręcznika, wymownego o wiele bardziej w tym wszystkim, a może po prostu tak się Wellers zdawało.
Zebrała swoje ubrania, spokojnie i metodycznie. W niektórych miejscach wciąż były wilgotne, nie znaczyło to jednak, że zamierzała się tym przejmować, ubierając to naprędce i nie przejmując się nawet, że właśnie świeci przed Justine bliznami widocznymi na całym ciele, ranami i siniakami po bójkach czy po prostu pracy na pokładzie, gdzie nie było łatwo uniknąć zadrapań czy oparzeń. Nie trwało to zresztą zbyt długo – sweter z gościnnego pokoju odłożyła na jedną z półek, zgadując, że nawet jeżeli Vincent nie widział go wcześniej, najpewniej domyśli się po stanie sypialni gościnnej skąd się wziął.
- Pójdę, spokojnie, siedź ile chcesz. – Musiała jeszcze wziąć różdżkę i swoje rzeczy, ale w końcu nie miała ich wiele, więc miało to zająć tylko chwilę. Błękitne tęczówki ostatecznie wróciły na twarz Justine, unosząc brwi. Chciała jeszcze coś powiedzieć, nawet całkiem wiele, ale z drugiej strony chyba zdawała sobie sprawę, że w tym momencie ta pozostanie głucha nawet na jej romantyczne wyznania w jej stronę.
- Najpewniej nie będziesz chciała mnie słuchać, ale drobna rada, że nie zawsze trzeba ze światem walczyć a nie wszyscy są przeciwko tobie, nawet jak wolisz tak uważać. – Nie powiedziała nic więcej, znikając za drzwiami, ostatecznie też zamykając drzwi wejściowe, aby teleportować się parę metrów dalej. Musiała napisać do Vincenta, aby potem nie czuł się zaskoczony.
zt
- Problem? – Uniosła lekko kąciki ust, mając wrażenie, że dobór słów był tu nieprzypadkowy…a może tak sobie dopowiadała? Nie do końca też wiedziała, co nagle było uznawane za miejsce, w którym „nie powinna się rozbierać”, bo najwyraźniej jej tymczasowa sypialnia tym nie była. Oczywiście, że nie wylazłaby tak przed Vincenta, ale najwyraźniej fakt, że Justine była kobietą był dla niej zupełnie obojętny.
- No chyba dla nas to późno to nadejdzie nigdy. – Wywróciła oczyma. Nie wiedziała już w sumie co gorsze – insynuacja, że Vincent miałby być jej kochankiem czy fakt, że po prostu tłumaczenie jej, że to kiedyś miałoby nastąpić. Nie miała luksusu takiego, jakiego miała Justine; nie miała dookoła ludzi, którzy klepaliby ją po ramieniu nawet w najgorszych sytuacjach. Vincent mógł być jej przyjacielem, ale Thalia wiedziała, że zawsze jeżeli będzie postawiony przed wyborem, Rineheart wybierze dobro innych ponad siebie. W tym wypadku na pewno dobro Justine. Nie wiedziała nawet, co dokładnie przeszedł ich związek, nie obchodziło ją też, gdzie robił co jaki Moore jeżeli chodziło o uczucia, przynajmniej dopóki nie zamierzał jej się zwierzyć, albo nie szukać od niej jakiejś porady. Z tym drugim jednak dość wątpliwe by było, aby ktoś w ogóle pokusił się o szukanie porady miłosnej.
Musiała jednak zadbać o Tonks – niezależnie od tego, czy się lubiły czy nie, czy teraz próbowała przelać na nią swoją niechęć czy może jednak rozmawiałaby z nią tak swobodnie jakby widziały się wczoraj, Thalia nie zamierzała jej zostawiać z problemami. Jak miała jej nawrzucać to najlepiej by było aby robiła to jednak nie z muszli, ale twarzą w twarz. Co prawda do końca nie wiedziała, jaka jest zawartość mieszanki, Vincent jednak tłumaczył jej, że pomaga się rozluźnić, a skoro sam to szykował, nie mogło być to nic niebezpiecznego. Spojrzenie powędrowało w stronę odrzuconego w kąt ręcznika, wymownego o wiele bardziej w tym wszystkim, a może po prostu tak się Wellers zdawało.
Zebrała swoje ubrania, spokojnie i metodycznie. W niektórych miejscach wciąż były wilgotne, nie znaczyło to jednak, że zamierzała się tym przejmować, ubierając to naprędce i nie przejmując się nawet, że właśnie świeci przed Justine bliznami widocznymi na całym ciele, ranami i siniakami po bójkach czy po prostu pracy na pokładzie, gdzie nie było łatwo uniknąć zadrapań czy oparzeń. Nie trwało to zresztą zbyt długo – sweter z gościnnego pokoju odłożyła na jedną z półek, zgadując, że nawet jeżeli Vincent nie widział go wcześniej, najpewniej domyśli się po stanie sypialni gościnnej skąd się wziął.
- Pójdę, spokojnie, siedź ile chcesz. – Musiała jeszcze wziąć różdżkę i swoje rzeczy, ale w końcu nie miała ich wiele, więc miało to zająć tylko chwilę. Błękitne tęczówki ostatecznie wróciły na twarz Justine, unosząc brwi. Chciała jeszcze coś powiedzieć, nawet całkiem wiele, ale z drugiej strony chyba zdawała sobie sprawę, że w tym momencie ta pozostanie głucha nawet na jej romantyczne wyznania w jej stronę.
- Najpewniej nie będziesz chciała mnie słuchać, ale drobna rada, że nie zawsze trzeba ze światem walczyć a nie wszyscy są przeciwko tobie, nawet jak wolisz tak uważać. – Nie powiedziała nic więcej, znikając za drzwiami, ostatecznie też zamykając drzwi wejściowe, aby teleportować się parę metrów dalej. Musiała napisać do Vincenta, aby potem nie czuł się zaskoczony.
zt
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sypialnia na piętrze
Szybka odpowiedź